Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Spacerowaliśmy więc dalej, powolnym krokiem, śledząc przy tym niewzruszone niczym fale, rozbijające się o brzeg i tonąc nie w morskiej wodzie, a własnych rozmyślaniach - mogło się to okazać zaskakujące, lecz nie czułem żadnej niezręczności wywołanej chwilowo panującą ciszą, nie w jej towarzystwie. Zwróciłem się półprofilem w kierunku szlachcianki, przysłuchując się uważnie jej słowom i pozwalając lekkiemu uśmiechowi wpełznąć na moje usta.
- Nie mogę odmówić ci racji - pokiwałem głową, godząc się całkowicie z panną Lestrange i nie mogąc oprzeć się myśli, jak przyjemne było to uczucie, podpisać się pod jej słowami po raz kolejny, bez konieczności ujmowania czegokolwiek, zupełnie jak kiedyś, nim poróżniły nas sprawy, których nie sposób było powstrzymać. - Takie życie, chociaż niewiarygodnie wygodne i pożądane przez wszystkich, zdawałoby się być przeraźliwie puste. Wysoce cenię nasze tradycje i obyczaje, ale każdy powinien mieć coś jeszcze, jakąś szerszą perspektywę, dziedzinę, w której się realizuje i sferę bez intruzów. Obawiam się tylko, że jest do prosta droga do pracoholizmu - ostatnie z moich słów nabrały nieco ponurego wydźwięku, tylko wzmocnionego przez wieńczący je krótki śmiech. Kto by pomyślał, że bezpieczną przystanią okaże się być praca?
Może właśnie ta różnica kłuła mnie w oczy najdotkliwiej, różnica pomiędzy Evandrą a Linette, bo oto ta pierwsza od paru lat konsekwentnie dążyła do wyznaczonego celu, realizując się w przejawianej od zawsze pasji alchemicznej, a druga błądziła jak zagubione dziecko we mgle, zmieniając plany i profesje jak rękawiczki, dostarczając mi tylko kolejnych powodów do sądzenia, że jest w swoich działaniach kompletnie niepoważna. Spiker w radiostacji? Kelnerka w herbaciarni Lovegoodów? Co będzie kolejne, pomoc stajenna u Carrowów?
- Mamy jeszcze czas na budowanie - chociażby w pojedynkę, jeśli druga osoba okazuje się być niekooperatywna. Tylko czy faktycznie ten czas mieliśmy? Ostatnie tygodnie zlewały się w jedno, dziwaczne pasmo, w którym nie widziałem żadnego ładu i składu, czy tak miała wyglądać reszta mojego życia? Wieczne przepychanki, bezustanne rozgoryczenie, niecierpliwe wyczekiwanie na lepszy moment, który nigdy nie nadchodzi? Nie chciałem zarażać Evandry nieodstępującym mnie na krok defetyzmem, szczególnie, kiedy rozmawialiśmy normalnie pierwszy raz od tak dawna, a jej głowa wydawała się nie być wolna od zmartwień. Przytaknąłem po raz kolejny, lecz tym razem już z mniejszym przekonaniem. Czy faktycznie sam wybrałem ścieżkę, którą podążałem? Nie była przecież ona moim pierwszym wyborem, dramatycznie zmienionym po wypadku jeszcze w latach szkolnych - nie lubiłem wracać myślami do tego okresu z wielu różnych powodów, ale czasami w mojej głowie brzęczał nieznośny głos, echo zamierzchłych plotek o nieprzypadkowej genezie owego wypadku i o jego korzeniach w Shropshire.
- Powinniśmy już wracać, odprowadzę cię - stwierdziłem nagle, wyrywając się z niemalże filozoficznej zadumy, gdy dostrzegłem, jak daleko przesunęło się słońce na swojej trajektorii. Nie potrafiłem nawet stwierdzić ile mniej więcej czasu minęło od naszego niespodziewanego spotkania na brzegu. Czy rodzina Evandry nie będzie się niepokoić jej przedłużającą się nieobecnością? Uśmiechnąłem się ciepło do blondynki, nim zawróciliśmy, by udać się w drogę powrotną. Nie zamęczałem jej już zbyt ponurymi retorycznymi pytaniami, na które żadne z nas nie potrafiłoby nawet wystosować jednoznacznej odpowiedzi, a wszelkie wspomnienia w rozmowie zajmującej nas w trakcie ostatniego etapu spaceru odwoływały się do dobrych czasów, szerokim łukiem omijając ten etap w naszej znajomości, gdy nie zasługiwałem na nic więcej, jak tylko na rozczarowanie w oczach niedoszłej żony. Czyżby podświadoma chęć pokazania jej, że się zmieniłem, że wydoroślałem? Może tak - a może nie. - Chciałbym, żebyśmy porozmawiali kiedyś, w lepszych okolicznościach, jeśli oczywiście się zgodzisz. Jest… parę rzeczy, parę niedomówień - dodałem po chwili namysłu z lekkim roztargnieniem, dopiero kładąc fundamenty pod rozmowę, która równie dobrze mogła się nigdy nie odbyć. Dotarliśmy już do serca Weymouth, wypełnionego tłumem roześmianych ludzi, świętujących sierpniowy festiwal, a nasze spotkanie dobiegło końca, którego nie wypadało przedłużać. - Uważaj na siebie, Evandro - powiedziałem w ramach pożegnania, ściszając głos zupełnie automatycznie, a nie z myślą, że którykolwiek z przypadkowych przechodniów miałby zwietrzyć sensację. Pochyliłem się w kurtuazyjnym geście, by ucałować smukłą dłoń szlachcianki, a gdy ta oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku, odwróciłem się na pięcie, by opuścić festiwalowe tereny i wymazać z pamięci krzyczący czerwienią pierścień rodowy Rosierów. Żeby tylko równie łatwo dało się wymazać i samego Rosiera.
| zt x 2
let not light see my black and deep desires.
Kiedy wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali nadejścia ciepłego lata, anomalie zesłały na Wielką Brytanię śnieg w ilościach, których w samym Londynie nie widziano od stu lat. Korzystając z tej okazji, dla poprawienia nastrojów, 17 czerwca na plaży w Weymouth zorganizowano czarodziejski kulig, na który ściągnięto najlepsze i najbardziej wytrzymałe konie.
Teren plaży, gdzie miał rozpocząć się kulig został specjalnie na tę okazję przygotowany i zabezpieczony przez czarodziejów, mających nie dopuścić do pojawienia się anomalii. Wzdłuż linii brzegowej wbito chorągwie rodowe, na piasku, przy oczekujących saniach rozłożono zwierzęce skóry, a w powietrzu lewitowały tace z kieliszkami wypełnionymi dobrze rozgrzewającym niealkoholowym napojem owocowym.
Dla każdego uczestnika kuligu przewidziany jest drobny, miły upominek.
Tuż po przybyciu na miejsce, przed Wami zjawia się elegancko ubrany czarodziej, który podczas całego kuligu pozostaje wyłącznie do waszej dyspozycji. Jego obowiązkiem jest przyprowadzić specjalnie wybrane dla was konie oraz sanie, a także spełniać wszystkie wasze zachcianki do momentu rozpoczęcia i po jego zakończeniu.
W kuligu może wziąć udział dowolna para lub grupa osób. Nim rozpoczniecie swoją podróż, jedno z was przy dowolnym poście musi wylosować zestaw niezbędny do wzięcia udziału w podróży, a składa się on z sań(które maksymalnie pomieszczą 4 osoby) i rumaków. W tym celu należy rzucić kością k3 i k6, a wylosowane wyniki zestawić z poniższym opisem.
- 1 — Sporej wielkości sanie, które od wielu lat cieszą się dużą popularnością wśród wszystkich użytkujących. Ten model — Świst — wydaje się na pierwszy rzut oka dość surowy — ciemne, mahoniowe drewno obite brudną zielenią, pozbawione zbytecznych ozdobników poza błyszczącymi czarnymi kamieniami. Mimo to bardzo dobrze amortyzują nierówności, a obite najlepszą blachą felgi nie dają odczuć podróżnym żadnych niedogodności. W tym roku po raz pierwszy dodatkowo do wnętrza dodano niedźwiedzią skórę, którą można wykorzystać jako okrycie, jak i dodatkową warstwę siedzącą.
- 2 — Wyjątkowo duże i wygodne czarodziejskie sanie, wyprodukowane z niezwykłą precyzją i starannością przez najlepszych magikołodziejów. Mgnienie Oka są uznawane za najbardziej luksusowe ze wszystkich magicznych sań wykorzystywanych do czarodziejskich zaprzęgów. W drewnie z niezwykłą skrupulatnością wyżłobiono florystyczne motywy i skropiono je odrobiną najprawdziwszego złota. Wnętrze wyłożono gęsim pierzem, co zdecydowane podnosi komfort jazdy — podróżny może odnosić wrażenie jakby siedział we własnym fotelu, który idealnie się do niego dostosowuje. Tłoczenie z bordowej satyny nadaje środkowi niezwykle luksusowego wystroju.
- 3 — Ekspresowy Zwrotek to sanie nowoczesne, po raz pierwszy wprowadzone na czarodziejski rynek w 1951 roku przez Nikolaja Straussa. Mają nieco inny kształt niż sanie klasyczne, wydają się bardziej opływowe, smukłe, i subtelne. Wyprodukowano je z drewna judaszowca i wzbogacono o jaśniejsze elementy brzozy, które nadają im niecodziennego stylu. Wewnątrz wytłoczono je specjalną, dwuwarstwową baranią wełną i okryto fioletowym atłasem. Początkowo może budzić skrajne odczucia — wydaje się chłodny, lecz doskonale przepuszcza gromadzone generowane od spodu ciepło i dba o dobre samopoczucie podróżnych nawet w czasie najmroźniejszych wyjazdów.
- 1 — dwa wysokie białe ogiery maści tarantowatej
- 2 — jedna siwa klacz, jedna siwa w hreczce
- 3 — dwie, nieduże białe klacze
- 4 — jeden siwy wałach, jedna biała klacz
- 5 — dwa wysokie siwe wałachy
- 6 — jeden potężny ogier maści białej
Kiedy wszystko jest już gotowe, a wy zajmujecie swoje miejsce w wyznaczonych saniach, rozpoczynacie kulig. W tym celu należy na końcu posta dopisać nazwiska osób zasiadających w jednych saniach i hasło Ruszyli. Zgodnie z kolejnością startu będziecie zajmować określone miejsce w zastępie i nie zmieni się ono do samego końca, niezależnie od ilości i kolejności pisanych przez Was postów, a także chwili zakończenia. Każdy powóz dzieli pewien dystans — widzicie tylko to co dzieje się przy powozie przed wami i za wami. Możecie zakończyć grę w dowolnym momencie, uznając, że przez całą drogę trzymaliście się swojego szeregu.
Podczas podróży możecie w dowolnym momencie rzucić kością k10. Odpowiada ona za nadprogramowe zdarzenia, które zachodzą wyłącznie wokół was.
- 1 — Nie dzieje się zupełnie nic, spokojnie jedziecie dalej.
- 2 — Niespodziewanie, tuż przed wami pojawiają się mosiężne kielichy z doskonałym grzanym winem. Mają za zadanie umilić wam dalszą drogę. Nie wzięcie trunku lub wypicie go do końca sprawia, że kielichy znikają. Jednorazowa degustacja na pewno was rozgrzeje, dwukrotna(jeśli drugi raz wylosujecie tą opcję) wprawi was w świetny nastrój, a po trzecim(jeśli trzeci raz wylosujecie tę kość) razie poczujecie lekki stan upojenia.
- 3 — Wasze konie na moment się zbuntowały i zjechały nieco z drogi. Wprawny woźnica trzymał jednak rękę na pulsie. W porę zmusił je do powrotu, nim wypadliście z drogi. Osoba z prawej lekko wpada na osobę siedzącą po jej lewej.
- 4 — W waszych saniach uruchomiły się dodatkowe opcje. Na jedną turę przysłoniła Was niewidzialna kurtyna, zza której żaden z innych uczestników kuligu was nie dojrzy. Cichutko rozbrzmiała romantycznie brzmiąca muzyka klasyczna, a przestrzeń pomiędzy wami wypełnił zapach róż.
- 5 — Nie dzieje się zupełnie nic, spokojnie jedziecie dalej.
- 6 — Organizator kuligu postanowił uraczyć was najlepszymi przysmakami na ciepło. Przed każdym z was zmaterializował się gorący półmisek z drobnymi przystawkami na złotych widelczykach, m.in. gęsiną, dziczyzną, jagnięciną. Będzie towarzyszył wam dopóki z niego nie zrezygnujecie. Jeśli wylosujecie go po raz drugi tacę z przystawkami zajmą słodkości.
- 7 — Między wami pojawiły się maleńkie, iskrzące elfy, które obsypały was złotym pyłkiem. Miał on niezwykłą właściwość, zrobiliście się nienaturalnie rozmowni.
- 8 — Woźnica zauważył, że przysypiacie. Nie mógł pozwolić wam na nudę, do końca pozostał jeszcze kawałek. Chcąc was rozbudzić, spiął lejce i zacmokał na rumaki, które zarżały ochoczo i zgodnie z jego wolą ruszyły slalomem. Osoba z lewej lekko przysuwa się bliżej osoby z prawej, a w następnym poście osoba z prawej przesuwa siebie i osobę z lewej na sam brzeg sań.
- 9 — Nie dzieje się zupełnie nic, spokojnie jedziecie dalej.
- 10 — Podczas podróży organizator zadbał o wasze poczucie estetyki. Nad waszymi saniami zaczęły strzelać fajerwerki w kolorystyce waszych rodów, zwieńczając magiczny pokaz iskrzącym godłem wysoko nad Waszymi głowami. Jeśli jesteście czysto krwistymi czarodziejami fajerwerki przybierają złoty kolor, a na końcu niebo zalewa fala spadających iskier.
1.
2.
3.
Zamiast tego poczuł na twarzy mroźne powietrze, co ostatecznie zmusiło go do opuszczenia rozgrzanego łoża. Niechętnie wstał, czując jak na jego ciele pojawia się gęsia skórka, zamykając uchylone okno. Musiało być późno, był w komnacie sam. Zszedł więc na dół, czując potrzebę zapełnienia swojego żołądka podwójną porcją jedzenia, jakby miało mu to pomóc w przezwyciężeniu wszechobecnego chłodu. Oczywiście nie mógł zapomnieć o kuligu - przypomniała mu o nim żona, dzieci, nawet skrzat. Ostatnie na co miał ochotę tego dnia to przebywanie na zewnątrz, ale miał w zwyczaju dotrzymywać danego słowa - skoro obiecał kulig to się na niego uda.
Wkrótce po śniadaniu spotkał się ze swoim rodzeństwem i Aldorą, by móc w czwórkę teleportować się do Weymouth. Niechętnie musiał przyznać, że widoki w tych rejonach są piękne. Niechętnie - bo to jednak ziemie należące do Prewettów, szlachty śmiechu wartej. Miał nadzieję nie spotkać tutaj zbyt wielu rudowłosych osób - ich nie lubił jeszcze bardziej od niskich temperatur. Poprawił bordowy szal i kołnierz swojego czarnego płaszcza, który przecież miał leżeć głęboko w szafie przez najbliższe pół roku, łapiąc Aldorę za rękę. Nie chciał, żeby się gdzieś tutaj zgubiła i natknęła na nieodpowiednie osoby. Miał nadzieję, że kulig przypadnie jej do gustu pomimo nieobecności matki i rodzeństwa - ci jednak nie mogli się dzisiaj tutaj zjawić. Marius wciąż był za mały na takie atrakcje, lady Burke rozłożyła choroba, tak jak mniejszą lady Burke. Aldora za to zdawała się mieć końskie zdrowie, jakkolwiek brzydko nie brzmiałoby to w odniesieniu do arystokratki - to zapewne zasługa jej aktywnego trybu życia. Quentin i Wynonna - cóż, prawdę mówiąc nie spodziewał się z ich strony chęci na wzięcie udziału w tym wydarzeniu, ale kiedy już pojawił się na miejscu, i jemu zaczął wdawać się ten zimowy i niemalże świąteczny nastrój.
Przywitał się z elegancko ubranym czarodziejem, który momentalnie pojawił się obok nich, pytając go o sanie. W międzyczasie zdjął z tacy jeden z kieliszków, a upewniwszy się co do jego zawartości, zaproponował drugi córce.
Rzucam na sanie, następny niech rzuca na konie
[bylobrzydkobedzieladnie]
kings and queens
Ostatnio zmieniony przez Edgar Burke dnia 09.12.17 0:05, w całości zmieniany 2 razy
'k3' : 2
Pojawiła się z ojcem, mocno zaciskając piąstkę wokół jego znacznie większej dłoni, ubrana w szary płaszcz zdobiony czarnymi wstawkami o dużych, srebrnych guzikach. Na głowie miała elegancki beret chroniący ją przed odmarznięciem, a na drobnych dłoniach skórzane rękawice skrojone specjalnie na dziecięcą dłoń. Grube rajstopy, które wystawały spod granatowej spódnicy wystającej spod płaszcza wbite były w niewysokie skórzane botki na niskim obcasie. Wokół szyi owinięty miała delikatny, jedwabny szal, który miał chronić ją przed chłodem, czarny, przetkany srebrną nicią. Nigdy nie lubiła kolorów, kiedy wolno jej było podejmować decyzję, wybierała barwy zimne i stonowane. A kiedy jej ulegano, preferowała czerń, ponoć nieprzystającą do dziecięcej fantazji - dla niej idealną, a dla ogółu idealnie kontrastującą z wszechobecną bielą.
- Tato, czy w czerwcu zawsze pada śnieg? - Była ciekawa świata, lubiła dowiadywać się nowych rzeczy a nade wszystko lubiła rozumieć. Nigdy dotąd latem nie napotkała podobnych atrakcji i była niemal pewna, że miało to swój powód: że tak się dziać nie powinno. Więc, co się właściwie działo? Coś było nie tak. Ewidentnie, i nie chodziło w tym wszystkim tylko o nią. Kiedy spadły pierwsze płatki śniegu, oglądała je zza okna, konsekwentnie odmawiając lepienia bałwana. Widziała w tym, podświadomie, a może wyrażając własne pragnienia, jakiś rodzaj zagłady. Nie rozumiejąc jej przyczyn ani celu. Pamiętała już przecież kilka wakacji, trzy a w porywach nawet cztery. Kiedy jeszcze była mała, a to tak dawno temu, w czerwcu zawsze świeciło słońce. W porządku, nie zawsze, często padał deszcz, ale nigdy nie był to śnieg. Z kolejnymi napotykanymi czarodziejami, którzy najwyraźniej mieli przeprowadzić ich przez ten kulig i z którymi pokrótce pomówił ojciec, witała się mało dbałym dygnięciem, każdorazowo mocniej ściskając dłoń ojca. Również dygnięciem, choć znacznie bardziej elegantszym, podziękowała ojcu za kielich z napojem, którego nie mniej elegancko wypróbowała, biorąc niewielki łyk. Było jej zimno i właściwie chciało jej się pić, ale nie chciała też popisać się przed ojcem plebejskimi manierami. Nauki guwernantek tak nie do końca szły w las, po prostu nie zawsze miała chęć ochotę ich przestrzegać.
- Tato, czy... mogę przywitać się z końmi? - zapytała na koniec, obrzucając spojrzeniem sanie, ich niewątpliwy luksus nie uczynił na niej większego wrażenia - była do niego przyzwyczajona i zaskoczyłby ją inny przebieg sprawy. Zwierzęta ożywiały w niej zainteresowanie, toteż dość prędko przekierowała uwagę na nie, podziwiając sierść, majestat i oczy: oczy koni naprawdę potrafiły wyrażać wiele, cóż, mając oko większe od jej zaciśniętej pięści, musiały nosić w sobie wszak równie wiele emocji.
rzucam na koniki
'k6' : 6
Wyjątkowo urokliwego miejsca - taka szkoda, że Prewettowie zapewne doprowadzą tę krainę do ruiny, jak Weasley’owie swoją siedzibę. Gdyby nie ich sprzymierzenie się ze szlamami możliwe, że dalej cieszyliby się wspaniałymi krajobrazami oraz wyborną rezydencją, obecnie zamiast tego mogą poszczycić się statusem nędzarzy. Ich przyjaciele niebezpiecznie zbliżają się do granicy dobrego smaku oraz idiotyzmu, jakim odznacza się zachowanie przyjacielskich bądź pozytywnych stosunków względem pozbawionych magii robaków. To trochę hipokryzja stąpać po ich terenach licząc na wyborną, zimową zabawę, ale nikt z nas wydaje się tym zbytnio nie przejmować. Najważniejsze, że całość wydarzenia wygląda naprawdę przyzwoicie, tak samo jak sanie, które z gustem wybrał Edgar. Prezentują się naprawdę dobrze.
Taka szkoda, że oprócz Aldory nie mogła się tu zjawić jej siostra oraz matka. Co prawda zabrakłoby miejsc w jednym szeregu, ale to nic, mogliśmy się udać na dwa i też byłoby dobrze. Poprawiam jeszcze swój szalik - dopiero po upewnieniu się, że serwowany napój nie zawiera alkoholu, zabieram dla siebie jedno z naczyń. Upijam kilka niewielkich łyków, zaiste rozgrzewające. Zerkam to na bratanicę, to na milczącą jak zwykle Wynonnę. Doszedłszy do naszego powozu, młodsza lady Burke wybiera jednego z koni.
- Świetny wybór - mówię do niej z zadowoleniem. Staję jednak w bezpiecznej odległości od silnego ogiera - zwierzęta nigdy mnie nie lubiły, ze wzajemnością. Długo musiałem przed jazdą ugłaskiwać te wszystkie stworzenia, żeby móc wreszcie na nich jeździć i nieskromnie mówiąc, kiedyś byłem w tym naprawdę świetny. Szkoda, że choroba zabrała mi możliwość cieszenia się z tego sportu, całkowicie strącając mnie do rodzinnego interesu oraz pracowni alchemicznej. - Lady pozwolą - rzucam, kiedy wszystkie przygotowania dobiegają końca. Naturalnie zamierzam obu paniom pomóc dostać się do sań, żebyśmy mogli już ruszyć… w przygodę?
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
Wyjątkowo bez dzieci. Magnus przywykł do ciepłych rączek ściskających go z obu stron, nie znosił orszaku guwernerów i opiekunów, przez których rodzinne spacery wydłużały się do rozmiarów kolumn, a on z Moirą i tak nie mieli szans zamienić ze sobą choćby słowa, bo te sępy wnet pochwyciłyby każdy, nawet najcichszy szept prywatnej konwersacji. Rezygnował zawsze z tej szopki, oddając córki w ręce nauczycieli w domu lub w wypadku absolutnego braku czasu. Zdarzało się to coraz częściej, wypalone znamię na lewym przedramieniu nie było kuriozalną ozdobą - a i praca w redakcji mnożyła stojące przed nim obowiązki. Obecnie zawieszone gdzieś w przestrzeni: trzymał żonę za dłoń obleczoną w skórzaną rękawiczkę, spacerując z nią wybrzeżem i wbrew szalejącym wokół anomaliom i dziwom, czuł rozlewające się w jego środku ciepło. Brzuch Moiry rósł, a wraz z nim rósł jego syn, ciąża pozostawała bezpieczna, więc i Magnus był radosny, wdzięczny za chwilę ulgi i oddechu od maratonu myśli i czynów, oscylujących wokół krwi, patroszenia, czy pozbawiania głów. Obrazek pierworodnego jasno rysował się pod powiekami mężczyzny - widział młodszego siebie, ćwiczącego cruciatusy w lochach Durmstrangu na ukaranych szlabanem miernotach półkrwi - lecz zaspokajało to wyłącznie głęboko osobiste ambicje, luźno związane z większym planem, z służbą, którą przyjął i z kajdanami obowiązków, w jakie zakuł się samodzielnie. Pierwsze popołudnie od dawana, jakie miało należeć do nich... Coś musiało pójść nie tak, bo kobietą szarpnęły gwałtowne mdłości, a z jej nosa pociekła krew. Wkurwił się ostro, gdy przytrzymywał żonę i zebrała się przy nim spora grupa gapiów, na czele z jego teściem, bezpardonowo wydzierającym Moirę z jego czułych ramion i bredzącym coś o szpitalu. Splunął w miejsce, gdzie ten stał jeszcze przed chwilą: nie miał najmniejszego zamiaru uganiać się za nim i dopytywać wielkiego łaskawcy, co strzeliło mu do łba, by kraść mu jego zaobrączkowaną własność, która od ponad dziesięciu lat była z nim bezpieczna. Zapalił papierosa i zaciągając się nerwowo, kontynuował chaotycznie spacer, patrząc spode łba na gromadzące się licznie rodziny, pamiętając, by kiwać głową w ramach powitania, chociaż nie ukrywał przed nikim morderczego wzroku. Stojąca na jego drodze lady Rosier też nie mogła liczyć na względy, nadal wyglądał, jakby chciał kogoś zabić, kiedy zwracał się do niej (dziewczęcia jeszcze) bardzo obcesowo, ale równocześnie tak, jakby miał ją za równą sobie.
-Palisz? - rzucił, zacierając dystans wieku i zastanawiając się, czy Tristan jej na to pozwalał, czy może wymykała się ze swoimi przyjaciółkami, korzystając z nieuwagi francuskich przyzwoitek i uczyła się zaciągać damskimi fajkami - mi to nie przeszkadza - zapewnił, samemu sztachając się papierosem i kiwając Fantine głową, nie powinna stać tu samotnie -słyszałem, jak Lennan Flint przechwalał się, że pojedzie z tobą w powozie. Moim zdaniem to nadęty bufon - rzekł, idąc powolnym krokiem ku mężczyźnie w schludnym uniformie, najpewniej pilnującemu przebiegu imprezy. Eleganckim ruchem ściągnął jeden z kieliszków z lewitującej tacy i kurtuazyjnie podał go Fantine - skoro miał ją za towarzyszkę, postanowił zadbać o nią, jak o własną żonę.
-Dobry wybór - skwitował cicho, zadowolony, że przyjęła naczynie i pozostała przy nim, z pewnością zabawi ją lepiej od przyczajonego młokosa, który i tak posłużył mu wyłącznie jako narzędzie do zakręcenia się przy miłej pannie, która opowie mu o czymś więcej, niż mazidłach do makijażu i najmodniejszym wzorze koronki tego lata. Raz spotkał taką jedną i zostawił ją zapłakaną pośrodku sali balowej, puszczając wiązankę, po której zwiędły magiczne kwiaty rosnące w pobliżu.
|i rzucam na saneczki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
'k3' : 3
Anomalie które zatrzęsły Londynem na początku maja oszczędziły jej jednostkę, chociaż zdążyła się już zorientować, że była jedną z tych, którzy po prostu miały szczęście. Dziwne wydarzenia przetoczyły się przez Londyn wydzierając z domów nawet szlachetnie urodzonych, pozostawały zniszczenia i strach który zalęgł w sercach. Przyniosły też niecodzienną pogodę.
Nie to znów, by w czerwcu Londyn topił się pod słońcem na niebie, rzadko jednak można było obserwować w nim śnieg, który białym puchem otaczał wyżyny i gałęzie drzew, na których pierwsze liście pojawił się całkiem niedawno.
Diametralna zmiana pogody nie była jej jednak na rękę, bowiem jakiekolwiek próby pozyskania ingrediencji na obrzeżach miasta kończyło się fiaskiem. Większość zwierząt schowała się przed mrozem, na które nie była gotowa i fakt ten irytował i frustrował Wynonnę, która właściwie ugrzęzła w zimnych murach rodzinnego zamku.
Dlaczego zgodziła się na kulig?
Tego też nie wiedziała. Przecież nie bawiły jej takie rozrywki - nie przepadała za nimi już jako dziecko i wątpiła, by teraz miało się to zmienić, jednak coś ją przekonało. A może bardziej ktoś choć nie powiedziałaby tego na głos. Starała się nie faworyzować siostrzenic, ale jednak nijak nie mogła odnieść wrażenia, że jakimś sposobem bliższa jej sercu jest Aldora. Gdyby ktokolwiek zapytał ją dlaczego z pewnością zbyłaby go milczeniem. I tym razem nie dlatego, że przeważnie milczała, a właśnie dlatego, ze sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Z zaciekawieniem przyglądała się siostrzenicy, choć trudno było doszukiwać się jej śladów na jej twarzy - ponurej i niezmiennej jak zawsze. Słuchając jej słów, próbowała sobie przypomnieć, czy i nią targała ciekawość za dziecka - wiedziała, że tak, od zawsze była inna, niezdolna całkiem zmieścić się w określone przez społeczeństwo ramy. Przyjęła pomoc brata w końcu znajdując się w kuligu, a gdy już zajęła w nim swoje miejsce sięgnęła do kieszeni płaszcza, by wyciągnąć z niej zawinięty w brązowy pakunek przedmiot, który skierowała w stronę siostrzenicy nie wypowiadając słowa. Nie, nie miała urodzin, nie było też żadnego ze świąt na które mogłaby otrzymać podarunek, jednak kiedy tylko mogła pamiętała o małej kolekcji dzwonków, którą z zapałem kolekcjonowała dziewczynka. Więc gdy jechała gdzieś, pamiętała, by przywieźć kolejny do jej kolekcji.
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
Ominęło mnie wiele widoków, ale część z nich zdołałem dostrzec rzucając badawcze spojrzenia krajobrazowi. Znów pomyślałem, że Weymouth wiele zyskałoby w letniej odsłonie, jak w tamtym roku podczas Festiwalu Miłości. Dziś trudno było zauważyć we mnie jakiekolwiek pokłady zadowolenia lub zachwytu. Zmierzałem do chorągwi wytyczających drogę przyszłego kuligu, witałem się z każdym znajomym mi czarodziejem i wypatrywałem panny Baudelaire. Powinna trochę odpocząć od trudów dnia codziennego oraz nieprzyjemnych zdarzeń, jakich była uczestniczką. Zasługiwała na to. Z tego też powodu nakreśliłem do niej krótki list z datą oraz miejscem spotkania, nie powinna zabłądzić. W końcu nie przyjmowałem odmowy.
Powitałem ją lekkim uśmiechem, po którym sięgnąłem do wirującej, srebrnej tacy. Podałem jej jeden z bezalkoholowych trunków, zimne palce oplotły drugie z naczyń. Skinięciem głowy przywitałem także elegancko ubranego mężczyznę, który przedstawił się jako osoba pomagająca z trudnym wyborem niezbędnego kuligowi ekwipunku. Przed nami rozpościerały się trzy rodzaje sań do wyboru, ale to nie one przykuły moją uwagę. Piękne, wspaniałe konie stojące nieopodal aż prosiły się o pogłaskanie ich chrap. Oczy rozbłysły iskrą zaciekawienia, ale ruszyłem w ich stronę. Jeszcze.
- Zechciałabyś wybrać któreś z tych sań? Tak chyba byłoby sprawiedliwiej – odezwałem się do Solene, wskazując podbródkiem w kierunku atrakcji. Chwilę później ująłem jej dłoń, oglądając sylwetkę półwili z niegasnącym zachwytem. – Jak zwykle wyglądasz olśniewająco, Solange. Tylko gdzie twój uśmiech oraz zadowolenie? Właśnie wyruszamy na podbój Prewettów, to wymaga niezachwianej pewności siebie i niekończącej się radości – dodałem, gestami zachęcając ją do udania się w kierunku sań. Dzięki temu mogłem obejrzeć wszystkie wierzchowce i wybrać ten zestaw, który najlepiej sprawdziłby się podczas zimowej przejażdżki.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
'k6' : 2
- Mój uśmiech został zmrożony, podobnie jak twoja szyja, palce i uszy, Flavienie. Czy po raz kolejny musimy przerabiać ten temat? - Odparła spokojnie, ale lord Lestrange mógł być pewien, że i na to była w stanie coś poradzić i podobnie jak on - nie przyjmowała odmowy. Znając go od bardzo dawna doskonale wiedziała, że stawiał wygląd ponad wygodę i warunki atmosferyczne i nie pomyliła się za bardzo w tej kwestii. Dlatego już po chwili oplotła jego szyję jednym z dwóch pachnących delikatnymi perfumami kaszmirowych szali, które ubrała na wszelki wypadek, wcale nie burząc koncepcji jego wyglądu. Liczyła na to, że doceni ten drobny gest, a kawałek przyjemnego materiału chociaż minimalnie ochroni go przed zimnem. Później zaś skierowała się w kierunku sań, obserwując każde z nich z uwagą, choć nie ukrywała, że większym zainteresowaniem darzyła konie, zerkając w ich kierunku już od samego początku. Po dokonaniu wyboru, ruszyła w stronę zwierząt, spoglądając na dwie klacze stojące trochę dalej, niż prezentujące się na pierwszym planie ogiery. Siwa nie ujęła jej serca aż tak bardzo jak ta druga, nakrapiana brązowymi plamkami na całym ciele, choć obie wywołały na jej ustach szczery uśmiech.
- Te są piękne. - Spoglądając pytająco na towarzyszącego im nieznajomego i odszukując w jego spojrzeniu zezwolenia, wysunęła ostrożnie dłoń w kierunku jednej z nich. Z delikatnością godną motyla pogłaskała konia po czole, zauważając, że chyba nie przejawia szczególnej agresji, skoro przymknął oczy i nadstawił łeb do dalszego dotyku. - Dokonałeś już wyboru? - Spytała po chwili, uświadamiając sobie, że przecież podzielili sprawiedliwie wybór wyprawki i ten nie leżał w jej rękach, a przy okazji z trudem odsunęła się od klaczy, krzyżując ręce za plecami.
|wybieram sanki
'k3' : 2
Aldora Burke, Wynonna Burke, Quentin Burke i Edgar Burke
Ruszyli.
kings and queens
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset