Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Rozlewisko
Od najdawniejszych czasów zakochani wchodzili podczas Lughnasadh w chabrowe związki, powszechnie rozumiane jako małżeństwa na próbę. Festiwal Lata, czas święta i radości, był jedyną okazją do złożenia przysięgi, która tradycyjnie trwała rok i jeden dzień. Po tym czasie, związek mógł zostać przypieczętowany na zawsze albo zerwany bez żadnych konsekwencji. Tradycja celebrująca nade wszystko siłę miłości i gwałtowności uczuć ośmielała niezdecydowanych mężczyzn i rozpalała serca zakochanych dziewcząt. Bywała sposobem na przypieczętowanie związku wbrew woli rodziny, do czego ta musiała się dostosować, obrzędy wykorzystywało też wiele sprytnych kobiet i mężczyzn usiłujących uwieść ukochaną osobę. Czarodziej i czarownica, którzy złożyli chabrową przysięgę, stawali się chabrowymi mężem i żoną i byli przez ogół społeczeństwa traktowani jak małżeństwo, lecz nie na zawsze.
Pogrzebana przez upływ czasu tradycja powróciła w obliczu wojny i kruchości ludzkiego życia. Po upływie roku i jednego dnia złożoną przysięgę należy odnowić w myśl tradycyjnego małżeństwa, w innym przypadku związek przechodzi do historii.
W przygotowaniach dopomagają starsze czarownice przybrane w powłóczyste chabrowe szaty, o kwietnych wiankach na skroniach, które malują na twarzach przygotowujących się do obrzędu czarodziejów runy mające pieczętować moc miłości - w myśl tradycji nie można zmazać ich aż do najbliższego świtu. Dla zakochanych chcących związać się obrzędem przygotowano drewnianą altanę w miejscu, gdzie las łączy się z plażą. Pośrodku niej znajdują się drzwi, prowadzące zgodnie z wierzeniami do innego wymiaru. Na drzwiach znajdują się dwa okrągłe otwory - zakochani wsuwają przez nie ręce, by spleść za drzwiami symbolicznie swoje dłonie, a tradycyjnie - dusze. Za drzwiami jedna ze starych wiedźm przecina skórę dłoni zakochanych złotym sierpem, łącząc ich rany. Wokół palą się kadzidła o słodkawym zapachu, rozbudzającym krew i pożądanie. Samą przysięgę powtarza się za najstarszą z wiedźm w języku staroceltyckim, ma oznaczać szczere wyznanie miłości, pozbawione jest jednak zapewnień wieczności lub stałości. Na koniec panna młoda otrzymuje od męża wianek z chabrów, a oboje otrzymują od najmłodszej z wiedźm misę z fermentowanym słodkim miodem z akacji, którym mają się wspólnie posilić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
- To książka o czarownicy, która jako dziecko straciła palec przez atak trytonów na statek, którym płynęła. Po latach przełamuje strach i uczy się ich języka. - wyjaśniła. Sądziła, że to będzie bardzo w klimacie zainteresowań Johnatana, w końcu był żeglarzem. Nawet jeśli nie pałał takim entuzjazmem do literatury co Stephanie, która uwielbiała książki, choć nie miała wiele czasu na ich czytanie. Trudno było w jej życiu to chwilę na zwolnienie tempa.
Kiedy usłyszała jego żarcik, az westchnęła głośno i pokręciła głową z przekornym uśmiechem na ustach. Za dużo razy słyszała takie komentarze.
- Tak, na Pokątnej. I nie, tylko je sprzedaję. - Lekko szturchnęła go w ramię, śmiejąc się pod nosem. Nie poczuła się jakoś specjalnie urażona. Jednak już na pewno poczuła ogromny smutek, kiedy usłyszała, że nici z pianek, bo właściwie nabrała na nie ochoty. Zrobiła więc przez chwilę nieco skrzywioną minę. Jak można było ukraść jej pianki?! To się nie godzi! Kiedy jednak usłyszała o zamknięciu oczu, nawet przez chwilę nie próbowała się hamować. Wykonała polecenie, bardziej zachęcona jednak do zobaczenia, co Johnatan chciał jej pokazać. Nie znała zbyt dobrze tego wybrzeża - zazwyczaj jej podróże odbywały się między głównym ogniskiem a plażą i nie zapuszczała się bardziej w las...
Stąpała ostrożnie tylko za Bojczukiem, żeby przypadkiem nie nadepnąć na coś nieodpowiedniego, jak niespodzianka od jakiegoś zwierzaka żyjącego gdzieś w okolicy. Buty nadal miała nieco śliskie, bo woda dostała sie do środka, co znacznie utrudniało chodzenie, ale wcale nie znaczyło, że zostawała z tyłu! Przystanęła przed kolejnym krzaczkiem i otworzyła najpierw jedno oko, później drugie... I przed jej oczami ukazał się kolejny mokry teren. Zareagowała jednak całkiem entuzjastycznie.
- Ślicznie! - wciągnęła głośno powietrze po czym ruszyła przed siebie, zostawiając w spokoju dłoń chlopaka. Wskoczyła na jeden z kamieni. - Wydaje mi się, ze nie ma szans, żebysmy dzisiaj wyschli.
is we're always trying to paint over it.
/nie zwracajcie na nas uwagi, uznajmy, że jesteśmy po dwóch różnych stronach!!
Odetchnęła głęboko dopiero wtedy, gdy oddalili się z wybrzeża a wścibskie spojrzenia już ich nie sięgały. Wtedy też odzyskała władzę w swoim wątłym ciele, bo o ile dotychczas nie miała nic przeciwko niesieniu jej na rękach – lecz w tym szaleństwie dostrzegła akurat pewien urok – tak teraz chciała po prostu ponownie zetknąć się z podłożem. Jedynym problemem był brak pantofelków, które zostawiła na łące, dlatego też kontrolnym spojrzeniem obrzuciła swoje bose stopy i kamienie, a potem dopiero wyrwała się z uścisku Alpharda. Wiedziała, że zapewne tę nagłą ucieczkę przypłaci wieloma okaleczeniami, jednak nie zważała na nie, uznając, że przecież ma pod dachem uzdrowiciela i uzdolnione skrzaty, gotowe załagodzić te rany.
– Oszalałeś oświadczając mi się tam, przed ludźmi? – zaczęła z pozoru spokojnie, choć wyraźnie widać było, że złość szukała ujścia, zatrzymywana w sobie o wiele za długo – sądziłam, że cenimy sobie prywatność i nie chcemy, żeby zbyt wiele osób było świadkami naszych zaręczyn, dlatego nie potrafię za żadne skarby świata zrozumieć, co też myślałeś, robiąc to akurat tam. – Szła przed siebie, bosymi stopami co chwila nadeptując na wystającą z ziemi ostrą krawędź kamyków, przez co jej wypowiedź przeplatana była krótkimi westchnieniami i bardzo wymownym ał.
A gdy uznała, że nie da rady iść dalej, zauważając bezsensowność swoich działań i zresztą kulejąc co pół metra jak zraniona sarna, w zamaszystym geście zwróciła się przodem do milczącego mężczyzny.
– Dlaczego nic nie mówisz? – Spytała, pozwalając by niekontrolowana, wyrażająca jej zdezorientowanie bruzda ozdobiła na co dzień gładkie czoło; czyżby teraz mieli już w ogóle nie rozmawiać, skoro częściowo stała się jego i nie miała odwrotu? – To był twój pomysł, czy nasze matki cię do tego zmusiły? – Chciała wiedzieć. Być może szczera odpowiedź załagodziłaby jej złość i chwilową chęć mordu szpadą do szermierki, gdyby dowiedziała się, że ten niecny występek nie wynikał z namowy lady Carrow i Black. Wprawdzie mogła się tego domyślić, jednak zdołała już zapomnieć, że na jej palcu nie znajdował się pierścień a kryształ, który umieściła bezpiecznie w kieszeni sukni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Don't underrate it.
Ostatnio zmieniony przez Aurelia Carrow dnia 22.06.18 11:37, w całości zmieniany 2 razy
Odwróciła się ku niemu gwałtownie, tym razem zarzucając mu milczenie, czemu nie mógł zaprzeczyć. Przyglądał się jej z dużą pobłażliwością, ponieważ w pełni rozumiał jej wzburzenie. Z własnego doświadczenia wiedział, że czasem lepiej od razu wyrzucić z siebie emocje, bo w skumulowanej postaci będą bardziej destrukcyjne.
– Jestem pewien, że nasze matki doradziłyby mi bardziej wysublimowany sposób oświadczyn – odparł z lekkim rozbawieniem, wciąż wpatrując się w jej rozzłoszczone spojrzenie. Chyba ma talent do wydobywania z niej niepożądanych emocji. Ale dzięki temu miał szansę ujrzeć ją prawdziwą; tak bardzo zaangażowaną w chwilę obecną. Mógłby przysiąc, że przewrotnie złość nigdy nie zaszkodzi jej pięknu. – Aurelio, być może i oszalałem. Sam nie wiem, co wtedy właściwie myślałem, ale kiedy puściłaś wianek, wcale na mnie nie czekając… – rzucił jej niby oskarżycielskie spojrzenie, czemu brakowało prawdziwych intencji, gdy na jego twarzy gościł łagodny wyraz. – Przez cały ostatni miesiąc myślałem o tym, kiedy przyjdzie nam się zaręczyć i w jakich okolicznościach, ponieważ wydawało się to nieuniknione. Chciałem oświadczyć się na własnych warunkach, aby nikt niczego mi nie dyktował. Nie chciałem wyreżyserowanej chwili.
Śmiało zbliżył się do niej i uniósł dłoń do jej policzka, który pogładził nad wyraz ostrożnie, starając się nie zrazić jej do siebie. A potem założył jej wianek na głowę, uznając go za całkiem udany. Był wyjątkowy, bo był jej; splotły go jej smukłe dłonie.
– Chciałem czegoś prawdziwego, Aurelio – wyszeptał cicho, następnie pochylił się i pozwolił obie skraść pocałunek z jej ust. Delikatny, ale całkiem pewny jak na obecne okoliczności.
and giving it up
– Dlaczego miałam na ciebie czekać? – Spytała bezpośrednio, nie retorycznie, chcąc usłyszeć to z jego ust; czy czuł do niej coś więcej, poza zwykłą sympatią i porozumieniem? Czy to, że miano wobec nich plany było powodem, przez który miała swój wianek rzucić w wodę z myślą o jego osobie? Nawet jeśli tak było i takie pobożne życzenia miały obie matki, ona naprawdę chciała zatopić kwiaty w wodzie, ostatni raz pokazać, że jest sama, gdy w perspektywie kolejnego festiwalu widziała siebie już po ślubie i zapewne w stanie błogosławionym, nosząc pod sercem kolejnego dziedzica. Sądziła zresztą, że teraz zostaną zmotywowani do przygotowania ceremonii w trybie natychmiastowym, w razie gdyby którekolwiek próbowało się rozmyślić. A przeczucie nie myliło jej prawie nigdy – ten temat zamierzała poruszyć jednak trochę później.
– Dlaczego zrobiłeś to akurat tam, a nie tutaj, z daleka od wścibskich spojrzeń? – Kontynuowała swoje przesłuchanie, lecz kolejnego pytania nie zadała, kiedy ich wargi złączył pocałunek. Dotychczas myślała, że zdołała poznać tego człowieka już dość dobrze, lecz przez ostatnią godzinę utwierdziła się w przekonaniu, że być może wszelkie plotki o nieokrzesaniu lorda Blacka były prawdą. Nie miała mu tego jednak za złe; Wstrząsnął nią dreszcz, zadrżała nieprzytomnie i zamknąwszy oczy, celowo przedłużyła tę intymną chwilę. Dopiero potem wyprostowała się dumnie i z pozorną powagą, posłała mu karcące spojrzenie; przypominała teraz chłodną piękność, bardzo godną, lecz z nadętą miną, całkowicie doń nie pasującą.
– Lordzie Black, chyba miłosna atmosfera festiwalu dzisiaj dosięgła i pana. Nie sądzi lord, że podobna bliskość przed ślubem jest nieprzyzwoita? Co ja mówię, niewskazana? Powinien lord całować moje dłonie, nie usta, ot co. – Swoją wypowiedź zwieńczyła zgrabnym obrotem i ruszeniem do wielkiego głazu, na którym wnet usiadła. Wbrew nienagannemu wychowaniu, szybko oparła jedną stopę o kolano i wykrzywiając ją nieporadnie, próbowała sprawdzić jak wielkich uszkodzeń się dorobiła podczas tej jakże spektakularnej ucieczki. Jeden odłamek tkwił głęboko w najbardziej delikatnym miejscu podbicia, dlatego kiedy tylko poruszyła go lekko, jej twarz przeszył bolesny grymas i syknięcie godne żmii.
Don't underrate it.
– Dlaczego miałabyś nie czekać? – odparł pytaniem, najwidoczniej próbując uciec od konkretnych wyjaśnień. Zwyczajnie nie wiedział, co mógłby rzec, aby ją usatysfakcjonować, ale przede wszystkim nie odnajdywał słów do opisania tamtych odczuć. Ledwo pojmował swoje zachowanie, zaś jego entuzjazm powoli zaczął kruszeć. – To był impuls. W tamtej chwili nie mogłem się powstrzymać przed ruszeniem do wody w pogoni za wiankiem, a gdy już go ku tobie niosłem… Naprawdę nie wiem dlaczego. Sam chciałbym wiedzieć, co mną kierowało. Chęć postawienia na swoim, pogodzenie się z losem, a może słowa, jakie padły podczas naszego spotkania w ogrodzie botanicznym? Albo wszystko po trochę.
Chciał skończyć moment niezręcznych wyznań, uciszyć dalsze pytania narzeczonej, ale przede wszystkim udowodnić, że cała ta sytuacja wcale nie musi przedstawiać się tak żałośnie. Ponownie zachował się intuicyjnie i pocałował ją bez wahania. Jej usta przyległy do jego, czuł to przez ulotną chwilę, jednak ta chwila minęła, a Aurelia odsunęła się, posyłając mu oburzone spojrzenie. Jakby nim gardziła w tej chwili. Obiecał jej do niczego nie zmuszać, ale to był tylko pocałunek. Wysłuchał jej słów, czując się na swój sposób oszukanym. Łudził się, że jednak udało im się zbudować nić porozumienia, lecz okropnie się pomylił.
– A może powinienem na początek zacząć od całowania twych stóp? – odparł ironicznie, jednak szybko tego pożałował, gdy tylko dostrzegł, jak dotkliwie zostały okaleczone przez tę wędrówkę. Widział też jej próby złagodzenia ból, w jego mniemaniu mocno nieudane. Bardzo ostrożnie zbliżył się do głazu i przyklęknął obok, kolejny raz sprowadzając się do parteru przed Aurelią. – Mógłbym to zrobić – oznajmił łagodnie, delikatnie ściągając jej stopę z kolana, aby znalazła się niżej. Bez ostrzeżenia chwycił za kamienny odłamek i wyszarpnął go z ciała sprawnie, robiąc to szybko, aby nie słyszeć protestów. Z kieszeni marynarki wyjął przemoczoną chustę, owijając ją wokół stopy. – Źle zaczyna się to nasze narzeczeństwo, skoro nie tylko zrażam cię pocałunkiem, ale jeszcze doprowadzam twoje stopy do tak opłakanego stanu. Toż to same niewskazane rzeczy przed ślubem.
Zakpił sobie, ale uczynił to z dozą serdeczności, nie odrywając spojrzenia od wciąż nieprzyjaznego oblicza Aurelii. Naprawdę próbował ją obłaskawić, jednak wszystko, co robił, zdawało się bardziej ją drażnić niż cieszyć.
and giving it up
Zaskoczona nagłym obruszeniem się i zmianą w nastawieniu Alpharda, przyjrzała mu się z uwagą. Czyżby jeszcze nie nauczył się, że rzadko kiedy można brać jej fochy na poważnie? Przecież teraz udawała i chociaż miała na twarzy odpowiedni, obruszony grymas, tak zdradzał ją ton głosu, przez który przebijała rozbawiona nuta. Nieco rozczarowana jego postawą, uznała, że nie usłyszała złośliwie zadanego pytania. Wprawdzie nie miałaby nic przeciwko, gdyby faktycznie całował jej stopy, ale uznała, że zdoła obejść się bez tej przyjemności i mówienia o niej na głos. Miała teraz zresztą większy problem, kiedy nie wiedziała jak bez użycia magii i najmniej boleśnie usunąć odłamek kamyczka ze swojej nogi, nim jednak zdołała zareagować jakkolwiek, jej stopa znalazła się na powrót na ziemi. Kolejne sekundy były przeglądem bogatej mimiki arystokratki, kiedy powinna krzyknąć, bądź rozpłakać się z powodu przeszywającego jej ciało bólu, lecz zamiast tego wstrzymała oddech, nie mogąc oderwać szeroko otworzonych oczu od ściekającej po stopie stróżki krwi a zaciśnięte mocno zęby powstrzymały ją przed ukazaniem swej słabości. Tego w końcu uczono ich w domu: nie okazywania swoich słabości, bólu, ani tym bardziej płaczu. Płacz w tej rodzinie nie istniał, płakano w duchu, jedynie w wyjątkowych okolicznościach można było pozwolić na odblokowanie kanalików łzowych, ta z pewnością do takowych się nie zaliczała. Złagodniała nieco, odrzucając chłodną pozę i szybko, w ramach rekompensaty za swoje niepoprawne zachowanie, pochyliła się do przodu, wtulając twarzą w zgłębienie pomiędzy szyją a obojczykiem Alpharda.
– Wszystko jest w przecież w porządku – uznała cicho, dając mu do zrozumienia, że naprawdę nie miała mu niczego za złe i że nie powinien reagować w taki sposób na jej zgrywanie się. W porównaniu z ostatnimi zaręczynami, te nie były w żadnym stopniu wyreżyserowane a więc nie wiedziała jak powinna się zachować. Podczas tych pierwszych nie miała nawet czasu na pobycie sam na sam ze swoim narzeczonym, z którym w gruncie rzeczy później widywała się dość rzadko, gdy pochłonęła go praca i obowiązki. Teraz ominęła ją nawet nieprzyjemna część przyjmowania gratulacji, za co była mu naprawdę wdzięczna. – Nie wiem, czy matki będą ucieszone faktem, że podczas tego spontanicznego występku zdobyłeś moją rękę, nie wręczając mi pierścionka. – Nie potrzebowała go, oczywiście, doceniając bardziej kryształ, który obracała właśnie pomiędzy palcami, lecz pobłażliwość rodzin wobec ich osób kiedyś musiała się przecież wyczerpać. Któż mógł wiedzieć, czy w tym momencie nie szykowano dla nich poważnych rozmów w posiadłościach?
Don't underrate it.
- To był taki głupi żart, wybacz. - mówię, puszczając do Stephanie oczko i delikatnie szturcham ją w bok, a później to już idziemy daleko w las i jak tylko dochodzimy do rozlewiska to zerkam na moją towarzyszkę, jak zwinnie przystaje na jednym z na wpół zatopionych kamieni.
- Bo wiesz, wysychanie jest dla mięczaków, prawdziwi twardziele nigdy nie schną, a jak już czują się trochę mniej wilgotno, to od razu polewają się wodą. - kiwam głową, chociaż sam do końca nie wiem co mi się w tym moim łbie uroiło - jakieś pierdolety kompletne - No i wiesz, może dzięki temu uda nam się zostać miss i misterem mokrego podkoszulka, czy coś w tym guście. - śmieję się w głos, bo mugole urządzali sobie takie konkursy na wszystkich wiejskich festynach i zawsze przyjemnie było popatrzeć na przemoczone do suchej nitki dziewczęta... Ale nie rozmyślam o tym za długo, bo to nie pora na takie wspomnienia, skoro oto przed moimi oczami maluje się kolejna panna mogąca z powodzeniem walczyć o tytuł tej najpiękniejszej i najbardziej mokrej...
- Wiesz, że w koronach tych drzew mieszka mnóstwomnóstwomnóstwo różnych gatunków ptaków? Myślałem, że może uraczą nas swoim śpiewem, albo coś, ale chyba już trochę za późno na takie koncerty. - wzdycham, bo liczyłem na jakiś super romantyczny nastrój, a tymczasem powoli robiło się szaro-buro i pewnie wszystkie skowronki już dawno schowały się w swoich gniazdach czy gdzie one się tam chowały zwykle. Niespecjalnie znałem się na ptakach, chyba tylko na mewach, ale i w tym przypadku moja wiedza ograniczała się do jednego, najważniejszego faktu - lepiej nie zadzierać z tymi rozwrzeszczanymi, wielkimi, białymi koszmarami przestworzy, bo to się zawsze kończyło przeraźliwym piskiem i kilkoma zadrapaniami. Wiem co mówię, walczyłem raz z jedną o rybę. Nie pytajcie.
Malujący się na jej twarzy ból dotknął również jego, wstrząsnął jego posadami. Ale było coś niezwykle upajającego w świadomości, że jako jeden z nielicznych miał szansę ujrzeć Aurelię w takiej odsłonie. Przylgnęła do niego ufnie, on z kolei objął ją delikatnie w talii, chcąc być dla niej prawdziwym oparciem. Tak szybko znów nawiązali porozumienie. Jej bliskość była tak przyjemna. Wszystko jest przecież w porządku – powtórzył w myślach.
– Wynagrodzę ci to okropne przeoczenie – oznajmił ciepłym szeptem, wtulając w twarz w jej miękkie włosy, mrużąc przy tym z przyjemności oczy. – Obiecuję, że przyozdobię twą dłoń najpiękniejszym pierścionkiem, na którego widok naszym matkom zaprze dech w piersiach.
Przez krótką chwilę chciał spytać, czy zdołałby ją tym usatysfakcjonować, jednak ostatecznie nie zadał tego pytania, aby nie rozdrażnić jej taką zuchwałością, nawet jeśli zamierzał użyć jak najlżejszego tonu okraszonego rozbawieniem. Sam przecież przed chwilą omyłkowo uznał pozory za prawdę, chciał więc uniknąć dalszych nieporozumień. Wciąż nie znali się zbyt dobrze, nadal musieli studiować nawzajem swoje zachowania. Alphard tę konieczność postrzegał jako szansę. Chciał zbliżyć się do swojej narzeczonej, szybko uznając to za naturalną kolej rzeczy. Zależało mu na tym, aby ich relacja od początku była budowana w odpowiedni sposób. Powinno łączyć ich coś więcej niż pozory szczęścia.
– Może powinniśmy już wrócić? – zasugerował cicho. – Nie porwę cię do tańca, nie zatroszczę na spacer, dam ci odetchnąć.
Delikatnie odsunął się, aby móc spojrzeć jej prosto w czy, dłonią bardzo ostrożnie gładząc jej policzek, gdy tylko zgarnął kilka zbłąkanych kosmyków z czoła. Tego dnia już zbyt mocno ją umęczył swoim temperamentem.
and giving it up
Gdy wspomniał o pierścionku, parsknęła rozbawiona pod nosem, wolną, niezwykle chłodną dłonią odnajdując rękę Alpharda i splatając z nią swoje palce.
– Podejrzewam, że już mają ten pierścionek. Podobno w wielu rodach wybierane są już w dniu narodzin dziedzica – tak przynajmniej opowiadał jej jeden z braci, ale nie miała żadnej pewności, czy mówił prawdę; relacja arystokratki z rodzeństwem była dość słodko–gorzka. Na początku traktowali ją z wyższością, z czasem dopiero dopuszczając do rozmów pomiędzy sobą, lecz to z Adrienem jej relacja malowała się jako ta najbardziej zżyta, gdy to właśnie ten Carrow dbał o nią po tamtych dwóch feralnych incydentach. Z pozostałą czwórką braci od pewnego czasu traktowała się na poziomie zwyczajnej uprzejmości, niż bliskości i nie wiedziała z czego to wynika – ale trzymam cię za słowo, chociaż wcale go nie potrzebuję. – Podniosła się nieco, by móc swobodnie spojrzeć na narzeczonego. Z tak bliskiej odległości, której pomiędzy nimi dotychczas nie było, przyglądała mu się tak, jakby studiowała każdy najdrobniejszy detal na jego twarzy, każdą zmarszczkę, bliznę, dostrzegła nawet, że jego rzęsy są dłuższe i bardziej podkręconej od jej własnych, szybko obwiniając w myślach niesprawiedliwość natury. Przesunęła wzrok na jego wargi, żeby niewiele myśląc po chwili złożyć na nich czuły pocałunek na zgodę, po tym dniu pełnym emocji. A gdy się odsunęła, posłała mu jeden z ładniejszych uśmiechów, jakie miała w zanadrzu.
– Tchórzysz? – Odparła żartobliwie, z pozornym zaskoczeniem na jego niechęć wobec tańca czy spaceru, jednak przystała na tę sugestię. Było jej zimno a stopa dalej trochę pobolewała, w dodatku czuła się zmęczona całym festiwalem, dlatego podniosła się z ziemi i wraz z Alphardem ruszyła z powrotem w stronę miejsca, gdzie znajdowały się ich rodziny.
zt oboje
Don't underrate it.
- Może potrzebujesz obrońcy przed tymi strasznymi stworzeniami. Nie martw się, służę swoją różdżką... Gdybym tylko kiedykolwiek miała okazję żeglować. - Zastanowiła się nawet czy kiedykolwiek płynęła statkiem. Akurat się nie zdarzyło. Jedynie znajoma jej była mała łódka i dwa wiosła. Takie proste wycieczki na jeziorka to całkiem miła rozrywka.
- Pomyliłeś twardziela z żeglarzem, mój drogi. - Pokręciła znów głową z rozbawieniem. Z lekkim trudem, ale udało jej się zdjąć buty, aby z większą łatwością mogła poruszać się po mokrych kamieniach. Podeszwy jednak nieco bardziej się ślizgały niż jej własne stopy. Podeszła nieco bliżej miejsca, w którym mogła zaobserwować chowające się w kielichach kwiaty. - Nie wiedziałam... Aż szkoda, że dzisiaj nie uraczą nas tym śpiewem... A może Ty znasz jakieś piosenki? Szanty nie mają sobie równych w końcu!
Przechyliła lekko głowę. Nie miała pojęcia czy Johnatan potrafi śpiewać, ale nie chodziło tutaj o niesamowity koncert, ale tylko dobrą zabawę. A nawet najbardziej fałszujący głosem ludzie często czerpali radość ze śpiewania samego w sobie. Najczęściej w domowym zaciszu. Stefa też nie potrafiła śpiewać pięknie jak skowronek, ani pięknie w ogóle, ale nie wstydziła się tego, zwłaszcza gdy skrzypce grały irlandzkie melodie w akompaniamencie jasnego, gorzkiego piwa. Lub po prostu kremowego piwa.
Przeszła na jeden bardzo strategiczny, środkowy kamień, o którego lekko uderzała woda ciągnięta przez prąd i przechyliła lekko głowę, wyciągnąwszy dłoń w stronę towarzysza zabawy.
- Nie dołączysz do mnie? Czy może przeraża Cię nagły atak trytonów żyjących w tych niesamowicie głębokich wodach? - spytała z urokliwym uśmiechem. Oczywiście, że nie żyły tutaj żadne syreny i zapewnić mogła, że żadne się tu nie zapuszczają!
is we're always trying to paint over it.
- To jedno i to samo. - macham obiema rękami - Każdy żeglarz to twardziel. - i wypinam dumnie pierś, nawet bym mięśnie zaprezentował, ale moja budowa ciała pozostawiała wiele do życzenia, niestety. Miałem trochę kompleksów z tego powodu, jednak nadrabiałem zwinnością, a to na morzu także było ważne! Żaden inny załogant nie skakał po masztach z taką łatwością jak ja.
- Oczywiście, że znam! Znam mnóstwo szant, co prawda średni ze mnie śpiewak, ale co tam, porobię nam dzisiaj za słowika. - kiwam głową. Chrząkam przykładając pięść do ust, poprawiam rozczochrane włosy i zaczynam nucić, chociaż śpiewak ze mnie marny, a głos mam trochę przechlany - Żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny, żegnajcie nam dziś marzenia ze snów. Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znów!... - zaczynam moją ulubioną szantę bo jakże prawdziwą! Żadne inne kobiety na świecie nie miały takiego temperamentu jak latynoski. I ta uroda... dla nas, angoli, już nawet odrobinę egzotyczna. Nucę kolejny fragment, kiwając głową na znak, że jasne, dołączę, więc chwytam Stephanie za dłoń, przeskakując na kamień obok. Jeśli w razie czego miałem jej różdżkę, to już się wcale nie obawiałem żadnych trytonów. Unoszę nieznacznie rękę, tym samym pozwalając mojej towarzyszce na piruet, a sam przestępuję na kamień, na którym i ona stoi, nieznacznie ją do siebie przyciągając, lekko obejmując, byśmy znowu nie wyrżnęli w wodzie.
- I smak waszych ust hiszpańskie dziewczyny w noc ciemną i złą nam będzie się śnił. Leniwie popłyną znów rejsu godziny, wspomnienie ust waszych przysporzy nam sił... - kończę śpiewać, patrząc pannie Pettigrew w oczy, po czym się delikatnie pochylam żeby ją pocałować. Może i żadna z niej hiszpańska dziewczyna, ale muszę przyznać - równie czarująca.
- Spodziewam się, że nie bardzo przydałabym się na statku. Choć rejs wycieczkowy byłby bardzo kuszący! Chwilowo jednak mnie nie stać, staram się oszczędzać. - przyznała. Jej największe marzenie w końcu nadal było kosztowne, a musiała przyznać, że zdarzało się jej wydać jakieś pieniądze ze swoich oszczędności na jakieś małe, przemycone z dalekich krajów roślinki. Ostatnio zbyt często, ale trudno jej było powstrzymać dumę, gdy wypuszczały pierwsze listki, mimo iż klimat angielski był daleki od ich naturalnego.
Nie miał wybitnego talentu w śpiewaniu, choć dało się wyczuć, że dobrze znał melodię. Sama również znała tę piosenkę. Kiedyś pracowała w barze, do którego często trafiali ludzie w różnym stanie upojenia alkoholowego i różnej profesji. Uśmiechnęła się łagodnie, mocno chwytając jego dłoń. Była chłodna i szorstka od trzymania lin, a jak na kogoś tak mało dumnego ze swojej budowy, miał całkiem silny uścisk. W porównaniu z jej wiecznie ciepłymi dłońmi, jeszcze bardziej czuła różnice. Gdy się zbliżył puściła dłoń Johna i lekko wsunęła rękę pod jego ramię, palce zaciskając łagodnie na przemoczonej koszuli. Zrobiła mu tym więcej miejsca na swoim kamieniu, na którym powinien się spokojnie zmieścić, jeśli tylko odpowiednio się do niej zbliżył. Ale nie wyglądał jakby ten pomysł mu się nie spodobał. Przeciwnie! Taką pewnością siebie mógł spłoszyć niejedną mniej śmiałą damę, Stephanie jednak patrzyła na niego z roześmianymi iskierkami w błękitnych oczach, skupionych na spojrzeniu Johnatana. Na pewno nie udało mu się zakręcić nią w piruecie na tyle mocno, aby straciła głowę. Tak więc usta chłopaka, gdy się pochylił, trafiły na jej zgrabny palec zamiast włączyć się z malinowymiz kobiecymi wargami.
- Przeurocza proba, ale czy wicher nie poniósł Cię trochę za daleko? - spytała unosząc brew w pytającym geście. Wszak wyspy Brytyjskie dalekie były od Hiszpanii i jej przepięknych kobiet. Rudowłosa jednak potraktowała tę próbę dosyć pobłażliwie. Nie sądziła, że kolega ze szkolnych lat stał się takim ogromnym lowelasem. Aczkolwiek wiadome jest, że morze potrafi zmienić człowieka. I przypomnieć mu o smutku samotności.
is we're always trying to paint over it.
Zamiast miękkich kobiecych warg poczułem tylko równie delikatny opuszek palca, więc unoszę obie brwi w wyrazie niemego zdziwienia. Miałem nadzieję, że romantyczny nastrój festiwalu miłości uderzył już wszystkim do głowy, ale najwidoczniej były jeszcze jednostki, które potrafiły trzeźwo myśleć i na taką właśnie trafiłem... Co wcale nie ostudziło mojego entuzjazmu, a może nawet całkiem przeciwnie - jeszcze bardziej rozbudziło we mnie tę samczą wolę walki o względy kobiety, która, bądź co bądź, całkiem mi się podobała. Zresztą... pewnie nie tylko mi, ale to ja miałem dziś to szczęście, że mogłem spędzić z nią resztę wieczoru. Uśmiecham się lekko i prostuję, nie opuszczając jednak spojrzenia.
- No cóż, warto było spróbować. - śmieję się. Kto nie próbuje ten nie je, czy coś takiego, nie wiem, nieszczególnie znam się na przysłowiach i innych powiedzonkach. Więc zamiast się całować w tej jakże urokliwej scenerii, przy z wolna zachodzącym słońcu, zacząłem się wraz z moją dzisiejszą randką (bo dla mnie to była randka, hehe) gibać na boki w spokojnym tańcu, ostrożnie stąpając po sporym kamieniu, nie wypuszczając Stephanie z uścisku. Do rytmu przygrywały nam świerszcze i ukryte w wodach rozlewiska żaby. Gdzieś spomiędzy wysokich traw oraz rosnących wokół drzew wyłaniały się pierwsze świetliki, wabione nadchodzącą ciemnością. Wirowały ponad powierzchnią wody, przeglądając się w jej spokojnej tafli. To wszystko wyglądało tak, jakby ktoś zerwał kilka gwiazd poprzedniej nocy i roztrzaskał je na malutkie kawałeczki, dając im powoli pływać w powietrzu... Niesamowite.
- Z minuty na minutę robi się tu coraz piękniej... - wzdycham - W tej scenerii prezentujesz się jak wodna nimfa, eteryczna kusicielka znad morskich fal. Albo sama Wenus skąpana w morskiej pianie. - mówię, nie zaprzestając wolnego tańca w dźwiękach przyrody - To chyba nasz pierwszy taniec? Ufam, że oddasz mi jeszcze jeden tam, przy ognisku?
- Tak, chcę otworzyć kwiaciarnię... - Nie była to wielka tajemnica. To marzenie napędzało ją od dawien dawna, niemal od kiedy weszła w dorosłe życie. W końcu był to jej konik i warto było trzymać się tego, co sprawiało jej przyjemność.
Wprawdzie znali się od dawna, ale nie widzieli się od wieków, przez co właściwie w ogóle się nie znali. Nigdy nie interesowała się specjalnie charakterem chłopaka, tym bardziej jej chęci do pocałunku spadały. Przecież nie była tego typu dziewczyną! Chociaż przyznać trzeba było, że całkiem nieźle zgrywali się w chęci całkiem spontanicznego i szalonego spędzenia tego wieczoru. Bo kto by się w ogóle spodziewał, że o tej porze będą tutaj tańczyć na kamieniu pośród wody? Ona na pewno nie, ale nie robiła też kalkulacji na ten dzień. Niech się dzieje co chce.
Roześmiała się cicho. Na pewno gdyby kompletnie nie chciała być tutaj teraz, po tej akcji Johnatan dostałby liścia w twarz i został sam na pastwę trytonów. Tak się jednak nie stało, a dziewczyna całkiem entuzjastycznie oparła się bardziej o niego, opierając policzek na ramieniu mężczyzny, bujając się powolnie w jakimś nieokreślonym rytmie. Nie dało się tego nazwać tańcem, ale było całkiem miło. Całkiem. Zatrzymała się na chwilę, kiedy tylko zobaczyła, że z trawy nieśmiało wychylają się świetliki i od razu zawiesiła na nich roziskrzone oczy. Uwielbiała ten widok, kojarzył jej się wyłącznie z przyjemnymi wspomnieniami dzieciństwa, irlandzkich lasów, nocnych wycieczek daleko w las... Czasem, kiedy uczyła się, że nie można się bać nieznanego.
Przymknęła oczy, spoglądając kątem oka na towarzysza. Nie poddawał się i musiała przyznać, że te zdecydowanie przesadzone komplementy były całkiem urocze. Jednak nie była dziewczyną, na którą takie rzeczy działały nadmiernie przyciągająco, choć na pewno przyjemnie się tego słuchało.
- Wygląda na to, że tak. - Faktycznie, tańczyli razem pierwszy raz. Gdy opierała się o niego i zaczęła mówić, mógł czuć ciepły oddech na swojej szyi. Niewątpliwie, w końcu nadal nie zdążyli do końca wyschnąć po spotkaniu z wodą. Odsunęła się jednak trochę już po chwili i złapała mocniej dłoń Johnatana, żeby kiwnąć głową nieco bardziej w stronę brzegu. Wolała stanąć już na trawie, wśród świetlików, zamiast stać na kamieniu, który przez zachód słońca robił się chłodniejszy. Przez to nieco marzły jej stopy. Nie czekając na przyzwolenie pociągnęła go z powrotem na brzeg, skacząc z kamienia na kamień bez problemu. Gdy stanęła tuż przy jednym z wyższych krzaków, poderwały się z niego spłoszone świetliki, wywołując u Stephanie ciepłe westchnięcie. Chwilę później dziewczyna znalazła nieco bardziej suche miejsce na trawie i usiadła na ziemi, aby zaraz po prostu się położyć. Widok z tej perspektywy był zachwycający, pływające w powietrzu zielonkawe światełka wyglądały jak gwiazdy, które oderwały się od ziemi i chciały wrócić do nieba. Wyciągnęła małą paczkę i zerknęła na chłopaka. Wyciągnęła znów do niego dłoń.
- Chcesz zapalić?
is we're always trying to paint over it.
To było takie przyjemne - czuć ciepły, dziewczęcy oddech na skrawkach odsłoniętej skóry, gdzieś w okolicach zmiętego kołnierzyka, woń rozlewiska i miękką, kobiecą sylwetkę. Widzieć rude pasma spływające na moje ramię i to niezwykle czarujące otoczenie. Słyszeć tylko pieśni natury, tak bliskie mojemu sercu - w Bibury to tej muzyki słuchało się najczęściej... Z pewną dozą rozkoszy przymknąłem powieki, otwierając oczy dopiero kiedy nieco mocniej zacisnęła palce na mojej dłoni. Zerknąłem nań unosząc jedną brew. Znów dałem się jej poprowadzić, bez chwili zawahania, zwinnie przeskakując z kamienia na kamień, w ślad za rudą gazelą, w której towarzystwie spędzałem ten uroczy wieczór. Klapnąłem w trawę, od razu rozkładając się na zielonym dywanie i przeciągając leniwie, a wzrok wbijając w ciemniejące niebo. Skrzyżowałem ręce, podkładając je pod głowę, a kiedy wyciągnęła ku mnie paczkę papierosów to sięgnąłem po jednego.
- A chętnie. - potarłem końcówkę, tym samym go odpalając bo tak właśnie działały te magiczne szlugi, po czym mocno zaciągnąłem się dymem, uprzednio jednak podnosząc się do siadu i krzyżując nogi - Kobiety oplecione popielatym warkoczem dymu wyglądają naprawdę nieziemsko. - kiwam głową, bo taka prawda. Zawsze im to dodawało uroku. Podejrzewam, że najgorsza szkarada mogłaby wówczas wpaść komuś w oko - Chociaż nie spodziewałem się, że palisz. Jakoś... chyba za bardzo mi się kojarzysz z małą Stefą. - śmieję się, a zaraz marszczę brwi i układam usta w o posyłając w eter kilka szarych obręczy. Trochę przy tym zezowałem, a to psuło nieco efekt, ale pojedyncze okręgi utworzyły aureole wokół naszych głów.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset