Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
- Ponoć świadczy o czystości. - mruknęła spod włosów, czując jak ziemia dostaje się do jej ust. Och, wszystko ją bolało. Głupie chodzenie. Chociaż to mogłaby by jej w życiu dobrze wychodzić. Ale zdawało się, że nawet stawianie kroków dziś postanowiło się na nią uwziąć. Na szczęście chociaż znalazł się ktoś, kto miał jej w tej niedoli pomóc. Wsparła się na Ernim gdy próbowała wstać - a właściwie wstawała, bo nawet jej się to udało. Jednak to, jak wyglądały jej kolana wolała nie wiedzieć. Niestety, nie wiedzieć znaczyłoby zostać na ziemi, a ona już się podniosła, więc nie miała opcji ich nie zobaczyć. Skrzywiła się lekko na ich widok. Kompletnie zajęta nimi ledwie zauważając, że Ernie na chwilę gdzieś odszedł. Westchnęła, teraz materiał będzie się haczył o jej rany. Teraz właściwie jak kolana będą wyglądały jak… jak jakieś kamieniste wybrzeże. Całe szczęście, że nie zależało jej aż tak bardzo jak wygląda. Chociaż nie wiedzieć czemu kolana to by wolała mieć gładkie. Dopiero gdy mężczyzna znów się odezwał zauważyła, że kuca niedaleko jej kolana. Zmarszczyła brwi nie bardzo wiedząc o czym on na wszelkie hogwarckie tajne przejścia gadał? Gryźć go? Ale po co? Zdawała się pytać jego mina, jednak zanim w ogóle wypowiedziała swoje pytania i rozwiał wątpliwości poczuła jak ramiona zgarniają ją, a ona straciła stały ląd pod nogami.
- Co ty na wszystkie czekoladowe żaby robisz, Prang?! - chciała wiedzieć i poczuła chyba w akompaniamencie zawrotów ciepło, bowiem jego ręka znajdowała się tak wysoko i jednocześnie nisko, jak żadna inna wcześniej. Zacisnęła w złości usta, która wymalowała się na jej twarzy. Ale mówiła dalej, a jej jakoś ta złość mijała bo w sumie to jej pomagał a nie musiał. Spojrzała więc na niego zdając sobie nagle sprawę, że znajduje się bardzo blisko. Za blisko. Pewnie mogłaby policzyć ile rzęs ma na każdej powiecie, ale nie zabrała się za to bo nie widziała w tym żadnego sensu.Gdy znalazła się przy pniu, a potem na nim to złość jej już prawie minęła, ale jakoś dziwnie i niepodobnie milczała. Zmarszczyła brwi i prychnęła.
- Cóż ty pleciesz za głupstwa, Ernie. Pocałunki nie pomagają na bolenie. - sprzeciwiła się jego słową nie wierząc w te brednie wierutne. Ból to ból i na niego mogły zadziałać zioła, mogły zaklęcia, ale na pewno nie pocałunki. Pokręciła lekko głową. - Nie. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Bolało ją kolano, nie miała pojęcia czemu pytał o to zimno, ale właściwie to nawet miłe było. Zerknęła w dół na ranę. - Skurczysyn, to piecze. - mruknęła bardziej do siebie, niż do niego. Westchnęła zaraz myśląc, że gdyby była obok Cily, to jednym machnięciem różdżki by się sprawą zajęła. Rozejrzała się po jarmarku jakby szukając w tłumie kogoś, kto mógłby znać się na magii leczniczej i jej pomóc. - Może powinniśmy po prostu zapytać, czy nie ma tu uzdrowiciela? - zapytała Erniego, jakby nie do końca pewna, czy to odpowiednia droga.
for angels to fly
Spojrzenie Charlotte też mówiło samo za siebie. Cała jej postawa, taka nieufna i sceptyczna znów przypominała mi, jak bardzo nie potrafiłem odnaleźć się w labiryncie którym stały się międzyludzkie relacje Alexandra Selwyna. Co więcej, był to labirynt, w którym wszystkie ściany nieustannie zmieniały swoje miejsca, ponownie mnie gubiąc w swoim gąszczu.
Siostra. Ciężko było w to uwierzyć - i to chyba nie tylko mnie. Patrzyłem, jak nagle jej poza załamuje się i mimo tego, że nie opuściła gardy całkowicie wiedziałem, że w jakiś sposób do niej dotarłem. Mieszanka emocji, które do niej czułem wprawiała mnie w trwogę. Zależało mi na niej chyba jeszcze bardziej niż na Josephine, co było swego rodzaju abstrakcją, ponieważ nie miałem w tym życiu osoby bliższej mi niż panna Fenwick. Przełknąłem ślinę, nie będąc pewien co powinienem teraz zrobić. Odczuwałem rzeczy, których nie rozumiałem, jak więc miałem wytłumaczyć je tak naprawdę obcej dziewczynie?
Uśmiechnąłem się nieśmiało na jej słowa, lekko kręcąc głową.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - mruknąłem, zaraz jednak reflektując się. pokiwałem potwierdzająco głową. - Pamiętam. Ale tylko dlatego, że od ponad miesiąca nadrabiam stare gazety, listy, kroniki rodzinne. Dostaję wspomnienia od znajomych. Staram się przyswoić jak najwięcej - wyjaśniłem, dyskretnie rozglądając się dookoła. Na szczęście nikt nie zaprzątał swojej uwagi dwójką młodych ludzi rozmawiających gdzieś na uboczu. Drgnąłem jednak, kiedy powiedziała, że może sobie pójść. Nie wiedziałem co jej tak właściwie powiedzieć, więc ostatecznie zdecydowałem się po prostu na prawdę.
- Jestem bardzo zagubiony w tym wszystkim. Nie znam cie tak samo, jak kuzyna z którym spędziłem całe dzieciństwo i traktowałem go jak brata. Ja... mam takie dziwne wrażenie - przerwałem, przypatrując jej się przez krótką chwilę - że jesteś dla mnie ważna. Jedyne co pozostało mi z mojego dawnego życia to emocje, które odczuwałem względem ludzi i miejsc. To naprawdę jedyne, czego jestem pewien - urwałem, patrząc na nią jeszcze przez chwilę. Zacisnąłem usta, zastanawiając się jak ładnie ubrać w słowa to, co chciałem jej przekazać.
- Jeżeli sobie radzisz to się cieszę. Zrozumiem też, jeżeli będziesz chciała zapomnieć o tym wszystkim - machnąłem lekko ręką, wskazując na siebie, ją i wszystko dookoła. - Nie mamy za bardzo powodu by się poznać, jednak jeżeli chciałabym, albo jeśli potrzebowałabyś czegokolwiek, uzdrowiciela chociażby, to wystarczy, że napiszesz. Całkowicie bez zobowiązań. Uda się albo nie. Możesz iść nie będę cię zatrzymywał, Lotta - wzruszyłem ramionami, ćwicząc lekko obojętną pozę - lecz wymówienie jej imienia sprawiło, że drgnęło mi serce.
Tak naprawdę jednak jakaś część mnie, jak się okazało dość silna, wręcz pragnęła ją poznać.
I w chwilach kiedy upierała się najmocniej, Los podsuwał jej ludzi, którzy nagle burzyli jej światopogląd, pokazywali że niekoniecznie jest obojętna całemu światu, że niekoniecznie zawsze i ze wszystkim musi sobie radzić sama.
Pierwszą taką osobą była pani Pickle, która zatrudniła ją, choć Lotta właściwie niczego nie umiała i nie wiedziała, nie nadawała się do pracy i wątpliwym było by sama zdobyła umiejętności. Była smutnym, ponurym dzieckiem z determinacją i bez wiary w świat i nagle dostała ciepłe zaplecze z gorącą czekoladą i stos książek o zwierzętach. I miotłę, bo w końcu przyszła do pracy, a z początku nadawała się tylko do sprzątania.
Kobieta w średnim wieku spadła jej wtedy z nieba. Nie była słodka ani serdeczna, była po prostu uprzejma, nie użalała się nad nią, a pomogła stanąć na nogach, pomagała wchodzić w ten świat krok po kroku, nie zadając pytań, nie oceniając, pozwalając Charlotte poczuć, że ma miejsce do którego należy.
Możliwe, że pani Pickle była właśnie kamykiem losu, który sprawił że Lotta jest tym kim jest. Ona, a później ludzie, których mała, ponura dziewczynka z Nokturnu nie nazywała przyjaciółmi, ale którzy na pewno coś dla niej znaczyli i zaczęli wchodzić w jej życie.
W końcu pojawił się i Titus, psując wszystko, wywracając, robiąc chaos w jej sercu, duszy i całym życiu, pokazując jej, że nie musi być ponura, rozbawiając ją z niesamowitą łatwością i lekkością, przyjmując taką jaką była.
Na końcu pojawił się brat. Ktoś o kim Lotta marzyła całe życie. Prawdziwa rodzina, dowód na to, że Moore tak na prawdę nie ma nic wspólnego z ludźmi od których uciekła. Dał jej nadzieję na kolejny krok ku innemu życiu, życiu do jakiego dążyła - i zniknął. Pozostawiając po sobie chęć i pewność.
Bo Lotta w końcu da sobie radę sama. Dojdzie do tego. I nie przyzna, że tak na prawdę to chce zabawy w dom, zabawy w bliskość, w zaufanie.
Że gubi się we wszystkim co robi i często marzy o kimś, kto w jakiś sposób mógłby jej pomóc, poprowadzić, czy po prostu pobyć obok, kiedy ona zastanawia się nad tym co dalej.
Możliwe, że ta potrzeba to ten najgłębiej skrywany sekret panienki Moore. I możliwe, że dlatego właśnie mówi, że może sobie pójść. Uciec. Przecież nie powie, że chce zostać. Poznać się. Mieć brata.
Jesteś dla mnie ważna. Uniosła lekko podbródek i patrzyła na niego uważnie, oceniająco. Alexandrowi bardzo łatwo przyszły te słowa. Naturalnie. I szybko. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, skoro są rodzeństem to w jakiś sposób należą do siebie. Z drugiej strony czy ona sama większość życia nie powtarzała sobie, że krew niczego nie determinuje?
- Dużo mówisz.
Jej usta drgnęły jakby w uśmiechu, może trochę skrępowanym, bo stała tak, patrzyła na niego i nie wiedziała co powiedzieć na to wszystko. Alexander wyrażał emocje w prosty, naturalny sposób którego w tej chwili trochę mu zazdrościła, choć tym samym wystawiał się jak cielę na talerz, pod nóż.
- Bez zobowiązań. - dodała w końcu. Odwróciła wzrok na tłum ludzi. Z jednej strony chciała powiedzieć mu wszystko, powiedzieć mu o swoich głupich i dziecinnych marzeniach. Chciała go wysłuchać, niechaj mówi choćby i o zagubieniu. Z drugiej strony była sobą. A on oferował czas. - Mieszkam na Nokturnie. Dwadzieścia przez sześć. Ale chyba lepiej jak wyślesz czasem sowę.
Dodała tylko. Niech wie, gdzie jej szukać, jeśli chce kontaktu. Gdzie słać sowę.
- Zwierzyniec na Pokątnej też jest znów otwarty. Pracuję tam. - to zdecydowanie bezpieczniejsze. - Więc... do zobaczenia?
'Anomalie - DN' :
- Zdarza mi się. Wolę chyba żałować że coś powiedziałem, niż że zatrzymałem coś dla siebie kiedy czuję, że nie powinienem - odparłem, powoli markotniejąc. Była to cecha naprawdę godna podziwu na równi jak i warta pogardy. Nieumiejętność milczenia w niektórych kwestiach stawiała mnie na świeczniku i w sytuacjach podbramkowych. Wszelkie dyskusje polityczne ostatnimi czasy nabierały w domu dziwnego zabarwienia. Nie słyszałem potakujących pomruków kiedy pochlebnie wyrażałem się o ostatnich poczynaniach Ministra. Zapadała dziwna, wroga wręcz cisza, kiedy strzępiłem język całkowicie bez oddźwięku elaborując o szumowinach i niegodziwcach wśród szlachty. Może to właśnie dlatego ostatnio spędzałem w rodowej rezydencji tak niewiele czasu, intensywnie rozpoczynając poszukiwania własnego miejsca na tym świecie. I z tego powodu zaczynałem być przekonany, że mamy z Charlotte ze sobą coś wspólnego. Może i sposób w jaki się to przejawiało był odmienny: ja się uniezależniałem, kiedy ona od początku mogła liczyć na siebie. Lecz skutek był ten sam, każde z nas nie czuło się zakorzenione gdziekolwiek, wsparcie odnajdując głownie w sobie samym, oparcie odnajdując niekiedy w kilku bliskich ludziach. Nie potrzebowaliśmy się, to było bardziej niż oczywiste. Jednak czy to było wystarczającym powodem, aby przejść obojętnie wobec faktu że mamy aktualne rodzeństwo, którego z niezrozumiałych przyczyn i zawiłości losu nie znaliśmy? Nie zgadzałem się z tym w ogóle i całkowicie, jeszcze bardziej kiedy patrzyłem na Charlotte i zaczynałem dostrzegać w niej złożony, jakby też sprzeczny charakter. Jej mimika i postawa, to jak wpadała z jednej skrajnej emocji, nieufności i izolacji w drugą - jakąś dziką, niewyrażoną słowami potrzebę, brak czegoś, który czaił się jedynie w jej tak chłodnych barwą i zarazem ciepłych od życia oczach. Pokiwałem głową. Bez zobowiązań.
Chciałem coś odpowiedzieć, jednak kiedy usłyszałem że mieszka na Nokturnie zamarłem na moment. To się bardzo źle składało. Może i potrafiła tam żyć i odnajdywała się w mrocznym świecie, jednak ja byłem osobą, której nazwisko w ciemnych uliczkach wybrzmiało już nie o raz i nie o dwa za dużo. Spiąłem się lekko, rozglądając znów dookoła. - Zdecydowanie, sowa będzie lepszym rozwiązaniem. Nie powinienem się tam pokazywać - powiedziałem, kładąc nacisk na drugie zdanie i patrząc się na Charlotte z powagą. - Zwierzyniec brzmi zdecydowanie lepiej - skinąłem głową, starając się lekko rozluźnić i uśmiechnąć. Serce w końcu rwało się we mnie niewyobrażalnie. Moja siostra...
Pod wpływem tej myśli uśmiechnąłem się szerzej i przyjrzałem raz jeszcze. Była nawet wysoka jak na swój wiek, a to spostrzeżenie - choć całkowicie błahe - napełniło mnie jakimś wewnętrznym poczuciem ładu.
- Do zobaczenia, Lotta - uśmiechnąłem się i zmuszając swoje ciało do posłuszeństwa odwróciłem się i odszedłem. Tak po prostu.
Do końca dnie nie opuszczało mnie jednak wrażenie, że wygrałem los na loterii.
| zt <3
Nie powinno jej tu być. Co sobie w ogóle myślała zgadzając się na to spotkanie? Pójdzie sobie na jarmark w Dorset aby spotkać się z kobietą, której na oczy nie widziała, a u której zamówiła ilustracje. Nie wiedziała kim jest, z kim się zdaje. Primrose przeklinała w myślach własne postępowanie. Nie potrzebowała brata aby się karcić i czynić sobie wyrzuty. Zachowywała się jakby nic nie mogło się jej stać, jakby była nietykalna. Jednak nazwisko robiło swoje, a każdy wiedział kim byli Burke albo chociaż o nich słyszeli. Mogła w tej chwili narażać nie tylko siebie, ale również całą swoją rodzinę. Ciekawość i chęć poznawania świata już tak całkowicie stępiły jej ostrożność? Czy tak bardzo łaknęła nowości w życiu, że nie zwracała uwagi na potencjalne zagrożenie? Spokojnie mogły omówić to w Londynie, gdzie jest wielu przyjaciół i znajomych, gdzie mogła liczyć na pomoc, wsparcie, a tutaj? Była zdana na samą siebie i jakkolwiek wiedziała, że raczej sobie poradzi nie mogła być tego pewna, zwłaszcza teraz, ponieważ się zgubiła.
Prim westchnęła cicho i wzięła parę głębszych oddechów stojąc pomiędzy straganami, które prezentowały swoje towary. Kolorowe, delikatne buteleczki iskrzyły się w promieniach jesiennego słońca, które przygrzewało przyjemnie. Zaraz obok leżały księgi wszelkie maści i zwoje pergaminów, kuszące swym wyglądem. Eleganckie pióra zachwycały smukłą linią, a eleganckie kałamarze niczym małe dzieła sztuki, które aż się chciało postawić na swoim biurku. Dotarł do niej zapach pieczonych jabłek oraz cynamonu więc uniosła delikatnie głowę łowiąc przyjemny zapach. Wokół zaś panował szmer rozmów, który zlewał się z szumem fal. Zapadała się w miękkim piasku, a ten niczym dywan rozpościerał się przed nią, zaś delikatna bryza targała jej kapeluszem ozdobionym granatową wstążką. Rozejrzała się dokoła szukając opisanego w liście miejsca spotkania, ale niczego nie mogła dojrzeć. Myślała, że będzie to dość proste. Pójdzie drogą prowadzącą na jarmark, znajdzie punkt spotkania i tam poczeka. Zamiast tego krążyła od jakiegoś czasu w tłumie pomiędzy straganami, a co kolejny to miał ciekawsze eksponaty, więc czujne oko panny Burek wyłapywało to co miało być artefaktem ale nawet obok takowego nie leżało. Przyglądała się talizmanom i dokładnie je oglądała chcąc zobaczyć kunszt twórcy. Kierowała nią, jak zwykle zresztą, ciekawość. Ciekawość, która na pewno kiedyś ją zgubi i wpadnie w takie tarapaty, że nawet brat i kuzyn będą mieli problemy, żeby ją wyciągnąć, a ojciec da jaj szlaban niczym niesfornemu dziecku.
Trzeba jednak przyznać, że pomimo dzielnej miny oraz zewnętrznego spokoju, Prim nie czuła się pewnie. To nie była sytuacja, w której często sama przebywała. Zawsze ktoś był obok, gotów pomóc i wesprzeć. Różdżka teraz w pogotowiu, oczy i słuch czujne niczym u dzikiego zwierza. Choć mogła się pochwalić umiejętnością odnalezienia się w każdej sytuacji, to zawsze kosztowało ją to sporo zdrowia i energii. Tym razem nie było inaczej. Musiała jednak zwracać na siebie uwagę, ponieważ parę razy ktoś zapytał ją czy potrzebuje pomocy albo czy kogoś szuka. To był znak, że musi bardziej panować nad tym jak wygląda więc uznała, że wróci po własnych śladach i zapyta w końcu kogoś o stoisko obok niebieskiego baldachimu.
'cause I won't
Dlatego zgodziła się spotkać z ową lady Primose Burke, starając się zachować przynajmniej postawy etykiety (o której, nie oszukujmy się, nie miała szczególnego pojęcia), aby nie wyjść przy niej od razu na ignorantkę i przeciwniczkę rządu (którą nomen omen przecież była). Na miejsce spotkania wybrała jednak Dorset, wierząc, że tutaj ród Burke chcąc nie chcąc będzie miał nieco mniejsze wpływy. Zwłaszcza, że znajdujący się nieopodal lokal miał wśród Zakonników dobrą opinię, mimo że oficjalnie pozostawał neutralny. Właściwie blokada w Londynie ułatwiała jej zaproponowanie tak dziwnego miejsca, bo przecież skoro nie mogła się teleportować przenoszenie prac na taką odległość byłoby dosyć trudne, a ona, jako artystka, mogła sobie pozwolić na decydowanie o tym, jak będzie pracować. Artyści często byli dziwnymi indywiduami.
Ubrała jedną z najnowszych szat, której krój przypominał te z najnowszych „Czarownic”. Nie była może zbyt bogata, ale jej zielona barwa ładnie kontrastowała z jej barwą włosów (nieco wypłowiałą pod wpływem zaklęcia), a lady Burke nie powinna wziąć jej za jakiegoś tam mugola, którego należy zabić. Różdżkę miała w pogotowiu, a prace i szkice znajdowały się w przewieszonej przez ramię torbie.
Gdy znalazła się na miejscu, w pierwszej chwili nie była w stanie nikogo dostrzec. Czyżby kobieta się rozmyśliła? Gwen z jednej strony poczułaby pewnie irytację (przecież już się naprawcowała!), ale z drugiej i ulgę, wiedząc, że dzięki temu nie wystawiałaby się na ryzyko. Nie poddała się jednak i zaczęła rozglądać się po jarmarku, aż w końcu ujrzała nieszczególnie pewną siebie, młodą dziewczynę, która zbliżała się w stronę wskazanego przez nią stoiska.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła ku kobiecie, starając się zachować jak najbardziej profesjonalny wygląd. Wyprostowane plecy, chód tak lekki, jak tylko potrafiła. Na twarzy delikatny, grzeczny uśmiech osoby, której praca polegała na współpracy nie raz z obcymi ludźmi. Niby klientami, ale w dziedzinie sztuki to jednak było coś więcej. Klient był jednocześnie nośnikiem pomysłu, inspiracją. Mecenasem, bez którego nie mogłaby funkcjonować.
– Dzień dobry. Lady Primose Burke? – spytała spokojnym tonem, czekając na potwierdzenie. – Milo mi pannę w końcu zobaczyć, Gwen Grey. – Podała jej rękę na powitanie.
love than fight
Panna Burke nigdy zbyt długo nie deliberowała nad tym co powinna ubrać. Miała stały repertuar i styl w swojej szafie, wystarczyło wyciągnąć odpowiednie ubrania. Tym razem lejąca turkusowa spódnica z zakładkami została zestawiona z krótkim bordowym żakietem, a do tego koszulą w kolorze ciemnego wina wiązaną pod szyją na kokardę. Całości zaś dopełniały trzewiki wiązane nad kostką, kapelusz przypięty zdobą szpilą oraz rękawiczki i torebka. Kiedy rozglądała dookoła szukając tego nieszczęsnego baldachimu dojrzała młodą kobietę w zielonej szacie, która zmierzała śmiało w jej stronę. Prim mogła wyczuć, że również ona nie czuje się zbyt pewnie, ale pomimo tego przedstawiła się i wyciągnęła w jej stronę dłoń, którą panna Burke uścisnęła.
-Primrose Burke, niezwykle miło mi panią poznać. - Uśmiechnęła się uprzejmie i skinęła lekko głową w stronę artystki. Wierzyła, szczerze wierzyła, że trafiła na osobę, która nie zechce jej teraz ogłuszyć i zaciągnąć gdzieś w kąt, a to byłaby najmniej groźna rzecz. Liczyła jednak, że spotyka się z utalentowaną ilustratorką, której też zależy na dobrych relacjach. - Przepraszam, zgubiłam się.
Dodała jeszcze celem wyjaśnienia, że nie pojawiła się na miejscu o czasie. Zaś nazwisko Burke w tym jasnym, słonecznym miejscu pasowało jak kwiatek do kożucha, z czego zdawała sobie świetnie sprawę.
Dość, Prim! Przestań ciągle o tym myśleć. Zamartwianie się nic ci nie pomoże, a jedynie zaszkodzi.
-Rozumiem, że możemy gdzieś usiąść i na spokojnie porozmawiać? - Zagadnęła Gwen mając nadzieję, że artystka ma jakiś plan i nie będą stały przy jakimś straganie omawiając szczegóły transakcji i zamówienia. Sama Prim nie pogardziłaby jakimś chłodnym napojem. Była zaskoczona, ze jesień wciąż była słoneczna i pogodna, spodziewała się, że zaczną się ciągłe opady deszczu i zimne dni, ale pogoda uznała, że tym razem ich zaskoczy.
'cause I won't
Lady Burke wydawała się jednak na szczęście wcale nie zauważyć jej nieodpowiedniego zachowania. Może na razie tylko to ukrywała, kto wie, ale panna Grey przynajmniej na razie odetchnęła z ulgą.
– Proszę się nie martwić, tu po prostu panuje chaos. – Machnęła ręką. Właściwie mogła o tym pomyśleć wcześniej. Jakoś… nie przyszło jej do głowy, że ktokolwiek może źle czuć się na jarmarku. Przecież każdy na takowych czasem bywa. Gwen nie wzięła jednak pod uwagę, że raczej nie dotyczy to jednak panien z bogatych rodzin. Kolejna rzecz, o której nie pomyślała. Była jednak artystką, prawda? Więcej rzeczy naprawdę mogło jej uchodzić na sucho, przynajmniej w teorii. Nie powinna się nadmiernie stresować. Chyba.
Kiwnęła głową, gestem wskazując ukryty za baldachimami szyld:
– Zapraszam. To urokliwa kawiarnia, przychylna artystycznym koncepcją. Wybaczy lady, że nie powiedziałam od razu gdzie to. Tu czasem trudno się odnaleźć, a to miejsce jest przynajmniej w miarę charakterystyczne – wyjaśniła, uśmiechając się przepraszająco i ruszając w stronę lokalu.
Widząc jednak, że kobieta naprawdę sprawia wrażenie całkiem zestresowanej (chyba bardziej od niej samej?), nie mogła zachować milczenia. Nie chciała być uznana za wścibską, ale widziały się po raz pierwszy, co oznaczało, że dobrze byłoby się chociaż trochę poznać. Dla dobra współpracy oraz jak najlepszego samopoczucia lady. Gwen liczyła, że gdy lady Burke zacznie mówić, poczuje się swobodniej:
– Bardzo intryguje mnie to zlecenie, naprawdę, jest fascynująco nietypowe – wyraziła słowa uznania, kiwając głową: – Zajmuje się lady runami? A może to zainteresowanie ich estetyką? Przyznam, że mi samej przyjemność sprawia spoglądanie na nie.
Miały w sobie cos… innego. Jakąś pradawną tajemnicę, której Gwen nie była w stanie odczytać. Właściwie w dużej mierze w sensie dosłownym, bo panna Grey o runach wiedziała tyle, ile wyciągnęła ze szkoły. Znała zupełne podstawy, ale nie było szans, by była w stanie przetłumaczyć jakiekolwiek trudniejsze teksty, czy rozpoznać skomplikowane klątwy.
love than fight
Teraz jednak podążyła za Gwen do kawiarni.
-Niezwykle urokliwe miejsce – Zgodziła się zaciskając mocniej dłonie na rączce torebki.- Na co dzień zajmuję się tworzeniem talizmanów.
Wyjaśniła odpowiadając na pytanie Gwen i wkroczyła zaraz za nią do kawiarni.
-Runy są bardzo ważną częścią składową talizmanów aby dobrze i prawidłowo działały. Ważne jest ich kreślenie i prawidłowe napisanie, taka tablica, która będzie wisieć nad moim stołem roboczym będzie dla mnie ogromną pomocą. Jednocześnie lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, dlatego pomyślałam o pani widząc prace i pozwoliłam sobie napisać list w tej kwestii.
Mówiła spokojnie i z wyczuciem. Głos miała przyjemny dla ucha, wręcz można go było określić melodyjnym, gdyby nie ta jedna twardsza nuta, która ciągle się przebijała.
-By ułatwić rozmowę proponuję aby zwracała się pani do mnie: panno Burke lub panno Primrose. Tytuł lady przysługuje jedynie mojej matce i szwagierce. - Zaproponowała z uprzejmym tonem oraz delikatnym uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy. Nie chciała by nazewnictwo było przeszkodą dla artystki w ich kontaktach.
'cause I won't
– Naprawdę? Brat jednego z moich przyjaciół zajmuje się tą sztuką. Pomagałam mu w projektach. Czy to bardzo trudne? – spytała.
Will nie był człowiekiem szczególnie chętnym do prowadzenia tego typu dyskusji, bo w przeciwieństwie do Steffena miał raczej mrukliwy i zamknięty charakter. Poza tym z tego co Gwen wiedziała nie było go już w Anglii. Może nawet lepiej: młody łamacz klątw nie musiał się aż tak martwić o brata, który poza granicami kraju na pewno doskonale dawał sobie radę.
– Rozumiem. Będzie mnie musiała jednak lady w tym względzie przypilnować. Znam jedynie podstawy, a podejrzewam, że tablica musi być idealna pod względem odwzorowań run. – Kiwnęła głowa sama do siebie.
Na szczęście chodziło tylko o talizmany, a nie o jakieś klątwy. Steffen stosunkowo niedawno wyjaśniał jej przecież, czemu nie należy używać tych odwołujących się do czarnej magii przekleństw. Właściwie przecież i likantropia była chyba klątwą, prawda? Niełatwo było sobie z nią poradzić, zwłaszcza w takich sytuacjach, jak na przykład zamknięcie siostry w Azkabanie. Och, czy Kerry sobie dzisiaj daje radę?
Stop. Gwen spróbowała powstrzymać falę smutnych myśli, starając się wrócić do rzeczywistości. Zamartwianie się teraz nic nie da. Musiała zająć się klientką, ot co. W ten sposób zarobi pieniądze, a dzięki nim będzie mogła faktycznie pomóc, a nie tylko myśleć o pomocy. To było ważniejsze.
Weszły do jasno urządzonego lokalu. Kawiarnia była stosunkowo przestronna, mimo znajdującego się za oknami jarmarku. Stoliki były jednak o tej godzinie dość opustoszałe. Z resztą, z powodu wojny, większość lokali raczej nie narzekała na zbyt dużą ilość gości. Dlatego też gdy tylko usiadły podeszła do nich kelnerka, wyraźnie pragnąca, aby coś zamówiły. Gwen poprosiła o bawarkę oraz niewielki kawałek malinowego ciasta.
– A jak la… panna by wolała? – zapytała z miłym wyrazem twarzy, wyciągając na stolik przygotowane szkice: – To do tej pory zdążyłam przygotować. Czy taki układ run pannie odpowiada? Czy może jednak lepiej byłoby o tak? W tej wersji prawy róg jest nieco pusty, ale z oddali lepiej powinno być wszystko widać – tłumaczyła, pokazując młodej kobiecie szkice na kartonikach w docelowych już rozmiarach. Zwykły papier gorzej oddawałby charakter ostatecznej pracy.
love than fight
-Sztuka tworzenia talizmanów wymaga niezwykłej precyzji oraz skupienia. Jeżeli stworzymy słabe podstawy i połączymy je ze źle dobranymi składnikami może powstać nam coś pięknego ale nie trwałego. Przy amuletach jednak zależy mi zarówno na pięknie jak i trwałości. - Wyjaśniła spokojnie patrząc na Gwen szaro-zielonymi oczami. Mogła mówić o swojej pracy, choć wiedziała, że kiedy zagłębiała się już w szczegóły to mogła nudzić słuchacza. Dlatego nauczyła się opowiadać o swojej pracy trochę jak by przekazywała bajkę. Omijała wtedy szczegóły zapachu palącego się włosia, wybuchów czy też totalnej rezygnacji kiedy amulet po stworzeniu zaraz rozpadał się w dłoniach. Pomijała opis trudów, rezygnacji i zwykłego zawodu kiedy coś nie wychodziło. Zupełnie inaczej kupujący patrzyli na talizman kiedy wyobrażali sobie twórcę w otoczeniu czystej pracowni, ze świecidełkami i promieniami słonecznymi padającymi na stół, na którym leżały szkice i narzędzia. Nadal delikatnie się uśmiechając, ale z żywym zainteresowaniem sięgnęła po szkice jakie przyniosła artystka. Każdemu przygląda się z niezwykłą uwagą i skupieniem. Czasami wodziła opuszkami palców po rozrysowanych runach jakby sprawdzała czy taki układ jej odpowiada. Na jej obliczu pojawiło się niezwykłe skupienie, które zastąpiło uśmiech. Po chwili wskazała na kartonik, gdzie prawy róg był pusty.
-Na czytelności też mi zależy. Zdecydowanie chcę mieć uporządkowane runy, teraz pełno mam kartek i jestem niemalże pewna iż je kiedyś zgubię. - Odpowiedziała i położyła kartoniki na blacie stolika.
-Myślę, że panno Primrose będzie odpowiednie – Odpowiedziała bez cienia wahania w głosie i poczekała aż kelnerka ustawi przed nimi zamówienie. Sięgnęła po filiżankę wraz ze spodeczkiem i uniosła naczynie do ust, kiedy spodeczek został na drugiej dłoni. Upiła parę łyków i filiżanka znalazła się na stole.
-Nie ma najmniejszego problemu. Mogę przygotować dokładne rozrysowanie run aby ułatwić pani pracę, panno Grey. - Zapewniła gorliwie i skosztowała czekoladowej pralinki. - Przyznam, że zachwyciłam się pani pracami dlatego też pozwoliłam sobie napisać. Uważam, że ma pani wielki talent, ale to opinia amatorki, gdyż nie roszczę sobie praw do tytuły mecenaski sztuki.
Wypowiadając te słowa ponownie pojawił się delikatny uśmiech na jej twarzy, ale nie wydawał się sztuczny czy wyćwiczony. Po prostu kobieta była uprzejma, ale mówiła to co myśli, a nie żeby tylko schlebiać. Jednak doskonale wiedziała jak artysta potrzebuje uznania i pochwały aby złapać wiatr w skrzydła i oddać się w pełni wenie.
-Mogę zapytać skąd zainteresowanie sztuką?
'cause I won't
– Jest jakaś różnica miedzy amuletem a talizmanem? – spytała, szczerze nie wiedząc, a wydawało jej się, że towarzysząca jej kobieta naprawdę otwiera się coraz bardziej z każdym kolejnym pytaniem i zachowuje się coraz swobodniej. To był dobry znak. – Czyli jak rozumiem, zna się panna trochę tez na rzeźbie? Czy raczej jubilerstwie? To brzmi jak wspaniałe połączenie sztuki z magią – dopytała, bo wydawało jej się, że tworzenie talizmanów właśnie czymś takim jest. Chyba że się myliła? Jako malarka i fascynatka sztuki wszelakiej, panna Grey była naprawdę ciekawa, jak wygląda taka dziedzina.
Dała Primose trochę czasu. Nie poganiała jej, podziwiając skupienie na twarzy arystokratki. Wyglądało na to, że młoda kobieta, ba, dziewczyna właściwie, ma szczere intencje i naprawdę po prostu potrzebuje pomocy artysty. Czy to oznaczało, że wewnątrz konserwatywnych rodów pojawiały się kolejne rozłamy? Chociaż, przypomniała sobie, to nie była przecież szkolą. Lady Burke najpewniej nie miała pojęcia, że Gwen była mugolakiem, a co za tym idzie: traktowała ją neutralnie. Ale czy sam fakt, że nie pytała jej o pochodzenie i godziła się na spotkanie poza Londynem nie był oznaką przynajmniej odrobiny sympatii do zwykłych ludzi?
– Proszę się o to nie martwic. Ułożyłam runy w związku z ich kolejnością w alfabecie – wyjaśniła. – Chyba, że to ma być jakiś inny układ? Na czymś konkretnym pannie zależy? W razie potrzeby mogę przygotować też swoisty notatnik… książeczkę z listą potrzebnych pannie run. Robiłam już coś podobnego, ale z dziedziny astronomii – wyjaśniła.
Napiła się herbaty, tymczasowo nie zwracając uwagi na ciasto. Była zbyt skupiona na wyjaśnieniach kierowanych do lady Burke, przez które odrobinę zaschło jej w gardle. Na komplement kobiety zarumieniła się delikatnie.
– Bardzo mi milo słyszeć takie słowa – podziękowała, wiedząc, że umniejszanie sobie nie było zbyt grzeczne. – Takie rozrysowanie byłoby mi naprawdę bardzo przydatne. Przejdźmy może jednak do materiałów? Wydaje mi się, że płótno mogłoby wyglądać… zbyt zwyczajnie. A co powiedziałaby panna na malunek na drewnie? Proszę bardzo, wzięłam kilka fragmentów przykładowych desek.
Już po chwili Primose mogła dostrzec drewno tak ciemne, że niemal czarne. Takie o kolorze głębokiego brązu. Jedno jasne wpadające żółć i ostatnie, prawie że białe.
– Któreś do panny przemawia bardziej? – spytała.
Uśmiechnęła się na kolejne pytanie lady Burke, wzruszając ramionami.
– A skąd u ptaka zainteresowanie lataniem? – spytała miękko. – Zawsze było, panno Primose. Tworzenie towarzyszy mi od wczesnych lat dzieciństwa, choć wtedy nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że zaangażuje mnie aż tak. Większość dzieci w końcu lubi rysować. – Historia Gwen jako artystki nie była szczególnie skomplikowana. Dziewczyna zawsze po prostu czuła potrzebę wyrażania samej siebie.
love than fight
Prim widziała swój cel, cała gablota w sklepie tylko z jej wyrobami, a do tego możliwość badania starych artefaktów i opisywania ich w gazetach. Pełne spełnienie w pracy i pokazanie, że kobieta też może wiele osiągnąć i to będąc szlachcianką. Jednak zdawała sobie sprawę, że przed nią daleka droga nim to osiągnie, a może jedynie wyznaczy mały szlak, który będą przecierały kolejne pokolenia kobiet. Gdyby znała pochodzenie Gwen na pewno nie wybiegła by z krzykiem tylko zachowała się z godnością damy, jednak zachowywała by się inaczej. Lata nauk i życia w pewnym świecie ją ukształtowały choć chciała mieć otwarty umysł i nie oceniać innych po ich pochodzeniu, ale pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć. Dlatego celowo nie sprawdzała kim jest panna Grey, nie chciała pozwolić aby uprzedzenia czy przekonania wzięły górę, bo na pewno by tak było, choć Prim nigdy się do tego oficjalnie nie przyzna. Pewne poglądy miała i zapewne nigdy się one nie zmienią, ale jeżeli była taka możliwość to nie chciała o nich rozmawiać. Teraz zaś wolała się skupić na pracy panny Grey i całkiem miłej rozmowie o sztuce tworzenia.
-Talizman co do zasady ma szersze pojęcie niż amulet – wyjaśniła odstawiając filiżankę na spodeczek. - Talizman zwykle ma przynosić szczęście, może chronić przed złymi intencjami, może też przynosić pecha. Kiedy amulet ma głównie zadanie ochronne. Choć spotkałam się z tym, że nazwy te bywają używane zamiennie. De facto nie jest ważna nazwa, a to czego oczekuje klient od przedmiotu.
Spojrzała uważnie na Gwen kiedy ta mówiła o układzie run i pokręciła głową.
-Ułożenie alfabetyczne będzie idealne i przyznam, że zaintrygowała mnie pani taką książeczką. Rozpatrzę możliwość zamówienia w przyszłości czegoś takiego. - Prim już wiedziała, że na pewno zamówi, ale nie wypadało się rzucać na coś bez namysłu. Musiała powściągać swój entuzjazm. Teraz jej wzrok przykuły drewniane próbniki, bez wahania wskazała ten najciemniejszy. Był idealny, pasował do pomieszczenia i wpasowywał się w jej wyobrażenia. Pokiwała głową zadowolona z tego co widzi. Spodobał się jej pomysł drewna a nie płótna. Miała ostatnio szczęście i trafiała na samych profesjonalistów. Osoby, które znały się na tym co robiły. Oddała próbniki artystce.
-Dobrze, że miała pani możliwość realizowania swoich pasji i otoczenia wspierało w tym. - Powiedziała Prim, ponieważ nie każdy miał tyle szczęścia. - Jak Pani myśli, ile zajmie wykonanie zamówienia? Ile czasu pani potrzebuje i jak wycenia swoją pracę?
Należało przejść do konkretów, nie spotkały się na pogaduszki. Zresztą nie były w relacji do takich rozmów. Prim nie miała w zwyczaju przechodzić od razu do przyjacielskich układów, zwłaszcza, że musiała uważać na to z kim się spotyka. Na razie nic się nie wydarzyło, ale nie mogła sobie pozwolić na zbyt długie przebywanie w tej okolicy. Nie chciała wzbudzać zbytniej sensacji ani też nie chciała być posądzona o coś, czego nie zrobiła.
'cause I won't
Kiwnęła głową na wyjaśnienia młodej twórczyni talizmanów. Will chyba też potrafił robić niektóre manualne rzeczy, prawda? Tak coś się Gwen wydawało, chociaż nie pamiętała tego najlepiej. Dość już jednak wstępnych pytań. Teraz należało się skupić na samym projekcie.
– Rozumiem – powiedziała, słysząc wyjaśnienie na temat amuletów i talizmanów. To zawsze dawka dodatkowej wiedzy! – Oczywiście, proszę mi po prostu dać znać, gdy się panna zdecyduje. To jednak może być bardziej czasochłonna praca niż jeden obraz – wyjaśniła.
Uważnie przyglądała się pannie Primose, starając się zorientować, czy kobieta przypadkiem nie kłamie, nie chcąc jej urazić, ale wydawało się, że naprawdę się z nią zgadza. Dawała kobiecie coraz to kolejne opcje, zadawala kolejne pytania odnośnie pracy, nawet cos na szybko naszkicowała i tłumaczyła jej, jaki może być efekt końcowy. Lady Burke wybrała drewno i wszelkie inne detale. Panna Grey nie mogła narzekać na tę współpracę, przynajmniej na razie, ale wciąż nie mogła pozbyć się muru ostrożności, który ostatnio widziała wszędzie wokół siebie. Nic dziwnego. Nie mogła zachowywać się głupio, nie mogła być wcale lekkomyślna. Była przecież dorosłą czarownicą, której bezpieczeństwo było w ciągłym zagrożeniu.
– Tak, tak, miałam to szczęście – przytaknęła kobiecie z uśmiechem. – Samo wykonanie nie zajmie mi wiele czasu, ale farba musi dobrze wyschnąć. Będę informować pannę o kolejnych krokach – wyjaśniła, następnie podając jej potencjalną datę odbioru oraz wycenę malunku, zgodnie z informacjami, które zdobyła od panny Burke.
Gdy wszystko było już ustalone, herbatka wypita, a desery zjedzone, Gwen podziękowała swojej klientce za spotkanie. Schowała swoje szpargały do torby, skłoniła się lady, pytając, czy powinna ją może odprowadzić, a następnie pożegnała się ze stojącym za ladą właścicielem lokalu, który przyszedł w międzyczasie i uważnie się im przyglądał. Niedługo później oddaliła się w niezbyt często oddalone miejsce, aby deportować się do Kornwalii, w okolice dworku Macmillanów.
| zt x2
love than fight
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset