Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy Czarny Pan skomentował wszystkie działania, osiągnięcia i wyznania, pochylił głowę w wyrazie wdzięczności za słowa skierowane wprost do niego. Rzadkość, z jaką pojawiał się na spotkaniach czyniła to jedno jeszcze bardziej wyjątkowym, zaś zadanie, jakie im zlecił, choć początkowo brzmiące enigmatycznie zdawało się być kluczem do zyskania przez niego jeszcze większej mocy. Jeśli Lord Voldemort stanie się potężniejszym czarnoksiężnikiem — i oni u jego boku osiągną rzeczy niewyobrażalne, dostaną to, czego pragną i wielkość o jakiej nawet nie śnili. Mieli to dla niego zrobić i zrobią, jeśli wykażą się odpowiednią mądrością, sprytem i wytrwałością. Już teraz wiedział, że nie będzie łatwo, ale nie oddelegowywał by ich wszystkich do zadania, które wykonałby byle sojusznik. Posyłał swoich najbardziej lojalnych, najwierniejszych i najzdolniejszych ludzi, zostawiając Londyn na jedną chwilę sam. Nie miał go kto strzec tej nocy, nie miał kto dbać o jego sprawy, szukać zdrajców, werbować nowy sojuszników. Oni wszyscy mieli coś do zrobienia i musieli dać z siebie wszystko.
Przyjrzał się pergaminowi, który powielony przez samego Pana pojawił się przed nim, ale nie wczytywał się jeszcze w zapisaną na nim treść. Słuchał uważnie słów przywódcy, dopiero kiedy zrobił krótką pauzę zapoznając się z legendą. Treść tę musiał zapamiętać — oni wszyscy musieli, zawarte w niej szczegóły mogły stać się ważne dla późniejszego przebiegu ich wędrówki. Pan nie przekazał im tego, by mieli co czytać swym dzieciom na dobranoc; mieli wyciągnąć z tego wszystko, co było potrzebne, by dotrzeć na miejsce i go wezwać w odpowiedniej chwili.
Nie pytał o nic, bowiem wierzył, że wszystko, co Czarny Pan im musi przekazać zostało lub zostanie jeszcze przekazane, a na całą resztę wątpliwości przyjdzie im odpowiadać samodzielnie, korzystając ze swoich możliwości lub talentów. Nie spodziewał się podobnego finału tej nocy, ale nie potrzebował zbyt wiele czasu na przygotowania. Najpotrzebniejsze miał zwykle przy sobie, ale nieoceniona mogła być garść eliksirów, które spoczywały w jego mieszkaniu.
Przyjrzał się pergaminowi, który powielony przez samego Pana pojawił się przed nim, ale nie wczytywał się jeszcze w zapisaną na nim treść. Słuchał uważnie słów przywódcy, dopiero kiedy zrobił krótką pauzę zapoznając się z legendą. Treść tę musiał zapamiętać — oni wszyscy musieli, zawarte w niej szczegóły mogły stać się ważne dla późniejszego przebiegu ich wędrówki. Pan nie przekazał im tego, by mieli co czytać swym dzieciom na dobranoc; mieli wyciągnąć z tego wszystko, co było potrzebne, by dotrzeć na miejsce i go wezwać w odpowiedniej chwili.
Nie pytał o nic, bowiem wierzył, że wszystko, co Czarny Pan im musi przekazać zostało lub zostanie jeszcze przekazane, a na całą resztę wątpliwości przyjdzie im odpowiadać samodzielnie, korzystając ze swoich możliwości lub talentów. Nie spodziewał się podobnego finału tej nocy, ale nie potrzebował zbyt wiele czasu na przygotowania. Najpotrzebniejsze miał zwykle przy sobie, ale nieoceniona mogła być garść eliksirów, które spoczywały w jego mieszkaniu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Niespodziankom nie było więc końca, tego wieczora czekało ich na rycerzy jeszcze kilka. Nic jednak dziwnego, przecież Czarny Pan nie fatygowałby się do nich bez żadnego, konkretnego powodu. Zwyczajowe omówienie spraw mógł zostawić śmierciożercom, jednak tak istotne informacje najwyraźniej postanowił przekazać im osobiście. Czym dokładnie było Locus Nihil? Burke pierwszy raz słyszał tę nazwę, ale jeśli przedmiot ten istniał, musiał być tak potężny i tak niebezpieczny, że na przestrzeni czasu dopilnowano, aby artefakt ten został zapomniany. Nie sposób jednak wymazać całej wiedzy o czymś tak niezwykłym. Ktoś wytrwały i zdeterminowany z pewnością w końcu odnalazłby wzmianki na temat Locus Nihil. A skoro przedmiot ten dawał posiadaczowi tak niezwykłe zdolności, całkowicie zrozumiałym było, że Czarny Pan go pożądał. Lektura legendy nie była łatwa. Zaskoczyła go też ilość szczegółów, którą zawierały opisy. Jak na opowieść zapomnianą przez wszystkich, traktującą o przedmiocie dającym niezwykłą władzę, detali przedstawiających wydarzenia było nad wyraz dużo. Odnalezienie tego i odszyfrowanie musiało zająć dużo czasu, stąd Burke poczuł tym większe uznanie dla Czarnego Pana.
Zanim wkroczył dziś do Wywerny, planował miło spędzić czas w towarzystwie - kuzyna, przyjaciela, może kogoś jeszcze, kogo postanowiłby zaprosić na lampkę wina do swojej rezydencji. Tymczasem zapowiadało się na to, że czekało ich zadanie, którego podjąć mieli się natychmiast. Zastanowiło go krótko skąd ten pośpiech - czy może była to kwestia tego, że Zakon również wpadł na jego trop i pragnął dostać w swoje ręce? Gdyby faktycznie tak było i artefakt dostałby się w niepowołane ręce, z cała pewnością mieliby ogromne kłopoty - starczyło przecież wspomnieć konsekwencje tego, że pół roku temu nie udało im się opanować mocy anomalii. Ale może chodziło po prostu o to, że Czarny Pan tak bardzo się niecierpliwił? Chciał dostać Locus Nihil w swoje ręce i przetestować jego rzekomą siłę i zdolności? Burke nie zdziwiłby się, gdyby tak naprawdę obie teorie miały w sobie coś z prawdy. Rak czy inaczej jednak, musieli wykorzystać ten krótki czas, który im dano - i opracować plan. Craig wyprostował się więc, wbijając czujne spojrzenie w Czarnego Pana. Z całą pewnością to nie wszystko, co miał im do powiedzenia przed tą misją.
Zanim wkroczył dziś do Wywerny, planował miło spędzić czas w towarzystwie - kuzyna, przyjaciela, może kogoś jeszcze, kogo postanowiłby zaprosić na lampkę wina do swojej rezydencji. Tymczasem zapowiadało się na to, że czekało ich zadanie, którego podjąć mieli się natychmiast. Zastanowiło go krótko skąd ten pośpiech - czy może była to kwestia tego, że Zakon również wpadł na jego trop i pragnął dostać w swoje ręce? Gdyby faktycznie tak było i artefakt dostałby się w niepowołane ręce, z cała pewnością mieliby ogromne kłopoty - starczyło przecież wspomnieć konsekwencje tego, że pół roku temu nie udało im się opanować mocy anomalii. Ale może chodziło po prostu o to, że Czarny Pan tak bardzo się niecierpliwił? Chciał dostać Locus Nihil w swoje ręce i przetestować jego rzekomą siłę i zdolności? Burke nie zdziwiłby się, gdyby tak naprawdę obie teorie miały w sobie coś z prawdy. Rak czy inaczej jednak, musieli wykorzystać ten krótki czas, który im dano - i opracować plan. Craig wyprostował się więc, wbijając czujne spojrzenie w Czarnego Pana. Z całą pewnością to nie wszystko, co miał im do powiedzenia przed tą misją.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie było miejsca na zastanawianie się. Sposób, w jaki Czarny Pan mówił i reagował na wszystkie dokonane ostatnio działania, był dla Zachary'ego równie fascynujący co przerażający jednocześnie. Zdawał sobie sprawę, że właśnie każdy z Rycerzy otrzymywał swego rodzaju pochwałę za to, czego udało mu się dokonać. W tej samej chwili, istniało jednak coś, co jednoznacznie odbierał jako przestrogę – porażka nie była akceptowalna w żadnym wymiarze.
Gratulacje z ust Czarnego Pana przyjął niemym skinieniem głowy. Nie istniała potrzeba jakichkolwiek słów w jego przekonaniu i wierzył, że zasiadającemu u szczytu stołu mężczyźnie takowa odpowiedź była wystarczającą. Reszta działań leżała już tylko w zasięgu Zachary'ego i tego, jak miał pokierować ludźmi będący jego odpowiedzialnością, wokół skupiając teraz swoje nowe cele, ustalając priorytety w taki sposób, aby nie kolidowały z żadnymi innymi krokami.
Na kopię pergaminu zapisanego legendą zerknął pobieżnie w pierwszej chwili. Za znacznie istotniejsze, podobnie jak pozostali, uznał wysłuchanie słów czarnoksiężnika z uwagą i należytym szacunkiem dla trudu, który sobie zadał. Gwałtownie jednak zesztywniał, gdy wspomniał o Banku Gringotta, a zimny dreszcz przebiegł ponownie wzdłuż kręgosłupa, osiadając w Zacharym jeszcze silniej niż poprzednio. Potok myśli, naprędce związanych przemyśleń momentalnie zasłonił ogląd na to wszystko, czego się dowiedział. Wystarczyło zaledwie wspomnienie, iż miejsce, którym zarządzała jego rodzina (wspólnie z goblinami) skrywało tak potężny przedmiot, by o własne bezpieczeństwo zaczął obawiać się dwa razy mocniej niż dotychczas. Polityka nie wybaczała ukrycia czegoś, co mogło łatwo przechylić szalę zwycięstwa. Nie wiedział, czy zgromadzeni tu lordowie odbiorą zyskaną wiedzę jako afront wobec niego, bowiem to ich wrogości obawiał się najbardziej. Choć przyświecał im wspólny cel, spodziewał się, iż każdy zechce ugrać coś dla siebie, omamiony nagłym porywem mocy. Nie potrafił stwierdzić, czy miał dość wiary w Śmierciożerców i Rycerzy, oraz nowych sojuszników. Wiedział jedynie, że w jego rękach spoczywało zadanie utrzymania ich wszystkich w kondycji pozwalającej przemierzyć niezbadane korytarze Gringotta cało i bezpiecznie. Zdobycie wspomnianych kamieni, których moc powoli poznawał przez skrupulatnie czytaną legendę, było zadaniem, które wszyscy musieli wykonać. Porażka nie wchodziła w rachubę i był w stanie to wywnioskować z tonu, którym Czarny Pan zwieńczył tę krótką opowieść.
Gratulacje z ust Czarnego Pana przyjął niemym skinieniem głowy. Nie istniała potrzeba jakichkolwiek słów w jego przekonaniu i wierzył, że zasiadającemu u szczytu stołu mężczyźnie takowa odpowiedź była wystarczającą. Reszta działań leżała już tylko w zasięgu Zachary'ego i tego, jak miał pokierować ludźmi będący jego odpowiedzialnością, wokół skupiając teraz swoje nowe cele, ustalając priorytety w taki sposób, aby nie kolidowały z żadnymi innymi krokami.
Na kopię pergaminu zapisanego legendą zerknął pobieżnie w pierwszej chwili. Za znacznie istotniejsze, podobnie jak pozostali, uznał wysłuchanie słów czarnoksiężnika z uwagą i należytym szacunkiem dla trudu, który sobie zadał. Gwałtownie jednak zesztywniał, gdy wspomniał o Banku Gringotta, a zimny dreszcz przebiegł ponownie wzdłuż kręgosłupa, osiadając w Zacharym jeszcze silniej niż poprzednio. Potok myśli, naprędce związanych przemyśleń momentalnie zasłonił ogląd na to wszystko, czego się dowiedział. Wystarczyło zaledwie wspomnienie, iż miejsce, którym zarządzała jego rodzina (wspólnie z goblinami) skrywało tak potężny przedmiot, by o własne bezpieczeństwo zaczął obawiać się dwa razy mocniej niż dotychczas. Polityka nie wybaczała ukrycia czegoś, co mogło łatwo przechylić szalę zwycięstwa. Nie wiedział, czy zgromadzeni tu lordowie odbiorą zyskaną wiedzę jako afront wobec niego, bowiem to ich wrogości obawiał się najbardziej. Choć przyświecał im wspólny cel, spodziewał się, iż każdy zechce ugrać coś dla siebie, omamiony nagłym porywem mocy. Nie potrafił stwierdzić, czy miał dość wiary w Śmierciożerców i Rycerzy, oraz nowych sojuszników. Wiedział jedynie, że w jego rękach spoczywało zadanie utrzymania ich wszystkich w kondycji pozwalającej przemierzyć niezbadane korytarze Gringotta cało i bezpiecznie. Zdobycie wspomnianych kamieni, których moc powoli poznawał przez skrupulatnie czytaną legendę, było zadaniem, które wszyscy musieli wykonać. Porażka nie wchodziła w rachubę i był w stanie to wywnioskować z tonu, którym Czarny Pan zwieńczył tę krótką opowieść.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wsłuchiwał się w słowa ich Pana, które brzmiały niezwykle pochlebnie. Najwyraźniej był zadowolony z ich poczynań, bowiem w końcu niejednokrotnie już pokazał im swą złość, a przede wszystkim cenę jaką odpowiedzialni za porażkę musieli ponieść. Nie przybył tutaj jednak tylko po to, aby poklepać po plecach lojalnych żołnierzy, a także poznać nowe twarze, które swym umiejętnościami miały wesprzeć sprawę. Szatyn był o tym przekonany – w końcu było już wiele narad, na których nigdy wcześniej nie zaszczycił swą obecnością – dlatego tylko czekał, aż prawdziwy cel ujrzy światło dzienne. Nim miało to miejsce odwrócił na moment pytający wzrok w kierunku Elviry. Czyżby, aż tak się denerwowała, że zamiast skupić się na misji wzięła sobie za cel wyładowywanie emocji na jego łydce? Westchnąwszy cicho pod nosem pokręcił głową i powrócił spojrzeniem do Czarnego Pana, któremu ponownie poświęcił całą swą uwagę.
Stał się poszukiwaczem artefaktów odkąd opuścił mury Hogwartu. Badał tropy, szukał nowych wskazówek i podążał ich śladem byle tylko znalezisko okazało się wyjątkowo cenne oraz satysfakcjonujące. Była to praca niezwykle mozolna i wymagająca cholernych pokładów cierpliwości szczególnie w chwili, gdy trafiało się w ślepy zaułek. Mimo szerokiej wiedzy, przydatnych umiejętności i setki dni spędzonych w księgach oraz na rozmowach z ludźmi z różnych miast, a nawet krajów, nie przyszło mu usłyszeć chociażby strzępku informacji związanych z Locus Nihil. Opowieść Czarnego Pana brzmiałaby w ustach każdego innego czarodzieja na tyle nieprawdopodobnie, że uznałby go za szaleńca, jednakże jeśli prawił o tym najpotężniejszy z władających magią, to rzeczywiście musiała być to prawda – w co ani przez moment nie zwątpił. Sześć kamieni, ołtarz, nieokiełznana moc umożliwiająca przejmowanie kontroli; brzmiało to niezwykle intrygująco i wiedział, że musieli osiągnąć wyznaczony cel, aby ich Pan był zadowolony. Jego potęga stanowiła o ich potencjale, sile jakiej nawet nie byli sobie w stanie wyobrazić.
Przejmując pergamin zaczął wolno wczytywać się w legendę o druidach oraz ofierze jaką musieli ponieść za spełnienie swych pragnień. Intensywne kolory, odłamki, runiczne znaki – była to nader duża ilość informacji, aby mógł z pełną dokładnością pojąć je po jednym czytaniu. Musiał je przestudiować po raz kolejny i być może jeszcze następny, aby być w pełni przygotowanym. Pytanie Deirdre na moment odwróciło jego uwagę od wersów, bowiem było niezwykle celne. Domyślał się jednak, że nikt nie był w stanie dokładnie odkreślić czyhającego na nich niebezpieczeństwa. Nie miało to większego znaczenia, bowiem musieli wypełnić jego wolę i mimo ogromnego ryzyka umożliwić dostęp do najpotężniejszego artefaktu, o którym kiedykolwiek przyszło mu słyszeć.
Stał się poszukiwaczem artefaktów odkąd opuścił mury Hogwartu. Badał tropy, szukał nowych wskazówek i podążał ich śladem byle tylko znalezisko okazało się wyjątkowo cenne oraz satysfakcjonujące. Była to praca niezwykle mozolna i wymagająca cholernych pokładów cierpliwości szczególnie w chwili, gdy trafiało się w ślepy zaułek. Mimo szerokiej wiedzy, przydatnych umiejętności i setki dni spędzonych w księgach oraz na rozmowach z ludźmi z różnych miast, a nawet krajów, nie przyszło mu usłyszeć chociażby strzępku informacji związanych z Locus Nihil. Opowieść Czarnego Pana brzmiałaby w ustach każdego innego czarodzieja na tyle nieprawdopodobnie, że uznałby go za szaleńca, jednakże jeśli prawił o tym najpotężniejszy z władających magią, to rzeczywiście musiała być to prawda – w co ani przez moment nie zwątpił. Sześć kamieni, ołtarz, nieokiełznana moc umożliwiająca przejmowanie kontroli; brzmiało to niezwykle intrygująco i wiedział, że musieli osiągnąć wyznaczony cel, aby ich Pan był zadowolony. Jego potęga stanowiła o ich potencjale, sile jakiej nawet nie byli sobie w stanie wyobrazić.
Przejmując pergamin zaczął wolno wczytywać się w legendę o druidach oraz ofierze jaką musieli ponieść za spełnienie swych pragnień. Intensywne kolory, odłamki, runiczne znaki – była to nader duża ilość informacji, aby mógł z pełną dokładnością pojąć je po jednym czytaniu. Musiał je przestudiować po raz kolejny i być może jeszcze następny, aby być w pełni przygotowanym. Pytanie Deirdre na moment odwróciło jego uwagę od wersów, bowiem było niezwykle celne. Domyślał się jednak, że nikt nie był w stanie dokładnie odkreślić czyhającego na nich niebezpieczeństwa. Nie miało to większego znaczenia, bowiem musieli wypełnić jego wolę i mimo ogromnego ryzyka umożliwić dostęp do najpotężniejszego artefaktu, o którym kiedykolwiek przyszło mu słyszeć.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Sigrun spojrzała na Hellę, gdy przemawiał do niej Czarny Pan, w skupieniu i uwagą, mając nadzieję, że krewna nie przyniesie jej wstydu. Bywała niepokorna, lecz chyba zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest zabawa i zachowa się należycie, okaże Czarnemu Panu pokorę i szacunek. W innym wypadku była gotowa sama ją ukarać i boleśnie uświadomić, że to służba, a nie zabawa. Liczyło się jedynie zdanie Czarnego Pana.
O przejęciu funkcji zarządcy przez Caelana Sigrun wiedziała już wcześniej i osobiście złożyła mu gratulacje, w odpowiedni sposób, dlatego zerknęła jedynie przelotnie na drugą część stołu, nie dostrzegając i tak twarzy żeglarza przez dzielące ich osoby. Mógł być z siebie dumny. Pochwała od Czarnego Pana wiele znaczyła. Dobrze było tego słuchać, nawet jeśli żadna nie była skierowana do niej bezpośrednio, to był zadowolony z nich wszystkich - czy to nie najważniejsze? Spisali się, służyli mu należycie i musieli postarać się jeszcze bardziej, to nie ulegało wątpliwości. Natychmiast powróciła spojrzeniem do Lorda Voldemorta, w którym było coś magnetyzującego, choć jego oblicze budziło słuszny lęk.
- Oczywiście, mój Panie, uczynimy to - zapewniła go gorliwie.
Luźna sugestia Czarnego Pana była dla Sigrun rozkazem. Posłała do Drew porozumiewawcze spojrzenie. Zbyt długo już zwlekali ze złożeniem Justine wizyty i najwyższa pora to zmienić. Wiedźma była gotowa uczynić to nawet i po obradach w Białej Wywernie, nie spodziewała się jednak, by wyszli stąd szybko. Pojawienie się Czarnego Pana zwiastowało coś naprawdę ważnego i przeczucie Sigrun nie myliło.
Chciał, a raczej żądał, aby dotarli do potężnego artefaktu, w podziemiach Banku Gringotta. Słyszała, oczywiście, że najgłębiej położone skrytki kryją bezcenne skarby, lecz nie sądziła, aby Czarnego Pana interesowały dobra materialne. Tak potężny czarnoksiężnik jak on mógłby zgromadzić fortunę przewyższającą pięciokrotnie łączną zawartość skarbców dwudziestu ośmiu rodów ze skorowidza czystości krwi, gdyby tylko zechciał. To musiało być coś więcej. Coś, co dawało potęgę i moc. Władzę. Sigrun chłonęła każde Jego słowo z uwagą, nie odejmując odeń spojrzenia, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Mieli wyruszyć już dziś, niebawem - dobrze, psychicznie była na to gotowa, w każdej chwili była gotowa na jego wezwanie i stawiłaby się bez najmniejszego zawahania. Pomyślała jedynie, że mogła zabrać ze sobą zaczarowaną torbę, eliksiry, kilka artefaktów, które ułatwiłyby im zadanie - bo przeprawa do artefaktu z pewnością nie będzie prosta. Otrzymawszy pergamin przeczytała go uważnie, podając dalej.
- Panie, jeśli pozwolisz... - odezwała się pokornie. - Pragnę zapytać o ofiarę. Czy ma to być ofiara z krwi? Duszy? Życia?
Czy powinni byli kogoś ze sobą zabrać? Pojmać? Pozostawało niewiele czasu, zbyt mało, aby wytropić jednorożca, najniewinniejsze stworzenie jakie stąpało po ziemi, lecz jeśli mieli złożyć w ofierze ludzkie życie - czy to mugolskie, czy czarodziejskie, zrobią to. Pojmą kogo trzeba, zabiorą tam siłą i zmuszą do tego, do czego będą tylko musieli.
O przejęciu funkcji zarządcy przez Caelana Sigrun wiedziała już wcześniej i osobiście złożyła mu gratulacje, w odpowiedni sposób, dlatego zerknęła jedynie przelotnie na drugą część stołu, nie dostrzegając i tak twarzy żeglarza przez dzielące ich osoby. Mógł być z siebie dumny. Pochwała od Czarnego Pana wiele znaczyła. Dobrze było tego słuchać, nawet jeśli żadna nie była skierowana do niej bezpośrednio, to był zadowolony z nich wszystkich - czy to nie najważniejsze? Spisali się, służyli mu należycie i musieli postarać się jeszcze bardziej, to nie ulegało wątpliwości. Natychmiast powróciła spojrzeniem do Lorda Voldemorta, w którym było coś magnetyzującego, choć jego oblicze budziło słuszny lęk.
- Oczywiście, mój Panie, uczynimy to - zapewniła go gorliwie.
Luźna sugestia Czarnego Pana była dla Sigrun rozkazem. Posłała do Drew porozumiewawcze spojrzenie. Zbyt długo już zwlekali ze złożeniem Justine wizyty i najwyższa pora to zmienić. Wiedźma była gotowa uczynić to nawet i po obradach w Białej Wywernie, nie spodziewała się jednak, by wyszli stąd szybko. Pojawienie się Czarnego Pana zwiastowało coś naprawdę ważnego i przeczucie Sigrun nie myliło.
Chciał, a raczej żądał, aby dotarli do potężnego artefaktu, w podziemiach Banku Gringotta. Słyszała, oczywiście, że najgłębiej położone skrytki kryją bezcenne skarby, lecz nie sądziła, aby Czarnego Pana interesowały dobra materialne. Tak potężny czarnoksiężnik jak on mógłby zgromadzić fortunę przewyższającą pięciokrotnie łączną zawartość skarbców dwudziestu ośmiu rodów ze skorowidza czystości krwi, gdyby tylko zechciał. To musiało być coś więcej. Coś, co dawało potęgę i moc. Władzę. Sigrun chłonęła każde Jego słowo z uwagą, nie odejmując odeń spojrzenia, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Mieli wyruszyć już dziś, niebawem - dobrze, psychicznie była na to gotowa, w każdej chwili była gotowa na jego wezwanie i stawiłaby się bez najmniejszego zawahania. Pomyślała jedynie, że mogła zabrać ze sobą zaczarowaną torbę, eliksiry, kilka artefaktów, które ułatwiłyby im zadanie - bo przeprawa do artefaktu z pewnością nie będzie prosta. Otrzymawszy pergamin przeczytała go uważnie, podając dalej.
- Panie, jeśli pozwolisz... - odezwała się pokornie. - Pragnę zapytać o ofiarę. Czy ma to być ofiara z krwi? Duszy? Życia?
Czy powinni byli kogoś ze sobą zabrać? Pojmać? Pozostawało niewiele czasu, zbyt mało, aby wytropić jednorożca, najniewinniejsze stworzenie jakie stąpało po ziemi, lecz jeśli mieli złożyć w ofierze ludzkie życie - czy to mugolskie, czy czarodziejskie, zrobią to. Pojmą kogo trzeba, zabiorą tam siłą i zmuszą do tego, do czego będą tylko musieli.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wieść o prowadzonych eksperymentach nie była zaskakująca, aczkolwiek szybko zaczęła go uwierać. Ofiarami ich działań zbyt często były dzieci. Ta nagła myśl sprawiła, że zacisnął pod stołem dłoń w pięść, mimowolnie powracając do obrazu niewielkiego ciała niknącego połowicznie w gadzim pysku. Dzięki przynęcie pochwycili wywernę, tę następnie podarowali wodzowi kumbryjskiego plemienia olbrzymów. Bez względu na cenę wykonali swoje zadanie, dzięki czemu Czarny Pan spoglądał na nich przychylnym okiem. Nawet najbardziej znikome uznanie z jego strony budziło satysfakcję. Jego starania zostały docenione, z tego tytułu czuł także ulgę. Polityczna arena była dla niego pewnym gruntem, mógł po niej poruszać się bez przeszkód i wiele zdziałać w imię słusznej idei. Izolacjonizm Wielkiej Brytanii był dobrą ścieżką, żaden gracz z zewnątrz nie powinien mieszać się w ich sprawy. Wyższość czarodziejskiego społeczeństwa nad mugolami stanowiła najważniejszy interes, który musieli bronić wszelkimi możliwymi środkami.
Spojrzał na kopię pożółkłego pergaminu, który pojawił się przed nim i po wysłuchania Czarnego Pana powiódł wzrokiem za kolejnymi linijkami tekstu. Po występujących w nim archaizmach mógł być pewien, że podanie jest stare, wywodzi się sprzed całych wieków, ledwie zachowane. Mieli do czynienia z oryginalną wersją legendy? Opowieść mogła być przekazywana z ust do ust, nim została w końcu przez kogoś spisana.
Locus Nihili. Ta nazwa nie była mu całkowicie obca, musiał jednak wytężyć umysł, aby przypomnieć sobie gdzie i w jakich okolicznościach napotkał na to określenie. Uderzyło w niego skojarzenie, gdy z ust najpotężniejszego czarnoksiężnika wypadła wzmianka Banku Gringotta. Jego podziemne korytarze były dziełem pracy stworzeń, o istnieniu których zadecydowała magia. Dawny sojusz olbrzymów i goblinów był mocno odległym zdarzeniem, zdawał się wręcz incydentem. Rzeczywiście natknął się gdzieś na wzmiankę, że to te wielkie istoty jako pierwsze drążyły ogromne tunele powstające pod stworzenie w nich rozległych sieci skrytek, ale czy naprawdę kiedykolwiek były w pełni rozumne? Ponoć natknęły się pod ziemią na miejsce wypełnione magią, a gobliny odkryły tam cenne kamienie. Czy powinien się wychylać i dzielić taką wiedzą? Inni milczeli, dopiero Sigrun zadała pytanie, które mogłoby pomóc im wypełnić zadanie.
– Istnieją podania odnośnie stworzenia Banku Gringotta, Panie – zaczął spokojnie, zerkając po twarzach pozostałych zebranych przy stole. – To olbrzymy drążyły tunele, a jedna z legend mówi, że wówczas natknęły się na miejsce wypełnione magią, Locus Nihili. Ale to gobliny zaczęły korzystać z odnalezionych pod ziemią szlachetnych kamieni i zniewoliły olbrzymy, zmuszając do niewolniczej pracy przy tworzeniu kolejnych podziemnych korytarzy. Olbrzymy domyśliły się, że to za ich sprawą są kontrolowane i wystąpiły przeciwko goblinom, jednak zaatakowany artefakt odebrał im rozum. Z tego powodu zdecydowano o zapieczętowaniu miejsca szeregiem pułapek, a kamienie zostały ukryte po krętych korytarzach.
Black zamilkł, nie będąc przekonanym, czy jego wystąpienie było konieczne. Czarny Pan zapewne zdołał dotrzeć do takich informacji wcześniej, być może szykował się, aby je wyjawić w późniejszej chwili. Na wszelki wypadek podzielił się swoją wiedzą, może niezbyt obszerną i precyzyjną, ale w tych okolicznościach całkiem pożyteczną. Musieli odnaleźć kamienie, bo wraz z ołtarzem stanowiły całość.
| najmocniej przepraszam za spóźniony odpis, to się więcej nie powtórzy
Spojrzał na kopię pożółkłego pergaminu, który pojawił się przed nim i po wysłuchania Czarnego Pana powiódł wzrokiem za kolejnymi linijkami tekstu. Po występujących w nim archaizmach mógł być pewien, że podanie jest stare, wywodzi się sprzed całych wieków, ledwie zachowane. Mieli do czynienia z oryginalną wersją legendy? Opowieść mogła być przekazywana z ust do ust, nim została w końcu przez kogoś spisana.
Locus Nihili. Ta nazwa nie była mu całkowicie obca, musiał jednak wytężyć umysł, aby przypomnieć sobie gdzie i w jakich okolicznościach napotkał na to określenie. Uderzyło w niego skojarzenie, gdy z ust najpotężniejszego czarnoksiężnika wypadła wzmianka Banku Gringotta. Jego podziemne korytarze były dziełem pracy stworzeń, o istnieniu których zadecydowała magia. Dawny sojusz olbrzymów i goblinów był mocno odległym zdarzeniem, zdawał się wręcz incydentem. Rzeczywiście natknął się gdzieś na wzmiankę, że to te wielkie istoty jako pierwsze drążyły ogromne tunele powstające pod stworzenie w nich rozległych sieci skrytek, ale czy naprawdę kiedykolwiek były w pełni rozumne? Ponoć natknęły się pod ziemią na miejsce wypełnione magią, a gobliny odkryły tam cenne kamienie. Czy powinien się wychylać i dzielić taką wiedzą? Inni milczeli, dopiero Sigrun zadała pytanie, które mogłoby pomóc im wypełnić zadanie.
– Istnieją podania odnośnie stworzenia Banku Gringotta, Panie – zaczął spokojnie, zerkając po twarzach pozostałych zebranych przy stole. – To olbrzymy drążyły tunele, a jedna z legend mówi, że wówczas natknęły się na miejsce wypełnione magią, Locus Nihili. Ale to gobliny zaczęły korzystać z odnalezionych pod ziemią szlachetnych kamieni i zniewoliły olbrzymy, zmuszając do niewolniczej pracy przy tworzeniu kolejnych podziemnych korytarzy. Olbrzymy domyśliły się, że to za ich sprawą są kontrolowane i wystąpiły przeciwko goblinom, jednak zaatakowany artefakt odebrał im rozum. Z tego powodu zdecydowano o zapieczętowaniu miejsca szeregiem pułapek, a kamienie zostały ukryte po krętych korytarzach.
Black zamilkł, nie będąc przekonanym, czy jego wystąpienie było konieczne. Czarny Pan zapewne zdołał dotrzeć do takich informacji wcześniej, być może szykował się, aby je wyjawić w późniejszej chwili. Na wszelki wypadek podzielił się swoją wiedzą, może niezbyt obszerną i precyzyjną, ale w tych okolicznościach całkiem pożyteczną. Musieli odnaleźć kamienie, bo wraz z ołtarzem stanowiły całość.
| najmocniej przepraszam za spóźniony odpis, to się więcej nie powtórzy
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przysłuchiwał się kolejnym osobom, które zabierały głos, gdy sam usiadł i zamilkł. Starał się zapamiętać jak najwięcej, chociaż nie była to wiedza niezbędna na tę chwilę. Na taką przyjdzie pora. Dziś pozwalała jedynie zrozumieć szeroki zakres działania zebranych przy stole osób. Każdy miał swój wkład, każdy musiał działać. Spojrzał na Czarnego Pana, gdy tylko ten odezwał się, skupiając na nim uwagę, jak w odruchu, którego dotąd nie miał, a który niespodziewanie sobie wyrobił. Słysząc słowa skierowane w swoją stronę, skinął lekko głową. Nie było co ukrywać, że posiadali ciekawe dziedziczne umiejętności, z których potrafili odpowiednio i praktycznie korzystać. Zwierzęcoustość co prawda nie dorównywała metamorfomagii, ale również miała swoje zastosowania.
Zerknął przelotnie w kierunku drzwi na mężczyznę, który spóźnił się, a który już po chwili zajął jedno z wolnych miejsc. Podobnie jak większość, był mu obcy, więc nie zatrzymał na nim spojrzenia na dłużej. Przejście do konkretu i prawdziwego, a niespodziewanego najwyraźniej przez wszystkich powodu obecności Czarnego Pana, wzbudziło szczere zaciekawienie. Nigdy nie zajmował się artefaktami, zdecydowanie nie idąc w tym kierunku, ale dziś najwyraźniej nie miało to znaczenia i musiał przyswoić pewną wiedzę. Przychodząc tutaj jako świeżak, nie przypuszczał, że zostanie od razu postawiony przed zadaniem, którego musiał podjąć się tak jak inni. Może tak było lepiej? Mimo to odczuł pewien niepokój, specyficzny dyskomfort, które starał się ukryć jak zawsze. Nie zapewniał ponownie, że zrobi co trzeba. To był oczywiste. Bez wahania sięgnął po pergamin, który został rozłożony przed nim, by zapoznać się z treścią legendy spisanej na papierze. Locus Nihil. Pierwszy raz o tym słyszał, nie spotykając się dotąd z żadną wzmianką, nawet najmniejszą i rzuconą gdzieś przypadkiem. Sześć kamieni i potrzebna odpowiednia ofiara. Nie brzmiało to dobrze, ale skoro był to tak potężny artefakt, zapewniający kontrolę, zdobycie go musiało mieć swoją, odpowiednią cenę. Pytanie tylko jak wysoką. Słysząc sensowne w tej sytuacji pytania, czekał, aż padną odpowiedzi, które rozwieją trochę wątpliwości.
Zerknął przelotnie w kierunku drzwi na mężczyznę, który spóźnił się, a który już po chwili zajął jedno z wolnych miejsc. Podobnie jak większość, był mu obcy, więc nie zatrzymał na nim spojrzenia na dłużej. Przejście do konkretu i prawdziwego, a niespodziewanego najwyraźniej przez wszystkich powodu obecności Czarnego Pana, wzbudziło szczere zaciekawienie. Nigdy nie zajmował się artefaktami, zdecydowanie nie idąc w tym kierunku, ale dziś najwyraźniej nie miało to znaczenia i musiał przyswoić pewną wiedzę. Przychodząc tutaj jako świeżak, nie przypuszczał, że zostanie od razu postawiony przed zadaniem, którego musiał podjąć się tak jak inni. Może tak było lepiej? Mimo to odczuł pewien niepokój, specyficzny dyskomfort, które starał się ukryć jak zawsze. Nie zapewniał ponownie, że zrobi co trzeba. To był oczywiste. Bez wahania sięgnął po pergamin, który został rozłożony przed nim, by zapoznać się z treścią legendy spisanej na papierze. Locus Nihil. Pierwszy raz o tym słyszał, nie spotykając się dotąd z żadną wzmianką, nawet najmniejszą i rzuconą gdzieś przypadkiem. Sześć kamieni i potrzebna odpowiednia ofiara. Nie brzmiało to dobrze, ale skoro był to tak potężny artefakt, zapewniający kontrolę, zdobycie go musiało mieć swoją, odpowiednią cenę. Pytanie tylko jak wysoką. Słysząc sensowne w tej sytuacji pytania, czekał, aż padną odpowiedzi, które rozwieją trochę wątpliwości.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Czarny Pan zdawał się być - tym razem - raczej zadowolony, wykonywali jego polecenia sumiennie i z oddaniem, po paśmie nieszczęść, porażek i nieudanych podejść wreszcie wydzierając dla siebie sukces. Dla niego, to Czarny Pan ich wszystkich tutaj zgromadził - siłą swego autorytetu, charyzmy, umysłu, a nade wszystko potęgi, jakiej nie dało mu się odmówić. Był kimś więcej, niż każdy siedzący w tym pomieszczeniu - był kimś więcej, niż on sam, choć od zawsze zdawało mu się, że zajść mógłby najwyżej. Przy nim - mógł się zdać ledwie cieniem, nic nie znaczącym na długiej linii czasu. Uważnie obserwował Francisa, kiedy czarnoksiężnik położył na jego ramieniu dłoń - i choć znał go zapewne dość dobrze, by móc się spodziewać targających nim emocji, odczuł ulgę, gdy usłyszał jego słowa, korny zwrot, po który sięgał każdy przy tym stole. Sam skłonił się lekko, z dłonią przy piersi, gdy usłyszał słowa skierowane do siebie; żałował, że nie pozbył się głównych wizerunków z listów - chłopiec, choć niewątpliwie był potężnym czarodziejem, nie był raczej ciosem w struktury Zakonu Feniksa - raczej w jego morale. Dobre i to, kiedy nie zdołali sięgnąć wyżej.
Ale oto nadeszło meritum spotkania, powód, dla którego Francis został tutaj wezwany - nie tylko on, jego wzrok przemknął na lico Clauda, znalazł się tego dnia znacznie bliżej spraw tajemnych, niż wcześniej - ale co do niego Tristan nie miał żadnych wątpliwości, nie zawiedzie. Nigdy nie zawodził. Miał w sobie coś z domowego skrzata. Względem kobiet - pozostawał sceptyczny.
Wysłuchał w ciszy opowieści, nie mając nic do dodania i nie zadając też pytań, do nich - należało jedynie wykonać jego rozkazy. I wiedział, że to zrobią. Dopilnują tego, po to zostali tutaj wezwani - on, Deirdre, Ramsey, Sigrun, Drew i Craig. Uniósł spojrzenie na Alpharda, kiedy zabrał głos, zatrzymują się na nim nieco zbyt długo; podjął słuszną decyzję.
Ale oto nadeszło meritum spotkania, powód, dla którego Francis został tutaj wezwany - nie tylko on, jego wzrok przemknął na lico Clauda, znalazł się tego dnia znacznie bliżej spraw tajemnych, niż wcześniej - ale co do niego Tristan nie miał żadnych wątpliwości, nie zawiedzie. Nigdy nie zawodził. Miał w sobie coś z domowego skrzata. Względem kobiet - pozostawał sceptyczny.
Wysłuchał w ciszy opowieści, nie mając nic do dodania i nie zadając też pytań, do nich - należało jedynie wykonać jego rozkazy. I wiedział, że to zrobią. Dopilnują tego, po to zostali tutaj wezwani - on, Deirdre, Ramsey, Sigrun, Drew i Craig. Uniósł spojrzenie na Alpharda, kiedy zabrał głos, zatrzymują się na nim nieco zbyt długo; podjął słuszną decyzję.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czarny Pan zamilkł po tym, jak rozłożył pergaminy przed zgromadzonymi przy stole Rycerzami Walpurgii. Nie poganiał, nie stukał nerwowo palcami w stół. Wręcz przeciwnie, miarowo uderzał w niego, czekając. Unosząc kielich z winem i upijając z niego trunek. Przenikliwie spojrzenie przesuwało się po jego sługach. Osiadając na sylwetce, by po krótkiej chwili przeniósł swoją uwagę na kogoś innego. Co jakiś czas jego spojrzenie, uprzejmie zaciekawione lądowało na Francisie, jednak jego ust nie opuściło żadne kolejne słowo w jego kierunku. Z zadowoleniem skinął mu głową na krótkie słowo, które wydarło się z jego ust. Jego wzrok przesunął się, szybko, niespodziewanie, ostre niczym brzytwa osiadając na Helli, jeszcze zanim ta zdążyła powiedzieć choć słowo. Zdawało się, że przygląda się jej uważnie, przenikliwie, jakby znał każdą jedną z jej myśli. A samo tęczówki zawisły na niej na dłużej, twarz nie wyrażała niczego i nic też nie pokazała, przynajmniej na razie jedynie wpatrując się w nią intensywnie. Chwila, zdawała się trwać wieczność, po której Czarny Pan skupił uwagę na osobach, które zadały pytania, jednak nim odpowiedział wysłuchał też słów, które wypowiedział Alphard splatając ze sobą dłonie i układając je na stole.
- Nikt nie potwierdził w jaki sposób Gringott posiadł tak imponujące korytarze. A same gobliny milczą w tym temacie. Wiele prawd zawierać mogą słowa właśnie przez ciebie wypowiedziane. - zgodził się z Blackiem. - Za potwierdzenie ich prawdziwości powinniśmy uznać zabezpieczenia na wejściu o których wcześniej wspomniałem. - skwitował krótko odchylając się na zajmowanym krześle, skinając krótko głową w kierunku Blacka. - Trudno przewidzieć, co stanie na waszej drodze. Nie zapuszczałem się dalej. To wasze zadanie. - podsumował, spoglądając w kierunku śmierciożerczyni. - Podejrzewam, że kamienie zgodnie z legendą, są w stanie działać same, jednak na niewielką skalę. To o czym wspomniał lord Black pokrywa się z moimi własnymi przemyśleniami - ołtarz musi przyjąć ofiarę z istoty, nad którą posiąść się chce kontrolę i odpowiednią dawkę czarnomagicznej mocy. To jednak nie musi zaprzątać waszych głów, przynajmniej na razie. Odnajdźcie ołtarz i kamienie. Wezwijcie mnie, gdy to się stanie. - odpowiedział Sigrun, rozplatając dłonie. Przesunął spojrzeniem po zebranych w sali osobach.
- Przygotujcie się. Wrócę za dwie godziny, bądźcie gotowi, przeniosę was pod wejście. - oznajmił spokojnie, podnosząc się z zajmowanego miejsca. Otoczyły go kłęby czarnego dymu i tak jak niespodziewanie pojawił się w sali, tak niespodziewanie też zniknął.
| Czarny Pan nie kontynuuje z wami rozgrywki.
Event rozpocznie się 19-20 września. Dokładna informacja pojawi się w temacie eventu. Przypominam o wzmocnieniach, jeśli chcecie z nich korzystać na evencie.
- Nikt nie potwierdził w jaki sposób Gringott posiadł tak imponujące korytarze. A same gobliny milczą w tym temacie. Wiele prawd zawierać mogą słowa właśnie przez ciebie wypowiedziane. - zgodził się z Blackiem. - Za potwierdzenie ich prawdziwości powinniśmy uznać zabezpieczenia na wejściu o których wcześniej wspomniałem. - skwitował krótko odchylając się na zajmowanym krześle, skinając krótko głową w kierunku Blacka. - Trudno przewidzieć, co stanie na waszej drodze. Nie zapuszczałem się dalej. To wasze zadanie. - podsumował, spoglądając w kierunku śmierciożerczyni. - Podejrzewam, że kamienie zgodnie z legendą, są w stanie działać same, jednak na niewielką skalę. To o czym wspomniał lord Black pokrywa się z moimi własnymi przemyśleniami - ołtarz musi przyjąć ofiarę z istoty, nad którą posiąść się chce kontrolę i odpowiednią dawkę czarnomagicznej mocy. To jednak nie musi zaprzątać waszych głów, przynajmniej na razie. Odnajdźcie ołtarz i kamienie. Wezwijcie mnie, gdy to się stanie. - odpowiedział Sigrun, rozplatając dłonie. Przesunął spojrzeniem po zebranych w sali osobach.
- Przygotujcie się. Wrócę za dwie godziny, bądźcie gotowi, przeniosę was pod wejście. - oznajmił spokojnie, podnosząc się z zajmowanego miejsca. Otoczyły go kłęby czarnego dymu i tak jak niespodziewanie pojawił się w sali, tak niespodziewanie też zniknął.
| Czarny Pan nie kontynuuje z wami rozgrywki.
Event rozpocznie się 19-20 września. Dokładna informacja pojawi się w temacie eventu. Przypominam o wzmocnieniach, jeśli chcecie z nich korzystać na evencie.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Mało kto miał cokolwiek do powiedzenia. Przychodząc tutaj, spodziewała się, że Rycerze na swoim spotkaniu będą gadatliwi, a jeżeli nie, to przynajmniej skorzy do zdradzenia kilku tajemnic. Liczyła na okazję, aby spijać z ich ust słowa, zapamiętywać je, analizować, zabrać ze sobą do mieszkania i tam raz jeszcze rozłożyć na głębsze znaczenia. Chciała po prostu wiedzieć; zdobywać informacje w taki sposób, jak to robiła zazwyczaj, milcząc i słuchając. Jeżeli już podejmowała się rozmowy, musiała mieć ku temu odpowiedni powód, temat, cokolwiek sensownego, nie zwykła bowiem marnować tchu na pierdoły.
Rzeczywistość, jak zazwyczaj, zdołała ją zaskoczyć. Rozmowy praktycznie się nie pojawiły, miała okazję usłyszeć wyłącznie monologi - i nie żałowała tego w najmniejszym stopniu. Ciężka atmosfera mocy, tajemnicy, nie pozostawiała złudzeń, że wszystko, co mówił Czarny Pan, jest po stokroć ważniejsze od czegokolwiek, co mogłaby usłyszeć z ust jego popleczników. Po tym jak przedstawił im zadanie - im, czyli jej również, choć wciąż zdawało się to nieprawdopodobne - jedynie nieliczni odważyli się na pytania.
Elvira miała w głowie taki mętlik złożony z podniecenia, stresu, strachu i ciekawości, że nie potrafiłaby wymyślić choćby jednego. Ściskała na kolanie otrzymaną kartkę z instrukcjami, czytając ją raz po raz, za każdym razem rozumiejąc jeszcze mniej. Koniecznie będzie musiała ochłonąć, odzyskać skupienie, wydawało się jednak, że dopóki towarzyszy im czarnoksiężnik, nie będzie to możliwe. Choćby i pragnęła, nie mogła powstrzymać się, by co i rusz na niego nie zerkać, czy to ukradkiem, czy jawnie.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, wydano ostatnie instrukcje, zmogło ją dziwaczne uczucie pośrednie między ulgą a tęsknotą. Przede wszystkim jednak była zmęczona. Wiedziała, że musi czym prędzej wziąć się w garść, ponieważ czasu nie mieli wiele.
Dwie godziny. Co mogła zrobić w dwie godziny? Pobiec do mieszkania na Pokątnej i przebrać się w ubranie bardziej przystosowane do przeprawy przez podziemia, to na pewno. Wiedziała, że ma jeszcze w mieszkaniu kilka kryształów, resztki eliksirów z uzdrowicielskiego arsenału. Na nic więcej liczyć chyba nie mogła. Przecież nie nauczy się przez ten ułamek dnia nowego zaklęcia.
Kiedy Czarny Pan rozpłynął się w kłębie mgły, Elvira rozejrzała się ostrożnie po twarzach siedzących przy stole czarodziejów. Najchętniej wstałaby jako pierwsza i ruszyła już na przygotowania - nie powinno zająć jej to więcej niż godzinę - ale choć serce jej łomotało, a adrenalina przyjemnie rozbudzała zmysły, nie zamierzała wychodzić, dopóki nie upewni się, że wszystko zostało ustalone. Żeby opanować nerwy, dolała sobie wina do kielicha i uniosła go do ust, tym razem jednak nie pijąc, a jedynie mocząc wargi w przyjemnie chłodnym napoju.
- To... niespodziewane - wymamrotała jedynie dla uszu Drew, po swojej lewej stronie nie miała bowiem nikogo.
Na wiedźmę naprzeciwko starała się nie spoglądać. Nie chciała dodawać sobie powodów do stresu.
Rzeczywistość, jak zazwyczaj, zdołała ją zaskoczyć. Rozmowy praktycznie się nie pojawiły, miała okazję usłyszeć wyłącznie monologi - i nie żałowała tego w najmniejszym stopniu. Ciężka atmosfera mocy, tajemnicy, nie pozostawiała złudzeń, że wszystko, co mówił Czarny Pan, jest po stokroć ważniejsze od czegokolwiek, co mogłaby usłyszeć z ust jego popleczników. Po tym jak przedstawił im zadanie - im, czyli jej również, choć wciąż zdawało się to nieprawdopodobne - jedynie nieliczni odważyli się na pytania.
Elvira miała w głowie taki mętlik złożony z podniecenia, stresu, strachu i ciekawości, że nie potrafiłaby wymyślić choćby jednego. Ściskała na kolanie otrzymaną kartkę z instrukcjami, czytając ją raz po raz, za każdym razem rozumiejąc jeszcze mniej. Koniecznie będzie musiała ochłonąć, odzyskać skupienie, wydawało się jednak, że dopóki towarzyszy im czarnoksiężnik, nie będzie to możliwe. Choćby i pragnęła, nie mogła powstrzymać się, by co i rusz na niego nie zerkać, czy to ukradkiem, czy jawnie.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, wydano ostatnie instrukcje, zmogło ją dziwaczne uczucie pośrednie między ulgą a tęsknotą. Przede wszystkim jednak była zmęczona. Wiedziała, że musi czym prędzej wziąć się w garść, ponieważ czasu nie mieli wiele.
Dwie godziny. Co mogła zrobić w dwie godziny? Pobiec do mieszkania na Pokątnej i przebrać się w ubranie bardziej przystosowane do przeprawy przez podziemia, to na pewno. Wiedziała, że ma jeszcze w mieszkaniu kilka kryształów, resztki eliksirów z uzdrowicielskiego arsenału. Na nic więcej liczyć chyba nie mogła. Przecież nie nauczy się przez ten ułamek dnia nowego zaklęcia.
Kiedy Czarny Pan rozpłynął się w kłębie mgły, Elvira rozejrzała się ostrożnie po twarzach siedzących przy stole czarodziejów. Najchętniej wstałaby jako pierwsza i ruszyła już na przygotowania - nie powinno zająć jej to więcej niż godzinę - ale choć serce jej łomotało, a adrenalina przyjemnie rozbudzała zmysły, nie zamierzała wychodzić, dopóki nie upewni się, że wszystko zostało ustalone. Żeby opanować nerwy, dolała sobie wina do kielicha i uniosła go do ust, tym razem jednak nie pijąc, a jedynie mocząc wargi w przyjemnie chłodnym napoju.
- To... niespodziewane - wymamrotała jedynie dla uszu Drew, po swojej lewej stronie nie miała bowiem nikogo.
Na wiedźmę naprzeciwko starała się nie spoglądać. Nie chciała dodawać sobie powodów do stresu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Informacje przekazane przez Czarnego Pana miały być kluczowym elementem przygotowania do działania. Nikt nie chciał zawieźć, mając świadomość jak istotnym, jak ważnym elementem całej układanki miało być zadanie składane na ich ręce. Ta sprawa wymagała od nich jeszcze więcej zaangażowania, kreatywnego myślenia i nieszablonowego postępowania. Potężna magia, nieznana siła i labirynt korytarzy w banku, który miał stać się ich celem. Aby wypełnić to zadanie będą musieli się wykazać, włożyć w to całe swoje umiejętności przykładając się z precyzją i dokładnością do szczegółów. To nie przelewki, to nie wycieczka w zawiłe podziemia, a zadanie wysoce trudne i skomplikowane. Musieli działać sprawnie i szybko, aby wszystko poszło po ich myśli, aby Czarny Pan dostał to, czego tak bardzo potrzebował. Byli jego sługami, osobami, które bez zawahania podejmą walkę, aby na samym końcu oglądać swe dzieło z zadowoleniem.
Z pozoru zadanie wydawało się proste, mieli odnaleźć ołtarz i kamienie, jednak sam fakt jak pilnie strzeżone były dawał do myślenia. Nie tak łatwo przedrzeć się przez liczne pułapki, przez potężną magię zabezpieczającą. Ktoś pragnący za wszelką cenę uchronić to miejsce z pewnością dołożył wszelkich starań, aby tak właśnie się stało. Wiedział już, że nie będzie łatwo, być może będą musieli stawić czoła własnym lękom i słabościom. Każdy je posiadał, a ten kto twierdził inaczej był głupcem. Niełatwo się do tego przyznać, szczególnie jeśli chciało sie uchodzić za niezwyciężonego. A jednak, Czarny Pan wierzył w powodzenie ich działań i dał im możliwość przygotowania się. Tylko co on miał przygotować... Magiczny kryształ ciążył w jego kieszeni, miał przy sobie też różdżkę i kilka eliksirów, które mogły okazać się przydatne. Mieli dwie godziny na przygotowanie się, to całkiem sporo czasu... choć z drugiej strony, niezmiernie mało.
- Dwie godziny to niewiele. - wypowiedział w stronę Zachary'ego, licząc na to, że przyjaciel będzie obecny u jego boku. Wolałby, aby jego podróż miała w sobie zabezpieczenie w postaci kogoś, kto wie jak uleczyć i poprawić stan zdrowia. Wolałby też iść z osobą, której magia jest nieprzewidywalna i ogromna, jak Tristan czy Ramsey. Podróż z kuzynek wydawała się najbardziej komfortowa, choć to nie najlepszy pomysł. Z pewnością Śmierciożercy powinni podjąć decyzję i dobrać sobie Rycerzy i ich sojuszników, to oni byli w tym najdłużej i mogli je podjąć na podstawie własnych doświadczeń.
Z pozoru zadanie wydawało się proste, mieli odnaleźć ołtarz i kamienie, jednak sam fakt jak pilnie strzeżone były dawał do myślenia. Nie tak łatwo przedrzeć się przez liczne pułapki, przez potężną magię zabezpieczającą. Ktoś pragnący za wszelką cenę uchronić to miejsce z pewnością dołożył wszelkich starań, aby tak właśnie się stało. Wiedział już, że nie będzie łatwo, być może będą musieli stawić czoła własnym lękom i słabościom. Każdy je posiadał, a ten kto twierdził inaczej był głupcem. Niełatwo się do tego przyznać, szczególnie jeśli chciało sie uchodzić za niezwyciężonego. A jednak, Czarny Pan wierzył w powodzenie ich działań i dał im możliwość przygotowania się. Tylko co on miał przygotować... Magiczny kryształ ciążył w jego kieszeni, miał przy sobie też różdżkę i kilka eliksirów, które mogły okazać się przydatne. Mieli dwie godziny na przygotowanie się, to całkiem sporo czasu... choć z drugiej strony, niezmiernie mało.
- Dwie godziny to niewiele. - wypowiedział w stronę Zachary'ego, licząc na to, że przyjaciel będzie obecny u jego boku. Wolałby, aby jego podróż miała w sobie zabezpieczenie w postaci kogoś, kto wie jak uleczyć i poprawić stan zdrowia. Wolałby też iść z osobą, której magia jest nieprzewidywalna i ogromna, jak Tristan czy Ramsey. Podróż z kuzynek wydawała się najbardziej komfortowa, choć to nie najlepszy pomysł. Z pewnością Śmierciożercy powinni podjąć decyzję i dobrać sobie Rycerzy i ich sojuszników, to oni byli w tym najdłużej i mogli je podjąć na podstawie własnych doświadczeń.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Rozcieram lekko ramiona, by odgonić od siebie to przeklęte uczucie chłodu, ale to nie działa, a na dodatek mam wrażenie, że oddycham powietrzem, które jest skażone. Piwniczne i ciężkie, pokrywające płuca niezdrową skorupą, jakby czarna magia skumulowana w powietrzu jakimś cudem skropliła się na zewnątrz. Czy oni wszyscy mają kogoś na sumieniu? Pamiętają każdego, kogo wykończyli? Theodore, Caelan, niesłyszalnie aż zgrzytam zębami. Ze złości. Czy potęga naprawdę jest aż tak kusząca? Warto dla niej przelewać krew i tracić człowieczeństwo? Czy stanę się taki sam, jak oni? To już się przecież dzieje, po trochu. Siedzę po prawicy Czarnego Pana i jak nakręcony powtarzam "panie" i "panie", bo boję się o swoją skórę. Co z tego, co mnie motywuje, strach, czy lojalność? Szkodzę tak samo, tyle, że niechętnie, ale przecież nikt później nie spyta, czy robiłem to dobrowolnie. Jeśli spytają o cokolwiek, to o to, czy się przyznaję. A ja wtedy odpowiem tak i spotka mnie taka kara, na jaką zasługuję. Zwieszam lekko głowę, bo choć oni dziś triumfują, ja ponoszę porażkę. W każdym sensie, podnoszę do ust puchar i upijam jeszcze jeden łyk wina, jakbym chciał zamaskować niedobrego lekarstwa.
Nie pomaga.
Ich twarze są rozpalone, słowa drżą - jak on to robi? Gdyby im kazał odrąbać sobie stopy to pewnie by to zrobili, zapakowali je do ozdobnych, wyściełanych aksamitem puzderek, obwiązali wstążką i skomleliby o to, kto odda mu je pierwszy. Makabreski jak ta lala, wolę już stale widzieć płonące żyrafy niż ciskać się między gniotącym sumieniem a lękiem, że ktoś zdejmie mnie jednym zaklęciem. Złoty strzał nagle brzmi jak marzenie, no i wanna... Gdyby nie to, że oddech z moich ust zmienia się w parę, zapomniałbym, gdzie jestem. Przy jednym stole, zupełnie jak rodzina.
Ja swojej za bardzo nie lubię, faktycznie - różnicy prawie żadnej. No, może poza tym, że w domu pod brodą mam zawiązaną chustkę, żebym nie ubrudził się owsianką i obserwuje mnie moja matka oraz wyjątkowo złośliwy lokaj, a tutaj czuję na sobie j e g o wzrok. Mam dziką ochotę spojrzeć w górę, spotkać się z jego oczami, wyrwać te kilka sekund, żeby dojść do tego, jak on to zrobił. Raczej nie zrozumiem - i dobrze, bo tylko to ratuje mnie przed totalną głupotą. Uchybieniem.
Skoro on jest Panem, ja jestem kim?
Sługą.
A sługa nie odzywa się niepytany i nie ma prawa patrzeć Panu w oczy, jakby byli sobie równi, więc kurwa, po prostu siedzę na tym krześle i wbijam sobie paznokcie w udo. Bez krzyku. Nie chcę zwracać uwagi. Siedzę cicho, właściwie półprzytomny, gdy odzywa się Alphard i opowiada o tym, co może kryć się w podziemiach banku Gringotta. Uwielbiam jeździć tymi piekielnymi wagonikami, myślę i pocieszam się, że to znaczy, że nie będzie tak źle. Zaraz jednak - no tak, skleroza - trafia do mnie, po co się tam wybieramy i nie wiem, czy wolałbym przekazać Czarnemu Pana artefakt, którego tak pożąda, czy raczej przyznać mu się do porażki. Czy ktoś tu nuci marsza?
Nie pomaga.
Ich twarze są rozpalone, słowa drżą - jak on to robi? Gdyby im kazał odrąbać sobie stopy to pewnie by to zrobili, zapakowali je do ozdobnych, wyściełanych aksamitem puzderek, obwiązali wstążką i skomleliby o to, kto odda mu je pierwszy. Makabreski jak ta lala, wolę już stale widzieć płonące żyrafy niż ciskać się między gniotącym sumieniem a lękiem, że ktoś zdejmie mnie jednym zaklęciem. Złoty strzał nagle brzmi jak marzenie, no i wanna... Gdyby nie to, że oddech z moich ust zmienia się w parę, zapomniałbym, gdzie jestem. Przy jednym stole, zupełnie jak rodzina.
Ja swojej za bardzo nie lubię, faktycznie - różnicy prawie żadnej. No, może poza tym, że w domu pod brodą mam zawiązaną chustkę, żebym nie ubrudził się owsianką i obserwuje mnie moja matka oraz wyjątkowo złośliwy lokaj, a tutaj czuję na sobie j e g o wzrok. Mam dziką ochotę spojrzeć w górę, spotkać się z jego oczami, wyrwać te kilka sekund, żeby dojść do tego, jak on to zrobił. Raczej nie zrozumiem - i dobrze, bo tylko to ratuje mnie przed totalną głupotą. Uchybieniem.
Skoro on jest Panem, ja jestem kim?
Sługą.
A sługa nie odzywa się niepytany i nie ma prawa patrzeć Panu w oczy, jakby byli sobie równi, więc kurwa, po prostu siedzę na tym krześle i wbijam sobie paznokcie w udo. Bez krzyku. Nie chcę zwracać uwagi. Siedzę cicho, właściwie półprzytomny, gdy odzywa się Alphard i opowiada o tym, co może kryć się w podziemiach banku Gringotta. Uwielbiam jeździć tymi piekielnymi wagonikami, myślę i pocieszam się, że to znaczy, że nie będzie tak źle. Zaraz jednak - no tak, skleroza - trafia do mnie, po co się tam wybieramy i nie wiem, czy wolałbym przekazać Czarnemu Pana artefakt, którego tak pożąda, czy raczej przyznać mu się do porażki. Czy ktoś tu nuci marsza?
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Doczekała się odpowiedzi, enigmatycznej, budzącej jeszcze więcej pytań, których jednak nie śmiałaby zadać, nawet gdyby Czarny Pan pozostał w bocznej sali Białej Wywerny. I tak bezpośrednie zwrócenie się do czarnoksiężnika kosztowało ją wiele - budził coraz większy lęk, nawet w niej, śmierciożerczyni niosącej na przedramieniu chwałę Mrocznego Znaku. Kiedy Lord Voldemort rozpłynął się w czarnej mgle, znikając z pomieszczenia, Deirdre poczuła ulgę, a temperatura wokół niej jakby się podniosła, powracając do normy. Obecność tak potężnego i bezwzględnego czarodzieja wręcz petryfikowała, utrudniała myślenie i wyciąganie wniosków; bez jego groźnej aury w końcu mogła odetchnąć swobodniej, rozplątując zaciśnięte do białości dłonie. Postawiono przed nimi trudne zadanie, tajemnicze, nagłe; do Azkabanu mogli się jakoś przygotować, uświadomić sobie w pełni, co będzie czekało ich na pełnym morzu, wśród wysysających szczęście dementorów. Otchłanie Gringotta tylko pozornie wydawały się bezpieczniejsze, bardziej znane, większość zgromadzonych przy stole czarodziejów posiadała tam skrytki wypełnione złotem, lecz skarbce znajdowały się na wyższych, znanych poziomach. O tym, co kryło się niżej krążyły legendy, co jedna, to bardziej szalona - Deirdre słuchała ich z powątpiewaniem, lecz z biegiem czasu nauczyła się doceniać ziarno prawdy tkwiące w każdym, nawet najdzikszym micie. Świat nie był tak prosty i czarno-biały, jaki wydawał się jej za młodu.
- Czy ktoś z was ma jakieś informacje o Gringocie? O tym, co może kryć się pod ogólnie dostępnymi poziomami? - spytała po dłuższej chwili ciszy, ciężkiej, nerwowej, nieprzerywanej jeszcze przez nikogo. Nic dziwnego, nawet znający Czarnego Pana od długiego czasu pozostawali pod wpływem mrocznej, przytłaczającej atmosfery, jaką roztaczał. Zerknęła ponad blatem w stronę Zachary'ego, którego dalsza rodzina blisko współpracowała z goblinami, miała jednak nadzieję, że inni zgromadzeni przy stole również posiadają jakieś strzępy informacji. - Czy to prawda, że gdzieś wśród skał, w pieczarach, znajdują się dzikie smoki? - tym razem przesunęła spojrzeniem w bok, na Tristana, nie poświęcając mu jednak tyle czasu, ile chciałaby. Sądziła, że ten wieczór zakończy się inaczej, lecz nie czuła zawodu. Tylko determinację. I odrobinę...dezorientacji oraz masochistycznej ciekawości, jak wrzuceni na głęboką wodę nowi sojusznicy poradzą sobie z tak trudnym zadaniem.
- Czy ktoś z was ma jakieś informacje o Gringocie? O tym, co może kryć się pod ogólnie dostępnymi poziomami? - spytała po dłuższej chwili ciszy, ciężkiej, nerwowej, nieprzerywanej jeszcze przez nikogo. Nic dziwnego, nawet znający Czarnego Pana od długiego czasu pozostawali pod wpływem mrocznej, przytłaczającej atmosfery, jaką roztaczał. Zerknęła ponad blatem w stronę Zachary'ego, którego dalsza rodzina blisko współpracowała z goblinami, miała jednak nadzieję, że inni zgromadzeni przy stole również posiadają jakieś strzępy informacji. - Czy to prawda, że gdzieś wśród skał, w pieczarach, znajdują się dzikie smoki? - tym razem przesunęła spojrzeniem w bok, na Tristana, nie poświęcając mu jednak tyle czasu, ile chciałaby. Sądziła, że ten wieczór zakończy się inaczej, lecz nie czuła zawodu. Tylko determinację. I odrobinę...dezorientacji oraz masochistycznej ciekawości, jak wrzuceni na głęboką wodę nowi sojusznicy poradzą sobie z tak trudnym zadaniem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W ciszy przysłuchiwał się temu, szczególnie temu, co mówił Alphard. Tajemnice historii nie były zdolne skryć się przed nim – uwaga, którą poświęcił czarodziejowi, wysłuchując słów tak ściśle powiązanych z Bankiem, była niezachwiana. Jasne, ostrze spojrzenie wpatrywało się w oblicze arystokraty, śledząc każdą wypowiedzianą zgłoskę. Chłonął coś zupełnie nowego, o czym sam nie miał pojęcia, o czym zapewne nikt spośród jego krewnych nie wiedział i nie śmiał przypuszczać, że tak potężny artefakt znajdował się na wyciągnięcie ręki. Teraz miał przysłużyć się im, nieskalanej potędze Czarnego Pana.
Nerwowo poruszył się na krześle, kiedy czarnoksiężnik ponownie zabrał głos. Ton, jakim się wypowiadał, robił na Zacharym bezsprzeczne wrażenie, któremu nie był w stanie odmówić ani jakkolwiek się sprzeciwić. Postawił przed nimi zadanie, polecenie do spełnienia w każdym calu, powierzając w ich ręce osiągnięcie kolejnego kroku ku potędze. Spojrzał ku niemu dopiero w chwili, gdy oznajmił, ile czasu mieli na przygotowania, po czym momentalnie znieruchomiał, obserwując kłęby dymu pochłaniające jego istotę. Nawet, kiedy zniknął z pomieszczenia, nie mógł pozbyć się wrażenia, że wciąż z nimi przebywał i jeszcze dłuższą chwilę siedział w bezruchu, nie oddając się żadnym reakcjom, po raz pierwszy w trakcie tego spotkania wertując krok po kroku wszystko, czego się dowiedział. Przemilczał także słowa Mathieu, ledwie zdając sobie sprawę, iż przyjaciel cokolwiek powiedział w jego stronę. Dopiero po lekkim otrząśnięciu, nieznacznym ruchem głowy, spojrzał na lorda Rosiera.
— Wystarczająco — zaprzeczył dość pewnym tonem. Jako uzdrowiciel, tak stawiający pierwsze kroki, jak i – zdaje się – najmłodszy ordynator w Mungu, wiedział doskonale, że każda sekunda miała znaczenie. Im było ich więcej, tym większe szanse istniały na pomyślne zakończenie podjętych działań. Gdy czas uciekał, a piasku w górnej czaszy klepsydry było coraz mniej, umysł popadał w chaos, coś, z czym Zachary walczył zawsze, gdy na szali ważył ludzkie życie.
Rozglądając się po milczącym zgromadzeniu, skierował wzrok ku Deirdre, która jako pierwsza poruszyła dalsze rozmowy. Tak jak ona zerknęła ku niemu, tak on sam spoglądał na nią, dostrzegając oczekiwanie, aby zabrał głos i rozjaśnił sytuację Gringotta. Wiedząc niewiele, nie był w stanie oznajmić pewnie, że wszystko było tak, jak zdarzało się usłyszeć w strzępach salonowych rozmów Shafiqów.
— Dość powszechnie wspomina się, że zabezpieczenia w Banku są najlepsze i wyjątkowo trudne do złamania — podjął temat cicho. — Za większość z nich odpowiadają łamacze klątw i zaklinacze, których podobno Bank zatrudnia. Cała reszta, nawet dla naszej rodziny, jest tajemnicą strzeżoną przez gobliny równie zachłannie jak ich prawo do wypożyczania wykutych z ich srebra. — Odpowiedział, zdając sobie sprawę, że słowa te nie stanowiły niczego nowego ani uzupełniającego w postawionym pytaniu. Chciał jednak przestrzec o tym, za jakie gobliny się uważały w jego mniemaniu. Cała prawda miała się przed nimi objawić dopiero na miejscu, po przekroczeniu bramy, o której wspomniał Czarny Pan. — Jeden z krewnych wspominał kiedyś, że smoki podobno pilnują najważniejszych i najbardziej wartościowych skrytek Banku. Ile w tym prawdy, nie wiem. — Odparł krótko na kolejne pytanie. Nie znał się na tych potężnych istotach, ledwie wiedząc o nich co nieco z ksiąg, które zaczytywał, gdy poznawał swój dar porozumiewania się z ptakami. To na skrzydlatych, pierzastych stworzeniach skupiał swoją uwagę wtedy i dzisiaj, w nich odnajdując to, czego potrzebował. Braku obecności ptasiego przyjaciela jednak nie odczuwał zbyt mocno. Tkwił w poczuciu, że wszystkimi szczegółami podzieli się, kiedy wrócą i będą mogli świętować sukces. Nie wyobrażał sobie, by ponieśli porażkę przy tak ważnym zadaniu.
Nerwowo poruszył się na krześle, kiedy czarnoksiężnik ponownie zabrał głos. Ton, jakim się wypowiadał, robił na Zacharym bezsprzeczne wrażenie, któremu nie był w stanie odmówić ani jakkolwiek się sprzeciwić. Postawił przed nimi zadanie, polecenie do spełnienia w każdym calu, powierzając w ich ręce osiągnięcie kolejnego kroku ku potędze. Spojrzał ku niemu dopiero w chwili, gdy oznajmił, ile czasu mieli na przygotowania, po czym momentalnie znieruchomiał, obserwując kłęby dymu pochłaniające jego istotę. Nawet, kiedy zniknął z pomieszczenia, nie mógł pozbyć się wrażenia, że wciąż z nimi przebywał i jeszcze dłuższą chwilę siedział w bezruchu, nie oddając się żadnym reakcjom, po raz pierwszy w trakcie tego spotkania wertując krok po kroku wszystko, czego się dowiedział. Przemilczał także słowa Mathieu, ledwie zdając sobie sprawę, iż przyjaciel cokolwiek powiedział w jego stronę. Dopiero po lekkim otrząśnięciu, nieznacznym ruchem głowy, spojrzał na lorda Rosiera.
— Wystarczająco — zaprzeczył dość pewnym tonem. Jako uzdrowiciel, tak stawiający pierwsze kroki, jak i – zdaje się – najmłodszy ordynator w Mungu, wiedział doskonale, że każda sekunda miała znaczenie. Im było ich więcej, tym większe szanse istniały na pomyślne zakończenie podjętych działań. Gdy czas uciekał, a piasku w górnej czaszy klepsydry było coraz mniej, umysł popadał w chaos, coś, z czym Zachary walczył zawsze, gdy na szali ważył ludzkie życie.
Rozglądając się po milczącym zgromadzeniu, skierował wzrok ku Deirdre, która jako pierwsza poruszyła dalsze rozmowy. Tak jak ona zerknęła ku niemu, tak on sam spoglądał na nią, dostrzegając oczekiwanie, aby zabrał głos i rozjaśnił sytuację Gringotta. Wiedząc niewiele, nie był w stanie oznajmić pewnie, że wszystko było tak, jak zdarzało się usłyszeć w strzępach salonowych rozmów Shafiqów.
— Dość powszechnie wspomina się, że zabezpieczenia w Banku są najlepsze i wyjątkowo trudne do złamania — podjął temat cicho. — Za większość z nich odpowiadają łamacze klątw i zaklinacze, których podobno Bank zatrudnia. Cała reszta, nawet dla naszej rodziny, jest tajemnicą strzeżoną przez gobliny równie zachłannie jak ich prawo do wypożyczania wykutych z ich srebra. — Odpowiedział, zdając sobie sprawę, że słowa te nie stanowiły niczego nowego ani uzupełniającego w postawionym pytaniu. Chciał jednak przestrzec o tym, za jakie gobliny się uważały w jego mniemaniu. Cała prawda miała się przed nimi objawić dopiero na miejscu, po przekroczeniu bramy, o której wspomniał Czarny Pan. — Jeden z krewnych wspominał kiedyś, że smoki podobno pilnują najważniejszych i najbardziej wartościowych skrytek Banku. Ile w tym prawdy, nie wiem. — Odparł krótko na kolejne pytanie. Nie znał się na tych potężnych istotach, ledwie wiedząc o nich co nieco z ksiąg, które zaczytywał, gdy poznawał swój dar porozumiewania się z ptakami. To na skrzydlatych, pierzastych stworzeniach skupiał swoją uwagę wtedy i dzisiaj, w nich odnajdując to, czego potrzebował. Braku obecności ptasiego przyjaciela jednak nie odczuwał zbyt mocno. Tkwił w poczuciu, że wszystkimi szczegółami podzieli się, kiedy wrócą i będą mogli świętować sukces. Nie wyobrażał sobie, by ponieśli porażkę przy tak ważnym zadaniu.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było to chyba najkrótsze spotkanie organizacji jakie pamiętała Lyanna, ale też najbardziej znaczące z dotychczasowych, bowiem odwiedzone osobiście przez Czarnego Pana, który do tej pory przekazywał rozkazy przez swoich najwierniejszych zwolenników. Zabini wciąż była pod wrażeniem aury mocy roztaczanej przez ich pana, nigdy wcześniej nie napotkała na swej drodze nikogo podobnego. Spotykała zdolnych magów, owszem, ale żaden nie przypominał Czarnego Pana, żaden nie budził tak wielkiego respektu i posłuchu. Podobnie jak inni uważnie spijała każde jego słowo, pragnąc dołożyć wszelkich starań, żeby go zadowolić. Jeśli zawiodą, jego gniew z pewnością będzie wielki, dlatego nie mogli zawieść.
Czekała ich wyprawa. Dzisiaj. I choć Lyanna była w swoim życiu na niejednej wyprawie, czuła że ta będzie inna, bardziej niebezpieczna niż którakolwiek z dotychczasowych, na jakie zapuszczała się w związku ze swoim zawodem. Ominął ją Azkaban, wówczas była w szeregach rycerzy raptem kilka dni i nie została zaangażowana, później wypełniała różne pomniejsze misje, ale dziś miało ich czekać najprawdopodobniej włamanie do Gringotta, tak przynajmniej zrozumiała. Niestety nie wiedziała o banku więcej niż przeciętny czarodziej przechowujący tam pieniądze, nigdy nie była tam zatrudniona ani o to nie zabiegała. Pracowała najpierw w ministerstwie, a potem jako niezależny klątwołamacz. Słyszała jedynie opowieści o licznych zabezpieczeniach, klątwach, a nawet smokach pilnujących najważniejszych skrytek, ale nie miała okazji osobiście przekonać się o prawdziwości tych pogłosek. Dziś przekonają się wszyscy, co tam się kryło.
Dwie godziny to nie było wiele, ale musiało wystarczyć na przygotowania. Lyanna musiała wyposażyć się w eliksiry, na takiej wyprawie może ich potrzebować. Oko Ślepego spoczywało na jej palcu, różdżkę nosiła przy sobie zawsze. Musiała też zadbać o wzmocnienie swoich sił, dlatego zjadła kilka przekąsek ze stołu, gdy tylko Czarny Pan zniknął; przy nim nie miałaby śmiałości na dokonywanie tak prozaicznej czynności jak jedzenie. Kryształy o cennych właściwościach, je też mogła zabrać, bo mogły się przydać. Dwie godziny powinny wystarczyć, by udać się na miotle do granicy Londynu, za którą będzie mogła teleportować się do swego domu na obrzeżach Guildford i zabrać to, co potrzebne, a potem wrócić z powrotem tutaj nim pojawi się Czarny Pan. Teleportowanie ze sobą tak wielu czarodziejów naraz wydawało się zadaniem niemożliwym, ale pewnie nie dla tego który zdawał się zgłębić tajemnice magii lepiej niż ktokolwiek. Była też ciekawa, z kim u boku przyjdzie jej wykonywać zadanie. Będą szli wszyscy razem, czy może podzielą się na mniejsze grupy, by móc przeszukać więcej miejsc? To pewnie należało już do wyżej postawionych. Jej spojrzenie pomknęło jednak ku Theo; był tu nowy, to było jego pierwsze spotkanie, a już czekało go tak ważne i odpowiedzialne zadanie.
Czekała ich wyprawa. Dzisiaj. I choć Lyanna była w swoim życiu na niejednej wyprawie, czuła że ta będzie inna, bardziej niebezpieczna niż którakolwiek z dotychczasowych, na jakie zapuszczała się w związku ze swoim zawodem. Ominął ją Azkaban, wówczas była w szeregach rycerzy raptem kilka dni i nie została zaangażowana, później wypełniała różne pomniejsze misje, ale dziś miało ich czekać najprawdopodobniej włamanie do Gringotta, tak przynajmniej zrozumiała. Niestety nie wiedziała o banku więcej niż przeciętny czarodziej przechowujący tam pieniądze, nigdy nie była tam zatrudniona ani o to nie zabiegała. Pracowała najpierw w ministerstwie, a potem jako niezależny klątwołamacz. Słyszała jedynie opowieści o licznych zabezpieczeniach, klątwach, a nawet smokach pilnujących najważniejszych skrytek, ale nie miała okazji osobiście przekonać się o prawdziwości tych pogłosek. Dziś przekonają się wszyscy, co tam się kryło.
Dwie godziny to nie było wiele, ale musiało wystarczyć na przygotowania. Lyanna musiała wyposażyć się w eliksiry, na takiej wyprawie może ich potrzebować. Oko Ślepego spoczywało na jej palcu, różdżkę nosiła przy sobie zawsze. Musiała też zadbać o wzmocnienie swoich sił, dlatego zjadła kilka przekąsek ze stołu, gdy tylko Czarny Pan zniknął; przy nim nie miałaby śmiałości na dokonywanie tak prozaicznej czynności jak jedzenie. Kryształy o cennych właściwościach, je też mogła zabrać, bo mogły się przydać. Dwie godziny powinny wystarczyć, by udać się na miotle do granicy Londynu, za którą będzie mogła teleportować się do swego domu na obrzeżach Guildford i zabrać to, co potrzebne, a potem wrócić z powrotem tutaj nim pojawi się Czarny Pan. Teleportowanie ze sobą tak wielu czarodziejów naraz wydawało się zadaniem niemożliwym, ale pewnie nie dla tego który zdawał się zgłębić tajemnice magii lepiej niż ktokolwiek. Była też ciekawa, z kim u boku przyjdzie jej wykonywać zadanie. Będą szli wszyscy razem, czy może podzielą się na mniejsze grupy, by móc przeszukać więcej miejsc? To pewnie należało już do wyżej postawionych. Jej spojrzenie pomknęło jednak ku Theo; był tu nowy, to było jego pierwsze spotkanie, a już czekało go tak ważne i odpowiedzialne zadanie.
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź