Stoliki w pobliżu wejścia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki w pobliżu wejścia
Stoliki dla gości znajdujące się tuż obok wejścia do pubu, wobec czego łatwiej tutaj o wolne miejsca ze względu na wchodzących, jak i wychodzących czarodziejów; wszak każdy woli napić się w spokoju. Za niezbyt czystej szyby można oglądać mugoli śpieszących przed siebie i całkowicie obojętnych na obecność Dziurawego Kotła. Tylko czasami jeden z nich przystanie zaszokowany, lecz po chwili potrząśnie głową i wróci do swoich spraw.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Był przyzwyczajony do bólu i do dyskomfortu. Pięć lat profesjonalnej pałkarskiej kariery, poprzedzone szkolnym festiwalem fauli z rąk Ślizgonów, sprawiły, że uodpornił się na urazy. Oczywiście nie wyhodował sobie grubej na sześć cali skóry, ale jego umysł osiągnął prawdziwe mistrzostwo w przesuwaniu cierpienia w czasie (przynajmniej to mózg ogarnął znakomicie). W czasie meczu nie można było sobie pozwolić na łzy, upadki z mioteł czy rozpaczanie nad złamanymi rękami. Należało skontenerować ułomność ciała i posłać ją do przytulnej szatni tuż po. Dopiero tam mógł kasłać krwią albo zauważać, że jego prawa ręka wygięta jest pod dość niedorzecznym kątem.
Podobnie sytuacja przedstawiała się w trakcie bójki, coraz mocniej przypominającej mu to szatniarskie szarpanie, kiedy masochistycznie próbował mu sobie zohydzić do głębi, nie spodziewając się, że Lestrange nie tylko nie zwymiotuje mu na miotlarską szatę, ale i odwzajemni ten pęd ku szaleństwu swoimi ciepłymi wargami i, w kontrze, lodowatymi dłońmi, jakimi przed chwilą przepiłowywał mu miotłę. Albo robił coś równie idiotycznego; zadziwiające, że nie pamiętał dokładnie powodu tamtego starcia, a ciągle nie mógł pozbyć się mdłego smaku jego ust (ust Percivala?), zwłaszcza, kiedy Lestrange znów był tak blisko i kiedy znów kotłowali się na podłodze jak dzieciaki, zadając sobie równie druzgoczące uderzenia.
Cios w zęby okazał się bolesny dla obu stron; białe perełki uzębienia nie posypały się na podłogę, ale pięść Benjamina zaprotestowała ostrym płomieniem gorąca przeciw tak ostremu traktowaniu. Nie poddał się jednak, uchylając się kolejnemu ciosowi i zamierzył się na jego buzię ponownie. Który to już raz? Także nie pamiętał, ale włożył w swój cios całą obecną siłę.
Podobnie sytuacja przedstawiała się w trakcie bójki, coraz mocniej przypominającej mu to szatniarskie szarpanie, kiedy masochistycznie próbował mu sobie zohydzić do głębi, nie spodziewając się, że Lestrange nie tylko nie zwymiotuje mu na miotlarską szatę, ale i odwzajemni ten pęd ku szaleństwu swoimi ciepłymi wargami i, w kontrze, lodowatymi dłońmi, jakimi przed chwilą przepiłowywał mu miotłę. Albo robił coś równie idiotycznego; zadziwiające, że nie pamiętał dokładnie powodu tamtego starcia, a ciągle nie mógł pozbyć się mdłego smaku jego ust (ust Percivala?), zwłaszcza, kiedy Lestrange znów był tak blisko i kiedy znów kotłowali się na podłodze jak dzieciaki, zadając sobie równie druzgoczące uderzenia.
Cios w zęby okazał się bolesny dla obu stron; białe perełki uzębienia nie posypały się na podłogę, ale pięść Benjamina zaprotestowała ostrym płomieniem gorąca przeciw tak ostremu traktowaniu. Nie poddał się jednak, uchylając się kolejnemu ciosowi i zamierzył się na jego buzię ponownie. Który to już raz? Także nie pamiętał, ale włożył w swój cios całą obecną siłę.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Nie wiedział ile czasu już minęło – może odrobinę za dużo? Dlaczego n i k t nie reagował? Czyżby gości Dziurawego Kotła zażenował poziom nawet-nie-samczej-a-dziewczyńskiej bójki? Myśli przewijały się pomiędzy sobą, pojedyncze zrywy inteligencji naprzeciw ślepej złości – żeby nie pisać znów nienawiści, choć tutaj można użyć wielu innych wyszukanych, oceniających stan emocjonalny Caesara jako zły, słów - napędzanej przez pojedyncze sygnały bólu, dla niego również niewidoczne, rejestrowane w umyśle jako po prostu słabe. Owszem, zdarzało się i tak, a jednak!, że brał udział w bardziej męskich potyczkach, niż ta, dla której siedział na rozgrzanym cielsku Benjamina Wrighta (oczywiście to wszystko dla pamięci jego zmarłej, ukochanej żony i córeczki) i okładał go na ślepo pięściami celując w twarz.
Generalnie, poza tym, nie działo się nic nowego.
Caesara chciał zabić Bena, Ben chciał zabić Caesara.
A nawet nie poza tym – bo to ta sama historia opowiedziana inaczej.
Tak poza tym to uderzył z całej siły, wiadomo.
Generalnie, poza tym, nie działo się nic nowego.
Caesara chciał zabić Bena, Ben chciał zabić Caesara.
A nawet nie poza tym – bo to ta sama historia opowiedziana inaczej.
Tak poza tym to uderzył z całej siły, wiadomo.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
W końcu, w końcu trafił i to trafił z całej nokturnowej siły. Dosłownie poczuł pod pięścią ustępującą kość szczęki, zgrzyt, chrobotanie i satysfakcja zalała go falą ognia. Na nic zdało się caesarowe machanie pięściami, w sekundę wyrobił sobie znaczącą przewagę i ze słodkiego łaskotania się po brzuszkach i gładzenia po spuchniętych buziach przeszli w końcu do stuprocentowo męskiej gry.
Jak w zwolnionym tempie widział odskakującą głowę Caesara, trzęsące się loki, dziwnie wykrzywione usta, a po kolejnej długiej sekundzie nie widział już nic. Widocznie uderzenie z pięści przewróciło Lestrange'a na plecy, tuż obok niego, łaskawie spuszczając na jego poturbowaną twarz chwilową zasłonę zamroczenia. Którą Ben powinien wykorzystać rozsądniej, wstać, otrzepać się i wyjść, ale...nie potrafił zahamować swoich szczeniackich instynktów. I wściekłości, wcale nie uspokojonej chwilowym triumfem a wręcz tym naiwnym zwycięstwem nakręconej. Tym razem to Ben znalazł się na nim, nie widząc, czy wybił mu zęby, czy w ogóle krwawi; liczyła się tylko ta podła frustracja, wymagająca natychmiastowego zaspokojenia.
- Czuję, że ci stanął, pedale - wychrypiał prosto w jego twarz z całą pogardą na jaką było go stać, po czym ponownie uniósł pięść, by zadać finalny cios jego buzi.
Jak w zwolnionym tempie widział odskakującą głowę Caesara, trzęsące się loki, dziwnie wykrzywione usta, a po kolejnej długiej sekundzie nie widział już nic. Widocznie uderzenie z pięści przewróciło Lestrange'a na plecy, tuż obok niego, łaskawie spuszczając na jego poturbowaną twarz chwilową zasłonę zamroczenia. Którą Ben powinien wykorzystać rozsądniej, wstać, otrzepać się i wyjść, ale...nie potrafił zahamować swoich szczeniackich instynktów. I wściekłości, wcale nie uspokojonej chwilowym triumfem a wręcz tym naiwnym zwycięstwem nakręconej. Tym razem to Ben znalazł się na nim, nie widząc, czy wybił mu zęby, czy w ogóle krwawi; liczyła się tylko ta podła frustracja, wymagająca natychmiastowego zaspokojenia.
- Czuję, że ci stanął, pedale - wychrypiał prosto w jego twarz z całą pogardą na jaką było go stać, po czym ponownie uniósł pięść, by zadać finalny cios jego buzi.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Uderzenie – dosyć silne, łagodnie mówiąc – zamroczyło go na moment. W tle, jakby łamała się ziemia (ach nie, to tylko szczęka) rozległ się głośny, przeszywający trzask, a jego twarz zalał otumaniający, ale tylko na tę jedną krótką, choć może dłuższą?, chwilę, ból. Na sekundę przed kolejnym uderzeniem, nad jego twarzą rozległ się głos, plecy zderzyły się z jakąś zimną materią, a ktoś dyszał mu w lico (zapewne zakrwawione) alkoholowym, ciepłym oddechem. I to gorzkie rozchodzące się po jego umyśle pedale, choć z początku doprawdy, nie miał czasu, aby zrozumieć zlepek rzuconych przez przeciwnika słów. Starał się jednak uchylić, czy może osłonić rękoma, na krótką chwilę wytchnienia, przed kolejnym atakiem.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Caesar Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Wyszedł zza mało uczęszczanego zaułka, który czarodzieje upodobali sobie jako jedno z miejsc teleportacji. Był mało uczęszczany, nie wychodziły na niego żadne okna z kamienic naprzeciw Dziurawego Kotła, a określenie ciemno jak w dupie idealnie do niego pasowało. Rzucił krótkie spojrzenie na kota czającego się w roku. Towarzyszące mu piski, świadczyły o tym, że właśnie upolował dla siebie kolację. Na ulicach Londynu od kilkunastu lat wzrosła liczba czterokołowych pojazdów, zwanych samochodami. Właśnie wyminął dwa zaparkowane tuż przed wejściem do Dziurawego Kotła, jedynego magicznego baru w tej części Londynu. Nie spodziewał się zabawić tam zbyt długo. Jego celem był przede wszystkim Nokturn. Zanim jednak to nastąpiło, miał zamiar uśpić dochodzący do głosu skurcz w żołądku domagający się niczego innego jak po prostu kolacji. Wszedł do środka, wzburzając w ruch tandetne dzwonki, które ktoś powiesił nad drzwiami, sygnalizujące, że do środka wkroczył nowy gość. Nie były jednak na tyle głośne, by zwrócić uwagę na nowoprzybyłego, ponieważ gwar rozchodzących się rozmów mógłby zbudzić nawet umarłego. Nie tylko gwar, lecz coś jeszcze. Nim nacisnął na klamkę poczuł niespodziewane wibracje, a w jego umysł naparła gęsta sieć sprzecznych i wzburzonych emocji. Był spokojny, a wchodząc do środka odczuł nasilającą się agresję. Nie tyle jego własną, co pochodzącą z punktu oddalonego od niego o zaledwie kilka metrów. Rozejrzał się i prawie natychmiast dostrzegł barczystego, solidnie, żeby nie powiedzieć potężnie zbudowanego faceta, okładającego pięściami osobę pod sobą. Być może przeszedłby nad tym faktem obojętnie, gdyby w ferworze wystrzeliwujących w powietrze ramion i osłaniających twarz dłoni nie dostrzegł podejrzanie znajomej sylwetki. Ruszył w ich kierunku, alkoholowe wyziewy wydzielane przez obu delikwentów dotarły do jego nozdrzy. Również niezbyt zgrabne i dosyć chwiejne ruchy sugerowały, że obaj panowie znajdowali się w stanie upojenia alkoholowego. To było jednak zbyt łagodne określenie, Grahamowi myśli podsuwały zupełnie inne określenia; nakurwili się jak szmaty; Zbesztali się jak świnie. Stracił cierpliwość, kiedy pięść Benjamina Wrighta - zgasłej gwiazdy świata sportu i niegdysiejszej twarzy mijanej na korytarzach Hogwartu – ponownie wystrzeliła w powietrze, by zmasakrować już i tak zmasakrowanego Caesara. Nie wiedział ile czasu zajęła mu kalkulacja tego, co właśnie zastał. Być może sekundy pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem okiem. Chwycił Wrighta za przegub i odepchnął, a ilość krwi w alkoholu płynącym w żyłach olbrzymiego brodacza, który notabene przewyższał go o zaledwie dziesięć centymetrów, działała na korzyść aurora.
- Dosyć, kurwa! – Wrzasnął, wkraczając pomiędzy nich. Nastąpiło to jednak tak szybko, że żaden z napastujących się mężczyzn nie zdążył jeszcze zarejestrować zmiany, jaka nastąpiła; że do pojedynku wkroczył ktoś trzeci. Świadczył o tym bezwarunkowy odruch jakim ponownie zasłonił się przed ciosem Lestrange i pięść Wrighta, która sprawiała wrażenie, jakby tym razem miała ochotę rozkwasić szczękę Mulcibera. – Dosyć, powiedziałem! – Warknął, wyciągając otwartą dłoń w kierunku Benjamina, by ten się więcej nie zbliżał. Zmierzył go spojrzeniem chłodnych czarnych oczu. Odczekał kilka sekund i odwrócił się ku Caesarowi. Chwycił zakrwawioną dłoń Lestrange’a i podniósł go na równe nogi. Kiedy ten stał o własnych siłach – powiedzmy – Mulciber mógł rzucić okiem na spustoszenia, jakich dokonał Wright na niegdyś całkiem przystępnej aparycji młodego szlachcica.
- Jak Ty wyglądasz. – Rzucił, jednocześnie wzdychając jak i parskając z dezaprobatą. Dotknął dłonią obrażeń na szczęsne, patrząc jak opuchlizna rośnie na jego oczach i pokręcił głową. – Do wesela się zagoi. – Poklepał go lekko w policzek z drwiącym uśmiechem na ustach ignorując protestujący jęk bólu jaki wydał z siebie Lestrange, który widocznie słaniał się na nogach. Wsparł go swoim ramieniem z zamiarem wyprowadzenia z Sali. – Ktoś to musi obejrzeć. – Odparł. – Najlepiej w tej chwili. W Mungu. – Dodał po chwili. – Wisisz mi żarcie. I zgrzewke Ognistej. – Dorzucił, szukając w kieszeni różdżki by przywołać Błędnego Rycerza, który zawiózłby ich na miejsce.
- Dosyć, kurwa! – Wrzasnął, wkraczając pomiędzy nich. Nastąpiło to jednak tak szybko, że żaden z napastujących się mężczyzn nie zdążył jeszcze zarejestrować zmiany, jaka nastąpiła; że do pojedynku wkroczył ktoś trzeci. Świadczył o tym bezwarunkowy odruch jakim ponownie zasłonił się przed ciosem Lestrange i pięść Wrighta, która sprawiała wrażenie, jakby tym razem miała ochotę rozkwasić szczękę Mulcibera. – Dosyć, powiedziałem! – Warknął, wyciągając otwartą dłoń w kierunku Benjamina, by ten się więcej nie zbliżał. Zmierzył go spojrzeniem chłodnych czarnych oczu. Odczekał kilka sekund i odwrócił się ku Caesarowi. Chwycił zakrwawioną dłoń Lestrange’a i podniósł go na równe nogi. Kiedy ten stał o własnych siłach – powiedzmy – Mulciber mógł rzucić okiem na spustoszenia, jakich dokonał Wright na niegdyś całkiem przystępnej aparycji młodego szlachcica.
- Jak Ty wyglądasz. – Rzucił, jednocześnie wzdychając jak i parskając z dezaprobatą. Dotknął dłonią obrażeń na szczęsne, patrząc jak opuchlizna rośnie na jego oczach i pokręcił głową. – Do wesela się zagoi. – Poklepał go lekko w policzek z drwiącym uśmiechem na ustach ignorując protestujący jęk bólu jaki wydał z siebie Lestrange, który widocznie słaniał się na nogach. Wsparł go swoim ramieniem z zamiarem wyprowadzenia z Sali. – Ktoś to musi obejrzeć. – Odparł. – Najlepiej w tej chwili. W Mungu. – Dodał po chwili. – Wisisz mi żarcie. I zgrzewke Ognistej. – Dorzucił, szukając w kieszeni różdżki by przywołać Błędnego Rycerza, który zawiózłby ich na miejsce.
Graham Mulciber
Zawód : auror
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Because some roads you shouldn't go down. Because maps used to say, "There be dragons here." Now they don't. But that don't mean the dragons aren't there.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Finalny trzask łamanej kości (oraz jej okolic) przyniósł Benjaminowi niesamowitą ulgę. Jakby mocował się z wyjątkowo upierdliwym smoczyskiem w wieku niemowlęcym, nie chcącym rozewrzeć szczęk do karmienia. Nie, tym pięknym zwierzętom nie łamał twarzowych zawiasów, postępując z nimi raczej sposobem, wątpił jednak, by rzucenie w Caesara dobrze wyrośniętym kurczęciem bez głowy rozwiązałoby tą honorową sprawę. Bo chodziło tu przecież głównie o honor, o godność, której Ben był w stanie bronić jak niepodległości albo chociaż: jak dobra, największej siły na tym wspaniałym świecie. Lestrange uosabiał moc przeciwną, ciemną, obrzydliwą, spuchniętą i spleśniałą. W oczach Jaimie'go, zaćmionych wściekłością i niesamowitą urazą, jego piękna buźka powlekała się kokonem najbrzydszej z ciem a wąs alfonsa zmieniał się w ten odstręczający w dotyku meszek pokrywający jej skrzydła. Gdyby nie osiągał zawrotnego maksimum męskości - Ognista wypita duszkiem prosto z butelki i mordobicie; nie istniał poziom wyższy w tych zawodach testosteronu - zapewne wzdrygnąłby się jak panienka. Nie mógł jednak tego uczynić, dlatego kolejny cios spadł na leżącego przeciwnika, osłaniającego się pedalsko dłońmi.
Znów poczuł się tak, jak na wybrzeżu; mógłby przysiąc, że w zębach zgrzyta mu piasek i że kiedy ktoś chwycił go za rękę niosącą zemstę, w trzymającym go jegomościu przez sekundę zobaczył twarz Seliny. Chyba dlatego zareagował niemalże pokojowo, dając się dość brutalnie ściągnąć z dogorywającego na podłodze Caesara. Zdążył jeszcze szczeniacko splunąć gdzieś w jego stronę, zanim obcy mężczyzna - przez furię nie mógł rozpoznać w drogim przyjacielu rówieśnika z Hogwartu - odepchnął go zdecydowanie w bok, tak, że Benjamin zachwiał się gwałtownie, tylko merlińskim cudem nie lądując na ziemi. Złapał jednak pion i zacisnął dłonie w pięści, robiąc buntowniczy krok do przodu, jakby nic nie robił sobie z Grahama, separującego go od leżącego Lestrange'a. Chciał jeszcze. Chciał bić go aż do krwi i odsłonięcia białych kości, pokazać mu, kto ma rację i kto jest tutaj niemęskim zerem, ale coś w lodowatym spojrzeniu Mulcibera hamowało to prymitywne pragnienie. Wykorzystując całe pokłady samokontroli rozluźnił zaciśnięte dłonie, robiąc krok do tyłu.
- Na twój koszt, Lestrange - warknął tylko bardziej do siebie, niż do zbierającego Caesara z podłogi mężczyzny, po czym złapał stojącą (cud!) na ich stoliku butelkę Ognistej i chwiejnym krokiem opuścił lokal, tylko przez chwilę walcząc z chęcią roztłuczenia whisky na głowie Lestrange'a. W końcu czuł triumf, czysty triumf, niezabarwiony nawet odrobiną wyrzutów sumienia, rozpościerający się po jego organizmie gorącą falą. Nawet jeśli spędzi noc swoich urodzin samotnie, to przynajmniej ze świadomością godnie wypełnionego obowiązku.
Benji zt
Znów poczuł się tak, jak na wybrzeżu; mógłby przysiąc, że w zębach zgrzyta mu piasek i że kiedy ktoś chwycił go za rękę niosącą zemstę, w trzymającym go jegomościu przez sekundę zobaczył twarz Seliny. Chyba dlatego zareagował niemalże pokojowo, dając się dość brutalnie ściągnąć z dogorywającego na podłodze Caesara. Zdążył jeszcze szczeniacko splunąć gdzieś w jego stronę, zanim obcy mężczyzna - przez furię nie mógł rozpoznać w drogim przyjacielu rówieśnika z Hogwartu - odepchnął go zdecydowanie w bok, tak, że Benjamin zachwiał się gwałtownie, tylko merlińskim cudem nie lądując na ziemi. Złapał jednak pion i zacisnął dłonie w pięści, robiąc buntowniczy krok do przodu, jakby nic nie robił sobie z Grahama, separującego go od leżącego Lestrange'a. Chciał jeszcze. Chciał bić go aż do krwi i odsłonięcia białych kości, pokazać mu, kto ma rację i kto jest tutaj niemęskim zerem, ale coś w lodowatym spojrzeniu Mulcibera hamowało to prymitywne pragnienie. Wykorzystując całe pokłady samokontroli rozluźnił zaciśnięte dłonie, robiąc krok do tyłu.
- Na twój koszt, Lestrange - warknął tylko bardziej do siebie, niż do zbierającego Caesara z podłogi mężczyzny, po czym złapał stojącą (cud!) na ich stoliku butelkę Ognistej i chwiejnym krokiem opuścił lokal, tylko przez chwilę walcząc z chęcią roztłuczenia whisky na głowie Lestrange'a. W końcu czuł triumf, czysty triumf, niezabarwiony nawet odrobiną wyrzutów sumienia, rozpościerający się po jego organizmie gorącą falą. Nawet jeśli spędzi noc swoich urodzin samotnie, to przynajmniej ze świadomością godnie wypełnionego obowiązku.
Benji zt
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ból rozpłynął się po jego ciele – czy aby na pewno? - otrzeźwiając jego umysł, jak gdyby zaspanego i nieprzytomnego oblewając zimną wodą. Ledwo zdążył pomyśleć - choć myśli te nadal były ciężkie i nieprzyjemne, obracające wokół tylko jednego tematu – że to ból, nazwać tego bólem nawet nie zdążył, bo ciężar, który przygniótł go do zimnej podłogi, nagle zniknął, gdy jakaś niewidzialna, przysłonięta mgłą siła sprowadziła go na równe (ale tylko metaforycznie, bo te nadal się pod nim uginały) nogi. Czuł jak osuwa się pod ciężarem własnego ciała, przytomny aczkolwiek nadal znajdujący się poza światem, emocjonalnie rozbity, krążący wokół rozpaczy pomieszanej z wściekłością i maksymalnym, przyćmiewającym rozkojarzeniem. Słyszał przecież słowa, które doskonale rozumiał, chociaż nie wiedział, co znaczą. Przez tę jedną krótką (dłuższą?) chwilę, zanim czyjaś dłoń nie poklepała go bezlitośnie po policzku. Podtrzymując się niechętnie, choć jego duma przecierpieć już może wszystko, skoro zniosła i przegraną, na ramieniu Mulcibera, podniósł na niego półprzytomne spojrzenie.
Powiedziałby zabierz mnie do Evandry lub wyszeptałby słabo nie-Mung, gdyby choć najmniejszy ruch żuchwą nie przyprawiał go o silny, wyciskający z jego oczu niewidzialne, bo mieszające się z krwią, łzy, ból. Nie chciał myśleć o tym, jak teraz wygląda, czy jak prędko powinien się skryć, by nikt nie rozpoznał w nim Caesara Lestrange. Rozsądek, choć nadal przyćmiewany przez pamięć o jego kobietach, podpowiadał mu, że powinien jak najprędzej opuścić lokal. Nie widział, ale był pewien, że obserwatorów całego zdarzenia nie brakło. Na pewno nie.
Podziękowałby może? Może kiedyś?
Może nawet i dziś, choć dzień chylił się ku końcowi.
Może, jeśli Mulciber postanowi nie zostawić go na pastwę ciekawskiej wiary lgnącej do podobnych widowisk jak pająki do ciepła i wilgoci.
Powtarzał w myślach nie-Mung. Nikt nie miał zamiaru wysłuchać jego cichych, niezdecydowanych błagań, a szlachetny wybawiciel wezwał Błędnego Rycerza, aby zaprowadzić Lestrange'a w miejsce, które ten jako ostatnie chciał odwiedzić.
i fru do munga
Powiedziałby zabierz mnie do Evandry lub wyszeptałby słabo nie-Mung, gdyby choć najmniejszy ruch żuchwą nie przyprawiał go o silny, wyciskający z jego oczu niewidzialne, bo mieszające się z krwią, łzy, ból. Nie chciał myśleć o tym, jak teraz wygląda, czy jak prędko powinien się skryć, by nikt nie rozpoznał w nim Caesara Lestrange. Rozsądek, choć nadal przyćmiewany przez pamięć o jego kobietach, podpowiadał mu, że powinien jak najprędzej opuścić lokal. Nie widział, ale był pewien, że obserwatorów całego zdarzenia nie brakło. Na pewno nie.
Podziękowałby może? Może kiedyś?
Może nawet i dziś, choć dzień chylił się ku końcowi.
Może, jeśli Mulciber postanowi nie zostawić go na pastwę ciekawskiej wiary lgnącej do podobnych widowisk jak pająki do ciepła i wilgoci.
Powtarzał w myślach nie-Mung. Nikt nie miał zamiaru wysłuchać jego cichych, niezdecydowanych błagań, a szlachetny wybawiciel wezwał Błędnego Rycerza, aby zaprowadzić Lestrange'a w miejsce, które ten jako ostatnie chciał odwiedzić.
i fru do munga
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obskurne i nie do końca miłe dla oka wnętrze Dziurawego Kotła, zaczynało mu powoli przypominać własny nastrój. Na sprawiających wrażenie brudnych ścianach, wykrojonych z dekoracji, jakby były kompletnie nagie, dostrzegał wirujące odczucia, obawy, niepewności - szereg wszystkich trawiących go od dawna kłopotów. Wspominanie ich z wręcz masochistyczną namolnością, było jawnym wkraczaniem w udrękę, problemy, które pojawiały się i które jednocześnie nie miały najmniejszego zamiaru zniknąć. Raz przywołane rozbijały się pod sklepieniem czaszki niczym powtarzana wielokrotnie, wyuczona na pamięć formułka. Niczym rzucone - jakby od niechcenia - To co zawsze, Tom, a następnie chwycenie kufla z piwem, aby wyrwać się z uścisku nagromadzonych w tej części lokalu tłumów. Irytowały go. Irytowały go głosy, śmiechy, nawet wymieniane serdecznie spojrzenia. Szczerość wydawała się być osnuta jadem, a odbijające światło tęczówki, obdarzały niemal śmiertelnym wzrokiem. Wszystko odwracało się jak w krzywym zwierciadle, kiedy przed oczami miał widok Polly, Alana czy nawet widmo wymierzającego mu uderzenie Ernsta. Za dużo. Za dużo rzeczy ostatnio wylądowało na jego barkach.
Przyszedł sam, bo i nawet nie miał z kim się spotkać. Był wyprany, zamieniał życie w szereg utartych schematów, żyjąc pracą i nieudolnie próbując odciąć się od niedawnych wydarzeń. Ostatkiem sił powstrzymał się od westchnienia. Ze złością przyznał, że nie ma praktycznie żadnego miejsca, gdzie mógłby w spokoju wypić piwo. Cholera. Przed oczami jednak mignęła mu sylwetka, początkowo ledwo zauważalna, niczym widmo, lecz rażąca oczy wrażeniem bycia niespotykanie znajomą. Czyżby starszy brat Lyry, z którą widywał się dość często, również przyszedł bez towarzystwa?
- Barry - rzucił na powitanie, gdy zdołał zbliżyć się na odpowiednią odległość. - Dawno cię nie widziałem. Czekasz na kogoś, czy po prostu rozmyślasz? - zapytał luźno, lecz jednocześnie z premedytacją. Z Weasley'ami łączyły go dobre relacje, ale nigdy nie miał w zwyczaju odgórnie się narzucać.
Przyszedł sam, bo i nawet nie miał z kim się spotkać. Był wyprany, zamieniał życie w szereg utartych schematów, żyjąc pracą i nieudolnie próbując odciąć się od niedawnych wydarzeń. Ostatkiem sił powstrzymał się od westchnienia. Ze złością przyznał, że nie ma praktycznie żadnego miejsca, gdzie mógłby w spokoju wypić piwo. Cholera. Przed oczami jednak mignęła mu sylwetka, początkowo ledwo zauważalna, niczym widmo, lecz rażąca oczy wrażeniem bycia niespotykanie znajomą. Czyżby starszy brat Lyry, z którą widywał się dość często, również przyszedł bez towarzystwa?
- Barry - rzucił na powitanie, gdy zdołał zbliżyć się na odpowiednią odległość. - Dawno cię nie widziałem. Czekasz na kogoś, czy po prostu rozmyślasz? - zapytał luźno, lecz jednocześnie z premedytacją. Z Weasley'ami łączyły go dobre relacje, ale nigdy nie miał w zwyczaju odgórnie się narzucać.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedział co zrobić ze sobą. Mimo wysłanych przeprosin do brata, nie zamierza w najbliższym czasie odwiedzić swego rodzeństwa. Za dużo wyjaśniać by musiał. W dodatku to byłyby takie rzeczy, za które powinien teraz siedzieć wraz z innymi kompaniami w ładnej celi. Nie po to kupił teraz nowe mieszkanie, by nagle zamienić to na jakieś kraty z różnymi dopiskami na ścianie. Chyba zbyt dużo ryzykował mieszkając z rodzeństwem. Nie dość, że ich naraził nieświadomie na wszelkie zagrożenia wycelowane w jego stronę, to w każdej chwili ktoś ze znajomych Garretta mógł wpaść i spróbować śledzić jego poczynania.
Po wszystkich już wypełnionych obowiązkach, zamiast skierować się do swego mieszkania, udał się do Kotła. W sumie bliżej mu było gdzie indziej, ale w Kotle przynajmniej nawet auror nie zdziwi się, że tu jest. Przynajmniej może być uważany za człowieka o rudych intencjach, a nie o rudowato-ciemnych. Ach ta troska o reputację jak i o swój kamuflarz. Nawet jak będzie musiał dokonać wyboru między Ollivanderem a Nokturnem, to i tak będzie musiał nadal pilnować siebie i coś nowego wymyślić. Nie chce w końcu widzieć załamanego Garretta czy Lyry, którzy nie byliby zadowoleni z jego sekretów.
Wszedł sam do środka i zamówił sobie od razu magiczne Laudanum, dobrze jemu znaną nalewkę sherry z opium. Odczekał chwilę i wraz z naleweczką zajął wolny stolik. Aby nie rzucać się zbytnio, usiadł w kącie mając jednocześnie widok na wejście. Ale i tak na nic konkretnego nie spoglądał. Myśląc o rodzeństwie, wypił łyka smacznej nalewki. Nagle usłyszał znajomy głos. Spojrzał na osobę i zaraz uśmiechnął się. Co tu Daniel robi? I to sam?
-Ja Ciebie też. Nie, tylko rozmyślam. Siadaj jak chcesz. - zachęcił Kruegera, aby dosiadł, jeśli oczywiście chciał. Barry nie chciał narzucać jemu swojego towarzystwa. Może jakoś z jego pomocą przegna trapiące własne smutki.
Po wszystkich już wypełnionych obowiązkach, zamiast skierować się do swego mieszkania, udał się do Kotła. W sumie bliżej mu było gdzie indziej, ale w Kotle przynajmniej nawet auror nie zdziwi się, że tu jest. Przynajmniej może być uważany za człowieka o rudych intencjach, a nie o rudowato-ciemnych. Ach ta troska o reputację jak i o swój kamuflarz. Nawet jak będzie musiał dokonać wyboru między Ollivanderem a Nokturnem, to i tak będzie musiał nadal pilnować siebie i coś nowego wymyślić. Nie chce w końcu widzieć załamanego Garretta czy Lyry, którzy nie byliby zadowoleni z jego sekretów.
Wszedł sam do środka i zamówił sobie od razu magiczne Laudanum, dobrze jemu znaną nalewkę sherry z opium. Odczekał chwilę i wraz z naleweczką zajął wolny stolik. Aby nie rzucać się zbytnio, usiadł w kącie mając jednocześnie widok na wejście. Ale i tak na nic konkretnego nie spoglądał. Myśląc o rodzeństwie, wypił łyka smacznej nalewki. Nagle usłyszał znajomy głos. Spojrzał na osobę i zaraz uśmiechnął się. Co tu Daniel robi? I to sam?
-Ja Ciebie też. Nie, tylko rozmyślam. Siadaj jak chcesz. - zachęcił Kruegera, aby dosiadł, jeśli oczywiście chciał. Barry nie chciał narzucać jemu swojego towarzystwa. Może jakoś z jego pomocą przegna trapiące własne smutki.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zapomnienie. Było kompresem łagodzącym uszkodzoną duszę, było ulgą, błogim ukojeniem przeciągniętym wzdłuż ran, sprawiając wrażenie nagłego zagojenia. Odsunięcie stawało się niezwykłym pragnieniem, wymazanie z pamięci wspomnień - ostatecznym celem; pozbycie się nieznośnego ciężaru, przytłaczającego z każdą chwilą, niemal przygwożdżając do podłoża, unieruchamiając myśli, odbierając zaczątki jakichkolwiek chęci. Przez większość czasu dominowało w nim wrażenie pustki, której nie potrafił w żaden sposób zapełnić. Nie pomagały książki, nie pomagało malowanie, nie dawały tego kobiety, nie sprowadzał w stanie upojenia alkohol. Kręcił się, nie mając gdzie się podziać. Byle jak najdalej od domu, jaki również wydawał się mu dziwnie obcy. Przeklinał siebie po tysiąckroć, że pozwolił wujowi u niego zamieszkać. On absolutnie n i c nie robił, żyjąc wyłącznie z jego pensji i oddając się swoim ukochanym rozrywkom. Tak, miał czas spacerować, spotykać się z przyjaciółmi, miał czas na absolutnie w s z y s t k o z wyjątkiem pracy. W gruncie rzeczy ucieszył się, że spotkał tutaj Barry'ego. Nie dlatego, że podobnie jak on sprawiał wrażenie pogrążenia we własnym świecie, ale z powodu zwyczajnego zabicia czasu rozmową, która odtrącała namolne myśli, aktualnie skupiając umysł na rozgrywającym się wydarzeniu. Nie napotykając żadnych przeszkód, usiadł przy stoliku. Przez chwilę nic nie mówił, jedynie wpatrując się w bliżej nieokreślony, znajdujący się przed sobą punkt jakby rozmytym wzrokiem. Upił kilka łyków piwa, by odezwać się dopiero potem, gdy gorzkawy, chmielowy aromat zdołał rozprowadzić się po języku i osiąść na gardle nieco dłużej.
- Co słychać? Dużo się zmieniło? - zapytał. Zawsze lepiej było zacząć od ogólników, by potem móc się skupić na czymś konkretnym. - Z tobą akurat najmniej miałem okazji rozmawiać. - W rzeczywistości, musiał przyznać, że nie widywał się z nim tak często jak choćby z Lyrą, do której zdarzało mu się zagadywać i pytać o postępy w artystycznym rozwoju. Gdyby miał być szczery, zdecydowanie wolał rodzinę ze strony matki - zawsze wydawała mu się bardziej przyjazna. Od swojej niemieckiej strony, cóż, w przypadku osób najbliższych pozostało mu naprawdę niewiele krewnych. I nie powiedziałby, że ma o nich dobre zdanie i udaje mu się dogadać.
- Co słychać? Dużo się zmieniło? - zapytał. Zawsze lepiej było zacząć od ogólników, by potem móc się skupić na czymś konkretnym. - Z tobą akurat najmniej miałem okazji rozmawiać. - W rzeczywistości, musiał przyznać, że nie widywał się z nim tak często jak choćby z Lyrą, do której zdarzało mu się zagadywać i pytać o postępy w artystycznym rozwoju. Gdyby miał być szczery, zdecydowanie wolał rodzinę ze strony matki - zawsze wydawała mu się bardziej przyjazna. Od swojej niemieckiej strony, cóż, w przypadku osób najbliższych pozostało mu naprawdę niewiele krewnych. I nie powiedziałby, że ma o nich dobre zdanie i udaje mu się dogadać.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stoliki w pobliżu wejścia
Szybka odpowiedź