Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Jarmark
Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.
Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.
Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Czarna perła | Trzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 | Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla Czaszołki | Ściśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 |
Muszla magicznej skrępy | Niewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Muszla przewiertki kameleonowej | Jej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację. | 150 | - |
Muszla porcelanki | Założona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Muszla wieżycznika | Jej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Pukiel włosów syreny | Bransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.
W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.
Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.
- Wyniki:
- 1: magicznie spreparowany wianek, którego kwiaty nie więdną
2: kolorowy latawiec w kształcie feniksa z połyskującym ogonem
3: słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami i wielobarwnymi koralikami
4: metalowa, malowana broszka w kształcie kwiatu stokrotki
5: ceramiczny kubek z namalowanym letnim krajobrazem
6: wonne kadzidełko pachnące lasem i leśnymi owocami
7: papierowy wachlarz w drewnianej ramie, przedstawiający ilustracje celtyckich mitów o Lughnasadh
8: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
9: kartka papieru, na której magia najpierw odbija twoją twarz, kiedy się jej przyglądasz, dokładnie ilustrując twoje zaskoczenie, rysy twojej twarzy po chwili zmieniają się przeobrażając twój wizerunek w zabawną zdziwioną karykaturę
10: możliwość przejażdżki na aetonanie u jednego z hodowców przy targu zwierzęcym
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
― Po prostu. Bo się znamy i może zechcesz mnie wreszcie czegoś nauczyć? ― odparł z egzaltowanym zniecierpliwieniem, bo burza rudych loków przedzierała się przez tłum z coraz większym zaangażowaniem, ewidentnie głodna konfrontacji z bezwstydnym złodziejem, który odebrał jej tamto marne świecidełko. Nigdy nie wiadomo, czy nie była to zresztą byle podróbka, zupełnie niewarta podjętego ryzyka. Ale mleko się już wylało i coś trzeba było z nim począć. Obdarzył ją ciepłym spojrzeniem, zaraz wracał nim jednak w stronę płomiennej fryzury, niechybnie idącej w jego stronę. Zapamiętała jakiekolwiek szczegóły jego osoby? Co on tu w ogóle dalej robił? Rozsądniejszym byłaby pewnie próba zgubienia podjętego tropu; miast tego stał po środku kolejki do któregoś straganu, bajdurząc sobie z nią o parszywości jego istnienia. Co za ironia losu.
― Właśnie teraz zamierzasz mi matkować? Wiesz co, pieprzę to ― stwierdził zrezygnowany i już wyrwać się miał z matni denerwującej rozmowy i tutejszego tłoku, gdy kilka stóp przed nim wyrosła figura okradzionego dziewuszyska. Sugestywnie obrócił się do niej tyłem, niby w zainteresowaniu pobliskimi pierdołami do kupienia. Kątem oka wyłapał fragmenty jej twarzy i znów posłał żałośnie błagalną sugestię. Ciche proszę prawie wyrwało się z piersi, ale zamarło gdzieś wpół drogi.
a lesser man than you think i am
– Obawiam się, że na nabranie rozumu już trochę za późno – kontynuowała burę, widząc jednak, że naprawdę się niecierpliwił i wcale mu się nie dziwiła. Płomienne dziewczę powoli zbliżało się ku nim, choć nie krzyczała już tak głośno, jak wcześniej. W gruncie rzeczy nawet do pewnego stopnia podziwiała jej samozaparcie, bo ona już pewnie dawno dałaby sobie spokój i machnęła ręką, ale przez to przeczuwała, że zaraz naprawdę oboje wpadną w kłopoty i swoje wyzłośliwianie winna była zachować na później. Nim zdążyła zareagować, Michael zrobił nerwowy krok a później jeszcze gorszy unik, zwracając na siebie uwagę ludzi w kolejce. Pokiwała głową i westchnąwszy wystąpiła z szeregu, podchodząc z wolna do dziewuszki.
– Panienko, chyba pobiegł w tamtą stronę, zielona szata, krążył koło ciebie dość długo – skłamała bez zająknięcia i wskazawszy ręką w głąb straganów, czekała. Czekała na reakcję młódki, przypominając sobie niemal identyczną sytuację, w której rozkwasiła przypadkowo lordowi nos, by później skłamać, że widziała jak ten chuligan ucieka. Założyła optymistycznie, że skoro wtedy udało jej się wyjść cało z opresji, to i teraz też powinno: w końcu miała przed sobą tylko o kilka lat młodszą dziewczynę. Ta z początku nieprzekonana, ostatecznie podziękowała i udała się we wskazanym kierunku, lecz Goshawk dla świętego spokoju wróciła do Michaela, chwyciła go za rękę i szarpnęła za sobą. Poszło zdecydowanie za łatwo.
– Jesteśmy kwita, ruszaj się – skierowała ich w przeciwną stronę, z której dopiero co Scaletta przybiegł, a potem skręciła pomiędzy stragany. Gdy już oddalili się kawałek od tłumu, zerknęła na niego w chwilowym milczeniu. Biła się w myślach; czy wracać do domu, czy na jarmark, lecz rozsądnym pomysłem wydawała się pierwsza z możliwości. Nim to uczyniła, skierowała wzrok na jego kieszenie. – Warto było? – była ciekawa co ukradł, czy było chociaż warto ryzykować konfrontację z publicznym linczem dla byle jakiego świecidełka.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
― Chyba mnie nie doceniasz ― stwierdził lapidarnie, zupełnie niewzruszony chłodnym dystansem kąsającej skórę złośliwości. Za nią też ją wtedy polubił, niewielu było wszakże w stanie równie celnie uderzyć słowem łagodnej kpiny. Sam byłby dziś na pewno znacznie mniej potulnym, w powietrzu wisiała jednak nienormalna prośba, której bynajmniej miała obowiązku spełniać. Z ciętym językiem nie zdziałałby nic, więc pokornie chylił czoła przed ripostami. Do czasu, Goshawk. Zaraz już sterczał przejęty przy straganie, pozornie rozglądając się wśród ckliwych gadżetów dla zakochanych. W końcu do uszu dotarł komunikat zręcznego kłamstwa; serce przestało bić z nadmierną prędkością, we łbie z wolna przestało już szumieć od adrenaliny. Rozczulająco wyratowała go od przypału. A potem szarpnęła za rękę i posłusznie zaciągnęła w przeciwnym kierunku, wyswobadzając go spośród grymasów powszechnego niezadowolenia. Narobili tu nieco chaosu, czas więc znaleźć sobie nowe miejsce, najlepiej wspólnie, skoro fortuna zdecydowała połączyć ich w obliczu zastałego przypadku. Nie zdobył się na krótkie podziękowanie, niemo zgadzając się z nią w kwestii wyrównanych rachunków.
― To się jeszcze okaże ― odparł triumfalnie, migając błyskiem świecidełka tuż przed jej oczami; na twarzy wykwitło dyskretne zadowolenie, oczy zupełnie jednakże niedyskretnie lawirowały po skrawkach kobiecej buzi. Wciąż niebanalnie ładna, wciąż nosząca znamiona surowości i płomiennego charakteru. Już miał pytać ją bezpośrednio o życie, już miał bajdurzyć o niczym, gdy za plecami dosłyszał alarmujący komentarz stanowczości. Damski głos przyznawał zwycięsko To on!, a należący do tego samego ciała palec wskazywał barki faktycznego winowajcy. Czy dało się jakoś uniknąć zwady? Uciekać nie było gdzie, ona nakłamała się już dostatecznie; w myśli zamajaczył cholernie głupi pomysł, nieuzasadniony wcale drzemiącym weń pożądaniem. Pomysł, który wcale nie gwarantował powodzenia, ale przy ponownej, aktorskiej współpracy mógł posłać rudą w odmęty skutecznego kłamstewka. Zręcznym ruchem dłoni wyjął ze spodni porwany naszyjnik, potem pozbył się go z pełnym przekonaniem, wyrzucając łańcuszek gdzieś nieopodal, w bujną trawę jarmarcznego pola. Całość ryzykownego aktu uzupełnił o nieobyczajny gest wariackiego pocałunku. Tak jej chyba dziękował i tak odciągał uwagę histerycznej ofiary. Albo po prostu miał lubieżną ochotę przypomnieć sobie jak zwykła smakować. Tamta ruda wywłoka miała odwagę przerwać ich intymne zespolenie? To przecież Festiwal Miłości. Podłością byłoby im teraz przeszkadzać.
a lesser man than you think i am
Ale chaos widocznie uczepił się jej i nie chciał odejść, tak jak wtedy w pubie, tak i teraz. Nie wiedziała, co zamierzał zrobić a gdy już wybrał sposób, ten przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Zły pomysł, pomyślała przez ułamek sekundy, nim Michael złapał ją za biodra i przyciągnął do siebie, zmusiwszy tym samym do wspięcia na palce. Tak nieadekwatny, tak dziwny ruch, choć może wcale nie tak głupi i lepszy od ucieczki w środek lasu, do którego absolutnie nie zamierzała dobrowolnie wejść. Słowa się rozpadły, całkowicie pozbawione znaczenia, gdy ich usta złączyły się w pocałunku o randze koła ratunkowego w sprawie tak błahej, że aż wstyd się przyznać. Pomogła mu sprawić, by wyglądało to realistycznie. Chude palce naparły na jego brzuch a jego mięśnie napięły się pod złośliwym wbiciem paznokci między żebra. Wpiła palce drugiej dłoni w jego włosy, on zaś powędrował dłonią po jej talii tak ostrożnie, że niemal nie poczuła jak właśnie zahaczał o zabliźnioną ranę. Jego palce przesunęły się coraz wyżej, a wtedy ledwie słyszalnie, bez przekonania wyszeptała coś w rodzaju już sobie poszła. Głupi pomysł zadziałał lepiej, niż niezgrabne kłamstewko, najwidoczniej gorsząc młódkę i jej towarzysza. Odsunęła się, spoglądając na jego twarz z dołu, jakby właśnie w tym momencie kalkulowała, czy powinna go spoliczkować, czy podarować szczenięcy wyskok, zaś on bez żadnego zażenowania nie odrywał od niej wzroku. Pocałował ją a ona nie poczuła nic, z zaskoczeniem w myślach dochodząc do takiego wniosku. Kiedyś sprawiłoby jej to przyjemność a teraz nie wiedziała, czy traumatyczne spotkanie z potworami nie wryło się znacznie głębiej, niż wywnioskował magipsychiatra, czy może to okoliczności nie były sprzyjające. Wbrew pozorom ta przedłużająca się wymiana spojrzeń okraszona milczeniem wcale nie była krępująca.
– Nie wiem jak mój narzeczony zareaguje na to wszystko – skłamała znowu, celowo, ale nic lepszego nie przychodziło jej do głowy w tym momencie. Ów narzeczony, były–niedoszły–niemal–narzeczony, nie tak dawno zginął przecież na tym samym bagnie Brenyn a ona do tej pory w żaden sposób go nie opłakała. Tak przynajmniej zapamiętała z tamtego dnia i opowieści, żyjąc w błogiej nieświadomości, że los okazał się łaskawy i Garry jakimś cudem przeżył. Nie myślała o tym, aż do teraz, spychając znaczną część wydarzeń z tamtej nocy w meandry umysłu; widocznie miała do przedyskutowania z Hectorem o wiele więcej, niż sobie życzyła.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
― Narzeczony? ― zawtórował za nią, trochę kpiąco, trochę manierą szoku; sugestywnym ruchem dłoni badawczo i bezpruderyjnie obmacał każdy z jej palców. W poszukiwaniu pierścionka, którego bynajmniej nie uświadczył. Na twarzy wykwitł dyskretny uśmiech złośliwości. Zawodowi kanciarze zwykli nie ufać innym oszustom. ― Tak myślałem. Ciężko cię przecież usidlić ― kontynuował zaraz, spojrzeniem wwiercając się w szaroniebieskie tęczówki. Dopiero teraz dojrzał w nich strudzenie. Sytuacją, codziennością, bezsennością. ― Nie będę cię dłużej męczył, robi się późno, a ja widzę, że też nie możesz spać ― stwierdził, jakby na odchodne, coby rzekomy luby nie miał więcej powodów do zazdrości. Ale dzisiejsze łowy i tamta bliskość uczyniły z niego większego wesołka, niż zazwyczaj, więc pół żartem, pół serio, dodał jeszcze:
― No chyba że mógłbym ci w tym pomóc. W zamian za twoją wspaniałomyślność. ― Zmęczymy się wspólnie i wreszcie uśniesz.
a lesser man than you think i am
– Zazdrosny? – stała cierpliwie, gdy Scaletta obmacywał jej palce, przez ułamek sekundy zastanawiając się czy ukradnie jej przy okazji którąś bransoletę w ramach rekompensaty za to, co przed chwilą cisnął w trawę, ale naiwnie zawierzyła, że byłoby to z jego strony dość niehonorowe (o ile złodzieje jakikolwiek honor mieli) i nigdy więcej nie pomogłaby mu w potrzebie lub nawet nie odezwałaby się, przechodząc obok niego na ulicy jakby nie istniał. Kiedy skończył, odsunęła się i wsunęła dłonie do kieszeni sukienki.
Pobłażliwy uśmiech ukazał się na ustach czarownicy w odpowiedzi na kolejne aroganckie, dwuznaczne wynurzenie, ale nie spodziewała się po nim niczego innego. W tym momencie przynajmniej, bo na tyle, na ile zdołała go poznać, zdawała sobie sprawę, że był człowiekiem mądrym, choć stosunkowo zbyt często próbującym sprawić zgoła odwrotne wrażenie.
– Gdyby to było takie proste – przyznała posępnie, ale w duchu uznała, że w repertuarze podjętych prób zwalczenia koszmarów tego sposobu nie praktykowała. Nie miała jak, nie miała z kim, chyba nawet nie chciała, fiksując się na myśli, że jest na tyle beznadziejnie, że nic nie pomoże. Ze względu zresztą na codzienny ból, utrudniający tak prowizoryczne czynności jak oddychanie i chodzenie, z marszu nie widziała w tym nawet żadnej przyjemności. Bliżej jej było do czystego spirytusu, kadzideł i resztek przepisanych medykamentów, ot, czegoś, co po prostu otępiało zmysły, nie wymagało zbyt dużej interakcji. Z drugiej strony, nie wiedziała jak długo jeszcze pożyje, ze względu na włóczący się za nią omen śmierci: nikt nikomu nie składał obietnicy w tym świecie, że zobaczy jutrzejszy wschód słońca a ludzkość miała tendencję do wybiegania myślą o parę kroków za daleko, odrzucania spontaniczności i życia chwilą.
– Może innym razem, gdy nikt nie będzie próbował nas gonić – skwitowała bez przekonania, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak. Bo w gruncie rzeczy tak było; wiedziała, że jeśli wróci tego wieczoru do domu sama, zacznie niepotrzebnie obwiniać się za to, co stało się z Garrym, ale komunikowanie tego wprost ukazywało jej słabość. Ostatnią rzecz potrzebną samotnej kobiecie. Z drugiej strony, prędzej czy później będzie musiała skonfrontować się ze wszystkimi demonami; trzymanie w sobie i zamykanie się nigdy nie przynosiło dobrych skutków. – Uważaj na siebie, Michael – dodała na koniec i skierowała się w stronę wyjścia z jarmarku, po drodze załapując się jeszcze na drobną, festiwalową pamiątkę.. Dobrze wiedział gdzie mieszka, gdyby potrzebował zobaczyć ją ponownie.
zt
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
― Nie schlebiaj sobie ― stwierdził wymijająco, aktorsko wręcz marszcząc brwi w grymasie zastygłej ironii. On i zazdrość? Śmiechu warte. Zapomniała już, że miał podobno całkowicie skamieniałe serce? Zapomniała, że nie zwykł się, tak po prostu, zakochiwać? Niemo mógł podziwiać jej krągłości, mógł też wdawać się z nią w rozmowy bez słów, a potem nieprzytomnie omdlewać w pościeli, po wszystkim zniknąwszy milcząco o poranku. Ale to nie miało się wydarzyć. Nie chciała się zmęczyć, nie chciała pozwolić sobie na wyczekiwany odpoczynek w cieple zespolenia. Do niczego nie zamierzał jej zmuszać, a i okazja już nigdy mogła się nie nadarzyć; świadomie jednak zrezygnowała z jego nieprzyzwoitego życzenia. Wciąż nie wierzył, by krępował ją jakiś narzeczony, jednocześnie kątem oka dostrzegł wreszcie rozległą bliznę na lewym ramieniu. Najwyraźniej ostatnie tygodnie, może nawet miesiące, wcale jej nie oszczędzały. Niektóre rany mogły być aż zbyt żywe, a faktyczny problem zanadto dokuczliwy, by chciała myśleć o podobnych ekscesach.
― Może już takiej okazji nie będzie, bo w końcu zmądrzeję? ― rzucił ziarnem zwątpienia, lecz była to byle hipoteza, na dodatek raczej daleka prawdzie. Szczerze wątpił, by przyszło mu prędko ogarniać swoje życie, ale to miało się dopiero okazać. Różna motywacja mogła popchnąć go naprzód. Nawet kobieta, choć podobno nie miał w nawyku zazdrościć.
