Kuchnia
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Kuchnia
Skąpane w promieniach słońca i bieli pomieszczenie, skromne, ale mieszczące wszystko, czego kobieta potrzebuje do gotowania. Na blacie przy oknie stoi w doniczce niewysokie drzewko, wiecznie zielone, prezent ślubny od rodziców Charlusa.
| 2 sierpnia
Jeden dzień wystarczył, by Dorea zaaklimatyzowała się w domu, z którego kiedyś tak brutalnie ją wyrwano. Charlus nie usłyszał z jej ust nawet jednego negatywnego słowa w związku z górą naczyń leżących w zlewie w kuchni, albo brudnych ciuchów "zdobiących" ich sypialnię. Kilka machnięć różdżką wystarczyło, by doprowadzić każde pomieszczenie w ich domu do stanu używalności.
Charlie nie poszedł do pracy. Rogers okazał się nad wyraz wyrozumiałym człowiekiem, więc pozwolił mu zostać w domu na kilka dni, żeby nadrobić relacje ze swoją żoną. Do południa leżeli w łóżku, tonąc w pościeli i rozmowach ze sobą. Poruszane przez nich tematy był różne, od tych najbardziej banalnych do tych trudnych, które przerywane były chwilami ciszy.
Dom lśnił jak jeszcze nigdy. Między jednym zaklęciem evanesco a drugim, Dorea zdążyła wysłać list do Garry'ego, w którym zapraszała go na popołudniowy podwieczorek. Sama siebie postawiła przed nie lada wyzwaniem - obiecała, że upiecze ciasto czekoladowe. Gdyby nie fakt, że znalazła w szafce starą książkę kucharską mamy Charlusa (i swojej teściowej, na gacie Merlina), to pewnie prędzej teleportowałaby się do Hogsmeade, niż zaczęła robić coś sama.
W tej chwili siedziała na podłodze przed piekarnikiem w kuchni. Wyglądała jak szaleniec wyrwany z cukierniczego piekła, kiedy tak wpatrywała się bez ustanku w blachę otaczaną przez magiczne ogniki. Spojrzała na zegarek, potem znów na piekarnik i doszła do wniosku, że nadszedł czas wyjęcia z niego czekoladowego wypieku. Wstała więc, wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, zmuszając blaszkę na pokorne położenie się na blacie. Gorący zapach czekolady rozlał się po całym domu. Odetchnęła nim swobodnie. Ten dzień nie mógł być lepszy!
- Charlie! - zawołała go, bo nie miała pojęcia, gdzie się teraz znajdował. - Chcesz spróbować ciasta?
Sama jakoś nie miała odwagi, więc musiała zatrudnić naczelnego smakosza!
Zerknęła jeszcze raz na zegar wiszący na ścianie. Garrett powinien niedługo się pojawić.
Jeden dzień wystarczył, by Dorea zaaklimatyzowała się w domu, z którego kiedyś tak brutalnie ją wyrwano. Charlus nie usłyszał z jej ust nawet jednego negatywnego słowa w związku z górą naczyń leżących w zlewie w kuchni, albo brudnych ciuchów "zdobiących" ich sypialnię. Kilka machnięć różdżką wystarczyło, by doprowadzić każde pomieszczenie w ich domu do stanu używalności.
Charlie nie poszedł do pracy. Rogers okazał się nad wyraz wyrozumiałym człowiekiem, więc pozwolił mu zostać w domu na kilka dni, żeby nadrobić relacje ze swoją żoną. Do południa leżeli w łóżku, tonąc w pościeli i rozmowach ze sobą. Poruszane przez nich tematy był różne, od tych najbardziej banalnych do tych trudnych, które przerywane były chwilami ciszy.
Dom lśnił jak jeszcze nigdy. Między jednym zaklęciem evanesco a drugim, Dorea zdążyła wysłać list do Garry'ego, w którym zapraszała go na popołudniowy podwieczorek. Sama siebie postawiła przed nie lada wyzwaniem - obiecała, że upiecze ciasto czekoladowe. Gdyby nie fakt, że znalazła w szafce starą książkę kucharską mamy Charlusa (i swojej teściowej, na gacie Merlina), to pewnie prędzej teleportowałaby się do Hogsmeade, niż zaczęła robić coś sama.
W tej chwili siedziała na podłodze przed piekarnikiem w kuchni. Wyglądała jak szaleniec wyrwany z cukierniczego piekła, kiedy tak wpatrywała się bez ustanku w blachę otaczaną przez magiczne ogniki. Spojrzała na zegarek, potem znów na piekarnik i doszła do wniosku, że nadszedł czas wyjęcia z niego czekoladowego wypieku. Wstała więc, wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, zmuszając blaszkę na pokorne położenie się na blacie. Gorący zapach czekolady rozlał się po całym domu. Odetchnęła nim swobodnie. Ten dzień nie mógł być lepszy!
- Charlie! - zawołała go, bo nie miała pojęcia, gdzie się teraz znajdował. - Chcesz spróbować ciasta?
Sama jakoś nie miała odwagi, więc musiała zatrudnić naczelnego smakosza!
Zerknęła jeszcze raz na zegar wiszący na ścianie. Garrett powinien niedługo się pojawić.
Gość
Gość
Charlie nie mógł się posiąść z radości. Wiecie jak czuje się dziecko, które dostanie wymarzony prezent pod choinkę? Charlus cieszył się tysiąc razy bardziej. Powrót Dorei do domu był dla niego jak prezent. Najpiękniejszy prezent na całym świecie. Rozmawiali, bardzo dużo. Charlie obiecał wziąć kilka dni wolnego i jak się okazało szef biura był całkiem wyrozumiały dla pana Pottera. Obiecał też swojej żonie, że weźmie ją w zupełnie każde miejsce, które odwiedzili razem. Zamierzał dotrzymać obietnicy. Najpierw jednak zdał sobie sprawę, że w domu jest mnóstwo rzeczy do zrobienia. Jak na przykład luźne drzwiczki w łazience, czy niechodzący prawidłowo zegar w salonie. Charlie zwykle żył od budzika do budzika, niezbyt przejmując się godziną. Teraz jakoś zaczęło to mieć dla niego istotne znaczenie. Jakby chciał zapamiętać każda chwilę, każdą minutę. Albo wiedzieć o której porze jego żona robi obiad, bo i taka opcja była. Nigdy nie wiadomo było co Potterowi przyjdzie do głowy.
Kiedy Dor zawołała go do siebie do kuchni, ten przeglądał zdjęcia w ich sypialni. Może one jakoś naprowadzą pamięć pani Potter na właściwie tory. Uśmiechnął się jedynie do jednego z nich i wyszedł z sypialni, niemalże biegiem zjawiając się w kuchni. Ostatnio jakoś stał się bardziej mugolski. Czasem ręcznie zmywał naczynia, nie teleportował się w domu i inne tego typu rzeczy. Kiedy wszedł do środka od razu poczuł zapach czekoladowego ciasta. Uśmiechnął się szeroko, niczym dziecko. Bo Charlie to takie duże dziecko przecież.
-Oczywiście, że chce.-powiedział i nie czekając aż Dorea go obsłuży, sam to zrobił. Wyciągnął nóż, a potem prosto z gorącej blaszki wyjął sobie kawałek ciasta i wcale nie wepchnął całego kawałka do ust. Ok, nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. A potem? Było ciepłe, a on miał pełną buzię ciasta, więc nie był zdolny do normalnej odpowiedzi. Tym bardziej, że jakoś mu się śmiesznie zrobiło i jedynie pokazał uniesiony kciuk ku górze.
Kiedy Dor zawołała go do siebie do kuchni, ten przeglądał zdjęcia w ich sypialni. Może one jakoś naprowadzą pamięć pani Potter na właściwie tory. Uśmiechnął się jedynie do jednego z nich i wyszedł z sypialni, niemalże biegiem zjawiając się w kuchni. Ostatnio jakoś stał się bardziej mugolski. Czasem ręcznie zmywał naczynia, nie teleportował się w domu i inne tego typu rzeczy. Kiedy wszedł do środka od razu poczuł zapach czekoladowego ciasta. Uśmiechnął się szeroko, niczym dziecko. Bo Charlie to takie duże dziecko przecież.
-Oczywiście, że chce.-powiedział i nie czekając aż Dorea go obsłuży, sam to zrobił. Wyciągnął nóż, a potem prosto z gorącej blaszki wyjął sobie kawałek ciasta i wcale nie wepchnął całego kawałka do ust. Ok, nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. A potem? Było ciepłe, a on miał pełną buzię ciasta, więc nie był zdolny do normalnej odpowiedzi. Tym bardziej, że jakoś mu się śmiesznie zrobiło i jedynie pokazał uniesiony kciuk ku górze.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jego przybycie zapowiedział dzwonek do drzwi.
Nie miał większych problemów z ucieczką z festiwalu chociaż na chwilę, żeby spotkać się z przyjaciółmi; oficjalny powrót Dorei stanowił idealny pretekst, by opuścić pola i łąki ogarnięte atmosferą ogólnie pojętej miłości, pozostawić powietrze przesycone zapachem maków i chabrów daleko za sobą, tak samo jak niewygodne, wyjściowe szaty i sztuczny uśmiech na stale przybity do ukrytej za mapą piegów twarzy. Zastąpił go szczerym, rozpromieniającym oblicze i siejącym w błękitnych tęczówkach pobłyski czystej radości.
Stał na ganku, jak zwykle zachwycając się bajkowością okolicy - czarodziejska, stosunkowo niewielka wioska przepełniona z pozoru podobnymi do siebie domkami (choć każdy z nich krył we wnętrzu skrajnie różne historie, mnogość dramatów i bezkres wspomnień) zdawała się być wyjęta z albumu z miejscami równie pięknymi, co nieprawdziwymi. Ktoś dbał o różnobarwne kwiaty we wszystkich kolorach tęczy ułożone w symetryczne rabaty, gdzie indziej beztroski śmiech dziecka przerywał sielską ciszę, a ptaki ukryte w koronach drzew snuły słodką historię błogiego spokoju. Dzień wydawał się idealny i Garrett nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś musi zachwiać tę równowagę, wprowadzając zamęt.
Może właśnie on miał to uczynić, stając się zapowiedzią wielkich zmian? Przerwać radość małżonków (taką, jakiej nie da zmierzyć się żadną znaną nam jednostką), którzy odnaleźli się po latach tęsknot, wielu wylanych łzach i długim łataniu rozerwanego troską serca? Czy miał prawo wyrwać z ich dusz nieświadomość, powiedzieć o wszystkich złych rzeczach, które zaburzały porządek świata, nie rozmawiać o ich szczęściu, a wietrze sianym przez Grindelwalda i jego popleczników?
Westchnął, zaciągając się sierpniowym powietrzem i obracając w dłoniach pudełko słodkości, które ze sobą przyniósł.
Nie miał większych problemów z ucieczką z festiwalu chociaż na chwilę, żeby spotkać się z przyjaciółmi; oficjalny powrót Dorei stanowił idealny pretekst, by opuścić pola i łąki ogarnięte atmosferą ogólnie pojętej miłości, pozostawić powietrze przesycone zapachem maków i chabrów daleko za sobą, tak samo jak niewygodne, wyjściowe szaty i sztuczny uśmiech na stale przybity do ukrytej za mapą piegów twarzy. Zastąpił go szczerym, rozpromieniającym oblicze i siejącym w błękitnych tęczówkach pobłyski czystej radości.
Stał na ganku, jak zwykle zachwycając się bajkowością okolicy - czarodziejska, stosunkowo niewielka wioska przepełniona z pozoru podobnymi do siebie domkami (choć każdy z nich krył we wnętrzu skrajnie różne historie, mnogość dramatów i bezkres wspomnień) zdawała się być wyjęta z albumu z miejscami równie pięknymi, co nieprawdziwymi. Ktoś dbał o różnobarwne kwiaty we wszystkich kolorach tęczy ułożone w symetryczne rabaty, gdzie indziej beztroski śmiech dziecka przerywał sielską ciszę, a ptaki ukryte w koronach drzew snuły słodką historię błogiego spokoju. Dzień wydawał się idealny i Garrett nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś musi zachwiać tę równowagę, wprowadzając zamęt.
Może właśnie on miał to uczynić, stając się zapowiedzią wielkich zmian? Przerwać radość małżonków (taką, jakiej nie da zmierzyć się żadną znaną nam jednostką), którzy odnaleźli się po latach tęsknot, wielu wylanych łzach i długim łataniu rozerwanego troską serca? Czy miał prawo wyrwać z ich dusz nieświadomość, powiedzieć o wszystkich złych rzeczach, które zaburzały porządek świata, nie rozmawiać o ich szczęściu, a wietrze sianym przez Grindelwalda i jego popleczników?
Westchnął, zaciągając się sierpniowym powietrzem i obracając w dłoniach pudełko słodkości, które ze sobą przyniósł.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Usłyszała tylko stukot charlusowych stóp zbiegających po schodach. Nie pohamowała chichotu. Ilość informacji, które o nim zebrała w czasie ich długich rozmów, napędzała machinę jej uczuć, dotąd zakurzoną, zaniedbaną. Wiedziała, że sporo wody będzie musiało upłynąć, zanim do końca przyzwyczai się do takiego stanu rzeczy, ale i tak czuła się tu już dobrze! Ujmując fakt, że miała jakiś dziwny uraz do salonu i, jeśli Charliego nie było w pobliżu, nie wchodziła do niego. To właśnie tam wszystko się stało. Tam walczyła z ojcem, tam kanapa wybuchnęła porażona zaklęciem, tam latały pierze z poduszek.
- Na brodę Merlina, ale czekaj! - spojrzała na niego przerażona, kiedy wepchnął sobie sobie kawałek gorącego jeszcze ciasta do ust. - Przecież to jest jeszcze gorące!
Na próżno go powstrzymywała i w ogóle ostrzegała o czymkolwiek! Ale, no cóż, Charlus definitywnie należał do mężczyzn w gorącej wodzie kąpanych i takich, co to nawet gorącemu ciastu czekoladowemu nie przebaczą.
Zasłoniła usta próbując zatamować nagły zryw głośnego śmiechu. Pamiętała, że dokładnie tak samo zachowywał się w Hogwarcie. Może nie jadł w ten sposób ciasta, no ale szalone zrywy to miał nie tylko od święta!
- Nic ci nie jest? - ujęła dłonią jego policzek, żeby sprawdzić, czy twarz mu jeszcze nie wybuchła. - Tylko się nie udław, przełknij spokojnie!
Drgnęła, kiedy usłyszała dzwonek do dzwonki.
- To pewnie Garrett, otworzę mu - zarechotała ostatnimi resztkami siły i podskoczyła do drzwi, otwierając je na oścież. - O wilku mowa! Wchodź, wchodź. Charlie właśnie siłuje się z olbrzymim kawałkiem ciasta, które wepchnął sobie do ust. Nie zrób tego samego, dobra?
Zamknęła za nim drzwi i wskazała brodą kuchnię.
- Wolisz kawę, herbatę czy sok pomarańczowy? Ewentualnie wodę... albo zimne mleko. - uśmiechnęła się do niego.
Nie, nie, to już nie była twarz tej samej Dorei, którą Garry spotkał w Trzech Miotłach. Wyglądała teraz zdecydowanie lepiej - rysy zaokrągliły się, policzki rozciągnęły się od śmiechu i poróżowiały od nadmiaru wrażeń, oczy były roześmiane, jak to na prawdziwą żonę Pottera przystało.
- Na brodę Merlina, ale czekaj! - spojrzała na niego przerażona, kiedy wepchnął sobie sobie kawałek gorącego jeszcze ciasta do ust. - Przecież to jest jeszcze gorące!
Na próżno go powstrzymywała i w ogóle ostrzegała o czymkolwiek! Ale, no cóż, Charlus definitywnie należał do mężczyzn w gorącej wodzie kąpanych i takich, co to nawet gorącemu ciastu czekoladowemu nie przebaczą.
Zasłoniła usta próbując zatamować nagły zryw głośnego śmiechu. Pamiętała, że dokładnie tak samo zachowywał się w Hogwarcie. Może nie jadł w ten sposób ciasta, no ale szalone zrywy to miał nie tylko od święta!
- Nic ci nie jest? - ujęła dłonią jego policzek, żeby sprawdzić, czy twarz mu jeszcze nie wybuchła. - Tylko się nie udław, przełknij spokojnie!
Drgnęła, kiedy usłyszała dzwonek do dzwonki.
- To pewnie Garrett, otworzę mu - zarechotała ostatnimi resztkami siły i podskoczyła do drzwi, otwierając je na oścież. - O wilku mowa! Wchodź, wchodź. Charlie właśnie siłuje się z olbrzymim kawałkiem ciasta, które wepchnął sobie do ust. Nie zrób tego samego, dobra?
Zamknęła za nim drzwi i wskazała brodą kuchnię.
- Wolisz kawę, herbatę czy sok pomarańczowy? Ewentualnie wodę... albo zimne mleko. - uśmiechnęła się do niego.
Nie, nie, to już nie była twarz tej samej Dorei, którą Garry spotkał w Trzech Miotłach. Wyglądała teraz zdecydowanie lepiej - rysy zaokrągliły się, policzki rozciągnęły się od śmiechu i poróżowiały od nadmiaru wrażeń, oczy były roześmiane, jak to na prawdziwą żonę Pottera przystało.
Gość
Gość
Charlus tak przejął się pracami domowymi i gorącym ciastem w jego buzi, że (aż wstyd się przyznać) zapomniał o wizycie swojego przyjaciela, druha od płatania figli ślizgonom i ratowania tego świata przed złem wszelakim. No, ale trzeba mu to wybaczyć. Potter nigdy nie był zbyt zorganizowany. To esencja roztrzepania, niepoważności i dziecinności. A przynajmniej takiej powierzchownej. Uśmiechnął się do Dorei, chociaż nie szeroko bo by mu jeszcze czekoladowe ciasto czmychło bokiem, a tego nikt nie chciał. Chociaż na Dorei miejscu stanąłby za sobą i strzelił w te policzki pełne jedzenia, patrząc ze śmiechem jak ciasto znajduje się na podłodze. Typowe szczeniackie zachowanie. I jak tu go nie kochać.
Charlie nauczył się dzisiaj bardzo ważnej rzeczy. Śmianie się z ustami wypełnionymi ciastem nie należy do najłatwiejszych. Właściwie wykonanie tego graniczyło z cudem. Spokojnie? Jak on miał to teraz spokojnie przełknąć, jak mu się śmiać chciało. Jednakże dzielny z niego chłopak, przełknął to co miał i później mógł wybuchnąć śmiechem, pokazując kolejną okejkę, którą dał znać Dory, że przyjął jej wiadomość. Sam nalał sobie szybko wody z lodówki do szklanki i wypił ją duszkiem. Taki raptus z niego. Kiedy w kuchni pojawiła się burza rudych włosów, a dopiero później cała reszta jego przyjaciela, okularnik rozłożył ręce w powitalnym geście. Zmienił się. I pewnie Garrett to zauważył. Śmiał się, tak naprawdę szczerze. Jego oczy nie były już jedynie przeplatane dawną radością. One się świeciły jak złote monety, jak lampki na bożonarodzeniowym drzewku. Coś pięknego. Uścisnął przyjaciela w braterskim uścisku.
-Witam w moich skromnych progach, panie Weasley.-zwrócił się do niego z pełną powagą, bo jakoś mu się przypomniało, że przecież siedzi w kuchni z potomkami rodów szlacheckich, to nie ma to tamto. Proszę państwa to się trzeba umieć zachować!
-Usiądź, proszę. Czym chata bogata.-dodał po chwili, zrywając się nagle z chwilowego zastoju w doniosłej pozie prawdziwego dżentelmena. Szybko jednak obudził w nim się instynkt kury domowej, którą przymusowo musiał się stać. Nakroił ciasta, które postawił na stoliku wraz z trzema talerzykami i widelcami. Normalnie perfekcyjna pani domu.
Charlie nauczył się dzisiaj bardzo ważnej rzeczy. Śmianie się z ustami wypełnionymi ciastem nie należy do najłatwiejszych. Właściwie wykonanie tego graniczyło z cudem. Spokojnie? Jak on miał to teraz spokojnie przełknąć, jak mu się śmiać chciało. Jednakże dzielny z niego chłopak, przełknął to co miał i później mógł wybuchnąć śmiechem, pokazując kolejną okejkę, którą dał znać Dory, że przyjął jej wiadomość. Sam nalał sobie szybko wody z lodówki do szklanki i wypił ją duszkiem. Taki raptus z niego. Kiedy w kuchni pojawiła się burza rudych włosów, a dopiero później cała reszta jego przyjaciela, okularnik rozłożył ręce w powitalnym geście. Zmienił się. I pewnie Garrett to zauważył. Śmiał się, tak naprawdę szczerze. Jego oczy nie były już jedynie przeplatane dawną radością. One się świeciły jak złote monety, jak lampki na bożonarodzeniowym drzewku. Coś pięknego. Uścisnął przyjaciela w braterskim uścisku.
-Witam w moich skromnych progach, panie Weasley.-zwrócił się do niego z pełną powagą, bo jakoś mu się przypomniało, że przecież siedzi w kuchni z potomkami rodów szlacheckich, to nie ma to tamto. Proszę państwa to się trzeba umieć zachować!
-Usiądź, proszę. Czym chata bogata.-dodał po chwili, zrywając się nagle z chwilowego zastoju w doniosłej pozie prawdziwego dżentelmena. Szybko jednak obudził w nim się instynkt kury domowej, którą przymusowo musiał się stać. Nakroił ciasta, które postawił na stoliku wraz z trzema talerzykami i widelcami. Normalnie perfekcyjna pani domu.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Drzwi otworzyły się z przyjemnym skrzypnięciem, a Garry nie potrafił powstrzymać cichego śmiechu, który radośnie wymknął mu się spomiędzy warg. Wszedł do środka, nie mogąc oderwać wzroku od Dorei, która stała tuż przed nim, nie dość, że (nieprzerwanie od ostatniego ich spotkania) wciąż cała i zdrowa, to jeszcze szczęśliwa - w ten najwspanialszy, najprostszy ze sposobów. Odżywała, a on nie mógł w to uwierzyć; odzwyczaił się od widoku jej ust wykrzywionych w beztroskim uśmiechu, mimowolnie pożegnał się z nierozważnymi proroctwami jej rychłego powrotu. Choć wciąż pomagał w poszukiwaniach, z każdym dniem wątpił coraz mocniej, z podziwem wpatrując się w Charlusa, który - pomimo tych wszystkich lat - wciąż łapczywie trzymał się nadziei, a ta nie pozwalała mu przegrać z pętającym go szaleństwem.
- Dory, przepięknie wyglądasz - rzucił w ramach powitania, szczerząc się tak szeroko, że zdawało się to niemal horrendalnie; obrzucił krótkim spojrzeniem pomieszczenie, mimochodem zauważając, że już dawno nie panowała w nim tak domowa atmosfera. W powietrzu unosiła się błoga woń czekolady, wbrew sobie westchnął, delektując się zapachem. Dlaczego Ben nie mógł uraczyć go takimi rarytasami, gdy przybył głosić mu dobrą nowinę? - Nie mogę tego obiecać - dodał więc, wzrokiem podążając już za baśniowym aromatem czystej słodyczy, lecz nagle drgnął, jakby wybudzony z letargu. - O, właśnie. Przyniosłem kandyzowane ananasy z Miodowego Królestwa. I czarna kawa byłaby idealna, dziękuję! - rzucił, wchodząc już do kuchni i stawiając pudełko ze słodkościami na blacie stołu; wtedy odwrócił się w stronę przyjaciela i wysłał mu ciepły uśmiech, który szybko przeobraził się w beztroski śmiech.
- Charlie, dobrze cię zobaczyć czasem poza pracą - zażartował, serdecznie raz czy dwa klepiąc go po plecach. Wymknął się z niedźwiedziego uścisku i znów wysłał spojrzenie Dorei. - Pierwotnie miałem w planach sam coś upiec, ale doszedłem do wniosku, że jeszcze zawstydziłbym swoimi kucharskimi umiejętnościami twoje biedne ciasto czekoladowe - powiedział w końcu z pełną powagą tańczącą wśród zgłosek - zupełnie, jakby jego kuchenny brak talentu nie był niemal przysłowiowy.
Przysiadł do stołu i w tempie ekspresowym nałożył na talerzyk kawałek ciasta, jak gdyby obawiał się, że zechce przed nim umknąć (bądź, co było bardziej prawdopodobne, że Potter rzuci się na wypiek i pochłonie wszystko, zanim Weasley zdąży nawet cierpiętniczo jęknąć). Na wszelki wypadek dobił je widelcem, przebijając na wylot czekoladowe serce. Ognista Potrawka Merlina odchodziła w niepamięć, przykre doświadczenia związane z nadużyciem pieprzu i nieświeżym (smoczym?) mięsem znikały wraz ze słodką wonią wbijającą się w nozdrza Garry'ego.
- No, to opowiadajcie - rzucił zachęcająco, bezceremonialnie wkładając do ust pierwszy kawałek ciasta. - Na Merlina, Dory, to jest świetne.
- Dory, przepięknie wyglądasz - rzucił w ramach powitania, szczerząc się tak szeroko, że zdawało się to niemal horrendalnie; obrzucił krótkim spojrzeniem pomieszczenie, mimochodem zauważając, że już dawno nie panowała w nim tak domowa atmosfera. W powietrzu unosiła się błoga woń czekolady, wbrew sobie westchnął, delektując się zapachem. Dlaczego Ben nie mógł uraczyć go takimi rarytasami, gdy przybył głosić mu dobrą nowinę? - Nie mogę tego obiecać - dodał więc, wzrokiem podążając już za baśniowym aromatem czystej słodyczy, lecz nagle drgnął, jakby wybudzony z letargu. - O, właśnie. Przyniosłem kandyzowane ananasy z Miodowego Królestwa. I czarna kawa byłaby idealna, dziękuję! - rzucił, wchodząc już do kuchni i stawiając pudełko ze słodkościami na blacie stołu; wtedy odwrócił się w stronę przyjaciela i wysłał mu ciepły uśmiech, który szybko przeobraził się w beztroski śmiech.
- Charlie, dobrze cię zobaczyć czasem poza pracą - zażartował, serdecznie raz czy dwa klepiąc go po plecach. Wymknął się z niedźwiedziego uścisku i znów wysłał spojrzenie Dorei. - Pierwotnie miałem w planach sam coś upiec, ale doszedłem do wniosku, że jeszcze zawstydziłbym swoimi kucharskimi umiejętnościami twoje biedne ciasto czekoladowe - powiedział w końcu z pełną powagą tańczącą wśród zgłosek - zupełnie, jakby jego kuchenny brak talentu nie był niemal przysłowiowy.
Przysiadł do stołu i w tempie ekspresowym nałożył na talerzyk kawałek ciasta, jak gdyby obawiał się, że zechce przed nim umknąć (bądź, co było bardziej prawdopodobne, że Potter rzuci się na wypiek i pochłonie wszystko, zanim Weasley zdąży nawet cierpiętniczo jęknąć). Na wszelki wypadek dobił je widelcem, przebijając na wylot czekoladowe serce. Ognista Potrawka Merlina odchodziła w niepamięć, przykre doświadczenia związane z nadużyciem pieprzu i nieświeżym (smoczym?) mięsem znikały wraz ze słodką wonią wbijającą się w nozdrza Garry'ego.
- No, to opowiadajcie - rzucił zachęcająco, bezceremonialnie wkładając do ust pierwszy kawałek ciasta. - Na Merlina, Dory, to jest świetne.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Dziękuję! W końcu wyspałam się we własnym łóżku, to naprawdę dużo dla mnie znaczy - obdarowała Garretta szybkim, ale wymownym uściskiem, po czym pomknęła do kuchni, żeby zagotować wodę na kawę. - Kandyzowane ananasy, naprawdę?! Na gacie Merlina, nie dostaniecie ani jednej!
Charlus zarażał swoim humorem. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć, a kąciki ust rozciągały się w najszerszym uśmiechu bez udziału woli. To pozwalało jej odłożyć na bok rzeczy, które nie powinny były rzutować na jej przyszłość, na sprawy, których wysłuchiwania wolała Charlusowi darować.
Z szafki wyjęła kubki, czubkiem różdżki dotknęła czajnika, który buchnął gorącą parą. A, tak, owszem, ich szafkowe zapasy niemal świeciły pustkami. Ale to nic. To najlepsza okazja na wspólne zakupy, na odnowienie tej małżeńskiej sielanki, na której tak jej zależało.
Chwilę później trzy kubki z gorącą kawą stały na stole. Do nich doleciała jeszcze cukierniczka i trio łyżeczkowe. Oprócz nich pojawiła się jeszcze pusta miseczka przygotowana na przyjęciu porcji kandyzowanych ananasów.
- Oh, Garrett, jestem ogromnie rada, że jednak nie zdecydowałeś się przyćmić moich wybryków kulinarnych - odparła poważnie, kładąc dłoń na piersi. Nie minęła nawet sekunda, kiedy parsknęła śmiechem. - Wszyscy wiemy, że nawet Charlus gotuje lepiej od ciebie!
Sięgnęła dłonią do czupryny ukochanego męża złożonej z miliona loków nie do okiełznania, by poczochrać ją nieco w pełnym zadziorności geście. Miała wrażenie, że żarty, które kierowała w ich kierunku, tak naprawdę nie miały pokrycia w rzeczywistości. Nie miała pojęcia, czy Charlus nauczył się piec, bo o jego polepszonych zdolnościach "gotowania" już wiedziała. Rzucała słowami na oślep, chociaż jakiś nieznajomy głos z tyłu jej głowy mówił, że niewiele się myliła.
Usiadła przy stole i posłodziła sobie kawę jedną łyżeczką cukru. Uśmiechnęła się szeroko patrząc, jak i Garry'emu posmakowało jej ciasto. Czyli jednak nie aż tak źle było z jej kobiecością. Mimowolnie przysunęła się bliżej Charliego i splotła palce z jego dłonią leżącą na stole przy kubku.
- No... wszystko w porządku - spojrzała na ukochanego, chichocząc pod nosem. - A właściwie wszystko zmierza ku dobremu. Rozmawialiśmy wczoraj do nocy, nie masz pojęcia, ile on mi miał rzeczy do opowiedzenia! Mam pełną głowę. W tym pozytywnym znaczeniu, oczywiście!
Nałożyła sobie kawałek ciasta na talerzyk i uszczknęła łyżeczką jego fragment, który od razu powędrował do jej ust. Miękka czekoladowa faktura rozpływała się na języku, oblewając go przyjemną słodkością.
- Ty masz nam chyba więcej do opowiedzenia, co? Mówię o pączkach! - powiedziała, nie tracąc uśmiechu. - Ah, i o tej sprawie, o której miałeś nam opowiedzieć. Wspominałeś, że jest dość ważna.
Charlus zarażał swoim humorem. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć, a kąciki ust rozciągały się w najszerszym uśmiechu bez udziału woli. To pozwalało jej odłożyć na bok rzeczy, które nie powinny były rzutować na jej przyszłość, na sprawy, których wysłuchiwania wolała Charlusowi darować.
Z szafki wyjęła kubki, czubkiem różdżki dotknęła czajnika, który buchnął gorącą parą. A, tak, owszem, ich szafkowe zapasy niemal świeciły pustkami. Ale to nic. To najlepsza okazja na wspólne zakupy, na odnowienie tej małżeńskiej sielanki, na której tak jej zależało.
Chwilę później trzy kubki z gorącą kawą stały na stole. Do nich doleciała jeszcze cukierniczka i trio łyżeczkowe. Oprócz nich pojawiła się jeszcze pusta miseczka przygotowana na przyjęciu porcji kandyzowanych ananasów.
- Oh, Garrett, jestem ogromnie rada, że jednak nie zdecydowałeś się przyćmić moich wybryków kulinarnych - odparła poważnie, kładąc dłoń na piersi. Nie minęła nawet sekunda, kiedy parsknęła śmiechem. - Wszyscy wiemy, że nawet Charlus gotuje lepiej od ciebie!
Sięgnęła dłonią do czupryny ukochanego męża złożonej z miliona loków nie do okiełznania, by poczochrać ją nieco w pełnym zadziorności geście. Miała wrażenie, że żarty, które kierowała w ich kierunku, tak naprawdę nie miały pokrycia w rzeczywistości. Nie miała pojęcia, czy Charlus nauczył się piec, bo o jego polepszonych zdolnościach "gotowania" już wiedziała. Rzucała słowami na oślep, chociaż jakiś nieznajomy głos z tyłu jej głowy mówił, że niewiele się myliła.
Usiadła przy stole i posłodziła sobie kawę jedną łyżeczką cukru. Uśmiechnęła się szeroko patrząc, jak i Garry'emu posmakowało jej ciasto. Czyli jednak nie aż tak źle było z jej kobiecością. Mimowolnie przysunęła się bliżej Charliego i splotła palce z jego dłonią leżącą na stole przy kubku.
- No... wszystko w porządku - spojrzała na ukochanego, chichocząc pod nosem. - A właściwie wszystko zmierza ku dobremu. Rozmawialiśmy wczoraj do nocy, nie masz pojęcia, ile on mi miał rzeczy do opowiedzenia! Mam pełną głowę. W tym pozytywnym znaczeniu, oczywiście!
Nałożyła sobie kawałek ciasta na talerzyk i uszczknęła łyżeczką jego fragment, który od razu powędrował do jej ust. Miękka czekoladowa faktura rozpływała się na języku, oblewając go przyjemną słodkością.
- Ty masz nam chyba więcej do opowiedzenia, co? Mówię o pączkach! - powiedziała, nie tracąc uśmiechu. - Ah, i o tej sprawie, o której miałeś nam opowiedzieć. Wspominałeś, że jest dość ważna.
Gość
Gość
Charlie zdecydowanie należał do osób wesołych. A skoro potrafił uśmiechem zarażać nawet wtedy, kiedy los postanowił sobie z niego zakpić, zabierając mu małżonkę to co to musiało być teraz? Miał już chyba zakwasy w policzkach. Jego mięśnie, które i tak były przyzwyczajone do wiecznego uśmiechu ze strony Pottera teraz zostały wystawione na kolejną próbę. Próbę napadu wesołości. W każdym razie widok Garry'ego tylko dodał Potterowi skrzydeł. Najlepszy przyjaciel i ukochana żona w komplecie. Zapewne miał swoje marzenia, co do osoby, która miałaby zająć trzecie miejsce przy stole. Kobieta o której myślał wyglądała jak czternastolatka, chociaż miała tyle samo lat co on. Tak, mowa tu o Klarze. Minęło tak wiele czasu, a jednak Charlie nadal przeżywał śmierć siostry. Może dlatego, że był wtedy z nią sam w domu, kiedy to się stało? Może dlatego, że przez lata ojciec wpajał mu, że to właśnie Charlie jest odpowiedzialny za nieszczęście siostry? Przez te trzy lata zastanawiał się jakby to było, gdyby Klara była z nim. Wspierałaby go? A może odradzała ciągłe bieganie za złudną nadzieją, ponieważ było to nierozważne? Tylko, czy gdyby Charlus w tej kwestii postąpiłby rozważnie byłby sobą? Pewnie nie.
-Widok piętrzących się papierów zaczął mnie przytłaczać. Poza tym ostatnio spacerowałem po katakumbach i na razie mam dosyć.-rzuciłem rozbawiony, uśmiechając się szeroko do przyjaciela, jakby wcale nie musiał się tam zmierzyć z akromantulami i sfinksem, nosząc ledwie żywą dziennikarkę. Poza tym, warto, żeby Garrett zaznaczył sobie dzisiejszy dzień. Charlus Potter, syn Festusa Pottera powiedział, że ma dość roboty, czego nie usłyszał przez ostatnie trzy lata. Strata ukochanej pchnęła go w ramiona pracoholizmu. Dobrze, że nie alkoholizmu. Zawsze lepszy robotny mąż, niżeli degustator trunków alkoholowych.
Charlie napuszył się jak paf, gdy tylko pochwalono jego kuchnię. Chciał wyglądać poważnie, ale roztrzepane włosy i zsuwające się z nosa okulary nie pozwalały mu tak wyglądać.
-Jestem cukiermistrzem, nie przechwalając się.-rzucił poprawiając swoją marynarkę, której nie miał oczywiście. Co u nich? Chyba Dorea powiedziała już wszystko. Podczas gdy ona opowiadała Charlie zajął się czymś bardziej pożytecznym. Czym? Podrzucił jeden z ananasów i wrzucił go sobie prosto do buzi, łapiąc go w locie, co jemu samemu przypomniało jeden z meczy, podczas którego z premedytacją złapał w usta znicza. Miała pełną głowę?
-Nie martw się skarbie, jesteśmy dopiero przy 178 dniu twojej nieobecności.-dodał, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Zachowywał się jak dziecko, ale trzeba było mu to wybaczyć. Jednak, kiedy trzeba było potrafił zachować powagę. Tak było teraz. Słysząc słowa swojej żony zmarszczył czoło, spojrzał na przyjaciela.
-Jaka sprawa?-spytał. A co to? Halo! Potter też chciał wiedzieć.
-Widok piętrzących się papierów zaczął mnie przytłaczać. Poza tym ostatnio spacerowałem po katakumbach i na razie mam dosyć.-rzuciłem rozbawiony, uśmiechając się szeroko do przyjaciela, jakby wcale nie musiał się tam zmierzyć z akromantulami i sfinksem, nosząc ledwie żywą dziennikarkę. Poza tym, warto, żeby Garrett zaznaczył sobie dzisiejszy dzień. Charlus Potter, syn Festusa Pottera powiedział, że ma dość roboty, czego nie usłyszał przez ostatnie trzy lata. Strata ukochanej pchnęła go w ramiona pracoholizmu. Dobrze, że nie alkoholizmu. Zawsze lepszy robotny mąż, niżeli degustator trunków alkoholowych.
Charlie napuszył się jak paf, gdy tylko pochwalono jego kuchnię. Chciał wyglądać poważnie, ale roztrzepane włosy i zsuwające się z nosa okulary nie pozwalały mu tak wyglądać.
-Jestem cukiermistrzem, nie przechwalając się.-rzucił poprawiając swoją marynarkę, której nie miał oczywiście. Co u nich? Chyba Dorea powiedziała już wszystko. Podczas gdy ona opowiadała Charlie zajął się czymś bardziej pożytecznym. Czym? Podrzucił jeden z ananasów i wrzucił go sobie prosto do buzi, łapiąc go w locie, co jemu samemu przypomniało jeden z meczy, podczas którego z premedytacją złapał w usta znicza. Miała pełną głowę?
-Nie martw się skarbie, jesteśmy dopiero przy 178 dniu twojej nieobecności.-dodał, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Zachowywał się jak dziecko, ale trzeba było mu to wybaczyć. Jednak, kiedy trzeba było potrafił zachować powagę. Tak było teraz. Słysząc słowa swojej żony zmarszczył czoło, spojrzał na przyjaciela.
-Jaka sprawa?-spytał. A co to? Halo! Potter też chciał wiedzieć.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szybko przyciągnął do siebie kubek z parującą wciąż kawą, z przyzwyczajenia sięgając po łyżeczkę i kilkakrotnie mieszając w naczyniu - nawet mimo tego, że goryczy napoju nie skaziła najmniejsza drobinka cukru.
- O, masz na myśli sprawę Molly Carter? - spytał żywo Charlusa, myślami wędrując do Biura Aurorów, w którym już od wielu dni gwarno było od licznych spekulacji; Garrett żałował, że nie został bezpośrednio zaangażowany w sprawę zaginionej reporterki, chociaż nie wątpił, że powierzono ją odpowiednim osobom. Nie doczekał się jednak rewelacji z pierwszej ręki, musząc do tej pory zadowolić się wyłącznie beznamiętnym raportem, który przypadkiem przemknął mu przed oczami oraz wątpliwymi teoriami postronnych; spojrzał więc na przyjaciela wyczekująco, unosząc kubek na wysokość twarzy i krzywiąc się lekko, gdy gorąca kawa oparzyła go w dolną wargę.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - rzucił podniośle w stronę Dorei, pocierając chłodnym palcem podrażnione usta. Po chwili starannie odkrajał łyżeczką symetryczną część ciasta, by zaraz zatrzymać ją w połowie wędrówki do (spragnionych czekoladowej fali) ust; efekt sztucznej powagi przełamały iskierki błąkające się w niebieskich tęczówkach. - Skrywam kulinarny talent, który po prostu nie zdążył się jeszcze ujawnić - westchnął teatralnie, wreszcie pozwalając sobie na ponowne delektowanie się kontrastującą ze smakiem kawy słodyczą.
Uśmiechnął się szerzej, nie mogąc nie zauważyć czułości, jakimi wymieniali się Potterowie; zazdrościł im tego, lecz nie zawistnie, doskonale zdając sobie sprawę, że nigdy nie zazna już ich szczęścia. Rodzina mimochodem skazała go na wieczne potępienie i nawet jeśli nie przeszkadzała mu obecność Diany (ba, momentami wręcz cieszył się, że to ona zostałajego wybranką jego rodu), to nie był pewien, czy kiedykolwiek będzie w stanie pokochać ją tak, jak kochał Margaux. Bezwarunkowo, ślepo, niezachwianie; jeszcze kilka lat temu myślał, że życie bez niej utraci jakikolwiek sens. A jednak egzystował (wegetował?) dalej, błądząc myślami pomiędzy rodziną, pracą i piętrzącymi się obowiązkami, do którego niedawno dodał jeszcze powstający - z pośmiertnych popiołów, niczym f e n i k s - Zakon. Podziwiał Doreę, że zdołała się wyłamać ze szlacheckich konwenansów; on nie miał już siły sprzeciwić się rodzinie po raz kolejny, przysporzyć im problemów (kompleks pierworodnego okazał się przekleństwem) i nadszarpnąć raz jeszcze cierpliwość matki.
- Pączki? - spytał, przytomniejąc, lecz zaraz przypomniał sobie treść własnego listu; roześmiał się, odgarniając zagubione rude - i przydługie - kosmyki za uszy. - To jednak nigdy wam o tym nie opowiadałem? Moja dobra znajoma jest położną i umówiliśmy się kiedyś na siedemnastą, więc z pączkiem w ustach wszedłem do jej gabinetu, zastając poród, jak to potem zgrabnie określiła Gwen, kleszczowy. Możecie się domyślić, jak to się skończyło. Mam traumę. Do końca życia - powiedział bez większego entuzjazmu, wciąż nie mogąc się zdystansować; nigdy nie potrafił zrozumieć przyjaciółki zafascynowanej rodzącymi się ludźmi, która oglądała ich przyjścia na świat z coraz większą pasją, odczuwając najpewniej nieposkromione powołanie. Jemu ten widok wgryzł się w mózg, dewastując wszystkie dotychczasowe (naiwne, bardzo naiwne) wyobrażenia.
A potem uśmiechnął się szczerze, niewymuszenie, ciepło, nieznacznie.
- Pojawiliście się na stypie Slughorna na początku lipca? - rzucił lekko, jakby niezobowiązująco, chociaż musieli się domyślić, że stanowiło to preludium do czegoś wielkiego, niezrozumiałego, poważnego, co sprawi, że nic nie będzie już takie samo.
- O, masz na myśli sprawę Molly Carter? - spytał żywo Charlusa, myślami wędrując do Biura Aurorów, w którym już od wielu dni gwarno było od licznych spekulacji; Garrett żałował, że nie został bezpośrednio zaangażowany w sprawę zaginionej reporterki, chociaż nie wątpił, że powierzono ją odpowiednim osobom. Nie doczekał się jednak rewelacji z pierwszej ręki, musząc do tej pory zadowolić się wyłącznie beznamiętnym raportem, który przypadkiem przemknął mu przed oczami oraz wątpliwymi teoriami postronnych; spojrzał więc na przyjaciela wyczekująco, unosząc kubek na wysokość twarzy i krzywiąc się lekko, gdy gorąca kawa oparzyła go w dolną wargę.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - rzucił podniośle w stronę Dorei, pocierając chłodnym palcem podrażnione usta. Po chwili starannie odkrajał łyżeczką symetryczną część ciasta, by zaraz zatrzymać ją w połowie wędrówki do (spragnionych czekoladowej fali) ust; efekt sztucznej powagi przełamały iskierki błąkające się w niebieskich tęczówkach. - Skrywam kulinarny talent, który po prostu nie zdążył się jeszcze ujawnić - westchnął teatralnie, wreszcie pozwalając sobie na ponowne delektowanie się kontrastującą ze smakiem kawy słodyczą.
Uśmiechnął się szerzej, nie mogąc nie zauważyć czułości, jakimi wymieniali się Potterowie; zazdrościł im tego, lecz nie zawistnie, doskonale zdając sobie sprawę, że nigdy nie zazna już ich szczęścia. Rodzina mimochodem skazała go na wieczne potępienie i nawet jeśli nie przeszkadzała mu obecność Diany (ba, momentami wręcz cieszył się, że to ona została
- Pączki? - spytał, przytomniejąc, lecz zaraz przypomniał sobie treść własnego listu; roześmiał się, odgarniając zagubione rude - i przydługie - kosmyki za uszy. - To jednak nigdy wam o tym nie opowiadałem? Moja dobra znajoma jest położną i umówiliśmy się kiedyś na siedemnastą, więc z pączkiem w ustach wszedłem do jej gabinetu, zastając poród, jak to potem zgrabnie określiła Gwen, kleszczowy. Możecie się domyślić, jak to się skończyło. Mam traumę. Do końca życia - powiedział bez większego entuzjazmu, wciąż nie mogąc się zdystansować; nigdy nie potrafił zrozumieć przyjaciółki zafascynowanej rodzącymi się ludźmi, która oglądała ich przyjścia na świat z coraz większą pasją, odczuwając najpewniej nieposkromione powołanie. Jemu ten widok wgryzł się w mózg, dewastując wszystkie dotychczasowe (naiwne, bardzo naiwne) wyobrażenia.
A potem uśmiechnął się szczerze, niewymuszenie, ciepło, nieznacznie.
- Pojawiliście się na stypie Slughorna na początku lipca? - rzucił lekko, jakby niezobowiązująco, chociaż musieli się domyślić, że stanowiło to preludium do czegoś wielkiego, niezrozumiałego, poważnego, co sprawi, że nic nie będzie już takie samo.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Sprawa Molly Carter. Charlus opowiadał jej wczoraj o niej. O podróży po katakumbach, o sfinksie, o dziennikarce, o tajemniczym wrogu, który okazał się starym przyjacielem. I mimo tego, że przytakiwała z uśmiechem, wytężała słuch i wyobrażała sobie przebieg akcji, to... brakowało jej tego. Cholernie. Tego dreszczyku emocji, przymusu szybkiej analizy sytuacji i podejmowania równie szybkich decyzji. Będzie musiała naprawdę pomyśleć o ponownym podejściu do egzaminu.
Zamieszała w swojej kawie nie pozwalając, by jakikolwiek kryształek osadził się na dnie i zepsuł w ten sposób smak całego napoju. Uniosła kubek do ust, podmuchała odrobinę i upiła niewielki łyk.
- Tak, tak, razem moglibyście napisać własną książkę kucharską! Byłabym pierwszą, która by się w nią zaopatrzyła! - parsknęła cicho śmiechem.
Nie potrzebowała rodziny w tym... pierwotnym znaczeniu. Nie potrzebowała rodziców i rodzeństwa, które zawsze stanowiło dla niej pewnego rodzaju kłodę rzuconą pod nogi. Teraz, kiedy udało jej się wrócić, zupełnie porzuciła jakiekolwiek myśli o odzyskaniu z nimi kontaktu. Miała przecież swojego ukochanego Charlusa, Garretta, Crispina, Anthony'ego... oni stanowili idealny substytut tego, co jej brakowało.
Widelec z nabitym na niego kęsem ciasta, zatrzymał się w połowie drogi do jej ust w momencie, gdy Garrett wspomniał porodzie kleszczowym. Spodziewała się innej historii, jakiejś... mniej barwie opowiedzianej! Poczuła, jak jej instynkt macierzyński, pokryty jeszcze grubą pierzyną snu, burknął przerażony.
Spojrzała na niego, mrugając.
- Ja chyba... przestałam lubić pączki - zdradziła im cicho i znów zanurzyła usta w swojej kawie. Zerknęła na Charlusa. - Nie, ja nie. Dorwałam tylko numer Proroka, w którym wspominano o pogrzebie... ponoć był klapą. Do czego dążysz?
Zamieszała w swojej kawie nie pozwalając, by jakikolwiek kryształek osadził się na dnie i zepsuł w ten sposób smak całego napoju. Uniosła kubek do ust, podmuchała odrobinę i upiła niewielki łyk.
- Tak, tak, razem moglibyście napisać własną książkę kucharską! Byłabym pierwszą, która by się w nią zaopatrzyła! - parsknęła cicho śmiechem.
Nie potrzebowała rodziny w tym... pierwotnym znaczeniu. Nie potrzebowała rodziców i rodzeństwa, które zawsze stanowiło dla niej pewnego rodzaju kłodę rzuconą pod nogi. Teraz, kiedy udało jej się wrócić, zupełnie porzuciła jakiekolwiek myśli o odzyskaniu z nimi kontaktu. Miała przecież swojego ukochanego Charlusa, Garretta, Crispina, Anthony'ego... oni stanowili idealny substytut tego, co jej brakowało.
Widelec z nabitym na niego kęsem ciasta, zatrzymał się w połowie drogi do jej ust w momencie, gdy Garrett wspomniał porodzie kleszczowym. Spodziewała się innej historii, jakiejś... mniej barwie opowiedzianej! Poczuła, jak jej instynkt macierzyński, pokryty jeszcze grubą pierzyną snu, burknął przerażony.
Spojrzała na niego, mrugając.
- Ja chyba... przestałam lubić pączki - zdradziła im cicho i znów zanurzyła usta w swojej kawie. Zerknęła na Charlusa. - Nie, ja nie. Dorwałam tylko numer Proroka, w którym wspominano o pogrzebie... ponoć był klapą. Do czego dążysz?
Gość
Gość
-Tak, Molly Carter, chyba wybiorę się do Munga. Garry, nie wiem czy się z Fawley widziałeś i czy zdążyła ci się pochwalić, ale... No, nie wiedziałem, że te katakumby są prawdą. A wejściem do nich jest grób Ignatusa Peverell. Ciągle pluję sobie w brodę, że nie oznaczyliśmy korytarza. Mniejsza oto.-Potter się ożywił. Weasley nie musiał go długo namawiać do tego, aby zaczął więcej mówić na temat swojego ostatniego zadania. Teraz Garrett będzie mógł pochwalić się wiadomościami z pierwszej ręki. Opowiedział dosłownie wszystko. Począwszy od tego jak dostał sowę, przez to jak podzielili się w pary i stara plotkara z centrum magicznej dzielnicy miasteczka wzięła Monę za jego nową dziewczynę. Później opowiedział mu o znajomym ojca, emerytowanym aurorze, który powiedział mu o tym, że ktoś kręcił się przy grobie jednego z braci. Oczywiście nie omieszkał wspomnieć o tej aluzji do znaku insygniów, jakby koleś wiedział, że peleryna niewidka leży w domu Pottera. Później przypadkowe otworzenie wejścia swoją krwią, a co. Zejście na dół, przygoda z akromantulami i ze sfinksem. Wyciągnięcie Molly, dziwne skrzynie i spotkanie starego znajomego z kursów. Pewnie Potter jeszcze zawita do katakumb. Nie odpuściłby sobie. Trzeba było je sprawdzić nie tylko ze względu na przemytników, ale kto wie co tam jeszcze mogło się kryć.
-Gotowanie dla amatorów, pióra Garretta "rudego" Weasleya i Charlusa "okularnika" Pottera.-rzucił, dumnie wypinając swoją pierś, już wyobrażając sobie okładkę ich książki. Szybko jednak został ściągnięty na ziemię. Niestety Charlus nie uczestniczył w uroczystości, która była pożegnaniem profesora nauczającego eliksirów, profesora Slughorna. Może niezbyt przepadali za sobą w Hogwarcie, ale oczywiście Charlie nigdy nie życzył mu źle. Przynajmniej nie na poważnie.
-I ja też... nie chwila. Nadal lubię pączki.-dodał, wyszczerzając zęby. No, ale trzeba przejść do rzeczy, bo Zakon sam się nie zaludni. Potter zmarszczył nos w charakterystyczny dla siebie sposób, przez co okulary zsunęły się z jego nosa, a on sam zamiast je poprawił, odgarnął burzę nie tak długich jak włosy Garreta, ale też dłuższych, ciemnych włosów. Pokręcił jedynie przecząco głową. Charlie był w pracy, zapewne. Albo ślęczał nad marnymi poszlakami zebranymi w sprawie Dorci, albo siedział dwa domy dalej u rodziców. Albo pił. Wszystko możliwe, ale raczej przez trzy lata rzadko pojawiał się na tego typu imprezach.
-Gotowanie dla amatorów, pióra Garretta "rudego" Weasleya i Charlusa "okularnika" Pottera.-rzucił, dumnie wypinając swoją pierś, już wyobrażając sobie okładkę ich książki. Szybko jednak został ściągnięty na ziemię. Niestety Charlus nie uczestniczył w uroczystości, która była pożegnaniem profesora nauczającego eliksirów, profesora Slughorna. Może niezbyt przepadali za sobą w Hogwarcie, ale oczywiście Charlie nigdy nie życzył mu źle. Przynajmniej nie na poważnie.
-I ja też... nie chwila. Nadal lubię pączki.-dodał, wyszczerzając zęby. No, ale trzeba przejść do rzeczy, bo Zakon sam się nie zaludni. Potter zmarszczył nos w charakterystyczny dla siebie sposób, przez co okulary zsunęły się z jego nosa, a on sam zamiast je poprawił, odgarnął burzę nie tak długich jak włosy Garreta, ale też dłuższych, ciemnych włosów. Pokręcił jedynie przecząco głową. Charlie był w pracy, zapewne. Albo ślęczał nad marnymi poszlakami zebranymi w sprawie Dorci, albo siedział dwa domy dalej u rodziców. Albo pił. Wszystko możliwe, ale raczej przez trzy lata rzadko pojawiał się na tego typu imprezach.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaśmiał się na słowa Dorei - tak radośnie i beztrosko, jak mógł tylko w towarzystwie najbliższych, chociaż na chwilę kompletnie zapominając o wszystkich problemach, z którymi wkrótce przyjdzie mu się zmierzyć. I nawet fakt, że los uparcie wymierzał mu kolejne policzki, mącąc wewnętrzny spokój i narażając na brutalne załamania, odchodził w zapomnienie; liczyło się tylko to, co tu i teraz, czekolada rozpływająca się w ustach, gdy próbował przełknąć ciasto bez zakrztuszenia się ze śmiechu, intensywny zapach kawy unoszący się w kuchni i szczere uśmiechy przecinające ciemność, która ostatnio wisiała w powietrzu, nieprzyjemnym szeptem chuchając na ich karki.
Historii Charliego wysłuchał w spokoju, uważnie zastanawiając się nad każdym słowem, uśmiechając się dokładnie w tych momentach, w których wypadało to zrobić, przerywając delektowanie się ciastem, gdy Potter zawieszał głos, unosząc powoli do ust kubek i zatrzymując go przy wargach dokładnie w tej chwili, gdy historia zbliżała się do swojego apogeum. Nie przerywał, w międzyczasie łaskocząc feeriami smaków własne podniebienie; gdy Charlus wspomniał o Monie, mimowolnie zmarszczył brwi, czując nieokreślony ucisk w klatce piersiowej - niepokoju, niezadowolenia, goryczy? Nie rozumiał tego, może nie chciał rozumieć, pokręcił więc tylko głową (bardziej do siebie, choć mogło być to uznane jako niedowierzanie we wręcz nieprawdopodobną historię aurora), wygodniej rozsiadając się na krześle. Dłonią powędrował do wnętrza marynarki, jakby odruchowo sprawdzając, czy w jej wnętrzu znajduje się to, co powinno tam być; gdy palcami napotkał znajomy kształt spoczywający tuż obok różdżki, wyraźnie się uspokoił, ponownie sięgając po kawę - zupełnie, jakby przed chwilą nie miało miejsca nic niecodziennego.
Na uwagę o pączkach uśmiechnął się raz jeszcze, może nieco nonszalancko, może po prostu pobłażliwie, jak gdyby uświadomił sobie, że dawne dramaty w obliczu tego, co zaraz powie, utraciły na wszelkim znaczeniu. Nachylił się nad stołem, denko kubka stuknęło, gdy odkładał go na blat. Kilkakrotnie obrócił naczynie w dłoniach, zastanawiając się nad słowami, lecz pewnie niepotrzebnie - spłynęły z jego ust już tak wiele razy, że znał je na pamięć, powtarzał w duchu jak mantrę, budził się do ich dźwięku, zasypiał, wsłuchując się w nie jak w najsłodszą kołysankę.
- Z góry przepraszam, że przerwę wam chwilę radości związaną z powrotem Dorei, ale potrzebuję waszej pomocy - zaczął cicho, błądząc spojrzeniem, aż wreszcie ulokował je daleko, gdzieś, gdzie nie sięgały wszystkie demony. - Slughorna zamordował Grindelwald - powiedział nagle, odrywając wzrok od błogiego obrazu rozpościerającego się za oknem; spojrzał najpierw na Charlusa, potem na Doreę, a na ustach nie błąkał się nawet cień dawnego uśmiechu. - To zabrzmi absurdalnie, ale na jego pogrzebie rozmawiałem z duchem Dumbledore'a, a on... utwierdził mnie w przekonaniu, że kilka rzeczy trzeba zmienić.
Raz jeszcze obrócił kubek w dłoniach.
- Pewnie nie znacie Luno Skeetera, ale to właśnie mnie i jemu Dumbledore zlecił kontynuowanie dziedzictwa, jakie po sobie pozostawił. Przed śmiercią założył organizację, której celem jest walka z Grindelwaldem. I to jest właśnie czas, kiedy Zakon Feniksa powinien wreszcie działać. Póki jeszcze nie jest za późno, a jego terror nie dotknął wszystkich osób nieczystej krwi. - Spojrzał na nich uważnie, robiąc krótką przerwę, by wsłuchać się w ewentualne parsknięcie niedowierzającego mu Charlusa, by spojrzeć z pękającym sercem na Doreę, która pokręci głową, mówiąc, że nie pisze się na takie poświęcenie - nie teraz, gdy dopiero co wróciła do domu. Zrozumiałby, choć w tym samym momencie utraciłby oparcie; dlatego wkrótce mówił już dalej, żeby tylko nie dać im czasu na pośpieszne wycofanie się i brutalne wyrzucenie go z domu. - Dumbledore mówił też, że rodzi się inna, trzecia organizacja, być może nawet bardziej niebezpieczna. Ktoś musi wreszcie zawalczyć o resztkę sprawiedliwości na świecie, dlaczego to nie możemy być my? - urwał dość żałośnie, uważnie spoglądając na przyjaciół i z obawą wyczekując ich ostatecznego werdyktu.
Historii Charliego wysłuchał w spokoju, uważnie zastanawiając się nad każdym słowem, uśmiechając się dokładnie w tych momentach, w których wypadało to zrobić, przerywając delektowanie się ciastem, gdy Potter zawieszał głos, unosząc powoli do ust kubek i zatrzymując go przy wargach dokładnie w tej chwili, gdy historia zbliżała się do swojego apogeum. Nie przerywał, w międzyczasie łaskocząc feeriami smaków własne podniebienie; gdy Charlus wspomniał o Monie, mimowolnie zmarszczył brwi, czując nieokreślony ucisk w klatce piersiowej - niepokoju, niezadowolenia, goryczy? Nie rozumiał tego, może nie chciał rozumieć, pokręcił więc tylko głową (bardziej do siebie, choć mogło być to uznane jako niedowierzanie we wręcz nieprawdopodobną historię aurora), wygodniej rozsiadając się na krześle. Dłonią powędrował do wnętrza marynarki, jakby odruchowo sprawdzając, czy w jej wnętrzu znajduje się to, co powinno tam być; gdy palcami napotkał znajomy kształt spoczywający tuż obok różdżki, wyraźnie się uspokoił, ponownie sięgając po kawę - zupełnie, jakby przed chwilą nie miało miejsca nic niecodziennego.
Na uwagę o pączkach uśmiechnął się raz jeszcze, może nieco nonszalancko, może po prostu pobłażliwie, jak gdyby uświadomił sobie, że dawne dramaty w obliczu tego, co zaraz powie, utraciły na wszelkim znaczeniu. Nachylił się nad stołem, denko kubka stuknęło, gdy odkładał go na blat. Kilkakrotnie obrócił naczynie w dłoniach, zastanawiając się nad słowami, lecz pewnie niepotrzebnie - spłynęły z jego ust już tak wiele razy, że znał je na pamięć, powtarzał w duchu jak mantrę, budził się do ich dźwięku, zasypiał, wsłuchując się w nie jak w najsłodszą kołysankę.
- Z góry przepraszam, że przerwę wam chwilę radości związaną z powrotem Dorei, ale potrzebuję waszej pomocy - zaczął cicho, błądząc spojrzeniem, aż wreszcie ulokował je daleko, gdzieś, gdzie nie sięgały wszystkie demony. - Slughorna zamordował Grindelwald - powiedział nagle, odrywając wzrok od błogiego obrazu rozpościerającego się za oknem; spojrzał najpierw na Charlusa, potem na Doreę, a na ustach nie błąkał się nawet cień dawnego uśmiechu. - To zabrzmi absurdalnie, ale na jego pogrzebie rozmawiałem z duchem Dumbledore'a, a on... utwierdził mnie w przekonaniu, że kilka rzeczy trzeba zmienić.
Raz jeszcze obrócił kubek w dłoniach.
- Pewnie nie znacie Luno Skeetera, ale to właśnie mnie i jemu Dumbledore zlecił kontynuowanie dziedzictwa, jakie po sobie pozostawił. Przed śmiercią założył organizację, której celem jest walka z Grindelwaldem. I to jest właśnie czas, kiedy Zakon Feniksa powinien wreszcie działać. Póki jeszcze nie jest za późno, a jego terror nie dotknął wszystkich osób nieczystej krwi. - Spojrzał na nich uważnie, robiąc krótką przerwę, by wsłuchać się w ewentualne parsknięcie niedowierzającego mu Charlusa, by spojrzeć z pękającym sercem na Doreę, która pokręci głową, mówiąc, że nie pisze się na takie poświęcenie - nie teraz, gdy dopiero co wróciła do domu. Zrozumiałby, choć w tym samym momencie utraciłby oparcie; dlatego wkrótce mówił już dalej, żeby tylko nie dać im czasu na pośpieszne wycofanie się i brutalne wyrzucenie go z domu. - Dumbledore mówił też, że rodzi się inna, trzecia organizacja, być może nawet bardziej niebezpieczna. Ktoś musi wreszcie zawalczyć o resztkę sprawiedliwości na świecie, dlaczego to nie możemy być my? - urwał dość żałośnie, uważnie spoglądając na przyjaciół i z obawą wyczekując ich ostatecznego werdyktu.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Objęła jedną wolną dłonią kubek i uniosła go do ust, pozwalając, by kawa znów przyjemnie przebrnęła przez nie i udała się proste do żołądka, ogrzewając całe jej ciało. Tylko przewróciła oczami, kiedy Charlus wspomniał o Monie. Nie kojarzyła jej chyba, być może przyszła wtedy, gdy Dorei już nie było, aczkolwiek to nie usprawiedliwiło jej kandydatury na żonę Charlusa. Dobrze, że jej ukochany zgrabnie z tego wybrnął.
Potrzebowała jeszcze kilku dni, by wrócić do (mniej więcej) pełni zdrowia. Początek sierpnia potraktowała jak rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu - powrót do Charlusa był tylko preludium do utworu, który całkiem nieźle się zapowiadał.
Tę sielankę przerwał początek opowieści, którą Garry miał zamiar wysnuć. Był na tyle gwałtowny, że Dorea niemal zadławiła się łykiem kawy. Szybko przełknęła go i popatrzyła na przyjaciela wyczekująco, by kontynuował historię. Teraz to już koniecznie chciała wiedzieć, jak to się stało, że Grindelwald zabił Slughorna. To słowo obijało się ponuro o ścianki jej czaszki. Nagle pomyślała o ojcu, którego znalazła na wzgórzu niedaleko chaty. On też zginął. Jego też śmierć zaprosiła do siebie na okropną, czarną, długo parzoną herbatę. Taka podobną do jego życia, odzwierciedlającą to, w jaki sposób je prowadził.
Wyprostowała się, machinalnie zaciskając palce na dłoni swojego ukochanego Pottera, który, jak się jej wydawało, był tak samo zaskoczony jak ona. Ciekawe, czy on też nie mógł pozbierać tego wszystkiego do kupy. Duch Dumbledore'a mówiący o tajemnej organizacji, Zakonie Feniksa. Co to za w ogóle chwytliwa nazwa, co? Zakon? Dlaczego Zakon? Chyba nie chodzą w habitach z naszywką Feniksa na prawej piersi?
Jeszcze raz spojrzała na Charlusa, szukając w nim oparcia, potem przeniosła wzrok na Garretta. Co miała powiedzieć? Zgodzić się? Zaprzeczyć i wysnuć kilka teorii o tym, że przecież świat czarodziejów zawsze był i będzie bezpieczny? Doskonale wiedziała, że tak nie było. Przejęcie przez Grindelwalda pozycji dyrektora Hogwartu wszystko zmieniło.
- To wszystko brzmi tak bardzo absurdalnie... - zawahała się, słowa ugrzęzły w jej gardle. Przełknęła ślinę i kontynuowała: - Ale nigdy nie mieliśmy powodów, by ci nie wierzyć, prawda, Charlus? Więc... powiedz tylko jedną rzecz. Szukasz sojuszników, prawda? W walce z tą organizacją, o której... powiedział ci Dumbledore?
Nigdy nie miała powodów, by nie wierzyć w duchy, przecież tylu latało ich w Hogwarcie, wskazywało drogę, robiło psikusy, odgrywało przedstawienia na Boże Narodzenie... a jednak teraz zwątpiła.
- Charlie? Co o tym sądzisz?
Potrzebowała jego wsparcia, bo sama w nic nie chciała się pakować. Jeśli jej mąż stanie obok niej, to ona wszędzie za nim pójdzie.
Potrzebowała jeszcze kilku dni, by wrócić do (mniej więcej) pełni zdrowia. Początek sierpnia potraktowała jak rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu - powrót do Charlusa był tylko preludium do utworu, który całkiem nieźle się zapowiadał.
Tę sielankę przerwał początek opowieści, którą Garry miał zamiar wysnuć. Był na tyle gwałtowny, że Dorea niemal zadławiła się łykiem kawy. Szybko przełknęła go i popatrzyła na przyjaciela wyczekująco, by kontynuował historię. Teraz to już koniecznie chciała wiedzieć, jak to się stało, że Grindelwald zabił Slughorna. To słowo obijało się ponuro o ścianki jej czaszki. Nagle pomyślała o ojcu, którego znalazła na wzgórzu niedaleko chaty. On też zginął. Jego też śmierć zaprosiła do siebie na okropną, czarną, długo parzoną herbatę. Taka podobną do jego życia, odzwierciedlającą to, w jaki sposób je prowadził.
Wyprostowała się, machinalnie zaciskając palce na dłoni swojego ukochanego Pottera, który, jak się jej wydawało, był tak samo zaskoczony jak ona. Ciekawe, czy on też nie mógł pozbierać tego wszystkiego do kupy. Duch Dumbledore'a mówiący o tajemnej organizacji, Zakonie Feniksa. Co to za w ogóle chwytliwa nazwa, co? Zakon? Dlaczego Zakon? Chyba nie chodzą w habitach z naszywką Feniksa na prawej piersi?
Jeszcze raz spojrzała na Charlusa, szukając w nim oparcia, potem przeniosła wzrok na Garretta. Co miała powiedzieć? Zgodzić się? Zaprzeczyć i wysnuć kilka teorii o tym, że przecież świat czarodziejów zawsze był i będzie bezpieczny? Doskonale wiedziała, że tak nie było. Przejęcie przez Grindelwalda pozycji dyrektora Hogwartu wszystko zmieniło.
- To wszystko brzmi tak bardzo absurdalnie... - zawahała się, słowa ugrzęzły w jej gardle. Przełknęła ślinę i kontynuowała: - Ale nigdy nie mieliśmy powodów, by ci nie wierzyć, prawda, Charlus? Więc... powiedz tylko jedną rzecz. Szukasz sojuszników, prawda? W walce z tą organizacją, o której... powiedział ci Dumbledore?
Nigdy nie miała powodów, by nie wierzyć w duchy, przecież tylu latało ich w Hogwarcie, wskazywało drogę, robiło psikusy, odgrywało przedstawienia na Boże Narodzenie... a jednak teraz zwątpiła.
- Charlie? Co o tym sądzisz?
Potrzebowała jego wsparcia, bo sama w nic nie chciała się pakować. Jeśli jej mąż stanie obok niej, to ona wszędzie za nim pójdzie.
Gość
Gość
Potterowi wydawało się, że jest przygotowany dosłownie na wszystko, ale mylił się. Znał Garry'ego od swojego pierwszego roku w Hogwarcie. Odchrząknął. Zacisnął palce na dłoni Dorei. A co myślałeś Potter, że twoje życie odtąd będzie sielanką? ironiczny, znienawidzony przez Charliego głos odezwał się na tyłach jego głowy. Mózg bruneta próbował przetrawić wszystkie informacje. Jakoś je poukładać, usystematyzować. Przeanalizował dokładnie każde słowo Weasleya, odtworzył w głowie każdy, nawet najmniejszy gest jaki wykonał. Znał Garretta zbyt dobrze. Nie chodziło tylko oto, że wiedział, że przyjaciel nie okłamałby go, a tym bardziej nie w tak poważnej sprawie jak ta. Wiedział doskonale jak zachowuje się kiedy kłamie. Podczas zadań często musieli naginać rzeczywistość, dlatego obydwaj panowie umieli rozpoznać u siebie te małe, aczkolwiek znaczące gesty świadczące o tym, że drugi kłamie. Mimo dokładnej analizy Potter czegoś takiego nie zauważył. Zerknął na swoją małżonkę, gdy ta zwróciła się do nich. Bardzo długo zastanawiał się nad odpowiedzią co nie było zwyczajne, przynajmniej nie w przypadku Pottera. Nerwowym ruchem potarł kark, zawsze tak robił kiedy się nad czymś zastanawiał.
-Dorea ma rację. To absurdalne. Brzmi niedorzecznie, po co Grindelwald miałby zabijać Slughorna. Niedorzeczne jest to, że nie byłem na pogrzebie własnej rodziny i niedorzeczne jest to, że nie przyszedłeś do mnie z tym zaraz po tym co się stało.-powiedział, podnosząc skupione, zielone oczy na płomiennowłosego mężczyznę. Potter to szaleniec. A dlaczego? Bo z marszu uwierzył Weasleyowi, chyba tylko dlatego, że był jego przyjacielem. A może dlatego, że sam chciał zmienić świat, tylko w grupie zawsze raźniej? Czuł, że będzie miał kłopoty.Czuł, że nie bez powodu symbolem obecnego dyrektora Hogwartu.
-Dobrze rozumiem. Oczekujesz, że teraz tak po prostu zgodzę się narazić swoje życie i życie mojej żony, kiedy dopiero wróciła do mnie po trzech latach zbierania poszlak prowadzących donikąd? Sądzisz, że zrobię to bo uciąłeś sobie pogawędkę z duchem Dumbledore'a?-mówił coraz głośniej. Brawa za budowanie napięcia panie Potter. Jego surowa, zamyślona mina zmieniła się. Usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
-Niech mnie Godryk trzyma w opiece, nie wiem w jaki szajs chcesz mnie wciągnąć, ale wpakowałeś się w to, więc ja też w to wchodzę.-powiedział To był Charlie, gdyby jego życie zostałoby pozbawione ryzyka, zwariowałby. Zgodził się szybko, bezmyślnie, bez konsultacji z małżonką. Garry był dla Charliego jak brat, nie było opcji, żeby pakował się w walkę z siłami czarnej magii bez swojego jeleniowatego przyjaciela.
-Dorea ma rację. To absurdalne. Brzmi niedorzecznie, po co Grindelwald miałby zabijać Slughorna. Niedorzeczne jest to, że nie byłem na pogrzebie własnej rodziny i niedorzeczne jest to, że nie przyszedłeś do mnie z tym zaraz po tym co się stało.-powiedział, podnosząc skupione, zielone oczy na płomiennowłosego mężczyznę. Potter to szaleniec. A dlaczego? Bo z marszu uwierzył Weasleyowi, chyba tylko dlatego, że był jego przyjacielem. A może dlatego, że sam chciał zmienić świat, tylko w grupie zawsze raźniej? Czuł, że będzie miał kłopoty.Czuł, że nie bez powodu symbolem obecnego dyrektora Hogwartu.
-Dobrze rozumiem. Oczekujesz, że teraz tak po prostu zgodzę się narazić swoje życie i życie mojej żony, kiedy dopiero wróciła do mnie po trzech latach zbierania poszlak prowadzących donikąd? Sądzisz, że zrobię to bo uciąłeś sobie pogawędkę z duchem Dumbledore'a?-mówił coraz głośniej. Brawa za budowanie napięcia panie Potter. Jego surowa, zamyślona mina zmieniła się. Usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
-Niech mnie Godryk trzyma w opiece, nie wiem w jaki szajs chcesz mnie wciągnąć, ale wpakowałeś się w to, więc ja też w to wchodzę.-powiedział To był Charlie, gdyby jego życie zostałoby pozbawione ryzyka, zwariowałby. Zgodził się szybko, bezmyślnie, bez konsultacji z małżonką. Garry był dla Charliego jak brat, nie było opcji, żeby pakował się w walkę z siłami czarnej magii bez swojego jeleniowatego przyjaciela.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kuchnia
Szybka odpowiedź