Stoliki w pobliżu wejścia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki w pobliżu wejścia
Stoliki dla gości znajdujące się tuż obok wejścia do pubu, wobec czego łatwiej tutaj o wolne miejsca ze względu na wchodzących, jak i wychodzących czarodziejów; wszak każdy woli napić się w spokoju. Za niezbyt czystej szyby można oglądać mugoli śpieszących przed siebie i całkowicie obojętnych na obecność Dziurawego Kotła. Tylko czasami jeden z nich przystanie zaszokowany, lecz po chwili potrząśnie głową i wróci do swoich spraw.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc, że panienka przed nim zaczyna mu się stawiać wcale mu się to nie spodobało. Uniósł jedną brew ku górze, chociaż nie koniecznie mu to wyszło, przede wszystkim dlatego, że miał w zasadzie monobrew był taki zarośnięty.
Pomimo faktu, że był pijany to jednak coś tam jeszcze pojmował i łączył fakty, dlatego jeszcze bardziej się zirytował słysząc słowa tej panny przed nim. Ponownie poprawił opadające mu z zadka spodnie i podrapał się po ziemniakowatym nosie.
- Ale wychodzi na to, że chcecie by każdy się interesował tym co macie do powiedzenia! - warknął nachylając się do tej pyskatej panny i owiewając ją swoim zabójczym oddechem.
W Kotle znało go kilka osób, nie miał zbyt dobrej opinii. Często rozpoczynał bójki, które przeważnie kończyły się tym, że lądował na bruku wyrzucony przez obsługę lub innego z gości, do którego się rzucał. Raczej nie widywano go w stanie trzeźwości. Dlatego też mało kto chciał mieć z nim cokolwiek do czynienia.
Stary Tom słysząc słowa Florence uniósł na nią spojrzenie zmęczonych oczu. W latach swojej młodości z pewnością sam wyrzuciłby oblecha za drzwi, jednak w tym momencie nie miał tyle siły. I szczerze mówiąc też ochoty. Chociaż nie odpowiadała mu tutaj jego obecność to jednak nic nie mógł na to poradzić. Klient to jednak klient. Stary barman spojrzał na mężczyznę bezradnie, a potem na Florence, by po chwili przenieść spojrzenie na drzwi.
- Obrażają? O nie, obrażać to ja cię dopiero mogę zacząć. - dodał po chwili mężczyzna widać, że coraz bardziej zirytowany.
Można było wyczuć, że atmosfera robiła się coraz to gęstsza, a w powietrzu wisiała jakaś katastrofa, albo chociaż większy wypadek.
W momencie kiedy gburowaty czarodziej zaczął sięgać do kieszeni, drzwi od baru się otworzyły i wszedł zamiennik Toma. Omiótł spojrzeniem sale i zatrzymał je na wzburzonym jegomościu, po czym ruszył w jego kierunku.
- Ty kolego masz już dość. - powiedział niby to spokojnym tonem, po czym złapał typa za ramie i odciągnął od panienek z duża siłą. - Już nie będzie panienek niepokoił. - zwrócił się do dam, po czym bez słowa pociągnął za sobą pijanego i nabuzowanego jegomościa w stronę drzwi, by po chwili wyrzucić go na bruk, tak jak przewidział wcześniej Tom.
Pomimo faktu, że był pijany to jednak coś tam jeszcze pojmował i łączył fakty, dlatego jeszcze bardziej się zirytował słysząc słowa tej panny przed nim. Ponownie poprawił opadające mu z zadka spodnie i podrapał się po ziemniakowatym nosie.
- Ale wychodzi na to, że chcecie by każdy się interesował tym co macie do powiedzenia! - warknął nachylając się do tej pyskatej panny i owiewając ją swoim zabójczym oddechem.
W Kotle znało go kilka osób, nie miał zbyt dobrej opinii. Często rozpoczynał bójki, które przeważnie kończyły się tym, że lądował na bruku wyrzucony przez obsługę lub innego z gości, do którego się rzucał. Raczej nie widywano go w stanie trzeźwości. Dlatego też mało kto chciał mieć z nim cokolwiek do czynienia.
Stary Tom słysząc słowa Florence uniósł na nią spojrzenie zmęczonych oczu. W latach swojej młodości z pewnością sam wyrzuciłby oblecha za drzwi, jednak w tym momencie nie miał tyle siły. I szczerze mówiąc też ochoty. Chociaż nie odpowiadała mu tutaj jego obecność to jednak nic nie mógł na to poradzić. Klient to jednak klient. Stary barman spojrzał na mężczyznę bezradnie, a potem na Florence, by po chwili przenieść spojrzenie na drzwi.
- Obrażają? O nie, obrażać to ja cię dopiero mogę zacząć. - dodał po chwili mężczyzna widać, że coraz bardziej zirytowany.
Można było wyczuć, że atmosfera robiła się coraz to gęstsza, a w powietrzu wisiała jakaś katastrofa, albo chociaż większy wypadek.
W momencie kiedy gburowaty czarodziej zaczął sięgać do kieszeni, drzwi od baru się otworzyły i wszedł zamiennik Toma. Omiótł spojrzeniem sale i zatrzymał je na wzburzonym jegomościu, po czym ruszył w jego kierunku.
- Ty kolego masz już dość. - powiedział niby to spokojnym tonem, po czym złapał typa za ramie i odciągnął od panienek z duża siłą. - Już nie będzie panienek niepokoił. - zwrócił się do dam, po czym bez słowa pociągnął za sobą pijanego i nabuzowanego jegomościa w stronę drzwi, by po chwili wyrzucić go na bruk, tak jak przewidział wcześniej Tom.
I show not your face but your heart's desire
Patrzył na wydanie Proroka Codziennego z wielkim zdjęciem Stonehenge już chyba od piętnastu minut. Przerażeni czarodzieje na pierwszym planie, w tle zaś Kamienny Krąg. A przynajmniej z tym, co po nim zostało... To była dość niefortunna gazeta, ale równocześnie jedyne co miał sensowne na biurku, gdy pisał list. Umówił się z Jamie, że będzie czytał akurat to wydanie, żeby mogła go rozpoznać, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak idiotyczny to był pomysł. Ludzi było cała masa, spora część miała ze sobą gazety, a ich pierwsze strony mogły być Stonehenge, jak równie dobrze grządką babci Potter. No, cóż. Nikt nie twierdził, że Elphie miał głowę na karku, ale przynajmniej się starał. Jako stróż prawa musiał spełniać pewne zalecenia, trzymać jakiś poziom, ale wiele jego przyjaciół określało go po prostu jako niezbyt rozgarniętego, a wręcz nawet głupiego. Jego szefowie mieli dość często kłopoty, gdy starał się brawurowo wykazać z poczucia praworządności, jednak niekiedy... Nie wychodziło mu to tak dobrze jakby tego chciał. I chociaż jego rówieśnicy czasami mieli już rodziny i dzieci, on wciąż tkwił w tym magicznym świecie słodkiej ciekawości i dzieciństwa. Był za młody, żeby robić to, co inni. Zawsze chodził swoimi ścieżkami, nawet wtedy, gdy miał się sparzyć.
Być może miało się tak wydarzyć również i tego dnia. Wszak nie dostał żadnego potwierdzenia i zdał sobie sprawę, że nie podał żadnej godziny. Dziurawy Kocioł jednak serwował najtańszy alkohol po szóstej wieczorem, dlatego obstawił, że właśnie wtedy zjawi się jego daleka kuzynka. Specjalnie usiadł przy stolikach na wejściu, żeby łatwiej było go zauważyć. No i żeby sam miał jakiś pogląd na sytuację. Za każdym razem, gdy ktoś wchodził, wyciągał szyję i starał się łapać kontakt wzrokowy z wchodzącymi kobietami, ale w większości albo w ogóle nie zwracały na niego uwagi, albo patrzyły z pobłażaniem.
- Nie, nie! Tu zajęte! - rzucał za każdym razem, gdy ktoś podchodził i chciał zabrać puste krzesło do siebie. Łypali wtedy na niego nieprzyjemnie, jakby był jakiś nie tego — w końcu siedział sam przy małym stoliku z dwoma krzesłami. W jednym momencie musiał też pokazać odznakę, żeby napastnicy się od niego odczepili i dali mu spokój. Chociaż niechętnie, zrobili to, ale grymas rozbawienia na ich twarzach dokuczał mu najbardziej. Patrzyli na niego jak na dzieciaka, a nie poważnego pracownika Patrolu Egzekucyjnego. Już dawno nie był przecież uczniem Hogwartu, a oni nawet nie chcieli traktować go jak równego. Poirytowanie wzbierało w nim tym większe, że nie wiedział, czy spotkanie w ogóle się odbędzie. A jeśli tak, to czy Jamie go nie wyśmieje. Widzieli się naprawdę wieki temu i Urquart nie wiedział, jaka McKinnon w ogóle była. - Weź się w garść, Elphie. To w końcu nic wielkiego - powtarzał pod nosem, wiercąc się na swoim miejscu.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jamie miała liczną rodzinę zarówno od strony McKinnonów, jak i Potterów. Samego rodzeństwa posiadała sztuk cztery, a poza tym całe mnóstwo kuzynostwa. Siłą rzeczy nie wszystkich miała okazję poznać dobrze, bo jakichś dalszych krewnych, z którymi jej rodzice nie żyli w zażyłych relacjach, widziała może kilka razy w życiu. Takim przypadkiem była rodzina Elphiego – wiedziała że tacy ludzie istnieją, kilka razy spotkała ich na rodzinnych spędach u Potterów, ale jej matka niespecjalnie przepadała za swoją kuzynką, a więc Jamie może kilka razy w życiu widziała syna ciotki, młodszego od niej o trzy lata, przez co pamiętała go jeszcze jako dzieciaka, którego czasem widywała też w wieży Gryffindoru, ale z racji różnicy wieku mieli zupełnie inne grona znajomych. Potem ona szkołę skończyła i od tamtego czasu chyba ani razu nie spotkała Elphiego, dlatego bardzo ją zdziwił list otrzymany parę dni temu.
Zastanawiała się nad przyjściem, ale ostatecznie uznała, że cokolwiek wydarzyło się niegdyś między ich matkami, nie przeszkadza w tym, żeby pojawić się w wyznaczonym miejscu i porozmawiać. Po tym, jak parę dni temu się poobijała chwilowo miała przerwę od ostrych treningów i mogła pojawić się w Londynie.
Nie wiedziała kim obecnie był Elphie, który już dłuższy czas temu skończył Hogwart i nie był tym dzieciakiem, który sięgał jej może do brody. Gdy przekroczyła próg Dziurawego Kotła od razu zaczęła się rozglądać po stolikach w pobliżu wejścia, wypatrując kogoś, kto trzymałby w ręku wydanie Proroka ze zdjęciem Stonehenge na pierwszej stronie. Było już po osiemnastej i zdała sobie nagle sprawę, że przecież nie umówili się na konkretną godzinę i młody mężczyzna mógł już dawno sobie pójść znudzony czekaniem; jednak siłą rzeczy uznała że popołudnie to najlepsza pora, bo ruch był mniejszy niż w godzinach szczytu i łatwiej było znaleźć wolny stolik niż w porach, gdy najwięcej ludzi szło tędy na zakupy, lub wpadało na szybki obiad lub napitek po pracy.
Ale w końcu przy jednym z mniejszych stolików zauważyła młodego mężczyznę (czy może raczej jeszcze chłopaka?) trzymającego egzemplarz Proroka i ruszyła w tamtą stronę. Elphie mógł zauważyć, że nadal była wysoka jak na kobietę (czym wyróżniała się już w Hogwarcie), miała też czarne włosy kończące się tuż za linią żuchwy, których końce były nieco nastroszone i rozwiane. Kolor i niesforność jej fryzury były cechą przejętą po rodzinie ze strony Potterów.
- Przepraszam... Elphie? Elphie Urquart? – zapytała; dostrzegała w jego twarzy podobieństwo do tamtego dzieciaka, choć niewątpliwie wyrósł i zmężniał, ale nadal wyglądał młodo i niewykluczone, że wciąż była od niego wyższa, choć pewnie nie tyle co kiedyś. – Jestem Jamie McKinnon, otrzymałam twój list – dodała po chwili, uśmiechając się nieznacznie. Jej duże, zielone oczy skupiły się na nim. Mimo wszystko podobno byli rodziną, nawet jeśli daleką i nie utrzymującą większego kontaktu. Ale może teraz miało się to zacząć zmieniać, jeśli okaże się, że złapią kontakt. – Naprawdę nazwałeś swoją sowę Pan Malfoy? – spytała jeszcze, uprzednio ściszając głos, bo zdawała sobie sprawę, że było to coś kontrowersyjnego, może nawet nieco buntowniczego, biorąc pod uwagę, kto zasiadł na najwyższym stołku i w jaki sposób się to dokonało. Ale pisząc o uciekającym przed odpowiedzią Panu Malfoyu raczej nie miał na myśli ministra magii, a sowę.
Zastanawiała się nad przyjściem, ale ostatecznie uznała, że cokolwiek wydarzyło się niegdyś między ich matkami, nie przeszkadza w tym, żeby pojawić się w wyznaczonym miejscu i porozmawiać. Po tym, jak parę dni temu się poobijała chwilowo miała przerwę od ostrych treningów i mogła pojawić się w Londynie.
Nie wiedziała kim obecnie był Elphie, który już dłuższy czas temu skończył Hogwart i nie był tym dzieciakiem, który sięgał jej może do brody. Gdy przekroczyła próg Dziurawego Kotła od razu zaczęła się rozglądać po stolikach w pobliżu wejścia, wypatrując kogoś, kto trzymałby w ręku wydanie Proroka ze zdjęciem Stonehenge na pierwszej stronie. Było już po osiemnastej i zdała sobie nagle sprawę, że przecież nie umówili się na konkretną godzinę i młody mężczyzna mógł już dawno sobie pójść znudzony czekaniem; jednak siłą rzeczy uznała że popołudnie to najlepsza pora, bo ruch był mniejszy niż w godzinach szczytu i łatwiej było znaleźć wolny stolik niż w porach, gdy najwięcej ludzi szło tędy na zakupy, lub wpadało na szybki obiad lub napitek po pracy.
Ale w końcu przy jednym z mniejszych stolików zauważyła młodego mężczyznę (czy może raczej jeszcze chłopaka?) trzymającego egzemplarz Proroka i ruszyła w tamtą stronę. Elphie mógł zauważyć, że nadal była wysoka jak na kobietę (czym wyróżniała się już w Hogwarcie), miała też czarne włosy kończące się tuż za linią żuchwy, których końce były nieco nastroszone i rozwiane. Kolor i niesforność jej fryzury były cechą przejętą po rodzinie ze strony Potterów.
- Przepraszam... Elphie? Elphie Urquart? – zapytała; dostrzegała w jego twarzy podobieństwo do tamtego dzieciaka, choć niewątpliwie wyrósł i zmężniał, ale nadal wyglądał młodo i niewykluczone, że wciąż była od niego wyższa, choć pewnie nie tyle co kiedyś. – Jestem Jamie McKinnon, otrzymałam twój list – dodała po chwili, uśmiechając się nieznacznie. Jej duże, zielone oczy skupiły się na nim. Mimo wszystko podobno byli rodziną, nawet jeśli daleką i nie utrzymującą większego kontaktu. Ale może teraz miało się to zacząć zmieniać, jeśli okaże się, że złapią kontakt. – Naprawdę nazwałeś swoją sowę Pan Malfoy? – spytała jeszcze, uprzednio ściszając głos, bo zdawała sobie sprawę, że było to coś kontrowersyjnego, może nawet nieco buntowniczego, biorąc pod uwagę, kto zasiadł na najwyższym stołku i w jaki sposób się to dokonało. Ale pisząc o uciekającym przed odpowiedzią Panu Malfoyu raczej nie miał na myśli ministra magii, a sowę.
Ciężko było mu się uspokoić. Nie spotykał się co prawda z żadną zaginioną matką czy siostrą, ale jednak zależało mu na tym, żeby spotkanie — o ile w ogóle do niego dojdzie — przebiegło w pozytywnej atmosferze. Nie wiedział dokładnie, dlaczego jego mama tak się nie lubiła ze swoją kuzynką, ale nie zamierzał się specjalnie dowiadywać. Raz czy dwa usłyszał o tym, że rodzina Potterów jest nieźle pokręcona, ale nic więcej. Mimo że pracował w policji i miał wiedzę odnoszącą się do wydobywania informacji, nawet tych dawnych, w rodzinie było inaczej. Przesłuchiwanie własnych rodziców wydawało mu się jakimś kosmosem! Skoro nie chcieli o tym rozmawiać, niech i tak będzie. Nie zamierzał tego zmieniać. Nie oznaczało to jednak, że Jamie i on mieli mieć taką samą relację. To kompletna bzdura, dlatego też podjął odpowiednie kroki, żeby w końcu to wyprostować. Trochę długo mu zeszło, żeby w końcu napisać do starszej kuzynki, którą ledwo pamiętał z Hogwartu, jednak gdy Pan Malfoy zniknął za horyzontem nie było już odwrotu. To był czysty przypadek, że w ogóle sobie przypomniał. Podczas sprzątania strychu, o które poprosiła go właśnie mama, wysypał się karton ze zdjęciami. I oczywiście sprzątanie na tym się zakończyło, bo Elphie spędził całą resztę dnia na przeglądaniu fotografii i zastanawianiu się kto był kim i gdzie miało to miejsce. Część z nich była naprawdę kompromitująca, jak na przykład to, gdzie siedział na golasa w ogrodzie i przekopywał niezdarnie piaskownicę, ale spora grupa go zaskoczyła. Jak chociażby to, gdzie stał obok jakiejś wyższej dziewczynki — ona trzymała lizaka w buzi, a on starał się jej go zabrać z wyraźnie obrażoną miną. Oczywiście nic z tego, bo sięgał jej może do łokcia. W przeciwieństwie do niej Elphie nie posiadał czarnej burzy nastroszonych włosów, które tak charakteryzowały Potterów. Zamiast nich miał odstające uszy Urquartów.
Podczas czekania nucił sobie pod nosem kolejny klasyk Celestyny Werback, zastanawiając się nad wysłaniem kolejnego listu. Tym razem o bardziej niepokojącym wydźwięku, bo dotyczącym tajemniczego spotkania z aurorami, wiedźmimi strażnikami i policjantami na Zamglonych Wzgórzach. Musiał się odezwać do Skamandera i poprosić go o rozmowę, bo w końcu... Naprawdę się przestraszył tamtego dnia i po prostu stał jak ten garboróg, próbując nadążyć za myślą całej tamtejszej nocy. Wyczyszczenie pamięci tamtej kobiecie też go zaszokowało... Owszem, chciał zwalczać zło, ale to było po prostu... Dziwne. Na szczęście te chmurne przemyślenia przerwało nadejście niespodziewanego towarzysza lub właściwie to towarzyszki. Słysząc swoje personalia, Elphie drgnął i przeniósł spojrzenie na kobietę obok i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że odjechał myślami zupełnie w innym kierunku. Szybko się zreflekotwał, niemal podskakując na krześle i stając na równe nogi. - Tak, tak! To ja! - rzucił aż nadto energicznie i głośno, przez co parę osób obróciło głowy w jego kierunku. Elphie poczuł jak policzki zachodziły mu różem, gdy zawstydzony kolejnym wyskokiem, próbował jakoś to zamaskować. - Już się bałem, że nie przyjdziesz - dodał już spokojniej i również odpowiadając uśmiechem. Tak na dobrą sprawę z jego twarzy nigdy ten grymas nie schodził. No, chyba że był czymś wyraźnie przerażony. - Ciągle jesteś wyższa ode mnie - dodał, zauważając głupio i ruchem głowy zapraszając kobietę do zajęcia miejsca. Słysząc o Panu Malfoyu, uniósł lekko ramiona, jakby chciał się w nich ukryć. - Taaak - zaczął, nie wiedząc za bardzo jak się wytłumaczyć. - Moja stara sowa zginęła podczas spalenia Ministerstwa Magii, a Pan Malfoy dopiero zaczyna swój urząd, więc... - wyjaśnił, przenosząc spojrzenie ze środka stołu na Jamie i próbując wybadać jej odczucia względem tego. Nie wyglądała na kogoś, kto sympatyzował z ówczesnym rządem, ale wolał zanadto nie ryzykować. - Wybacz, że tak nagle napisałem, ale znalazłem nasze stare zdjęcie - zmienił temat, sięgając do kieszeni płaszcza i wysuwając je w stronę kobiety. - I zastanawiałem się, co robisz, jak żyjesz. Znalazłem twoje nazwisko przy graczach quidditcha, a dalej było już prosto. Harpie, co? Słyszałem, że się potłukłaś ostatnio. Wszystko ok? - gadał jak najęty i nie wiedział, kiedy się zamknąć.
Podczas czekania nucił sobie pod nosem kolejny klasyk Celestyny Werback, zastanawiając się nad wysłaniem kolejnego listu. Tym razem o bardziej niepokojącym wydźwięku, bo dotyczącym tajemniczego spotkania z aurorami, wiedźmimi strażnikami i policjantami na Zamglonych Wzgórzach. Musiał się odezwać do Skamandera i poprosić go o rozmowę, bo w końcu... Naprawdę się przestraszył tamtego dnia i po prostu stał jak ten garboróg, próbując nadążyć za myślą całej tamtejszej nocy. Wyczyszczenie pamięci tamtej kobiecie też go zaszokowało... Owszem, chciał zwalczać zło, ale to było po prostu... Dziwne. Na szczęście te chmurne przemyślenia przerwało nadejście niespodziewanego towarzysza lub właściwie to towarzyszki. Słysząc swoje personalia, Elphie drgnął i przeniósł spojrzenie na kobietę obok i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że odjechał myślami zupełnie w innym kierunku. Szybko się zreflekotwał, niemal podskakując na krześle i stając na równe nogi. - Tak, tak! To ja! - rzucił aż nadto energicznie i głośno, przez co parę osób obróciło głowy w jego kierunku. Elphie poczuł jak policzki zachodziły mu różem, gdy zawstydzony kolejnym wyskokiem, próbował jakoś to zamaskować. - Już się bałem, że nie przyjdziesz - dodał już spokojniej i również odpowiadając uśmiechem. Tak na dobrą sprawę z jego twarzy nigdy ten grymas nie schodził. No, chyba że był czymś wyraźnie przerażony. - Ciągle jesteś wyższa ode mnie - dodał, zauważając głupio i ruchem głowy zapraszając kobietę do zajęcia miejsca. Słysząc o Panu Malfoyu, uniósł lekko ramiona, jakby chciał się w nich ukryć. - Taaak - zaczął, nie wiedząc za bardzo jak się wytłumaczyć. - Moja stara sowa zginęła podczas spalenia Ministerstwa Magii, a Pan Malfoy dopiero zaczyna swój urząd, więc... - wyjaśnił, przenosząc spojrzenie ze środka stołu na Jamie i próbując wybadać jej odczucia względem tego. Nie wyglądała na kogoś, kto sympatyzował z ówczesnym rządem, ale wolał zanadto nie ryzykować. - Wybacz, że tak nagle napisałem, ale znalazłem nasze stare zdjęcie - zmienił temat, sięgając do kieszeni płaszcza i wysuwając je w stronę kobiety. - I zastanawiałem się, co robisz, jak żyjesz. Znalazłem twoje nazwisko przy graczach quidditcha, a dalej było już prosto. Harpie, co? Słyszałem, że się potłukłaś ostatnio. Wszystko ok? - gadał jak najęty i nie wiedział, kiedy się zamknąć.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Relacje rodziców nie musiały determinować ich relacji. Elphie był więc dla niej czystą kartą, którą można było zapisać w dowolny sposób, nie oglądając się na jakieś dawne zaszłości między matkami, cokolwiek to było. Jamie nawet nie wiedziała, a może i sama jej matka nie pamiętała już, dlaczego nie utrzymywała bliskich kontaktów z kuzynką będącą obecnie panią Urquart. Jamie o swoich planach nawet jej nie wspominała, była przecież dorosła i mogła spotykać się z kim tylko chciała, zresztą wątpiła by matka miała cokolwiek przeciwko. Rodzina Potterów była specyficzna, ale mimo wszystko pielęgnowała rodzinne więzi.
Przyszła z czystej ciekawości. Zastanawiała się, dlaczego Elphie chciał się z nią spotkać po latach, ale chciała z nim porozmawiać, poznać go i samodzielnie wyrobić sobie zdanie. Wyglądało na to, że wciąż tu był i czekał na nią, wyraźnie podekscytowany kiedy w końcu się zjawiła.
- Mam nadzieję, że nie musiałeś czekać długo. Twoja sowa uciekła jednak tak szybko, że nie zdążyłam wysłać odpowiedzi zwrotnej ani pytania o godzinę – powiedziała; niestety nie miała wtedy pod ręką własnej, bo była akurat w Londynie, a sowa w Dolinie Godryka. Dlatego wyglądało na to, że mieli sporo szczęścia, że mimo braku ten informacji zdołali się czasowo zgrać. Spojrzała na niego z jeszcze większą ciekawością. Zmienił się, jak każdy, kto wyrastał z okresu dziecięctwa i wkraczał w dorosłość, choć nadal wiele młodzieńczości w nim było i to chyba nie tylko pod względem wciąż młodych rysów.
- Chyba tak, choć pewnie już nie tyle, co w szkole – wyszczerzyła się w uśmiechu, po czym usiadła na przeciwko niego. Chłopcy dorastali później, wielu kolegów, od których początkowo była wyższa, później ją dogoniło lub nawet przegoniło, i w końcowych latach Hogwartu już się tak nie wyróżniała jak wtedy, kiedy była wyjątkowo wyrośniętą dwunasto-, trzynastolatką.
Elphie wyglądał na nieco zawstydzonego, gdy spytała go o imię jego sowy i dowiedziała się, że jej poprzedniczka zginęła w pożarze ministerstwa.
- Cóż, nie tylko ona... – westchnęła. Jej własny ojciec również stracił tego dnia życie, co mocno wpłynęło i na nią, było przysłowiowym kubłem zimnej wody wylanej na głowę. Wielu czarodziejów umarło, i jak się okazało nie tylko czarodziejów. W każdym razie ta sprawa w ostatnich miesiącach dręczyła Jamie na tyle, że niedawno nawet przyśnił jej się bardzo dziwny sen, w którym była dementorem ogarniętym pragnieniem podzielenia się smutkiem z powodu wydarzeń, które wywróciły porządek w kraju, a także i jej życie do góry nogami.
Zdecydowanie nie sympatyzowała z obecnym rządem, ale nie mogła się do tego przyznać wszem i wobec komuś, kogo praktycznie nie znała, dlatego bezpieczniej było nie rozwijać tematu prawdziwego pana Malfoya. W końcu nie znała poglądów Elphiego, bo choć rodziny Potterów i McKinnonów pozostawały oddane wartościom dobra i tolerancji, to nie wiedziała jak sprawy się miały w jego przypadku, nawet jeśli nie wyglądał na zwolennika ideologii czystości krwi. Poza tym byli w miejscu publicznym, gdzie byłoby to jeszcze bardziej ryzykowne.
Skupiła się więc na zdjęciu, które Elphie wyjął z kieszeni. Spojrzała na nie i rzeczywiście rozpoznała dawną siebie. Było to jakieś zdjęcie rodzinne zapewne zrobione podczas większego spotkania Potterów i ich krewnych, a ona stała na nim obok niższego od niej ciemnowłosego chłopca, który spoglądał łakomym wzrokiem na lizaka, którego trzymała w dłoni.
- To rzeczywiście ja – przyznała; praktycznie zapomniała że taki epizod i wykonanie takiego zdjęcia miało miejsce. – Może też gdzieś je mamy w rodzinnych albumach. Dawno ich nie przeglądałam. – Bardzo możliwe, że mieli w domu drugi egzemplarz takiego zdjęcia. Może też powinna pobuszować w albumach i pudełkach, by powspominać dawne czasy? – I tak, gram od pewnego czasu w Harpiach. A na treningach regularnie się ktoś uszkadza, latanie w obecnych warunkach jest... no cóż, dość karkołomnym zadaniem – znowu się uśmiechnęła. Treningi w dobie anomalii i burzy były dużo bardziej niebezpieczne niż normalnie, więc różne wypadki zdarzały się dość często, ale w Mungu sprawnie ją poskładano i nie było przeszkód, by mogła zagrać w nadchodzącym meczu... O ile do tego czasu nie zdarzy się jeszcze coś. – A ty? Co robiłeś po skończeniu Hogwartu? – spytała jeszcze.
Przyszła z czystej ciekawości. Zastanawiała się, dlaczego Elphie chciał się z nią spotkać po latach, ale chciała z nim porozmawiać, poznać go i samodzielnie wyrobić sobie zdanie. Wyglądało na to, że wciąż tu był i czekał na nią, wyraźnie podekscytowany kiedy w końcu się zjawiła.
- Mam nadzieję, że nie musiałeś czekać długo. Twoja sowa uciekła jednak tak szybko, że nie zdążyłam wysłać odpowiedzi zwrotnej ani pytania o godzinę – powiedziała; niestety nie miała wtedy pod ręką własnej, bo była akurat w Londynie, a sowa w Dolinie Godryka. Dlatego wyglądało na to, że mieli sporo szczęścia, że mimo braku ten informacji zdołali się czasowo zgrać. Spojrzała na niego z jeszcze większą ciekawością. Zmienił się, jak każdy, kto wyrastał z okresu dziecięctwa i wkraczał w dorosłość, choć nadal wiele młodzieńczości w nim było i to chyba nie tylko pod względem wciąż młodych rysów.
- Chyba tak, choć pewnie już nie tyle, co w szkole – wyszczerzyła się w uśmiechu, po czym usiadła na przeciwko niego. Chłopcy dorastali później, wielu kolegów, od których początkowo była wyższa, później ją dogoniło lub nawet przegoniło, i w końcowych latach Hogwartu już się tak nie wyróżniała jak wtedy, kiedy była wyjątkowo wyrośniętą dwunasto-, trzynastolatką.
Elphie wyglądał na nieco zawstydzonego, gdy spytała go o imię jego sowy i dowiedziała się, że jej poprzedniczka zginęła w pożarze ministerstwa.
- Cóż, nie tylko ona... – westchnęła. Jej własny ojciec również stracił tego dnia życie, co mocno wpłynęło i na nią, było przysłowiowym kubłem zimnej wody wylanej na głowę. Wielu czarodziejów umarło, i jak się okazało nie tylko czarodziejów. W każdym razie ta sprawa w ostatnich miesiącach dręczyła Jamie na tyle, że niedawno nawet przyśnił jej się bardzo dziwny sen, w którym była dementorem ogarniętym pragnieniem podzielenia się smutkiem z powodu wydarzeń, które wywróciły porządek w kraju, a także i jej życie do góry nogami.
Zdecydowanie nie sympatyzowała z obecnym rządem, ale nie mogła się do tego przyznać wszem i wobec komuś, kogo praktycznie nie znała, dlatego bezpieczniej było nie rozwijać tematu prawdziwego pana Malfoya. W końcu nie znała poglądów Elphiego, bo choć rodziny Potterów i McKinnonów pozostawały oddane wartościom dobra i tolerancji, to nie wiedziała jak sprawy się miały w jego przypadku, nawet jeśli nie wyglądał na zwolennika ideologii czystości krwi. Poza tym byli w miejscu publicznym, gdzie byłoby to jeszcze bardziej ryzykowne.
Skupiła się więc na zdjęciu, które Elphie wyjął z kieszeni. Spojrzała na nie i rzeczywiście rozpoznała dawną siebie. Było to jakieś zdjęcie rodzinne zapewne zrobione podczas większego spotkania Potterów i ich krewnych, a ona stała na nim obok niższego od niej ciemnowłosego chłopca, który spoglądał łakomym wzrokiem na lizaka, którego trzymała w dłoni.
- To rzeczywiście ja – przyznała; praktycznie zapomniała że taki epizod i wykonanie takiego zdjęcia miało miejsce. – Może też gdzieś je mamy w rodzinnych albumach. Dawno ich nie przeglądałam. – Bardzo możliwe, że mieli w domu drugi egzemplarz takiego zdjęcia. Może też powinna pobuszować w albumach i pudełkach, by powspominać dawne czasy? – I tak, gram od pewnego czasu w Harpiach. A na treningach regularnie się ktoś uszkadza, latanie w obecnych warunkach jest... no cóż, dość karkołomnym zadaniem – znowu się uśmiechnęła. Treningi w dobie anomalii i burzy były dużo bardziej niebezpieczne niż normalnie, więc różne wypadki zdarzały się dość często, ale w Mungu sprawnie ją poskładano i nie było przeszkód, by mogła zagrać w nadchodzącym meczu... O ile do tego czasu nie zdarzy się jeszcze coś. – A ty? Co robiłeś po skończeniu Hogwartu? – spytała jeszcze.
Podchodził do tej sprawy tak samo jak Jamie, chociaż jeszcze o tym nie wiedział. W końcu jakakolwiek rozmowa miała ich czekać, jednak pierwsze koty za płoty, a później już z górki. Chciał wierzyć w to, że bez względu na to, co wydarzyło się w przeszłości między ich matkami, sami mieli sobie świetnie poradzić. Rodzina Potterów była rozległa, lecz nie na tyle, żeby wybierać w gromadzie kuzynów i kuzynek. Na dobrą sprawę Elphie wiedział, że Jamie miała rodzeństwo, ale to właśnie znalezione zdjęcie zadecydowało, że postanowił napisać akurat do niej. Jeśli udałoby im się jakoś dogadać, zapewne z czasem miał poznać również i resztę McKinnonów, jednak Elphie i tak był chaotycznym, roztrzepanym czarodziejem — braniem na siebie za dużo jedynie spaprałby sprawę. Liczył na wyrozumiałość od strony dopiero co przybyłej kobiety. Pewnie nie mogła opędzić się od fanów i innych świrów, którzy byli o wiele dziwniejsi od niego. Musiała mieć jakiś sposób, żeby sobie z nimi radzić, więc ufał, że w razie czego, będzie wiedział, że przesadza z gadaniem albo po prostu z własną głupotą. Wiele osób mówiło mu na początku znajomości, że był zabawny, ale czy to w jakikolwiek sposób miało podbudować jego pewność siebie w tym przypadku? Szczerze w to wątpił. Wierzył jednak w magię porozumienia i fakt, że Jamie mogła być naprawdę w porządku czarownicą. A jeśli ona nie miałaby z nim problemu i z tą rozmową, to on również. Wzajemne wsparcie mogło być w tej sprawie najistotniejsze.
Dlatego samo pojawienie się starszej kuzynki, Elphie przyjął jako dobry znak. W końcu mogła się wyłgać milionem wymówek. Była na pewno o wiele bardziej zalatana niż on, chociaż sam nie mógł narzekać. W czasach kryzysu policjanci i miotlarze tonęli w pracy, bo ktoś musiał pilnować porządku, żeby ktoś mógł się bawić i zapomnieć o złu, które czaiło się za każdym rogiem. Nie miał bladego pojęcia, że Jamie udzielała się jako sojusznik działającej w podziemiu organizacji. Czy ta wiedza, by go uspokoiła, czy wręcz przeciwnie — zmartwiła i zaniepokoiła? Mimo że się jeszcze nie znali zbyt dobrze, zależało mu na bezpieczeństwie najbliższych i przyjaciół. Przecież między dlatego został też policjantem; żeby pomagać słabszym od siebie, a dla silniejszych być wsparciem. Mógł mieć jedynie nadzieję, że ci, którzy starali się walczyć z przeciwnikami magicznego społeczeństwa, zawsze wracali spokojnie do swoich domów. - Nie, no coś ty - rzucił, machając ręką, gdy wspomniała o czekaniu. - Tylko paru gości chciało podebrać twoje krzesło i ten... Kelnerka spytała się, czy jestem pełnoletni - odkaszlnął wymownie, drapiąc się przy okazji po głowie. Niezręcznie było jej tłumaczyć, że tak — mógł już pić alkohol i skończył już Hogwart. Miał jej przynieść papiery absolwenta czy jak? Uśmiechnął się do niej, odwzajemniając ów grymas i już wspólnie mogli usiąść, żeby spędzić odrobinę czasu. Urquart nie miał żadnych planów, rezerwując sobie cały wieczór na wypadek, gdyby spotkanie miało trwać dłużej lub gdyby z tej samotności za bardzo dał się ponieść alkoholowi. I już przy pierwszej próbie przełamania lodów strzelił gafę. Widząc pochmurną twarz McKinnon, zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. - Ale ze mnie kretyn. Słyszałem o twoim tacie... Przykro mi - rzucił szybko, patrząc z wyraźnym współczuciem na Jamie i krzycząc na siebie w myślach za wyciągnięcie tego tematu. - Nie pomyślałem i... Eh, często szybciej mówię niż myślę. Przepraszam - dodał, westchnąwszy nad swoim lekceważeniem. Nie raz słyszał, że powinien nauczyć się cierpliwości, a nie rzucać w ludzi informacjami jak z torpedy. Piękne pierwsze wrażenie, Urquart. Cudowne, przemknęło mu przez umysł. Nie znał zbyt dobrze wujka, ale nie oznaczało to, że nie było mu z powodu jego śmierci przykro. Sam miał wiele szczęścia, że nie przebywał w tamtym momencie w murach Ministerstwa Magii. Instynkt podpowiadał mu, że może powinien był próbować pocieszyć kuzynkę, chociaż nie wiedział, czy była to odpowiednia chwila. Zrezygnował jednak, bo nie było to dobre miejsce na takie rzeczy. Chętnie jednak przyjął do wiadomości, że kobieta rozpoznała siebie na zdjęciu. Jeszcze tego by brakowało, żeby źle trafił... - Sprzątałem i znalazłem całą gromadę tych zdjęć. Przyznam się szczerze, że to mnie rozbawiło najbardziej - zaśmiał się krótko, po czym kontynuował już nieco poważniej:
- Przez te problemy z teleportacją i kominkami już się nie możemy tak łatwo spotykać. Pomyślałem, że w sumie to też dobry czas, żeby na nowo spróbować się powspierać.
Elphie widział, że gdy Jamie mówiła o sporcie, jej twarz łagodniała i się zmieniała. A więc trafił na osobę, która również kochała to, co robiła. W aktualnej sytuacji wykonywanie jej zawodu na pewno było ciężkie, ale podziwiał ją za wytrwałość. Sam ledwo utrzymywał się na miotle i gdyby nie co półroczne testy, które pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów musieli przechodzić, to zapewne zapomniałby już dawno jak to się robiło. - I latacie tak nawet w burzy? - spytał wyraźnie zaskoczony, lecz równocześnie nie umiał ukryć ekscytacji. Skoro umiała utrzymać się na miotle, gdy dokoła waliły pioruny, mógł tylko chwalić się innym, że miał taką kuzynkę! Gdy spytała o to, co on robił, nie zastanawiał się zbyt długo nad odpowiedzią. - Poszedłem na kurs do Patrolu Egzekucyjnego i teraz tam pracuję. Głównie łażę za dziwakami i spisuję to, co robią - zaśmiał się. - Naprawdę lubię swoją pracę, ale śledzenie podejrzanych typów w większości jest o wiele nudniejsze niż walka z piorunami na miotle - dodał wesoło. Chyba zaczynał wierzyć w to, że ich spotkanie miało mieć pozytywny koniec, a poczucie się swobodnie w towarzystwie Jamie nie było dla niego problemem.
Dlatego samo pojawienie się starszej kuzynki, Elphie przyjął jako dobry znak. W końcu mogła się wyłgać milionem wymówek. Była na pewno o wiele bardziej zalatana niż on, chociaż sam nie mógł narzekać. W czasach kryzysu policjanci i miotlarze tonęli w pracy, bo ktoś musiał pilnować porządku, żeby ktoś mógł się bawić i zapomnieć o złu, które czaiło się za każdym rogiem. Nie miał bladego pojęcia, że Jamie udzielała się jako sojusznik działającej w podziemiu organizacji. Czy ta wiedza, by go uspokoiła, czy wręcz przeciwnie — zmartwiła i zaniepokoiła? Mimo że się jeszcze nie znali zbyt dobrze, zależało mu na bezpieczeństwie najbliższych i przyjaciół. Przecież między dlatego został też policjantem; żeby pomagać słabszym od siebie, a dla silniejszych być wsparciem. Mógł mieć jedynie nadzieję, że ci, którzy starali się walczyć z przeciwnikami magicznego społeczeństwa, zawsze wracali spokojnie do swoich domów. - Nie, no coś ty - rzucił, machając ręką, gdy wspomniała o czekaniu. - Tylko paru gości chciało podebrać twoje krzesło i ten... Kelnerka spytała się, czy jestem pełnoletni - odkaszlnął wymownie, drapiąc się przy okazji po głowie. Niezręcznie było jej tłumaczyć, że tak — mógł już pić alkohol i skończył już Hogwart. Miał jej przynieść papiery absolwenta czy jak? Uśmiechnął się do niej, odwzajemniając ów grymas i już wspólnie mogli usiąść, żeby spędzić odrobinę czasu. Urquart nie miał żadnych planów, rezerwując sobie cały wieczór na wypadek, gdyby spotkanie miało trwać dłużej lub gdyby z tej samotności za bardzo dał się ponieść alkoholowi. I już przy pierwszej próbie przełamania lodów strzelił gafę. Widząc pochmurną twarz McKinnon, zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. - Ale ze mnie kretyn. Słyszałem o twoim tacie... Przykro mi - rzucił szybko, patrząc z wyraźnym współczuciem na Jamie i krzycząc na siebie w myślach za wyciągnięcie tego tematu. - Nie pomyślałem i... Eh, często szybciej mówię niż myślę. Przepraszam - dodał, westchnąwszy nad swoim lekceważeniem. Nie raz słyszał, że powinien nauczyć się cierpliwości, a nie rzucać w ludzi informacjami jak z torpedy. Piękne pierwsze wrażenie, Urquart. Cudowne, przemknęło mu przez umysł. Nie znał zbyt dobrze wujka, ale nie oznaczało to, że nie było mu z powodu jego śmierci przykro. Sam miał wiele szczęścia, że nie przebywał w tamtym momencie w murach Ministerstwa Magii. Instynkt podpowiadał mu, że może powinien był próbować pocieszyć kuzynkę, chociaż nie wiedział, czy była to odpowiednia chwila. Zrezygnował jednak, bo nie było to dobre miejsce na takie rzeczy. Chętnie jednak przyjął do wiadomości, że kobieta rozpoznała siebie na zdjęciu. Jeszcze tego by brakowało, żeby źle trafił... - Sprzątałem i znalazłem całą gromadę tych zdjęć. Przyznam się szczerze, że to mnie rozbawiło najbardziej - zaśmiał się krótko, po czym kontynuował już nieco poważniej:
- Przez te problemy z teleportacją i kominkami już się nie możemy tak łatwo spotykać. Pomyślałem, że w sumie to też dobry czas, żeby na nowo spróbować się powspierać.
Elphie widział, że gdy Jamie mówiła o sporcie, jej twarz łagodniała i się zmieniała. A więc trafił na osobę, która również kochała to, co robiła. W aktualnej sytuacji wykonywanie jej zawodu na pewno było ciężkie, ale podziwiał ją za wytrwałość. Sam ledwo utrzymywał się na miotle i gdyby nie co półroczne testy, które pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów musieli przechodzić, to zapewne zapomniałby już dawno jak to się robiło. - I latacie tak nawet w burzy? - spytał wyraźnie zaskoczony, lecz równocześnie nie umiał ukryć ekscytacji. Skoro umiała utrzymać się na miotle, gdy dokoła waliły pioruny, mógł tylko chwalić się innym, że miał taką kuzynkę! Gdy spytała o to, co on robił, nie zastanawiał się zbyt długo nad odpowiedzią. - Poszedłem na kurs do Patrolu Egzekucyjnego i teraz tam pracuję. Głównie łażę za dziwakami i spisuję to, co robią - zaśmiał się. - Naprawdę lubię swoją pracę, ale śledzenie podejrzanych typów w większości jest o wiele nudniejsze niż walka z piorunami na miotle - dodał wesoło. Chyba zaczynał wierzyć w to, że ich spotkanie miało mieć pozytywny koniec, a poczucie się swobodnie w towarzystwie Jamie nie było dla niego problemem.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W obecnych trudnych czasach tym bardziej należało dbać o relacje z rodziną, nawet taką dawno nie widzianą. W końcu nigdy nic nie wiadomo. Zresztą była zwyczajnie ciekawa, co skłoniło ją do tego, by pojawić się w Dziurawym Kotle i nie wykręcić się od przybycia żadną wymówką, choć pewnie rzeczywiście mogłaby to zrobić z łatwością. Może akurat uda im się znaleźć wspólny język? Musiała dać mu szansę.
Nikt poza może paroma wtajemniczonymi osobami nie wiedział o tym, w co zdecydowała się zaangażować Jamie. Przestrzegała tajemnicy i nie powiedziała nawet swoim bliskim. Wiedziała jednak, że gdyby jej ojciec żył, pewnie już dawno byłby w Zakonie, to by do niego pasowało. Nigdy nie lubił być bierny wobec wydarzeń nawet kiedy odszedł ze stałej pracy aurora przez swoją sinicę. Może zdecydowała się na działanie przez wzgląd na jego pamięć, wpojone jej niegdyś zasady oraz własną niechęć do chowania głowy w piasek i udawania, że nic się nie dzieje, że jej to nie dotyczy. Może nie była aurorem, a tylko graczem quidditcha, ale mogła działać na miarę swoich możliwości.
Zaśmiała się cicho na jego słowa. Rzeczywiście wyglądał na młodszego niż faktyczny wiek. Jamie jak na dwadzieścia cztery lata wyglądała dość poważnie, ale dzięki metamorfomagii mogła się odmładzać. Lub postarzać, w zależności od chęci i potrzeb w danym momencie. Mogła też do woli eksperymentować z długością włosów i nie martwić się, że jak będzie chciała z krótkich zrobić długie, to czeka ją ich zapuszczanie. Na co dzień głównie z tym kombinowała, ponieważ nie chciała się afiszować z umiejętnościami wszem i wobec.
Nie gniewała się o poruszenie drażliwego tematu, uznając że mógł zwyczajnie nie wiedzieć, że jej ojciec także był wśród ofiar. Było ich dużo i raczej nikt nie uczył się na pamięć całej ich listy. Pewnie jeszcze nie raz zdarzą jej się podobne sytuacje.
- W porządku. Nie gniewam się – zapewniła go; nie była z tych, co z byle powodu się obrażali, miała świadomość że nie każdy wiedział o tej tragedii, nie oczekiwała też obchodzenia się z nią jak z jajkiem z tego powodu. – Nie mogę oczekiwać, że znasz wszystkie fakty z mojego życia, skoro nigdy nie mieliśmy większego kontaktu. Zresztą mi też czasem zdarzają się różne gafy.
Spojrzała na zdjęcie, mimowolnie przypominając sobie tamten dzień. Chyba naprawdę jak wróci po tej rozmowie do domu powinna poszukać albumów i powspominać te dawne czasy beztroskiego dzieciństwa. Wszystko wtedy wyglądało zupełnie inaczej niż teraz.
- Jak dotrę do domu to poszukam, czy nie mam takich więcej, bo może jeszcze znajdę jakieś zabawne zdjęcia sprzed lat, o których istnieniu zapomniałam – rzekła. – I niestety to pewne utrudnienie. Nawet na miotle ciężko teraz podróżować przez tą burzę, ale... miejmy nadzieję, że to wreszcie się skończy. – Pragnęła tego, żeby znowu świat zaczął działać normalnie i nie niósł na każdym kroku zagrożeń. Nie tylko przez wzgląd na jej komfort, ale przede wszystkim dla tej całej masy ludzi, którzy cierpieli przez anomalie.
Zawsze ożywiała się na wzmianki o swoim ukochanym sporcie. Pasjonowała się quidditchem od dziecka i lubiła o nim mówić. Ekscytowały ją rozgrywki zanim jeszcze sama zaczęła grać.
- Rozgrywki wciąż trwają, wiec tak, latamy. Niedługo kolejny mecz, więc musimy trenować, bo niewykluczone że zagramy go w równie złych warunkach i musimy być gotowe na wszystko – powiedziała. Oczywiście, że było ciężko i niebezpiecznie. Że zdarzały się urazy i inne nieprzyjemności. Ale nie mogły zawieść kibiców, poza tym z czegoś musiały żyć, a quidditch, oprócz bycia ich pasją, był też źródłem zarobku. – Och, czyli magiczna policja? – wyraźnie się zdziwiła, bo cóż, Elphie naprawdę wyglądał niepozornie i młodo, i trudno jej było go sobie wyobrazić ścigającego jakichś zakapiorów i próbującego wzbudzić w nich respekt i posłuch. Jej by raczej nie przestraszył, i niewykluczone że w jakiejś walce wręcz to ona by wygrała. – To pewnie często niebezpieczna praca, zwłaszcza teraz, przez te anomalie... I w ogóle. Ja bym się chyba nie nadawała, wolę swoje latanie, ale jeśli ty lubisz to, co robisz, to super. – Jamie nie widziała siebie w jakiejś normalnej pracy. Zawsze w marzeniach był przede wszystkim quidditch, ewentualnie jakieś podróże, łamanie klątw i tego typu sprawy. Niestety wiedziała też, że etap gry w drużynie nie będzie trwał w wiecznie i w końcu będzie musiała ustąpić miejsca młodszej i sprawniejszej.
Nikt poza może paroma wtajemniczonymi osobami nie wiedział o tym, w co zdecydowała się zaangażować Jamie. Przestrzegała tajemnicy i nie powiedziała nawet swoim bliskim. Wiedziała jednak, że gdyby jej ojciec żył, pewnie już dawno byłby w Zakonie, to by do niego pasowało. Nigdy nie lubił być bierny wobec wydarzeń nawet kiedy odszedł ze stałej pracy aurora przez swoją sinicę. Może zdecydowała się na działanie przez wzgląd na jego pamięć, wpojone jej niegdyś zasady oraz własną niechęć do chowania głowy w piasek i udawania, że nic się nie dzieje, że jej to nie dotyczy. Może nie była aurorem, a tylko graczem quidditcha, ale mogła działać na miarę swoich możliwości.
Zaśmiała się cicho na jego słowa. Rzeczywiście wyglądał na młodszego niż faktyczny wiek. Jamie jak na dwadzieścia cztery lata wyglądała dość poważnie, ale dzięki metamorfomagii mogła się odmładzać. Lub postarzać, w zależności od chęci i potrzeb w danym momencie. Mogła też do woli eksperymentować z długością włosów i nie martwić się, że jak będzie chciała z krótkich zrobić długie, to czeka ją ich zapuszczanie. Na co dzień głównie z tym kombinowała, ponieważ nie chciała się afiszować z umiejętnościami wszem i wobec.
Nie gniewała się o poruszenie drażliwego tematu, uznając że mógł zwyczajnie nie wiedzieć, że jej ojciec także był wśród ofiar. Było ich dużo i raczej nikt nie uczył się na pamięć całej ich listy. Pewnie jeszcze nie raz zdarzą jej się podobne sytuacje.
- W porządku. Nie gniewam się – zapewniła go; nie była z tych, co z byle powodu się obrażali, miała świadomość że nie każdy wiedział o tej tragedii, nie oczekiwała też obchodzenia się z nią jak z jajkiem z tego powodu. – Nie mogę oczekiwać, że znasz wszystkie fakty z mojego życia, skoro nigdy nie mieliśmy większego kontaktu. Zresztą mi też czasem zdarzają się różne gafy.
Spojrzała na zdjęcie, mimowolnie przypominając sobie tamten dzień. Chyba naprawdę jak wróci po tej rozmowie do domu powinna poszukać albumów i powspominać te dawne czasy beztroskiego dzieciństwa. Wszystko wtedy wyglądało zupełnie inaczej niż teraz.
- Jak dotrę do domu to poszukam, czy nie mam takich więcej, bo może jeszcze znajdę jakieś zabawne zdjęcia sprzed lat, o których istnieniu zapomniałam – rzekła. – I niestety to pewne utrudnienie. Nawet na miotle ciężko teraz podróżować przez tą burzę, ale... miejmy nadzieję, że to wreszcie się skończy. – Pragnęła tego, żeby znowu świat zaczął działać normalnie i nie niósł na każdym kroku zagrożeń. Nie tylko przez wzgląd na jej komfort, ale przede wszystkim dla tej całej masy ludzi, którzy cierpieli przez anomalie.
Zawsze ożywiała się na wzmianki o swoim ukochanym sporcie. Pasjonowała się quidditchem od dziecka i lubiła o nim mówić. Ekscytowały ją rozgrywki zanim jeszcze sama zaczęła grać.
- Rozgrywki wciąż trwają, wiec tak, latamy. Niedługo kolejny mecz, więc musimy trenować, bo niewykluczone że zagramy go w równie złych warunkach i musimy być gotowe na wszystko – powiedziała. Oczywiście, że było ciężko i niebezpiecznie. Że zdarzały się urazy i inne nieprzyjemności. Ale nie mogły zawieść kibiców, poza tym z czegoś musiały żyć, a quidditch, oprócz bycia ich pasją, był też źródłem zarobku. – Och, czyli magiczna policja? – wyraźnie się zdziwiła, bo cóż, Elphie naprawdę wyglądał niepozornie i młodo, i trudno jej było go sobie wyobrazić ścigającego jakichś zakapiorów i próbującego wzbudzić w nich respekt i posłuch. Jej by raczej nie przestraszył, i niewykluczone że w jakiejś walce wręcz to ona by wygrała. – To pewnie często niebezpieczna praca, zwłaszcza teraz, przez te anomalie... I w ogóle. Ja bym się chyba nie nadawała, wolę swoje latanie, ale jeśli ty lubisz to, co robisz, to super. – Jamie nie widziała siebie w jakiejś normalnej pracy. Zawsze w marzeniach był przede wszystkim quidditch, ewentualnie jakieś podróże, łamanie klątw i tego typu sprawy. Niestety wiedziała też, że etap gry w drużynie nie będzie trwał w wiecznie i w końcu będzie musiała ustąpić miejsca młodszej i sprawniejszej.
Był jej wdzięczny za to, że go nie zbyła. A przecież mogła. Elphie nigdy nie był zbyt pewny siebie, chociaż jego wyskoki i głupie wybryki mogły świadczyć o czymś innym, to mimo wszystko próba wpasowania się w oczekiwania innych zawsze kończyła się źle. Mało kto potrafił go zaakceptować takim, jakim był naprawdę. Dobra. Tak w sumie to nikt tego nie robił, bo oczekiwano od niego dojrzałości, podejmowania decyzji, które zdecydowanie były ponad jego siły oraz reakcji bez zastanowienia. Jak w szkole. Jak w gronie pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa. Jak wtedy na wzgórzach. A on nie był w stanie tak po prostu odpowiedzieć i się zadeklarować jak inni, pomijając kompletnie zdrowy rozsądek. Może i był dzieckiem, może i nie spełniał oczekiwań innych ludzi, ale nie chciał równocześnie łamać się wewnętrznie na samą myśl o tym, że robił coś wbrew sobie. Potrzebował czasu bez względu na opinię pozostałych. Potrzebował go i nie zamierzał zmarnować. Poniekąd napisanie do Jamie było kolejnym krokiem do tego, by dni nie uciekały mu przez palce, a szanse odbudowy więzi nie zniknęły. Już wystarczająco długo musiał z tym walczyć. Słysząc jej śmiech, odwzajemnił go uśmiechem, bo przecież nie było w tym nic złego. Wiedział od dawna, że wyglądał młodziej niż jego rówieśnicy, był niższy od większości dziewczyn, ale taka była jego natura. Nie mógł tego zmienić. Czasem pomagało to w próbach przeniknięcia do młodszych grup czarodziejów i czarownic, którzy coraz śmielej interesowali się nielegalnymi dziedzinami. Elphie ze swoim młodocianym urokiem mógł z łatwością się do nich wkraść. Jak widać Jamie posiadała swój dar, on posiadał inny.
Skinął głową, słysząc jej słowa o tym, by się nie przejmował. To prawda. Nie mógł wiedzieć wszystkiego, ale mijał się z wujem McKinnon czasami na korytarzach Ministerstwa Magii, a lista zabitych tamtego dnia miała mu utkwić w sercu na długo. Nie tylko zresztą kuzynka straciła bliskich; chyba nie było nikogo, kto nie miałby w gronie chociażby dalszych znajomych pokrzywdzonych tą straszliwą nocą. - Wiesz, chyba wszyscy liczą na poprawę tego stanu rzeczy. Chodzi mi o teleportację i kominki. Sam mieszkam w Londynie, więc dotarcie do Ministerstwa nie jest jakimś utrudnieniem, ale jak pomyślę sobie o czarodziejach, którzy mieszkali na przykład w Irlandii i przybywali każdego dnia tutaj? Szaleństwo... - potwierdził zmartwienie całego społeczeństwa. Zaraz jednak przyszło mu do głowy kolejne pytanie. - Rany! Znów nie pomyślałem... Gdzie ty w ogóle mieszkasz? - spytał, śmiejąc się nerwowo. Pisząc list, nie pomyślał, że Jamie będzie miała problem z dotarciem do Dziurawego Kotła. Urquart... Naprawdę gratuluję rozwagi. - Muszę w takim razie przyjść na mecz - wyszczerzył się w uśmiechu, słuchając o tym jak kobieta opowiadała o quidditchu. Co prawda sam był kapuścianym głąbem w tej dziedzinie, ale nie oznaczało to, że nie lubił kibicować. A gdzie tam! Uwielbiał te momenty, kiedy szedł ze znajomymi i krzyczeli wymalowani w barwy swojej drużyny, dopingując ich jak najgłośniej i najżywiej. - Na co dzień kibicuję Zjednoczonym, ale nie twierdzę, że nie kupię waszego szalika - dodał wesoło, obserwując reakcję swojej towarzyszki. Nie wiedział, jakie dokładnie były relacje jej drużyny z grupą z Puddlemere, ale teraz to chyba i tak nie miało większego znaczenia. Solidaryzowanie się w tych czasach było prostsze niż mogło się to wydawać - oczywiście, jeśli czarodzieje podzielali swoje zdanie. - I kiedy dokładnie gracie? I tak. Stanęło na policji, bo jednak na aurora byłem za słaby - parsknął śmiechem z samego siebie. - A tak naprawdę to trafiłem na jednego funkcjonariusza i wiesz. Zainspirował mnie na tyle, że złożyłem podanie i teraz jestem tutaj. Więc jeśli będziesz chciała kogoś śledzić, wiesz, gdzie mnie szukać. - Urwał, patrząc na kelnerkę, która podeszła do ich stolika i spytała co podać. Elphie wziął sok dyniowy, więc spojrzała na niego wymownie, ale nic nie powiedziała. Wypił już jedno piwo, czekając i nie chciał, żeby zaraz zachciało mu się sikać. W Kotle było tyle ludzi, że kolejka nawet do męskiego pewnie miała z kilometr. - Faktycznie czasem jest niebezpiecznie, ale na razie raczej nikt mnie nie pcha w te ryzykowniejsze strony. Nie znam się też za bardzo na tym, bo specjalizuję się w tropieniu i śledzeniu. Jednak staram się jak mogę. Czasami faktycznie można dostać pietra, ale jeśli nie boisz się latać w burzy, sądzę, że poradziłabyś sobie również i na tym polu. - Uśmiechnął się porozumiewawczo do kobiety. - Masz jeszcze jakieś rodzeństwo, nie? - zagadnął jeszcze, przeskakując do kolejnego tematu.
Skinął głową, słysząc jej słowa o tym, by się nie przejmował. To prawda. Nie mógł wiedzieć wszystkiego, ale mijał się z wujem McKinnon czasami na korytarzach Ministerstwa Magii, a lista zabitych tamtego dnia miała mu utkwić w sercu na długo. Nie tylko zresztą kuzynka straciła bliskich; chyba nie było nikogo, kto nie miałby w gronie chociażby dalszych znajomych pokrzywdzonych tą straszliwą nocą. - Wiesz, chyba wszyscy liczą na poprawę tego stanu rzeczy. Chodzi mi o teleportację i kominki. Sam mieszkam w Londynie, więc dotarcie do Ministerstwa nie jest jakimś utrudnieniem, ale jak pomyślę sobie o czarodziejach, którzy mieszkali na przykład w Irlandii i przybywali każdego dnia tutaj? Szaleństwo... - potwierdził zmartwienie całego społeczeństwa. Zaraz jednak przyszło mu do głowy kolejne pytanie. - Rany! Znów nie pomyślałem... Gdzie ty w ogóle mieszkasz? - spytał, śmiejąc się nerwowo. Pisząc list, nie pomyślał, że Jamie będzie miała problem z dotarciem do Dziurawego Kotła. Urquart... Naprawdę gratuluję rozwagi. - Muszę w takim razie przyjść na mecz - wyszczerzył się w uśmiechu, słuchając o tym jak kobieta opowiadała o quidditchu. Co prawda sam był kapuścianym głąbem w tej dziedzinie, ale nie oznaczało to, że nie lubił kibicować. A gdzie tam! Uwielbiał te momenty, kiedy szedł ze znajomymi i krzyczeli wymalowani w barwy swojej drużyny, dopingując ich jak najgłośniej i najżywiej. - Na co dzień kibicuję Zjednoczonym, ale nie twierdzę, że nie kupię waszego szalika - dodał wesoło, obserwując reakcję swojej towarzyszki. Nie wiedział, jakie dokładnie były relacje jej drużyny z grupą z Puddlemere, ale teraz to chyba i tak nie miało większego znaczenia. Solidaryzowanie się w tych czasach było prostsze niż mogło się to wydawać - oczywiście, jeśli czarodzieje podzielali swoje zdanie. - I kiedy dokładnie gracie? I tak. Stanęło na policji, bo jednak na aurora byłem za słaby - parsknął śmiechem z samego siebie. - A tak naprawdę to trafiłem na jednego funkcjonariusza i wiesz. Zainspirował mnie na tyle, że złożyłem podanie i teraz jestem tutaj. Więc jeśli będziesz chciała kogoś śledzić, wiesz, gdzie mnie szukać. - Urwał, patrząc na kelnerkę, która podeszła do ich stolika i spytała co podać. Elphie wziął sok dyniowy, więc spojrzała na niego wymownie, ale nic nie powiedziała. Wypił już jedno piwo, czekając i nie chciał, żeby zaraz zachciało mu się sikać. W Kotle było tyle ludzi, że kolejka nawet do męskiego pewnie miała z kilometr. - Faktycznie czasem jest niebezpiecznie, ale na razie raczej nikt mnie nie pcha w te ryzykowniejsze strony. Nie znam się też za bardzo na tym, bo specjalizuję się w tropieniu i śledzeniu. Jednak staram się jak mogę. Czasami faktycznie można dostać pietra, ale jeśli nie boisz się latać w burzy, sądzę, że poradziłabyś sobie również i na tym polu. - Uśmiechnął się porozumiewawczo do kobiety. - Masz jeszcze jakieś rodzeństwo, nie? - zagadnął jeszcze, przeskakując do kolejnego tematu.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jamie miała ten komfort, że rodzina akceptowała ją taką, jaka była, nawet jeśli zamiast zająć się czymś życiowym wybrała uganianie się za piłkami na miotle. Ojciec nigdy nie oczekiwał, że pójdzie w jego ślady, zresztą choćby chciała, jej oceny nie pozwoliłyby na przyjęcie na kurs aurorski. Ale na szczęście w kwestii ocen również nie stawiano przed nią wysokich oczekiwań, jej rodzice mieli świadomość, że kilka literek nie świadczy o czyjejś wartości, choć niewątpliwie otwiera więcej drzwi. Tyle że Jamie nigdy nie przepadała za nauką teorii i to na niej najbardziej się wyłożyła podczas szkolnych egzaminów.
Tylko w jednej rzeczy była naprawdę dobra – w lataniu na miotle i grze w quidditcha, więc to z tych atutów korzystała, ze swojej pasji czyniąc sposób na życie. Była szczęśliwa, choć czarne chmury zaczynały zbierać się nad każdym i tragedie ostatnich miesięcy nie ominęły również jej. Po utracie ojca czuła się, jakby czegoś ważnego w jej życiu zabrakło, bo w istocie tak było. Ale nie była jedyną. Tragiczne żniwo zarówno pożaru, jak i anomalii dotknęło chyba każdego w tym kraju.
- Uwielbiam latać, i po tych problemach z teleportacją i kominkami korzystałam głównie z miotły dopóki nie zaczęła się ta burza, ale teraz latanie na dalsze odległości stało się praktycznie niemożliwe, a na pewno bardzo niebezpieczne – westchnęła; brakowało jej możliwości latania poza treningami na boisku, ale po tamtym incydencie, kiedy przez warunki pogodowe spadła na czyjś dach, zaniechała dalszego podróżowania w ten sposób i przesiadła się do Błędnego Rycerza. Z utęsknieniem czekała jednak na poprawę pogody, nie tylko przez wzgląd na własną tęsknotę za lataniem, ale też na bezpieczeństwo innych czarodziejów i mugoli w tym kraju. – Nadal w Dolinie Godryka – odpowiedziała. Duża część Potterów, a także niektóre odłamy McKinnonów żyły właśnie tam. Jamie miała co prawda epizod, kiedy przez jakieś dwa lata mieszkała gdzieś indziej, ale po śmierci ojca powróciła do rodzinnego domu, by być bliżej rodziny, i tym sposobem zmuszona była regularnie kursować między Doliną, Londynem a stadionem Harpii, niekiedy będąc zmuszoną do nocowania poza domem, u znajomych lub w wynajmowanych miejscach, jeśli na przykład miała treningi dzień po dniu i powrót na samą noc się nie opłacał. – Ale i tak byłam akurat w Londynie, więc nie musiałam tu lecieć specjalnie aż z Doliny – zapewniła. Bywała w mieście dość często, bo to tu toczyło się główne czarodziejskie życie towarzyskie i tu też znajdowały się najważniejsze miejsca. – Gramy dwudziestego grudnia, z Osami z Wimbourne, więc nie będziesz musiał czuć się rozdarty, jeśli na co dzień kibicujesz Zjednoczonym. Będzie mi miło jak pojawisz się na trybunach, o ile uda ci się wziąć wolne od pracy. – Miała grać przeciwko swojej poprzedniej drużynie, więc w niej może odrobinę rozdarcia było, ale Osy były tylko przystankiem na drodze do marzenia, jakim były Harpie. Tak więc jej serce było przy drużynie, w której była i której kibicowała od dziecka.
- Mnie też na pewno nie wzięliby na aurora ani na żaden dobry staż – parsknęła śmiechem. – Ale nie każdy musi być od razu aurorem, żeby czuć zadowolenie ze swojego zajęcia. – Gdyby tak wszyscy wykonywali tylko te najbardziej prestiżowe zawody, to kto robiłby inne, też potrzebne rzeczy? Poza tym ludzie mieli różne uzdolnienia, a szkolne egzaminy często weryfikowały śmiałe młodzieńcze marzenia.
Kiedy kelnerka podeszła do stołu, Jamie także zdecydowała się na sok dyniowy, kojarzący się przyjemnie z czasami Hogwartu. Gdy go dostała, od razu napiła się łyk. Tutaj sok nie był może aż tak pyszny jak w Hogwarcie, ale nadal przywoływał wspomnienia.
- Sentymenty do starych lat, prawda? – spytała; w Wielkiej Sali, przy stole Gryffindoru codziennie można było znaleźć ten sok. – Na brak pracy pewnie nie musicie teraz narzekać, choć podejrzewam, że anomalie i wam często mieszają szyki. – Psuły zaklęcia, a niekiedy pewnie i myliły ogląd sytuacji, bo pewnie trudno było czasem odróżnić, czy coś było skutkiem celowego działania, czy może pechowym kaprysem anomalii. Słyszała że niekiedy zaklęcia potrafią nagle zmieniać się w coś niebezpiecznego, a nawet czarnomagicznego.
- Mam, i to niemało, bo aż czwórkę – powiedziała. – Troje starszych i młodszą siostrę. A ty? Przyznam szczerze, że nie pamiętam.
Czy młody Elphie miał jakieś rodzeństwo? Próbowała sobie przypomnieć, czy na którymś z dawnych rodzinnych spędów widziała towarzyszące mu inne dzieciaki, ale naprawdę nie pamiętała, w końcu to było dawno.
Tylko w jednej rzeczy była naprawdę dobra – w lataniu na miotle i grze w quidditcha, więc to z tych atutów korzystała, ze swojej pasji czyniąc sposób na życie. Była szczęśliwa, choć czarne chmury zaczynały zbierać się nad każdym i tragedie ostatnich miesięcy nie ominęły również jej. Po utracie ojca czuła się, jakby czegoś ważnego w jej życiu zabrakło, bo w istocie tak było. Ale nie była jedyną. Tragiczne żniwo zarówno pożaru, jak i anomalii dotknęło chyba każdego w tym kraju.
- Uwielbiam latać, i po tych problemach z teleportacją i kominkami korzystałam głównie z miotły dopóki nie zaczęła się ta burza, ale teraz latanie na dalsze odległości stało się praktycznie niemożliwe, a na pewno bardzo niebezpieczne – westchnęła; brakowało jej możliwości latania poza treningami na boisku, ale po tamtym incydencie, kiedy przez warunki pogodowe spadła na czyjś dach, zaniechała dalszego podróżowania w ten sposób i przesiadła się do Błędnego Rycerza. Z utęsknieniem czekała jednak na poprawę pogody, nie tylko przez wzgląd na własną tęsknotę za lataniem, ale też na bezpieczeństwo innych czarodziejów i mugoli w tym kraju. – Nadal w Dolinie Godryka – odpowiedziała. Duża część Potterów, a także niektóre odłamy McKinnonów żyły właśnie tam. Jamie miała co prawda epizod, kiedy przez jakieś dwa lata mieszkała gdzieś indziej, ale po śmierci ojca powróciła do rodzinnego domu, by być bliżej rodziny, i tym sposobem zmuszona była regularnie kursować między Doliną, Londynem a stadionem Harpii, niekiedy będąc zmuszoną do nocowania poza domem, u znajomych lub w wynajmowanych miejscach, jeśli na przykład miała treningi dzień po dniu i powrót na samą noc się nie opłacał. – Ale i tak byłam akurat w Londynie, więc nie musiałam tu lecieć specjalnie aż z Doliny – zapewniła. Bywała w mieście dość często, bo to tu toczyło się główne czarodziejskie życie towarzyskie i tu też znajdowały się najważniejsze miejsca. – Gramy dwudziestego grudnia, z Osami z Wimbourne, więc nie będziesz musiał czuć się rozdarty, jeśli na co dzień kibicujesz Zjednoczonym. Będzie mi miło jak pojawisz się na trybunach, o ile uda ci się wziąć wolne od pracy. – Miała grać przeciwko swojej poprzedniej drużynie, więc w niej może odrobinę rozdarcia było, ale Osy były tylko przystankiem na drodze do marzenia, jakim były Harpie. Tak więc jej serce było przy drużynie, w której była i której kibicowała od dziecka.
- Mnie też na pewno nie wzięliby na aurora ani na żaden dobry staż – parsknęła śmiechem. – Ale nie każdy musi być od razu aurorem, żeby czuć zadowolenie ze swojego zajęcia. – Gdyby tak wszyscy wykonywali tylko te najbardziej prestiżowe zawody, to kto robiłby inne, też potrzebne rzeczy? Poza tym ludzie mieli różne uzdolnienia, a szkolne egzaminy często weryfikowały śmiałe młodzieńcze marzenia.
Kiedy kelnerka podeszła do stołu, Jamie także zdecydowała się na sok dyniowy, kojarzący się przyjemnie z czasami Hogwartu. Gdy go dostała, od razu napiła się łyk. Tutaj sok nie był może aż tak pyszny jak w Hogwarcie, ale nadal przywoływał wspomnienia.
- Sentymenty do starych lat, prawda? – spytała; w Wielkiej Sali, przy stole Gryffindoru codziennie można było znaleźć ten sok. – Na brak pracy pewnie nie musicie teraz narzekać, choć podejrzewam, że anomalie i wam często mieszają szyki. – Psuły zaklęcia, a niekiedy pewnie i myliły ogląd sytuacji, bo pewnie trudno było czasem odróżnić, czy coś było skutkiem celowego działania, czy może pechowym kaprysem anomalii. Słyszała że niekiedy zaklęcia potrafią nagle zmieniać się w coś niebezpiecznego, a nawet czarnomagicznego.
- Mam, i to niemało, bo aż czwórkę – powiedziała. – Troje starszych i młodszą siostrę. A ty? Przyznam szczerze, że nie pamiętam.
Czy młody Elphie miał jakieś rodzeństwo? Próbowała sobie przypomnieć, czy na którymś z dawnych rodzinnych spędów widziała towarzyszące mu inne dzieciaki, ale naprawdę nie pamiętała, w końcu to było dawno.
Patrząc na Jamie i jej odwagę czy nieustępliwość, Elphie jednak odczuwał, że kuzynka nadawałaby się do pracy jako stróż prawa. W końcu wykazywała się tymi atutami jako gracz quidditcha. Sam zajmował się pracą w służbach, ale nie miałby odwagi latać podczas burzy na miotle. Oj, nie. To było zdecydowanie nie dla niego. Wolał zdecydowanie tkwić na ziemi niż wzbijać się w górę. Jeśli zaszła taka potrzeba, to oczywiście — łapał za miotłę i leciał tam, gdzie mu kazano, ale preferował unikanie takiej opcji. Na szczęście mieszkał w Londynie, a gdziekolwiek dalej chciał się udać, mógł wezwać Błędnego Rycerza lub pójść do centrum świstoklików i poprosić o zrobienie jednego z nich. Chyba w wersji żartu często dostawał stare dziecięce zabawki, więc musiało to ciekawie wyglądać, gdy szedł przez miasto z małym pantofelkiem w garści lub butelką do karmienia. Tak jak jego kuzynka, Elphie nie przepadał za nauką teorii, dlatego tak koszmarnie szły mu wszystkie przedmioty, na których wymagano nauczenia się na blachę niezliczonej ilości formułek. Bo jeśli za tym szła praktyka, łapał to w mig. Z urokami nie było problemu, ale z zielarstwem? Z eliksirami? Mieszanie czegoś w kociołku i proszenie Merlina, żeby wywar wyszedł? Nie. Zawsze wszystko wybuchało, przez co profesor ucieszył się, gdy młody Urquart nie kontynuował u niego zajęć po trzecim roku nauki. Nie miał pojęcia, jak inni widzieli w tym swoje pasje, bo sam czuł, że to dla niego czarna magia. Dosłownie...
Uśmiechnął się szeroko po raz kolejny, słysząc ciepłe słowa Jamie. Lubił słuchać ludzi, którzy mówili o swoich pasjach, a w szczególności tak prawdziwie jak czarownica siedząca przed nim. Skinął głową nieco smętniej, gdy wspomniała o problemach z komunikacją. - No, pewnie trochę jeszcze trzeba będzie się męczyć. Czasami trafiamy na sprawy rozszczepionych czarodziei i wiesz... Musimy szukać ich drugiej połowy. Nieciekawa sprawa - mruknął, kręcąc głową. Ludzie zgłaszali im przypadki pojawienia się ręki w jednym miejscu i trzeba było wytropić resztę, zanim będzie za późno. Lub noga spadła z nieba. Albo pojawiła się głowa i już nie było co zbierać... Koszmar. Elphie miał nadzieję, że to szaleństwo wkrótce się skończy, bo chociaż wydano dekret o zakazie teleportacji, ludzie i tak ryzykowali, licząc na łut szczęścia. Zaraz jednak Jamie odwróciła jego uwagę od przykrych spraw, wspominając o meczu. - O! Bardzo chętnie! Myślę, że znajdę czas. Nawet powinienem, szczególnie że przygotowania do Świąt trochę zajmują i zawsze biorę parę dni urlopu, żeby pomóc rodzicom. Wiesz... Te zawirowania wokół Bożego Narodzenia. Więc tak. Na pewno się zjawię - zadeklarował się, nie zamierzając odpuszczać sobie możliwości zobaczenia kuzynki na boisku. Szczególnie że grała w zupełnie innym zespole od tego, któremu kibicował i nie przypominał sobie, że mógł ją zaobserwować w swoim żywiole. Teraz gdy powiedziała mu o meczu, nie mógł odpuścić. Zresztą dawno nie miał okazji, żeby po prostu odpocząć. Jamie miała rację — służby nie mogły narzekać na brak zajęcia. Dlatego przytaknął, gdy poruszyła ów temat. Opowiedział jej o incydencie w galerii sztuki, gdzie właśnie anomalia wspomogła złodzieja, co było jakimś fenomenem wśród policjantów. Żeby i bez tego nie mieli problemów. - O. To spora gromadka! U nas jesteśmy tylko mama, tata i ja - wyjaśnił, posyłając lekko blady uśmiech Jamie. Wszyscy byli tak otoczeni rodzeństwem, a on był sam, ale zaraz twarz mu się rozjaśniła. - Ale wiesz. Raczej ludzie, których spotykam traktują mnie jak młodszego brata, dlatego nie jest tak źle. Da się przyzwyczaić - dodał luźniej, tym razem zamawiając już alkohol. Rozmawiali tak jeszcze jakiś czas i Elhpie musiał przyznać, że nie wiedział, kiedy kolejne minuty uciekały w szalonym tempie. Wracając do domu, mógł jedynie uśmiechnąć się szeroko i stwierdzić, że napisanie tego listu, było najlepszą rzeczą, jaką zrobił od dłuższego czasu. Teraz musiał zrobić ich jeszcze więcej.
|zt
Uśmiechnął się szeroko po raz kolejny, słysząc ciepłe słowa Jamie. Lubił słuchać ludzi, którzy mówili o swoich pasjach, a w szczególności tak prawdziwie jak czarownica siedząca przed nim. Skinął głową nieco smętniej, gdy wspomniała o problemach z komunikacją. - No, pewnie trochę jeszcze trzeba będzie się męczyć. Czasami trafiamy na sprawy rozszczepionych czarodziei i wiesz... Musimy szukać ich drugiej połowy. Nieciekawa sprawa - mruknął, kręcąc głową. Ludzie zgłaszali im przypadki pojawienia się ręki w jednym miejscu i trzeba było wytropić resztę, zanim będzie za późno. Lub noga spadła z nieba. Albo pojawiła się głowa i już nie było co zbierać... Koszmar. Elphie miał nadzieję, że to szaleństwo wkrótce się skończy, bo chociaż wydano dekret o zakazie teleportacji, ludzie i tak ryzykowali, licząc na łut szczęścia. Zaraz jednak Jamie odwróciła jego uwagę od przykrych spraw, wspominając o meczu. - O! Bardzo chętnie! Myślę, że znajdę czas. Nawet powinienem, szczególnie że przygotowania do Świąt trochę zajmują i zawsze biorę parę dni urlopu, żeby pomóc rodzicom. Wiesz... Te zawirowania wokół Bożego Narodzenia. Więc tak. Na pewno się zjawię - zadeklarował się, nie zamierzając odpuszczać sobie możliwości zobaczenia kuzynki na boisku. Szczególnie że grała w zupełnie innym zespole od tego, któremu kibicował i nie przypominał sobie, że mógł ją zaobserwować w swoim żywiole. Teraz gdy powiedziała mu o meczu, nie mógł odpuścić. Zresztą dawno nie miał okazji, żeby po prostu odpocząć. Jamie miała rację — służby nie mogły narzekać na brak zajęcia. Dlatego przytaknął, gdy poruszyła ów temat. Opowiedział jej o incydencie w galerii sztuki, gdzie właśnie anomalia wspomogła złodzieja, co było jakimś fenomenem wśród policjantów. Żeby i bez tego nie mieli problemów. - O. To spora gromadka! U nas jesteśmy tylko mama, tata i ja - wyjaśnił, posyłając lekko blady uśmiech Jamie. Wszyscy byli tak otoczeni rodzeństwem, a on był sam, ale zaraz twarz mu się rozjaśniła. - Ale wiesz. Raczej ludzie, których spotykam traktują mnie jak młodszego brata, dlatego nie jest tak źle. Da się przyzwyczaić - dodał luźniej, tym razem zamawiając już alkohol. Rozmawiali tak jeszcze jakiś czas i Elhpie musiał przyznać, że nie wiedział, kiedy kolejne minuty uciekały w szalonym tempie. Wracając do domu, mógł jedynie uśmiechnąć się szeroko i stwierdzić, że napisanie tego listu, było najlepszą rzeczą, jaką zrobił od dłuższego czasu. Teraz musiał zrobić ich jeszcze więcej.
|zt
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby nie to, że kiepsko zdała egzaminy (zwłaszcza z przedmiotów takich jak eliksiry, których też wymagano do przyjęcia na kurs aurorski i tym podobne) to może i tak. Ale było to bardzo duże „może”, choć niewątpliwie zawsze bardzo szanowała aurorów i innych stróżów prawa, wiedziała że mieli niełatwą, odpowiedzialną i bardzo potrzebną pracę. I bardzo niebezpieczną, bo upadek z miotły nie wydawał się ani w ułamku tak okropny jak czarnomagiczne klątwy. Niemniej jednak już same oceny uniemożliwiłyby jej pójście śladami ojca. Po sumach nie mogła kontynuować eliksirów, z transmutacją i urokami radziła sobie przyzwoicie, ale nie wybitnie, lepiej było z obroną, ale i na tym polu potrzebowała jeszcze wiele się nauczyć. Po skończeniu Hogwartu tak bardzo zaangażowała się w trenowanie quidditcha, że zaniedbała wiele innych umiejętności i w niczym się specjalnie nie wybijała.
- To na pewno nic ciekawego – skrzywiła się na wzmianki o rozszczepieniach. Okropność! Brakowało jej teleportacji, była wygodna, ale rozszczepienia zawsze jawiły jej się jako coś wyjątkowo nieprzyjemnego i bolesnego dla ich ofiary. Ci, którzy znajdowali takiego delikwenta, także nie mieli zbyt przyjemnego zadania i Jamie z pewnością im nie zazdrościła. Jej ojciec czasem opowiadał o znajdowaniu ofiar czarnej magii, i choć najbardziej drastycznych szczegółów dzieciom oszczędził, nadal brzmiało to brutalnie, zwłaszcza kiedy była młodsza. Jednak ojciec nie był zwolennikiem trzymania ich pod kloszem, a oswajania z tym, że świat jest pełny złych ludzi i należy zawsze zachowywać ostrożność i czujność.
- Byłoby super, jakby ci się udało – ucieszyła się, gdy nie wykluczył kategorycznie przyjścia na mecz, a powiedział, że może się zjawić. – Trzymam więc za słowo – mrugnęła do niego lekko i wychyliła łyk swojego napoju. – I mnie czeka ten okres przedświątecznych przygotowań. Po meczu, jeśli nie potrwa kilka dni, ale mam nadzieję, że nie, także pomogę mamie i siostrze w przygotowaniach. – Nie potrafiła gotować ani piec, ale mogła zrobić co innego, choćby ogarnąć choinkę i pomóc w takich rzeczach, których nie mogła spaprać swoim antytalentem do tego typu rzeczy. Tegoroczne święta będą wyjątkowo smutne, bo pierwsze bez taty, ale musieli przynajmniej zadbać o iluzję normalności dla tych członków rodziny, którzy wciąż żyli. Kto wie, ile każdemu z nich pozostało jeszcze czasu? Należało chwytać każdy dzień i cieszyć się każdą okazją do bycia razem.
- Było nas dużo, więc święta zawsze były bardzo gwarne i... szalone. To zawsze był niezapomniany czas – uśmiechnęła się na wspomnienie tych dawnych okresów, kiedy przyjeżdżało się z Hogwartu do domu i spędzało ten czas razem. A gdy była młodsza, to zawsze czekała na powracające starsze rodzeństwo. Nie zawsze było między nimi idealnie, czasem się kłócili (jak to w rodzeństwie), ale mimo wszystko jako rodzina byli sobie wierni i zawsze byli za sobą. Wydawało jej się, że musiało trochę smutno być komuś, kto nie miał rodzeństwa, chyba że rodzice poświęcali mu dużo uwagi. W przypadku McKinnonów rodzicielska uwaga zawsze była podzielona na pięć, przynajmniej wtedy, gdy wszyscy byli w domu i żadne nie znajdowało się akurat w szkole. Gdy starsi wyjeżdżali, matka miała więcej czasu dla Jamie i najmłodszej McKinnon, choć Jamie i tak po całych dniach mogła szwendać się po Dolinie Godryka i latać na miotle. Ciekawe, kim by była, gdyby była sama? Czy jej osobowość mocno by się różniła? Nigdy się tego nie dowie i nie żałowała.
Porozmawiali jeszcze jakiś czas, ale niestety w końcu nadszedł czas pożegnania. Przynajmniej na dziś, bo przecież kiedyś jeszcze mogli się spotkać. Skoro byli rodziną, warto było zadbać o relacje i kontakt. Dopiła resztę napoju, pożegnała się z nim, a potem opuściła Dziurawy Kocioł z zamiarem wyjścia na ulicę i złapania Błędnego Rycerza.
| zt.
- To na pewno nic ciekawego – skrzywiła się na wzmianki o rozszczepieniach. Okropność! Brakowało jej teleportacji, była wygodna, ale rozszczepienia zawsze jawiły jej się jako coś wyjątkowo nieprzyjemnego i bolesnego dla ich ofiary. Ci, którzy znajdowali takiego delikwenta, także nie mieli zbyt przyjemnego zadania i Jamie z pewnością im nie zazdrościła. Jej ojciec czasem opowiadał o znajdowaniu ofiar czarnej magii, i choć najbardziej drastycznych szczegółów dzieciom oszczędził, nadal brzmiało to brutalnie, zwłaszcza kiedy była młodsza. Jednak ojciec nie był zwolennikiem trzymania ich pod kloszem, a oswajania z tym, że świat jest pełny złych ludzi i należy zawsze zachowywać ostrożność i czujność.
- Byłoby super, jakby ci się udało – ucieszyła się, gdy nie wykluczył kategorycznie przyjścia na mecz, a powiedział, że może się zjawić. – Trzymam więc za słowo – mrugnęła do niego lekko i wychyliła łyk swojego napoju. – I mnie czeka ten okres przedświątecznych przygotowań. Po meczu, jeśli nie potrwa kilka dni, ale mam nadzieję, że nie, także pomogę mamie i siostrze w przygotowaniach. – Nie potrafiła gotować ani piec, ale mogła zrobić co innego, choćby ogarnąć choinkę i pomóc w takich rzeczach, których nie mogła spaprać swoim antytalentem do tego typu rzeczy. Tegoroczne święta będą wyjątkowo smutne, bo pierwsze bez taty, ale musieli przynajmniej zadbać o iluzję normalności dla tych członków rodziny, którzy wciąż żyli. Kto wie, ile każdemu z nich pozostało jeszcze czasu? Należało chwytać każdy dzień i cieszyć się każdą okazją do bycia razem.
- Było nas dużo, więc święta zawsze były bardzo gwarne i... szalone. To zawsze był niezapomniany czas – uśmiechnęła się na wspomnienie tych dawnych okresów, kiedy przyjeżdżało się z Hogwartu do domu i spędzało ten czas razem. A gdy była młodsza, to zawsze czekała na powracające starsze rodzeństwo. Nie zawsze było między nimi idealnie, czasem się kłócili (jak to w rodzeństwie), ale mimo wszystko jako rodzina byli sobie wierni i zawsze byli za sobą. Wydawało jej się, że musiało trochę smutno być komuś, kto nie miał rodzeństwa, chyba że rodzice poświęcali mu dużo uwagi. W przypadku McKinnonów rodzicielska uwaga zawsze była podzielona na pięć, przynajmniej wtedy, gdy wszyscy byli w domu i żadne nie znajdowało się akurat w szkole. Gdy starsi wyjeżdżali, matka miała więcej czasu dla Jamie i najmłodszej McKinnon, choć Jamie i tak po całych dniach mogła szwendać się po Dolinie Godryka i latać na miotle. Ciekawe, kim by była, gdyby była sama? Czy jej osobowość mocno by się różniła? Nigdy się tego nie dowie i nie żałowała.
Porozmawiali jeszcze jakiś czas, ale niestety w końcu nadszedł czas pożegnania. Przynajmniej na dziś, bo przecież kiedyś jeszcze mogli się spotkać. Skoro byli rodziną, warto było zadbać o relacje i kontakt. Dopiła resztę napoju, pożegnała się z nim, a potem opuściła Dziurawy Kocioł z zamiarem wyjścia na ulicę i złapania Błędnego Rycerza.
| zt.
Stoliki w pobliżu wejścia
Szybka odpowiedź