― Ty też ― odparł na odchodne, niemalże dziękując za tamto. Bo miło było pozbyć się brzemienia tamtej histeryczki, a jeszcze milej czyniło się to w krótkiej chwili bliskości. Milka miała równie pociągające fanty na ręce, ale nie chciał, infantylnie i niedojrzale, wymuszać na niej pościgu, wabiąc ją sprytem do czterech ścian własnej klitki. Znała adres i zawsze mogła go przecież odwiedzić, bez cwaniackiej zachęty pogonią za należącym do niej świecidełkiem. Choćby po to, by zrzucić z siebie ciężki balast paskudnych reminiscencji. Bo przecież dobry był z niego słuchacz. Skusi się jeszcze kiedyś przyjemnością obcowania w towarzystwie milczącego złodzieja?
ztx2
a lesser man than you think i am
Czekałam. Bo mama mówiła, że naciskać za mocno, nie wolno było. Ale to nie znaczyło, że się o Anne nie martwiłam. Martwiłam się a jak. Bo przecież, może i zawieszenie było, ale ona sama była. A nikt nie powinien być sam. Zwłaszcza jak walił mu się świat. Anne zdawała się inna w jakiś sposób. Milczała, ale nie pośpieszałam jej, idąc za nią w kierunku ławek. Uśmiechając się łagodnie. Tak pocieszająco, jak najlepiej umiałam. Tęskniłam za nią też. Anne, była Anne. Anne z którą wymknęłam się na potańcówkę z którą razem się śmiałyśmy. Która szukała z wytrwałością brata. Teraz Anne też była Anne, bo każdy miał prawo do żalu i smutku. Do żałoby. Ale to, że Anne zapomniała o tym, że ma przyjaciół, że odsuwała się od nich mnie niepokoiło i trochę bolało.
- Nie przepraszaj, Anne. Ale nie zapominaj, że jestem tutaj, dla ciebie. - powiedziałam jej, unosząc rękę, żeby potrzeć ją po ramieniu pocieszająco uśmiechając się. Zadane pytanie wypuściło z moich ust: - Oh. - zmarszczyłam brwi zastanawiając się. - Już tak. Prawie. - przyznałam zgodnie z prawdą. - Trochę się działo. - dodałam jeszcze marszcząc nos. - W Brenyn. Pojawiły się te cienie o których mówią. A ja miałam w sobie ducha i widziałam… widzę rzeczy czasem. Ale to nic, przejdzie. - powiedziałam w skrócie, chaotycznie się tłumacząc.
- Jak to nie? - zdziwiłam się spoglądając na nią, siadając w końcu obok niebieskim, niewinnie szczerym spojrzeniem spoglądając ku niej. A kiedy z jej ust wypadły kolejne słowa pokręciłam przecząco głową. - Głupstwa straszne gadasz. Ty to ty, tu nic do niepoznawania nie ma. - orzekałam z pewnością godną mnie właśnie, kiwając do tego głową rozciągając je w uśmiechu. - Gdzie pójdziesz, Anne? - zapytałam jej więc zamiast tego przekrzywiając głowę. Mój głos zabarwił się zmartwieniem. - Mamy tu jedzenie i alkohol, mamy namioty. Możesz z nami odetchnąć. Wszyscy się ucieszą. - zapewniłam ją bez cienia wątpliwości. Bo żadnych w sobie nie miałam. Miejsce się dla niej znajdzie. Jedzenie też. Wystarczyło by chciała z nimi zostać. - Daj sobie pomóc, Anne. Nie jesteś sama. - poprosiłam ją, unosząc rękę, żeby zacisnąć ją na jej nadgarstku i spojrzeć w oczy. Naprawdę tego chciałam. Pomóc jej, bo wyglądała na smutną i samotną. Nie przypominała tej Anne, która znałam. Ale nie musiała. Przyjaźń moim zdaniem, nie polegała tylko na uśmiechach i zabawie. Na byciu ze sobą kiedy było dobrze. Przyjaźń była po to, żeby mieć się na kim oprzeć, kiedy świat zdawał się za ciężki. Żeby ten ciężar na pół podzielić, bo wtedy zwyczajnie było łatwiej. - Byłaś przy straganach? Może pójdziemy zobaczyć co mają jak zjesz. - zaproponowałam łagodnie.
| na Brenyn
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
'k6' : 2
Już dawno temu straciła poczucie czasu; dni, tygodni, miesięcy i w końcu pól roku – były tylko kartkami w kalendarzu, takimi, które zalegają i których nikt nie zrywa. Dniami i nocami, numerami i datami, które nikogo nie obchodziły – wiedziała, że to tylko własna, głupia i niepoważna fatamorgana, że życie toczy się dalej, że ludzie wstają i kładą się spać, że chodzą do pracy, że sprzątają domy, pielą ogródki, jeżdżą pociągami, robią zakupy i uśmiechają się do siebie.
Tyle, że ona nie była już tego częścią.
Choć życie w pojedynkę było czymś naturalnym, wpisanym w jej oddychanie, chodzenie, mówienie, odkąd skończyła kilka lat, jeszcze nigdy nie czuła tak dobitnego odizolowania od reszty społeczeństwa, jak wtedy. Teraz. Wczoraj, dzisiaj, jutro.
Podobnie na jarmarku i całym festiwalu – żywotność tętniła ze straganów, płynęła w żyłach rozemocjonowanych uczestników, brzmiała w śmiechach i dudniła w podniesionych rozmowach – tworzyła powitania i pożegnania, spotkania po latach, lub po wielu tygodniach, tak jak to, które zastało ją i Nealę Weasley.
– C-co? – wyduszone słowa były jedynym, które zdołała z siebie wyksztusić, wejść przyjaciółce w słowo i jakoś nieświadomie zacisnąć dłoń na jej nadgarstku, kiedy wspólnie siadały na drewnianej ławce przy stole – Ducha? W sobie? Jak to… – mamrotanie zmieniło się w podniesiony głos, lawirujący pomiędzy zdziwieniem a strachem – nie sądziła, że można mieć w sobie drugą duszę, a to, co mówiła Neala wskazywało, że ta dusza wcale nie była czymś przyjaznym.
– Nic ci nie… zrobił? – zapytała od razu, wzrokiem omiatając sylwetkę rudowłosej dziewczyny, jakby fakt opętania mógłby pozbawić jej kończyn, wzroku, zdolności poruszania się, czy Merlin sam wiedział czego jeszcze – Te cienie są przerażające. Gdzie je spotkałaś? I co, och, co u licha tam robiłaś? – nie wiedziała gdzie żyły te istoty. Na co – i kogo – żerowały; jak można było się na nie natknąć i jak powinno się przed nimi bronić.
Ciężki wdech, jeszcze cięższy wydech; próbowała znów zamoczyć łyżkę w zupie i zjeść jej trochę – jedynie narastający w żołądku głód skłaniał przełyk do pracy.
Słuchała tego, co mówiła panna Weasley – co miało sens, ład i skład, nawet logikę, a w końcu odbiło się także nutą nieprzyjemnej tęsknoty gdzieś w gardle – nie chciała porzucać tamtego życia; nie chciała znikać, zaszywać się i próbować zapomnieć. Ale wszystko to, co potoczyło się później sprawiało, że ilekroć chciała powrotu, myśl, że nie była już tego warta paraliżowała ją od środka.
Jedzenie, namioty, wszyscy – brzmiało dobrze, choć dalej milczała.
– Dobrze… – wymamrotała dopiero później, kiedy Weasley wspomniała o straganach, a w misce było coraz mniej ciepłej zupy – Ale… ale jesteś pewna?
Neala miała w sobie ducha. Anne takim zdążyła się stać.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
Ten tłum przypomniał mu o czasach sprzed wojny, kiedy Anglia w spokoju prowadziła swoje życie, a ludzie zajęci byli własnymi obowiązkami, a nie zmartwieniami dotyczącymi swojego życia i tego, czy to czasem nagle nie zakończy się w najbliższym czasie. Albo za chwilę. Mimo to dostrzegał wśród festiwalowiczów ślady obaw o jutrzejszy dzień, o nagłą zmianę, która spadnie na nich jak kowadło - drzwi i okna ich domów znów zamkną się, nie zaproszą znajomych, którzy szukają wsparcia, nadziei przed tym, co najgorsze; nieufność osiągnie znów niebagatelne rozmiary, a strach wleje się do serc i umysłów wartkim strumieniem. Dzisiejszy dzień był więc magiczny, każdy chciał go wycisnąć z tych ostatnich podrygów radości do cna, napełnić się tym, co dobre, by zło nie mogło zatruć czarodzieja zbyt szybko. To poczucie zabarwiło nadchodzące chwile szczyptą dodatkowej jasności w postaci widoku Iris. Znów - nie spodziewał się ją tu zobaczyć, ale podświadomość pędziła w jej kierunku, telepatycznie zapraszając do bycia blisko niego. Choćby przez chwilę.
Gdy zobaczył, jak rusza ochoczo w jego kierunku, a na jej ustach zakwita dobrze mu już znany uśmiech, z niewiadomego powodu po jego głowie przebiegło stado irracjonalnych myśli - to nie wizja? A może zaznał za dużo snu i od tego aż dostał majaków? Nie dwoi mu się czasami w oczach? Może to nie Iris, tylko już sam wariuje przed końcem zawieszenia broni? Te jednak rozproszyły się, kiedy Iris pojawiła się blisko. Tak blisko, że poczuł jej kwiatowy zapach, a jej świetlista aura znów rozgoniła szare chmury tłukące się z wolna nad głową. Odpowiedział jej pogodnym, uszczęśliwionym uśmiechem nie tylko na jej widok, ale i na krótkiego całusa, którego mu sprezentowała. To wciąż było coś zupełnie dla niego nowego, nie oswoił się jeszcze z jej obecnością na tyle, by uznawać ją za pewnik. Wciąż była dla niego wyjątkowa i miał ogromną nadzieję, że tak już zostanie, choć prosić jeszcze nie miał odwagi. Jej prośba nieco zmusiła go do powrotu na ziemię. Rodzinie. Chciała zapoznać go ze swoją rodziną. Mężczyźni, nie tylko przecież wśród Moore’ów, wychowywani byli na porządnych i odpowiedzialnych przyszłych mężów i dokładnie wiedzieli, a w tym i Ted, co oznaczało zapoznanie rodziny swojej wybranki. Poważny krok. Nieco zbladł, na pewno to zobaczyła, ale bynajmniej nie dlatego, że przeraził się tej odpowiedzialności. O nie! Pomyślał, pierwszy raz od dawna, o sobie. Jak wyglądał? Dobrze się prezentował? Jak miał się przedstawić? Pełnym imieniem, tak jak zasady moralności tego wymagały, czy może luźniej, zdrobnieniem, którego używał zawsze i wszędzie? Przejechał po kryjomu językiem po zębach, żeby sprawdzić, czy gdzieś w drobnych szparkach nie zalągł się jakiś zielony liść szpinaku. Chociaż nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł szpinak. Może w domu, za dzieciaka, kiedy mama starała się ich karmić wszystkim, co zdrowe i wartościowe.
- Ro-rodzinie? - w sytuacjach nerwowych jąkał się podobnie do Billy’ego Przełknął ślinę, dłonią przyklepał odstające, w jego mniemaniu, kosmyki brązowych włosów, otarł policzki, świeżo ogolone, jak zawsze robił to o poranku, podciągnął lekko spodnie i przypilnował, żeby koszula w różnobarwne, pionowe paseczki była w nie włożona porządnie, bez niepożądanych niedociągnięć. Odchrząknął, dając jej się pociągnąć tam, gdzie chciała. - Dobrze wyglądam? - spojrzał na nią, od razu odpowiadając sobie na swoje pytanie - Ślicznie wyglądasz. Mam nadzieję, że jeszcze nikt ci tego dzisiaj nie powiedział.
Wyglądała na nieco zmieszanego, kiedy stanął przed towarzystwem starszej kobiety, dorastającej młodej panny i wysokiego, wyraźnie doświadczonego przez życie mężczyzny. Już teraz czuł się taksowany jego spojrzeniem jak artefakt, którego dotknięcie może przysporzyć Iris o wiele więcej kłopotów, niż na to wyglądał. Odchrząknął znów, dla pewności, żeby gardło czasami nie wypuściło z siebie jakiegoś haniebnego falsetu.
- Thaddeus Moore, dzień dobry - skłonił głową przed kobietami, a mężczyźnie podał dłoń. Sądził, że zrobił to pewnie i odważnie, ale z boku mogło to wyglądać nieco inaczej. Nieco mniej pewnie i mniej odważnie. - Bardzo miło mi was poznać. Jak podoba wam się Festiwal Lata?
Nie chciał mówić, że dobiega końca i zaraz wszyscy znów wpadną w wir strachu i zmęczenia, bo Brytyjczycy, licząc w tym Walijczyków, których przedstawicieli właśnie miał przed sobą, doskonale o tym wiedzieli. Uśmiechnął się pogodnie, choć nerwowo. Zerknął na Iris, szukając w niej pocieszenia.
jesteś wolny
przez czas, przez czas - przeklęty
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
Tęskniłam za Anne. Miała w sobie delikatność i dziewczęcość, której mnie zdecydowanie brakowało. Brakowało mi jednak nie tego a naszych wspólnych chwil. Rozmów, spacerów, śmiechów. Tak trywialnych i normalnych rzeczy, zwłaszcza kiedy zamilkła na tak długo. Wiedziałam, że nie powinnam naciskać za mocno, a jednocześnie martwiłam się. Martwiłam się o nią i jej serce. O to, że mogło nie dać sobie rady samo. A samemu być się nie powinno. Bo przyjaciele przecież nie byli tylko od tego, jak było łatwo. Ale właśnie wtedy się prawdziwą wartość przyjaźni określić dało, kiedy przez trudy razem iść trzeba było.
- Oh, to… długa historia. Właściwie miałam… chyba już nie mam. - odpowiedziałam jej, unosząc kąciki ust ku górze. - Byłam na takim festynie w Brenyn. I tam się trochę wszystko… pokićkało. Chaos normalnie i potem uciekaliśmy z Jimem przed takimi cieniami a ja słyszałam głos. Tego ducha właśnie. No i on we mnie wszedł na koniec. Chciał… przejąć moje ciało. Ale jednak go nie przejął, ale chyba ze mną został. Bo trochę… gubiłam się w rzeczywistości. Ale chyba już dobrze jest. - stwierdziłam na koniec, wzruszając lekko ramionami. Bagatelizowałam to trochę przed Anne, żeby się nie martwiła o mnie, bo o siebie powinna bardziej. Ze mną nie było przecież jakoś tak strasznie. - Nie, nie. W porządku jest, naprawdę. - zapewniłam ją raz jeszcze, rozciągając usta w uśmiechu. A kiedy skończyła jeść, pociągnęłam ją za rękę w stronę straganów. - No w sumie to tylko tam w Brenyn. Więcej nie, ale strasznie dużo ich było. - przyznałam zgodnie z prawdą, oplatając sobie jej rękę wokół ramienia.
- Jestem całkowicie stu.. nie, milionprocentowo pewna. - orzekłam, potakując sobie samej głową, prostując się rozciągając usta w uśmiechu. - Wszyscy się ucieszą, Anne. - powiedziałam do niej, całkowicie pewna i tego. Zerknęłam na nią. - Nie musisz siedzieć i śmiać się ciągle, każdy ma prawo być smutnym czasem. Ale z ludźmi, którzy się o ciebie troszczą, nawet milczeć jest przyjemniej i mniej samotnie. A ty, sama nie jesteś. - zapewniłam ją pozwalając, by niebieskie spojrzenie zawisło na nią. Zatrzymałam się między straganami. Rozejrzałam wokół. - Co obejrzymy jako pierwsze? - zapytałam jej, unosząc rękę, którą podrapałam się po policzku. - Mam trochę pieniędzy. Oh, w ogóle, zaczęłam staż. - pochwaliłam się jej, zadzierając odrobinę podbródek.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Pochylała się nad miską ciepłej zupy, w kolejnych próbach wiosłowania łyżką przyłapywała się jednak na kilkukrotnym unoszeniu brwi, rozchylaniem ust, nawet drobnych westchnieniach – Brenyn, musiała zapamiętać, żeby nigdy się tam nie zapuszczać. I nie pozwalać zapuszczać się tam Neali.
– Przejąć twoje ciało?! – ponownie uniosła głos z przejęciem, a metalowa łyżka z głośnym brzdękiem uderzyła o drewniane ścianki miseczki. Już była gotowa powiedzieć coś więcej, wyrażając protest i zdziwienie, ale panna Weasley kontynuowała swoją opowieść, a Anne nabrała wody w usta, mimiką zdradzając jednak własne poruszenie.
– Jesteś pewna? Już cię nie nęka? Nie mówi nic? – zaczęła pytać, wolną dłonią znów sięgając nadgarstka przyjaciółki, którą prędko przesunęła wyżej, jakby musiała sama zbadać, że rudowłosa dziewczyna nadal była żywa i materialna. Że jakiś paskudny duch nie zabrał jej w miejsce zawieszenia pomiędzy życiem a śmiercią.
Odetchnęła ciężko, dając Neali mówić dalej, w międzyczasie kończąc swoją zupę; ktoś mignął po jej prawej, młoda dziewczyna, nawet dziewczynka, która prędko porwała pustą miskę i umieściła ją na lewitującej tacy.
– Może jakieś chusty? Albo korale? Wyglądałabyś pięknie we wzorzystej chustce we włosach – rzuciła, próbując wciągnąć na usta uśmiech, jednocześnie zmienić temat i samej sobie dodać odrobinę otuchy, udając, że ponowne spotkanie ze wszystkimi, na które namawiała ją przyjaciółka, wcale nie stresowało ją tak, jak rzeczywiście było.
– Och, to super! Gdzie? Czym się zajmujesz? – nadal nieco markotnie, ze smętnym głosem, mimo wszystko jednak ze staraniem brzmienia radośniej; przeniosła spojrzenie i uwagę na Nealę, wkraczając u jej boku na zatłoczoną ścieżkę między straganami – Tym bardziej powinnaś coś sobie kupić. To już poważna sprawa!
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
Wymagała od niego dużej odpowiedzialności. Długiego kroku ponad rozległą wodą — czy ta była wyłącznie płytką kałużą, czy może przepaścią skrytą podstępnie pod taflą — tego nie była pewna sama. Wiedziała jednak, że chciała, aby zrobili ten krok razem. Był to w końcu dzień szczególny, w pewnym sensie o s t a t n i. Jutro wszystko powróci do złowrogiej, śmiertelnej normy, choć normą powinny być wszak te dwa tygodnie rozrywek, śmiechów wyszarpywanych z uścisków strachu i śmierci, drobnej mgiełki swobody, która coraz to chętniej osiadała na twarzach, ramionach, ubraniach wszystkich świętujących w Weymouth.
Ostatni, ostatni, o s t a t n i... Myśl ta powinna być w pewien sposób paraliżująca, a na pewno sprowadzać myśli w ciemności obaw, lecz dzisiaj... Dzisiaj, prawdopodobnie dzięki typowej dla Iris przewrotności, która często obracała się również przeciw niej, myśl ta prowokowała do odwagi. Do sięgania po to, po tego, który zajmował jej myśli od jakiegoś już czasu. Może w normalnym wypadku, według normalnych ścieżek życia byłoby to za szybko. Może wtedy szepnęłaby sama do siebie przestrogę, tą, która nakazywała zwolnienie. Bo ileż to prędko podejmowanych decyzji zakańczało się tragicznie? Ślad po jednej z nich wciąż miała na swojej dłoni, zabliźniona "obrączka" miała stanowić wieczne przypomnienie o tym, do czego prowadzi pośpiech, ale ten ostatni dzień pokoju pokazał jej coś jeszcze.
Że pospieszne decyzje nie zawsze bywają pochopne.
I że Ted — mimo wszystko, a może przede wszystkim — nieprzerwanie cieszył się z jej obecności.
Zauważyła, jak zbladł. Oczywiście, że zauważyła, stała zbyt blisko i spragniona każdego jego szczegółu obserwowała go zbyt uważnie, żeby pominąć ten detal. Przez moment poczuła, jak zawartość żołądka zmienia swe położenie, jej samej zrobiło się nieco słabo — ostrożność podpowiadała jej, że w tej właśnie chwili Ted Moore podejmował wybór, od którego będzie zależało wszystko. A ona, jak na Iris Bell przystało, musiała rozpatrzeć w myślach wszystkie możliwe scenariusze. Od tych najgorszych, rzecz jasna, rozpoczynając.
— Rodzinie. Mama, brat i siostra — powtórzyła, starając się brzmieć jak najbardziej radośnie i pewnie. Jeżeli nie czuła się tak — musiała zrobić wszystko, by nakłonić świat do tego, aby jej na to pozwolił. Jeżeli Ted będzie myślał, że Iris ma wszystko pod kontrolą i w żadnym wypadku nie martwi się tym, że mógłby przed nią i przed jej rodziną uciec, to będzie już połowa sukcesu. Da wszechświatowi impuls, aby poruszył swoje moce do pracy. Wszystko ułoży się samo.
I chyba tak właśnie miało być, bo po szeregu nerwowych gestów doprowadzających Teda do jeszcze większego perfekcjonizmu w wyglądzie, ucisk na klatce piersiowej brunetki zelżał znacząco, a i jej uśmiech — drżący dotychczas ledwie zauważalnie — ustabilizował się. Ledwie powstrzymała się od westchnięcia ulgi, to z pewnością zdradziłoby, jak bardzo bała się, że jej wybranek ucieknie w siną dal. Zamiast tego przyglądała się jego zabiegom, czując rosnące w sercu gorąco i rozbawienie. Bywał momentami szczególnie uroczy, a to w żadnym wypadku nie umniejszało jego męskości.
— Zachwycająco — odpowiedziała od razu, lecz korzystając z okazji zbliżyła się do niego, bokiem przylegając do jego ramienia. — Tylko nie staraj się za bardzo. Nie chcę, żeby moja siostra się w tobie zakochała — szepnęła niedaleko ucha Teda, pozwalając sobie na krótki chichot. Niedługo po jego komplemencie wydawała się być zupełnie rozluźniona, a w ramach podziękowania ścisnęła mocniej jego dłoń. Na dalsze buziaki przyjdzie jeszcze czas.
Gdy dotarli na miejsce, reprezentacja Bellów wydawała się niezwykle ciekawa tego, kogo prowadziła ich siostra lub córka. Najwięcej reakcji wyczytać można było z najmłodszej z towarzystwa, która nerwowo przebierając nogami uśmiechała się szeroko, jakby nie mogła doczekać się wszystkiego, co nadejdzie później — lekkiego wyśmiewania się z siostry (zakochana para!), elementu poznawania tajemniczego... towarzysza siostry, wszystkich opowieści, które wydusi z Iris. Dalej, pani Bell wydawała się już bardziej powściągliwa, lecz jej dobrotliwe spojrzenie spoczęło na Tedzie bez żadnej krępacji. Wydawało się, że zrobił na niej dobre wrażenie. Najmniej emocji zdradzał — a jakże — jedyny mężczyzna w towarzystwie. Jego twarz nie drgnęła nawet na moment, lecz to on pierwszy zabrał głos i podał rękę Tedowi, zaraz ją ściskając.
— Felix Bell. Jeżeli Rissy jeszcze tego nie zrobiła, pozwól, że przedstawię ci naszą mamę Verę oraz siostrę Gillian — mówiąc to, przenosił wzrok na przedstawiane kobiety, jednakże cały czas ściskał dłoń Teda. Dopiero po przywitaniu puścił ją, przenosząc wzrok na wyraźnie zszokowaną (bo też nie kryjącą swego stanu) Iris. — Wszystko w porządku, Rissy? — spytał, unosząc jedną brew ku górze.
— Tak, tak, wszystko... W porządku ale — zaczęła prędko, machając dłonią przy twarzy tak, jakby chciała odegnać od siebie jakąś wyjątkowo upartą muchę. Zaraz jednak zwróciła się do stojącego obok i nieświadomego jeszcze Teda, zadając mu pytanie. — Naprawdę masz na imię Thaddeus? — zapytała wyjątkowo szczerze i na dodatek relatywnie głośno. Bellowie wiedzieli, że to oznaczało, iż Iris była naprawdę zaskoczona. Felix uniósł pięść do ust, zasłaniając je tym samym i próbując ukryć rozbawienie rosnące w nim do tego stopnia, że musiał powstrzymywać się od śmiechu. Jednocześnie spojrzał wymownie na Gillian, która sama tkwiła na krawędzi rozbawienia, aby dać jej sygnał, że to jeszcze nie teraz.
— Gołąbeczki chyba mają sobie coś do wyjaśnienia — wtrąciła się łagodnie pani Vera, rozciągając usta w szerokim, matczynym uśmiechu.
the most vulgar things tolerable.
have become lions
- Myślisz? - zapytałam jej, ruszając w stronę straganów. - Korale to chyba za dużo. - zaśmiałam się w rozbawieniu. - Oh chodźmy tam. - powiedziałam ciągnąć ją za nadgarstek ku pierwszemu ze straganów. W drodze odpowiadając na pytanie. - U pana, znaczy Teda. W Borrowash. Prowadzi gabinet medyczny, pomagam mu i się uczę przy okazji. - powiedziałam dumnie wypinając pierś. Ted był miły i wszystko wyjaśniał - moim zdaniem - dobrze. Miałam nadzieję, że nie męczą go za bardzo tą swoją paplaniną która czasem mi się bierze i załącza. Pierwsze ze stoisk miało muszle i ozdoby - talizmany niby. Mężczyzna opowiadał z chęcią o ich właściwościach a ja ze zmarszczonymi brwiami słuchałam przesuwając po nich wzrokiem. Jimmy dał mi jedną - na urodziny tą co w leczeniu pomagała. Ale myśli moje skupiły się na tym, że żeby leczyć, to trzeba też nie umrzeć. Więc w końcy zdecydowałam się na tą, która w magii ochronnej miała pomagać - muszlę magicznej skrępy. Potem poszłyśmy dalej, pozostając dłużej. Zaśmiałam się, kiedy zarzuciłam coś co miało wyglądać na mnie zabawnie, chcąc rozbawić Anne, samej jej narzucając na głowę jakiś pstrokaty kapelusz. Przy jednym znajdowało się wiele rzeczy, różnych i różniastych mój wzrok najmocniej przyciągnął gramofon. Przekrzywiłam głowę. - Pomożesz mi go zanieść? - zapytałam Anne, po tym jak sprawdziłyśmy czy w ogóle działa. Bo tak pomyślałam, że wtedy zawsze muzykę będziemy mogli mieć ze sobą decydując się na niego i na konewkę - bo pomyślałam, że Celine do ogrodu się przyda i się z niej ucieszy. Ale to kolejny stragan przyniósł mi bezbrzeżne zaskoczenie i szczęście. - Oh są wspaniałe! - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Który byś chciała? - zapytałam przyjaciółki spoglądając na nią. - To będzie, mój prezent dla ciebie. Przypomnienie że nie jesteś sama, Anne. - powiedziałam jej uśmiechając się promiennie. A kiedy kiedyś taka się poczuje, będzie mogła zawołać duszka który przypomni jej, że ma jeszcze nas. Kiedy wybrała już jakiego chciała pociągnęłam ją dalej. - Sprawdźmy jakie mamy szczęście. - orzekłam zachęcając ją, żeby wzięła ze mną udział w loterii. - Posłuchaj, Anne. Plan jest taki. Zaniesiemy ten gramofon do namiotów i pożyczę ci jakąś sukienkę, albo spódnicę, co zechcesz żebyś się dobrze czuła. I spotkamy się na plaży - wszyscy tam idziemy. Znaczy najpierw na łąkę upleść wianki - a potem na plażę. Jak będziesz gotowa, to przyjdziesz - dobrze? - zapytałam jej przekrzywiając głowę, zawieszając jasne spojrzenie.
Kupuję: Gramofon "Wrzeszczący żonkil" (10), Konewka bez dna (20), Muszla magicznej skrępy (150), Zwierzęca kostka (20)
+ rzut na loterię!
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset