Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
- Długo – potwierdziła, zdając sobie sprawę, że dla pięciolatka to naprawdę brzmi jak wieczność. – Ale nie musisz się martwić, najpierw, za kilka lat, i tak czeka cię Hogwart. Tata na pewno dużo ci o nim opowiadał, prawda?
Większość dzieci czekała na szkołę z utęsknieniem, zachęcona opowieściami rodziców i starszego rodzeństwa. Była ciekawa, czy i Heath tak bardzo czekał na ten dzień, kiedy sowa przyniesie do niego list, później wybiorą się z ojcem na zakupy na Pokątną, by ostatecznie wyruszyć w długą podróż do szkoły.
Uśmiechnęła się, widząc na jego młodej twarzy dumę z pochwały. Co prawda nigdy nie widziała go w locie, ale zakładała, że kto jak kto ale Macmillanowie muszą mieć umiejętności miotlarskie we krwi, skoro tak wielu z nich zajmowało się quidditchem. W jej rodzinie natomiast było całkiem sporo uzdrowicieli, alchemików i wszelkiej maści badaczy.
Skinęła aprobująco głową, kiedy chłopiec postanowił wypuścić rozgwiazdę. Ale chwilę później wydarzyło się to. Ale o ile Heath wydawał się tym zachwycony, tak Jocelyn postrzegała tę sytuację inaczej, obawiając się możliwych konsekwencji tego stanu. Jej zetknięcie z zaklęciem zatrzymującym czas nie było dobrym wspomnieniem, stąd jej obawy tylko wzrosły, wciąż zbyt żywo pamiętała zamrożony w czasie dom, który po złamaniu zaklęcia uległ szybkiej destrukcji, o mały włos nie grzebiąc jej pod gruzami. Miała dużo szczęścia, że udało jej się stamtąd wydostać.
Ale nie chciała straszyć chłopca, opowiadając mu o możliwych konsekwencjach zatrzymania czasu. Jego radość wydawała się tak szczera i spontaniczna, w tym wieku nie mógł jeszcze rozumieć, z jak poważną magią miał właśnie do czynienia. Dla niego to była zabawa, ciekawostka. Dla Josie sytuacja nieprzewidywalna, która mogła się skończyć różnie, ale miała nadzieję, że czas równie szybko jak się zatrzymał znów ruszy, bez szkód dla tych wszystkich, którzy zastygli. Rozglądała się dookoła z niepokojem, choć gdyby była dzieckiem, pewnie też czułaby fascynację, podchodząc do zamrożonych w czasie ludzi, fal, które zastygły nim obmyły brzeg czy ptaków, które zawisły nieruchomo w powietrzu. Teraz ta fascynacja i ciekawość była przysłonięta przez niepokój i obawy. Może tak to już wyglądało w dorosłości, kiedy było się świadomym o wiele większej ilości rzeczy, niż w dzieciństwie?
- To jest takie... Dziwne – odezwała się, powoli idąc w stronę chłopca, który właśnie okrążał swoją guwernantkę, która zastygła. Jocelyn uniknęła tego losu pewnie tylko dlatego, że była tuż obok chłopca i nie została objęta działaniem anomalii. – Mam nadzieję, że oni wszyscy zaraz się obudzą i nawet nie zauważą, że coś było nie tak – rzekła, przyglądając się nieruchomej kobiecie stojącej pośrodku plaży jak posąg. Trudno było powiedzieć, ile to potrwa.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Heath przez dobrą chwilę hasał po brzegu testując co się różni, a co działa tak samo jak wcześniej podczas tej anomalii. Zdecydowanie była najciekawsza ze wszystkich jakie do tej pory się przydarzyły. Swoją drogą raczej ta anomalia działała trochę ‘w drugą stronę’. Pewnie to nie dla innych czas się zatrzymał, to zdecydowanie byłoby zbyt potężne zaklęcie żeby ktokolwiek mógł go spróbować. Bardziej Heatha i Jocelyn coś wypchnęło na moment „poza” czas. A zresztą kto to może wiedzieć? Ten aspekt życia zwany upływem czasu wciąż pozostawał zagadką.
-Och… - mały Macmillan zatrzymał się i przestał dokazywać słysząc słowa czarownicy odwrócił w jej kierunku głowę, a potem podszedł bliżej niej, teraz był trochę zaniepokojony.
-Myślisz, że mogą zostać tak na zawsze? – Jeszcze nie był wystraszony, ale widać było, że wcale nie jest zachwycony taką perspektywą. To by już nie było fajne. Heath zerkał co jakiś czas to na „zamrożoną” opiekunkę to na mewy które zatrzymały się w locie. Faktycznie to wszystko wydawało się dziwne. Nawet bardzo dziwne.
Na szczęście dla nich anomalia nie trwała zbyt długo. Już po chwili mogli z powrotem usłyszeć szum fal, krzyk mew i głosy ludzi którzy znajdowali się w pobliżu. Guwernantka chłopca była jedynie zdziwiona, że chłopiec i czarownica nagle znaleźli się bliżej niej. A mogłaby przysiąc, że jeszcze parę sekund temu byli trochę dalej.
-W sumie to było ciekawe- powiedział do Jocelyn gdy już wszystko wróciło do normy. Pytanie czy na długo?
'Anomalie - DN' :
- Rzeczywiście, tak było – potwierdziła. Pierwszorocznym nie pozwalano startować do drużyn, choć akurat Josie to nigdy nie martwiło, bo nie była zainteresowana grą w domowej drużynie. Na pierwszym roku wszyscy uczyli się latania, choć podejrzewała, że młodzi Macmillanowie latali lepiej niż niejeden dorosły. Prawdopodobnie nawet pięcioletni Heath łatwo by ją prześcignął, gdyby po takiej przerwie wsiadła na miotłę, choć podobno tego się nigdy nie zapominało. Była wtedy, na pierwszym roku, jedną z bardziej opornych w lataniu uczennic – ale ostatecznie nauczyła się trzymać na miotle i nie spadać.
- W jakim domu chciałbyś być, kiedy już tam trafisz? – zapytała po chwili, choć podejrzewała, że tam, gdzie jego ojciec. Wielu młodych ludzi chciało znaleźć się tam, gdzie ich rodzice lub rodzeństwo. Sama głęboko pragnęła trafić tam, gdzie chwilę wcześniej jej siostra bliźniaczka.
Nie wiadomo do końca, jak ta anomalia działała i jak postrzegali ten stan inni. Z ich punktu widzenia byli nieruchomi, ale czy mieli świadomość zamrożenia w czasie, czy może zaraz, gdy czas ruszy, nawet nie zauważą, że coś się wydarzyło?
- Mam nadzieję, że nie – powiedziała, widząc, że i on zaczął się niepokoić, ale zapewne nie podzielał obaw Jocelyn, bo jego umysł jeszcze nie był spaczony doświadczeniami, wciąż był młody i czysty niczym kartka, którą dopiero zaczęto zapisywać. Nie wybiegał myślami w przód, nie doszukiwał się drugiego dna, nie snuł obaw i możliwych scenariuszy tego zdarzenia.
Ale jak się okazało, ten stan na szczęście trwał krótko, bo po chwili wszystko nagle ruszyło. Fale znów zaczęły rozbijać się o brzeg, mewy wznowiły lot, a ludzie jak gdyby nigdy nic kontynuowali swoje czynności, jakby nic się nie stało. Jocelyn odetchnęła z wyraźną ulgą, choć zastanawiała się, co czuli inni i czy w ogóle coś odczuli. Uświadomiła sobie też, jak potężną i niekontrolowaną mocą władały teraz dzieci, skoro były zdolne do zatrzymywania czasu, co zdecydowanie nie leżało w zasięgu każdego.
Znów spojrzała się na Heatha, zastanawiając się, gdzie leżały granice jego nowych umiejętności, nad którymi nie panował. Jego bliscy na pewno każdego dnia byli intensywnie wystawiani na działanie anomalii, jak chyba wszyscy, którzy mieli dzieci w tym wieku.
Po chwili, zanim odezwała się znowu, nagle poczuła poruszenie w kieszeni swojej szaty, a znajdująca się tam różdżka wyskoczyła i upadła na ziemię. To samo stało się z różdżką opiekunki Heatha, która znajdowała się najbliżej nich.
- Czy to ty? – zapytała, zastanawiając się, czy to znowu jakaś anomalia chłopca. Schyliła się, podnosząc swoją różdżkę i ponownie umieściła ją w kieszeni sukni.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
-Do jakiego domu? – powtórzył pytanie czarownicy – pewnie do Gryffindoru. Prawie wszyscy tam trafiają- wyjaśnił po prostu. Oczywiście chodziło o prawie wszystkich z jego rodziny. Chociaż co jakiś czas zdarzał się ktoś czy to w Ravenclawie czy w Hufflepuffie. Nie zastanawiał się jeszcze gdzie trafi w Hogwarcie. Jak się tak zastanowił to w sumie też dom lwa najbardziej mu przypadł do gustu z wszystkich czterech. Tylko czy tiara będzie miała to samo zdanie co chłopiec? No, ale to pieśń przyszłości i to dość odległej.
-A ty w jakim domu byłaś? – zapytał czarownicy z którą rozmawiał. Może dowie się czegoś nowego na temat podziałów w Hogwarcie? Nie żeby jakoś specjalnie dużo wiedział na ten temat.
Co do samych anomalii chłopiec nie zdawał sobie sprawy z wielkości problemu. Dla niego to były dziwne rzeczy, które się działy dookoła. Niektóre irytujące, niektóre ciekawe, tak jak ta z którą mieli do czynienia dzisiaj, a niektóre trochę straszne. Najbliżsi chłopca starali się by całe to zamieszanie z niestabilną magią jak najmniej wpłynęło na Heatha, przez to też był nieświadomy mocy jaką mogę mieć anomalie. A przynajmniej dopóki nie trafi na jakąś wyjątkowo wredną.
Spokoju dużo nie mieli, bo chwilę po tym jak skończyła się jedna anomalia od razu przyszła kolejna. Chłopiec obserwował ‘uciekającą’ różdżkę Jocelyn.
-Chyba nie… nie wiem- zmieszał się trochę na pytanie kobiety. Nie miał pojęcia czy to sprawka kapryśnej magii wokół niego czy jeszcze coś innego. Swoją drogą wszystko wskazywało na to, że to miejsce było dość niefartowne. Bardzo dużo anomalii się wydarzyło w dosyć krótkim czasie.
Przez to też w ich stronę zaczęła iść opiekunka. Chciała zabrać stąd małego lorda. Może to miejsce miało coś w sobie, że nasilało anomalie? Ciężko stwierdzić. W każdym razie Heath w końcu musiał się pożegnać z Jocelyn.
/zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 01.08.18 12:22, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : lenistwo)
'Anomalie - DN' :
Tak właśnie myślała, że Heath będzie chciał być tam, gdzie większość jego rodziny.
- W Ravenclawie – odpowiedziała z dumą; Josie ten dom uważała za najlepszy, bo sama była wierna wartościom Ravenclawu, wyżej ceniąc bystrość i intelekt niż bezmyślną odwagę i brawurę, którym zdawał się hołdować ten dom. Jako osoba bierna i zachowawcza nie pasowała do Gryffindoru, nigdy nie miała bohaterskich zapędów ani nie próbowała zbawiać świata. Ravenclaw to inna sprawa, dom w którym był jej ojciec i rodzeństwo, nie chciałaby trafić nigdzie indziej i była oburzona myślą, że Tiara w ogóle ośmieliła się wahać między Ravenclawem i Hufflepuffem, kiedy ona sama uważała się za Krukonkę z krwi i kości, a im była starsza tym bardziej było to widać w jej zamiłowaniu do wiedzy i postawie wobec innych ludzi i ich problemów, wobec których była zdystansowana i nie lubiła się zbytnio angażować w sprawy, które jej nie dotyczyły.
- Ale to zrozumiałe, że większość dzieci chce być tam, gdzie ich bliscy. Ja też tego chciałam. – Jej siostra chwilę wcześniej usiadła przy stole Ravenclawu i Josie nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie usiąść obok niej. Gdyby trafiły osobno Hogwart straciłby dla niej cały urok, bo idąc do szkoły była blisko zżyta tylko z siostrą i nie znała zbyt wielu innych dzieci, poza tym matka zawsze jej mówiła, że trafienie do Gryffindoru lub Hufflepuffu to wstyd.
Magia wokół chłopca była niestabilna, i po chwili Josie straciła różdżkę, która wylądowała na piasku. Szybko ją podniosła, otrzepała i schowała. Jego opiekunka najwyraźniej też się zaniepokoiła tymi dziwnymi zjawiskami, do których dochodziło wokół chłopca, bo podążyła w ich stronę.
- Chyba musimy się tu pożegnać, Heath – powiedziała, kiedy kobieta do nich dołączyła. – Postaram się was kiedyś odwiedzić w Puddlemere, jeśli twój ojciec nie będzie mieć nic przeciwko. – Cóż, czas najwyższy, żeby odwiedzić krewnych, nawet jeśli Thea niedomagała i nie była teraz w stanie dbać o odpowiednie kontakty rodzinne swoich córek.
Pożegnała Heatha oraz towarzyszącą mu kobietę, która zapewne martwiła się o chłopca, będącego pod jej opieką a który doprowadzał do anomalii. A później zaczęła oddalać się z zamiarem pospacerowania jeszcze trochę, zanim wróciła na festiwal i znalazła w tłumie swoją siostrę.
| zt.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
— A zachowujesz się jak dzieciak — skrytykowała go bezpardonowo, rozkładając ręce na boki, całe to przedstawienie było tylko i wyłącznie jego winą, musiał postawić na swoim, pozwalając, by beznadziejnie pogrążała się coraz bardziej.
Poczuła na własnej skórze chłód jego tonu, który sama przecież wywołała. Zacisnęła zęby, a wraz z nimi usta hardo i gniewnie, choć przecież nie miała na co się złościć — dokładnie o to sama go prosiła. Była zmęczona tą wymianą ognia, a raczej bombardowaniem go wszystkim, co sama czuła a nie chciała wyrazić w kilku prostych słowach. Odpierał jej ataki i kaprysy, chwaląc się doskonałym refleksem, znał się świetnie na obronie, nie miała z nim najmniejszych szans. Starała się znieść jego bezczelne spojrzenie — był lepszy w tym wszystkim, w tych rozmowach, w odbijaniu piłeczki. Trudno się dziwić, przez długi czas miał przed sobą najhardszą zawodniczkę, jaką znała. Ona nie była twarda, nawet w połowie, jak Lovegood.
— Daj spokój — Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. Jeszcze do tego wszystkiego zamierzał ją ośmieszać, prawiąc komplementy. Nie zamierzała mu dać jednak za wygraną.— Nie dla ciebie — był przyjacielem starszego brata, był jej przyjacielem, po co było to całe głupie gadanie. W tym wszystkim zdała sobie sprawę, że wiele traciła na tym — jak przyznał, nie potrafiła kłamać. Gdyby była bieglejsza w matactwie i manipulacjach tego wszystkiego dzisiaj by nie było, a ona nie musiałaby się przed nim tłumaczyć. — Przyjaźnimy się, nie łapie się wianka swojej przyjaciółce — wyrzuciła to w końcu z siebie, marszcząc czoło. Nie potrafiła udawać, że to wszystko jest w porządku. Wiedziała, tak jak i on, że żadne z nich oczekiwało czegoś innego, nie potrafiła tak po prostu przemilczeć tego i udać, ze wszystko jest w porządku. Nie było. Czekała na Williama, a on się nie zjawił. I nie zjawi się już aż do wieczora, a może i przez wiele następnych dni. Miała ochotę spuścić głowę i uciec wzrokiem, jego spojrzenie było ciężkie, obarczające czymś dziwnym, ale ucieczka przed wyzwaniami nie była w jej stylu. Nie chciała tego wieczorku szczerości, bywała ciekawska, ale słuchanie było zobowiązaniem do tego, by wyjawiła mu w końcu, w czym tkwił cały problem. Milczała przez dłuższą chwilę, błądząc wzrokiem po jego twarzy, po drobnych zmarszczkach wokół oczu, nie wiedząc, co powiedzieć. Przełknęła linę głośniej niż chciała, oddech w piersi stał się ciężki.
— Przykro mi — powiedziała w końcu cicho, odpowiadając na jego wyznanie. — Że Selina... No wiesz. — Nie komentowała mrocznych wydarzeń ostatniego czasu. Ona sama nie mogła spać nosami, miewała koszmary, widziała jak świat pogrążał się w chaosie i śmierci, na którą nie zasługiwał, jak niewinni ludzie ponosili konsekwencje egoistycznej walki o pozycję i władzy nad innymi. Wiedziała, że nie musi mu tego tłumaczyć, znał ją dobrze. Może lepiej niż ci, na których stawiała wszystko co miała. — Mam przyjaciela, którego spodziewałam się dziś tu spotkać — przyznała w końcu, spuszczając wzrok. Czuła się idiotycznie, mówiąc coś tak trywialnego.— Liczyłam na to, że to będzie dobry moment, by coś w tym zmienić, wiesz. To dobry, może jedyny moment od pewnego czasu, by coś w takich rzeczach zmienić. A ponieważ to było od samego początku mało prawdopodobne, moje plany na ten wieczór miały skończyć się na podziękowaniu bratu za złapanie wianka, upiciu się winem i pójściu szybko spać. — Wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic i westchnęła, chwytając brzeg sukienki, który zaczęła wgniatać pomiędzy palce. Czuła się bezsilna względem własnego uporu, szukanie winy w nim nie miało już większego sensu. Może istniał cień szansy, że jej nie wykpi.
— Nie próbuj nawet, za kilka dni jest mecz, w którym chcę wziąć udział, a jeśli połamiesz mi kostki będę bezużyteczna. Nawet Alexander tego nie naprawi, pewnie stawiasz kroki w tańcu jak słoń— mruknęła z niezadowoleniem, marszcząc przy tym brwi. Nie zwracała uwagę na głosy dochodzące gdzieś z boku, nie zwróciła nawet uwagi na to, że jeden z nich zna dość dobrze. Dopiero po chwili, patrząc na Fredericka zdała sobie sprawę, że nie są sami. Odwróciła się i zamarła na moment zaskoczona. — Ayden?— Nie musiała pytać, była pewna, że to Macmillan we własnej osobie, i do tego ukrywa się z jakąś złotowłosą pięknością. Butelka wina wprawiła ją w chwilowe zakłopotanie. Oblizała wargi i rozejrzała się dookoła, kiwając głową. Wytrącono jej broń z ręki, nie miała więcej argumentów. Mogła dłużej się zapierać, mogła z fochem odwrócić się na pięcie i wrócić do domu, ale w żadnej, najbardziej stresującej sytuacji nie postąpiłaby podobnie, on tez dobrze o tym wiedział. I bezczelnie to wykorzystywał.
— No tak... Myślałam, że masz w głowie nieco oleju, ale najwyraźniej ktoś ci go upuścił, wraz z poczuciem humoru— burknęła i uderzyła go w pierś, lekko, jak na siebie nawet pieszczotliwie. — Nie ma nic upokarzającego w twoim towarzystwie, okej?— Upewniła się. Wiedziała, że żartował, nie mógł myśleć, że ona myśli w ten sposób. — Ale powiem ci jak będzie i skoro już z tobą zostaję to nie możesz mi odmówić. Wypijemy to wino, a komu przypadnie ostatni łyk i zostanie z pustą butelką w ręce będzie musiał wejść do morza. Po szyję.
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Tak jak już wspominałam podobało mi się wszystko.Od sani wybranych przez ojca, chociaż prawdą było, że był to trochę inny wybór niż ten którego się spodziewałam, po konie, które udało mi się wybrać. Przy pomocy ojca zasiadłam na jednym z miejsc pasażerów i szerokim uśmiechem zareagowałam gdy nasz dzisiejszy pojazd ruszył. Z ciekawością rozglądałam się po okolicy, z początku nic nie mówiąc a chłonąc jedynie otaczającą mnie przyrodę. I piękne widoki oczywiście, w takich momentach potrafiłam zauważyć, że świat potrafi być naprawdę bardzo ładnym miejscem. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero ojciec, który rozpoczął rozmowę. Chociaż nie tak jakbym tego chciała.
Rozmawianie w takim momencie jak to o nauce nie było, według mnie, dobrym pomysłem. Wolałam porozmawiać o planach na wakacje, czy może udamy się w jakąś podróż. Nic jednak nie wskazywało na to, że rozmowa ta pójdzie w takim kierunku. A szkoda, bo bardzo bym chciała. Za to musiałam zwrócić swoją uwagę w stronę ojca i odpowiedzieć na jego pytania.
- Na Historii właśnie omawiamy Średniowieczne stowarzyszenie czarodziejów europejskich i uczę się nowego utworu na skrzypcach. Czy jak wrócimy będę mogła zagrać ci fragment, który już opanowałam? - zapytałam, starając się z początku nie zwrócić uwagi na stwierdzenie ojca. - Jakie słuchy, ojcze?
Spojrzałam na niego z zainteresowaniem, bo nie byłam w stanie przypomnieć sobie żadnej z sytuacji, która mogłaby być jakoś bardzo istotna. Na tyle istotna, aby ojciec musiał się o tym dowiedzieć. Przez chwilę patrzyłam wprost na niego, ale potem mój wzrok powędrował gdzieś przed siebie, na skraj lasu gdzie dostrzegłam biegające w zaspach zwierze.
- Ojcze, czy to jeleń? - zmieniłam temat.
Nie chciałam jednak pokazywać dłonią, dlatego gdy tylko napotkałam wzrok ojca przesunęłam się bliżej drugiej krawędzi powodu, aby móc lepiej przyjrzeć się temu ciekawemu zjawisku.
Słuchał uważnie krótkiego referatu córki, chociaż większość uwagi koncentrował na mijanych przez nich pejzażach. Zieleni przyrody skąpanej miękko w białym puchu przywodzącym na myśl cukier puder sypany do ulubionego ciasta z owocami - i nagle Rowle zrobił się głodny. Co za irracjonalne uczucie!
- I którego z nich cenisz najbardziej? - spytał rzeczowo, chcąc wiedzieć nie tylko tym, czego uczyła się Arleen, lecz także tego co z tej lekcji wyniosła. - Przedstawisz go wieczorem całej rodzinie - zadecydował po krótkiej pauzie. Nie mógł spełniać jej zachcianek, nie wszystkich. Nie mógł również przyzwyczajać jej do tego, że od tej pory będzie spędzać z nim więcej czasu, bowiem niedługo Louvel zamierzał wrócić do pracy. Stan zawieszenia nie mógł trwać wiecznie. - Słyszałem, że robisz postępy w jeździectwie - wyznał wreszcie, nie zamierzając trzymać córki dłużej w niepewności. - Jestem zadowolony - obwieścił całkiem przyjemnym tonem, chociaż w mimice arystokraty nic się nie zmieniło - surowa twarz pozostawała niewzruszona. - Mam nadzieję, że dalej będziesz pogłębiać swoją wiedzę oraz umiejętności - wyraził pobożne życzenie, chociaż dziewczynka wiedziała, że to był raczej nakaz niż sympatyczna prośba. - Jeleń - przytaknął, odrywając wzrok od dziecięcej twarzy i zerkając na przemykające nieopodal zwierzę. - Co wiesz o jeleniach? - spytał zaciekawiony czy Arleen posiadała jakieś informacje na temat świata natury.
'k10' : 9
Gdy padło pytanie o członków Średniowiecznego stowarzyszenia czarodziejów europejskich troszeczkę się wystraszyłam. Ojciec chciał usłyszeć którego z nich najbardziej cenię, a przynajmniej tak zrozumiałam to pytanie, niestety nie byłam w stanie mu na to odpowiedzieć. Przygryzłam dolną wargę starając się znaleźć taką odpowiedź, która by go w miarę usatysfakcjonowała i dzięki której zyskała bym trochę czasu, aby znaleźć na to pytanie odpowiedź.
- Przepraszam, ale nie wiem. Nie zaczęliśmy jeszcze omawiać poszczególnych członków. Ale jak tylko to zrobimy, to na pewno odpowiem ci na twoje pytanie - zapewniłam.
I mina mi delikatnie zrzedła, gdy zamiast potwierdzenia, że będę mogła przedstawić utwór ojcu jak wrócimy i spędzić z nim jeszcze trochę czasu to usłyszałam, że faktycznie będę mogła to zrobić, ale przed całą rodziną podczas kolacji. Nie o to mi chodziło. Czy mój tata nie widział, że pragnęłam jego obecności w ciągu swojego dnia i nie proszę go o coś takiego bez powodu? Może miał już jakieś plany, to prawda. Ale czy ja nie byłam najważniejsza? Nie powinien ich dla mnie zmienić?
Ah, jeździectwo. Prawdę mówiąc przez chwilę wystraszyłam się, że chodziło mu o coś innego. Dumna byłam z tego jak dobrze potrafię już kontrolować wierzchowca. I było to zdecydowanie ciekawsze niż nauka liczenia, której tak bardzo nie cierpiałam.
- Musisz koniecznie przyjść do mnie na lekcję jeździectwa. Słuchy, które do ciebie dotarły na pewno nie oddają w stu procentach rzeczywistego obrazu moich postępów - powiedziałam z dumą. - Jak zniknie śnieg będę cię prosiła o wspólną przejażdżkę i będzie mi niezwykle przykro jeśli mi, ojcze, odmówisz.
Iskierka w oku zatańczyła radośnie. Może zagranie na ojca emocjach w jakiś sposób pomoże mi w spędzeniu z nim więcej czasu?
- Jeleń to ssak, ponieważ młode piją mleko matki. Mają poroże, które raz w roku zrzucają. Jedzą pędy, liście, owoce drzew i krzewów i jeszcze żyją w stadach. Ojcze, musi być mu chyba bardzo trudno teraz, skoro spadł śnieg. Myślisz, że zwierzęta wiedzą co się dzieje? - dopytałam z troską.
Jechali wciąż, chociaż Louvel odniósł wrażenie, że trasa powoli dobiega końca. Konie nieco zwolniły, lecz nie zamartwiał się na zapas - raczej cieszył się swobodą wypływającą z miłej przejażdżki w towarzystwie córki. Już niedługo powróci do zawodowych obowiązków, przez co wróci również szara rzeczywistość, pozbawiona większej ilości spędzonego wspólnie czasu. Pomijając wieczorne kolacje w gronie rodziny.
Lou zaciekawił się poruszonym tematem i szczerze liczył na wyczerpującą odpowiedź ze strony młodej lady. Niestety, doczekał się jedynie rozczarowania. Posmak zawodu osiadł goryczą na języku, zaś rysy twarzy czarodzieja wyostrzyły się. Wymówki, zwykłe wymówki - jak mogli uczyć się o stowarzyszeniu średniowiecznych czarodziejów europejskich jeśli nie omówili chociażby jednego jego członka? To brzmiało niczym paskudne kłamstwo, tych zaś Rowle nie znosił. - Po powrocie do domu przeczytasz o nich wszystko. Zamiast gry na skrzypcach zreferujesz nam czego dowiedziałaś się o tych wybitnych personach - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Rozczarowany, że postępy w nauce szły Arleen tak mizernie. Co z tego, że pięknie grała na instrumentach oraz jeździła konno, skoro w głowie posiadała niewiele informacji? Wszakże nie chciał, żeby dziewczynka cieszyła jedynie oko - miała również mieć wiele do powiedzenia, jak każdy z ich rodziny.
- Zobaczę - odparł krótko, oszczędnie, wciąż rozeźlony poprzednim tematem. Wcześniej być może przystałby na propozycję zaobserwowania poczynionych przez arystokratkę postępów jeździeckich, niestety teraz miał co do tego mocno mieszane uczucia. Z koniem poradzi sobie bez niego - natomiast z nauką najwidoczniej miała problemy. Louvel musiał rozważyć wzięcie dla niej dodatkowych lekcji.
Złagodniał nieco, słysząc opowieść o jeleniach. Czyli jednak czegoś zdążyła się dowiedzieć - dobrze. Wzrok Lou stał się mniej srogi, zaś on rozluźnił się nieco. - Poradzi sobie. A jeśli nie, to będzie to selekcja naturalna. Przetrwają tylko najsilniejsi - zawyrokował z dumą pobrzmiewającą w głosie. Tego uczono go od zawsze. - Zwierzęta są inteligentne jak dzieci. Myślę, że mają tego świadomość - odpowiedział, zerkając w dal i wypatrując dalszej drogi omawianego jelenia. Ten jednak znikał, coraz bardziej oddalając się, aż ciemna plama pognała wprost w majaczący na horyzoncie las.
'k10' : 5
- Dobrze, ojcze - odpowiedziałam jedynie.
Był na mnie zły, to było widać i czuć po jego tonie głosu. Nawet zainteresowanie końmi zmalało. Musiałam teraz zrobić wszystko aby znów zechciał się zainteresować moimi postępami w jeździectwie. Najprawdopodobniej uda mi się to w momencie gdy zadowalająco odpowiem na jego dzisiejsze pytanie wieczorem i przez jakiś czas będą dochodzić do niego kolejne informacje o moich postępach w nauce. Oby to pomogło. Póki co jednak nie odpowiedziałam na jego "zobaczymy", bo i tak nic bym dzisiaj już nie dała rady osiągnąć. A było tak miło dopóki mój ojciec nie zaczął rozmowy o nauce.
Na szczęście mogą odpowiedź dotycząca tych zwierząt go zadowoliła, bo zdecydowanie złagodniał. Odetchnęłam trochę z ulgą, bo to może oznaczać, że później nie będzie dla mnie aż taki surowy. Spojrzałam na jelenia i wzięłam głębszy wdech.
- Wyglądał na silnego samca, mam nadzieję że sobie poradzi. Była by szkoda - dodałam.
Może i zwierzęta były jak dzieci i rozumiały mniej więcej co się wokół nich działo, to przynajmniej nie musiały się tym przejmować. Na pewno były dzieci w moim wieku, które bardziej rozumiały dlaczego w letnim miesiącu spadł śnieg, może ich rodzice im to wyjaśnili. Mi jednak nikt nie kwapił się z odpowiedzią dlatego sama też nie pytałam. Jak ojciec będzie chciał to sam wyjaśni mi to dziwne zachowanie pogody, albo zapytam się jakiegoś nauczyciela. Póki co jednak miałam na głowie stowarzyszenie średniowiecznych czarodziejów europejskich. Miałam swoje problemy na głowie niż śnieg na początku lata.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset