Bar
AutorWiadomość
Bar
Kontuar w "Białej Wiwernie" wiecznie pokryty jest pozostałościami rozlanego piwa, mocniejszych alkoholi odbieranych przez klientelę upojoną różnorodnymi trunkami. Bar zabudowany jest w charakterystyczny sposób: pomiędzy drewnianymi kolumienkami wycięto arkady stanowiące jedyne pozostałości zadbania lokalu. Pomimo to bar jest zaskakująco dobrze zaopatrzony jak na taki przybytek, chociaż towarzystwo z natury ponurego barmana może odstraszać osoby wkraczające po raz pierwszy do Białej Wywerny.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Regis spadł ze schodów. Jego bezwładne ciałko zahipnotyzowało go tak bardzo, że dłuższą chwilę potrwało uświadomienie sobie przez niego, że trzeba ratować to dziecko. Nadal chodził zbyt nieudolnie, włóczył nogami, starając się z trudem utrzymać równowagę. Miał wrażenie, że w swojej ułomności przypomina matkę – charłaczkę, choć kolejni uzdrowiciele byli przekonani, że rozwija się prawidłowo. Cóż, dla Gerarda znaczyło to tylko tyle, że za wolno i próbował nieco kapryśnie przyśpieszyć ów proces, starając się traktować go jako dorosłego. I nie podlatywać do niego z wyciągniętymi rękami – gdyby jeszcze tak kiedykolwiek robić – gdy tylko pozna brutalny akt upadku. Był przekonany, że w przyszłości jeszcze nieraz zaliczy dno, zaryje swoim różowiutkim ciałem o grunt, dozna szoku i nabije sobie kolejnego guza. Być może już w Hogwarcie, sądził, że jego dziedzic będzie równie aspołeczny jak ojciec, który na szczęście uniknął tej szkoły magii. Dzięki temu wyrósł na człowieka bezuczuciowego, doskonale radzącego sobie z sytuacjami kryzysowymi, takimi jak – z całą pewnością – letarg trzylatka po upadku z dużej wysokości.
To jego służba uniosła go na równe nogi. Gerard przekonał się tylko, że nie jest sparaliżowany i napoił go eliksirem. Nie, nie uśmierzył jego bólu. Na to dziecko nie zasłużyło. Musiało boleć, by już nigdy nie wykonał tak lekkomyślnego kroku. By nie ważył się uciekać jak jego matka, będąca gdzieś na londyńskim bruku. Bez cienia skruchy czy wyrzutów sumienia obserwował grochowe łzy swojego pierworodnego syna, nakazując, by odesłano go do łóżka bez kolacji. Czytanie bajki – jeśli tak można było nazwać pisma filozofów mugolskich – przez ojca również odłożyło się w czasie. Zaraz po kolacji założył płaszcz, zabrał do ogromnej kieszeni paczkę cygar w srebrnej papierośnicy i postanowił szukać spokoju (chyba nie szczęścia?) daleko poza swoją rezydencją. Wiedział, że mały jest bezpieczny w otoczeniu osób, które psuły go traktowaniem jak dzieciaka, choć już skończył trzy latka. Sam Ginsberg preferował zimny chów, eufemistycznie rzecz ujmując.
Nie bronił sobie jednak prawa do radości z wrażenia, jakie wywarło na nim cierpienie dziecka. W przyszłości mogło to skończyć się dla Regisa tragicznie, chwilowo świętował ten sukces bez niego, w towarzystwie szkaradnego barmana i innych mężczyzn, których świadomie unikał. Nie był typem wesołego hulaki, jeśli już szukał towarzystwa, to tylko po to, by sprowadzić ból i sycić się cierpieniem. Nic wyszukanego, cóż, miał wrażenie, że powtarza się nawet w zadawaniu krzywdy, zupełnie jakby utrata Maisie kosztowała go również utratę charakteru i chęci do zabawy. Stała się jego przekleństwem, ale nadużyciem byłoby stwierdzenie, że upijał się z rozpaczy.
Brzmiało to tak żałośnie i dotyczyło jedynej osoby w barze, która wzbudziła jego zainteresowanie. Błąd, był umiarkowanie zaintrygowany, więc podszedł do stolika, zajmując miejsce naprzeciwko. Dama – kolejne stwierdzenie na wyrost – w takim miejscu, o porze zdecydowanie zbyt późnej na ugładzone spotkanie towarzyskie, w opłakanym stanie.
Jego przeczucie sprawiało, że zadrżał z tej samej radości jak wówczas, gdy ciałko Regisa znalazło się w agonii. O krok przed śmiercią.
Uwielbiał cierpienie, rozpacz, ból, więc nic dziwnego, że ta kobieta wzbudzała w nim naturalny apetyt, któremu dał wyrost, częstując ją cygarem i nie odzywając się ani słowem.
Nigdy nie był zbyt rozmowny.
To jego służba uniosła go na równe nogi. Gerard przekonał się tylko, że nie jest sparaliżowany i napoił go eliksirem. Nie, nie uśmierzył jego bólu. Na to dziecko nie zasłużyło. Musiało boleć, by już nigdy nie wykonał tak lekkomyślnego kroku. By nie ważył się uciekać jak jego matka, będąca gdzieś na londyńskim bruku. Bez cienia skruchy czy wyrzutów sumienia obserwował grochowe łzy swojego pierworodnego syna, nakazując, by odesłano go do łóżka bez kolacji. Czytanie bajki – jeśli tak można było nazwać pisma filozofów mugolskich – przez ojca również odłożyło się w czasie. Zaraz po kolacji założył płaszcz, zabrał do ogromnej kieszeni paczkę cygar w srebrnej papierośnicy i postanowił szukać spokoju (chyba nie szczęścia?) daleko poza swoją rezydencją. Wiedział, że mały jest bezpieczny w otoczeniu osób, które psuły go traktowaniem jak dzieciaka, choć już skończył trzy latka. Sam Ginsberg preferował zimny chów, eufemistycznie rzecz ujmując.
Nie bronił sobie jednak prawa do radości z wrażenia, jakie wywarło na nim cierpienie dziecka. W przyszłości mogło to skończyć się dla Regisa tragicznie, chwilowo świętował ten sukces bez niego, w towarzystwie szkaradnego barmana i innych mężczyzn, których świadomie unikał. Nie był typem wesołego hulaki, jeśli już szukał towarzystwa, to tylko po to, by sprowadzić ból i sycić się cierpieniem. Nic wyszukanego, cóż, miał wrażenie, że powtarza się nawet w zadawaniu krzywdy, zupełnie jakby utrata Maisie kosztowała go również utratę charakteru i chęci do zabawy. Stała się jego przekleństwem, ale nadużyciem byłoby stwierdzenie, że upijał się z rozpaczy.
Brzmiało to tak żałośnie i dotyczyło jedynej osoby w barze, która wzbudziła jego zainteresowanie. Błąd, był umiarkowanie zaintrygowany, więc podszedł do stolika, zajmując miejsce naprzeciwko. Dama – kolejne stwierdzenie na wyrost – w takim miejscu, o porze zdecydowanie zbyt późnej na ugładzone spotkanie towarzyskie, w opłakanym stanie.
Jego przeczucie sprawiało, że zadrżał z tej samej radości jak wówczas, gdy ciałko Regisa znalazło się w agonii. O krok przed śmiercią.
Uwielbiał cierpienie, rozpacz, ból, więc nic dziwnego, że ta kobieta wzbudzała w nim naturalny apetyt, któremu dał wyrost, częstując ją cygarem i nie odzywając się ani słowem.
Nigdy nie był zbyt rozmowny.
Gość
Gość
początek sierpnia
Rozległe pasmo równinnych terenów ojczystych, rozciągało się w oddali. Pod warstwą grubej, gęstej, mlecznej mgły, rysowały się wysokie, spadziste szczyty Kaukazu. Szeleszczący dźwięk pobliskiej, cienkiej wstęgi krętego strumyka, wyzwalał aurę melancholii, błogiego spokoju. Świerzy, górski wiatr, smagał odsłonięte części ciała, powodując lekkie zaczerwienienie. Stopy, zapadały się w miękką, soczyście zieloną, skropioną wilgocią trawę. Kłębiaste chmury, przemykały po okrytym jasną szarością niebie. Przedstawiony bezkres, wyzwalał gamę różnorodnych, targających wnętrze odczuć. Po środku, znajdowała się postać. Bladość skóry, biel sukienki, wyróżniały się na tle, ponurego krajobrazu. Heban długich, splątanych włosów nadawał ludzką formę. Wiatr, igrał z niesfornymi kosmykami oraz lekkim materiałem. Ogarnięta mistyką chwili obecnej, z lekko spuszczoną głową, dała prowadzić się niewidzialnej, nierozpoznanej sile. Kroki były lekkie, posuwiste, powolne. Zbliżała się do kamiennego zwężenia, w stanie uśpienia, letargu, hipnozy. Zbocze, które pojawiło się znikąd, miało strome, niebezpieczne krawędzie. Zrobiło się jakby zimniej, podmuchy zyskały na intensywności. Coś podszeptywało ukradkiem: wyróżnij się na krawędzi ziemi. Zanurkuj w sam środek przeznaczenia. Spójrz w twarz nowej przyszłości. Przejmij kontrolę. Rzuć w czarną przepaść.
Gwałtowne wybudzenie z destruktywnej, sennej mary, spowodowało silny ucisk w okolicach skroni. Półmrok panujący w pokoju, nie pozwolił określić właściwej pory dnia. Bałagan, pochłoną wszelkie zakamarki niewielkiej sypialni. Kołdra leżała na podłodze. Strach, przerażenie panoszył się w zakurzonych kątach. Ciężki, stłumiony oddech rozrywał płuca. Pojawił się ból w klatce piersiowej. Zimny pot, przyklejał wierzchnią warstwę ubioru do wilgotnych pleców. To było nie do zniesienia. Powtarzało się, nasilało. Zapaliła papierosa. Pozwoliła utulić ziołowym wonnościom, rozprowadzić po każdej, najdrobniejszej komórce ciała. Obezwładnić, uspokoić, zasnąć na nowo.
Świat wywrócił się do góry nogami. Zapanował chaos. Straciła kontrolę, zagubiła w paraliżującej otchłani. Wydarzenia mienionych tygodni, przysporzyły wiele niedogodności, zawirowań, problemów. Pozbawiono duszy. Wrażliwości, zaangażowania, empatii. Stała się przezroczystym, snującym z miejsca na miejsce cieniem. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Destruktywnego wpływu na większość harmonijnego dnia. Była przecież silną, wytrzymałą, pewną siebie jednostką żywą, radzącą sobie z wszelkimi przeciwnościami. Maska obojętności. Lokowanie wszelkich, obezwładniających odczuć w głębokiej otchłani narządów wewnętrznych. Przyszedł czas na wybuch? Załamanie? Wdarła się bezsilność, a może bezradność? Wyrzuty sumienia zaprzątają umysł? Podświadomość podsyła negatywne sytuacje z przeszłości, mówiące o beznadziejności doczesnego życia? Kalkulowanie, dzielenie wszystkiego na pół. Rozgrzebywanie wydarzeń mienionych. Wyszukiwanie błędów, sytuacji, które przyczyniły się do odepchnięcia. Odrzucenia, wyrzucenia przez najważniejszą osobę na tej twardej, brunatnej ziemi. Siedziała przy barze od godziny. Wyglądała przeraźliwie, nędznie, wręcz żałośnie. Miała na sobie wąski krój spodni, podkreślający feministyczne podejścia do świata. Cienką, rozciągniętą bluzkę, odkrywającą ramię. Potargane włosy, opadały bezwładnie na bladą, przemęczoną twarz. Oczy podpuchnięte, zamglone jakby nieobecne. Skronie pulsowały w rytm głośnych, krzykliwych rozmów. Może alkohol roztaczał pierwsze, zgubne działanie? Od tygodnia nie wychodziła z domu. Nie odpowiadała na listy, nie spotykała ze znajomymi. Wzięła urlop. Pogrążała się we własnym zrezygnowaniu. Czuła się bezwartościowa, niepotrzebna. Nie potrafiła zrozumieć odwiecznie prześladującego pecha. Wynajdywała tysiące usprawiedliwień, stawiających w negatywnym świetle. Obwiniała mężczyznę, za wszelkie, doczesne zło, aby po chwili przyznać przed sobą o właściwości jego decyzji. Rozważała jego słowa tysiące razy. Kreowała niespełnione wizje. Nie wiedziała na czym stoi. Obracała szklaneczkę z bursztynowym płynem w chłodnych dłoniach. Nie docierały do niej żadne dźwięki. Ktoś, przypadkowo otarł się o barek, popychając nieznacznie. Nie zareagowała. Spoglądała w martwy punkt, znajdujący się na przeciwko. Czuła na sobie strużki przenikającego, badawczego wzroku. Wyostrzone zmysły, zanotowały profil rosłej, męskiej sylwetki. Nozdrza wchłonęły mieszankę: powietrza, oparów cygar, alkoholu, czegoś nieznanego, intrygującego. Odwróciła głowę, aby beznamiętnym, metalicznym spojrzeniem, prześlizgnąć się po nowo przybyłym, zapamiętując charakterystyczne elementy. Włożyła cygaro w niepomalowane usta, czekając na zbawienny płomyk. Kontynuowała dozę milczenia. Preferowała głębię spojrzenia, mówiącą tak wiele.
Rozległe pasmo równinnych terenów ojczystych, rozciągało się w oddali. Pod warstwą grubej, gęstej, mlecznej mgły, rysowały się wysokie, spadziste szczyty Kaukazu. Szeleszczący dźwięk pobliskiej, cienkiej wstęgi krętego strumyka, wyzwalał aurę melancholii, błogiego spokoju. Świerzy, górski wiatr, smagał odsłonięte części ciała, powodując lekkie zaczerwienienie. Stopy, zapadały się w miękką, soczyście zieloną, skropioną wilgocią trawę. Kłębiaste chmury, przemykały po okrytym jasną szarością niebie. Przedstawiony bezkres, wyzwalał gamę różnorodnych, targających wnętrze odczuć. Po środku, znajdowała się postać. Bladość skóry, biel sukienki, wyróżniały się na tle, ponurego krajobrazu. Heban długich, splątanych włosów nadawał ludzką formę. Wiatr, igrał z niesfornymi kosmykami oraz lekkim materiałem. Ogarnięta mistyką chwili obecnej, z lekko spuszczoną głową, dała prowadzić się niewidzialnej, nierozpoznanej sile. Kroki były lekkie, posuwiste, powolne. Zbliżała się do kamiennego zwężenia, w stanie uśpienia, letargu, hipnozy. Zbocze, które pojawiło się znikąd, miało strome, niebezpieczne krawędzie. Zrobiło się jakby zimniej, podmuchy zyskały na intensywności. Coś podszeptywało ukradkiem: wyróżnij się na krawędzi ziemi. Zanurkuj w sam środek przeznaczenia. Spójrz w twarz nowej przyszłości. Przejmij kontrolę. Rzuć w czarną przepaść.
Gwałtowne wybudzenie z destruktywnej, sennej mary, spowodowało silny ucisk w okolicach skroni. Półmrok panujący w pokoju, nie pozwolił określić właściwej pory dnia. Bałagan, pochłoną wszelkie zakamarki niewielkiej sypialni. Kołdra leżała na podłodze. Strach, przerażenie panoszył się w zakurzonych kątach. Ciężki, stłumiony oddech rozrywał płuca. Pojawił się ból w klatce piersiowej. Zimny pot, przyklejał wierzchnią warstwę ubioru do wilgotnych pleców. To było nie do zniesienia. Powtarzało się, nasilało. Zapaliła papierosa. Pozwoliła utulić ziołowym wonnościom, rozprowadzić po każdej, najdrobniejszej komórce ciała. Obezwładnić, uspokoić, zasnąć na nowo.
Świat wywrócił się do góry nogami. Zapanował chaos. Straciła kontrolę, zagubiła w paraliżującej otchłani. Wydarzenia mienionych tygodni, przysporzyły wiele niedogodności, zawirowań, problemów. Pozbawiono duszy. Wrażliwości, zaangażowania, empatii. Stała się przezroczystym, snującym z miejsca na miejsce cieniem. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Destruktywnego wpływu na większość harmonijnego dnia. Była przecież silną, wytrzymałą, pewną siebie jednostką żywą, radzącą sobie z wszelkimi przeciwnościami. Maska obojętności. Lokowanie wszelkich, obezwładniających odczuć w głębokiej otchłani narządów wewnętrznych. Przyszedł czas na wybuch? Załamanie? Wdarła się bezsilność, a może bezradność? Wyrzuty sumienia zaprzątają umysł? Podświadomość podsyła negatywne sytuacje z przeszłości, mówiące o beznadziejności doczesnego życia? Kalkulowanie, dzielenie wszystkiego na pół. Rozgrzebywanie wydarzeń mienionych. Wyszukiwanie błędów, sytuacji, które przyczyniły się do odepchnięcia. Odrzucenia, wyrzucenia przez najważniejszą osobę na tej twardej, brunatnej ziemi. Siedziała przy barze od godziny. Wyglądała przeraźliwie, nędznie, wręcz żałośnie. Miała na sobie wąski krój spodni, podkreślający feministyczne podejścia do świata. Cienką, rozciągniętą bluzkę, odkrywającą ramię. Potargane włosy, opadały bezwładnie na bladą, przemęczoną twarz. Oczy podpuchnięte, zamglone jakby nieobecne. Skronie pulsowały w rytm głośnych, krzykliwych rozmów. Może alkohol roztaczał pierwsze, zgubne działanie? Od tygodnia nie wychodziła z domu. Nie odpowiadała na listy, nie spotykała ze znajomymi. Wzięła urlop. Pogrążała się we własnym zrezygnowaniu. Czuła się bezwartościowa, niepotrzebna. Nie potrafiła zrozumieć odwiecznie prześladującego pecha. Wynajdywała tysiące usprawiedliwień, stawiających w negatywnym świetle. Obwiniała mężczyznę, za wszelkie, doczesne zło, aby po chwili przyznać przed sobą o właściwości jego decyzji. Rozważała jego słowa tysiące razy. Kreowała niespełnione wizje. Nie wiedziała na czym stoi. Obracała szklaneczkę z bursztynowym płynem w chłodnych dłoniach. Nie docierały do niej żadne dźwięki. Ktoś, przypadkowo otarł się o barek, popychając nieznacznie. Nie zareagowała. Spoglądała w martwy punkt, znajdujący się na przeciwko. Czuła na sobie strużki przenikającego, badawczego wzroku. Wyostrzone zmysły, zanotowały profil rosłej, męskiej sylwetki. Nozdrza wchłonęły mieszankę: powietrza, oparów cygar, alkoholu, czegoś nieznanego, intrygującego. Odwróciła głowę, aby beznamiętnym, metalicznym spojrzeniem, prześlizgnąć się po nowo przybyłym, zapamiętując charakterystyczne elementy. Włożyła cygaro w niepomalowane usta, czekając na zbawienny płomyk. Kontynuowała dozę milczenia. Preferowała głębię spojrzenia, mówiącą tak wiele.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| przejmujemy bar <3
poniedziałek trzeciego tygodnia września
Leniwy początek tygodnia, zakrapiany deszczem i niewielką ilością napoi wyskokowych, nie należał do najlepszych z punktu widzenia właściciela Wywerny. Mieli wyjątkowo kiepski utarg, co oznaczało tylko, że szef łypał na wszystkich z tą samą, ponurą miną i mamrotał coś pod nosem częściej niż zwykle. A Tremaine po prostu udawał, że cierpi na zaawansowaną głuchotę, bo gdyby miał komentować każdy epitet opiewający jego osobę, to chyba nie wytrzymałby w Wywenie nawet tygodnia.
Ignorując skrzekliwe trele snuł się więc po mniejszych i większych salach przybytku alkoholowego, zbierając byle jakim ruchem różdżki puste kufle, a gdy szef znikał w tajemniczych okolicznościach, przejmował pałeczkę - opierał się o kontuar baru, ospale przeczesując wzrokiem zadymione wnętrze. Nie miał bladego pojęcia, jak dotrwa do rana, skoro już teraz piasek przesypywał mu się pod powiekami, a klepsydra czasu zdawała się rozstroić i funkcjonować w spowolnionym tempie.
Z na wpół przymrużonymi oczami wsparł się o wywernowy kontuar, przyjmując nonszalancką pozę, i oparł brodę na dłoni lewej ręki, a prawą zaczął przesuwać leniwie po zabrudzonej powierzchni.
W ramach zapełniania kolejnych nużących minut postanowił pobawić się w coś, co zdarzało im się wraz z Octaviusem praktykować podczas wyjątkowo nieproduktywnych zmian - korzystając z inwentarza wymyślali procentowe zagadki - starali się rozpoznać alkohol po konsystencji i (lub) zapachu.
Ta największa plama to chyba Magiczne Laudanum? A przynajmniej na to wyglądało, gdy potarł o siebie dwa opuszki zabrudzonych cieczą palców, dzięki czemu uwolniła się dość charakterystyczna, niemal korzenna woń alkoholu, który słynął z tego, że składa się nie tylko z sherry i opium, lecz również z wyjątkowo silnych ziół leczniczych, dlatego sporo osób uśmierza nim ból. Choć wiadomo, że w Wywernie nie podają przecież trunku najwyższego sortu, a większość odwiedzających lokal ma na celu jedynie zapić swoje paskudne mordy.
Westchnął ciężko, gdy uznał, że to już zrobiło się dla niego za łatwe. Postanowił więc dosłownie na chwilę poddać się walkowerem i dopóki nie ma w pobliżu szefa... przegrać walkę z ciężkimi powiekami. Opuścił nieco głowę, korzystając z dobrodziejstw posiadania dłuższych włosów – brązowe loki opadły na przebijające się przez skórę kości policzkowe, zasłaniając połowicznie twarz mężczyzny.
Niech ta pieprzona zmiana się już skończy, na Merlina, bo dłużej tu nie ustoi. Już chyba wolał mieć urwanie głowy i uwijać się w szaleńczym tempie. Przynajmniej nie umierał wtedy z nudów, będąc pożeranym żywcem przez bezczynność.
poniedziałek trzeciego tygodnia września
Leniwy początek tygodnia, zakrapiany deszczem i niewielką ilością napoi wyskokowych, nie należał do najlepszych z punktu widzenia właściciela Wywerny. Mieli wyjątkowo kiepski utarg, co oznaczało tylko, że szef łypał na wszystkich z tą samą, ponurą miną i mamrotał coś pod nosem częściej niż zwykle. A Tremaine po prostu udawał, że cierpi na zaawansowaną głuchotę, bo gdyby miał komentować każdy epitet opiewający jego osobę, to chyba nie wytrzymałby w Wywenie nawet tygodnia.
Ignorując skrzekliwe trele snuł się więc po mniejszych i większych salach przybytku alkoholowego, zbierając byle jakim ruchem różdżki puste kufle, a gdy szef znikał w tajemniczych okolicznościach, przejmował pałeczkę - opierał się o kontuar baru, ospale przeczesując wzrokiem zadymione wnętrze. Nie miał bladego pojęcia, jak dotrwa do rana, skoro już teraz piasek przesypywał mu się pod powiekami, a klepsydra czasu zdawała się rozstroić i funkcjonować w spowolnionym tempie.
Z na wpół przymrużonymi oczami wsparł się o wywernowy kontuar, przyjmując nonszalancką pozę, i oparł brodę na dłoni lewej ręki, a prawą zaczął przesuwać leniwie po zabrudzonej powierzchni.
W ramach zapełniania kolejnych nużących minut postanowił pobawić się w coś, co zdarzało im się wraz z Octaviusem praktykować podczas wyjątkowo nieproduktywnych zmian - korzystając z inwentarza wymyślali procentowe zagadki - starali się rozpoznać alkohol po konsystencji i (lub) zapachu.
Ta największa plama to chyba Magiczne Laudanum? A przynajmniej na to wyglądało, gdy potarł o siebie dwa opuszki zabrudzonych cieczą palców, dzięki czemu uwolniła się dość charakterystyczna, niemal korzenna woń alkoholu, który słynął z tego, że składa się nie tylko z sherry i opium, lecz również z wyjątkowo silnych ziół leczniczych, dlatego sporo osób uśmierza nim ból. Choć wiadomo, że w Wywernie nie podają przecież trunku najwyższego sortu, a większość odwiedzających lokal ma na celu jedynie zapić swoje paskudne mordy.
Westchnął ciężko, gdy uznał, że to już zrobiło się dla niego za łatwe. Postanowił więc dosłownie na chwilę poddać się walkowerem i dopóki nie ma w pobliżu szefa... przegrać walkę z ciężkimi powiekami. Opuścił nieco głowę, korzystając z dobrodziejstw posiadania dłuższych włosów – brązowe loki opadły na przebijające się przez skórę kości policzkowe, zasłaniając połowicznie twarz mężczyzny.
Niech ta pieprzona zmiana się już skończy, na Merlina, bo dłużej tu nie ustoi. Już chyba wolał mieć urwanie głowy i uwijać się w szaleńczym tempie. Przynajmniej nie umierał wtedy z nudów, będąc pożeranym żywcem przez bezczynność.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie jestem do końca zdrowy. O ile można powiedzieć, że kiedykolwiek byłem do końca chory. Wyrwano mi jedynie serce z piersi. Ot, nic niezwykłego. Codziennie miliony ludzi robią to drugiemu milinowi ludzi. Jestem tylko jednym z szarych obywateli, których dotknęło to piętno. Niestety po takim zabiegu pozostaje w człowieku sieć ran, które bardzo powoli się zasklepiają, a co dopiero zabliźniają. Rekonwalescencja oprócz irytującej długości jest jeszcze dodatkowo bardzo bolesna. Myśli to taka zdradziecka sól, same posypują miejsce skaleczenia, jakby myśląc, że pomogą w procesie leczenia. Niestety nie da się ich pozbyć czy uciszyć. Zamknięte w najszczelniejsze szkatułce i tak znajdą z niej ujście. Oczywiście czasami da się wyłączyć w całości. Odciąć się od całego umysłu. Kiedyś taką ucieczką było malowanie, ale z oczywistych powodów było ono w tym przypadku zupełnie bezużyteczne. Boks dawał radę, ale ile można? Po pewnym czasie ludzie zaczynają wypraszać cię z ringu, bo zaczynają się bać o ciebie, ale też i ciebie. Co więc pozostaje? Alkohol to zawsze najlepszy przyjaciel człowieka, gdy wszystko inne zawodzi. Natomiast, jeśli o niego chodzi to nie ma lepszej świątyni, która go wychwala od Białej Wywerny. Zaglądałem do niej już za smarkacza szukającego zwady i bójki, ale ostatnimi czasy robiłem to częściej. Nie ma lepszego miejsca na anonimowe uchlanie się w trupa.
Dlatego właśnie tam kieruję swoje kroki w ten szary, jesienny poniedziałkowy wieczór. Podobno ludzie, którzy mówią, że poniedziałki są do kitu tak naprawdę mają takie życie. Cóż, to bardzo prawdopodobne. Wnętrze lokalu wypełnione jest równie smętnymi co ja ludźmi, chociaż nie jest ich zbyt wielu. Widocznie nie wszyscy postanawiają rozpocząć tydzień od kaca. Aktualnie mam to w dupie, na pełnię się nie zanosi i nie sądzę, żeby nagle ktoś gorączkowo mnie potrzebował. Rozglądam się więc po pomieszczaniu chcąc upolować jakiś samotny stolik. Spoglądam jednak na opustoszały bar, a moją uwagę przykuwa ciemna czupryna dobrze mi znanej osoby. Jeśli ktoś był dokładnym świadkiem mojego upadku ze strony obiektywnego widza to jest nim właśnie on.
Naprawdę go lubię, jeśli można jakkolwiek określić naszą relację. Podchodzę wolnym krokiem w stronę kontuaru, chociaż i tak naturalny szum wnętrza zlewa ten dźwięk w jedno nie wzbudzając podejrzeń. Zatrzymuje się przed wypolerowanym blatem i unoszę lekko prawą ręką nad jego kudłatą głowę. Jeśli się ocknie to odbije się od niej i ponownie spotka ze swoją poduszką. Każdy sposób na poprawienie sobie humoru jest dobry.
- Nie śpij, bo cię okradną – wołam tubalnym wręcz głosem zabarwionym dużą dozą rozbawienia. Cóż, chyba nie dostanę dziś darmowej kolejki.
Dlatego właśnie tam kieruję swoje kroki w ten szary, jesienny poniedziałkowy wieczór. Podobno ludzie, którzy mówią, że poniedziałki są do kitu tak naprawdę mają takie życie. Cóż, to bardzo prawdopodobne. Wnętrze lokalu wypełnione jest równie smętnymi co ja ludźmi, chociaż nie jest ich zbyt wielu. Widocznie nie wszyscy postanawiają rozpocząć tydzień od kaca. Aktualnie mam to w dupie, na pełnię się nie zanosi i nie sądzę, żeby nagle ktoś gorączkowo mnie potrzebował. Rozglądam się więc po pomieszczaniu chcąc upolować jakiś samotny stolik. Spoglądam jednak na opustoszały bar, a moją uwagę przykuwa ciemna czupryna dobrze mi znanej osoby. Jeśli ktoś był dokładnym świadkiem mojego upadku ze strony obiektywnego widza to jest nim właśnie on.
Naprawdę go lubię, jeśli można jakkolwiek określić naszą relację. Podchodzę wolnym krokiem w stronę kontuaru, chociaż i tak naturalny szum wnętrza zlewa ten dźwięk w jedno nie wzbudzając podejrzeń. Zatrzymuje się przed wypolerowanym blatem i unoszę lekko prawą ręką nad jego kudłatą głowę. Jeśli się ocknie to odbije się od niej i ponownie spotka ze swoją poduszką. Każdy sposób na poprawienie sobie humoru jest dobry.
- Nie śpij, bo cię okradną – wołam tubalnym wręcz głosem zabarwionym dużą dozą rozbawienia. Cóż, chyba nie dostanę dziś darmowej kolejki.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leonardowi wyrwano serce z piersi. Raz, nieodwracalnie, sekwencją precyzyjnych słów - na chłodno, wyjątkowo okrutnie. Krótka operacja, zastrzyk bólu zatruwający myśli przez kilkanaście miesięcy, może nawet, jak w tym przypadku, kilka lat. Skutki uboczne w postaci zgorzknienia, hektolitrów przelanych alkoholi, utraty wiary, że jeszcze kiedyś będzie się w stanie poczuć, iż ten kawał mięsa uwięziony w klatce piersiowej bije dla kogoś - a nie tak po prostu, samoistnie.
Pewna osoba wyrywa serce Felixa powoli, po kawałeczku, podrażniając jego nadzieję już od… co najmniej dziesięciu lat. Wielokrotnie, sekwencją mało precyzyjnych słów - choć również na chłodno, również wyjątkowo okrutnie - ale przede wszystkim… całkowicie nieświadomie. Ta operacja trwa już stanowczo zbyt długo, a myśli Tremaine’a są w głębokiej narkozie - czasem przyłapuje się na tym, że drobnostki przywołują wspomnienia, w których widzi jego twarz; że nadinterpretowuje nic nieznaczące gesty. Znajduje się w najgorszym stadium choroby - umiera każdego dnia marząc o niemożliwym, pragnąć niemożliwego całą sobą, jednocześnie wiedząc, że niemożliwe nie jest dostępne dla nikogo. A on jest nikim.
Tu nie ma bardziej lub mniej poszkodowanych - na strunach ludzkiego cierpienia nigdy nie powinno się grać - nieważne, czy w szybkim, czy w powolnym tempie. Każdy dźwięk bólu powoduje spustoszenie w duszy - jak widać na tych dwóch, skrajnych przypadkach - niezależnie od częstotliwości drgań.
Leonard posmakował uczucia, do którego zdążył się przyzwyczaić i bez którego nie jest już w stanie normalnie funkcjonować. Felix o tym uczuciu może jedynie marzyć, tworząc sobie miraże w wyobraźni, mamiąc się złudną nadzieją.
Dwójka osób, których życie prywatne to wciąż zgliszcza żarzące się ogniem przeszłości i wątpliwej jakości przyszłości.
Dwójka osób, która jest się w stanie tak po prostu - a może aż - zrozumieć.
Dwójka osób, które połączyło jedno miejsce, by choć na chwilę podarowali sobie uśmiechy.
Albo swojską kurwę, jak tego nieuroczego popołudnia, kiedy Leonard postanowił wykorzystać jedną ze sprawdzonych, dziecięcych sztuczek. Felix oczywiście się na nią nabrał - albo inaczej, postąpił zgodnie z zaplanowanym przez malarza scenariuszem. Wzdrygnął się, słysząc tubalny głos (przez chwilę przemknęło mu nawet przez myśl, że to może być jego szef), więc poderwał głowę, plaskając o dłoń swojego wiernego klienta i wieńcząc to wspomnianym już powyżej epitetem.
- Ty… - urwał. Skwaszona mina szybko ustąpiła jednak rozbawieniu. Felix zdecydował, że nie odda brodaczowi (w pracy, przy okazji jakoś mu się odwdzięczy - a ta menda ma dobrą pamięć i nigdy nie odpuszcza zemsty, więc niech pan malarz uważa w przyszłości bliżej nieokreślonej). Westchnął niczym największy cierpiętnik, po czym ziewnął przeciągle, zasłaniając usta ręką. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że widzę twoją parszywą gębę - w ramach powitania przemycił drobny komplement. - To co dzisiaj pijem… pijesz? Tylko nie mów, że to co zwykle… Zaskocz mnie czymś... albo pozwól się zaskoczyć - to propozycja z rodzaju tych nie do odrzucenia?
Pewna osoba wyrywa serce Felixa powoli, po kawałeczku, podrażniając jego nadzieję już od… co najmniej dziesięciu lat. Wielokrotnie, sekwencją mało precyzyjnych słów - choć również na chłodno, również wyjątkowo okrutnie - ale przede wszystkim… całkowicie nieświadomie. Ta operacja trwa już stanowczo zbyt długo, a myśli Tremaine’a są w głębokiej narkozie - czasem przyłapuje się na tym, że drobnostki przywołują wspomnienia, w których widzi jego twarz; że nadinterpretowuje nic nieznaczące gesty. Znajduje się w najgorszym stadium choroby - umiera każdego dnia marząc o niemożliwym, pragnąć niemożliwego całą sobą, jednocześnie wiedząc, że niemożliwe nie jest dostępne dla nikogo. A on jest nikim.
Tu nie ma bardziej lub mniej poszkodowanych - na strunach ludzkiego cierpienia nigdy nie powinno się grać - nieważne, czy w szybkim, czy w powolnym tempie. Każdy dźwięk bólu powoduje spustoszenie w duszy - jak widać na tych dwóch, skrajnych przypadkach - niezależnie od częstotliwości drgań.
Leonard posmakował uczucia, do którego zdążył się przyzwyczaić i bez którego nie jest już w stanie normalnie funkcjonować. Felix o tym uczuciu może jedynie marzyć, tworząc sobie miraże w wyobraźni, mamiąc się złudną nadzieją.
Dwójka osób, których życie prywatne to wciąż zgliszcza żarzące się ogniem przeszłości i wątpliwej jakości przyszłości.
Dwójka osób, która jest się w stanie tak po prostu - a może aż - zrozumieć.
Dwójka osób, które połączyło jedno miejsce, by choć na chwilę podarowali sobie uśmiechy.
Albo swojską kurwę, jak tego nieuroczego popołudnia, kiedy Leonard postanowił wykorzystać jedną ze sprawdzonych, dziecięcych sztuczek. Felix oczywiście się na nią nabrał - albo inaczej, postąpił zgodnie z zaplanowanym przez malarza scenariuszem. Wzdrygnął się, słysząc tubalny głos (przez chwilę przemknęło mu nawet przez myśl, że to może być jego szef), więc poderwał głowę, plaskając o dłoń swojego wiernego klienta i wieńcząc to wspomnianym już powyżej epitetem.
- Ty… - urwał. Skwaszona mina szybko ustąpiła jednak rozbawieniu. Felix zdecydował, że nie odda brodaczowi (w pracy, przy okazji jakoś mu się odwdzięczy - a ta menda ma dobrą pamięć i nigdy nie odpuszcza zemsty, więc niech pan malarz uważa w przyszłości bliżej nieokreślonej). Westchnął niczym największy cierpiętnik, po czym ziewnął przeciągle, zasłaniając usta ręką. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że widzę twoją parszywą gębę - w ramach powitania przemycił drobny komplement. - To co dzisiaj pijem… pijesz? Tylko nie mów, że to co zwykle… Zaskocz mnie czymś... albo pozwól się zaskoczyć - to propozycja z rodzaju tych nie do odrzucenia?
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Życie przeszłością nie ma żadnego sensu. Karmienie się wspomnieniami to jedynie strata cennego czasu. Co z tego, że jestem tego boleśnie świadom skoro spora część mnie utknęła w tej historii? Chociaż staram się jak mogę to nie sposób ignorować tę wyrwę w duszy. Tę kobietę, której śmiech nadal potrafi śnić mi się po nocy. Powinienem coś z tym zrobić. Pozbyć się jej obrazów z pracowni, wyrzucić je, spalić. Dokonać rytualnego oczyszczenia. Odrodzić się z pieprzonych popiołów. Nie. Da. Kurwa. Rady.
Porzuciłem malowania po tym wszystkim. Nie potrafiłem się zbliżyć do tego miejsca ze świadomością, że ze sztalugi spojrzą na mnie jej przeszywające oczy. Że na płótnie jej miękkie linie ciała są tak słodko niewinne. Jak to możliwe, że mogła włożyć mi w pierś gołą dłoń i zasiać w niej takie spustoszenie? Nie mogłem tam wejść, bo wiedziałem, że nie wytrzymam. Wystarczyłoby jedno, na pozór nic nieznaczące spojrzenie, a już biegłbym do niej jak pies z podkulonym ogonem. Skomlałbym i żebrał tych marnych ochłapów, których i tak by mi pożałowało. Wolałam więc na dłuższy czas wyrzec się przynoszącej mi od zawsze otuchy sztuki, aby zachować te okruchy godności. Nie było łatwo. Żaden moment po tym wszystkim nie było łatwe. Czułem się, jakbym doznał poparzenia całego ciała i każdy ruch sprawiał mi niewysłowiony ból. Śmiesznym jest to, że wszystko miało swój początek i koniec w moje chorej głowie. Tam w skażonym jej obecnością umyśle na nowo rzucano rozkazy o powtarzaniu bolesnych wspomnień, mieleniu i kontemplowaniu każdego zapamiętanego słowa. Byłem bezsilny wobec siły własnego rozumu, który upierał się, że wie lepiej. Próbowałem nie być bezradny. Skoro nie mogłem przestać myśleć postanowiłem sprawić, żeby myślenie stało się możliwe. Ukojenie w postaci huczącej w głowie pustki przyniósł alkohol. Różnokolorowe trunki, słodkie lub gorzkie, wykwintne czy podrzędne. Wszystkie one stały się moim najlepszymi przyjaciółmi. Władzę nad nimi sprawował jedynie Felix. Młodszy o parę lat chłopak z dziwną mądrością i smutkiem w oczach stał się moim kompanem, dzięki któremu nie musiał wznosić kielicha do lustra, nawet, gdy tamten nie pił, bo musiał trwać na służbie. Nie wiem, czy nie zamarzłbym gdzieś albo skończył z poderżniętym gardłem, gdyby nie on. Niestety nigdy mu tego nie powiedziałem i nie mam zamiaru powiedzieć.
- Wiem, albowiem nie ma większej radości niż spotkanie ze mną – rzucam wesołym już tonem, zadowolony głęboko, że wszystko potoczyło się po mojej myśli. Mój mózg właśnie dokonał szybkiego porządkowania i na jakiś czas schował moje demony do szafy. Czas na picie, a nie zamartwianie się. – Taak, a potem okaże się, że wypiłem wodę z bidetów zmieszaną z trutką na szczury – odparłem rozbawiony na jego słowa siadając na jednym ze stołków przy barze. – Zaskocz mnie, ale może zacznijmy spokojnie, a nie z grubej rury. Dłużej dotrzymam ci wtedy towarzystwa.
Porzuciłem malowania po tym wszystkim. Nie potrafiłem się zbliżyć do tego miejsca ze świadomością, że ze sztalugi spojrzą na mnie jej przeszywające oczy. Że na płótnie jej miękkie linie ciała są tak słodko niewinne. Jak to możliwe, że mogła włożyć mi w pierś gołą dłoń i zasiać w niej takie spustoszenie? Nie mogłem tam wejść, bo wiedziałem, że nie wytrzymam. Wystarczyłoby jedno, na pozór nic nieznaczące spojrzenie, a już biegłbym do niej jak pies z podkulonym ogonem. Skomlałbym i żebrał tych marnych ochłapów, których i tak by mi pożałowało. Wolałam więc na dłuższy czas wyrzec się przynoszącej mi od zawsze otuchy sztuki, aby zachować te okruchy godności. Nie było łatwo. Żaden moment po tym wszystkim nie było łatwe. Czułem się, jakbym doznał poparzenia całego ciała i każdy ruch sprawiał mi niewysłowiony ból. Śmiesznym jest to, że wszystko miało swój początek i koniec w moje chorej głowie. Tam w skażonym jej obecnością umyśle na nowo rzucano rozkazy o powtarzaniu bolesnych wspomnień, mieleniu i kontemplowaniu każdego zapamiętanego słowa. Byłem bezsilny wobec siły własnego rozumu, który upierał się, że wie lepiej. Próbowałem nie być bezradny. Skoro nie mogłem przestać myśleć postanowiłem sprawić, żeby myślenie stało się możliwe. Ukojenie w postaci huczącej w głowie pustki przyniósł alkohol. Różnokolorowe trunki, słodkie lub gorzkie, wykwintne czy podrzędne. Wszystkie one stały się moim najlepszymi przyjaciółmi. Władzę nad nimi sprawował jedynie Felix. Młodszy o parę lat chłopak z dziwną mądrością i smutkiem w oczach stał się moim kompanem, dzięki któremu nie musiał wznosić kielicha do lustra, nawet, gdy tamten nie pił, bo musiał trwać na służbie. Nie wiem, czy nie zamarzłbym gdzieś albo skończył z poderżniętym gardłem, gdyby nie on. Niestety nigdy mu tego nie powiedziałem i nie mam zamiaru powiedzieć.
- Wiem, albowiem nie ma większej radości niż spotkanie ze mną – rzucam wesołym już tonem, zadowolony głęboko, że wszystko potoczyło się po mojej myśli. Mój mózg właśnie dokonał szybkiego porządkowania i na jakiś czas schował moje demony do szafy. Czas na picie, a nie zamartwianie się. – Taak, a potem okaże się, że wypiłem wodę z bidetów zmieszaną z trutką na szczury – odparłem rozbawiony na jego słowa siadając na jednym ze stołków przy barze. – Zaskocz mnie, ale może zacznijmy spokojnie, a nie z grubej rury. Dłużej dotrzymam ci wtedy towarzystwa.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/10 listopada?
Rudzielec miał mętlik w głowie. Co prawda, miał chwilę do namysłu, lecz ona nie przynosiła zbyt wesołych wiadomości. W końcu postanowił wyjść wieczorem po pracy do Wywerny. Nie miał ochoty spędzać wieczoru w swoim pokoiku, rozmyślać nad wieloma sprawami i w dodatku zastanawiając się, czy to jest ten dzień, w którym musi wziąć narkotyki. Bo on zazwyczaj nie bierze ich sam, chyba że naprawdę sytuacja wymyka się jemu spod kontroli, to tylko wtedy. A tak to zazwyczaj wychodził na ulice Londynu. Wychodził, póki nie został wprowadzony nowy dekret. Póki nie doszły dwie osoby, aurorzy, którzy widząc jego łamiącego jakikolwiek dekret, czy ustawę, zaraz by wsadzili jego do psychiatryka. Wolał udać się do azylu, w który żadna z tych osób nie przyjdzie tutaj, szczególnie tak późną porą. Wszedł do środka ubrany jak zwykle w ciemny płaszcz i kaptur zakrywający jego rude kudły i podszedł do baru. Zaraz zdjął kaptur z głowy i usiadł na wolnym krześle.
- Rzuć mi coś mocniejszego, Ocet.- rzucił swe zamówienie Octowi, którego zauważył na samym początku. Niech coś jemu zapoda coś mocniejszego od jakiegoś piwa, bo Weasley dosłownie tego potrzebował. Pić samemu to nie zbrodnia. Chyba. Ale tutaj wiedział, że nikt jego nie wyda. Póki co.
Rudzielec miał mętlik w głowie. Co prawda, miał chwilę do namysłu, lecz ona nie przynosiła zbyt wesołych wiadomości. W końcu postanowił wyjść wieczorem po pracy do Wywerny. Nie miał ochoty spędzać wieczoru w swoim pokoiku, rozmyślać nad wieloma sprawami i w dodatku zastanawiając się, czy to jest ten dzień, w którym musi wziąć narkotyki. Bo on zazwyczaj nie bierze ich sam, chyba że naprawdę sytuacja wymyka się jemu spod kontroli, to tylko wtedy. A tak to zazwyczaj wychodził na ulice Londynu. Wychodził, póki nie został wprowadzony nowy dekret. Póki nie doszły dwie osoby, aurorzy, którzy widząc jego łamiącego jakikolwiek dekret, czy ustawę, zaraz by wsadzili jego do psychiatryka. Wolał udać się do azylu, w który żadna z tych osób nie przyjdzie tutaj, szczególnie tak późną porą. Wszedł do środka ubrany jak zwykle w ciemny płaszcz i kaptur zakrywający jego rude kudły i podszedł do baru. Zaraz zdjął kaptur z głowy i usiadł na wolnym krześle.
- Rzuć mi coś mocniejszego, Ocet.- rzucił swe zamówienie Octowi, którego zauważył na samym początku. Niech coś jemu zapoda coś mocniejszego od jakiegoś piwa, bo Weasley dosłownie tego potrzebował. Pić samemu to nie zbrodnia. Chyba. Ale tutaj wiedział, że nikt jego nie wyda. Póki co.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wieczór zapowiadał się wyjątkowo spokojnie, a co za tym idzie również nudno. Stojący za barem Octavius sam nie wiedział czy potraktować to raczej jako zaletę tegoż czy też wadę; z jednej strony oszczędzało mu to pracy, jednak z drugiej godziny wolniej mijały, a nocna zmiana dłużyła się w nieskończoność. Przecierając klejący blat wilgotną szmatą, błądził niewidzącym spojrzeniem po twarzach nielicznych klientów znajdujących się w Wywernie - ostatnio na Nokturnie było jeszcze bardziej burzliwie niż zazwyczaj, a co za tym idzie jeszcze łatwiej było dostać w zęby czy też oberwać klątwą za przysłowiową twarz. Przeszkadzało to w interesach, oczywiście tych bardziej legalnych bowiem szemrane załatwiane pod ladą sprawy wciąż miały się zadziwiająco dobrze. Młody Sheridan jeszcze nie do końca był pewien czy taki stan rzeczy mu odpowiada, aczkolwiek w niedługim czasie na pewno miało to ulec zmianie, a jego opinia na temat powinna się wyklarować. Dumanie o niebieskich migdałach przerwało mu pojawienie się przy barze znajomego rudzielca, którego obrzucił uważnym spojrzeniem zielonych oczu. Weasleya znał od przeszło dekady; uczęszczali do jednego domu w Hogwarcie i byli w podobnym wieku, ciężko byłoby mu więc nie spamiętać jego piegowatej twarzy oraz ognistej czupryny. Szczególnie, że zubożały szlachcic wywąchał swego czasu życie na Nokturnie i na tymże pozostał bawiąc się w podrzędnego dilerzynę.
- Ciężki dzień? - zapytał jak przystało na porządnego barmana, zgodnie z życzeniem nalewając mężczyźnie whisky i podsuwając mu szklankę pod piegowaty nos. Niespecjalnie interesowała go rozmowa z Weasley'em, jednak nie była mu ona niemiłą. Nie od dziś bowiem wiadomo, że przy konwersacji czas szybciej płynie. Oparł więc łokcie na czystym już blacie, przyglądając się przy tym Barry'emu nienachalnie - ciekawiło go czy mężczyzna przyszedł do niego tym razem czystym czy też może zupełnie na odwrót, a rozwiązanie tego dylematu postawił sobie jako zadanie. Ot, zwykła gra, w którą zwykł się zabawiać w czasie tych nudniejszym zmian.
- Ciężki dzień? - zapytał jak przystało na porządnego barmana, zgodnie z życzeniem nalewając mężczyźnie whisky i podsuwając mu szklankę pod piegowaty nos. Niespecjalnie interesowała go rozmowa z Weasley'em, jednak nie była mu ona niemiłą. Nie od dziś bowiem wiadomo, że przy konwersacji czas szybciej płynie. Oparł więc łokcie na czystym już blacie, przyglądając się przy tym Barry'emu nienachalnie - ciekawiło go czy mężczyzna przyszedł do niego tym razem czystym czy też może zupełnie na odwrót, a rozwiązanie tego dylematu postawił sobie jako zadanie. Ot, zwykła gra, w którą zwykł się zabawiać w czasie tych nudniejszym zmian.
Gość
Gość
Rudzielec obserwował, co się dzieje w sali. Rudzielec zdążył przywyc do tego, że wchodząc i odsłaniając swoje ogniste włosy zaraz jest na celowniku przynajmniej u kilku osób. I dzisiaj w niczym to się nie różniło. Ujrzał parę osób, które wrogo na niego spoglądały, lecz Barry przeleciał wzrokiem bez żadnego zbędnego słowa. Nie chciał się zbytnio pakować w jakieś bójki. Chociaż kto wie, dlaczego jego nogi sprowadziły tutaj. Może szukał zaczepki?
- Żebyś wiedział, ani chwili spokoju.- wrócił wzrokiem na znajomego i przytaknął głową dziękując za trunek. Wziął szklankę w dłoń i chwilę nią pokołysał. Aby alkohol można było wyczuć z każdego fragmentu szklanki wewnątrz. Zaraz zwilżył usta połykając dwa łyki alkoholu, który zaczął rudzielcowi przyjemnie drapać w gardle. - Ostatnio cierpię na nadmiar zbędnych wrażeń. Jak nie praca, to narzeczeństwo. - rzucił słowa w stronę barmana stawiając spokojnie szklaneczkę na blacie, jakby oczekiwał jakiegoś słownego wsparcia od swego kumpla. Może po prostu sugeruje, czy może nie chciałby dać jemu coś na odprężenie? Może Złotej Rybki? Może czegoś innego, nowego do spróbowania? Rudzielec dzisiaj raczej przyjmie wszystko, co zostanie jemu zarzucone.
- Żebyś wiedział, ani chwili spokoju.- wrócił wzrokiem na znajomego i przytaknął głową dziękując za trunek. Wziął szklankę w dłoń i chwilę nią pokołysał. Aby alkohol można było wyczuć z każdego fragmentu szklanki wewnątrz. Zaraz zwilżył usta połykając dwa łyki alkoholu, który zaczął rudzielcowi przyjemnie drapać w gardle. - Ostatnio cierpię na nadmiar zbędnych wrażeń. Jak nie praca, to narzeczeństwo. - rzucił słowa w stronę barmana stawiając spokojnie szklaneczkę na blacie, jakby oczekiwał jakiegoś słownego wsparcia od swego kumpla. Może po prostu sugeruje, czy może nie chciałby dać jemu coś na odprężenie? Może Złotej Rybki? Może czegoś innego, nowego do spróbowania? Rudzielec dzisiaj raczej przyjmie wszystko, co zostanie jemu zarzucone.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spojrzenie Octaviusa powoli przesunęło się po szklance z whisky, wargach Weasleya i ponownie po szkle, a gdzieś w okolicach żołądka pojawiło się znajome ssanie oznaczające ni mniej ni więcej chęć na szklaneczkę czegoś mocniejszego. Niestety godzina była jeszcze zbyt wczesna, by mógł sobie na to pozwolić, więc nie pozostało mu nic innego jak zwalczyć pragnienie i zadowolić się wodą znajdującą się w nieskazitelnie czystej szklance stojącej przy jego łokciu poza zasięgiem klientów. Uważnie przy tym słuchał Weasleya, unosząc przy tym brwi na wzmiankę o narzeczonej - jakoś wcześniej umknęła mu informacja o zaistnieniu kobiety w życiu Barry'ego. Uśmiechnął się kwaśno, specyficznie.
- Narzeczona? No, no. Moje gratulacje, druhu - zakpił nieznacznie, bynajmniej jednak nie złośliwie. Zmrużył jadowicie zielone ślepia, wyrysowując na blacie niewidoczne zawijasy. Podświadomie wyczuwał, że Weasley jest w stanie, w którym nie odmówiłby czegoś mocniejszego niż średniej jakości whisky, którą to dzielnie spłukiwał swe gardło. Ciekawe tylko czy warto mu cokolwiek proponować, wiadomo przecież że knutem nie śmierdzi, a o zysk się wszak wszystko rozchodziło. Sheridan przechylił nieznacznie głowę, podchwytując spojrzenie Barry'ego i uśmiechając się ponownie. - To ktoś znany? Jakaś stała bywalczyni plotkarskiej rubryki w Czarownicy albo Proroku? - zapytał jeszcze wracając do tematu narzeczonej, a w myślach przewijając listę dostępnych sobie środków, które mógłby zaproponować swojemu rozmówcy. Może rybka? Zostały mu jeszcze jakieś niezużyte resztki. Albo lepiej coś lżejszego? Diable ziele lub tęgoskór? Zmrużył oczy, przesuwając palcami tym razem po swoim podbródku.
- Narzeczona? No, no. Moje gratulacje, druhu - zakpił nieznacznie, bynajmniej jednak nie złośliwie. Zmrużył jadowicie zielone ślepia, wyrysowując na blacie niewidoczne zawijasy. Podświadomie wyczuwał, że Weasley jest w stanie, w którym nie odmówiłby czegoś mocniejszego niż średniej jakości whisky, którą to dzielnie spłukiwał swe gardło. Ciekawe tylko czy warto mu cokolwiek proponować, wiadomo przecież że knutem nie śmierdzi, a o zysk się wszak wszystko rozchodziło. Sheridan przechylił nieznacznie głowę, podchwytując spojrzenie Barry'ego i uśmiechając się ponownie. - To ktoś znany? Jakaś stała bywalczyni plotkarskiej rubryki w Czarownicy albo Proroku? - zapytał jeszcze wracając do tematu narzeczonej, a w myślach przewijając listę dostępnych sobie środków, które mógłby zaproponować swojemu rozmówcy. Może rybka? Zostały mu jeszcze jakieś niezużyte resztki. Albo lepiej coś lżejszego? Diable ziele lub tęgoskór? Zmrużył oczy, przesuwając palcami tym razem po swoim podbródku.
Gość
Gość
Gdyby mógł, to by pewnie i Octaviusowi zaproponował, by wypił z nim, ale sam dobrze wiedział, co to znaczy być w pracy. Sam nie mógł sprzedawać prochów będąc jednocześnie pod ich wpływem. Nie tak się powinno polecać narkotyki, prawda? Trzeba było przeboleć kwaśne jabłko. Chciał już obejrzeć się w stronę publiki, gdy usłyszał gratulacje. Gratulacje... czego? Bycia idiotą roku? Rudzielec prychnął kręcąc niezadowolony głową. - Jakie gratulacje... trafiłem na samo dno piekła, druhu.- żachnął się i wypił kolejne dwa łyki alkoholu. Marcelyn... Jedno imię, a tyle sprzecznych emocji wywołuje się w nim. Z jednej strony coś czuł do niej, ale zaraz jemu się przypomina ich ostatnia rozmowa w parku. W zanadrzu dochodzi Polka i spędzony z nią czas na wernisażu, jak i u niej w pokoju. Jak bardzo chciałby mieć zmieniacz czasu. Cofnąłby się o parę lat i może nie miałby problemu z kobietami. Tak, to byłoby dobrym pomysłem, niestety zbyt kosztownym, jak na Weasley'owską kieszeń. Bo skąd weźmie zmieniacz czasu?
- Nieeee... bardziej od leczenia zwierzaków... chyba.- rzucił, lecz machnął zaraz na to ręką. Czymkolwiek ona się zajmuje, z pewnością nie siedzi w rubryczkach prasowych. Chyba, bo do tej pory jakoś nie widywał jej imienia. Nawet jak nie znał wtedy jej prawdziwego, raczej była mało znana do tej pory.
- Ty to masz szczęście... żadnej ci nie wlepią z zaskoczenia.- powiedział po chwili, gdy podsunął sobie szklankę do warg i zaraz wypił kolejne łyki. Chyba gdzieś miał to, że powinien wolniej pić. Po prostu był spragniony. Spragniony alkoholu, narkotyków, zapomnienia.
- Nieeee... bardziej od leczenia zwierzaków... chyba.- rzucił, lecz machnął zaraz na to ręką. Czymkolwiek ona się zajmuje, z pewnością nie siedzi w rubryczkach prasowych. Chyba, bo do tej pory jakoś nie widywał jej imienia. Nawet jak nie znał wtedy jej prawdziwego, raczej była mało znana do tej pory.
- Ty to masz szczęście... żadnej ci nie wlepią z zaskoczenia.- powiedział po chwili, gdy podsunął sobie szklankę do warg i zaraz wypił kolejne łyki. Chyba gdzieś miał to, że powinien wolniej pić. Po prostu był spragniony. Spragniony alkoholu, narkotyków, zapomnienia.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Samo dno piekła, samo dno piekła. Czy nie tak właśnie się czuł w ostatnich tygodniach swojego krótkiego - paradoksalnie wciąż niezakończonego! - małżeństwa? Otóż tak. Niewiele jednak osób zdawało sobie z tego sprawę, bowiem rzadko kiedy wspominał cokolwiek o żonie, a tym o bardziej swoich własnych uczuciach z nią związanych. Bez sprzecznym pozostawał fakt, że sam podjął decyzję o tym związku; nikt nie zmuszał go do poślubienia Marlene, nie pozbawiał własnego zdania w tejże sprawie. Czego nie można było powiedzieć o Barry'm, a przynajmniej tyle Octavius zdążył wywnioskować z jego wypowiedzi.
- Dlaczego samo dno piekieł? Jest mało urodziwa, wredna? Kochasz inną? - nie spodziewałby się po sobie takiego natręctwa, ale słowa Weasley'a szczerze go zainteresowały. Na tyle aby przestał znudzonym spojrzeniem przesuwać gdzieś poza ramieniem swojego rozmówcy, a zajął się dolewaniem mu alkoholu do szklanki, której tej zawartość mężczyzna osuszał w zadziwiającym wręcz tempie. Plotkarska dusza Octaviusa ożyła nakarmiona nowymi wiadomościami, a czas jakby miłosiernie przyśpieszył. Nie skomentował słów Barry'ego na temat przyszłej małżonki, szczerze rozczarowany jej mało szlachetnym zajęciem. No, ale czego można było spodziewać się po Weasley'u? Sam nie był najlepszą partią - z czego nawet mało obyty Sheridan zdawał sobie sprawę! - nie mógł więc oczekiwać gwiazdki z nieba.
- Żebyś wiedział, Barry, żebyś wiedział - zaśmiał się cicho, przeczesując przy tym palcami nieco zbyt długie włosy zwijające się nad karkiem w urocze kędziorki. Pochylił się przy tym nad ladą, zbliżając bladą twarz do swojego rozmówcy, jakby w obawie że ktoś postronny mógłby podsłuchać kolejne z jego słów. - Widzę, że to zdecydowanie nie jest twój dzień, przyjacielu. Jeżeli mógłbym w czymś pomóc to wiesz, że zawsze chętnie służę. Może miałbyś ochotę na coś więcej niż ta whisky? - uniósł brew w pytającym wyrazie, wiedząc iż Weasley doskonale pojmie w czym rzeczy. Nie mógł ofiarować mu wiele, lecz wciąż pozostawał w posiadaniu zapasów na tak zwaną czarną godzinę.
- Dlaczego samo dno piekieł? Jest mało urodziwa, wredna? Kochasz inną? - nie spodziewałby się po sobie takiego natręctwa, ale słowa Weasley'a szczerze go zainteresowały. Na tyle aby przestał znudzonym spojrzeniem przesuwać gdzieś poza ramieniem swojego rozmówcy, a zajął się dolewaniem mu alkoholu do szklanki, której tej zawartość mężczyzna osuszał w zadziwiającym wręcz tempie. Plotkarska dusza Octaviusa ożyła nakarmiona nowymi wiadomościami, a czas jakby miłosiernie przyśpieszył. Nie skomentował słów Barry'ego na temat przyszłej małżonki, szczerze rozczarowany jej mało szlachetnym zajęciem. No, ale czego można było spodziewać się po Weasley'u? Sam nie był najlepszą partią - z czego nawet mało obyty Sheridan zdawał sobie sprawę! - nie mógł więc oczekiwać gwiazdki z nieba.
- Żebyś wiedział, Barry, żebyś wiedział - zaśmiał się cicho, przeczesując przy tym palcami nieco zbyt długie włosy zwijające się nad karkiem w urocze kędziorki. Pochylił się przy tym nad ladą, zbliżając bladą twarz do swojego rozmówcy, jakby w obawie że ktoś postronny mógłby podsłuchać kolejne z jego słów. - Widzę, że to zdecydowanie nie jest twój dzień, przyjacielu. Jeżeli mógłbym w czymś pomóc to wiesz, że zawsze chętnie służę. Może miałbyś ochotę na coś więcej niż ta whisky? - uniósł brew w pytającym wyrazie, wiedząc iż Weasley doskonale pojmie w czym rzeczy. Nie mógł ofiarować mu wiele, lecz wciąż pozostawał w posiadaniu zapasów na tak zwaną czarną godzinę.
Gość
Gość
Jest mało urodziwa, wredna? Kochasz inną? Oj, gdyby to było łatwe. Gdyby mógł powiedzieć wprost to, co czuje. Powinien wtedy dostać Order Merlina pierwszej klasy dosłownie. - Gdyby to było łatwe to wytłumaczenia.- zaśmiał się cicho nie protestując przed kolejną dawką alkoholu, który już powoli dawał znaki w sobie. - Rozumiesz pojęcie... oszustka?- powiedział zaraz kiwając głową w podzięce za dolewkę i wziął kolejnego łyka. Weasley, opamiętaj się Słyszał jakieś głosy dochodzące z jego własnego sumienia, lecz starannie je ignorował czując, że zaczyna mu być nieco lżej. Z możliwością wygadania, wyżalenia się na te wszystkie okropne baby, na te wszystkie skomplikowane rzeczy, których jeszcze [?] nie ujawnił. - Mówię ci Ocet, baby to jedne i wielkie manipulantki. Nie daj się im nabrać, nigdy.- rzucił, jakby dawał jakąś złotą rade, która powinna być tutaj gdzieś wyryta. Najlepiej na samym wejściu, aby każdy wiedział, że baby są samą ułudą, fałszywą i oszukańczą materią w tym świecie. Zaraz jednak przerwał rozmyślania co do tej plakietki i wysłuchał słów barmana, które przyjął z podniesioną brwią. - Jeśli masz... zadowolę się wszystkim, albo czymś nowym, o. Czymś, czego nie mam.- rzuciwszy słowa, uśmiechnął się wesoło i zaraz nieco odchylił się, aby wziąć kolejnego łyka ognistej. Chyba wie, jaki ma asortyment, prawda? No może nie słyszał o Śnieżce, lecz kto wie? Tak czy siak, Barry chciał dzisiaj nowych, narkotycznych wrażeń. Normalnie to Śnieżka byłaby idealna, ale potem jest droga w kupnie, a ją ewidentnie jest lepiej sprzedawać. Dlatego może po przeciętnej cenie, ale no dobrze działające ziele by sobie wziął z pewnością.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najchętniej roześmiałby się gorzko w odpowiedzi na kolejne słowa swojego rozmówcy. Czy rozumiał pojęcie oszustka? Oczywiście. Można śmiało rzec, że nawet za dobrze. Całe jego małżeństwo było zbudowane na kłamstwie, fundamenty tegoż zostały scalone fałszem i krętactwem. Nie było w nim ziarna szczerości czy też prawdziwego uczucia, nie dziwota więc że rozpadło się równie szybko jak zostało zawarte. Tego jednak nie mógł, a raczej nie chciał mówić na głos. Pozostało mu więc pokiwanie głową w zapale pełnym zrozumienia. Nie drążył jednak tematu, nie chcąc zapędzać się za daleko w nieswoje sprawy - nie był to ten typ informacji mogących przynieść zyski w postaci złotych brzęczących galeonów.
- Żebyś tylko wiedział ile razy już to słyszałem w tym miejscu - pokręcił ponownie głową, spoglądając w jasnozielone oczy Weasleya. Średnio kilka razy w tygodniu podobne wyznania padały z ust pijanych klientów zarówno Wywerny, jak i Dziurawego Kotła. Faktycznie można by to wygrawerować na jednej z tablic zdobiących ściany lokalu. - Raczej mi to nie grozi, taki ze mnie szczęściarz.
Kobiety nie znajdowały się wśród zainteresowań Octaviusa, także ich wpływ na niego był raczej mierny. Nie było wielkich szans, aby w najbliższej przyszłości miał mieć z powodu przedstawicielki płci pięknej zgryzoty. Marlene nie istniała już w jego życiu, a żadna inna nadobna dama nie miała szczególnych szans aby się do niego zbliżyć. Sheridan wierny pozostawał staremu mugolskiemu - zasłyszanemu jeszcze w czasach Hogwartu od jednego z uczących się w nim mugolaków - powiedzeniu brzmiącemu: baba z wozu koniom lżej.
- Wiedziałem, że nie będę musiał cię namawiać - klasnął językiem o podniebienie i uśmiechnął się szeroko, przystępując za barem z nogi na nogę. - Co powiesz na diable ziele? Chociaż może odpowiedniejszym byłby tęgoskór... Mógłbyś użyć go nawet tutaj, nie śmierdzi i nie zwraca uwagi. Odprężenie gwarantowane, co ty na to? - zgrabnie przeistoczył się w czarującego handlarza zachwalającego swój towar.
- Żebyś tylko wiedział ile razy już to słyszałem w tym miejscu - pokręcił ponownie głową, spoglądając w jasnozielone oczy Weasleya. Średnio kilka razy w tygodniu podobne wyznania padały z ust pijanych klientów zarówno Wywerny, jak i Dziurawego Kotła. Faktycznie można by to wygrawerować na jednej z tablic zdobiących ściany lokalu. - Raczej mi to nie grozi, taki ze mnie szczęściarz.
Kobiety nie znajdowały się wśród zainteresowań Octaviusa, także ich wpływ na niego był raczej mierny. Nie było wielkich szans, aby w najbliższej przyszłości miał mieć z powodu przedstawicielki płci pięknej zgryzoty. Marlene nie istniała już w jego życiu, a żadna inna nadobna dama nie miała szczególnych szans aby się do niego zbliżyć. Sheridan wierny pozostawał staremu mugolskiemu - zasłyszanemu jeszcze w czasach Hogwartu od jednego z uczących się w nim mugolaków - powiedzeniu brzmiącemu: baba z wozu koniom lżej.
- Wiedziałem, że nie będę musiał cię namawiać - klasnął językiem o podniebienie i uśmiechnął się szeroko, przystępując za barem z nogi na nogę. - Co powiesz na diable ziele? Chociaż może odpowiedniejszym byłby tęgoskór... Mógłbyś użyć go nawet tutaj, nie śmierdzi i nie zwraca uwagi. Odprężenie gwarantowane, co ty na to? - zgrabnie przeistoczył się w czarującego handlarza zachwalającego swój towar.
Gość
Gość
Bar
Szybka odpowiedź