Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alisa Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Poczucie gorąca narastało, gdy próba teleportacji podjęta przez Alisę zakończyła się sukcesem - kobieta zniknęła, pozostawiając za sobą walący się budynek Wywerny. Tuż przed deportacją dostrzegła jeszcze jasną poświatę rozganiającą mroki korytarza prowadzącego do sali głównej, a także coraz mocniej odczuwalny swąd spalenizny. Zanim Alisa mogła się spostrzec, znalazła się w lazarecie nokturnowej uzdrowicielki.
| To koniec twojego udziału w wydarzeniu - udało ci się opuścić Wywernę bez większych szkód. Możesz swobodnie prowadzić wątki z późniejszą datą. Do końca kwietnia i przez pierwszy tydzień maja odczuwać będziesz skutki zaklęcia rzuconego przez Raidena - dokuczać będzie ci promieniujący ból mięśni całego ciała, ale o niewielkim natężeniu; w żaden sposób nie uniemożliwi ci funkcjonowania. Jeżeli zaleczysz ból odpowiednim eliksirem bądź magią leczniczą, przestaniesz go odczuwać.
| To koniec twojego udziału w wydarzeniu - udało ci się opuścić Wywernę bez większych szkód. Możesz swobodnie prowadzić wątki z późniejszą datą. Do końca kwietnia i przez pierwszy tydzień maja odczuwać będziesz skutki zaklęcia rzuconego przez Raidena - dokuczać będzie ci promieniujący ból mięśni całego ciała, ale o niewielkim natężeniu; w żaden sposób nie uniemożliwi ci funkcjonowania. Jeżeli zaleczysz ból odpowiednim eliksirem bądź magią leczniczą, przestaniesz go odczuwać.
Wiatr wył i wył żałośnie, tak głośno, na ile sił w płucach miała matka ziemia. Nad Nokturnem rozszalała się tego wieczoru prawdziwie jesienna burza, czyniąc to miejsce jeszcze bardziej ponurym, wilgotnym i wstrętnym. Przemierzała jego kręte uliczki pewnym krokiem, lecz cofnęła się, gdy coś trzasnęło i wysokie, stare drzewo padło na ziemię. Zdążyło już uschnąć, nie wytrzymało naporu wichru; Sigrun i tak dziwiła się, że zdołało urosnąć tak wysoko - tutaj, na Nokturnie, czarna magia wisiała w powietrzu, było przesycone jej plugawymi mocami; nic nie miało tu szansy zdrowo dojrzeć. Konar usunęła z drogi sprawnym zaklęciem; kilka chwil później przekroczyła już próg niedawno odbudowanej Białej Wywerny. Wydawało jej się, że zaledwie wczoraj malowała tu ściany, wszystko powinno pachnieć nowością, a już zdążyło prześmierdnąć alkoholem i czarodziejami spod ciemnej gwiazdy, którzy zwykli tu przesiadywać. Ściągnęła ciemny płaszcz z ramion i podążyła w stronę jednej z sal bocznych; główna była zbyt pełna, roznegliżowane czarownice tańczyły już na stołach do muzyki przygrywanej im przez półgoblina na magicznym akordeonie, a choć przyglądała się temu chwilę z rozbawieniem, to była pewna, że jeszcze nie jest dość pijana, aby wziąć udział w tej zabawie - ale to mogło ulec przecież jeszcze zmianie. Chwilę błąkała się po Białej Wywernie, próbując odnaleźć spojrzeniem znajomą sylwetkę; Macnair musiał tu przecież gdzieś być. A gdy wreszcie dojrzała go przy jednym ze stolików bez zwłoki ruszyła w jego stronę. Pelerynę niedbałym ruchem rzuciła na wolne krzesło. Wygładziła zaraz szatę, którą miała na sobie - prostą suknię o barwie butelkowej zieleni.
Zamiast przywitać się z szatynem jak Merlin przykazał, to bezceremonialnie położyła dłoń na jego ramieniu, robiąc przy tym śmiertelnie poważną minę; obdarzyła go badawczym spojrzeniem i spytała: - Jesteś gotowy, aby wyjść naprzeciw swemu przeznaczeniu? - tym samym głosem, którym straszyła tamte Merlinowi ducha winna dzierlatki w zagajniku, pragnące jedynie odkryć sekrety swej przyszłości.
Parsknęła zaraz śmiechem i zajęła miejsce przy stoliku; palcami przeczesała długie, jasne włosy, dotychczas skrywane pod kapturem peleryny. - No i gdzie ten alkohol? - spytała nagląco; siedziała z nim już ile? Dziesięć sekund? A na stole próżno było szukać dla niej szklanki.
Skandal.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przywyknął do kapryśnej pogody objawiającej się siąpiącym deszczem, przelotnymi burzami i porywistym wiatrem niosącym nieprzyjemny chłód. Na wschodzie taka aura była codziennością, rzadko świeciło słońce, ponura szarość obejmowała swymi ramionami strzeliste budynki zatapiając je w gęstej mgle. Nie przywiązywał do tego wagi, już dawno przestał zwracać na takową uwagę, zbyt bardzo cenił swój czas, aby marnować go na tak prymitywne rozmyślenia, a tym bardziej zmartwienia.
Udając się do Białej Wywerny tradycyjnie zarzucił czarny kaptur na głowę nie mając w zamiarze wystawiać swego wizerunku na pokaz. Unikał ciekawskich spojrzeń, anonimowość była niezwykle ważna, choć i tak doskonale wiedział, że wiele osób poznawało już jego sylwetkę, która właściwie większość wieczorów przekraczała progi owego baru. Nokturn miał jednak to do siebie, że rzadko ktokolwiek odważył się zaczepić innych, a tym bardziej poświęcić obserwacji nader wiele uwagi zważywszy na niebezpieczeństwo z tym wiążące się. Osoby kroczące brudnymi, brukowanymi alejkami nie zachęcały do zawierania nowych znajomości budząc częściej strach, jak jakiekolwiek inne pozytywne emocje. Tylko szaleńcy podejmowali się tego ryzyka często kończąc jako nagłówek nekrologu w proroku codziennym. Szatynowi wcale nie było żal z tego powodu.
Skinął głową do barmana w chwili, gdy zajął jedno z wysokich siedzisk tuż przed barem. Ognista to było to czego potrzebował, a fakt, że Sigrun jak zwykle kazała na siebie czekać zadziałał na korzyść – nie będzie musiał znosić jej na trzeźwo. W zasadzie polubił dziewczynę, szanował ją za odwagę i znajomość własnych wartości oraz umiejętności, które nie należały do najbanalniejszych oraz rzecz jasna nieodłącznej kwestii powielanych poglądów. Szlamolubni budzili w nim wstręt, swego rodzaju odrazę, której nie potrafił powstrzymać, bowiem jego zdaniem to właśnie oni ściągali na magiczny świat tak wiele plugawych i zbędnych problemów. Nie widział żadnego racjonalnego powodu, dla którego krew miała być nieustannie mieszana, a ów wynaturzenie akceptowalne.
Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, gdy poczuł na swym ramieniu dłoń. Kolejne słowa tylko sprowokowały jego uszczypliwą odpowiedź. -Tak bardzo walczysz o równość, że nie mógłbym pozwolić Ci na mierzenie się z faktem postawionego drinka.- rzucił wyginając wargi w szyderczym uśmiechu i posłał jej krótkie, pełne politowania spojrzenie. -Opowiedz mi o tym przeznaczeniu. Jeśli ty masz nim być, to pozwól mi zginąć godnie ze szklanką w dłoni.- uniósł brew, a następnie dłoń w wyraźnym geście w kierunku barmana, iż należy czym prędzej podać wypełnione po brzegi szkło.
Udając się do Białej Wywerny tradycyjnie zarzucił czarny kaptur na głowę nie mając w zamiarze wystawiać swego wizerunku na pokaz. Unikał ciekawskich spojrzeń, anonimowość była niezwykle ważna, choć i tak doskonale wiedział, że wiele osób poznawało już jego sylwetkę, która właściwie większość wieczorów przekraczała progi owego baru. Nokturn miał jednak to do siebie, że rzadko ktokolwiek odważył się zaczepić innych, a tym bardziej poświęcić obserwacji nader wiele uwagi zważywszy na niebezpieczeństwo z tym wiążące się. Osoby kroczące brudnymi, brukowanymi alejkami nie zachęcały do zawierania nowych znajomości budząc częściej strach, jak jakiekolwiek inne pozytywne emocje. Tylko szaleńcy podejmowali się tego ryzyka często kończąc jako nagłówek nekrologu w proroku codziennym. Szatynowi wcale nie było żal z tego powodu.
Skinął głową do barmana w chwili, gdy zajął jedno z wysokich siedzisk tuż przed barem. Ognista to było to czego potrzebował, a fakt, że Sigrun jak zwykle kazała na siebie czekać zadziałał na korzyść – nie będzie musiał znosić jej na trzeźwo. W zasadzie polubił dziewczynę, szanował ją za odwagę i znajomość własnych wartości oraz umiejętności, które nie należały do najbanalniejszych oraz rzecz jasna nieodłącznej kwestii powielanych poglądów. Szlamolubni budzili w nim wstręt, swego rodzaju odrazę, której nie potrafił powstrzymać, bowiem jego zdaniem to właśnie oni ściągali na magiczny świat tak wiele plugawych i zbędnych problemów. Nie widział żadnego racjonalnego powodu, dla którego krew miała być nieustannie mieszana, a ów wynaturzenie akceptowalne.
Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, gdy poczuł na swym ramieniu dłoń. Kolejne słowa tylko sprowokowały jego uszczypliwą odpowiedź. -Tak bardzo walczysz o równość, że nie mógłbym pozwolić Ci na mierzenie się z faktem postawionego drinka.- rzucił wyginając wargi w szyderczym uśmiechu i posłał jej krótkie, pełne politowania spojrzenie. -Opowiedz mi o tym przeznaczeniu. Jeśli ty masz nim być, to pozwól mi zginąć godnie ze szklanką w dłoni.- uniósł brew, a następnie dłoń w wyraźnym geście w kierunku barmana, iż należy czym prędzej podać wypełnione po brzegi szkło.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie tylko przywykła do podobnej aury pogodowej, ale wprost za nią przepadała; męczyły ją okrutnie upały, wysokie temperatury, słońce raziło w oczy; czuła się zwyczajnie lepiej, gdy chłodne, rześkie powietrze szczypało w policzki, cuciło, otrzeźwiało zmysły, nierzadko otępione ubiegłą nocą pełną używek, alkoholu i zabawy. Nie była wrażliwa na piękno, sztukę, lecz trudno było nie docenić jesiennego krajobrazu - więdnących liści, żółknącej trawy, całej palety czerwieni i brązów. Wszystko umierało - i dlatego było dziwnie piękne. Zwracała na to uwagę, w przeciwieństwie do Macnaira, ale ona, w przeciwieństwie do niego, spędzała tak większość swego czasu - nie nad księgami o starożytnych runach, nie przy artefaktach, a tropiąc magiczne stworzenia. Z tego żyła, z czegoś musiała.
Mogła żyć inaczej. Otrzymała z czystą krwią dar metamorfomagii; nie miała skrupułów, by to wykorzystać. Mogła wieść żywot oszustki, z łatwością okradać innych, prać brudne pieniądze, robić lewe interesy; do tego nie miała jednak takiej smykałki jak do łowów, których uczono ją już od najmłodszych lat - to one były dla niej wyzwaniem.
- Nigdy nie wątpiłam w to, że jesteś gentlemanem, Macnair - odpowiedziała z przekąsem.
Czyż kobiecie nie wypadało się elegancko spóźnić? Czyż to nie mężczyzna powinien na nią czekać? Nie wysunęłaby tego argumentu, nie była aż taką hipokrytką, skoro tak głośno i uparcie domagała się równego traktowanie, to nie to - raczej roztargnienie, niedbalstwo, kiepska orientacja w czasie. Zbyt zajęta lekturą Proroka Codziennego i własnym psem nie zerknęła na zegarek, dom opuściła później, niż powinna była - bywała spóźnialska i nigdy za to nie przepraszała. Dziś także nie miała zamiaru.
- Pamiętasz coś przelał w Weymouth przez klucz? Wosk ułożył się w kałużę, o ile dobrze pamiętam, prawda? To właśnie to przeznaczenie - odparła, nonszalancko wskazując gestem na barmana, którego zauważyła kątem oka, gdy jął zbliżać się z pełnymi whisky szklankami. Postawił je i dyskretnie zniknął.
- Jeszcze nie nadeszła chwila na umieranie, Macnair. Jeśli miałeś nadzieję w końcu się wyspać, to zapomnij - zaśmiała się, sięgając po szklankę i upijając nieco bursztynowego trunku. Nagle coś przykuło jej uwagę, a na usta wpłynął szelmowski uśmiech. - Masz ochotę zagrać? - zagadnęła, wychylając się na krześle tak mocno, że istniało ryzyko, że zaraz wyrżnie orła na ziemię razem z nim. Chwyciła talię kart, leżącą przy pustym stoliku, bezczelnie ją sobie przywłaszczyła, nie pytając nikogo o zdanie. Zaczęła tasować karty, zerkając pytająco na Drew.
Mogła żyć inaczej. Otrzymała z czystą krwią dar metamorfomagii; nie miała skrupułów, by to wykorzystać. Mogła wieść żywot oszustki, z łatwością okradać innych, prać brudne pieniądze, robić lewe interesy; do tego nie miała jednak takiej smykałki jak do łowów, których uczono ją już od najmłodszych lat - to one były dla niej wyzwaniem.
- Nigdy nie wątpiłam w to, że jesteś gentlemanem, Macnair - odpowiedziała z przekąsem.
Czyż kobiecie nie wypadało się elegancko spóźnić? Czyż to nie mężczyzna powinien na nią czekać? Nie wysunęłaby tego argumentu, nie była aż taką hipokrytką, skoro tak głośno i uparcie domagała się równego traktowanie, to nie to - raczej roztargnienie, niedbalstwo, kiepska orientacja w czasie. Zbyt zajęta lekturą Proroka Codziennego i własnym psem nie zerknęła na zegarek, dom opuściła później, niż powinna była - bywała spóźnialska i nigdy za to nie przepraszała. Dziś także nie miała zamiaru.
- Pamiętasz coś przelał w Weymouth przez klucz? Wosk ułożył się w kałużę, o ile dobrze pamiętam, prawda? To właśnie to przeznaczenie - odparła, nonszalancko wskazując gestem na barmana, którego zauważyła kątem oka, gdy jął zbliżać się z pełnymi whisky szklankami. Postawił je i dyskretnie zniknął.
- Jeszcze nie nadeszła chwila na umieranie, Macnair. Jeśli miałeś nadzieję w końcu się wyspać, to zapomnij - zaśmiała się, sięgając po szklankę i upijając nieco bursztynowego trunku. Nagle coś przykuło jej uwagę, a na usta wpłynął szelmowski uśmiech. - Masz ochotę zagrać? - zagadnęła, wychylając się na krześle tak mocno, że istniało ryzyko, że zaraz wyrżnie orła na ziemię razem z nim. Chwyciła talię kart, leżącą przy pustym stoliku, bezczelnie ją sobie przywłaszczyła, nie pytając nikogo o zdanie. Zaczęła tasować karty, zerkając pytająco na Drew.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Życie oszusta wydawało się proste, pozbawione ryzyka i barier, z jakimi na co dzień przyszło im mierzyć się. Zmieniali twarz, tworzyli sobie, utkaną z daru, dowolną sylwetkę, wybierali kolor włosów, kształt nosa stawiając na anonimowość, kłamstwo i obłudę. Byli świetnymi obserwatorami; ofiarę analizowali długo i dokładnie, chyba że nie była ona nader wymagającym celem. Chłonęli zachowania, nerwowe gesty, mimikę twarzy i ubiór byle tylko najstaranniej wejść w jej rolę finalnie zakańczając wyznaczone zadanie z powodzeniem. To było ciekawe, fascynujące, jednakże podobnie jak Sigrun nie widział siebie w podobnej roli. Używał daru, korzystał z jego niesamowitych profitów, ale nie traktował tego jako sposób na życie – takowy miał zupełnie inny, trudniejszy i bardziej wymagający. Cholernie lubił wyzwania, były jego słabością.
-Buduje me ego fakt, że wychodzisz z takowego założenia.- wygiął wargi w szelmowskim uśmiechu doskonale wiedząc, że jej słowa stanowiły tylko i wyłącznie ironię. Gentlemanem był tylko wtedy, gdy zmuszała go do tego sytuacja, a wówczas nie poczuwał się do podobnego, mało przyjemnego obowiązku. Z resztą Rookwood nie znała go od dzisiaj i zdawała sobie sprawę, że w jego towarzystwie raczej nie przyjdzie jej poczuć się jak prawdziwa dama.
Elegancko spóźnić mógł się tylko kupiec z dodatkową opłatą za zwłokę. Szanując innych czas równie mocno jak swój unikał sytuacji, kiedy ktoś musiał zerkać na zegarek w oczekiwaniu na jego przybycie. Była to właściwie jedna z niewielu jego zalet i oznak dobrego wychowania – czy jednak wartości nabyte można dopisać do listy aspektów, które poprawnie ukształtowała w nim rodzicielka? Zapewne nie, nauczył się tego dopiero na szlaku, gdzie znaczenie miała każda minuta, a nawet parszywa sekunda. Mimo wszystko Rookwood mógł wybaczyć, miała szczęście że darzył ją sympatią.
-Jak mogłem zapomnieć. Cały wieczór musiałem męczyć się w Twoim towarzystwie.- przewrócił oczami powracając wzrokiem do pełnego szkła, które czym prędzej chciał opróżnić. Nie wyobrażał sobie wracać do mieszkania na trzeźwo. -Kiedyś myślałem, że to za młodu człowiek mniej śpi, ale obecnie jestem pewien, iż byłem w błędzie.- dodał unosząc nieznacznie szklankę w geście toastu, a następnie upił jej zawartości czując przyjemne pieczenie w gardle. Ognista była niezastąpiona.
Spojrzawszy na tasowane w jej dłoniach karty uśmiechnął się kąśliwie nie widząc przeszkód, aby zagrać kilka partii Czarodziejskiego Oczka. Zgodnie z zasadami obowiązywały żartobliwe kary, a on wcale nie czuł wstydu by móc w przypadku przegranej podjąć się wykonania poszczególnej z nich.
-Sprawdźmy kto ma dzisiaj więcej szczęścia i tym samym jutro obudzi się z mniejszym kacem.- rzucił kpiąco oczekując na pierwszą kartę. Może by tak as na dobry start?
-Buduje me ego fakt, że wychodzisz z takowego założenia.- wygiął wargi w szelmowskim uśmiechu doskonale wiedząc, że jej słowa stanowiły tylko i wyłącznie ironię. Gentlemanem był tylko wtedy, gdy zmuszała go do tego sytuacja, a wówczas nie poczuwał się do podobnego, mało przyjemnego obowiązku. Z resztą Rookwood nie znała go od dzisiaj i zdawała sobie sprawę, że w jego towarzystwie raczej nie przyjdzie jej poczuć się jak prawdziwa dama.
Elegancko spóźnić mógł się tylko kupiec z dodatkową opłatą za zwłokę. Szanując innych czas równie mocno jak swój unikał sytuacji, kiedy ktoś musiał zerkać na zegarek w oczekiwaniu na jego przybycie. Była to właściwie jedna z niewielu jego zalet i oznak dobrego wychowania – czy jednak wartości nabyte można dopisać do listy aspektów, które poprawnie ukształtowała w nim rodzicielka? Zapewne nie, nauczył się tego dopiero na szlaku, gdzie znaczenie miała każda minuta, a nawet parszywa sekunda. Mimo wszystko Rookwood mógł wybaczyć, miała szczęście że darzył ją sympatią.
-Jak mogłem zapomnieć. Cały wieczór musiałem męczyć się w Twoim towarzystwie.- przewrócił oczami powracając wzrokiem do pełnego szkła, które czym prędzej chciał opróżnić. Nie wyobrażał sobie wracać do mieszkania na trzeźwo. -Kiedyś myślałem, że to za młodu człowiek mniej śpi, ale obecnie jestem pewien, iż byłem w błędzie.- dodał unosząc nieznacznie szklankę w geście toastu, a następnie upił jej zawartości czując przyjemne pieczenie w gardle. Ognista była niezastąpiona.
Spojrzawszy na tasowane w jej dłoniach karty uśmiechnął się kąśliwie nie widząc przeszkód, aby zagrać kilka partii Czarodziejskiego Oczka. Zgodnie z zasadami obowiązywały żartobliwe kary, a on wcale nie czuł wstydu by móc w przypadku przegranej podjąć się wykonania poszczególnej z nich.
-Sprawdźmy kto ma dzisiaj więcej szczęścia i tym samym jutro obudzi się z mniejszym kacem.- rzucił kpiąco oczekując na pierwszą kartę. Może by tak as na dobry start?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
W istocie żywot kusząca mógł jawić się jako niezwykle kuszący. Równał się szybkim i łatwym pieniądzom, brakowi konsekwencji i jakichkolwiek barier. Wystarczyło bystre oko, nieco sprytu i ostrożności, by wieść iście królewski żywot bez większego nakładu wysiłku. Z nudów potrafiłaby wymienić wiele przykładów jak tego dokonać, pod tym kątem mogła być nad wyraz kreatywna. Spetryfikować ekspedientkę sklepu i zakraść się tam jako ona, wyciągnąć wszystkie galeony z kasy i zniknąć raz na zawsze. Przybrać postać krewnego bogatego czarodzieja i zostać zaproszonym do jego domostwa, by go okraść pod osłoną nocy i i spierzchnąć jak gdyby nigdy nic. Wystarczyło, aby wysilili nieco głowę, poobserwowali otoczenie, nauczyli się dobrze łgać - ot i to wszystko. Ani ona, ani Macnair nie musieliby pracować, gdyby tylko chcieli, dzięki temu, co otrzymali wraz z krwią - ale to było za łatwe.
Wbrew pozorom Rookwood miała w sobie więcej ambicji, niż sięganie po łatwe galeony i hedonistyczne przetracanie ich na alkohol oraz używki (choć robiła to często i z radością).
Uwielbiała wcielać się w różne role, uwielbiała tę grę w przebieranki, ale nie wyobrażała sobie, by żyć dzięki temu, że jest kimś innym; jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało - najpewniej i najlepiej czuła się we własnej skórze. Czuła dumę, gdy swe osiągnięcia mogła podpisać własnym nazwiskiem.
- Muszę więc oszczędzić ci komplementów, bo niedługo w całej Białej Wywernie zabraknie miejsca dla twojego ego - wyrzekła z przekąsem. Macnair miał o sobie wysokie mniemanie - oceniając obiektywnie, to po części przecież zasłużenie - ale jednocześnie duży dystans - i wiedziała, że może pozwolić sobie na uszczypliwości. Ironiczne poczucie humoru było czymś, co ich łączyło i sprawiało, że Sigrun czuła się swobodnie w jego towarzystwie.
Zostawiwszy przetasowaną talię karta na stole uniosła ręce, rozkładając je w teatralnym geście oburzenia. - Męczyć, doprawdy? Już zapomniałeś jak jęczałeś, by wypić jeszcze jedną butelkę - spytała z udawanym oburzeniem, nieco przekręcając rzeczywistość; a nuż się okaże, że alkohol zatarł wydarzenia z tamtego wieczoru i nocy w pamięci. Sama zdołała sobie przypomnieć, że doczekali świtu na plaży - i czuła piach wszędzie. W butach, pod spódnicą i we włosach. Nie wiedziała jakim cudem zdołała doczłapać się do Yorku, zdążyła przespać i przebrać, by później wyglądać przyzwoicie - na tyle przyzwoicie, że Nott wyłowił z morskiej toni jej skromny wianek.
- Za młodu... - powtórzyła za nim nostalgicznie - ... takim starcom jak ty wystarczy godzina i do roboty. Chociaż właściwie co można robić na emeryturze? - udawała poważną, ale głos miała podszyty kpiącą ironią. Skinęła głową na propozycję gry w Czarodziejskie Oczko. - Dawaj. Ostatnio ograłam Mulcibera, więc miej się na baczności[b] - rzuciła żartobliwym tonem. Zerknęła na kartę Drew, zagwizdała cicho. - [b]Nieźle zaczynasz, Macnair.
Tym razem to ona wyciągnęła kartę.
Wbrew pozorom Rookwood miała w sobie więcej ambicji, niż sięganie po łatwe galeony i hedonistyczne przetracanie ich na alkohol oraz używki (choć robiła to często i z radością).
Uwielbiała wcielać się w różne role, uwielbiała tę grę w przebieranki, ale nie wyobrażała sobie, by żyć dzięki temu, że jest kimś innym; jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało - najpewniej i najlepiej czuła się we własnej skórze. Czuła dumę, gdy swe osiągnięcia mogła podpisać własnym nazwiskiem.
- Muszę więc oszczędzić ci komplementów, bo niedługo w całej Białej Wywernie zabraknie miejsca dla twojego ego - wyrzekła z przekąsem. Macnair miał o sobie wysokie mniemanie - oceniając obiektywnie, to po części przecież zasłużenie - ale jednocześnie duży dystans - i wiedziała, że może pozwolić sobie na uszczypliwości. Ironiczne poczucie humoru było czymś, co ich łączyło i sprawiało, że Sigrun czuła się swobodnie w jego towarzystwie.
Zostawiwszy przetasowaną talię karta na stole uniosła ręce, rozkładając je w teatralnym geście oburzenia. - Męczyć, doprawdy? Już zapomniałeś jak jęczałeś, by wypić jeszcze jedną butelkę - spytała z udawanym oburzeniem, nieco przekręcając rzeczywistość; a nuż się okaże, że alkohol zatarł wydarzenia z tamtego wieczoru i nocy w pamięci. Sama zdołała sobie przypomnieć, że doczekali świtu na plaży - i czuła piach wszędzie. W butach, pod spódnicą i we włosach. Nie wiedziała jakim cudem zdołała doczłapać się do Yorku, zdążyła przespać i przebrać, by później wyglądać przyzwoicie - na tyle przyzwoicie, że Nott wyłowił z morskiej toni jej skromny wianek.
- Za młodu... - powtórzyła za nim nostalgicznie - ... takim starcom jak ty wystarczy godzina i do roboty. Chociaż właściwie co można robić na emeryturze? - udawała poważną, ale głos miała podszyty kpiącą ironią. Skinęła głową na propozycję gry w Czarodziejskie Oczko. - Dawaj. Ostatnio ograłam Mulcibera, więc miej się na baczności[b] - rzuciła żartobliwym tonem. Zerknęła na kartę Drew, zagwizdała cicho. - [b]Nieźle zaczynasz, Macnair.
Tym razem to ona wyciągnęła kartę.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Wielu powiadało, że mają tylko Ci co potrafią skutecznie kombinować, bądź są iście dobrze urodzeni, jednak Macnair nie podpisywał się pod ów stwierdzeniem. Dla niego każdy winien mieć własną hierarchię celów i pragnień, gdzie niekoniecznie prym wiodło bogactwo – choć to przeważnie do niego wiele aspektów sprowadzało się. Szatyn nie był nader wymagający w finansowej kwestii, najważniejszym była możliwość samorealizacji oraz kupna butelki ognistej, reszta stanowiła tylko niewielki dodatek, który rzecz jasna przyprawiłby o uśmiech, ale nie zapewniłby satysfakcji. Nie narzekał na swój status, jeszcze za murami Hogwartu porzucił jakiekolwiek zmartwienia z tym związane, bowiem Ci co ujadali najgłośniej, najmniej byli w stanie pokazać, a tym bardziej poświęcić. Przywyknął, nauczył się, dorósł.
Zaśmiał się na jej słowa i po chwili upił kolejny łyk ognistej. -Moje ego już dawno wysadziłoby tą budę w powietrze, ale szkoda tych wszystkich wyśmienitych trunków. Pij więc, kto wie kiedy ich zabraknie.- uniósł kącik ust posyłając jej szelmowski uśmiech. Lubił osoby, które nie brały nader poważnie jego słów, a tym bardziej nie czuły jakoby miał wbijać szpile. Nie robił tego, po prostu taki był.
-Męczyć, męczyć. Ciągle zastanawiam się dlaczego tak zależy Ci, aby wciąż mnie upijać. Kryją się za tym jakieś niecne plany Rookwood?- posłał jej pełne zainteresowania spojrzenie, choć w głosie bez trudu mogła wyczuć ironię. Nadawali na podobnych falach, więc wspólna butelka ognistej nie była niczym innym jak czystą przyjemnością (no może nieco mniejszą jak rewelacyjny wypad podczas odbudowy owego budynku). Pamiętał jak zasnęła wtedy na plaży i żałował, że nie poszedł w jej ślady, bowiem to właśnie wtedy przyszło mu utrzeć nosa Tonks, co finalnie przerodziło się w rozmowę, o której czym prędzej pragnął zapomnieć.
-Król.- pokiwał głową, choć miał nieco wyższą kartę po swej stronie. Rzadko grywał w gry, więc jeśli miał przegrać to chociaż honorowo. -Na co w ogóle komu sen?- posłał jej krótkie spojrzenie, a następnie wziął kolejną ze stosu licząc, że będzie równie szczęśliwa. -Mulciber dał się ograć? Nie wydłubał Ci później oczu?- zaśmiał się pod nosem wiedząc, iż Ramsey nienawidzi przegrywać.
Zaśmiał się na jej słowa i po chwili upił kolejny łyk ognistej. -Moje ego już dawno wysadziłoby tą budę w powietrze, ale szkoda tych wszystkich wyśmienitych trunków. Pij więc, kto wie kiedy ich zabraknie.- uniósł kącik ust posyłając jej szelmowski uśmiech. Lubił osoby, które nie brały nader poważnie jego słów, a tym bardziej nie czuły jakoby miał wbijać szpile. Nie robił tego, po prostu taki był.
-Męczyć, męczyć. Ciągle zastanawiam się dlaczego tak zależy Ci, aby wciąż mnie upijać. Kryją się za tym jakieś niecne plany Rookwood?- posłał jej pełne zainteresowania spojrzenie, choć w głosie bez trudu mogła wyczuć ironię. Nadawali na podobnych falach, więc wspólna butelka ognistej nie była niczym innym jak czystą przyjemnością (no może nieco mniejszą jak rewelacyjny wypad podczas odbudowy owego budynku). Pamiętał jak zasnęła wtedy na plaży i żałował, że nie poszedł w jej ślady, bowiem to właśnie wtedy przyszło mu utrzeć nosa Tonks, co finalnie przerodziło się w rozmowę, o której czym prędzej pragnął zapomnieć.
-Król.- pokiwał głową, choć miał nieco wyższą kartę po swej stronie. Rzadko grywał w gry, więc jeśli miał przegrać to chociaż honorowo. -Na co w ogóle komu sen?- posłał jej krótkie spojrzenie, a następnie wziął kolejną ze stosu licząc, że będzie równie szczęśliwa. -Mulciber dał się ograć? Nie wydłubał Ci później oczu?- zaśmiał się pod nosem wiedząc, iż Ramsey nienawidzi przegrywać.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
- Może nabierz trochę pokory, Macnair? Drugi raz nie będę doglądać odbudowy tej budy - odparła z przekąsem, pouczającym tonem, choć nadal wcale nie mówiła poważnie. W zasadzie w jego obecności mało co było wypowiadane na serio. Bo przecież jeśli tylko taki byłby rozkaz Czarnego Pana, to znów zakasałaby rękawy i wzięła się do pracy. Zarówno drugi, trzeci, jak i czwarty raz. - Na całe szczęście pozostaje jeszcze Pod Mantykorą, ale tam rozwadniają wino... Chyba należy im się bolesna nauczka za taką zbrodnię - stwierdziła kwaśno Sigrun, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą. Za takie zbrodnie powinno trafiać się do Azkabanu, a nie.
Pełen oburzenia wyraz pojawił się na bladej twarzy, gdy zasugerował, że ma wobec niego niecne plany, kiedy już go upije. Przyłożyła dłoń do piersi, patrzyła na niego z niemym pytaniem: co, ja?!
Zaraz potem wyrzekła słowa kontrastujące z tą przesadną mimiką i gestykulacją.
- Ależ oczywiście, że tak, a co żeś myślał? Że to robię dla rozrywki? Liczę na pikantne tajemnice, Macnair. Na pewno skrywasz nie jedną i nie dwie, prawda? - Pytaniu towarzyszył właściwy Sigrun szelmowski uśmieszek. Szczere słowa o tym, że lubi po prostu dobrze się z nim bawić mogłyby zostać wzięte za ckliwe - a oboje ckliwi przecież nie byli, jeszcze by z niej szydził. Cóż, ona najpewniej uczyniłaby to samo, nie mogła więc mieć tego za złe.
Uśmiechnęła się lekko, gdy król na karcie zaczął poprawiać swą koronę wysadzaną rubinami o kształtach serc. Jeszcze nic nie było przesądzone, wolała jednak zdobyć mniejszą ilość punktów - a grać ostrożnie, zamiast odpaść bardzo szybko. Na co komu sen? Wzruszyła teatralnie ramionami, robiąc przy tym minę: nie mam pojęcia. W snach czekały nań głównie koszmary. Dzieciństwo naznaczyła plaga koszmarów, a niektóre wizje nie pozwalały dotąd o sobie zapomnieć. Noc spędzona w Azkabanie także pozostawiła po sobie ślad i w sennych marach nawiedzały ją paskudne, pokryte liszajami ręce dementorów. Budziła się wtedy z krzykiem na ustach i wolała postawić się na nogi kilkoma filiżankami czarnej, mocnej kawy, niż przyłożyć na nowo policzek do poduszki.
- Jeszcze nie - uśmiechnęła się szelmowsko; Mulciber nie znosił przegrywać, wiedziała to, a gdy to robił robił taką minę, jakby wcale a wcale go to nie obeszło. Pewnie nawet w duchu wmawiał sobie to samo. - Ale spodziewam się tego w każdej chwili.
Pozostawało cieszyć się, że nie potrafił nakładać klątw, inaczej musiałaby uważać na każdą talię kart, czy lotkę do darta, które bierze do ręki. Teraz bez obawy sięgnęła po kolejną kartę.
Pełen oburzenia wyraz pojawił się na bladej twarzy, gdy zasugerował, że ma wobec niego niecne plany, kiedy już go upije. Przyłożyła dłoń do piersi, patrzyła na niego z niemym pytaniem: co, ja?!
Zaraz potem wyrzekła słowa kontrastujące z tą przesadną mimiką i gestykulacją.
- Ależ oczywiście, że tak, a co żeś myślał? Że to robię dla rozrywki? Liczę na pikantne tajemnice, Macnair. Na pewno skrywasz nie jedną i nie dwie, prawda? - Pytaniu towarzyszył właściwy Sigrun szelmowski uśmieszek. Szczere słowa o tym, że lubi po prostu dobrze się z nim bawić mogłyby zostać wzięte za ckliwe - a oboje ckliwi przecież nie byli, jeszcze by z niej szydził. Cóż, ona najpewniej uczyniłaby to samo, nie mogła więc mieć tego za złe.
Uśmiechnęła się lekko, gdy król na karcie zaczął poprawiać swą koronę wysadzaną rubinami o kształtach serc. Jeszcze nic nie było przesądzone, wolała jednak zdobyć mniejszą ilość punktów - a grać ostrożnie, zamiast odpaść bardzo szybko. Na co komu sen? Wzruszyła teatralnie ramionami, robiąc przy tym minę: nie mam pojęcia. W snach czekały nań głównie koszmary. Dzieciństwo naznaczyła plaga koszmarów, a niektóre wizje nie pozwalały dotąd o sobie zapomnieć. Noc spędzona w Azkabanie także pozostawiła po sobie ślad i w sennych marach nawiedzały ją paskudne, pokryte liszajami ręce dementorów. Budziła się wtedy z krzykiem na ustach i wolała postawić się na nogi kilkoma filiżankami czarnej, mocnej kawy, niż przyłożyć na nowo policzek do poduszki.
- Jeszcze nie - uśmiechnęła się szelmowsko; Mulciber nie znosił przegrywać, wiedziała to, a gdy to robił robił taką minę, jakby wcale a wcale go to nie obeszło. Pewnie nawet w duchu wmawiał sobie to samo. - Ale spodziewam się tego w każdej chwili.
Pozostawało cieszyć się, że nie potrafił nakładać klątw, inaczej musiałaby uważać na każdą talię kart, czy lotkę do darta, które bierze do ręki. Teraz bez obawy sięgnęła po kolejną kartę.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Od dawna myślał o zakupie karczmy Pod Mantrykorą, jednakże wciąż brakowało mu funduszy, a przede wszystkim wystarczającego doświadczenia. Nie chciał utopić galeonów, których i tak nie miał zbyt wiele, dlatego nieustannie zwlekał z decydującym oraz zobowiązującym krokiem. Był świadom nędznej opinii o ów miejscu, ale uważał, że przygotowany plan oraz pewne założenia mogły wyprowadzić go na prostą i poprawić złe nastroje klientów. Rozwadniany alkohol, śmierdzące pleśnią, wygazowane trunki – nie u niego, nie pod jego skrzydłami.
-Nie ma większej zbrodni Rookwood, powinni za to wieszać.- uśmiechnął się pod nosem i upił łyka ze szklaneczki, która wciąż wypełniona była średniej klasy ognistą whisky. Nie była to najlepsza jaką pił, jednak przewyższa o klasę tą dostępną we wspomnianym barze. -Dobrze, że podkreśliłaś słowo doglądać. Rączek brudzić nie miałaś ochoty.- zaśmiał się wracając myślami do momentu, kiedy to wybrała opalanie swej buźki na słońcu niżeli noszenie ciężkich worów. Z resztą sam preferował zmusić kogoś do pomocy, niżeli wykonywać pracę, o której nie miał zielonego pojęcia. Odbudowała stanowiła priorytet i włożył w takową mnóstwo swego czasu, jednakże bez dodatkowych, przypadkowych osób z pewnością trwałoby to zdecydowanie dłużej. Wybór potencjalnej ofiary okazał się słuszny, bowiem ów czarodziej okazał się niezłym fachowcem i zrobił zdecydowanie więcej niżeli obydwoje przypuszczali.
Uniósł nieznacznie brew, gdy wspomniała o tajemnicach. Czuł, że pogrywała sobie z nim i takowe były jej kompletnie zbędne oraz obojętne, ale ciekawiło go dlaczego akurat do nich nawiązała. Czyżby liczyła, że znajdzie na niego odpowiedniego haka? -Każdy skrywa w swym bagażu rzeczy, o których nie chciałby wspominać nawet w najbardziej patowych sytuacjach.- skwitował z lekkim uśmiechem mając na uwadze obecne, dość niespodziewane wydarzenia, które lepiej aby nie ujrzały światła dziennego. Nie po drodze było mu tłumaczyć się i stawać na trudnym rozdrożu z musem podjęcia drastycznych decyzji mogących znacznie wpłynąć na przyszłościowe plany.
Zerknąwszy na wyciągniętą przez dziewczynę kartę uzmysłowił sobie, iż idą łeb w łeb i każda kolejna może przynieść zwycięstwo, podobnie jak porażkę. Sięgnąwszy do stosu liczył, że wyciągnie coś zbliżającego go do upokarzającego dla niej momentu – w końcu zasady, były zasadami i należało się ich trzymać. -Na twoim miejscu bałbym się zamykać oczy.- zaśmiał się pod nosem z ironicznym uśmiechem; w końcu nikt nie był na tyle niepoważny, aby brać ów rozgrywkę do siebie. -Kto ma szczęście w kartach, nie ma szczęścia w miłości.- dodał sarkastycznie wiedząc, że zrozumie jego kpiącą aluzję.
-Nie ma większej zbrodni Rookwood, powinni za to wieszać.- uśmiechnął się pod nosem i upił łyka ze szklaneczki, która wciąż wypełniona była średniej klasy ognistą whisky. Nie była to najlepsza jaką pił, jednak przewyższa o klasę tą dostępną we wspomnianym barze. -Dobrze, że podkreśliłaś słowo doglądać. Rączek brudzić nie miałaś ochoty.- zaśmiał się wracając myślami do momentu, kiedy to wybrała opalanie swej buźki na słońcu niżeli noszenie ciężkich worów. Z resztą sam preferował zmusić kogoś do pomocy, niżeli wykonywać pracę, o której nie miał zielonego pojęcia. Odbudowała stanowiła priorytet i włożył w takową mnóstwo swego czasu, jednakże bez dodatkowych, przypadkowych osób z pewnością trwałoby to zdecydowanie dłużej. Wybór potencjalnej ofiary okazał się słuszny, bowiem ów czarodziej okazał się niezłym fachowcem i zrobił zdecydowanie więcej niżeli obydwoje przypuszczali.
Uniósł nieznacznie brew, gdy wspomniała o tajemnicach. Czuł, że pogrywała sobie z nim i takowe były jej kompletnie zbędne oraz obojętne, ale ciekawiło go dlaczego akurat do nich nawiązała. Czyżby liczyła, że znajdzie na niego odpowiedniego haka? -Każdy skrywa w swym bagażu rzeczy, o których nie chciałby wspominać nawet w najbardziej patowych sytuacjach.- skwitował z lekkim uśmiechem mając na uwadze obecne, dość niespodziewane wydarzenia, które lepiej aby nie ujrzały światła dziennego. Nie po drodze było mu tłumaczyć się i stawać na trudnym rozdrożu z musem podjęcia drastycznych decyzji mogących znacznie wpłynąć na przyszłościowe plany.
Zerknąwszy na wyciągniętą przez dziewczynę kartę uzmysłowił sobie, iż idą łeb w łeb i każda kolejna może przynieść zwycięstwo, podobnie jak porażkę. Sięgnąwszy do stosu liczył, że wyciągnie coś zbliżającego go do upokarzającego dla niej momentu – w końcu zasady, były zasadami i należało się ich trzymać. -Na twoim miejscu bałbym się zamykać oczy.- zaśmiał się pod nosem z ironicznym uśmiechem; w końcu nikt nie był na tyle niepoważny, aby brać ów rozgrywkę do siebie. -Kto ma szczęście w kartach, nie ma szczęścia w miłości.- dodał sarkastycznie wiedząc, że zrozumie jego kpiącą aluzję.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź