Stoliki w pobliżu wejścia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki w pobliżu wejścia
Stoliki dla gości znajdujące się tuż obok wejścia do pubu, wobec czego łatwiej tutaj o wolne miejsca ze względu na wchodzących, jak i wychodzących czarodziejów; wszak każdy woli napić się w spokoju. Za niezbyt czystej szyby można oglądać mugoli śpieszących przed siebie i całkowicie obojętnych na obecność Dziurawego Kotła. Tylko czasami jeden z nich przystanie zaszokowany, lecz po chwili potrząśnie głową i wróci do swoich spraw.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Wstyd. Nie istnieje coś takiego jak wstyd w znaczeniu cielesności. To tylko i wyłącznie wymysł ludzkości, cywilizacji, postępu. To przecież człowiek wymyślił ubranie. Przyodział szatę, zakrył ciało, które każdy posiada takie samo i stworzyło z niego temat tabu. Być może dlatego w pewnym momencie swojego życia postanowiłem pieczołowicie obedrzeć człowieka z tego tabu, z tego wstydu. Pokazać wszystko takim, jakie jest, bez niepotrzebnych, sztucznych filtrów i ograniczeń. Dlatego maluję akty i staram się zrozumieć ludzkie ciało. Jego piękno i prawdę, bez żadnych seksualnych podtekstów, które niedawno stały się wręcz nieodłączną częścią ludzkiego życia. Jesteśmy tymi, którymi jesteśmy. Czemu mamy wstydzić się naszych pragnień? Czemu mamy piętnować to, co nas tworzy i często to, na co wpływu w żaden sposób nie mamy? Pewne rzeczy mamy po prostu zapisane w genach, tak samo jak krew. Nie ma sensu w walce z wiatrakami.
Natomiast o innym jeszcze wstydzie mówi Selina. Chociaż jednocześnie powiązanym z tym całym człowieczeństwem. W jej mniemaniu mogłaby wprowadzić mnie w zakłopotanie taką aluzyjką. Niesamowitym jak silnie się czuła, jak wielkie miała o sobie mniemanie i jak wielką pewność siebie. Widocznie zazwyczaj mężczyźni jedli jej z ręki, byli zaledwie pyłkiem na skórzanej rękawiczce, który mogła zdmuchnąć w każdej chwili. W naszych czasach było to wręcz niebywałe, bo większość kobiet o wyższym statusie krwi była wychowywana w stłamszeniu i totalnym uprzedmiotowieniu. Co za intrygująca odmiana. Z jednej strony z miłą chęcią rzuciłbym jakąś zniewagę tylko dla przyjemności zobaczenia jej reakcji, a z drugiej nie chciałem pozwolić, żeby kolejna mina wybuchła wprost pod moim stopami. Z tą kobietą wszystko było trudne.
- Nie, potrzeba czegoś więcej, abym spąsowiał – odparłem uśmiechając się lekko. Chyba udało mi się wybrnąć z tej nieco patowej sytuacji i przy okazji nie odciąć sobie ręki. Zapewne liczyła, że moja odpowiedzi zdradzi, co myślę na temat tej sytuacji, ale niestety musiałem ją i tym razem zawieść. Ciekawe, czy będzie dalej drążyć.
Natomiast reakcja na moją nietypową propozycję była więcej niż interesująca. Zatrzymała się w połowie ruchu, którego nie zdążyłem zidentyfikować, aby wyprostować się niczym struna. Początkowo założyłem, że zaśmieje mi się w twarz albo obrzuci inwektywami. Obie opcje były równie prawdopodobne, ale oczywiście panna Pogoda musiała zachować się zupełnie inaczej. Jej słowa ociekały pesymizmem, widocznie nie podszedł jej pomysł zawierający odrobinę szaleństwa z nieznajomym. Zaraz potem uśmiechnęła się, a na moją twarz wstąpił wyraz totalnej dezorientacji. Nie wiem ile razy już to powtórzyłem, ale chyba zrobię to jeszcze wiele razy. Ta kobieta jest doprawdy niemożliwa.
- To zależy, co uznajesz za nudne – mówię przyglądając się jej w rozbawieniu tym, z jaką łatwością swoją mimiką robi mnie w konia. – I nie koniecznie chcę cię upić, głównie zależy mi na tej historii – precyzuję jeszcze starając się zachować powagę, ale kąciki ust drżą mi w uśmiechu. Udało mi się coś osiągnąć w rozmowie z nią, to doprawdy niesłychane. Zbliżyłem się o jeden, malutki kroczek do swojego celu. Chociaż kosztowało mnie to całkiem sporo energii i jawi się przede mną perspektywa jeszcze bardzo wielu takich kroczków to przepełnia mnie satysfakcja. Zwłaszcza, że ta gra nie należy do mdłych i nudnych. Mój przeciwnik jest fascynujący.
Zapewne zwróciłbym uwagę na niezwykle kurczowe trzymanie się przez nią mojego szkicownika i przykleiłbym do tego niezłą teorię, ale moje myśli zdecydowanie bardziej zaoferowało jej pytanie. Była tak pewna swojego zwycięstwa, że tym razem nie mogłem się już powstrzymać przed starciem jej tego tryumfalnego wyrazu twarzy. Bezwiednie jednak zacisnąłem nogi, jak gdyby to, co miałem zamiar jej powiedzieć mogło sprawić, że jej stopa wystrzeli w niewłaściwym kierunku. Co prawda nie sądzę, żeby zdążyła zadać mi cios, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
- Uderzenie między nogi zawsze działa na mężczyznę – odpowiadam, a na mojej twarzy maluje się idealna, niczym niezachwiana powaga. Owszem, cios w krocze to niezbyt honorowa zagrywka, w boksie się jej nie używa, ale nie tylko takie walki toczyłem. Doskonale pamiętam moment, kiedy ojciec obdarzył mnie tą radą. To były jego jedyne słowa, gdy pewnego dnia wróciłem z mugolskiej szkoły z podbitym okiem i paroma innymi siniakami. Byłem wtedy dopiero u progu swoich treningów i było mnie wtedy zdecydowanie mniej niż jest teraz. Jednak ta rada zdecydowanie pomogła mi pozbyć się niechcianych wrogów bez specjalnej masy mięśniowej i wielkich umiejętności. Dziękować Merlinowi, nigdy nie wypróbowałem tego na sobie.
- Gdyby taka mnie nie kręciła to nie zostałbym brygadzistą. – Musiałbym być wtedy tylko wariatem, a tak pozostaje wariatem uzależnionym od niezdrowej adrenaliny. Chociaż to chyba wciąż lepsza perspektywa niż bycie uzależnionym od alkoholu. Dzięki wysokoprocentowym trunkom byłem naprawdę nisko, ale widziałem ludzi będących o wiele niżej i jeśli coś wiem w życiu na pewno to to, że nigdy nie chcę sięgnąć aż tam. Pracując w ten sposób przynajmniej łączę przyjemne z pożytecznym i wszyscy są szczęśliwi. – Naprawdę. Jeśli się zacznie to nie omieszkam cię o tym poinformować. – Szczerzę zęby w szerokim uśmiechu. Widocznie próbuje dowiedzieć się ile mam lat, a ja jej to uniemożliwiam. Jakie to niemiłe z mojej strony, zwłaszcza, że mnie udało się poznać jej magiczną liczbę. Cóż, przecież świat nie jest ani trochę sprawiedliwy.
Ta skromna w słowa odpowiedź nie była w jej stylu. Czyżby pozwoliła mi na nie bycie doskonałym zbawicielem świata w ciągu półtorej roku? Jestem doprawdy pozytywnie zaskoczony. Niestety tylko przez krótką chwilę, bo wszystko to rozmywa się w obliczu jej kolejnych ruchów. O co też jej u licha chodzi? Sama podkreślała fakt, że znamy się zaledwie chwilę, a ona przywiązała się już do mojego zroszonego deszczówką zeszytu z niedokładnymi szkicami wykonanymi na kolenie? Przecież to śmieszne. W dodatku z jej pyskatych usteczek nie padło ani jedno słowo odpowiedzi. W co ona gra? Dlaczego musi być taka trudna? Drażni mnie to, że nie potrafię rozgryźć nawet najprostszych mechanizmów, które nią kierują. Czuję się jak uczniak, który nie zna liter, a każą mu przeczytać książkę. Rodzi się przez to we mnie potrzeba buntu. Nie mam zamiaru dać sobie w kaszę dmuchać. Przez przedłużając się w nieskończoność chwilę zastygam w miejscu. Potem jednak opuszczam rękę na oparcie krzesła i odpycham się od niego, żeby móc wstać. Nie spuszczając z niej wzroku powoli okrążam stolik aż staję po jej lewej stronie. Z góry zakładam, że praworęczni mają słabszy chwyt w tej ręce. Pochylam się nad nią i nie mogę się nadziwić jak mała jest ta piękna, krnąbrna kobieta. Zatrzymuję się dopiero koło jej ucha, czyli jak na mój gust całkiem blisko parteru. Zaciskam prawą rękę na trzymanym przez nią zeszycie.
- Oddaj – mruczę cicho nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Natomiast o innym jeszcze wstydzie mówi Selina. Chociaż jednocześnie powiązanym z tym całym człowieczeństwem. W jej mniemaniu mogłaby wprowadzić mnie w zakłopotanie taką aluzyjką. Niesamowitym jak silnie się czuła, jak wielkie miała o sobie mniemanie i jak wielką pewność siebie. Widocznie zazwyczaj mężczyźni jedli jej z ręki, byli zaledwie pyłkiem na skórzanej rękawiczce, który mogła zdmuchnąć w każdej chwili. W naszych czasach było to wręcz niebywałe, bo większość kobiet o wyższym statusie krwi była wychowywana w stłamszeniu i totalnym uprzedmiotowieniu. Co za intrygująca odmiana. Z jednej strony z miłą chęcią rzuciłbym jakąś zniewagę tylko dla przyjemności zobaczenia jej reakcji, a z drugiej nie chciałem pozwolić, żeby kolejna mina wybuchła wprost pod moim stopami. Z tą kobietą wszystko było trudne.
- Nie, potrzeba czegoś więcej, abym spąsowiał – odparłem uśmiechając się lekko. Chyba udało mi się wybrnąć z tej nieco patowej sytuacji i przy okazji nie odciąć sobie ręki. Zapewne liczyła, że moja odpowiedzi zdradzi, co myślę na temat tej sytuacji, ale niestety musiałem ją i tym razem zawieść. Ciekawe, czy będzie dalej drążyć.
Natomiast reakcja na moją nietypową propozycję była więcej niż interesująca. Zatrzymała się w połowie ruchu, którego nie zdążyłem zidentyfikować, aby wyprostować się niczym struna. Początkowo założyłem, że zaśmieje mi się w twarz albo obrzuci inwektywami. Obie opcje były równie prawdopodobne, ale oczywiście panna Pogoda musiała zachować się zupełnie inaczej. Jej słowa ociekały pesymizmem, widocznie nie podszedł jej pomysł zawierający odrobinę szaleństwa z nieznajomym. Zaraz potem uśmiechnęła się, a na moją twarz wstąpił wyraz totalnej dezorientacji. Nie wiem ile razy już to powtórzyłem, ale chyba zrobię to jeszcze wiele razy. Ta kobieta jest doprawdy niemożliwa.
- To zależy, co uznajesz za nudne – mówię przyglądając się jej w rozbawieniu tym, z jaką łatwością swoją mimiką robi mnie w konia. – I nie koniecznie chcę cię upić, głównie zależy mi na tej historii – precyzuję jeszcze starając się zachować powagę, ale kąciki ust drżą mi w uśmiechu. Udało mi się coś osiągnąć w rozmowie z nią, to doprawdy niesłychane. Zbliżyłem się o jeden, malutki kroczek do swojego celu. Chociaż kosztowało mnie to całkiem sporo energii i jawi się przede mną perspektywa jeszcze bardzo wielu takich kroczków to przepełnia mnie satysfakcja. Zwłaszcza, że ta gra nie należy do mdłych i nudnych. Mój przeciwnik jest fascynujący.
Zapewne zwróciłbym uwagę na niezwykle kurczowe trzymanie się przez nią mojego szkicownika i przykleiłbym do tego niezłą teorię, ale moje myśli zdecydowanie bardziej zaoferowało jej pytanie. Była tak pewna swojego zwycięstwa, że tym razem nie mogłem się już powstrzymać przed starciem jej tego tryumfalnego wyrazu twarzy. Bezwiednie jednak zacisnąłem nogi, jak gdyby to, co miałem zamiar jej powiedzieć mogło sprawić, że jej stopa wystrzeli w niewłaściwym kierunku. Co prawda nie sądzę, żeby zdążyła zadać mi cios, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
- Uderzenie między nogi zawsze działa na mężczyznę – odpowiadam, a na mojej twarzy maluje się idealna, niczym niezachwiana powaga. Owszem, cios w krocze to niezbyt honorowa zagrywka, w boksie się jej nie używa, ale nie tylko takie walki toczyłem. Doskonale pamiętam moment, kiedy ojciec obdarzył mnie tą radą. To były jego jedyne słowa, gdy pewnego dnia wróciłem z mugolskiej szkoły z podbitym okiem i paroma innymi siniakami. Byłem wtedy dopiero u progu swoich treningów i było mnie wtedy zdecydowanie mniej niż jest teraz. Jednak ta rada zdecydowanie pomogła mi pozbyć się niechcianych wrogów bez specjalnej masy mięśniowej i wielkich umiejętności. Dziękować Merlinowi, nigdy nie wypróbowałem tego na sobie.
- Gdyby taka mnie nie kręciła to nie zostałbym brygadzistą. – Musiałbym być wtedy tylko wariatem, a tak pozostaje wariatem uzależnionym od niezdrowej adrenaliny. Chociaż to chyba wciąż lepsza perspektywa niż bycie uzależnionym od alkoholu. Dzięki wysokoprocentowym trunkom byłem naprawdę nisko, ale widziałem ludzi będących o wiele niżej i jeśli coś wiem w życiu na pewno to to, że nigdy nie chcę sięgnąć aż tam. Pracując w ten sposób przynajmniej łączę przyjemne z pożytecznym i wszyscy są szczęśliwi. – Naprawdę. Jeśli się zacznie to nie omieszkam cię o tym poinformować. – Szczerzę zęby w szerokim uśmiechu. Widocznie próbuje dowiedzieć się ile mam lat, a ja jej to uniemożliwiam. Jakie to niemiłe z mojej strony, zwłaszcza, że mnie udało się poznać jej magiczną liczbę. Cóż, przecież świat nie jest ani trochę sprawiedliwy.
Ta skromna w słowa odpowiedź nie była w jej stylu. Czyżby pozwoliła mi na nie bycie doskonałym zbawicielem świata w ciągu półtorej roku? Jestem doprawdy pozytywnie zaskoczony. Niestety tylko przez krótką chwilę, bo wszystko to rozmywa się w obliczu jej kolejnych ruchów. O co też jej u licha chodzi? Sama podkreślała fakt, że znamy się zaledwie chwilę, a ona przywiązała się już do mojego zroszonego deszczówką zeszytu z niedokładnymi szkicami wykonanymi na kolenie? Przecież to śmieszne. W dodatku z jej pyskatych usteczek nie padło ani jedno słowo odpowiedzi. W co ona gra? Dlaczego musi być taka trudna? Drażni mnie to, że nie potrafię rozgryźć nawet najprostszych mechanizmów, które nią kierują. Czuję się jak uczniak, który nie zna liter, a każą mu przeczytać książkę. Rodzi się przez to we mnie potrzeba buntu. Nie mam zamiaru dać sobie w kaszę dmuchać. Przez przedłużając się w nieskończoność chwilę zastygam w miejscu. Potem jednak opuszczam rękę na oparcie krzesła i odpycham się od niego, żeby móc wstać. Nie spuszczając z niej wzroku powoli okrążam stolik aż staję po jej lewej stronie. Z góry zakładam, że praworęczni mają słabszy chwyt w tej ręce. Pochylam się nad nią i nie mogę się nadziwić jak mała jest ta piękna, krnąbrna kobieta. Zatrzymuję się dopiero koło jej ucha, czyli jak na mój gust całkiem blisko parteru. Zaciskam prawą rękę na trzymanym przez nią zeszycie.
- Oddaj – mruczę cicho nieznoszącym sprzeciwu tonem.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie posiadała podobnej dojrzałości co Leonard. Nie potrafiłaby z podobną swobodną i brakiem wzruszenia przyznać, że potrzebowała drugiej osoby choćby po to, by zaspokoić swoją fizjologiczną potrzebę. Nie przyznawała się do tego, że wraz z tą egoistyczną żądzą były bezpośrednio powiązane inne uczucia, o których mówienie było dla niej zbyt trudne, by miała kiedykolwiek się do tego zmusić. To by oznaczało poddanie się własnej naturze, oddanie się w ręce rzeczy, na które nie miała wpływu - a przecież nie mogła pozwolić na to bez walki. Podobna deklaracja z jej ust oznaczałaby odnalezienie pokoju, który zwyczajnie nie był jej pisany. Jak tak temperamentna osoba mogła się wreszcie zrównoważyć? Czy to dlatego czuła się tak obco, a jednocześnie kompletnie na miejscu, gdy spotykała się z tak kontrastującym podejściem. Zdolna była tylko i wyłącznie do działania poprzez podobne aluzje, uciekając od mocnych słów, które mogłyby powiedzieć coś więcej o tym, co siedziało w jej miększych partiach.
Zmrużyła nieco gniewnie oczy, gdy tak sprawnie ominął jej mini-pułapkę, jednocześnie sprawiając, że na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Złości, oczywiście. A może on już tam był, a wywołany był ciepłem powietrza i tętniącym w jej żyłach alkoholem? Bo czy to naprawdę jest takie trudne do zrozumienia, że chciała wyciągnąć od niego całkiem inną informację?! Zwęziła oczy jeszcze bardziej, gdy zdała sobie sprawę, że mógł to zrobić specjalnie. Ten uśmiech był na to jawnym dowodem. Na pewno uśmiechał się w ten sposób dlatego, że dokładnie wiedział o co jej chodziło! Drań!
-Doprawdy, w takim razie nie wiem co robię w towarzystwie takiego perwersyjnego mężczyzny.-odparła naburmuszona, przyjmując momentalnie inny front, byleby tylko zepchnąć go z tego zaszczytnego miejsca, którym było samozadowolenie. Skrzyżowała nawet ręce na klatce piersiowej i ściągnęła nieco usta, przyjmując zamkniętą pozycję ciała.
Dalej nie miała pojęcia dlaczego właściwie się zgodziła. Bo dlaczego to zrobiła? Chyba nie do końca zdawała sobie sprawy z faktu, że to oznaczało wspólne dzielenie się. Była przekonana, że będzie taka sprytna i sprawi, że to głównie on będzie mówić. Bo jak mogło być inaczej? Nie było innej opcji!
-Zbyt wiele musiałabym wymieniać.-odpowiedziała od razu, uśmiechając się szeroko. Nie bała się przyznać do własnej krytyki. Jeśli go to przestraszy - och, trudno. Rzucała mu wyzwanie, by stanął na wysokości zadania i jej nie zanudził. Jak do tej pory jednak... nie udała mu się ta sztuka. Niestety. Rozchyliła jednak chwilę potem wargi, gdy przyznał się, na czym mu głównie zależy. I było jej to bardzo nie w smak, bo było to sprzeczne z jej planem.-Obawiam się, że będzie mieć to wręcz odwrotny skutek.-powiedziała więc zaraz, podsuwając mu prawidłową odpowiedź, bo chyba zapomniał, że Selina wcale nie jest taka pierwsza do odkrywania się. Poczułaby się nago, gdyby kazał jej się przyznać, że właśnie się na to zgodziła. Ale przecież dał jej alternatywę! Miała zamiar z niej korzystać!
Obserwowała go, jak przez moment walczył ze sobą, próbując utrzymać powagę. Czuła się nieco zagubiona, co go tak bawiło, ale procenty popchnęły jej kąciki ust do odwzajemnienia tego wyrazu, dopiero później przywołując się do porządku, że przecież, halo, mógł śmiać się z niej!
Początkowo zamrugała, zaskoczona jego stwierdzeniem, by chwilę później wybuchnąć śmiechem. Aż zakryła usta, by w końcu na moment przerwać, spojrzeć na niego jakby z lekkim niedowierzaniem i pytaniem w spojrzeniu.
-Naprawdę? Nigdy?-upewniła się, rozbawiona niesłychanie, mimo że wcale nie powinno jej to bawić. To podobno bardzo, bardzo bolało. I właśnie dlatego Lovegood kilka razy stosowała to na swoich kolegach w szkole i dalej, w późniejszym życiu, gdy sytuacje stawały się krytyczne. Nie uniosła dolnej kończyny jednak dlatego, by doświadczyć go w tym okrutnym bólu, ale by założyć nogę na nogę. Nie miał więc co się obawiać o to, że jej stopa zbłądzi nie w te rejony co należy.
Spochmurniała momentalnie, choć może to było po prostu spoważnienie, gdy przyznał powód, dla którego pracował w swoim zawodzie. Odwróciła na moment wzrok, przyglądając się kroplom deszczu rozbijającym się o witrynę, które ciągle nie chciały zaprzestać tego procederu. Westchnęła, jakby było jej niezwykle ciężko, nie wypowiadając jednak ani słowa.
-Wspaniale, nie chciałabym tego przegapić.-ocknęła się, gdy obiecał ją poinformować i odwzajemniła mu ten pewny siebie, nieco prześmiewczy uśmieszek. Prawie obeszła się smakiem dowiedzenia się kolejnego faktu z jego życia. Zamiast tego była zwyczajnie złośliwa, jakby nagle jej nie obchodziło ile tak naprawdę ma lat. Zapyta Harriett, ot co.
Wpatrywała się ciągle zacięcie w szkicownik, jakby dopiero teraz dojrzewając do odpowiedzi. Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć choćby jedno słówko, Leonard właśnie się podnosił, zakleszczając ją w swoim spojrzeniu. Automatycznie sama zaczęła wstawać, nie chcąc pozwolić mu na przewagę, jaką sprawiał poprzez patrzenie na nią z góry. Szybko jednak pokonał dzielącą ją odległość, więc jakby odepchnięta jego bliskością, jeszcze niezdolna do uwolnienia się spomiędzy podłokietników, zmarszczyła brwi i proporcjonalnie do tego, jak on się pochylał, sama opadała wolno w dół, by w końcu posadzić swoje pośladki z powrotem na miękkiej poduszce. Rysy twarzy jej się wyostrzały z każdą chwilą. Czuła się kompletnie zakleszczona, a bicie gorąca od jego sylwetki powodowało u niej skrajną drażliwość. Początkowo, podświadomie, odwróciła głowę, gwałtownie, gdy znalazł się tak blisko. W momencie kiedy położył rękę na zeszycie, mówiąc do niej tonem, który sprawił, że chciała wrzeszczeć ze złości, chwyciła mocniej tą makulaturę w ręce i dosłownie wepchnęła ją w jego dłonie, aż grzbiet książki uderzył o jego klatkę piersiową. Wtedy rzuciła mu to rozwścieczone, pełne pogardy spojrzenie i nacisnęła, próbując do od siebie odepchnąć. Nawet, jeśli nie miała tyle siły, to miała nadzieję, że pierwszy instynkt ucieczki od impulsu zadziała i zdoła się uwolnić, by przecisnąć się między nim a krzesłem.
-Nie myśl sobie, że wszystko dostaniesz w ten sposób.-syknęła, niezadowolona, nie chcąc tak po prostu mu odpuścić bez żadnego słowa.-Żegnaj, Leonardzie.-mruknęła chwilę potem, zdecydowanie, nawet nie zastanawiając się nad tym, by dać się choć na moment zatrzymać, i naparła na niego, wstając, by dał jej przejść. Chwilę potem przeszła salę, by podejść do kominka, zaczerpnąć garść proszku Fiuu i wypowiedzieć swój adres zamieszkania, tym samym zostawiając Mastrangelo samego wraz ze swoją bezcenną własnością.
/zt
Zmrużyła nieco gniewnie oczy, gdy tak sprawnie ominął jej mini-pułapkę, jednocześnie sprawiając, że na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Złości, oczywiście. A może on już tam był, a wywołany był ciepłem powietrza i tętniącym w jej żyłach alkoholem? Bo czy to naprawdę jest takie trudne do zrozumienia, że chciała wyciągnąć od niego całkiem inną informację?! Zwęziła oczy jeszcze bardziej, gdy zdała sobie sprawę, że mógł to zrobić specjalnie. Ten uśmiech był na to jawnym dowodem. Na pewno uśmiechał się w ten sposób dlatego, że dokładnie wiedział o co jej chodziło! Drań!
-Doprawdy, w takim razie nie wiem co robię w towarzystwie takiego perwersyjnego mężczyzny.-odparła naburmuszona, przyjmując momentalnie inny front, byleby tylko zepchnąć go z tego zaszczytnego miejsca, którym było samozadowolenie. Skrzyżowała nawet ręce na klatce piersiowej i ściągnęła nieco usta, przyjmując zamkniętą pozycję ciała.
Dalej nie miała pojęcia dlaczego właściwie się zgodziła. Bo dlaczego to zrobiła? Chyba nie do końca zdawała sobie sprawy z faktu, że to oznaczało wspólne dzielenie się. Była przekonana, że będzie taka sprytna i sprawi, że to głównie on będzie mówić. Bo jak mogło być inaczej? Nie było innej opcji!
-Zbyt wiele musiałabym wymieniać.-odpowiedziała od razu, uśmiechając się szeroko. Nie bała się przyznać do własnej krytyki. Jeśli go to przestraszy - och, trudno. Rzucała mu wyzwanie, by stanął na wysokości zadania i jej nie zanudził. Jak do tej pory jednak... nie udała mu się ta sztuka. Niestety. Rozchyliła jednak chwilę potem wargi, gdy przyznał się, na czym mu głównie zależy. I było jej to bardzo nie w smak, bo było to sprzeczne z jej planem.-Obawiam się, że będzie mieć to wręcz odwrotny skutek.-powiedziała więc zaraz, podsuwając mu prawidłową odpowiedź, bo chyba zapomniał, że Selina wcale nie jest taka pierwsza do odkrywania się. Poczułaby się nago, gdyby kazał jej się przyznać, że właśnie się na to zgodziła. Ale przecież dał jej alternatywę! Miała zamiar z niej korzystać!
Obserwowała go, jak przez moment walczył ze sobą, próbując utrzymać powagę. Czuła się nieco zagubiona, co go tak bawiło, ale procenty popchnęły jej kąciki ust do odwzajemnienia tego wyrazu, dopiero później przywołując się do porządku, że przecież, halo, mógł śmiać się z niej!
Początkowo zamrugała, zaskoczona jego stwierdzeniem, by chwilę później wybuchnąć śmiechem. Aż zakryła usta, by w końcu na moment przerwać, spojrzeć na niego jakby z lekkim niedowierzaniem i pytaniem w spojrzeniu.
-Naprawdę? Nigdy?-upewniła się, rozbawiona niesłychanie, mimo że wcale nie powinno jej to bawić. To podobno bardzo, bardzo bolało. I właśnie dlatego Lovegood kilka razy stosowała to na swoich kolegach w szkole i dalej, w późniejszym życiu, gdy sytuacje stawały się krytyczne. Nie uniosła dolnej kończyny jednak dlatego, by doświadczyć go w tym okrutnym bólu, ale by założyć nogę na nogę. Nie miał więc co się obawiać o to, że jej stopa zbłądzi nie w te rejony co należy.
Spochmurniała momentalnie, choć może to było po prostu spoważnienie, gdy przyznał powód, dla którego pracował w swoim zawodzie. Odwróciła na moment wzrok, przyglądając się kroplom deszczu rozbijającym się o witrynę, które ciągle nie chciały zaprzestać tego procederu. Westchnęła, jakby było jej niezwykle ciężko, nie wypowiadając jednak ani słowa.
-Wspaniale, nie chciałabym tego przegapić.-ocknęła się, gdy obiecał ją poinformować i odwzajemniła mu ten pewny siebie, nieco prześmiewczy uśmieszek. Prawie obeszła się smakiem dowiedzenia się kolejnego faktu z jego życia. Zamiast tego była zwyczajnie złośliwa, jakby nagle jej nie obchodziło ile tak naprawdę ma lat. Zapyta Harriett, ot co.
Wpatrywała się ciągle zacięcie w szkicownik, jakby dopiero teraz dojrzewając do odpowiedzi. Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć choćby jedno słówko, Leonard właśnie się podnosił, zakleszczając ją w swoim spojrzeniu. Automatycznie sama zaczęła wstawać, nie chcąc pozwolić mu na przewagę, jaką sprawiał poprzez patrzenie na nią z góry. Szybko jednak pokonał dzielącą ją odległość, więc jakby odepchnięta jego bliskością, jeszcze niezdolna do uwolnienia się spomiędzy podłokietników, zmarszczyła brwi i proporcjonalnie do tego, jak on się pochylał, sama opadała wolno w dół, by w końcu posadzić swoje pośladki z powrotem na miękkiej poduszce. Rysy twarzy jej się wyostrzały z każdą chwilą. Czuła się kompletnie zakleszczona, a bicie gorąca od jego sylwetki powodowało u niej skrajną drażliwość. Początkowo, podświadomie, odwróciła głowę, gwałtownie, gdy znalazł się tak blisko. W momencie kiedy położył rękę na zeszycie, mówiąc do niej tonem, który sprawił, że chciała wrzeszczeć ze złości, chwyciła mocniej tą makulaturę w ręce i dosłownie wepchnęła ją w jego dłonie, aż grzbiet książki uderzył o jego klatkę piersiową. Wtedy rzuciła mu to rozwścieczone, pełne pogardy spojrzenie i nacisnęła, próbując do od siebie odepchnąć. Nawet, jeśli nie miała tyle siły, to miała nadzieję, że pierwszy instynkt ucieczki od impulsu zadziała i zdoła się uwolnić, by przecisnąć się między nim a krzesłem.
-Nie myśl sobie, że wszystko dostaniesz w ten sposób.-syknęła, niezadowolona, nie chcąc tak po prostu mu odpuścić bez żadnego słowa.-Żegnaj, Leonardzie.-mruknęła chwilę potem, zdecydowanie, nawet nie zastanawiając się nad tym, by dać się choć na moment zatrzymać, i naparła na niego, wstając, by dał jej przejść. Chwilę potem przeszła salę, by podejść do kominka, zaczerpnąć garść proszku Fiuu i wypowiedzieć swój adres zamieszkania, tym samym zostawiając Mastrangelo samego wraz ze swoją bezcenną własnością.
/zt
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tym razem to ja stanąłem w miejscu czujnego obserwatora. Moim obiektem badań stała się ta siedząca przede mną kobieta. Chociaż nie mogłem określić jej inaczej niż chodząca tajemnica to i tak próbowałem coś zrobić. Nie zniósłbym tej okrutnej bezczynności, bezdusznego oczekiwania na werdykt sędziego. Chciałem się dowiedzieć, czego się spodziewać, aby móc to przyjąć lub schronić się przed tym. Obserwowałem więc z najwyższą czujnością rekcje Seliny na moje słowy. Stawało się to poważnym zadaniem, ale wciąż sprawiało mi to nie małą przyjemność, żeby nie rzec frajdę. Pozwalało mi to przybliżyć się o kolejne cale do odkrycia działającego w niej mechanizmu zachowań, który wydawał się działać bez żadnej, z góry narzuconej reguły.
Najpierw oczy. Zwierciadła duszy zasnuły się kurtyną powiek, gdy trybiki jej umysłu z uwagą przetwarzały moje słowa. Próbowała mnie rozgryźć dokładnie tam samo jak ja ją. Staliśmy w tym momencie po dwóch, przeciwnych stronach barykady i każde pragnęło zwycięstwa? Potem policzki. Nie ma nic bardziej naturalnego niż rumieniec. To jedna z niewielu rzeczy, nad którymi człowiek nie ma żadnej kontroli. To nasza podświadomość, wnętrze, doskonale wiedzą, kiedy użyć tego barwnika. Najczęściej wcale tego nie chcemy, ale tak jest. Dokładnie jak w tej chwili. Czy wywołała to spora dawka alkoholu, którą w siebie wlała? Być może ma to jakiś związek, ale na pewno to nie jest jedyny powód. Potwierdza to tylko mrużąc jeszcze mocniej oczy, aby podkreślić swoje zasępienie. Tymczasem uwydatnia tylko fakt, że wcale nie jest bezwstydnicą. Fascynujące.
- Musisz na siebie uważać. - Unoszę kąciki ust w uśmiechu, który nie sięga oczu. Niech nie myśli, że podam jej wszystko na srebrnej tacy. Już i tak powiedziałem jej zbyt wiele nie będąc nawet o to pytanym. Teraz będzie musiała się trochę wysilić, jeśli chce coś usłyszeć.
Albo wręcz przeciwnie. W końcu zgodziła się na moją grę, prawda? Będzie mogła mnie pytać, a ja będę musiał mówić, jeśli nie chcę wylądować pod stołem pięć minut po rozpoczęciu rozmowy. Nie sądzę, żeby moja wysoka tolerancja na alkohol, którą wyćwiczyłem przez te wszystkie lata zdała się na coś w tej sytuacji. Może nie uważam swojej historii za szczególnie porywającej, ale myślę, że nie zalicza się ona do tych mdłych i nudnych.
- Zawsze możesz wymienić to, co cię ciekawi, będzie prościej - odpowiadam wzruszając ramionami. Odgrywanie złowieszczo tajemniczej nie robi na mnie specjalnego wrażenia. Po komplikować rzeczy proste? Czyżby chciała zrobić na mnie tym jakieś wrażenie? Pokazać, że nie jest łatwym i cierpliwym słuchaczem? Cóż, do tego momentu jeszcze mi nie uciekał, więc prognozy na przyszłość są całkiem pogodne. - Gdyby miało być łatwo to, co by to była za zabawa? - Nie mogę powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Doprawdy, gdyby wszystko mi opowiedziała to nie miałoby to sensu. Zgubiliśmy cały ten dreszczyk emocji, jaki niosła ze sobą ta zabawa. Chciałem czego innego. Po raz kolejny dać się zwieść w jej prywatny labirynt, krążyć w nim tak długo aż zamiast gubić się cały czas w końcu odkryję jego centrum, jego serce.
Niezwykłe. Niesamowite. Niemożliwe. To musiało mi się wydawać. Przecież Selina Lovegood się nie śmieje. Nie wybucha naturalnym, szczerym, pełnym wesołości śmiechem. To nie może być ta sama osoba, którą poznałem niedawno. Było coś niezwykłego, wręcz pięknego w tym niewymuszonym uśmiechu. Jakaś niezwykła, nieuchwytna dla mnie to tej pory prawda, która sprawiła, że moje oczy omal nie wyskoczyły z orbit. Jeśli do tej pory była piękna to teraz brakowało mi słów. To właśnie było to, co chciałem uchwycić na płótnie. Ten niezwykle rzadki widok, dostępny tylko dla wybranych.
- Naprawdę - kiwam głową sam uśmiechając się niezwykle nikle przy jej promiennym wyrazie. - I mam nadzieję, że to się nie zmieni. - Tak, to aluzja. Nie spieszy mi się do spotkania trzeciego stopnia czyjegoś kolana czy stopy z moimi dolnymi partiami cała. Bardzo je cenię i fakt, że przez całą karierę udało mi się przejść bez tego urazu po prostu zakrawa o cud. Nie mam ochoty tego zmieniać. Zapewne nikogo to nie dziwi, chociaż boję się, że ktoś mógłby chcieć to zmienić.
Nie umyka mej uwadze, że ominęła moje słowa o adrenalinie, ale przymykam na to oko. To zawsze punkt zaczepienia, do którego mogę wrócić później. Czyżby straciła kogoś, kto miał niezdrowy pociąg do tego hormonu? O kim tak myśli, gdy jej spojrzenie śledzi ścieżki kropel biegnących po szybach? Im dłużej z nią przebywam tym więcej rodzi się pytań zamiast odpowiedzi. Nie przeszkadza mi to jednak, płynnie przechodzimy w dalszą część rozmowy. Ten uśmiech, którym mnie obdarzyła był już inny, miał coś zupełnie innego do przekazania, ale wciąż był czarujący. No ale przecież każda róża ma kolce, prawda? Ach, wszędzie ten nieszczęsny kwiat.
To wszystko potoczyło się tak szybko. Jej próba zrównania się wzrostem, a potem oklapnięcie z powrotem na krzesło. Jej gwałtowne odwrócenie się, a potem nagły niespodziewany ruch. O mało się nie zachwiał, zaskoczony jak wiele siły drzemie w jej drobnym ciele. Oddała mi szkicownik. Sama. Przecież to niemożliwe. Kiedy pchnęła po raz kolejny ustąpiłem, przyglądając się tej czystej furii zaklętej w ciało kobiety. Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem, który pcha się na moją twarz. Nie sądziłem, że mogę doprowadzić ją do takiego stanu. To, że tak ją irytuję musi oznaczać, że nie jestem jej obojętny, a to już zdecydowany postęp. Pozwalam jej odejść w glorii i chwale, ale nie mogę sobie odpuścić, więc wołam za nią na cały lokal.
- Żałowałbym gdyby tak było. Do zobaczenia! - Cóż, w złości mówiła dosyć głośno swój adres. Będę wiedział, gdzie wysłać sowę.
|zt
Najpierw oczy. Zwierciadła duszy zasnuły się kurtyną powiek, gdy trybiki jej umysłu z uwagą przetwarzały moje słowa. Próbowała mnie rozgryźć dokładnie tam samo jak ja ją. Staliśmy w tym momencie po dwóch, przeciwnych stronach barykady i każde pragnęło zwycięstwa? Potem policzki. Nie ma nic bardziej naturalnego niż rumieniec. To jedna z niewielu rzeczy, nad którymi człowiek nie ma żadnej kontroli. To nasza podświadomość, wnętrze, doskonale wiedzą, kiedy użyć tego barwnika. Najczęściej wcale tego nie chcemy, ale tak jest. Dokładnie jak w tej chwili. Czy wywołała to spora dawka alkoholu, którą w siebie wlała? Być może ma to jakiś związek, ale na pewno to nie jest jedyny powód. Potwierdza to tylko mrużąc jeszcze mocniej oczy, aby podkreślić swoje zasępienie. Tymczasem uwydatnia tylko fakt, że wcale nie jest bezwstydnicą. Fascynujące.
- Musisz na siebie uważać. - Unoszę kąciki ust w uśmiechu, który nie sięga oczu. Niech nie myśli, że podam jej wszystko na srebrnej tacy. Już i tak powiedziałem jej zbyt wiele nie będąc nawet o to pytanym. Teraz będzie musiała się trochę wysilić, jeśli chce coś usłyszeć.
Albo wręcz przeciwnie. W końcu zgodziła się na moją grę, prawda? Będzie mogła mnie pytać, a ja będę musiał mówić, jeśli nie chcę wylądować pod stołem pięć minut po rozpoczęciu rozmowy. Nie sądzę, żeby moja wysoka tolerancja na alkohol, którą wyćwiczyłem przez te wszystkie lata zdała się na coś w tej sytuacji. Może nie uważam swojej historii za szczególnie porywającej, ale myślę, że nie zalicza się ona do tych mdłych i nudnych.
- Zawsze możesz wymienić to, co cię ciekawi, będzie prościej - odpowiadam wzruszając ramionami. Odgrywanie złowieszczo tajemniczej nie robi na mnie specjalnego wrażenia. Po komplikować rzeczy proste? Czyżby chciała zrobić na mnie tym jakieś wrażenie? Pokazać, że nie jest łatwym i cierpliwym słuchaczem? Cóż, do tego momentu jeszcze mi nie uciekał, więc prognozy na przyszłość są całkiem pogodne. - Gdyby miało być łatwo to, co by to była za zabawa? - Nie mogę powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Doprawdy, gdyby wszystko mi opowiedziała to nie miałoby to sensu. Zgubiliśmy cały ten dreszczyk emocji, jaki niosła ze sobą ta zabawa. Chciałem czego innego. Po raz kolejny dać się zwieść w jej prywatny labirynt, krążyć w nim tak długo aż zamiast gubić się cały czas w końcu odkryję jego centrum, jego serce.
Niezwykłe. Niesamowite. Niemożliwe. To musiało mi się wydawać. Przecież Selina Lovegood się nie śmieje. Nie wybucha naturalnym, szczerym, pełnym wesołości śmiechem. To nie może być ta sama osoba, którą poznałem niedawno. Było coś niezwykłego, wręcz pięknego w tym niewymuszonym uśmiechu. Jakaś niezwykła, nieuchwytna dla mnie to tej pory prawda, która sprawiła, że moje oczy omal nie wyskoczyły z orbit. Jeśli do tej pory była piękna to teraz brakowało mi słów. To właśnie było to, co chciałem uchwycić na płótnie. Ten niezwykle rzadki widok, dostępny tylko dla wybranych.
- Naprawdę - kiwam głową sam uśmiechając się niezwykle nikle przy jej promiennym wyrazie. - I mam nadzieję, że to się nie zmieni. - Tak, to aluzja. Nie spieszy mi się do spotkania trzeciego stopnia czyjegoś kolana czy stopy z moimi dolnymi partiami cała. Bardzo je cenię i fakt, że przez całą karierę udało mi się przejść bez tego urazu po prostu zakrawa o cud. Nie mam ochoty tego zmieniać. Zapewne nikogo to nie dziwi, chociaż boję się, że ktoś mógłby chcieć to zmienić.
Nie umyka mej uwadze, że ominęła moje słowa o adrenalinie, ale przymykam na to oko. To zawsze punkt zaczepienia, do którego mogę wrócić później. Czyżby straciła kogoś, kto miał niezdrowy pociąg do tego hormonu? O kim tak myśli, gdy jej spojrzenie śledzi ścieżki kropel biegnących po szybach? Im dłużej z nią przebywam tym więcej rodzi się pytań zamiast odpowiedzi. Nie przeszkadza mi to jednak, płynnie przechodzimy w dalszą część rozmowy. Ten uśmiech, którym mnie obdarzyła był już inny, miał coś zupełnie innego do przekazania, ale wciąż był czarujący. No ale przecież każda róża ma kolce, prawda? Ach, wszędzie ten nieszczęsny kwiat.
To wszystko potoczyło się tak szybko. Jej próba zrównania się wzrostem, a potem oklapnięcie z powrotem na krzesło. Jej gwałtowne odwrócenie się, a potem nagły niespodziewany ruch. O mało się nie zachwiał, zaskoczony jak wiele siły drzemie w jej drobnym ciele. Oddała mi szkicownik. Sama. Przecież to niemożliwe. Kiedy pchnęła po raz kolejny ustąpiłem, przyglądając się tej czystej furii zaklętej w ciało kobiety. Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechem, który pcha się na moją twarz. Nie sądziłem, że mogę doprowadzić ją do takiego stanu. To, że tak ją irytuję musi oznaczać, że nie jestem jej obojętny, a to już zdecydowany postęp. Pozwalam jej odejść w glorii i chwale, ale nie mogę sobie odpuścić, więc wołam za nią na cały lokal.
- Żałowałbym gdyby tak było. Do zobaczenia! - Cóż, w złości mówiła dosyć głośno swój adres. Będę wiedział, gdzie wysłać sowę.
|zt
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnio polubił chodzić samotnie.
Musiał przyznać - z reguły jednak, w ramach czegoś bardziej złożonego niż zwykły spacer, pojawiał się w jakimś, choćby skromnym towarzystwie; by móc porozmawiać, zamienić zdań kilka na mniej lub bardziej ważne tematy czy to - wysłuchać wywodów drugiej osoby, kiwając i potakując z niemal wyuczonym nawykiem. Teraz jednak - zaczynał doceniać znów wartość obecności samemu, kiedy jedyne niepożądane głosy były głosami - niezwiązanymi, zdaniami, których on nie był adresatem. Starał się więc ignorować tę przepuszczaną jak przez sito mieszaninę wszelakich konwersacji; urywków zdań, niekiedy niewyraźnych i niknących tuż po rozbiciu się o małżowiny uszne. Szedł krokiem spokojnym, szedł - nie rozliczając się nadto z czasem, który przepływał z każdym przybliżeniem spokojnie, niemal - wolno przeciskając się przez machinę wydarzeń. Otworzone drzwi Dziurawego Kotła zamknęły się niedługo potem z głuchym trzaśnięciem - które jednak zniknęło pośród gwaru momentalnie uderzających ze wszystkich stron dźwięków. Swoim zwyczajem, niemal - machinalną tuż po wejściu do lokalu czynnością - zamówił dla siebie piwo, oczekując w spokoju na pełny bursztynowego napoju kufel. Piwo, dopiero po nalaniu, miało charakterystyczny - przesycony chmielem zapach. I lubił go nade wszystko, lecz sama woń mieszała się - znowu - z innymi, głównie z przesiąkniętym papierosowym dymem powietrzem; tytoniowe smugi sączyły się z niemal każdego stolika, wznosząc się ku górze niby w otępiałym tańcu. Rozwarstwiając się i zataczając w nieregularnych kształtach, tworząc drobną mgłę, za którą kolory wydawały się bledsze niż dotychczas. Nie podziwiał ich jednak zbyt długo lub raczej - nie podziwiał wcale - rozglądając się wyłącznie za wolnym i możliwie najbardziej ustronnym miejscem. Chciał przejść do części sali, gdzie zbiorowisko czarodziejów zaczynało się przerzedzać, a krzyki, śmiechy, szmery i szelesty - stawały się choć odrobinę mniej słyszalne. Nagle jednak, zatrzymał się na ułamek chwili dłużej, taksując dla upewnienia - czy aby wyniósł dobrą interpretację - obecny przed jego oczami widok. Nie. Nie pomylił się. Sylwetka, początkowo rozmazana, lecz w miarę zaabsorbowania znacznie bardziej wyraźna, mogła być tylko
j e d n ą osobą. Doskonale znaną. Zbyt dobrze. Ze zbyt - silną więzią (targając na przemian falami rozbawienia oraz irytacji) - by odpuścić sobie odejście bez nawet jednego słowa.
- Nie jest źle - odezwał się, kiedy odległość między nimi była już dostateczna. - Całkiem dużo czasu minęło, mam rację?
Chyba powinien zaznaczać to w kalendarzu. [bylobrzydkobedzieladnie]
Musiał przyznać - z reguły jednak, w ramach czegoś bardziej złożonego niż zwykły spacer, pojawiał się w jakimś, choćby skromnym towarzystwie; by móc porozmawiać, zamienić zdań kilka na mniej lub bardziej ważne tematy czy to - wysłuchać wywodów drugiej osoby, kiwając i potakując z niemal wyuczonym nawykiem. Teraz jednak - zaczynał doceniać znów wartość obecności samemu, kiedy jedyne niepożądane głosy były głosami - niezwiązanymi, zdaniami, których on nie był adresatem. Starał się więc ignorować tę przepuszczaną jak przez sito mieszaninę wszelakich konwersacji; urywków zdań, niekiedy niewyraźnych i niknących tuż po rozbiciu się o małżowiny uszne. Szedł krokiem spokojnym, szedł - nie rozliczając się nadto z czasem, który przepływał z każdym przybliżeniem spokojnie, niemal - wolno przeciskając się przez machinę wydarzeń. Otworzone drzwi Dziurawego Kotła zamknęły się niedługo potem z głuchym trzaśnięciem - które jednak zniknęło pośród gwaru momentalnie uderzających ze wszystkich stron dźwięków. Swoim zwyczajem, niemal - machinalną tuż po wejściu do lokalu czynnością - zamówił dla siebie piwo, oczekując w spokoju na pełny bursztynowego napoju kufel. Piwo, dopiero po nalaniu, miało charakterystyczny - przesycony chmielem zapach. I lubił go nade wszystko, lecz sama woń mieszała się - znowu - z innymi, głównie z przesiąkniętym papierosowym dymem powietrzem; tytoniowe smugi sączyły się z niemal każdego stolika, wznosząc się ku górze niby w otępiałym tańcu. Rozwarstwiając się i zataczając w nieregularnych kształtach, tworząc drobną mgłę, za którą kolory wydawały się bledsze niż dotychczas. Nie podziwiał ich jednak zbyt długo lub raczej - nie podziwiał wcale - rozglądając się wyłącznie za wolnym i możliwie najbardziej ustronnym miejscem. Chciał przejść do części sali, gdzie zbiorowisko czarodziejów zaczynało się przerzedzać, a krzyki, śmiechy, szmery i szelesty - stawały się choć odrobinę mniej słyszalne. Nagle jednak, zatrzymał się na ułamek chwili dłużej, taksując dla upewnienia - czy aby wyniósł dobrą interpretację - obecny przed jego oczami widok. Nie. Nie pomylił się. Sylwetka, początkowo rozmazana, lecz w miarę zaabsorbowania znacznie bardziej wyraźna, mogła być tylko
j e d n ą osobą. Doskonale znaną. Zbyt dobrze. Ze zbyt - silną więzią (targając na przemian falami rozbawienia oraz irytacji) - by odpuścić sobie odejście bez nawet jednego słowa.
- Nie jest źle - odezwał się, kiedy odległość między nimi była już dostateczna. - Całkiem dużo czasu minęło, mam rację?
Chyba powinien zaznaczać to w kalendarzu. [bylobrzydkobedzieladnie]
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 16.03.16 20:13, w całości zmieniany 1 raz
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/połowa listopada
Który to już raz? Czy tak dawno rozsypywała proszek Fiuu, by znaleźć się w tych ścianach po wypowiedzeniu krótkiej inkantacji? Ile razy pojawiała się tuż za rogiem, by ogrzać się ciepłem kominka i rozgrzewającym napojem? Jak często kroki kierowały ją do podobnych miejsc, instynktownie, szukając ucieczki w tym, co tutaj rozlewało się hektolitrami? Nie była w stanie zliczyć. Bo wyskok stawał się powoli rutyną wpisaną w porządek dnia. Każdego dnia budziła się o świcie, z coraz większym trudem, by aportować się w okolicy boiska. Treningi odbywały się dwa razy dziennie. Zazwyczaj pomiędzy nimi szła na herbatę do Imbryka, by chociaż zobaczyć twarz zaganianego kuzyna lub odwiedzała kogoś, kto napoił ją ciepłą cieczą i podał coś, co nadawało się do zjedzenia, bo sama nie potrafiła o to zadbać. Zaczęła zaniechiwać jednak ten zwyczaj, oddając się innym zajęciom. Nie było to jednak zgłębianie literatury, spacery na świeżym powietrzu ani dodatkowe interwały. Oddawała się czynnościom, które pozwalały jej na pewną separację. Im bardziej jednak uciekała od życia, jak się zdawało, ono goniło ją wręcz ze zdwojoną prędkością.
Która to już szklanka? Jak przekraczała próg, powiedziała sobie, że stanie na dwóch. Dopiero po rachunku pozna, że zdążyła wypić już cztery - o ile będzie zdolna policzyć. Dawno przestała zwracać uwagę na tak przyziemne rzeczy jak stan jej konta. Jakie miało to znaczenie? Obróciła więc szkło w dłoni, przyglądając mu się z uwagą. Przestała już z taką dokładnością śledzić to, co jest za oknem, a już dawno zrezygnowała ze śledzenia tego, co działo się w knajpie - zauważyła, że im większą atencją się wykazuje, tym bardziej narażona jest na zaczepki. Ignorancja zdawała się być sposobem na wszystko. Prawie wszystko.
Który to już raz każdy mięsień spinał się w napięciu na sam dźwięk tego głosu? Żołądek zaciskał się w ciasną pętlę, a rysy momentalnie zaostrzały się, gotowe do walki, kiedy tylko wybrzmiało słowo spomiędzy tych ust. Nie chciała słyszeć ani wyrazu więcej, a jednak stawała się niezwykle reaktywna i wrażliwa na bodźce z jego strony.
Zwężyła oczy w wąską linię, nie spuszczając z niego wzroku.
-Nie jest źle?-powtórzyła po nim zaczepnie, momentalnie dając mu znak, że nie może liczyć na pokojową pogawędkę. Chwilę potem jednak parsknęła śmiechem, nieco drwiąco, gdy zauważył fakt, że istotnie, nie widzieli się przez całkiem spory okres czasu.-A już myślałam, że się od pana uwolnię.-rzuciła z westchnieniem, nieco spuszczając z pary, ale jednak pozostając ostrożną.-Tym razem jednak nie mam zamiaru dawać panu żadnej przewagi, panie Krueger. Proszę dokładnie rozważyć kolejny krok.-powiedziała, jakby dosyć sugestywnie mierząc go wzrokiem, by przy okazji przemyślał czy aby na pewno chce jeszcze zmniejszyć między nimi dystans.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rozmowa była uznana przezeń za jedną z ciekawszych rozrywek - rozbudowujących płaszczyzny myśli, niekiedy nawet tych podświadomych, sprzyjających sprawnej i dostatecznie szybkiej artykulacji - reakcji na kolejne posunięcia. Rozmowa - w dużej mierze niemal gra toczona między dwojga ludźmi, znajomymi bądź nieznającymi się w ogóle, za każdym razem - odkrywając coś zupełnie nowego, naprowadzając do wyciągania konkretnych wniosków. Środowisko aż roiło się od reakcji - poprzedzonych niekiedy sugestiami; wizjami możliwych do zajścia scenariuszy. Te wszystkie gesty, na pozór drobne i niezauważalne, te - drgnięcia pojedynczych mięśni, nieznaczne kurcze uwydatniające na mimice jakby rysę, zmiany zaobserwowane w lustrujących tęczówkach, które - niczym zwierciadła, skupiały na swej powierzchni drobne promienie światła. On sam - sztuce obserwowania poświęcał się już od dawna, za każdym razem usiłując wyłapać nowe aspekty. Szukał ich również teraz - uważnie obserwował, choć bez jawnie rzucanej nachalności, wpatrywał się - starając się dostrzec wrzucane pewnie garściami do jej wnętrza negatywne odczucia - irytację? Zniesmaczenie? Zwykły, jakże prozaiczny z a w ó d, że jednak zdołali po raz następny się spotkać?
To było do przewidzenia.
- Skąd wątpliwość? - zapytał jednak. - Tyle dni. Co najmniej godny uczczenia sukces.
Nie musiał narzucać sobie uśmiechu - mięśnie wykonywały należną pracę niemal samoistnie, znów doświadczając tego - jakże wydumanego odczucia. Wiadomym było, że osób denerwujących go, osób - nieprzychylnych, zwykł się zawsze wystrzegać. Poza nielicznymi wyjątkami, obok których nie umiał, nie mógł, nie był w stanie przejść z jakąkolwiek obojętnością. Niemal instynktownie, jakby słysząc z tyłu czaszki nawoływanie cichego acz przenikliwego głosu.
- Niestety - przyznał z teatralnym wręcz zawodem, zmrużywszy na moment oczy. - Trudno się ode mnie uwolnić.
Wbrew pozorom, słowa jego były jak najbardziej prawdziwe. W różnych przypadkach - choć zwykł raczej pojawiać się i znikać, był w stanie czynić tę pierwszą czynność znacznie częściej; korzystając z przywileju częstego przemierzania londyńskich ulic oraz... Zwykłego zaangażowania, które jednak - o dziwo - posiadał. W tym przypadku zaangażowanie objawiało się brakiem milczenia, nawet - chęcią rozpoczęcia wszystkiego po raz kolejny. Wejścia w schematy, by sprawdzać je na nowo, schematy kształtowane niemal plastycznie, ulegające przemianom wraz z każdą serią natknięć.
- Już rozważyłem - zapewnił ją, czyniąc w tym momencie ruch niespieszny - lecz zarazem pełny zdecydowania. Zajął pobliskie krzesło, szukając niejako odpowiedzi w jej twarzy - konkretnej zmiany, r e a k c j i. Spokojnie, powoli, by uniknąć krążących wokół postaci. - Porozmawiajmy.
Postawione na blacie naczynie wydało momentalnie głuchy dźwięk przy zetknięciu; zadrżało nieznacznie, by potem na nowo dać zakląć się w statyczność. Jakby byli co najmniej - znajomymi, którzy chcą odnowić po przerwie kontakt.
To było do przewidzenia.
- Skąd wątpliwość? - zapytał jednak. - Tyle dni. Co najmniej godny uczczenia sukces.
Nie musiał narzucać sobie uśmiechu - mięśnie wykonywały należną pracę niemal samoistnie, znów doświadczając tego - jakże wydumanego odczucia. Wiadomym było, że osób denerwujących go, osób - nieprzychylnych, zwykł się zawsze wystrzegać. Poza nielicznymi wyjątkami, obok których nie umiał, nie mógł, nie był w stanie przejść z jakąkolwiek obojętnością. Niemal instynktownie, jakby słysząc z tyłu czaszki nawoływanie cichego acz przenikliwego głosu.
- Niestety - przyznał z teatralnym wręcz zawodem, zmrużywszy na moment oczy. - Trudno się ode mnie uwolnić.
Wbrew pozorom, słowa jego były jak najbardziej prawdziwe. W różnych przypadkach - choć zwykł raczej pojawiać się i znikać, był w stanie czynić tę pierwszą czynność znacznie częściej; korzystając z przywileju częstego przemierzania londyńskich ulic oraz... Zwykłego zaangażowania, które jednak - o dziwo - posiadał. W tym przypadku zaangażowanie objawiało się brakiem milczenia, nawet - chęcią rozpoczęcia wszystkiego po raz kolejny. Wejścia w schematy, by sprawdzać je na nowo, schematy kształtowane niemal plastycznie, ulegające przemianom wraz z każdą serią natknięć.
- Już rozważyłem - zapewnił ją, czyniąc w tym momencie ruch niespieszny - lecz zarazem pełny zdecydowania. Zajął pobliskie krzesło, szukając niejako odpowiedzi w jej twarzy - konkretnej zmiany, r e a k c j i. Spokojnie, powoli, by uniknąć krążących wokół postaci. - Porozmawiajmy.
Postawione na blacie naczynie wydało momentalnie głuchy dźwięk przy zetknięciu; zadrżało nieznacznie, by potem na nowo dać zakląć się w statyczność. Jakby byli co najmniej - znajomymi, którzy chcą odnowić po przerwie kontakt.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Konwersacja nigdy nie miała u niej wartości edukacyjnych. Zamiast gadać, wolała robić, DZIAŁAĆ! Jaki sens miało rozkładanie spraw na czynniki pierwsze, gdy można było coś sprawdzić, przetestować i odczuć na własnej skórze? Skończył się jednak czas fizycznych przepychanek, ganiania na niewiadomym, szukania szczęścia pod każdym kamyczkiem - to wszystko zastąpiły słowne przeciąganie liny, próba wyjścia na swoje, zbycia rozmówcy lub wyciągnięcia od niego jak największej ilości informacji. Bo tylko to było istotne: wiedza, która pozwoli zdobyć przewagę. Prawdziwa władza, nie tylko w świecie polityki, ale również prozaicznej dyskusji, sprowadzała się do zdobycia jak największej ilości kontrargumentów bądź też zwyczajnie "haków", na drugą osobę, by kompletnie zagrodzić jej drogę. A tylko dotarcie do źródeł najbardziej skrywanych rzeczy mogło to zagwarantować. Czy właśnie dlatego wciąż i wciąż nie potrafili zignorować się nawzajem, ciągle licząc na to, że któremuś, pod wpływem emocji, ślina przyniesie na język coś, co może dać podkład do przewagi, która zakończy tą farsę? A może, wręcz przeciwnie, pozwoliłoby to nakręcić spiralę, na której wygrany może wykorzystywać tą słabostkę w dowolny sposób? Po tylu starciach, po tylu straconych nerwach... oglądanie wijącego się na ziemi przeciwnika byłoby doprawdy satysfakcjonującym widokiem.
Dużo czasu zajęło jej stanie się uważnym, skupionym rozmówcą, który nie podłożyłby się swojemu kompanowi od razu przez zwykłą lekkomyślność. Właściwie z wiekiem zaczęło jej ubywać roztrzepania, które wolno zaczęło się zamieniać w ostrożność, a następnie ewoluować w pasywną agresję. Obca osoba szybko automatycznie była podporządkowana pod kategorię postaci nieprzychylnej, która musiała sobie dopiero zapracować na inne traktowanie. Wszystko urosło do absurdu. Czy właśnie dlatego tak wyglądała ich relacja?
Nawet nie musiała rozważać tego, co właściwie czuje. To było oczywiste. Instynktowne. Nic skomplikowanego, prawda? Żywa niechęć, czysta nienawiść, która podsycała niezliczone złoża negatywnych emocji, przyszykowanych specjalnie dla niego i pielęgnowanych z każdym słowem, które rzucał w jej kierunku, a ona odbierała je, obrabiając je w odpowiednie znaczenie i dopisując sobie szatańskie zamiary z jego strony. Czy tak nie było i tym razem? Nękał ją swoją prezencją.
-Sukces? Raczej niewielki postęp, panie Krueger.-odparła z ostrożną niechęcią, pozwalając im obu się względnie zgodzić w tej kwestii.-Mam wrażenie, że nawet, jeśli mieszkalibyśmy na dwóch końcach kuli ziemskiej, nie uniknęlibyśmy spotkań.-zakpiła, krzywiąc się lekko. Daniel skutecznie oderwał ją od szklanki, pochłaniając swoim jestestwem jej uwagę. Musiała mu to przyznać, mimo że kompletnie bez specjalnych chęci.
Brew zadrgała jej niekontrolowanie, zdradzając zirytowanie, gdy obserwowała, jak jego usta rozszerzają się w uśmiechu.-Jakoś nigdy nie potrafiłam odwdzięczyć tego gestu w pana kierunku.-skomentowała krótko, jakże sucho, chcąc zdjąć mu ten cholerny wyszczerz z twarzy.
Zacisnęła lekko wargi, gdy się z nią zgodził. Wcale jej to nie sprawiało radości.
-Jest się pana równie trudno pozbyć co gnomów z ogródka.-przyznała, porównując jego osobę do tych niezbyt inteligentnych, ale za to natrętnych szkodników.
Oczywiście, dosyć nierozważnie sprowokowała go do takiego ruchu, niemalże w momencie wypowiedzenia ich zdając sobie sprawę z tego, że dziennikarz zdecyduje się na przyjęcie rękawicy. A przecież tego nie chciała. Otworzyła usta, nie wiedząc, czy protestować czy też co powinna zrobić. Zamknęła je z krótkim, ciężkim westchnieniem, gdy usiadł niedaleko niej, atakując jej przestrzeń swoją obecnością. Popatrzyła na niego jak na skaranie. Odchyliła się jednak do tyłu, przypominając sobie o swoim trunku i - patrząc znad szklanki - zaczęła wolno go sączyć, dając sobie czas na odpowiedź.
-Mamy o czym, panie Krueger?-zapytała, wolno odejmując zimną powierzchnię od twarzy, by postawić ją na blacie, w ruchu bliźniaczym do tego, który sam wykonał zaledwie kilka chwil temu. Nie poruszyła się, dalej pozorując rozluźnienie, gdy w taki dość nieelegancki sposób opierała się wygodnie o krzesło. Nic by nie zdziałała, gdyby teraz się uniosła. Przylepiłby się do niej jak rzep, napajając się jej wściekłością niczym mugolska pijawka.
Dużo czasu zajęło jej stanie się uważnym, skupionym rozmówcą, który nie podłożyłby się swojemu kompanowi od razu przez zwykłą lekkomyślność. Właściwie z wiekiem zaczęło jej ubywać roztrzepania, które wolno zaczęło się zamieniać w ostrożność, a następnie ewoluować w pasywną agresję. Obca osoba szybko automatycznie była podporządkowana pod kategorię postaci nieprzychylnej, która musiała sobie dopiero zapracować na inne traktowanie. Wszystko urosło do absurdu. Czy właśnie dlatego tak wyglądała ich relacja?
Nawet nie musiała rozważać tego, co właściwie czuje. To było oczywiste. Instynktowne. Nic skomplikowanego, prawda? Żywa niechęć, czysta nienawiść, która podsycała niezliczone złoża negatywnych emocji, przyszykowanych specjalnie dla niego i pielęgnowanych z każdym słowem, które rzucał w jej kierunku, a ona odbierała je, obrabiając je w odpowiednie znaczenie i dopisując sobie szatańskie zamiary z jego strony. Czy tak nie było i tym razem? Nękał ją swoją prezencją.
-Sukces? Raczej niewielki postęp, panie Krueger.-odparła z ostrożną niechęcią, pozwalając im obu się względnie zgodzić w tej kwestii.-Mam wrażenie, że nawet, jeśli mieszkalibyśmy na dwóch końcach kuli ziemskiej, nie uniknęlibyśmy spotkań.-zakpiła, krzywiąc się lekko. Daniel skutecznie oderwał ją od szklanki, pochłaniając swoim jestestwem jej uwagę. Musiała mu to przyznać, mimo że kompletnie bez specjalnych chęci.
Brew zadrgała jej niekontrolowanie, zdradzając zirytowanie, gdy obserwowała, jak jego usta rozszerzają się w uśmiechu.-Jakoś nigdy nie potrafiłam odwdzięczyć tego gestu w pana kierunku.-skomentowała krótko, jakże sucho, chcąc zdjąć mu ten cholerny wyszczerz z twarzy.
Zacisnęła lekko wargi, gdy się z nią zgodził. Wcale jej to nie sprawiało radości.
-Jest się pana równie trudno pozbyć co gnomów z ogródka.-przyznała, porównując jego osobę do tych niezbyt inteligentnych, ale za to natrętnych szkodników.
Oczywiście, dosyć nierozważnie sprowokowała go do takiego ruchu, niemalże w momencie wypowiedzenia ich zdając sobie sprawę z tego, że dziennikarz zdecyduje się na przyjęcie rękawicy. A przecież tego nie chciała. Otworzyła usta, nie wiedząc, czy protestować czy też co powinna zrobić. Zamknęła je z krótkim, ciężkim westchnieniem, gdy usiadł niedaleko niej, atakując jej przestrzeń swoją obecnością. Popatrzyła na niego jak na skaranie. Odchyliła się jednak do tyłu, przypominając sobie o swoim trunku i - patrząc znad szklanki - zaczęła wolno go sączyć, dając sobie czas na odpowiedź.
-Mamy o czym, panie Krueger?-zapytała, wolno odejmując zimną powierzchnię od twarzy, by postawić ją na blacie, w ruchu bliźniaczym do tego, który sam wykonał zaledwie kilka chwil temu. Nie poruszyła się, dalej pozorując rozluźnienie, gdy w taki dość nieelegancki sposób opierała się wygodnie o krzesło. Nic by nie zdziałała, gdyby teraz się uniosła. Przylepiłby się do niej jak rzep, napajając się jej wściekłością niczym mugolska pijawka.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uwielbiał je - szeregi reakcji, które przychodziły niemal efektem kaskadowym, kiedy tylko - jego głos zdołał rozbrzmieć w powietrzu, kiedy - ich spojrzenia zdołały się przelotnie spotkać. Kiedy doskonale wiedzieli, usiłując trzymać na wodzy nerwy; że popadnięcie w wściekłość, która w przypadku każdego z nich spalała ogniem doszczętnie i destruktywnie - było synonimem porażki wieńczonej równie niemożliwym do zniesienia uśmieszkiem. Śmiechem; lecz śmiechem nieserdecznym, nie, wszystko w ich relacji było tylko p o z o r n i e miłe i nieskażone. W słowa wtykały się ciskane drobno sztylety, w zdania wielokrotne ataki naprowadzane szturmem, w spojrzenia - chęć badawcza, w celu odczytania z twarzy aktualnej ekspresji.
Tym razem spróbował czegoś nowego.
Cały czas próbował; owe - eksperymenty stały się niemal interesującą formą spędzania czasu, jeszcze wtedy, gdy - widywali się o wiele częściej niż zdążyli znosić, choć w sumie... Nie znosili się już od samego początku. Już on zdeterminował, że oto natknęły na siebie dwie osoby zupełnie przeciwne, których pojawienie się w tym samym miejscu nie było zapowiedzią niczego dobrego. I przywykł już do tej nienawiści, do tej - formy wiecznie toczonych, przesyconych jadem rozmów, kiedy oboje próbowali nawzajem wytrącić się z równowagi. Kilkoro mięśni mimicznych drgnęło nieznacznie, słysząc padającą z ust - uwagę kolejną. Język niemal napiął się, gotowy do uwolnienia w eter riposty, jednak zatrzymał; jeszcze - z przemyśleniem, by ułożyć się na kształt zupełnie innej wypowiedzi, niechcącej okazać po sobie targających obecnie wnętrze uczuć. Cholerna... Jeszcze żeby go porównywać do gnomów. I co jeszcze?
- Nie docenia mnie pani. - Uśmiech zszedł z twarzy niemal automatycznie, która na nowo zachowała wymowę neutralną. Stężała jednak nieco, spoważniała - chociaż swoboda nadal była w niej obecna. Czekał spokojnie, zerkając kątem oka, jak płyn w trzymanym przez kobietę naczyniu powoli się przelewał. Sam jeszcze ku swojemu nie sięgnął. Splótł dłonie w daszek, trzymając je przed sobą. Spokój i rozluźnienie.
- Cóż... Jak najbardziej - kontynuował tonem niespiesznym. - Na pewno dużo zdążyło się przez ten czas wydarzyć.
Ów schemat niezmiernie go ciekawił.
Tym razem spróbował czegoś nowego.
Cały czas próbował; owe - eksperymenty stały się niemal interesującą formą spędzania czasu, jeszcze wtedy, gdy - widywali się o wiele częściej niż zdążyli znosić, choć w sumie... Nie znosili się już od samego początku. Już on zdeterminował, że oto natknęły na siebie dwie osoby zupełnie przeciwne, których pojawienie się w tym samym miejscu nie było zapowiedzią niczego dobrego. I przywykł już do tej nienawiści, do tej - formy wiecznie toczonych, przesyconych jadem rozmów, kiedy oboje próbowali nawzajem wytrącić się z równowagi. Kilkoro mięśni mimicznych drgnęło nieznacznie, słysząc padającą z ust - uwagę kolejną. Język niemal napiął się, gotowy do uwolnienia w eter riposty, jednak zatrzymał; jeszcze - z przemyśleniem, by ułożyć się na kształt zupełnie innej wypowiedzi, niechcącej okazać po sobie targających obecnie wnętrze uczuć. Cholerna... Jeszcze żeby go porównywać do gnomów. I co jeszcze?
- Nie docenia mnie pani. - Uśmiech zszedł z twarzy niemal automatycznie, która na nowo zachowała wymowę neutralną. Stężała jednak nieco, spoważniała - chociaż swoboda nadal była w niej obecna. Czekał spokojnie, zerkając kątem oka, jak płyn w trzymanym przez kobietę naczyniu powoli się przelewał. Sam jeszcze ku swojemu nie sięgnął. Splótł dłonie w daszek, trzymając je przed sobą. Spokój i rozluźnienie.
- Cóż... Jak najbardziej - kontynuował tonem niespiesznym. - Na pewno dużo zdążyło się przez ten czas wydarzyć.
Ów schemat niezmiernie go ciekawił.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Każde ich spotkanie wyglądało podobnie - jedno drugiemu starało się jak najbardziej uprzykrzyć ten moment, zadać najmocniejszy cios, jednocześnie nie odsłaniając się zbytnio na kontratak. To była gra: komu szybciej puszczą nerwy. Kto szybciej zdobędzie przewagę i ją skutecznie wykorzysta? Za każdym razem rozstawiali jednak pionki na nowo, próbując zaskoczyć tą drugą osobę oraz uderzyć z innej flanki. Ostrze wymierzone prosto we wroga nie tylko po to, by się go pozbyć, ale też dla samej chwili.
Obserwowała, jak znacząco przemilczał jej komentarz, czując niejako gorycz swojej nieudanej prowokacji, ale też i pewną satysfakcję, że postanowił nie powiedzieć nic niż o jedno słowo za dużo. Czyli trafiła tam, gdzie powinna. Idealnie.
Poruszyła się niespokojnie, tym krótkim tikiem zdradzając niepokój. Siedział na przeciwko niej. Siedział. To już była jakaś deklaracja. Zobowiązywała. Ona sama też czuła się przygwożdżona do tego miejsca, nie mając zamiaru mu się przepłoszyć. Była tutaj pierwsza i miała zamiar zachować się jak terytorialne stworzenie - czyli przegonić intruza jak najprędzej.
-Oczywiście, że nie.-przyznała jakby z lekkim zaskoczeniem, że budzi to u niego zdziwienie. Bezczelnie i otwarcie.-Dał mi pan kiedykolwiek powód, by było inaczej?-zapytała jednak zaraz, biorąc go pod włos.
Zacisnęła lekko usta, biorąc kolejny haust alkoholu, trawiąc nie tylko jego smak, ale też obecność mężczyzny. Sama ekspresja jego ciała wzbudzała w niej skrajne rozdrażnienie. Zmrużyła więc oczy, pozostając w ciszy, którą zarządził. Chwilowej. Nie było jej to w smak, jednak przezorność nakazywała najpierw rozpoznać jaką taktykę przyjął przeciwnik. Nawet, jeśli temperament podpowiadał rzucanie w niego meblami.
-Próbuje pan zapytać co u mnie słychać?-podsumowała, wpadając w abstrakcyjne rozbawienie. Zaśmiała się, niedaleka od histerycznego śmiechu. Uspokoiła się dopiero po chwili, jakby z lekkim niedowierzaniem patrząc na rozmówcę.-Ma pan coś konkretnego na myśli? Bo w sumie to słyszałam, że ludzie pytają po to, by być zapytanym. Ale szczerze, to chyba nie interesuje mnie co się u pana zmieniło od ostatniego czasu.-oświadczyła, ciągle nie uszczuplając w sobie pokładów okrutnej szczerości.-Nabrał pan doświadczenia w przywłaszczaniu sobie cudzych rzeczy?-zapytała jednak zaraz, wpadając na to pytanie z jawnym zaciekawieniem.
Nie mogła nic poradzić na to, że w sumie to była lekko zaintrygowana. Nie tylko tym, czy Kruegerowi zdarzyło się jeszcze kogoś innego szantażować przywłaszczeniem wstydliwych sekretów, ale także... rozwojem sytuacji.
Obserwowała, jak znacząco przemilczał jej komentarz, czując niejako gorycz swojej nieudanej prowokacji, ale też i pewną satysfakcję, że postanowił nie powiedzieć nic niż o jedno słowo za dużo. Czyli trafiła tam, gdzie powinna. Idealnie.
Poruszyła się niespokojnie, tym krótkim tikiem zdradzając niepokój. Siedział na przeciwko niej. Siedział. To już była jakaś deklaracja. Zobowiązywała. Ona sama też czuła się przygwożdżona do tego miejsca, nie mając zamiaru mu się przepłoszyć. Była tutaj pierwsza i miała zamiar zachować się jak terytorialne stworzenie - czyli przegonić intruza jak najprędzej.
-Oczywiście, że nie.-przyznała jakby z lekkim zaskoczeniem, że budzi to u niego zdziwienie. Bezczelnie i otwarcie.-Dał mi pan kiedykolwiek powód, by było inaczej?-zapytała jednak zaraz, biorąc go pod włos.
Zacisnęła lekko usta, biorąc kolejny haust alkoholu, trawiąc nie tylko jego smak, ale też obecność mężczyzny. Sama ekspresja jego ciała wzbudzała w niej skrajne rozdrażnienie. Zmrużyła więc oczy, pozostając w ciszy, którą zarządził. Chwilowej. Nie było jej to w smak, jednak przezorność nakazywała najpierw rozpoznać jaką taktykę przyjął przeciwnik. Nawet, jeśli temperament podpowiadał rzucanie w niego meblami.
-Próbuje pan zapytać co u mnie słychać?-podsumowała, wpadając w abstrakcyjne rozbawienie. Zaśmiała się, niedaleka od histerycznego śmiechu. Uspokoiła się dopiero po chwili, jakby z lekkim niedowierzaniem patrząc na rozmówcę.-Ma pan coś konkretnego na myśli? Bo w sumie to słyszałam, że ludzie pytają po to, by być zapytanym. Ale szczerze, to chyba nie interesuje mnie co się u pana zmieniło od ostatniego czasu.-oświadczyła, ciągle nie uszczuplając w sobie pokładów okrutnej szczerości.-Nabrał pan doświadczenia w przywłaszczaniu sobie cudzych rzeczy?-zapytała jednak zaraz, wpadając na to pytanie z jawnym zaciekawieniem.
Nie mogła nic poradzić na to, że w sumie to była lekko zaintrygowana. Nie tylko tym, czy Kruegerowi zdarzyło się jeszcze kogoś innego szantażować przywłaszczeniem wstydliwych sekretów, ale także... rozwojem sytuacji.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Jest pani bardzo mało... spostrzegawcza - zawahał się przez moment, wieńcząc jednak myśl stosunkowo szybko. Jak a k t o r s k o - po raz kolejny, z niemal rozczulającym smutkiem, który pobrzmiewał zgodnie w wypowiadanych głoskach. Jakby rzeczywiście było mu przykro. Jakby.
Gra toczyła się dalej, naciskając na konkretne klawisze emocji - dążąc do ujawnienia wściekłości, która oznaczała w niej swoisty koniec. Przegraną. Przegrywać nie miał zamiaru - chciał odkrywać zupełnie inne strategie, widzieć reakcje i rozkoszować się każdą mijaną chwilą. Dziwna rozrywka, niemal niewytłumaczalna, a jednak dająca satysfakcję. Niemożliwa do przerwania, rozpoczynała się automatycznie, kiedy tylko jedno wykryło obecność drugiego. Nie umieli przejść obok siebie bez słowa. Bez docinek. Bez udawania, bez brnięcia poprzez nieskończone fale ironii. Przechylił do ust naczynie, upijając parę łyków. Gorzki smak piwa stał się odczuwalny na języku jeszcze przez kilka chwil następnych.
- Dobrze powiedziane - przytaknął. Niesamowicie dziwne, zgodzić się z taką osobą. Niemniej jednak zdanie uszło w eter bez napotkania większych problemów.
- Ludzie. - Słowo zadrgało lekko, wypowiedziane z niezwykłą gładkością.
Zdołał już przywyknąć, iż każde zdanie kobiety, która - tym razem - siedziała w pobliżu niego, potrafiło wlewać się do uszu niczym paraliżująca toksyna. Była ona wszędzie - zatruta w samym sposobie wypowiedzenia, akcentowaniu, w każdej artykułowanej przez nią głosce. Potrafiła zranić niepostrzeżenie, w przypadku, gdy tylko zdołało się opuścić gardę.
- Chyba nie mamy zamiaru klasyfikować się do ogólników? - zapytał, kontynuując tym samym swój wywód. - Bynajmniej ja nie mam.
Na broń należało znaleźć tarczę. Słowa były bronią; doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Bronią i zarazem tarczą. Sam używał ich wielokrotnie, starając się dobierać niezwykle precyzyjnie - nigdy zbyt dużo, nigdy również za mało. Wyważenie było niezwykle ważne, nadmiar mógł łatwo okazać się bełkotem, niedomiar pogrążyć bardziej od milczenia. W obu przypadkach oznaczało to - przegraną. W międzyczasie wyciągnął jeszcze paczkę papierosów, wyciągając ją przed Lovegood; niezależnie jednak od tego, czy skorzystała z możliwości czy nie, sam niedługo potem wypuścił z ust smużkę jasnego dymu.
- Rzeczy stosunkowo łatwo jest zyskać - stwierdził, sprawiając wrażenie niezwykle rozluźnionego. Typowe spotkanie, typowa rozmowa. Nadal miała za złe te kilka wypadków? Może ostatni? Wolał jednak nie wracać myślami do niektórych rzeczy. W ogóle nie wracać, aby się nie rozproszyć.
- Celuję wyżej. - Znów pozwolił uśmiechowi na wkroczenie. Szeroki, wręcz serdeczny. - O wiele trudniej sprawa ma się z człowiekiem. Wie pani, co mówią o nienawiści? - spytał na pozór niewinnie. Jaka będzie odpowiedź, panno Lovegood? Był ciekaw, czy właśnie teraz wytrącił ją z pozornego uspokojenia. A może zaśmieje się znowu. Wszystko było prawdopodobne.
Gra toczyła się dalej, naciskając na konkretne klawisze emocji - dążąc do ujawnienia wściekłości, która oznaczała w niej swoisty koniec. Przegraną. Przegrywać nie miał zamiaru - chciał odkrywać zupełnie inne strategie, widzieć reakcje i rozkoszować się każdą mijaną chwilą. Dziwna rozrywka, niemal niewytłumaczalna, a jednak dająca satysfakcję. Niemożliwa do przerwania, rozpoczynała się automatycznie, kiedy tylko jedno wykryło obecność drugiego. Nie umieli przejść obok siebie bez słowa. Bez docinek. Bez udawania, bez brnięcia poprzez nieskończone fale ironii. Przechylił do ust naczynie, upijając parę łyków. Gorzki smak piwa stał się odczuwalny na języku jeszcze przez kilka chwil następnych.
- Dobrze powiedziane - przytaknął. Niesamowicie dziwne, zgodzić się z taką osobą. Niemniej jednak zdanie uszło w eter bez napotkania większych problemów.
- Ludzie. - Słowo zadrgało lekko, wypowiedziane z niezwykłą gładkością.
Zdołał już przywyknąć, iż każde zdanie kobiety, która - tym razem - siedziała w pobliżu niego, potrafiło wlewać się do uszu niczym paraliżująca toksyna. Była ona wszędzie - zatruta w samym sposobie wypowiedzenia, akcentowaniu, w każdej artykułowanej przez nią głosce. Potrafiła zranić niepostrzeżenie, w przypadku, gdy tylko zdołało się opuścić gardę.
- Chyba nie mamy zamiaru klasyfikować się do ogólników? - zapytał, kontynuując tym samym swój wywód. - Bynajmniej ja nie mam.
Na broń należało znaleźć tarczę. Słowa były bronią; doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Bronią i zarazem tarczą. Sam używał ich wielokrotnie, starając się dobierać niezwykle precyzyjnie - nigdy zbyt dużo, nigdy również za mało. Wyważenie było niezwykle ważne, nadmiar mógł łatwo okazać się bełkotem, niedomiar pogrążyć bardziej od milczenia. W obu przypadkach oznaczało to - przegraną. W międzyczasie wyciągnął jeszcze paczkę papierosów, wyciągając ją przed Lovegood; niezależnie jednak od tego, czy skorzystała z możliwości czy nie, sam niedługo potem wypuścił z ust smużkę jasnego dymu.
- Rzeczy stosunkowo łatwo jest zyskać - stwierdził, sprawiając wrażenie niezwykle rozluźnionego. Typowe spotkanie, typowa rozmowa. Nadal miała za złe te kilka wypadków? Może ostatni? Wolał jednak nie wracać myślami do niektórych rzeczy. W ogóle nie wracać, aby się nie rozproszyć.
- Celuję wyżej. - Znów pozwolił uśmiechowi na wkroczenie. Szeroki, wręcz serdeczny. - O wiele trudniej sprawa ma się z człowiekiem. Wie pani, co mówią o nienawiści? - spytał na pozór niewinnie. Jaka będzie odpowiedź, panno Lovegood? Był ciekaw, czy właśnie teraz wytrącił ją z pozornego uspokojenia. A może zaśmieje się znowu. Wszystko było prawdopodobne.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miała ochotę prychnąć gniewnie i właściwie usta już ułożyły się do tego ruchu, w ostatniej chwili rezygnując, pozwalając oczom wolno rozszerzyć się. Odwróciła wzrok, okazując pewnego rodzaju znużenie, by spojrzeć za okno. Każdy ruch przemyślany i wykonany tylko i wyłącznie po to, by wywołać w nim emocję podobną do tej, którą on sam w niej przed chwilą obudził. Nakręciła wystający kosmyk włosów na palec, by potem schować go za ucho i dopiero wtedy - z ogromną łaską - spojrzała na Kruegera. Nie wydawała się wzruszona smutkiem, który wypłynął na jego lico. Czy jakiekolwiek uczucie jakie sobie okazywali poza wściekłością było w ogóle prawdziwe?
-Bardzo skutecznie zasłania mi pan oczy swoimi czynami, bym miała dostrzec cokolwiek poza nimi.-syknęła jednak zaraz, pochylając się mocno nad stołem, by nakarmić go tymi słowami. Nadmierna ekspresja, jaką włożyła w ten gest i pełen impetu powrót na miejsce mógł oznaczać albo skrajne zaangażowanie albo delikatne problemy z błędnikiem.-Pan widzi więcej?-wycedziła, nawet nie ułatwiając mu zadania.
Humor - z kontrolowanego opanowania do nieposkromionej wściekłości przeskakiwał z chwili na chwilę, zależnie od odpowiedzi, jakie od niego dostawała. W jednej chwili był ją w stanie wytrącić z równowagi, w innej - przygotowana - była w stanie sparować zaczepkę. Z irytacją, ale też uwagą, obserwowała jak przechyla wolno kufel, wcale się nie spiesząc. Wiedziała, że robi to specjalnie, ale mimo to powodowało to w niej wzburzenie. I zaślepiona własną złością, nie była gotowa na komentarz, który rzuci za chwilę. Zamrugała, szczerze zaskoczona, gdy się z nią zgodził. I dopiero teraz wskoczyła w inny tryb, przez zaintrygowanie zmuszając się do ostrożności.
-Więc jaki cel miało pańskie pytanie?-zapytała, gdy tak górnolotnie postanowił postawić się na stanowisku osoby, która wyróżnia się wśród szarej masy. Nie miała zamiaru odpuścić. Jaka była jego intencja? Czy... dała się złapać i próbowała właśnie go zrozumieć? Nawet nie zauważyła, kiedy dała się tak zapętlić, by próbować wykorzystać zbliżenie się do niego i uzyskanie nowej informacji tylko po to, by spróbować to użyć przeciwko niemu. Nigdy nie pytała o jego pobudki. Uśmiechnęła się zaraz, parskając pod nosem.-Nie powinno mnie dziwić, że czuje się pan ponad.-rzuciła, pozwalając ciału ponownie ułożyć się wygodnie na fotelu.
Zmarszczyła brwi i spięła się, gdy wyciągnął w jej stronę ten mugolski wynalazek. Spięła się wyraźnie, nie wyciągając ręki, wyrażając zdegustowanie. Już zapomniała o czasach, gdy paliła na potęgę diabelskie zioło, każąc swoje ciało tą trucizną. Teraz wlewała w siebie tą wolniejszą śmierć o bursztynowej barwie, uważając, że jest to lepsze od używki, którą manifestował dziennikarz.
-Stosunkowo? W stosunku do czego łatwo?-mówił zagadkami, leniwie pławiąc się w pewności siebie, którą dzisiaj emanował. Wprowadzało ją to w lekki dyskomfort, uszczypliwie wprowadzając do jej głowy myśli jakoby startowała z gorszej pozycji. Nie miała zamiaru na to pozwolić.
Lovegood, ponad wszystkim, była niezwykle pamiętliwą osobą. Urazę chowała długo, nie wybaczając z automatu.
Jego bełkot był nie do zniesienia. Co miał na myśli? Celuje wyżej, a potem wspomina o człowieku? Co do tego miała nienawiść?
Zamiast zająć się wymyślaniem docinek, skupiła się na procesach myślowych, które w jej pijanej głowie nie potrafiły rozszerzyć zbytnio kręgów. Jej wnikliwość musiała więc polegać na wrodzonej spontaniczności.
-Że większą karą od niej byłaby obojętność?-zgadnęła więc, siląc się na udawaną neutralność.-Ale ja bym chyba tak nie potrafiła, panie Krueger.-wyznała po chwili, kontynuując własną myśl.-Ale faktycznie, strasznie pan...-skrzywiła się nieco, szukając odpowiedniego słowa, gdy wzrokiem omiatała sufit, jakby pomoc miałaby jej przyjść właśnie stamtąd.-...męczy.-dokończyła z pewnym bólem, idąc własnym torem tej konwersacji.-Sama nie wiem co zrobić.-zakończyła, wzdychając ciężko, by potem skończyć przedstawienie i z pogodniejszą twarzą raz jeszcze wtulić ciało w miękkie oparcie i objąć pieszczotliwie szkło, którego zawartość zaczęła się kurczyć.
-Bardzo skutecznie zasłania mi pan oczy swoimi czynami, bym miała dostrzec cokolwiek poza nimi.-syknęła jednak zaraz, pochylając się mocno nad stołem, by nakarmić go tymi słowami. Nadmierna ekspresja, jaką włożyła w ten gest i pełen impetu powrót na miejsce mógł oznaczać albo skrajne zaangażowanie albo delikatne problemy z błędnikiem.-Pan widzi więcej?-wycedziła, nawet nie ułatwiając mu zadania.
Humor - z kontrolowanego opanowania do nieposkromionej wściekłości przeskakiwał z chwili na chwilę, zależnie od odpowiedzi, jakie od niego dostawała. W jednej chwili był ją w stanie wytrącić z równowagi, w innej - przygotowana - była w stanie sparować zaczepkę. Z irytacją, ale też uwagą, obserwowała jak przechyla wolno kufel, wcale się nie spiesząc. Wiedziała, że robi to specjalnie, ale mimo to powodowało to w niej wzburzenie. I zaślepiona własną złością, nie była gotowa na komentarz, który rzuci za chwilę. Zamrugała, szczerze zaskoczona, gdy się z nią zgodził. I dopiero teraz wskoczyła w inny tryb, przez zaintrygowanie zmuszając się do ostrożności.
-Więc jaki cel miało pańskie pytanie?-zapytała, gdy tak górnolotnie postanowił postawić się na stanowisku osoby, która wyróżnia się wśród szarej masy. Nie miała zamiaru odpuścić. Jaka była jego intencja? Czy... dała się złapać i próbowała właśnie go zrozumieć? Nawet nie zauważyła, kiedy dała się tak zapętlić, by próbować wykorzystać zbliżenie się do niego i uzyskanie nowej informacji tylko po to, by spróbować to użyć przeciwko niemu. Nigdy nie pytała o jego pobudki. Uśmiechnęła się zaraz, parskając pod nosem.-Nie powinno mnie dziwić, że czuje się pan ponad.-rzuciła, pozwalając ciału ponownie ułożyć się wygodnie na fotelu.
Zmarszczyła brwi i spięła się, gdy wyciągnął w jej stronę ten mugolski wynalazek. Spięła się wyraźnie, nie wyciągając ręki, wyrażając zdegustowanie. Już zapomniała o czasach, gdy paliła na potęgę diabelskie zioło, każąc swoje ciało tą trucizną. Teraz wlewała w siebie tą wolniejszą śmierć o bursztynowej barwie, uważając, że jest to lepsze od używki, którą manifestował dziennikarz.
-Stosunkowo? W stosunku do czego łatwo?-mówił zagadkami, leniwie pławiąc się w pewności siebie, którą dzisiaj emanował. Wprowadzało ją to w lekki dyskomfort, uszczypliwie wprowadzając do jej głowy myśli jakoby startowała z gorszej pozycji. Nie miała zamiaru na to pozwolić.
Lovegood, ponad wszystkim, była niezwykle pamiętliwą osobą. Urazę chowała długo, nie wybaczając z automatu.
Jego bełkot był nie do zniesienia. Co miał na myśli? Celuje wyżej, a potem wspomina o człowieku? Co do tego miała nienawiść?
Zamiast zająć się wymyślaniem docinek, skupiła się na procesach myślowych, które w jej pijanej głowie nie potrafiły rozszerzyć zbytnio kręgów. Jej wnikliwość musiała więc polegać na wrodzonej spontaniczności.
-Że większą karą od niej byłaby obojętność?-zgadnęła więc, siląc się na udawaną neutralność.-Ale ja bym chyba tak nie potrafiła, panie Krueger.-wyznała po chwili, kontynuując własną myśl.-Ale faktycznie, strasznie pan...-skrzywiła się nieco, szukając odpowiedniego słowa, gdy wzrokiem omiatała sufit, jakby pomoc miałaby jej przyjść właśnie stamtąd.-...męczy.-dokończyła z pewnym bólem, idąc własnym torem tej konwersacji.-Sama nie wiem co zrobić.-zakończyła, wzdychając ciężko, by potem skończyć przedstawienie i z pogodniejszą twarzą raz jeszcze wtulić ciało w miękkie oparcie i objąć pieszczotliwie szkło, którego zawartość zaczęła się kurczyć.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ignorancja Lovegood już dawno zdołała przekroczyć granice standardów, przeciągając powoli strunę każdym drobnym zachowaniem - gestem, ułożeniem ciała, czy spojrzeniem odrywanym ze złośliwą ostentacją. Zapach alkoholu, który przelewał się na niemal każdym stoliku (w tym i u nich samych), ta chora niemal
s y s t e m a t y c z n o ś ć sytuacji, która powtarzała się namolnie i nie chciała zmieniać - sprowadzały go powoli ku samemu skraju nerwów. Żadnych zmian, żadnej dynamiki. Twarz zaczęła w miarę czasu tężeć.
- Widzę całość - odpowiedział jednak, o dziwo jeszcze spokojnie. Czy znał prawdę? Mógłby powiedzieć, że zna - oceniła go jeszcze dawno temu, nie dopuszczając do siebie innych faktów. On też nie dopuszczał. Mieli w głowach własne, unikalne obrazy na temat osoby drugiej, które nie mogły się wraz z mijanym czasem zachwiać. Kim dla niej był? Oszustem, złodziejem, denerwującym dziennikarzem, który miał czelność się niegdyś odezwać? Zabawne, doprawdy.
Zabawne.
- Nazwijmy to - odpowiedział. - Ciekawością.
Jest wątpliwość, jest wyjaśnienie. Cierpliwie, za każdym razem, choć cierpliwość wydawała się przybrać cenę złota. Nie należało jej bezpodstawnie marnować - niemniej jedna, jeśli się skończy, na jej miejsce wkroczy wyłącznie sama wściekłość.
- Zupełnie bezinteresowną - dodał po chwili. Miał przewagę. Tak, wbrew pozorom, miał jeden punkt przewagi. Alkohol nie zdołał jeszcze zmącić jego myśli; myślał zaskakująco trzeźwo, mogąc pozwolić sobie na wiele dywagacji. Owe stwierdzenie odrobinę go uspokoiło. Ognista majaczyła mu przed oczami, uwieczniona jako - obecnie - nieodzowny element przy sylwetce kobiety. Brązowa barwa schodziła z rozmyciem ku złotej; trunku jednak ciągle ubywało.
- Wierzę w wyjątkowość każdego człowieka. - Choć pewnie według niej miał doskonale opracowaną koncepcję nadludzi. I było to poniekąd prawdą, bo zwykł dzielić jednostki na osoby zainteresowania godne i niegodne nim obarczenia.
Nie przejął się specjalnie, widząc jej niezadowolenie. Nie miał zamiaru odmawiać sobie papierosa, co więcej - nigdy nie uważał, że jest specjalnie uzależniony. Palił z reguły dlatego, że palili wszyscy, a skoro ma już się dławić tym zapachem - wolał zachować również coś dla siebie. Ostatnio zachowywał częściej niż zwykle, ale nie zwracał na to specjalnej uwagi.
- Nie, nie - zaprzeczył niemal natychmiast. Trzymany w dłoni papieros zataczał ku górze delikatne, jasne skłębienie dymu. Poruszało się, jakby ociężale ku górze. - Że jest otoczona cienkim murem. Jednak wysokim. Z całym batalionem strażników.
Miał ochotę westchnąć, lecz zamiast tego, po raz kolejny pozwolił wypełnić substancji swoje płuca. Uwydatniana przewaga była w istocie jednak zawodem. Dziś nic już nie udowodni; już nawet nie miał zamiaru. Ale nie odejdzie bez słowa, dopijając na szybko swoje zamówienie.
- Przykro mi, nie dogadamy się dzisiaj - oznajmił, nieco... z rezygnacją? Wzniósł dopiero potem swoje spojrzenie, by ponownie utkwić je w twarzy kobiety. - Może - zaproponował - powinna pani przestać?
s y s t e m a t y c z n o ś ć sytuacji, która powtarzała się namolnie i nie chciała zmieniać - sprowadzały go powoli ku samemu skraju nerwów. Żadnych zmian, żadnej dynamiki. Twarz zaczęła w miarę czasu tężeć.
- Widzę całość - odpowiedział jednak, o dziwo jeszcze spokojnie. Czy znał prawdę? Mógłby powiedzieć, że zna - oceniła go jeszcze dawno temu, nie dopuszczając do siebie innych faktów. On też nie dopuszczał. Mieli w głowach własne, unikalne obrazy na temat osoby drugiej, które nie mogły się wraz z mijanym czasem zachwiać. Kim dla niej był? Oszustem, złodziejem, denerwującym dziennikarzem, który miał czelność się niegdyś odezwać? Zabawne, doprawdy.
Zabawne.
- Nazwijmy to - odpowiedział. - Ciekawością.
Jest wątpliwość, jest wyjaśnienie. Cierpliwie, za każdym razem, choć cierpliwość wydawała się przybrać cenę złota. Nie należało jej bezpodstawnie marnować - niemniej jedna, jeśli się skończy, na jej miejsce wkroczy wyłącznie sama wściekłość.
- Zupełnie bezinteresowną - dodał po chwili. Miał przewagę. Tak, wbrew pozorom, miał jeden punkt przewagi. Alkohol nie zdołał jeszcze zmącić jego myśli; myślał zaskakująco trzeźwo, mogąc pozwolić sobie na wiele dywagacji. Owe stwierdzenie odrobinę go uspokoiło. Ognista majaczyła mu przed oczami, uwieczniona jako - obecnie - nieodzowny element przy sylwetce kobiety. Brązowa barwa schodziła z rozmyciem ku złotej; trunku jednak ciągle ubywało.
- Wierzę w wyjątkowość każdego człowieka. - Choć pewnie według niej miał doskonale opracowaną koncepcję nadludzi. I było to poniekąd prawdą, bo zwykł dzielić jednostki na osoby zainteresowania godne i niegodne nim obarczenia.
Nie przejął się specjalnie, widząc jej niezadowolenie. Nie miał zamiaru odmawiać sobie papierosa, co więcej - nigdy nie uważał, że jest specjalnie uzależniony. Palił z reguły dlatego, że palili wszyscy, a skoro ma już się dławić tym zapachem - wolał zachować również coś dla siebie. Ostatnio zachowywał częściej niż zwykle, ale nie zwracał na to specjalnej uwagi.
- Nie, nie - zaprzeczył niemal natychmiast. Trzymany w dłoni papieros zataczał ku górze delikatne, jasne skłębienie dymu. Poruszało się, jakby ociężale ku górze. - Że jest otoczona cienkim murem. Jednak wysokim. Z całym batalionem strażników.
Miał ochotę westchnąć, lecz zamiast tego, po raz kolejny pozwolił wypełnić substancji swoje płuca. Uwydatniana przewaga była w istocie jednak zawodem. Dziś nic już nie udowodni; już nawet nie miał zamiaru. Ale nie odejdzie bez słowa, dopijając na szybko swoje zamówienie.
- Przykro mi, nie dogadamy się dzisiaj - oznajmił, nieco... z rezygnacją? Wzniósł dopiero potem swoje spojrzenie, by ponownie utkwić je w twarzy kobiety. - Może - zaproponował - powinna pani przestać?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hipokryja Kruegera była niepojęta. Śmie wytykać jej coś, do czego sam nie jest zdolny? Myśli, że ta sama przywara w jego wykonaniu jest mniejszą? Za każdym razem było zresztą tak samo: On - Pan Idealny, Ona - Ta Najgorsza, Do Wyplenienia. Zadziwiające, że jeszcze nie znudzili się odgrywaniem tych samych schematów. Ścierali się w ten sam sposób, w nadziei, że w końcu któreś drugiemu coś udowodni, jednak zawsze spełzało to na niczym i odchodzili sfrustrowani oraz niezaspokojeni. Może właśnie przez to uczucie stale robili wszystko, by w końcu dojść do satysfakcji? Czy nie charakteryzowali się niezwykle uroczym typem wiary? W teraźniejszości, która była ciemniejsza niż niektórzy chcieli przyznać, podobne zaparcie w swoich wierzeniach było godne pochwały. Ilość determinacji, w która się w nich gromadziła... Cała ta energia, spożywana na nienawiść. Może byli uzależnieni od tej emocji, a tym samym od siebie? Adrenalina, która uderzała do głowy potrafiła omamić. Abstrakcyjnie - na ten krótki moment byli swoją ucieczką, oderwani od tego, co na co dzień zaprzątało im myśli. Poświęcali się sobie w zupełności, spalając się kompletnie, by potem wszystko zacząć od nowa. Górnolotnie można by porównać ich relację do feniksa. Tylko po co? Czy powinni sobie dorabiać do tego teorie? Czy to, co ich łączyło nie było jednym z tych czystszych uczuć, których stan nie wymagał dodatkowych słów?
-To tylko brzmi górnolotnie, panie Krueger.-odpowiedziała mu, spokojnie, czując się nagle komfortowo z odpowiedzią, jaką od niego dostała.-Wszystko czyli nic, czyż nie?-podsumowała swoją myśl, rozciągając z uwielbieniem głoski.
Prychnęła, gdy nazwał swoje pobudki ciekawością. Interesujące, doprawdy. Zmrużyła lekko oczy, gdy określił to jako bezinteresowne. Kolejna próba wybielenia się na jej tle? Phi.
-Jak szlachetnie.-zadrwiła, krzywiąc się. Oczywiście, że musiał powiedzieć coś podobnego. Nie dodała nic więcej. Nie musiała.
Obserwowała z niechęcią jak się zaciąga, a dym wydmuchuje po chwili, dławiąc powietrze toksynami. I kto z nich był tu bardziej trujący dla środowiska?
Może i jego zaprzeczenie było pełne pasji, miał coś w głowie i niezależnie od wszystkiego miał zamiar doprowadzić do tego, by zostało wypowiedziane na głos. Jego idea ponad każdą inną. Cmoknęła, zniechęcona. Wyobrażenie, jakie rozsiał, nie mogło zostać jednak zupełnie zignorowane.
-I przed czym ci strażnicy bronią tą nienawiść?-zapytała w końcu, zmuszając się mocno, by to z siebie wydusić. Grała na jego zasadach. Jakże niewygodnie.
Wciągnęła policzki do środka, pozwalając złości raz jeszcze wyłonić się na zewnątrz.
-Tak pana kolą moje wyznania?-zapytała, niby delikatnie, po raz kolejny kpiąc z niego.-Przestać?-powtórzyła, unosząc lekko brwi.-Tak po prostu?-nie kryła zdziwienia. Nawet nie miała zamiaru tego rozważać. To z jego strony też nie była prawdziwa sugestia, prawda? Chciał ją ukłuć.-Pozwolę panu prowadzić.-oświadczyła, pochylając się do przodu. Oparła łokieć o stół, by potem podeprzeć brodę na dłoni i zacząć wpatrywać się w niego w sposób niezwykle bezpośredni. Prawie jak w obrazek. Uśmiechnęła się nawet delikatnie, nie kryjąc rozchwiania.
-To tylko brzmi górnolotnie, panie Krueger.-odpowiedziała mu, spokojnie, czując się nagle komfortowo z odpowiedzią, jaką od niego dostała.-Wszystko czyli nic, czyż nie?-podsumowała swoją myśl, rozciągając z uwielbieniem głoski.
Prychnęła, gdy nazwał swoje pobudki ciekawością. Interesujące, doprawdy. Zmrużyła lekko oczy, gdy określił to jako bezinteresowne. Kolejna próba wybielenia się na jej tle? Phi.
-Jak szlachetnie.-zadrwiła, krzywiąc się. Oczywiście, że musiał powiedzieć coś podobnego. Nie dodała nic więcej. Nie musiała.
Obserwowała z niechęcią jak się zaciąga, a dym wydmuchuje po chwili, dławiąc powietrze toksynami. I kto z nich był tu bardziej trujący dla środowiska?
Może i jego zaprzeczenie było pełne pasji, miał coś w głowie i niezależnie od wszystkiego miał zamiar doprowadzić do tego, by zostało wypowiedziane na głos. Jego idea ponad każdą inną. Cmoknęła, zniechęcona. Wyobrażenie, jakie rozsiał, nie mogło zostać jednak zupełnie zignorowane.
-I przed czym ci strażnicy bronią tą nienawiść?-zapytała w końcu, zmuszając się mocno, by to z siebie wydusić. Grała na jego zasadach. Jakże niewygodnie.
Wciągnęła policzki do środka, pozwalając złości raz jeszcze wyłonić się na zewnątrz.
-Tak pana kolą moje wyznania?-zapytała, niby delikatnie, po raz kolejny kpiąc z niego.-Przestać?-powtórzyła, unosząc lekko brwi.-Tak po prostu?-nie kryła zdziwienia. Nawet nie miała zamiaru tego rozważać. To z jego strony też nie była prawdziwa sugestia, prawda? Chciał ją ukłuć.-Pozwolę panu prowadzić.-oświadczyła, pochylając się do przodu. Oparła łokieć o stół, by potem podeprzeć brodę na dłoni i zacząć wpatrywać się w niego w sposób niezwykle bezpośredni. Prawie jak w obrazek. Uśmiechnęła się nawet delikatnie, nie kryjąc rozchwiania.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeden, zdecydowany ruch opuszek spowodował strzepnięcie pyłu z palącego się papierosa. Blady popiół opadł delikatnie w wyznaczone dla siebie miejsce; bezdźwięcznie, tworząc drobną grudkę. Nie wiedząc czemu, dym go uspokajał - jego intensywny, niemal przewiercający się przez nozdrza i gardło zapach, który drapał powierzchnię dróg oddechowych, balansując między niemiłym a przyjemnym odczuciem. Niemile przyjemnym, pozbawiającym usta na jakiś czas smaku, oszukując i zakrzywiając. Lecz jakże powtarzanym, jak rutynowo - odbierającym zezwolenie na wydostanie się w formie delikatnej mgiełki. Zmarszczył na moment brwi, lecz nie z agresją (lub przynajmniej usiłując, by nie wydostała się wraz z fałszywym układem zmarszczek); wyłącznie rozważając. Kontemplując nad czymś intensywnie.
Przechodziła samą siebie - a może wyłącznie tak mu się wydawało, z racji długiego niewidzenia, może była w tym zasługa alkoholu, który zamiast otępiać umysł, jedynie go rozjaśniał. Z pewnością rozluźniał język, sprawiał, że łatwiej i bardziej gładko układał się na kształt słów, o wiele łatwiej wyrażał je wszystkie - uwiecznione przed chwilą w formie zaczątków myśli i spontanicznych reakcji. Ten sposób wypowiedzi, to osnuwanie jadem; każde słowo wydawało się być krosnem, na jakie nawijał się w morderczej nici. I denerwowało go to - niewątpliwie denerwowało, lecz zarazem bawiło, zarazem - zachęcało do kontynuacji.
- Zastanawiam się - odpowiedział, zwyczajnie, jakby chcąc sprowadzić konwersację ku atmosferze zwyczajnej pogawędki. Z cyklu tych toczonych przez przyjaciół na wszelakie tematy, od bzdur typu aktualna pogoda i najnowszy numer gazety począwszy. - Być może przed zmianą. Bo zmiana wydaje się dla niej dużym ryzykiem. - To było ciekawe. Naprawdę było. Nienawiść stanowiła grunt niezwykle stabilny, niemal niezachwiany, który bronił się przed wpływami zewnętrznego świata. Dlatego już mieli z góry ustalony obraz. On uważał tak - ona uznawała odwrotnie. Wybielali swoje własne podobizny, ponieważ każdy dostrzegał jedną jedyną p r a w d ę, której nie dało się wyciągnąć z pobieżnych natknięć. Choć szczerze powiedziawszy wątpił, by Lovegood miała swoją całkiem pozytywną stronę; była po prostu zapatrzona w siebie. Bezczelna. Trudno było o niej myśleć w kategoriach innych, szczególnie gdy już dawno zdążył wywnioskować poziom, jaki przy wielu spotkaniach reprezentowała. Nienawiść była ochroną niezwykle skuteczną. Gdyby pozwolić na jej pogłębienie - wkroczyłaby na drogę autodestrukcji, wyniszczając ich wzajemnie ponad miarę. Gdyby miała zelżeć - przekształciłaby się w coś zupełnie innego, równie niebezpiecznego. A co, jeśli nie dało się o niej myśleć w takich kategoriach? Czy aby na pewno jego odczucie dało się nazwać nienawiścią?
- Nie śmiałbym tak niepoważnych rzeczy nazywać wyznaniami - odpowiedział, racząc ją jednym ze swoich możliwie najbardziej irytujących uśmiechów. Niezwykle paradoksalnych i niepasujących; z tonem równie przesiąkniętym ironią co pozorną serdecznością.
- Brzmi, jakby chciała mnie pani poznać - zauważył, bawiąc się każdą mijaną powoli chwilą. Nie skupił na niej spojrzenia; było niepotrzebne.
Przechodziła samą siebie - a może wyłącznie tak mu się wydawało, z racji długiego niewidzenia, może była w tym zasługa alkoholu, który zamiast otępiać umysł, jedynie go rozjaśniał. Z pewnością rozluźniał język, sprawiał, że łatwiej i bardziej gładko układał się na kształt słów, o wiele łatwiej wyrażał je wszystkie - uwiecznione przed chwilą w formie zaczątków myśli i spontanicznych reakcji. Ten sposób wypowiedzi, to osnuwanie jadem; każde słowo wydawało się być krosnem, na jakie nawijał się w morderczej nici. I denerwowało go to - niewątpliwie denerwowało, lecz zarazem bawiło, zarazem - zachęcało do kontynuacji.
- Zastanawiam się - odpowiedział, zwyczajnie, jakby chcąc sprowadzić konwersację ku atmosferze zwyczajnej pogawędki. Z cyklu tych toczonych przez przyjaciół na wszelakie tematy, od bzdur typu aktualna pogoda i najnowszy numer gazety począwszy. - Być może przed zmianą. Bo zmiana wydaje się dla niej dużym ryzykiem. - To było ciekawe. Naprawdę było. Nienawiść stanowiła grunt niezwykle stabilny, niemal niezachwiany, który bronił się przed wpływami zewnętrznego świata. Dlatego już mieli z góry ustalony obraz. On uważał tak - ona uznawała odwrotnie. Wybielali swoje własne podobizny, ponieważ każdy dostrzegał jedną jedyną p r a w d ę, której nie dało się wyciągnąć z pobieżnych natknięć. Choć szczerze powiedziawszy wątpił, by Lovegood miała swoją całkiem pozytywną stronę; była po prostu zapatrzona w siebie. Bezczelna. Trudno było o niej myśleć w kategoriach innych, szczególnie gdy już dawno zdążył wywnioskować poziom, jaki przy wielu spotkaniach reprezentowała. Nienawiść była ochroną niezwykle skuteczną. Gdyby pozwolić na jej pogłębienie - wkroczyłaby na drogę autodestrukcji, wyniszczając ich wzajemnie ponad miarę. Gdyby miała zelżeć - przekształciłaby się w coś zupełnie innego, równie niebezpiecznego. A co, jeśli nie dało się o niej myśleć w takich kategoriach? Czy aby na pewno jego odczucie dało się nazwać nienawiścią?
- Nie śmiałbym tak niepoważnych rzeczy nazywać wyznaniami - odpowiedział, racząc ją jednym ze swoich możliwie najbardziej irytujących uśmiechów. Niezwykle paradoksalnych i niepasujących; z tonem równie przesiąkniętym ironią co pozorną serdecznością.
- Brzmi, jakby chciała mnie pani poznać - zauważył, bawiąc się każdą mijaną powoli chwilą. Nie skupił na niej spojrzenia; było niepotrzebne.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła go ignorować. Jego ingerencja w jej otoczenie była zbyt wielka. Był intruzem. Wielkim wykrzyknikiem, który zaznaczał swoją obecnością każdą linijkę, którą ogarnęło się wzrokiem. Jak pijawka, która przyssała się i nie daje się odciągnąć. Jak cholerny dziad, który nie chce się strzepnąć i zawsze znajdzie drogę, by przyczepić się do skrawka materiału, by uparcie na nim pozostać, psując ci wizję estetyczną. Dlatego najmniejszy jego ruch powodował u niej napięcie. Instynktownie wzrok podążał za najmniejszym spięciem mięśni, śledząc koniuszek palca, który lekkim puknięciem usuwał nadmiar popiołu z papierosa, klatkę, która unosiła się spokojnie pod każdym oddechem. I każdy ten najmniejszy ruch doprowadzał ją do szału. Nerwy prawie piekły, przypominając o swoim istnieniu, by postawić ją na baczność. Jego towarzystwo było niezwykle męczące - niczym spotkanie drapieżnika z ofiarą, które zamykane są na zamkniętej powierzchni na jakiś czas. Tylko... które z nich było predatorem?
Nie odpowiedział jej. Uśmiechnęła się pod nosem. Lekka zmarszczka na jego czole kazała jej uwierzyć, że został tknięty. Z chęcią, niczym Zła Królowa, sięgnęłaby po jego serce do klatki piersiowej, zacisnęła na nim palce, po czym wyrwała okrutnie, by zgnieść je z dziką satysfakcją. Budził w niej dzikie pasje. Czy to nie zabawne, że właśnie ten narząd chciała dotknąć?
Jego spokój wypowiedzi ją drażnił. Zbijał z pantałyku. Sugerował, że cały czas miał kontrolę nad sytuacją - że przemilczał sprawy, które uznawał za niegodne i dalej kontynuował swoją grę. Wkradła się w nią niepewność. Tak łatwo było manipulować umysłem, który zrobił się tak podatny pod wpływem alkoholu.
-I ta zmiana miałaby się kryć za tą cienką ścianą?-pokręciła głową, śmiejąc się pod nosem.-Nie, panie Krueger. Przed zmianą chronią olbrzymie tamy. Jak ludzie mieliby walczyć z żywiołem?-zapytała, nawet nie kryjąc tonem, że uważała jego sugestie za niepoważne. Jej umysł działał właśnie na fali.-Fale pochłonęłyby każdego strażnika. To nie miałoby sensu.-uznała rzeczowo. Ta metaforyczna dyskusja ją bawiła.-To musiałoby być coś innego. Amok? Brak granic?-zasugerowała bardziej mroczną wersję wydarzeń.
Lovegood nie była protagonistką. Nie miała szans na bycie bohaterką ckliwej historii. Stawała raczej po przeciwnej stronie barykady. Zawsze robiła wszystko na opak. Wszystko z bardzo prostego powodu, który nie mógł być jednak wypowiedziany na głos. Daleko jej było jednak do typowej femme fatale, tworząc raczej odmienny gatunek: wiedżmus totalus.
Prychnęła gniewnie, zanim się zdołała zastanowić. Jego uśmiech spowodował u niej nagły wzrost tętna i reakcję alergiczną. Dokładnie tak, jak chciał.
-Nie nazwałabym pana poważnym człowiekiem.-powiedziała zaraz, by nie zostawić to bez komentarza.
-Dlaczego miałabym?-oburzyła się tak absurdalnym pomysłem.-Czyż już nie poznałam?-uniosła podbródek, mrużąc oczy.-Człowiek o wybujałym ego, nie znoszący sprzeciwu, pieprzony szowinista bez krzty honoru, z własną wizją świata i swojego miejsca w nim, cholerny sadysta i pijawka, która wysysa z człowieka co tylko może.-syknęła.
Nie odpowiedział jej. Uśmiechnęła się pod nosem. Lekka zmarszczka na jego czole kazała jej uwierzyć, że został tknięty. Z chęcią, niczym Zła Królowa, sięgnęłaby po jego serce do klatki piersiowej, zacisnęła na nim palce, po czym wyrwała okrutnie, by zgnieść je z dziką satysfakcją. Budził w niej dzikie pasje. Czy to nie zabawne, że właśnie ten narząd chciała dotknąć?
Jego spokój wypowiedzi ją drażnił. Zbijał z pantałyku. Sugerował, że cały czas miał kontrolę nad sytuacją - że przemilczał sprawy, które uznawał za niegodne i dalej kontynuował swoją grę. Wkradła się w nią niepewność. Tak łatwo było manipulować umysłem, który zrobił się tak podatny pod wpływem alkoholu.
-I ta zmiana miałaby się kryć za tą cienką ścianą?-pokręciła głową, śmiejąc się pod nosem.-Nie, panie Krueger. Przed zmianą chronią olbrzymie tamy. Jak ludzie mieliby walczyć z żywiołem?-zapytała, nawet nie kryjąc tonem, że uważała jego sugestie za niepoważne. Jej umysł działał właśnie na fali.-Fale pochłonęłyby każdego strażnika. To nie miałoby sensu.-uznała rzeczowo. Ta metaforyczna dyskusja ją bawiła.-To musiałoby być coś innego. Amok? Brak granic?-zasugerowała bardziej mroczną wersję wydarzeń.
Lovegood nie była protagonistką. Nie miała szans na bycie bohaterką ckliwej historii. Stawała raczej po przeciwnej stronie barykady. Zawsze robiła wszystko na opak. Wszystko z bardzo prostego powodu, który nie mógł być jednak wypowiedziany na głos. Daleko jej było jednak do typowej femme fatale, tworząc raczej odmienny gatunek: wiedżmus totalus.
Prychnęła gniewnie, zanim się zdołała zastanowić. Jego uśmiech spowodował u niej nagły wzrost tętna i reakcję alergiczną. Dokładnie tak, jak chciał.
-Nie nazwałabym pana poważnym człowiekiem.-powiedziała zaraz, by nie zostawić to bez komentarza.
-Dlaczego miałabym?-oburzyła się tak absurdalnym pomysłem.-Czyż już nie poznałam?-uniosła podbródek, mrużąc oczy.-Człowiek o wybujałym ego, nie znoszący sprzeciwu, pieprzony szowinista bez krzty honoru, z własną wizją świata i swojego miejsca w nim, cholerny sadysta i pijawka, która wysysa z człowieka co tylko może.-syknęła.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Stoliki w pobliżu wejścia
Szybka odpowiedź