Kącik kawiarniany
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kącik kawiarniany
Zastawa z indyjskimi ornamentami, imbryczki latające wysoko nad sufitem, by móc uzupełnić herbatę w filiżance, pobrzękiwanie widelczyków o opróżnione talerzyki, aromat słodkich ciast i drobnych deserów, pachnąca para unosząca się nad głowami zakochanych w piciu herbaty czarodziejów. Czujesz ten klimat? Na pewno masz ochotę wejść i zamówić jedną filiżankę lub dwie. Wygodne, skórzane fotele i stoliki przykryte białymi obrusikami jeszcze cię do tego zachęcają. Usiądź, rozgość się i czekaj na gorący napar.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Sytuacja zdawała się być opanowana – stojąca przed nim panna Pomfrey uspokoiła swe obawy, chociaż niezawodna rufusowa intuicja względem kobiet podpowiadała mu, że poczucie komfortu u pielęgniarki nie wybija poza skalę. Postanowił jej jednak zaufać, nie nalegać, pozwolić na to, aby zadecydowała o swoim samopoczuciu. Nie należał do mężczyzn, którzy zamierzają dyktować kobiecie, jak winna się czuć i przekonywać ją, że potrzebuje pomocy, na którą się nie zgadza. Chociaż perspektywa rozmowy z tą uroczą kobietą i wpatrywanie się w jej głębokie spojrzenie nieokraszone brwiami wydawała się zabawna. Nie śmiał oczywiście wypowiedzieć tego na głos, zlękniony, że jego towarzyszka poczuje się gorzej, niż poczuć by się mogła na samą wieść o takim niefortunnym przypadku. Od pierwszej chwili zrozumiał, że ma do czynienia z osobą, dla której bezbrwiowe spojrzenie będzie okazją do żartów, zatem powstrzymał się przed rufusowymi uwagami cisnącymi mu się na język. Poppy zdawała się być zlękniona, w jakiś sposób nieśmiała i wyjątkowo zakłopotana zaistniałą sytuacją – Longbottom dostrzegał między nimi dystans, którego nie potrafił pokonać szerokim uśmiechem i miłymi słowami. Nie chciał również, by zwracała się do niego w ten sposób, to zdawało się mu schlebiać – wbrew jej spojrzeniu na świat, on sam wysoko cenił sobie bogactwo i nazwisko – lecz miał zamiar przełamać granicę między nimi, pozwolić się jej odprężyć. Sobie samemu również.
Nie do końca świadom tego, że może właśnie taka – skrajnie kulturalna – czuje się najlepiej.
-Oczywiście, możemy zostać, ale tylko wtedy, kiedy to ty czujesz się komfortowo – to był jego priorytet, nie chciał się narzucać, lecz miał nadzieję, że Poppy nie myśli, iż marnowałaby jego czas, gdyby zdecydowała się wrócić do domu. Miał na względzie jej dobre samopoczucie, chciał również w jakiś sposób się jej odwdzięczyć, poznać – jawiącą się we wspomnieniach jako istota idealna, tego dnia nadzwyczaj cielesna, nieśmiała, o sarnim lęku majaczącym w spojrzeniu – Rufus, tak mam na imię. Właściwie nie ma potrzeby, byś mnie tytułowała. Nie chciałbym tego, tak sądzę, to świadczy, owszem, o szacunku, ale też o jakimś rodzaju wyższości albo... - tutaj machnął ręką – coś w tym rodzaju. A prawda jest taka, że gdyby nie ty, na pewno moja ręka nie byłaby w tak dobrym stanie – bezpardonowy, nie potrzebował zbyt wiele czasu, aby powiedzieć to, co leży mu na sercu. Zazwyczaj nie powstrzymywał się przed naturalnym słowotokiem, zwłaszcza gdy towarzysze nie byli zbyt rozmowni. Nienawidził ciszy i zdawałoby się, że zawsze musi zapełnić jej bezdźwięk słowami cisnącymi się na usta – Wszystko jest perfekcyjnie. Co prawda nie wygląda to zbyt dobrze i trochę żałuję, że nie jest to blizna zdobyta w zażartym boju, aczkolwiek, cóż – tutaj pozwolił sobie na nieco bledszy uśmiech, na chwilę wytchnienia od wiecznego optymizmu rozlewającego się po jego twarzy licznymi mimicznymi fałdkami – to też był ważny dzień. I twoja pomoc była nieoceniona – właściwie was wszystkich, moja droga – dużo się wtedy działo, prawda?
Nie do końca świadom tego, że może właśnie taka – skrajnie kulturalna – czuje się najlepiej.
-Oczywiście, możemy zostać, ale tylko wtedy, kiedy to ty czujesz się komfortowo – to był jego priorytet, nie chciał się narzucać, lecz miał nadzieję, że Poppy nie myśli, iż marnowałaby jego czas, gdyby zdecydowała się wrócić do domu. Miał na względzie jej dobre samopoczucie, chciał również w jakiś sposób się jej odwdzięczyć, poznać – jawiącą się we wspomnieniach jako istota idealna, tego dnia nadzwyczaj cielesna, nieśmiała, o sarnim lęku majaczącym w spojrzeniu – Rufus, tak mam na imię. Właściwie nie ma potrzeby, byś mnie tytułowała. Nie chciałbym tego, tak sądzę, to świadczy, owszem, o szacunku, ale też o jakimś rodzaju wyższości albo... - tutaj machnął ręką – coś w tym rodzaju. A prawda jest taka, że gdyby nie ty, na pewno moja ręka nie byłaby w tak dobrym stanie – bezpardonowy, nie potrzebował zbyt wiele czasu, aby powiedzieć to, co leży mu na sercu. Zazwyczaj nie powstrzymywał się przed naturalnym słowotokiem, zwłaszcza gdy towarzysze nie byli zbyt rozmowni. Nienawidził ciszy i zdawałoby się, że zawsze musi zapełnić jej bezdźwięk słowami cisnącymi się na usta – Wszystko jest perfekcyjnie. Co prawda nie wygląda to zbyt dobrze i trochę żałuję, że nie jest to blizna zdobyta w zażartym boju, aczkolwiek, cóż – tutaj pozwolił sobie na nieco bledszy uśmiech, na chwilę wytchnienia od wiecznego optymizmu rozlewającego się po jego twarzy licznymi mimicznymi fałdkami – to też był ważny dzień. I twoja pomoc była nieoceniona – właściwie was wszystkich, moja droga – dużo się wtedy działo, prawda?
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Będzie w porządku, naprawdę - zapewniła go spokojnym tonem, zdobywając się w końcu na blady, niepewny uśmiech. W duchu przekonywała samą siebie, że mogło być gorzej. Ptak mógłby jej zapaskudzić płaszcz i mogłaby cuchnąć, zupełnie tego nie czując. Albo przez niepoprawnie wypity eliksir mogłaby zacząć wypowiadać bardzo brzydkie, niecenzuralne słowa. Dziwne rzeczy miały ostatnimi czasy miejsc.e Anomalie naprawdę były niczym magnes na dziwne wypadki i przypadki. Dotąd nigdy nie spotykały panny Pomfrey dziwne przygody, nawet jak na czarownicę była skranie zwyczajna, a nagle mnożyło się ich coraz więcej. W lipcu, gdy spokojnie szła Pokątną została zmieniona w pingwina. A dziś napotkała na swej drodze niezwykle czarującego mężczyznę, zaklętego w żabę, musiała uwolnić go spod uroku nieśmiałym całusem,
Aż wierzyć się w to wszystko nie chciało.
Nigdy nie była skrajnie przesądna. Trochę, oczywiście, była czarownicą i kobietą wychowaną przez wdowę, miała więc pewne... wiejskie naleciałości, lecz nie wierzyła w pecha piątku trzynastego. Cóż, może najwyższa była pora, aby wreszcie zacząć.
- Dobrze, lor... Rufusie. Jak sobie życzysz - zgodziła się z łagodnym uśmiechem Poppy. Uniosłaby w zdziwieniu brwi, jednakże pozbawiła ją ich anomalia. Czuła się zaskoczona, lecz było to zaskoczenie z rodzaju tych przyjemnych. Nie miała wiele do czynienia ze szlachtą, a to co o nich wiedziała, kształtowało w głowie Poppy opinię, iż są zwykle ludzie zepsuci bogactwem i zaszczytami. Lubiący, gdy łechta im się ego, przywiązani do dóbr materialnych i zaszczytów. Wielu z nich domagało się, by tytułować ich zawsze i wszędzie. Panna Pomfrey nie znała szlacheckiej etykiety, wolała więc z przezorności tytułować Rufusa więcej niźli trzeba, niż by uznał ją za niewychowaną. Rezygnując z tego jednak, skracając pomiędzy nimi dystans, wywarł na pannie Pomfrey bardzo dobre wrażenie. - Proszę więc mówić mi Poppy - dodała, na chwilę zapominając o tym jak śmiesznie prezentuje się bez brwi. - Myślałam po prostu, że lordowie, że... pan... że Ty, Rufusie, tego właśnie no, oczekujecie... - bąknęła, rumieniąc się dalej. Nie chciała jednak, by pomyślał, że z góry oceniała go źle. Co to, to nie! Najważniejsze przecież co człowiek miał w sercu, a Rufus sprawiał wrażenie dobrego człowieka.
- Bardzo się cieszę, że jest w porządku - odetchnęła z ulgą. - Szczerze mówiąc... nie życzę ci, Rufusie, zażartych bojów... Oby było ich jak najmniej. Obyś nie był do nich zmuszony - westchnęła Poppy, kręcąc z żalem głową; wiedziała jednak jak nikłe są na to szanse. Plugawe zło panoszyło się po ich świecie bezczelnie, chciało wziąć go w panowanie. Bez zażartej, zajadłej walki się nie obejdzie.
Podeszła do nich kelnerka, aby przyjąć zamówienie. Zerkała z rozbawieniem na Poppy, która czerwieniła się wtedy jak burak, zamówiła jednak czerwoną herbatę i spędziła z Rufusem trochę czasu, nie pozwalając jednak, aby wmówił jej wielkie zasługi. Koniec końców - wykonywała jedynie swoją pracę. Nic wielkiego.
| zt
Aż wierzyć się w to wszystko nie chciało.
Nigdy nie była skrajnie przesądna. Trochę, oczywiście, była czarownicą i kobietą wychowaną przez wdowę, miała więc pewne... wiejskie naleciałości, lecz nie wierzyła w pecha piątku trzynastego. Cóż, może najwyższa była pora, aby wreszcie zacząć.
- Dobrze, lor... Rufusie. Jak sobie życzysz - zgodziła się z łagodnym uśmiechem Poppy. Uniosłaby w zdziwieniu brwi, jednakże pozbawiła ją ich anomalia. Czuła się zaskoczona, lecz było to zaskoczenie z rodzaju tych przyjemnych. Nie miała wiele do czynienia ze szlachtą, a to co o nich wiedziała, kształtowało w głowie Poppy opinię, iż są zwykle ludzie zepsuci bogactwem i zaszczytami. Lubiący, gdy łechta im się ego, przywiązani do dóbr materialnych i zaszczytów. Wielu z nich domagało się, by tytułować ich zawsze i wszędzie. Panna Pomfrey nie znała szlacheckiej etykiety, wolała więc z przezorności tytułować Rufusa więcej niźli trzeba, niż by uznał ją za niewychowaną. Rezygnując z tego jednak, skracając pomiędzy nimi dystans, wywarł na pannie Pomfrey bardzo dobre wrażenie. - Proszę więc mówić mi Poppy - dodała, na chwilę zapominając o tym jak śmiesznie prezentuje się bez brwi. - Myślałam po prostu, że lordowie, że... pan... że Ty, Rufusie, tego właśnie no, oczekujecie... - bąknęła, rumieniąc się dalej. Nie chciała jednak, by pomyślał, że z góry oceniała go źle. Co to, to nie! Najważniejsze przecież co człowiek miał w sercu, a Rufus sprawiał wrażenie dobrego człowieka.
- Bardzo się cieszę, że jest w porządku - odetchnęła z ulgą. - Szczerze mówiąc... nie życzę ci, Rufusie, zażartych bojów... Oby było ich jak najmniej. Obyś nie był do nich zmuszony - westchnęła Poppy, kręcąc z żalem głową; wiedziała jednak jak nikłe są na to szanse. Plugawe zło panoszyło się po ich świecie bezczelnie, chciało wziąć go w panowanie. Bez zażartej, zajadłej walki się nie obejdzie.
Podeszła do nich kelnerka, aby przyjąć zamówienie. Zerkała z rozbawieniem na Poppy, która czerwieniła się wtedy jak burak, zamówiła jednak czerwoną herbatę i spędziła z Rufusem trochę czasu, nie pozwalając jednak, aby wmówił jej wielkie zasługi. Koniec końców - wykonywała jedynie swoją pracę. Nic wielkiego.
| zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 15 września
Jesień to tak piękny czas! Szczególnie TAKA jesień: ciepła i barwna. Doskonały czas na malowanie pejzaży i na spędzanie długich wieczorów pod kocem z książką. Chyba, że akurat się rozpada. I chyba, że jest akurat siódma rano, a ty nie spałaś do wpół do czwartej, bo kończenie szkicu leżącej na twoim stole pomarańczy było istotniejsze. A i tak po zerknięciu na pracę po „drzemce” stwierdziłaś, że rysunek wygląda pokracznie i wylądował w śmietniku.
Niestety, mus to mus – Gwen na szóstą umówiła się na Pokątnej z człowiekiem, który miał przynieść jej nowe farby, a także zająć się jej zepsutą sztalugą (rudowłosa unikała używania nawet nieco bardziej zaawansowanej magii i wolała zostawić swój ukochany przemdiot specjaliście). A że jeszcze dziś chciała malować w plenerze musiała zaczekać, aż szanowny pan skończy prace. Kazał jej przyjść za jakieś trzy godzinki. Cóż.
W ten sposób wylądowała w pustej jeszcze kawiarni, zamawiając zieloną herbatę: po kawę sięgała rzadko, a początkowo wydawało jej się, że… czuje się właściwie całkiem dobrze. Zimny deszcz ożywił ją na tyle, by w pierwszym odruchu nie zaczęła ziewać.
Dziewczyna wyglądała skromnie, ale stosunkowo schludnie. Wprawdzie koszulka miała gdzieniegdzie bardzo drobne plamki z farby, ale z daleka na pewno nie były widoczne. Jej spódnica sięgała za kolana, a aby nie było jej zimno Gwen założyła jasne, grube rajstopy. Całość dopełniał płaszcz (odwieszony przy wejściu do pomieszczenia) oraz niewielka, podręczna torebka. Całość stylizacji utrzymana była raczej w ciepłych barwach, komponujących się z jej rudymi, spiętymi włosami.
Gdy jednak został podany jej napój (który sączyła nad jakąś mugolską książką dotycząca malarstwa), a po ciele Gwen zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło jej oczy zaczęły się mimowolnie zamykać. Gdy rudowłosa zorientowała się, co się dzieje wstała gwałtownie, walcząc z sennością i pokręciła gwałtownie głową.
Miała nadzieję, że udało jej się odpędzić senność, ale niestety – ten sposób był skuteczny tylko na chwilę. Już czytając kolejne wersy znów zaczęła przysypiać, stopniowo zbliżając się coraz bardziej w stronę blatu. Jednocześnie w jej wnętrzu toczyła się nierówna walka o to, czy powinna pozwolić sobie teraz na przyjemność drzemki, czy może jednak nie byłby to najlepszy pomysł…
Nie zwróciła uwagi, że torebka, do tej pory leżąca na jej kolanach, osunęła się na podłogę z dźwiękiem zdradzającym, że nie znajduje się w niej nic więcej niż różdżka oraz raczej pusta sakiewka.
Jesień to tak piękny czas! Szczególnie TAKA jesień: ciepła i barwna. Doskonały czas na malowanie pejzaży i na spędzanie długich wieczorów pod kocem z książką. Chyba, że akurat się rozpada. I chyba, że jest akurat siódma rano, a ty nie spałaś do wpół do czwartej, bo kończenie szkicu leżącej na twoim stole pomarańczy było istotniejsze. A i tak po zerknięciu na pracę po „drzemce” stwierdziłaś, że rysunek wygląda pokracznie i wylądował w śmietniku.
Niestety, mus to mus – Gwen na szóstą umówiła się na Pokątnej z człowiekiem, który miał przynieść jej nowe farby, a także zająć się jej zepsutą sztalugą (rudowłosa unikała używania nawet nieco bardziej zaawansowanej magii i wolała zostawić swój ukochany przemdiot specjaliście). A że jeszcze dziś chciała malować w plenerze musiała zaczekać, aż szanowny pan skończy prace. Kazał jej przyjść za jakieś trzy godzinki. Cóż.
W ten sposób wylądowała w pustej jeszcze kawiarni, zamawiając zieloną herbatę: po kawę sięgała rzadko, a początkowo wydawało jej się, że… czuje się właściwie całkiem dobrze. Zimny deszcz ożywił ją na tyle, by w pierwszym odruchu nie zaczęła ziewać.
Dziewczyna wyglądała skromnie, ale stosunkowo schludnie. Wprawdzie koszulka miała gdzieniegdzie bardzo drobne plamki z farby, ale z daleka na pewno nie były widoczne. Jej spódnica sięgała za kolana, a aby nie było jej zimno Gwen założyła jasne, grube rajstopy. Całość dopełniał płaszcz (odwieszony przy wejściu do pomieszczenia) oraz niewielka, podręczna torebka. Całość stylizacji utrzymana była raczej w ciepłych barwach, komponujących się z jej rudymi, spiętymi włosami.
Gdy jednak został podany jej napój (który sączyła nad jakąś mugolską książką dotycząca malarstwa), a po ciele Gwen zaczęło rozchodzić się przyjemne ciepło jej oczy zaczęły się mimowolnie zamykać. Gdy rudowłosa zorientowała się, co się dzieje wstała gwałtownie, walcząc z sennością i pokręciła gwałtownie głową.
Miała nadzieję, że udało jej się odpędzić senność, ale niestety – ten sposób był skuteczny tylko na chwilę. Już czytając kolejne wersy znów zaczęła przysypiać, stopniowo zbliżając się coraz bardziej w stronę blatu. Jednocześnie w jej wnętrzu toczyła się nierówna walka o to, czy powinna pozwolić sobie teraz na przyjemność drzemki, czy może jednak nie byłby to najlepszy pomysł…
Nie zwróciła uwagi, że torebka, do tej pory leżąca na jej kolanach, osunęła się na podłogę z dźwiękiem zdradzającym, że nie znajduje się w niej nic więcej niż różdżka oraz raczej pusta sakiewka.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 27.12.18 15:09, w całości zmieniany 1 raz
| 15.09
Nie mógł spać. Wstał dosyć szybko, dręczony jakąś dziwną bezsennością, budząc się dużo wcześniej niżeli było to potrzebne. Dlatego nie męczył się już i postanowił, że przed samą pracą wpadnie jeszcze do Czerwonego Imbryku, bo nie ma nic lepszego na początek dnia niż herbata, której nie przygotowywało się samodzielnie. Swoją drogą, zawsze uważał, że oni mają swój specjalny składnik, dzięki któremu smak herbaty był dużo bardziej intensywny, wybuchając w ustach konsumenta eksplozją żywych, wyrazistych smaków. A Gabriel jak na prawdziwego Anglika przystało był fanem tegoż właśnie trunku. Owszem, nie miał kolekcji różnorodnych torebek herbat w swojej szafce.
Dlatego około godziny siódmej drzwi herbaciarni się otworzyły i Gabriel wszedł do środka dosyć ciężkim krokiem. Nawet jeżeli bardzo chciał się nie wyróżniać to w takiej przestrzeni było to niemożliwe. Zwracał na siebie uwagę wzrostem, dosyć okazałą posturą i bujną brodą, w której zawsze czaił się uprzejmy uśmiech. Cóż jego ubiór nie zachwycał, nie miał na sobie bogato zdobionych szat, a raczej najprostsze, a jednocześnie najbardziej praktyczne z ubrań, które dopuszczalne było w aurorskim dress codzie. Gdzieś tam w wewnętrznej kieszeni znajdowała się różdżka, która zawsze była gotowa do działania. W końcu musiał być gotowy. Właściwie to miał zajmować miejsce, przy którymś ze stolików, kiedy jego wzrok zwróciła młoda, rudowłosa czarownica, którą Morfeusz zaprosił w swoje ramiona w dosyć nietypowym miejscu i o niezwykłej porze. Czy to właśnie teraz nie powinni ludzie budzić się do życia? Wiedział, że może tego pożałować, ale kiedy torebka panienki opadła bezwładnie na ziemię, podniósł się ciężko z krzesła, które zajmował. Podszedł do stolika zajmowanego przez śpiącą królewnę i sięgnął po torebkę, którą natychmiast odłożył na drewniany blat stołu.
- Przepraszam, panienko? - zwrócił się do niej uprzejmym, nieco podniesionym głosem, aby przebić się przez tą cudowną senną powłokę, która pozwoliła jej na chwilę relaksu.
Nie mógł spać. Wstał dosyć szybko, dręczony jakąś dziwną bezsennością, budząc się dużo wcześniej niżeli było to potrzebne. Dlatego nie męczył się już i postanowił, że przed samą pracą wpadnie jeszcze do Czerwonego Imbryku, bo nie ma nic lepszego na początek dnia niż herbata, której nie przygotowywało się samodzielnie. Swoją drogą, zawsze uważał, że oni mają swój specjalny składnik, dzięki któremu smak herbaty był dużo bardziej intensywny, wybuchając w ustach konsumenta eksplozją żywych, wyrazistych smaków. A Gabriel jak na prawdziwego Anglika przystało był fanem tegoż właśnie trunku. Owszem, nie miał kolekcji różnorodnych torebek herbat w swojej szafce.
Dlatego około godziny siódmej drzwi herbaciarni się otworzyły i Gabriel wszedł do środka dosyć ciężkim krokiem. Nawet jeżeli bardzo chciał się nie wyróżniać to w takiej przestrzeni było to niemożliwe. Zwracał na siebie uwagę wzrostem, dosyć okazałą posturą i bujną brodą, w której zawsze czaił się uprzejmy uśmiech. Cóż jego ubiór nie zachwycał, nie miał na sobie bogato zdobionych szat, a raczej najprostsze, a jednocześnie najbardziej praktyczne z ubrań, które dopuszczalne było w aurorskim dress codzie. Gdzieś tam w wewnętrznej kieszeni znajdowała się różdżka, która zawsze była gotowa do działania. W końcu musiał być gotowy. Właściwie to miał zajmować miejsce, przy którymś ze stolików, kiedy jego wzrok zwróciła młoda, rudowłosa czarownica, którą Morfeusz zaprosił w swoje ramiona w dosyć nietypowym miejscu i o niezwykłej porze. Czy to właśnie teraz nie powinni ludzie budzić się do życia? Wiedział, że może tego pożałować, ale kiedy torebka panienki opadła bezwładnie na ziemię, podniósł się ciężko z krzesła, które zajmował. Podszedł do stolika zajmowanego przez śpiącą królewnę i sięgnął po torebkę, którą natychmiast odłożył na drewniany blat stołu.
- Przepraszam, panienko? - zwrócił się do niej uprzejmym, nieco podniesionym głosem, aby przebić się przez tą cudowną senną powłokę, która pozwoliła jej na chwilę relaksu.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gwen była zbyt niewyspana, by zwracać uwagę na krążących wokół ludzi. Dlatego nie zwróciła najmniejszej uwagi na wejście do pomieszczenia Gabriela. Dopiero, gdy mężczyzna podszedł do niej i coś powiedział drgnęła i podniosła się gwałtownie. Przez ułamek sekundy jego słowa brzęczały w jej głowie tak, jakby mężczyzna krzyknął, a przed oczami pojawiły się niebezpieczne sytuacje, które (teoretycznie) mogły się zdarzyć, gdy straciła na chwilę kontrolę nad swoją rzeczywistością. Nie trzeba było jednak wiele czasu, aby dziewczyna doszła do siebie.
Uniosła wzrok w stronę nieznajomego mężczyzny. Jej wzrok wciąż był odrobinę mętny, choć z każdą chwilą Gwen była coraz bardziej obudzona, a jej oczy ponownie zaczynały błyszczeć dziecięcą wręcz ciekawostką.
– Tak? – spytała, nieco zachrypniętym, ale radosnym głosem. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech, sprawiający, że rudowłosa wyglądała bardziej jak nastolatka, niż dorosła już mimo wszystko kobieta.
Zauważyła, że stojący obok niej mężczyzna jest raczej wysoki i barczysty; gdyby wstała, przewyższałby ją co najmniej o głowę. Był jednak odziany w stosunkowo normalny sposób, czego Gwen nie mogła powiedzieć o większości czarodziejów. Nie żeby nie szanowała mody i aby nie lubiła tej stylistyki, ale… im naprawdę było wygodnie w tych wszystkich misternych szatach?
Po chwili dotarło do niej, czemu Gabriel do niej podszedł: trzymał w ręce jej torebkę. Dla pewności, nim Gwen po nią sięgnęła, spojrzała kątem oka swoje kolana: faktycznie, przedmiotu już na nich nie było. Wyciągnęła więc rękę po swoją własność.
– Ojej, dziękuję bardzo. Niezdara ze mnie, zawsze wszystko mi leci! – powiedziała, z resztą zgodnie z prawdą. Miała niezwykły dar do potykania się, upuszczania i gubienia rzeczy. Mimo bezustannej walki z tą przypadłością niestety z biegiem lat problem wydawał się pogłębiać, a nie poprawiać… Cóż, najwyraźniej przedwcześnie się starzeje, ale kto by się tym nadmiernie przejmował? Dopóki, rzecz jasna, gubienie rzeczy i potykanie się nie doprowadzi do jakiegoś niebezpieczeństwa. Ale zgubione klucze, różdżka, czy nawet cała torebka? To przecież – mimo wszystko – szczegół. A przecież i tak zwykle się znajdywały.
Chcąc wynagrodzić mężczyźnie fatygę i mając przy tym świadomość, że jeśli zostanie sama sytuacja prawdopodobnie zaraz się powtórzy, zaproponowała:
– Skoro już pan tu jest może się pan dosiądzie? Chyba, że pan na kogoś czeka. – Uśmiech nie schodził z ust dziewczyny.
Uniosła wzrok w stronę nieznajomego mężczyzny. Jej wzrok wciąż był odrobinę mętny, choć z każdą chwilą Gwen była coraz bardziej obudzona, a jej oczy ponownie zaczynały błyszczeć dziecięcą wręcz ciekawostką.
– Tak? – spytała, nieco zachrypniętym, ale radosnym głosem. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech, sprawiający, że rudowłosa wyglądała bardziej jak nastolatka, niż dorosła już mimo wszystko kobieta.
Zauważyła, że stojący obok niej mężczyzna jest raczej wysoki i barczysty; gdyby wstała, przewyższałby ją co najmniej o głowę. Był jednak odziany w stosunkowo normalny sposób, czego Gwen nie mogła powiedzieć o większości czarodziejów. Nie żeby nie szanowała mody i aby nie lubiła tej stylistyki, ale… im naprawdę było wygodnie w tych wszystkich misternych szatach?
Po chwili dotarło do niej, czemu Gabriel do niej podszedł: trzymał w ręce jej torebkę. Dla pewności, nim Gwen po nią sięgnęła, spojrzała kątem oka swoje kolana: faktycznie, przedmiotu już na nich nie było. Wyciągnęła więc rękę po swoją własność.
– Ojej, dziękuję bardzo. Niezdara ze mnie, zawsze wszystko mi leci! – powiedziała, z resztą zgodnie z prawdą. Miała niezwykły dar do potykania się, upuszczania i gubienia rzeczy. Mimo bezustannej walki z tą przypadłością niestety z biegiem lat problem wydawał się pogłębiać, a nie poprawiać… Cóż, najwyraźniej przedwcześnie się starzeje, ale kto by się tym nadmiernie przejmował? Dopóki, rzecz jasna, gubienie rzeczy i potykanie się nie doprowadzi do jakiegoś niebezpieczeństwa. Ale zgubione klucze, różdżka, czy nawet cała torebka? To przecież – mimo wszystko – szczegół. A przecież i tak zwykle się znajdywały.
Chcąc wynagrodzić mężczyźnie fatygę i mając przy tym świadomość, że jeśli zostanie sama sytuacja prawdopodobnie zaraz się powtórzy, zaproponowała:
– Skoro już pan tu jest może się pan dosiądzie? Chyba, że pan na kogoś czeka. – Uśmiech nie schodził z ust dziewczyny.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Starał się zachować ostrożność, nie chciał przecież wystraszyć śpiącej przy stoliku dziewczyny, ale gdy ktoś obcy wyrywa cię ze słodkich objęć Morfeusza to zaskoczenie, żeby nie powiedzieć strach, jest nieuniknione.
- Twoja torebka, spadła - wytłumaczył spokojnym tonem głosu, naprawdę starając się nie wystraszyć dziewczyny. No bo przeważnie brodaty, rosły mężczyzna podchodzący do nieznajomej osoby przeważnie nie wróżył nic dobrego. Dlatego nie chcąc oberwać z zaskoczenia jakimś zaklęciem, postanowił zachować wszelką ostrożność, podchodząc do sytuacji z należytą jej delikatnością i próbując przywołać na twarz możliwie najłagodniejszy wyraz. No przecież Gabriel był jedną, wielką maskotką do przytulania! Żaden z niego zbir. A tym bardziej czarodziejski zbir, jego nader mugolskie odzienie świadczyło o jego pochodzeniu. Cóż, w pracy cenił sobie wygodę. Nawet jeżeli niekiedy wymyślne ubiory czarodziejów go intrygowały to nie miał zamiaru nosić się jak paniczyk. No przynajmniej w tej chwili. Po chwili jednak twarz nieznajomej rozświetlił szeroki uśmiech, co ostatecznie zwiastowało brak niezapowiedzianego ataku, chyba. Na wyjaśnienie Gwen nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Nie ma sprawy, zdarza się - odparł uprzejmie, darując sobie kazania, które pewnie swojej młodszej siostrze by wygłosił. W końcu mogła trafić na kogoś mniej uprzejmego, nawet zwykłego kieszonkowca! A wtedy mogłaby pożegnać się ze swoją własnością, no ale nie chciał zaczynać tak, mimo wszystko, miło zapowiadającego się dnia na kazania w stylu zrzędzenie starszego brata.
Propozycja Gwen go zaskoczyła, ale to nie oznaczało, że nie chciał z niej skorzystać. Bo właściwie dlaczego nie? Oboje siedzieli sami, równie dobrze mogli dłuższą chwilę spędzić na wspólnej herbacie nim obowiązki wezwą Gabriela do Tower.
- Właściwie to czemu nie, z chęcią się do pani dosiądę - potwierdził z uśmiechem, pewnie wracając jedynie do poprzednio zajmowanego stolika po swoją torbę, w której nosił te mniej lub bardziej niezbędne rzeczy do pracy.
- I proszę mówić mi po imieniu, Gabriel, niezmiernie mi miło - przedstawił się, wyciągając do niej rękę nim jeszcze zdążył zająć miejsce przy stoliku.
- Twoja torebka, spadła - wytłumaczył spokojnym tonem głosu, naprawdę starając się nie wystraszyć dziewczyny. No bo przeważnie brodaty, rosły mężczyzna podchodzący do nieznajomej osoby przeważnie nie wróżył nic dobrego. Dlatego nie chcąc oberwać z zaskoczenia jakimś zaklęciem, postanowił zachować wszelką ostrożność, podchodząc do sytuacji z należytą jej delikatnością i próbując przywołać na twarz możliwie najłagodniejszy wyraz. No przecież Gabriel był jedną, wielką maskotką do przytulania! Żaden z niego zbir. A tym bardziej czarodziejski zbir, jego nader mugolskie odzienie świadczyło o jego pochodzeniu. Cóż, w pracy cenił sobie wygodę. Nawet jeżeli niekiedy wymyślne ubiory czarodziejów go intrygowały to nie miał zamiaru nosić się jak paniczyk. No przynajmniej w tej chwili. Po chwili jednak twarz nieznajomej rozświetlił szeroki uśmiech, co ostatecznie zwiastowało brak niezapowiedzianego ataku, chyba. Na wyjaśnienie Gwen nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Nie ma sprawy, zdarza się - odparł uprzejmie, darując sobie kazania, które pewnie swojej młodszej siostrze by wygłosił. W końcu mogła trafić na kogoś mniej uprzejmego, nawet zwykłego kieszonkowca! A wtedy mogłaby pożegnać się ze swoją własnością, no ale nie chciał zaczynać tak, mimo wszystko, miło zapowiadającego się dnia na kazania w stylu zrzędzenie starszego brata.
Propozycja Gwen go zaskoczyła, ale to nie oznaczało, że nie chciał z niej skorzystać. Bo właściwie dlaczego nie? Oboje siedzieli sami, równie dobrze mogli dłuższą chwilę spędzić na wspólnej herbacie nim obowiązki wezwą Gabriela do Tower.
- Właściwie to czemu nie, z chęcią się do pani dosiądę - potwierdził z uśmiechem, pewnie wracając jedynie do poprzednio zajmowanego stolika po swoją torbę, w której nosił te mniej lub bardziej niezbędne rzeczy do pracy.
- I proszę mówić mi po imieniu, Gabriel, niezmiernie mi miło - przedstawił się, wyciągając do niej rękę nim jeszcze zdążył zająć miejsce przy stoliku.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Postura Gabriela nie zrobiła na Gwen większego wrażenia. Starała się nie oceniać ludzi po aparycji, chyba że mieli być jej modelami. Z resztą mężczyźnie „dobrze patrzyło z oczu”, a rudowłosa raczej nie należała do tych, którzy od razu sięgaliby po różdżkę, gdy działo się wokół coś złego. Właściwie… nawet nie miała jak tego dokonać, biorąc pod uwagę, że różdżka znajdowała się w torebce trzymanej przez Gabriela. Choć więc nie mógł tego wiedzieć naprawdę nie musiał się niczego obawiać.
Ucieszyło ją, że nieznajomy zgodził się usiąść razem z nią: to na pewno pomoże jej po raz kolejny nie zasnąć, a znała siebie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że to naprawdę mogło się ponownie zdarzyć. Zamknęła więc niezbyt dużą książkę (mugolska okładka mówiła o „Hiszpańskim malarstwie XIX-wieku w pigułce”) i włożyła ją do świeżo odzyskanej torebki: zajmowała większość jej miejsca, ledwo mieszcząc się tam razem z różdżką.
Gdy mężczyzna wrócił do stoika ze swoimi rzeczami, Gwen bez wahania uścisnęła mu rękę.
– Gwen – przedstawiła się; nie musiała dodawać, że „jest jej miło”, po twarzy dziewczyny po prostu było to widać. Dwudziestolatka była niczym labrador, który samym zachowaniem mówił: „Nie znamy się, ale przecież się poznamy, już cię uwielbiam!”. Z resztą gdy dziewczyna przypominała sobie o osobach, które poznała, chyba względem nikogo nie żywiła mocnych, negatywnych emocji, a nawet jeśli to zwykle te podszyte były współczuciem i pewnym zrozumieniem. W końcu złe zachowanie zwykle nie brało się znikąd.
Zaczekała, aż Gabriel zajmie miejsce przy stoliku i wygodnie się na nim umości, po czym, aby podtrzymać rozmowę, zapytała:
– Więc co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze, Gabrielu? Do kawiarni większość osób chyba przychodzi po południu. – Uniosła brew.
Ona sama na pewno nie byłaby tu o takiej godzinie, gdyby nie obowiązki… ale kto wie, może mężczyzna lubił rano wstawać wcześniej, by rozbudzić się gorącym napojem zrobionym przez kogoś? Szanowała to… choć w żadnym razie nie byłaby w stanie sama zachowywać się w ten spoób.
Ucieszyło ją, że nieznajomy zgodził się usiąść razem z nią: to na pewno pomoże jej po raz kolejny nie zasnąć, a znała siebie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że to naprawdę mogło się ponownie zdarzyć. Zamknęła więc niezbyt dużą książkę (mugolska okładka mówiła o „Hiszpańskim malarstwie XIX-wieku w pigułce”) i włożyła ją do świeżo odzyskanej torebki: zajmowała większość jej miejsca, ledwo mieszcząc się tam razem z różdżką.
Gdy mężczyzna wrócił do stoika ze swoimi rzeczami, Gwen bez wahania uścisnęła mu rękę.
– Gwen – przedstawiła się; nie musiała dodawać, że „jest jej miło”, po twarzy dziewczyny po prostu było to widać. Dwudziestolatka była niczym labrador, który samym zachowaniem mówił: „Nie znamy się, ale przecież się poznamy, już cię uwielbiam!”. Z resztą gdy dziewczyna przypominała sobie o osobach, które poznała, chyba względem nikogo nie żywiła mocnych, negatywnych emocji, a nawet jeśli to zwykle te podszyte były współczuciem i pewnym zrozumieniem. W końcu złe zachowanie zwykle nie brało się znikąd.
Zaczekała, aż Gabriel zajmie miejsce przy stoliku i wygodnie się na nim umości, po czym, aby podtrzymać rozmowę, zapytała:
– Więc co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze, Gabrielu? Do kawiarni większość osób chyba przychodzi po południu. – Uniosła brew.
Ona sama na pewno nie byłaby tu o takiej godzinie, gdyby nie obowiązki… ale kto wie, może mężczyzna lubił rano wstawać wcześniej, by rozbudzić się gorącym napojem zrobionym przez kogoś? Szanowała to… choć w żadnym razie nie byłaby w stanie sama zachowywać się w ten spoób.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Gwendolyn wydawała się być całkiem miłą odmianą jeżeli chodzi o towarzystwo. W odczuciu Tonksa zdawała się być raczej beztroską duszyczką, która jakimś cudem uchowała się w tym zepsutym świecie. Za każdym razem w takim momencie coś ściskało go za serce. Niedługo to wszystko miało się skończyć, stan wojenny, który został wprowadzony przez ministra był zwiastunem otwartej wojny, która trwała już od dłuższego czasu. Niestety, dni spokoju były policzone, a otwarty konflikt rzucał cień na cały kraj i nikt nie mógł już schować się przed jego obślizgłymi mackami. Była to dosyć ponura wizja przyszłości, ale niestety życie nie było tak kolorowe, jak na obrazach, o których chyba czytała Gwen (a przynajmniej tak mu się wydawało, gdy kątem oka zerknął na książkę, która leżała na stoliku). Tonks był zdania, że osoby takie jak Gwen, czy nawet jego młodsze siostry powinny być oszczędzone przez cierpienie wojny. On sam wybrał sobie taką, a nie inną ścieżkę, jako auror chciał walczyć ze złem i sam wychodził mu na przeciw. Miał wrażenie, że Justine została zmuszona do tego przez wojnę i gdyby nie zagrożenie ze strony popleczników samozwańczego Lorda to nadal leczyłaby ludzi. No, ale dosyć tych smętnych myśli, chociaż na chwilę przy porannej herbacie powinien nie myśleć o szarej rzeczywistości i przyszłości malującej się w żałobnych barwach.
- Jakoś nie mogłem wysiedzieć w domu, wyjątkowo wcześnie zerwałem się przed pracą, a do serwowanej tutaj herbaty zawsze miałem słabość - wyznał, uśmiechając się przy tym. Jak chyba każdy Anglik miał słabość do herbat. Zresztą lubił sobie usiąść w salonie z kubkiem czegoś ciepłego do picia i na chwilę nie myśleć o niczym. Trzeba było korzystać z tych chwil wolności.
- No, ale widzę, że nie tylko ja zdecydowałem się na poranną herbatę poza domem. Jeżeli mogę zapytać, co wygoniło cię z domu tak wcześnie rano? - zagadnął uprzejmie.
- Jakoś nie mogłem wysiedzieć w domu, wyjątkowo wcześnie zerwałem się przed pracą, a do serwowanej tutaj herbaty zawsze miałem słabość - wyznał, uśmiechając się przy tym. Jak chyba każdy Anglik miał słabość do herbat. Zresztą lubił sobie usiąść w salonie z kubkiem czegoś ciepłego do picia i na chwilę nie myśleć o niczym. Trzeba było korzystać z tych chwil wolności.
- No, ale widzę, że nie tylko ja zdecydowałem się na poranną herbatę poza domem. Jeżeli mogę zapytać, co wygoniło cię z domu tak wcześnie rano? - zagadnął uprzejmie.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zrobiła zdziwioną minę, słysząc odpowiedź mężczyzny.
– Naprawdę? Lubię herbatę, ale… jejku, nie lepiej przez chwilę dłużej pospać? – powiedziała, pod koniec wypowiedzi szeroko ziewając (oczywiście zasłaniając usta dłonią). Ugh, ten poranek był naprawdę męczący! Za krótko spała, zdecydowanie za krótko!
– Nie bym umniejszała tutejszej herbacie – dodała z uśmiechem, sięgając po swój, chłodny już, napar. – Jest faktycznie pyszna.
Wypiła łyk zielonej herbaty, odkładając filiżankę.
– Och, to tylko obowiązki. Normalnie nie wstaje o takich porach, często pracuje do późna – wyjaśniła. Naprawdę, nocami malowało się jej najlepiej. – Sztaluga mi się zepsuła, a pan, który mi ją naprawiał, nie mógł zająć się nią później… potrzebuje ją na wieczór. Więc czekam, aż się nią zajmie. – Wzruszyła ramionami.
Ziewnęła po raz kolejny.
– Wybacz, ale… ranek to naprawdę nie mój czas – przyznała. – Podziwiam cię, naprawdę. Chciałabym móc funkcjonować rano. Nie ważne ile śpię… to nigdy nie jest proste. – Zaśmiała się cicho.
Ciekawe, za ile sztaluga będzie gotowa? Naprawdę jej potrzebowała: to w końcu jedno z jej głównych narzędzi pracy. Wprawdzie miała jeszcze kilka, ale ta była jej ulubioną. Miała najlepsze wymiary do pracy w plenerze i przy okazji niosła za sobą najwięcej wspomnień. A Gwen zdecydowanie przywiązywała się do przedmiotów. Tak jak do swojego zeszyciku z zaklęciami, który leżał teraz pewnie na stoliku w jej mieszkaniu. Mogła go częściej brać ze sobą, ale po prostu nie chciała, aby się zbudził.
Chcąc podtrzymać rozmowę, po chwili dodała:
– Jaka praca wyciąga cię tak wcześnie z łóżka, hm? – spytała z uśmiechem, zapominając, że każdy „normlany” zawód właśnie tego wymaga. Gwen, pracując jako przewodniczka, miała dość ruchomy grafik, a ponieważ ostatnio coraz więcej malowała, zupełnie rozstrajała sobie dzień. Zapominała, że normą standardowego człowieka (nawet tego żyjącego w magicznym świecie) jest praca od ósmej do szesnastej przez sześć dni w tygodniu; jej to nie obowiązywało, choć koniec końców pracowała pewnie więcej od większości z nich.
– Naprawdę? Lubię herbatę, ale… jejku, nie lepiej przez chwilę dłużej pospać? – powiedziała, pod koniec wypowiedzi szeroko ziewając (oczywiście zasłaniając usta dłonią). Ugh, ten poranek był naprawdę męczący! Za krótko spała, zdecydowanie za krótko!
– Nie bym umniejszała tutejszej herbacie – dodała z uśmiechem, sięgając po swój, chłodny już, napar. – Jest faktycznie pyszna.
Wypiła łyk zielonej herbaty, odkładając filiżankę.
– Och, to tylko obowiązki. Normalnie nie wstaje o takich porach, często pracuje do późna – wyjaśniła. Naprawdę, nocami malowało się jej najlepiej. – Sztaluga mi się zepsuła, a pan, który mi ją naprawiał, nie mógł zająć się nią później… potrzebuje ją na wieczór. Więc czekam, aż się nią zajmie. – Wzruszyła ramionami.
Ziewnęła po raz kolejny.
– Wybacz, ale… ranek to naprawdę nie mój czas – przyznała. – Podziwiam cię, naprawdę. Chciałabym móc funkcjonować rano. Nie ważne ile śpię… to nigdy nie jest proste. – Zaśmiała się cicho.
Ciekawe, za ile sztaluga będzie gotowa? Naprawdę jej potrzebowała: to w końcu jedno z jej głównych narzędzi pracy. Wprawdzie miała jeszcze kilka, ale ta była jej ulubioną. Miała najlepsze wymiary do pracy w plenerze i przy okazji niosła za sobą najwięcej wspomnień. A Gwen zdecydowanie przywiązywała się do przedmiotów. Tak jak do swojego zeszyciku z zaklęciami, który leżał teraz pewnie na stoliku w jej mieszkaniu. Mogła go częściej brać ze sobą, ale po prostu nie chciała, aby się zbudził.
Chcąc podtrzymać rozmowę, po chwili dodała:
– Jaka praca wyciąga cię tak wcześnie z łóżka, hm? – spytała z uśmiechem, zapominając, że każdy „normlany” zawód właśnie tego wymaga. Gwen, pracując jako przewodniczka, miała dość ruchomy grafik, a ponieważ ostatnio coraz więcej malowała, zupełnie rozstrajała sobie dzień. Zapominała, że normą standardowego człowieka (nawet tego żyjącego w magicznym świecie) jest praca od ósmej do szesnastej przez sześć dni w tygodniu; jej to nie obowiązywało, choć koniec końców pracowała pewnie więcej od większości z nich.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Cóż, w dni pracujące coś takiego jak wypoczynek było Gabrielowi obce, a wysypianie się? Nie istniało. W dni, w które stawiał się w Biurze Aurorów zachowywał się jak ranny ptaszek na kofeinie, wstawał wcześnie i późno kładł się do łóżka.
- Niestety albo i stety mogę nazwać się rannym ptaszkiem - odparł, uśmiechając się uprzejmie. Czasem zazdrościł takim osobom jak Gwen. Od razu było widać, że jest artystką, niepokorną duszą, która frywolnie hula sobie po świecie, która nie lubi ograniczeń. On był raczej służbistą, mającym określone godziny pracy i zadania do zrealizowania. I chociaż nie zamieniłby swojego życia na żadne inne, to w tych czasach zdarzały się chwile, że zazdrościł ludziom, którzy byli trochę dalej od wojny, których ten koszmar jeszcze nie dotyczył. Właśnie, jeszcze było tu kluczowym słowem. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, kiedy raz po raz rozdziawiała usta podczas ziewu. Wyglądała trochę jak mały przeciągający się i ziewający kot albo inny futrzak, który nie wzbudzał w Tonksie czegoś w rodzaju irracjonalnego wstrętu wywołanego wspomnieniami z dzieciństwa. Nadal pamiętał pazury kota ciotki na swojej twarzy. Z pewnością nie było to nic przyjemnego.
- Jakoś do tego przywykłem, poza tym tak jak mówiłem, jestem kimś w rodzaju rannego ptaszka i budzenie się wcześnie nie sprawia mi aż takiego problemu - odparł. Z chęcią by wypytał ją o zawód, ale prawda była taka, że kompletnie nie znał się na malarstwie, generalnie na sztuce. Nie była to jego najmocniejsza strona, ale cóż się dziwić. Podobno aurorzy są gruboskórni i niewrażliwi na piękno sztuki. Być może, wcale nie miał zamiaru temu zaprzeczać.
- Od dawna malujesz? - rzucił dla podtrzymania rozmowy. W końcu nie chciał okazać braku zainteresowania jej zajęciem. Kiedy zaś spytała o jego zawód uśmiechnął się delikatnie. Zresztą po chwili w końcu długo wyczekiwana herbata pojawiła się na stole co przyjął z wielką ulgą, ale i tak nie miał zamiaru unikać odpowiedzi.
- Pracuję w Biurze Aurorów - odparł dosyć krótko i zwięźle. Chyba nie musiał dodawać, że jest właśnie jednym z nich.
- Niestety albo i stety mogę nazwać się rannym ptaszkiem - odparł, uśmiechając się uprzejmie. Czasem zazdrościł takim osobom jak Gwen. Od razu było widać, że jest artystką, niepokorną duszą, która frywolnie hula sobie po świecie, która nie lubi ograniczeń. On był raczej służbistą, mającym określone godziny pracy i zadania do zrealizowania. I chociaż nie zamieniłby swojego życia na żadne inne, to w tych czasach zdarzały się chwile, że zazdrościł ludziom, którzy byli trochę dalej od wojny, których ten koszmar jeszcze nie dotyczył. Właśnie, jeszcze było tu kluczowym słowem. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, kiedy raz po raz rozdziawiała usta podczas ziewu. Wyglądała trochę jak mały przeciągający się i ziewający kot albo inny futrzak, który nie wzbudzał w Tonksie czegoś w rodzaju irracjonalnego wstrętu wywołanego wspomnieniami z dzieciństwa. Nadal pamiętał pazury kota ciotki na swojej twarzy. Z pewnością nie było to nic przyjemnego.
- Jakoś do tego przywykłem, poza tym tak jak mówiłem, jestem kimś w rodzaju rannego ptaszka i budzenie się wcześnie nie sprawia mi aż takiego problemu - odparł. Z chęcią by wypytał ją o zawód, ale prawda była taka, że kompletnie nie znał się na malarstwie, generalnie na sztuce. Nie była to jego najmocniejsza strona, ale cóż się dziwić. Podobno aurorzy są gruboskórni i niewrażliwi na piękno sztuki. Być może, wcale nie miał zamiaru temu zaprzeczać.
- Od dawna malujesz? - rzucił dla podtrzymania rozmowy. W końcu nie chciał okazać braku zainteresowania jej zajęciem. Kiedy zaś spytała o jego zawód uśmiechnął się delikatnie. Zresztą po chwili w końcu długo wyczekiwana herbata pojawiła się na stole co przyjął z wielką ulgą, ale i tak nie miał zamiaru unikać odpowiedzi.
- Pracuję w Biurze Aurorów - odparł dosyć krótko i zwięźle. Chyba nie musiał dodawać, że jest właśnie jednym z nich.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaśmiała się cicho, słysząc komentarz Gabriela dotyczący jego porannego wstawania.
– Może i tak jest zdrowiej? – rzuciła krótko.
Gwen chyba nigdy nie przyzwyczaiłaby się do stabilnego życia, nawet, gdyby chciała. Pamiętała, jak bardzo męczyły ją poranne zajęcia w Hogwarcie, czy w szkole podstawowej. Zwykle mimo wczesnego wstawania i tak nocami nie potrafiła zasypiać, co kończyło się tym, że całe tygodnie chodziła ziewając. Wprawdzie po kilku latach nauki jej organizm przywykł do szkolnego trybu życia, ale i tak nie było to nic przyjemnego.
O ile wcześniej ziewała, o tyle pytanie o jej zajęcie sprawiło, że w oczach Gwen pojawił się radosny błysk. W końcu który artysta nie lubi mówić o swojej pracy? Malarka nie znała takich osób… choć inną kwestią było to, czy w ogóle znała wielu artystów. Chyba jednak niekoniecznie.
– Odkąd pamiętam – odparła szybko, zupełnie szczerze. – No wiesz… najpierw było bazgranie na kartce, ale chyba każdy tak zaczynał. Jak poszłam do Hogwartu przez pierwszy rok byłam wszystkim zafascynowałam i miałam masę pomysłów na przyszłość… i chyba tylko wtedy trochę mniej tworzyłam. Ale tak… odkąd sięgam pamięcią… zawsze coś dłubałam, czy to na kartce, czy na płótnie.
Malarki zdecydowanie nie trzeba było zachęcać do mówienia o swoich zainteresowaniach, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że w takich chwilach potrafi mieć coś, co sama zwała „słowotokiem twórczym”. Wiedząc o tym, ugryzła się w język, nim zupełnie się rozkręciła. Przecież pewnie zamęczyłaby biednego Gabriela, a to zdecydowanie nie było jej celem! Chyba, że mężczyzna dalej pociągnie temat… to ona chętnie odpowie mu na każde pytanie. W głębi duszy cicho na to liczyła, choć nie przyznałaby się do tego faktu przed samą sobą.
Gdy mężczyzna podał swoje miejsce pracy, Gwen zmarszczyła brwi.
– W sensie… jesteś tam... sekretarzem, czy coś? – spytała. Nie wiedziała za dobrze, jak funkcjonuje Ministerstwo Magii, a nauczona, że „prawnicy”, „lekarze”, „policjanci” i inne ważne osobistości w mugolskim świecie od razu przyznają się do zawodu, nie spodziewała się, że ktoś mógłby mówić o tak istotnej pracy jak auror w ten sposób. Z jej doświadczeń wynikało, że praca w jakimś „biurze”, czy „przychodni” oznaczało zawód wspomagając. Sprzątaczkę, sekretarkę, albo asystenta, nie doświadczonego prawnika.
– Może i tak jest zdrowiej? – rzuciła krótko.
Gwen chyba nigdy nie przyzwyczaiłaby się do stabilnego życia, nawet, gdyby chciała. Pamiętała, jak bardzo męczyły ją poranne zajęcia w Hogwarcie, czy w szkole podstawowej. Zwykle mimo wczesnego wstawania i tak nocami nie potrafiła zasypiać, co kończyło się tym, że całe tygodnie chodziła ziewając. Wprawdzie po kilku latach nauki jej organizm przywykł do szkolnego trybu życia, ale i tak nie było to nic przyjemnego.
O ile wcześniej ziewała, o tyle pytanie o jej zajęcie sprawiło, że w oczach Gwen pojawił się radosny błysk. W końcu który artysta nie lubi mówić o swojej pracy? Malarka nie znała takich osób… choć inną kwestią było to, czy w ogóle znała wielu artystów. Chyba jednak niekoniecznie.
– Odkąd pamiętam – odparła szybko, zupełnie szczerze. – No wiesz… najpierw było bazgranie na kartce, ale chyba każdy tak zaczynał. Jak poszłam do Hogwartu przez pierwszy rok byłam wszystkim zafascynowałam i miałam masę pomysłów na przyszłość… i chyba tylko wtedy trochę mniej tworzyłam. Ale tak… odkąd sięgam pamięcią… zawsze coś dłubałam, czy to na kartce, czy na płótnie.
Malarki zdecydowanie nie trzeba było zachęcać do mówienia o swoich zainteresowaniach, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że w takich chwilach potrafi mieć coś, co sama zwała „słowotokiem twórczym”. Wiedząc o tym, ugryzła się w język, nim zupełnie się rozkręciła. Przecież pewnie zamęczyłaby biednego Gabriela, a to zdecydowanie nie było jej celem! Chyba, że mężczyzna dalej pociągnie temat… to ona chętnie odpowie mu na każde pytanie. W głębi duszy cicho na to liczyła, choć nie przyznałaby się do tego faktu przed samą sobą.
Gdy mężczyzna podał swoje miejsce pracy, Gwen zmarszczyła brwi.
– W sensie… jesteś tam... sekretarzem, czy coś? – spytała. Nie wiedziała za dobrze, jak funkcjonuje Ministerstwo Magii, a nauczona, że „prawnicy”, „lekarze”, „policjanci” i inne ważne osobistości w mugolskim świecie od razu przyznają się do zawodu, nie spodziewała się, że ktoś mógłby mówić o tak istotnej pracy jak auror w ten sposób. Z jej doświadczeń wynikało, że praca w jakimś „biurze”, czy „przychodni” oznaczało zawód wspomagając. Sprzątaczkę, sekretarkę, albo asystenta, nie doświadczonego prawnika.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Możliwe, mam nadzieję - rzucił z uśmiechem. Z Gabrielem to było tak, że on wbił się w tryb swojej pracy i odsypiał wszystko w weekend, zachowując się w ciągu tygodnia jak ranny ptaszek z dożylnie podaną kofeiną. I jakoś to zdawało egzamin. Rzadkością było ziewanie nad biurkiem, czy wyczekiwanie upragnionej godziny, aby tylko położyć się łóżku. Może zwyczajnie nie miał na to czasu? Właściwie to czas był w jego przypadku w ogóle towarem deficytowym. Dlatego postanowił skorzystać z tego skrawka czasu i oddać się tak prozaicznej przyjemności jak wypicie kubka herbaty nie w pośpiechu między jednym a drugim zadaniem, a w spokoju przy stoliku, otoczony nieco duszącym zapachem herbat i senną atmosferą jaka panowała w środku. Pewnie nawet pani za ladą z trudem trzymała uniesione powieki. Zamiast jednak błądzić w obłokach skupił się na tym co było tu i teraz, a więc na rozmowie z Gwen. Z uprzejmością wysłuchał tego co miała do powiedzenia. To wszystko brzmiało fantastycznie, chociaż nie znał się na sztuce kompletnie i jego zdolności manualne ograniczały się raczej do prac naprawczych w domu za pomocą mugolskich narzędzi. Rysowanie, czy inna dziedzina sztuki nie była jego mocną stroną. - Podziwiam, dla mnie sztuka to obca dziedzina i moje zdolności plastyczne zaprzestały się rozwijać na poziomie dziecka - podsumował i pewnie się nawet uśmiechnął na wspomnienie dziecięcych kulfonów, które malował na kartkach i kazał mamie przyczepiać do lodówki bo wtedy to przecież były dzieła godne największych malarzy. A przynajmniej w mniemaniu małego Gabriela, którego gust plastyczny nie był wysublimowany, właściwie to on go w ogóle nie miał. Zmarszczył brwi, ściągając je do środka. - Nie, nie. Pracuję jako auror - zreflektował się z delikatnym uśmiechem. Faktycznie mógł bardziej dopracować swoją informację, ale widocznie i on jeszcze nie przestawił się na "stałą czujność" i być może dłuższy pobyt w łóżku zamiast wypadu do herbaciarni byłby całkiem dobrym pomysłem. Niestety teraz już się nie przekona czy był słuszny. Zerknął na tarczę zegara. Niedługo musiał kończyć to przyjemne, przypadkowe spotkanie i udać się do obecnej kwatery aurorów.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokręciła głową, słysząc „wymówki” Gabriela.
– Sztuka to po prostu dobra zabawa – wyjaśniła. – Nie musisz być utalentowany, by grać w quidditcha, prawda? To rozluźnia, nie ważne, czy mówimy o pisaniu, czy malowaniu.
Zamilkła na chwilę, aby po chwili wypalić:
– Naprawdę, to pomaga na stres. Możesz pokazać co czujesz… i wyzbyć się czających wewnątrz emocji. Wiesz, czemu to mężczyźni częściej piszą wiersze? Bo rzadziej mówią o swoich uczuciach i to w tworzeniu znajdują ujście.
Nie był to oczywiście żaden naukowy fakt. Usłyszała kiedyś to zdanie od jakiejś mugolskiej nauczycielki i tak jej się spodobało, że powtarzała je przy każdej okazji. Ale jak na razie teza poznanej lata temu kobiety wydawała się „sprawdzać” w życiu Gwen. Mimo że wcale nie czytała szczególnie dużo poezji. Wolała prozę.
Gdy mężczyzna podał swój „prawdziwy” zawód, w oczach malarki pojawił się błysk.
– Ojej, czyli… łapiesz czarnoksiężników, tak? To przecież tak inspirujące zajęcie! Jesteś Supermenem czarodziejskiego świata! – wypaliła, przypominając sobie stary komiks, na który kiedyś natrafiła. Nie przepadała do końca za czytaniem tej formy sztuki, ale sam koncept naprawdę jej się spodobał i utknął jej w pamięci. Szczególnie, że komiks przecież łączy i historię, i malarstwo, a Gwen lubiła i jedno, i drugie.
Szkoda, że czarodzieje nie mieli tego typu rzeczy! Wtedy może przemyślałaby życie tylko po magicznej stronie, ale skoro nie dopuszczali do siebie tak wielu ciekawych tworów…
– To musi być chyba bardzo wymagająca praca? Nie możesz się do niej spóźniać? – spytała. W głosie dziewczyny brzmiała szczera ciekawość.
Och, czemu ona nie pomyślała o zostaniu aurorem? Mogłaby łapać złych ludzi za pomocą czarów, a potem to malować… Może zaczęłaby tworzyć komiksy właśnie? Nadałaby sobie jakiś świetny pseudonim i opisywała swoje przygody. To byłoby coś! A może powinna śledzić takiego Gabriela i stać się jego Watsonem? W końcu świat magiczny i mugolski raczej się nie przenikały. Mogłaby więc pisać dosłownie o każdej tajemnicy, a żaden z czarodziejów nie powinien się zorientować.
– Sztuka to po prostu dobra zabawa – wyjaśniła. – Nie musisz być utalentowany, by grać w quidditcha, prawda? To rozluźnia, nie ważne, czy mówimy o pisaniu, czy malowaniu.
Zamilkła na chwilę, aby po chwili wypalić:
– Naprawdę, to pomaga na stres. Możesz pokazać co czujesz… i wyzbyć się czających wewnątrz emocji. Wiesz, czemu to mężczyźni częściej piszą wiersze? Bo rzadziej mówią o swoich uczuciach i to w tworzeniu znajdują ujście.
Nie był to oczywiście żaden naukowy fakt. Usłyszała kiedyś to zdanie od jakiejś mugolskiej nauczycielki i tak jej się spodobało, że powtarzała je przy każdej okazji. Ale jak na razie teza poznanej lata temu kobiety wydawała się „sprawdzać” w życiu Gwen. Mimo że wcale nie czytała szczególnie dużo poezji. Wolała prozę.
Gdy mężczyzna podał swój „prawdziwy” zawód, w oczach malarki pojawił się błysk.
– Ojej, czyli… łapiesz czarnoksiężników, tak? To przecież tak inspirujące zajęcie! Jesteś Supermenem czarodziejskiego świata! – wypaliła, przypominając sobie stary komiks, na który kiedyś natrafiła. Nie przepadała do końca za czytaniem tej formy sztuki, ale sam koncept naprawdę jej się spodobał i utknął jej w pamięci. Szczególnie, że komiks przecież łączy i historię, i malarstwo, a Gwen lubiła i jedno, i drugie.
Szkoda, że czarodzieje nie mieli tego typu rzeczy! Wtedy może przemyślałaby życie tylko po magicznej stronie, ale skoro nie dopuszczali do siebie tak wielu ciekawych tworów…
– To musi być chyba bardzo wymagająca praca? Nie możesz się do niej spóźniać? – spytała. W głosie dziewczyny brzmiała szczera ciekawość.
Och, czemu ona nie pomyślała o zostaniu aurorem? Mogłaby łapać złych ludzi za pomocą czarów, a potem to malować… Może zaczęłaby tworzyć komiksy właśnie? Nadałaby sobie jakiś świetny pseudonim i opisywała swoje przygody. To byłoby coś! A może powinna śledzić takiego Gabriela i stać się jego Watsonem? W końcu świat magiczny i mugolski raczej się nie przenikały. Mogłaby więc pisać dosłownie o każdej tajemnicy, a żaden z czarodziejów nie powinien się zorientować.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Teoretycznie rzecz biorąc nie musi, ale wtedy raczej długo nie pogra - stwierdził, odwołując się trochę do swoich czasów szkolnych, kiedy sam śmigał na miotle, najpierw jako jeden z zawodników, a potem jako kapitan drużyny, prowadząc Krukonów do zwycięstwa. I chociaż w czasie wolnym grali po prostu dla zabawy to nie da się ukryć, że wymagane były chociaż minimalne umiejętności do gry inaczej można dosyć szybko udać się na spotkanie z twardą powierzchnią boiska, a z również z własnych przeżyć wiedział, że nie było to uczucie zaliczające się do przyjemnych.
W takim razie Tonks był uszkodzony, ponieważ z dzieleniem się swoimi przemyśleniami i uczuciami było u niego na bakier, ale również talent pisarski pozostawiał wiele do życzenia, dlatego nie było mowy o jakiejś poezji z jego strony. Zapewne nawet nie wiedziałby jak się do tego zabrać. Krótko mówiąc, nie miał w sobie nawet krztyny artystycznej duszy. Nawet tańczyć nie potrafił.
- Naprawdę? Zawsze wydawało mi się, że to kobiety dużo chętniej tworzą poezję - rzucił, chociaż prawdę mówiąc, nigdy nie interesował się tym rodzajem literatury pięknej. Jego umysł nie był w stanie odczytać z metafor więcej niż to co jest napisane na papierze. Zupełnie, jakby wszystko co nie wiązało się z rozwiązywaniem zagadek, które miały prowadzić do czarnoksiężnika, były dla niego tajemnicą nie do odkrycia. Nigdy nie lubił zawiłości, wolał formułować swoje myśli w sposób jawny i czytelny dla jego rozmówcy. Nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy usłyszał porównanie do komiksowego bohatera. - Może takie porównanie jest zbyt na wyrost, ale można tak powiedzieć - odparł, podtrzymując wcześniejszy uśmiech. Cóż, z pewnością Gabriel dobrze orientował się w świecie mugolskim, ale to ten magiczny był mu domem - walczył różdżką, a nie pistoletem. Bądź co bądź nie ukrył się wśród mugoli, uciekając przed widmem wojny, a dołączył do Zakonu i chciał walczyć o lepsze jutro.
- Powiem ci, że nie spóźnianie się jest moim najmniejszym problemem - stwierdził, śmiejąc się przy tym, bo faktycznie nie powinien się spóźniać. Właśnie. Zerknął na zegarek i aż zachłysnął się herbatą, którą pewnie gdzieś w tak zwanym między czasie dostali. - Co mi przypomina, że muszę się zbierać, mam nadzieję, że się nie gniewasz - rzucił, w pośpiechu zbierając swoje rzeczy. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Trzymaj się Gwen i pilnuj torebki - pożegnał się jeszcze, zapłacił za swoją herbatę i pośpiesznie opuścił Czerwony Imbryk.
/zt
W takim razie Tonks był uszkodzony, ponieważ z dzieleniem się swoimi przemyśleniami i uczuciami było u niego na bakier, ale również talent pisarski pozostawiał wiele do życzenia, dlatego nie było mowy o jakiejś poezji z jego strony. Zapewne nawet nie wiedziałby jak się do tego zabrać. Krótko mówiąc, nie miał w sobie nawet krztyny artystycznej duszy. Nawet tańczyć nie potrafił.
- Naprawdę? Zawsze wydawało mi się, że to kobiety dużo chętniej tworzą poezję - rzucił, chociaż prawdę mówiąc, nigdy nie interesował się tym rodzajem literatury pięknej. Jego umysł nie był w stanie odczytać z metafor więcej niż to co jest napisane na papierze. Zupełnie, jakby wszystko co nie wiązało się z rozwiązywaniem zagadek, które miały prowadzić do czarnoksiężnika, były dla niego tajemnicą nie do odkrycia. Nigdy nie lubił zawiłości, wolał formułować swoje myśli w sposób jawny i czytelny dla jego rozmówcy. Nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy usłyszał porównanie do komiksowego bohatera. - Może takie porównanie jest zbyt na wyrost, ale można tak powiedzieć - odparł, podtrzymując wcześniejszy uśmiech. Cóż, z pewnością Gabriel dobrze orientował się w świecie mugolskim, ale to ten magiczny był mu domem - walczył różdżką, a nie pistoletem. Bądź co bądź nie ukrył się wśród mugoli, uciekając przed widmem wojny, a dołączył do Zakonu i chciał walczyć o lepsze jutro.
- Powiem ci, że nie spóźnianie się jest moim najmniejszym problemem - stwierdził, śmiejąc się przy tym, bo faktycznie nie powinien się spóźniać. Właśnie. Zerknął na zegarek i aż zachłysnął się herbatą, którą pewnie gdzieś w tak zwanym między czasie dostali. - Co mi przypomina, że muszę się zbierać, mam nadzieję, że się nie gniewasz - rzucił, w pośpiechu zbierając swoje rzeczy. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Trzymaj się Gwen i pilnuj torebki - pożegnał się jeszcze, zapłacił za swoją herbatę i pośpiesznie opuścił Czerwony Imbryk.
/zt
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wolała nie ciągnąć dłużej tematu magicznego sportu, o którym nie miała w gruncie rzeczy najmniejszego pojęcia – nawet na szkolne mistrzostwa raczej nie chodziła. Dlatego nie skomentowała słów Gabriela, nie mając zamiaru odkrywać, jak mało na ten temat wie.
Przytaknęła na słowa mężczyzny o poezji.
– Właściwie większość twórców to mężczyźni – wyjaśniła. – Choć to pewnie spowodowane jest częściowo rolą kobiety w historii… no wiesz… przez większość czasu nie mogłyśmy tworzyć. A przynajmniej nie oficjalnie. – Wzruszyła ramionami.
Jako przewodniczka w muzeum miała okazję podziwiać wiele eksponatów i wśród tych starszych dzieła kobiet były prawdziwymi białymi krukami. Gwen zawsze ciekawiło za iloma z nich kryją się tak naprawdę kobiety, które przybierały męskie imiona, aby móc realizować się w sztuce?
Zaśmiała się, słysząc reakcję Gabriela na jej porównanie go do Supermena. Nie zwróciła uwagi na to, że mężczyzna nie zdziwił się na to, wyraźnie wiedząc, co to za postać. W końcu skoro to dla niej była rzecz oczywista, to czemu dla niego miałoby być inaczej? Cóż, gdyby Gwen była bardziej uważna pewnie mogłaby wywnioskować z tej wymiany zdań, jakie poglądy polityczne ma jej rozmówca, co mogłoby się jej w przyszłości przydać, ale przynajmniej w tej chwili po prostu o tym nie pomyślała.
– Oj, nie bądź skromny. – Machnęła ręką. – W takim razie nie zawaham się zgłosić, jeśli trafię na trop jakiegoś złoczyńcy. – Uniosła brew.
Skinęła głową, słysząc kolejne jego słowa.
– To musi być bardzo niebezpieczne zajęcie – przyznała, tym razem zupełnie poważnie. Wiedziała, że z takich rzeczy mimo wszystko lepiej nie żartować. Tacy jak Gabriel pewnie codziennie narażali życie, aby szaraczkom żyło się bezpiecznie i spokojnie.
– Nie ma problemu, powodzenia w pracy! – powiedziała, czując ukłucie smutku. Tak miłe spotkania nie powinny się tak szybko kończyć przez służbowe obowiązki. – Zapraszam do Muzeum Brytyjskiego, może na siebie trafimy – rzuciła na pożegnanie, gdy mężczyzna wychodził.
Gdy Gabriel opuścił lokal, Gwen spędziła jeszcze chwilę przy stole, dopijając herbatę, a następnie zaczęła zbierać się do wyjścia.
| z/t
Przytaknęła na słowa mężczyzny o poezji.
– Właściwie większość twórców to mężczyźni – wyjaśniła. – Choć to pewnie spowodowane jest częściowo rolą kobiety w historii… no wiesz… przez większość czasu nie mogłyśmy tworzyć. A przynajmniej nie oficjalnie. – Wzruszyła ramionami.
Jako przewodniczka w muzeum miała okazję podziwiać wiele eksponatów i wśród tych starszych dzieła kobiet były prawdziwymi białymi krukami. Gwen zawsze ciekawiło za iloma z nich kryją się tak naprawdę kobiety, które przybierały męskie imiona, aby móc realizować się w sztuce?
Zaśmiała się, słysząc reakcję Gabriela na jej porównanie go do Supermena. Nie zwróciła uwagi na to, że mężczyzna nie zdziwił się na to, wyraźnie wiedząc, co to za postać. W końcu skoro to dla niej była rzecz oczywista, to czemu dla niego miałoby być inaczej? Cóż, gdyby Gwen była bardziej uważna pewnie mogłaby wywnioskować z tej wymiany zdań, jakie poglądy polityczne ma jej rozmówca, co mogłoby się jej w przyszłości przydać, ale przynajmniej w tej chwili po prostu o tym nie pomyślała.
– Oj, nie bądź skromny. – Machnęła ręką. – W takim razie nie zawaham się zgłosić, jeśli trafię na trop jakiegoś złoczyńcy. – Uniosła brew.
Skinęła głową, słysząc kolejne jego słowa.
– To musi być bardzo niebezpieczne zajęcie – przyznała, tym razem zupełnie poważnie. Wiedziała, że z takich rzeczy mimo wszystko lepiej nie żartować. Tacy jak Gabriel pewnie codziennie narażali życie, aby szaraczkom żyło się bezpiecznie i spokojnie.
– Nie ma problemu, powodzenia w pracy! – powiedziała, czując ukłucie smutku. Tak miłe spotkania nie powinny się tak szybko kończyć przez służbowe obowiązki. – Zapraszam do Muzeum Brytyjskiego, może na siebie trafimy – rzuciła na pożegnanie, gdy mężczyzna wychodził.
Gdy Gabriel opuścił lokal, Gwen spędziła jeszcze chwilę przy stole, dopijając herbatę, a następnie zaczęła zbierać się do wyjścia.
| z/t
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kącik kawiarniany
Szybka odpowiedź