Winiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Winiarnia
Elegancka winiarnia znajdująca się na uboczu dzielnicy, skryta przez wzrokiem mugoli dzięki silnym zaklęciom maskującym i upodobniającym do kamienicy w wiecznym remoncie. Na co dzień najczęstszą klientelą jest arystokracja, głównie z powodu wysokich cen w karcie. Można tutaj dostać najstarsze i najrzadsze gatunki win, delektować się w otoczce luksusu i subtelnej magii wyczuwalnej w powietrzu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Już od jakiegoś czasu układała w głowie misterne plany i propozycje na przyszłość. Niemalże od razu pomyślała o swojej umiejętności władania językiem francuskim i ogromnej wiedzy na temat historii magii. Później dopiero zaczęła myśleć o innych zdolnościach, układając przeróżne najlepsze dla siebie opcje. Każda jawiła się jako interesująca, lecz jednocześnie wykazywała wiele zniechęcających do siebie wad. Brak kontaktu z ludźmi jawił się z początku jako jeden z nich. Z czasem jednak doszła do wniosku, iż praca w ministerstwie również nie dawała jej wielu dobrych sposobności do rozmowy z ciekawymi osobami, a wręcz zmuszała do kontaktu ze zdrajcami krwi czy szlamami, których w głowie przeklinała. Do tej pory z obrzydzeniem wspominała dzień referendum, kiedy to przyszło jej przepychać się pomiędzy tłumem czarownic i czarodziejów brudnej krwi.
- Tak, języki w istocie są niezwykle przyjemnym zajęciem - odpowiedziała, po chwili milczenia, podczas której upiła łyk wina. Ona również dostrzegła jego coraz mniejszą ilość, która wyznaczała czas pobytu w winiarni. Ten powoli się kończył. - Ja sama właśnie dlatego skłonna byłam pracować w tym właśnie departamencie, ponieważ łączył te dwie interesujące mnie dziedziny - język i polityka.
Pamiętała swoje zamiary, które przywiodły ją do departamentu międzynarodowej współpracy czarodziejów. Miał być jej kluczem do kariery, władzy, której tak pożądała. Zdobywała umiejętności, które mogły pomóc jej zaimponować szefostwu czy te, które wydawały się przydatne na miejscu. Naturalnie żadna wiedza nie jest stracona, ale teraz analizując wszystko co umiała, odczuwała swoisty ból w związku z zawodem, który spotkał ją w Ministerstwie Magii. Nie tego się spodziewała, gdy szła pierwszego dnia do pracy. Na szczęście życie szybko nauczyło ją, iż nadzieja rzeczywiście jest matką głupich. Przestała oddawać się małostkowym marzeniom, by na ich miejsce postawić sobie klarowne cele, do których zawzięcie dążyła. W dalszym ciągu miała zamiar osiągnąć wiele, lecz najwyraźniej będzie musiała odnaleźć inną drogę.
- Cóż, jak na razie pozostaje nam czekać na to, co przyniesie przyszłość i być gotowym na zmierzenie się z rzeczywistością - odpowiedziała, podsumowując tym samym rozważania na temat tych dni, które miały dopiero nadejść.
|ztx2
- Tak, języki w istocie są niezwykle przyjemnym zajęciem - odpowiedziała, po chwili milczenia, podczas której upiła łyk wina. Ona również dostrzegła jego coraz mniejszą ilość, która wyznaczała czas pobytu w winiarni. Ten powoli się kończył. - Ja sama właśnie dlatego skłonna byłam pracować w tym właśnie departamencie, ponieważ łączył te dwie interesujące mnie dziedziny - język i polityka.
Pamiętała swoje zamiary, które przywiodły ją do departamentu międzynarodowej współpracy czarodziejów. Miał być jej kluczem do kariery, władzy, której tak pożądała. Zdobywała umiejętności, które mogły pomóc jej zaimponować szefostwu czy te, które wydawały się przydatne na miejscu. Naturalnie żadna wiedza nie jest stracona, ale teraz analizując wszystko co umiała, odczuwała swoisty ból w związku z zawodem, który spotkał ją w Ministerstwie Magii. Nie tego się spodziewała, gdy szła pierwszego dnia do pracy. Na szczęście życie szybko nauczyło ją, iż nadzieja rzeczywiście jest matką głupich. Przestała oddawać się małostkowym marzeniom, by na ich miejsce postawić sobie klarowne cele, do których zawzięcie dążyła. W dalszym ciągu miała zamiar osiągnąć wiele, lecz najwyraźniej będzie musiała odnaleźć inną drogę.
- Cóż, jak na razie pozostaje nam czekać na to, co przyniesie przyszłość i być gotowym na zmierzenie się z rzeczywistością - odpowiedziała, podsumowując tym samym rozważania na temat tych dni, które miały dopiero nadejść.
|ztx2
A little learning is a dangerous thing...
| 04.06?
Jocelyn naprawdę potrzebowała przełamania tej rutyny praca-dom. Przez te anomalie magiczne i pogodowe właśnie tak wyglądała spora część jej majowych dni – spędzała czas w pracy, pomagając uzdrowicielom w zmaganiach z konsekwencjami anomalii, by później wrócić do domu, gdzie zwykle doglądała matki, uczyła się do zbliżających egzaminów lub próbowała rysować albo czytać książki. Wychodziła rzadziej, choć jeszcze parę miesięcy temu tak czekała na wiosnę i lato. Niestety, maj był bardzo daleki od tego, czego mogła się spodziewać.
Tymczasem Thea od kilku dni leżała w Mungu po wyjątkowo silnym ataku choroby, a Josie, po zakończeniu pracy i odwiedzinach na jej sali, gdzie wysłuchała kolejnej porcji nieustających marudzeń i utyskiwań, nie udała się prosto do domu, a do eleganckiej winiarni, w której przed kilkoma dniami umówiła się z Belle. Ostatni raz widziała dawną przyjaciółkę w kwietniu, przez maj utrzymując jedynie sporadyczny listowny kontakt, choć może raz czy dwa minęły się w Mungu. Teraz chciała z nią po prostu porozmawiać... i może poprosić o parę rad. Nie od dziś miała wrażenie, że mimo starannych nauk odebranych od Thei na temat etykiety i zachowania w gronie lepszych czarodziejów, były kwestie, w których panna Cattermole radziła sobie dużo lepiej od niej.
Winiarnia wydawała się dobrym miejscem do spotkania i spokojnej rozmowy. Było to eleganckie miejsce, odpowiednie dla dobrze wychowanych panien z porządnych rodzin. Josie raczej unikała podejrzanych miejsc o wątpliwej renomie; Thea zawsze podkreślała, że nawet to, gdzie i z kim bywa, dużo o niej mówi i jeśli chce uchodzić za dobrą partię, powinna mieć na to baczenie. Idąc do winiarni, odwiedzanej często przez gości z wyższych sfer, odziała się wyjątkowo starannie, nie chcąc odstawać od reszty klienteli. Miała na sobie długą suknię w szaroniebieskim kolorze, na którą narzuciła płaszcz; choć przez ostatnie dni dawały im się we znaki silne burze i raczej parna pogoda, dzisiejszy dzień był wyjątkowo zimny jak na czerwiec, a chmury były szare i ciężkie jak w zimie. Naprawdę można było odnieść wrażenie że to jakiś zimowy dzień a nie czerwiec, brakowało tylko śniegu.
Na szczęście w kawiarni było znacznie cieplej. W powietrzu unosiła się woń dobrego wina oraz dźwięki muzyki klasycznej, klientów nie było zbyt wielu, ale wszyscy wyglądali porządnie. W końcu nie było to miejsce odwiedzane przez margines, a elitę społeczną, do której aspirowała też Jocelyn za sprawą długoletnich manipulacji swojej matki. Wino tutaj było dość drogie, ale ojciec nie szczędził na swoje córki galeonów i sama też pracowała, to mogła sobie od czasu do czasu pozwalać na drobne snobizmy, jak wyjścia do galerii i na koncerty, do modnych lokali czy ładne suknie od czasu do czasu, choć o kreacjach od Parkinsonów mogła tylko pomarzyć. Lubiła takie życie i w maju odczuła jego niedosyt. Może matka miała rację, że nie powinna tyle pracować a więcej myśleć o sobie i swoich potrzebach?
Usiadła przy jednym ze stolików na uboczu, wystudiowanym ruchem biorąc do ręki kartę win, a kiedy dostrzegła zbliżającą się sylwetkę Belle, skinęła na nią z uśmiechem. Cieszyła się, że ją widzi.
- Witaj – powiedziała, wstając, by ją powitać. – Co u ciebie słychać, Belle? Tak się cieszę, że wreszcie możemy się spotkać i porozmawiać. Maj nie był najbardziej sprzyjającym okresem, ale mam nadzieję, że czujesz się dobrze i anomalie były dla ciebie łaskawe – dodała, zasiadając z powrotem na swoim miejscu. – Masz ochotę na coś konkretnego? – zapytała jej, jednocześnie szukając w karcie czegoś odpowiedniego. Pod wpływem unoszących się w powietrzu woni naprawdę miała ochotę na dobre czerwone wino.
Jocelyn naprawdę potrzebowała przełamania tej rutyny praca-dom. Przez te anomalie magiczne i pogodowe właśnie tak wyglądała spora część jej majowych dni – spędzała czas w pracy, pomagając uzdrowicielom w zmaganiach z konsekwencjami anomalii, by później wrócić do domu, gdzie zwykle doglądała matki, uczyła się do zbliżających egzaminów lub próbowała rysować albo czytać książki. Wychodziła rzadziej, choć jeszcze parę miesięcy temu tak czekała na wiosnę i lato. Niestety, maj był bardzo daleki od tego, czego mogła się spodziewać.
Tymczasem Thea od kilku dni leżała w Mungu po wyjątkowo silnym ataku choroby, a Josie, po zakończeniu pracy i odwiedzinach na jej sali, gdzie wysłuchała kolejnej porcji nieustających marudzeń i utyskiwań, nie udała się prosto do domu, a do eleganckiej winiarni, w której przed kilkoma dniami umówiła się z Belle. Ostatni raz widziała dawną przyjaciółkę w kwietniu, przez maj utrzymując jedynie sporadyczny listowny kontakt, choć może raz czy dwa minęły się w Mungu. Teraz chciała z nią po prostu porozmawiać... i może poprosić o parę rad. Nie od dziś miała wrażenie, że mimo starannych nauk odebranych od Thei na temat etykiety i zachowania w gronie lepszych czarodziejów, były kwestie, w których panna Cattermole radziła sobie dużo lepiej od niej.
Winiarnia wydawała się dobrym miejscem do spotkania i spokojnej rozmowy. Było to eleganckie miejsce, odpowiednie dla dobrze wychowanych panien z porządnych rodzin. Josie raczej unikała podejrzanych miejsc o wątpliwej renomie; Thea zawsze podkreślała, że nawet to, gdzie i z kim bywa, dużo o niej mówi i jeśli chce uchodzić za dobrą partię, powinna mieć na to baczenie. Idąc do winiarni, odwiedzanej często przez gości z wyższych sfer, odziała się wyjątkowo starannie, nie chcąc odstawać od reszty klienteli. Miała na sobie długą suknię w szaroniebieskim kolorze, na którą narzuciła płaszcz; choć przez ostatnie dni dawały im się we znaki silne burze i raczej parna pogoda, dzisiejszy dzień był wyjątkowo zimny jak na czerwiec, a chmury były szare i ciężkie jak w zimie. Naprawdę można było odnieść wrażenie że to jakiś zimowy dzień a nie czerwiec, brakowało tylko śniegu.
Na szczęście w kawiarni było znacznie cieplej. W powietrzu unosiła się woń dobrego wina oraz dźwięki muzyki klasycznej, klientów nie było zbyt wielu, ale wszyscy wyglądali porządnie. W końcu nie było to miejsce odwiedzane przez margines, a elitę społeczną, do której aspirowała też Jocelyn za sprawą długoletnich manipulacji swojej matki. Wino tutaj było dość drogie, ale ojciec nie szczędził na swoje córki galeonów i sama też pracowała, to mogła sobie od czasu do czasu pozwalać na drobne snobizmy, jak wyjścia do galerii i na koncerty, do modnych lokali czy ładne suknie od czasu do czasu, choć o kreacjach od Parkinsonów mogła tylko pomarzyć. Lubiła takie życie i w maju odczuła jego niedosyt. Może matka miała rację, że nie powinna tyle pracować a więcej myśleć o sobie i swoich potrzebach?
Usiadła przy jednym ze stolików na uboczu, wystudiowanym ruchem biorąc do ręki kartę win, a kiedy dostrzegła zbliżającą się sylwetkę Belle, skinęła na nią z uśmiechem. Cieszyła się, że ją widzi.
- Witaj – powiedziała, wstając, by ją powitać. – Co u ciebie słychać, Belle? Tak się cieszę, że wreszcie możemy się spotkać i porozmawiać. Maj nie był najbardziej sprzyjającym okresem, ale mam nadzieję, że czujesz się dobrze i anomalie były dla ciebie łaskawe – dodała, zasiadając z powrotem na swoim miejscu. – Masz ochotę na coś konkretnego? – zapytała jej, jednocześnie szukając w karcie czegoś odpowiedniego. Pod wpływem unoszących się w powietrzu woni naprawdę miała ochotę na dobre czerwone wino.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Powoli szła w stronę winiarni, wsłuchując się w odgłos własnych kroków. Obcasy wystukiwały znajomą melodię, uspokajając jej nieco zszargane ostatnio nerwy. Maj nie przyniósł jej niczego dobrego, toteż rzeczy tak przyziemne jak spotkanie, były dla niej miłą odmianą. Nic więc dziwnego, iż propozycję przyniesioną przez znajomą sowę, przyjęła z ogromnym entuzjazmem. Dostrzegała w nim możliwość zapomnienia o wydarzeniu z pierwszego dnia maja oraz o jego następstwach. Nagły atak anomalii sprawił, iż zaczęła się bać ciemności, była bardziej nerwowa. Najgorszym jednak okazał się doznany atak paniki, którego przyczyny doszukiwano się właśnie w anomaliach. Na szczęście było to wydarzenie jednorazowe, choć kobieta wciąż odczuwała lęk, że atak powróci.
Gwałtownie pokręciła głową, chcąc odrzucić od siebie nieprzyjemne myśli. Dzisiejsze spotkanie miało ją uspokoić, dać chociaż namiastkę normalności. Aby sobie w tym pomóc postanowiła ubrać swoją ulubioną, białą sukienkę za kolano, której rękawy zostały starannie wykonane z białej koronki. Do tego drobne, srebrne dodatki oraz włosy skręcone w delikatne loki, uzupełniały wygląd i dawały poczucie zadowolenia. Mogła się bez problemu zakwalifikować do grona typowych kobiet, które lubiły dbać o własny wygląd. Teraz jednak, idąc lekko wilgotną drogą, była opatulona płaszczem, który chronił ją od zimna. Pogoda była prawdziwie niesprzyjająca, choć Belle i w niej próbowała doszukać się pozytywów. Nie chciała, by nieprzyjemna aura wpłynęła na jej spotkanie.
Ani się spostrzegła, a już stała przed wejściem do winiarni. To co rzuciło jej się w oczy, to dość eleganckie wejście do środka. Drzwi były wykonane bardzo starannie, a istną wisienką na torcie była klamka, którą delikatnie chwyciła. Delikatnym ruchem otworzyła drzwi, by już po chwili uderzyło w nią ciepło bijące z pomieszczenia. Ktoś z obsługi niemalże od razu odebrał od niej okrycie wierzchnie, ukazując efekt jej starań związanych z wyglądem. Rozejrzała się po pomieszczeniu, niemalże natychmiast dostrzegając wśród gości znajomą twarz. Uśmiechnęła się, od razu ruszając w jej stronę.
- Witaj, ciebie również miło widzieć - odpowiedziała radośnie, witając się z przyjaciółką. Chwilę stała, by usiąść na wybranym przez siebie miejscu w tym samym momencie, co Jocelyn. - U mnie wszystko w porządku - skłamała bez mrugnięcia okiem, a uśmiech nie zniknął z jej ust. Nie chciała wdrążać jej w swoje prywatne problemy, a wręcz chciała o nich zapomnieć. Mówienie o nich wcale by w tym nie pomogło. - Ja również żyję nadzieję, iż anomalie oszczędziły ciebie i twoją rodzinę.
W przypadku jej bliskich wahania magii były dla nich przychylne, a przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. Ona sama również nie mogła powiedzieć, iż została mocno dotknięta - wiedziała, iż inni gorzej znieśli anomalie, a nawet stracili przez nie życie. Nie mogła narzekać.
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem - odpowiedziała, chwytając a kartę i otwierając na jednej ze stron, na której przywitał ją elegancko wykonany spis czerwonych win. - Myślę jednak, że chętnie wybrałabym coś prawdziwie francuskiego. W końcu znasz mnie i moją sympatię względem tego kraju... A słyszałam, że podobno te wywodzące się z Bordeaux cieszą się najlepszą opinią.
Mogła nigdy nie odwiedzić Francji, ale nadrabiała wiedzą, którą zdobywała słuchając innych bądź czytając odpowiednie książki. Musiała być w końcu przygotowana na podróż swoich marzeń.
Gwałtownie pokręciła głową, chcąc odrzucić od siebie nieprzyjemne myśli. Dzisiejsze spotkanie miało ją uspokoić, dać chociaż namiastkę normalności. Aby sobie w tym pomóc postanowiła ubrać swoją ulubioną, białą sukienkę za kolano, której rękawy zostały starannie wykonane z białej koronki. Do tego drobne, srebrne dodatki oraz włosy skręcone w delikatne loki, uzupełniały wygląd i dawały poczucie zadowolenia. Mogła się bez problemu zakwalifikować do grona typowych kobiet, które lubiły dbać o własny wygląd. Teraz jednak, idąc lekko wilgotną drogą, była opatulona płaszczem, który chronił ją od zimna. Pogoda była prawdziwie niesprzyjająca, choć Belle i w niej próbowała doszukać się pozytywów. Nie chciała, by nieprzyjemna aura wpłynęła na jej spotkanie.
Ani się spostrzegła, a już stała przed wejściem do winiarni. To co rzuciło jej się w oczy, to dość eleganckie wejście do środka. Drzwi były wykonane bardzo starannie, a istną wisienką na torcie była klamka, którą delikatnie chwyciła. Delikatnym ruchem otworzyła drzwi, by już po chwili uderzyło w nią ciepło bijące z pomieszczenia. Ktoś z obsługi niemalże od razu odebrał od niej okrycie wierzchnie, ukazując efekt jej starań związanych z wyglądem. Rozejrzała się po pomieszczeniu, niemalże natychmiast dostrzegając wśród gości znajomą twarz. Uśmiechnęła się, od razu ruszając w jej stronę.
- Witaj, ciebie również miło widzieć - odpowiedziała radośnie, witając się z przyjaciółką. Chwilę stała, by usiąść na wybranym przez siebie miejscu w tym samym momencie, co Jocelyn. - U mnie wszystko w porządku - skłamała bez mrugnięcia okiem, a uśmiech nie zniknął z jej ust. Nie chciała wdrążać jej w swoje prywatne problemy, a wręcz chciała o nich zapomnieć. Mówienie o nich wcale by w tym nie pomogło. - Ja również żyję nadzieję, iż anomalie oszczędziły ciebie i twoją rodzinę.
W przypadku jej bliskich wahania magii były dla nich przychylne, a przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. Ona sama również nie mogła powiedzieć, iż została mocno dotknięta - wiedziała, iż inni gorzej znieśli anomalie, a nawet stracili przez nie życie. Nie mogła narzekać.
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem - odpowiedziała, chwytając a kartę i otwierając na jednej ze stron, na której przywitał ją elegancko wykonany spis czerwonych win. - Myślę jednak, że chętnie wybrałabym coś prawdziwie francuskiego. W końcu znasz mnie i moją sympatię względem tego kraju... A słyszałam, że podobno te wywodzące się z Bordeaux cieszą się najlepszą opinią.
Mogła nigdy nie odwiedzić Francji, ale nadrabiała wiedzą, którą zdobywała słuchając innych bądź czytając odpowiednie książki. Musiała być w końcu przygotowana na podróż swoich marzeń.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Jocelyn także starała się jak najmniej myśleć o wydarzeniach z pierwszego maja, których także padła ofiarą. Nieznana moc przeniosła ją w nieznane miejsce, znacząc jej delikatną skórę poparzeniami. Na szczęście szybko trafiła do Munga i została wyleczona, ale strach i wspomnienie bólu pozostały, zwłaszcza że później wciąż regularnie stykała się z ofiarami anomalii. Była więc świadoma zagrożenia, które wciąż nie zostało zażegnane i nie wiadomo kiedy do tego dojdzie.
Skupienie się na codziennych czynnościach, jak praca, nauka czy próba ucieczki w sztukę lub książki pomagało trochę mniej się nad tym wszystkim zastanawiać i wmawiać sobie że jej świat jest przecież taki sam, jak do tej pory. Nawet jeśli to była ułuda. To jej matka była mistrzynią w ignorowaniu prozaicznej rzeczywistości; była tak mocno skupiona na sobie i swoim własnym świecie, że prawie nie zauważała tragedii innych i nie obchodziły jej one w prawdopodobnie żadnym stopniu. Nawet wtedy, na początku maja, Thea o wiele bardziej niż cierpieniem i lękiem córki przejmowała się tym, jak to mogło wpłynąć na jej wygląd i widoki na zamążpójście. Nie wiadomo, co musiałoby się stać, skoro nawet anomalie to było za mało by zmienić priorytety Thei i uczynić ją mniej płytką osobą.
Belle w swojej sukience i zadbanej fryzurze wyglądała naprawdę ślicznie i idealnie pasowała do miejsca takiego jak to. Z pewnością nie mogła w swoim życiu narzekać na brak męskiego zainteresowania czy zazdrosnych spojrzeń innych panien. Przypadła do gustu nawet wybrednej Thei, więc matka nie miała nic przeciwko ich przyjaźni i spotkaniom i wręcz zachęcała córkę, by otaczała się dziewczętami pokroju ślicznej, dobrze wychowanej Belle.
Panna Cattermole lepiej niż Josie radziła sobie ze stwarzaniem pozorów. I nawet jeśli wcale nie było w porządku, niczego nie było po niej widać – wydawała się być w dobrej formie i nastroju. Zupełnie jakby świat nie wywrócił się niedawno do góry nogami.
- Wyglądasz naprawdę dobrze. Ta sukienka była znakomitym wyborem – pochwaliła ją, dopiero po chwili decydując się poruszyć mniej przyjemny temat. – Tamta pierwsza noc nie była dla mnie łatwa, ale później... Nie było najgorzej. Ale skupiłam się głównie na pracy i nauce do egzaminów. – Przez ostatni miesiąc nauczyła się chyba więcej niż przez wcześniejsze pół roku razem wzięte, biorąc pod uwagę ile więcej pracy było w maju. – Jak łatwo można się domyślać, moja matka nie jest zbyt zadowolona z tego stanu rzeczy, choć choroba jej teraz nie oszczędza. – Belle od dawna wiedziała, że matka Jocelyn zmagała się z Dotykiem Meduzy. A i dla samej Jocelyn było to nieodłącznym elementem życia, z którym dawno się pogodziła i wiedziała, że nad Theą wisi nieuchronny wyrok.
- Więc chyba zdecyduję się zaufać twojej ocenie i także się na to skuszę. Francja kojarzy mi się naprawdę dobrze, choć nie miałam okazji tam być na więcej niż kilka dni. – Kiedyś, w któreś wakacje zabrała ją tam matka, ale było to w czasach kiedy jeszcze była uczennicą; gościły wtedy w paryskiej Galerii Sztuki. – Chętnie pojechałabym tam na dłużej. Może chociaż tam mają prawdziwe lato.
Zamówiła więc wino polecone przez Belle. Mogły sobie chyba pozwolić na odrobinę przyjemności przy wysokiej jakości trunku prosto z ciepłej i słonecznej Francji. Obsługa udała się, by przynieść butelkę i kieliszki, a Josie tymczasem znów spojrzała na przyjaciółkę.
- Podoba mi się to miejsce, wiesz? Lubię czasem posmakować takiego lepszego życia. To cudowny kontrast dla Munga i jego obskurnych sal, w których spędzam tak wiele czasu – odezwała się, bawiąc się bezwiednie pojedynczym kosmykiem włosów. – Jak twoje życie towarzyskie i artystyczne ostatnimi czasy? – zapytała jeszcze. – Ja nie wychodziłam zbyt często, więc uznałam że czas nadrobić zaległości, co jest tym lepsze, kiedy mam obok siebie takie towarzystwo. Niech to wino będzie odpowiednią rekompensatą za stresujący i pracowity maj.
Przyniesiono im trunek i eleganckie, wysmukłe kieliszki na nóżkach. Josie pozwoliła, by napełniono jej naczynie winem i wysublimowanym gestem ujęła kieliszek, tak, jak czyniła to Thea. Nawet jeśli podczas ostatniej degustacji wina jej dłoń zesztywniała tak silnie, że złamała nóżkę kieliszka i oblała się trunkiem. Dotyk Meduzy nie był przyjemną przypadłością.
Skupienie się na codziennych czynnościach, jak praca, nauka czy próba ucieczki w sztukę lub książki pomagało trochę mniej się nad tym wszystkim zastanawiać i wmawiać sobie że jej świat jest przecież taki sam, jak do tej pory. Nawet jeśli to była ułuda. To jej matka była mistrzynią w ignorowaniu prozaicznej rzeczywistości; była tak mocno skupiona na sobie i swoim własnym świecie, że prawie nie zauważała tragedii innych i nie obchodziły jej one w prawdopodobnie żadnym stopniu. Nawet wtedy, na początku maja, Thea o wiele bardziej niż cierpieniem i lękiem córki przejmowała się tym, jak to mogło wpłynąć na jej wygląd i widoki na zamążpójście. Nie wiadomo, co musiałoby się stać, skoro nawet anomalie to było za mało by zmienić priorytety Thei i uczynić ją mniej płytką osobą.
Belle w swojej sukience i zadbanej fryzurze wyglądała naprawdę ślicznie i idealnie pasowała do miejsca takiego jak to. Z pewnością nie mogła w swoim życiu narzekać na brak męskiego zainteresowania czy zazdrosnych spojrzeń innych panien. Przypadła do gustu nawet wybrednej Thei, więc matka nie miała nic przeciwko ich przyjaźni i spotkaniom i wręcz zachęcała córkę, by otaczała się dziewczętami pokroju ślicznej, dobrze wychowanej Belle.
Panna Cattermole lepiej niż Josie radziła sobie ze stwarzaniem pozorów. I nawet jeśli wcale nie było w porządku, niczego nie było po niej widać – wydawała się być w dobrej formie i nastroju. Zupełnie jakby świat nie wywrócił się niedawno do góry nogami.
- Wyglądasz naprawdę dobrze. Ta sukienka była znakomitym wyborem – pochwaliła ją, dopiero po chwili decydując się poruszyć mniej przyjemny temat. – Tamta pierwsza noc nie była dla mnie łatwa, ale później... Nie było najgorzej. Ale skupiłam się głównie na pracy i nauce do egzaminów. – Przez ostatni miesiąc nauczyła się chyba więcej niż przez wcześniejsze pół roku razem wzięte, biorąc pod uwagę ile więcej pracy było w maju. – Jak łatwo można się domyślać, moja matka nie jest zbyt zadowolona z tego stanu rzeczy, choć choroba jej teraz nie oszczędza. – Belle od dawna wiedziała, że matka Jocelyn zmagała się z Dotykiem Meduzy. A i dla samej Jocelyn było to nieodłącznym elementem życia, z którym dawno się pogodziła i wiedziała, że nad Theą wisi nieuchronny wyrok.
- Więc chyba zdecyduję się zaufać twojej ocenie i także się na to skuszę. Francja kojarzy mi się naprawdę dobrze, choć nie miałam okazji tam być na więcej niż kilka dni. – Kiedyś, w któreś wakacje zabrała ją tam matka, ale było to w czasach kiedy jeszcze była uczennicą; gościły wtedy w paryskiej Galerii Sztuki. – Chętnie pojechałabym tam na dłużej. Może chociaż tam mają prawdziwe lato.
Zamówiła więc wino polecone przez Belle. Mogły sobie chyba pozwolić na odrobinę przyjemności przy wysokiej jakości trunku prosto z ciepłej i słonecznej Francji. Obsługa udała się, by przynieść butelkę i kieliszki, a Josie tymczasem znów spojrzała na przyjaciółkę.
- Podoba mi się to miejsce, wiesz? Lubię czasem posmakować takiego lepszego życia. To cudowny kontrast dla Munga i jego obskurnych sal, w których spędzam tak wiele czasu – odezwała się, bawiąc się bezwiednie pojedynczym kosmykiem włosów. – Jak twoje życie towarzyskie i artystyczne ostatnimi czasy? – zapytała jeszcze. – Ja nie wychodziłam zbyt często, więc uznałam że czas nadrobić zaległości, co jest tym lepsze, kiedy mam obok siebie takie towarzystwo. Niech to wino będzie odpowiednią rekompensatą za stresujący i pracowity maj.
Przyniesiono im trunek i eleganckie, wysmukłe kieliszki na nóżkach. Josie pozwoliła, by napełniono jej naczynie winem i wysublimowanym gestem ujęła kieliszek, tak, jak czyniła to Thea. Nawet jeśli podczas ostatniej degustacji wina jej dłoń zesztywniała tak silnie, że złamała nóżkę kieliszka i oblała się trunkiem. Dotyk Meduzy nie był przyjemną przypadłością.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Na jej ustach pojawił się uśmiech, słysząc komplement na temat swojego stroju.
- Dziękuję - odpowiedziała. - Ty również pięknie dzisiaj wyglądasz. Niezwykle podoba mi się kolor twojej sukni.
Belle musiała przyznać, iż pomimo wszystko anomalie ją oszczędziły. Obserwując poszkodowanych w Mungu czuła się tak, jakby jej samej nic się nie stało - nie została poważnie poparzona, nie straciła też żadnej kończyny. Ot miała przez pierwsze dni problemy z oddychaniem i kilka siniaków, lecz i to wszystko minęło. Fizycznie czuła się dobrze, ale pod względem psychicznym było gorzej. Wydarzenie związane z pierwszym dniem maja wstrząsnęło nią i to dość poważnie. Do tej w snach nieznana siła wciągała ją pod ziemię, coraz dalej w ciemność. Kiedy się jednak budziła, nie była otoczona przez nieprzyjemny, gryzący w gardło zapach kanałów - leżała we własnym łóżku, pokryta delikatną smugą światła wypalającej się stopniowo świecy. Do tej pory miała trudności z zaśnięciem bez światła, choć z pewnością było nieco lepiej, niż na samym początku.
Powoli uniosła dłoń, chcąc odgarnąć jeden z niesfornych kosmyków za ucho i tym samym pozbyć się sprzed oczu nieprzyjemnych wspomnień. Nie było to łatwe, gdyż Jocelyn najwyraźniej odczuwała potrzebę mówić o przykrych przeżyciach. Poniekąd ją rozumiała, choć sama nie chciała wspominać smrodu kanałów i widoku poparzonej kobiety. Skupiła się więc na osobie kobiety, chowając swoje odczucia za pojedynczymi skinieniami, wyrażającymi zrozumienie dla słów przyjaciółki.
- Cieszę się jednak, iż jesteś cała i zdrowa - powiedziała szczerze, a na jej twarzy na chwilę pojawiła się powaga. - Co do twojej matki... Cóż, mam nadzieję, że się jej polepszy. Sądzę jednak, iż wobec anomalii trudno było, by jej stan się nieco nie pogorszył. Ostatnio będąc w Mungu widziałam, że piętro, gdzie leczy się choroby genetyczne, jest nad wyraz przeludnione.
Na szczęście jej ostatnia wizyta nie miała już nic wspólnego z własnymi zmaganiami ze zdrowiem, a z jej wolontariatem. Zajęcie, któremu oddawała się w szpitalu, okazało się ostatnio dobrym sposobem na odciągnięcie myśli. Niestety, na początku miesiąca miała problemu z weną, toteż wiele razy musiała odpuścić wizytę w szpitalu.
- Zazdroszczę ci nawet tych kilku dni - powiedziała szczerze, a na jej twarzy pojawiło się rozmarzenie. Francja zawsze była dobrym sposobem na zażegnanie wszelkich smutków - to była jej wersja pól elizejskich, do których lubiła uciekać w myślach licząc, iż kiedyś uda jej się spełnić swoje marzenie i kroczyć brukowanymi uliczkami Paryża. - Wierzę jednak, że któregoś dnia będę miała okazję wyjechać tam i napawać się tym niesamowitym klimatem. Sądzę, iż tam nawet burze i deszcz mają swój urokliwy charakter.
Widziała to oczami wyobraźni i ani przez chwilę nie przemknęło jej nawet przez myśl, iż obraz tkwiący w jej głowie, może być zbyt wyidealizowany. Marzenia o tym póki co nieosiągalnym dla niej kraju, podtrzymywały ją na duchu. Zawsze tak było. Co dziwniejsze, nie potrafiła wytłumaczyć tej swojej fascynacji miejscem, w którym jeszcze nigdy nie była. Nie potrzebowała jednak wyjaśnień - dla niej się liczyło, iż miała miejsce na ziemi, które było jej małym rajem do którego dążyła. Przyjemnym pomysłem było więc zamówić wino z tamtego miejsca, by tym samym oddać się rozmowie z przyjaciółką i zapomnieć o wszelkich smutkach.
- Muszę przyznać ci rację - to dość przyjemne miejsce i miła odmiana dla szpitalnych standardów - przyznała rację towarzyszce. - Powiem ci jednak, że jakoś nigdy szczególnie nie zwracałam uwagi na jakość w Mungu. Zawsze byłam skupiona na czymś innym.
Obskurne sale i niska jakość mebli rzuciła jej się w oczy dopiero pierwszego maja, która sama musiała stać się jednym z pacjentów szpitalu.
- Cóż, moje życie towarzyskie i artystyczne trochę ucierpiały przez miniony miesiąc, toteż mam nadzieję to nadrobić w tym miesiącu. Zaczynam od dzisiejszego dnia - po tych słowach uśmiechnęła się szeroko, po chwili trzymając już w dłoni pełną lampkę wina. Wstrzymała się jednak przed upiciem łyka, przez chwilę przyglądając się czerwieni napoju. Z początku ta barwa spodobała jej się - przypominała czerwień pomadki, którą co jakiś czas lubiła przybierać na usta. Kiedy jednak przypomniała sobie, że podobny odcień ma również krew, przeniosła wzrok z powrotem na Jocie.
- A zatem za nasze zdrowie i polepszenie naszego życia na wszystkich jego płaszczyznach - po tych słowach nieznacznie uniosła lampkę na znak toastu, by już po chwili upić łyk napoju. Nie mogła powstrzymać uśmiechu - wino było cudowne.
- Masz jakieś konkretne plany na ten miesiąc? - spytała, odstawiając naczynie z winem na stolik. Nie oderwała jednak dłoni od szkła - cały czas trzymała lampkę za nóżkę.
- Dziękuję - odpowiedziała. - Ty również pięknie dzisiaj wyglądasz. Niezwykle podoba mi się kolor twojej sukni.
Belle musiała przyznać, iż pomimo wszystko anomalie ją oszczędziły. Obserwując poszkodowanych w Mungu czuła się tak, jakby jej samej nic się nie stało - nie została poważnie poparzona, nie straciła też żadnej kończyny. Ot miała przez pierwsze dni problemy z oddychaniem i kilka siniaków, lecz i to wszystko minęło. Fizycznie czuła się dobrze, ale pod względem psychicznym było gorzej. Wydarzenie związane z pierwszym dniem maja wstrząsnęło nią i to dość poważnie. Do tej w snach nieznana siła wciągała ją pod ziemię, coraz dalej w ciemność. Kiedy się jednak budziła, nie była otoczona przez nieprzyjemny, gryzący w gardło zapach kanałów - leżała we własnym łóżku, pokryta delikatną smugą światła wypalającej się stopniowo świecy. Do tej pory miała trudności z zaśnięciem bez światła, choć z pewnością było nieco lepiej, niż na samym początku.
Powoli uniosła dłoń, chcąc odgarnąć jeden z niesfornych kosmyków za ucho i tym samym pozbyć się sprzed oczu nieprzyjemnych wspomnień. Nie było to łatwe, gdyż Jocelyn najwyraźniej odczuwała potrzebę mówić o przykrych przeżyciach. Poniekąd ją rozumiała, choć sama nie chciała wspominać smrodu kanałów i widoku poparzonej kobiety. Skupiła się więc na osobie kobiety, chowając swoje odczucia za pojedynczymi skinieniami, wyrażającymi zrozumienie dla słów przyjaciółki.
- Cieszę się jednak, iż jesteś cała i zdrowa - powiedziała szczerze, a na jej twarzy na chwilę pojawiła się powaga. - Co do twojej matki... Cóż, mam nadzieję, że się jej polepszy. Sądzę jednak, iż wobec anomalii trudno było, by jej stan się nieco nie pogorszył. Ostatnio będąc w Mungu widziałam, że piętro, gdzie leczy się choroby genetyczne, jest nad wyraz przeludnione.
Na szczęście jej ostatnia wizyta nie miała już nic wspólnego z własnymi zmaganiami ze zdrowiem, a z jej wolontariatem. Zajęcie, któremu oddawała się w szpitalu, okazało się ostatnio dobrym sposobem na odciągnięcie myśli. Niestety, na początku miesiąca miała problemu z weną, toteż wiele razy musiała odpuścić wizytę w szpitalu.
- Zazdroszczę ci nawet tych kilku dni - powiedziała szczerze, a na jej twarzy pojawiło się rozmarzenie. Francja zawsze była dobrym sposobem na zażegnanie wszelkich smutków - to była jej wersja pól elizejskich, do których lubiła uciekać w myślach licząc, iż kiedyś uda jej się spełnić swoje marzenie i kroczyć brukowanymi uliczkami Paryża. - Wierzę jednak, że któregoś dnia będę miała okazję wyjechać tam i napawać się tym niesamowitym klimatem. Sądzę, iż tam nawet burze i deszcz mają swój urokliwy charakter.
Widziała to oczami wyobraźni i ani przez chwilę nie przemknęło jej nawet przez myśl, iż obraz tkwiący w jej głowie, może być zbyt wyidealizowany. Marzenia o tym póki co nieosiągalnym dla niej kraju, podtrzymywały ją na duchu. Zawsze tak było. Co dziwniejsze, nie potrafiła wytłumaczyć tej swojej fascynacji miejscem, w którym jeszcze nigdy nie była. Nie potrzebowała jednak wyjaśnień - dla niej się liczyło, iż miała miejsce na ziemi, które było jej małym rajem do którego dążyła. Przyjemnym pomysłem było więc zamówić wino z tamtego miejsca, by tym samym oddać się rozmowie z przyjaciółką i zapomnieć o wszelkich smutkach.
- Muszę przyznać ci rację - to dość przyjemne miejsce i miła odmiana dla szpitalnych standardów - przyznała rację towarzyszce. - Powiem ci jednak, że jakoś nigdy szczególnie nie zwracałam uwagi na jakość w Mungu. Zawsze byłam skupiona na czymś innym.
Obskurne sale i niska jakość mebli rzuciła jej się w oczy dopiero pierwszego maja, która sama musiała stać się jednym z pacjentów szpitalu.
- Cóż, moje życie towarzyskie i artystyczne trochę ucierpiały przez miniony miesiąc, toteż mam nadzieję to nadrobić w tym miesiącu. Zaczynam od dzisiejszego dnia - po tych słowach uśmiechnęła się szeroko, po chwili trzymając już w dłoni pełną lampkę wina. Wstrzymała się jednak przed upiciem łyka, przez chwilę przyglądając się czerwieni napoju. Z początku ta barwa spodobała jej się - przypominała czerwień pomadki, którą co jakiś czas lubiła przybierać na usta. Kiedy jednak przypomniała sobie, że podobny odcień ma również krew, przeniosła wzrok z powrotem na Jocie.
- A zatem za nasze zdrowie i polepszenie naszego życia na wszystkich jego płaszczyznach - po tych słowach nieznacznie uniosła lampkę na znak toastu, by już po chwili upić łyk napoju. Nie mogła powstrzymać uśmiechu - wino było cudowne.
- Masz jakieś konkretne plany na ten miesiąc? - spytała, odstawiając naczynie z winem na stolik. Nie oderwała jednak dłoni od szkła - cały czas trzymała lampkę za nóżkę.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Jocelyn spojrzała na swoją suknię; odcienie granatowego, niebieskiego, szarości lub odcieni pośrednich były chyba jej ulubionymi, więc często nosiła się w tych barwach, chociaż w Mungu jej sukienki ginęły pod długą szatą stażystki w niezbyt ładnym, ale wyróżniającym pracowników kolorze.
- Również dziękuję. Wyjątkowo lubię tę suknię – odpowiedziała, przygładzając materiał. Była to jedna z jej ładniejszych sukienek. Na brak strojów nie mogła narzekać, ale zawartość jej szafy i tak bladła w porównaniu z tym, co miały w swoich garderobach jej lepiej urodzone kuzynki i koleżanki.
Josie też nie miała najgorzej, po tamtym dniu pozostały tylko wspomnienia. Niektórzy pacjenci odnieśli dużo poważniejsze rany, część ofiar anomalii nie przeżyło. Ona była żywa, zdrowa, miała rodzinę oraz dach nad głową, więc zdecydowanie nie mogła narzekać. Na początku była jednak mocno wstrząśnięta tym, co się stało, bo w końcu świat wywrócił się do góry nogami i nawet magii nie można było całkowicie ufać, choć była nieodłącznym elementem ich życia.
- To jest najważniejsze. Mogę być wdzięczna losowi że tylko tak się to skończyło – powiedziała, spoglądając w okno. Mogła przysiąc, że w powietrzu zaczynały pojawiać się pierwsze płatki... śniegu? – Anomalie mają zły wpływ na chorych genetycznie, niekiedy nasilają dolegliwości. Moją matkę też to niedawno dotknęło, ale ojciec mówi, że wszystko jest pod kontrolą. – Thea miała lada dzień wrócić do domu. Anomalie najbardziej niebezpieczne były jednak dla chorych na serpentynę, którzy wyjątkowo źle znieśli wybuch z początku maja.
Za oknami rzeczywiście zaczął padać śnieg, na co Josie spojrzała z wyraźnym zdumieniem.
- To były miłe dni, choć ich większość spędziłam towarzysząc matce w zwiedzaniu galerii oraz podczas spotkań z tamtejszymi czarodziejami. Zdecydowanie nie poznałam wszystkich uroków Paryża, nie mówiąc o innych zakątkach kraju, więc chętnie nadrobię kiedyś te braki. – Także w języku, bo niestety, czego później czasem żałowała, nie przykładała się do jego nauki i znała może parę podstawowych słów jak „dzień dobry”, więc podczas tej wizyty we Francji też nie mogła skorzystać z niej w pełni, skoro nawet nie rozumiała co mówią ludzie dookoła niej dopóki nie przechodzili na angielski, a ona była wtedy tylko nastolatką w wieku szkolnym, która mimo wszystko i tak cieszyła się z wakacji poza Londynem i możliwości spotkania z inną kulturą i środowiskiem tamtejszych artystów. Niestety Thea miała zbyt wysokie mniemanie o sobie, żeby pojawiać się z córkami w miejscach, które były ciekawe, ale zbyt mało wysublimowane dla byłej lady Selwyn. – Jestem pewna, że i ty pewnego dnia tam pojedziesz. To tylko kwestia czasu, wszystko jest przed tobą. – Mogła wybrać się tam z kimś z rodziny, może z przyszłym mężem? Była przekonana, że taka dziewczyna jak Belle z łatwością zdobędzie serce kogoś dobrze sytuowanego, dla kogo wycieczka do Francji nie będzie żadnym problemem. Obie były na tyle młode, że wszelkie niezwykłe perspektywy wciąż były przed nimi.
- Na pewno dobrze byś sobie poradziła. Czasem sama bywam pod wrażeniem tego, jak dobrze radzisz sobie z ludźmi – odezwała się, zastanawiając się, gdzie leżał sekret umiejętności i czaru Belle.
Wino było naprawdę dobre. Także Josie na początku ujęła kieliszek i lekko zakołysała intensywnie bordową cieczą, sycąc się jego pięknym kolorem i nęcącym bukietem zapachowym. Było to zbyt wspaniałe i drogie wino, żeby pić je w nieodpowiedni sposób. Sama rzadko piła alkohol i zdecydowanie nie była znawcą, ale matka poświęciła wiele czasu by nauczyć ją etykiety i odpowiedniego zachowania w miejscach odwiedzanych przez śmietankę towarzyską. Jej krew może nie była szlachetna, ale wciąż czysta, a jej rodzina miała swoje tradycje i szacunek.
- Wiem, że wygląd tego miejsca nie jest najważniejszy, ale to nie zmienia faktu, że sprawia przygnębiające wrażenie, zwłaszcza gdy jest się pacjentem. – Mung rozpaczliwie domagał się remontu, ale zawsze były pilniejsze sprawy i wydatki, zwłaszcza teraz. Ale Jocelyn nie mogła mieć pretensji ani do swojej matki, ani innych pacjentów narzekających na warunki, choć nawet takie miejsce do leczenia było lepsze niż żadne. Sama też powoli zaczęła się przyzwyczajać do odpadającego tynku i plam na ścianach i na co dzień udawała po prostu że tego nie widzi.
- Tak, to dobry moment by trochę wyrwać się z marazmu. Nie możemy wiecznie zamykać się w domach... czy też w pracy. To się robi coraz bardziej męczące, ale że wkrótce czekają mnie egzaminy kończące drugi rok stażu, nie mogę zupełnie zwolnić tempa – powiedziała, wiedząc, jak ważny to moment. Ale pozostawało też faktem, że nie tak dawno aż zasłabła z przepracowania i niedosypiania, bo jej młody organizm w końcu nie wytrzymał majowej presji. – I oby czerwiec był lepszy niż maj – dodała, także unosząc kieliszek. Dopiero po chwili upiła łyk wina, które rzeczywiście smakowało wyśmienicie.
- Konkretnych i nie związanych z pracą i nauką? Chyba nie ma ich wiele, poza tym, że planuję nieco ożywić się towarzysko, wybrać się wkrótce do galerii sztuki, może sama namaluję wreszcie jakiś obraz? Tak dawno tego nie robiłam, ale nie miałam czasu na nic większego niż szkice... – powiedziała, sięgając dłonią do torby. – Swoją drogą, przyniosłam szkicownik tak jak prosiłaś – wyciągnęła swój szkicowy notes, pełen szkiców ołówkiem lub atramentem.
A śnieg za oknem wciąż padał, choć na razie wciąż jeszcze topniał od razu po zetknięciu z ziemią.
- Również dziękuję. Wyjątkowo lubię tę suknię – odpowiedziała, przygładzając materiał. Była to jedna z jej ładniejszych sukienek. Na brak strojów nie mogła narzekać, ale zawartość jej szafy i tak bladła w porównaniu z tym, co miały w swoich garderobach jej lepiej urodzone kuzynki i koleżanki.
Josie też nie miała najgorzej, po tamtym dniu pozostały tylko wspomnienia. Niektórzy pacjenci odnieśli dużo poważniejsze rany, część ofiar anomalii nie przeżyło. Ona była żywa, zdrowa, miała rodzinę oraz dach nad głową, więc zdecydowanie nie mogła narzekać. Na początku była jednak mocno wstrząśnięta tym, co się stało, bo w końcu świat wywrócił się do góry nogami i nawet magii nie można było całkowicie ufać, choć była nieodłącznym elementem ich życia.
- To jest najważniejsze. Mogę być wdzięczna losowi że tylko tak się to skończyło – powiedziała, spoglądając w okno. Mogła przysiąc, że w powietrzu zaczynały pojawiać się pierwsze płatki... śniegu? – Anomalie mają zły wpływ na chorych genetycznie, niekiedy nasilają dolegliwości. Moją matkę też to niedawno dotknęło, ale ojciec mówi, że wszystko jest pod kontrolą. – Thea miała lada dzień wrócić do domu. Anomalie najbardziej niebezpieczne były jednak dla chorych na serpentynę, którzy wyjątkowo źle znieśli wybuch z początku maja.
Za oknami rzeczywiście zaczął padać śnieg, na co Josie spojrzała z wyraźnym zdumieniem.
- To były miłe dni, choć ich większość spędziłam towarzysząc matce w zwiedzaniu galerii oraz podczas spotkań z tamtejszymi czarodziejami. Zdecydowanie nie poznałam wszystkich uroków Paryża, nie mówiąc o innych zakątkach kraju, więc chętnie nadrobię kiedyś te braki. – Także w języku, bo niestety, czego później czasem żałowała, nie przykładała się do jego nauki i znała może parę podstawowych słów jak „dzień dobry”, więc podczas tej wizyty we Francji też nie mogła skorzystać z niej w pełni, skoro nawet nie rozumiała co mówią ludzie dookoła niej dopóki nie przechodzili na angielski, a ona była wtedy tylko nastolatką w wieku szkolnym, która mimo wszystko i tak cieszyła się z wakacji poza Londynem i możliwości spotkania z inną kulturą i środowiskiem tamtejszych artystów. Niestety Thea miała zbyt wysokie mniemanie o sobie, żeby pojawiać się z córkami w miejscach, które były ciekawe, ale zbyt mało wysublimowane dla byłej lady Selwyn. – Jestem pewna, że i ty pewnego dnia tam pojedziesz. To tylko kwestia czasu, wszystko jest przed tobą. – Mogła wybrać się tam z kimś z rodziny, może z przyszłym mężem? Była przekonana, że taka dziewczyna jak Belle z łatwością zdobędzie serce kogoś dobrze sytuowanego, dla kogo wycieczka do Francji nie będzie żadnym problemem. Obie były na tyle młode, że wszelkie niezwykłe perspektywy wciąż były przed nimi.
- Na pewno dobrze byś sobie poradziła. Czasem sama bywam pod wrażeniem tego, jak dobrze radzisz sobie z ludźmi – odezwała się, zastanawiając się, gdzie leżał sekret umiejętności i czaru Belle.
Wino było naprawdę dobre. Także Josie na początku ujęła kieliszek i lekko zakołysała intensywnie bordową cieczą, sycąc się jego pięknym kolorem i nęcącym bukietem zapachowym. Było to zbyt wspaniałe i drogie wino, żeby pić je w nieodpowiedni sposób. Sama rzadko piła alkohol i zdecydowanie nie była znawcą, ale matka poświęciła wiele czasu by nauczyć ją etykiety i odpowiedniego zachowania w miejscach odwiedzanych przez śmietankę towarzyską. Jej krew może nie była szlachetna, ale wciąż czysta, a jej rodzina miała swoje tradycje i szacunek.
- Wiem, że wygląd tego miejsca nie jest najważniejszy, ale to nie zmienia faktu, że sprawia przygnębiające wrażenie, zwłaszcza gdy jest się pacjentem. – Mung rozpaczliwie domagał się remontu, ale zawsze były pilniejsze sprawy i wydatki, zwłaszcza teraz. Ale Jocelyn nie mogła mieć pretensji ani do swojej matki, ani innych pacjentów narzekających na warunki, choć nawet takie miejsce do leczenia było lepsze niż żadne. Sama też powoli zaczęła się przyzwyczajać do odpadającego tynku i plam na ścianach i na co dzień udawała po prostu że tego nie widzi.
- Tak, to dobry moment by trochę wyrwać się z marazmu. Nie możemy wiecznie zamykać się w domach... czy też w pracy. To się robi coraz bardziej męczące, ale że wkrótce czekają mnie egzaminy kończące drugi rok stażu, nie mogę zupełnie zwolnić tempa – powiedziała, wiedząc, jak ważny to moment. Ale pozostawało też faktem, że nie tak dawno aż zasłabła z przepracowania i niedosypiania, bo jej młody organizm w końcu nie wytrzymał majowej presji. – I oby czerwiec był lepszy niż maj – dodała, także unosząc kieliszek. Dopiero po chwili upiła łyk wina, które rzeczywiście smakowało wyśmienicie.
- Konkretnych i nie związanych z pracą i nauką? Chyba nie ma ich wiele, poza tym, że planuję nieco ożywić się towarzysko, wybrać się wkrótce do galerii sztuki, może sama namaluję wreszcie jakiś obraz? Tak dawno tego nie robiłam, ale nie miałam czasu na nic większego niż szkice... – powiedziała, sięgając dłonią do torby. – Swoją drogą, przyniosłam szkicownik tak jak prosiłaś – wyciągnęła swój szkicowy notes, pełen szkiców ołówkiem lub atramentem.
A śnieg za oknem wciąż padał, choć na razie wciąż jeszcze topniał od razu po zetknięciu z ziemią.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Pani Cattermole zawsze dokładała wszelkich starań, by jej córka nosiła się jak czarownica o krwi szlachetnej. Biorąc przykład z własnej młodości, zapewniała wszystko to, co jej rodziciele dostarczali jej na etapie wychowania. Belle miała więc sztab najlepszych nauczycieli, wymagających jeszcze więcej, niż od pozostałych wychowanków krwi szlachetnej. Jej szafa przepełniona była wieloma pięknymi strojami, których poszczycić by się mogła nie jedna dama, drylująca na salonach. Również i plany na jej przyszłość były iście szlacheckie, bowiem nie wymagano od niej wiele, a przynajmniej z pozoru. Matka chciała wydać ją za mąż za szlachcica, by już do końca swoich dni mogła pełnić dumnie rolę dobrej żony i matki, szczycąc się swoim szlachetnym nazwiskiem. Belle nie podzielała matczynej wizji własnej przyszłości, choć nie odrzucała jej od siebie. Problem polegał na tym, iż sama nie potrafiła zdefiniować swoich własnych planów na życie. Kiedyś miała ich wiele, lecz teraz to wszystko rozwiało się niczym pył. Nieczęsto jednak myślała o tym, co pomagało jej trwać w błogiej beztrosce, nie myśląc o jutrze.
- To najważniejsze, że twojej matce się nie pogarsza - powiedziała, posyłając jej pocieszający uśmiech. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo ciężki był to czas dla wszystkich. Anomalie wydawały się namieszać na dosłownie każdej płaszczyźnie życiowej, bowiem nie tylko dziwne teleportacje były ich skutkiem, ale również i dalsze wahania magii. O ile ona sama nie mogła zbytnio rozpaczać z tego powodu - magia nie była aż tak nieodłącznym elementem jej życia, to inni mieli słuszny powód do złości. Brak możliwości czarowania utrudniał nie tylko życie codzienne, ale przede wszystkim to związane z pracą. Wielu musiało polegać na zaklęciach, które teraz okazały się nie być godne zaufania.
Po chwili i ona dostrzegła płatki śniegu, które coraz liczniej zaczęły sypać się z nieba. Uśmiechnęła się pod nosem - zawsze przepadała za zimą, bo niosła ze sobą biały puch, który wydawał się być tak niesamowitym zjawiskiem. Poza tym w grudniu były jej urodziny, a zawsze miło było jej świętować dzień, w którym przyszła na świat. Słysząc z ust towarzyszki wspomnienia Francji, na chwilę została w świecie marzeń, próbując sobie wyobrazić te wyśnione alejki, pokryte śniegiem.
- Ja także w to wierzę - odpowiedziała, wyrywając się z zamyślenia. Nigdy nie wątpiła, iż odwiedzi to wymarzone przez nią miasto. Wierzyła, iż podświadomie czeka tylko na odpowiednią chwilę. Nigdy nie miała zamiaru pojechać do Francji z rodziną, bowiem nie mogłaby tam liczyć na pełnię swobody. Nie - ta wycieczka musiałaby się odbyć przy boku kogoś, kto byłby kompanem idealnym. Kiedyś już kogoś takiego spotkała...
Delikatnie chwyciła lampkę wina, poświęcając swoje rozmówczyni pełnię swojej uwagi. Upiła łyk, słuchając słów, odnoszących się do jej osoby.
- Sądzę, że to lata praktyki pozwoliły mi poznać tak wiele ludzi, iż potrafię obchodzić się z wieloma typami osobowości - odpowiedziała po chwili namysłu. - Poza tym jestem aktorką. Muszę być otwarta na wszystko.
Wzruszyła ramionami. Dla niej było to tak łatwe i tak zwyczajne. Możliwe, że powodem takich odczuć był fakt, że aktorstwo towarzyszyło jej zawsze. Nie potrafiła przypomnieć sobie momentu, gdy zaczęła udawać innych, toteż lubiła myśleć, iż umiała to od zawsze. Przy tym nie mogłaby uznać, że to zasługa płynącej w jej żyłach krwi - ród matki nie specjalizował się w sztuce teatralnej, a malarskiej. Zabawne, bo siedząca na przeciwko niej przyjaciółka pochodziła od rodu, który dobrze się na tym znał.
- Pochwalam pomysł namalowania obrazu - powiedziała, wyraźnie podniecona sięgając po szkicownik. Była ciekawa tworów przyjaciółki, zwłaszcza po tak długiej przerwie. Może nie była wielką miłośniczką malarstwa, ale i tak potrafiła docenić sztukę. Z przyjemnością otworzyła szkicownik na pierwszej stronie, pozwalając sobie na podzielność uwagi.
- Kiedy ukończyć to dzieło, z przyjemnością je obejrzę. Może nawet mogłabyś wystawić je w galerii? Sądzę, iż moja matka chętnie by o to poprosiła kogoś ze swojej części rodziny - dla Belle nie było tajemnicą, że jej rodzicielka lubiła Jocelyn oraz jej matkę. Szczególnie z tą drugą dogadywała się bardzo dobrze, znajdując wspólny język. Nie mogła się temu dziwić - oby dwie kobiety znajdowały się w podobnej sytuacji. A przecież nic nie łączy lepiej, niż wspólne cierpienie.
- To najważniejsze, że twojej matce się nie pogarsza - powiedziała, posyłając jej pocieszający uśmiech. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo ciężki był to czas dla wszystkich. Anomalie wydawały się namieszać na dosłownie każdej płaszczyźnie życiowej, bowiem nie tylko dziwne teleportacje były ich skutkiem, ale również i dalsze wahania magii. O ile ona sama nie mogła zbytnio rozpaczać z tego powodu - magia nie była aż tak nieodłącznym elementem jej życia, to inni mieli słuszny powód do złości. Brak możliwości czarowania utrudniał nie tylko życie codzienne, ale przede wszystkim to związane z pracą. Wielu musiało polegać na zaklęciach, które teraz okazały się nie być godne zaufania.
Po chwili i ona dostrzegła płatki śniegu, które coraz liczniej zaczęły sypać się z nieba. Uśmiechnęła się pod nosem - zawsze przepadała za zimą, bo niosła ze sobą biały puch, który wydawał się być tak niesamowitym zjawiskiem. Poza tym w grudniu były jej urodziny, a zawsze miło było jej świętować dzień, w którym przyszła na świat. Słysząc z ust towarzyszki wspomnienia Francji, na chwilę została w świecie marzeń, próbując sobie wyobrazić te wyśnione alejki, pokryte śniegiem.
- Ja także w to wierzę - odpowiedziała, wyrywając się z zamyślenia. Nigdy nie wątpiła, iż odwiedzi to wymarzone przez nią miasto. Wierzyła, iż podświadomie czeka tylko na odpowiednią chwilę. Nigdy nie miała zamiaru pojechać do Francji z rodziną, bowiem nie mogłaby tam liczyć na pełnię swobody. Nie - ta wycieczka musiałaby się odbyć przy boku kogoś, kto byłby kompanem idealnym. Kiedyś już kogoś takiego spotkała...
Delikatnie chwyciła lampkę wina, poświęcając swoje rozmówczyni pełnię swojej uwagi. Upiła łyk, słuchając słów, odnoszących się do jej osoby.
- Sądzę, że to lata praktyki pozwoliły mi poznać tak wiele ludzi, iż potrafię obchodzić się z wieloma typami osobowości - odpowiedziała po chwili namysłu. - Poza tym jestem aktorką. Muszę być otwarta na wszystko.
Wzruszyła ramionami. Dla niej było to tak łatwe i tak zwyczajne. Możliwe, że powodem takich odczuć był fakt, że aktorstwo towarzyszyło jej zawsze. Nie potrafiła przypomnieć sobie momentu, gdy zaczęła udawać innych, toteż lubiła myśleć, iż umiała to od zawsze. Przy tym nie mogłaby uznać, że to zasługa płynącej w jej żyłach krwi - ród matki nie specjalizował się w sztuce teatralnej, a malarskiej. Zabawne, bo siedząca na przeciwko niej przyjaciółka pochodziła od rodu, który dobrze się na tym znał.
- Pochwalam pomysł namalowania obrazu - powiedziała, wyraźnie podniecona sięgając po szkicownik. Była ciekawa tworów przyjaciółki, zwłaszcza po tak długiej przerwie. Może nie była wielką miłośniczką malarstwa, ale i tak potrafiła docenić sztukę. Z przyjemnością otworzyła szkicownik na pierwszej stronie, pozwalając sobie na podzielność uwagi.
- Kiedy ukończyć to dzieło, z przyjemnością je obejrzę. Może nawet mogłabyś wystawić je w galerii? Sądzę, iż moja matka chętnie by o to poprosiła kogoś ze swojej części rodziny - dla Belle nie było tajemnicą, że jej rodzicielka lubiła Jocelyn oraz jej matkę. Szczególnie z tą drugą dogadywała się bardzo dobrze, znajdując wspólny język. Nie mogła się temu dziwić - oby dwie kobiety znajdowały się w podobnej sytuacji. A przecież nic nie łączy lepiej, niż wspólne cierpienie.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Jocelyn miała bardzo podobnie. Nic dziwnego, że obie panny w przeszłości zapałały do siebie taką sympatią, skoro szybko mogły odnaleźć w sobie pokrewne dusze. Obie były córkami niespełnionych życiowo szlachcianek, które wydano za mężczyzn niższego stanu i które swoje nadzieje pokładały właśnie w córkach. Thea najbardziej pragnęła zobaczyć Jocelyn u boku szlachcica – choćby to miał być podstarzały wdowiec, ważne, żeby miał dobre nazwisko, odpowiednią pozycję i majątek. Dbała więc o wychowanie bliźniaczek, ich umiejętności i prezencję, sprawnie nimi manipulując i doprowadzając do tego, by Josie sama zapragnęła zadowolić matkę i być taką jak ona chce, bo wierzyła że wtedy matka będzie ją kochać. Tyle że mimo wszystko nie była Theą, co powodowało w niej rozdarcie i ciągłe poczucie tkwienia okrakiem na barykadzie i niepewności co do tego kim naprawdę jest i czego właściwie pragnie w swoim życiu. Pod skorupą spokoju, opanowania i dobrego wychowania miotała się, nie wiedząc w którą stronę się zwrócić, ale gotując się w myślach na ten dzień, kiedy stanie na ślubnym kobiercu u boku kogoś kogo zaaprobuje jej matka. Nie miała w końcu robić kariery a być czyjąś żoną, a później matką, choć tkwiący w niej za sprawą krwi Vane’ów głód wiedzy przyczynił się do fascynacji anatomią i pójścia na uzdrowicielski staż – zdaniem jej matki będący bezsensowną fanaberią.
Słysząc jej słowa westchnęła cicho; problem w tym, że choroba postępowała. Z każdym kolejnym rokiem nasilała się coraz bardziej i nie było odwrotu, mogli jedynie spróbować ją spowalniać.
- Można tak powiedzieć. Niestety ta choroba to nieuchronny, przeciągnięty w czasie wyrok – powiedziała; sama była na tyle oswojona i pogodzona z tą myślą że wypowiedzenie jej na głos nie wzbudziło w niej wielkich emocji. Potrafiła to powiedzieć nad kieliszkiem wina, rozmyślając nad nieuchronnością pewnych rzeczy, co też przyczyniało się do tego, że chciała zdążyć spełnić pokładane w niej nadzieje.
Tylko czy wywracający się do góry nogami świat pozwoli im spełnić te młodzieńcze plany i aspiracje? Mogły tylko się nad tym zastanawiać, obserwując padający za oknem śnieg. W czerwcu.
- Trzeba być dobrej myśli i wierzyć że wszystko co najlepsze wciąż jest przed nami – powiedziała tylko, smakując kolejny łyk znakomitego wina i spoglądając znad kieliszka na Belle. Która może mimo wszystko wyniosła z nauk matki więcej, bo Josie mimo tych wszystkich lat w pewnych kwestiach wciąż radziła sobie przeciętnie. Raczej nie odziedziczyła talentu do manipulacji otoczeniem po Thei Vane, niegdyś Selwyn, choć może pewne umiejętności w niej tkwiły, tylko uśpione, bo nie miała okazji ani potrzeby ich używać. Swoją drogą było to ironiczne, że będąc córką Selwynówny posiadała pewien talent artystyczny, choć to Fawleyowie, z których wywodziła się matka Belle, uchodzili za najlepszych malarzy, a tymczasem ona sama była aktorką i z pewnością znakomicie znała się na ludziach, skoro potrafiła wcielać się w różne role.
- To od dawna robi na mnie wrażenie. To niezwykła sztuka, umieć obserwować ludzi na tyle dobrze, by dostrzec coś więcej i potrafić się wcielać w różne, często bardzo odmienne role – zaczęła. Zastanawiała się, czy Belle mogłaby choć minimalnie uchylić przed nią rąbka tajemnicy. – Aż zaczynam się zastanawiać, czy można się tego nauczyć. Miałam nawet jakiś czas temu pewną dziwną sytuację, kiedy podczas ataku czkawki teleportacyjnej wpadłam na bandę niezbyt przyjaznych duchów i musiałam wcielić się w rolę asystentki mężczyzny z ministerstwa, który próbował je obłaskawić... I zdałam sobie sprawę, że taka improwizacja nie jest czymś łatwym, ciągle bałam się, że lada chwila czymś się zdradzę i cała maskarada obróci się przeciwko mnie. Może... mogłabyś udzielić mi paru rad?
Wiedziała, że Belle nie zdradzi swoich największych aktorskich sekretów, które sprawiały że była dobra w swoim fachu; liczyła jednak na kilka prostych przyjacielskich rad. Jocelyn nie była wytrawną kłamczuchą, ale doszlifowanie tej umiejętności bardzo by jej się przydało w zmaganiach z Theą, bo próbując ją okłamać czasem zdarzało jej się niechcący z czymś zdradzić, na przykład opuszczeniem wzroku podczas mówienia jej, że postęp choroby wcale nie przyspieszył w ostatnim czasie. Bardzo krótkiego i zupełnie nietrafionego udziału w klubie pojedynków też nie udało jej się zataić na zbyt długo, i choć już po fakcie, dowiedziała się o wszystkim. Theę jako utalentowaną kłamczynię i manipulantkę niezwykle trudno było nabrać, bo o ile w kwestiach niedotyczących jej osoby często lubiła udawać że nic nie zauważa, tak była wyczulona na wszystko co dotyczyło niej samej – i uczynków jej córek, które miały być idealne tak jak ona póki nie oddano jej Vane’owi.
- Dawno nie malowałam niczego większego. Może to dobry moment, by wreszcie przekonać się, czy jeszcze pamiętam jak używać farb olejnych – uśmiechnęła się pod nosem, takich rzeczy się nie zapominało; ale niewątpliwie w ostatnich miesiącach bliższe jej sercu (i mniej czasochłonne) były szkice. Jak te, które właśnie pokazała przyjaciółce. – Nie wiem, czy jestem wystarczająco utalentowana by ktoś chciał zobaczyć mnie w galerii. Daleko mi do Fawleyów i innych malarzy z prawdziwego zdarzenia. Jestem tylko skromną pasjonatką, która chce mieć ładne, odpowiednio kobiece hobby poza jakże niepasującą do panny pracą.
Nic dziwnego, że Thea tak dobrze dogadywała się z matką Belle, w końcu wiele je łączyło. Thea Vane niewielu ludzi lubiła, ale z pewnością doceniała towarzystwo kobiety, z którą mogła dzielić swój ból i tęsknotę za lepszym życiem.
Słysząc jej słowa westchnęła cicho; problem w tym, że choroba postępowała. Z każdym kolejnym rokiem nasilała się coraz bardziej i nie było odwrotu, mogli jedynie spróbować ją spowalniać.
- Można tak powiedzieć. Niestety ta choroba to nieuchronny, przeciągnięty w czasie wyrok – powiedziała; sama była na tyle oswojona i pogodzona z tą myślą że wypowiedzenie jej na głos nie wzbudziło w niej wielkich emocji. Potrafiła to powiedzieć nad kieliszkiem wina, rozmyślając nad nieuchronnością pewnych rzeczy, co też przyczyniało się do tego, że chciała zdążyć spełnić pokładane w niej nadzieje.
Tylko czy wywracający się do góry nogami świat pozwoli im spełnić te młodzieńcze plany i aspiracje? Mogły tylko się nad tym zastanawiać, obserwując padający za oknem śnieg. W czerwcu.
- Trzeba być dobrej myśli i wierzyć że wszystko co najlepsze wciąż jest przed nami – powiedziała tylko, smakując kolejny łyk znakomitego wina i spoglądając znad kieliszka na Belle. Która może mimo wszystko wyniosła z nauk matki więcej, bo Josie mimo tych wszystkich lat w pewnych kwestiach wciąż radziła sobie przeciętnie. Raczej nie odziedziczyła talentu do manipulacji otoczeniem po Thei Vane, niegdyś Selwyn, choć może pewne umiejętności w niej tkwiły, tylko uśpione, bo nie miała okazji ani potrzeby ich używać. Swoją drogą było to ironiczne, że będąc córką Selwynówny posiadała pewien talent artystyczny, choć to Fawleyowie, z których wywodziła się matka Belle, uchodzili za najlepszych malarzy, a tymczasem ona sama była aktorką i z pewnością znakomicie znała się na ludziach, skoro potrafiła wcielać się w różne role.
- To od dawna robi na mnie wrażenie. To niezwykła sztuka, umieć obserwować ludzi na tyle dobrze, by dostrzec coś więcej i potrafić się wcielać w różne, często bardzo odmienne role – zaczęła. Zastanawiała się, czy Belle mogłaby choć minimalnie uchylić przed nią rąbka tajemnicy. – Aż zaczynam się zastanawiać, czy można się tego nauczyć. Miałam nawet jakiś czas temu pewną dziwną sytuację, kiedy podczas ataku czkawki teleportacyjnej wpadłam na bandę niezbyt przyjaznych duchów i musiałam wcielić się w rolę asystentki mężczyzny z ministerstwa, który próbował je obłaskawić... I zdałam sobie sprawę, że taka improwizacja nie jest czymś łatwym, ciągle bałam się, że lada chwila czymś się zdradzę i cała maskarada obróci się przeciwko mnie. Może... mogłabyś udzielić mi paru rad?
Wiedziała, że Belle nie zdradzi swoich największych aktorskich sekretów, które sprawiały że była dobra w swoim fachu; liczyła jednak na kilka prostych przyjacielskich rad. Jocelyn nie była wytrawną kłamczuchą, ale doszlifowanie tej umiejętności bardzo by jej się przydało w zmaganiach z Theą, bo próbując ją okłamać czasem zdarzało jej się niechcący z czymś zdradzić, na przykład opuszczeniem wzroku podczas mówienia jej, że postęp choroby wcale nie przyspieszył w ostatnim czasie. Bardzo krótkiego i zupełnie nietrafionego udziału w klubie pojedynków też nie udało jej się zataić na zbyt długo, i choć już po fakcie, dowiedziała się o wszystkim. Theę jako utalentowaną kłamczynię i manipulantkę niezwykle trudno było nabrać, bo o ile w kwestiach niedotyczących jej osoby często lubiła udawać że nic nie zauważa, tak była wyczulona na wszystko co dotyczyło niej samej – i uczynków jej córek, które miały być idealne tak jak ona póki nie oddano jej Vane’owi.
- Dawno nie malowałam niczego większego. Może to dobry moment, by wreszcie przekonać się, czy jeszcze pamiętam jak używać farb olejnych – uśmiechnęła się pod nosem, takich rzeczy się nie zapominało; ale niewątpliwie w ostatnich miesiącach bliższe jej sercu (i mniej czasochłonne) były szkice. Jak te, które właśnie pokazała przyjaciółce. – Nie wiem, czy jestem wystarczająco utalentowana by ktoś chciał zobaczyć mnie w galerii. Daleko mi do Fawleyów i innych malarzy z prawdziwego zdarzenia. Jestem tylko skromną pasjonatką, która chce mieć ładne, odpowiednio kobiece hobby poza jakże niepasującą do panny pracą.
Nic dziwnego, że Thea tak dobrze dogadywała się z matką Belle, w końcu wiele je łączyło. Thea Vane niewielu ludzi lubiła, ale z pewnością doceniała towarzystwo kobiety, z którą mogła dzielić swój ból i tęsknotę za lepszym życiem.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Były do siebie podobne pod wieloma względami, jak chociażby marzenia ich matek. Już od pierwszych jej kroków matka stawała na głowie, by wyrosła na kobietę godną szlachetnego nazwiska. Ona jednak nie starała się spełniać snów swojej rodzicielki, starając się postępować na przekór. Tym też sposobem nie lubowała się w malarstwie, była dzieckiem energicznym ze zbyt małym stopniem nieśmiałości. Obecnie jednak ten ogień w jej krwi, który nakazywał bunt nieco zelżał, ukazując iż przez przytakiwanie matce może zyskać spokój i czasami więcej swobody, niż sądziła.
Słuchając przyjaciółki, Belle uniosła lekko lewą brew, przyglądając się uważnie kobiecie. Z zainteresowaniem rozważała każde słowo domyślając się, do czego prowadzi to wszystko. I nie pomyliła się. Nie trudno jednak było odgadnąć, jakie intencje kryją się za całą tą historią. Również nie dziwiła się, iż Jocelyn postanowiła prosić o porady w sprawach aktorskich, mając tak uzdolnioną w tej dziedzinie matki. Sama Cattermole nigdy nie miała problemów z kłamaniem w żywe oczy, zgrabnie wymigując się matce i chadzając w różne miejsca, w których nie powinno jej być. Naturalnie potrzebna była do tego również prawda, dlatego też często jej złe uczynki mieszały się z tymi dobrymi. Była dumna ze swoich umiejętności, które szlifowała przez tak wiele lat.
Nieznacznie poprawiła się na miejscu, zwlekając dłuższą chwilę z odpowiedzią tak, jakby rozważała każde swoje słowo. I w istocie tak było - wahała się, czy powinna pomóc przyjaciółce. W każdej innej sytuacji z pewnością nie wahałby się, lecz ta prośba niosła ze sobą wiele problemów. W końcu nie mogła zdradzić wszystkich swoich sztuczek, bo wówczas sama przestałaby być wiarygodna.
Upiła łyk wina, powoli dochodząc do wniosku, że kilka niewinnych rad, które towarzyszyły wszystkim początkującym aktorom, nie mogłyby jej zagrozić.
- Myślę, że mogę dać ci kilka rad z nadzieją, iż sama już tego wszystkiego nie wiesz. Widzisz sztuka aktorstwa to nie jest teoria, ale praktyka. Nauka na błędach, wnioskowanie... - zaczęła, w głowie układając sobie szybko następne zdania. - Z pewnością musisz się wyzbyć typowych tików i ruchów, które mogą świadczyć o kłamstwie. Jeśli spuszczasz wzrok to już na starcie jesteś przegrana. Z pewnością nie jest to łatwe, szczególnie dla ciebie - osoby niezwykle prawdomównej. Jeśli jednak chcesz zataić jakąś prawdę, to nie bój się tego, że ktoś kto odkryje. Wtedy będziesz za bardzo się starać i to też jest widoczne. Staraj się być spokojna i najlepiej ułożyć swoją wersję prawdy już wcześniej, a jeśli nie możesz - grunt to nie motać się.
Wzruszyła ramionami z uśmiechem. Dla niej było to tak proste, jakby od zawsze to robiła. Lubiła sądzić, iż ma to po prostu we krwi - talent, który tak bardzo ułatwiał życie.
- Dobrze, żebyś wiedziała jak się zachowujesz podczas kłamania i podczas mówienia prawdy. Wtedy powinno Ci być łatwiej - dodała po chwili.
Nie była pewna, czy wyraziła się dostatecznie dobrze. Nie łatwo też było mówić o najprostszych radach i sposobach. Wiele osób uzdolnionych w jakiejś kwestii miało problem z takimi rzeczami, bowiem dla każdego coś innego było trudne czy ważne. Liczyła jednak, iż pomogła dostatecznie.
Jej uwaga skupiła się na szkicach, które przeglądała. Choć sama nie miłowała się w malarstwie, to doceniała sztukę, a zatem i tą dziedzinę. Potrafiła pochwalić kunszt Velazquesa czy Di Caprio. Przeglądając pracę koleżanki i tutaj znalazła wiele pięknych prac.
- Jesteś zbyt krytyczna wobec siebie samej - powiedziała, nie odrywając wzroku od kartek. Nie mogła jednak powstrzymać rozbawienia po uwadze, na temat niewinnego hobby. Nie trudno było się domyślić, co pani Vane sądzi o zawodzie córki. Jej własna z pewnością sądziłaby podobnie. Miała jednak wrażenie, że matce spodobało się zajęcie córki - było oryginalne i ukazywało jej dobroć, co mogło przyciągnąć jakiegoś szlachcica.
Słuchając przyjaciółki, Belle uniosła lekko lewą brew, przyglądając się uważnie kobiecie. Z zainteresowaniem rozważała każde słowo domyślając się, do czego prowadzi to wszystko. I nie pomyliła się. Nie trudno jednak było odgadnąć, jakie intencje kryją się za całą tą historią. Również nie dziwiła się, iż Jocelyn postanowiła prosić o porady w sprawach aktorskich, mając tak uzdolnioną w tej dziedzinie matki. Sama Cattermole nigdy nie miała problemów z kłamaniem w żywe oczy, zgrabnie wymigując się matce i chadzając w różne miejsca, w których nie powinno jej być. Naturalnie potrzebna była do tego również prawda, dlatego też często jej złe uczynki mieszały się z tymi dobrymi. Była dumna ze swoich umiejętności, które szlifowała przez tak wiele lat.
Nieznacznie poprawiła się na miejscu, zwlekając dłuższą chwilę z odpowiedzią tak, jakby rozważała każde swoje słowo. I w istocie tak było - wahała się, czy powinna pomóc przyjaciółce. W każdej innej sytuacji z pewnością nie wahałby się, lecz ta prośba niosła ze sobą wiele problemów. W końcu nie mogła zdradzić wszystkich swoich sztuczek, bo wówczas sama przestałaby być wiarygodna.
Upiła łyk wina, powoli dochodząc do wniosku, że kilka niewinnych rad, które towarzyszyły wszystkim początkującym aktorom, nie mogłyby jej zagrozić.
- Myślę, że mogę dać ci kilka rad z nadzieją, iż sama już tego wszystkiego nie wiesz. Widzisz sztuka aktorstwa to nie jest teoria, ale praktyka. Nauka na błędach, wnioskowanie... - zaczęła, w głowie układając sobie szybko następne zdania. - Z pewnością musisz się wyzbyć typowych tików i ruchów, które mogą świadczyć o kłamstwie. Jeśli spuszczasz wzrok to już na starcie jesteś przegrana. Z pewnością nie jest to łatwe, szczególnie dla ciebie - osoby niezwykle prawdomównej. Jeśli jednak chcesz zataić jakąś prawdę, to nie bój się tego, że ktoś kto odkryje. Wtedy będziesz za bardzo się starać i to też jest widoczne. Staraj się być spokojna i najlepiej ułożyć swoją wersję prawdy już wcześniej, a jeśli nie możesz - grunt to nie motać się.
Wzruszyła ramionami z uśmiechem. Dla niej było to tak proste, jakby od zawsze to robiła. Lubiła sądzić, iż ma to po prostu we krwi - talent, który tak bardzo ułatwiał życie.
- Dobrze, żebyś wiedziała jak się zachowujesz podczas kłamania i podczas mówienia prawdy. Wtedy powinno Ci być łatwiej - dodała po chwili.
Nie była pewna, czy wyraziła się dostatecznie dobrze. Nie łatwo też było mówić o najprostszych radach i sposobach. Wiele osób uzdolnionych w jakiejś kwestii miało problem z takimi rzeczami, bowiem dla każdego coś innego było trudne czy ważne. Liczyła jednak, iż pomogła dostatecznie.
Jej uwaga skupiła się na szkicach, które przeglądała. Choć sama nie miłowała się w malarstwie, to doceniała sztukę, a zatem i tą dziedzinę. Potrafiła pochwalić kunszt Velazquesa czy Di Caprio. Przeglądając pracę koleżanki i tutaj znalazła wiele pięknych prac.
- Jesteś zbyt krytyczna wobec siebie samej - powiedziała, nie odrywając wzroku od kartek. Nie mogła jednak powstrzymać rozbawienia po uwadze, na temat niewinnego hobby. Nie trudno było się domyślić, co pani Vane sądzi o zawodzie córki. Jej własna z pewnością sądziłaby podobnie. Miała jednak wrażenie, że matce spodobało się zajęcie córki - było oryginalne i ukazywało jej dobroć, co mogło przyciągnąć jakiegoś szlachcica.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Josie wprost przeciwnie – chciała wpasować się w wymagania, by zasłużyć na miłość matki której niestety nie otrzymała za darmo, więc zaczęła się interesować sztuką (którą później naprawdę polubiła więc nie traktowała tego jako zło konieczne), pilnie uczyła się etykiety, tańca balowego i historii szlacheckich rodów. Nigdy nie ciągnęło ją do przyjaźni z mugolakami ani wymykania się do świata niemagicznych lub w inne zakazane miejsca. I w odróżnieniu od Belle trafiła do Ravenclawu, bo była o wiele bardziej zachowawcza i wycofana, i Gryffindor był prawdopodobnie ostatnim miejscem gdzie mogłaby trafić.
Ale mimo wszystko też potrzebowała odrobiny swobody bez zaborczości Thei która ostatnio stawała się coraz bardziej nieznośna i rozkapryszona. Nic dziwnego, że chciała udoskonalić się w kłamstwach, by łatwiej ukrywać pewne rzeczy przed matką. Przekonujące kłamanie prosto w oczy było czymś co zdecydowanie jej nie wychodziło, więc zwykle po prostu wybierała ukrywanie lub przemilczanie pewnych faktów; gdy jednak Thea zaczynała drążyć głębiej, szybko odkrywała, że córka próbuje ją oszukać. Wobec kogoś takiego jak Thea Vane należało postarać się bardziej, odkryć własne braki i wyeliminować je. Jak pokazała tamta sytuacja z duchami, może jednak jakieś umiejętności w niej tkwiły, i teraz należało tylko je doszlifować. Prawdopodobnie ich przydatność byłaby znacznie szersza – w końcu skoro aspirowała do elit magicznego społeczeństwa i starała się obracać głównie w towarzystwie czarodziejów o czystej lub nawet szlachetnej krwi, ta umiejętność mogła okazać się tam niezwykle cenna. Belle z pewnością potrafiła z tego korzystać, aktorstwo było istotną umiejętnością w towarzystwie.
Mimo wszystko łatwiej było zapytać Belle niż matkę – nie mogła przecież poprosić Thei wprost o lekcje kłamstwa, skoro to ją chciała umieć sprawniej oszukiwać. Mogła oczywiście obserwować jej zachowania, i od pewnego czasu robiła to znacznie uważniej, zaczynając powoli pojmować, że jej matka wcale nie jest tak idealna jak wydawało jej się w przeszłości, kiedy była dzieckiem i rozpaczliwie próbowała zdobyć jej uwagę i miłość. Ale jednak nawet teraz wciąż jej zależało na matce i jej aprobacie, choć w nieco inny sposób niż wtedy. Oczywistym w tej sytuacji było poproszenie o pomoc osoby z grona przyjaciół, zaufanej i będącej w podobnej sytuacji co ona.
- Dziękuję. Z pewnością muszę wnikliwiej rozważyć te kwestie i pomyśleć nad tym, bo nie ulega wątpliwości, że to właśnie te odruchy prawdopodobnie zdradzają mnie w rozmowach z matką. Jest bardzo przenikliwa, jeśli chodzi o takie rzeczy, w końcu obie wiemy, z jakiego rodu pochodzi – powiedziała, wiedząc, że tak było w istocie. Thea z pewnością uczyła się kłamstw i manipulacji od najmłodszych lat, a później, po ślubie i urodzeniu dzieci, doskonaliła swoje metody właśnie na nich. – Wiem, że to może nie w porządku wobec niej, ale naprawdę czuję się czasem... przytłoczona jej wymaganiami. Czasem sama już nie wiem, czego tak naprawdę pragnę od życia. Czy ty też czasem tak czujesz? Czy może twoja matka odpuściła już upartym próbom zrobienia z ciebie dobrego materiału na przyszłą żonę? Jest zadowolona z tego, kim się stałaś? – zapytała ją z ciekawością; była dość szczera w swoich słowach, bo po prostu pragnęła podzielić się z kimś swoimi odczuciami i wątpliwościami, a Belle była jej bliska. A ostatnio często czuła się rozdarta i nie wiedziała, czego tak naprawdę pragnie, która Jocelyn Vane była tą prawdziwą – ta stworzona przez matkę, czy ta która spoglądała z ciekawością na pracę ojca? Czy może po prostu była nimi obydwoma i zawsze miała pozostać na granicy? Nie ulegało jednak wątpliwości, że presja matki nie będzie mniejsza ale coraz większa, skoro jej choroba wyraźnie się nasiliła. Nic dziwnego, że Thea coraz częściej narzekała na wybory córki, próbując sprowadzić ją na właściwe tory, chociaż Josie i tak nie dopuszczała się bardziej zakazanych występków. Po prostu próbowała szukać swojego miejsca w świecie i zastanawiała się, czy jest jej pisane małżeństwo. Niezależnie od matki chciała spełnić się w tej kobiecej roli, chciała kiedyś zostać żoną, choć niekoniecznie starego, obleśnego wdowca, nawet gdyby miał góry galeonów i znaczące nazwisko. Wiedziała też, że jeśli mimo wszystko Thea tak postanowi to prawdopodobnie tak będzie musiało być, brakowałoby jej ikry na otwarty bunt, nawet teraz, kiedy zaczęła mieć wątpliwości i zastanawiać się, czy droga wskazana przez Theę naprawdę była jedyną słuszną.
Gdy zmieniły temat na malarstwo i rysunek, także powiodła wzrokiem na swoje szkice które oglądała teraz Belle. Widać było w nich staranną, wyćwiczoną przez lata rękę, ale raczej nie była materiałem na wybitną artystkę. Z samymi wyuczonymi umiejętnościami nie mogła zajść tak daleko, jak osoby obdarzone wybitnym geniuszem artystycznym.
- Możliwe. Po prostu... jestem raczej realistką i wiem, że dużo mi brakuje do twórców których dzieła możemy oglądać w galeriach. To dla mnie tylko przyjemne hobby i odskocznia od pracy i innych trosk – zapewniła, bo trudno było jej sobie wyobrazić, że miałaby w ogóle zrezygnować z obcowania ze sztuką. Niezależnie od tego, od czego zaczęła się jej przygoda z twórczością, dziś była pewnym elementem jej życia, nawet jeśli tylko pobocznym.
- A jak twój rozwój artystyczny ostatnimi czasy? – zapytała, zastanawiając się, czy Belle miała w najbliższym czasie poważniejsze plany niż odwiedzanie Munga. Oprócz wolontariatu była przecież aspirującą pisarką.
Ale mimo wszystko też potrzebowała odrobiny swobody bez zaborczości Thei która ostatnio stawała się coraz bardziej nieznośna i rozkapryszona. Nic dziwnego, że chciała udoskonalić się w kłamstwach, by łatwiej ukrywać pewne rzeczy przed matką. Przekonujące kłamanie prosto w oczy było czymś co zdecydowanie jej nie wychodziło, więc zwykle po prostu wybierała ukrywanie lub przemilczanie pewnych faktów; gdy jednak Thea zaczynała drążyć głębiej, szybko odkrywała, że córka próbuje ją oszukać. Wobec kogoś takiego jak Thea Vane należało postarać się bardziej, odkryć własne braki i wyeliminować je. Jak pokazała tamta sytuacja z duchami, może jednak jakieś umiejętności w niej tkwiły, i teraz należało tylko je doszlifować. Prawdopodobnie ich przydatność byłaby znacznie szersza – w końcu skoro aspirowała do elit magicznego społeczeństwa i starała się obracać głównie w towarzystwie czarodziejów o czystej lub nawet szlachetnej krwi, ta umiejętność mogła okazać się tam niezwykle cenna. Belle z pewnością potrafiła z tego korzystać, aktorstwo było istotną umiejętnością w towarzystwie.
Mimo wszystko łatwiej było zapytać Belle niż matkę – nie mogła przecież poprosić Thei wprost o lekcje kłamstwa, skoro to ją chciała umieć sprawniej oszukiwać. Mogła oczywiście obserwować jej zachowania, i od pewnego czasu robiła to znacznie uważniej, zaczynając powoli pojmować, że jej matka wcale nie jest tak idealna jak wydawało jej się w przeszłości, kiedy była dzieckiem i rozpaczliwie próbowała zdobyć jej uwagę i miłość. Ale jednak nawet teraz wciąż jej zależało na matce i jej aprobacie, choć w nieco inny sposób niż wtedy. Oczywistym w tej sytuacji było poproszenie o pomoc osoby z grona przyjaciół, zaufanej i będącej w podobnej sytuacji co ona.
- Dziękuję. Z pewnością muszę wnikliwiej rozważyć te kwestie i pomyśleć nad tym, bo nie ulega wątpliwości, że to właśnie te odruchy prawdopodobnie zdradzają mnie w rozmowach z matką. Jest bardzo przenikliwa, jeśli chodzi o takie rzeczy, w końcu obie wiemy, z jakiego rodu pochodzi – powiedziała, wiedząc, że tak było w istocie. Thea z pewnością uczyła się kłamstw i manipulacji od najmłodszych lat, a później, po ślubie i urodzeniu dzieci, doskonaliła swoje metody właśnie na nich. – Wiem, że to może nie w porządku wobec niej, ale naprawdę czuję się czasem... przytłoczona jej wymaganiami. Czasem sama już nie wiem, czego tak naprawdę pragnę od życia. Czy ty też czasem tak czujesz? Czy może twoja matka odpuściła już upartym próbom zrobienia z ciebie dobrego materiału na przyszłą żonę? Jest zadowolona z tego, kim się stałaś? – zapytała ją z ciekawością; była dość szczera w swoich słowach, bo po prostu pragnęła podzielić się z kimś swoimi odczuciami i wątpliwościami, a Belle była jej bliska. A ostatnio często czuła się rozdarta i nie wiedziała, czego tak naprawdę pragnie, która Jocelyn Vane była tą prawdziwą – ta stworzona przez matkę, czy ta która spoglądała z ciekawością na pracę ojca? Czy może po prostu była nimi obydwoma i zawsze miała pozostać na granicy? Nie ulegało jednak wątpliwości, że presja matki nie będzie mniejsza ale coraz większa, skoro jej choroba wyraźnie się nasiliła. Nic dziwnego, że Thea coraz częściej narzekała na wybory córki, próbując sprowadzić ją na właściwe tory, chociaż Josie i tak nie dopuszczała się bardziej zakazanych występków. Po prostu próbowała szukać swojego miejsca w świecie i zastanawiała się, czy jest jej pisane małżeństwo. Niezależnie od matki chciała spełnić się w tej kobiecej roli, chciała kiedyś zostać żoną, choć niekoniecznie starego, obleśnego wdowca, nawet gdyby miał góry galeonów i znaczące nazwisko. Wiedziała też, że jeśli mimo wszystko Thea tak postanowi to prawdopodobnie tak będzie musiało być, brakowałoby jej ikry na otwarty bunt, nawet teraz, kiedy zaczęła mieć wątpliwości i zastanawiać się, czy droga wskazana przez Theę naprawdę była jedyną słuszną.
Gdy zmieniły temat na malarstwo i rysunek, także powiodła wzrokiem na swoje szkice które oglądała teraz Belle. Widać było w nich staranną, wyćwiczoną przez lata rękę, ale raczej nie była materiałem na wybitną artystkę. Z samymi wyuczonymi umiejętnościami nie mogła zajść tak daleko, jak osoby obdarzone wybitnym geniuszem artystycznym.
- Możliwe. Po prostu... jestem raczej realistką i wiem, że dużo mi brakuje do twórców których dzieła możemy oglądać w galeriach. To dla mnie tylko przyjemne hobby i odskocznia od pracy i innych trosk – zapewniła, bo trudno było jej sobie wyobrazić, że miałaby w ogóle zrezygnować z obcowania ze sztuką. Niezależnie od tego, od czego zaczęła się jej przygoda z twórczością, dziś była pewnym elementem jej życia, nawet jeśli tylko pobocznym.
- A jak twój rozwój artystyczny ostatnimi czasy? – zapytała, zastanawiając się, czy Belle miała w najbliższym czasie poważniejsze plany niż odwiedzanie Munga. Oprócz wolontariatu była przecież aspirującą pisarką.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Belle - choć przez ostatnie lata znacząco się wyciszyła i przestała jawnie buntować - nigdy nie mogła sobie odmówić przyjemności uczęszczania do lokalów, do których szlachcicowi nie przystało. I nigdy tego nie żałowała, wielokrotnie wypominając chociażby Lorraine jak wiele traci. Przecież to właśnie w takich miejscach nawiązywała najciekawsze znajomości i przeprowadzała najbardziej interesujące konwersacje, które później skrzętnie odtwarzała w pamiętniku czy notatnikach, co pozwalało jej do nich wrócić w każdym momencie. A tego nikt nigdy nie mógł jej odebrać - wspomnień, które rozpalały nadzieję i powalały patrzeć na świat przez różowe okulary. Wierzyła, że dzięki nim nigdy nie będzie mogła powiedzieć, iż przegapiła swoje własne życie.
- Komu jak komu, ale mnie nie musisz się tłumaczyć - odpowiedziała. - Rozumiem twoją sytuację, więc rozumiem też powód twojej prośby. Sądzę jednak, że... choć twoje próby zadowolenia matki wynikają z dobroci twojego serca, to może powinnaś czasami pomyśleć o sobie i swoich własnych potrzebach. Nie musisz od razu buntować się, ale zacząć od małych rzeczy.
Zawsze tlił się w niej płomień współczucia wobec Jocelyn, która zawsze próbując sprostać matczynym wymaganiom, nie wydawała się wiele robić dla siebie.
- Moja matka? Odpuściła? - zachichotała cicho, lecz nie prześmiewczo. Pokręciła przy tym głową.- Nie, ona nigdy nie odpuszcza. Przykładem jest moje wczorajsze spotkanie. Wysłała mnie do galerii, gdzie miałam przeprowadzić rozmowę ze znawcą sztuki w kwestii omówienia matczynych obrazów z młodości. Zamiast tego jednak najadłam się wstydu przed... jakimś lordem związanym z operą, który był przekonany, że jestem śpiewaczką. I to wszystko było ukartowane przez moją matkę.
Pokręciła głową niby z zażenowaniem, lecz na jej ustach wciąż widniał uśmiech. Patrząc na to wszystko przez pryzmat doby mogła stwierdzić, iż było to na swój sposób zabawne. Wolała jednak nie brać ponownie udziału w podobnej farsie.
- Poza tym ostatnio trochę się wyciszyłam, wiesz?- dodała po chwili, chwytając między palcami lampkę i wpatrując się w czerwony płyn. - Nie okazuję buntu otwarcie, bo nie ma to sensu. Matka wciąż wie, co myślę o jej staraniach, ale jednocześnie mój spokój daje jej wyraźnie nadzieję, iż jeszcze spełni swoje marzenia.
Westchnęła a uśmiech na chwilę zszedł z jej twarzy, ustępując zamyśleniu. Czasami żałowała, iż nie zna przyszłości. Tliła się w niej ciekawość co ją jeszcze czeka. Z drugiej strony bałaby się jednak poznać swoje przyszłe losy. Co gdyby nie okazały się być dobrym zakończeniem jej historii? Co jeśli na nią nie czekało szczęśliwe zakończenie?
Pokręciła lekko głową, odrzucając od siebie podobne rozważania. Przeniosła wzrok na przyjaciółkę, pozwalając by na usta powrócił uśmiech. Skupienie się na rysunkach Jocelyn pozwoliło zapomnieć o ponurych wizjach przyszłości. Musiała przyznać przed samą sobą, iż nie zna się dobrze na malarstwie i nie czuła z tego powodu żalu. Naturalnie w głowie pozostały suche regułki i podstawowe zasady, które czasami próbowała się wykorzystywać podczas pisania - jej bazgroły na rogach pergaminu nie były jednak piękne, a fikuśne i nieprzypominające nic. Co innego prace Jocelyn.
- Wiesz, jeśli kiedyś wydam książkę, to cieszyłabym się jakby mogła być przepełniona twoimi szkicami - powiedziała ze szczerym przekonaniem, iż jest to dobry pomysł. Niewiele było dzieł opatrzonych dodatkowo rysunkami - takie rozwiązanie mogło przyciągnąć czytelników. Problemem było jednak samo napisanie czegokolwiek. Belle lubiła zaczynać coś, by później zostawić to na rzecz nowego pomysłu. I zawsze po jakimś czasie wracała do poprzednich prac, lecz nigdy ich nie kończyła. - Cóż... Mam dużo zaczętych opowiadań, szkielety aspirujące do bycia większymi powieściami, ale... Zawsze czegoś mi brakuje i ostatecznie nigdy niczego nie kończę. Powinnam chyba zebrać w końcu te wszystkie moje szkice i spróbować to jakoś ułożyć. W końcu na brak czasu nie mogę narzekać.
Wolontariat w Mungu nie był zajęciem pochłaniającym cały dzień. Nie był też opatrzony ścisłym grafikiem, którego musiałaby się trzymać. Miała więc dużo czasu na poświęcanie się innym zajęciom, jak chociażby pisarstwo.
- W sumie to powinnam się za to zabrać - powiedziała po chwili z pełnym przekonaniem, jakby właśnie postanowiła to zrobić i to w niedalekiej przyszłości.
- Komu jak komu, ale mnie nie musisz się tłumaczyć - odpowiedziała. - Rozumiem twoją sytuację, więc rozumiem też powód twojej prośby. Sądzę jednak, że... choć twoje próby zadowolenia matki wynikają z dobroci twojego serca, to może powinnaś czasami pomyśleć o sobie i swoich własnych potrzebach. Nie musisz od razu buntować się, ale zacząć od małych rzeczy.
Zawsze tlił się w niej płomień współczucia wobec Jocelyn, która zawsze próbując sprostać matczynym wymaganiom, nie wydawała się wiele robić dla siebie.
- Moja matka? Odpuściła? - zachichotała cicho, lecz nie prześmiewczo. Pokręciła przy tym głową.- Nie, ona nigdy nie odpuszcza. Przykładem jest moje wczorajsze spotkanie. Wysłała mnie do galerii, gdzie miałam przeprowadzić rozmowę ze znawcą sztuki w kwestii omówienia matczynych obrazów z młodości. Zamiast tego jednak najadłam się wstydu przed... jakimś lordem związanym z operą, który był przekonany, że jestem śpiewaczką. I to wszystko było ukartowane przez moją matkę.
Pokręciła głową niby z zażenowaniem, lecz na jej ustach wciąż widniał uśmiech. Patrząc na to wszystko przez pryzmat doby mogła stwierdzić, iż było to na swój sposób zabawne. Wolała jednak nie brać ponownie udziału w podobnej farsie.
- Poza tym ostatnio trochę się wyciszyłam, wiesz?- dodała po chwili, chwytając między palcami lampkę i wpatrując się w czerwony płyn. - Nie okazuję buntu otwarcie, bo nie ma to sensu. Matka wciąż wie, co myślę o jej staraniach, ale jednocześnie mój spokój daje jej wyraźnie nadzieję, iż jeszcze spełni swoje marzenia.
Westchnęła a uśmiech na chwilę zszedł z jej twarzy, ustępując zamyśleniu. Czasami żałowała, iż nie zna przyszłości. Tliła się w niej ciekawość co ją jeszcze czeka. Z drugiej strony bałaby się jednak poznać swoje przyszłe losy. Co gdyby nie okazały się być dobrym zakończeniem jej historii? Co jeśli na nią nie czekało szczęśliwe zakończenie?
Pokręciła lekko głową, odrzucając od siebie podobne rozważania. Przeniosła wzrok na przyjaciółkę, pozwalając by na usta powrócił uśmiech. Skupienie się na rysunkach Jocelyn pozwoliło zapomnieć o ponurych wizjach przyszłości. Musiała przyznać przed samą sobą, iż nie zna się dobrze na malarstwie i nie czuła z tego powodu żalu. Naturalnie w głowie pozostały suche regułki i podstawowe zasady, które czasami próbowała się wykorzystywać podczas pisania - jej bazgroły na rogach pergaminu nie były jednak piękne, a fikuśne i nieprzypominające nic. Co innego prace Jocelyn.
- Wiesz, jeśli kiedyś wydam książkę, to cieszyłabym się jakby mogła być przepełniona twoimi szkicami - powiedziała ze szczerym przekonaniem, iż jest to dobry pomysł. Niewiele było dzieł opatrzonych dodatkowo rysunkami - takie rozwiązanie mogło przyciągnąć czytelników. Problemem było jednak samo napisanie czegokolwiek. Belle lubiła zaczynać coś, by później zostawić to na rzecz nowego pomysłu. I zawsze po jakimś czasie wracała do poprzednich prac, lecz nigdy ich nie kończyła. - Cóż... Mam dużo zaczętych opowiadań, szkielety aspirujące do bycia większymi powieściami, ale... Zawsze czegoś mi brakuje i ostatecznie nigdy niczego nie kończę. Powinnam chyba zebrać w końcu te wszystkie moje szkice i spróbować to jakoś ułożyć. W końcu na brak czasu nie mogę narzekać.
Wolontariat w Mungu nie był zajęciem pochłaniającym cały dzień. Nie był też opatrzony ścisłym grafikiem, którego musiałaby się trzymać. Miała więc dużo czasu na poświęcanie się innym zajęciom, jak chociażby pisarstwo.
- W sumie to powinnam się za to zabrać - powiedziała po chwili z pełnym przekonaniem, jakby właśnie postanowiła to zrobić i to w niedalekiej przyszłości.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Sama nie wiedziała, czym to było spowodowane. Po części na pewno było to dobre serce i naiwne pragnienie zyskania miłości i aprobaty matki. Nie chciała stracić tych resztek jej uwagi które wciąż otrzymywała, chciała nadal być w jej oczach dobrą córką. Robiła to dla niej, ale i dla siebie, by poczuć się lepiej, to wciąż w niej tkwiło od czasu dzieciństwa, mimo że widziała i rozumiała dużo więcej, nie była już tak bardzo bezkrytyczna jak dziecko. Dlatego powinna nauczyć się lepiej kłamać, tym bardziej, jeśli czasem chciała odrobinę umykać poza obszar matczynej aprobaty. Bo to nie tak, że nie robiła absolutnie nic dla siebie. Może nie włóczyła się po dziwnych miejscach ale wbrew pozorom posiadała w sobie egoizm i daleko jej było do zaślepionego altruizmu i umartwiania się dla innych, nawet mimo zawodu jaki wybrała. Staż uzdrowicielski był właśnie jej kaprysem, choć oznaczał równocześnie pewne nagięcie zasad i zawiedzenie matki która nie tego dla niej pragnęła. Chciała poszerzać swoje horyzonty i wiedzę o interesującej ją anatomii, choć prawdopodobnie choroba genetyczna matki też przyczyniła się do tego wyboru. Sztuka też była czymś dla siebie – teraz, bo na samym początku i to robiła by zdobyć uwagę matki. Jako dziecko poszukiwała bardzo różnych sposobów by przyciągnąć jej uwagę i zasłużyć na pochwałę z jej ust. Niestety tak wyglądało dorastanie w przekonaniu, że jest się niedostatecznie dobrym, w czym jest się utwierdzanym właśnie przez osobę, która powinna być największym wsparciem. Ale Thea nigdy nie była dla nikogo wsparciem. To ona była tą, którą należało zadowalać, wspierać, potakiwać głową i obchodzić się z nią z odpowiednim wyczuciem.
- Myślę o sobie. Jestem na stażu, który moja matka nie do końca akceptuje. Tworzę. Staram się nie zapominać o życiu towarzyskim – powiedziała, choć prawdopodobnie w porównaniu z Belle robiła mało. Zawsze była raczej zachowawcza, nigdy nie korciło ją szukanie mocniejszych wrażeń i przekraczanie granic. Może to była kwestia tego że nawet nie wiedziała, co traci, a po co jej przyjaciółka miała odwagę sięgać, łamiąc matczyne zakazy i z biegiem czasu ucząc się coraz lepiej kłamać. Zapewne miała do ukrycia więcej niż Josie. – Ale właśnie dlatego tym bardziej powinnam nauczyć się lepiej ukrywać to, że... że nie żyję tylko po to, by spełniać marzenia i ambicje matki, a chcę czasem robić też coś dla siebie. Matka nie umie się z tym pogodzić, że rozumiem więcej niż w dzieciństwie i nie jestem już małą dziewczynką, że chcę też mieć swoje życie. Ale wiem też, że nie zostało jej wiele czasu, anomalie nie mają dobrego wpływu na jej chorobę... nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby odeszła w gniewie i poczuciu zawodu. Wiele dla mnie zrobiła. – Thea nie była typową matką bezinteresownie kochającą dzieci, ale zawsze powtarzała, że robi to wszystko dla córek, by żyło im się lepiej. A Josie w jakiś dziwny sposób wciąż pragnęła w to wierzyć, w to, że jej wszystkie starania nie były podyktowane tylko jej egoizmem ale faktycznie zależało jej na szczęściu córek. A mówiąc o tym wszystkim, była pewna że Belle zrozumie – w końcu obie odebrały podobne wychowanie i miały spełniać ambicje matek. Może to już był właśnie ten drobny przejaw buntu, o którym wspominała Belle? To, że nazwała wprost to, co czuje i że naprawdę nie chce być postrzegana tylko jako marionetka do spełniania matczynych ambicji, a chce też czegoś ponad to?
- Naprawdę? – zapytała ją, mimowolnie też cicho chichocząc, ale jednocześnie wiedziała, jak to jest. – Może na swój sposób wciąż liczy, że pokażesz się jakimś młodym przystojnym szlachcicom, którzy postanowią cię poślubić, dlatego zaaranżowała to spotkanie? – zastanowiła się, ciekawa, jak to mogło wyglądać. Pewnie dla Belle niezbyt zręcznie. – Mam nadzieję, że mimo wszystko udało ci się jakoś z tego spokojnie i bez wstydu wybrnąć – dodała, mając nadzieję, że Belle i tajemniczy mężczyzna jakoś doszli do porozumienia. – Moja matka też wiele by dała za to, żeby ktoś odpowiedni na mnie spojrzał. Liczy nawet, że może podczas mojego stażu jakiś szlachetnie urodzony mężczyzna zwróci na mnie uwagę i poczuje się oczarowany moją dobrocią, choć jednocześnie uważa, że mężczyźni nie lubią pracujących kobiet. Sama nie wiem, jak to z tym jest. Chyba i tak nie wierzę w zakochiwanie się od pierwszego wejrzenia, a małżeństwa bez ingerencji rodziny i zewnętrznego przymusu brzmią dość... abstrakcyjnie.
Umilkła na moment, znów zajmując się swoim winem, z wyczuciem sącząc łyk.
- Taka postawa jest najlepsza. Zawsze wydawało mi się, że otwarty bunt tylko pogarsza sprawę i zaognia relacje. Choć sama chyba nigdy nie miałam odwagi, żeby się tak otwarcie zbuntować, ale oczywiście znam osoby które czasem lubią zrobić coś na przekór rodzinie. Zresztą... czy miałam przed czym się buntować, skoro nigdy nie czułam się nieszczęśliwa? – zastanowiła się. Nie znała innego stanu rzeczy. Nie miała więc do czego pragnąć się wyrwać. – Wiem, że pewnego dnia wyjdę za mąż, ale sama też tego chcę. Nie jestem jak te wszystkie nowoczesne kobiety które pragną niezależności i ignorują swoje zobowiązania wobec rodziny. – Pragnienie Thei stało się jej własnym, choć może w mniejszym, mniej desperackim stopniu. Jocelyn nie miała nad głową ciążącego wyroku ani świadomości że jej życie dobiega końca.
Z ulgą zajęła się sprawą szkiców i książek.
- Jeśli kiedyś uda ci się stworzyć kompletną powieść i nadal będziesz potrzebowała kogoś, kto ją zilustruje, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedziała z uśmiechem. – Byłabym naprawdę dumna z naszej współpracy, choć przyznaję, że jeszcze nigdy nie ilustrowałam książek. I chętnie przeczytam coś, co wyszło spod twojego pióra. Może na początek jakiś zbiór opowiadań, skoro, jak mówisz, niektóre historie już zaczęłaś? Gdybyś kiedyś potrzebowała opinii potencjalnego czytelnika... zgłaszam się na ochotnika do zapoznania się z twoją twórczością – podsunęła jej. Znów umoczyła usta w winie, opróżniając zawartość kieliszka. Trunek był naprawdę znakomity.
- Myślę o sobie. Jestem na stażu, który moja matka nie do końca akceptuje. Tworzę. Staram się nie zapominać o życiu towarzyskim – powiedziała, choć prawdopodobnie w porównaniu z Belle robiła mało. Zawsze była raczej zachowawcza, nigdy nie korciło ją szukanie mocniejszych wrażeń i przekraczanie granic. Może to była kwestia tego że nawet nie wiedziała, co traci, a po co jej przyjaciółka miała odwagę sięgać, łamiąc matczyne zakazy i z biegiem czasu ucząc się coraz lepiej kłamać. Zapewne miała do ukrycia więcej niż Josie. – Ale właśnie dlatego tym bardziej powinnam nauczyć się lepiej ukrywać to, że... że nie żyję tylko po to, by spełniać marzenia i ambicje matki, a chcę czasem robić też coś dla siebie. Matka nie umie się z tym pogodzić, że rozumiem więcej niż w dzieciństwie i nie jestem już małą dziewczynką, że chcę też mieć swoje życie. Ale wiem też, że nie zostało jej wiele czasu, anomalie nie mają dobrego wpływu na jej chorobę... nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby odeszła w gniewie i poczuciu zawodu. Wiele dla mnie zrobiła. – Thea nie była typową matką bezinteresownie kochającą dzieci, ale zawsze powtarzała, że robi to wszystko dla córek, by żyło im się lepiej. A Josie w jakiś dziwny sposób wciąż pragnęła w to wierzyć, w to, że jej wszystkie starania nie były podyktowane tylko jej egoizmem ale faktycznie zależało jej na szczęściu córek. A mówiąc o tym wszystkim, była pewna że Belle zrozumie – w końcu obie odebrały podobne wychowanie i miały spełniać ambicje matek. Może to już był właśnie ten drobny przejaw buntu, o którym wspominała Belle? To, że nazwała wprost to, co czuje i że naprawdę nie chce być postrzegana tylko jako marionetka do spełniania matczynych ambicji, a chce też czegoś ponad to?
- Naprawdę? – zapytała ją, mimowolnie też cicho chichocząc, ale jednocześnie wiedziała, jak to jest. – Może na swój sposób wciąż liczy, że pokażesz się jakimś młodym przystojnym szlachcicom, którzy postanowią cię poślubić, dlatego zaaranżowała to spotkanie? – zastanowiła się, ciekawa, jak to mogło wyglądać. Pewnie dla Belle niezbyt zręcznie. – Mam nadzieję, że mimo wszystko udało ci się jakoś z tego spokojnie i bez wstydu wybrnąć – dodała, mając nadzieję, że Belle i tajemniczy mężczyzna jakoś doszli do porozumienia. – Moja matka też wiele by dała za to, żeby ktoś odpowiedni na mnie spojrzał. Liczy nawet, że może podczas mojego stażu jakiś szlachetnie urodzony mężczyzna zwróci na mnie uwagę i poczuje się oczarowany moją dobrocią, choć jednocześnie uważa, że mężczyźni nie lubią pracujących kobiet. Sama nie wiem, jak to z tym jest. Chyba i tak nie wierzę w zakochiwanie się od pierwszego wejrzenia, a małżeństwa bez ingerencji rodziny i zewnętrznego przymusu brzmią dość... abstrakcyjnie.
Umilkła na moment, znów zajmując się swoim winem, z wyczuciem sącząc łyk.
- Taka postawa jest najlepsza. Zawsze wydawało mi się, że otwarty bunt tylko pogarsza sprawę i zaognia relacje. Choć sama chyba nigdy nie miałam odwagi, żeby się tak otwarcie zbuntować, ale oczywiście znam osoby które czasem lubią zrobić coś na przekór rodzinie. Zresztą... czy miałam przed czym się buntować, skoro nigdy nie czułam się nieszczęśliwa? – zastanowiła się. Nie znała innego stanu rzeczy. Nie miała więc do czego pragnąć się wyrwać. – Wiem, że pewnego dnia wyjdę za mąż, ale sama też tego chcę. Nie jestem jak te wszystkie nowoczesne kobiety które pragną niezależności i ignorują swoje zobowiązania wobec rodziny. – Pragnienie Thei stało się jej własnym, choć może w mniejszym, mniej desperackim stopniu. Jocelyn nie miała nad głową ciążącego wyroku ani świadomości że jej życie dobiega końca.
Z ulgą zajęła się sprawą szkiców i książek.
- Jeśli kiedyś uda ci się stworzyć kompletną powieść i nadal będziesz potrzebowała kogoś, kto ją zilustruje, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedziała z uśmiechem. – Byłabym naprawdę dumna z naszej współpracy, choć przyznaję, że jeszcze nigdy nie ilustrowałam książek. I chętnie przeczytam coś, co wyszło spod twojego pióra. Może na początek jakiś zbiór opowiadań, skoro, jak mówisz, niektóre historie już zaczęłaś? Gdybyś kiedyś potrzebowała opinii potencjalnego czytelnika... zgłaszam się na ochotnika do zapoznania się z twoją twórczością – podsunęła jej. Znów umoczyła usta w winie, opróżniając zawartość kieliszka. Trunek był naprawdę znakomity.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Kiwnęła jedynie głową, nie chcąc kontynuować rozmowy na temat ich przekonań. Oby dwie wydawały się postrzegać własne matki i ich zabiegi w zupełnie inny sposób. Belle nie była przekonana co do intencji matki, które miały na celu wyłącznie jej własne dobro i zapewnienie dostatniej przyszłości. O wiele bardziej przekonujące był jej egoizm i pragnienie poczucia dumy, iż pomimo tak wielu przeszkód udało się jej wynieść własną córkę na wyżyny. A przecież to nie był jedyny sposób na osiągniecie szczęścia w życiu, a Belle miała już zalążek własnego raju, który z pewnością by osiągnęła gdyby nie starania matki. Postanowiła zatem uciąć nieprzyjemny temat i zwrócić uwagę na coś bardziej przyjemnego. Trzymając wciąż lampkę, uniosła ją lekko, by móc upić łyk wina. Skupiona na jego wybornym smaku, zdusiła w sobie nagły żal, który odezwał się w jej sercu. Nie wszystkie wspomnienia, które czasami przywoływała, były miłe. Niestety.
- Ależ ja także pragnę założenia rodziny - odpowiedziała szczerze ze zbyt przesadnym ożywieniem, które po chwili w sobie zdusiła. Musiała zachować spokój. - Marzę o mężu i dzieciach, lecz nie potrafię się pogodzić z myślą, iż we wszystkim tym brakowałoby miłości. Nie chciałabym trwać w związku, który byłby powodowany jedynie przykrym obowiązkiem. Myślę, iż jest to spowodowane moimi własnymi doświadczeniami - ja wiem, że moja matka nigdy nie kochała tatę, a to człowiek o dobrym sercu. Zasłużył na chociażby odrobinę ciepła. Boję się, że gdyby wybrano mi szlacheckiego męża, to byłby to mężczyzna o sercu z kamienia, dla którego bym się nie liczyła. Wierzę w małżeństwo z miłości, a inne możliwości są dla mnie czymś nie do zaakceptowania.
Belle była ogromną miłośniczką literatury i to prawdopodobnie to ukształtowało w niej przekonania o prawdziwej miłości. Często próbowała doszukiwać się jej wokół siebie i o ile nie dostrzegła jej we własnych rodzicach, to miłym doświadczeniem było odkrywanie jej w innych znanych sobie osobach. Ponadto sama też przez jakiś czas tkwiła w związku, w którym nie było fałszu. Wiedziała jak to jest być kochaną, toteż tym bardziej trudno było jej ze spokojem myśleć o małżeństwie z konieczności.
Tym lepiej było jej zająć myśli pisarstwem oraz szkicami, zapominając o grozie własnego życia.
- Zbiór opowiadań to bardzo dobry pomysł - powiedziała, a na jej twarzy odmalowało się szczere zaskoczenie. Zawsze myślała, iż jej pierwszym dziełem będzie kompletna powieść. Wizja stworzenia zbioru krótszych powieści był jednak równie ekscytujący, a wręcz w pewien sposób napełniał ją weną. Poczuła, jakby była gotowa wziąć się do pracy już w tej chwili.
- Myślę, że z pewnością tak opinia będzie mi potrzebna, toteż spodziewaj się mojej sowy - powiedziała po chwili namysłu z uśmiechem. - Zwłaszcza, iż dałaś mi dużo do myślenia. Z tego spotkania wyjdę z ogromnym zapałem, więc myślę, że znajdzie się też miejsce dla dedykacji dla ciebie w moim tomiku.
Puściła oczko w stronę kobiety, czując ogromną energię i zapał.
- Ależ ja także pragnę założenia rodziny - odpowiedziała szczerze ze zbyt przesadnym ożywieniem, które po chwili w sobie zdusiła. Musiała zachować spokój. - Marzę o mężu i dzieciach, lecz nie potrafię się pogodzić z myślą, iż we wszystkim tym brakowałoby miłości. Nie chciałabym trwać w związku, który byłby powodowany jedynie przykrym obowiązkiem. Myślę, iż jest to spowodowane moimi własnymi doświadczeniami - ja wiem, że moja matka nigdy nie kochała tatę, a to człowiek o dobrym sercu. Zasłużył na chociażby odrobinę ciepła. Boję się, że gdyby wybrano mi szlacheckiego męża, to byłby to mężczyzna o sercu z kamienia, dla którego bym się nie liczyła. Wierzę w małżeństwo z miłości, a inne możliwości są dla mnie czymś nie do zaakceptowania.
Belle była ogromną miłośniczką literatury i to prawdopodobnie to ukształtowało w niej przekonania o prawdziwej miłości. Często próbowała doszukiwać się jej wokół siebie i o ile nie dostrzegła jej we własnych rodzicach, to miłym doświadczeniem było odkrywanie jej w innych znanych sobie osobach. Ponadto sama też przez jakiś czas tkwiła w związku, w którym nie było fałszu. Wiedziała jak to jest być kochaną, toteż tym bardziej trudno było jej ze spokojem myśleć o małżeństwie z konieczności.
Tym lepiej było jej zająć myśli pisarstwem oraz szkicami, zapominając o grozie własnego życia.
- Zbiór opowiadań to bardzo dobry pomysł - powiedziała, a na jej twarzy odmalowało się szczere zaskoczenie. Zawsze myślała, iż jej pierwszym dziełem będzie kompletna powieść. Wizja stworzenia zbioru krótszych powieści był jednak równie ekscytujący, a wręcz w pewien sposób napełniał ją weną. Poczuła, jakby była gotowa wziąć się do pracy już w tej chwili.
- Myślę, że z pewnością tak opinia będzie mi potrzebna, toteż spodziewaj się mojej sowy - powiedziała po chwili namysłu z uśmiechem. - Zwłaszcza, iż dałaś mi dużo do myślenia. Z tego spotkania wyjdę z ogromnym zapałem, więc myślę, że znajdzie się też miejsce dla dedykacji dla ciebie w moim tomiku.
Puściła oczko w stronę kobiety, czując ogromną energię i zapał.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Im Josie była starsza tym bardziej stawała się świadoma egoizmu i wyrachowania matki, dostrzegała coraz więcej jej wad – ale mimo wszystko ta dawna wiara w to, że jej intencjami nie kierował wyłącznie egoizm, wciąż się w niej tliła. Jaka by nie była, Thea Vane była jej matką i jej obecność miała bardzo duży wpływ na jej życie i wychowanie jakie odebrała. Można powiedzieć, że to Thea w znacznej części ją ukształtowała. Ale może to właśnie jej umiejętności w zakresie manipulacji sprawiły, że córka wciąż była jej oddana, nawet po dostrzeżeniu wielu jej wad, których jako mała dziewczynka nie była jeszcze świadoma. I może to właśnie te umiejętności sprawiły że Josie wiele pragnień matki przyjęła jako własne, nie próbując nawet tego kwestionować. Tak po prostu wyszło.
Wyczuła jednak, że Belle z jakiegoś powodu nie ma ochoty ciągnąć tematu. Może dla niej samej też był trudny, bo też miała świadomość ciążących nad nią oczekiwań i tego, że to nie związku z miłości od niej oczekiwano?
- Nigdy nie poznałam smaku miłości. Ani nie widziałam jej zbyt wiele w swoim najbliższym otoczeniu – zaczęła, przygryzając lekko wargę. W obrębie rodziny, przynajmniej tej części z którą miała kontakt, znała chyba tylko jeden związek gdzie miłość była obecna. – Moja matka również nigdy nie pokochała ojca i tylko w towarzystwie udaje, że wcale nie traktuje go z wyższością przez jego niższe urodzenie. Wiem, że wolałaby spędzić życie w samotności niż być jego żoną, mimo że mój ojciec także jest wspaniałym człowiekiem i dobrym, choć zapracowanym uzdrowicielem – dodała nieco gorzko, choć szczerze. Po prostu potrzebowała się wygadać komuś, kto jako jeden z nielicznych zrozumie. Kochała oboje rodziców, więc tym bardziej bolał fakt, jak matka traktowała ojca, który nawet po tylu latach wciąż naiwnie ją kochał, a nigdy nie doczekał wzajemności. Thea nie raz podkreślała, że wolałaby być starą panną niż żoną nieszlachetnego mężczyzny, nie bacząc na to, że rani uczucia córek, które narodziły się właśnie za sprawą jej związku z Leonardem Vane. – Właściwie to nie znam innych wzorców, matka zawsze powtarzała mi, że małżeństwo to aranżowany układ przypieczętowany przez obie rodziny, w którym to nie miłość odgrywa główną rolę. Tak sobie myślę, że ona też nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. – Choć kto wie, może był taki epizod w jej młodości, ale została odtrącona przez swoją chorobę i przeciętną urodę, i dlatego później tak zgorzkniała, kiedy rodzina ostatecznie oddała ją komuś niższej kategorii? – Sama nie wiem, jak by jest: kochać kogoś. Tak naprawdę. Zawsze miałam wrażenie, że wszelkie słowa o miłości ponad podziałami to tylko bajki dla naiwnych dziewczynek. Trudno mi sobie wyobrazić pokochanie kogoś, kogo nauczono mnie uważać za niegodnego mej uwagi. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że matka wcale nie planuje dać mi w pełni wolnego wyboru.
Zamyśliła się. Wiedziała doskonale, że matka nigdy nie pozwoliłaby jej na związek z kimś o nieczystej krwi, i nigdy by jej nie wybaczyła takiego wyboru. Godny mąż nie mógł mieć brudnej krwi ani być biedakiem, musiał być kimś o odpowiedniej pozycji. Ale Josie też nie chciała trafić do kogoś o sercu z kamienia, kto nie byłby dla niej dobry. Może nie liczyła na miłość, ale przynajmniej na zrozumienie i wzajemny szacunek. Była ciekawa, czy Belle uda się sięgnąć po tą wymarzoną prawdziwą miłość, i czy przekona do tego pomysłu matkę, czy może będzie musiała postąpić wbrew jej woli?
- Też tak myślę, że to na początek brzmiałoby ciekawie i pozwoliło ci wykorzystać szkice, które już masz – podsunęła, widząc, że Belle wydawała się zaintrygowana tym pomysłem. – I będę czekać na twoją sowę, chętnie przeczytam to co stworzysz. Z pewnością nie jestem znawcą literatury, ale spojrzę na to okiem zwykłej czytelniczki. Cieszę się, że spotkanie ze mną dało ci zapał, mam nadzieję, że przełoży się on i na wenę.
Sama także czuła się podniesiona na duchu tym spotkaniem i szczerą rozmową, na jaką obie mogły się zdobyć. Wiele spraw dusiła w sobie, wiedząc że nie ma wokół siebie zbyt wielu ludzi z którymi mogłaby szczerze porozmawiać o swoich odczuciach. Nie każdy mógł zrozumieć jej doświadczenia oraz trudną relację między nią i jej matką.
- Niestety chyba będę musiała się niedługo zbierać. Niemniej jednak bardzo ci dziękuję za to spotkanie, Belle, oraz za zrozumienie. To dla mnie naprawdę wiele znaczy i mam nadzieję, że będziemy mogły się wkrótce spotkać znowu. Oby już w przyjemniejszych okolicznościach – dodała, spoglądając za okno, za którym wciąż sypały się śniegowe płatki.
Niedługo później pożegnały się, i Josie opuściła winiarnię, zamierzając wrócić do domu.
| zt. x 2
Wyczuła jednak, że Belle z jakiegoś powodu nie ma ochoty ciągnąć tematu. Może dla niej samej też był trudny, bo też miała świadomość ciążących nad nią oczekiwań i tego, że to nie związku z miłości od niej oczekiwano?
- Nigdy nie poznałam smaku miłości. Ani nie widziałam jej zbyt wiele w swoim najbliższym otoczeniu – zaczęła, przygryzając lekko wargę. W obrębie rodziny, przynajmniej tej części z którą miała kontakt, znała chyba tylko jeden związek gdzie miłość była obecna. – Moja matka również nigdy nie pokochała ojca i tylko w towarzystwie udaje, że wcale nie traktuje go z wyższością przez jego niższe urodzenie. Wiem, że wolałaby spędzić życie w samotności niż być jego żoną, mimo że mój ojciec także jest wspaniałym człowiekiem i dobrym, choć zapracowanym uzdrowicielem – dodała nieco gorzko, choć szczerze. Po prostu potrzebowała się wygadać komuś, kto jako jeden z nielicznych zrozumie. Kochała oboje rodziców, więc tym bardziej bolał fakt, jak matka traktowała ojca, który nawet po tylu latach wciąż naiwnie ją kochał, a nigdy nie doczekał wzajemności. Thea nie raz podkreślała, że wolałaby być starą panną niż żoną nieszlachetnego mężczyzny, nie bacząc na to, że rani uczucia córek, które narodziły się właśnie za sprawą jej związku z Leonardem Vane. – Właściwie to nie znam innych wzorców, matka zawsze powtarzała mi, że małżeństwo to aranżowany układ przypieczętowany przez obie rodziny, w którym to nie miłość odgrywa główną rolę. Tak sobie myślę, że ona też nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. – Choć kto wie, może był taki epizod w jej młodości, ale została odtrącona przez swoją chorobę i przeciętną urodę, i dlatego później tak zgorzkniała, kiedy rodzina ostatecznie oddała ją komuś niższej kategorii? – Sama nie wiem, jak by jest: kochać kogoś. Tak naprawdę. Zawsze miałam wrażenie, że wszelkie słowa o miłości ponad podziałami to tylko bajki dla naiwnych dziewczynek. Trudno mi sobie wyobrazić pokochanie kogoś, kogo nauczono mnie uważać za niegodnego mej uwagi. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że matka wcale nie planuje dać mi w pełni wolnego wyboru.
Zamyśliła się. Wiedziała doskonale, że matka nigdy nie pozwoliłaby jej na związek z kimś o nieczystej krwi, i nigdy by jej nie wybaczyła takiego wyboru. Godny mąż nie mógł mieć brudnej krwi ani być biedakiem, musiał być kimś o odpowiedniej pozycji. Ale Josie też nie chciała trafić do kogoś o sercu z kamienia, kto nie byłby dla niej dobry. Może nie liczyła na miłość, ale przynajmniej na zrozumienie i wzajemny szacunek. Była ciekawa, czy Belle uda się sięgnąć po tą wymarzoną prawdziwą miłość, i czy przekona do tego pomysłu matkę, czy może będzie musiała postąpić wbrew jej woli?
- Też tak myślę, że to na początek brzmiałoby ciekawie i pozwoliło ci wykorzystać szkice, które już masz – podsunęła, widząc, że Belle wydawała się zaintrygowana tym pomysłem. – I będę czekać na twoją sowę, chętnie przeczytam to co stworzysz. Z pewnością nie jestem znawcą literatury, ale spojrzę na to okiem zwykłej czytelniczki. Cieszę się, że spotkanie ze mną dało ci zapał, mam nadzieję, że przełoży się on i na wenę.
Sama także czuła się podniesiona na duchu tym spotkaniem i szczerą rozmową, na jaką obie mogły się zdobyć. Wiele spraw dusiła w sobie, wiedząc że nie ma wokół siebie zbyt wielu ludzi z którymi mogłaby szczerze porozmawiać o swoich odczuciach. Nie każdy mógł zrozumieć jej doświadczenia oraz trudną relację między nią i jej matką.
- Niestety chyba będę musiała się niedługo zbierać. Niemniej jednak bardzo ci dziękuję za to spotkanie, Belle, oraz za zrozumienie. To dla mnie naprawdę wiele znaczy i mam nadzieję, że będziemy mogły się wkrótce spotkać znowu. Oby już w przyjemniejszych okolicznościach – dodała, spoglądając za okno, za którym wciąż sypały się śniegowe płatki.
Niedługo później pożegnały się, i Josie opuściła winiarnię, zamierzając wrócić do domu.
| zt. x 2
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Piątkowe wieczory również poświęcała pracy, nie uroczystym wyjściom czy wyjściom jakimkolwiek, lecz chcąc odnaleźć kompromis pomiędzy nieustanną pracą a odpoczynkiem, przenosiła się ze swoimi projektami, listami, na które musiała odpisać i kalendarzem zleceń do winiarni nieopodal Royal Borough, zapominając, że ów miejsce kojarzyło się jej z Cassiusem. Ten zresztą zniknął dawno z jej życia, bez słowa, lecz do podobnych prób burzenia relacji była już przecież przyzwyczajona. Tym razem jednak nie płakała za tym mężczyzną, który oskarżył ją bezpodstawnie o kłamstwo, zapominając szybko o istnieniu takiej osoby jak lord Nott. Nie wiedziała, że zniknął z powierzchni ziemi najprawdopodobniej na zawsze – nie miała skąd posiąść tej informacji.
Pod ścianą na uboczu stał czarny stół obity czerwonym suknem, który zajmowała niemalże co każdy tydzień, a w mroku pomieszczenia, rozświetlonym nieco światłem świec na stoliku, była niemalże niedostrzegalna dla pozostałych gości winiarni. Dlatego też nie krępowała się, co jakiś czas przyglądając im się i obserwując ich reakcje; była świadkiem zapewne wielu randek, rozstań, zdrad, spotkań biznesowych, z czasem zaczęła rozróżniać ludzkie reakcje po samych gestach i zmianach w mimice. Nie musiała słyszeć, co mówią, żeby wysnuć odpowiedni wniosek – dzisiaj jednak towarzystwo zdawało się nie być tak interesujące, emanując smutkiem i żałością na odległość. Na stole zaś, obok wielu papierów i kieliszku białego, schłodzonego francuskiego wina leżał kałamarz wraz z niewielką piaseczniczką, przymocowaną do tej samej podstawki, przyniesiony na jej wyraźną prośbę.
Była ubrana niezbyt skromnie, lecz jak na co dzień, po raz kolejny pozwalając sobie na głęboki dekolt na przodzie ciemnej sukni, jednak osłonięty wielkimi perłami na szyi; włosy zaś miała gładko uczesane, zarzucone za smukłe ramiona. Na jej białej twarzy malowało się skupienie, z kolei spoza zaciśniętych warg wyglądał spokój, a ze spuszczonych na list oczu znużenie wykonywaną pracą. Miała wrażenie, że żaden z czytanych przezeń listów nie różnił się prawie niczym, jedynie nazwiskiem, będąc przesyconym do cna wymuszoną uprzejmością i oficjalnymi formułkami. Szybko straciła zainteresowanie tym, który trzymała pomiędzy smukłymi palcami, próbując odnaleźć powód, dla którego Francuzi nie dbali o podobne rzeczy, dopóki kątem oka nie dostrzegła znajomej sylwetki zmierzającej ku niej.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Winiarnia
Szybka odpowiedź