Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Trudno było uwierzyć, jak bardzo Londyn zmienił się od jego ostatniej wizyty.
Drogę od magicznego portu do Białej Wywerny przebył piechotą, niezbyt przejmując się przenikliwym, nietypowym dla Wysp Brytyjskich chłodem, przeciskającym się nawet przez gruby materiał długiego płaszcza; w przeciwieństwie do paru wyminiętych sylwetek, jego krokom daleko było do przyspieszonego potrzebą ucieczki przed mrozem truchtu – ulicą Pokątną przeszedł spokojnie, rozglądając się dookoła z echem fascynacji odbijającym się w jasnym spojrzeniu. Zagłębiwszy się w głębokie cienie rzucane przez pochylające się nad Nokturnem kamienice, przystanął na moment, żeby zapalić; koniec papierosa rozżarzył się stanowczo zbyt słabo, by rozgonić otaczające go ciemności, nikt nie dostrzegł więc wyraźnego skrzywienia, gdy w nozdrza uderzył go zapach dymu – taniego, pozostawiającego w ustach paskudny posmak.
Nie zdążył wypalić nawet połowy magicznego papierosa, kiedy po drugiej stronie wąskiej uliczki pojawiła się znajoma sylwetka mężczyzny; Manannan nawet nie musiał spoglądać w jego kierunku, żeby rozpoznać wyostrzone cieniami rysy – wystarczył nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach i niemożliwe do odegnania wrażenie bycia obserwowanym. Uniósł spojrzenie, celowo omijając plamę krwi, połyskującą mokrym blaskiem na klatce piersiowej czarodzieja. – Nie dzisiaj – mruknął ledwie słyszalnie, odrzucając papierosa; ognik zgasł w mokrym śniegu, a sam Manannan odwrócił się na pięcie, wciskając dłonie do kieszeni i pokonując resztę dystansu dzielącego go od wskazanego mu przez Mathieu lokalu; w środku kierując się od razu do bocznej sali, na czterech prowadzących w górę schodkach kołysząc się lekko na nogach, jakby dla wyrównania miarowych ruchów pokładu pod stopami, który tym razem pozostawał uparcie nieruchomy. Nie przepadał za przebywaniem na lądzie.
Wchodząc do oddzielonego od głównej części pomieszczenia, ściągnął z głowy charakterystyczny kapelusz, rozglądając się po twarzach już zgromadzonych; w pierwszej kolejności dostrzegając i kiwając głową w stronę tych znajomych, należących do Macnaira i Mulcibera, a także wykonując krótki ukłon ku towarzyszącym im kobietom. Zmierzając w stronę jednego z wolnych miejsc przywitał się też z pozostałymi, rozpoznając głównie arystokratów, o sekundę dłużej zatrzymując spojrzenie na Sallowie, żeby wreszcie usiąść obok kuzyna, któremu zawdzięczał swoją dzisiejszą obecność w progach Białej Wywerny. – Mathieu – odezwał się cicho w jego kierunku, dopiero wtedy zatrzymując wzrok na dwóch czarownicach o charakterystycznej, obcej urodzie; im również skinął głową z szacunkiem, zdając sobie sprawę, że nikt nie znalazł się przy tym stole przypadkowo – ale nie zdołał powstrzymać rozbawionego drgnięcia kącika ust, kiedy jego pamięć dopasowała rysy jednej z nich do konkretnej osoby. Uniósł brew, krzyżując spojrzenie z Wren, nie odezwał się jednak – zamiast tego sięgając po jedno z leżących na paterze jabłek, żeby podrzucić je w górę, złapać, a później odłożyć cicho na blat – nie odrywając jednak od niego pokrytych starymi pierścieniami palców, przesuwających okrągły owoc to w jedną, to w drugą stronę.
Na rozpoczęcie spotkania czekał w nietypowym dla siebie milczeniu, póki co starając się wyczuć panującą w sali atmosferę; wiedział, po co się tu zjawił – choć zdobytych w ostatnich tygodniach informacji powtarzać sobie nie musiał, zaznajomiwszy się z nimi wystarczająco dokładnie, by nie obawiać się, że któreś ze szczegółów mu umkną.
Drogę od magicznego portu do Białej Wywerny przebył piechotą, niezbyt przejmując się przenikliwym, nietypowym dla Wysp Brytyjskich chłodem, przeciskającym się nawet przez gruby materiał długiego płaszcza; w przeciwieństwie do paru wyminiętych sylwetek, jego krokom daleko było do przyspieszonego potrzebą ucieczki przed mrozem truchtu – ulicą Pokątną przeszedł spokojnie, rozglądając się dookoła z echem fascynacji odbijającym się w jasnym spojrzeniu. Zagłębiwszy się w głębokie cienie rzucane przez pochylające się nad Nokturnem kamienice, przystanął na moment, żeby zapalić; koniec papierosa rozżarzył się stanowczo zbyt słabo, by rozgonić otaczające go ciemności, nikt nie dostrzegł więc wyraźnego skrzywienia, gdy w nozdrza uderzył go zapach dymu – taniego, pozostawiającego w ustach paskudny posmak.
Nie zdążył wypalić nawet połowy magicznego papierosa, kiedy po drugiej stronie wąskiej uliczki pojawiła się znajoma sylwetka mężczyzny; Manannan nawet nie musiał spoglądać w jego kierunku, żeby rozpoznać wyostrzone cieniami rysy – wystarczył nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach i niemożliwe do odegnania wrażenie bycia obserwowanym. Uniósł spojrzenie, celowo omijając plamę krwi, połyskującą mokrym blaskiem na klatce piersiowej czarodzieja. – Nie dzisiaj – mruknął ledwie słyszalnie, odrzucając papierosa; ognik zgasł w mokrym śniegu, a sam Manannan odwrócił się na pięcie, wciskając dłonie do kieszeni i pokonując resztę dystansu dzielącego go od wskazanego mu przez Mathieu lokalu; w środku kierując się od razu do bocznej sali, na czterech prowadzących w górę schodkach kołysząc się lekko na nogach, jakby dla wyrównania miarowych ruchów pokładu pod stopami, który tym razem pozostawał uparcie nieruchomy. Nie przepadał za przebywaniem na lądzie.
Wchodząc do oddzielonego od głównej części pomieszczenia, ściągnął z głowy charakterystyczny kapelusz, rozglądając się po twarzach już zgromadzonych; w pierwszej kolejności dostrzegając i kiwając głową w stronę tych znajomych, należących do Macnaira i Mulcibera, a także wykonując krótki ukłon ku towarzyszącym im kobietom. Zmierzając w stronę jednego z wolnych miejsc przywitał się też z pozostałymi, rozpoznając głównie arystokratów, o sekundę dłużej zatrzymując spojrzenie na Sallowie, żeby wreszcie usiąść obok kuzyna, któremu zawdzięczał swoją dzisiejszą obecność w progach Białej Wywerny. – Mathieu – odezwał się cicho w jego kierunku, dopiero wtedy zatrzymując wzrok na dwóch czarownicach o charakterystycznej, obcej urodzie; im również skinął głową z szacunkiem, zdając sobie sprawę, że nikt nie znalazł się przy tym stole przypadkowo – ale nie zdołał powstrzymać rozbawionego drgnięcia kącika ust, kiedy jego pamięć dopasowała rysy jednej z nich do konkretnej osoby. Uniósł brew, krzyżując spojrzenie z Wren, nie odezwał się jednak – zamiast tego sięgając po jedno z leżących na paterze jabłek, żeby podrzucić je w górę, złapać, a później odłożyć cicho na blat – nie odrywając jednak od niego pokrytych starymi pierścieniami palców, przesuwających okrągły owoc to w jedną, to w drugą stronę.
Na rozpoczęcie spotkania czekał w nietypowym dla siebie milczeniu, póki co starając się wyczuć panującą w sali atmosferę; wiedział, po co się tu zjawił – choć zdobytych w ostatnich tygodniach informacji powtarzać sobie nie musiał, zaznajomiwszy się z nimi wystarczająco dokładnie, by nie obawiać się, że któreś ze szczegółów mu umkną.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Jeżeli nie Perseus, to który z Blacków?
Najzdolniejszy z nich, Alphard, oddał swoje życie za sprawę jesienią, Rigel był świetnym naukowcem, lecz nieszczególnie przepadającym za rozwiązaniami siłowymi, natomiast Cygnus walczył w inny sposób, nieco bardziej subtelny, bardziej wyrafinowany, niż machanie różdżką, choć nie mniej istotny.
To musiał być Perseus. Był to winien zmarłemu kuzynowi, ojcu, nestorowi, całemu rodowi, Czarnemu Panu oraz... pewnej damie. Ich honor i bezpieczeństwo były priorytetem magipsychiatry. Wystarczająco długo wzbraniał się przed czynnym udziałem w walce, ukrywając się za bezpiecznymi murami szpitala Świętego Munga. Niczym tchórz, którym przecież nie był. Raczej. Ale strach przed przedwczesną śmiercią — jak usprawiedliwiał się sam przed sobą — był naturalny dla każdej żyjącej i myślącej istoty. Najważniejsze, aby nie determinował on działań jednostki, nie paraliżował w momencie, w którym należało podejmować kluczowe decyzje. Nadal pragnął się skupiać na tym, na czym znał się najlepiej, czyli służeniem wsparciem medycznym, lecz nie zamierzał ograniczać swej roli jedynie do leczących inkantacji wypowiadanych nad ranami Rycerzy.
Drobne gesty docenienia, jak list, który przed kilkoma dniami otrzymał od pana Macnaira, czy zaproszenie na dzisiejsze spotkanie, działały na Perseusa motywująco, nawet jeżeli w oczach Czarnego Pana i Śmierciożerców miał być tylko kolejnym szarym pionkiem. Nie przeszkadzało mu to, przynajmniej nie w tym momencie — czy kiedykolwiek wygrano wojnę armią złożoną z samych dowódców?
Zaszczyty przyjdą z czasem, jeżeli będzie wystarczająco cierpliwy i zdeterminowany.
Zjawił się w Białej Wiwernie punktualne, nie dając po sobie poznać zagubienia i jednoczesnego podekscytowania. Twarz Perseusa jak zwykle przypominała marmurowy posąg, kiedy przekroczył próg sali. Ogarnął wzrokiem zebranych, skłonił się lekko na powitanie każdemu z nich, pozwalając sobie na delikatny uśmiech w stronę tych, których już znał — Wren, którą poznał bliżej w czasie wspólnej nauki w Hogwarcie, Rity, której matkę leczył na oddziale magispychiatrycznym, Elvirę, do której mieszkania wpadł podczas czkawki teleportacyjnej, Corneliusa, który pomógł mu dotrzeć na Grimmauld Placu po odbiciu lokacji z rąk Zakonu Feniksa, pięknej Deidire, której zupełnie nie spodziewał się tu spotkać, by na końcu podejść do swego kuzyna, Xaviera oraz towarzyszącego mu lorda Mathieu, z którym relację Perseus określiłby jako mimo wszystko dosyć pozytywną. Nic tak nie łączyło, jak wspólny wróg. — Dobry wieczór, panowie — przywitał się cicho z tymi ostatnimi, zajmując miejsce nieopodal nich.
Najzdolniejszy z nich, Alphard, oddał swoje życie za sprawę jesienią, Rigel był świetnym naukowcem, lecz nieszczególnie przepadającym za rozwiązaniami siłowymi, natomiast Cygnus walczył w inny sposób, nieco bardziej subtelny, bardziej wyrafinowany, niż machanie różdżką, choć nie mniej istotny.
To musiał być Perseus. Był to winien zmarłemu kuzynowi, ojcu, nestorowi, całemu rodowi, Czarnemu Panu oraz... pewnej damie. Ich honor i bezpieczeństwo były priorytetem magipsychiatry. Wystarczająco długo wzbraniał się przed czynnym udziałem w walce, ukrywając się za bezpiecznymi murami szpitala Świętego Munga. Niczym tchórz, którym przecież nie był. Raczej. Ale strach przed przedwczesną śmiercią — jak usprawiedliwiał się sam przed sobą — był naturalny dla każdej żyjącej i myślącej istoty. Najważniejsze, aby nie determinował on działań jednostki, nie paraliżował w momencie, w którym należało podejmować kluczowe decyzje. Nadal pragnął się skupiać na tym, na czym znał się najlepiej, czyli służeniem wsparciem medycznym, lecz nie zamierzał ograniczać swej roli jedynie do leczących inkantacji wypowiadanych nad ranami Rycerzy.
Drobne gesty docenienia, jak list, który przed kilkoma dniami otrzymał od pana Macnaira, czy zaproszenie na dzisiejsze spotkanie, działały na Perseusa motywująco, nawet jeżeli w oczach Czarnego Pana i Śmierciożerców miał być tylko kolejnym szarym pionkiem. Nie przeszkadzało mu to, przynajmniej nie w tym momencie — czy kiedykolwiek wygrano wojnę armią złożoną z samych dowódców?
Zaszczyty przyjdą z czasem, jeżeli będzie wystarczająco cierpliwy i zdeterminowany.
Zjawił się w Białej Wiwernie punktualne, nie dając po sobie poznać zagubienia i jednoczesnego podekscytowania. Twarz Perseusa jak zwykle przypominała marmurowy posąg, kiedy przekroczył próg sali. Ogarnął wzrokiem zebranych, skłonił się lekko na powitanie każdemu z nich, pozwalając sobie na delikatny uśmiech w stronę tych, których już znał — Wren, którą poznał bliżej w czasie wspólnej nauki w Hogwarcie, Rity, której matkę leczył na oddziale magispychiatrycznym, Elvirę, do której mieszkania wpadł podczas czkawki teleportacyjnej, Corneliusa, który pomógł mu dotrzeć na Grimmauld Placu po odbiciu lokacji z rąk Zakonu Feniksa, pięknej Deidire, której zupełnie nie spodziewał się tu spotkać, by na końcu podejść do swego kuzyna, Xaviera oraz towarzyszącego mu lorda Mathieu, z którym relację Perseus określiłby jako mimo wszystko dosyć pozytywną. Nic tak nie łączyło, jak wspólny wróg. — Dobry wieczór, panowie — przywitał się cicho z tymi ostatnimi, zajmując miejsce nieopodal nich.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Wyczekiwał tego dnia z narastającą, lecz skrzętnie skrywaną niecierpliwością, dość nietypową dla jego osoby, przyzwyczajonej do długiego wyczekiwania na odpowiedni moment do podjęcia działania w najbardziej optymalnych okolicznościach. Wrodzona ciekawość rozlewała się w jego trzewiach, gdy kierował rytmiczne kroki ponurymi uliczkami Śmiertelnego Nokturnu, gdzie z racji owocnych kontaktów biznesowych oraz towarzyskich z rodem Burke był częstym bywalcem - nie był fanem tej części miasta, brudnej i plugawej, zamieszkiwanej w dużej mierze przez typy rodem z kronik kryminalnych, dalekiej od eleganckiego blichtru Kensington, w którym to zwyczajowo bawił, lecz nie mógł zaprzeczyć temu, że było to miejsce idealne. Minął ponad miesiąc odkąd otrzymał od Tristana listowne wieści o uznaniu jego zasług za godne miejsca przy stole Śmierciożerców i Rycerzy Walpurgii i w końcu nadszedł ten dzień, w którym oficjalnie mógł je zająć. Nie czuł obaw, krocząc dumnie w dół ścieżki politycznego uwikłania, biorąc na barki ciężar kolejnych zobowiązań i jeszcze silniejszej przynależności do grupy, która jako jedyna miała śmiałość zawalczyć o realizację utopijnych wizji świata wolnego od szlamu i zdrady, świata rządzonego niepodzielnie przez czystą krew; nie cofali się przed niczym, nie uznawali półśrodków, gdzie nie było już miejsca na pokojowe pertraktacje bez chwili zawahania podejmowali działania wojenne i odnosili sukces za sukcesem - miał w tym swój skromny udział i pełne przekonanie co do tego, że to dopiero początek.
Pojawił się w Białej Wywernie przed umówioną godziną, niezmiennie nienawidząc spóźnień i skinąwszy głową barmanowi, skierował się do wskazanej sali. Ciekaw informacji, jakimi mieli się wymienić i ustaleń, jakich mieli dokonać, przesuwał spojrzeniem po mniej lub bardziej znajomych twarzach, witając kolejnych zebranych uprzejmie, acz mało wylewnie; co do tego, że nie było to spotkanie towarzyskie, nigdy nie miał nawet najmniejszych wątpliwości. Widok jednej z tych twarzy, twarzy Rity, zaskoczył go odrobinę i zmusił do zawieszenia na niej piwnych tęczówek na dłuższą chwilę. Zajął jedno z wolnych miejsc i niemalże automatycznym gestem poprawił zawiązany pod szyją jedwabny fular w kolorze głębokiej purpury w oczekiwaniu na kolejnych przybywających i rozpoczęcie spotkania.
| wybaczcie brak personalnych interakcji i rozkminiania układu zajętych miejsc, piszę w biegu
Pojawił się w Białej Wywernie przed umówioną godziną, niezmiennie nienawidząc spóźnień i skinąwszy głową barmanowi, skierował się do wskazanej sali. Ciekaw informacji, jakimi mieli się wymienić i ustaleń, jakich mieli dokonać, przesuwał spojrzeniem po mniej lub bardziej znajomych twarzach, witając kolejnych zebranych uprzejmie, acz mało wylewnie; co do tego, że nie było to spotkanie towarzyskie, nigdy nie miał nawet najmniejszych wątpliwości. Widok jednej z tych twarzy, twarzy Rity, zaskoczył go odrobinę i zmusił do zawieszenia na niej piwnych tęczówek na dłuższą chwilę. Zajął jedno z wolnych miejsc i niemalże automatycznym gestem poprawił zawiązany pod szyją jedwabny fular w kolorze głębokiej purpury w oczekiwaniu na kolejnych przybywających i rozpoczęcie spotkania.
| wybaczcie brak personalnych interakcji i rozkminiania układu zajętych miejsc, piszę w biegu
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prymitywna ekscytacja nie była czymś, co mogłoby towarzyszyć jej tego dnia. Nie było to nawet pobudzenie, proste i wytłumaczalne – każdy kolejny krok stawiany w ciemnym korytarzu, każdy szelest grafitowej szaty muskającej posadzkę, miał w sobie wyważone działanie. Zaplanowane, pozbawione najdrobniejszego miejsca na najdrobniejsze zawahania. Nurzanie się w nadpobudliwości wzniosłych uniesień zostawiła daleko za sobą; znalazła się tu nie przypadkiem, a z przyświecającym celem, choć mroki lokalu pożerały żarłocznie drobne okruchy faktycznego światła. Głucho dudniące obcasy ustały, gdy odpowiednie drzwi rozsunęły się, a ona weszła do środka. Kaptur zdjęty już podczas wejścia do Wywerny odsłaniał porcelanową, naznaczoną różem mrozu twarz, ciemne włosy o kosmykach założonych za ucho spływały w dół pleców; usta okraszone bladością przyjęły cień uśmiechu, kiedy jasne tęczówki prędko odnalazły wiele twarzy dlań znajomych. Macnair i Multon otrzymali porozumiewawcze spojrzenie, Cornelius Sallow drgnięcie kąciku ust, lord Bulstrode i Black ledwo zauważalne skłonienie głowy.
Tak wiele twarzy, tak wiele głów, tak wiele słów, które mieli ze sobą podzielić nad zastawionym stołem.
Nowy rok niósł ze sobą wiele możliwości, choć wciąż dogorywały na jego grzbiecie stare zobowiązania – plany, dalekie cele i kroki, które należało podjąć. Sama wiedziała o tym bardzo dobrze, zwłaszcza od czasu powrotu z ziem skandynawskich. Wszystko się zmieniało; wszystko zmian wymagało. Ogień oczyszczenia przechodził przez kraj; płonął dziko i śmiało, ale nawet z pogorzelisk mogło narodzić się coś nowego. Nie mogli dać się zwieść, nie mogli spocząć na laurach, nie mogli zawieść danego im zaufania. Ona kategorycznie nie mogła.
Dolohov przeszła przez salę w ciszy, zsuwając z dłoni skórzane rękawiczki z dziwaczną precyzją tak prostego ruchu, zaraz potem obchodząc stół i rzędy krzeseł, pustych i powoli się zapełniających – stanęła dopiero przy Mulciberze, bezgłośnie wypuszczając powietrze spomiędzy warg, nim nie nachyliła się do mężczyzny, składając na jego policzku chłodny, subtelny pocałunek.
– Bracie – wypowiedziane niemal szeptem, delikatne choć mające w sobie więcej z sopli lodu niźli rodzinnego ciepła. Zaraz potem Tatiana przysiadła u boku Ramseya.
Tak wiele twarzy, tak wiele głów, tak wiele słów, które mieli ze sobą podzielić nad zastawionym stołem.
Nowy rok niósł ze sobą wiele możliwości, choć wciąż dogorywały na jego grzbiecie stare zobowiązania – plany, dalekie cele i kroki, które należało podjąć. Sama wiedziała o tym bardzo dobrze, zwłaszcza od czasu powrotu z ziem skandynawskich. Wszystko się zmieniało; wszystko zmian wymagało. Ogień oczyszczenia przechodził przez kraj; płonął dziko i śmiało, ale nawet z pogorzelisk mogło narodzić się coś nowego. Nie mogli dać się zwieść, nie mogli spocząć na laurach, nie mogli zawieść danego im zaufania. Ona kategorycznie nie mogła.
Dolohov przeszła przez salę w ciszy, zsuwając z dłoni skórzane rękawiczki z dziwaczną precyzją tak prostego ruchu, zaraz potem obchodząc stół i rzędy krzeseł, pustych i powoli się zapełniających – stanęła dopiero przy Mulciberze, bezgłośnie wypuszczając powietrze spomiędzy warg, nim nie nachyliła się do mężczyzny, składając na jego policzku chłodny, subtelny pocałunek.
– Bracie – wypowiedziane niemal szeptem, delikatne choć mające w sobie więcej z sopli lodu niźli rodzinnego ciepła. Zaraz potem Tatiana przysiadła u boku Ramseya.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 06.10.21 19:07, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Od ostatniego spotkania Rycerzy Walpurgii, które miało miejsce w Białej Wywernie minęło już kilka tygodni; mogłaby je określić jako dość... felerne. Najpierw Elvira Multon doprowadziła Mulcibera do ataku padaczki w momencie, gdy spłynęła na niego wizja, później zaś nawiedziły ich demony (duchy? bożki?) Locus Nihil. Uwolnili je jesienią i wciąż nie zdołali nad nimi zapanować. Sigrun niekiedy czuła jak coś próbuje przejąć nad nią kontrolę. Łudziła się, że podczas tego, które zaplanowano na siódmego lutego nic podobnego im nie przeszkodzi, mieli kilka spraw do omówienia. Przez długie tygodnie nie było potrzeby, aby wzywać Rycerzy do wspólnego stołu; naprawdę ich wysłuchali, słowo przemienili w czyn, dzięki czemu Czarny Pan był zadowolony z pasma ich sukcesów. By ta dobra passa trwała jednak dalej, nie mogli osiąść na laurach. Okoliczności zaś. jakie pojawiły się w hrabstwach podległych Greengrassom, zmuszały do wspólnych obrad.
Miała szczęście, że było to już po pełni księżyca; polowanie podczas pierwszej w tym roku musiała powierzyć w ręce swoich łowców, sprawy Rycerzy Walpurgii zawsze miały dlań priorytet. Teraz mogła to pogodzić, z czego była rada.
Do Londynu pofatygowała się tego wieczoru specjalnie na tę okazję, mknęła ponad opustoszałym, ciemnym miastem pod postacią czarnej mgły, materializując się dopiero kilka metrów od drzwi Białej Wywerny. Wszedłszy do środka zsunęła z ramion płaszcz podszyty lisim futrem, odsłaniając długą, obszytą złotymi ornamentami zabudowaną tunikę i skórzane spodnie. Od razu skierowała się do jednej z bocznych komnat; mijając barmana potrząsnęła głową, na alkohol przyjdzie czas później.
Dołączyła do zebranych krótko po Tatianie i stanąwszy przy drzwiach powiodła po nich spojrzeniem.
Ramseyowi, Deirdre i Drew skinęła głową, niektórym twarzom zaś przyglądała się dłużej. Niektóre widziała przy ich wspólnym stole po raz pierwszy. Inne po raz pierwszy w ogóle. Zaintrygowała ją obecność Wren Chang. Nie wiedziała, że handlarka krwią jest zainteresowana wsparciem ich sprawy - może była bystrzejsza niż wcześniej sądziła. Znów nie dostrzegła twarzy Goyle'a, przez co poczuła ukłucie irytacji, lecz niczyjej obecności, tudzież nieobecności nie zdecydowała się póki co skomentować. Z beznamiętną miną zajęła pierwsze wolne miejsce i wyciągnęła z kieszeni szaty srebrną papierośnicę, po czym wetknęła sobie do ust własnoręcznie skręconego papierosa. Wzrok zawiesiła na Drew - on je zwołał, więc czekała na to, co miał do przekazania.
| opętanko
Miała szczęście, że było to już po pełni księżyca; polowanie podczas pierwszej w tym roku musiała powierzyć w ręce swoich łowców, sprawy Rycerzy Walpurgii zawsze miały dlań priorytet. Teraz mogła to pogodzić, z czego była rada.
Do Londynu pofatygowała się tego wieczoru specjalnie na tę okazję, mknęła ponad opustoszałym, ciemnym miastem pod postacią czarnej mgły, materializując się dopiero kilka metrów od drzwi Białej Wywerny. Wszedłszy do środka zsunęła z ramion płaszcz podszyty lisim futrem, odsłaniając długą, obszytą złotymi ornamentami zabudowaną tunikę i skórzane spodnie. Od razu skierowała się do jednej z bocznych komnat; mijając barmana potrząsnęła głową, na alkohol przyjdzie czas później.
Dołączyła do zebranych krótko po Tatianie i stanąwszy przy drzwiach powiodła po nich spojrzeniem.
Ramseyowi, Deirdre i Drew skinęła głową, niektórym twarzom zaś przyglądała się dłużej. Niektóre widziała przy ich wspólnym stole po raz pierwszy. Inne po raz pierwszy w ogóle. Zaintrygowała ją obecność Wren Chang. Nie wiedziała, że handlarka krwią jest zainteresowana wsparciem ich sprawy - może była bystrzejsza niż wcześniej sądziła. Znów nie dostrzegła twarzy Goyle'a, przez co poczuła ukłucie irytacji, lecz niczyjej obecności, tudzież nieobecności nie zdecydowała się póki co skomentować. Z beznamiętną miną zajęła pierwsze wolne miejsce i wyciągnęła z kieszeni szaty srebrną papierośnicę, po czym wetknęła sobie do ust własnoręcznie skręconego papierosa. Wzrok zawiesiła na Drew - on je zwołał, więc czekała na to, co miał do przekazania.
| opętanko
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Dnia, w którym pozna pozostałych Rycerzy Walpurgii, wyczekiwał z niecierpliwością od grudnia. Nie było tajemnicą, że do grona czarodziejskiej elity wciągnęła go spokrewniona Śmierciożerczyni, bez której prawdopodobnie wciąż byłby zbędnym ogniwem w społeczeństwie. Hannibal zdawał sobie sprawę, jakie wartości reprezentował wyglądem - po wielokroć wysłuchiwał epitetów definiujących jego wizerunek. Jednak kiedy obok takich słów, jak 'brudas', 'dzikus' czy 'degenerat', w oczach odważnych jawiła się błagalna iskra przerażenia, a jego różdżka wymierzała niesprawiedliwe okrucieństwo, okazywał się nader przydatnym elementem antymugolskiej armii - doświadczonym żołnierzem, który nie cofnie się przed niczym, by przezwyciężyć wroga. Tę i inne cechy musieli dostrzec najbardziej zaufani stratedzy Czarnego Pana, bo nawet wpływy Sigrun nie wzniosłyby go tak wysoko, gdyby nie dowód niezachwianej lojalności.
Dzisiejsze spotkanie nie należało do tych oficjalnych, których terminu jeszcze nie ustalono; teraz obecni mieli być również zaufani sprzymierzeńcy organizacji. To niepowtarzalna okazja, by poznać ich wszystkich, ale i dać się poznać, z jak najlepszej strony. Charakteryzacja na dzisiejszy wieczór zabrała Hannibalowi kilka godzin życia, w których trakcie doprowadził się do względnego porządku, a nawet podgolił brodę, która jawiła się teraz światu nieco schludniej, nie stanowiąc już burzy kłaków. Uczesane, długie włosy nie uwydatniały już przetłuszczenia, a budzący respekt skórzany pancerz opiewała majestatyczna szata podszywana futrem z nutrii. Tak przygotowany, pełen stresu udał się na londyńską Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, zjawiając się na miejscu w samą porę.
Już na wejściu dumnie wkroczył między hołotę, dziś do niej nie należał - ci, których obawiał się z pierwszą wizytą, dziś mogli cmoknąć go w cztery litery. Był Rycerzem Walpurgii, nie byle kim - zasiąść miał pośród najważniejszych czarodziejów w Wielkiej Brytanii, gdy pozostali w lokalu wciąż gnili nad pieprzonym piwem. Ominął ich wszystkich z uniesioną głową, aż trafił na boczną salę, w której zasiadało już spore grono osób; żywił nadzieję, że nie spóźnił się na pierwsze spotkanie. Odszukał swoją kuzynkę, która weszła tuż przed nim, zaraz to ogarniając wzrokiem znajome twarze w niemym powitaniu. Usadowił się obok Sigrun, która mgnieniem oka dostrzegła jego zestresowanie - nie wydał z siebie bowiem ni słowa, czekając na rozpoczęcie dyskusji.
Dzisiejsze spotkanie nie należało do tych oficjalnych, których terminu jeszcze nie ustalono; teraz obecni mieli być również zaufani sprzymierzeńcy organizacji. To niepowtarzalna okazja, by poznać ich wszystkich, ale i dać się poznać, z jak najlepszej strony. Charakteryzacja na dzisiejszy wieczór zabrała Hannibalowi kilka godzin życia, w których trakcie doprowadził się do względnego porządku, a nawet podgolił brodę, która jawiła się teraz światu nieco schludniej, nie stanowiąc już burzy kłaków. Uczesane, długie włosy nie uwydatniały już przetłuszczenia, a budzący respekt skórzany pancerz opiewała majestatyczna szata podszywana futrem z nutrii. Tak przygotowany, pełen stresu udał się na londyńską Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, zjawiając się na miejscu w samą porę.
Już na wejściu dumnie wkroczył między hołotę, dziś do niej nie należał - ci, których obawiał się z pierwszą wizytą, dziś mogli cmoknąć go w cztery litery. Był Rycerzem Walpurgii, nie byle kim - zasiąść miał pośród najważniejszych czarodziejów w Wielkiej Brytanii, gdy pozostali w lokalu wciąż gnili nad pieprzonym piwem. Ominął ich wszystkich z uniesioną głową, aż trafił na boczną salę, w której zasiadało już spore grono osób; żywił nadzieję, że nie spóźnił się na pierwsze spotkanie. Odszukał swoją kuzynkę, która weszła tuż przed nim, zaraz to ogarniając wzrokiem znajome twarze w niemym powitaniu. Usadowił się obok Sigrun, która mgnieniem oka dostrzegła jego zestresowanie - nie wydał z siebie bowiem ni słowa, czekając na rozpoczęcie dyskusji.
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zimowa aura zdawała się odpuszczać – niezmienne, nieszczególnie lubiane wrażenie było dla Zachary'ego prawdziwą katorgą, w której cierpiały jego mięśnie i stawy, w której okrywał się coraz grubszymi warstwami ubrań, byle nie złapać przeziębienia bądź znacznie poważniejszego zapalenia. Choć czarodziejski organizm górował ponad typowo mugolskimi słabościami, to nie potrafił zdefiniować w pełni prawidłowości rządzącej ciałem. Skomplikowana anatomia płynów, cyrkulacja krwi i magii, złożoność wynikająca ze wzajemnego przenikania się stanowiły ledwie początek. Czubek góry lodowej czy też, jak dostrzegł na jednym z zadaszeń budynków Śmiertelnego Nokturnu – warstwa śniegu. Pod tym wszystkim skrywało się tak wiele, co dało się odkryć i poznać, tak jak pod dachem Wywerny przebywali ci, którzy mieli dzisiaj spotkać się i omówić kolejne plany stanowienia jedynego, słusznego porządku.
Z miłym dla ciała dreszczem powitał ciepło, a przynajmniej nie tak zimne otoczenie głównej sali lokalu. Wzrok krótko przebiegł po grzejących się przy stołach stałych bywalcach. Tych samych twarzach, jeśli nie mylił się, będąc tutaj ostatnim razem i, tak jak poprzednio, nie zaszczycając ich spojrzeniem jasnych oczu wystających zza szala osłaniającego twarz. Na dłużej zatrzymał wzrok na barmanie i to jemu skinął lekko głową, po czym ruszył, dość niedbałymi ruchami ramion oraz barków strzepując z siebie resztki śniegu, by kilka kroków dalej uchylić drzwi do bocznej sali i odsłonić twarz. Spod poły grubej abai wyciągnął dłoń. Palcami poluzował kołnierz oraz szal w drodze do stołu, uprzejmym skinięciem witających już zgromadzonych, będącym w istocie wyćwiczonym przez lata odruchem. Na szczęście pozostawał warunkowy i niósł za sobą lichy cień świadomości, która zaprowadziła Zachary'ego do jednego z wolnych miejsc przy stole. Usiadł ostrożnie, nieco zestresowany tym, jak ostatnio potoczyły się ich rozmowy. Usta zacisnął mocniej, wzrokiem zerkając ku cieniom pałętającym się po ścianach, szczęśliwi będącymi ich własnymi, a nie wytworami magii, którą stopniowo poznawał. Po tak długim czasie nie miał złudzeń, że demony, bądź cokolwiek to było tamtego dnia, stanowiły część Locus Nihil, może też druidzkich rytuałów sięgających po najbardziej plugawe odłamy czarnej magii. Poza ich zasięgiem, zdaje się, w przeciwieństwie do tego, co czekało na nich poza granicami Londynu.
Z miłym dla ciała dreszczem powitał ciepło, a przynajmniej nie tak zimne otoczenie głównej sali lokalu. Wzrok krótko przebiegł po grzejących się przy stołach stałych bywalcach. Tych samych twarzach, jeśli nie mylił się, będąc tutaj ostatnim razem i, tak jak poprzednio, nie zaszczycając ich spojrzeniem jasnych oczu wystających zza szala osłaniającego twarz. Na dłużej zatrzymał wzrok na barmanie i to jemu skinął lekko głową, po czym ruszył, dość niedbałymi ruchami ramion oraz barków strzepując z siebie resztki śniegu, by kilka kroków dalej uchylić drzwi do bocznej sali i odsłonić twarz. Spod poły grubej abai wyciągnął dłoń. Palcami poluzował kołnierz oraz szal w drodze do stołu, uprzejmym skinięciem witających już zgromadzonych, będącym w istocie wyćwiczonym przez lata odruchem. Na szczęście pozostawał warunkowy i niósł za sobą lichy cień świadomości, która zaprowadziła Zachary'ego do jednego z wolnych miejsc przy stole. Usiadł ostrożnie, nieco zestresowany tym, jak ostatnio potoczyły się ich rozmowy. Usta zacisnął mocniej, wzrokiem zerkając ku cieniom pałętającym się po ścianach, szczęśliwi będącymi ich własnymi, a nie wytworami magii, którą stopniowo poznawał. Po tak długim czasie nie miał złudzeń, że demony, bądź cokolwiek to było tamtego dnia, stanowiły część Locus Nihil, może też druidzkich rytuałów sięgających po najbardziej plugawe odłamy czarnej magii. Poza ich zasięgiem, zdaje się, w przeciwieństwie do tego, co czekało na nich poza granicami Londynu.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciężko było powiedzieć, że spotkania rycerzy wypatrywał z niecierpliwością. Nie było w tym jakiejkolwiek ekscytacji, oczekiwania czy wypatrywania daty w kalendarzu. Był tylko spokój; chłodny i wręcz obojętny, tak dla niego typowy. Jakby wszystko zwyczajnie wskoczyło wreszcie na właściwe miejsce i aktualny stan wyzwolił go z poprzedniego zawieszenia. Wciąż jednak, miał wrażenie że wisi nad nim jakiś nieprzyjemny cień, który wcześniej tylko majaczył na horyzoncie. Nie powiadał wątpliwości - miejsce przy stole mu się należało. Jego twarz pasowała do grona tych, które miały się dzisiejszego dnia znaleźć w bocznej sali Białej Wiwerny, a mimo to... na języku pozostawał pewien niesmak. Augustus nie miał złudzeń co do tego, że oprócz jego faktycznych poświęceń dla Sprawy i działania na jej rzecz, osobą która przypieczętowała jego pobyt w tym gronie, była jego siostra. Oczywiście, nie był swoim ojcem - w żaden sposób nie umniejszał osobie Sigrun, ufając jej i w pewnych aspektach również podziwiając jednak... No właśnie - jednak. Gorycz pozostawała. Gorycz, którą próbował od siebie odsunąć i zignorować, co wychodziło mu raz lepiej, raz gorzej. Od momentu kiedy otrzymał list uświadomił sobie jednak, że jego uczucia nie tyle miały wiele wspólnego z samą osobą siostry, co ze zwykłym faktem, że jego ego niekoniecznie było w stanie zaakceptować, że za jego sukcesem nie stał tylko i wyłącznie on sam.
Mimo, że w pomieszczeniu znajdowało się już dużo osób, nie był spóźniony. Czasu pilnował zawsze, jednak widząc aż tyle już gromadzonych twarzy szybko doszedł do wniosku, że wszyscy woleli pojawić się przed wyznaczonym czasem. Zupełnie zrozumiałe i wydawać by się mogło, jakże naturalne. Zielonkawe spojrzenie przesunęło się powoli po siedzących przy stole osobach; część z nich kojarzył i tym głównie posłał grzecznościowe i zbiorowe skinienie głową. Dłużej jego spojrzenie zatrzymało się dopiero na twarzy Sigrun, by stamtąd popłynąć na chwilę w kierunku Hannibala, a potem dalej, w kierunku gwoździa programu.
Rookwood nie wiedział czego się spodziewał, ale chyba niekoniecznie tego, że zobaczy ją tutaj dzisiaj. Wiedział, że idee są zbieżne, ale jakoś nigdy faktycznie nie zastanawiał się nad tym, że mogli znaleźć się w razem w tej właśnie salce i otoczeni tymi ludźmi. A przynajmniej nie tak szybko. Przez moment można było odnieść wrażenie, że zawahał się i chyba poniekąd tak właśnie było, kiedy jego kroki prowadziły go wzdłuż stołu. Część niego chciała zająć miejsce obok Sigrun, ale ta druga, o wiele bardziej złośliwa i o wiele bardziej urażona całym przebiegiem sytuacji, odciągnęła go dalej, kierując w stronę właśnie Rity. Odsunął krzesło znajdujące się po jej prawej stronie i usiadł na nim, Runcorn posyłając tylko szybkie, przelotne spojrzenie, w którym kryło się tyle samo obojętności, co w każdym innym fragmencie jego twarzy.
Mimo, że w pomieszczeniu znajdowało się już dużo osób, nie był spóźniony. Czasu pilnował zawsze, jednak widząc aż tyle już gromadzonych twarzy szybko doszedł do wniosku, że wszyscy woleli pojawić się przed wyznaczonym czasem. Zupełnie zrozumiałe i wydawać by się mogło, jakże naturalne. Zielonkawe spojrzenie przesunęło się powoli po siedzących przy stole osobach; część z nich kojarzył i tym głównie posłał grzecznościowe i zbiorowe skinienie głową. Dłużej jego spojrzenie zatrzymało się dopiero na twarzy Sigrun, by stamtąd popłynąć na chwilę w kierunku Hannibala, a potem dalej, w kierunku gwoździa programu.
Rookwood nie wiedział czego się spodziewał, ale chyba niekoniecznie tego, że zobaczy ją tutaj dzisiaj. Wiedział, że idee są zbieżne, ale jakoś nigdy faktycznie nie zastanawiał się nad tym, że mogli znaleźć się w razem w tej właśnie salce i otoczeni tymi ludźmi. A przynajmniej nie tak szybko. Przez moment można było odnieść wrażenie, że zawahał się i chyba poniekąd tak właśnie było, kiedy jego kroki prowadziły go wzdłuż stołu. Część niego chciała zająć miejsce obok Sigrun, ale ta druga, o wiele bardziej złośliwa i o wiele bardziej urażona całym przebiegiem sytuacji, odciągnęła go dalej, kierując w stronę właśnie Rity. Odsunął krzesło znajdujące się po jej prawej stronie i usiadł na nim, Runcorn posyłając tylko szybkie, przelotne spojrzenie, w którym kryło się tyle samo obojętności, co w każdym innym fragmencie jego twarzy.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wojna ciągnęła się już miesiącami i nic nie wskazywało na to, by zmierzała końca; wciąż dalecy byli od rzeczywistego realnego i namacalnego zwycięstwa, choć wróg przegrywał, krył się po lasach i zdawał się być niczym wobec posiadanej przez nich magicznej potęgi to wciąż się wił gdzieś w cieniach, po kątach, zawzięcie podszczypując ich starania. Nie musieli stanowić siły, której by się lękał, by pojąć powagę sytuacji, która ich zastała. Suffolk i Warwickshire, gdzie tradycje czarodziejskie były zbyt osłabione, by zyskać rzeczywiste wpływy, mogły paść ofiarą łupu mało rozgarniętych rebeliantów. A oni - musieli wykonać wolę Czarnego Pana. Jego wolą było objąć tam panowanie - czego nie mogli dokonać chaotycznym ani nieprzemyślanym działaniem. Zmierzając w kierunku Białej Wywerny szarpał się z myślami uciekającymi w różnych kierunkach. Musieli omówić strategię, która pozwoli im osiągnąć sukces - najlepiej w możliwie jak najszybszym terminie. Staffordshire zranili działając szybko i zdecydowanie, przy silnej koordynacji, ale powtórzenie tego samego w sąsiedztwie natrafiłoby zapewne na lepiej przygotowaną obronę, Przewidywalność uczyła wroga obrony. Pytanie - czy rzeczywiście mieli przed sobą wroga? Tereny niczyje zdawały się być przede wszystkim zmęczone - za cenę spokoju mogą być skore współpracować. Z pewnością będą, a jeśli nie - to bez trudu ich przecież do tego poprowadzą. Dzisiejsze spotkane miało ich w tym ostatecznie przekonać.
Wyminął próg niedbałym gestem obrzucając barmana, po raz ostatni był tutaj tamtego dnia, kiedy odezwały się w nim moce nieprzerwanie przerażające, o tym, co działo się później, tylko słyszał. Ktoś musiał zginąć, ale to były ofiary, które musieli i mogli pozwolić sobie ponieść. Skinął głową w niedbałym powitaniu, witając zgromadzonych czarodziejów pojedynczym gestem. Pochwycił spojrzenie Drew, po czym skierował się w stronę bliższego sobie krańca stołu, zajmując miejsce obok Deirdre; wzrok prędko wyłapał towarzyszącą mu dziewczynę, którą obdarzył przelotną uwagę, by powrócić pytającym spojrzeniem ku źrenicom Deirdre. Któż to, czy rodzina?
rzut na opętanie
Wyminął próg niedbałym gestem obrzucając barmana, po raz ostatni był tutaj tamtego dnia, kiedy odezwały się w nim moce nieprzerwanie przerażające, o tym, co działo się później, tylko słyszał. Ktoś musiał zginąć, ale to były ofiary, które musieli i mogli pozwolić sobie ponieść. Skinął głową w niedbałym powitaniu, witając zgromadzonych czarodziejów pojedynczym gestem. Pochwycił spojrzenie Drew, po czym skierował się w stronę bliższego sobie krańca stołu, zajmując miejsce obok Deirdre; wzrok prędko wyłapał towarzyszącą mu dziewczynę, którą obdarzył przelotną uwagę, by powrócić pytającym spojrzeniem ku źrenicom Deirdre. Któż to, czy rodzina?
rzut na opętanie
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 23.09.21 9:51, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kolejny raz pojawił się w mieście i znów późnym wieczorem mając za cel Wywernę. Ostatniego razu nie wspominał dobrze, chociaż rany na dłoni zagoiły się wystarczająco szybko, nie pozostawiając po sobie większych śladów. Oparzenia po Locus i wcześniejsze blizny, skutecznie ukrywały te mniej znaczące skazy na skórze, które straciły już na kolorze. Dlatego mimo odczuwanej niechęci, nie zamierzał zignorować zwołanego spotkania. Zainteresowanie Czarnego Pana dwoma hrabstwami, pozostałymi w Anglii ziemiami niczyimi, było już wystarczającym impulsem do działania. Po tym, co miało miejsce w Staffordshire, nie warto było osiadać i czekać nie wiadomo na co.
Spojrzał obojętnie na wnętrze lokalu, skinął tylko głową barmanowi, pokonując znaną drogę ku większej sali. Uważny wzrok prześlizgnął się po zebranych wewnątrz osobach, nieco zdziwiła go ilość nowych twarzy, ale przy tym nie wszystkie były obce. Skinieniem przywitał się z tymi, którzy służyli Czarnemu Panu dłużej niż on lub swoje pierwsze pojawienie w podobnym gronie mieli wraz z nim. W drugim przypadku był to jednak dość ponury rezultat. Zajął pierwsze, lepsze wolne miejsce, gdzieś w połowie stołu i nie przywiązując uwagi, koło kogo przyjdzie mu usiąść. To nie miało większego znaczenia. Czekając w ciszy, aż wszyscy się zbiorą, powiódł wzrokiem po tych, którzy znaleźć się już w środku. Na krótki moment zatrzymał spojrzenie na Tatianie, ale nie poświęcił tej temperamentnej kobiecie więcej uwagi. Zwłaszcza gdy już w wejściu zauważył, Hannibala, kolejnego kuzyna z Rookwoodów, zerknął przy tym na Sigrun jeszcze raz. Zainteresowane spojrzenie spoczęło w końcu na Wren, której nie spodziewałby się tutaj nigdy. Ciężko mu było nawet określić, dlaczego nie, ale po prostu. Z lichym cieniem zaniepokojenia zauważył za to brak obecności starego przyjaciela, nie bardzo wiedząc, co stało za ostatnią ciszą z jego strony. Może to był czas, aby zainteresować się chociaż trochę, lecz i tak musiał odłożyć tą kwestię na później. Na razie przeciągająca się cisza, wmuszała oczekiwanie na kolejne osoby, a błękitne tęczówki zatrzymały się już na blacie, gdy odrobina ciekawości zniknęła.
Spojrzał obojętnie na wnętrze lokalu, skinął tylko głową barmanowi, pokonując znaną drogę ku większej sali. Uważny wzrok prześlizgnął się po zebranych wewnątrz osobach, nieco zdziwiła go ilość nowych twarzy, ale przy tym nie wszystkie były obce. Skinieniem przywitał się z tymi, którzy służyli Czarnemu Panu dłużej niż on lub swoje pierwsze pojawienie w podobnym gronie mieli wraz z nim. W drugim przypadku był to jednak dość ponury rezultat. Zajął pierwsze, lepsze wolne miejsce, gdzieś w połowie stołu i nie przywiązując uwagi, koło kogo przyjdzie mu usiąść. To nie miało większego znaczenia. Czekając w ciszy, aż wszyscy się zbiorą, powiódł wzrokiem po tych, którzy znaleźć się już w środku. Na krótki moment zatrzymał spojrzenie na Tatianie, ale nie poświęcił tej temperamentnej kobiecie więcej uwagi. Zwłaszcza gdy już w wejściu zauważył, Hannibala, kolejnego kuzyna z Rookwoodów, zerknął przy tym na Sigrun jeszcze raz. Zainteresowane spojrzenie spoczęło w końcu na Wren, której nie spodziewałby się tutaj nigdy. Ciężko mu było nawet określić, dlaczego nie, ale po prostu. Z lichym cieniem zaniepokojenia zauważył za to brak obecności starego przyjaciela, nie bardzo wiedząc, co stało za ostatnią ciszą z jego strony. Może to był czas, aby zainteresować się chociaż trochę, lecz i tak musiał odłożyć tą kwestię na później. Na razie przeciągająca się cisza, wmuszała oczekiwanie na kolejne osoby, a błękitne tęczówki zatrzymały się już na blacie, gdy odrobina ciekawości zniknęła.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Spotkanie w tak licznym gronie mogło zasiać niepewność. Nie jednak w niej. Tego dnia przy długim stole zgromadzić mieli się licznie dla Czarnego Pana, odpowiadając na jego wezwanie, wspierać go w realizacji fantastycznych ambicji. Kolejne rozkazy, kolejne wpływy i twarze, których wokół siebie zbierał coraz więcej. Miała ich poznać. Tych objętych zasłoną tajemnicy i tych, o zaangażowaniu których krążyły już pośród popleczników lorda legendy. Ceniła wiele sylwetek, które spodziewała się tu ujrzeć. Rozbudzali mroczne, chore fantazje, pociągali za sobą. Byli jak wskazówka, dodatkowa energia, jak potężne widmo, przewodnik w chwili grozy. Irina w grudniu zdołała dobitnie przekonać się o tym, że niektóre sprawy nie szły tak łatwo, jak mogliby tego oczekiwać. Tym bardziej musieli być czujni i perfekcyjnie zorganizowani. Jak jeden organizm, jak jedna zjednoczona siła.
Do Białej Wywerny przybywała jako rycerz. Objęta wyższymi honorami, nagrodzona za oddanie właściwej sprawie. Przybywała także jako Macnair. Część rodziny o wielu zasłużonych twarzach. Było ich coraz więcej, trudno lekceważyć udział ich rodziny w przedsięwzięciach Czarnego Pana. Nazwisko naznaczone czarną magią, duma płynąca w jej żyłach. Wystarczyło spojrzeć na tych dwóch młodych mężczyzn, który tak głęboko angażowali się w sprawę. Teraz, wkraczając do sali, brodę unosiła wysoko, a jej ostre spojrzenie rozcinało rzeczywistość. Analizowała twarze, spojrzenia, utrapienia. Wielu tu było bowiem takich, którzy oddali część duszy i zdrowia dla potęgi, dla misji. Nie zamierzała czynić inaczej. Zależało jej, by wzmocnić nie tylko samego przywódcę, wielkiego mistrza, ale i familię. Rozbici i rozproszeni mieli wkrótce odrodzić się, odkopać z ruin. Nikt nie mógłby zarzucić im nieudacznictwa. Wspinali się po chwale. Nie zadrżała ani razu, zasiadając między tak mrocznymi znakomitościami. Nie zastanawiała się, czy zasłuży na zaufanie i przychylne spojrzenie pozostałych. Była spokojna, całkowicie skoncentrowana. Przyszli tutaj bowiem w określonym celu. Czekała ich narada. Istniały więc sprawy, którym należało się przyjrzeć bliżej. Palce owinięte w czarną skórę przesunęły się lekko po ławie. Rozejrzała się, ofiarowując pozostałym wyważone, niemal beznamiętne spojrzenie. Gotowa była wysłuchać głosów przywódców, ale sama chętnie wsparłaby ich słowem. Pewne obserwacje i sprawy budziły bowiem niezdrowe zainteresowanie – nie tylko jej. Powinni wiedzieć. Być może kilka podsłuchanych w domu pogrzebowym szeptów stanie się pretekstem do roziskrzenia. Między otaczającymi ją postaciami dostrzegła kilka znajomych spojrzeń. Były to sylwetki, z którymi bez obaw podjęłaby współpracę. Wszyscy swe zaufanie i różdżki oddawali Czarnemu Panu. Wszyscy byli tutaj dla niego. Dokąd dzisiaj miało ich to doprowadzić?
Do Białej Wywerny przybywała jako rycerz. Objęta wyższymi honorami, nagrodzona za oddanie właściwej sprawie. Przybywała także jako Macnair. Część rodziny o wielu zasłużonych twarzach. Było ich coraz więcej, trudno lekceważyć udział ich rodziny w przedsięwzięciach Czarnego Pana. Nazwisko naznaczone czarną magią, duma płynąca w jej żyłach. Wystarczyło spojrzeć na tych dwóch młodych mężczyzn, który tak głęboko angażowali się w sprawę. Teraz, wkraczając do sali, brodę unosiła wysoko, a jej ostre spojrzenie rozcinało rzeczywistość. Analizowała twarze, spojrzenia, utrapienia. Wielu tu było bowiem takich, którzy oddali część duszy i zdrowia dla potęgi, dla misji. Nie zamierzała czynić inaczej. Zależało jej, by wzmocnić nie tylko samego przywódcę, wielkiego mistrza, ale i familię. Rozbici i rozproszeni mieli wkrótce odrodzić się, odkopać z ruin. Nikt nie mógłby zarzucić im nieudacznictwa. Wspinali się po chwale. Nie zadrżała ani razu, zasiadając między tak mrocznymi znakomitościami. Nie zastanawiała się, czy zasłuży na zaufanie i przychylne spojrzenie pozostałych. Była spokojna, całkowicie skoncentrowana. Przyszli tutaj bowiem w określonym celu. Czekała ich narada. Istniały więc sprawy, którym należało się przyjrzeć bliżej. Palce owinięte w czarną skórę przesunęły się lekko po ławie. Rozejrzała się, ofiarowując pozostałym wyważone, niemal beznamiętne spojrzenie. Gotowa była wysłuchać głosów przywódców, ale sama chętnie wsparłaby ich słowem. Pewne obserwacje i sprawy budziły bowiem niezdrowe zainteresowanie – nie tylko jej. Powinni wiedzieć. Być może kilka podsłuchanych w domu pogrzebowym szeptów stanie się pretekstem do roziskrzenia. Między otaczającymi ją postaciami dostrzegła kilka znajomych spojrzeń. Były to sylwetki, z którymi bez obaw podjęłaby współpracę. Wszyscy swe zaufanie i różdżki oddawali Czarnemu Panu. Wszyscy byli tutaj dla niego. Dokąd dzisiaj miało ich to doprowadzić?
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Oczekiwałem, aż zbiorą się wszyscy zaproszeni, lecz nie patrzyłem w kierunku drzwi. Godzina była ustalona, podobnie jak temat dzisiejszego spotkania, a zatem liczyłem, że czym prędzej przejdziemy do konkretów nie rozwodząc się nad sukcesami, jak i porażkami minionych miesięcy. Ramsey przekroczył progi jako pierwszy; jego oczy wydawały się skupione na celu, nie szukającego prostej rozmowy o niczym, dlatego nie zagajałem go. Wciąż mieliśmy sobie pewne kwestie do wyjaśnienia, gdzieś w głębi siebie byłem przekonany, że miał mi ostatnie zachowanie za złe, ale nie był to ani dobry moment, a tym bardziej miejsce. Prywatne niesnaski powinniśmy wyjaśniać na osobności i tak też planowałem zrobić. Jako następną ujrzałem Ritę, której lekko skinąłem głową i zaraz po niej Elvirę, jaka zasiadła obok mnie. Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, po czym odchyliłem się nieznacznie za fotel, aby przywitać Deirdre. -Żałuj, bo możesz pójść na pierwszy ogień- odparłem uzdrowicielce, kiedy tylko powróciłem do niej spojrzeniem. Rzecz jasna w mych słowach na próżno było szukać prawdy, ale nie mogłem powstrzymać się przed tą drobną uszczypliwością.
Każdego Rycerza z kolei witałem podobnym gestem, tak samo jak sojuszników oraz nieznane mi twarze, które miałem okazję widzieć po raz pierwszy. Nieco dłuższe spojrzenie skupiłem na Sigrun, bowiem liczyłem, że przekaże nam istotne informacje, a także na Tristanie, wobec którego przekazałem wyraz szacunku nieco dłużej niżeli wszystkim innym. Rad byłem, ze zjawili się kuzyn oraz Irina, albowiem był to znak, iż naprawdę zamierzali zaangażować się w sprawę, a nie tylko popierać ją słownie, kiedy czyny pozostawały z boku.
W chwili, gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, a wskazówka zegara wybiła właściwą godzinę nie zamierzałem zwlekać dłużej. -Dziękuję wszystkim za przybycie- rozpocząłem chcąc zwrócić na siebie uwagę i zaniechać dalszych rozmów. -Spotkaliśmy się, aby omówić konkretne tematy i liczę, że każdy z was doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie możemy marnować czasu, dlatego oszczędzimy sobie wszystko, co wychodzi poza dwa hrabstwa, które weszły w krąg zainteresowań Czarnego Pana- dodałem rozglądając się po zgromadzonych. - East i West Suffolk oraz Warwickshire, to jest nasz cel, nasz plan na przyszłe tygodnie. Rejony pozostają wolne od wpływów i zamierzamy to zmienić. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć o nich coś więcej? O mieszkańcach, strategicznych punktach? Być może bywał tam częściej, ma rodzinę?- spytałem zdając sobie sprawę, iż każda rzecz – nawet błaha – mogła wiele wskórać. -Im więcej będziemy wiedzieć, tym większa szansa powodzenia misji i jest to najlepsza okazja, aby tym się podzielić- rzuciłem licząc, że wyjątkowo Rycerze nie będą oszczędni w słowach.
| Czas na odpis do niedzieli: 22:00.
Każdego Rycerza z kolei witałem podobnym gestem, tak samo jak sojuszników oraz nieznane mi twarze, które miałem okazję widzieć po raz pierwszy. Nieco dłuższe spojrzenie skupiłem na Sigrun, bowiem liczyłem, że przekaże nam istotne informacje, a także na Tristanie, wobec którego przekazałem wyraz szacunku nieco dłużej niżeli wszystkim innym. Rad byłem, ze zjawili się kuzyn oraz Irina, albowiem był to znak, iż naprawdę zamierzali zaangażować się w sprawę, a nie tylko popierać ją słownie, kiedy czyny pozostawały z boku.
W chwili, gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, a wskazówka zegara wybiła właściwą godzinę nie zamierzałem zwlekać dłużej. -Dziękuję wszystkim za przybycie- rozpocząłem chcąc zwrócić na siebie uwagę i zaniechać dalszych rozmów. -Spotkaliśmy się, aby omówić konkretne tematy i liczę, że każdy z was doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie możemy marnować czasu, dlatego oszczędzimy sobie wszystko, co wychodzi poza dwa hrabstwa, które weszły w krąg zainteresowań Czarnego Pana- dodałem rozglądając się po zgromadzonych. - East i West Suffolk oraz Warwickshire, to jest nasz cel, nasz plan na przyszłe tygodnie. Rejony pozostają wolne od wpływów i zamierzamy to zmienić. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć o nich coś więcej? O mieszkańcach, strategicznych punktach? Być może bywał tam częściej, ma rodzinę?- spytałem zdając sobie sprawę, iż każda rzecz – nawet błaha – mogła wiele wskórać. -Im więcej będziemy wiedzieć, tym większa szansa powodzenia misji i jest to najlepsza okazja, aby tym się podzielić- rzuciłem licząc, że wyjątkowo Rycerze nie będą oszczędni w słowach.
| Czas na odpis do niedzieli: 22:00.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Siedział wyprostowany, jak gdyby utkwił w nim długi kij, który stale korygował jego postawę, lecz za sylwetką zmanierowanego arystokraty stał jedynie estetyzm. W ciszy przysłuchiwał się nieznaczącym rozmowom, kulturalnie odpowiadał na przywitania i cierpliwie wyczekiwał, aż spotkanie oficjalnie się rozpocznie. Lodowate spojrzenie dokładnie lustrowało wszystkie twarze, starało się zapamiętać jak najwięcej ich szczegółów, sięgało pamięcią do przeszłości, wertując wspomnienia w poszukiwaniu obecnych tu postaci. Rozpoznał więcej niż kilkoro z przybyłych, co było w jego opinii dobrym wynikiem, utwierdzającym go w przekonaniu o ich lojalności wobec najwyższej idei. Trudne były czasy, a list otrzymany pod koniec stycznia dowiódł, że nie brakuje zdrajców pośród najbardziej zaufanych; i tutaj musiał mieć się na baczności, ale gdyby zdrajca pojawił się w tak niewielkim gronie... przynajmniej zyskałby twarz.
Drew wreszcie przemówił, rozpoczynając dysputę o losach dwóch hrabstw pogrążonych w anarchii. Wiedza, którą miał do przekazania Abraxas, nie miała wiele wspólnego ze strategią wojenną - nadawała jednakowoż majestatycznego wydźwięku ich przedsięwzięciu, a przede wszystkim Czarnemu Panu. Uniósł dłoń w górę, aby skierować na siebie uwagę i rozpoczął dyskusję.
- Pozwolę sobie zawrzeć głos, nim przejdziemy do omawiania strategii przejęcia tychże hrabstw, albowiem wszedłem w posiadanie wiedzy, która może usatysfakcjonować nas wszystkich. - spauzował, chcąc zebrać na siebie całą uwagę zebranych i upewniając się, że nikt nie przeszkadza w jego wypowiedzi. - Jak przyszło mi zweryfikować, na granicy wschodniego i zachodniego Suffolk mieści się wielki dwór Kentwell Hall, którego mugolscy mieszkańcy słyną z wystawiania cotygodniowych balów maskowych. Nie od zawsze należał do obecnych właścicieli. - powiedział z pewnością siebie, a informacje, którymi chciał się podzielić, miały okazać się nader interesujące, dlatego nie zwlekał zbyt długo po złapaniu oddechu. - Kentwell Hall przed wiekami stanowiło siedzibę czarodziejskiego rodu Gaunt. Ich przeniesienie do Little Hangleton od zawsze było owiane tajemnicą, lecz stary dwór wciąż zawiera dowody ich niegdysiejszej obecności. Wszelkie kosztowności zostały spieniężone przez organizatorów hucznych wydarzeń, ale jako siedziba, miejsce to ma godny, podniosły charakter. Przyznają Państwo, nie ma najmniejszych wątpliwości, że należy powziąć odpowiednie kroki, by ten dwór dla Czarnego Pana pozyskać. Kentwell Hall jest tłumnie obleganym miejscem ze wstępem wolnym, toteż pierwej winniśmy tę lokację oczyścić, a pomóc nam w tym może gęsta sieć podziemnych tuneli, które niestety na chwilę obecną pozostają plotką. Żywię szczere nadzieje, że są na tej sali osoby, które dostrzegają wagę sprawy. Proszę sobie wyobrazić, Czarny Pan na włościach - czy ta wizja nie brzmi majestatycznie? - zakończył, pozwalając reszcie osób wymienić się pomysłami, a także odnieść do jego własnego.
Drew wreszcie przemówił, rozpoczynając dysputę o losach dwóch hrabstw pogrążonych w anarchii. Wiedza, którą miał do przekazania Abraxas, nie miała wiele wspólnego ze strategią wojenną - nadawała jednakowoż majestatycznego wydźwięku ich przedsięwzięciu, a przede wszystkim Czarnemu Panu. Uniósł dłoń w górę, aby skierować na siebie uwagę i rozpoczął dyskusję.
- Pozwolę sobie zawrzeć głos, nim przejdziemy do omawiania strategii przejęcia tychże hrabstw, albowiem wszedłem w posiadanie wiedzy, która może usatysfakcjonować nas wszystkich. - spauzował, chcąc zebrać na siebie całą uwagę zebranych i upewniając się, że nikt nie przeszkadza w jego wypowiedzi. - Jak przyszło mi zweryfikować, na granicy wschodniego i zachodniego Suffolk mieści się wielki dwór Kentwell Hall, którego mugolscy mieszkańcy słyną z wystawiania cotygodniowych balów maskowych. Nie od zawsze należał do obecnych właścicieli. - powiedział z pewnością siebie, a informacje, którymi chciał się podzielić, miały okazać się nader interesujące, dlatego nie zwlekał zbyt długo po złapaniu oddechu. - Kentwell Hall przed wiekami stanowiło siedzibę czarodziejskiego rodu Gaunt. Ich przeniesienie do Little Hangleton od zawsze było owiane tajemnicą, lecz stary dwór wciąż zawiera dowody ich niegdysiejszej obecności. Wszelkie kosztowności zostały spieniężone przez organizatorów hucznych wydarzeń, ale jako siedziba, miejsce to ma godny, podniosły charakter. Przyznają Państwo, nie ma najmniejszych wątpliwości, że należy powziąć odpowiednie kroki, by ten dwór dla Czarnego Pana pozyskać. Kentwell Hall jest tłumnie obleganym miejscem ze wstępem wolnym, toteż pierwej winniśmy tę lokację oczyścić, a pomóc nam w tym może gęsta sieć podziemnych tuneli, które niestety na chwilę obecną pozostają plotką. Żywię szczere nadzieje, że są na tej sali osoby, które dostrzegają wagę sprawy. Proszę sobie wyobrazić, Czarny Pan na włościach - czy ta wizja nie brzmi majestatycznie? - zakończył, pozwalając reszcie osób wymienić się pomysłami, a także odnieść do jego własnego.
Ostatnio zmieniony przez Abraxas Malfoy dnia 25.09.21 13:05, w całości zmieniany 1 raz
Poczuł na sobie spojrzenie kilku osób - uwaga niektórych go zaskoczyła, innych mu schlebiła, ale jak na polityka przystało nie okazywał już żadnych emocji, czekając na rozpoczęcie spotkania w cierpliwym milczeniu. Był już świadom znaczenia Suffolk i Warwickshire dla Czarnego Pana, więc wytrwale poszukiwał wśród swoich kontaktów informacji o obu hrabstwach. Byłoby prościej, gdyby wciąż miał jakiekolwiek mugolskie kontakty, ale te spalił wiele lat temu. Pozostawały mu rozmowy z nielicznymi czarodziejami, którzy bywali na interesujących Rycerzy Walpurgii ziemiach, subtelna dźwignia perswazji i ośmielenie ich do mówienia. Zadanie szło nieco wolniej, niż Sallow się spodziewał, a wkrótce dowiedział się, dlaczego. Najwyraźniej mugole w niektórych częściach Suffolk skutecznie zniechęcali czarodziejów do zapuszczania się na "swoje" ziemie, aktywnie tępiąc wszelkie przejawy magii jeszcze przed wojną. To te informacje podchwycił Sallow, wyczuwając okazję. Pochwycenie i zdławienie aktywnych i zażartych wrogów magicznego świata mogłoby zostać doskonale wykorzystane. Nie tylko do wzmocnienia wpływów w Suffolk, a w całej Wielkiej Brytanii. Reportaże "Walczącego Maga" o płonących stosach, zarówno te zmyślone, jak i prawdziwe, stawały się już trochę powtarzalne. Cornelius Sallow chętnie podsunie dziennikarzom lepszą historię, historię o triumfalnym i słodkim smaku zemsty.
Najpierw trzeba ją tylko napisać.
Czy Czarny Pan potrzebuje ruin Gauntów, czy nie prościej byłoby oddać mu jeden z zadbanych szlacheckich dworów? - przemknęło mu przez myśl, gdy słuchał o Kentwick Hall. Toczyli wojnę, przez którą było trudno o karmę dla kota Corneliusa, wszystkie arystokratyczne rody mogłyby chyba odstąpić najpotężniejszemu czarodziejowi najpiękniejszy dwór. Myśli zachował jednak dla siebie, nie powinny ujrzeć światła dziennego w obecności tylu zgromadzonych o błękitnej krwi. Uśmiechnął się jedynie uprzejmie, pozostawiając komentarze bardziej doświadczonym i bardziej zaznajomionym z podobnymi miejscami, on był w dworach jedynie gościem. Odczekał, aż sir Malfoy skończy mówić i płynnie podjął temat Suffolk:
-Również zainteresowałem się Suffolk, a konkretnie przejawami tępienia czarodziejów na tych ziemiach. Ruch antymagiczny jest tam dość prężny i posiada długą historię. Udało mi się ustalić, że sir William Traven Aitken, burmistrz miasteczka Bury St. Edmunds masowo tępi czarodziejów od kilkunastu lat, nie tylko w swoim miasteczku, ale i w całym hrabstwie. Najprawdopodobniej współpracuje z baronetem Ipswich, sir James'em Harwood Harrison, członkiem mugolskiego parlamentu. - nie był pewien, czy zebrani orientują się w mugolskich tytułach i funkjach politycznych, sam musiał sobie odświeżyć nieco terminologii, ale w razie potrzeby wszystko wyjaśni. -Baronet był świadkiem katastrofy Ministerstwa Magii, widział magię naocznie, gdy ziemia zapadła się wraz z budynkami, od tamtej pory działa ponoć w tajnej mugolskiej organizacji, która zwalcza czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii. Pojmanie i przesłuchanie obydwu polityków może dostarczyć nam cennych informacji o mugolskim ruchu oporu, a odpowiednia propaganda opisująca ich zbrodnie oraz nasze działania wzmocni morale ludności w całym Suffolk i całym kraju. - zaproponował. -Jest miejsce, w którym na pewno można zastać ich obojga, o stałej porze. Udało mi się ustalić, że co niedzielę pojawiają się w katedrze w St. Bury's. To... - Layla tłumaczyła mu to kiedyś, ale nawet wtedy z trudnością pojmował religię, a na pewno nie potrafił jej dobrze wyjaśnić. -... miejsce mugolskiego kultu, gromadzą się tam o stałej porze na grupowe... spotkania. Interesujący nas politycy zjawią się tam w towarzystwie wielu mugoli, do nas należy decyzja czy chcemy schwytać tylko ich, czy też zająć się wszystkimi obecnymi. - zaproponował, wzruszając lekko ramionami. Najbardziej interesowały go informacje posiadane przez baroneta i propagandowy potencjał pokazowego procesu burmistrza, nie chciał aby ginęli zbyt szybko, zbyt anonimowo, w tłumie innych mugoli. Jeśli nie dysponowali dużymi siłami, mogli po prostu ich porwać.
Mogli też rozprawić się z tłumem. Los anonimowych twarzy nie obchodził Corneliusa, a choć do niedawna przemoc wzbudzała w nim pewien dyskomfort (nie do końca z powodu sumienia, po prostu była tak brudna, a on nie znosił brudu i plam, które nawet zaklęciom trudno było wywabić), ale już nauczył się go ignorować.
mugoloznastwo I
Najpierw trzeba ją tylko napisać.
Czy Czarny Pan potrzebuje ruin Gauntów, czy nie prościej byłoby oddać mu jeden z zadbanych szlacheckich dworów? - przemknęło mu przez myśl, gdy słuchał o Kentwick Hall. Toczyli wojnę, przez którą było trudno o karmę dla kota Corneliusa, wszystkie arystokratyczne rody mogłyby chyba odstąpić najpotężniejszemu czarodziejowi najpiękniejszy dwór. Myśli zachował jednak dla siebie, nie powinny ujrzeć światła dziennego w obecności tylu zgromadzonych o błękitnej krwi. Uśmiechnął się jedynie uprzejmie, pozostawiając komentarze bardziej doświadczonym i bardziej zaznajomionym z podobnymi miejscami, on był w dworach jedynie gościem. Odczekał, aż sir Malfoy skończy mówić i płynnie podjął temat Suffolk:
-Również zainteresowałem się Suffolk, a konkretnie przejawami tępienia czarodziejów na tych ziemiach. Ruch antymagiczny jest tam dość prężny i posiada długą historię. Udało mi się ustalić, że sir William Traven Aitken, burmistrz miasteczka Bury St. Edmunds masowo tępi czarodziejów od kilkunastu lat, nie tylko w swoim miasteczku, ale i w całym hrabstwie. Najprawdopodobniej współpracuje z baronetem Ipswich, sir James'em Harwood Harrison, członkiem mugolskiego parlamentu. - nie był pewien, czy zebrani orientują się w mugolskich tytułach i funkjach politycznych, sam musiał sobie odświeżyć nieco terminologii, ale w razie potrzeby wszystko wyjaśni. -Baronet był świadkiem katastrofy Ministerstwa Magii, widział magię naocznie, gdy ziemia zapadła się wraz z budynkami, od tamtej pory działa ponoć w tajnej mugolskiej organizacji, która zwalcza czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii. Pojmanie i przesłuchanie obydwu polityków może dostarczyć nam cennych informacji o mugolskim ruchu oporu, a odpowiednia propaganda opisująca ich zbrodnie oraz nasze działania wzmocni morale ludności w całym Suffolk i całym kraju. - zaproponował. -Jest miejsce, w którym na pewno można zastać ich obojga, o stałej porze. Udało mi się ustalić, że co niedzielę pojawiają się w katedrze w St. Bury's. To... - Layla tłumaczyła mu to kiedyś, ale nawet wtedy z trudnością pojmował religię, a na pewno nie potrafił jej dobrze wyjaśnić. -... miejsce mugolskiego kultu, gromadzą się tam o stałej porze na grupowe... spotkania. Interesujący nas politycy zjawią się tam w towarzystwie wielu mugoli, do nas należy decyzja czy chcemy schwytać tylko ich, czy też zająć się wszystkimi obecnymi. - zaproponował, wzruszając lekko ramionami. Najbardziej interesowały go informacje posiadane przez baroneta i propagandowy potencjał pokazowego procesu burmistrza, nie chciał aby ginęli zbyt szybko, zbyt anonimowo, w tłumie innych mugoli. Jeśli nie dysponowali dużymi siłami, mogli po prostu ich porwać.
Mogli też rozprawić się z tłumem. Los anonimowych twarzy nie obchodził Corneliusa, a choć do niedawna przemoc wzbudzała w nim pewien dyskomfort (nie do końca z powodu sumienia, po prostu była tak brudna, a on nie znosił brudu i plam, które nawet zaklęciom trudno było wywabić), ale już nauczył się go ignorować.
mugoloznastwo I
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź