Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Obiecałem jej, że czerwiec będzie należał do nas. Najpierw wykazałem chęć uczestnictwa w kuligu, później na ślubie Yaxleyów, na końcu w sabacie, na którym powinniśmy ogłosić swoje zaręczyny, zgodnie z przyjętym zwyczajem. Przez to mniej czasu poświęcałem pracy, także dyżurów nie brałem tyle, co w maju. Należał mi się wypoczynek po zawierusze związanej z magicznymi anomaliami stawiającymi cały personel na równe nogi. Z kolei nadobna dama, związana ze mną podpisaną umową, zasługiwała na rozrywkę; nie wypadało jej się pojawić na uroczystościach beze mnie.
Przybyłem po nią do samego Broadway Tower, by nie narażać jej na samotną podróż choćby przez chwilę. Świat stawał na głowie i nie mogłem mu zaufać. Od razu skomplementowałem jej olśniewający wygląd oraz podałem swoje ramię, by dojść do odpowiedniego miejsca, z którego mogliśmy się przedostać do Weymouth.
Nie byłem fanem Prewettów uważając ich poglądy za zgubę dla arystokracji, ale postanowiłem dla rozrywki odłożyć na bok wszelkie uprzedzenia. Mijając wszystkich znajomych kiwałem im głową lub podawałem dłoń, kierując nas w stronę głównej atrakcji dzisiejszego dnia. Z oddali widziałem kilka rodzajów sań oraz konie, które należało wybrać, jak poinformował nas jeden z czarodziei. Bez pytania podałem Victorii rozgrzewający napój, drugi biorąc dla siebie; chwilę później wypatrywałem już niezbędnych elementów do rozpoczęcia przejażdżki.
- Wolisz wybrać dla nas sanie czy konie? – spytałem, przerywając spokojną rozmowę toczącą się w drodze na miejsce. Postanowiłem dać jej wolny wybór, przynajmniej na tej płaszczyźnie. – Zdam się na twój kobiecy gust – dodałem lekko, niejako z zadowoleniem. Co jak co, ale poczucie estetyki Parkinsonównie na pewno nie będzie obce.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Rana w sercu po stracie ojca wciąż przypominała o sobie piekącym bólem, zwłaszcza rankami i wieczorami, gdy brakowało jego silnej sylwetki u szczytu stołu; okres ścisłej żałoby jednak przeminął, nadeszła pora, by Fantine, Melisande oraz Tristan powrócili na salony, a pierwsza okazja by to uczynić nadarzyła się nader prędko.
Wcale przecież nie chodziło o to, że nie przepadała za kuligami, ależ nie! Bardzo lubiła porę zimową, podczas której odbywały się sabaty bożonarodzeniowe, noworoczne, karnawałowe; bardzo lubiła oglądać występy tancerzy na łyżwach, którzy swym tańcem tworzyli prawdziwą sztukę. W sanie wsiadała równie chętnie, miała szafę pełną drogich futer z najrozmaitszych zwierząt, pasujących doń rękawiczek i eleganckich szali. Pora zimowa na salonach nie była Fantine straszna, lecz właśnie - kluczowym było słowo zimowa. Na towarzyski sezon letni czekała już przeszło od marca, przygotowywała się nader skrupulatnie, szastając galeonami swej rodziny, by w jej kufrach znalazły się najmodniej i najpiękniej skrojone suknie z drogich materiałów. Och, tak, czekała na prawdziwie gorące, letnie wieczory spędzone na flirtach, jednakże wybuch w nocy pierwszego maja zniszczył w s z y s t k o. Odebrał Fanny ojca, smoki z rodowego rezerwatu, a teraz miał odebrać jedną z ulubionych radości życia - letnie sabaty. Nie byłaby jednak sobą, gdyby się nie pojawiła wraz z rodziną. Na pociągniętych karminową szminką ustach miała promienny uśmiech, w oku błysk, lecz w duchu była dość nadąsana. Na nikogo konkretnie, ot po prostu.
Zjawiła u boku matki, ubrana w długie, eleganckie futro z lisów ciemnej maści, a gdy kroczyła nieśpiesznie widać było materiał złotej sukni. Ciemnobrązowe włosy spoczywały na ramieniu, splecione w finezyjny warkocz, w uszach lśniły rubinowe kolczyki. Mogła porzucić już czerń, lecz na piersi, pod futrem, nosiła wciąż czarną wstążkę: przeminęła ścisła żałoba, lecz nie zniknęła z serca Fantine.
Lady Cedrina zniknęła, opuszczając córkę, by oddać się rozmowie z lady Avery; na na kilka chwil została sama, zastanawiająca się nad przyjęciem zaproszenia lorda Flinta, by to właśnie jemu uczyniła ten zaszczyt i towarzyszyła mu podczas przejażdżki. Długo nie rozkoszowała się chwilą ciszy, choć to wiele powiedziane, bo mróz szczypał alabastrowe policzki Fantine, czyniąc je bardziej zarumienionymi.
-Dzień dobry, lordzie Rowle - przywitała się uprzejmie; to, że on tego nie uczynił, nie zwalniało jej wcale z przestrzegania zasad dobrego zachowania. Minę miał nieprzyjemną, słyszała ponadto zaledwie przed kwadransem, że jego małżonka cierpiała na mdłości ciężarnych - czyż nie powinien jej właśnie towarzyszyć w tym trudnym momencie? Niewiele ją to obchodziło.
-Czasami - odpowiedziała, powstrzymując się od uniesienia brwi. Minę miała nieprzeniknioną, na ustach wciąż uprzejmy uśmiech; nie wiedziała dlaczego miałoby to komukolwiek przeszkadzać. Wiele szlachetnych dam nie stroniło od słodko pachnących, czarodziejskich papierosów; Fantine ponad walory zapachowe ceniła jednak te estetycznie. Elegancko prezentowała się przy stole z kartami do gry, lampką wina i cienkim papierosem w długiej lufce - z papierosem w ustach na mrozie niekoniecznie, podziękowała więc gestem.
-Och, doprawdy? - udała zdziwioną, choć nie budziło to weń zaskoczenia; trudno było na szlacheckich salonach o większego narcyza niż Fantine Rosier, była przekonana, że lord Flint o niej wręcz marzył - była skłonna więc uwierzyć, że się tym przechwalał. Utrze mu za to nosa, myślała, gdy nieśpiesznie kroczyła u boku lorda Rowle.
-Powinien lord zważać na słowa, lordzie Rowle, nie tylko ściany mają uszy - nie zaprzeczyła uwadze o nadęciu Flinta, lecz zdecydowanie jej nie pochwalała. Nie chciała, by ktoś przypadkowo podsłuchał tę rozmowę: podobne słowa mogłyby zaszkodzić zarówno jej reputacji, jak i relacjom z rodziną Flint.
Rowle sprawiał wrażenie przekonanego, że podjęła już decyzję, a właściwie, że to on uczynił to za nią. Nawet uszu Fantine doszły plotki, że lord Rowle bywa... gwałtowny. Próbowała wymyślić na prędce wymówkę, która pozwoli jej nie wsiadać do sań z żonatym mężczyzną sam na am, lecz ponad jego ramieniem, nie tak daleko od nich, dostrzegła Flaviena Lestrange.
Ich spojrzenia spotkały się na jedno uderzenie serca i czuła, że usta pragną się uśmiechnąć, lecz wzrok dostrzegł kobietę u jego boku. Jej krawcową.
-Dziękuję, panie - odrzekła Magnusowi, po chwili wahania przyjmując od niego kielich, pełen rozgrzewającego napoju, a także propozycję, by towarzyszyła mu podczas kuligu. Przypadły im w udziale nowoczesne, lecz nader eleganckie sanie; pozostał jedynie wybór wierzchowców, które je pociągną.
-Mam nadzieję, że pańska małżonka czuje się już lepiej - wyrzekła spokojnie Fantine, wciąż decydując się na uprzejmość, kiedy wokół nich stali inni i najpewniej nadstawiali uszu.
| rzucam na koniki
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
'k6' : 5
- Tato, co to za kraje? - Tak naprawdę kierowała swoje pytanie do wszystkich, tato wydawało się wtrącone zupełnie odruchowo. Wiedziała, że wszyscy jej krewni sporo podróżowali, ciekawa była również tego - ona nigdy jeszcze nie wychyliła nosa poza Anglię, a opowieści rodziny były czasem ciekawsze od baśni barda Beedle'a. - Byliście tam? - Byliście przecież wszędzie, choć świat był taki wielki. Wyraz jej twarzy wciąż się nie zmienił, kiedy spomiędzy szeleszczących papierów wyciągnęła nieduży dzwoneczek. Uniosła go przed siebie, luźno, pozwalając mu wydać kilka dźwięków pod wpływem wiatru oraz prędkości sań, samej nie dokładając do tego żadnego wysiłku, wsłuchując się w tę muzykę z miną co najmniej bywalca filharmonii.
rzucam na zdarzenie!
'k10' : 4
Za to na mojej twarzy pojawił się szczery wyraz zadowolenia; kto wie, może okaże się zaraźliwy? Może kąciki ust nie unosiły się tak wysoko jak powinny, ale wystarczająco, by nie pomylić go z niczym innym.
- Jestem niereformowalny – odparłem z rozbrajającą szczerością. Pozwoliłem sobie nawet na drobne wzruszenie ramion, mające być gestem poddania się własnym słabościom. Niby nie powinienem się do nich przyznawać, ale fakt, że konserwatyzm uznawałem za zaletę, skutecznie wybił mi z głowy wszelakie wyrzuty sumienia. Tę drobną chwilę nieuwagi postanowiła wykorzystać młoda czarownica, oplatając wokół szyi kaszmirowy szalik. Wzdrygnąłem się lekko z powodu sunącej po skórze fakturze materiału, ale musiałem przyznać, że osłonięcie przed mrozem nagiej szyi miało w sobie pewien przyjemny aspekt. – To twoje perfumy? – spytałem z ciekawością, kiedy drobna mgiełka zapachu dotarła do mojego nosa. Nie byłem pewien, choć może powinienem odróżniać perfumy męskie od damskich. Mroźne powietrze dostające się do nozdrzy skutecznie utrudniało sprawność zmysłu powonienia.
- Dziękuję – dodałem z wdzięcznością, nim jeszcze podszedłem do wierzchowców. Były absolutnie wspaniałe, nie mogłem odmówić Prewettom ich wysublimowanego gustu. Pogłaskanie po chrapach najpierw siwej klaczy, a potem siwej w hreczce, umocniło mnie w przekonaniu, że to właśnie te będą najlepsze. Dobrze patrzyło im z oczu, a ich sierść była nadzwyczaj przyjemna w dotyku. Obejrzałem się na moją towarzyszkę, a kiedy już wybraliśmy niezbędny ekwipunek, elegancko odziany czarodziej podpiął nasze sanie do koni. – Tak. To zaskakujące, że mamy tak podobny gust – rzuciłem nagle, pogłębiając uśmiech do rangi rozbawionego. Wesołość nie trwała długo, bo kiedy podeszliśmy do sań, a ja odwróciłem głowę, napotkałem spojrzeniem wzrok Fantine. Przez krótką chwilę próbowałem rozgryźć emocje, o ile jakieś nią targały, ale nie zauważyłem niczego. Skinąłem jej więc uprzejmie głową na powitanie, przenosząc potem spojrzenie na towarzysza kobiety. Lord Rowle, tego się nie spodziewałem. Lady Rosier lubiła szokować, ale o samotną podróż z żonatym mężczyzną jej nie podejrzewałem. Odwróciłem głowę, nie chcąc być tego świadkiem. Skupiłem się całkowicie na półwili, posyłając jej kolejny z uśmiechów.
- Pomogę ci – zaproponowałem fizyczne wsparcie podczas zajmowania miejsca w saniach. Za nią wsiadłem także ja, siadając dokładnie naprzeciwko niej. – Opowiedz mi coś o swoich najnowszych projektach – poprosiłem, a sanie ruszyły. Nie dopuszczałem do siebie świadomości, że mogła przez ten cały czas zapomnieć o pracy. To byłoby zbyt nierozsądne.
Solene Baudelaire i Flavien Lestrange ruszyli.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
- W ostatnim czasie starałam się nie pracować zbyt dużo. - Nierozsądne? A jednak. Umęczona życiem półwila czasami też potrzebowała odpoczynku i czasu, by należycie zadbać o samą siebie. - Najnowsze projekty to wciąż suknie ślubne, suknie na sabat dla debiutantek i męskie garnitury szyte na miarę. Przyjemnym zadaniem okazało się uszycie płaszczyka w biedronki dla małej lady Prewett, wzorzystego garnituru na ślub i pluszaka dla innej, uroczej damy. Możesz mi wierzyć lub nie, ale już dawno nie odpoczęłam pracując, tak jak przy tamtych zleceniach. - Odparła spokojnie, nie mówiąc w zasadzie nic szokującego. Zazwyczaj odpoczywała pracując, a kiedy i praca nie sprawiała jej radości, to rzeczywiście coś musiało być nie tak. Wiedziała o tym każda bliska osoba albo przynajmniej ta, co spędzała w jej towarzystwie dużo czasu. W kwestii niereformowalności mogli więc iść w konkury, jak na razie idąc łeb w łeb. - Zresztą, przez ten czas skupiłam się ponownie na malarstwie i ilustracjach do bajek dla dzieci. - Wciąż kontaktowała się z tamtą kobietą, która kilka lat temu powierzyła jej projekt okładek i ilustracji do eleganckiego wydania książki z opowiadaniami. Była zadowolona, dostrzegała potencjał w jej malunkach, ale mniej zadowolona okazała się, gdy Solange odmówiła kolejnego zlecenia, skupiając się tylko i wyłącznie na szyciu.
Poprawiając się na swoim miejscu, skupiła wzrok na okolicznych terenach, próbując tym samym odgonić od siebie męczące myśli apropo jej zawodu. Pomysł wyjazdu do Francji nabierał coraz większego sensu, ale obawiała się spotkania z rodzicami. Wciąż mogli żywić do niej urazę za to jak postąpiła i chyba z tymi konsekwencjami nie chciała się na razie mierzyć.
- Jak się ma Evandra? Mam nadzieję, że jest coraz lepiej. - Spytała po chwili, zwracając wzrok na Flaviena. Wiedziała o jej chorobie i mniej więcej była na bieżąco z wydarzeniami w życiu nowej lady Rosier; w końcu traktowały się prawie jak siostry i nie znały od dziś, a od kilku lat - troska o jej zdrowie była więc naturalna i szczera.
|zdarzonko
ain't enough.
'k10' : 4
-Będę musiał jednego wyrzucić. Nie lubię, kiedy mam ich nieparzystą ilość - podzielił się z dziewczęciem swoją fanaberią, odkrytą całkiem niedawno, gdy zerkając w nierówny rząd papierosów prawie traciły zmysły ze złości. Przełamał jedną, nieprzyzwoicie drogą fajkę na pół i nonszalancko rzucił do lewitującego kosza na odpadki.
-A nie dałaś mu powodów, by biedaczek robił sobie nadzieję? - spytał, unosząc lekko brew i odwracając się przez ramię, by kpiącym uśmiechem obdarować zaszczutego i pokonanego chłoptasia, otoczonego już przez lożę szyderców - jeden twój uśmiech można potraktować jako zachętę, lady Rosier. I to już jak widać jest powód do fanfaronady wśród młodych chłopców - powiedział, w zawoalowany sposób komplementując Fantine. Grali w duecie: on umierał z nudów, z jakich lady Rosier łaskawie go wyciągała, za co chętnie przysłużył się jej we wzbudzeniu zazdrości. Magnus jednak cały czas miał na myśli złotowłosego Flinta, kompletnie nieświadom, że faktyczny cel dziewczęcia jest starszy, dojrzalszy i obracający się w bardziej ich kręgach.
-W domu nauczono mnie, że jestem Rowle'em i mogę mówić, co mi się podoba. A chłopakowi przyda się odebrać trochę pokory, czyż nie? - mimo wszystko ściszył głos, nie mogąc odmówić tej kulturalnej prośbie. Machnął ręką, podziękowania były zbędne, skoro już sformalizowali wspólną zabawę. Magnus podał jej dłoń, by ułatwić wejście do sań - dość ciekawego modelu, w wewnątrz wyglądającego jednak przyjemnie i swojsko. Rodowy fiolet sprawił, że na wąskich ustach Rowle'a zaigrał nieznaczny uśmiech.
-Mój teść zdecydował się zabrać ją do szpitala bez mojej zgody. Wciąż zapomina, że Moira nie jest już jego małą córeczką i to ja się nią opiekuję - odparł z przekąsem, wygodniej moszcząc się na siedzeniu i układając długie nogi w swobodnej pozycji. Machinalnie powędrował ręką do swych wzburzonych włosów, by spotkać się z oporem ułożonej fryzury. Cóż, kiedy wychodzili razem, Moira nie pozwalała mu na ekstrawagancję - Twój brat posiada nadopiekuńcze skłonności, Fantine? Mogę się założyć, że strzeże swych sióstr jak oka w głowie - zagadnął, absolutnie się nie dziwiąc. On nie dał rady upilnować swojej i skończyło się pięknym pogrzebem oraz skróceniem gałęzi rodu. Cóż, zawsze to lepsze, niż skandal i mezalians, przemknęło mu przez myśl, gdy siwki ruszyły z kopyta.
Fantine Rosier, Magnus Rowle
Ruszyli
irzucamnazdarzenie
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
'k10' : 1
-Ależ skąd, panie - zaprzeczyła natychmiast, choć wciąż się uśmiechała. Chyba nie oczekiwał, że przyznałaby się do podobnego, haniebnego czynu na głos, czyż nie? W istocie pogrywała sobie na tyle, ile mogła i kiedy chciała; posyłała ukradkowe spojrzenia, uśmiechy, by zaraz potem udawać posąg wykuty z lodu i tym samym doprowadzać do szaleństwa. -Mój uśmiech to po prostu radość z mojej obecności w tym pięknym miejscu. Nie odpowiadam za niczyje myśli - wymigała się zwinnie z odpowiedzialności, którą nań zrzucił, mówiąc tonem niewiniątka i wzruszając przy tym lekko ramionami. Spojrzała ostatni raz na złotowłosego Flinta; cóż, musiał obejść się smakiem. Dzisiaj nie było mu dane rozkoszować się pięknem Róży, mógł próbować dalej, czego w głębi ducha Fantine pragnęła - nie dlatego, że obdarzyła go uczuciem, skądże znowu. Zwyczajnie łechtało jej to, i tak rozbuchane już do granic możliwości, ego.
-Odrobina pokory nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła - odrzekła Fantine, bez zawahania, bez mrugnięcia okiem, gładko i pewnie, choć świadoma była jak wielkie wypowiada teraz kłamstwo i ją bzdurę. Nie sądziła, aby pokora była wskazana, a szczególnie jej - bo nie miała powodów, by się korzyć. Kobiety takie Fantine Rosier były święcie przekonane, że zawsze i wszędzie wolno im wszystko, a należy im się co tylko zapragną. Trudno było jednak u niej o inne ukształtowanie osobowości, jeśli już od lat dziecięcych, od samego początku, każdy zapewniał ją, że jest najpiękniejsza i najwspanialsza, wszystko jej wolno i spełniano każdy kaprys. Dusza zaczyna psuć się już za młodu.
Podała swą drobną rączkę lordowi Cheshire, pozwalając, by pomógł jej wsiąść do sani, które pociągnąć miały dwa wysokie, wspaniałe wałachy siwej maści; postawiła stopę na schodku i wsiadła do sań z wdziękiem, zajmując miejsce po lewej stronie. Mocniej opatuliła się szalem, bo zimne powietrze jęłosz szczypać delikatną skórę szyi.
Spojrzeniem śledziła gest Magnusa, dłoń którą wplótł we włosy, by je rozwichrzyć w nieład; nie pochwalała tego, nie lubiła odstępstw od salonowej elegancji i niepotrzebnej ekstrawagancji -Czy nie powinien być więc tam również pan, by ją stamtąd zabrać? - spytała podchwytliwie, choć wcale nie insynuowała, że nie powinien siedzieć tuż obok niej. Kobieca ciekawość zmusiła ją do drążenia tematu pozwolenia teściowi, by zajął się lady Moirą, w jego zastępstwie. -Skąd to pytanie, lordzie Rowle? - rzekła, z ledwie słyszalnym naciskiem na dwa ostatnie słowa. Nie powinien był zwracać się do niej po imieniu, bez wyraźnej zgody i prośby, lecz niegrzecznym byłoby teraz strofowanie go. -Powiem tylko tyle, że mój umiłowany brat jest na tyle opiekuńczy, by pan pożałował, jeśli nie będę zadowolona z przebiegu tej rozmowy - ostrzegła Fantine, lecz do jej głosu nie wkradła się choćby jedna niepokojąca nuta. Mówiła wciąż uprzejmie, grzecznie, lecz z nieprzewrotnym uśmiechem na ustach. Owszem, zgodziła się, by towarzyszyć mu podczas tej przejeżdżki, lecz pragnęła by wiedział, że winien mieć się na baczności i pilnować przestrzegania zasad etykiety. Nie życzyła sobie nieprzyjemności i plotek na swój temat, które mogłyby jej jedynie zaszkodzić. Wciąż była panną, nikomu wciąż nie uczyniono tego zaszczytu, by obiecać jej rękę, reputacja więc była dlań bardzo cenną. Gwałtowny i szalony Magnus Rowle o niewyparzonym języku nie miał prawa tego zepsuć.
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
'k10' : 10
Mimo dość dobrego humoru wycofuję się, nie chcąc spłoszyć koni stojących niedaleko. Dopiero potem pomagam damom wsiąść do saneczek, w których ostatecznie i ja się znajduję. Siadam obok Edgara, naprzeciwko Wynonny, tyłem do kierunku jazdy. Gęsi pierz jest naprawdę wygodny, muszę przyznać. Siedzi się na nim wyjątkowo miękko, dlatego wszystkie obawy związane z dyskomfortem mogą odlecieć w siną dal. Na chwilę nawet przymykam oczy i omija mnie moment ruszenia. Kiedy otwieram powieki, widzę z boku sunący już zimowy krajobraz. Wpatruję się w niego kilka sekund, do czasu, aż widzę ruch przed sobą. Obserwuję zatem wędrówkę pakunku trafiającego wprost do rąk bratanicy. Wszyscy na pewno domyślamy się, co jest w środku, a mimo to z nieskrywanym zainteresowaniem oczekuję na wyjęcie prezentu z pudełka.
Przynajmniej do momentu, w którym padają dwa pytania, na które nie do końca znam odpowiedź. To znaczy, na to pierwsze. Nie pamiętam po prostu żadnego kraju, w którym opady śniegu latem są na porządku dziennym. Aż na moim czole pojawiają się zmarszczki spowodowane intensywnym myśleniem.
- Wielka Brytania, w ogóle Europa, znajduje się na półkuli północnej ziemi. Na tej półkuli lato przypada na okres lipca oraz sierpnia, natomiast są kraje znajdujące się na półkuli południowej, które w tym czasie obchodzą zimę - zaczynam, trochę niezręcznie próbując wybrnąć z tematu. - Ale rzadko w tym czasie pada śnieg, to zazwyczaj są ciepłe, niekiedy wręcz tropikalne kraje. Za to na samym północnym oraz południowym szczycie ziemi są koła podbiegunowe oraz bieguny, tam zawsze jest zimno - dodaję. - Kojarzę, że w środkowej Grenlandii często pada śnieg w lipcu i sierpniu, podczas lata właśnie - stwierdzam na sam koniec. Obracam głowę w kierunku Edgara, żeby może pomógł mi z tego wybrnąć. - Nigdy tam nie byłem - rzucam na sam koniec, zwieńczając wypowiedź westchnięciem wyrażającym więcej niż tysiąc słów. I dokładnie w tym samym momencie obleka nas zadziwiająca kurtyna, rozbrzmiewa romantyczna muzyka i w ogóle robi się mocno niezręcznie. Chyba zaczynają mnie piec policzki.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
Zdziwiłem się słowami Solene. Nie pracować zbyt dużo? Gdyby chodziło o sprawy polityczne, gdyby była policjantką, opiekunką zwierząt lub kimś podobnej profesji, zrozumiałbym. Ale sztuka, kreatywność, to wszystko nie potrzebowało, wręcz nie powinno mieć przerwy. A już na pewno nie starać się mieć od tego przerwę. To zawsze szkodziło. Dlatego obdarowałem półwilę zaniepokojonym spojrzeniem; upiłem parę łyków rozgrzewającego napoju, wsłuchując się uważnie w jej słowa. Nic nowego, nic odkrywczego. Żadna to pożywka dla rozwijającego się artyzmu, żaden to zysk dla świata.
- A gdzie samorozwój, Solange? – spytałem wreszcie, nie mogąc się zwyczajnie powstrzymać przed poznaniem na to pytanie odpowiedzi. – Praca, jak sama nazwa wskazuje, to nie odpoczynek. Sztuka wymaga poświęceń – dodałem, być może brzmiąc zbyt stanowczo czy modelując ton na nieznoszący sprzeciwu, ale to nie tylko z troski o świat, w którym się obracaliśmy, a o samą czarownicę. Nie zamierzała przecież odpuszczać, prawda? Rzucić swojego zajęcia, stać się kimś mdłym i miałkim? Musiałem ją motywować, widocznie tego teraz potrzebowała. Solidnego przebudzenia ze snu, w którym nieszczęśliwie tkwiła. Gdzie się podziała jej ambicja? Nie przepadałem za osobami, które zbyt łatwo odpuszczają i które unikają zaangażowania.
- Zmieniasz profesję? – wypuściłem z ust kolejne pytanie. Tym razem pozbawione pretensji, może wręcz nasączone cichym uznaniem. Malarstwo było zdecydowanie bardziej w moim guście niż krawiectwo oraz projekty modowe, więc panna Baudelaire wzbudziła moje szczere zainteresowanie tematem. – Co namalowałaś? – drążyłem więc temat, nie potrafiąc przejść obok tego obojętnie. Musiałem być na bieżąco, ostatnio powiedziałem to do Cressidy i nic się nie zmieniło. I prawdopodobnie nie zmieni.
Wreszcie przeniosłem wzrok z blondynki na krajobraz, który mijaliśmy wolno sunąc po śniegu Weymouth. Podniosły za sprawą sztuki nastrój gdzieś wyparował kiedy mroźne powietrze wypełniło pytanie o Evandrę. Nie lubiła mówić nikomu o swojej chorobie, to raczej był sekret, dostępny jedynie nielicznym; nawet przegapiłem moment tak ogromnej zażyłości obu kobiet.
- W istocie, moja droga siostra nabiera sił. Obwieściła nawet, że weźmie udział w zbliżającym się sabacie, co bardzo mnie cieszy – odpowiedziałem, możliwie neutralnie. To nie był jednak temat, nad którym chciałem się rozwodzić. Oczywiście, że wieść o dobrym zdrowiu lady Lastrange była wieścią wspaniałą, ale niestety nie oznaczało to zaleczenia paskudnej serpentyny.
Nim zdołałem poprosić o zmianę tematu, z saniami zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Nęcący zapach róż, niewidzialna kurtyna okalająca sanie i…
- Sonata księżycowa, wspaniale. Pełna spokoju i lekkości rytmika, by na końcu zaskoczyć słuchacza. Chyba właśnie spełnia się koszmar każdej przyzwoitki – skomentowałem zarówno romantyczną muzykę jak i całą otoczkę, mającą wyraźnie prowadzić do jednego, mnie doprowadzając do cichego rozbawienia.
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Te pour cela préfère l’Impair.
- Nie sądzisz, że odpoczynek pozwala spojrzeć na dotychczasową pracę ze świeżej, wypoczętej perspektywy? – Odparła pytaniem na pytanie, niezbyt przejmując się tym, że było to niegrzeczne. Ich rozmowy przeważnie wyglądały w ten sposób, więc Flavien nie powinien meć jej tego za złe. - Każdy czasami musi odetchnąć, szczególnie artysta, który potrzebuje weny i natchnienia do tworzenia nowych, wspaniałych dzieł, Flavienie. W innym razie jego prace mogłyby być wymuszone, takie same, jak wcześniejsze. Czyli gorsze. A po co nam zła sztuka? Sztuka powinna zachwycać i pieścić oko. Zadowalać i cieszyć. – Nie potrzebowała motywowania z zewnątrz, od kilku lat motywując i wspierając się sama. Wiedziała, że wszystko co osiągnęła zawdzięczała w dużej mierze sobie, pamiętając oczywiście o życzliwych ludziach, dzięki którym jej kariera stanęła na nogi i stopniowo nabierała tempa. Nie zapominała o nich, tak jak o tym, że we wcześniejszych latach Flaviena po prostu obok nie było, gdy mierzyła się z kolejnymi problemami na drodze do kariery projektantki. Tym bardziej nie odbierała jego słów wsparcia jako szczerych. Zdołała nawet wyłapać subtelną zmianę w tonie głosu mężczyzny, gdy wspomniała o zmianie zawodu. To dało jej pewność, że wcześniejsze intencje były tymi zwyczajnie wyuczonymi, dobrymi manierami. Nie był w stanie jej oszukać.
- Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, na razie sama muszę się do tego przekonać. – Skwitowała krótko zadane pytanie, skupiając się na udzieleniu jak najlepszej odpowiedzi na kolejne z nich. - Poproszono mnie o wstępny projekt witrażu, który ma pojawić się w pewnym, pięknym miejscu. Ze szczegółów mogę ci zdradzić, że ważną rolę odegrają motywy florystyczne nawiązujące do specyfiki obiektu. – Nie chciała mówić nic więcej, wciąż zastanawiając się nad tym, czy jej aktualny projekt będzie wyglądał równie dobrze po naniesieniu na duży format.
Nie kontynuowała tematu Evandry, kiwając głową na znak, że rozumie i uśmiechając się z ulgą. Cieszyła się, że jest lepiej, a droga przyjaciółka nabierała sił – nie życzyła jej źle, w zasadzie martwiła się o nią od dłuższego czasu, gdy nie dawała znaku życia. Pochłonięta w rozmyślaniach nie spostrzegła, gdy z saniami stało się coś absurdalnego.
- Gdybym wiedziała, że wybieramy się na romantyczne spotkanie, ubrałabym coś odpowiedniego do sytuacji. – Zażartowała, licząc na to, że Flavien zrozumie. Nie czuła się niezręcznie, a wręcz przeciwnie: cały epizod rozbawił ją, przywołując na twarz promienny wyraz, którego dotychczas brakowało.
ain't enough.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset