Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Sytuacja zdawała się uspokajać. Cienie, które w brutalny sposób przerwały im obrady, zniknęły. Chwilowo. Na pewno nie trwale. Sigrun była tego więcej niż pewna. Miała wrażenie, że tamte kilka godzin spędzonych w podziemiach Banku Gringotta były zaledwie początkiem, że uwolnili coś pradawnego i potężnego. Wkrótce przekonają się jakie to będzie miało dla nich wszystkich konsekwencje.
Kiedy za ostatnim Rycerzem Walpurgii zamknęły się drzwi, a w sali bocznej pozostała już tylko ona i Elvira Multon, sam na sam, odwróciła się ku niej z pochmurną miną. Zaplanowała to inaczej, chciała aby inni Śmierciozercy także byli obecni, lecz pojawienie się demonów Locus Nihil pokrzyżowało im plany. Mulciber powiedział zresztą chyba wszystko, co miał Multon do przekazania. Sigrun jeszcze nie. Nie rzucała zaś słów na wiatr i skoro kazała jej zostać, to mimo wszystko zamierzała powiedzieć do, co chciała.
- Możliwość zasiadania przy tym stole do czegoś zobowiązuje, Multon. Zobowiązuje do zachowania. Ty przynosić Rycerzom Walpurgii, póki co, niemal wyłącznie wstyd. Naprawdę sądziłaś, że pogrzeb Alpharda Blacka to odpowiednia chwila na klaskanie? Jesteś głupia, czy chowali cię razem ze świniami? - wyrzekła zimnym, spokojnym tonem Sigrun, wwiercając się w Elvirę nieprzyjemnym spojrzeniem. To nie ona powinna pouczać ją o dobrym zachowaniu, lecz ktoś to musiał zrobić. Zostały same. - Gdy pojawiasz się gdzieś jako reprezentant Rycerzy Walpurgii, masz nie przynosić wstydu Czarnemu Panu. To nie jest prośba i sugestia. Masz też myśleć nad tym, co robisz. Nie będziemy tolerować twoich błędów. Mulciber obedrze cię ze skóry, tak jak zapowiedział. A ja, zgodnie z obietnicą, wyrwę ci język, jeśli dalej będziesz tak bezczelna i arogancka. To moje ostatnie ostrzeżenie. Biorąc pod uwagę, że czarujesz, póki co, jak czarujesz, może nie być ci specjalnie potrzebny.
Uniosła dłoń, aby powstrzymać ewentualne wtrącenia, odpowiedzi, pyskowanie. Nie chciała i nie zamierzała słuchać słów Elviry. Teraz ona mówiła - Multon miała jej wysłuchać, a co ważniejsze to dostosować się.
- Nie marnuj danej ci szansy. Naucz się czegoś na swoich cholernych błędach. To wszystko. Możesz odejść - zakończyła, po czym sama, nie czekając aż Elvira wyjdzie pierwsza, opuściła Białą Wywernę.
| zt
Kiedy za ostatnim Rycerzem Walpurgii zamknęły się drzwi, a w sali bocznej pozostała już tylko ona i Elvira Multon, sam na sam, odwróciła się ku niej z pochmurną miną. Zaplanowała to inaczej, chciała aby inni Śmierciozercy także byli obecni, lecz pojawienie się demonów Locus Nihil pokrzyżowało im plany. Mulciber powiedział zresztą chyba wszystko, co miał Multon do przekazania. Sigrun jeszcze nie. Nie rzucała zaś słów na wiatr i skoro kazała jej zostać, to mimo wszystko zamierzała powiedzieć do, co chciała.
- Możliwość zasiadania przy tym stole do czegoś zobowiązuje, Multon. Zobowiązuje do zachowania. Ty przynosić Rycerzom Walpurgii, póki co, niemal wyłącznie wstyd. Naprawdę sądziłaś, że pogrzeb Alpharda Blacka to odpowiednia chwila na klaskanie? Jesteś głupia, czy chowali cię razem ze świniami? - wyrzekła zimnym, spokojnym tonem Sigrun, wwiercając się w Elvirę nieprzyjemnym spojrzeniem. To nie ona powinna pouczać ją o dobrym zachowaniu, lecz ktoś to musiał zrobić. Zostały same. - Gdy pojawiasz się gdzieś jako reprezentant Rycerzy Walpurgii, masz nie przynosić wstydu Czarnemu Panu. To nie jest prośba i sugestia. Masz też myśleć nad tym, co robisz. Nie będziemy tolerować twoich błędów. Mulciber obedrze cię ze skóry, tak jak zapowiedział. A ja, zgodnie z obietnicą, wyrwę ci język, jeśli dalej będziesz tak bezczelna i arogancka. To moje ostatnie ostrzeżenie. Biorąc pod uwagę, że czarujesz, póki co, jak czarujesz, może nie być ci specjalnie potrzebny.
Uniosła dłoń, aby powstrzymać ewentualne wtrącenia, odpowiedzi, pyskowanie. Nie chciała i nie zamierzała słuchać słów Elviry. Teraz ona mówiła - Multon miała jej wysłuchać, a co ważniejsze to dostosować się.
- Nie marnuj danej ci szansy. Naucz się czegoś na swoich cholernych błędach. To wszystko. Możesz odejść - zakończyła, po czym sama, nie czekając aż Elvira wyjdzie pierwsza, opuściła Białą Wywernę.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie spodziewała się, że zostanie z Rookwood sam na sam; po niespodziewanych i brutalnych przeżyciach w trakcie spotkania było to ostatnim, na co miała ochotę. Z tłumioną bezradnością przyglądała się kolejnym Rycerzom opuszczającym salę. Gdy i Drew zmienił się w kłąb czarnej mgły, instynkt zmusił ją, aby wyciągnęła rękę w jego kierunku. Niepotrzebnie, głupio. Nie mogła obawiać się Sigrun, nie wtedy, gdy zasiadała z nią przy jednym stole, w jednej sprawie. Choć w ustach jej zaschło, a kości zdawały się dziwnie ciężkie i nieporadne, wytrwała z wysoko uniesioną głową, nie pozwalając sobie na to, aby opuścić wzrok.
Uniesiona dłoń Sigrun była niepotrzebna; Elvira i tak nie zamierzała się wtrącać. Słuchała jej z cieniem gorzkiego uśmiechu na ustach, uśmiechu, który balansował na granicy karykaturalnej uprzejmości. Słowo za słowem, rozbijające się echem w chłodnych ścianach, ale nie dosięgające duszy Elviry. Już teraz nie, dłużej nie, nie od niej. Doskonale wiedziała, gdzie i kiedy popełniała błędy, moralizatorski monolog, spowodowany przez - była pewna - złośliwe poczucie wyższości, był jej zbędny. Rookwood mogła się mścić do woli, ale nie będzie w stanie jej sprowokować.
Wytrwała do końca i dopiero, gdy czarownica ruszyła w stronę drzwi, gdy jej palce dotykały klamki, zdecydowała się cicho sprostować rzecz, która w tym wszystkim była najmniej ważna.
- Mulciber mówił do Drew.
Ty głupia, ślepa wariatko.
Po niedługiej chwili została sama w mrocznej sali spotkań, oparta biodrem o stół otoczony pustymi krzesłami. Zaciągnęła się wonią krwi i śmierci, z namaszczeniem odchyliła głowę w tył. Zanim wyszła, sięgnęła po jeden z pucharów, nalała sobie wina i wypiła je duszkiem.
