Stoliki przy ścianie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki przy ścianie
Kolejna część stolików, tym razem ulokowanych na obrzeżach sali. Są zwykle zajmowane przez stałych bywalców Dziurawego Kotła, osoby wynajmujące – często na stałe – pokoje na piętrze. Odcinają się tutaj od nadmiernego hałasu, w spokoju mogą wypić kufel piwa lub zjeść potrawę przyniesioną przez kelnerkę, przy czym mając doskonały widok na wszystkich gości w Kotle. Ciężko tutaj o wolne miejsce, lecz kto wie, może właśnie natrafiłeś na dobrą duszę, która pozwoli ci się przysiąść?
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
No proszę, Artur nie sądził, że żart o miejscu siedzenia skłoni Rufusa do rozważań.
- Nie kłam, nie wybrałbyś miejsca przy drzwiach ze względu na drogę ucieczki. Wiesz, że przy wejściu będziesz mógł od razu stawić czoło zagrożeniu, znacznie większemu niż zwykłe awantury. Jesteś na pierwszej linii obrony przed czarnoksiężnikiem a ludźmi tu zgromadzonymi. Jak prawdziwy bohater...
... który może stać się młodym męczennikiem. Łatwo jest umierać za ideały, ale nie jest prosto z nimi żyć. Artur na twarzy przywołał maskę uśmiechu, jednak w środku królował niepokój. Rufus wydaje się człowiekiem zdolnym do wielkich poświęceń, ale przy tym nieco lekkomyślnym. To bardzo niebezpieczna kombinacja, Artur spałby znacznie spokojniej, gdyby jego brat potrafił się czasem zachować jak egoista. Uświadomił sobie, że to może być jeden z powodów, dla których dołączył do Zakonu - żeby jego brat nie musiał, żeby w razie potrzeby poświęcił się tylko jeden Longbottom.
- Z tymi ładunkami wybuchowymi żartowałem, ale jak się nad tym bardziej zastanowić, to zawsze może się coś zdarzyć. Po prostu bądź ostrożny, w intrygach lubuje się wielu czarodziejów, niekoniecznie z twojego "ulubionego" rodu.
Toczy się w tle większa gra, nawet z pozoru tak błahe wydarzenie jak wyścig może być małym trybikiem większej maszyny.
Czy można coś poradzić na uprzedzenie Rufusa do rodu Burke? Sam nie jest tu całkiem bez winy, czasem dla żartów lubił wymyślać jakież to mogą opracowywać spiski przeciw Longbottomom. Ach, gdyby tak rody odrzuciły swoje animozje... ale już chyba łatwiej o hojnego goblina.
- Wybacz, muszę teraz brzmieć jak ojciec pouczający dziecko. Masz plan na wyścig?
Miał nadzieję, że Rufus mimo wagi wyścigu będzie pamiętał o właściwy podejściu do wierzchowca. Artur nie cierpiał ludzi, którzy dla wygranej potrafili zajeździć zwierzę na śmierć.
- Nie kłam, nie wybrałbyś miejsca przy drzwiach ze względu na drogę ucieczki. Wiesz, że przy wejściu będziesz mógł od razu stawić czoło zagrożeniu, znacznie większemu niż zwykłe awantury. Jesteś na pierwszej linii obrony przed czarnoksiężnikiem a ludźmi tu zgromadzonymi. Jak prawdziwy bohater...
... który może stać się młodym męczennikiem. Łatwo jest umierać za ideały, ale nie jest prosto z nimi żyć. Artur na twarzy przywołał maskę uśmiechu, jednak w środku królował niepokój. Rufus wydaje się człowiekiem zdolnym do wielkich poświęceń, ale przy tym nieco lekkomyślnym. To bardzo niebezpieczna kombinacja, Artur spałby znacznie spokojniej, gdyby jego brat potrafił się czasem zachować jak egoista. Uświadomił sobie, że to może być jeden z powodów, dla których dołączył do Zakonu - żeby jego brat nie musiał, żeby w razie potrzeby poświęcił się tylko jeden Longbottom.
- Z tymi ładunkami wybuchowymi żartowałem, ale jak się nad tym bardziej zastanowić, to zawsze może się coś zdarzyć. Po prostu bądź ostrożny, w intrygach lubuje się wielu czarodziejów, niekoniecznie z twojego "ulubionego" rodu.
Toczy się w tle większa gra, nawet z pozoru tak błahe wydarzenie jak wyścig może być małym trybikiem większej maszyny.
Czy można coś poradzić na uprzedzenie Rufusa do rodu Burke? Sam nie jest tu całkiem bez winy, czasem dla żartów lubił wymyślać jakież to mogą opracowywać spiski przeciw Longbottomom. Ach, gdyby tak rody odrzuciły swoje animozje... ale już chyba łatwiej o hojnego goblina.
- Wybacz, muszę teraz brzmieć jak ojciec pouczający dziecko. Masz plan na wyścig?
Miał nadzieję, że Rufus mimo wagi wyścigu będzie pamiętał o właściwy podejściu do wierzchowca. Artur nie cierpiał ludzi, którzy dla wygranej potrafili zajeździć zwierzę na śmierć.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jak prawdziwy bohater? Umieranie za ideały? Śmierć była czymś ostatecznym, czymś absolutnie dalekim od prawdy, choć otaczała Rufusa zewsząd - wymalowana piekielnym ogniem, dźwięcząca w uszach zwierzęcym rykiem, pojawiała się nocami, dusiła go podczas snu, pętała umysł i nie pozwalała zapomnieć choćby na chwilę. Otarł się o nią, można rzec, że dosłownie i blizny sunące szlakami po jego ręce były tego namacalnym przykładem, ale czy wierzył w nią wprawdzie? Czy wierzył w przegraną? Naiwny, pełen wewnętrznego, iskrzącego optymizmu nie dopuszczał do siebie myśli, że jego bliscy zginą tragicznie: przegrani i pogrzebani, bez pamięci, bez nazwiska, bez tytułów, wierzył, że w końcu wszytko wróci do normy.
Lecz czym była owa norma, Arturze?, czy pamiętamy czasy, do których chcielibyśmy wrócić?
-Artur - jedno słowo wystarczyło, nieostre, nieostrzegawcze, ale w jakiś sposób stanowcze. Czemu brat nadal traktował go po macoszemu? Uważaj. Bądź ostrożny. []Zawsze może się coś zdarzyć[/i] - Dokładnie tak! Tak właśnie brzmisz, idź zamów piwo - dobra rada, może wtedy Artur się trochę rozluźni i przestanie myśleć o czyhającym nań zewsząd niebezpieczeństwie, chociaż po spłonięciu Ministerstwa Magii żadnego z miejsc, które znali i w którym czuli się bezpiecznie, nie mogą być już pewni. Właściwie nikogo, kogo niegdyś obdarzano zaufaniem, nie można było uznawać za pewnik. Nastały dziwne czasy: niepokoju i nieufności. Dawni przyjaciele odwracali się przeciwko nim, obrzucali ich niesłusznymi oskarżeniami - czyżby znali sprawców i chcieli ich chronić? Zastanawiał się, kiedy nastąpi kumulacja tych nastrojów, kiedy bańka pozornego pokoju pęknie i rozpryśnie?
-Nie spaść z konia, oto mój plan! - ambitny, doprawdy, zawsze słyszał, że ów wyścig jest wyjątkowo niebezpieczny, kilka lat temu ich ojciec miał dosyć kłopotliwy wypadek podczas gonitwy i narobił im trochę stracha, ale jak zwykle wyszedł z tego cało. Nie sądził więc, że pójdzie mu jakoś nadzwyczaj dobrze, ale nie chciał również narobić wstydu i zawieść ojca w chwili, gdy to właśnie ON został przez niego wyróżniony! - Ojciec zawsze radził sobie doskonale, nie mogę przynieść mu wstydu! Powiedział że jak zajmę ostatnie miejsce i wyprzedzi mnie jakiś Burke to Brawurka zajmie moje miejsce w drzewie genealogicznym - nieciekawa perspektywa, ale miał nadzieję, że to był żart.
Lecz czym była owa norma, Arturze?, czy pamiętamy czasy, do których chcielibyśmy wrócić?
-Artur - jedno słowo wystarczyło, nieostre, nieostrzegawcze, ale w jakiś sposób stanowcze. Czemu brat nadal traktował go po macoszemu? Uważaj. Bądź ostrożny. []Zawsze może się coś zdarzyć[/i] - Dokładnie tak! Tak właśnie brzmisz, idź zamów piwo - dobra rada, może wtedy Artur się trochę rozluźni i przestanie myśleć o czyhającym nań zewsząd niebezpieczeństwie, chociaż po spłonięciu Ministerstwa Magii żadnego z miejsc, które znali i w którym czuli się bezpiecznie, nie mogą być już pewni. Właściwie nikogo, kogo niegdyś obdarzano zaufaniem, nie można było uznawać za pewnik. Nastały dziwne czasy: niepokoju i nieufności. Dawni przyjaciele odwracali się przeciwko nim, obrzucali ich niesłusznymi oskarżeniami - czyżby znali sprawców i chcieli ich chronić? Zastanawiał się, kiedy nastąpi kumulacja tych nastrojów, kiedy bańka pozornego pokoju pęknie i rozpryśnie?
-Nie spaść z konia, oto mój plan! - ambitny, doprawdy, zawsze słyszał, że ów wyścig jest wyjątkowo niebezpieczny, kilka lat temu ich ojciec miał dosyć kłopotliwy wypadek podczas gonitwy i narobił im trochę stracha, ale jak zwykle wyszedł z tego cało. Nie sądził więc, że pójdzie mu jakoś nadzwyczaj dobrze, ale nie chciał również narobić wstydu i zawieść ojca w chwili, gdy to właśnie ON został przez niego wyróżniony! - Ojciec zawsze radził sobie doskonale, nie mogę przynieść mu wstydu! Powiedział że jak zajmę ostatnie miejsce i wyprzedzi mnie jakiś Burke to Brawurka zajmie moje miejsce w drzewie genealogicznym - nieciekawa perspektywa, ale miał nadzieję, że to był żart.
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dobry plan, w stylu prawdziwego Gryfona.
Brawurka, skrzat domowy ich ojca. Artur już prawie zapomniał o tym pociesznym stworzonku, najwierniejszej przyjaciółce rodu...
Chwila, "przyjaciółce"? Czy tak traktuje się przyjaciółkę, zmuszając ją do pracy, pozbawiając wolnej woli? Jak mógł być tak ślepy, on, który tak ceni sobie w życiu wolność. Jaki chory umysł wpadł wieki temu na zniewoleniu rozumnej rasy, gatunku zdolnego, tak samo jak ludzie, do wyższych uczuć. Jaki okrutny geniusz zaszczepił w całych pokoleniach skrzatów poddaństwo, a czarodziejów znieczulił na niesprawiedliwość. Przecież Ministerstwo przyznaje tereny centaurom i trytonom, dzieciom wil i ludzi pełne prawa, mimo ich przerażających zdolności. Gobliny trzymają nawet pieczę nad finansami! Za to skrzaty... skrzaty są po prostu nikim.
Artur uświadomił sobie, że od dłuższego czasu siedzi w milczeniu.
- Zabrzmi to może dziwnie, ale... nie sądzisz, że cała sprawa ze skrzatami domowymi jest dziwna? W sensie, to jest jak niewolnictwo. I to takie najgorsze, bo skrzaty same nie widzą prętów klatki, w której się znajdują. Nie wyobrażają sobie innego życia, coś jak stan psychiczny, pojawiający się u zakładników, wyrażający się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami je przetrzymującymi.
Spojrzał z nadzieją na brata. Nie spodziewał się, żeby inny czarodziej czystej krwi mógł go zrozumieć, ale jego brat... jeśli nie on, to kto?
Tylko czy można coś z tym zrobić? Czystokrwistych takie rozważania rozbawią, a ci z mugolskiego świata mają ograniczone wpływy. Poza tym, kogo w tych czasach obchodzą skrzaty? Czy w obliczu lorda Voldemorta, Gellerta Grindelwalda, anomalii i innych zagrożeń jest sens próbować uwolnić skrzaty? Artur miał nadzieję, że kiedyś nastanie pokój, praca jego i Zakonu przyniesie owoce. Wtedy przyszłe pokolenia będą mogły zając się uzdrowieniem skrzywionego świata. Jeśli miałby robić zakłady, to pewnie pionierem będzie uczennica z mugolskiej rodziny. Pewnie nie będzie początkowo traktowana poważnie, ale ten mały kamyczek rozpocznie lawinę.
Artur chciałby zobaczyć to na własne oczy.
- Wybacz, dałem ponieść się rozważaniom. Chyba na razie nic z tym nie można zrobić, skrzaty za mocno wrosły w nasze społeczeństwo. Na zmiany trzeba czasu, a my go po prostu możemy nie mieć - westchnął.
Brawurka, skrzat domowy ich ojca. Artur już prawie zapomniał o tym pociesznym stworzonku, najwierniejszej przyjaciółce rodu...
Chwila, "przyjaciółce"? Czy tak traktuje się przyjaciółkę, zmuszając ją do pracy, pozbawiając wolnej woli? Jak mógł być tak ślepy, on, który tak ceni sobie w życiu wolność. Jaki chory umysł wpadł wieki temu na zniewoleniu rozumnej rasy, gatunku zdolnego, tak samo jak ludzie, do wyższych uczuć. Jaki okrutny geniusz zaszczepił w całych pokoleniach skrzatów poddaństwo, a czarodziejów znieczulił na niesprawiedliwość. Przecież Ministerstwo przyznaje tereny centaurom i trytonom, dzieciom wil i ludzi pełne prawa, mimo ich przerażających zdolności. Gobliny trzymają nawet pieczę nad finansami! Za to skrzaty... skrzaty są po prostu nikim.
Artur uświadomił sobie, że od dłuższego czasu siedzi w milczeniu.
- Zabrzmi to może dziwnie, ale... nie sądzisz, że cała sprawa ze skrzatami domowymi jest dziwna? W sensie, to jest jak niewolnictwo. I to takie najgorsze, bo skrzaty same nie widzą prętów klatki, w której się znajdują. Nie wyobrażają sobie innego życia, coś jak stan psychiczny, pojawiający się u zakładników, wyrażający się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami je przetrzymującymi.
Spojrzał z nadzieją na brata. Nie spodziewał się, żeby inny czarodziej czystej krwi mógł go zrozumieć, ale jego brat... jeśli nie on, to kto?
Tylko czy można coś z tym zrobić? Czystokrwistych takie rozważania rozbawią, a ci z mugolskiego świata mają ograniczone wpływy. Poza tym, kogo w tych czasach obchodzą skrzaty? Czy w obliczu lorda Voldemorta, Gellerta Grindelwalda, anomalii i innych zagrożeń jest sens próbować uwolnić skrzaty? Artur miał nadzieję, że kiedyś nastanie pokój, praca jego i Zakonu przyniesie owoce. Wtedy przyszłe pokolenia będą mogły zając się uzdrowieniem skrzywionego świata. Jeśli miałby robić zakłady, to pewnie pionierem będzie uczennica z mugolskiej rodziny. Pewnie nie będzie początkowo traktowana poważnie, ale ten mały kamyczek rozpocznie lawinę.
Artur chciałby zobaczyć to na własne oczy.
- Wybacz, dałem ponieść się rozważaniom. Chyba na razie nic z tym nie można zrobić, skrzaty za mocno wrosły w nasze społeczeństwo. Na zmiany trzeba czasu, a my go po prostu możemy nie mieć - westchnął.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Artur zawsze wydawał się Rufusowi plątaniną jakichś skrajności, człowiek z pozoru rozsądny, lecz często powtarzał lub sam wymyślał tezy bardzo kontrowersyjne, można byłoby wręcz powiedzieć, że często zaskakiwał młodszego brata lekkością, z jaką opowiadał o sprawach niemal dla nich oczywistych. O niektórych sprawach się nie dyskutowało, były zastałymi prawami ich świata, na które nie mieli wpływu lub których zmieniać nie chcieli. Zanim jednak doszło do konfrontacji poglądów między tą dwójką, Rufus przyniósł Arturowi piwo, coby jego brat odrobinę otrzeźwiał, ale najwidoczniej trunek dodał mu odwagi. Longbottom nigdy nie myślał nad takimi sprawami, służebność skrzatów wydawała mu się oczywista i nienaruszalna, nie chciałby zresztą zmieniać aktualnego stanu rzeczy. Brawurka służyła w ich domu od pokoleń, znosiła charakter ich dziadka żartownisia i ognisty temperament babki, a gdy był mały spełniała wszystkie jego zachcianki - posiadała ogromną moc i ich rodzina nie chciałaby jej stracić.
-To są skrzaty - rzucił, jak gdyby jego postawa miała wszystko tłumaczyć, jak gdyby zlepek trzech słów kończył całą dyskusję - I są szczęśliwe, że mogą służyć czarodziejom, myślę, że gdyby dano im wolność, nie potrafiłyby sobie z nią poradzić - dziwił go ten człowiek, który był jego bratem, kochał go i szanował, w jakiś sposób zawsze podziwiał, ale również zastanawiał się, dlaczego tak uparcie utrzymuje kontakt z niektórymi ślizgonami, brata się z nimi, mimo tego, że ich poglądy znacznie się różniły. Rufus od zawsze był wobec nich sceptyczny, z rzadka udawało mu się nawiązać kontakt z kimś, kto otwarcie gardził jego tolerancją wobec mugoli. Z drugiej strony idee, jakimi się kierował, na pewno nie spodobałyby się jego czystokrwistym przyjaciołom, uznaliby takie przypuszczenia za zbyt odważne i absurdalne, wręcz głupie. Nikt nie chciał tracić pomocy skrzatów domowych, które wsiąkły do ich podświadomości i rysowały się jako słudzy i wprawdzie to czyniło ich sługami, nie byli czym poza tym: najwierniejszymi przyjaciółmi, jakich każda szlachecka osobistość mogłaby sobie wymarzyć - Nie zawsze rozwiązania kierowane dobrymi intencjami są najlepsze - nie zawsze samo w sobie dobro było czymś, czym winni się kierować i Artur z pewnością, jako ten bardziej rozsądny i opanowany, o tym wiedział. Potrafił spoglądać chłodno na sytuację i kalkulować ją z czystym umysłem, Rufusa częściej ponosiły emocje, które popychały go do czynów niestety niechwalebnych. Zresztą dobro samo w sobie nie istniało, prawda? Było pojęciem absolutnie względnym, zbudowanym na silnych fundamentach wychowania i doświadczenia. Longbottom wierzył w to, że czyni dobrze idąc szlakiem rodzinnych wartości, chociaż coraz częściej miewał wątpliwości, czy ich ród nie radykalizował się zbyt mocno i poczynaniami ich wuja nie odcinał od szlacheckiej tradycji, którą tak sobie cenili - Wyrzekłbyś się służby Brawurki na rzecz jej domniemanej wolności?
-To są skrzaty - rzucił, jak gdyby jego postawa miała wszystko tłumaczyć, jak gdyby zlepek trzech słów kończył całą dyskusję - I są szczęśliwe, że mogą służyć czarodziejom, myślę, że gdyby dano im wolność, nie potrafiłyby sobie z nią poradzić - dziwił go ten człowiek, który był jego bratem, kochał go i szanował, w jakiś sposób zawsze podziwiał, ale również zastanawiał się, dlaczego tak uparcie utrzymuje kontakt z niektórymi ślizgonami, brata się z nimi, mimo tego, że ich poglądy znacznie się różniły. Rufus od zawsze był wobec nich sceptyczny, z rzadka udawało mu się nawiązać kontakt z kimś, kto otwarcie gardził jego tolerancją wobec mugoli. Z drugiej strony idee, jakimi się kierował, na pewno nie spodobałyby się jego czystokrwistym przyjaciołom, uznaliby takie przypuszczenia za zbyt odważne i absurdalne, wręcz głupie. Nikt nie chciał tracić pomocy skrzatów domowych, które wsiąkły do ich podświadomości i rysowały się jako słudzy i wprawdzie to czyniło ich sługami, nie byli czym poza tym: najwierniejszymi przyjaciółmi, jakich każda szlachecka osobistość mogłaby sobie wymarzyć - Nie zawsze rozwiązania kierowane dobrymi intencjami są najlepsze - nie zawsze samo w sobie dobro było czymś, czym winni się kierować i Artur z pewnością, jako ten bardziej rozsądny i opanowany, o tym wiedział. Potrafił spoglądać chłodno na sytuację i kalkulować ją z czystym umysłem, Rufusa częściej ponosiły emocje, które popychały go do czynów niestety niechwalebnych. Zresztą dobro samo w sobie nie istniało, prawda? Było pojęciem absolutnie względnym, zbudowanym na silnych fundamentach wychowania i doświadczenia. Longbottom wierzył w to, że czyni dobrze idąc szlakiem rodzinnych wartości, chociaż coraz częściej miewał wątpliwości, czy ich ród nie radykalizował się zbyt mocno i poczynaniami ich wuja nie odcinał od szlacheckiej tradycji, którą tak sobie cenili - Wyrzekłbyś się służby Brawurki na rzecz jej domniemanej wolności?
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Może masz rację. Słyszałem takie powiedzenie mugoli: "Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane".
Artur westchnął, wziął od brata piwo. Chwilę delektował się specjałem Toma, zbierając myśli.
- No właśnie, mugole. Wiedziałeś, że wśród nich było kiedyś powszechne niewolnictwo. Na nieznaną czarodziejom skalę. Ci niewolnicy często nie wyobrażali sobie innego życia. Czy uważasz, że powinni nadal być ludzcy niewolnicy?
Ciekawe czy jego brat zdawał sobie sprawę, że nadal są. Świat z perspektywy Brytyjczyka może się wydawać cywilizowany i w miarę dobrze działający. Ma jednak swoją mroczną stronę, bez angażowania czarnej magii.
Szczęście... co ona właściwie oznaczało dla skrzata? Skrzat był szczęśliwy, gdy jego panowie byli szczęśliwi. Właściwie nawet nie panowie, miał wrażenie, że dla skrzatów ważniejszy był ród. Te stworzenia potrafiły przeżyć niejednego czarodzieja, ale mimo to pozostawały nadal wierne rodzinie. Sam nie znał wieku Brawurki, równie dobrze mogłaby być starsza od ich dziadka. Kto właściwie był dla niej prawdziwym panem?
Znaczenie też miało podejście do skrzatów. Niektóre rody potrafiły być dla nich szczególnie okrutne. Bicie lub poniżanie było na pewnych dworach na porządku dziennym.
- Grecki filozof Sokrates uważał, że największą cnotą jest wiedza i mądrość. To z poznania płynie największe szczęście, a kłamstwo, mimo pozornej atrakcyjności, jest tylko iluzją szczęścia. Skrzaty żyją w tej iluzji. Nie mogą wybierać, bo do tego trzeba wiedzy.
"Wyrzekłbyś się służby Brawurki na rzecz jej domniemanej wolności?". Powinien powiedzieć, że tak lub wyrazić najpierw chęć jej uświadomienia, żeby mogła sama zdecydować, mając pełnie wiedzy. Tylko życie nigdy nie jest tak proste. Nie jest baśnią, w której jest dobro i zło, biel i czerń. Niestety wszystko spowija szarość, a sprawa skrzatów nie jest wyjątkiem. Wolność zawsze ma cenę.
- Czy wyrzekłbym się służby Brawurki? Obawiam się, że nie jestem aż takim altruistą. Widzisz, nawet najsłabszy skrzat potrafi czarować bez różdżki. Czasem udaje im się teleportować w zabezpieczonych miejscach lub omijać magiczne blokady. Wyobraź sobie, że ta rasa uświadamia sobie własną siłę. Uświadamia sobie, że przez wieki była ciemiężona przez czarodziejów.
Zapadła na chwilę cisza.
- Czy nie byłoby zabawne, że to najbardziej niepozorne stworzenia mogą być naszą zgubą? - spytał z ponurą miną.
Artur westchnął, wziął od brata piwo. Chwilę delektował się specjałem Toma, zbierając myśli.
- No właśnie, mugole. Wiedziałeś, że wśród nich było kiedyś powszechne niewolnictwo. Na nieznaną czarodziejom skalę. Ci niewolnicy często nie wyobrażali sobie innego życia. Czy uważasz, że powinni nadal być ludzcy niewolnicy?
Ciekawe czy jego brat zdawał sobie sprawę, że nadal są. Świat z perspektywy Brytyjczyka może się wydawać cywilizowany i w miarę dobrze działający. Ma jednak swoją mroczną stronę, bez angażowania czarnej magii.
Szczęście... co ona właściwie oznaczało dla skrzata? Skrzat był szczęśliwy, gdy jego panowie byli szczęśliwi. Właściwie nawet nie panowie, miał wrażenie, że dla skrzatów ważniejszy był ród. Te stworzenia potrafiły przeżyć niejednego czarodzieja, ale mimo to pozostawały nadal wierne rodzinie. Sam nie znał wieku Brawurki, równie dobrze mogłaby być starsza od ich dziadka. Kto właściwie był dla niej prawdziwym panem?
Znaczenie też miało podejście do skrzatów. Niektóre rody potrafiły być dla nich szczególnie okrutne. Bicie lub poniżanie było na pewnych dworach na porządku dziennym.
- Grecki filozof Sokrates uważał, że największą cnotą jest wiedza i mądrość. To z poznania płynie największe szczęście, a kłamstwo, mimo pozornej atrakcyjności, jest tylko iluzją szczęścia. Skrzaty żyją w tej iluzji. Nie mogą wybierać, bo do tego trzeba wiedzy.
"Wyrzekłbyś się służby Brawurki na rzecz jej domniemanej wolności?". Powinien powiedzieć, że tak lub wyrazić najpierw chęć jej uświadomienia, żeby mogła sama zdecydować, mając pełnie wiedzy. Tylko życie nigdy nie jest tak proste. Nie jest baśnią, w której jest dobro i zło, biel i czerń. Niestety wszystko spowija szarość, a sprawa skrzatów nie jest wyjątkiem. Wolność zawsze ma cenę.
- Czy wyrzekłbym się służby Brawurki? Obawiam się, że nie jestem aż takim altruistą. Widzisz, nawet najsłabszy skrzat potrafi czarować bez różdżki. Czasem udaje im się teleportować w zabezpieczonych miejscach lub omijać magiczne blokady. Wyobraź sobie, że ta rasa uświadamia sobie własną siłę. Uświadamia sobie, że przez wieki była ciemiężona przez czarodziejów.
Zapadła na chwilę cisza.
- Czy nie byłoby zabawne, że to najbardziej niepozorne stworzenia mogą być naszą zgubą? - spytał z ponurą miną.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ludzcy niewolnicy byli według Rufusa czymś zgoła odrębnym od skrzatów - ich służby nie postrzegał nigdy jako coś krzywdzącego, jako karę czy torturę, Brawurka zawsze była traktowana dobrze przez ich rodzinę, szanowana oraz, można się porwać, że również w jakiś sposób kochana. Była członkiem rodu i jej śmierć opłakiwaliby równie żarliwie jak gdyby umarł sam Longbottom. Zdawał sobie jednak sprawę z kwestii, że skrzaty nie zawsze były traktowane dobrze, że często służyły rodzinom okrutnym i złym, rodzinom, które nawet na ludzkie cierpienie są ślepe, ba!, dostrzegają w nim coś na kształt piękna, sztuki. Potwory z naciągniętą na piekielne szkielety ludzką skórą, o zimnych sercach i pięknych gładkich twarzach. Brawurka miała więc szczęście, nieocenione, że służyła na dworze ich rodziny. Artur z pewnością miał rację i Rufus przyznał mu to w myślach, zadawał co prawda głupie pytania, jakby sądził, że młodszy z braci odpowie na nie pozytywnie, ale nie zmieniało to tego, że Rufus widział błędy we własnym myśleniu.
-Oczywiście, że tak! - odpowiedział na pytanie Artura z szerokim, prowokującym uśmieszkiem - Mam wejść na krzesło i to ogłosić? - był gotów, właściwie na wszystko, ostatnimi coraz częściej robił rzeczy, o których niegdyś obawiał się nawet myśleć, czy kolejnym krokiem będzie wywołanie niepochlebnej dyskusji w Dziurawym Kotle? Wujek nie byłby z niego szczególnie zadowolony - Bo mogę - iskierka w oku, żądza w sercu. Tego mu brakowało - wrażeń!
Cokolwiek jednak Artur chciał mu wytłumaczyć, Rufus to wiedział, wręcz rozumiał, lecz wychowany w dziwacznym bohaterskim egoizmie szlachty, nie byłby w stanie wyrzec się nie tyle co takiej wygody, jak tradycji, poczucia jednej z nielicznych rzeczy całkowicie stałych. Gdy i to zniknęło z jego świata, to byłby pierwszy krok w kierunku obłędu, nie miał zamiaru rezygnować z tego, co czyniło go w dalszej mierze Longbottomem i panem Brawurki. Nie był Weasleyem i nigdy nie wyrzekłby się spuścizny, która należy się jego nazwisku: pieniędzy, honorów i co za tym idzie, tej wyższości nad innymi. Daleki był od pogardy, daleki był również od nienawiści wobec tych, którzy nie posiadali szlacheckich przywilejów, lecz przyzwyczajony był do tego, że świat leży u jego stóp. Być może właśnie nastaje czas, kiedy będą musieli wyrzec się swoich bogactw, ale tego właśnie obawiał się Rufus - zagłady tego, co tak sobie ukochał.
-Nie uważam zatem, że ta wiedza jest im potrzebna - właściwe ostatnie, czego teraz potrzebowali, to bunt skrzatów. Czarodziejski świat i tak znajdował się rozłamie, gdyby do gry wstąpiły potężne, ciemiężone przez wieki stworzenia, ich dni mogłyby być policzone - Wyobraź sobie zatem, że to dzieje się teraz - kontynuował po bracie, wchodząc w dialog z jego szaloną teorią, która zaczęła mu się podobać - Myślisz, że po której stronie stanęłyby skrzaty? Po własnej? Sławetnego Lorda Voldemorta? Czy może, miejmy nadzieję, naszej? Och, cóż to byłoby za wojna totalna! - wspaniale!, to jest całkiem dobry pomysł na fabułę książki. Że też jeszcze nikt na to nie wpadł.
Może jednak ktoś wpadł, tylko pomyślał sobie wtedy, że wizja ta zdaje się być zbyt realna i straszliwa, by kusić kogokolwiek do wypróbowania jej również w rzeczywistości? Na stronicach książek wszystko brzmiało pięknie: krew przywdziewała poetyckie przymiotniki, śmierci towarzyszyły miłosne łzy i dumny patos chwili. Nikt nie chciał umierać naprawdę, ale każdy chciał wypróbować tej straszliwej namiętności choć trochę, wziąć jej kawałek dla siebie, zaczerpnąć emocji nieodczuwalnych.
-Również nie chciałbym z tego rezygnować i nie mam zamiaru do tego dopuścić - zabrzmiało groźnie - wiedz zatem, że jeśli posuniesz się o krok dalej niż dyskusja, w wojnie która nadejdzie, będziemy stać po dwóch stronach barykady - Artur Longbottom kontra cały świat, to też dobry pomysł na książkę - Lew przeciw lwu, ciekawe który wygrałby tę bitwę? - czy to wyzwanie?
-Oczywiście, że tak! - odpowiedział na pytanie Artura z szerokim, prowokującym uśmieszkiem - Mam wejść na krzesło i to ogłosić? - był gotów, właściwie na wszystko, ostatnimi coraz częściej robił rzeczy, o których niegdyś obawiał się nawet myśleć, czy kolejnym krokiem będzie wywołanie niepochlebnej dyskusji w Dziurawym Kotle? Wujek nie byłby z niego szczególnie zadowolony - Bo mogę - iskierka w oku, żądza w sercu. Tego mu brakowało - wrażeń!
Cokolwiek jednak Artur chciał mu wytłumaczyć, Rufus to wiedział, wręcz rozumiał, lecz wychowany w dziwacznym bohaterskim egoizmie szlachty, nie byłby w stanie wyrzec się nie tyle co takiej wygody, jak tradycji, poczucia jednej z nielicznych rzeczy całkowicie stałych. Gdy i to zniknęło z jego świata, to byłby pierwszy krok w kierunku obłędu, nie miał zamiaru rezygnować z tego, co czyniło go w dalszej mierze Longbottomem i panem Brawurki. Nie był Weasleyem i nigdy nie wyrzekłby się spuścizny, która należy się jego nazwisku: pieniędzy, honorów i co za tym idzie, tej wyższości nad innymi. Daleki był od pogardy, daleki był również od nienawiści wobec tych, którzy nie posiadali szlacheckich przywilejów, lecz przyzwyczajony był do tego, że świat leży u jego stóp. Być może właśnie nastaje czas, kiedy będą musieli wyrzec się swoich bogactw, ale tego właśnie obawiał się Rufus - zagłady tego, co tak sobie ukochał.
-Nie uważam zatem, że ta wiedza jest im potrzebna - właściwe ostatnie, czego teraz potrzebowali, to bunt skrzatów. Czarodziejski świat i tak znajdował się rozłamie, gdyby do gry wstąpiły potężne, ciemiężone przez wieki stworzenia, ich dni mogłyby być policzone - Wyobraź sobie zatem, że to dzieje się teraz - kontynuował po bracie, wchodząc w dialog z jego szaloną teorią, która zaczęła mu się podobać - Myślisz, że po której stronie stanęłyby skrzaty? Po własnej? Sławetnego Lorda Voldemorta? Czy może, miejmy nadzieję, naszej? Och, cóż to byłoby za wojna totalna! - wspaniale!, to jest całkiem dobry pomysł na fabułę książki. Że też jeszcze nikt na to nie wpadł.
Może jednak ktoś wpadł, tylko pomyślał sobie wtedy, że wizja ta zdaje się być zbyt realna i straszliwa, by kusić kogokolwiek do wypróbowania jej również w rzeczywistości? Na stronicach książek wszystko brzmiało pięknie: krew przywdziewała poetyckie przymiotniki, śmierci towarzyszyły miłosne łzy i dumny patos chwili. Nikt nie chciał umierać naprawdę, ale każdy chciał wypróbować tej straszliwej namiętności choć trochę, wziąć jej kawałek dla siebie, zaczerpnąć emocji nieodczuwalnych.
-Również nie chciałbym z tego rezygnować i nie mam zamiaru do tego dopuścić - zabrzmiało groźnie - wiedz zatem, że jeśli posuniesz się o krok dalej niż dyskusja, w wojnie która nadejdzie, będziemy stać po dwóch stronach barykady - Artur Longbottom kontra cały świat, to też dobry pomysł na książkę - Lew przeciw lwu, ciekawe który wygrałby tę bitwę? - czy to wyzwanie?
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co właściwie próbował osiągnąć? Czy to jedna z wielu kłótni rodzeństwa, gdzie jedno nakręca drugie? Próba otwarcia oczu na sprawę, której i tak nie mogli teraz zmienić?
Brawurka miała wiele szczęścia, że trafiła akurat do honorowych Longbottomów, u nich znęcanie się nad kimś słabszym było nie do pomyślenia. Rufus musiał sobie z tego zdawać sprawę, nie był przecież krótkowzrocznym lekkoduchem, choć próbował czasem za takiego uchodzić.
Artur czuł się trochę jak Weasley. Z jednej strony to ród obecnie wyśmiewany na salonach, z drugiej byli gotowi do poświęceń dla swoich ideałów. Tylko oni z całej szlachty się na to zdobyli, nic dziwnego, że wśród nich są członkowie Zakonu Feniksa, który wymagał przecież poświęceń dla lepszego jutra. Zastanawiał się czy Rufus jest na coś takiego gotowy, ale stwierdził, że w całej sprawie jest za mało obiektywny. Zawsze będzie szukał pretekstu, aby pozostawić brata w nieświadomości. Starał się skrycie nim opiekować, lecz neutralność może okazać się luksusem, na który młodego aurora nie stać. Rufus też zasługiwał na możliwość wyboru, nie był już przecież dzieckiem. Lepiej niech Brendan zadecyduje czy i kiedy wprowadzić młodszego Longbottoma. Ufał, że Weasley wybierze właściwie, w jego przypadku się nie pomylił.
- Nie musisz wstawać, wystarczy, że ja cię słyszę - stwierdził wesoło.
Bunt skrzatów wprowadziłby do obecnej sytuacji jeszcze więcej chaosu, nie ma co do tego wątpliwości. Kogo by wybrały? Kogo nienawidziłyby bardziej?
- Może stworzyłyby własną stronę, przekonując przy okazji do siebie gobliny. Im spodobałoby położenie swoich długich palców na szlacheckich bogactwach, a nas ten cios bardzo zaboli. Gobliny od wieków pragną dostępu do różdżek, aż strach pomyśleć do czego będą zdolne przy dogodnej okazji.
Szczerze zaśmiał się przy ostatnich słowach brata. Czy to wyzwanie?
- Nie marzy mi się przeprowadzenie rewolucji skrzatów, choć przyznaję, że wizja walczących ze sobą lwów ma w sobie coś poetyckiego - stwierdził. - Kto wygrałby bitwę? Z całą pewności finalnie nie my, pewnie każdy Burke aprobuje takie pomysły.
Chyba trochę się zagalopował, przecież nie spotkali się, aby mówić o skrzatach domowych.
- Pewnie denerwuje cię temat skrzatów. Przyszedłeś tu z myślą o wyścigu. Nie masz się czym przejmować, jestem pewien, że nie przyniesiesz Longbottomom wstydu. Planujesz później zagrać w Quidditcha?
Brawurka miała wiele szczęścia, że trafiła akurat do honorowych Longbottomów, u nich znęcanie się nad kimś słabszym było nie do pomyślenia. Rufus musiał sobie z tego zdawać sprawę, nie był przecież krótkowzrocznym lekkoduchem, choć próbował czasem za takiego uchodzić.
Artur czuł się trochę jak Weasley. Z jednej strony to ród obecnie wyśmiewany na salonach, z drugiej byli gotowi do poświęceń dla swoich ideałów. Tylko oni z całej szlachty się na to zdobyli, nic dziwnego, że wśród nich są członkowie Zakonu Feniksa, który wymagał przecież poświęceń dla lepszego jutra. Zastanawiał się czy Rufus jest na coś takiego gotowy, ale stwierdził, że w całej sprawie jest za mało obiektywny. Zawsze będzie szukał pretekstu, aby pozostawić brata w nieświadomości. Starał się skrycie nim opiekować, lecz neutralność może okazać się luksusem, na który młodego aurora nie stać. Rufus też zasługiwał na możliwość wyboru, nie był już przecież dzieckiem. Lepiej niech Brendan zadecyduje czy i kiedy wprowadzić młodszego Longbottoma. Ufał, że Weasley wybierze właściwie, w jego przypadku się nie pomylił.
- Nie musisz wstawać, wystarczy, że ja cię słyszę - stwierdził wesoło.
Bunt skrzatów wprowadziłby do obecnej sytuacji jeszcze więcej chaosu, nie ma co do tego wątpliwości. Kogo by wybrały? Kogo nienawidziłyby bardziej?
- Może stworzyłyby własną stronę, przekonując przy okazji do siebie gobliny. Im spodobałoby położenie swoich długich palców na szlacheckich bogactwach, a nas ten cios bardzo zaboli. Gobliny od wieków pragną dostępu do różdżek, aż strach pomyśleć do czego będą zdolne przy dogodnej okazji.
Szczerze zaśmiał się przy ostatnich słowach brata. Czy to wyzwanie?
- Nie marzy mi się przeprowadzenie rewolucji skrzatów, choć przyznaję, że wizja walczących ze sobą lwów ma w sobie coś poetyckiego - stwierdził. - Kto wygrałby bitwę? Z całą pewności finalnie nie my, pewnie każdy Burke aprobuje takie pomysły.
Chyba trochę się zagalopował, przecież nie spotkali się, aby mówić o skrzatach domowych.
- Pewnie denerwuje cię temat skrzatów. Przyszedłeś tu z myślą o wyścigu. Nie masz się czym przejmować, jestem pewien, że nie przyniesiesz Longbottomom wstydu. Planujesz później zagrać w Quidditcha?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cóż to za piękna wizja oświeconej rewolucji - skrzaty domowe na wolności, absolutny chaos, wielka wojna już-nie-tylko-czarodziejów. I ten świat na krawędzi! Artur zdecydowanie rozpalił romantyczną wyobraźnię swego brata, którzy w zakamarkach swej mózgownicy tworzył coraz to nowsze dramatyczniejsze scenariusza dystopijnej przyszłości opartej na wojennym chaosie i zawierusze.
-Onienienie, nic z tego - straszna to rzecz, goblińska chytrość, ta przebrzydła chciwość i podstępność, choć prawdę powiedziawszy przyznać im trzeba było, że doskonali z nich biurokraci - Prędzej zaufałbym wili niż goblinowi! - oświadczył, wiedząc, że tymi słowami poruszy wrażliwą strunę w psychice brata, który tak straszliwie, oj strasznie obawiał się wpływu tych tajemniczych, powabnych istot na męski umysł. Rufusa to nigdy nie przerażało, nigdy też nie był ofiarą uroku takowej niewiasty, chociaż musiał im przyznać, że przyciągały tęskne spojrzenia i z pewnością niejedno z nich kiedyś należało do niego.
-Nie denerwuje, tylko nudzi, drogi bracie - rzekł nonszalancko - Preferuję czyny niźli czcze gdybanie, jeśli tak tęskno ci do wolności swych maluczkich przyjaciół, dzień twojej chwały nadszedł! Być może w przypływie wdzięczności darują ci życie, kiedy ich powstanie dojdzie do skutku - jesteś zbyt dobry, Arturze, nawet ja nie jestem tak szczodry i wspaniałomyślny, by przyszła mi na myśl wolność naszych małych sług, właśnie, to tylko... - To tylko słudzy - smutne słowa, lecz prawdziwe.
Tej części świata nie pozwoli sobie odebrać - egoistycznie i chytrze.
A właśnie! Quidditch, wspaniała rozrywka, cudowna dyscyplina. Kolejny ulubiony temat Artura - Rufus znał spojrzenie brata na ten sport. Dziwił mu się, choć sam czuł się o wiele lepiej, nawet w powietrzu, na grzbiecie konia niżeli na miotle. Aczkolwiek nie miał zamiaru odpuścić przedniej zabawy i nawet jeśli starszy Longbottom chciał się bronić przed tego rodzaju rozrywką, Rufus nie pozwoli mu na ucieczkę. Dopadnie go, skonfunduje i zaciągnie na boisko, choćby kosztowało go to ojcowską naganę i sceptyczne spojrzenie matki.
-Zastanawiałem się nad tym - przyznał z zamyśleniem. W jego spojrzeniu zatańczyły podstępne ogniki, Artur już wiedział co się szykuje - Ale słyszałem, że ty, owszem, weźmiesz udział w meczu!
-Onienienie, nic z tego - straszna to rzecz, goblińska chytrość, ta przebrzydła chciwość i podstępność, choć prawdę powiedziawszy przyznać im trzeba było, że doskonali z nich biurokraci - Prędzej zaufałbym wili niż goblinowi! - oświadczył, wiedząc, że tymi słowami poruszy wrażliwą strunę w psychice brata, który tak straszliwie, oj strasznie obawiał się wpływu tych tajemniczych, powabnych istot na męski umysł. Rufusa to nigdy nie przerażało, nigdy też nie był ofiarą uroku takowej niewiasty, chociaż musiał im przyznać, że przyciągały tęskne spojrzenia i z pewnością niejedno z nich kiedyś należało do niego.
-Nie denerwuje, tylko nudzi, drogi bracie - rzekł nonszalancko - Preferuję czyny niźli czcze gdybanie, jeśli tak tęskno ci do wolności swych maluczkich przyjaciół, dzień twojej chwały nadszedł! Być może w przypływie wdzięczności darują ci życie, kiedy ich powstanie dojdzie do skutku - jesteś zbyt dobry, Arturze, nawet ja nie jestem tak szczodry i wspaniałomyślny, by przyszła mi na myśl wolność naszych małych sług, właśnie, to tylko... - To tylko słudzy - smutne słowa, lecz prawdziwe.
Tej części świata nie pozwoli sobie odebrać - egoistycznie i chytrze.
A właśnie! Quidditch, wspaniała rozrywka, cudowna dyscyplina. Kolejny ulubiony temat Artura - Rufus znał spojrzenie brata na ten sport. Dziwił mu się, choć sam czuł się o wiele lepiej, nawet w powietrzu, na grzbiecie konia niżeli na miotle. Aczkolwiek nie miał zamiaru odpuścić przedniej zabawy i nawet jeśli starszy Longbottom chciał się bronić przed tego rodzaju rozrywką, Rufus nie pozwoli mu na ucieczkę. Dopadnie go, skonfunduje i zaciągnie na boisko, choćby kosztowało go to ojcowską naganę i sceptyczne spojrzenie matki.
-Zastanawiałem się nad tym - przyznał z zamyśleniem. W jego spojrzeniu zatańczyły podstępne ogniki, Artur już wiedział co się szykuje - Ale słyszałem, że ty, owszem, weźmiesz udział w meczu!
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dostrzegł charakterystyczny błysk w oku brata, chyba walka o wolność skrzatów poruszyła romantyczną strunę w jego duszy. Zawsze miał skłonności do słuchania głosu serca, walk beznadziejnych, w imię wyższych wartości. Cnoty rycerskie nie były mu obce, w końcu był Longbottomem. Odnalazłby się w bardziej romantycznych wersjach legend arturiańskich, gdzie rycerze walczą z siłami zła i ratowali damy w opałach. Zawsze prawi, honorowi, jednocześnie mający niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ta nie ma w zwyczaju być tak klarownie czarno-biało, woli odcienie szarości.
- Uważaj, trudno o istotę bardziej niebezpieczną od wili. Nie słyszałem, żeby jakikolwiek goblin zawładnął sercem czarodzieja, na szczęście wolą nasze portfele.
Czuł respekt respekt i odrobinę strachu przed ich zdolnościami. Dlaczego czarodzieje nie dostrzegają w ich czarze zagrożenia, tego nie potrafił pojąć. Imperius znajdował się na liście zaklęć niewybaczanych, za jego użycie trafiało się dożywotnio do Azkabanu. Od 1717 roku zakazano użycia tej klątwy, ale uroku wily nie imały się restrykcje ministerstwa. Ba, nawet otwarcie z niego korzystano, wielką atrakcją na meczach Quidditcha były maskotki bułgarskiej drużyny, wile rzucające czar na publiczność. Kwestią czasu jest, żeby podczas meczu ktoś wyskoczył do nich przez barierki. Kolejny dowód idiotyzmu, którym przesiąkł ten sport.
Oby tylko jego brat nie wpadł w sidła jakiejś półwili. Sam też wolałby tego uniknąć, choć z drugiej strony ta perspektywa niosła ze sobą coś intrygująco niebezpiecznego...
Poruszyły go trzy proste słowa Rufusa. TO TYLKO SŁUDZY. To takie oczywiste dla wszystkich, tak samo jak słońce zachodzące na zachodzie, posiadanie różdżki lub wysyłanie listów sowami. Dla wielu rola skrzatów była jak prawa natury, a czy ktoś jest tak potężny, aby im się przeciwstawić? Artur nie był, boleśnie odczuł własną bezsilność. Nie spodziewał się u siebie takiego uczucia.
- Skąd wiedziałeś, że planuję zagrać? - udał zdziwienie. - Zrobię to zaraz po rozwodzie, wzięciu na nową żonę jakieś damy ze starożytnego rodu Burke oraz zostaniu czarnoksiężnikiem.
Quidditch, gra uderzająca w podstawy logiki, oczywiście dziwnym trafem najpopularniejszy sport. Magiczny świat był skazany na zagładę, przynajmniej patrząc po tym jak czarodzieje "dobrze przemyśleli" tę grę.
Dopili co mieli dopić, nie wdając się już w dalsze dyskusje.
zt
- Uważaj, trudno o istotę bardziej niebezpieczną od wili. Nie słyszałem, żeby jakikolwiek goblin zawładnął sercem czarodzieja, na szczęście wolą nasze portfele.
Czuł respekt respekt i odrobinę strachu przed ich zdolnościami. Dlaczego czarodzieje nie dostrzegają w ich czarze zagrożenia, tego nie potrafił pojąć. Imperius znajdował się na liście zaklęć niewybaczanych, za jego użycie trafiało się dożywotnio do Azkabanu. Od 1717 roku zakazano użycia tej klątwy, ale uroku wily nie imały się restrykcje ministerstwa. Ba, nawet otwarcie z niego korzystano, wielką atrakcją na meczach Quidditcha były maskotki bułgarskiej drużyny, wile rzucające czar na publiczność. Kwestią czasu jest, żeby podczas meczu ktoś wyskoczył do nich przez barierki. Kolejny dowód idiotyzmu, którym przesiąkł ten sport.
Oby tylko jego brat nie wpadł w sidła jakiejś półwili. Sam też wolałby tego uniknąć, choć z drugiej strony ta perspektywa niosła ze sobą coś intrygująco niebezpiecznego...
Poruszyły go trzy proste słowa Rufusa. TO TYLKO SŁUDZY. To takie oczywiste dla wszystkich, tak samo jak słońce zachodzące na zachodzie, posiadanie różdżki lub wysyłanie listów sowami. Dla wielu rola skrzatów była jak prawa natury, a czy ktoś jest tak potężny, aby im się przeciwstawić? Artur nie był, boleśnie odczuł własną bezsilność. Nie spodziewał się u siebie takiego uczucia.
- Skąd wiedziałeś, że planuję zagrać? - udał zdziwienie. - Zrobię to zaraz po rozwodzie, wzięciu na nową żonę jakieś damy ze starożytnego rodu Burke oraz zostaniu czarnoksiężnikiem.
Quidditch, gra uderzająca w podstawy logiki, oczywiście dziwnym trafem najpopularniejszy sport. Magiczny świat był skazany na zagładę, przynajmniej patrząc po tym jak czarodzieje "dobrze przemyśleli" tę grę.
Dopili co mieli dopić, nie wdając się już w dalsze dyskusje.
zt
Ostatnio zmieniony przez Artur Longbottom dnia 05.01.19 13:56, w całości zmieniany 1 raz
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 10 września
Zazwyczaj omijała takie miejsca z daleka - głośne, niezwykle popularne, właściwie o każdej porze dnia i nocy wypełnione ludźmi. Przekrój gości Dziurawego Kotła był równie szeroki jak kultowa już dziura, wywołana przez podejrzany wybuch, choć plotki o ostatnim wypadku narastały wraz z upływem czasu, stając się coraz dziwniejsze. Można było spotkać tu pijanego w sztok arystokratę z przyjaznego mugolom rodu, wziętego czystokrwistego dziennikarza, pracującego nad kolejnym artykułem, mugolaka po raz pierwszy zachwycającego się magiczną częścią Londynu, grupę półolbrzymów kibicujących Harpiom w rogu pomieszczenia oraz naradzające się gobliny. W środku zawsze panował gwar a pot wręcz skraplał się na suficie. Anomalie nieco przetrzebiły stałą klientelę, ludzie woleli częściej przebywać - tylko w naiwnej teorii - w bezpiecznych domach, ale i tak gdy Deirdre przekraczała próg, główna sala Kotła nie była pusta. Kilka osób grało w rzutki, inni przesiadywali przy głównym stole, ktoś bawił się magicznym gramofonem, puszczając w nieskończoność nieco zapomniany już hit Celestyny Warbeck. Przytulna atmosfera wywoływała w Tsagairt mdłości, ale doskonale wpasowywała się nawet w tak wymagający obrazek. Przywdziała na twarzy swój najmilszy uśmiech, zsunęła z głowy kaptur granatowego płaszcza - czerń wzbudzała niesłuszne podejrzenia - i podeszła do baru, od razu swobodnie wspierając na nim ręce i pochylając się do przodu.
- Dobry wieczór - powitała stojącego za blatem mężczyznę, dalej cała w pięknym uśmiechu, potrafiącym zamącić w głowie. Pozornie mogło się wydawać, że to kolejna kokietka próbująca poflirtować z barmanem - skutecznie. - Czy zrobisz sobie chwilkę przerwy i porozmawiasz ze mną przy stoliku? - spytała łagodnie, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę stolików położonych na uboczu, przy ścianie, pewna, że Luke zadba o to, by dosiąść się do niej wraz z butelką czegoś mocniejszego. Nie zamierzała pić, alkohol ostatnimi czasy jej nie służył, ale siedzenie bez wsparcia ognistej whisky mogłoby wzbudzić podejrzenia - chociaż szczerze wątpiła, by zwracali na siebie czyjąkolwiek uwagę. Ot, spotkanie dwójki znajomych, przerwa w pracy podczas nudnego wieczoru, gdy w Dziurawym Kotle nie pałętał się żaden nowy gość.
Usiadła na niewygodnym krzesełku i zdjęła z ramion płaszcz, odsłaniając prostą, czarodziejską szatę, pozbawioną jakichkolwiek znaków szczególnych. Dopiero wtedy podniosła wzrok na Larsona: jej twarz pozostawała uśmiechnięta i przychylna, ale oczy pozostawały lodowato matowe. - Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas - powiedziała, zachowując pełną kulturalność, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że tak czy siak Luke musiał odpowiedzieć na jej propozycję. Jeśli nie zrobiłby tego po dobroci, miała inne sposoby wywierania wpływu, ale wśród przyjaciół preferowała zgodę oraz wzajemne udzielanie sobie drobnych przysług. Dziś mieli rozmawiać o jednej z nich, niezbyt pilnej, obiektywnie niezbyt ważnej, ale mającej dla Dei specjalną wartość...sentymentalną.
Zazwyczaj omijała takie miejsca z daleka - głośne, niezwykle popularne, właściwie o każdej porze dnia i nocy wypełnione ludźmi. Przekrój gości Dziurawego Kotła był równie szeroki jak kultowa już dziura, wywołana przez podejrzany wybuch, choć plotki o ostatnim wypadku narastały wraz z upływem czasu, stając się coraz dziwniejsze. Można było spotkać tu pijanego w sztok arystokratę z przyjaznego mugolom rodu, wziętego czystokrwistego dziennikarza, pracującego nad kolejnym artykułem, mugolaka po raz pierwszy zachwycającego się magiczną częścią Londynu, grupę półolbrzymów kibicujących Harpiom w rogu pomieszczenia oraz naradzające się gobliny. W środku zawsze panował gwar a pot wręcz skraplał się na suficie. Anomalie nieco przetrzebiły stałą klientelę, ludzie woleli częściej przebywać - tylko w naiwnej teorii - w bezpiecznych domach, ale i tak gdy Deirdre przekraczała próg, główna sala Kotła nie była pusta. Kilka osób grało w rzutki, inni przesiadywali przy głównym stole, ktoś bawił się magicznym gramofonem, puszczając w nieskończoność nieco zapomniany już hit Celestyny Warbeck. Przytulna atmosfera wywoływała w Tsagairt mdłości, ale doskonale wpasowywała się nawet w tak wymagający obrazek. Przywdziała na twarzy swój najmilszy uśmiech, zsunęła z głowy kaptur granatowego płaszcza - czerń wzbudzała niesłuszne podejrzenia - i podeszła do baru, od razu swobodnie wspierając na nim ręce i pochylając się do przodu.
- Dobry wieczór - powitała stojącego za blatem mężczyznę, dalej cała w pięknym uśmiechu, potrafiącym zamącić w głowie. Pozornie mogło się wydawać, że to kolejna kokietka próbująca poflirtować z barmanem - skutecznie. - Czy zrobisz sobie chwilkę przerwy i porozmawiasz ze mną przy stoliku? - spytała łagodnie, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę stolików położonych na uboczu, przy ścianie, pewna, że Luke zadba o to, by dosiąść się do niej wraz z butelką czegoś mocniejszego. Nie zamierzała pić, alkohol ostatnimi czasy jej nie służył, ale siedzenie bez wsparcia ognistej whisky mogłoby wzbudzić podejrzenia - chociaż szczerze wątpiła, by zwracali na siebie czyjąkolwiek uwagę. Ot, spotkanie dwójki znajomych, przerwa w pracy podczas nudnego wieczoru, gdy w Dziurawym Kotle nie pałętał się żaden nowy gość.
Usiadła na niewygodnym krzesełku i zdjęła z ramion płaszcz, odsłaniając prostą, czarodziejską szatę, pozbawioną jakichkolwiek znaków szczególnych. Dopiero wtedy podniosła wzrok na Larsona: jej twarz pozostawała uśmiechnięta i przychylna, ale oczy pozostawały lodowato matowe. - Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas - powiedziała, zachowując pełną kulturalność, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że tak czy siak Luke musiał odpowiedzieć na jej propozycję. Jeśli nie zrobiłby tego po dobroci, miała inne sposoby wywierania wpływu, ale wśród przyjaciół preferowała zgodę oraz wzajemne udzielanie sobie drobnych przysług. Dziś mieli rozmawiać o jednej z nich, niezbyt pilnej, obiektywnie niezbyt ważnej, ale mającej dla Dei specjalną wartość...sentymentalną.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Lubił to miejsce. Było jego królestwem. Znał tutaj każdy kąt, każdy zakamarek. Różnorodność klienteli sprawiała, że mógł bez przeszkód wykonywać swoją pracę jak również zdobywać informacje. Zwłaszcza teraz, kiedy na zebraniu dowiedział się tych wszystkich rzeczy. Teraz jeszcze bardziej wytężył słuch chcąc wyłapać coś co może im się przydać. Przede wszystkim skupił się na przemytnikach i handlarzach, którzy pomimo ciężkich czasów nie wybyli z Kotła. Bawiła go trochę ich filozofia, ale nie odzywał się. W końcu sam tutaj pracował. Jednak jemu było łatwiej, kto by podejrzewał małomównego barmana? Z resztą, nie tylko przemytnicy posiadali informację, które były warte uwagi. Gobliny, zmęczeni pracownicy Ministerstwa czy nawet starsze osoby, które z braku zajęcia żyją plotkami, każde z nich mogło być skarbnicą wiedzy.
Gdy dostał list od Deirdre z prośbą o spotkanie był zaskoczony. Nie spodziewał się tego, jednak oczywiście przyjął propozycję. Z jednej strony ciekawość, a z drugiej chęć zarobku spowodowało, że się zgodził. Nie ukrywajmy, praca barmana nie powodowała, że zarabiał kokosy. Każdy knut się liczył w jego wypadku. Drugi list od Śmierciożerczyni sprawił, że mentalnie dał sobie w pysk. No tak, przecież nie było opcji by spotkali się w jego domu. Miał trochę za złe swojej matce, że nie do końca wpoiła mu jak należy obchodzić się z kobietami. Owszem, nauczył się tego w końcu sam, jednak czasami zapominał jak należy się zachować. Miał tylko nadzieję, że Deirdre nie wypomni mu tego i będą mogli o tym zapomnieć. Specjalnie na ten wieczór zmienił się ze znajomym, by wziąć wieczorną zmianę, aby być obecny w barze, gdy się pojawi.
Najpierw usłyszał znajomy głos, a dopiero po chwili podniósł wzrok znad blatu. Na początku jej nie poznał, to przez ten uśmiech. Był olśniewający i z pewnością mogłaby nim uwieść nie jednego mężczyznę, jednak Luke wiedział co kryło się pod tym uśmiechem. Dla niego było w nim coś przerażającego.
Na jej pytanie skinął głową, po czym odsunął się od kontuaru i zajrzał na zaplecze.
- Tom, idę na przerw. - zapowiedział, po czym sięgnął do półki za barem po butelkę ognistej, dwie czyste szklanice i wyszedł zza baru, nie czekając nawet aż staruszek wyjdzie z zaplecza, zajmując jego miejsce pracy.
Szybko zlokalizował swoją przyszłą zleceniodawczyni, po czym na spokojnie, lawirując między stolikami, dołączył do niej. Usiadł naprzeciw, po czym do szklanek nalał trochę alkoholu i w końcu na nią spojrzał. Nadal widząc ten jakże olśniewający uśmiech, sam również uśmiechnął się delikatnie chcąc zachować pozory iż jest to jedynie spotkani dwóch znajomych z czasów szkolnych.
- Ależ naturalnie, zawsze z chęcią pomogę znajomej. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową, po czym upił łyka ze szklanki – A więc, cóż to za biżuteria i skąd ma do ciebie trafić? - spytał przechodząc do rzeczy, po czym z przyzwyczajenia omiótł sale spojrzeniem, by po chwili znów skupić wzrok na swojej rozmówczyni.
Gdy dostał list od Deirdre z prośbą o spotkanie był zaskoczony. Nie spodziewał się tego, jednak oczywiście przyjął propozycję. Z jednej strony ciekawość, a z drugiej chęć zarobku spowodowało, że się zgodził. Nie ukrywajmy, praca barmana nie powodowała, że zarabiał kokosy. Każdy knut się liczył w jego wypadku. Drugi list od Śmierciożerczyni sprawił, że mentalnie dał sobie w pysk. No tak, przecież nie było opcji by spotkali się w jego domu. Miał trochę za złe swojej matce, że nie do końca wpoiła mu jak należy obchodzić się z kobietami. Owszem, nauczył się tego w końcu sam, jednak czasami zapominał jak należy się zachować. Miał tylko nadzieję, że Deirdre nie wypomni mu tego i będą mogli o tym zapomnieć. Specjalnie na ten wieczór zmienił się ze znajomym, by wziąć wieczorną zmianę, aby być obecny w barze, gdy się pojawi.
Najpierw usłyszał znajomy głos, a dopiero po chwili podniósł wzrok znad blatu. Na początku jej nie poznał, to przez ten uśmiech. Był olśniewający i z pewnością mogłaby nim uwieść nie jednego mężczyznę, jednak Luke wiedział co kryło się pod tym uśmiechem. Dla niego było w nim coś przerażającego.
Na jej pytanie skinął głową, po czym odsunął się od kontuaru i zajrzał na zaplecze.
- Tom, idę na przerw. - zapowiedział, po czym sięgnął do półki za barem po butelkę ognistej, dwie czyste szklanice i wyszedł zza baru, nie czekając nawet aż staruszek wyjdzie z zaplecza, zajmując jego miejsce pracy.
Szybko zlokalizował swoją przyszłą zleceniodawczyni, po czym na spokojnie, lawirując między stolikami, dołączył do niej. Usiadł naprzeciw, po czym do szklanek nalał trochę alkoholu i w końcu na nią spojrzał. Nadal widząc ten jakże olśniewający uśmiech, sam również uśmiechnął się delikatnie chcąc zachować pozory iż jest to jedynie spotkani dwóch znajomych z czasów szkolnych.
- Ależ naturalnie, zawsze z chęcią pomogę znajomej. - powiedział spokojnie lekko przy tym kiwając głową, po czym upił łyka ze szklanki – A więc, cóż to za biżuteria i skąd ma do ciebie trafić? - spytał przechodząc do rzeczy, po czym z przyzwyczajenia omiótł sale spojrzeniem, by po chwili znów skupić wzrok na swojej rozmówczyni.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krzesło nie było wygodne, ale stolik nie lepił się od rozlanego alkoholu - Deirdre mimowolnie zauważała drobne szczegóły tego miejsca, analizując nie tylko poziom lokalu, ale także każdy przydatny detal. Odległość od okien, liczbę kroków dzielących ją od drzwi, półmrok schodków prowadzących na piętro, do części mieszkalnej, leniwą klientelę, wyraźnie rozkoszującą się przytulną atmosferą. Odruchowo poszukiwała najbardziej sprawnej drogi ucieczki lub wykorzystania niektórych elementów wystroju do walki. Czyniła to już wręcz mimochodem, nie tracąc dobrze udawanego zainteresowania rozmówcą. Tak, jak przypuszczała, Luke zjawił się przy stoliku niosąc dwie szklanki i butelkę. Nie kazał na siebie długo czekać, doskonale, obydwoje wzajemnie szanowali swój cenny czas. Deirdre skupiła się na tym, by zachowywać się jak najnaturalniej, porzucając swoją wystudiowaną obojętność figury lodowej na rzecz dobrze odegranej aury przeciętnej czarownicy, rozmawiającej ze swym znajomym o sprawach niezbyt istotnych, lecz z pewnością w stu procentach legalnych.
- Czy te stoliki są wystarczająco dyskretne? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, tonem niezwykle sympatycznym i zarazem nieprzystającym do treści negocjacji z przemytnikiem zajmującym się podejrzanymi procederami. Niektóre bary posiadały specjalnie zaklęte miejsca umożliwiające podsłuch i chociaż nie zamierzała dziś poruszać tematów prawdziwie niebezpiecznych, to wolała dmuchać na zimne. Luke doskonale znał miejsce swej pracy, wątpiła, by skazał ich na jakieś przeklęte krzesła, ale w ferworze pracy mógł o tym zapomnieć bądź uznać to za nieistotne. - To coś, co należało do rodziny mojej matki. Nie posiada żadnych magicznych właściwości, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, ma jednak dużą wartość...powiedzmy, że sentymentalną - zaczęła po chwili wpatrywania się w Larsona w uśmiechniętym milczeniu. - W tej chwili znajduje się w Chinach, sprowadzenie go może być problematyczne ze względów prawnych, nie mam teraz czasu, żeby załatwiać to oficjalnymi drogami - Amulet należał do niej, miała do niego pełne prawa, które jednak musiałaby udowodnić w tamtejszym Ministerstwie, opłacić cło i zmarnować wiele godzin na papierkową robotę, którą uwielbiała - ale nie teraz, nie w tym momencie; nie, kiedy zaczynała nową pracę i pomagała w przejęciu władzy nad światem najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi w dziełach. Delegowanie obowiązków nie było czymś, co lubiła robić, lecz posiadała teraz inne priorytety. - Zależałoby mi na odebraniu amuletu przez kogoś zaufanego, bez jakichkolwiek problemów po drodze - zastrzegła, z zasady nie ufała szemranym osobnikom, liczyła jednak, że Luke posiada całą siatkę zaprzyjaźnionych handlowców, gotowych przewieźć to, na czym jej zależało bez uszczerbku na drogocennym materiale. Sięgnęła po napełnioną szarmancko szklankę, ale nie wypiła ani łyka, po prostu trzymając ją w dłoniach. Ostatnio alkohol jej nie służył.
- Czy te stoliki są wystarczająco dyskretne? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, tonem niezwykle sympatycznym i zarazem nieprzystającym do treści negocjacji z przemytnikiem zajmującym się podejrzanymi procederami. Niektóre bary posiadały specjalnie zaklęte miejsca umożliwiające podsłuch i chociaż nie zamierzała dziś poruszać tematów prawdziwie niebezpiecznych, to wolała dmuchać na zimne. Luke doskonale znał miejsce swej pracy, wątpiła, by skazał ich na jakieś przeklęte krzesła, ale w ferworze pracy mógł o tym zapomnieć bądź uznać to za nieistotne. - To coś, co należało do rodziny mojej matki. Nie posiada żadnych magicznych właściwości, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, ma jednak dużą wartość...powiedzmy, że sentymentalną - zaczęła po chwili wpatrywania się w Larsona w uśmiechniętym milczeniu. - W tej chwili znajduje się w Chinach, sprowadzenie go może być problematyczne ze względów prawnych, nie mam teraz czasu, żeby załatwiać to oficjalnymi drogami - Amulet należał do niej, miała do niego pełne prawa, które jednak musiałaby udowodnić w tamtejszym Ministerstwie, opłacić cło i zmarnować wiele godzin na papierkową robotę, którą uwielbiała - ale nie teraz, nie w tym momencie; nie, kiedy zaczynała nową pracę i pomagała w przejęciu władzy nad światem najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi w dziełach. Delegowanie obowiązków nie było czymś, co lubiła robić, lecz posiadała teraz inne priorytety. - Zależałoby mi na odebraniu amuletu przez kogoś zaufanego, bez jakichkolwiek problemów po drodze - zastrzegła, z zasady nie ufała szemranym osobnikom, liczyła jednak, że Luke posiada całą siatkę zaprzyjaźnionych handlowców, gotowych przewieźć to, na czym jej zależało bez uszczerbku na drogocennym materiale. Sięgnęła po napełnioną szarmancko szklankę, ale nie wypiła ani łyka, po prostu trzymając ją w dłoniach. Ostatnio alkohol jej nie służył.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Słysząc jej pytanie mimowolnie rozejrzał się ukradkiem po sali. Owszem, znał to miejsce jak własną kieszeń, jednak nie ufał ludziom, którzy tu przychodzą. Zwłaszcza po ostatnim spotkaniu, nabrał jeszcze większej ostrożności. Do tego stopnia, że codziennie, gdy przychodził do pracy, ukradkiem rzucał zaklęcia by sprawdzić czy nikt tutaj nie chce podsłuchać...to on tu był od podsłuchiwania, nikt inny nie miał prawa. Z resztą, nikt nie zwracał na nich w tym momencie uwagi. Luke tu pracował, więc nikogo nie dziwił fakt, że ma znajomych, z którymi czasami spotyka się w swoim miejscu pracy. Wszyscy tutaj byli zajęci swoim sprawami, czy to siłowaniem się na rękę, graniem w rzutki czy po prostu na rozmowie nad szklanką czegoś mocniejszego.
- Możesz być spokojna. Wszystko jest w stu procentach bezpieczne. - powiedział spokojnie, po czym upił łyk alkoholu.
Niby miał przerwę, ale jednak nadal był w pracy, a jednak popijał. Miał to już w zwyczaju. Zawsze podczas swojej zmiany popijał sobie pod ladą jakiegoś drinka...czasami drink zmieniał się w stosy kubków po kawie, kiedy miał gorszy okres.
Wysłuchał jej słów z uwagą, wszystko dokładnie zapamiętując i od razu starając się wymyślić jak mógłby przemycić biżuterię do kraju. Będzie potrzebował na pewno zaufanego tragarza, wolał nie zgadzać się na transport statkiem, wolał już załatwić sieć świstoklików. Tak, świstokliki, definitywnie były o wiele wygodniejszą i ,z pewnością, szybszą drogą transportu. Przez moment obracał szklankę w dłoni patrząc na nią, po czym przeniósł wzrok na swoją rozmówczynię. Ten uśmiech definitywnie do niej nie pasował, nie taką ją znał.
- Dopilnuje by nie było żadnych problemów, o to nie musisz się martwić. Nikt z moich współpracowników nie ośmieli się tego spaprać, za dobrze wiedzą co ich czeka.- pokręcił lekko głową, pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech i znów upił łyk alkoholu. - Powiedz mi jeszcze proszę gdzie mogę znaleźć ów przedmiot i czym mam się spodziewać jakiś przeciwności w formie krewnych, którzy nie będą chcieli go oddać? - uniósł brew ku górze.
Oj tak, ci, którzy już kiedyś z nim pracowali doskonale wiedzieli, że nie należy partaczyć robót zleconych przez niego. Przez zaledwie kilka lat wyrobił sobie opinie surowego pracodawcy. Z resztą on sam miał swoich pracodawców czy zleceniodawców i nie miał najmniejszego zamiaru przed nimi świecić oczami, gdy któryś z jego ludzi coś schrzani.
- Możesz być spokojna. Wszystko jest w stu procentach bezpieczne. - powiedział spokojnie, po czym upił łyk alkoholu.
Niby miał przerwę, ale jednak nadal był w pracy, a jednak popijał. Miał to już w zwyczaju. Zawsze podczas swojej zmiany popijał sobie pod ladą jakiegoś drinka...czasami drink zmieniał się w stosy kubków po kawie, kiedy miał gorszy okres.
Wysłuchał jej słów z uwagą, wszystko dokładnie zapamiętując i od razu starając się wymyślić jak mógłby przemycić biżuterię do kraju. Będzie potrzebował na pewno zaufanego tragarza, wolał nie zgadzać się na transport statkiem, wolał już załatwić sieć świstoklików. Tak, świstokliki, definitywnie były o wiele wygodniejszą i ,z pewnością, szybszą drogą transportu. Przez moment obracał szklankę w dłoni patrząc na nią, po czym przeniósł wzrok na swoją rozmówczynię. Ten uśmiech definitywnie do niej nie pasował, nie taką ją znał.
- Dopilnuje by nie było żadnych problemów, o to nie musisz się martwić. Nikt z moich współpracowników nie ośmieli się tego spaprać, za dobrze wiedzą co ich czeka.- pokręcił lekko głową, pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech i znów upił łyk alkoholu. - Powiedz mi jeszcze proszę gdzie mogę znaleźć ów przedmiot i czym mam się spodziewać jakiś przeciwności w formie krewnych, którzy nie będą chcieli go oddać? - uniósł brew ku górze.
Oj tak, ci, którzy już kiedyś z nim pracowali doskonale wiedzieli, że nie należy partaczyć robót zleconych przez niego. Przez zaledwie kilka lat wyrobił sobie opinie surowego pracodawcy. Z resztą on sam miał swoich pracodawców czy zleceniodawców i nie miał najmniejszego zamiaru przed nimi świecić oczami, gdy któryś z jego ludzi coś schrzani.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozmawianie z dawnym szkolnym kolegą o przeprowadzaniu niezbyt legalnych procederów wywoływało w Deirdre lekką nostalgię. Ostatnimi czasy znacznie częściej niż zazwyczaj przyłapywała się na spoglądaniu za siebie, podświadomym przywoływaniu obrazów z czasów samotnego dzieciństwa i pilnej edukacji. Tak, jakby za czymś tęskniła - lub raczej, jakby w końcu była w stanie docenić drogę, jaką przeszła, by znaleźć się właśnie w tym konkretnym momencie życia. Względnie niezależna, potężna, poważana, powoli odkuwająca się po chudych latach pełnych upokorzenia i lęku. Tristan pomógł jej wstać z kolan i to nie w litościwy, wzbudzający żałość sposób: nie podawał jej ręki a wymagał, instruował, wskazywał odpowiednią drogę. Teoretycznie mogła stwierdzić, że dokonała tego wszystkiego sama, ale prawda była znacząco odmienna od buńczucznego przekonania. Wiele zmieniło się nie tylko odkąd uczęszczała z Larsonem na zajęcia, ale także odkąd zdobyła Mroczny Znak, stawiający ją nie tylko ponad dawnymi kolegami, ale i całkiem nieodległymi w czasie prześladowcami z Wenus.
- Nie tęsknisz czasem za Hogwartem? - spytała nagle, spokojnym, pozbawionym emocji tonem, właściwie nawet niezbyt ciekawa odpowiedzi. Zagadywała tak samą siebie, próbując pozbyć się niewygodnego wrażenia deja vu. Już kiedyś siedzieli przecież przy wspólnym stole, w wilgotnej sali do eliksirów, złączeni w parę przez profesora Slughorna. Nie wiedzieli wtedy nic o rysującej się przed nimi, mglistej przyszłości; o zawodach, którymi będą się parać i ideologii, jakiej zaczną wiernie służyć. Uśmiechnęła się lekko, blado, choć czarne oczy pozostawały matowe, pozbawione oznak sympatii. - A co ich czeka, gdy zawiodą? - dociekła, podejmując subtelną groźbę Luke'a. Czy był w stanie ukarać swą siatkę przewoźników? Czy chciał - i potrafił - to zrobić? Powrócił do Rycerzy Walpurgii, ceniła jego oddanie sprawie, choć dalej stanowił pewną zagadkę. Milczącą obecność, nakazującą zastanowienie się nad jego motywacjami i przemyśleniami. Dziś jednak nie spotkała się z nim w roli śmierciożerczyni a dawnej znajomej, potrzebującej jego kontaktów w jak najbardziej prywatnej sprawie. - Doskonale - podsumowała zdawkowo jego obietnice, splatając przed sobą smukłe, długie i niezdrowo białe palce. Zadawał sensowne pytania, wydawał się też spokojny i pewny siebie: była to najlepsza mieszanka, świadcząca o umiejętnościach przemytnika. - Xian. Południowa dzielnica, dokładny adres prześlę ci korespondencyjnie w ciągu najbliższych dni - odparła po chwili milczenia. Nie pamiętała szczegółów, musiała zdobyć dokładny adres, a do tego celu powinna spotkać się z rodziną w domu, w Wiltshire. - Powinien być w posiadaniu mojej zmarłej niedawno babki, Liu Shin, ale nie wiem, czy na amulecie nie położyła już ręce tamtejsza część moich krewnych - wyjaśniła, licząc na to, że Luke zrozumie, jak delikatna jest ta kwestia. I jak wielkiej finezji wymaga. - Nie dbam o koszty, zarówno te liczone w galeonach jak i w pechowych przypadkach, spotykających tych, którzy staną twoim ludziom na drodze - kontynuowała beznamiętnie; chciała odzyskać rodową biżuterię a cel uświęcał środki. Nie znała tamtej gałęzi swej rodziny, nie obchodziło ją, czy ewentualnie zwrócą amulet po dobroci. Liczył się efekt, ewentualne straty po drodze niezbyt ją interesowały.
- Nie tęsknisz czasem za Hogwartem? - spytała nagle, spokojnym, pozbawionym emocji tonem, właściwie nawet niezbyt ciekawa odpowiedzi. Zagadywała tak samą siebie, próbując pozbyć się niewygodnego wrażenia deja vu. Już kiedyś siedzieli przecież przy wspólnym stole, w wilgotnej sali do eliksirów, złączeni w parę przez profesora Slughorna. Nie wiedzieli wtedy nic o rysującej się przed nimi, mglistej przyszłości; o zawodach, którymi będą się parać i ideologii, jakiej zaczną wiernie służyć. Uśmiechnęła się lekko, blado, choć czarne oczy pozostawały matowe, pozbawione oznak sympatii. - A co ich czeka, gdy zawiodą? - dociekła, podejmując subtelną groźbę Luke'a. Czy był w stanie ukarać swą siatkę przewoźników? Czy chciał - i potrafił - to zrobić? Powrócił do Rycerzy Walpurgii, ceniła jego oddanie sprawie, choć dalej stanowił pewną zagadkę. Milczącą obecność, nakazującą zastanowienie się nad jego motywacjami i przemyśleniami. Dziś jednak nie spotkała się z nim w roli śmierciożerczyni a dawnej znajomej, potrzebującej jego kontaktów w jak najbardziej prywatnej sprawie. - Doskonale - podsumowała zdawkowo jego obietnice, splatając przed sobą smukłe, długie i niezdrowo białe palce. Zadawał sensowne pytania, wydawał się też spokojny i pewny siebie: była to najlepsza mieszanka, świadcząca o umiejętnościach przemytnika. - Xian. Południowa dzielnica, dokładny adres prześlę ci korespondencyjnie w ciągu najbliższych dni - odparła po chwili milczenia. Nie pamiętała szczegółów, musiała zdobyć dokładny adres, a do tego celu powinna spotkać się z rodziną w domu, w Wiltshire. - Powinien być w posiadaniu mojej zmarłej niedawno babki, Liu Shin, ale nie wiem, czy na amulecie nie położyła już ręce tamtejsza część moich krewnych - wyjaśniła, licząc na to, że Luke zrozumie, jak delikatna jest ta kwestia. I jak wielkiej finezji wymaga. - Nie dbam o koszty, zarówno te liczone w galeonach jak i w pechowych przypadkach, spotykających tych, którzy staną twoim ludziom na drodze - kontynuowała beznamiętnie; chciała odzyskać rodową biżuterię a cel uświęcał środki. Nie znała tamtej gałęzi swej rodziny, nie obchodziło ją, czy ewentualnie zwrócą amulet po dobroci. Liczył się efekt, ewentualne straty po drodze niezbyt ją interesowały.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zabawne, że spytała go akurat o Hogwart, bo właśnie zastanawiał się czy kiedykolwiek byli połączeni w parę na jakiś zajęciach. On przeważnie wybierał do pary Cornela, na początku po to by go wyzyskać, a potem z czystej sympatii...ale jak teraz tak o tym myślał to faktycznie raz byli w parze. Jeśli dobrze pamiętał to na eliksirach, ale ni cholery nie potrafił przywołać wspomnienia czy udało im się ten eliksir uwarzyć czy nie. Orłem z eliksirów to on nigdy specjalnie nie był.
- Czasami, ale potem mi przechodzi. - odparł spokojnie lekko kiwając głową, po czym upił łyk alkoholu.
Kiedy rozmyślał nad tym co było w czasach szkolnych pamiętał przeważnie godziny spędzone w bibliotece nad książkami. Czasami wracał do wspomnień z szlabanu, który dostał w piątek klasie, za fizyczne uszkodzenie twarzy Krukona czy tam Puchona, sam już nawet nie pamiętał. Nie był rozrywkowym nastolatkiem, no chyba, że ewentualne wyjście do Hogsmeade można nazwać rozrywką. Zawsze skupiał się na nauce, chciał być najlepszy i naprawdę się irytował kiedy mu to nie wychodziło, pomimo włożonej w to pracy. Teraz było dokładnie tak samo, potrafił zarwać nie jedną, a kilka nocy z rzędu tylko po to by coś doprowadzić do końca, zwłaszcza jeśli chodził o pracę, te nielegalną. U niego musiało chodzić wszystko jak w zegarku, według planu, a jeśli plan A nie wypalił, to zawsze miał plan B i C.
- Wszystko zależy jak bardzo spartolą robotę...albo jak bardzo dyskretny chce być klient. - odparł spokojnie patrząc na nią sugestywnie.
Miał krew na rękach, pozbawił życia już nie jednego swojego współpracownika czy kogoś kogo opłacił. Robił to jednak subtelnie i po cichu nie pozwalając by ktokolwiek wpadł na jego trop.
Wysłuchał jej słów w milczeniu, jednocześnie popijając ognistą i odpalając papierosa. Skinął głową na to, że przyśle mu dokładny adres, po czym skupił się na nazwisku jej babki oraz na tej drugiej kwestii.
- Czyli rozumiem, że jeśli ktoś będzie stawiał opór, mam otwartą furtkę, tak? - spytał dla pewności unosząc brew ku górze.
Od kilku chwil zastanawiał się czym osobiście nie zajmie się tym zleceniem. Choć może nie było tego widać, ale darzył Dei szacunek i pewnego rodzaju sympatią. Nie ukrywał, że chciałby aby ta robota została wykonana idealnie, a jak u każdego fachowca w swojej dziedzinie twierdził, że nikt tego nie zrobi lepiej od niego. Musiał się jednak nad tym jeszcze dokładnie zastanowić.
- Czasami, ale potem mi przechodzi. - odparł spokojnie lekko kiwając głową, po czym upił łyk alkoholu.
Kiedy rozmyślał nad tym co było w czasach szkolnych pamiętał przeważnie godziny spędzone w bibliotece nad książkami. Czasami wracał do wspomnień z szlabanu, który dostał w piątek klasie, za fizyczne uszkodzenie twarzy Krukona czy tam Puchona, sam już nawet nie pamiętał. Nie był rozrywkowym nastolatkiem, no chyba, że ewentualne wyjście do Hogsmeade można nazwać rozrywką. Zawsze skupiał się na nauce, chciał być najlepszy i naprawdę się irytował kiedy mu to nie wychodziło, pomimo włożonej w to pracy. Teraz było dokładnie tak samo, potrafił zarwać nie jedną, a kilka nocy z rzędu tylko po to by coś doprowadzić do końca, zwłaszcza jeśli chodził o pracę, te nielegalną. U niego musiało chodzić wszystko jak w zegarku, według planu, a jeśli plan A nie wypalił, to zawsze miał plan B i C.
- Wszystko zależy jak bardzo spartolą robotę...albo jak bardzo dyskretny chce być klient. - odparł spokojnie patrząc na nią sugestywnie.
Miał krew na rękach, pozbawił życia już nie jednego swojego współpracownika czy kogoś kogo opłacił. Robił to jednak subtelnie i po cichu nie pozwalając by ktokolwiek wpadł na jego trop.
Wysłuchał jej słów w milczeniu, jednocześnie popijając ognistą i odpalając papierosa. Skinął głową na to, że przyśle mu dokładny adres, po czym skupił się na nazwisku jej babki oraz na tej drugiej kwestii.
- Czyli rozumiem, że jeśli ktoś będzie stawiał opór, mam otwartą furtkę, tak? - spytał dla pewności unosząc brew ku górze.
Od kilku chwil zastanawiał się czym osobiście nie zajmie się tym zleceniem. Choć może nie było tego widać, ale darzył Dei szacunek i pewnego rodzaju sympatią. Nie ukrywał, że chciałby aby ta robota została wykonana idealnie, a jak u każdego fachowca w swojej dziedzinie twierdził, że nikt tego nie zrobi lepiej od niego. Musiał się jednak nad tym jeszcze dokładnie zastanowić.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stoliki przy ścianie
Szybka odpowiedź