Kuchnia z jadalnią
AutorWiadomość
Kuchnia z jadalnią
Kuchnia w mieszkaniu Garretta tonie w bieli połączonej z odcieniem jasnego buku kuchennych szafek; w szklanym wazonie stoją (prawie) świeże kwiaty, a kolekcja różnorakich garnków, chochli i drewnianych łyżek kontrastuje lekko na tle ściany wyłożonej kremowymi płytkami. Do powierzchni jednej z szafek Garrett przykleił zaklęciem Trwałego Przylepca kilka zdjęć przedstawiających jego najbliższych oraz dzieło sztuki wykonane przez Miriam. W tym samym pomieszczeniu znajduje się niewielki substytut jadalni - prostokątny stolik otoczony czterema krzesłami, z czego jedno tonie zazwyczaj pod ciężarem różnych papierów, ubrań i zbędnych drobiazgów. W przezroczystym słoiku zawsze tkwią słodkości: pachnące pierniczki, cytrynowe ciasteczka, kawałki najsmaczniejszej czekolady z Miodowego Królestwa. W powietrzu unosi się woń świeżo zaparzonej herbaty.
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 22.02.17 1:05, w całości zmieniany 3 razy
Choć bardzo chciał być spokojny to nie do końca mu się to udawało. Mimo, że swoje problemy z pewną panną Avery zepchnął na dalszy plan, to nadal pozostawała kwestia tych wszystkich papierzysk, które przewrócił w Mungu, czytał od deski do deski lub jedynie wertował. Nie zamierzał uświadamiać Garrettowi, że nawet niektórzy uzdrilowiciele w Mungu nie mogą mieć dostępu do niektórych zasobów mungowskich kartotek, o stażystach nie wspominając. A to co w nich znalazł wcale go nie pocieszyło. Problem Lyry nie wydawał się jakoś szczególnie złożony, ot małe uszkodzenie mózgu. Jednak taki był, bo pozory lubią mylić, a dróg prostych i na skróty nie ma... Cholera! - w zamyśleniu nie zauważył wystającego kamienia w bruku i omal nie wywinął orła.
Tak Alexandrze, proste drogi nie istnieją. Zawsze musi zdarzyć się przynajmniej jeden wybój. W przeciwnym razie życie byłoby zbyt proste.
Doszedł wreszcie do celu. Stojąc już przed drzwiami mieszkania przybrał na powrót swój normalny wygląd - wcześniej morfował się, by przypadkiem nie natknąć się na Lyrę. Lub co gorsza, Elizabeth, która raz-dwa by wściubiła swój nosek w jego sprawy.
Wziął głęboki oddech i zapukał, w myślach strofując się za nerwowość. Merlinie, przecież to tylko Garrett, czego on się boi?[bylobrzydkobedzieladnie]
Tak Alexandrze, proste drogi nie istnieją. Zawsze musi zdarzyć się przynajmniej jeden wybój. W przeciwnym razie życie byłoby zbyt proste.
Doszedł wreszcie do celu. Stojąc już przed drzwiami mieszkania przybrał na powrót swój normalny wygląd - wcześniej morfował się, by przypadkiem nie natknąć się na Lyrę. Lub co gorsza, Elizabeth, która raz-dwa by wściubiła swój nosek w jego sprawy.
Wziął głęboki oddech i zapukał, w myślach strofując się za nerwowość. Merlinie, przecież to tylko Garrett, czego on się boi?[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 10.08.17 15:00, w całości zmieniany 1 raz
| miał być krótszy, ale coś mi nie wyszło, wybacz :c
Alexander Selwyn rzeczywiście miał czego się bać.
Garrett już od dłuższego czasu przedzierał się starymi szlakami przez własne mieszkanie, nerwowo wkładając i wyciągając ręce z kieszeni spodni, pocierając dłonią powierznię potylicy i raz po razie krzywiąc się do naznaczonego kurzem lustra w wyrazie obawy i zniecierpliwienia. Zmartwił go list Alexandra i to tak bardzo, że patrzenie z samego rana na Lyrę, zanim ta opuściła mieszkanie, niemal sprawiało mu ból; być może przeliczył się i błędnie odczytał przekazany między wersami listu niepokój, może niepotrzebnie zląkł się tego, co chce przekazać mu uzdrowiciel. Z jakiegoś jednak powodu nie mógł pozbyć się natrętnego wrażenia, że ten nie chce złożyć mu wizyty tylko po to, aby z lekkim sercem oznajmić, iż przypadek Lyry był jednorazowy i kompletnie niegroźny. Weasley wyczuwał napięcie nawet w dźwięku rozbrzmiewającym wraz ze strumieniem kawy uderzającym o denko porcelanowej filiżanki. Wypadła mu z drżących rąk, a wtedy przeklął i szybkim ruchem różdżki oraz wymruczanym pod nosem reparo doprowadził naczynie i zalaną podłogę kuchni do porządku.
Kiedy w końcu jego uszu dobiegł rozlegający się dźwięk pukania, niecierpliwość sięgnęła zenitu. Odesłał pustą, idealnie posklejaną filiżankę - w wysokim stresie zaklęcia zawsze wychodziły mu najlepiej - wprost do zlewu, po czym przez salon udał się do przedpokoju, by otworzyć wejściowe drzwi. Wtedy jednak zabrzmiało szalone pohukiwanie sowy, a Barney wleciał przez otwarte okno, przewrócił szklany wazon, z którego wysypały się kwiaty, woda zalała dywan; z impetem wpadł w szafkę, zrzucając z niej kilka książek, a w końcu upadł na podłogę - tylko z pozoru w pośmiertnym bezdechu.
- Przeklęty szkodnik! - zdążył jeszcze warknąć Garrett, bo zaraz najpewniej niepełnosprawna umysłowo sowa poderwała się znowu do lotu, wpadła na stolik, przewróciła przygotowaną zastawę, a kandyzowane ananasy i dyniowe paszteciki z Miodowego Królestwa rozsypały się na podłodze. Zręcznie wyrwał list ze szponów pohukującego radośnie Barney'a - który pomimo groźnej miny swojego właściciela musiał czuć się niezwykle dumny z dostarczonej szybko przesyłki - i, wciąż ściskając kopertę w prawej dłoni, półtruchtem doskoczył do drzwi, by szybkim, zamaszystym ruchem otworzyć je, wyglądając przy tym zapewne jak opętany złością upiór.
- Witaj, Alexandrze - powiedział na powitanie, uspokajając się powolnym oddechem. - Jeśli słyszałeś dźwięk armagedonu z wnętrza mieszkania, to nie obawiaj się, to tylko moja sowa - rzucił, odsuwając się w drzwiach, by pozwolić gościowi wejść do środka. - W związku z tym wybacz, że nie ugoszczę cię w salonie. Wygląda, jakby przeszedł przez niego huragan - domruczał z wyraźnym niezadowoleniem w głosie, a na potwierdzenie jego słów Barney, wciąż leżący jak trup na podłodze w salonie, wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, który przywodził na myśl wyłącznie szyderczy śmiech. - Kuchnia jest za tymi drzwiami, rozgość się, ja pójdę zamknąć tego idiotę w klatce - westchnął jeszcze, a potem wysłał Selwynowi coś na kształt przyjaznego półuśmiechu i zniknął w salonie; porwał Barney'a, mamrocząc pod nosem coś, jak brzmiało jak obraza jego sowiej matki. Z sową - która wciąż się nie ruszała, miarowo pohukując i najpewniej świetnie się bawiąc - pod pachą szybko udał się do swojej sypialni, gdzie stała nadgryziona zębem czasu (i ptasim również) klatka. Upchał do niej Barney'a, jednocześnie związując rude, układające się w nieujarzmione loki włosy w krótkiego kucyka. Chwilę potem rzucił na łóżko otrzymany przed chwilą list, rozpoznając na kopercie znajome pismo Verethe.
Gdy po krótkiej chwili pojawił do kuchni, wciąż przykładał udziobanego kciuka do zaciśniętych w zdenerwowaniu ust. Obdarzył Alexandra krótkim spojrzeniem i uśmiechnął się, chociaż w układzie warg skrywało się coś wymuszonego. Dzisiaj nic nie szło po jego myśli.
- Herbaty? Kawy? - spytał, wyjmując różdżkę. Machnął nią, podgrzewając wodę w metalowym czajniku. Machnął raz jeszcze, a na stolik podryfowały dwie filiżanki oraz pudełko wypełnione kandyzowanymi ananasami - tymi, którym udało się uchronić przed równie złowieszczym, co niespodziewanym atakiem Barney'a. Szlag by trafił tę przeklętą sowę.
Alexander Selwyn rzeczywiście miał czego się bać.
Garrett już od dłuższego czasu przedzierał się starymi szlakami przez własne mieszkanie, nerwowo wkładając i wyciągając ręce z kieszeni spodni, pocierając dłonią powierznię potylicy i raz po razie krzywiąc się do naznaczonego kurzem lustra w wyrazie obawy i zniecierpliwienia. Zmartwił go list Alexandra i to tak bardzo, że patrzenie z samego rana na Lyrę, zanim ta opuściła mieszkanie, niemal sprawiało mu ból; być może przeliczył się i błędnie odczytał przekazany między wersami listu niepokój, może niepotrzebnie zląkł się tego, co chce przekazać mu uzdrowiciel. Z jakiegoś jednak powodu nie mógł pozbyć się natrętnego wrażenia, że ten nie chce złożyć mu wizyty tylko po to, aby z lekkim sercem oznajmić, iż przypadek Lyry był jednorazowy i kompletnie niegroźny. Weasley wyczuwał napięcie nawet w dźwięku rozbrzmiewającym wraz ze strumieniem kawy uderzającym o denko porcelanowej filiżanki. Wypadła mu z drżących rąk, a wtedy przeklął i szybkim ruchem różdżki oraz wymruczanym pod nosem reparo doprowadził naczynie i zalaną podłogę kuchni do porządku.
Kiedy w końcu jego uszu dobiegł rozlegający się dźwięk pukania, niecierpliwość sięgnęła zenitu. Odesłał pustą, idealnie posklejaną filiżankę - w wysokim stresie zaklęcia zawsze wychodziły mu najlepiej - wprost do zlewu, po czym przez salon udał się do przedpokoju, by otworzyć wejściowe drzwi. Wtedy jednak zabrzmiało szalone pohukiwanie sowy, a Barney wleciał przez otwarte okno, przewrócił szklany wazon, z którego wysypały się kwiaty, woda zalała dywan; z impetem wpadł w szafkę, zrzucając z niej kilka książek, a w końcu upadł na podłogę - tylko z pozoru w pośmiertnym bezdechu.
- Przeklęty szkodnik! - zdążył jeszcze warknąć Garrett, bo zaraz najpewniej niepełnosprawna umysłowo sowa poderwała się znowu do lotu, wpadła na stolik, przewróciła przygotowaną zastawę, a kandyzowane ananasy i dyniowe paszteciki z Miodowego Królestwa rozsypały się na podłodze. Zręcznie wyrwał list ze szponów pohukującego radośnie Barney'a - który pomimo groźnej miny swojego właściciela musiał czuć się niezwykle dumny z dostarczonej szybko przesyłki - i, wciąż ściskając kopertę w prawej dłoni, półtruchtem doskoczył do drzwi, by szybkim, zamaszystym ruchem otworzyć je, wyglądając przy tym zapewne jak opętany złością upiór.
- Witaj, Alexandrze - powiedział na powitanie, uspokajając się powolnym oddechem. - Jeśli słyszałeś dźwięk armagedonu z wnętrza mieszkania, to nie obawiaj się, to tylko moja sowa - rzucił, odsuwając się w drzwiach, by pozwolić gościowi wejść do środka. - W związku z tym wybacz, że nie ugoszczę cię w salonie. Wygląda, jakby przeszedł przez niego huragan - domruczał z wyraźnym niezadowoleniem w głosie, a na potwierdzenie jego słów Barney, wciąż leżący jak trup na podłodze w salonie, wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, który przywodził na myśl wyłącznie szyderczy śmiech. - Kuchnia jest za tymi drzwiami, rozgość się, ja pójdę zamknąć tego idiotę w klatce - westchnął jeszcze, a potem wysłał Selwynowi coś na kształt przyjaznego półuśmiechu i zniknął w salonie; porwał Barney'a, mamrocząc pod nosem coś, jak brzmiało jak obraza jego sowiej matki. Z sową - która wciąż się nie ruszała, miarowo pohukując i najpewniej świetnie się bawiąc - pod pachą szybko udał się do swojej sypialni, gdzie stała nadgryziona zębem czasu (i ptasim również) klatka. Upchał do niej Barney'a, jednocześnie związując rude, układające się w nieujarzmione loki włosy w krótkiego kucyka. Chwilę potem rzucił na łóżko otrzymany przed chwilą list, rozpoznając na kopercie znajome pismo Verethe.
Gdy po krótkiej chwili pojawił do kuchni, wciąż przykładał udziobanego kciuka do zaciśniętych w zdenerwowaniu ust. Obdarzył Alexandra krótkim spojrzeniem i uśmiechnął się, chociaż w układzie warg skrywało się coś wymuszonego. Dzisiaj nic nie szło po jego myśli.
- Herbaty? Kawy? - spytał, wyjmując różdżkę. Machnął nią, podgrzewając wodę w metalowym czajniku. Machnął raz jeszcze, a na stolik podryfowały dwie filiżanki oraz pudełko wypełnione kandyzowanymi ananasami - tymi, którym udało się uchronić przed równie złowieszczym, co niespodziewanym atakiem Barney'a. Szlag by trafił tę przeklętą sowę.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
To, czego spodziewał się po zapukaniu do drzwi był Garrett, który go wita w otwartych podwojach. Nie spodziewał się natomiast nieboskiego łomotu, który usłyszał. Trochę, jakby coś spadło z dużej wysokości, jakby drewniana skrzynia ze sztućcami i szkłem. Zaraz po tym dojrzał to, czego się spodziewał - Weasley otworzył drzwi z impetem i rozwianym rdzawym włosem.
- Witaj, Garrettcie - kiwnął mu głową wchodząc do mieszkania i podążył wzrokiem za spojrzeniem rudzielca, gdzie w drzwiach salonu ujrzał kawałek pierzastego skrzydła. Uśmiechnął się mimo woli.
- Miałem już do czynienia z Twoją sową, a kuchnia nie brzmi ani trochę gorzej od salonu - odparł i skierował się we wskazanym kierunku. Rozejrzał się po jasnym pomieszczeniu i zajął jedno z krzeseł, zrzuciwszy wcześniej z ramion skórzaną kurtkę, przerzucając ją przez oparcie. Siedział z pozoru spokojnie i wygodnie. Naprawdę jednak w środku skręcał się z niecierpliwości. Chciał wyrzucić z siebie wszystko, czego się dowiedział - liczył, że przyniesie mu to spokój. A tego ostatnimi czasy nastał u niego deficyt, miał palące zapotrzebowanie na odprężenie się. Jego myśli powędrowały do paczki papierosów, które kupił wcześniej w mugolskim kiosku. Ostatnio z picia przerzucił się na palenie, co chyba było jeszcze gorsze.
Gdy rudzielec do niego dołączył, uwadze Alexa nie umknął dziobnięty kciuk mężczyzny. Machnął szybko różdżką w jego kierunku.
- Fossilio. I poprosiłbym herbaty - uśmiechnął się z lekka i wbił wzrok w stół, na którym po chwili znalazła się przed nim jego herbata. Sięgnął po filiżankę i upił jeden, następnie drugi i trzeci łyk. Postawił naczynie na stole i popatrzył się na Garretta. Otworzył i zamknął usta, po czym przygryzł dolną wargę, zbierając myśli pod zmarszczonym czołem.
- Nie wiem właściwie od czego zacząć - powiedział zgodnie z prawdą, wzrokiem wędrując na chwilę gdzieś w prawo. - Zacznę więc od początku. Spotkałem się z Lyrą dwa tygodnie temu, malowała na Pokątnej, ale nie tam gdzie zwykle. Rozmawialiśmy i jakoś tak wyszło w rozmowie, że napomknęła o tym dziwnym... wypadku, który jej się przydarzył - sięgnął po filiżankę i znów się napił. Herbata była dobra na wszystko, zwłaszcza na nerwy.
- W dużym skrócie to po częściowym naleganiu z mojej strony Lyra zgodziła się, bym sprawdził jej, dosłownie mówiąc, głowę. Przyszliśmy więc tutaj i wykonałem parę zaklęć. I muszę przyznać, że nie miałem pojęcia, co to jest.
Spojrzał Garrettowi prosto w oczy. Teraz będzie już tylko gorzej.
- Pewien fragment mózgu w części odpowiedzialnej za gromadzenie informacji uległ, jakby to powiedzieć, wypaczeniu. Nie jest całkowicie zniszczony, ale nie działa też prawidłowo. Działa tak jakby chciał, a nie mógł - oznajmił. Ciężko było mu to tłumaczyć, dobór słów musiał być bardzo staranny. Nie chciał doprowadzić aurora do stanu przerażenia; mówił głosem spokojnym, trochę jakby omawiał taktykę sportową, analizując ostatni mecz dwóch zupełnie obojętnych mu drużyn. Każdy uzdrowiciel musiał nauczyć się, by mówić w podobny sposób. Mieli przekazywać podprogową wiadomość, że wszystko jest w porządku.
- To jest powodem zaniku pamięci. Masz jakieś pytania jak do tej pory? - powiedział, nadal badawczym wzrokiem patrząc na Garretta.
- Witaj, Garrettcie - kiwnął mu głową wchodząc do mieszkania i podążył wzrokiem za spojrzeniem rudzielca, gdzie w drzwiach salonu ujrzał kawałek pierzastego skrzydła. Uśmiechnął się mimo woli.
- Miałem już do czynienia z Twoją sową, a kuchnia nie brzmi ani trochę gorzej od salonu - odparł i skierował się we wskazanym kierunku. Rozejrzał się po jasnym pomieszczeniu i zajął jedno z krzeseł, zrzuciwszy wcześniej z ramion skórzaną kurtkę, przerzucając ją przez oparcie. Siedział z pozoru spokojnie i wygodnie. Naprawdę jednak w środku skręcał się z niecierpliwości. Chciał wyrzucić z siebie wszystko, czego się dowiedział - liczył, że przyniesie mu to spokój. A tego ostatnimi czasy nastał u niego deficyt, miał palące zapotrzebowanie na odprężenie się. Jego myśli powędrowały do paczki papierosów, które kupił wcześniej w mugolskim kiosku. Ostatnio z picia przerzucił się na palenie, co chyba było jeszcze gorsze.
Gdy rudzielec do niego dołączył, uwadze Alexa nie umknął dziobnięty kciuk mężczyzny. Machnął szybko różdżką w jego kierunku.
- Fossilio. I poprosiłbym herbaty - uśmiechnął się z lekka i wbił wzrok w stół, na którym po chwili znalazła się przed nim jego herbata. Sięgnął po filiżankę i upił jeden, następnie drugi i trzeci łyk. Postawił naczynie na stole i popatrzył się na Garretta. Otworzył i zamknął usta, po czym przygryzł dolną wargę, zbierając myśli pod zmarszczonym czołem.
- Nie wiem właściwie od czego zacząć - powiedział zgodnie z prawdą, wzrokiem wędrując na chwilę gdzieś w prawo. - Zacznę więc od początku. Spotkałem się z Lyrą dwa tygodnie temu, malowała na Pokątnej, ale nie tam gdzie zwykle. Rozmawialiśmy i jakoś tak wyszło w rozmowie, że napomknęła o tym dziwnym... wypadku, który jej się przydarzył - sięgnął po filiżankę i znów się napił. Herbata była dobra na wszystko, zwłaszcza na nerwy.
- W dużym skrócie to po częściowym naleganiu z mojej strony Lyra zgodziła się, bym sprawdził jej, dosłownie mówiąc, głowę. Przyszliśmy więc tutaj i wykonałem parę zaklęć. I muszę przyznać, że nie miałem pojęcia, co to jest.
Spojrzał Garrettowi prosto w oczy. Teraz będzie już tylko gorzej.
- Pewien fragment mózgu w części odpowiedzialnej za gromadzenie informacji uległ, jakby to powiedzieć, wypaczeniu. Nie jest całkowicie zniszczony, ale nie działa też prawidłowo. Działa tak jakby chciał, a nie mógł - oznajmił. Ciężko było mu to tłumaczyć, dobór słów musiał być bardzo staranny. Nie chciał doprowadzić aurora do stanu przerażenia; mówił głosem spokojnym, trochę jakby omawiał taktykę sportową, analizując ostatni mecz dwóch zupełnie obojętnych mu drużyn. Każdy uzdrowiciel musiał nauczyć się, by mówić w podobny sposób. Mieli przekazywać podprogową wiadomość, że wszystko jest w porządku.
- To jest powodem zaniku pamięci. Masz jakieś pytania jak do tej pory? - powiedział, nadal badawczym wzrokiem patrząc na Garretta.
Zdziwił się, kątem oka dostrzegając wyciągniętą różdżkę Selwyna; nie zdążył jednak zareagować - zawodowe nawyki i wrodzona ostrożność przestrzegały go przed niespodziewanymi zaklęciami - kiedy nagle poczuł, jak na rozciętym podejrzanie mocno palcu pojawiła się skorupa chroniąca najpewniej przed dalszym krwawieniem. Spojrzał na Alexandra z nieudolnie ukrywanym zdziwieniem, być może marszcząc przy tym lekko brwi.
- Dziękuję - rzucił zdezorientowanym tonem, zerkając to na palec, to na uzdrowiciela; opuścił dłoń, podszedł do krzesła naprzeciwko Alexa, odsunął je i niespiesznie usiadł. - Nie musiałeś tego robić. To tylko draśnięcie. - Wzruszył ledwie zauważalnie ramionami, siląc się na nonszalancję, choć wciąż z uwagą wpatrywał się w rozmówcę - tym przeszywającym wzrokiem, którego mimo upływu lat nigdy nie potrafił się wyzbyć. Błękitnymi tęczówkami wbijał się w duszę, analitycznie badał zmiany mimiki, chcąc brutalnie odsłonić ukryte pod zasłoną pozorów intencje. Chwilę potem odwrócił wzrok, przenosząc go na wewnętrzną kieszeń marynarki, z której lewą, nieuszkodzoną dłonią wyjął różdżkę. Wykonał kolejne drgnięcie nadgarstka, wrzątek z wciąż piszczącego czajnika nalał się do obu filiżanek, kłębiąca się w powietrzu para zatańczyła z unoszącą się wonią herbaty.
- Słodzisz? - spytał jeszcze, na wszelki wypadek przywołując ozdobioną kwiecistym ornamentem cukierniczkę. Sam zbyt cenił sobie gorycz rozlewającą się po podniebieniu, by burzyć jej harmonię smakiem fałszywej słodyczy.
Z uwagą wsłuchał się w słowa Selwyna, otoczył dłońmi filiżankę, powoli ważył w umyśle każde słowo, które przerywało ciężką ciszę wypełnioną stopniowo narastającymi obawami. Garrett z trudem powstrzymywał się od przerywania, wyrzucenia z siebie wszystkich pytań i wątpliwości, agresywnego zmuszenia Alexandra do finalnego przejścia do sedna sprawy; wszystko zdawało się być tylko zwodniczym czubkiem ciężkiej i morderczej góry lodowej.
Zmarszczył brwi.
- Fragment mózgu nie działa prawidłowo - powtórzył głucho jak słowa modlitwy, której sensu nigdy nie rozumiał. Herbata stygła, parzyła przez porcelanę lodowate dłonie, jednak Garrett nie śmiał unieść filiżanki do ust. Nie umiał znaleźć słów, które chciałby wypowiedzieć, dlatego milczał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w kandyzowane ananasy, na które stracił nagle ochotę. - Mam wiele pytań - dodał w końcu, znów przenosząc spojrzenie na rozmówcę. - Ale pozwolę ci dokończyć, bo mam wrażenie, że dążysz do jakiegoś głębszego wniosku. - Przykre wrażenie, dodał w myśli, nie spodziewając się już żadnych dobrych wieści. Pod rudą czupryną ścigały się kolejne pesymistyczne wizje, kąśliwe myśli, które drażniły jego sumienie, urągliwe podszepty zbyt umiejętnie naśladujące tajemniczy ton głosu Dumbledore'a. Wydaje mi się, że powinieneś otoczyć ją większą opieką, wciąż obijało mu się o czaszkę; Garrett zacisnął usta, oczekująco spoglądając na Selwyna.
- Dziękuję - rzucił zdezorientowanym tonem, zerkając to na palec, to na uzdrowiciela; opuścił dłoń, podszedł do krzesła naprzeciwko Alexa, odsunął je i niespiesznie usiadł. - Nie musiałeś tego robić. To tylko draśnięcie. - Wzruszył ledwie zauważalnie ramionami, siląc się na nonszalancję, choć wciąż z uwagą wpatrywał się w rozmówcę - tym przeszywającym wzrokiem, którego mimo upływu lat nigdy nie potrafił się wyzbyć. Błękitnymi tęczówkami wbijał się w duszę, analitycznie badał zmiany mimiki, chcąc brutalnie odsłonić ukryte pod zasłoną pozorów intencje. Chwilę potem odwrócił wzrok, przenosząc go na wewnętrzną kieszeń marynarki, z której lewą, nieuszkodzoną dłonią wyjął różdżkę. Wykonał kolejne drgnięcie nadgarstka, wrzątek z wciąż piszczącego czajnika nalał się do obu filiżanek, kłębiąca się w powietrzu para zatańczyła z unoszącą się wonią herbaty.
- Słodzisz? - spytał jeszcze, na wszelki wypadek przywołując ozdobioną kwiecistym ornamentem cukierniczkę. Sam zbyt cenił sobie gorycz rozlewającą się po podniebieniu, by burzyć jej harmonię smakiem fałszywej słodyczy.
Z uwagą wsłuchał się w słowa Selwyna, otoczył dłońmi filiżankę, powoli ważył w umyśle każde słowo, które przerywało ciężką ciszę wypełnioną stopniowo narastającymi obawami. Garrett z trudem powstrzymywał się od przerywania, wyrzucenia z siebie wszystkich pytań i wątpliwości, agresywnego zmuszenia Alexandra do finalnego przejścia do sedna sprawy; wszystko zdawało się być tylko zwodniczym czubkiem ciężkiej i morderczej góry lodowej.
Zmarszczył brwi.
- Fragment mózgu nie działa prawidłowo - powtórzył głucho jak słowa modlitwy, której sensu nigdy nie rozumiał. Herbata stygła, parzyła przez porcelanę lodowate dłonie, jednak Garrett nie śmiał unieść filiżanki do ust. Nie umiał znaleźć słów, które chciałby wypowiedzieć, dlatego milczał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w kandyzowane ananasy, na które stracił nagle ochotę. - Mam wiele pytań - dodał w końcu, znów przenosząc spojrzenie na rozmówcę. - Ale pozwolę ci dokończyć, bo mam wrażenie, że dążysz do jakiegoś głębszego wniosku. - Przykre wrażenie, dodał w myśli, nie spodziewając się już żadnych dobrych wieści. Pod rudą czupryną ścigały się kolejne pesymistyczne wizje, kąśliwe myśli, które drażniły jego sumienie, urągliwe podszepty zbyt umiejętnie naśladujące tajemniczy ton głosu Dumbledore'a. Wydaje mi się, że powinieneś otoczyć ją większą opieką, wciąż obijało mu się o czaszkę; Garrett zacisnął usta, oczekująco spoglądając na Selwyna.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Zboczenie zawodowe. Nie można już nawet przejść obojętnie obok zwykłego zadrapania - powiedział.
Poruszył się na krześle i starał się nie zwracać uwagi na świdrujące go niebieskie oczy. Czy było to już słynne "przesłuchaniowe" aurorskie spojrzenie? Może i nawet krwi kuzynka była jedną z nich, ale nigdy nie odczuwał Tak bardzo autorytetu, jaki płynął z Garretta. Alexander czuł się, jakby samo to spojrzenie było w stanie zedrzeć z niego zewnętrzne powłoki i napawać się wydobytymi na światło dzienne tkankami jego istoty. Tkankami nie tyle Ci cielesnymi, a mentalnymi. Było w Garretcie coś, co nie pozwalało przejść obok obojętnie, gdy tak wlepiał w ciebie gały. Prawdopodobnie każda taka osoba przykułaby uwagę, jednak ten osobnik nie tyle co ją przykuwał, a mroził w miejscu w trybie natychmiastowym. Cukru odmówił kręcąc głową, całościowo skupiając się na kanale komunikacyjnym dotyczącym siostry aurora.
Wstęp miał już za sobą, teraz nadchodził czas na zrzucenie na plecy Garretta największego ciężaru. Zwykle Selwyn nie lubił nikogo obciążać, jednak gdy chodziło o sprawy najwyższej wagi - jak czyjeś zdrowie i życie - władzę nad młodym mężczyzną przejmował uzdrowicielski profesjonalizm.
- Otóż rzeczywiście, dążę do pewnych rzeczy - przytaknął i kontynuował bez zbędnej zwłoki. - Głównym waszym podejrzeniem było, iż jest to późny skutek klątwy. Otóż nie - popatrzył na rudzielca przeciągle i westchnął. Poczuł się bardzo zmęczony i bardzo stary, a miał przecież zaledwie dwadzieścia lat. - Takie urazy nie powstają z opóźnieniem, lecz jeżeli już to od razu. Wtedy po pewnym czasie zniszczone komórki są omijane w ciągu przesyłania impulsów. A ten ośrodek nadal jest aktywny, choć bardzo kulawo. Zawarte tran wspomnienia mogły nie ulec całkowitej zagładzie.
Napił się znów herbaty, a zostało mu jej już niewiele w filiżance.
- Szukając dalej odpowiedzi - wznowił monolog po chwili milczenia, z wyrazem twarzy odzwierciedlającym jego zmęczenie. - Dotarłem po krętej ścieżce do paru wniosków i hipotez. Uszkodzenie wspomnień mogło być spowodowane urazem mechanicznym. Czasem to się zdarza, w mugolskich podręcznikach przypadki amnestii są bardzo ładnie przedstawione. Dwa: samorzutna teleportacja mogła spowodować utratę pamięci. Jednak jak mogłoby do tego dość? Lyra nie miała i nie ma żadnych skłonności do takich odchyleń. Poza tym, jest raczej wycieńczona w porównaniu do zdrowej osoby, a samorzutna teleportacja to ogromny wysiłek i nakład energii. Organizm by sobie w ten sposób sam w ten sposób w kolano nie strzelał.
Popatrzył się intensywnie w ślepia siedzącego przed nim aurora, przybierając bardzo poważny wyraz twarzy.
- Garrett, zapytam wprost. A pytanie to dotyczy trzeciego z moich podejrzeń. Czy nie macie tu aby jakiś... wrogów?
Wręcz nienawidził siebie za to. Ale musiał to powiedzieć. Ingerencja kogoś z zewnątrz była tą najgorszą opcją, która spędzała mu sen z powiek od kilku dni. W myślach natomiast błagał Merlina, by było to tylko paranoicznym domysłem jego zastraszonego, szykowanego i osaczanego umysłu, który ostatnio przestawał ufać czemukolwiek.
Poruszył się na krześle i starał się nie zwracać uwagi na świdrujące go niebieskie oczy. Czy było to już słynne "przesłuchaniowe" aurorskie spojrzenie? Może i nawet krwi kuzynka była jedną z nich, ale nigdy nie odczuwał Tak bardzo autorytetu, jaki płynął z Garretta. Alexander czuł się, jakby samo to spojrzenie było w stanie zedrzeć z niego zewnętrzne powłoki i napawać się wydobytymi na światło dzienne tkankami jego istoty. Tkankami nie tyle Ci cielesnymi, a mentalnymi. Było w Garretcie coś, co nie pozwalało przejść obok obojętnie, gdy tak wlepiał w ciebie gały. Prawdopodobnie każda taka osoba przykułaby uwagę, jednak ten osobnik nie tyle co ją przykuwał, a mroził w miejscu w trybie natychmiastowym. Cukru odmówił kręcąc głową, całościowo skupiając się na kanale komunikacyjnym dotyczącym siostry aurora.
Wstęp miał już za sobą, teraz nadchodził czas na zrzucenie na plecy Garretta największego ciężaru. Zwykle Selwyn nie lubił nikogo obciążać, jednak gdy chodziło o sprawy najwyższej wagi - jak czyjeś zdrowie i życie - władzę nad młodym mężczyzną przejmował uzdrowicielski profesjonalizm.
- Otóż rzeczywiście, dążę do pewnych rzeczy - przytaknął i kontynuował bez zbędnej zwłoki. - Głównym waszym podejrzeniem było, iż jest to późny skutek klątwy. Otóż nie - popatrzył na rudzielca przeciągle i westchnął. Poczuł się bardzo zmęczony i bardzo stary, a miał przecież zaledwie dwadzieścia lat. - Takie urazy nie powstają z opóźnieniem, lecz jeżeli już to od razu. Wtedy po pewnym czasie zniszczone komórki są omijane w ciągu przesyłania impulsów. A ten ośrodek nadal jest aktywny, choć bardzo kulawo. Zawarte tran wspomnienia mogły nie ulec całkowitej zagładzie.
Napił się znów herbaty, a zostało mu jej już niewiele w filiżance.
- Szukając dalej odpowiedzi - wznowił monolog po chwili milczenia, z wyrazem twarzy odzwierciedlającym jego zmęczenie. - Dotarłem po krętej ścieżce do paru wniosków i hipotez. Uszkodzenie wspomnień mogło być spowodowane urazem mechanicznym. Czasem to się zdarza, w mugolskich podręcznikach przypadki amnestii są bardzo ładnie przedstawione. Dwa: samorzutna teleportacja mogła spowodować utratę pamięci. Jednak jak mogłoby do tego dość? Lyra nie miała i nie ma żadnych skłonności do takich odchyleń. Poza tym, jest raczej wycieńczona w porównaniu do zdrowej osoby, a samorzutna teleportacja to ogromny wysiłek i nakład energii. Organizm by sobie w ten sposób sam w ten sposób w kolano nie strzelał.
Popatrzył się intensywnie w ślepia siedzącego przed nim aurora, przybierając bardzo poważny wyraz twarzy.
- Garrett, zapytam wprost. A pytanie to dotyczy trzeciego z moich podejrzeń. Czy nie macie tu aby jakiś... wrogów?
Wręcz nienawidził siebie za to. Ale musiał to powiedzieć. Ingerencja kogoś z zewnątrz była tą najgorszą opcją, która spędzała mu sen z powiek od kilku dni. W myślach natomiast błagał Merlina, by było to tylko paranoicznym domysłem jego zastraszonego, szykowanego i osaczanego umysłu, który ostatnio przestawał ufać czemukolwiek.
Nie chciał wzbudzać obaw w Alexandrze, najpewniej zrobił to mimowolnie, kiedy szalę ciężkiego spojrzenia przeważyły smutek i kłujące w tył głowy zniecierpliwienie. Kiedy uzdrowiciel mówił dalej, Garrett błądził wzrokiem - spoglądał to na twarz rozmówcy, to obejmował wzrokiem kuchnię; w końcu odważył się nawet na uniesienie filiżanki pełnej herbaty na wysokość ust. Zatopił gardło w małym łyku goryczy, a już chwilę potem porcelana stuknęła dźwięcznie o talerzyk. Z każdym kolejnym słowem, które zawisało między nimi, Weasley słuchał coraz uważniej, wciąż czując, że ta rozmowa (monolog?) dąży dopiero do bolesnego apogeum.
I nie mylił się. Wkrótce padły słowa, których podświadomie oczekiwał od samego początku - te, które wyczytał pomiędzy znakami w pisanym ostrożnie liście. Chciał wygiąć usta w sardonicznym uśmiechu, za którym schowałby demony szarpiące jego myśli, lecz zamiast tego kącik bladych ust zatańczył tylko w żałosnym podrygu.
- To chyba oczywiste, że mam wielu wrogów - powiedział - a raczej wycharczał, czując, jak kompletnie wysycha mu gardło. Analizował każdą zgłoskę, jaka rozbrzmiała w jego głowie wraz z układającymi się w kaskady rozważaniami. Kto mógłby chcieć zaszkodzić mu poprzez ciche niszczenie jego siostry? Być może kierowała nim pycha, do której nigdy nie zdecydował się przyznać (przede wszystkim przed samym sobą), ale nie rozważał nawet sytuacji, w której p o t e n c j a l n y atak nie stanowiłby wyłącznie idealnie wymierzonego ciosu w jego dumę. Bo kto pragnąłby zemścić się na młodej, równie niewinnej, co naiwnej Lyrze? Co za sukinsyn chciałby z nią pogrywać?
- Czy sugerujesz - spytał Garrett, zastanawiając się nad każdym słowem, które zaraz miało paść - że to ktoś wyrządził jej krzywdę? Wymazał pamięć? - Zmarszczył brwi kolejny raz, mając wrażenie, że jednocześnie zalewa go fala zimna i gorąca, która drażni jego zmysły i łaskocze nieprzyjemnie pomiędzy żebrami. Nie wierzył jeszcze w słowa Selwyna - nie chciał wierzyć, tłumacząc sobie, że to tylko wymysły chronicznie przemęczonego uzdrowiciela, który intensywnie bredził, wplątując się w kolejne teorie spiskowe, jakie z zapałem tworzył. Garrett oparł oba łokcie na blacie stołu, schował twarz w zimnych dłoniach, jednak niecałą - spomiędzy rozchylonych lekko palców można było dostrzec zakryte zasłoną ciężkich powiek oczy. Starał się oddychać spokojnie, delektując chwilą zagubienia w ciemności i czekając na kolejne słowa Alexa ostre jak szpilki wbijające się w obolałe serce. Ale musiał wiedzieć, upewnić się, zrozumieć. I to jak najszybciej.
I nie mylił się. Wkrótce padły słowa, których podświadomie oczekiwał od samego początku - te, które wyczytał pomiędzy znakami w pisanym ostrożnie liście. Chciał wygiąć usta w sardonicznym uśmiechu, za którym schowałby demony szarpiące jego myśli, lecz zamiast tego kącik bladych ust zatańczył tylko w żałosnym podrygu.
- To chyba oczywiste, że mam wielu wrogów - powiedział - a raczej wycharczał, czując, jak kompletnie wysycha mu gardło. Analizował każdą zgłoskę, jaka rozbrzmiała w jego głowie wraz z układającymi się w kaskady rozważaniami. Kto mógłby chcieć zaszkodzić mu poprzez ciche niszczenie jego siostry? Być może kierowała nim pycha, do której nigdy nie zdecydował się przyznać (przede wszystkim przed samym sobą), ale nie rozważał nawet sytuacji, w której p o t e n c j a l n y atak nie stanowiłby wyłącznie idealnie wymierzonego ciosu w jego dumę. Bo kto pragnąłby zemścić się na młodej, równie niewinnej, co naiwnej Lyrze? Co za sukinsyn chciałby z nią pogrywać?
- Czy sugerujesz - spytał Garrett, zastanawiając się nad każdym słowem, które zaraz miało paść - że to ktoś wyrządził jej krzywdę? Wymazał pamięć? - Zmarszczył brwi kolejny raz, mając wrażenie, że jednocześnie zalewa go fala zimna i gorąca, która drażni jego zmysły i łaskocze nieprzyjemnie pomiędzy żebrami. Nie wierzył jeszcze w słowa Selwyna - nie chciał wierzyć, tłumacząc sobie, że to tylko wymysły chronicznie przemęczonego uzdrowiciela, który intensywnie bredził, wplątując się w kolejne teorie spiskowe, jakie z zapałem tworzył. Garrett oparł oba łokcie na blacie stołu, schował twarz w zimnych dłoniach, jednak niecałą - spomiędzy rozchylonych lekko palców można było dostrzec zakryte zasłoną ciężkich powiek oczy. Starał się oddychać spokojnie, delektując chwilą zagubienia w ciemności i czekając na kolejne słowa Alexa ostre jak szpilki wbijające się w obolałe serce. Ale musiał wiedzieć, upewnić się, zrozumieć. I to jak najszybciej.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Popadł w nagłe otępienie. Wypowiedzenie tych ciążących mu myśli sprawiło, że poczuł się pusty, wyprany ze wszystkiego. Opadł ciężko na oparcie krzesła, w myślach powtarzając zadane mu pytanie. Czy sugerował, że ktoś wyrządził Lyrze krzywdę? Zdecydowanie tak. Widok Garretta wcale mu nie pomagał w mówieniu tego, co chciał. Z brutalnością życia i ludzi spotykał się na codzień w szpitalu. Na początku nawet nie brał tego pod uwagę. Jednak mimo wszystko pewne rzeczy nie do końca pokrywały się z tą teorią.
- Tak, właśnie to sugeruję - powiedział głosem przepełnionym winą. - Jednak to tylko sugestia - jego ton nadal nie wydawał się być przekonujący. - Jest dużo pytań. Bardzo dużo - zerknął na Garretta, jakby sprawdzając, czy ten go słucha. - Zwykle takie ataki są bardziej brutalne. Zostają siniaki... czy inne obrażenia. Poza tym, zwykle też zaklęcia modyfikujące pamięć nie zostawiają aż tak krzyczących śladów. Po prostu... Szlag by to wszystko - wstał dość gwałtownie i zaczął nerwowo krążyć po niewielkim pomieszczeniu. - Nie wiem jakim zwyrodnialcem trzeba być żeby w ten sposób działać. Próbuję sobie wmówić, że to tylko moje paranoje. Równie dobrze to może być jakaś dziwna jednostka chorobowa. Atak to zawsze jedna z pierwszych opcji przy zanikach pamięci, ale ten by był bez sensu! Żadnych ram, żadnych wzorców to się przecież nie trzyma. Nie rozumiem - popatrzył na Garretta tak, jakby ten miał wszystkie odpowiedzi świata. Alexander naprawdę chciał, żeby tak było. Oparł się plecami o ścianę i wbił wzrok w swoje stopy.
- Może to tylko amnestia. Na pewno nie uderzenie, czaszka jest cała, żadnych nawet najmniejszych śladów jakichkolwiek urazów. Ja... niestety, ale... przykro mi. Na to wygląda.
Nie widział, co mógłby jeszcze powiedzieć. Miał ochotę przestać istnieć. To, że mówił to wszystko powodowało w nim uczucie, jakby to była jego wina. Jakby samym przypuszczeniem sprawiał, że było to coraz bliższe ziszczeniu się.
- Tak, właśnie to sugeruję - powiedział głosem przepełnionym winą. - Jednak to tylko sugestia - jego ton nadal nie wydawał się być przekonujący. - Jest dużo pytań. Bardzo dużo - zerknął na Garretta, jakby sprawdzając, czy ten go słucha. - Zwykle takie ataki są bardziej brutalne. Zostają siniaki... czy inne obrażenia. Poza tym, zwykle też zaklęcia modyfikujące pamięć nie zostawiają aż tak krzyczących śladów. Po prostu... Szlag by to wszystko - wstał dość gwałtownie i zaczął nerwowo krążyć po niewielkim pomieszczeniu. - Nie wiem jakim zwyrodnialcem trzeba być żeby w ten sposób działać. Próbuję sobie wmówić, że to tylko moje paranoje. Równie dobrze to może być jakaś dziwna jednostka chorobowa. Atak to zawsze jedna z pierwszych opcji przy zanikach pamięci, ale ten by był bez sensu! Żadnych ram, żadnych wzorców to się przecież nie trzyma. Nie rozumiem - popatrzył na Garretta tak, jakby ten miał wszystkie odpowiedzi świata. Alexander naprawdę chciał, żeby tak było. Oparł się plecami o ścianę i wbił wzrok w swoje stopy.
- Może to tylko amnestia. Na pewno nie uderzenie, czaszka jest cała, żadnych nawet najmniejszych śladów jakichkolwiek urazów. Ja... niestety, ale... przykro mi. Na to wygląda.
Nie widział, co mógłby jeszcze powiedzieć. Miał ochotę przestać istnieć. To, że mówił to wszystko powodowało w nim uczucie, jakby to była jego wina. Jakby samym przypuszczeniem sprawiał, że było to coraz bliższe ziszczeniu się.
Garrett wciąż topił twarz w dłoniach, które z każdą chwilą zaczynały kąsać go w policzki coraz intensywniejszym chłodem. Mroziła go rzeczywistość, słowa Selwyna krępowały ruchy, nie pozwalały na swobodny oddech. Nie patrzył na niego, nie ważył się uwolnić z więzienia błogiej ciemności, lecz łapał każde jego słowo, zapadając się coraz głębiej w larum własnej trwogi.
Nie podobał mu się sposób, w jaki Alexander mówił o jego siostrze - mimowolnie traktował ją przedmiotowo, jednak czy nie tak samo Weasley rozmyślał o ofiarach, z których ciałami do czynienia miał zbyt często w pracy? Nieznany ciemnowłosy czarodziej odnaleziony w okrytej cieniem ulicy, wykonana czarnomagicznie rana cięta kompletnie bezczeszcząca trzewia. Młoda kobieta tonąca we własnej posoce. Dziewczynka zagubiona w stresie pourazowym, niereagująca kompletnie na sygnały dobijające się ze świata zewnętrznego do jej jasnej główki. I nie obchodziło go zazwyczaj, że rodzina troszczyła się o nich, siedząc przy stole z pulsującym coraz mocniej sercem - zupełnie tak jak on teraz, kiedy nie rozumiał, co działo się wkoło, a kolejne problemy spadały mu z łoskotem na głowę. Ból bliskich nigdy nie poruszał go w stopniu równym, co pragnienie wymierzenia sprawiedliwości; cóż jednak dawała zemsta w obliczu utraconego zdrowia i godności, których już nigdy nie będzie można odzyskać? Cierpienia, na które skazana została jego siostra, chociaż nie zdawała sobie z tego nawet sprawy?
Wreszcie otworzył oczy, oderwał dłonie od twarzy, na chwilę oparł je jeszcze, ściśnięte w pięści tak mocno, że zbielały mu knykcie, o policzki, a potem wreszcie ułożył bezsilnie ręce na powierzchni stolika. Czuł, że w tęczówkach tańczy mu pustka i zmęczenie, choć nie miał prawa jeszcze go odczuwać - kolejne piętrzące się przed nim obowiązki wciąż czekały na to, aż wreszcie je wypełni, spragnione zmian oczy dopiero wbijały swoje intensywne spojrzenie w jego potylicę.
- Czy jest możliwość odzyskania utraconych wspomnień? - spytał tylko, a do głosu wkradła mu się determinacja; choćby przez chwilę starał się myśleć o tym przypadku bezosobowo, zupełnie jak wtedy, gdy współpracował z koronerem bądź uzdrowicielem podczas wyjątkowo skomplikowanych aurorskich spraw. Połączenie ofiary z piegowatą, uśmiechniętą twarzyczką siostry z jakiegoś powodu wydawało mu się nienaturalne, nie umiał się do tego zmusić.
Nie podobał mu się sposób, w jaki Alexander mówił o jego siostrze - mimowolnie traktował ją przedmiotowo, jednak czy nie tak samo Weasley rozmyślał o ofiarach, z których ciałami do czynienia miał zbyt często w pracy? Nieznany ciemnowłosy czarodziej odnaleziony w okrytej cieniem ulicy, wykonana czarnomagicznie rana cięta kompletnie bezczeszcząca trzewia. Młoda kobieta tonąca we własnej posoce. Dziewczynka zagubiona w stresie pourazowym, niereagująca kompletnie na sygnały dobijające się ze świata zewnętrznego do jej jasnej główki. I nie obchodziło go zazwyczaj, że rodzina troszczyła się o nich, siedząc przy stole z pulsującym coraz mocniej sercem - zupełnie tak jak on teraz, kiedy nie rozumiał, co działo się wkoło, a kolejne problemy spadały mu z łoskotem na głowę. Ból bliskich nigdy nie poruszał go w stopniu równym, co pragnienie wymierzenia sprawiedliwości; cóż jednak dawała zemsta w obliczu utraconego zdrowia i godności, których już nigdy nie będzie można odzyskać? Cierpienia, na które skazana została jego siostra, chociaż nie zdawała sobie z tego nawet sprawy?
Wreszcie otworzył oczy, oderwał dłonie od twarzy, na chwilę oparł je jeszcze, ściśnięte w pięści tak mocno, że zbielały mu knykcie, o policzki, a potem wreszcie ułożył bezsilnie ręce na powierzchni stolika. Czuł, że w tęczówkach tańczy mu pustka i zmęczenie, choć nie miał prawa jeszcze go odczuwać - kolejne piętrzące się przed nim obowiązki wciąż czekały na to, aż wreszcie je wypełni, spragnione zmian oczy dopiero wbijały swoje intensywne spojrzenie w jego potylicę.
- Czy jest możliwość odzyskania utraconych wspomnień? - spytał tylko, a do głosu wkradła mu się determinacja; choćby przez chwilę starał się myśleć o tym przypadku bezosobowo, zupełnie jak wtedy, gdy współpracował z koronerem bądź uzdrowicielem podczas wyjątkowo skomplikowanych aurorskich spraw. Połączenie ofiary z piegowatą, uśmiechniętą twarzyczką siostry z jakiegoś powodu wydawało mu się nienaturalne, nie umiał się do tego zmusić.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Chciał oderwać wzrok od Garretta, zatrzymać procesy myślowe w swojej głowie, gdy analizował każdy ruch mężczyzny. Nie mógł. Widział człowieka odartego z nadziei, przytłoczonego ciężarem życia, a nade wszystko zmęczonego. W porównaniu do aurora Alexander mógł uchodzić za człowieka wypoczętego i w pełni sił. Selwyn nie życzył ludziom źle, był czuły na cudzą krzywdę i pragnął pomagać innym - dlatego chciał zostać uzdrowicielem. Wiedział, że niektóre rany goją się długo, potrzeba niekiedy i długich tygodni by wyleczyć paskudne obrażenia zadane w potyczkach. Jednak nic nie było procesem Tak długotrwałym w lecznictwie jak uzdrawianie złamanych umysłów. Zagubieni, paranoicy, schizofrenicy, depresanci, impulsywni cholerycy, wyjątkowo okrutni mordercy... Można by było wyliczać tak jeszcze długo. Każdy przypadek był inny, choć wszystko przeważnie kierowało się pewnymi regułami, logicznymi prawami natury. Codziennie widywał ludzi zniszczonych, bezradnych, bezbronnych. Teraz musiał dodać do nich także Lyrę. Kolejne istnienie, któremu chciał pomóc.
Spojrzał Garrettowi prosto w oczy.
- Jest. Ale nie będzie to łatwe czy przyjemne - zmarszczył brwi i skrzywił się z lekk, kontynnując prawie że grobowym tonem. - Jedną z metod jest bardzo skomplikowana terapia polegająca na magicznej symulacji układu nerwowego. Jednak przy Lyrze i jej stanie zdrowia, oraz z uwagi na wypadek odradzam tego próbować. Mogłoby ją to zabić - popatrzył na Garretta zbolałym spojrzeniem. - Nie znienawidź mnie proszę za te słowa. Wiesz dobrze, że musisz usłyszeć wszystko - powiedział trochę ciszej i delikatniej niż mówił uprzednio.
- Są inne metody. Jedna wykorzystuje odsączanie myśli i szukanie fragmentów, szczątków wydarzeń zapomnianych. Mogłoby to zadziałać - urwał i zamyślił się na chwilę. - Jednak wymagałoby to ciągłego dostępu do myślodsiewni, wprowadzenia twojej siostry w stan śpiączki oraz pewnych eliksirów - znów się skrzywił. Jeszcze trochę i zostanie mu tak na zawsze. - Oprócz tego jest jeszcze pewien sposób, pomijając próby złamania zaklęcia. Zwykle łamanie nic nie daje, więc korzysta się z usług legilimentów. Swoją wolą próbują zmusić mózg do odnalezienia sposobu na złamanie czaru przez organizm.
Popatrzył się na Garretta wymownie. Praktyki czarnomagiczne bywały przydatne przy leczeniu niektórych schorzeń, jednak poza kręgami lekarskimi nie wszyscy byli skłonni na użycie takich środków. Alexander nigdy nie śmiał interesować się tą stroną magii. Bał się w niej zgubić i zatracić siebie, przesuwając granicę przyzwoitości coraz dalej i dalej.
Wbił wzrok w stół.
- Ja osobiście tego ostatniego nie mogę Ci zaoferować. Zbyt wiele razy widziałem ile złego może to wyrządzić, by choćby spróbować czarnej magii. Dla mnie to nie wyjście - westchnął. - To chyba wszystko co chciałem ci powiedzieć - dodał, opadając ciężko na krzesło.
Spojrzał Garrettowi prosto w oczy.
- Jest. Ale nie będzie to łatwe czy przyjemne - zmarszczył brwi i skrzywił się z lekk, kontynnując prawie że grobowym tonem. - Jedną z metod jest bardzo skomplikowana terapia polegająca na magicznej symulacji układu nerwowego. Jednak przy Lyrze i jej stanie zdrowia, oraz z uwagi na wypadek odradzam tego próbować. Mogłoby ją to zabić - popatrzył na Garretta zbolałym spojrzeniem. - Nie znienawidź mnie proszę za te słowa. Wiesz dobrze, że musisz usłyszeć wszystko - powiedział trochę ciszej i delikatniej niż mówił uprzednio.
- Są inne metody. Jedna wykorzystuje odsączanie myśli i szukanie fragmentów, szczątków wydarzeń zapomnianych. Mogłoby to zadziałać - urwał i zamyślił się na chwilę. - Jednak wymagałoby to ciągłego dostępu do myślodsiewni, wprowadzenia twojej siostry w stan śpiączki oraz pewnych eliksirów - znów się skrzywił. Jeszcze trochę i zostanie mu tak na zawsze. - Oprócz tego jest jeszcze pewien sposób, pomijając próby złamania zaklęcia. Zwykle łamanie nic nie daje, więc korzysta się z usług legilimentów. Swoją wolą próbują zmusić mózg do odnalezienia sposobu na złamanie czaru przez organizm.
Popatrzył się na Garretta wymownie. Praktyki czarnomagiczne bywały przydatne przy leczeniu niektórych schorzeń, jednak poza kręgami lekarskimi nie wszyscy byli skłonni na użycie takich środków. Alexander nigdy nie śmiał interesować się tą stroną magii. Bał się w niej zgubić i zatracić siebie, przesuwając granicę przyzwoitości coraz dalej i dalej.
Wbił wzrok w stół.
- Ja osobiście tego ostatniego nie mogę Ci zaoferować. Zbyt wiele razy widziałem ile złego może to wyrządzić, by choćby spróbować czarnej magii. Dla mnie to nie wyjście - westchnął. - To chyba wszystko co chciałem ci powiedzieć - dodał, opadając ciężko na krzesło.
Z początku zatracał się w milczeniu, nie umiejąc ułożyć słów w sensowny ciąg; każde kolejne zdanie z potoku Selwyna zdawało mu się coraz mniej zrozumiałe, chaotyczne, pozbawione głębi. Garrett bezwiednie podążał wzrokiem za ruchem jego warg, tylko po to, by za chwilę przenieść spojrzenie na oczy Alexandra, w których czaiło się dokładnie to, co czuł on sam - bezkształtna troska, oceany niepokoju, szelest przejęcia. Wszystko tańczyło w nieposkromionej mozaice jego tęczówek o barwie wzburzonego podmuchami wiatru morza; fale zalewały bezdenne źrenice, huragany zmęczenia siały zamęt, nakazując spojrzeniu błądzić i gubić się wśród labiryntów myśli.
Odchrząknął wreszcie, być może nieco żałośnie i beznadziejnie; nie mógł pozwolić na najmniejsze nawet drżenie w głosie. Wykrzywił linię ust w parodii słabego uśmiechu, który wyrażał więcej, niż potrafiłby przekazać za pomocą śpiewnych metafor czy wyniosłych alegorii. Gubił głos w gardle, czuł, jak wyschło mu w ustach; filiżanka stojąca tuż na przeciwko niego zdawała się odległa, wyrwana z kontekstu, pochodząca z kompletnie innego świata, niezmącona wątpliwościami i problemami rozrywającymi serce. Nie sięgnął więc po nią, balansując na granicy bezsilności i zdecydowania, wdzięczności i wzburzenia, spokoju i agresji nadgryzającej ukradkiem nieskładne myśli.
Garrett patrzył bez słowa na uzdrowiciela być może odrobinę zbyt długo, segregując, układając i hierarchizując własne rozgoryczenie, które ze zrezygnowania przeistaczało się w odrętwienie, udrękę, dno bezwzględnej inercji. Minęło kilka trwających wieczność sekund, zanim przypomniał sobie, jak kiwa się głową.
- Rozumiem - rzucił w końcu, chrypiąc lekko, więc odchrząknął ponownie. Zbierając się w garść, zmarszczył brwi i poprawił rude fale uwięzione w krótkim kucyku ukrytym z tyłu głowy. Legilimencja, choć niezawodna, zdawała mu się pogwałceniem ludzkiej psychiki, gardził nią, mimo tego, iż bywała niezbędna; samo uczucie jęzora czyichś myśli oblizującego pożądliwie umysł wpędzało go w pułapkę konwulsji. Ubezwłasnowolnienie zawsze zdawało mu się najgorszym z więzień. Nigdy nie zgodziłby się na to, aby ktoś tą techniką leczył - choć w tym kontekście słowo to brzmiało paradoksalnie - jego siostrę, biedną Lyrę, która nie zawiniła niczym, a jedynym grzechem uświetniającą kolekcję jej przewinień była ta słodka naiwność, przepiękna nieznajomość czerni ludzkiego serca, wiara w to, że kieruje nami wyłącznie dobro. - Dziękuję ci, Alexandrze. Naprawdę. Za to, że odważyłeś się tu przyjść, że podzieliłeś się swoją wiedzą, rozwiałeś wątpliwości. - Słowa, wzniośle akompaniowanie przez wyjątkowo poważny ton głosu, zabrzmiały niemal ceremonialnie - we wzroku Garretta odrodziło się coś ciepłego, lecz płomienie entuzjazmu nie wybuchły jeszcze, ostatecznie przyduszone niepewnością. - Doceniam to. I naprawdę wiele to dla mnie znaczy.
Wzrokiem badał strukturę jego oczu, zastanawiając się, czy gości w nim wyłącznie prawość; ofiarność i cnota, jakkolwiek zawoalowana warstwami czystej ostrożności, wciąż pozostawała wartością, której Garrett potrzebował - czy mógł jednak ufać Selwynowi na tyle, by dzielić się z nim sekretami o tak wielkiej wadze?
Odchrząknął wreszcie, być może nieco żałośnie i beznadziejnie; nie mógł pozwolić na najmniejsze nawet drżenie w głosie. Wykrzywił linię ust w parodii słabego uśmiechu, który wyrażał więcej, niż potrafiłby przekazać za pomocą śpiewnych metafor czy wyniosłych alegorii. Gubił głos w gardle, czuł, jak wyschło mu w ustach; filiżanka stojąca tuż na przeciwko niego zdawała się odległa, wyrwana z kontekstu, pochodząca z kompletnie innego świata, niezmącona wątpliwościami i problemami rozrywającymi serce. Nie sięgnął więc po nią, balansując na granicy bezsilności i zdecydowania, wdzięczności i wzburzenia, spokoju i agresji nadgryzającej ukradkiem nieskładne myśli.
Garrett patrzył bez słowa na uzdrowiciela być może odrobinę zbyt długo, segregując, układając i hierarchizując własne rozgoryczenie, które ze zrezygnowania przeistaczało się w odrętwienie, udrękę, dno bezwzględnej inercji. Minęło kilka trwających wieczność sekund, zanim przypomniał sobie, jak kiwa się głową.
- Rozumiem - rzucił w końcu, chrypiąc lekko, więc odchrząknął ponownie. Zbierając się w garść, zmarszczył brwi i poprawił rude fale uwięzione w krótkim kucyku ukrytym z tyłu głowy. Legilimencja, choć niezawodna, zdawała mu się pogwałceniem ludzkiej psychiki, gardził nią, mimo tego, iż bywała niezbędna; samo uczucie jęzora czyichś myśli oblizującego pożądliwie umysł wpędzało go w pułapkę konwulsji. Ubezwłasnowolnienie zawsze zdawało mu się najgorszym z więzień. Nigdy nie zgodziłby się na to, aby ktoś tą techniką leczył - choć w tym kontekście słowo to brzmiało paradoksalnie - jego siostrę, biedną Lyrę, która nie zawiniła niczym, a jedynym grzechem uświetniającą kolekcję jej przewinień była ta słodka naiwność, przepiękna nieznajomość czerni ludzkiego serca, wiara w to, że kieruje nami wyłącznie dobro. - Dziękuję ci, Alexandrze. Naprawdę. Za to, że odważyłeś się tu przyjść, że podzieliłeś się swoją wiedzą, rozwiałeś wątpliwości. - Słowa, wzniośle akompaniowanie przez wyjątkowo poważny ton głosu, zabrzmiały niemal ceremonialnie - we wzroku Garretta odrodziło się coś ciepłego, lecz płomienie entuzjazmu nie wybuchły jeszcze, ostatecznie przyduszone niepewnością. - Doceniam to. I naprawdę wiele to dla mnie znaczy.
Wzrokiem badał strukturę jego oczu, zastanawiając się, czy gości w nim wyłącznie prawość; ofiarność i cnota, jakkolwiek zawoalowana warstwami czystej ostrożności, wciąż pozostawała wartością, której Garrett potrzebował - czy mógł jednak ufać Selwynowi na tyle, by dzielić się z nim sekretami o tak wielkiej wadze?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Alexander uśmiechnął się wątło i smutno, ledwo unosząc kąciki ust.
- Nie mógłbym postąpić inaczej. Pomijając fakt, że Lyra jest mi bliska, to nie można przejść w żadnym wypadku obojętnie obok takich rzeczy.
Popatrzył chwilę na Garretta, jakby chcąc przekazać przez to, jak bardzo jest mu przykro. Nie śmiał po raz kolejny tego mówić, atmosfera i bez tego nie była wesoła. Zaczął się natomiast zastanawiać coraz mocniej nad faktem, jak w trakcie tego spotkania jego szacunek do Garretta urósł. Miał przed sobą człowieka, którego chciałby wziąć za wzór. Zakiełkował w Alexandrze podziw dla tego, jak Weasley podchodzi do życia. Nawet w obliczu takiej wiadomości nie załamał się, nie popadł momentalnie w rozpacz czy panikę. Wiedział, co się za tym kryło. Silny charakter i życiowa mądrość. Garrett musiał przejść wiele, by zachować się w tej sytuacji tak, a nie inaczej. Jako adept sztuki magipsychiatrii Selwyn zauważył w aurorze coś, co wyróżniało ułamek zaledwie z żyjących.
Dobro.
- Jeżeli będziesz kiedykolwiek potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć - powiedział zdecydowanie, nie unikając kontaktu wzrokowego. - Będę służył wsparciem, jeśli znajdzie cię taka potrzeba. Ja... - urwał na sekundę, jakby przetasowując kłębiące się w jego głowie myśli. - Podziwiam cię. Gdyby moja siostra żyła to chciałbym być dla niej właśnie takim bratem, jakim ty jesteś dla Lyry.
Serce ścisnęło mu się w piersi na wspomnienie z dzieciństwa, gdy marzył o tym, jak kiedyś będzie opiekował się Charlottą.
- Nie mógłbym postąpić inaczej. Pomijając fakt, że Lyra jest mi bliska, to nie można przejść w żadnym wypadku obojętnie obok takich rzeczy.
Popatrzył chwilę na Garretta, jakby chcąc przekazać przez to, jak bardzo jest mu przykro. Nie śmiał po raz kolejny tego mówić, atmosfera i bez tego nie była wesoła. Zaczął się natomiast zastanawiać coraz mocniej nad faktem, jak w trakcie tego spotkania jego szacunek do Garretta urósł. Miał przed sobą człowieka, którego chciałby wziąć za wzór. Zakiełkował w Alexandrze podziw dla tego, jak Weasley podchodzi do życia. Nawet w obliczu takiej wiadomości nie załamał się, nie popadł momentalnie w rozpacz czy panikę. Wiedział, co się za tym kryło. Silny charakter i życiowa mądrość. Garrett musiał przejść wiele, by zachować się w tej sytuacji tak, a nie inaczej. Jako adept sztuki magipsychiatrii Selwyn zauważył w aurorze coś, co wyróżniało ułamek zaledwie z żyjących.
Dobro.
- Jeżeli będziesz kiedykolwiek potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć - powiedział zdecydowanie, nie unikając kontaktu wzrokowego. - Będę służył wsparciem, jeśli znajdzie cię taka potrzeba. Ja... - urwał na sekundę, jakby przetasowując kłębiące się w jego głowie myśli. - Podziwiam cię. Gdyby moja siostra żyła to chciałbym być dla niej właśnie takim bratem, jakim ty jesteś dla Lyry.
Serce ścisnęło mu się w piersi na wspomnienie z dzieciństwa, gdy marzył o tym, jak kiedyś będzie opiekował się Charlottą.
Gorycz herbaty wreszcie rozlała się w jego ustach, rozbrzmiała cichym wyrzutem pomiędzy bladymi wargami; Garrett uśmiechnął się raz jeszcze, dość słabo, po raz kolejny analizując każde ze słów Alexandra, które zdążyły dziś paść. Sama myśl o jęzorze czyjegoś umysłu manipulującym przy wspomnieniach jego najdroższej siostry niemal wpędzała go w torsje - brzydził się każdym, kto mógłby się tego dopuścić i nagle poczuł tę okropną złość, nienawiść, przed którą przestrzegał go Dumbledore. Nie umiał jej powstrzymać - rozpierało go pragnienie zemsty i wymierzenie (nie)boskiej sprawiedliwości, a ostatnią rzeczą, która przytrzymywała go przy reszcie zmysłów i powierzchownym tylko spokoju, był fakt, że żadna z informacji, które przecięły przed chwilą ciężkie, rozżarzone słonecznymi promieniami powietrze, nie znalazła jeszcze potwierdzenia. Balansował na krawędzi prawd i domysłów, nie wiedząc już, które z nich były gorsze - okrutne wizje snujące się w czerni gdzieś pomiędzy pełnymi nadziei myślami czy wysoce prawdopodobne podejrzenia podparte naukową terminologią, której w pełni nie umiał zrozumieć (albo nie chciał, łudząc się, że problem, niepoznany, szybko zniknie, rozpływając się bez śladu w miejscu, gdzie spotykały się ich spojrzenia).
- Jeszcze raz dziękuję - powtórzył, nie wiedząc już, co powiedzieć, a potem niemal zaśmiał się na niedorzeczne wyznanie Alexa. On? Autorytetem? Nigdy nie myślał o sobie w kategoriach osoby, jaką ktokolwiek chciałby naśladować, wpatrywać się w nią z poważaniem, spijać każde słowo z jej ust i traktować niczym najświętszą doktrynę. Z początku rozbawiło go to, lecz kolejne sekundy uświadomiły mu, jak wielką odpowiedzialnością to było; Selwyn zdawał się spostrzegać go jako osobą godną szacunku, kogoś, dla kogo warto walczyć. Tym samym dawał mu wielki kredyt zaufania, którego Garrett nie miał zamiaru nadwyrężać czy w jakikolwiek sposób wykorzystywać. Odwaga zabijała - a właśnie ją widział w młodym uzdrowicielu, który, pragnąc poważania, postarzał ciało, pozostawiając jednak oczy nietkniętymi, a one przecież stanowiły zwierciadło duszy.
Pytanie o siostrę mężczyzny (a może jeszcze nieskalanego życiem chłopca?) samo cisnęło się na usta, jednak zdusił je, zanim zdążyło wymknąć się spomiędzy warg; nietaktem byłoby zmuszanie do wyznań kogoś, kogo ledwo przecież znał, wciąż poruszając się po gruntach niemal wyłącznie zawodowych.
Nie, Alexandrze, przeszło mu przez myśl z cichym, moralizatorskim łoskotem, nie chciałbyś być bratem, który na każdym kroku musi zamartwiać się - o najbliższych, o sprawy, które cię znacznie przewyższają, o utrzymanie rodziny. Nie chciałbyś na sumieniu mieć niewinność siostry, którą w końcu trzeba uświadomić, że życie nie jest tylko radosną zabawą, że w cieniu kryją się oszczercy, kaci i oprawcy, a ja nie mogę obiecać jej, że ją przed nimi obronię.
Wyrzucał sobie bezsilność i bezużyteczność; najchętniej chroniłby wszystkich w samotni, altruistycznie nie narażając nikogo innego i własnowolnie skazując się na samozagładę - nie mógłby wygrać prowadzonej samotnie wojny, ale zginąłby, próbując. Na jego szczęście powstał Zakon, a jemu przyszło odgrywać rolę jego pioniera. Mimowolnie w Alexandrze dostrzegł sojusznika, nie potrafił mu jednak jeszcze zaufać na tyle, aby zdradzić sekrety o zabójczym zasięgu, które - gdyby trafiły w niepowołane ręce - zburzyłyby względny spokój czarodziejskiej społeczności, zatruły niezdecydowane serca i znacznie utrudniły przyszłą pracę Zakonu, właściwie z góry skazując go na potępienie. Dlatego wstrzymał się, wciąż analizując słowa i mimikę Selwyna, zupełnie, jakby jednym spojrzeniem chciał rozszyfrować jego duszę. Nie umiał testować innych, sprawdzać ich demonów i pragnień jednym krótkim pytaniem, zmuszać do wyznań w sposób tak podprogowy, aby myśleli, że robią to własnowolnie; pozostało mu czekać, odmierzać czas w ziarnach zaufania do Alexa, jakie wkrótce być może zaczną kwitnąć.
- I schlebiasz mi, ale, jak widzisz, nawet ja nie jestem w stanie zapewnić siostrze bezpieczeństwa - zauważył w końcu z pewną goryczą w głosie, lecz w umyśle rozrastał mu się plan - wybadanie gruntu przez zahaczenie o politykę wydawało mu się nagle wspaniałym pomysłem; czy w ten sposób nie pozna ostatecznie wyznawanych przez uzdrowiciela wartości? - Szczególnie w tak ciężkich czasach, kiedy zagrożenie czai się na każdym kroku - dodał tylko z pozoru neutralnie, uważnym spojrzeniem badając reakcję mężczyzny.
- Jeszcze raz dziękuję - powtórzył, nie wiedząc już, co powiedzieć, a potem niemal zaśmiał się na niedorzeczne wyznanie Alexa. On? Autorytetem? Nigdy nie myślał o sobie w kategoriach osoby, jaką ktokolwiek chciałby naśladować, wpatrywać się w nią z poważaniem, spijać każde słowo z jej ust i traktować niczym najświętszą doktrynę. Z początku rozbawiło go to, lecz kolejne sekundy uświadomiły mu, jak wielką odpowiedzialnością to było; Selwyn zdawał się spostrzegać go jako osobą godną szacunku, kogoś, dla kogo warto walczyć. Tym samym dawał mu wielki kredyt zaufania, którego Garrett nie miał zamiaru nadwyrężać czy w jakikolwiek sposób wykorzystywać. Odwaga zabijała - a właśnie ją widział w młodym uzdrowicielu, który, pragnąc poważania, postarzał ciało, pozostawiając jednak oczy nietkniętymi, a one przecież stanowiły zwierciadło duszy.
Pytanie o siostrę mężczyzny (a może jeszcze nieskalanego życiem chłopca?) samo cisnęło się na usta, jednak zdusił je, zanim zdążyło wymknąć się spomiędzy warg; nietaktem byłoby zmuszanie do wyznań kogoś, kogo ledwo przecież znał, wciąż poruszając się po gruntach niemal wyłącznie zawodowych.
Nie, Alexandrze, przeszło mu przez myśl z cichym, moralizatorskim łoskotem, nie chciałbyś być bratem, który na każdym kroku musi zamartwiać się - o najbliższych, o sprawy, które cię znacznie przewyższają, o utrzymanie rodziny. Nie chciałbyś na sumieniu mieć niewinność siostry, którą w końcu trzeba uświadomić, że życie nie jest tylko radosną zabawą, że w cieniu kryją się oszczercy, kaci i oprawcy, a ja nie mogę obiecać jej, że ją przed nimi obronię.
Wyrzucał sobie bezsilność i bezużyteczność; najchętniej chroniłby wszystkich w samotni, altruistycznie nie narażając nikogo innego i własnowolnie skazując się na samozagładę - nie mógłby wygrać prowadzonej samotnie wojny, ale zginąłby, próbując. Na jego szczęście powstał Zakon, a jemu przyszło odgrywać rolę jego pioniera. Mimowolnie w Alexandrze dostrzegł sojusznika, nie potrafił mu jednak jeszcze zaufać na tyle, aby zdradzić sekrety o zabójczym zasięgu, które - gdyby trafiły w niepowołane ręce - zburzyłyby względny spokój czarodziejskiej społeczności, zatruły niezdecydowane serca i znacznie utrudniły przyszłą pracę Zakonu, właściwie z góry skazując go na potępienie. Dlatego wstrzymał się, wciąż analizując słowa i mimikę Selwyna, zupełnie, jakby jednym spojrzeniem chciał rozszyfrować jego duszę. Nie umiał testować innych, sprawdzać ich demonów i pragnień jednym krótkim pytaniem, zmuszać do wyznań w sposób tak podprogowy, aby myśleli, że robią to własnowolnie; pozostało mu czekać, odmierzać czas w ziarnach zaufania do Alexa, jakie wkrótce być może zaczną kwitnąć.
- I schlebiasz mi, ale, jak widzisz, nawet ja nie jestem w stanie zapewnić siostrze bezpieczeństwa - zauważył w końcu z pewną goryczą w głosie, lecz w umyśle rozrastał mu się plan - wybadanie gruntu przez zahaczenie o politykę wydawało mu się nagle wspaniałym pomysłem; czy w ten sposób nie pozna ostatecznie wyznawanych przez uzdrowiciela wartości? - Szczególnie w tak ciężkich czasach, kiedy zagrożenie czai się na każdym kroku - dodał tylko z pozoru neutralnie, uważnym spojrzeniem badając reakcję mężczyzny.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Alexander zerknął uważnie na Garretta, zachowując uzdrowicielską rezerwę jeszcze przez krótki moment. Nadal zadziwiało go, że auror potrafi zachować spokój w obliczu takiej sytuacji, takich rewelacji. Westchnął na stwierdzenie rudzielca.
- Nie mogłeś tego przewidzieć. To jest po prostu... życie - skwitował jego uwagę o niemożności zapewnienia bezpieczeństwa Lyrze. Gdy zaś usłyszał kolejne stwierdzenie, zjeżył się mimowolnie. Takie tematy w jego domu były zakazane. Dziwnie się poczuł, gdy wreszcie mógł porozmawiać z kimś o ostatnich zmianach w kraju tak, jak o tym naprawdę myślał.
- Rzeczywiście. Edukowałem się we Francji, więc muszę przyznać, że ostatnie wydarzenia były dość... zaskakujące - powiedział niepewnie. Nie chciał od razu pokazać jego niechęci do propagandy Walczącego Maga, czy też w jego mniemaniu bardzo niepokojące echa wieści z Hogwartu. - Ja i mój ojciec nie zgadzamy się w kwestiach politycznych, ostatnio bardziej niż zwykle - mruknął, nieświadomie unosząc dłoń do twarzy w miejscu, gdzie ojciec wymierzył mu policzek po ostatniej ich "rozmowie", tudzież kłótni. - Powiedzmy, że mój ojciec ma bardziej staromodne podejście do tych spraw. Moim zdaniem Grindelwald nie ma zbyt dobrego podejścia do dzieci i młodzieży, a wartości prezentowane przez wierne tradycji rody nie są zbyt dobre. Nie mówiąc o wysokim stopniu pokrewieństwa między szlachcicami i jego następstwach zdrowotnych to dodatkowo jako czarodzieje ogólnie ujęci zamykamy się na nowe możliwości. Stoimy w miejscu. W porównaniu z tym, co osiągają mugole i w jakim tempie się rozwijają to jesteśmy dalej w tym samym miejscu, co wieki temu - powiedział, będąc ciekawym, co Garrett powie na jego zadeklarowany podziw dla mugoli.
- Nie mogłeś tego przewidzieć. To jest po prostu... życie - skwitował jego uwagę o niemożności zapewnienia bezpieczeństwa Lyrze. Gdy zaś usłyszał kolejne stwierdzenie, zjeżył się mimowolnie. Takie tematy w jego domu były zakazane. Dziwnie się poczuł, gdy wreszcie mógł porozmawiać z kimś o ostatnich zmianach w kraju tak, jak o tym naprawdę myślał.
- Rzeczywiście. Edukowałem się we Francji, więc muszę przyznać, że ostatnie wydarzenia były dość... zaskakujące - powiedział niepewnie. Nie chciał od razu pokazać jego niechęci do propagandy Walczącego Maga, czy też w jego mniemaniu bardzo niepokojące echa wieści z Hogwartu. - Ja i mój ojciec nie zgadzamy się w kwestiach politycznych, ostatnio bardziej niż zwykle - mruknął, nieświadomie unosząc dłoń do twarzy w miejscu, gdzie ojciec wymierzył mu policzek po ostatniej ich "rozmowie", tudzież kłótni. - Powiedzmy, że mój ojciec ma bardziej staromodne podejście do tych spraw. Moim zdaniem Grindelwald nie ma zbyt dobrego podejścia do dzieci i młodzieży, a wartości prezentowane przez wierne tradycji rody nie są zbyt dobre. Nie mówiąc o wysokim stopniu pokrewieństwa między szlachcicami i jego następstwach zdrowotnych to dodatkowo jako czarodzieje ogólnie ujęci zamykamy się na nowe możliwości. Stoimy w miejscu. W porównaniu z tym, co osiągają mugole i w jakim tempie się rozwijają to jesteśmy dalej w tym samym miejscu, co wieki temu - powiedział, będąc ciekawym, co Garrett powie na jego zadeklarowany podziw dla mugoli.
Nie mógł powstrzymać wrażenia towarzyszącego niekiedy rozmowom kwalifikacyjnym; Alexander z miejsca zdawał się nagle poruszyć, przejąć i już po chwili wylał z siebie szumiący rozkosznym spokojem potok słów, który zagubionemu we własnych podejrzliwościach Garrettowi zdawał się zapamiętaną słowo w słowo formułką, którą Selwyn miał powtarzać, żeby zwodzić i mieszać w naiwnych umysłach. Szybko wyparł tę myśl; po dłuższej chwili uważała mu się absurdalna, a Alexander - kompletnie niezdolny do naumyślnego krętactwa.
- Beauxbatons? - spytał uprzejmie, choć odpowiedź była oczywista. Francja nie wyłamywała się z europejskich standardów i młodocianych czarodziejów z terenu całego kraju (i nie tylko; oczywisty był fakt, że szlachcice chętnie posyłali swoje pociechy do szkoły, gdzie obyczaje i umiejętności artystyczne stawiane były na równi z przekazywaną wiedzą) gromadziła w jednej placówce.
Kiwnął głową ze słabym półuśmiechem, wciąż jednak czuł się, jakby jego żołądek obracał się w nerwowych torsjach. W myślach na nowo odtwarzał wcześniej wypowiedziane słowa, uszkodzenie wspomnień obijało się po czaszce, zniszczone komórki atakowały umysł, uraz mechaniczny w spazmatycznych podrygach wyginał kruszące się serce. Nie dopuszczał oskarżeń wgłąb duszy, wciąż łudząc się, że były one jedynie mrzonkami oskarżeń, gorzkimi deluzjami, podejrzeniami nieodnajdującymi potwierdzenia w szklanej rzeczywistości.
- Niebezpiecznie jest wyznawać takie wartości - powiedział w końcu, nie spędzając z ust lekkiego uśmiechu, który mógł nie oznaczać nic, a mógł oznaczać wiele. Głęboko wierzył, że Selwyn doskonale zdawał sobie sprawę, jakie on - wręcz stereotypowy członek rodu Weasley'ów - miał poglądy, zwłaszcza, że przypieczętowane były one stosunkowo długotrwałym narzeczeństwem z Margaux, mugolaczką (sprawa została zręcznie uciszona przez jego matkę; choć z początku Gary podejrzewał sabotaż z jej strony, z czasem zrozumiał pobudki kierujące panią Weasley). - I nie dziwię się, że ojciec nie jest przychylny twoim przekonaniom - zaśmiał się po chwili, choć wcale nie szyderczo. - Porównywanie czarodziejów z mugolami... sporo ryzykowałbyś, wypowiadając to głośno w miejscu publicznym. - A droczenie się z konserwatystami nie ma większego sensu, dodał w myśli, sięgając wreszcie po kandyzowanego ananasa, który kusił go od dłuższej chwili. - Dziękuję, że zaufałeś mi na tyle, żeby szczerze wyrazić swoją opinię. Oczywiście uważam dokładnie tak samo.
Nawet nie tyle, co dokładnie tak samo; przez wzgląd na ostatnie wydarzenia i wiedzę, którą pojął, Garrett pokusił się o większy radykalizm. Grindelwald był p o t w o r e m pozbawionym (dosłownie i w przeności) serca, który natychmiast powinien być odsunięty od świata czarodziejów, a Hogwartu już w szczególności. Auror nie był w stanie patrzeć na niego jak na człowieka po tym, jak poznał jego sekrety i dostrzegł w nim mordercę, jakim się stał. Chociaż kto wie? Może urodził się już z zapędami do niszczenia magicznego świata od wewnątrz?
- Beauxbatons? - spytał uprzejmie, choć odpowiedź była oczywista. Francja nie wyłamywała się z europejskich standardów i młodocianych czarodziejów z terenu całego kraju (i nie tylko; oczywisty był fakt, że szlachcice chętnie posyłali swoje pociechy do szkoły, gdzie obyczaje i umiejętności artystyczne stawiane były na równi z przekazywaną wiedzą) gromadziła w jednej placówce.
Kiwnął głową ze słabym półuśmiechem, wciąż jednak czuł się, jakby jego żołądek obracał się w nerwowych torsjach. W myślach na nowo odtwarzał wcześniej wypowiedziane słowa, uszkodzenie wspomnień obijało się po czaszce, zniszczone komórki atakowały umysł, uraz mechaniczny w spazmatycznych podrygach wyginał kruszące się serce. Nie dopuszczał oskarżeń wgłąb duszy, wciąż łudząc się, że były one jedynie mrzonkami oskarżeń, gorzkimi deluzjami, podejrzeniami nieodnajdującymi potwierdzenia w szklanej rzeczywistości.
- Niebezpiecznie jest wyznawać takie wartości - powiedział w końcu, nie spędzając z ust lekkiego uśmiechu, który mógł nie oznaczać nic, a mógł oznaczać wiele. Głęboko wierzył, że Selwyn doskonale zdawał sobie sprawę, jakie on - wręcz stereotypowy członek rodu Weasley'ów - miał poglądy, zwłaszcza, że przypieczętowane były one stosunkowo długotrwałym narzeczeństwem z Margaux, mugolaczką (sprawa została zręcznie uciszona przez jego matkę; choć z początku Gary podejrzewał sabotaż z jej strony, z czasem zrozumiał pobudki kierujące panią Weasley). - I nie dziwię się, że ojciec nie jest przychylny twoim przekonaniom - zaśmiał się po chwili, choć wcale nie szyderczo. - Porównywanie czarodziejów z mugolami... sporo ryzykowałbyś, wypowiadając to głośno w miejscu publicznym. - A droczenie się z konserwatystami nie ma większego sensu, dodał w myśli, sięgając wreszcie po kandyzowanego ananasa, który kusił go od dłuższej chwili. - Dziękuję, że zaufałeś mi na tyle, żeby szczerze wyrazić swoją opinię. Oczywiście uważam dokładnie tak samo.
Nawet nie tyle, co dokładnie tak samo; przez wzgląd na ostatnie wydarzenia i wiedzę, którą pojął, Garrett pokusił się o większy radykalizm. Grindelwald był p o t w o r e m pozbawionym (dosłownie i w przeności) serca, który natychmiast powinien być odsunięty od świata czarodziejów, a Hogwartu już w szczególności. Auror nie był w stanie patrzeć na niego jak na człowieka po tym, jak poznał jego sekrety i dostrzegł w nim mordercę, jakim się stał. Chociaż kto wie? Może urodził się już z zapędami do niszczenia magicznego świata od wewnątrz?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Kuchnia z jadalnią
Szybka odpowiedź