/zt
Uniesiona dłoń Sigrun była niepotrzebna; Elvira i tak nie zamierzała się wtrącać. Słuchała jej z cieniem gorzkiego uśmiechu na ustach, uśmiechu, który balansował na granicy karykaturalnej uprzejmości. Słowo za słowem, rozbijające się echem w chłodnych ścianach, ale nie dosięgające duszy Elviry. Już teraz nie, dłużej nie, nie od niej. Doskonale wiedziała, gdzie i kiedy popełniała błędy, moralizatorski monolog, spowodowany przez - była pewna - złośliwe poczucie wyższości, był jej zbędny. Rookwood mogła się mścić do woli, ale nie będzie w stanie jej sprowokować.
Wytrwała do końca i dopiero, gdy czarownica ruszyła w stronę drzwi, gdy jej palce dotykały klamki, zdecydowała się cicho sprostować rzecz, która w tym wszystkim była najmniej ważna.
- Mulciber mówił do Drew.
Ty głupia, ślepa wariatko.
Po niedługiej chwili została sama w mrocznej sali spotkań, oparta biodrem o stół otoczony pustymi krzesłami. Zaciągnęła się wonią krwi i śmierci, z namaszczeniem odchyliła głowę w tył. Zanim wyszła, sięgnęła po jeden z pucharów, nalała sobie wina i wypiła je duszkiem.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wieść o zainteresowaniu Czarnego Pana terenami Suffolk oraz Warwickshire sprawiło, że niezwłocznie musieliśmy poczynić stosowne plany, a następnie przejść do bezpośredniego działania. Zważywszy na fakt, iż pozostawały one bez wyraźnego wpływu Ministerstwa, czy Zakonu Feniksa, to wciąż istniała spora szansa na przeciągnięcie magicznej części ludności na swą stronę, bez konieczności wielkiego rozlewu krwi. Aby tak się stało musieliśmy działać szybko i zdecydowanie, ale przede wszystkim z dobrym pomysłem oraz informacjami, jakie miały nam ułatwić zadanie. Wśród Rycerzy Walpurgii oraz wpierających sprawę z pewnością znajdzie się niejedna osoba mogąca powiedzieć nam coś więcej tudzież celowo rozejrzeć się za jakimiś wskazówkami, dlatego wspólne obrady stanowiły pierwszy punkt na liście. Liczyłem, że tym razem wszyscy zaangażują się możliwie jak najbardziej i Czarny Pan ponownie będzie mógł być z nas zadowolony – tak samo jak w Staffordshire.
Zjawiłem się tuż pod Białą Wywerną nieco wcześniej, po czym przekroczyłem jej progi i ruszyłem w kierunku większej sali, jaka była już przygotowana na nasze przybycie. Zająłem pierwsze miejsce z brzegu, po czym rzuciłem krótkie spojrzenie na podłużny stół, na którym znajdowały się kielichy, karafki wypełnione winem oraz patery z owocami i drobnymi przekąskami. Najwyraźniej właściciele przybytku nie mieli nam za złe, iż podczas ostatniej wizyty pozbawiliśmy ich obsługi tudzież po prostu obawiali się odmówić nam organizacji kolejnego spotkania. Właściwie nie miało to dla mnie większego znaczenia, były sprawy ważne i ważniejsze, a los trójki osób - choć przykry – był jednym z następstw krwawego konfliktu.
Wybijając palcami na blacie tylko sobie znany rytm oczekiwałem przybycia reszty zainteresowanych. Jako, że wcześniej zostali poinformowani o planowanych obradach liczyłem, iż nie przyjdą z pustymi rękami, a rozmowa wypełni się ważnymi aspektami, które posłużą nam przy tworzeniu planu przejęcia obu hrabstw. Byłem przekonany, że wróg również przyglądał się tym ziemiom, więc nie mogliśmy zlekceważyć ich wpływów oraz działań, a także robić czegoś pochopnie, albowiem brak odpowiedniego przygotowania mógł kosztować nas zbyt wiele. Najlepszym tego przykładem były strategiczne punkty, które mimo upływu czasu wciąż były pod ich kontrolą – z tym także musieliśmy w końcu się uporać.
|Czas na odpis 72h, niżej rzut na Locus
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 20.09.21 12:49, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zjawienie się w Białej Wywernie tego dnia na spotkanie Rycerzy Walpurgii wywoływało we mnie niemal atak paniki. Długo stałam przed lustrem w domu, wpatrując się w swoje własne oblicze, do ostatniej sekundy wahając się, czy na pewno powinnam się tam dzisiaj zjawić. Oznaczać to miało powiązanie mojej twarzy ze sprawą, czego nie wstydziłam się w żadnym stopniu, ale obawiałam się, że mój największy atut, jakim była anonimowość, właśnie dziś miał uciec. Nie byłam do końca pewna, kogo tam zobaczę. Ufałam Śmierciożercom, byli niezastąpionym dowództwem w tej wojnie, ale nie znałam każdego poplecznika i każdego sprzyjającego nam sojusznika. Mimo wszystko postanowiłam, że nie dam po sobie poznać żadnej wątpliwości w sprawie własnego wizerunku. Czasem zazdrościłam wprawnym metamorfomagom, ale z kolei nie wyobrażałam sobie zjawienia się tu pod cudzą twarzą. Do Białej Wywerny poleciałam na miotle, którą zresztą wniosłam ze sobą do środka, kierując kroki do większej sali bocznej. Narzucony na głowę kaptur, spod którego wystawały moje niebieskie tęczówki szybko dostrzegły Drew Macnaira, któremu kiwnęłam głową na przywitanie, siadając kilka miejsc obok i obserwując patery z owocami, kielichy, karafki z winem. Nieco zmarszczyłam brwi, gdyż oczekiwałam tutaj pustego stołu, maksymalnego skupienia na sprawie. Nie drgnęła mi dłoń w kierunku przekąsek i alkoholu, musiałam zachować całkowite skupienie, bo posiadałam informacje, które mogły wspomóc sprawę. Nie odzywałam się, a chociaż z głowy zsunęłam kaptur, tak głowę miałam spuszczoną niżej. Byliśmy jedyni w tej sali, ale spodziewałam się, że zaraz może zjawić się tu prawdziwy tłum, o ile znałam kilka nazwisk udzielających się w szeregach Rycerzy, tak czułam nawet coś na rodzaj podekscytowania, że dzisiaj inni odsłonią swoje oblicze. Mieliśmy być armią, a ta powinna sobie ufać, ale czy ja byłam w stanie zaufać każdemu przy stole? Czy oni byli w stanie zaufać mi? Głowę podniosłam wyżej, obserwując sufit zdobiony świecami. Pamiętałam czasy gdy kilka długich lat temu nosiłam tu wina i piwa. Świat zmienił się nie do poznania, a przecież potężny huragan dopiero się formował.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Staffordshire było jedynie przystankiem na drodze do większego celu, więc nie minęło dużo czasu, nim dotarły do nich wieści, że w kręgu zainteresowania Czarnego Pana znalazły się hrabstwa nie tyle paskudnie zaabsorbowane sprawami mugolskimi, co te, które do tej pory pozostawały wolne od wpływów, od decyzji ciężkiej, nestorowej ręki. Kiedyś pewnie ktoś tymi ziemiami rządził, być może rody te wymarły na przestrzeni ostatnich lat, ale Elvira nie miała wiedzy ani nawet potrzeby zgłębiać się w historię szlachectwa sięgającą dalej niż jej własne nazwisko. Kluczowe pozostawało to co tu i teraz - Czarny Pan oczekiwał od nich, że ludy oraz zasoby tamtego regionu znajdą się pod ich pieczą. Tak więc musiało się stać - Elvira wzięła się do roboty natychmiast. Żadne jej osobiste problemy, wyzwania, przed którymi stawała, a które z wojną nie miały niczego wspólnego; nic z tego nie mogło równać się obowiązkom, przynależnym jej jako Rycerzowi. Rycerce. Była w tym nawet jakaś satysfakcja, przyjemność, gdy musiała znów poświęcać większość dni i myśli na wojnę, tak jakby życie poza wojną nie istniało, nie miało znaczenia.
Gdy tylko dostała informacje o naradzie, zebrała w całość fakty, jakie zdołała zgromadzić do tej pory. Uszeregowała wiedzę w notatniku, rozpisała sobie przemowę, wyuczyła jej na pamięć, potem spaliła dziennik. Była przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa, sekretów, zwłaszcza po tym, jak okazało się, że nawet jej własne mieszkanie nie jest twierdzą, której nikt nie podejrzewałby i nie próbował sforsować. Choćby użyła zaklęć, zaklęcia dało się złamać. Ufała jeszcze chyba tylko własnej głowie, bo nikt do tej pory nie próbował jej legilimentować. Może powinna spróbować nauczyć się oklumencji. Może przypomni sobie o tym po szkodzie, tak jak o tym, by zabezpieczać mieszkanie.
- Witajcie - rzuciła neutralnie, po tym jak cicho i dyskretnie wśliznęła się do sali obrad. Wszystko było posprzątane, elegancko uszykowane, ale ona dalej odnosiła wrażenie, że czuje w powietrzu metaliczny smród krwi. Pojawiła się na spotkaniu jako jedna z pierwszych, zawsze punktualna. Czarna, swobodna szata jedynie nieznacznie wyszczuplała w talii, szerokie rękawy i drobna koronka na gardle nadawały jej pogrzebowej natury. Jasne włosy spięła z tyłu klamrą, akcentowała rysy twarzy. Czuła się piękna, ale i niezaskakująco zmęczona. Zajęła miejsce obok Drew, przysunęła sobie jeden z pucharów z winem, ale nie uniosła go, obejmując tylko szyjkę szczupłymi palcami i przypatrując mu krytycznie, jakby chciała wyczytać w gęstym płynie stare, niezgłębione sekrety. - Nie miałam po drodze czasu przydybać żadnego charłaka, więc mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez składania ofiar - szepnęła do Macnaira bardzo cicho, bardzo spokojnie. Nieironicznie.
Gdy tylko dostała informacje o naradzie, zebrała w całość fakty, jakie zdołała zgromadzić do tej pory. Uszeregowała wiedzę w notatniku, rozpisała sobie przemowę, wyuczyła jej na pamięć, potem spaliła dziennik. Była przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa, sekretów, zwłaszcza po tym, jak okazało się, że nawet jej własne mieszkanie nie jest twierdzą, której nikt nie podejrzewałby i nie próbował sforsować. Choćby użyła zaklęć, zaklęcia dało się złamać. Ufała jeszcze chyba tylko własnej głowie, bo nikt do tej pory nie próbował jej legilimentować. Może powinna spróbować nauczyć się oklumencji. Może przypomni sobie o tym po szkodzie, tak jak o tym, by zabezpieczać mieszkanie.
- Witajcie - rzuciła neutralnie, po tym jak cicho i dyskretnie wśliznęła się do sali obrad. Wszystko było posprzątane, elegancko uszykowane, ale ona dalej odnosiła wrażenie, że czuje w powietrzu metaliczny smród krwi. Pojawiła się na spotkaniu jako jedna z pierwszych, zawsze punktualna. Czarna, swobodna szata jedynie nieznacznie wyszczuplała w talii, szerokie rękawy i drobna koronka na gardle nadawały jej pogrzebowej natury. Jasne włosy spięła z tyłu klamrą, akcentowała rysy twarzy. Czuła się piękna, ale i niezaskakująco zmęczona. Zajęła miejsce obok Drew, przysunęła sobie jeden z pucharów z winem, ale nie uniosła go, obejmując tylko szyjkę szczupłymi palcami i przypatrując mu krytycznie, jakby chciała wyczytać w gęstym płynie stare, niezgłębione sekrety. - Nie miałam po drodze czasu przydybać żadnego charłaka, więc mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez składania ofiar - szepnęła do Macnaira bardzo cicho, bardzo spokojnie. Nieironicznie.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Za nimi pasmo sukcesów. Wielkich osiągnięć, które spotkały się z aprobatą Czarnego Pana, ale jednocześnie nie pozwalały im poprzestać i spocząć na tym, co już zdobyli. Musieli działać dalej. Prężniej, ambitniej. Musieli patrzeć za horyzont i sięgać po to, co jeszcze niezdobyte. Suffolk i Warwickshire wydawały się być pochłonięte przez dezorganizację. Nie słyszał, by tereny opowiadały się za kimkolwiek — za Zakonem Feniksa, za Rycerzami Walpurgii. Wrogie i nie wrogie czarodziejom jednocześnie, pozostały puste, nieobłożone sojusznikami w strategicznych punktach, zapomniane przez wszystkich, ale nie przez Pana, który chciał je mieć. A oni musieli podjąć odpowiednie kroki, aby zgarnąć je dla niego — strachem lub siłą, obietnicą dobrobytu i bezpieczeństwa lub śmiercią. O sposobach, o celach, o tym, co przed nimi mieli dyskutować. Czas ich gonił, wróg nie spał. Wiedział, że nie mieli ani chwili do stracenia. Powinni czym prędzej udać się w teren i rozpocząć działania.
W Białej Wywernie pojawił się tuż po Drew. Od razu skierował się do środka, nie tracąc czasu na palenia papierosa na zewnątrz. Skinął głowę barmanowi, który od dawna nie miał żadnych, interesujących go informacji, po czym zaszedł do umówionej sali, wewnątrz widząc tylko Drew. Skinął mu głową w ramach powitania, nie rozwodząc się już nad tym, że ostatnim razem to spotkanie nie zakończyło się zbyt szczęśliwie. To, co się z nimi działo było wtedy dla nich wciąż wyjątkową, niezgłębioną jeszcze tajemnicą. Dziś wiedział już więcej, oddawał się temu częściej, pozwalał tajemnej, pasożytniczej duszy w nim przejmować kontrolę, by siać zniszczenie i chaos w zamian za garść wspomnień, czego nie był wciąż do końca świadom. Dopiero konfrontacja z osobami, których nie potrafił rozpoznać ani przywiązać do żadnego konkretnego zdarzenia była w stanie dać mu pogląd na koszty, jakie przyszło mu ponieść.
Ale władza, potęga miały swoją cenę, a on godził się je ponosić raz za razem, bez cienia strachu, czy wątpliwości.
Zajął miejsce przy stole, prawie tuż obok Drew. Dzieliło ich jedno miejsce, jedno puste krzesło. Wyciągnął z kieszeni papierośnicę, którą położył przed sobą, na blacie tuż po tym jak wydobył z niej czarodziejskiego papierosa i odpalił pstryknięciem palców. Palił mniej niż dawniej, często z niezadowoleniem odkrywając, że puzderko jest puste. Zaraz po tym nalał sobie wina do kielicha, wypełniając go do połowy, choć i tak wiedział z góry, że nie opróżni go w trakcie tego spotkania.
| czary mary hokus locus
W Białej Wywernie pojawił się tuż po Drew. Od razu skierował się do środka, nie tracąc czasu na palenia papierosa na zewnątrz. Skinął głowę barmanowi, który od dawna nie miał żadnych, interesujących go informacji, po czym zaszedł do umówionej sali, wewnątrz widząc tylko Drew. Skinął mu głową w ramach powitania, nie rozwodząc się już nad tym, że ostatnim razem to spotkanie nie zakończyło się zbyt szczęśliwie. To, co się z nimi działo było wtedy dla nich wciąż wyjątkową, niezgłębioną jeszcze tajemnicą. Dziś wiedział już więcej, oddawał się temu częściej, pozwalał tajemnej, pasożytniczej duszy w nim przejmować kontrolę, by siać zniszczenie i chaos w zamian za garść wspomnień, czego nie był wciąż do końca świadom. Dopiero konfrontacja z osobami, których nie potrafił rozpoznać ani przywiązać do żadnego konkretnego zdarzenia była w stanie dać mu pogląd na koszty, jakie przyszło mu ponieść.
Ale władza, potęga miały swoją cenę, a on godził się je ponosić raz za razem, bez cienia strachu, czy wątpliwości.
Zajął miejsce przy stole, prawie tuż obok Drew. Dzieliło ich jedno miejsce, jedno puste krzesło. Wyciągnął z kieszeni papierośnicę, którą położył przed sobą, na blacie tuż po tym jak wydobył z niej czarodziejskiego papierosa i odpalił pstryknięciem palców. Palił mniej niż dawniej, często z niezadowoleniem odkrywając, że puzderko jest puste. Zaraz po tym nalał sobie wina do kielicha, wypełniając go do połowy, choć i tak wiedział z góry, że nie opróżni go w trakcie tego spotkania.
| czary mary hokus locus
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Ostatnie odwiedziny w Białej Wywernie zakończyły się więcej niż krwawo, Deirdre pojawiała się więc w progach elitarnej karczmy, skrytej w półmroku Śmiertelnego Nokturnu, czujna bardziej niż zwykle. Niepokój związany z tym, co mogło wywołać skumulowanie na tak małej przestrzeni obciążonych reperkusjami Locus Nihil czarodziejów, narastał z każdym krokiem, ale nie dawała tego po sobie poznać, jak zwykle opanowana, wyniosła i wyprostowana. Miała na sobie luźną pelerynę, skrywającą detale sylwetki oraz twarz; zrezygnowała z drogiego, rzucającego się w oczy futra, bo choć przywykła do luksusów, to rozumiała, że wkraczanie w plugawy półświatek wymaga dostosowania się. Nie, żeby nie poradziła sobie z ewentualnymi zakusami na bogactwo czy cnotę, po prostu nie miała czasu na szarpaniny w rynsztoku z degeneratami. Tego wieczoru mieli dyskutować o czymś ważnym, o spełnieniu rozkazów Czarnego Pana i kontynuowaniu dobrej passy, rozpoczętej działaniami w Staffordshire. W głowie Mericourt pojawiały się już obrazy, wstępne rachunki oraz scenariusze kolejnych kroków w drodze do zrealizowania ambitnych wytycznych, chciała je jednak skonsultować oraz upewnić się w sensie swych poczynań. Nie tylko to zaprzątało jej myśli, ten wieczór niósł ze sobą jeszcze jedno wyzwanie, kroczące w tej chwili obok niej przez boczny korytarz, prowadzący do sali zajętej przez Rycerzy Walpurgii.
Wren była gotowa. Śmierciożerczyni wiedziała o tym już od kilku dobrych tygodni, lecz działała z lodowatą ostrożnością, wystawiając Chang na dziesiątki prób. Tych teoretycznych, praktycznych - i tych mieszczących się pomiędzy, w niewygodnych szczelinach podświadomości. Musiała być jej pewna, pewna jej posłuszeństwa, odwagi, ale także pokory. Tylko śmierć mogła być karą za przyniesienie wstawiającej się za Wren śmierciożerczyni, a nie chciała tracić tak zdolnej uczennicy oraz uznać wspólnych nauk za czas haniebnie zmarnowany. Istniała więc tylko jedna droga, naprzód: ku bliższemu związaniu się z organizacją.
Zanim wprowadziła ją do Białej Wywerny, spotkała się z nią ponownie, jasno wytyczając zasady oraz granice. Zarysowała też lekko hierarchię, podkreślając jednak równość doświadczeń oraz przywilejów; wszyscy, którzy zasługiwali na łaskę Czarnego Pana, wyróżniali się ponad motłoch. Surowe kazanie musiało wybrzmieć w odpowiedni sposób, dlatego resztę wspólnej drogi spędziły w milczeniu.
- Pamiętaj, co ci powiedziałam - odezwała się ostrzegawczym szeptem tuż przed tym, gdy drzwi większej, bocznej sali otworzyły się przed nimi. Deirdre przeszła przez nie pierwsza, ściągając z głowy kaptur: tym razem, zapobiegawczo - by nie narażać się na szarpiącego za nie Ramseya? - związała włosy w ciasny kok. Ruszyła wzdłuż stołu, kiwając głową Ricie i Elvirze. - Dobrze wyglądasz - rzuciła beznamiętnie do siedzącego obok blondynki Drew, przesuwając przelotnie dłonią po jego ramieniu, licząc, że żadne z nich nie zacznie wyglądać źle pod wpłwem klątwy Locus Nihil. Mulcibera wyminęła bez gestu ani słowa, zerkając tylko na niego z ukosa; choć od szarpaniny na poprzednim spotkaniu minęło wiele czasu, dalej chowała w sobie urazę. Skierowała się więc na drugi kraniec stołu i machnęła ręką na Wren, prostym gestem każąc usiąść jej na jednym z dalszych krzeseł. Sama zajęła miejsce tuż obok niej, wyprostowana i skupiona, nie sięgając po zgromadzone na stole przysmaki. Czekała.
| locus nihil
Wren była gotowa. Śmierciożerczyni wiedziała o tym już od kilku dobrych tygodni, lecz działała z lodowatą ostrożnością, wystawiając Chang na dziesiątki prób. Tych teoretycznych, praktycznych - i tych mieszczących się pomiędzy, w niewygodnych szczelinach podświadomości. Musiała być jej pewna, pewna jej posłuszeństwa, odwagi, ale także pokory. Tylko śmierć mogła być karą za przyniesienie wstawiającej się za Wren śmierciożerczyni, a nie chciała tracić tak zdolnej uczennicy oraz uznać wspólnych nauk za czas haniebnie zmarnowany. Istniała więc tylko jedna droga, naprzód: ku bliższemu związaniu się z organizacją.
Zanim wprowadziła ją do Białej Wywerny, spotkała się z nią ponownie, jasno wytyczając zasady oraz granice. Zarysowała też lekko hierarchię, podkreślając jednak równość doświadczeń oraz przywilejów; wszyscy, którzy zasługiwali na łaskę Czarnego Pana, wyróżniali się ponad motłoch. Surowe kazanie musiało wybrzmieć w odpowiedni sposób, dlatego resztę wspólnej drogi spędziły w milczeniu.
- Pamiętaj, co ci powiedziałam - odezwała się ostrzegawczym szeptem tuż przed tym, gdy drzwi większej, bocznej sali otworzyły się przed nimi. Deirdre przeszła przez nie pierwsza, ściągając z głowy kaptur: tym razem, zapobiegawczo - by nie narażać się na szarpiącego za nie Ramseya? - związała włosy w ciasny kok. Ruszyła wzdłuż stołu, kiwając głową Ricie i Elvirze. - Dobrze wyglądasz - rzuciła beznamiętnie do siedzącego obok blondynki Drew, przesuwając przelotnie dłonią po jego ramieniu, licząc, że żadne z nich nie zacznie wyglądać źle pod wpłwem klątwy Locus Nihil. Mulcibera wyminęła bez gestu ani słowa, zerkając tylko na niego z ukosa; choć od szarpaniny na poprzednim spotkaniu minęło wiele czasu, dalej chowała w sobie urazę. Skierowała się więc na drugi kraniec stołu i machnęła ręką na Wren, prostym gestem każąc usiąść jej na jednym z dalszych krzeseł. Sama zajęła miejsce tuż obok niej, wyprostowana i skupiona, nie sięgając po zgromadzone na stole przysmaki. Czekała.
| locus nihil
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Dokładnie miesiąc temu żarliwy płomień egzekucyjnych stosów oczyścił Staffordshire ze szlamu, wieńcząc chwalebne posunięcia idealistów czystej krwi na znak kontroli nad kolejnym obszarem. Dziś ważyć się miały losy hrabstw pogrążonych w anarchii, której należało wreszcie położyć kres. Biała Wywerna nie obfitowała w luksus, do którego nawykł pierworodny Cronusa Malfoya. Dobór miejsca spotkania pozostawał wiele do życzenia w obliczu tematów, o jakich przyszło mu dyskutować z uniżonymi sługami Czarnego Pana. Zebranie Rycerzy Walpurgii, do których jeszcze formalnie nie należał, wyobrażał sobie zupełnie inaczej - przez myśl mu nie przeszło, że będzie musiał zajść na samą Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, ażeby omówić polityczne losy Wielkiej Brytanii w towarzystwie elit Czarodziejskiej Wojny. Nader dyskretny grunt posiadał jednakże wiele innych walorów, z którymi trudno było się kłócić, toteż zniesmaczony obskurnym lokalem, w milczeniu przekroczył jego próg, przykuwając uwagę zebranych tu ludzi. Badawcze spojrzenie objęło całą salkę, acz subtelny krok powiódł go dalej, na największą z bocznych sali zarezerwowaną dla najważniejszych gości przybytku.
Skłonił się zebranym, wydając z ust kulturalne powitanie i zlustrował ich dyskretnie, obchodząc wielki stół pełen dekoncentrującej zastawy. Jak większość tu obecnych, również prominentny polityk posiadał garść cennych informacji, których wdrożenie w plan mogło wynieść go ponad sprzymierzonych i przysłużyć się sprawie w iście reprezentatywny sposób. W głębi duszy liczył, że kiedy już przyjdzie mu zabrać głos w obradach stowarzyszenia, pozostali wykażą się równie wielkim zainteresowaniem omawianym tematem i uzyska wsparcie w planowanym przedsięwzięciu; cel był wszakże szczytny.
Atmosfera w towarzystwie była niepokojąca. Niektóre z twarzy potrafił zidentyfikować, inne spotkał po raz pierwszy, nie wszystkim potrafił zaufać. Miał nieodparte wrażenie, że między tymi ludźmi widniało jakieś napięcie, że za kulisami wydarzyło się coś złego. A może taka już była natura tych spotkań? Jawne, konspiracyjne szepty, nieoczywiste uwagi, wymieniane spojrzenia i wzajemna obserwacja - to wszystko wywoływało w nim sprzeczne emocje. W ciszy zaczekał na rozwój wydarzeń, sadowiąc się w widocznym miejscu pośrodku dłuższego rzędu krzeseł.
Skłonił się zebranym, wydając z ust kulturalne powitanie i zlustrował ich dyskretnie, obchodząc wielki stół pełen dekoncentrującej zastawy. Jak większość tu obecnych, również prominentny polityk posiadał garść cennych informacji, których wdrożenie w plan mogło wynieść go ponad sprzymierzonych i przysłużyć się sprawie w iście reprezentatywny sposób. W głębi duszy liczył, że kiedy już przyjdzie mu zabrać głos w obradach stowarzyszenia, pozostali wykażą się równie wielkim zainteresowaniem omawianym tematem i uzyska wsparcie w planowanym przedsięwzięciu; cel był wszakże szczytny.
Atmosfera w towarzystwie była niepokojąca. Niektóre z twarzy potrafił zidentyfikować, inne spotkał po raz pierwszy, nie wszystkim potrafił zaufać. Miał nieodparte wrażenie, że między tymi ludźmi widniało jakieś napięcie, że za kulisami wydarzyło się coś złego. A może taka już była natura tych spotkań? Jawne, konspiracyjne szepty, nieoczywiste uwagi, wymieniane spojrzenia i wzajemna obserwacja - to wszystko wywoływało w nim sprzeczne emocje. W ciszy zaczekał na rozwój wydarzeń, sadowiąc się w widocznym miejscu pośrodku dłuższego rzędu krzeseł.
Nowy rok rozpoczął się nawet lepiej niż dobrze. Zwycięstwo odniesione w Staffordshire wpłynęło na niego i zakłada, że też na wszystkich innych, uskrzydlająco. Najważniejsze było teraz, aby nie osiąść na laurach. To, że odnieśli tak wielki sukces tamtego styczniowego dnia wcale nie oznaczało, że mogą sobie pozwolić na odpoczynek. Wręcz przeciwnie, teraz należało się jeszcze bardziej skupić, poświęcić jeszcze więcej uwagi na sprawy związane z tym co było dla ich sprawy ważne.
Burke choć zajęty swoimi sprawami biznesowymi, zawsze potrafił znaleźć czas na rzeczy związane z Rycerzami. Dotarły do niego informacje, ze Czarny Pan skierował swoje spojrzenie na Warwickshire oraz Suffolk. Znał również sytuację w tych hrabstwach. Fakt, że nie opowiedziały się one jeszcze po żadnej ze stron były z jednej strony trochę niepokojące, ale z drugiej pozostawiało im, Rycerzom, duże pole do manewru. Mogli użyć swoich koneksji, swoich umiejętności manipulacyjnych by przekonać mieszkających tam ludzi aby opowiedzieli się za jedyną słuszną stroną. Chociaż Xavier nigdy nie bronił się przed używaniem siły, wręcz przeciwnie, czasami uważał, że bywała konieczna, to gdzieś tam z tyłu głowy pojawiła mu się myśl, że może tym razem da się załatwić wszystko bez rozlewu krwi.
Kiedy otrzymał informację o spotkaniu zorganizowanym w Białej Wywernie, przyjął ją z dużym entuzjazmem. Był w posiadaniu informacji, które udało mu się zdobyć dzięki wielu kontaktom i koneksją zyskanym przez lata pracy. Miał nadzieję, że będą one przydatne i, że będzie w stanie uzyskać wsparcie dla swojego planu, który zrodził mu się w głowie jakiś czasu. Plan zakładał naturalnie poszerzenie wpływów Rycerzy Walpurgii w Warwickshire.
W Białej Wywernie nie bywał często, chociaż znał to miejsce. Mimo wszystko zawsze jak miał wybór to kierował swoje kroki w innym kierunku. Dzisiaj jednak nie miał wyboru. Przekroczył próg lokalu ubrany w długi, czarny płaszcz, po czym dyskretnie rozglądając się po wnętrzu, powoli skierował się do Sali, która była zarezerwowana na dzisiejsze spotkanie. Zawsze rozglądał się po lokalach, do których wchodził, nazywał go zboczeniem zawodowym, ale zawsze szukał czegoś, jakieś inspiracji dla swojego lokalu. Wątpił jednak aby w Wywernie znalazł cokolwiek co mogłoby go natchnąć.
W końcu wszedł do sali. Było już tu kilka osób. Znał praktycznie wszystkich, jedynie mężczyzna z papierosem oraz ciemnowłosa kobieta byli mu obcy. Skinieniem głowy przywitał Drew oraz pannę Multon, z którymi miał przyjemność walczyć ramię w ramię w listopadzie poprzedniego roku, kiedy to dokonali pięknej rzezi na obozie mugoli. Również skinął głową Lordowi Malfoyowi, z którym może nie koniecznie miał okazję rozmawiać wiele razy w swoim życiu, ale mimo wszystko zawsze podziwiał jego umiejętności oratorskie, zwłaszcza po przemówieniu w Staffordshire.
- Madame. – delikatnie skłonił głowę na widok Deirdre Mericourt, mając nadzieję, że kobieta już nie żywi aż tak dużego urazu do jego pracownika.
Sam zajął się tą sprawą, choć tak naprawdę nie musiał. Nie chciał jednak by Madame Mericourt myślała, że ludzie pracujący dla niego są oprychami, a on sam nie wyciąga konsekwencji z takich sytuacji jaka miała miejsce.
W końcu ściągnął płaszcza, prezentując się jak zawsze w idealnie dopasowanym garniturze i zajął miejsce dwa krzesła na lewo od Deirdre.
Burke choć zajęty swoimi sprawami biznesowymi, zawsze potrafił znaleźć czas na rzeczy związane z Rycerzami. Dotarły do niego informacje, ze Czarny Pan skierował swoje spojrzenie na Warwickshire oraz Suffolk. Znał również sytuację w tych hrabstwach. Fakt, że nie opowiedziały się one jeszcze po żadnej ze stron były z jednej strony trochę niepokojące, ale z drugiej pozostawiało im, Rycerzom, duże pole do manewru. Mogli użyć swoich koneksji, swoich umiejętności manipulacyjnych by przekonać mieszkających tam ludzi aby opowiedzieli się za jedyną słuszną stroną. Chociaż Xavier nigdy nie bronił się przed używaniem siły, wręcz przeciwnie, czasami uważał, że bywała konieczna, to gdzieś tam z tyłu głowy pojawiła mu się myśl, że może tym razem da się załatwić wszystko bez rozlewu krwi.
Kiedy otrzymał informację o spotkaniu zorganizowanym w Białej Wywernie, przyjął ją z dużym entuzjazmem. Był w posiadaniu informacji, które udało mu się zdobyć dzięki wielu kontaktom i koneksją zyskanym przez lata pracy. Miał nadzieję, że będą one przydatne i, że będzie w stanie uzyskać wsparcie dla swojego planu, który zrodził mu się w głowie jakiś czasu. Plan zakładał naturalnie poszerzenie wpływów Rycerzy Walpurgii w Warwickshire.
W Białej Wywernie nie bywał często, chociaż znał to miejsce. Mimo wszystko zawsze jak miał wybór to kierował swoje kroki w innym kierunku. Dzisiaj jednak nie miał wyboru. Przekroczył próg lokalu ubrany w długi, czarny płaszcz, po czym dyskretnie rozglądając się po wnętrzu, powoli skierował się do Sali, która była zarezerwowana na dzisiejsze spotkanie. Zawsze rozglądał się po lokalach, do których wchodził, nazywał go zboczeniem zawodowym, ale zawsze szukał czegoś, jakieś inspiracji dla swojego lokalu. Wątpił jednak aby w Wywernie znalazł cokolwiek co mogłoby go natchnąć.
W końcu wszedł do sali. Było już tu kilka osób. Znał praktycznie wszystkich, jedynie mężczyzna z papierosem oraz ciemnowłosa kobieta byli mu obcy. Skinieniem głowy przywitał Drew oraz pannę Multon, z którymi miał przyjemność walczyć ramię w ramię w listopadzie poprzedniego roku, kiedy to dokonali pięknej rzezi na obozie mugoli. Również skinął głową Lordowi Malfoyowi, z którym może nie koniecznie miał okazję rozmawiać wiele razy w swoim życiu, ale mimo wszystko zawsze podziwiał jego umiejętności oratorskie, zwłaszcza po przemówieniu w Staffordshire.
- Madame. – delikatnie skłonił głowę na widok Deirdre Mericourt, mając nadzieję, że kobieta już nie żywi aż tak dużego urazu do jego pracownika.
Sam zajął się tą sprawą, choć tak naprawdę nie musiał. Nie chciał jednak by Madame Mericourt myślała, że ludzie pracujący dla niego są oprychami, a on sam nie wyciąga konsekwencji z takich sytuacji jaka miała miejsce.
W końcu ściągnął płaszcza, prezentując się jak zawsze w idealnie dopasowanym garniturze i zajął miejsce dwa krzesła na lewo od Deirdre.
Ostatnio zmieniony przez Xavier Burke dnia 21.09.21 15:39, w całości zmieniany 1 raz
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Przyszłość w pełni zależała od działań, które podejmą dziś. To teraźniejszość miała największe znaczenie, jeśli chodziło o perspektywy na to, co przyniesie im los. Każde usilne staranie, działanie, które podejmowali, wybory, których dokonywali – coraz bardziej zbliżały ich do osiągnięcia pewnego celu, który przyświecał im wszystkim. Każdy śmierciożerca, każdy Rycerz Walpurgii i ich sojusznik miał jeden cel. Czarny Pan wystosował swoje oczekiwania, żądał działań i konsekwencji, a oni byli tymi, którzy egzekwowali to wszystko i realizowali założenia. Rosier wkładał wiele wysiłku w to, co robił, a wiedział, że gotów był poświęcić jeszcze więcej. Nie oczekiwał na oklaski, na wiwaty publiczności – bo robił to wszystko w imię ideałów i tradycji. Pielęgnowana latami nienawiść wobec szlam i mugoli była jedynie powodem, zapalnikiem i napędem do dalszych działań. Oczyszczenie świata i zaprowadzenie w nim porządku było jasną ideą, do której powinien dążyć każdy. Szlamy i mugole nie mieli do tego żadnych praw, aby korzystać z uroków magii i wszelkich ich aspektów, nie byli godni tego przywileju i swoimi działaniami niszczyli coś, co nigdy nie mogło być ich.
Zjawił się w Białej Wywernie, przed drzwiami przystając jeszcze na moment. To tutaj zaczęła się jego droga w ciemność, pchany różnymi pobudkami, myślami gnającymi w jego umyśle, które nie do końca były jego. Zrobił coś, czego nie chciał robić, czuł coś, co było zupełnie nieznanym mu uczuciem. Tym sposobem zjawiał się tu po raz kolejny, aby spotkać tych, którzy w odniesieniu do szlam i mugoli podzielali to samo zdanie, byli jednej myśli. Czy znów dzisiaj dojdzie tu do zatracenia? Dziwnego rodzaju obłędu, nad którym nie był w stanie zapanować? Musiał zwalczyć własne demony, stawić im czoła i nie pozwolić sobie na to, co zdarzyło się ostatnim razem. Starał się oczyścić myśli, jednak wspomnienia kiedy wyciągnął różdżkę przeciwko Shafiqowi było dość silne, aby wybić się na powierzchnię. Odtrącił je, przyjaciel wiedział, że nie robił tego umyślnie. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka, kierując kroki na mniejszej sali bocznej.
Skinął głową w stronę Drew, później Rity. To podjęte wraz z nimi działania pozwoliły im osiągnąć mały sukces na terenach Derbyshire. Wbrew pozorom zadanie nie było łatwe, ale zrobili to, co do nich należało. Rozejrzał się jeszcze po pozostałych, przywitał się z Ramseyem, z którym współpraca w Staffordshire była naprawdę niesamowita oraz z Deirdre skinąwszy jej głową. Nie był zbyt wylewny, ale chyba każdy zdążył do tego przywyknąć. Powitał Abraxasa, Elvirę, aby na końcu podejść do Xaviera, przywitać się z przyjacielem i zająć miejsce obok niego. Pozostało im czekać na resztę zgromadzenia, z pewnością mieli sobie wiele do powiedzenia.
Zjawił się w Białej Wywernie, przed drzwiami przystając jeszcze na moment. To tutaj zaczęła się jego droga w ciemność, pchany różnymi pobudkami, myślami gnającymi w jego umyśle, które nie do końca były jego. Zrobił coś, czego nie chciał robić, czuł coś, co było zupełnie nieznanym mu uczuciem. Tym sposobem zjawiał się tu po raz kolejny, aby spotkać tych, którzy w odniesieniu do szlam i mugoli podzielali to samo zdanie, byli jednej myśli. Czy znów dzisiaj dojdzie tu do zatracenia? Dziwnego rodzaju obłędu, nad którym nie był w stanie zapanować? Musiał zwalczyć własne demony, stawić im czoła i nie pozwolić sobie na to, co zdarzyło się ostatnim razem. Starał się oczyścić myśli, jednak wspomnienia kiedy wyciągnął różdżkę przeciwko Shafiqowi było dość silne, aby wybić się na powierzchnię. Odtrącił je, przyjaciel wiedział, że nie robił tego umyślnie. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka, kierując kroki na mniejszej sali bocznej.
Skinął głową w stronę Drew, później Rity. To podjęte wraz z nimi działania pozwoliły im osiągnąć mały sukces na terenach Derbyshire. Wbrew pozorom zadanie nie było łatwe, ale zrobili to, co do nich należało. Rozejrzał się jeszcze po pozostałych, przywitał się z Ramseyem, z którym współpraca w Staffordshire była naprawdę niesamowita oraz z Deirdre skinąwszy jej głową. Nie był zbyt wylewny, ale chyba każdy zdążył do tego przywyknąć. Powitał Abraxasa, Elvirę, aby na końcu podejść do Xaviera, przywitać się z przyjacielem i zająć miejsce obok niego. Pozostało im czekać na resztę zgromadzenia, z pewnością mieli sobie wiele do powiedzenia.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Odkąd w grudniu Deirdre zawiadomiła go listownie, że dołączy do kolejnego spotkania, wyczekiwał zaproszenia z niecierpliwością. Chciał wreszcie ujrzeć wszystkich, którzy działają dla dobra Wielkiej Brytanii za zamkniętymi drzwiami, którzy zakulisowo podejmowali decyzje w imieniu Czarnego Pana i za polityków. Niegdyś Cornelius Sallow upatrywał kariery w ministerialnych intrygach i łasce wyżej postawionych. Wojna otworzyła mu oczy. Prawdziwa potęga kryła się tutaj, w mroku Śmiertelnego Nokturnu, wśród ludzi zgromadzonych w Białej Wywernie. Minister, arystokraci, to wszystko fraszka - za sznurki pociągał Czarny Pan.
A Cornelius Sallow niczym ćma lgnął tam, gdzie mógł znaleźć największe wpływy, gdzie drzemała największa władza.
Ubrał się elegancko i konserwatywnie, jak zawsze. Niegdyś obawiałby się wejść tak ubrany na ulice Śmiertelnego Nokturnu, niegdyś pokazywał się tutaj niechętnie i incognito, w starym płaszczu, lękając się kradzieży. Teraz jednak czasy się zmieniły. Teraz mógł chodzić po szemranej dzielnicy z podniesioną głową i miał niejasne wrażenie, że jest tutaj rozpoznawany i szanowany nie tylko jako antymugolski polityk, a jako jeden z ich świata. Nokturn nie należał już tylko do szumowin i ukrywających się przed prawem czarnoksiężników, Nokturn należał do Borginów i Burke'ów i Rycerzy Walpurgii.
Był zbyt doświadczony, by nie przyznać przed samym sobą, że czuje tremę. To naturalne. Spotkanie było ważne, jeszcze ważniejsze niż zaszczytna obecność na Sabacie. Dzisiaj stawał przed najpotężniejszymi czarnoksiężnikami w Wielkiej Brytanii jako Cornelius Sallow, odarty z masek, zaproszony do wspólnego stołu.
Nie byłby jednak sobą, gdyby nie próbował dodać sobie pewności jakąkolwiek maską - tym razem utkaną z uprzejmości i profesjonalizmu.
-Dobry wieczór i dziękuję za zaproszenie. Cornelius Sallow. - przywitał się i przedstawił, krótko, bez zaszczytnych tytułów (choć Rzecznik Ministra Magii, legilimenta, wierny wasal Shropshire brzmiało tak pięknie), świadom, że skoro go tutaj zaprosili to wszyscy doskonale wiedzieli, kim jest. I on znał już wielu z nich - obecność konserwatywnych arystokratów była spodziewana, lekkim drgnieniem kącików ust powitał Ritę z którą przecinał ścieżki i dzielił wspólne talenty, spodziewał się tutaj (z dozą ostrożności) Elviry po niepewnie jedynie prześlizgnął wzrokiem, rozpoznał pana Mulcibera z pogrzebu Alpharda i ledwo pohamował uniesienie brwi na widok Wren przy Deirdre. Zgodnie z życzeniami byłej narzeczonej, powstrzymał uprzejmy uśmiech - pomimo zawieszenia broni na Sabacie, wciąż zamierzał udawać przy Rycerzach Walpurgii, że nie łączyło ich nic więcej, tak jak nakazała mu to w październiku.
Zajął jedno z miejsc przy stole, a jego myśli zaprzątnęły już wieści z Suffolk i informacje, którymi chciał podzielić się z zebranymi.
A Cornelius Sallow niczym ćma lgnął tam, gdzie mógł znaleźć największe wpływy, gdzie drzemała największa władza.
Ubrał się elegancko i konserwatywnie, jak zawsze. Niegdyś obawiałby się wejść tak ubrany na ulice Śmiertelnego Nokturnu, niegdyś pokazywał się tutaj niechętnie i incognito, w starym płaszczu, lękając się kradzieży. Teraz jednak czasy się zmieniły. Teraz mógł chodzić po szemranej dzielnicy z podniesioną głową i miał niejasne wrażenie, że jest tutaj rozpoznawany i szanowany nie tylko jako antymugolski polityk, a jako jeden z ich świata. Nokturn nie należał już tylko do szumowin i ukrywających się przed prawem czarnoksiężników, Nokturn należał do Borginów i Burke'ów i Rycerzy Walpurgii.
Był zbyt doświadczony, by nie przyznać przed samym sobą, że czuje tremę. To naturalne. Spotkanie było ważne, jeszcze ważniejsze niż zaszczytna obecność na Sabacie. Dzisiaj stawał przed najpotężniejszymi czarnoksiężnikami w Wielkiej Brytanii jako Cornelius Sallow, odarty z masek, zaproszony do wspólnego stołu.
Nie byłby jednak sobą, gdyby nie próbował dodać sobie pewności jakąkolwiek maską - tym razem utkaną z uprzejmości i profesjonalizmu.
-Dobry wieczór i dziękuję za zaproszenie. Cornelius Sallow. - przywitał się i przedstawił, krótko, bez zaszczytnych tytułów (choć Rzecznik Ministra Magii, legilimenta, wierny wasal Shropshire brzmiało tak pięknie), świadom, że skoro go tutaj zaprosili to wszyscy doskonale wiedzieli, kim jest. I on znał już wielu z nich - obecność konserwatywnych arystokratów była spodziewana, lekkim drgnieniem kącików ust powitał Ritę z którą przecinał ścieżki i dzielił wspólne talenty, spodziewał się tutaj (z dozą ostrożności) Elviry po niepewnie jedynie prześlizgnął wzrokiem, rozpoznał pana Mulcibera z pogrzebu Alpharda i ledwo pohamował uniesienie brwi na widok Wren przy Deirdre. Zgodnie z życzeniami byłej narzeczonej, powstrzymał uprzejmy uśmiech - pomimo zawieszenia broni na Sabacie, wciąż zamierzał udawać przy Rycerzach Walpurgii, że nie łączyło ich nic więcej, tak jak nakazała mu to w październiku.
Zajął jedno z miejsc przy stole, a jego myśli zaprzątnęły już wieści z Suffolk i informacje, którymi chciał podzielić się z zebranymi.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieformalna inicjacja trwała długo. Próba za próbą, każda jedna trudniejsza od poprzedniej, wyciskająca coraz więcej kropli potu czy krwi ze zmęczonego, lecz zdeterminowanego organizmu; wszystko to miało przygotować ją właśnie na ten dzień, gdy na barki opadł całun największego z honorów. Choć wartości wyznawane przez Wren ugruntowane były od lat, droga prowadząca ją do stołu Rycerzy Walpurgii była kręta, pełna niespodzianek, a w ostatnim czasie pełna też jej, kobiety wymagającej niemal tak bardzo jak sama czarna magia. To u boku Deirdre Azjatka miała zjawić się pierwszy raz na progu Białej Wywerny, przejść do sali przeznaczonej spotkaniom regularnie odbywającym się pod jednym dachem, w otoczeniu tych samych mebli. W ich ciszy zaklęta była tajemnica wcześniejszych dysput - i mrożących krew w żyłach wydarzeń, o których Chang pojęcia nie miała i mieć nie mogła. Opętania, wojenne plany, przygotowania, tajemnice, zadania wyznaczone przez Czarnego Pana, tego enigmatycznego, potężnego maga objawiającego swoją obecność miesiąc temu w Staffordshire, ach, pod oliwkową skórą mrowiło naturalne zdenerwowanie, gdy myślała o tym wszystkim w drodze do przybytku. Wreszcie. Podziwiała ich tak długo, a dziś mogła zasiąść w ich znakomitym towarzystwie. Deirdre i Elviry była pewna, obie wszak uchyliły przed nią rąbka tajemnicy względem swojej przynależności do popleczników i wyznawców Lorda Voldemorta, pamiętała także głos Sigrun z egzekucji, która dumnie przywdziała maskę Śmierciożercy - ale co z pozostałymi? Kogo będzie dane jej spotkać, kto okaże się honorowym członkiem społeczeństwa, kogo wśród tych dzielnych ludzi zabraknie?
- Nie przyniosę ci wstydu - odpowiedziała równie cichym szeptem skierowanym do Mericourt, nim jeszcze wkroczyły do środka, do sali, gdzie zebrało się już kilkoro czarodziejów. Nie przyniesie go, nie mogła tego zrobić - w pewien kuriozalny sposób ryzykowała własnym życiem zjawiwszy się tutaj pod czujnym, ostrym spojrzeniem Deirdre, której zawód przeistoczyłby się w pieczęć lakującą wyrok wydany na Wren. Od środka ogarniały ją napięcie tańczące z podekscytowaniem; Azjatka skinęła głową w ramach powitania i rozejrzała się po zebranych, patrzyła na nich z uwagą, wzrokiem jednakże pozbawionym nachalności, do każdej twarzy próbując przyporządkować nazwisko. Od razu rozpoznała zasiadającą przy stole Ritę, przesunąwszy potem spojrzenie na Multon, na Abraxasa, którego kojarzyła jako polityka i mówcę z egzekucji na Stoke-on-Trent. Pozostałych nie znała w ogóle. Byli dla niej enigmą, stonowaną feerią barw chłodnych szarości, które nie pałały naiwnym zapałem niepohamowanej energii, zamiast tego w spokoju oczekując oficjalnego rozpoczęcia zgromadzenia. Nie odezwała się, nie zaszczyciła ich słonecznym uśmiechem podnieconego nowicjusza; bez słowa zajęła po prostu miejsce obok Deirdre, zaraz po tym, jak kaptur ciemnego płaszcza opadł na ramiona. Serce dudniło w piersi jak dzwon. Oddech byłby gotów zadrżeć, gdyby nie panowała nad reakcjami organizmu, kłamliwa w kontroli przywdziewanych masek, jak zawsze; z uprzejmym zainteresowaniem wodziła spojrzeniem po otoczeniu, uważna na to, by nie naruszyć niczyjej prywatności, aż do momentu, gdy w środku zjawił się również Cornelius, elegancki i skory do natychmiastowego podkreślenia swojej tożsamości. Powinna była uczynić to samo? Mericourt nie wspomniała jednak o podobnej konieczności, zaś od ich wejścia i pojawienia się w sali kilku innych osób cisza panowała wśród nich nieprzerwanie. W ramach niemego powitania skinęła więc głową mężczyźnie, gdy ten uśmiechnął się dziwnie, a potem pogrążyła w swym własnym bycie, niechętna sięgać po żadną przekąskę czy napój.
I tak nie przełknęłaby ni grama, skoncentrowana, wyczekująca.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie przyniosę ci wstydu - odpowiedziała równie cichym szeptem skierowanym do Mericourt, nim jeszcze wkroczyły do środka, do sali, gdzie zebrało się już kilkoro czarodziejów. Nie przyniesie go, nie mogła tego zrobić - w pewien kuriozalny sposób ryzykowała własnym życiem zjawiwszy się tutaj pod czujnym, ostrym spojrzeniem Deirdre, której zawód przeistoczyłby się w pieczęć lakującą wyrok wydany na Wren. Od środka ogarniały ją napięcie tańczące z podekscytowaniem; Azjatka skinęła głową w ramach powitania i rozejrzała się po zebranych, patrzyła na nich z uwagą, wzrokiem jednakże pozbawionym nachalności, do każdej twarzy próbując przyporządkować nazwisko. Od razu rozpoznała zasiadającą przy stole Ritę, przesunąwszy potem spojrzenie na Multon, na Abraxasa, którego kojarzyła jako polityka i mówcę z egzekucji na Stoke-on-Trent. Pozostałych nie znała w ogóle. Byli dla niej enigmą, stonowaną feerią barw chłodnych szarości, które nie pałały naiwnym zapałem niepohamowanej energii, zamiast tego w spokoju oczekując oficjalnego rozpoczęcia zgromadzenia. Nie odezwała się, nie zaszczyciła ich słonecznym uśmiechem podnieconego nowicjusza; bez słowa zajęła po prostu miejsce obok Deirdre, zaraz po tym, jak kaptur ciemnego płaszcza opadł na ramiona. Serce dudniło w piersi jak dzwon. Oddech byłby gotów zadrżeć, gdyby nie panowała nad reakcjami organizmu, kłamliwa w kontroli przywdziewanych masek, jak zawsze; z uprzejmym zainteresowaniem wodziła spojrzeniem po otoczeniu, uważna na to, by nie naruszyć niczyjej prywatności, aż do momentu, gdy w środku zjawił się również Cornelius, elegancki i skory do natychmiastowego podkreślenia swojej tożsamości. Powinna była uczynić to samo? Mericourt nie wspomniała jednak o podobnej konieczności, zaś od ich wejścia i pojawienia się w sali kilku innych osób cisza panowała wśród nich nieprzerwanie. W ramach niemego powitania skinęła więc głową mężczyźnie, gdy ten uśmiechnął się dziwnie, a potem pogrążyła w swym własnym bycie, niechętna sięgać po żadną przekąskę czy napój.
I tak nie przełknęłaby ni grama, skoncentrowana, wyczekująca.
[bylobrzydkobedzieladnie]
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Ostatnio zmieniony przez Wren Chang dnia 21.09.21 0:55, w całości zmieniany 2 razy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź