Royal Opera House
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Royal Opera House
Royal Opera House to jeden z najważniejszych gmachów operowych w Londynie, znajdujący się w centralnej części miasta – w dzielnicy Covent Garden. Stanowi siedzibę Opery Królewskiej i Królewskiego Baletu. Pierwszy budynek teatru został otwarty w pierwszej połowie osiemnastego wieku, gdy wystawiono komedię autorstwa Williama Congreve'a – "The way of the world". Powstał on wówczas przy placu Covent Garden, który bierze swą nazwę od ogrodu klasztoru benedyktynów westminsterskich. Niegdyś mieścił się tu najważniejszy londyński targ kwiatów, owoców i warzyw. Na przestrzeni lat wystawiano tutaj opery, pantomimy, sztuki teatralne.
Zbudowany jest w stylu klasycystycznym oraz w typowym stylu teatru dworskiego. Do dziś Opera Królewska należy do najpiękniejszych i najznakomitszych budynków operowych świata, gdyż od początku istnienia teatr ściąga tłumy widzów z różnych krajów. Na scenie występowały największe gwiazdy opery i baletu, ale nie mniej ważny jest utalentowany zespół techników, projektantów i producentów, odpowiedzialnych za przygotowanie każdego przedstawienia.
Zbudowany jest w stylu klasycystycznym oraz w typowym stylu teatru dworskiego. Do dziś Opera Królewska należy do najpiękniejszych i najznakomitszych budynków operowych świata, gdyż od początku istnienia teatr ściąga tłumy widzów z różnych krajów. Na scenie występowały największe gwiazdy opery i baletu, ale nie mniej ważny jest utalentowany zespół techników, projektantów i producentów, odpowiedzialnych za przygotowanie każdego przedstawienia.
Eleganckie otoczenie nie działało na niego kojąco. Zazwyczaj pozostawał obojętny na piękno, ledwo potrafiąc je dostrzec, obecnie był na nie wyjątkowo wrażliwy, lecz nie w sposób pożądany, który pozwalałby mu się nim rozkoszować. Drażnił go widok złoconych elementów w wystroju, zbyt mocno w oczy rzucała się czerwień atłasów, obecność wdzięcznych dam i zacnych dżentelmenów wręcz przyprawiała go o mdłości. Ewidentnie nie chciał to być, to musiało być dostrzegalne w wyrazie jego twarzy, bo każdy omijał go szerokim łukiem i w zupełnym milczeniu, a niektórzy zdawali się wręcz wstrzymywać oddech, jakby tchnienie miało rozbudzić uśpioną bestię. W myślach wciąż miał zieleń magicznej oranżerii, pośród której schowane były jaskrawe kolory egzotycznych roślin. Wspomnienia wczorajszego dnia atakowały go uparcie, wprowadzając go w coraz gorszy nastrój. Zirytowany, niepogodzony jeszcze z faktem, że nie ma wpływu na wiele spraw, parł do przodu. Zapuszczał się głębiej w złotą klatkę. Nie wyróżniał się ubiorem od innych, lecz założony frak wcale nie pozwolił mu wmieszać się w bardziej entuzjastycznie nastawioną do perspektywy obejrzenia spektaklu od niego świty.
Minionej nocy nie przespał zbyt dobrze, właściwie nie spał wcale, bo ledwo o brzasku zmrużył oczy, aby po niecałej godzinie wstać z okropnie pulsującymi skrońmi i suchością atakującą gardło. Szalejące myśli próbował utopić w alkoholu, co przyniosło oczekiwany efekt, ale również zaburzyło całkowicie zdolności motoryczne, przez co do łóżka doczłapał się niczym zwierz, upodlony przez świadomie wywołaną słabość. Udało mu się doprowadzić do względnego porządku kilka godzin po ciężkim przebudzeniu i zdawało mu się, że gotów jest stawić czoła światu, choć w pierwotnym zamyśle świat pragnął na ten jeden dzień zmniejszyć do rozmiarów zacisza domowego gabinetu. Droga matka miała jednak wobec niego inne plany, o wiele bardziej ambitne, których oprotestować nie mógł, gdyż zaaprobowane zostały przez ojca. Wyuczonym gestem wygładził ozdobione satyną wyłogi fraka, jak i materiał białej, bawełnianej kamizelki.
Otworzył drzwi loży, do której oddelegowała go zacna rodzicielka, starając się nie oznajmiać swojego przybycia zbyt szybko. Jak cień wsunął się do środka, żałując, że nie jest równie niematerialny. Udało mu się wykonać kilka bezszelestnych kroków. Spojrzeniem omiótł tylko zarys kobiecej postaci, większości skrytej w wygodnym siedzeniu. Dostrzegł idealnie ułożoną fryzurę, potem zaś leżący na ziemi szal. Zbliżył się bardziej i przyklęknął, aby podnieść zgubę z ziemi, a potem móc ją ofiarować właścicielce.
Na widok Aurelii poczuł się dziwnie zmieszany i w jakiś sposób oszukany, jakby stał się ofiarą niezbyt mądrego żartu. Spodziewał się, że wieczór przyjdzie mu spędzić z jakąś lady i miał cichą nadzieję, że panna okaże się postacią ledwo mu znajomą, która sama zdecyduje się nie wchodzić z nim w częste interakcje. Tymczasem miał przed sobą pannę, do której zdążył poczuć sympatię. Czuł się zobowiązany być dla niej jak najlepszym towarzyszem, jednocześnie nie miał na to siły. Istny impas.
– Lady Carrow – wyrzucił z siebie tonem niezwykle oficjalnym, lecz najbardziej wybijała się w nim dobrze słyszalna nuta rezygnacji, takiej zbolałej, kiedy człowiek czuje, że nic nie może zaradzić na swoje położenie. Ale w głosie żarzyła się i złość, lecz Alphard nie potrafiłby rzec, wobec kogo się zrodziła i wobec kogo mógłby ją skierować. Winić za wszystko miał siebie, Aurelię, ich krewnych czy może wszystkich po kolei i to najlepiej za wszystko? Przez żal przyszło mu zapomnieć o tym, jak to było zwracać się do Aurelii po imieniu. – Wydaje mi się, że to twoja zguba.
Wręczył jej szal, po czym powstał z klęczek i zajął miejsce obok niej, nie mając jak na razie odwagi, żeby ponownie na nią spojrzeć. Czuł się zmęczony sobą i całą sytuacją, w jakiej oboje się znaleźli, choć spędzili ze sobą dopiero minutę. Czy wiedziała, że dane im będzie się tutaj spotkać? Zgodziła się na taki los świadomie, niezrażona jego zachowaniem w Wieży Astrologów? Nie rozumiał tego, zwłaszcza teraz, kiedy sam miał siebie dość.
Minionej nocy nie przespał zbyt dobrze, właściwie nie spał wcale, bo ledwo o brzasku zmrużył oczy, aby po niecałej godzinie wstać z okropnie pulsującymi skrońmi i suchością atakującą gardło. Szalejące myśli próbował utopić w alkoholu, co przyniosło oczekiwany efekt, ale również zaburzyło całkowicie zdolności motoryczne, przez co do łóżka doczłapał się niczym zwierz, upodlony przez świadomie wywołaną słabość. Udało mu się doprowadzić do względnego porządku kilka godzin po ciężkim przebudzeniu i zdawało mu się, że gotów jest stawić czoła światu, choć w pierwotnym zamyśle świat pragnął na ten jeden dzień zmniejszyć do rozmiarów zacisza domowego gabinetu. Droga matka miała jednak wobec niego inne plany, o wiele bardziej ambitne, których oprotestować nie mógł, gdyż zaaprobowane zostały przez ojca. Wyuczonym gestem wygładził ozdobione satyną wyłogi fraka, jak i materiał białej, bawełnianej kamizelki.
Otworzył drzwi loży, do której oddelegowała go zacna rodzicielka, starając się nie oznajmiać swojego przybycia zbyt szybko. Jak cień wsunął się do środka, żałując, że nie jest równie niematerialny. Udało mu się wykonać kilka bezszelestnych kroków. Spojrzeniem omiótł tylko zarys kobiecej postaci, większości skrytej w wygodnym siedzeniu. Dostrzegł idealnie ułożoną fryzurę, potem zaś leżący na ziemi szal. Zbliżył się bardziej i przyklęknął, aby podnieść zgubę z ziemi, a potem móc ją ofiarować właścicielce.
Na widok Aurelii poczuł się dziwnie zmieszany i w jakiś sposób oszukany, jakby stał się ofiarą niezbyt mądrego żartu. Spodziewał się, że wieczór przyjdzie mu spędzić z jakąś lady i miał cichą nadzieję, że panna okaże się postacią ledwo mu znajomą, która sama zdecyduje się nie wchodzić z nim w częste interakcje. Tymczasem miał przed sobą pannę, do której zdążył poczuć sympatię. Czuł się zobowiązany być dla niej jak najlepszym towarzyszem, jednocześnie nie miał na to siły. Istny impas.
– Lady Carrow – wyrzucił z siebie tonem niezwykle oficjalnym, lecz najbardziej wybijała się w nim dobrze słyszalna nuta rezygnacji, takiej zbolałej, kiedy człowiek czuje, że nic nie może zaradzić na swoje położenie. Ale w głosie żarzyła się i złość, lecz Alphard nie potrafiłby rzec, wobec kogo się zrodziła i wobec kogo mógłby ją skierować. Winić za wszystko miał siebie, Aurelię, ich krewnych czy może wszystkich po kolei i to najlepiej za wszystko? Przez żal przyszło mu zapomnieć o tym, jak to było zwracać się do Aurelii po imieniu. – Wydaje mi się, że to twoja zguba.
Wręczył jej szal, po czym powstał z klęczek i zajął miejsce obok niej, nie mając jak na razie odwagi, żeby ponownie na nią spojrzeć. Czuł się zmęczony sobą i całą sytuacją, w jakiej oboje się znaleźli, choć spędzili ze sobą dopiero minutę. Czy wiedziała, że dane im będzie się tutaj spotkać? Zgodziła się na taki los świadomie, niezrażona jego zachowaniem w Wieży Astrologów? Nie rozumiał tego, zwłaszcza teraz, kiedy sam miał siebie dość.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Usłyszała otwieranie drzwi, wciąż jednak udawała, że jest zaaferowana tym, co dzieje się w dole, by jak najbardziej opóźnić moment konfrontacji. Nie wiodła nią wcale kobieca ciekawość, bo tylko osoba znajdująca się w podobnej sytuacji, potrafiła zrozumieć, jak nieprzyjemne potrafiły bywać zaaranżowane spotkania. Naturalnie nie każde do takich należało, ale znaczna większość, gdy rodzice ze zwyczajnej grzeczności, czy chęci zaciśnięcia więzów między rodami, brali pierwszego lepszego kandydata. Aurelia wierzyła, że jej to nie spotka i chociażby ze względu na bycie jedyną, długo wyczekiwaną córką, lord Carrow odda ją komuś w miarę przystępnemu. Słyszała kroki, potem miała wrażenie, że serce biło jej głośniej, niż panujący w sali gwar i wreszcie zmuszona oddaniem jej zguby, odwróciła się w stronę swojego towarzysza.
Zdziwiła się. Bardzo.
Zamarła nawet w bezruchu. Z niezbyt tęgą miną wpatrywała się w Alpharda, nie będąc pewna, czy jest zażenowana, zniechęcona, czy zdenerwowana, czy to wszystko było wielką pomyłką albo okrutnym żartem. Czy oni oszaleli?, pomyślała, wybiegając myślami sporo w przód, gdy przed oczami stanęła jej wizja zabawy w małżeństwo w bratemukochanego. Czy mieli mieszkać ze sobą pod jednym dachem, skoro oboje z Lupusem unikali się, jak mogli i nie potrafili nawet normalnie porozmawiać? Wprawdzie ostatnie spotkanie w szpitalu obyło się bez szczególnych uszczypliwości i wyrzutów, ale dalej nie w smak był jej pomysł rodziców. Czy ktokolwiek w ogóle wziął pod uwagę relację pomiędzy nią a młodszym Blackiem? Czy Alphard o tym wiedział? Od nadmiaru wątpliwości i pytań poczuła, jak kręci jej się w głowie, w miarę szybko jednak doprowadziła się do porządku. Zmarszczyła brwi, odebrała szalik i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku.
- Dziękuję. - Położywszy zwinięty materiał na kolanach, zastanawiała się, jak powinna się zachować. Z jednej strony zapałała sympatią do Alpharda, jego towarzystwo wcale nie było niemiłe, z drugiej jednak kierowały nią te same mechanizmy obronne co w przypadku kilku innych spotkań. Nie bez powodu czasem nazywano ją królową lodu, wyrokując pozostanie starą panną ze stadem aetonanów na głowie, ale rozsądek podpowiadający, by nie wystawiała ich krótkiej znajomości na próbę, skutecznie przegrywał w walce. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że się rozpłacze, gdy poczuła w jak niekomfortowym położeniu się znalazła; poczuła się uwięziona, ubezwłasnowolniona, bez możliwości wpłynięcia na decyzję rodziców. Czuła od pewnego czasu - i nawet słyszała - że kolejnym razem nie odpuszczą tak łatwo. Po raz kolejny los zaśmiał się prosto w bladą twarz szlachcianki.
Chciała stąd wyjść, uciec jak najdalej i zapaść się pod ziemię, ale spokój, jaki malował się na jej twarzy w ogóle nie odzwierciedlał mętliku, który pojawił się w jej głowie. Natłok myśli, sprzeczność emocji, skrajności od spokoju do wewnętrznej histerii powodowały, że nie potrafiła cieszyć się występem, na który czekała. Podobnie jak Alphard, nie była w stanie - nie chciała - na niego spojrzeć, dopiero teraz zastanawiając się nad tym, co myśli. Nie mogła jednak zapytać wprost, czy wiedział.
Nie zorientowała się, że występ się zaczął, jak i dopiero po kilku minutach wpatrywania się w postać na scenie, westchnęła i zwróciła twarz w jego stronę. Ktoś przecież musiał, prawda?
- Wygląda na to, że rodziny nie są zbyt kreatywne, jeśli chodzi o miejsce spotkań. - Powiedziała szeptem, chcąc w jakikolwiek sposób rozluźnić napiętą atmosferę, a jednocześnie podbródkiem wskazała na przyległą lożę; również i tam dwójka nieszczęśników nie wyglądała na zachwyconych, podobnie jak spoglądająca na nich zza ich pleców przyzwoitka.
Zdziwiła się. Bardzo.
Zamarła nawet w bezruchu. Z niezbyt tęgą miną wpatrywała się w Alpharda, nie będąc pewna, czy jest zażenowana, zniechęcona, czy zdenerwowana, czy to wszystko było wielką pomyłką albo okrutnym żartem. Czy oni oszaleli?, pomyślała, wybiegając myślami sporo w przód, gdy przed oczami stanęła jej wizja zabawy w małżeństwo w bratem
- Dziękuję. - Położywszy zwinięty materiał na kolanach, zastanawiała się, jak powinna się zachować. Z jednej strony zapałała sympatią do Alpharda, jego towarzystwo wcale nie było niemiłe, z drugiej jednak kierowały nią te same mechanizmy obronne co w przypadku kilku innych spotkań. Nie bez powodu czasem nazywano ją królową lodu, wyrokując pozostanie starą panną ze stadem aetonanów na głowie, ale rozsądek podpowiadający, by nie wystawiała ich krótkiej znajomości na próbę, skutecznie przegrywał w walce. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że się rozpłacze, gdy poczuła w jak niekomfortowym położeniu się znalazła; poczuła się uwięziona, ubezwłasnowolniona, bez możliwości wpłynięcia na decyzję rodziców. Czuła od pewnego czasu - i nawet słyszała - że kolejnym razem nie odpuszczą tak łatwo. Po raz kolejny los zaśmiał się prosto w bladą twarz szlachcianki.
Chciała stąd wyjść, uciec jak najdalej i zapaść się pod ziemię, ale spokój, jaki malował się na jej twarzy w ogóle nie odzwierciedlał mętliku, który pojawił się w jej głowie. Natłok myśli, sprzeczność emocji, skrajności od spokoju do wewnętrznej histerii powodowały, że nie potrafiła cieszyć się występem, na który czekała. Podobnie jak Alphard, nie była w stanie - nie chciała - na niego spojrzeć, dopiero teraz zastanawiając się nad tym, co myśli. Nie mogła jednak zapytać wprost, czy wiedział.
Nie zorientowała się, że występ się zaczął, jak i dopiero po kilku minutach wpatrywania się w postać na scenie, westchnęła i zwróciła twarz w jego stronę. Ktoś przecież musiał, prawda?
- Wygląda na to, że rodziny nie są zbyt kreatywne, jeśli chodzi o miejsce spotkań. - Powiedziała szeptem, chcąc w jakikolwiek sposób rozluźnić napiętą atmosferę, a jednocześnie podbródkiem wskazała na przyległą lożę; również i tam dwójka nieszczęśników nie wyglądała na zachwyconych, podobnie jak spoglądająca na nich zza ich pleców przyzwoitka.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na twarzy młodej damy nie malowało się zaskoczenie, to był najprawdziwszy i dogłębny szok. W szarych oczach mignęło również bezbrzeżne przerażenie, jakby w myślach nie przemknęła jej wizja przeżycia z nim zaledwie tego jednego wieczoru, lecz wszystkich pozostałych w jej życiu, co byłoby najgorszą konsekwencją zawarcia z nim węzła małżeńskiego. Alphard przez chwilę chciał poznać jej myśli, choć nawet nie podejrzewał, był po prostu przekonany, że napotkałby w nich jedynie odrzucenie, przez co zalała go fala goryczy. Nie tylko dla lady Carrow czym innym było spędzenie kilku chwil na spacerze w lesie wywołanych przypadkiem, a kompletnie czym innym spotkanie zaaranżowane przez rodziców pragnących ich ślubu z kimkolwiek, jeśli tylko będzie to osoba o krwi szlachetnie czystej. W ostateczności mogliby zejść ze swoimi standardami do krwi zaledwie czystej, ale tylko wtedy, gdy stałoby za tym większe dobro, a mianowicie interes o wysokiej gratyfikację pieniężną, która zrekompensowałby straty wizerunkowe wywołane podobnym rozwiązaniem.
Bardziej jednak dotknęło go to, jak szybko odwróciła od niego wzrok. Spojrzeniem uciekła w bok, chyba jednoznacznie pokazując, że nie ma ochoty na żadną rozmowę. Najwidoczniej nie do pogodzenia były wspomnienia ich wcześniejszych spotkań z tym obecnym – wymuszonym, przez co bardzo niedogodnym dla obu stron. Próbował zdystansować się do całej sytuacji, mocniej przylegając plecami do wygodnego oparcia, po cichu marząc o tym, aby całkowicie zatopić się w fotel. Jednocześnie wiedział, że musi być sztywno wyprostowany, aby zachować nienaganną postawę w miejscu publicznym, jak również nie pozwolić sobie na zaśnięcie w trakcie spektaklu, tym samym udowadniając, że nie potrafi obcować ze sztuką niczym ostatni prostak. Ale nie rozumiał konceptu sztuki, ten gdzieś mu umknął, może dlatego, że ruchy aktorów śledził bezwiednym wzrokiem. Przejęty był bardziej własnymi myślami, o tym, jak bardzo nie znosi tego miejsca, w którym jest dziś, i jak bardzo nie znosi oranżerii, gdzie był wczoraj. I zaaferowany był tym, na co wskazywało gniewne spojrzenie ciemnych oczu, jak kobiety bywają zmienne, przewrotne, tak bardzo absurdalne w swoich zachowaniach i decyzjach.
Po jej słowach niezwykle niechętnie skierował wzrok do cudzej loży. Jeśli przemknęło mu gdzieś pytanie, dlaczego nie ma z nimi przyzwoitki, szybko je przegnał, uznając za zbyt nieistotne. W ich przypadku było inaczej, byli teoretycznie dojrzalsi, bo starsi wiekiem, zwłaszcza Alphard, więc daleko im było od zawstydzonych dzieciaków ledwo sięgających dorosłości. Mógłby zażartować o sytuacji innych nieszczęśników, ale nie widział w tym sensu. Jakże ciężko mu było wykrzesać z siebie choćby pozorny entuzjazm.
– Nie wiedziałem o dzisiejszym spotkaniu – wyrzucił z siebie szybko i ostro, próbując wyjaśnić sprawę między nimi, zarazem nie mając siły a nawet ochoty, żeby włożyć w to więcej wysiłku. Zmarszczył brwi w jawnym niezadowoleniu z samego siebie, prawą dłoń zaciskając na podłokietniku, w ten sposób tłumiąc własną złość, która budziła się w nim na nowo. Echa wczorajszego dnia miały w nim rozbrzmieć raz jeszcze.
– Gdybym tylko wiedział, powiadomiłbym cię niezwłocznie – dodał po chwili wyraźnie zniecierpliwiony. W końcu skierował spojrzenie na Aurelię, mierząc ją nim stanowczo. – Wierzę, że ty zrobiłabyś to samo, choć ważniejsze wydaje się to, czy to ty wierzysz w moje zapewnienia, lady.
Dlaczego ostatnie słowo, które wypadło z jego ust, musiało zabrzmieć tak kąśliwie? Nie chciał tego, nijak nad sobą nie panował. W jego odczuciu miejsca w loży było coraz mniej, nieuchwytnie zaczęła deprymować go ciasnota tego miejsca i nakaz zachowania ciszy, pozwalania sobie jedynie na słowa wypowiedziane niezbyt dosadnie. Tymczasem on chciał krzyczeć, chwycić cokolwiek i cisnąć tym o ścianę, a potem na finał chwycić za różdżkę i rzucać zaklęcia w furii do wyczerpania sił.
Bardziej jednak dotknęło go to, jak szybko odwróciła od niego wzrok. Spojrzeniem uciekła w bok, chyba jednoznacznie pokazując, że nie ma ochoty na żadną rozmowę. Najwidoczniej nie do pogodzenia były wspomnienia ich wcześniejszych spotkań z tym obecnym – wymuszonym, przez co bardzo niedogodnym dla obu stron. Próbował zdystansować się do całej sytuacji, mocniej przylegając plecami do wygodnego oparcia, po cichu marząc o tym, aby całkowicie zatopić się w fotel. Jednocześnie wiedział, że musi być sztywno wyprostowany, aby zachować nienaganną postawę w miejscu publicznym, jak również nie pozwolić sobie na zaśnięcie w trakcie spektaklu, tym samym udowadniając, że nie potrafi obcować ze sztuką niczym ostatni prostak. Ale nie rozumiał konceptu sztuki, ten gdzieś mu umknął, może dlatego, że ruchy aktorów śledził bezwiednym wzrokiem. Przejęty był bardziej własnymi myślami, o tym, jak bardzo nie znosi tego miejsca, w którym jest dziś, i jak bardzo nie znosi oranżerii, gdzie był wczoraj. I zaaferowany był tym, na co wskazywało gniewne spojrzenie ciemnych oczu, jak kobiety bywają zmienne, przewrotne, tak bardzo absurdalne w swoich zachowaniach i decyzjach.
Po jej słowach niezwykle niechętnie skierował wzrok do cudzej loży. Jeśli przemknęło mu gdzieś pytanie, dlaczego nie ma z nimi przyzwoitki, szybko je przegnał, uznając za zbyt nieistotne. W ich przypadku było inaczej, byli teoretycznie dojrzalsi, bo starsi wiekiem, zwłaszcza Alphard, więc daleko im było od zawstydzonych dzieciaków ledwo sięgających dorosłości. Mógłby zażartować o sytuacji innych nieszczęśników, ale nie widział w tym sensu. Jakże ciężko mu było wykrzesać z siebie choćby pozorny entuzjazm.
– Nie wiedziałem o dzisiejszym spotkaniu – wyrzucił z siebie szybko i ostro, próbując wyjaśnić sprawę między nimi, zarazem nie mając siły a nawet ochoty, żeby włożyć w to więcej wysiłku. Zmarszczył brwi w jawnym niezadowoleniu z samego siebie, prawą dłoń zaciskając na podłokietniku, w ten sposób tłumiąc własną złość, która budziła się w nim na nowo. Echa wczorajszego dnia miały w nim rozbrzmieć raz jeszcze.
– Gdybym tylko wiedział, powiadomiłbym cię niezwłocznie – dodał po chwili wyraźnie zniecierpliwiony. W końcu skierował spojrzenie na Aurelię, mierząc ją nim stanowczo. – Wierzę, że ty zrobiłabyś to samo, choć ważniejsze wydaje się to, czy to ty wierzysz w moje zapewnienia, lady.
Dlaczego ostatnie słowo, które wypadło z jego ust, musiało zabrzmieć tak kąśliwie? Nie chciał tego, nijak nad sobą nie panował. W jego odczuciu miejsca w loży było coraz mniej, nieuchwytnie zaczęła deprymować go ciasnota tego miejsca i nakaz zachowania ciszy, pozwalania sobie jedynie na słowa wypowiedziane niezbyt dosadnie. Tymczasem on chciał krzyczeć, chwycić cokolwiek i cisnąć tym o ścianę, a potem na finał chwycić za różdżkę i rzucać zaklęcia w furii do wyczerpania sił.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niezależnie od tego, w jak niezręcznej znaleźli się sytuacji, powinni byli zachować spokój, bo tylko on był w stanie ich ocalić od katastrofy. Ale z każdym kolejnym słowem ton głosu Alpharda nie przypadał czarownicy do gustu, stając się coraz bardziej nieprzyjemnym i oschłym. Spojrzała nań z uniesioną brwią, krzywiąc się zaledwie przez kilka sekund, żeby po tym pozwolić, by na jej bladej twarzy zagościła maska obojętności. Nie przywykła do unoszenia niczyjego głosu, wszak nawet ojciec, gdy zwracał im uwagę robił to z nienaturalnym spokojem i chłodem, nigdy nie zdradzając swoich emocji, co zarówno bracia, jak i ona przejęli od niego w genach. Nic, poza spokojem, tak nie wyprowadzało drugiej osoby z równowagi.
- Wierzę, lordzie. - Nie pozostając dłużną, z podobną uszczypliwością zwróciła się do niego oficjalnym tytułem. Nie rozumiała czemu cała złość zwróciła się przeciwko niej, skoro jeszcze kilka dni temu potrafili się wspólnie uśmiechać i śmiać. Uważał, że miała wpływ na decyzję rodziny? Widać nie zdawał sobie sprawy z charakteru lorda Carrow lub panujących w ich świecie mechanizmów. Próbowała jednak nie zwracać uwagi na zarzut, jakoby wiedziała, co zrodziło się w głowach ich rodzin. - Nie sądzę jednak, by był to odpowiedni czas i miejsce do robienia tego typu wyrzutów, Alphardzie. - Nie zwróciła uwagi na to, że przeprowadzana między nimi dyskusja już dawno przeszła do nerwowego, głośniejszego i zwyczajnie przeszkadzającego szeptu. Być może gdyby nie to, że w loży poza nimi znajdowali się również inni - zdecydowanie bardziej zainteresowani sztuką - nie przejęłaby się tak, jak po zwróceniu im uwagi.
Kiedy starsza kobieta z przeraźliwie jasnymi - jak po nieudanej wizycie w salonie kosmetycznym - włosami i fioletowym piórkowym szalem wokół szyi, po wstępnym chrząknięciu, a potem fuknięciu, poprosiła, by zamilkli lub wyszli na korytarz, lady Carrow wyprostowała się dumnie, czując niemały wstyd z zaistniałych okoliczności. Przeprosiła, niechętnie, ale wiedziała, że rodzice szybko dowiedzą się o ich zachowaniu; nie znała pojęcia prywatności, a prywatność w miejscu publicznym, gdzie oboje byli narażeni na ostracyzm społeczny choćby przez najmniejsze potknięcie, nie istniała.
- Uważam, że powinieneś ochłonąć. - Dodała ciszej i zaskakująco milej, niż dotychczas, ale wiedziała, że jeśli sama nie spróbuje załagodzić sytuacji, to obróci się ona jeszcze bardziej na ich niekorzyść. Chociaż jeszcze przed przekroczeniem progu opery wiedziała, że sama zacznie celowo zrażać do siebie tą drugą osobę, próbowała potraktować ich spotkanie jako coś zwyczajnego, nie niosącego za sobą żadnych konsekwencji. Tym zamierzała martwić się później.
- Wierzę, lordzie. - Nie pozostając dłużną, z podobną uszczypliwością zwróciła się do niego oficjalnym tytułem. Nie rozumiała czemu cała złość zwróciła się przeciwko niej, skoro jeszcze kilka dni temu potrafili się wspólnie uśmiechać i śmiać. Uważał, że miała wpływ na decyzję rodziny? Widać nie zdawał sobie sprawy z charakteru lorda Carrow lub panujących w ich świecie mechanizmów. Próbowała jednak nie zwracać uwagi na zarzut, jakoby wiedziała, co zrodziło się w głowach ich rodzin. - Nie sądzę jednak, by był to odpowiedni czas i miejsce do robienia tego typu wyrzutów, Alphardzie. - Nie zwróciła uwagi na to, że przeprowadzana między nimi dyskusja już dawno przeszła do nerwowego, głośniejszego i zwyczajnie przeszkadzającego szeptu. Być może gdyby nie to, że w loży poza nimi znajdowali się również inni - zdecydowanie bardziej zainteresowani sztuką - nie przejęłaby się tak, jak po zwróceniu im uwagi.
Kiedy starsza kobieta z przeraźliwie jasnymi - jak po nieudanej wizycie w salonie kosmetycznym - włosami i fioletowym piórkowym szalem wokół szyi, po wstępnym chrząknięciu, a potem fuknięciu, poprosiła, by zamilkli lub wyszli na korytarz, lady Carrow wyprostowała się dumnie, czując niemały wstyd z zaistniałych okoliczności. Przeprosiła, niechętnie, ale wiedziała, że rodzice szybko dowiedzą się o ich zachowaniu; nie znała pojęcia prywatności, a prywatność w miejscu publicznym, gdzie oboje byli narażeni na ostracyzm społeczny choćby przez najmniejsze potknięcie, nie istniała.
- Uważam, że powinieneś ochłonąć. - Dodała ciszej i zaskakująco milej, niż dotychczas, ale wiedziała, że jeśli sama nie spróbuje załagodzić sytuacji, to obróci się ona jeszcze bardziej na ich niekorzyść. Chociaż jeszcze przed przekroczeniem progu opery wiedziała, że sama zacznie celowo zrażać do siebie tą drugą osobę, próbowała potraktować ich spotkanie jako coś zwyczajnego, nie niosącego za sobą żadnych konsekwencji. Tym zamierzała martwić się później.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie uznał jej odpowiedzi za prawdziwą, ale z tym był akurat mocno pogodzony, bo oczekiwał fałszu. Sam nie ufał sobie, nic dziwnego, że i ona nie chciała zawierzyć jego słowom, które zresztą nie znaczyły nic. Ale były dotkliwie i Alphard udowadniał to z każdą chwilą coraz bardziej, a przecież nie pozwalał sobie na osobiste uwagi. Jego słowa nie zadały jej żadnego bólu, prędzej irytowały i dały o tym znać jej kształtne brwi, gdy tylko je zmarszczyła w wyrazie niezadowolenia i oburzenia. Czyżby kolejna niewiasta chciała, aby podporządkował się jej woli, nawet jeśli nie było to zgodne z jego własnymi oczekiwaniami?
– Zdawać by się mogło, że tylko dla kobiet czas i miejsce ma jakieś znaczenie – wyrzucił z siebie jadowicie, chyba nawet nie wiedząc, cóż za zarzut, jakże zresztą śmieszny, czyni Aurelii. Płeć piękna była mu jednak teraz zbyt niemiła. Choć to nie lady Carrow wywołała jego wściekłość, to wczorajsze rewelacje z ust innej kobiety zbyt mocno nim wstrząsnęły. Postawiła go przed faktem dokonanym, ponieważ przysługiwało jej pełne prawo do decydowania świadomie o własnym życiu, którego nie zamierzał nagle negować, mimo wszystko. I niby z jakiegoż to powodu tak się wściekasz, Alphardzie? – pytał sam siebie, próbując w ten sposób powrócić do racjonalnego toku myślenia, lecz ta strategia szybko okazała się nieskuteczna, zaczęła nawet przynosić odwrotny efekt. Przez podobne pytania, jakie do siebie kierował, czuł coraz większy niesmak z powodu własnego zachowania. Czy przejąłby się mniej, gdyby był całkowicie normalny pod względem emocjonalnym? Z pewnością potrafiłby lepiej przywdziać i utrzymać maskę beznamiętnego lorda, bo właśnie taka byłaby dla tej sytuacji najlepsza.
Uwaga od strony obcej kobiety sprawiła, że ponownie się zjeżył i zgromił samozwańczą strażniczkę dobrych obyczajów spojrzeniem bezkompromisowym w swej wrogości. Ani słowa, psiajucho. Jakże śmiała go pouczać? Jakim prawem mogła oceniać kotłujące się w nim emocje? Wrzał w środku, a z każdym ruchem aktorów na scenie jego gniew stawał się coraz większy. Niewiele myśląc, zwłaszcza nad słowami Aurelii, które tylko dolały oliwy do ognia, poderwał się z fotela i rzucił swej nieszczęsnej towarzyszce kolejny z gniewnych spojrzeń.
– Ja zaś uważam, że powinniśmy na krótką chwilę wyjść, gdy już rzucasz mi jakże grzeczną prośbę o ochłonięcie – odparł bez dłuższego namysłu, nie siląc się na szept. – Nalegam – dodał ostatecznie posługując się lodowatym tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wyprostowany zdawał się nieugięty i jeszcze bardziej groźny i rzeczywiście stanowić mógł realne zagrożenie.
– Zdawać by się mogło, że tylko dla kobiet czas i miejsce ma jakieś znaczenie – wyrzucił z siebie jadowicie, chyba nawet nie wiedząc, cóż za zarzut, jakże zresztą śmieszny, czyni Aurelii. Płeć piękna była mu jednak teraz zbyt niemiła. Choć to nie lady Carrow wywołała jego wściekłość, to wczorajsze rewelacje z ust innej kobiety zbyt mocno nim wstrząsnęły. Postawiła go przed faktem dokonanym, ponieważ przysługiwało jej pełne prawo do decydowania świadomie o własnym życiu, którego nie zamierzał nagle negować, mimo wszystko. I niby z jakiegoż to powodu tak się wściekasz, Alphardzie? – pytał sam siebie, próbując w ten sposób powrócić do racjonalnego toku myślenia, lecz ta strategia szybko okazała się nieskuteczna, zaczęła nawet przynosić odwrotny efekt. Przez podobne pytania, jakie do siebie kierował, czuł coraz większy niesmak z powodu własnego zachowania. Czy przejąłby się mniej, gdyby był całkowicie normalny pod względem emocjonalnym? Z pewnością potrafiłby lepiej przywdziać i utrzymać maskę beznamiętnego lorda, bo właśnie taka byłaby dla tej sytuacji najlepsza.
Uwaga od strony obcej kobiety sprawiła, że ponownie się zjeżył i zgromił samozwańczą strażniczkę dobrych obyczajów spojrzeniem bezkompromisowym w swej wrogości. Ani słowa, psiajucho. Jakże śmiała go pouczać? Jakim prawem mogła oceniać kotłujące się w nim emocje? Wrzał w środku, a z każdym ruchem aktorów na scenie jego gniew stawał się coraz większy. Niewiele myśląc, zwłaszcza nad słowami Aurelii, które tylko dolały oliwy do ognia, poderwał się z fotela i rzucił swej nieszczęsnej towarzyszce kolejny z gniewnych spojrzeń.
– Ja zaś uważam, że powinniśmy na krótką chwilę wyjść, gdy już rzucasz mi jakże grzeczną prośbę o ochłonięcie – odparł bez dłuższego namysłu, nie siląc się na szept. – Nalegam – dodał ostatecznie posługując się lodowatym tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wyprostowany zdawał się nieugięty i jeszcze bardziej groźny i rzeczywiście stanowić mógł realne zagrożenie.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czarownica myślała, że gorzej już być nie może, ale złudna nadzieja, że zaraz usiądą w milczeniu, oglądną sztukę a potem jak dorośli ludzie przedyskutują wszystko na spokojnie, gdy emocje opadną a oni pozbierają chociaż trochę kotłujące się myśli nakazywała myśleć pozytywnie. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zamiast tego usłyszała lodowaty ton, narzucający swoją wolę i nakazujący wyjście wraz z nim... czy nie o tym dyskutowali wtedy w lesie i dopowiadali ostatnie zdania listownie? Czy nie on zapewniał, że daleki jest od używania swojej wyższości nad kobietą? Poczuła się urażona, nie tym, co teraz prezentował, a tym, że najwidoczniej ją okłamał, skoro jego postawa odbiegała od poprzedniej i czuła, jak kiełkujące w niej zaufanie względem jego osoby powoli cofa się z powrotem do rubryczki tych, których tylko i wyłącznie tolerowała. Pomimo nikłego, scenicznego światła, zaledwie odbijającego się na jej twarzy, mógł dostrzec zawód, którego nie zdołała w porę ukryć. Wstała jednak, nie chcąc robić pozostałym gościom przykrości, by następnie z zadartym do góry nosem skierować się do wyjścia z loży. Ale po wyjściu wcale nie miała zamiaru czekać.
- Do widzenia, lordzie Black. - Nieznośne wydało jej się to duszne, gęste i przegrzane powietrze, nasycone wonią kobiecych perfum i kurzu, mieszanki mydła z pudrem, którym prawdopodobnie upudrowane były śpiewaczki. Po swoim krótkim pożegnaniu, po którym nie dała mu dojść do słowa, ruszyła pustym korytarzem do głównych wrót opery, chociaż w tym celu musiała pokonać jeszcze niezliczoną ilość schodów i co najmniej drugi korytarz, którego gwałtowna fala światła i ciepła uderzyła w jej oczy. Suknia uniemożliwiała lady szybki i zdecydowany chód, plącząc się pod butami, mimo to przyśpieszała kroku, prawie uciekała, czując przenikający ją dreszcz wywołany tym nieoczekiwaną nieprzyjemną dyskusją. Nie zamierzała do niej wracać, nie z własnej woli, widząc nastawienie lorda Blacka, które w tym momencie ją przerażało, bo z takim rodzajem konfliktów nie dane było jej się spotkać osobiście. Uciekała, nie będąc pewną czemu właściwie to robi, skoro równie dobrze mogła stanąć i odpowiedzieć na jego pytanie z fałszywym uśmiechem, który trudniej było jej przywdziać na twarz w jego towarzystwie. W końcu dopadła do schodów prowadzących do westybulu, nie odwracając się ani razu za siebie.
- Do widzenia, lordzie Black. - Nieznośne wydało jej się to duszne, gęste i przegrzane powietrze, nasycone wonią kobiecych perfum i kurzu, mieszanki mydła z pudrem, którym prawdopodobnie upudrowane były śpiewaczki. Po swoim krótkim pożegnaniu, po którym nie dała mu dojść do słowa, ruszyła pustym korytarzem do głównych wrót opery, chociaż w tym celu musiała pokonać jeszcze niezliczoną ilość schodów i co najmniej drugi korytarz, którego gwałtowna fala światła i ciepła uderzyła w jej oczy. Suknia uniemożliwiała lady szybki i zdecydowany chód, plącząc się pod butami, mimo to przyśpieszała kroku, prawie uciekała, czując przenikający ją dreszcz wywołany tym nieoczekiwaną nieprzyjemną dyskusją. Nie zamierzała do niej wracać, nie z własnej woli, widząc nastawienie lorda Blacka, które w tym momencie ją przerażało, bo z takim rodzajem konfliktów nie dane było jej się spotkać osobiście. Uciekała, nie będąc pewną czemu właściwie to robi, skoro równie dobrze mogła stanąć i odpowiedzieć na jego pytanie z fałszywym uśmiechem, który trudniej było jej przywdziać na twarz w jego towarzystwie. W końcu dopadła do schodów prowadzących do westybulu, nie odwracając się ani razu za siebie.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dostrzegł ten cień żalu, który przemknął przez jej twarz, lecz jego ulotność sprawiła, że nie zdołał równie szybko przypomnieć sobie o tym, jak winien traktować damę. Nie wyobrażał sobie, żeby mógł znów przejść do łagodności, taktu i dobrego wychowania, gdy wciąż czuł się oszukany przez cały świat. Jak łatwo można sobie z niego kpić, samego lorda Blacka, w którym najcenniejsze zdaje się być jego nazwisko? Gdyby wiedział, że Aurelia zmaga się z podobnymi odczuciami, może spróbowałby zapanować nad całym tym swoim poczuciem krzywdy, mocno nieuzasadnionym, bo nigdy nie dane mu był zmagać się z prawdziwymi troskami jak bieda czy głód. W tej chwili był jednak kompletnym ignorantem i wierzył w słuszność tylko swoich racji, głosy innych mając za nic. Zdanie lady Carrow sprowadził do poziomu opinii obcej kobiety, zuchwale narzucając jej własną wolę. Wcale nie czuła się dobrze z tym, że musi opuścić lożę i stanąć z nim twarzą w twarz, a jednak podniosła się ze swojego miejsca z niesamowitą gracją, dumnie ignorując skierowane na nich ciekawskie spojrzenia niektórych osób, kiedy zmierzała do wyjścia niby z lekkością, jakby wcale nie działo się pomiędzy nimi nic niepokojącego. Alphard ruszył za nią, a gdy tylko zamknął za sobą drzwi do loży, usłyszał suche pożegnanie. Słowa miały być obojętne, lecz biła z nich ogromna uraza, która nie uszła jego uwadze.
– Do widzenia? – powtórzył po niej głucho, mimowolnie zdradzając po sobie zaskoczenie, w pierwszym odruchu odprowadzając ją przez te kilka kroków oszołomionym spojrzeniem. Szybko jednak otrząsnął się z szoku i ruszył za nią, wzrok wciąż utrzymując na jej nienagannej sylwetce. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia, lady Carrow? – rzucił za nią prowokacyjne, chcąc ją w ten sposób zmusić do zatrzymania się, odwrócenia i powiedzenia czegokolwiek więcej, nawet obelgi pod jego adresem. Dla niego ich rozmowa nie była skończona, zjadliwa dyskusja nawet się nie zaczęła, bo wszystkie wcześniejsze słowa, jakie zdążyły paść tego wieczoru pomiędzy nimi, były zaledwie zwiastunem tej burzy. Jeśli chciała na niego krzyknąć, miała do tego pełne prawo. Niech krzyczy z całych sił, tak byłoby o wiele lepiej. Odejście przez nią w ciszy byłoby zbyt uwłaczające.
Przyspieszył kroku, stopniowo niszcząc dystans między nimi, jednak schody, na których miałby nikłe szanse na zatrzymanie lady Carrow, były coraz bliżej. Udało mu się zrównać z nią w chwili, gdy już miała rozpocząć zejście po schodach od najwyższego stopnia. Chwycił ją mocno za ramię i zwrócił ku sobie, zmuszając ją do spojrzenia mu prosto w oczy.
– Nie bądźże dzieckiem i staw mi czoła – wyrzucił z siebie gniewnie, czego natychmiast pożałował, kiedy ujrzał szare tęczówki w pełnej krasie. Na jedną chwilę wszystko stanęło w miejscu, nawet czas się zatrzymał, aby potem znów ruszyć w szalonym tempie. Zaskoczonym tym doznaniem dostrzegł kolejny szczegół – zbyt mocno zacisnął palce wokół kobiecego ramienia, a myśl pozostawienia na nich śladów po bolesnym uścisku sprawiła, że natychmiast zabrał rękę, jakby kontakt z delikatną skórą go parzył. Wstrząśnięty własnym zachowaniem, gwałtownością wobec drugiej osoby, która nic mu przecież nie zrobiła, zamarł w bezruchu, nie wiedząc, co ma właściwie począć.
– Aurelio, ja… – zaczął wypowiedź szeptem, nagle sobie o nim przypominając. Cóż mógł w tej chwili powiedzieć? Miał się tłumaczyć? A może przeprosić? Świadomość, że przeprosiłby ją drugi raz w czasie jednego miesiąca była bardzo niekomfortowa.
– Do widzenia? – powtórzył po niej głucho, mimowolnie zdradzając po sobie zaskoczenie, w pierwszym odruchu odprowadzając ją przez te kilka kroków oszołomionym spojrzeniem. Szybko jednak otrząsnął się z szoku i ruszył za nią, wzrok wciąż utrzymując na jej nienagannej sylwetce. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia, lady Carrow? – rzucił za nią prowokacyjne, chcąc ją w ten sposób zmusić do zatrzymania się, odwrócenia i powiedzenia czegokolwiek więcej, nawet obelgi pod jego adresem. Dla niego ich rozmowa nie była skończona, zjadliwa dyskusja nawet się nie zaczęła, bo wszystkie wcześniejsze słowa, jakie zdążyły paść tego wieczoru pomiędzy nimi, były zaledwie zwiastunem tej burzy. Jeśli chciała na niego krzyknąć, miała do tego pełne prawo. Niech krzyczy z całych sił, tak byłoby o wiele lepiej. Odejście przez nią w ciszy byłoby zbyt uwłaczające.
Przyspieszył kroku, stopniowo niszcząc dystans między nimi, jednak schody, na których miałby nikłe szanse na zatrzymanie lady Carrow, były coraz bliżej. Udało mu się zrównać z nią w chwili, gdy już miała rozpocząć zejście po schodach od najwyższego stopnia. Chwycił ją mocno za ramię i zwrócił ku sobie, zmuszając ją do spojrzenia mu prosto w oczy.
– Nie bądźże dzieckiem i staw mi czoła – wyrzucił z siebie gniewnie, czego natychmiast pożałował, kiedy ujrzał szare tęczówki w pełnej krasie. Na jedną chwilę wszystko stanęło w miejscu, nawet czas się zatrzymał, aby potem znów ruszyć w szalonym tempie. Zaskoczonym tym doznaniem dostrzegł kolejny szczegół – zbyt mocno zacisnął palce wokół kobiecego ramienia, a myśl pozostawienia na nich śladów po bolesnym uścisku sprawiła, że natychmiast zabrał rękę, jakby kontakt z delikatną skórą go parzył. Wstrząśnięty własnym zachowaniem, gwałtownością wobec drugiej osoby, która nic mu przecież nie zrobiła, zamarł w bezruchu, nie wiedząc, co ma właściwie począć.
– Aurelio, ja… – zaczął wypowiedź szeptem, nagle sobie o nim przypominając. Cóż mógł w tej chwili powiedzieć? Miał się tłumaczyć? A może przeprosić? Świadomość, że przeprosiłby ją drugi raz w czasie jednego miesiąca była bardzo niekomfortowa.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lady Carrow nie krzyczała i chyba nawet nigdy nie podniosła głosu, trzymając nerwy na wodzy, wszak tego przecież uczyła się podczas wspólnych przejażdżek z ojcem. Tamte rozmowy, jakże długie i szczere, dały młódce sporo do myślenia i pokazywały błędy popełniane w szkole, zapisując wszystkie udzielone rady głęboko w jej sercu i rozumie. Jedną z nich wcale nie było uciekanie przed problemami, a rozprawianie się z nimi na chłodno; jak więc mogła sensownie dyskutować, gdy kręciło się jej w głowie z nadmiaru gorąca, duszących zapachów i nadmiernego oświetlenia; gdy nie miała jeszcze dobitnych argumentów, zamykających dyskusję po dwóch zdaniach? Nie widziała sensu, dla którego powinni coś sobie wyjaśniać w emocjach, wciąż rozbudzonych i bynajmniej nieprzyjemnych dla żadnego z nich, raczej niewartych psucia kilku lat nauk i walk panowania nad sobą.
Tym, co było niezwykle udane dzisiejszego wieczoru, było ignorowanie prowokacji lorda Blacka, które czarownica zdawała się wpuszczać jednym uchem a wypuszczać drugim, starając się być zupełnie obojętną na wypowiedziane przez niego słowa. Przynajmniej z pozoru; miała mu wiele do powiedzenia, w myślach układając cały monolog, w którym od początku do końca wyjaśnia mu, że jego zachowanie jest wprost absurdalne i nieadekwatne do miejsca, a przy okazji zarzuca mu kłamstwo, bo - chcąc, czy nie - dalej uważała, że tamtego dnia w lesie okłamał ją tylko po to, by dalszy spacer odbył się w miłej atmosferze, niźli pozostawiającej za sobą niesmak. Chciała również uświadomić go, na co naraził ich tamten wyskok w loży, na który patrzyli już wszyscy zebrani wokół. Ale nie zrobiła tego.
Parła dumnie do przodu, co chwila tylko łapiąc materiał sukni i uważając, by nie potknąć się o własne stopy, gdy nagłe szarpnięcie ramienia skutecznie i jakże boleśnie zatrzymało ją w miejscu. Z wyraźnym zdezorientowaniem spojrzała pierw na Alpharda, a potem strąciła jego dłoń. Czuła, jak pod jej stopami mięknie gruby dywan, kiedy starała się twardo stać na nogach, jak i czuła swoje ramię, przyozdabiające się właśnie pięcioma śladami, odpornymi na uporczywe masowanie. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że tam będą - śnieżnobiała i delikatna skóra szlachcianki nie była odporna ani na słońce ani na siniaki, powstające choćby po lekkim uderzeniu.
- Co się z tobą dzieje? - Zapytała krótko, oschle, tak, że oczekiwała rzeczywiście odpowiedzi, odsuwając się mimowolnie pół kroku do tyłu, dla zachowania pozorów dla otoczenia, zapominając, że za sobą ma już tylko i wyłącznie schody prowadzące w dół opery. Pomimo całej złości, zmartwiła się jego zachowaniem, chociaż dalej wypierała z siebie tę myśl.
Tym, co było niezwykle udane dzisiejszego wieczoru, było ignorowanie prowokacji lorda Blacka, które czarownica zdawała się wpuszczać jednym uchem a wypuszczać drugim, starając się być zupełnie obojętną na wypowiedziane przez niego słowa. Przynajmniej z pozoru; miała mu wiele do powiedzenia, w myślach układając cały monolog, w którym od początku do końca wyjaśnia mu, że jego zachowanie jest wprost absurdalne i nieadekwatne do miejsca, a przy okazji zarzuca mu kłamstwo, bo - chcąc, czy nie - dalej uważała, że tamtego dnia w lesie okłamał ją tylko po to, by dalszy spacer odbył się w miłej atmosferze, niźli pozostawiającej za sobą niesmak. Chciała również uświadomić go, na co naraził ich tamten wyskok w loży, na który patrzyli już wszyscy zebrani wokół. Ale nie zrobiła tego.
Parła dumnie do przodu, co chwila tylko łapiąc materiał sukni i uważając, by nie potknąć się o własne stopy, gdy nagłe szarpnięcie ramienia skutecznie i jakże boleśnie zatrzymało ją w miejscu. Z wyraźnym zdezorientowaniem spojrzała pierw na Alpharda, a potem strąciła jego dłoń. Czuła, jak pod jej stopami mięknie gruby dywan, kiedy starała się twardo stać na nogach, jak i czuła swoje ramię, przyozdabiające się właśnie pięcioma śladami, odpornymi na uporczywe masowanie. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że tam będą - śnieżnobiała i delikatna skóra szlachcianki nie była odporna ani na słońce ani na siniaki, powstające choćby po lekkim uderzeniu.
- Co się z tobą dzieje? - Zapytała krótko, oschle, tak, że oczekiwała rzeczywiście odpowiedzi, odsuwając się mimowolnie pół kroku do tyłu, dla zachowania pozorów dla otoczenia, zapominając, że za sobą ma już tylko i wyłącznie schody prowadzące w dół opery. Pomimo całej złości, zmartwiła się jego zachowaniem, chociaż dalej wypierała z siebie tę myśl.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zbyt mocno skoncentrowany na dogonieniu Aurelii nie pomyślał nawet o tym, co będzie dalej, gdy w końcu uda mu się ja zatrzymać. Chciał zmusić ją do wysłuchania jego racji, to było główne założenie, które gdzieś kotłowało się w jego gorącej głowie. Kiedy jednak już osiągnął swój zamiar, bezczelnie chwytając ją za ramię i zwracając ku sobie, nie miał już żadnych kąśliwych tez do postawienia. Całkowicie zabrakło mu odwagi, aby wykrzyczeć cokolwiek jej prosto w twarz, wyjawiając przy tym przynajmniej pośrednie powody dla całej wcześniejszej złości. Gniew, jakim jeszcze przed chwilą emanował, znacząco przygasł, bo oto właśnie uderzyło w niego zrozumienie, gdy dostrzegł zdezorientowane spojrzenie szarych oczu i przemykający po delikatnych rysach twarzy cień bolesnego grymasu. Wyładowywał się na osobie całkowicie niewinnej. Lady Carrow nie zawiniła w niczym, po prostu znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, mimowolnie narażając się na wybuch ze strony Alpharda. Nie wiedziała o ich spotkaniu, zapewne nie wyrażała wobec niego żadnych większych chęci, zwyczajnie będąc zmuszoną wolą rodziców spędzić wieczór w teatrze w towarzystwie kolejnego lorda potencjalnego narzeczonego. Przecież znał te fakty, wiedział to od początku z własnego doświadczenia, lecz złość przysłoniła wszelki rozsądek. Teraz czuł się podle, a jego wnętrzności wypalał bezkresny wstyd. Zadał jej ból, niechybnie odcisnął swój ślad na jasnej skórze i ta świadomość napawała go obrzydzeniem. Czy na jego twarzy odmalował się pełen boleści żal? Ten jeden raz chciał, aby jego twarzy była niczym otwarta księga, przynajmniej dla Aurelii, aby mogła dostrzec jego skruchę.
Poczuł ulgę w chwili, kiedy przemówiła, a chwilę później był całkiem zdezorientowany i bezbronny. Nie spodziewał się tego pytania, właściwie żadnego się nie spodziewał, bo tak naprawdę liczył się tylko z tym, że zostanie zasypany długa listą zarzutów pod jego adresem, z których z pewnością zdołałby wyłuskać zarówno kilka słusznych, jak i parę całkowicie niedorzecznych. Zanim jednak zdążył pomyśleć nad wyartykułowaniem jakiejkolwiek odpowiedzi, Aurelia cofnęła się nagle, co wymusiło na nim większą czujność. Chyba tylko to zadecydowało o tym, że o włos uniknęli tragedii, bo smukłe ciało na samym szczycie schodów zachwiało się, z kolei Black zdołał wyciągnąć ramię i objąć młodą pannę w talii i przyciągnąć do siebie stanowczo, całkowicie przypadkiem przypierając lady Carrow do swojego torsu. Była taka niska, przez co zdawała mu się jeszcze bardziej krucha. Niedobrze mu się zrobiło, gdy przypomniał sobie, że jeszcze przed chwilą potraktował ją w sposób karygodny.
– Nic ci nie jest? – spytał szeptem, po czym zrobił wraz z nią duży krok do tyłu, aby oddalić ich od schodów, chcąc uniknąć nieszczęśliwego upadku z ich szczytu. Wówczas ją puścił, pewny już, że nie zachwieje się ponownie. – Przepraszam – wyrzucił z siebie zduszonym głosem, a złość ponownie wzrosła, tym razem jednak nie eskalowała gwałtownie, była to raczej niewielka fala gorąca zalewająca tylko klatkę piersiową a nie całe ciało. Znów zmuszony był ją przeprosić, kolejny raz z powodu własnej głupoty, ponieważ nijak nie mógł kontrolować swoich pewnych zachowań. – Czasem nie jestem w stanie nad sobą zapanować – wyjaśnił cicho, spojrzenie kierując gdzieś w bok, bojąc się spojrzeć rozmówczyni prosto w oczy, szykując się na to, że w końcu skieruję swą całą niechęć na jego osobę. Skrzywił się, coraz bardziej odczuwając niepewność i zarazem zniecierpliwienie, myśląc, że czeka tylko na nieuniknione, ale zarazem w pełni uzasadnione odrzucenie.
Poczuł ulgę w chwili, kiedy przemówiła, a chwilę później był całkiem zdezorientowany i bezbronny. Nie spodziewał się tego pytania, właściwie żadnego się nie spodziewał, bo tak naprawdę liczył się tylko z tym, że zostanie zasypany długa listą zarzutów pod jego adresem, z których z pewnością zdołałby wyłuskać zarówno kilka słusznych, jak i parę całkowicie niedorzecznych. Zanim jednak zdążył pomyśleć nad wyartykułowaniem jakiejkolwiek odpowiedzi, Aurelia cofnęła się nagle, co wymusiło na nim większą czujność. Chyba tylko to zadecydowało o tym, że o włos uniknęli tragedii, bo smukłe ciało na samym szczycie schodów zachwiało się, z kolei Black zdołał wyciągnąć ramię i objąć młodą pannę w talii i przyciągnąć do siebie stanowczo, całkowicie przypadkiem przypierając lady Carrow do swojego torsu. Była taka niska, przez co zdawała mu się jeszcze bardziej krucha. Niedobrze mu się zrobiło, gdy przypomniał sobie, że jeszcze przed chwilą potraktował ją w sposób karygodny.
– Nic ci nie jest? – spytał szeptem, po czym zrobił wraz z nią duży krok do tyłu, aby oddalić ich od schodów, chcąc uniknąć nieszczęśliwego upadku z ich szczytu. Wówczas ją puścił, pewny już, że nie zachwieje się ponownie. – Przepraszam – wyrzucił z siebie zduszonym głosem, a złość ponownie wzrosła, tym razem jednak nie eskalowała gwałtownie, była to raczej niewielka fala gorąca zalewająca tylko klatkę piersiową a nie całe ciało. Znów zmuszony był ją przeprosić, kolejny raz z powodu własnej głupoty, ponieważ nijak nie mógł kontrolować swoich pewnych zachowań. – Czasem nie jestem w stanie nad sobą zapanować – wyjaśnił cicho, spojrzenie kierując gdzieś w bok, bojąc się spojrzeć rozmówczyni prosto w oczy, szykując się na to, że w końcu skieruję swą całą niechęć na jego osobę. Skrzywił się, coraz bardziej odczuwając niepewność i zarazem zniecierpliwienie, myśląc, że czeka tylko na nieuniknione, ale zarazem w pełni uzasadnione odrzucenie.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nic nie rozumiała, gubiąc się we własnych myślach i zdarzeniach dzisiejszego wieczoru, który wymknął się spod kontroli przybierając bardzo dziwny obrót. Szlachcianka nie czuła się z tym wcale komfortowo ani przyjemnie: dotychczas to przecież ona zrażała do siebie potencjalnych kandydatów ubiegających się o jej rękę, nigdy nie stała po drugiej, atakowanej stronie. Może, gdyby faktycznie w dzisiejszym zajściu leżało chociaż trochę jej winy, zrozumiałaby jego zarzuty i potrafiłaby się z nimi skonfrontować od razu?
Wszystko działo się tak szybko, że czarownica czuła się jak kukiełka w rękach kuglarza. Zapomniała o tym, że stała zaledwie pięć centymetrów od niezliczonej ilości schodów, z których upadek zakończyłby się tragicznie, gdyby nie Alphard, wykazujący się czujnością za ich dwójkę. Zachwiała się niebezpiecznie, ześlizgując jedną stopą ze śliskiego dywanu, w ostatniej chwili jednak znalazła się w męskich objęciach, odruchowo i asekuracyjnie łapiąc się rąk swojego towarzysza. Kilka długich sekund zajęło jej poukładanie sobie w głowie tego, co się właśnie wydarzyło, po tym czasie odsunęła się z przerażoną miną, ruchem dłoni wygładzając sukienkę. Miała zdecydowanie za dużo wrażeń jak na zaledwie godzinę.
- Nie przepraszaj mnie więcej - poprosiła cicho, po czym dodała: - i dziękuję. - Była skłonna zapomnieć o pięciu śladach odciśniętych na bladym ramieniu i nawet jakoś je zamaskować, by nikt przypadkiem nie zauważył siniaków, które nie pojawiły się tam celowo a z przypadku, była skłonna również z nim spokojnie porozmawiać, o ile nie zamierzał w dalszym ciągu unosić się gniewem. Teraz była mu to winna, chociaż jeszcze przez chwilę spoglądała nań podejrzliwie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Usiądziemy? - Zaproponowała wreszcie, wskazując skinieniem głowy na ławeczkę pokrytą żółtym aksamitem w duże, lśniące desenie. A kiedy usiedli, westchnęła, wiodąc wzrokiem w kierunku drzwi prowadzących do głównej sali opery. Wiedziała, że im dłużej nie wracali do swojej loży, tym większe podejrzenia to budziło. - Powiem, że zrobiło mi się słabo i spanikowałam. - Pamiętasz przecież wspólne ustalanie wersji zdarzeń, prawda? Była również gotów wziąć na siebie całą winę za dzisiejsze wydarzenia, których - miała nadzieję - nie widział nikt poza nimi. Wiedziała, że prędzej uwierzą w jej wcale nie tak fałszywe tłumaczenia, wszak naprawdę nie czuła się najlepiej, niż prawdę, z którą właśnie musieli się zmierzyć. Któż by się przejmował kolejnym sprzeciwem wobec zaaranżowanego spotkania, zacieśniającego rodowe więzy? - Naprawdę sądzisz, że wiedziałam o dzisiejszym spotkaniu? - Spytała nagle, szarymi oczami wodząc wzdłuż jasnych ścian aż po kolumny i sufit. W tym wnętrzu, pełnym odpychającej godności, panowała dzisiaj niezwykle przytłaczająca atmosfera niesprzyjająca przyjaznym rozmowom, spotkaniom przyszłych-niedoszłych par i kontemplowaniu sztuki.
Wszystko działo się tak szybko, że czarownica czuła się jak kukiełka w rękach kuglarza. Zapomniała o tym, że stała zaledwie pięć centymetrów od niezliczonej ilości schodów, z których upadek zakończyłby się tragicznie, gdyby nie Alphard, wykazujący się czujnością za ich dwójkę. Zachwiała się niebezpiecznie, ześlizgując jedną stopą ze śliskiego dywanu, w ostatniej chwili jednak znalazła się w męskich objęciach, odruchowo i asekuracyjnie łapiąc się rąk swojego towarzysza. Kilka długich sekund zajęło jej poukładanie sobie w głowie tego, co się właśnie wydarzyło, po tym czasie odsunęła się z przerażoną miną, ruchem dłoni wygładzając sukienkę. Miała zdecydowanie za dużo wrażeń jak na zaledwie godzinę.
- Nie przepraszaj mnie więcej - poprosiła cicho, po czym dodała: - i dziękuję. - Była skłonna zapomnieć o pięciu śladach odciśniętych na bladym ramieniu i nawet jakoś je zamaskować, by nikt przypadkiem nie zauważył siniaków, które nie pojawiły się tam celowo a z przypadku, była skłonna również z nim spokojnie porozmawiać, o ile nie zamierzał w dalszym ciągu unosić się gniewem. Teraz była mu to winna, chociaż jeszcze przez chwilę spoglądała nań podejrzliwie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Usiądziemy? - Zaproponowała wreszcie, wskazując skinieniem głowy na ławeczkę pokrytą żółtym aksamitem w duże, lśniące desenie. A kiedy usiedli, westchnęła, wiodąc wzrokiem w kierunku drzwi prowadzących do głównej sali opery. Wiedziała, że im dłużej nie wracali do swojej loży, tym większe podejrzenia to budziło. - Powiem, że zrobiło mi się słabo i spanikowałam. - Pamiętasz przecież wspólne ustalanie wersji zdarzeń, prawda? Była również gotów wziąć na siebie całą winę za dzisiejsze wydarzenia, których - miała nadzieję - nie widział nikt poza nimi. Wiedziała, że prędzej uwierzą w jej wcale nie tak fałszywe tłumaczenia, wszak naprawdę nie czuła się najlepiej, niż prawdę, z którą właśnie musieli się zmierzyć. Któż by się przejmował kolejnym sprzeciwem wobec zaaranżowanego spotkania, zacieśniającego rodowe więzy? - Naprawdę sądzisz, że wiedziałam o dzisiejszym spotkaniu? - Spytała nagle, szarymi oczami wodząc wzdłuż jasnych ścian aż po kolumny i sufit. W tym wnętrzu, pełnym odpychającej godności, panowała dzisiaj niezwykle przytłaczająca atmosfera niesprzyjająca przyjaznym rozmowom, spotkaniom przyszłych-niedoszłych par i kontemplowaniu sztuki.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To było dziwne uczucie, mieć Aurelię tak blisko siebie, zdecydowanie zbyt blisko, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że ich ciała przyległy do siebie. Ale jeszcze dziwniejsze w nawiązanej bliskości było to, jak drobne wydało mu się jej ciało. Kobiece dłonie kurczowo trzymały się jego ramion, do czego zapewne nigdy by nie doszło, gdyby nie lęk przed upadkiem. Przez chwilę naprawdę miał wątpliwości co do powodu przerażenia, które malowało się na jej twarzy, gdy tylko ją puścił. Równie dobrze kontakt fizyczny mógł wzbudzić w niej tak ogromny strach, co wizja upadku ze szczytu wysokich schodów. Wcale by się nie zdziwił, gdyby nie chciał mieć z nim już nigdy więcej do czynienia. Mógłby przysiąc, że podziękowała mu z przymusu, bo w jego uszach jej delikatny szept brzmiał na tak bardzo zduszony i bezradny.
Nie chciał siadać, echa emocji jeszcze w nim buzowały, nawet jeśli już w dużym stopniu opadły. Zarazem czuł, że nie może odmówić jej prośbie, bo kiedy już zdrowy rozsądek powrócił, podpowiadał on Alphardowi, że w ramach zadośćuczynienia winny jest spełnić każde żądanie lady Carrow. Ukorzyć się nie było łatwo, więc usiadł na wskazanej ławeczce z lekkim grymasem na twarzy, który zdradzał to, jak niekomfortowo się czuł. Z wyprostowanymi plecami i dłońmi zaciśniętymi na kolanach uparcie wbijał spojrzenie przed siebie, niechętnie przytakując głową na zaproponowaną wersję wydarzeń, za co zaraz poczuł niemałe obrzydzenie do własnej osoby. Wolał raczej wyjawić prawdę, bo czyż nie to byłoby najlepsze dla dotkniętej jego zachowaniem lady?
– Nie sądzę – odparł ze sporą rezerwą, łudząc się, że w ten sposób uda mu się nabrać dystansu do całej sprawy. W swoim zamierzeniu nie wziął pod uwagę tego, jak chłodno i stanowczo może zabrzmieć, przez co dał się zaskoczyć kategorycznym tonem, jaki przybrał jego głos. Odważył się wziąć jeden uspokajający wdech, po czym spojrzał na Aurelię bez żadnych niezrozumiałych wyrzutów. – Wiem, że nie wiedziałaś – dodał z ogromnym przekonaniem o słuszności tej tezy, próbując jednocześnie jakoś złagodzić swoją wcześniejszą wypowiedź. Chciał jej pokazać, że jego rozsądek powrócił, choć szkoda, że na krótką chwilę zanikł prawie całkowicie. – Nie jesteś typem damy, którą bawiłyby te całe szlacheckie podchody – stwierdził bez najmniejszych wątpliwości, w swoim przekonaniu wystarczająco argumentując swoje wierzenie w jej niewiedzę o szczegółach spotkania. Z pewnością zdawała sobie od początku sprawę z jego charakteru, bo niby po co innego rodzice wysyłaliby ją do Opery Królewskiej, jeśli nie w próbie zachęcenia jej do zamążpójścia? Ale mogli jej nie powiedzieć, z kim będzie musiała stanąć twarzą w twarz, w obawie, że plotki o młodym i nieco szalonym lordzie Blacku zniechęcą ją już na samym wstępie.
– Nie musisz brać winy za moje nieokrzesanie na siebie – wyrzucił z siebie cicho, znów powracając do kwestii ustalenia wspólnej wersji zdarzeń. Trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny, Alphardzie. – Przynajmniej swoim rodzicom powinnaś powiedzieć, co właściwie zaszło. Wieść o kolejnym dowodzie na moje szaleństwo nie zniszczy mi reputacji, ciebie zaś w pełni wytłumaczy.
Wygiął usta w gorzki uśmiech, po czym westchnął ciężko i poderwał się z miejsca na równe nogi. Posłał jej jedno spojrzenie z góry, ale nie było w nim żadnej wyższości, raczej przepełnione było skruchą, niepewnością i cieniem sympatii, jaką wobec niej żywił.
– Czuję, że powinienem przeprosić raz jeszcze, ale uszanuję twoją prośbę i nie zrobię tego.
Podarował jej już mniej zbolały uśmiech, nawet całkiem szczery, po czym spoważniał momentalnie, oblekając twarz w maskę znudzonego arystokraty. Nie był pewien, czy jeszcze mogą powrócić do loży, sam nie miał na to specjalnie ochoty, jednocześnie to zdawało się być ich obowiązkiem tego wieczoru.
Nie chciał siadać, echa emocji jeszcze w nim buzowały, nawet jeśli już w dużym stopniu opadły. Zarazem czuł, że nie może odmówić jej prośbie, bo kiedy już zdrowy rozsądek powrócił, podpowiadał on Alphardowi, że w ramach zadośćuczynienia winny jest spełnić każde żądanie lady Carrow. Ukorzyć się nie było łatwo, więc usiadł na wskazanej ławeczce z lekkim grymasem na twarzy, który zdradzał to, jak niekomfortowo się czuł. Z wyprostowanymi plecami i dłońmi zaciśniętymi na kolanach uparcie wbijał spojrzenie przed siebie, niechętnie przytakując głową na zaproponowaną wersję wydarzeń, za co zaraz poczuł niemałe obrzydzenie do własnej osoby. Wolał raczej wyjawić prawdę, bo czyż nie to byłoby najlepsze dla dotkniętej jego zachowaniem lady?
– Nie sądzę – odparł ze sporą rezerwą, łudząc się, że w ten sposób uda mu się nabrać dystansu do całej sprawy. W swoim zamierzeniu nie wziął pod uwagę tego, jak chłodno i stanowczo może zabrzmieć, przez co dał się zaskoczyć kategorycznym tonem, jaki przybrał jego głos. Odważył się wziąć jeden uspokajający wdech, po czym spojrzał na Aurelię bez żadnych niezrozumiałych wyrzutów. – Wiem, że nie wiedziałaś – dodał z ogromnym przekonaniem o słuszności tej tezy, próbując jednocześnie jakoś złagodzić swoją wcześniejszą wypowiedź. Chciał jej pokazać, że jego rozsądek powrócił, choć szkoda, że na krótką chwilę zanikł prawie całkowicie. – Nie jesteś typem damy, którą bawiłyby te całe szlacheckie podchody – stwierdził bez najmniejszych wątpliwości, w swoim przekonaniu wystarczająco argumentując swoje wierzenie w jej niewiedzę o szczegółach spotkania. Z pewnością zdawała sobie od początku sprawę z jego charakteru, bo niby po co innego rodzice wysyłaliby ją do Opery Królewskiej, jeśli nie w próbie zachęcenia jej do zamążpójścia? Ale mogli jej nie powiedzieć, z kim będzie musiała stanąć twarzą w twarz, w obawie, że plotki o młodym i nieco szalonym lordzie Blacku zniechęcą ją już na samym wstępie.
– Nie musisz brać winy za moje nieokrzesanie na siebie – wyrzucił z siebie cicho, znów powracając do kwestii ustalenia wspólnej wersji zdarzeń. Trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny, Alphardzie. – Przynajmniej swoim rodzicom powinnaś powiedzieć, co właściwie zaszło. Wieść o kolejnym dowodzie na moje szaleństwo nie zniszczy mi reputacji, ciebie zaś w pełni wytłumaczy.
Wygiął usta w gorzki uśmiech, po czym westchnął ciężko i poderwał się z miejsca na równe nogi. Posłał jej jedno spojrzenie z góry, ale nie było w nim żadnej wyższości, raczej przepełnione było skruchą, niepewnością i cieniem sympatii, jaką wobec niej żywił.
– Czuję, że powinienem przeprosić raz jeszcze, ale uszanuję twoją prośbę i nie zrobię tego.
Podarował jej już mniej zbolały uśmiech, nawet całkiem szczery, po czym spoważniał momentalnie, oblekając twarz w maskę znudzonego arystokraty. Nie był pewien, czy jeszcze mogą powrócić do loży, sam nie miał na to specjalnie ochoty, jednocześnie to zdawało się być ich obowiązkiem tego wieczoru.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aurelia nie zwróciła uwagi na to, że właśnie w każdy możliwy sposób pogwałcili obowiązujące zasady etykiety. O ile w czterech ścianach posiadłości któregoś z rodów dałoby się na to ewentualnie przymknąć oko, tak teraz świadomość, że w każdej chwili ktoś może ich zauważyć i donieść rodzicom, bądź innym, niepowołanym osobom, skutecznie ostudziła jej zapał. Jednak znacznie większą uwagę przyłożyła do wzrostu swojego partnera i swojego własnego; znaczna różnica była dla niej niezbyt komfortowa, gdy Alphard spokojnie mógł spoglądać nań z góry a ona, by móc ujrzeć jego twarz w pełnej krasie, musiała zadrzeć podbródek lub odsunąć się chociaż o krok do tyłu. Dziwne uczucie, jakoby spoglądał na nią z góry w przenośni i dosłownie trochę nadpsuło humor szlachcianki, lecz nie dała tego po sobie poznać. Świetnie kłamała, a przynajmniej dobrze maskowała niektóre emocje, co zrobiła i teraz - jej blada twarz, na której odznaczały się pomalowane na czerwono wargi, nie wyrażała nic więcej, niż skonsternowanie i bezradność.
Gdy siedziała, najpierw obserwując wszystko, byle nie siedzącego obok lorda, a dopiero po chwili wbijając w niego wzrok, posłała mu coś na kształt uśmiechu; widziała, że niechętnie podszedł do pomysłu wymyślania historii tłumaczącej dzisiejszy wieczór, ale wierzyła, że nie zrobi nic wbrew niej. Prawda, Alphardzie? Sądziła, że tak będzie po prostu lepiej i przede wszystkim: nie chciała zrobić lordowi problemów. Nie wierzyła w zasłyszane na jego temat plotki, zresztą, przedyskutowane z nim jakiś czas temu; nie chciała wierzyć, że złe opinie i niepochlebne komentarze mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Być może podświadomie doszukiwała się w starszym cech Lupusa, nie dopuszczając do siebie tego, że może naprawdę znacznie różnią się od siebie?
Lady Carrow nagle spochmurniała, na myśl o młodszym Blacku i tym, co prawdopodobnie czeka ją w przyszłości. Pochłonięta nieznośną myślą, wyłączyła się na chwilę, tak, że nie usłyszała z początku wypowiedzianych przez towarzysza słów. Wciąż wydawało jej się niepojęte to, że wydając ją za Alpharda, będzie musiała zamieszkać pod jednym dachem ze swoim ukochanym i jego narzeczoną. Serce ścisnęło się, podobnie jak jej dłoń na materiale sukni, gdy nieobecnym wzrokiem zerkała na czubki swoich pantofelków a dopiero po dłuższej chwili w myślach uspokoiła się i kazała sobie nie rozpraszać się. Jedynym co musiała teraz zrobić było niedopuszczenie do swojego ewentualnego ślubu, chociaż wiedziała, że z każdym kolejnym dniem stawało się to coraz trudniejsze w obliczu czekającego za rogiem staropanieństwa, kiedy wymówka o dawno zakończonej żałobie już nie była przekonująca dla żadnej ze stron.
Westchnęła, prostując się i próbując wyglądać normalnie.
- Nawet nie wiesz ile nas łączy. - Stwierdziła cicho, wiedząc, że nawet i w prawdę rodzice jej teraz nie uwierzą, każde z wypowiedzianych przez najmłodszą latorośl słów rozkładając na czynniki pierwsze. - Obawiam się, że żadna ze stron nam nie uwierzy. - Dodała jeszcze ciszej, aż wreszcie machnęła dłonią. - Dlatego lepiej dostosujmy się do moich słów. A państwo z loży, cóż, chyba źle zinterpretowali sytuację. - Uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Szczerze powiedziawszy, wcale nie dziwi mnie, że wreszcie spróbowali nas ze sobą lepiej poznać. Ani ty, ani ja, nie mamy najlepszej opinii, jeśli chodzi o relacje małżeńskie. - Wiedziała, że słyszał o tragedii jaka ją spotkała, jak i o późniejszych dziwnych zachowaniach arystokratki, odrzucającej każdego kandydata.
Gdy siedziała, najpierw obserwując wszystko, byle nie siedzącego obok lorda, a dopiero po chwili wbijając w niego wzrok, posłała mu coś na kształt uśmiechu; widziała, że niechętnie podszedł do pomysłu wymyślania historii tłumaczącej dzisiejszy wieczór, ale wierzyła, że nie zrobi nic wbrew niej. Prawda, Alphardzie? Sądziła, że tak będzie po prostu lepiej i przede wszystkim: nie chciała zrobić lordowi problemów. Nie wierzyła w zasłyszane na jego temat plotki, zresztą, przedyskutowane z nim jakiś czas temu; nie chciała wierzyć, że złe opinie i niepochlebne komentarze mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Być może podświadomie doszukiwała się w starszym cech Lupusa, nie dopuszczając do siebie tego, że może naprawdę znacznie różnią się od siebie?
Lady Carrow nagle spochmurniała, na myśl o młodszym Blacku i tym, co prawdopodobnie czeka ją w przyszłości. Pochłonięta nieznośną myślą, wyłączyła się na chwilę, tak, że nie usłyszała z początku wypowiedzianych przez towarzysza słów. Wciąż wydawało jej się niepojęte to, że wydając ją za Alpharda, będzie musiała zamieszkać pod jednym dachem ze swoim ukochanym i jego narzeczoną. Serce ścisnęło się, podobnie jak jej dłoń na materiale sukni, gdy nieobecnym wzrokiem zerkała na czubki swoich pantofelków a dopiero po dłuższej chwili w myślach uspokoiła się i kazała sobie nie rozpraszać się. Jedynym co musiała teraz zrobić było niedopuszczenie do swojego ewentualnego ślubu, chociaż wiedziała, że z każdym kolejnym dniem stawało się to coraz trudniejsze w obliczu czekającego za rogiem staropanieństwa, kiedy wymówka o dawno zakończonej żałobie już nie była przekonująca dla żadnej ze stron.
Westchnęła, prostując się i próbując wyglądać normalnie.
- Nawet nie wiesz ile nas łączy. - Stwierdziła cicho, wiedząc, że nawet i w prawdę rodzice jej teraz nie uwierzą, każde z wypowiedzianych przez najmłodszą latorośl słów rozkładając na czynniki pierwsze. - Obawiam się, że żadna ze stron nam nie uwierzy. - Dodała jeszcze ciszej, aż wreszcie machnęła dłonią. - Dlatego lepiej dostosujmy się do moich słów. A państwo z loży, cóż, chyba źle zinterpretowali sytuację. - Uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Szczerze powiedziawszy, wcale nie dziwi mnie, że wreszcie spróbowali nas ze sobą lepiej poznać. Ani ty, ani ja, nie mamy najlepszej opinii, jeśli chodzi o relacje małżeńskie. - Wiedziała, że słyszał o tragedii jaka ją spotkała, jak i o późniejszych dziwnych zachowaniach arystokratki, odrzucającej każdego kandydata.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dostrzegł jej nikły uśmiech, który może miał dodać mu otuchy; nie był pewien, jak powinien go interpretować, więc zrezygnował z jakiejkolwiek oceny. Również nie wiedział, co myśleć o smutku, który wyraźnie od niej bił, gdy zamyśliła się całkowicie. Sytuacja z pewnością była nieprzyjemna i to niewątpliwie z powodu niedorzecznego zachowania Alpharda, jednak nie sądził, aby gorzkie konsternacje, jakim obecnie poddawała się Aurelia, były spowodowane tylko tym jednym incydentem. Za maską kryło się więcej i był skłonny odkryć, jakie to uczucia ma za zadanie tuszować. Drgnął mimowolnie, słysząc jej westchnięcie, a potem dostrzegając ruch jej ciała, kiedy jeszcze bardziej wyprostowała plecy.
Na jej stwierdzenie nie potrafił odpowiedzieć żadnymi słowami. Z jednej strony nie widział możliwości przytaknięcia – na chwilę obecną, jeszcze pod wpływem różnych emocji, nie dostrzegał wielu punktów wspólnych poza tymi wynikającymi z ich pochodzenia – z drugiej zaś nie czuł się na tyle pewnie, aby mógł stanowczo zaprzeczyć. Brakowało mu punktu odniesienia, argumentów, wciąż nie mógł wykrzesać z siebie wystarczająco odpowiednich zasobów elokwencji. Mocno zrezygnowany usiadł na ławeczce, próbując wysłuchać jej w całkowitym spokoju, choć w niesmak było mu zgodzić się na jej propozycję. Ale czy miał inne wyjście?
Myśl, że poniekąd byli na siebie skazani, nie podobała mu się wcale. Skrzywił się, choć wiedział, że Aurelia ma wiele słuszności. W młodości nie rokował zbyt dobrze i opinia to utrzymywała się w dużej mierze po dziś dzień, z kolei lady Carrow miała za sobą trudne przeżycia i znana już była z tego, że nie dopuszczała do siebie kawalerów niezależnie od ich nazwiska, wieku czy zawodu. Lord Black i lady Carrow, para pozbawiona już lepszych widoków. W tym układzie najwięcej do stracenia miała Aurelia, bo któraż panna chciałaby zostać oddana nieokrzesanemu mężczyźnie. Najważniejszą kwestią pozostawało jednak zachowanie czystości krwi, na resztę można przymknąć oko.
– Nie ma w tobie żadnej obawy o to, że przez zatajenie prawdy wszyscy dojdą do nieodpowiednich wniosków? – spytał otwarcie, konfrontując ich z rzeczywistością. Trudno mu było pogodzić się z lekkością, z jaką machnęła dłonią. Pomysł zapoznania ich ze sobą bliżej powinien sprawiać jej wręcz dyskomfort, tymczasem wykazywała dziwną troskę o jego osobę, choć i tak nie miał już najlepszej opinii, jak sama zauważyła.
– Wróćmy do loży, przeżyjmy razem ten wieczór, a potem rozejdźmy się w zgodzie – zaproponował w końcu, kolejny raz podrywając się na równe nogi. – Proszę – dodał szybko, nie chcąc znów rzucać w jej stronę rozkazami, którymi wcześniej tak bardzo ugodził jej dumę. Wyciągnął ku niej usłużnie dłoń, chcąc pomóc jej wstać i ruszyć wraz z nim.
Na jej stwierdzenie nie potrafił odpowiedzieć żadnymi słowami. Z jednej strony nie widział możliwości przytaknięcia – na chwilę obecną, jeszcze pod wpływem różnych emocji, nie dostrzegał wielu punktów wspólnych poza tymi wynikającymi z ich pochodzenia – z drugiej zaś nie czuł się na tyle pewnie, aby mógł stanowczo zaprzeczyć. Brakowało mu punktu odniesienia, argumentów, wciąż nie mógł wykrzesać z siebie wystarczająco odpowiednich zasobów elokwencji. Mocno zrezygnowany usiadł na ławeczce, próbując wysłuchać jej w całkowitym spokoju, choć w niesmak było mu zgodzić się na jej propozycję. Ale czy miał inne wyjście?
Myśl, że poniekąd byli na siebie skazani, nie podobała mu się wcale. Skrzywił się, choć wiedział, że Aurelia ma wiele słuszności. W młodości nie rokował zbyt dobrze i opinia to utrzymywała się w dużej mierze po dziś dzień, z kolei lady Carrow miała za sobą trudne przeżycia i znana już była z tego, że nie dopuszczała do siebie kawalerów niezależnie od ich nazwiska, wieku czy zawodu. Lord Black i lady Carrow, para pozbawiona już lepszych widoków. W tym układzie najwięcej do stracenia miała Aurelia, bo któraż panna chciałaby zostać oddana nieokrzesanemu mężczyźnie. Najważniejszą kwestią pozostawało jednak zachowanie czystości krwi, na resztę można przymknąć oko.
– Nie ma w tobie żadnej obawy o to, że przez zatajenie prawdy wszyscy dojdą do nieodpowiednich wniosków? – spytał otwarcie, konfrontując ich z rzeczywistością. Trudno mu było pogodzić się z lekkością, z jaką machnęła dłonią. Pomysł zapoznania ich ze sobą bliżej powinien sprawiać jej wręcz dyskomfort, tymczasem wykazywała dziwną troskę o jego osobę, choć i tak nie miał już najlepszej opinii, jak sama zauważyła.
– Wróćmy do loży, przeżyjmy razem ten wieczór, a potem rozejdźmy się w zgodzie – zaproponował w końcu, kolejny raz podrywając się na równe nogi. – Proszę – dodał szybko, nie chcąc znów rzucać w jej stronę rozkazami, którymi wcześniej tak bardzo ugodził jej dumę. Wyciągnął ku niej usłużnie dłoń, chcąc pomóc jej wstać i ruszyć wraz z nim.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była zmęczona. Całą tą sytuacją, dniem i podchodami rodzin, które powinny poinformować zarówno ją, jak i Alpharda, z kim mają się spotkać dzisiejszego wieczoru. Na dobre samopoczucie szlachcianki nie wpływał nawet spektakl, który utrzymywał jej dobry nastrój przez pierwszą połowę dnia, a który teraz stał się najbardziej znienawidzoną rozrywką świata. Doprawdy nie rozumiała z jakiego powodu Royal Opera House wydawała się wszystkim rodzinom najlepszym miejscem do pierwszego spotkania.
- Alphardzie, dobrze wiesz, że jeśli coś jest nam przeznaczone, to nie mamy na to żadnego wpływu. - Uśmiechnęła się lekko, przypominając mu rozmowę sprzed kilku dni, gdy powiedziała mniej więcej coś podobnego; a przynajmniej na tyle przekonującego, by wziąć to teraz pod uwagę w świetle okoliczności, w których się znaleźli. Wiedziała, że jeśli rodzice się uprą i faktycznie przestawali interesować się komfortem swojej najmłodszej a obowiązującym porządkiem, koleją rzeczy, to ona tego nie zmieni w żaden sposób, niezależnie od wysiłku. Może próba zjednania dwóch pozornie wybrakowanych osób jawiła się w ich głowach jako wspaniały pomysł i ostatnia szansa na zażegnanie kryzysu? wstydu? bądź po prostu wytykania palcami na sabatach, czy salonowych spotkaniach? Tego nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Świadomość, że i tak już za bardzo pozwoliła sobie na złamanie pewnych zasad oraz nauk ojca nie była wcale przyjemna, a obawa przed jego gromiącym spojrzeniem - tym samym, którego nie lubiła od dziecka - nakazywała jej chociaż dostosować się do wymyślonej wersji zdarzeń.
Gdy Alphard uznał, że powinni wrócić, poczuła wewnętrzny sprzeciw, bowiem nie chciała wracać już na salę a pójść gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Skoro mieli spędzić ten wieczór razem, czemu nie mogli zrobić tego na swój sposób? Westchnąwszy, podała mu swoją dłoń i wstała z miejsca.
- To będzie wspaniały wieczór. - Uznała z pozoru entuzjastycznie, dla dodania sobie samej otuchy, chociaż ogromną niechęć do powrotu zdradzały jej oczy i grymas, którego nie zamierzała maskować przez kolejne dwa korytarze.
zt oboje
- Alphardzie, dobrze wiesz, że jeśli coś jest nam przeznaczone, to nie mamy na to żadnego wpływu. - Uśmiechnęła się lekko, przypominając mu rozmowę sprzed kilku dni, gdy powiedziała mniej więcej coś podobnego; a przynajmniej na tyle przekonującego, by wziąć to teraz pod uwagę w świetle okoliczności, w których się znaleźli. Wiedziała, że jeśli rodzice się uprą i faktycznie przestawali interesować się komfortem swojej najmłodszej a obowiązującym porządkiem, koleją rzeczy, to ona tego nie zmieni w żaden sposób, niezależnie od wysiłku. Może próba zjednania dwóch pozornie wybrakowanych osób jawiła się w ich głowach jako wspaniały pomysł i ostatnia szansa na zażegnanie kryzysu? wstydu? bądź po prostu wytykania palcami na sabatach, czy salonowych spotkaniach? Tego nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Świadomość, że i tak już za bardzo pozwoliła sobie na złamanie pewnych zasad oraz nauk ojca nie była wcale przyjemna, a obawa przed jego gromiącym spojrzeniem - tym samym, którego nie lubiła od dziecka - nakazywała jej chociaż dostosować się do wymyślonej wersji zdarzeń.
Gdy Alphard uznał, że powinni wrócić, poczuła wewnętrzny sprzeciw, bowiem nie chciała wracać już na salę a pójść gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Skoro mieli spędzić ten wieczór razem, czemu nie mogli zrobić tego na swój sposób? Westchnąwszy, podała mu swoją dłoń i wstała z miejsca.
- To będzie wspaniały wieczór. - Uznała z pozoru entuzjastycznie, dla dodania sobie samej otuchy, chociaż ogromną niechęć do powrotu zdradzały jej oczy i grymas, którego nie zamierzała maskować przez kolejne dwa korytarze.
zt oboje
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wszystko było lepszym planem na wieczór, niż kolacja z mężem, dlatego sprytna Caley w poniedziałek po godzinie dziewiętnastej znajdowała się jeszcze w budynku Ministerstwa Magii, gdzie odbierała wynagrodzenie za kilka dokonanych ostatnio tłumaczeń. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów sypał się ostatnio niczym domek z kart; pracownicy odchodzili, stażystów wcale nie chciało przybywać, a pracy za to nie ubywało. Spencer-Moon darzyła to miejsc e dziwnym sentymentem, dlatego nie odmówiła prośbie i wykonała swoją pracę najlepiej, jak tylko potrafiła. Nikomu nie przyznała się do tego, że część każdego wynagrodzenia odkłada na boku, na czarną godzinę, dlatego wolała osobiście odbierać sakiewki z pieniędzmi, którymi mogła później rozdysponować wedle własnej woli, bez osoby Cedrica dyszącej nad karkiem.
Mąż nie zajmował jej myśli, gdy dopijała kawę rozmawiając z dawną znajomą z Departamentu. Temat był błahy, lecz nawet nieistotne z pozoru ploteczki Caley potrafiła później wykorzystać na korzyść swoją bądź rodziny. Już miała pociągnąć koleżankę za język, gdy jej uwagę przyciągnęła filiżanka drgająca na spodeczku, a po chwili z oddali rozległ się huk, który blondynka sklasyfikowała jako walącą się ścianę. W akompaniamencie kobiecego okrzyku poderwała się z krzesła i wybiegła na korytarz tylko po to, by zderzyć się z chmurą dymu, jaka już zaczęła go spowijać. Nie ulegało wątpliwości, że dzieje się coś niedobrego, dlatego Spencer-Moon czym prędzej rzuciła się z powrotem do gabinetu, by sięgnąć po torebkę oraz sakiewkę i jak najprędzej opuścić Ministerstwo. Nie zdążyła nawet odwrócić się twarzą do drzwi, gdy po raz kolejny coś grzmotnęło, a ona poczuła uderzenie i osunęła się na ziemię, przygnieciona stertą drewna.
Przygwożdżenie do podłogi przypłaciła chwilową utratą przytomności; ocknęła się i zaczęła kasłać, a gdy mogła wreszcie otworzyć oczy zdała sobie sprawę, że leży pod drzwiami wyrwanymi z zawiasów i za nic nie jest w stanie pozbyć się ich sama. Bolało ją dosłownie wszystko i miała nieprzyjemnie wrażenie, że jakaś jej część ucierpiała bardziej, niż tylko powierzchownie. Nie widziała jednak reszty swojego ciała, lecz czuła bolesne pulsowanie w prawym boku. Zaczęła krzyczeć w nadziei, że koleżanka, z którą przed chwilą piła kawę, odnajdzie się cudownie cała i zdrowa i pomoże jej z ciężarem, lecz zamiast niej pojawił się nieznajomy mężczyzna, który pomógł Caley wydostać się spod drzwi.
Zakasłała ponownie, czując nasilający się ból i zawroty głowy, jednak dość szybko przebłyski przytomności umysłu kazały jej przełączyć się na zupełnie inny tryb działania. Przetrwanie – teraz to liczyło się najbardziej. Dźwignęła się więc na nogi i spojrzała wreszcie w dół, a rana w prawym boku nie zaskoczyła jej; Spencer-Moon była wszakże przyzwyczajona do widoku krwi. Zacisnęła zęby i w ślad za nieznajomym wyszła na korytarz, upewniając się uprzednio, że na pewno ma przy sobie różdżkę i wszystkie rzeczy, z jakimi przybyła do Ministerstwa.
Martwe ciała przygniecione gruzami uzmysłowiły jej, jak wiele szczęścia miała przed chwilą, a jednocześnie wyjątkowo obrazowo dawały znać co może stać się z nią samą, jeśli za chwilę nie opuści budynku. Wszędzie czuła duszący dym, zaschło jej w gardle, a w głowie kręciło się coraz bardziej. Krok za krokiem podążała w stronę wyjścia, na pamięć odtwarzając drogę, jaką poznała przez lata pracy w tym miejscu. Cudem tylko udało jej się uniknąć kolejnych spadających odłamków ścian, czuła także wibrującą, negatywną energię znajdującą się gdzieś w oddali; dałaby sobie rękę uciąć, że nie był to zwykły pożar, ale nie miała teraz czasu zastanawiać się nad jego genezą. Musiała przeć do przodu.
Pierwszy haust powietrza powitała z ulgą, lecz przed oczami zawirowało jej nagle i musiała przytrzymać się czegoś, by nie upaść. Nieznajomego mężczyznę już dawno straciła z oczu, a gdy osunęła się wreszcie na kolana i zaczęła walczyć o oddech, w oddali mignęła jej ruda czupryna. Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajdowała, choć budynek, przed którym się znalazła, wydawał się dziwnie znajomy. Majaczył jednak jakby przez mgłę, a Caley z powodu bólu nie zamierzała wcale skupiać się na sięganiu pamięcią i przypominaniu sobie jego nazwy. Dziwne, niepokojące przeczucie zakuło ją w okolicach serca i na moment przymknęła oczy. Nienawidziła miewać tego wrażenia i na całe szczęście nie było ono zbyt częste, a mimo tego doskonale wiedziała, co znaczyło. Członek jej rodziny znajdował się w niebezpieczeństwie. Zacisnęła obtarte dłonie w pięści, dodatkowo zdzierając palce o chropowatą powierzchnię chodnika.
| kawałek drewna wbity w bok (-30, szarpane), zaczadzenie (-10, duszenie się), zawroty głowy (-10, psychiczne)
Żywotność 154/204 (kara - 10)
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Royal Opera House
Szybka odpowiedź