Kuchnia z jadalnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia z jadalnią
Kuchnia w mieszkaniu Garretta tonie w bieli połączonej z odcieniem jasnego buku kuchennych szafek; w szklanym wazonie stoją (prawie) świeże kwiaty, a kolekcja różnorakich garnków, chochli i drewnianych łyżek kontrastuje lekko na tle ściany wyłożonej kremowymi płytkami. Do powierzchni jednej z szafek Garrett przykleił zaklęciem Trwałego Przylepca kilka zdjęć przedstawiających jego najbliższych oraz dzieło sztuki wykonane przez Miriam. W tym samym pomieszczeniu znajduje się niewielki substytut jadalni - prostokątny stolik otoczony czterema krzesłami, z czego jedno tonie zazwyczaj pod ciężarem różnych papierów, ubrań i zbędnych drobiazgów. W przezroczystym słoiku zawsze tkwią słodkości: pachnące pierniczki, cytrynowe ciasteczka, kawałki najsmaczniejszej czekolady z Miodowego Królestwa. W powietrzu unosi się woń świeżo zaparzonej herbaty.
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 22.02.17 1:05, w całości zmieniany 3 razy
Naprawdę nie miała zamiaru wywołać w nich tak skrajnie negatywnych emocji. Chciała po prostu przyjść, przedstawić się, ukłonić, wygłosić wyuczoną na pamięć formułkę, zanotować ich miny i wyjść, uprzednio zostawiając im na szafce paterę z ciastem i życząc smacznego. Ukradkiem zerknęła w stronę drzwi sprawdzając, czy jeszcze ich nie zaryglowali. Może powinna uciec? Albo grzecznie przeprosić za ten głupi żart i po prostu wyjść?
Dyskretnie wzięła głęboki wdech przez nos, patrząc na ich twarze. Uśmiechnęła się przepraszająco do Lyry, potem do Barry'ego i Garretta. Na Merlina, Eileen, weź się w garść!
- Ja sama nie wiedziałam o tym, naprawdę - powiedziała czując niewytłumaczalny przypływ energii. - Ojciec powiedział mi o tym kilka dni temu, dał listę z waszymi imionami i adresem, po czym powiedział łaskawie "moja droga, odwiedź ich, to przecież twoja rodzina". Gdybyście widzieli moją minę, słowo daję... - wypuściła z płuc powietrze, które jeszcze w nim zostało. - Byłam tak samo zaskoczona jak wy! I nadal jestem!
Odłożyła paterę z ciastem na stół, po czym usiadła przy stole i objęła dłońmi "swój" kubek. Znów poczuła się niepewnie, kiedy w tych kilku gestach pokazała im, że postanowiła się zaaklimatyzować w ich domu chociaż na czas rozmowy.
- Sądziłam, że to kłamstwo. Ojciec Weasleyem? - popatrzyła na Lyrę i Barry'ego, jakby szukając w nich poparcia dla swoich słów. - Oczywiście. Przecież ja nawet ruda nie jestem. Za to moja siostra jest, ale... ale o niej mogę wam opowiedzieć później. Albo kiedy indziej.
Nagromadzenie zbyt wielu faktów mogło skończyć się chwilowym zawrotem głowy albo niekontrolowanym grymasem zdegustowania i obawy. Przełamała ten gruby, lodowy mur między nimi, ale nie potrzebowała kłopotać ich większą ilością emocji i wrażeń.
- Jest wściekły na siebie, że tak się zachował. Chodzi mi o to odłączenie się od swojej rodziny - spojrzała na Garretta. - Oni chcieli utrzymywać z nim kontakt, ale on... on był na to zbyt dumny. Poczuł się ogromnie urażony, kiedy go wydziedziczono. Został z matką sam, no a teraz ma do siebie o to żal, bo mógł nam zapewnić lepsze życie. - skrzywiła się lekko. - Bardzo chciałby to jakoś naprawić, ale chyba nie może się do tego zebrać. A poza tym pracuje w Departamencie Substancji Odurzających, mieszka z mamą w niewielkim domku na peryferiach Londynu.
Język jej się rozwiązał, ale zupełnie straciła apetyt.
- A tak... - zawahała się. - Możecie mi o sobie opowiedzieć?
Dyskretnie wzięła głęboki wdech przez nos, patrząc na ich twarze. Uśmiechnęła się przepraszająco do Lyry, potem do Barry'ego i Garretta. Na Merlina, Eileen, weź się w garść!
- Ja sama nie wiedziałam o tym, naprawdę - powiedziała czując niewytłumaczalny przypływ energii. - Ojciec powiedział mi o tym kilka dni temu, dał listę z waszymi imionami i adresem, po czym powiedział łaskawie "moja droga, odwiedź ich, to przecież twoja rodzina". Gdybyście widzieli moją minę, słowo daję... - wypuściła z płuc powietrze, które jeszcze w nim zostało. - Byłam tak samo zaskoczona jak wy! I nadal jestem!
Odłożyła paterę z ciastem na stół, po czym usiadła przy stole i objęła dłońmi "swój" kubek. Znów poczuła się niepewnie, kiedy w tych kilku gestach pokazała im, że postanowiła się zaaklimatyzować w ich domu chociaż na czas rozmowy.
- Sądziłam, że to kłamstwo. Ojciec Weasleyem? - popatrzyła na Lyrę i Barry'ego, jakby szukając w nich poparcia dla swoich słów. - Oczywiście. Przecież ja nawet ruda nie jestem. Za to moja siostra jest, ale... ale o niej mogę wam opowiedzieć później. Albo kiedy indziej.
Nagromadzenie zbyt wielu faktów mogło skończyć się chwilowym zawrotem głowy albo niekontrolowanym grymasem zdegustowania i obawy. Przełamała ten gruby, lodowy mur między nimi, ale nie potrzebowała kłopotać ich większą ilością emocji i wrażeń.
- Jest wściekły na siebie, że tak się zachował. Chodzi mi o to odłączenie się od swojej rodziny - spojrzała na Garretta. - Oni chcieli utrzymywać z nim kontakt, ale on... on był na to zbyt dumny. Poczuł się ogromnie urażony, kiedy go wydziedziczono. Został z matką sam, no a teraz ma do siebie o to żal, bo mógł nam zapewnić lepsze życie. - skrzywiła się lekko. - Bardzo chciałby to jakoś naprawić, ale chyba nie może się do tego zebrać. A poza tym pracuje w Departamencie Substancji Odurzających, mieszka z mamą w niewielkim domku na peryferiach Londynu.
Język jej się rozwiązał, ale zupełnie straciła apetyt.
- A tak... - zawahała się. - Możecie mi o sobie opowiedzieć?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Wszyscy byli skonsternowani. Lyra nawet zapomniała o swojej herbacie, wciąż wodząc wzrokiem od Eileen do najstarszego brata, będącego zarazem jej największym autorytetem. Kiedy jednak on w żaden sposób nie podważył słów jej byłej nauczycielki, a zaczął zadawać jej pytania o ojca, nie pozostawało jej nic innego, jak po prostu uwierzyć, że to wszystko jest prawdą. I że właśnie najprawdopodobniej zyskali nowych członków rodziny. Z czego Lyra już zaczynała się cieszyć i odczuwać rosnącą ciekawość dopiero odkrytą częścią rodziny.
- To naprawdę... niesamowite – powiedziała w końcu. – Więc jest pani naszą rodziną. To zaskakująca, ale bardzo miła wiadomość.
Uśmiechnęła się do niej całkowicie szczerze. Niedługo pewnie to wszystko będzie dla niej całkowicie oczywiste, ale teraz wciąż jeszcze układała sobie w głowie nowe wiadomości. Lyra prawdopodobnie sporo straciła przez to, że ojciec zaginął, kiedy była małą dziewczynką. Jej starsi bracia z pewnością zdążyli usłyszeć wiele interesujących rodzinnych opowieści, jednak panna Weasley została tego pozbawiona. Stąd też jej zdziwienie i konsternacja, kiedy słyszała o bracie ojca, o którym wcześniej wiedziała tylko tyle, że istniał. I nic poza tym. A już na pewno nie wiedziała o tym, że ten owiany tajemnicą Renold miał córkę, będącą przy okazji jej nauczycielką w Hogwarcie. Jaki ten świat mały, prawda? Dziwne było też to, że Renold do tego stopnia wycofał się z życia rodziny, że nawet nie powiedział własnym córkom prawdy o sobie i swoim pochodzeniu, tym samym uniemożliwiając im wcześniejsze poznanie innych Weasleyów.
Swoją drogą, to rzeczywiście zakrawało na pewną hipokryzję; Weasleyowie uważali się za tak tolerancyjnych wobec mugoli i czarodziejów nieczystej krwi, ale jednak nie pozwalali swoim dzieciom wiązać się z takimi osobami. Czego przykładem był Renold z opowieści Eileen, który przez własny wybór wiódł życie z dala od rodu. Natomiast Lyrę i jej braci najprawdopodobniej czekały zaaranżowane małżeństwa. Podupadający i coraz mniej poważany ród musiał jakoś dążyć do przetrwania.
Westchnęła cicho i sięgnęła po dyniowy pasztecik z puszki, którą położył na stole Garrett, chociaż jej oczy tęsknie zerkały na apetycznie wyglądające ciasto przyniesione przez kobietę. Brat siedział naprzeciwko niej, więc Lyra mogła przelotnie obrzucić spojrzeniem jego bladą, piegowatą twarz i podkrążone oczy. Ostatnio ciągle widziała go zmęczonego i znękanego. I znowu poczuła wyrzuty sumienia, że niedawno tak go zdenerwowała tą całą sytuacją z Woodem i Skamanderem, którą nieudolnie próbowała przed nim ukryć. I nie tylko o to. Sporo było spraw, które zatajała przed bratem.
- Mnie już pani zna, z Hogwartu – rzekła, kiedy Eileen poprosiła ich, żeby opowiedzieli o sobie. – Niedawno skończyłam szkołę, a teraz jestem uliczną malarką. Uwielbiam malować i marzę o zostaniu prawdziwą artystką, choć wiem, że to pewnie nie jest tak ekscytujące jak praca mojego brata. – Wskazała podbródkiem na Garretta. – Jest aurorem. Kiedyś też o tym marzyłam.
Nie wiedziała, co jeszcze nowego może o sobie powiedzieć. Eileen znała ją jako uczennicę ze szkoły, a po Hogwarcie jak dotąd, poza malowaniem obrazów, nie robiła nic szczególnie interesującego i wartego opowiedzenia osobie, która kilka minut temu okazała się zaginionym członkiem rodziny.
- To naprawdę... niesamowite – powiedziała w końcu. – Więc jest pani naszą rodziną. To zaskakująca, ale bardzo miła wiadomość.
Uśmiechnęła się do niej całkowicie szczerze. Niedługo pewnie to wszystko będzie dla niej całkowicie oczywiste, ale teraz wciąż jeszcze układała sobie w głowie nowe wiadomości. Lyra prawdopodobnie sporo straciła przez to, że ojciec zaginął, kiedy była małą dziewczynką. Jej starsi bracia z pewnością zdążyli usłyszeć wiele interesujących rodzinnych opowieści, jednak panna Weasley została tego pozbawiona. Stąd też jej zdziwienie i konsternacja, kiedy słyszała o bracie ojca, o którym wcześniej wiedziała tylko tyle, że istniał. I nic poza tym. A już na pewno nie wiedziała o tym, że ten owiany tajemnicą Renold miał córkę, będącą przy okazji jej nauczycielką w Hogwarcie. Jaki ten świat mały, prawda? Dziwne było też to, że Renold do tego stopnia wycofał się z życia rodziny, że nawet nie powiedział własnym córkom prawdy o sobie i swoim pochodzeniu, tym samym uniemożliwiając im wcześniejsze poznanie innych Weasleyów.
Swoją drogą, to rzeczywiście zakrawało na pewną hipokryzję; Weasleyowie uważali się za tak tolerancyjnych wobec mugoli i czarodziejów nieczystej krwi, ale jednak nie pozwalali swoim dzieciom wiązać się z takimi osobami. Czego przykładem był Renold z opowieści Eileen, który przez własny wybór wiódł życie z dala od rodu. Natomiast Lyrę i jej braci najprawdopodobniej czekały zaaranżowane małżeństwa. Podupadający i coraz mniej poważany ród musiał jakoś dążyć do przetrwania.
Westchnęła cicho i sięgnęła po dyniowy pasztecik z puszki, którą położył na stole Garrett, chociaż jej oczy tęsknie zerkały na apetycznie wyglądające ciasto przyniesione przez kobietę. Brat siedział naprzeciwko niej, więc Lyra mogła przelotnie obrzucić spojrzeniem jego bladą, piegowatą twarz i podkrążone oczy. Ostatnio ciągle widziała go zmęczonego i znękanego. I znowu poczuła wyrzuty sumienia, że niedawno tak go zdenerwowała tą całą sytuacją z Woodem i Skamanderem, którą nieudolnie próbowała przed nim ukryć. I nie tylko o to. Sporo było spraw, które zatajała przed bratem.
- Mnie już pani zna, z Hogwartu – rzekła, kiedy Eileen poprosiła ich, żeby opowiedzieli o sobie. – Niedawno skończyłam szkołę, a teraz jestem uliczną malarką. Uwielbiam malować i marzę o zostaniu prawdziwą artystką, choć wiem, że to pewnie nie jest tak ekscytujące jak praca mojego brata. – Wskazała podbródkiem na Garretta. – Jest aurorem. Kiedyś też o tym marzyłam.
Nie wiedziała, co jeszcze nowego może o sobie powiedzieć. Eileen znała ją jako uczennicę ze szkoły, a po Hogwarcie jak dotąd, poza malowaniem obrazów, nie robiła nic szczególnie interesującego i wartego opowiedzenia osobie, która kilka minut temu okazała się zaginionym członkiem rodziny.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Barry jak to on, w milczeniu wszystko obserwował pozostawiając treść rodzeństwu. Co on miał zrobić, gdy był w szoku? Nagle znikąd przychodzi i oznajmia, że są rodziną. Co prawda słyszał, że ojciec miał brata, który możliwe, że jest mężem Eileen, ale skąd Barry może mieć 100% pewność, że nie kłamie? Z resztą, nie to go zaniepokoiło. Zajął miejsce przy stole obserwując całą trójkę. Pokręcił głową dając sygnał, że nie chce nic jeść. Co prawda powinien, ale jakoś jego głód gdzieś zniknął? Dlaczego? Bo się dowiedział, że właśnie brat ojca pracuje w Departamencie Substancji Odurzających. Tu powstał problem, i to cholernie duży. Bo wystarczy, że Renold jego zgarnie, to cała rodzina dowie się o jego dodatkowej pracy, z której niestety nie może zrezygnować. Zamiast okazać lekkie zdenerwowanie, to po prostu lekko uśmiechnął się, jakby cieszył ze szczęścia Renolda. Ale już w myślach zaczynał powoli panikować. Reszta tego, co powiedziała, to uciekła gdzieś w odmęty mózgu.
Spojrzał na siostrę, która zaczęła opowiadać o swojej pracy, a Barry w tym czasie szybko kalkulował, co mówić. Stwierdził, że najlepiej wyjdzie na kłamstwie. Tak jak zawsze.
- Ja natomiast nie mam takich fascynacji jak moje rodzeństwo. Pracuję u Ollivandera przy różdżkach i wieczorowo chodzę na kursy różdżkarstwa, by w przyszłości przejąć po nim sklep i fach. Pan Ollivander jest bardzo skrytą osobą, więc na razie nie mam szans, bym poznał u jego boku tajemnice składania takiej różdżki.
Powiedział spokojnie z uśmiechem na twarzy. Pierwszy szok minął, więc potrafił coś teraz powiedzieć. Oczywiście przecież nic nie wskazywało na to, że Barry mógłby mieć coś za uszami. No bo przecież to jest grzeczny Weasley! Przynajmniej według rodzeństwa...
Spojrzał na siostrę, która zaczęła opowiadać o swojej pracy, a Barry w tym czasie szybko kalkulował, co mówić. Stwierdził, że najlepiej wyjdzie na kłamstwie. Tak jak zawsze.
- Ja natomiast nie mam takich fascynacji jak moje rodzeństwo. Pracuję u Ollivandera przy różdżkach i wieczorowo chodzę na kursy różdżkarstwa, by w przyszłości przejąć po nim sklep i fach. Pan Ollivander jest bardzo skrytą osobą, więc na razie nie mam szans, bym poznał u jego boku tajemnice składania takiej różdżki.
Powiedział spokojnie z uśmiechem na twarzy. Pierwszy szok minął, więc potrafił coś teraz powiedzieć. Oczywiście przecież nic nie wskazywało na to, że Barry mógłby mieć coś za uszami. No bo przecież to jest grzeczny Weasley! Przynajmniej według rodzeństwa...
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powiedzenie, że czuł się niezręcznie, byłoby wielkim niedopowiedzeniem - nie taki rozwój wypadków przewidywał dla tego dnia, w wizjach spędzając całe popołudnie, aż wreszcie wieczór, na kanapie, delektując się słowem pisanym i nieprzyzwoitą ilością filiżanek aromatycznej herbaty. Być może Barney przyniósłby długo oczekiwany list, ponownie dziurawiąc niemal szybę i demonstrując pokaz umiejętności aktorskich podczas omdlewania na dywan (który, Garrett odnotował w myśli, nie pogardziłby szybkim Tergeo); odpisałby na wiadomość, rozkoszując się błogo upływającymi minutami, których rytm wymierzałby wiszący na ścianie zegar. Nikt nie przeszkadzałby mu w błogim milczeniu, którym zachłysnąłby się pierwszy raz od tak długiego czasu, że nie potrafił objąć go nawet umysłem. Poukładałby kotłujące się w czaszce myśli, czytając tę stronę Proroka, którą ominął z rana, dochodząc do wniosku, że czarodziejska gospodarka międzynarodowa nie jest na tyle frapującym tematem, by marnować na niego cenne sekundy tuż przed wyjściem do pracy.
Nie mógł jednak wyjść na gbura, już teraz czując się okropnie, gdy łapczywie poszukiwał potencjalnych słów do wypowiedzenia - te jednak uciekły z języka, pozostawiając tylko nieprzyjemną dezorientację i poczucie, że zachowywał się żałośnie.
- Twój ojciec pracuje w Ministerstwie? - zdziwił się, kątem oka spoglądając na Lyrę i w duchu dziękując jej, że w jakiś sposób podtrzymuje tę niezręczną (przynajmniej dla niego) konwersację. - Codziennie bywam tam od - szybka kalkulacja bolała, nigdy nie lubił liczyć rocznic - przeszło siedmiu lat i nie wiem, czy kiedykolwiek na niego wpadłem. Albo minęliśmy się, nie zdając sobie sprawy z własnego pokrewieństwa. - Wzruszył lekko ramionami i sięgnął po herbatę, nie notując w myśli, że właśnie powiedział najdłuższe zdanie od początku tej wizyty. - Bo, tak jak powiedziała Lyra, pracuję jako auror - rzucił, zdawałoby się, od niechcenia - tak, jakby ta procesja była czymś prostym (ha), przyjemnym (no cóż, była) i niewymagającym (ale taką nie była na pewno). Nie czuł się jednak na siłach, by kontynuować - dalsze opowiadanie o własnym życiu przywodziło na myśl cotygodniowe spotkania ludzi z problemami, w których, na całe szczęście, nie miał jeszcze okazji wziąć udziału, nawet pomimo tego, że miał ostatnio dziwne skłonności do zbyt częstego sięgania po butelkę. W szczególności w towarzystwie Bena i Barty'ego. Nikt nie potrafi tak bardzo zwieść na okrutną drogę występku, jak dobrzy przyjaciele.
- Może pokroić ciasto? - spytał znikąd, spoglądając w stronę szklanej patery i nie mogąc powstrzymać wrażenia, że ostatnio cały czas je.
Nie mógł jednak wyjść na gbura, już teraz czując się okropnie, gdy łapczywie poszukiwał potencjalnych słów do wypowiedzenia - te jednak uciekły z języka, pozostawiając tylko nieprzyjemną dezorientację i poczucie, że zachowywał się żałośnie.
- Twój ojciec pracuje w Ministerstwie? - zdziwił się, kątem oka spoglądając na Lyrę i w duchu dziękując jej, że w jakiś sposób podtrzymuje tę niezręczną (przynajmniej dla niego) konwersację. - Codziennie bywam tam od - szybka kalkulacja bolała, nigdy nie lubił liczyć rocznic - przeszło siedmiu lat i nie wiem, czy kiedykolwiek na niego wpadłem. Albo minęliśmy się, nie zdając sobie sprawy z własnego pokrewieństwa. - Wzruszył lekko ramionami i sięgnął po herbatę, nie notując w myśli, że właśnie powiedział najdłuższe zdanie od początku tej wizyty. - Bo, tak jak powiedziała Lyra, pracuję jako auror - rzucił, zdawałoby się, od niechcenia - tak, jakby ta procesja była czymś prostym (ha), przyjemnym (no cóż, była) i niewymagającym (ale taką nie była na pewno). Nie czuł się jednak na siłach, by kontynuować - dalsze opowiadanie o własnym życiu przywodziło na myśl cotygodniowe spotkania ludzi z problemami, w których, na całe szczęście, nie miał jeszcze okazji wziąć udziału, nawet pomimo tego, że miał ostatnio dziwne skłonności do zbyt częstego sięgania po butelkę. W szczególności w towarzystwie Bena i Barty'ego. Nikt nie potrafi tak bardzo zwieść na okrutną drogę występku, jak dobrzy przyjaciele.
- Może pokroić ciasto? - spytał znikąd, spoglądając w stronę szklanej patery i nie mogąc powstrzymać wrażenia, że ostatnio cały czas je.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Lyra pierwsza zaczęła swoją opowieść, więc Eileen skupiła całą swoją uwagę właśnie na niej. Widziała coś, co... przypominało jej o ojcu. Nie chodziło tylko o te rude włosy, które były cechą charakterystyczną dla wszystkich Weasleyów. Chodziło tu przede wszystkim o sposób mówienia, o tę iskrę w oczach.
- Malarką! - uśmiechnęła się szeroko. - Nigdy nie widziałam twoich prac, w Hogwarcie nie było okazji... albo nie malowałaś. Bardzo chętnie je obejrzę, jeśli pozwolisz.
Następnie jej wzrok padł na Barry'ego. Był młody, przystojny... i chyba jeszcze bardziej podobny do jej ojca. Albo to ona próbowała wymusić na swoim umyśle podstawienie obrazu Renolda pod ich twarze. Ot, niewinna sztuczka, która miała pomóc jej w zaaklimatyzowaniu się w tej groteskowej sytuacji.
- Różdżkarstwo jest bardzo skomplikowaną dziedziną magii - wyraziła swoją opinię. - Ale również jest ogromnie fascynujące. Gdybym nie była zielarką, to pewnie zaryzykowałabym złożeniem swojej pasji w sztuce różdżkarstwa. Może zajrzę do ciebie, jeśli będę na Pokątnej?
Chciała wypaść przed nimi dobrze, zainteresować się ich życiem, które do tej pory stanowiły ogromną niewiadomą... ale być może przesadzała? Może stała w miejscu, w którym wszelkie zbyt nachalne gesty wykonywane w ich kierunku, były grubym nietaktem?
Wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam za niego - odparła marszcząc delikatnie brwi. - On tego żałuje. Może, jeśli teraz będziecie mijać się na korytarzu, spotkasz go i powie ci kilka wyjaśniających to wszystko, słów. - odchrząknęła. - Jest wam to dłużny, ale... bał się przyjść. Wydaje mi się, że wina i żal po niewłaściwie podjętych decyzjach urosły do tak dużych rozmiarów, że teraz on sam nie może sobie z nimi poradzić.
Chciała im powiedzieć, że wstydzi się za niego, że jej również jest żal, ale nie potrafiła. Czuła, że przez to pogorszy swoją aktualną sytuację, pokaże ojca w złym świetle... o ile jeszcze tego nie zrobiła.
- Ah, ciasto. Przyniosłam je, bo pomyślałam sobie, że słodkości łagodzą obyczaje - odparła i wstała od stołu, by unieść pokrywę patery.
Ich oczom ukazało się okrągłe, marchewkowo-biszkoptowe ciasto z dwiema warstwami kremu z bitej śmietany.
- Mam nadzieję, że będzie wam smakować - uśmiechnęła się lekko.
Cała ta odwaga, której ataku doznała przed chwilą, znów szybko uleciała.
- Malarką! - uśmiechnęła się szeroko. - Nigdy nie widziałam twoich prac, w Hogwarcie nie było okazji... albo nie malowałaś. Bardzo chętnie je obejrzę, jeśli pozwolisz.
Następnie jej wzrok padł na Barry'ego. Był młody, przystojny... i chyba jeszcze bardziej podobny do jej ojca. Albo to ona próbowała wymusić na swoim umyśle podstawienie obrazu Renolda pod ich twarze. Ot, niewinna sztuczka, która miała pomóc jej w zaaklimatyzowaniu się w tej groteskowej sytuacji.
- Różdżkarstwo jest bardzo skomplikowaną dziedziną magii - wyraziła swoją opinię. - Ale również jest ogromnie fascynujące. Gdybym nie była zielarką, to pewnie zaryzykowałabym złożeniem swojej pasji w sztuce różdżkarstwa. Może zajrzę do ciebie, jeśli będę na Pokątnej?
Chciała wypaść przed nimi dobrze, zainteresować się ich życiem, które do tej pory stanowiły ogromną niewiadomą... ale być może przesadzała? Może stała w miejscu, w którym wszelkie zbyt nachalne gesty wykonywane w ich kierunku, były grubym nietaktem?
Wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam za niego - odparła marszcząc delikatnie brwi. - On tego żałuje. Może, jeśli teraz będziecie mijać się na korytarzu, spotkasz go i powie ci kilka wyjaśniających to wszystko, słów. - odchrząknęła. - Jest wam to dłużny, ale... bał się przyjść. Wydaje mi się, że wina i żal po niewłaściwie podjętych decyzjach urosły do tak dużych rozmiarów, że teraz on sam nie może sobie z nimi poradzić.
Chciała im powiedzieć, że wstydzi się za niego, że jej również jest żal, ale nie potrafiła. Czuła, że przez to pogorszy swoją aktualną sytuację, pokaże ojca w złym świetle... o ile jeszcze tego nie zrobiła.
- Ah, ciasto. Przyniosłam je, bo pomyślałam sobie, że słodkości łagodzą obyczaje - odparła i wstała od stołu, by unieść pokrywę patery.
Ich oczom ukazało się okrągłe, marchewkowo-biszkoptowe ciasto z dwiema warstwami kremu z bitej śmietany.
- Mam nadzieję, że będzie wam smakować - uśmiechnęła się lekko.
Cała ta odwaga, której ataku doznała przed chwilą, znów szybko uleciała.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Posłała braciom i Eileen lekki uśmiech, rumieniąc się lekko, gdy kobieta wyraziła chęć zobaczenia jej prac.
- Maluję od dawna, tyle że... dopiero po skończeniu szkoły zaczęłam sprzedawać obrazy i malować na zamówienie – przyznała. – Oczywiście, że bardzo chętnie pokażę moje prace!
Zgodziła się na to z entuzjazmem, lubiła chwalić się swoimi obrazami i rysunkami, była bardzo dumna ze swojego talentu. Co prawda rodzina nie mogła zapewnić jej należytego przygotowania typu indywidualne lekcje malarstwa, i musiała uczyć się wszystkiego sama, ale jednak radziła sobie całkiem nieźle jak na tak młody wiek. Choć oczywiście, pragnęła nadal się doskonalić i dążyć do zostania malarką z prawdziwego zdarzenia. W Hogwarcie także rysowała, ale głównie ołówkami bądź kredkami w szkicowniku. Czasami w trakcie zajęć zdarzało jej się szkicować na odwrocie pergaminu z notatkami. Kilka razy została za to zganiona przez nauczycieli, ale kiedy nachodziło ją twórcze natchnienie, nie potrafiła z tym walczyć.
Wcale nie uważała jej dopytywania za nachalne. Gdyby ona znalazła się w takiej sytuacji, że odkryłaby nieznanych wcześniej członków rodziny, też pewnie bardzo chciałaby ich poznać. Rodzina stanowiła dla niej dużą wartość. Zresztą, sama też była ciekawa Eileen, też miała ochotę zasypać ją pytaniami, ale troszkę studził ją mimowolny respekt wobec byłej nauczycielki. W Hogwarcie granice między uczniami i nauczycielami były dosyć wyraźnie zarysowane i Lyrze nawet po skończeniu szkoły trudno było się wyzbyć pewnych przyzwyczajeń.
- Chciałabym poznać także Renolda, w końcu to brat naszego ojca – rzekła jednak, ciekawa, czy był on podobny do jej rodziciela. Którego niestety też nie dane było jej dobrze poznać, bo przez zdecydowaną większość jej życia pozostawał zaginiony. Garrett dzięki pracy w ministerstwie pewnie najszybciej z ich trójki pozna ich nieznanego wujka.
- Ciasto wygląda naprawdę smakowicie – pochwaliła apetyczny wypiek, a gdy Garrett pokroił je na kawałki, natychmiast wzięła jeden. Może na to nie wyglądała, bo była naprawdę filigranowym dziewczęciem, ale bardzo lubiła słodycze. – I smakuje równie dobrze, jak wygląda!
Uśmiechnęła się szerzej, ocierając policzek z bitej śmietany i zachęcając braci, by także spróbowali. Liczyła też, że pochwała ciasta sprawi, że Eileen poczuje się u nich lepiej; miała wrażenie, że była nauczycielka czuje się tutaj niezręcznie.
- Maluję od dawna, tyle że... dopiero po skończeniu szkoły zaczęłam sprzedawać obrazy i malować na zamówienie – przyznała. – Oczywiście, że bardzo chętnie pokażę moje prace!
Zgodziła się na to z entuzjazmem, lubiła chwalić się swoimi obrazami i rysunkami, była bardzo dumna ze swojego talentu. Co prawda rodzina nie mogła zapewnić jej należytego przygotowania typu indywidualne lekcje malarstwa, i musiała uczyć się wszystkiego sama, ale jednak radziła sobie całkiem nieźle jak na tak młody wiek. Choć oczywiście, pragnęła nadal się doskonalić i dążyć do zostania malarką z prawdziwego zdarzenia. W Hogwarcie także rysowała, ale głównie ołówkami bądź kredkami w szkicowniku. Czasami w trakcie zajęć zdarzało jej się szkicować na odwrocie pergaminu z notatkami. Kilka razy została za to zganiona przez nauczycieli, ale kiedy nachodziło ją twórcze natchnienie, nie potrafiła z tym walczyć.
Wcale nie uważała jej dopytywania za nachalne. Gdyby ona znalazła się w takiej sytuacji, że odkryłaby nieznanych wcześniej członków rodziny, też pewnie bardzo chciałaby ich poznać. Rodzina stanowiła dla niej dużą wartość. Zresztą, sama też była ciekawa Eileen, też miała ochotę zasypać ją pytaniami, ale troszkę studził ją mimowolny respekt wobec byłej nauczycielki. W Hogwarcie granice między uczniami i nauczycielami były dosyć wyraźnie zarysowane i Lyrze nawet po skończeniu szkoły trudno było się wyzbyć pewnych przyzwyczajeń.
- Chciałabym poznać także Renolda, w końcu to brat naszego ojca – rzekła jednak, ciekawa, czy był on podobny do jej rodziciela. Którego niestety też nie dane było jej dobrze poznać, bo przez zdecydowaną większość jej życia pozostawał zaginiony. Garrett dzięki pracy w ministerstwie pewnie najszybciej z ich trójki pozna ich nieznanego wujka.
- Ciasto wygląda naprawdę smakowicie – pochwaliła apetyczny wypiek, a gdy Garrett pokroił je na kawałki, natychmiast wzięła jeden. Może na to nie wyglądała, bo była naprawdę filigranowym dziewczęciem, ale bardzo lubiła słodycze. – I smakuje równie dobrze, jak wygląda!
Uśmiechnęła się szerzej, ocierając policzek z bitej śmietany i zachęcając braci, by także spróbowali. Liczyła też, że pochwała ciasta sprawi, że Eileen poczuje się u nich lepiej; miała wrażenie, że była nauczycielka czuje się tutaj niezręcznie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Barry wysłuchał Eileen i na koniec uśmiechnął się do niej. Jeśli będzie wpadała sama, to nie ma większego problemu. Gorzej, gdy będzie ze swym mężem.
-Za dnia zapraszam chętnie. Nawet z Renoldem możesz przyjść, byśmy mieli okazję się poznać, bo jednak mało kiedy w ciągu tygodnia bywam tutaj.
No dobra, tu musiał powiedzieć, bo tak było kulturalniej. W sumie jak nie będzie miał klienta w trakcie pracy, to mogą oboje przyjść. Nie ważne, że on najmniej chyba emocjonalnie przejął się tą całą sytuacją. On tu starał się załatwiać tak, by odciążyć swe rodzeństwo od swego towarzystwa. W końcu sam przyznał im na początku, że tutaj będzie dopóki nie znajdzie czterech kątów.
Więcej się nie wypowiadał, bo jakoś no nie czuł takiej potrzeby od gadania ma Lyrę i Garretta, który pełnił tutaj funkcję gospodarza. Nie zdążą go potem opieprzyć, bo po wizycie Eileen zamierza wyjść na Nokturn.
Spojrzał na ciasto, które przypominało na złość, czy na radość, że pochodzą z rudzielcowej krainy Ozz. Spojrzał na Garretta i lekko kiwnął głową, by jemu ukroił. Nagle do okna w jadalni zapukała sówka. Brązowa, średniego wzrostu, niczym się nie wyróżniała.
- Spojrzę do kogo. - powiedziawszy zerknął na rodzeństwo czekając na ich aprobatę, po czym podszedł do okna i otworzył je. Może to jakiś klient do niego? Albo Burke? Nie mógł zignorować żadnego z tych tematów. Wziął kopertę od sówki i dał jej jakiś przysmak, który wziął po drodze i spojrzał na nadawcę. Barry Weasley. -To do mnie. Wybaczcie, ale muszę sprawdzić, co w nim...
Spojrzał na nich, po czym mówiąc, otworzył kopertę i nagle buchnęło pyłem, który kierował się w stronę jego oczu. Sam je zasłonił automatycznie lewą dłonią. Nie wiedział, co to mogło być. Odkaszlnął i zaczął machać prawą dłonią z otwartą kopertą, aby odgonić dym w stronę drugiego świata. Z niej wypadł na podłogę kartka papieru, na którym było coś nabazgrane: Tym razem nie uciekniesz mi. Młody chwilę jeszcze machał kopertą, aby całkowicie pozbyć się dymu, po czym poczuł, że na lewej ręce coś się tworzy. To nią bronił swoją twarz i na niej osiadły się jakieś opary, które powodowały u niej teraz kurzajki. Podwinął rękaw i ujrzał kilka właśnie kurzajek, które zaczął drapać. Chciał się tego pozbyć, bo zaczęły one nieprzyjemnie rozmnażać się w miejscach, gdzie dym miał kontakt. Barry nawet na chwilę nie skapnął się, że do tego dymu był dołączony jeszcze liścik. I pomyśleć, że teraz zepsuł sielankowy deser z Eileen. Gdyby mógł teraz wyjść...
-Za dnia zapraszam chętnie. Nawet z Renoldem możesz przyjść, byśmy mieli okazję się poznać, bo jednak mało kiedy w ciągu tygodnia bywam tutaj.
No dobra, tu musiał powiedzieć, bo tak było kulturalniej. W sumie jak nie będzie miał klienta w trakcie pracy, to mogą oboje przyjść. Nie ważne, że on najmniej chyba emocjonalnie przejął się tą całą sytuacją. On tu starał się załatwiać tak, by odciążyć swe rodzeństwo od swego towarzystwa. W końcu sam przyznał im na początku, że tutaj będzie dopóki nie znajdzie czterech kątów.
Więcej się nie wypowiadał, bo jakoś no nie czuł takiej potrzeby od gadania ma Lyrę i Garretta, który pełnił tutaj funkcję gospodarza. Nie zdążą go potem opieprzyć, bo po wizycie Eileen zamierza wyjść na Nokturn.
Spojrzał na ciasto, które przypominało na złość, czy na radość, że pochodzą z rudzielcowej krainy Ozz. Spojrzał na Garretta i lekko kiwnął głową, by jemu ukroił. Nagle do okna w jadalni zapukała sówka. Brązowa, średniego wzrostu, niczym się nie wyróżniała.
- Spojrzę do kogo. - powiedziawszy zerknął na rodzeństwo czekając na ich aprobatę, po czym podszedł do okna i otworzył je. Może to jakiś klient do niego? Albo Burke? Nie mógł zignorować żadnego z tych tematów. Wziął kopertę od sówki i dał jej jakiś przysmak, który wziął po drodze i spojrzał na nadawcę. Barry Weasley. -To do mnie. Wybaczcie, ale muszę sprawdzić, co w nim...
Spojrzał na nich, po czym mówiąc, otworzył kopertę i nagle buchnęło pyłem, który kierował się w stronę jego oczu. Sam je zasłonił automatycznie lewą dłonią. Nie wiedział, co to mogło być. Odkaszlnął i zaczął machać prawą dłonią z otwartą kopertą, aby odgonić dym w stronę drugiego świata. Z niej wypadł na podłogę kartka papieru, na którym było coś nabazgrane: Tym razem nie uciekniesz mi. Młody chwilę jeszcze machał kopertą, aby całkowicie pozbyć się dymu, po czym poczuł, że na lewej ręce coś się tworzy. To nią bronił swoją twarz i na niej osiadły się jakieś opary, które powodowały u niej teraz kurzajki. Podwinął rękaw i ujrzał kilka właśnie kurzajek, które zaczął drapać. Chciał się tego pozbyć, bo zaczęły one nieprzyjemnie rozmnażać się w miejscach, gdzie dym miał kontakt. Barry nawet na chwilę nie skapnął się, że do tego dymu był dołączony jeszcze liścik. I pomyśleć, że teraz zepsuł sielankowy deser z Eileen. Gdyby mógł teraz wyjść...
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie powinnaś przepraszać - powiedział nagle, uśmiechając się przy tym jakoś lekko, blado, może odrobinę smutno. Objął dłońmi wciąż parujący kubek i spojrzał otwarcie na Eileen. - Twój ojciec nie zrobił przecież niczego złego. - I najprawdopodobniej podjął jedyną słuszną decyzję, przeszło mu przez myśl, gdy unosił porcelanę do ust i topił wargi w ciepłym smaku herbaty. Która kontrastowała mocno ze słonecznymi promieniami wgryzającymi się przez rozgrzaną szybę; był sierpień i słońce nie znało litości, odganiało chmury rozpromienionym spojrzeniem, pragnąc wysuszyć świat, zakonserwować budynki, ciała i emocje. Zamienić je w parodię chwalebnej przeszłości.
Na chwilę wyłączył się, myślami podążając dokładnie tam, gdzie nie powinien, gdzie obiecał sobie nigdy już nie wracać; w milczeniu wstał z miejsca, by pokroić ciasto. A raczej by machnąć różdżką w kierunku szuflady, z której wyleciał nóż, niebezpiecznie przecinając powietrze tuż obok jego ucha. Z wiszącej nad zlewem szafki wyfrunął dość spory, mlecznobiały talerz, a jedno drgnięcie różdżki później pokrojony marchewkowy przysmak stanął na porcelanowej tacce na samym środku stołu, nieopodal dyniowych pasztecików.
- Na pewno będzie - dorzucił zdawkowo, gdy znów opadał na krzesło, kątem oka spoglądając na dziwnie milczącego brata. Wbrew pozorom Garrett podzielał jego sposób na przetrwanie niespodziewanego rodzinnego spotkania; wolał milczeć, przytakiwać, wędrować myślami i zdać się na rodzeństwo, które ugościłoby Eileen ciepłym słowem i opowiedziało jej kilka weasley'owych anegdot. Zdawał sobie jednak sprawę, że miano najstarszego stanowiło piętno. Zmuszało do przejęcia inicjatywy. Wiecznych nagan, upomnień, opieki. Troski. Z ukosa mimowolnie zerknął na Lyrę.
Naprawdę chciał zgrabnie poprowadzić dalszą rozmowę, jednak wszystkie pytania, jakie cisnęły się na jego usta, dotyczyły - w sposób bardziej lub mniej oczywisty - polityki, a od niej chciał uciec, jak najdalej, na jak najdłużej. Czy wiadomo już, co z nauczycielem eliksirów w Hogwarcie? Jak tam terror Grindelwalda? Jakie to uczucie spoglądać mu w twarz, gdy zdajesz sobie sprawę, ile zła wyczynił, jakim potworem był, parszywym katem, obrzydliwym barbarzyńcą, mordercą Dumbledore'a, mordercą Slughorna, mordercą...?
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk pohukiwań sowy, kątem oka spostrzegł, że Barry ruszył się w stronę okna.
- Może chciałabyś kiedyś, razem z siostrą i rodzicami, wybrać się na obiad do... - zaczął, rzucając lekko i spontanicznie w kierunku Eileen, aż w końcu zamarł na ułamek sekundy, wpatrując się z uwagą w brata. - Cholera.
Zerwał się z miejsca, natychmiast wyciągając różdżkę; rzucił okiem na kopertę, którą trzymał rudzielec.
- Puść to, Barry, i odsuń się - mruknął szybko i nieco szorstko, nie dbając o to, by jego głos wypełniła uprzejma prośba - działał instynktownie, dokładnie tak, jak zawsze robił to w pracy. Bez emocji. Bezzwłocznie. Skutecznie. - Hexa Revelio - rzucił pospiesznie, a powietrze w kuchni momentalnie nabrało mlecznej barwy. Garrett przeklął pod nosem, wskazując końcem różdżki kopertę, którą otrzymał jego brat. - Reducto. Finite Incantatem. Barry, nie dotykaj nikogo ani niczego - dokończył, nie opuszczając różdżki; koperta pod wpływem zaklęcia obróciła się w pył, a wraz z nią ewentualne resztki śmiercionośnego pyłu. Dopiero teraz Garry spojrzał na brata uważniej. Kurzajki? - Komu tak podpadłeś? - spytał nieco lżejszym tonem, choć wciąż spoglądał na Barry'ego z powagą, jakby był gotów od razu posłać go do Munga i dopilnować, żeby przypadkiem nie zaszkodził też Lyrze czy Eileen.
Na chwilę wyłączył się, myślami podążając dokładnie tam, gdzie nie powinien, gdzie obiecał sobie nigdy już nie wracać; w milczeniu wstał z miejsca, by pokroić ciasto. A raczej by machnąć różdżką w kierunku szuflady, z której wyleciał nóż, niebezpiecznie przecinając powietrze tuż obok jego ucha. Z wiszącej nad zlewem szafki wyfrunął dość spory, mlecznobiały talerz, a jedno drgnięcie różdżki później pokrojony marchewkowy przysmak stanął na porcelanowej tacce na samym środku stołu, nieopodal dyniowych pasztecików.
- Na pewno będzie - dorzucił zdawkowo, gdy znów opadał na krzesło, kątem oka spoglądając na dziwnie milczącego brata. Wbrew pozorom Garrett podzielał jego sposób na przetrwanie niespodziewanego rodzinnego spotkania; wolał milczeć, przytakiwać, wędrować myślami i zdać się na rodzeństwo, które ugościłoby Eileen ciepłym słowem i opowiedziało jej kilka weasley'owych anegdot. Zdawał sobie jednak sprawę, że miano najstarszego stanowiło piętno. Zmuszało do przejęcia inicjatywy. Wiecznych nagan, upomnień, opieki. Troski. Z ukosa mimowolnie zerknął na Lyrę.
Naprawdę chciał zgrabnie poprowadzić dalszą rozmowę, jednak wszystkie pytania, jakie cisnęły się na jego usta, dotyczyły - w sposób bardziej lub mniej oczywisty - polityki, a od niej chciał uciec, jak najdalej, na jak najdłużej. Czy wiadomo już, co z nauczycielem eliksirów w Hogwarcie? Jak tam terror Grindelwalda? Jakie to uczucie spoglądać mu w twarz, gdy zdajesz sobie sprawę, ile zła wyczynił, jakim potworem był, parszywym katem, obrzydliwym barbarzyńcą, mordercą Dumbledore'a, mordercą Slughorna, mordercą...?
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk pohukiwań sowy, kątem oka spostrzegł, że Barry ruszył się w stronę okna.
- Może chciałabyś kiedyś, razem z siostrą i rodzicami, wybrać się na obiad do... - zaczął, rzucając lekko i spontanicznie w kierunku Eileen, aż w końcu zamarł na ułamek sekundy, wpatrując się z uwagą w brata. - Cholera.
Zerwał się z miejsca, natychmiast wyciągając różdżkę; rzucił okiem na kopertę, którą trzymał rudzielec.
- Puść to, Barry, i odsuń się - mruknął szybko i nieco szorstko, nie dbając o to, by jego głos wypełniła uprzejma prośba - działał instynktownie, dokładnie tak, jak zawsze robił to w pracy. Bez emocji. Bezzwłocznie. Skutecznie. - Hexa Revelio - rzucił pospiesznie, a powietrze w kuchni momentalnie nabrało mlecznej barwy. Garrett przeklął pod nosem, wskazując końcem różdżki kopertę, którą otrzymał jego brat. - Reducto. Finite Incantatem. Barry, nie dotykaj nikogo ani niczego - dokończył, nie opuszczając różdżki; koperta pod wpływem zaklęcia obróciła się w pył, a wraz z nią ewentualne resztki śmiercionośnego pyłu. Dopiero teraz Garry spojrzał na brata uważniej. Kurzajki? - Komu tak podpadłeś? - spytał nieco lżejszym tonem, choć wciąż spoglądał na Barry'ego z powagą, jakby był gotów od razu posłać go do Munga i dopilnować, żeby przypadkiem nie zaszkodził też Lyrze czy Eileen.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Jej różane usta odpowiadały na ich słowa niczym elastyczna sprężynka. Rozszerzały się w uśmiechu, jak tylko do jej uszu dotarły słowa warte ukazania aprobaty. Lyra była na pewno wielce utalentowaną młodą dziewczyną. Rozwijana pasja staje się w końcu twym największym atutem, twoim asem w rękawie. Miała szczerą nadzieję, że Lyra znajdzie się w posiadaniu właśnie takiego asa. O ile już go nie posiadała. Barry i Garrett również mieli potencjał. Wyglądali nawet na takich, którzy naprawdę chcieli rozwijać się w jednym kierunku, który obrali albo całkiem niedawno, albo jakiś czas temu.
Temat Renolda był dla niej tematem "trochę-tabu". Ciężko było jej o nim mówić, bo bała się, że urazi ich którymś ze słów, które zgrabnie, jak gdyby nigdy nic, wypłyną z jej ust. To prawda, był tchórzem. Dał jej ten przeklęty świstek papieru i powiedział, żeby szła pod wskazany adres. Sama.
Wzięła głęboki wdech.
- Powiem mu, chociaż nie jestem w stanie przewidzieć jego reakcji - przyznała szczerze i znów obdarzyła Lyrę swoim spojrzeniem i uśmiechem. - Cieszę się, że smakuje. Chciałam trafić w wasz gust, chociaż przyznam, że robiłam to całkiem po omacku.
Upiekła to, co sama kochała licząc po cichu na to, że podzielą jej gust kulinarny. Wyszła z prostego założenia - czy jest na tym świecie osoba, która nie lubi ciasta marchewkowego z bitą śmietaną? Nie, na pewno nie!
Wyskoczyła zza stołu, jak tylko usłyszała krótki wybuch czegoś niezidentyfikowanego przedzierający się przez szelest pergaminu. Spojrzała na Lyrę, by upewnić się, że nic jej nie jest. Ot, taki odruch wyniesiony z Hogwartu. Jeśli coś stało się w cieplarni (a uwierzcie, niejedno już się stało), to pierwsza rzecz, na którą trzeba było uważać, były dzieciaki. A jeśli już o zawodzie mowa - Garrett dał niezły pokaz swoich umiejętności. Eileen, chociaż przerażona obrotem tej z pozoru niewinnej sytuacji, zachowała zimną krew i nie zaczęła krzyczeć z przerażenia, chociaż nie miała bladego pojęcia, co może znajdować się w liście. W dodatku biała mgła ograniczyła jej pole widzenia.
- Jeśli mogę spytać - odchrząknęła. - Co się dzieje? Wszyscy cali i zdrowi?
Pierwszy rodzinny dramat miała już za sobą. Pozostało jeszcze tylko tłuczenie butelki szampana o drzwi i wspólna parapetówa.
Temat Renolda był dla niej tematem "trochę-tabu". Ciężko było jej o nim mówić, bo bała się, że urazi ich którymś ze słów, które zgrabnie, jak gdyby nigdy nic, wypłyną z jej ust. To prawda, był tchórzem. Dał jej ten przeklęty świstek papieru i powiedział, żeby szła pod wskazany adres. Sama.
Wzięła głęboki wdech.
- Powiem mu, chociaż nie jestem w stanie przewidzieć jego reakcji - przyznała szczerze i znów obdarzyła Lyrę swoim spojrzeniem i uśmiechem. - Cieszę się, że smakuje. Chciałam trafić w wasz gust, chociaż przyznam, że robiłam to całkiem po omacku.
Upiekła to, co sama kochała licząc po cichu na to, że podzielą jej gust kulinarny. Wyszła z prostego założenia - czy jest na tym świecie osoba, która nie lubi ciasta marchewkowego z bitą śmietaną? Nie, na pewno nie!
Wyskoczyła zza stołu, jak tylko usłyszała krótki wybuch czegoś niezidentyfikowanego przedzierający się przez szelest pergaminu. Spojrzała na Lyrę, by upewnić się, że nic jej nie jest. Ot, taki odruch wyniesiony z Hogwartu. Jeśli coś stało się w cieplarni (a uwierzcie, niejedno już się stało), to pierwsza rzecz, na którą trzeba było uważać, były dzieciaki. A jeśli już o zawodzie mowa - Garrett dał niezły pokaz swoich umiejętności. Eileen, chociaż przerażona obrotem tej z pozoru niewinnej sytuacji, zachowała zimną krew i nie zaczęła krzyczeć z przerażenia, chociaż nie miała bladego pojęcia, co może znajdować się w liście. W dodatku biała mgła ograniczyła jej pole widzenia.
- Jeśli mogę spytać - odchrząknęła. - Co się dzieje? Wszyscy cali i zdrowi?
Pierwszy rodzinny dramat miała już za sobą. Pozostało jeszcze tylko tłuczenie butelki szampana o drzwi i wspólna parapetówa.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Lyra beztrosko pałaszowała ciasto, które chwilę temu pokroił Garrett, mimowolnie przenosząc się do czasów dzieciństwa i wspominając wypieki matki. Eileen zrobiła im więc bardzo miłą niespodziankę, choć oczywiście Lyra zaakceptowałaby ją nawet bez ciasta. Podziwiała, że kobieta mimo obaw, jak zostanie przyjęta przez rodzinę, zdecydowała się tutaj przyjść i powiedziała im, kim jest. Wiele innych rodów mogłoby nie zaakceptować osoby zrodzonej ze zdrajcy krwi i jego nieczystokrwistej żony, ale dla Lyry to nie miało większego znaczenia.
- Tak, jest bardzo dobre – potwierdziła. Najwyraźniej rzeczywiście mieli podobny gust, przynajmniej w kwestiach słodkich przysmaków, bo jak z innymi sprawami, pewnie okaże się później. – Wpadnijcie do nas jeszcze kiedyś. Może sama też pobawię się w pieczenie ciasta na wasze przybycie? – zapewniła, mając nadzieję, że jej eksperyment będzie nadawał się do spożycia i poczęstowania kogokolwiek. Miała talent do malowania, ale w kwestii gotowania i pieczenia musiała się jeszcze wiele nauczyć. Nawet obserwowanie mamy od dzieciństwa nie sprawiło, że Lyrze nie zdarzały się rozmaite wpadki. Ale może z czasem, metodą prób i błędów uda jej się przygotowywać coś więcej niż najprostsze dania.
Nagle jednak w okno zastukała sowa. To Barry ruszył w tamtą stronę, by odebrać list, który, jak się okazało, był zaadresowany do niego. Nie spodziewając się takiego obrotu spraw, Lyra wróciła do rozmowy z Eileen, kiedy nagle dostrzegła kątem oka, że gdy tylko brat otworzył kopertę, ze środka buchnął połyskujący pył, osiadając na jego skórze.
- Barry...! - Umilkła i przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, patrząc, jak w miejscach dotkniętych przez proszek pojawiają się okropne bąble. Na szczęście to Garrett, wiedziony zawodowym doświadczeniem, pierwszy zareagował i szybko rzucił kilka zaklęć, sprawiając że koperta i jej zawartość zniknęły, zanim zdążyły wywołać więcej szkód zarówno Barry’emu, jak i pozostałym. Jednak jego skóra nadal była pokryta paskudnymi kurzajkami. Wyglądało to naprawdę okropnie.
Wstała, wyglądając, jakby chciała ruszyć w jego stronę, ale zatrzymała się w pół kroku.
- Co się stało, Barry? Dlaczego ktoś wysłał ci coś takiego?
Nie wiedziała o tym, czym zajmował się jej brat, kiedy według tego, co mówił, powinien uczyć się różdżkarstwa. Więc dlatego nie rozumiała też, w jakim celu ktoś mógłby wysyłać mu taki paskudny proszek. To jakiś niesympatyczny żart, czy może coś dużo poważniejszego?
- Mnie nic nie jest – powiedziała, kiedy odezwała się Eileen. – Ale Barry... – skinęła głową w stronę brata, mając nadzieję, że Garrett zna jakieś dobre przeciwzaklęcia na tą najwyraźniej czarnomagiczną substancję.
- Tak, jest bardzo dobre – potwierdziła. Najwyraźniej rzeczywiście mieli podobny gust, przynajmniej w kwestiach słodkich przysmaków, bo jak z innymi sprawami, pewnie okaże się później. – Wpadnijcie do nas jeszcze kiedyś. Może sama też pobawię się w pieczenie ciasta na wasze przybycie? – zapewniła, mając nadzieję, że jej eksperyment będzie nadawał się do spożycia i poczęstowania kogokolwiek. Miała talent do malowania, ale w kwestii gotowania i pieczenia musiała się jeszcze wiele nauczyć. Nawet obserwowanie mamy od dzieciństwa nie sprawiło, że Lyrze nie zdarzały się rozmaite wpadki. Ale może z czasem, metodą prób i błędów uda jej się przygotowywać coś więcej niż najprostsze dania.
Nagle jednak w okno zastukała sowa. To Barry ruszył w tamtą stronę, by odebrać list, który, jak się okazało, był zaadresowany do niego. Nie spodziewając się takiego obrotu spraw, Lyra wróciła do rozmowy z Eileen, kiedy nagle dostrzegła kątem oka, że gdy tylko brat otworzył kopertę, ze środka buchnął połyskujący pył, osiadając na jego skórze.
- Barry...! - Umilkła i przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, patrząc, jak w miejscach dotkniętych przez proszek pojawiają się okropne bąble. Na szczęście to Garrett, wiedziony zawodowym doświadczeniem, pierwszy zareagował i szybko rzucił kilka zaklęć, sprawiając że koperta i jej zawartość zniknęły, zanim zdążyły wywołać więcej szkód zarówno Barry’emu, jak i pozostałym. Jednak jego skóra nadal była pokryta paskudnymi kurzajkami. Wyglądało to naprawdę okropnie.
Wstała, wyglądając, jakby chciała ruszyć w jego stronę, ale zatrzymała się w pół kroku.
- Co się stało, Barry? Dlaczego ktoś wysłał ci coś takiego?
Nie wiedziała o tym, czym zajmował się jej brat, kiedy według tego, co mówił, powinien uczyć się różdżkarstwa. Więc dlatego nie rozumiała też, w jakim celu ktoś mógłby wysyłać mu taki paskudny proszek. To jakiś niesympatyczny żart, czy może coś dużo poważniejszego?
- Mnie nic nie jest – powiedziała, kiedy odezwała się Eileen. – Ale Barry... – skinęła głową w stronę brata, mając nadzieję, że Garrett zna jakieś dobre przeciwzaklęcia na tą najwyraźniej czarnomagiczną substancję.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Barry nie przewidywał takiego obrotu sprawy. Nie spodziewał się, że ktoś z jego klientów ośmieli się wysłać list z tajemniczą substancją. Nawet jak nie widział treści listu, który leżał na podłodze, to wiedział że ma przechlapane. Tylko jak to rozegrać wśród rodziny? Bo w sumie sama rodzina jest w tym pokoju.
Pozwolił bratu działać, bo sam i tak niewiele by w tym momencie zrobił. Jedynie to rozejrzał się szukając listu. Gdy go ujrzał, przeczekał, aż Garrett wrobi wszystko, co konieczne. Gdy koperta zniknęła, Barry pochylił się i wziął list ignorując polecenie brata, który stanowczo zakazał dotykania czegokolwiek. Przeczytał krótką notatkę i z obojętnym wzrokiem spojrzał na brata. Myśl... nie może się wydać twoja praca dla Burke'a. Coś z uczelnią... coś ze studiami... Uśmiechnął się lekko zgniatając list, który schował do kieszeni.
- Rywalizujemy z chłopakami. Nas jest piętnastu, a miejsc na specjalizacje tylko pięć. Ja jestem akurat w tej piątce, więc pewnie chcą mnie wyłączyć udając, że mam jakieś zakażenie. A nam wszystkim zależy na jak najszybszym uzyskaniu tytułu, bo nikomu nie chce się czekać. To tyle
Mówił spokojnie zerkając bez paniki na wszystkich po kolei. Chciał, by jemu uwierzyli i rzucili jakieś przeciwzaklęcie na te paskudne kurzajki. Natomiast w myślach ciągle miał zawartość listu. Zamierza sam to zbadać i w razie czego pozbyć się osoby, aby nie nakablowała na niego.
-To tylko kurzajki... Sam spójrz... znasz jakieś przeciwaklęcie na nie? Albo ktoś tu z obecnych? Wolałbym nie iść dzisiaj na zajęcia w kurzajkach na lewej ręce.
Westchnął i pokazał bratu lewą rękę, która do łokcia w większości byłą pokryta kurzajkami. Nawet podwinął rękaw, aby zobaczył, że na łokciu to się kończy. Niech no jemu to ktoś usunie i on zaraz stąd się zmyje. Będą mogli wtedy debatować, co się właściwie tutaj wydarzyło. Bo Barry nie ma zamiaru brać udział w tej dyskusji.
Pozwolił bratu działać, bo sam i tak niewiele by w tym momencie zrobił. Jedynie to rozejrzał się szukając listu. Gdy go ujrzał, przeczekał, aż Garrett wrobi wszystko, co konieczne. Gdy koperta zniknęła, Barry pochylił się i wziął list ignorując polecenie brata, który stanowczo zakazał dotykania czegokolwiek. Przeczytał krótką notatkę i z obojętnym wzrokiem spojrzał na brata. Myśl... nie może się wydać twoja praca dla Burke'a. Coś z uczelnią... coś ze studiami... Uśmiechnął się lekko zgniatając list, który schował do kieszeni.
- Rywalizujemy z chłopakami. Nas jest piętnastu, a miejsc na specjalizacje tylko pięć. Ja jestem akurat w tej piątce, więc pewnie chcą mnie wyłączyć udając, że mam jakieś zakażenie. A nam wszystkim zależy na jak najszybszym uzyskaniu tytułu, bo nikomu nie chce się czekać. To tyle
Mówił spokojnie zerkając bez paniki na wszystkich po kolei. Chciał, by jemu uwierzyli i rzucili jakieś przeciwzaklęcie na te paskudne kurzajki. Natomiast w myślach ciągle miał zawartość listu. Zamierza sam to zbadać i w razie czego pozbyć się osoby, aby nie nakablowała na niego.
-To tylko kurzajki... Sam spójrz... znasz jakieś przeciwaklęcie na nie? Albo ktoś tu z obecnych? Wolałbym nie iść dzisiaj na zajęcia w kurzajkach na lewej ręce.
Westchnął i pokazał bratu lewą rękę, która do łokcia w większości byłą pokryta kurzajkami. Nawet podwinął rękaw, aby zobaczył, że na łokciu to się kończy. Niech no jemu to ktoś usunie i on zaraz stąd się zmyje. Będą mogli wtedy debatować, co się właściwie tutaj wydarzyło. Bo Barry nie ma zamiaru brać udział w tej dyskusji.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Historia Renolda zawsze działała na niego wyłącznie w jeden sposób. Pierwszy raz usłyszał ją, gdy był jeszcze dzieckiem, a przez lata odbijała się echem po jego głowie, by potem wybuchnąć wraz z całą fontanną wyrzutów sumienia za kłamstwa, które niegdyś wypowie. Był zbyt prostym człowiekiem, by opływać w nieszczerości, każdy fałsz wbijał się szpilką w jego umysł i wywoływał uczucie pustki, które ostatnimi czasy towarzyszyło mu zdecydowanie zbyt często. Jak uciążliwa przyjaciółka, która kontrolowała każdy jego krok.
Po nagłym zamieszaniu zignorował niepokój w głosie Eileen i Lyry, wciąż działając instynktownie, jakby według zasad, których musiał przestrzegać w pracy. Podążanie tym torem myślowym weszło mu w krew - najpierw zadbaj o swoje bezpieczeństwo, potem o bezpieczeństwo wszystkich wkoło, na końcu zacznij działać w celu eliminowania zagrożenia. Wszystkimi środkami; czarna magia i wszystkie jej odnóża nie mogą się rozprzestrzeniać, są kompletnie nieprzewidywalne; ta dziedzina co rusz ewoluuje, stając się jeszcze groźniejszą, jeszcze bardziej niebezpieczną.
Spojrzał na Barry'ego z uwagą, w milczeniu wsłuchując się w jego wytłumaczenia; coś mu w nich zgrzytało, wymówka zdawała się naciągana, wydumana, sztuczna. Nie był to jednak odpowiedni czas, by brnąć w to dalej, ciągnąć brata za język, wymuszać na nim mimowolną spowiedź - nie wtedy, gdy mieli gości, gdy obok nich była Lyra, która powinna pozostać w niewiedzy. Z jej naiwnością tak było dla niej lepiej; wszystkie próby wprowadzenia siostry w dorosłe życie kończyły się klęską - utratą wspomnień, wplątaniem w nokturnowe sprawki i całym szeregiem nieprzyjemnych zbiegów okoliczności. Zdawała się potrzebować dwudziestoczterogodzinnej ochrony, a Garrett nie potrafił jej tego zapewnić. Chwilami rozważał nawet, czy najbezpieczniejszym rozwiązaniem nie byłoby odesłanie jej do domu, szczególnie teraz, gdy sprawa z ojcem zaczynała się uspokajać (choć wciąż nie otrzymał jednoznacznych wyjaśnień, nawet mimo kilkakrotnych wycieczek do Munga), a kontakt z matką odnowił się. Nie miał jednak serca kazać Lyrze rezygnować z marzeń, z pracy na Pokątnej, która była dla niej jedynym odskokiem od (wkrótce wojennej?) rzeczywistości.
Przyglądając się kurzajkom Barry'ego, pokręcił lekko głową.
- Eileen, nie specjalizujesz się może w magii uzdrowicielskiej? - spytał, patrząc na nią ciepło i przepraszająco, czując się nie najlepiej z tym, że musi wykorzystywać pomoc gościa; sytuacja okazała się jednak kryzysowa, a leczenie było dziedziną magii, której nie umiał pojąć. Tak naprawdę nawet nie próbował - od zawsze wiedział, jaki jest cel jego życia i zajmował się wyłącznie dziedzinami, które umożliwią mu pracę aurora; ćwiczył zaklęcia i obronę przed czarną magią jak szalony, eliksiry warzył tylko po to, by zdać egzaminy i nie upokorzyć się przed przeróżnymi komisjami. W jego życiu już wiele lat temu nastąpił podział - on walczył, narażał życie, by siać dobro, a jego rany, zarówno te powierzchowne, na ciele, jak i na duszy, leczyła...
O n a.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Po nagłym zamieszaniu zignorował niepokój w głosie Eileen i Lyry, wciąż działając instynktownie, jakby według zasad, których musiał przestrzegać w pracy. Podążanie tym torem myślowym weszło mu w krew - najpierw zadbaj o swoje bezpieczeństwo, potem o bezpieczeństwo wszystkich wkoło, na końcu zacznij działać w celu eliminowania zagrożenia. Wszystkimi środkami; czarna magia i wszystkie jej odnóża nie mogą się rozprzestrzeniać, są kompletnie nieprzewidywalne; ta dziedzina co rusz ewoluuje, stając się jeszcze groźniejszą, jeszcze bardziej niebezpieczną.
Spojrzał na Barry'ego z uwagą, w milczeniu wsłuchując się w jego wytłumaczenia; coś mu w nich zgrzytało, wymówka zdawała się naciągana, wydumana, sztuczna. Nie był to jednak odpowiedni czas, by brnąć w to dalej, ciągnąć brata za język, wymuszać na nim mimowolną spowiedź - nie wtedy, gdy mieli gości, gdy obok nich była Lyra, która powinna pozostać w niewiedzy. Z jej naiwnością tak było dla niej lepiej; wszystkie próby wprowadzenia siostry w dorosłe życie kończyły się klęską - utratą wspomnień, wplątaniem w nokturnowe sprawki i całym szeregiem nieprzyjemnych zbiegów okoliczności. Zdawała się potrzebować dwudziestoczterogodzinnej ochrony, a Garrett nie potrafił jej tego zapewnić. Chwilami rozważał nawet, czy najbezpieczniejszym rozwiązaniem nie byłoby odesłanie jej do domu, szczególnie teraz, gdy sprawa z ojcem zaczynała się uspokajać (choć wciąż nie otrzymał jednoznacznych wyjaśnień, nawet mimo kilkakrotnych wycieczek do Munga), a kontakt z matką odnowił się. Nie miał jednak serca kazać Lyrze rezygnować z marzeń, z pracy na Pokątnej, która była dla niej jedynym odskokiem od (wkrótce wojennej?) rzeczywistości.
Przyglądając się kurzajkom Barry'ego, pokręcił lekko głową.
- Eileen, nie specjalizujesz się może w magii uzdrowicielskiej? - spytał, patrząc na nią ciepło i przepraszająco, czując się nie najlepiej z tym, że musi wykorzystywać pomoc gościa; sytuacja okazała się jednak kryzysowa, a leczenie było dziedziną magii, której nie umiał pojąć. Tak naprawdę nawet nie próbował - od zawsze wiedział, jaki jest cel jego życia i zajmował się wyłącznie dziedzinami, które umożliwią mu pracę aurora; ćwiczył zaklęcia i obronę przed czarną magią jak szalony, eliksiry warzył tylko po to, by zdać egzaminy i nie upokorzyć się przed przeróżnymi komisjami. W jego życiu już wiele lat temu nastąpił podział - on walczył, narażał życie, by siać dobro, a jego rany, zarówno te powierzchowne, na ciele, jak i na duszy, leczyła...
O n a.
[bylobrzydkobedzieladnie]
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 30.03.17 23:18, w całości zmieniany 1 raz
Cała ta sytuacja była jakoś skomplikowana, a zarazem bajecznie prosta, wręcz banalna. Do ich pokoju wleciała sowa niosąca list - nic podejrzanego, prawda? Barry go otworzył, w twarz sypnęło mu jakimś pyłem, na rękach pojawiły się krosty - prosty ciąg przyczynowo-skutkowy. Garry zareagował, mleczna mgła zalała pokój - przewidywalna konsekwencja całego tego zdarzenia. Pozostawała tylko jedna rzecz do rozpracowania, a mianowicie, skąd się do cholery to wzięło?! Jakoś nie przekonały ją dziwne wytłumaczenia dotyczące zakładów męsko-męskich w temacie rywalizowania ze sobą o stołki w pracy. Może dlatego, że słyszała podobne wymówki przez cały rok szkolny w Hogwarcie i zwyczajnie nie robiło to na niej wrażenia.
- Nie, nie znam się na niej. Barry, powinieneś iść z tym do Munga - podeszła bliżej, by móc przyjrzeć się krostom na dłoni. - Nie wygląda to dobrze. W proszku mógł być sok z Mimbulusa zaprawiony jakimiś nieprzyjemnymi składnikami... albo eliksirami. Albo, co gorsza, jad Tentakuli. Jeśli tak, to naprawdę musisz iść do Munga.
Spróbowała powąchać powietrze, które unosiło się jeszcze wokół koperty, ale nie wyczuła niczego, co mogłoby kojarzyć jej się z wonią wysuszonych liści Jadowitej Tentakuli. Koperta, zneutralizowana zaklęciami rzuconymi przez Garry'ego, przestała być niebezpieczna, a tym samym nie wydzielała już charakterystycznego aromatu, który Eileen mogłaby poznać. Uraczyłaby ich większą ilością florystycznego bełkotu, ale w tej chwili zdecydowanie bardziej zależało jej na pierwszym wrażeniu, niż na dokładnym (i na pewno niepotrzebnym) wyjaśnieniu domniemanego pochodzenia tego pyłu.
(nie bijcie za długość )
- Nie, nie znam się na niej. Barry, powinieneś iść z tym do Munga - podeszła bliżej, by móc przyjrzeć się krostom na dłoni. - Nie wygląda to dobrze. W proszku mógł być sok z Mimbulusa zaprawiony jakimiś nieprzyjemnymi składnikami... albo eliksirami. Albo, co gorsza, jad Tentakuli. Jeśli tak, to naprawdę musisz iść do Munga.
Spróbowała powąchać powietrze, które unosiło się jeszcze wokół koperty, ale nie wyczuła niczego, co mogłoby kojarzyć jej się z wonią wysuszonych liści Jadowitej Tentakuli. Koperta, zneutralizowana zaklęciami rzuconymi przez Garry'ego, przestała być niebezpieczna, a tym samym nie wydzielała już charakterystycznego aromatu, który Eileen mogłaby poznać. Uraczyłaby ich większą ilością florystycznego bełkotu, ale w tej chwili zdecydowanie bardziej zależało jej na pierwszym wrażeniu, niż na dokładnym (i na pewno niepotrzebnym) wyjaśnieniu domniemanego pochodzenia tego pyłu.
(nie bijcie za długość )
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ta sytuacja z Barrym była naprawdę bardzo dziwna. Lyrze trudno było uwierzyć w jego wymówkę, tym bardziej, że miała wrażenie, że wymyślił ją zaskakująco szybko. Chociaż rzeczywiście była osóbką naiwną i prostolinijną, nawet ona potrafiła wyczuć, że coś tu jest nie w porządku, i może wcale nie chodzić o zwykłe sprzeczki z kolegami także uczącymi się różdżkarstwa razem z jej bratem. Ale może tylko jej się wydawało? Wolałaby, żeby chodziło tylko o coś błahego.
Czuła, że każde z nich zastanawiało się nad prawdopodobną przyczyną zajścia. Jej spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Garrettcie, miała nadzieję, że jego aurorski zmysł się sprawdzi i uda mu się ustalić, o co w tym chodziło. Na szczęście jednak nie wiedziała, jakie myśli krążyły teraz w jego głowie, bo z pewnością nie spodobałoby jej się, że znowu próbuje trzymać ją z daleka od czegoś, co dotyczyło także jej rodziny.
Żałowała, że nie może pomóc Barry’emu w żaden konkretny sposób. Niestety nie znała się na tego rodzaju czarach, co może było błędem.
- Niestety także nie umiem rzucać zaklęć leczniczych – powiedziała, patrząc smętnie na pokryte bąblami ręce brata. – Myślę, że profesor Wilde... to znaczy, Eileen ma rację, powinieneś pójść z tym do jakiegoś uzdrowiciela i to jak najszybciej. To wygląda naprawdę paskudnie.
Lyra zdecydowanie nie przepadała za Mungiem, spędziła tam tyle czasu, że z pewnością wystarczy jej do końca życia, ale wyglądało na to, że Barry nie miał wyboru, bo żadne z nich nie znało się na magii leczniczej, nawet Garrett, choć niewątpliwie zadziałał bardzo szybko i w przemyślany sposób, pozbywając się koperty z proszkiem. Gdzie według słów nauczycielki zielarstwa, mogły znajdować się naprawdę nieprzyjemne i szkodliwe składniki i Barry sporo ryzykował, bagatelizując to.
Wyglądało na to, że ich przyjemne, beztroskie popołudnie, spędzone w nieoczekiwanie powiększonym rodzinnym gronie, dobiegło końca. Westchnęła cicho, opierając się o szafkę w pobliżu Garretta i splatając ręce na piersi, przez co w połączeniu ze spojrzeniem, jakie mu posyłała, wyglądała niemal jak młodsza i ruda wersja ich matki. Miała nadzieję, że Barry w końcu ustąpi i zgodzi się udać do uzdrowiciela, choć przypuszczała, że będzie się wykręcać. Zresztą, ona pewnie też by się wykręcała, mając na uwadze swoje nieprzyjemne doświadczenia...
Czuła, że każde z nich zastanawiało się nad prawdopodobną przyczyną zajścia. Jej spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Garrettcie, miała nadzieję, że jego aurorski zmysł się sprawdzi i uda mu się ustalić, o co w tym chodziło. Na szczęście jednak nie wiedziała, jakie myśli krążyły teraz w jego głowie, bo z pewnością nie spodobałoby jej się, że znowu próbuje trzymać ją z daleka od czegoś, co dotyczyło także jej rodziny.
Żałowała, że nie może pomóc Barry’emu w żaden konkretny sposób. Niestety nie znała się na tego rodzaju czarach, co może było błędem.
- Niestety także nie umiem rzucać zaklęć leczniczych – powiedziała, patrząc smętnie na pokryte bąblami ręce brata. – Myślę, że profesor Wilde... to znaczy, Eileen ma rację, powinieneś pójść z tym do jakiegoś uzdrowiciela i to jak najszybciej. To wygląda naprawdę paskudnie.
Lyra zdecydowanie nie przepadała za Mungiem, spędziła tam tyle czasu, że z pewnością wystarczy jej do końca życia, ale wyglądało na to, że Barry nie miał wyboru, bo żadne z nich nie znało się na magii leczniczej, nawet Garrett, choć niewątpliwie zadziałał bardzo szybko i w przemyślany sposób, pozbywając się koperty z proszkiem. Gdzie według słów nauczycielki zielarstwa, mogły znajdować się naprawdę nieprzyjemne i szkodliwe składniki i Barry sporo ryzykował, bagatelizując to.
Wyglądało na to, że ich przyjemne, beztroskie popołudnie, spędzone w nieoczekiwanie powiększonym rodzinnym gronie, dobiegło końca. Westchnęła cicho, opierając się o szafkę w pobliżu Garretta i splatając ręce na piersi, przez co w połączeniu ze spojrzeniem, jakie mu posyłała, wyglądała niemal jak młodsza i ruda wersja ich matki. Miała nadzieję, że Barry w końcu ustąpi i zgodzi się udać do uzdrowiciela, choć przypuszczała, że będzie się wykręcać. Zresztą, ona pewnie też by się wykręcała, mając na uwadze swoje nieprzyjemne doświadczenia...
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wkurzało go to, że wszyscy tu obecni traktowali go, jakby był ofiarą jakiegoś niebezpiecznego eksperymentu. Już chrzanić to, że podał pierwszą lepszą wymówkę, by jeszcze bardziej się nie czepiali. Sam czuje się dobrze. Nic go nie boli, nie szczypie, nie dzieje się nic złego. Czemu u licha wszyscy napierają, aby poszedł się zbadać? Spojrzał niezadowolony na twarze wszystkich obecnych. Mung? Jad czegośtam? Czy oni upadli na głowę? On tam nie pójdzie. Za żadne skarby! Musieliby go chyba tam siłą doprowadzić i dodatkowo przywiązać do łóżka, bo uważa że tylko marnowałby czas i łóżko jakiemuś innemu pacjentowi.
Westchnął cicho i spojrzał w kierunku wyjścia. Tylko trójka muszkieterów dzieli jego od wyjścia z tego dramatu rudzielcowego. Zirytowany ich postawą i głupotą, dotknął lewe ramię prawą dłonią i pokazał im czystą dłoń.
- Czy to według Was wygląda na coś zaraźliwego? DOBRZE się czuję i nie potrzebuję fachowego łóżka po to, aby ktoś mi powiedział, że mam kurzajki.
Nie da się wrobić w wizytę pierwszego kontaktu z jakimś frajerem. On sam jest dobrym lekarzem i wie, co mu dolega. Przynajmniej w tej chwili. Z resztą, gdyby czuł się źle, to pewnie by to teraz zauważyli. I jak to on, nie zamierzał pozostać tylko na oparciu swych słów. Bo kto by jego słuchał i odpuściłby zbędną wizytę? Postanowił szybko działać i skierował swe zirytowane spojrzenie w kierunku brata. Domyślał się, że nie odpuści, więc szybko lewą ręką dotknął jego prawej reki. Owszem, zaryzykował tym sporo, bo brat trzyma w tej dłoni różdzkę. Lecz nie była ona w niego skierowana, więc jest duża możliwość, że udało się dostatecznie długo dotknąć brata aby dowieść, że te kurzajki nie są zaraźliwe.
- I co, masz cokolwiek?
Westchnął cicho i spojrzał w kierunku wyjścia. Tylko trójka muszkieterów dzieli jego od wyjścia z tego dramatu rudzielcowego. Zirytowany ich postawą i głupotą, dotknął lewe ramię prawą dłonią i pokazał im czystą dłoń.
- Czy to według Was wygląda na coś zaraźliwego? DOBRZE się czuję i nie potrzebuję fachowego łóżka po to, aby ktoś mi powiedział, że mam kurzajki.
Nie da się wrobić w wizytę pierwszego kontaktu z jakimś frajerem. On sam jest dobrym lekarzem i wie, co mu dolega. Przynajmniej w tej chwili. Z resztą, gdyby czuł się źle, to pewnie by to teraz zauważyli. I jak to on, nie zamierzał pozostać tylko na oparciu swych słów. Bo kto by jego słuchał i odpuściłby zbędną wizytę? Postanowił szybko działać i skierował swe zirytowane spojrzenie w kierunku brata. Domyślał się, że nie odpuści, więc szybko lewą ręką dotknął jego prawej reki. Owszem, zaryzykował tym sporo, bo brat trzyma w tej dłoni różdzkę. Lecz nie była ona w niego skierowana, więc jest duża możliwość, że udało się dostatecznie długo dotknąć brata aby dowieść, że te kurzajki nie są zaraźliwe.
- I co, masz cokolwiek?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia z jadalnią
Szybka odpowiedź