Poczekalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Poczekalnia
Jest to długi korytarz z poustawianymi przy ścianach długimi rzędami krzeseł; ofiary śmigają środkiem sali na magicznie unoszonych noszach, czarodzieje o bardziej stabilnym stanie oraz ich przyjaciele zajmują miejsce na niewygodnych siedzeniach. Cisza niemal drga powietrzem; ponura atmosfera zniecierpliwienia mrozi krew w żyłach. Na ścianie widnieje tablica oprawiona w drewniane ramy, na której rozpisano plan szpitala.
PODZIEMIA, POZIOM I: Prosektorium (kostnica, chłodnica, archiwa);
Parter: WYPADKI PRZEDMIOTOWE (eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, kraksy miotlarskie etc.);
Piętro I: URAZY MAGIZOOLOGICZNE (ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce etc.);
Piętro II: ZAKAŻENIA MAGICZNE (choroby zakaźne, np: smocza ospa, znikanie epidemiczne, skrofungulus etc.);
Piętro III: URAZY MAGIPSYCHIATRYCZNE (nerwica, szoki, homoseksualizm, amnezje, urazy psychiczne etc.);
Piętro IV: ZATRUCIA ELIKSILARNE I ROŚLINNE (wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.);
Piętro V: URAZY POZAKLĘCIOWE (uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia etc.);
Piętro VI: SKLEP i HERBACIARNIA dla odwiedzających.
PODZIEMIA, POZIOM I: Prosektorium (kostnica, chłodnica, archiwa);
Parter: WYPADKI PRZEDMIOTOWE (eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, kraksy miotlarskie etc.);
Piętro I: URAZY MAGIZOOLOGICZNE (ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce etc.);
Piętro II: ZAKAŻENIA MAGICZNE (choroby zakaźne, np: smocza ospa, znikanie epidemiczne, skrofungulus etc.);
Piętro III: URAZY MAGIPSYCHIATRYCZNE (nerwica, szoki, homoseksualizm, amnezje, urazy psychiczne etc.);
Piętro IV: ZATRUCIA ELIKSILARNE I ROŚLINNE (wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.);
Piętro V: URAZY POZAKLĘCIOWE (uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia etc.);
Piętro VI: SKLEP i HERBACIARNIA dla odwiedzających.
Widocznie jeszcze nie nadszedł czas Raidena, tak samo, jak nie nadszedł czas Sophii, skoro leżała bezpiecznie w jednej z sal Munga podczas gdy kilku innych aurorów zginęło w tamtej okropnej akcji. Może życie miało dla nich swoje plany, a może ich rodzina wyczerpała na razie limit tragedii. Tak czy inaczej oboje tu byli i mogli mówić o dużym szczęściu. Razem musieli przetrwać ten trudny i nieprzewidywalny czas.
Rodzina zawsze była dla Sophii bardzo ważna, choć ostatnie miesiące uszczupliły ją, i z tej najbliższej rodziny pozostał tylko brat. Rodziców nie było, pozostały po nich tylko wspomnienia i należące do nich rzeczy, a dom wypełniała cisza. Oczywiście mieli innych krewnych, choćby Johna, który ostatnimi czasy zainteresował się dziećmi swojego brata, ale nadal czuła nieznośną pustkę na myśl o tym, że straciła rodziców i mogła utracić również Raidena. Szalała z niepokoju tamtego dnia, gdy trafił na oddział, i uzdrowiciele musieli ją odprowadzić z powrotem do jej sali, grożąc przywiązaniem do łóżka, jeśli wciąż będzie się kręcić pod jego salą. Gdy w końcu pozwolono jej do niego wejść, usiadła przy jego łóżku i miała ochotę się rozpłakać z ulgi, że żyje, ale i smutku, że musiał tyle przejść i cierpiał.
Teraz wyglądał lepiej niż wtedy, ale wciąż wydawał się cieniem dawnego siebie. Zniknął gdzieś ten postawny mężczyzna, zastąpiony przez osłabionego i pokrytego bliznami, o którego instynktownie chciała się zatroszczyć, choć zazwyczaj to on, jako ten starszy, troszczył się o nią. Przynajmniej w dawnych czasach, bo kiedy wrócił do kraju, okazało się, że Sophia jest już dorosłą kobietą po aurorskim kursie i dawno przestała być psotnym, roztrzepanym dzieckiem z tendencjami do pakowania się w kłopoty. No dobra, w kłopoty wciąż wpadała, ale było to wpisane w fach aurora.
- Najwyraźniej uważają, że wciąż nie wyzdrowiałeś na tyle, żeby stąd wyjść. I chyba muszę się z nimi zgodzić, choć jak wiesz, sama nie znoszę zostawać tu dłużej niż konieczne – rzekła. Choć teraz każde miejsce było cenne przy tylu nowych rannych, którzy pojawili się w związku z anomaliami, stan Raidena najwyraźniej nie pozwalał na wcześniejsze zwolnienie. – Bardzo cię boli? – zapytała, widząc, jak się krzywił, jak każdy krok wydawał się dla niego ciężki. Nawet nie chciała sobie tego wyobrażać, nie na darmo mówiło się, że poparzenia to jedne z najbardziej bolesnych ran.
Ale w końcu usiedli w kącie, gdzie w cieniu rozłożystej rośliny mieli szansę na chociaż chwilę prywatności.
- W obecnym czasie każdy pracownik jest cenny, chociaż przez ten chaos trudno do końca ogarnąć, co się dzieje i co właściwie powinnam robić – wyznała. Szef Biura Aurorów zginął, w ministerstwie w dziwnych okolicznościach zmieniły się rządy, odwracano niedawno poczynione zmiany, jak dekrety, wyjście z konfederacji czy przebudowę niektórych departamentów, i do tego wszystkiego dochodziły anomalie! Nic dziwnego, że na myśl o tym wszystkim Sophię niemal zaczynała boleć głowa, tym bardziej, że za sprawą Zakonu mimo wszystko wiedziała trochę więcej o pewnych sprawach. I naprawdę nie ufała ministerstwu, ale była wierna swojej aurorskiej misji i chęci czynienia dobra.
- Byłabym bardzo ostrożna z orzekaniem, czy jest martwy, choć to rozwiązałoby wiele problemów – to oznaczałoby koniec zagrożenia z jego strony, zwłaszcza po tych wszystkich odrażających rzeczach z nim związanych, o jakich się dowiedziała. Ale radość z jego odejścia mogłaby okazać się przedwczesna, skoro nie było dowodów jego śmierci. Odejście kogoś tak przesiąkniętego złem mogłoby jednak rozwiązać niektóre problemy i przywrócić spokój.
Najwyraźniej nie wspomniała bratu zbyt wiele o nowych zmianach, i nikt inny też mu nie wspomniał, skoro wydawał się tak zaskoczony. Sama też była, gdy to usłyszała. Ostatniego dnia kwietnia leżała w Mungu i próbowała się dostać do brata, który trafił tam akurat tego dnia. A w nocy nastały anomalie. Westchnęła tylko i wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni zwinięty w rulon egzemplarz „Proroka codziennego” z dnia czwartego maja i podała go bratu.
- Cóż, spodziewałam się, że ten temat może cię zainteresować – powiedziała, a kącik jej ust lekko drgnął. – Anomalie miały choć jeden dobry skutek, że nie doszło do tej akcji... Choć mugole i tak nie mogą żyć spokojnie, bo ich też to dotknęło. – Wciąż była ciekawa, czym były anomalie i czy miały coś wspólnego z działaniami ministerstwa lub Grindelwalda.
Zamyśliła się na moment, wpatrując się w przestrzeń i zastanawiając się, co przyniosą kolejne dni, czy coś zacznie się poprawiać, czy może czekały ich wszystkich nowe problemy. Ale gdy usłyszała pytanie o dokumenty, wyrwała się z chwilowej zadumy.
- Nie uczestniczę w tej sprawie, ale zobaczę, co da się zrobić. Jeśli uda mi się zdobyć jakieś materiały, przyniosę ci je. Twoi współpracownicy nic nie wspominali? – zdziwiła się. W końcu Raiden uczestniczył w tamtej sprawie, dlaczego więc trzymano go z daleka? Może po prostu czekano, aż wróci do czynnej pracy?
- Co właściwie się tam wydarzyło? – zapytała nagle, zaintrygowana jego ostatnimi słowami. Oczywiście znała wersję podawaną przez gazety oraz tą krążącą w Biurze Aurorów, ale nie miała pojęcia, jak wyglądało to z perspektywy brata. Póki był w beznadziejnym stanie i limitowano jej dostęp do niego, nie zadawała żadnych szczegółowych pytań. Ale bardzo chciała wiedzieć.
Rodzina zawsze była dla Sophii bardzo ważna, choć ostatnie miesiące uszczupliły ją, i z tej najbliższej rodziny pozostał tylko brat. Rodziców nie było, pozostały po nich tylko wspomnienia i należące do nich rzeczy, a dom wypełniała cisza. Oczywiście mieli innych krewnych, choćby Johna, który ostatnimi czasy zainteresował się dziećmi swojego brata, ale nadal czuła nieznośną pustkę na myśl o tym, że straciła rodziców i mogła utracić również Raidena. Szalała z niepokoju tamtego dnia, gdy trafił na oddział, i uzdrowiciele musieli ją odprowadzić z powrotem do jej sali, grożąc przywiązaniem do łóżka, jeśli wciąż będzie się kręcić pod jego salą. Gdy w końcu pozwolono jej do niego wejść, usiadła przy jego łóżku i miała ochotę się rozpłakać z ulgi, że żyje, ale i smutku, że musiał tyle przejść i cierpiał.
Teraz wyglądał lepiej niż wtedy, ale wciąż wydawał się cieniem dawnego siebie. Zniknął gdzieś ten postawny mężczyzna, zastąpiony przez osłabionego i pokrytego bliznami, o którego instynktownie chciała się zatroszczyć, choć zazwyczaj to on, jako ten starszy, troszczył się o nią. Przynajmniej w dawnych czasach, bo kiedy wrócił do kraju, okazało się, że Sophia jest już dorosłą kobietą po aurorskim kursie i dawno przestała być psotnym, roztrzepanym dzieckiem z tendencjami do pakowania się w kłopoty. No dobra, w kłopoty wciąż wpadała, ale było to wpisane w fach aurora.
- Najwyraźniej uważają, że wciąż nie wyzdrowiałeś na tyle, żeby stąd wyjść. I chyba muszę się z nimi zgodzić, choć jak wiesz, sama nie znoszę zostawać tu dłużej niż konieczne – rzekła. Choć teraz każde miejsce było cenne przy tylu nowych rannych, którzy pojawili się w związku z anomaliami, stan Raidena najwyraźniej nie pozwalał na wcześniejsze zwolnienie. – Bardzo cię boli? – zapytała, widząc, jak się krzywił, jak każdy krok wydawał się dla niego ciężki. Nawet nie chciała sobie tego wyobrażać, nie na darmo mówiło się, że poparzenia to jedne z najbardziej bolesnych ran.
Ale w końcu usiedli w kącie, gdzie w cieniu rozłożystej rośliny mieli szansę na chociaż chwilę prywatności.
- W obecnym czasie każdy pracownik jest cenny, chociaż przez ten chaos trudno do końca ogarnąć, co się dzieje i co właściwie powinnam robić – wyznała. Szef Biura Aurorów zginął, w ministerstwie w dziwnych okolicznościach zmieniły się rządy, odwracano niedawno poczynione zmiany, jak dekrety, wyjście z konfederacji czy przebudowę niektórych departamentów, i do tego wszystkiego dochodziły anomalie! Nic dziwnego, że na myśl o tym wszystkim Sophię niemal zaczynała boleć głowa, tym bardziej, że za sprawą Zakonu mimo wszystko wiedziała trochę więcej o pewnych sprawach. I naprawdę nie ufała ministerstwu, ale była wierna swojej aurorskiej misji i chęci czynienia dobra.
- Byłabym bardzo ostrożna z orzekaniem, czy jest martwy, choć to rozwiązałoby wiele problemów – to oznaczałoby koniec zagrożenia z jego strony, zwłaszcza po tych wszystkich odrażających rzeczach z nim związanych, o jakich się dowiedziała. Ale radość z jego odejścia mogłaby okazać się przedwczesna, skoro nie było dowodów jego śmierci. Odejście kogoś tak przesiąkniętego złem mogłoby jednak rozwiązać niektóre problemy i przywrócić spokój.
Najwyraźniej nie wspomniała bratu zbyt wiele o nowych zmianach, i nikt inny też mu nie wspomniał, skoro wydawał się tak zaskoczony. Sama też była, gdy to usłyszała. Ostatniego dnia kwietnia leżała w Mungu i próbowała się dostać do brata, który trafił tam akurat tego dnia. A w nocy nastały anomalie. Westchnęła tylko i wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni zwinięty w rulon egzemplarz „Proroka codziennego” z dnia czwartego maja i podała go bratu.
- Cóż, spodziewałam się, że ten temat może cię zainteresować – powiedziała, a kącik jej ust lekko drgnął. – Anomalie miały choć jeden dobry skutek, że nie doszło do tej akcji... Choć mugole i tak nie mogą żyć spokojnie, bo ich też to dotknęło. – Wciąż była ciekawa, czym były anomalie i czy miały coś wspólnego z działaniami ministerstwa lub Grindelwalda.
Zamyśliła się na moment, wpatrując się w przestrzeń i zastanawiając się, co przyniosą kolejne dni, czy coś zacznie się poprawiać, czy może czekały ich wszystkich nowe problemy. Ale gdy usłyszała pytanie o dokumenty, wyrwała się z chwilowej zadumy.
- Nie uczestniczę w tej sprawie, ale zobaczę, co da się zrobić. Jeśli uda mi się zdobyć jakieś materiały, przyniosę ci je. Twoi współpracownicy nic nie wspominali? – zdziwiła się. W końcu Raiden uczestniczył w tamtej sprawie, dlaczego więc trzymano go z daleka? Może po prostu czekano, aż wróci do czynnej pracy?
- Co właściwie się tam wydarzyło? – zapytała nagle, zaintrygowana jego ostatnimi słowami. Oczywiście znała wersję podawaną przez gazety oraz tą krążącą w Biurze Aurorów, ale nie miała pojęcia, jak wyglądało to z perspektywy brata. Póki był w beznadziejnym stanie i limitowano jej dostęp do niego, nie zadawała żadnych szczegółowych pytań. Ale bardzo chciała wiedzieć.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Carterów ciężko było zabić i pomimo okrutnie rozpoczętego roku nie oznaczało to, że dalsza część miała być dla nich równie tragiczna. Podobnie jak on jego siostra była twardą postacią i jeśli już ktoś miał dodawać mu sił to właśnie ona. Mieli tylko siebie, a równocześnie ta świadomość czyniła ich bardziej świadomymi tego, co może się wydarzyć, gdy zabraknie chociażby jednego z rodzeństwa. Jeszcze nie nadszedł ich czas i zamierzał to porządnie wykorzystać. Musieli radzić sobie najlepiej jak się dało, ale najwidoczniej nie tylko oni się o siebie martwili. Dziki fart lub zrządzenie wyższej siły utrzymało Raidena przy życiu. Wciąż miał lekkie zaniki pamięci, jednak gdy tylko dostał samopiszące się pióro, dyktował wszystko, co tylko mu się przypominało. O dziwo nie dotyczyło to jedynie wydarzeń sprzed samego wypadku, a świadomości między innymi posiadania w domu jeszcze kogoś prócz Sophii. Miało to wkrótce przejść jednak fakt że nie zamartwiał się o Artis, że nawet o niej nie myślał nie przeszedł mu przez głowę. Później miał dziękować w duchu Merlinowi, że był nieprzytomny i nie widział szału obu kobiet nad swoją głupotą i tym co się wydarzyło. Lub mogło się wydarzyć. Na szczęście jedną z nich miał przed sobą i wszystko wydawało się lepsze, gdy Sophia był tuż obok.
Nie chciał, żeby mu współczuła. Wiedział, że wyglądał jak ostatnie łajno, jednak nie mógł jej powstrzymać przed tym by przyszła. Kto by próbował, gorzko by tego pożałować. Na pewno nie przypominał dawnego siebie, ale znał swoje możliwości. Gdy tylko poczuje przypływ sił i wyjdzie ze szpitala, zrobi wszystko by wrócić do formy. Nie zamierzał bezczynnie czekać, aż zacznie tyć i przyrośnie do fotela. Ta wizja była jeszcze większym koszmarem od bycia paskudnym. Skrzywił się na samą mieszankę tych słów. Nie raz już wpadał w kłopoty i zawsze potrafił się z nich podnieść. Tym razem nie miało być inaczej i wystarczyło jeszcze parę dni, a już przestanie odczuwać ból przy każdym poruszeniu się.
- Mogą mnie tu przytrzymać, ale nie zamierzam zmarnować tych dni na słuchaniu gliniarzy i aurorów na temat tego, co się wydarzyło przed zapadnięciem się budynku - nawet w jego ustach te słowa brzmiały kuriozalnie. Kto mógłby to przeżyć? Jeśli z tego wyjdzie to nie odpuści Aspenowi już nigdy. Znowu się okazało, że Carterowie byli górą w tej walce stróżów prawa. Tego nie dało się pobić. Na wspomnienie kuzyna Raiden uśmiechnął się pod nosem. - Przeżyję - odparł, rzucając siostrze spojrzenie spod byka, gdy spytała o ból. Czy zresztą spodziewała się, że odpowie jej po prawdzie jak beznadziejny był to stan? Zupełnie jakby miała mu odpaść skóra? Tak... Na pewno by ją tym zainspirował. Do skakania po medykach, by dali mu więcej leków na znieczulenie. A on podziękował za taką opiekę. Nie zamierzał przyjmować otumaniających jego umysł ziółek i eliksirów. A co jeśli miały wpłynąć na jego koncentrację i myślenie za jakiś czas? Czy ktokolwiek to kontrolował? Kiedykolwiek?
- Na pewno cię odpowiednio pokierują. Skoro Rogers zginął szybko wyznaczą jego następcę o ile już tego nie zrobili. Zachowanie służb porządkowych w harmonii pomimo chaosu jest sprawą pierwszorzędną - odpowiedział, powołując się na doświadczenie i regulamin, który musiał w końcu znać bez zająknięcia na blachę. - Cywile nie mogą widzieć, że rząd nie wie, co się dzieje. Szybko sformułują wasze szyki. Mogę być tego pewien - dodał, uśmiechając się porozumiewawczo. Chociaż jeśli jeszcze tego nie zrobili, zajmowało im to zdecydowanie za dużo czasu. Wszyscy wiedzieli już że dyrektor Hogwartu przepadł, ale nikt nie znalazł ciała. Albo więc rozpłynął się w powietrzu, albo jeszcze gdzieś był i czaił się by uderzyć. Cholerne bydle... Zaraz jednak zajął się wspomnianym Prorokiem Codziennym i szybko przejechał wzrokiem najważniejsze kolumny, nie pomijając żadnego szczegółu. I chociaż nie ufał tej gazecie, zawierała wiele zmian. Słuchał przy okazji bardzo uważnie swojej siostry, jednak nie odzywał się, dając jej w spokoju mówić. - Docenię każdą twoją pomoc. Wiesz jak to jest leżeć bezczynnie. Zaraz będę prowadził dochodzenie w sprawie zaginionych protez, jeśli niczego nie złapię - odparł, wzdychając i wywracając oczami. Spoważniał jednak, gdy siostra zadała t o pytanie. Musiało paść i żałował, że miał jej tak mało do powiedzenia. - Nie pamiętam całości. Jedynie twarze, uczucia... Dźwięki, ale... Był tam jakiś czarodziej. Wydaje mi się, że to właśnie on wywołał ten chaos. Pamiętam tylko krzyki i ciemność. Ludzie pytali mnie tak wiele razy o to samo, jednak czuję niepokój przed tą pustką. Nie oznacza to że zrezygnuję. Staram się ze wszystkich sił przypomnieć co to było. Kto to był. Wiem tylko, że chyba kojarzyłem ten głos... Okropny - mruknął, po czym podniósł spojrzenie na siostrę. Milczał przez chwilę, nie chcąc jej kłamać, ale nie przypominał sobie nic więcej. Za dzień lub dwa miał mieć zdecydowanie szerszy obraz. - A jak w domu? - spytał nieco lżej, chcąc nadać też delikatniejszego trybu rozmowie.
Nie chciał, żeby mu współczuła. Wiedział, że wyglądał jak ostatnie łajno, jednak nie mógł jej powstrzymać przed tym by przyszła. Kto by próbował, gorzko by tego pożałować. Na pewno nie przypominał dawnego siebie, ale znał swoje możliwości. Gdy tylko poczuje przypływ sił i wyjdzie ze szpitala, zrobi wszystko by wrócić do formy. Nie zamierzał bezczynnie czekać, aż zacznie tyć i przyrośnie do fotela. Ta wizja była jeszcze większym koszmarem od bycia paskudnym. Skrzywił się na samą mieszankę tych słów. Nie raz już wpadał w kłopoty i zawsze potrafił się z nich podnieść. Tym razem nie miało być inaczej i wystarczyło jeszcze parę dni, a już przestanie odczuwać ból przy każdym poruszeniu się.
- Mogą mnie tu przytrzymać, ale nie zamierzam zmarnować tych dni na słuchaniu gliniarzy i aurorów na temat tego, co się wydarzyło przed zapadnięciem się budynku - nawet w jego ustach te słowa brzmiały kuriozalnie. Kto mógłby to przeżyć? Jeśli z tego wyjdzie to nie odpuści Aspenowi już nigdy. Znowu się okazało, że Carterowie byli górą w tej walce stróżów prawa. Tego nie dało się pobić. Na wspomnienie kuzyna Raiden uśmiechnął się pod nosem. - Przeżyję - odparł, rzucając siostrze spojrzenie spod byka, gdy spytała o ból. Czy zresztą spodziewała się, że odpowie jej po prawdzie jak beznadziejny był to stan? Zupełnie jakby miała mu odpaść skóra? Tak... Na pewno by ją tym zainspirował. Do skakania po medykach, by dali mu więcej leków na znieczulenie. A on podziękował za taką opiekę. Nie zamierzał przyjmować otumaniających jego umysł ziółek i eliksirów. A co jeśli miały wpłynąć na jego koncentrację i myślenie za jakiś czas? Czy ktokolwiek to kontrolował? Kiedykolwiek?
- Na pewno cię odpowiednio pokierują. Skoro Rogers zginął szybko wyznaczą jego następcę o ile już tego nie zrobili. Zachowanie służb porządkowych w harmonii pomimo chaosu jest sprawą pierwszorzędną - odpowiedział, powołując się na doświadczenie i regulamin, który musiał w końcu znać bez zająknięcia na blachę. - Cywile nie mogą widzieć, że rząd nie wie, co się dzieje. Szybko sformułują wasze szyki. Mogę być tego pewien - dodał, uśmiechając się porozumiewawczo. Chociaż jeśli jeszcze tego nie zrobili, zajmowało im to zdecydowanie za dużo czasu. Wszyscy wiedzieli już że dyrektor Hogwartu przepadł, ale nikt nie znalazł ciała. Albo więc rozpłynął się w powietrzu, albo jeszcze gdzieś był i czaił się by uderzyć. Cholerne bydle... Zaraz jednak zajął się wspomnianym Prorokiem Codziennym i szybko przejechał wzrokiem najważniejsze kolumny, nie pomijając żadnego szczegółu. I chociaż nie ufał tej gazecie, zawierała wiele zmian. Słuchał przy okazji bardzo uważnie swojej siostry, jednak nie odzywał się, dając jej w spokoju mówić. - Docenię każdą twoją pomoc. Wiesz jak to jest leżeć bezczynnie. Zaraz będę prowadził dochodzenie w sprawie zaginionych protez, jeśli niczego nie złapię - odparł, wzdychając i wywracając oczami. Spoważniał jednak, gdy siostra zadała t o pytanie. Musiało paść i żałował, że miał jej tak mało do powiedzenia. - Nie pamiętam całości. Jedynie twarze, uczucia... Dźwięki, ale... Był tam jakiś czarodziej. Wydaje mi się, że to właśnie on wywołał ten chaos. Pamiętam tylko krzyki i ciemność. Ludzie pytali mnie tak wiele razy o to samo, jednak czuję niepokój przed tą pustką. Nie oznacza to że zrezygnuję. Staram się ze wszystkich sił przypomnieć co to było. Kto to był. Wiem tylko, że chyba kojarzyłem ten głos... Okropny - mruknął, po czym podniósł spojrzenie na siostrę. Milczał przez chwilę, nie chcąc jej kłamać, ale nie przypominał sobie nic więcej. Za dzień lub dwa miał mieć zdecydowanie szerszy obraz. - A jak w domu? - spytał nieco lżej, chcąc nadać też delikatniejszego trybu rozmowie.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 08.09.17 11:20, w całości zmieniany 1 raz
Nawet nie chciała myśleć o tym, że naprawdę mogła go stracić. Że gdyby nie to, że jakimś dziwnym trafem przetrwał w zgliszczach spalonego budynku na Nokturnie, być może musiałaby patrzeć, jak chowają go obok rodziców i samotnie mierzyć się ze swoim żalem. Ale był tu, więc mogła być wdzięczna losowi, że w ogóle mogli teraz siedzieć obok siebie i rozmawiać. Wierzyła też, że wkrótce wróci do normy. Za tydzień miał zostać wypisany, później czekał go jeszcze krótki odpoczynek w domu, ale miał przed sobą perspektywę powrotu do czynnej pracy. Nie został skazany na tkwienie za biurkiem lub przymusowe odejście, choć pewnie trochę potrwa, zanim odzyska formę sprzed tamtych wydarzeń. Sama też odczuwała jeszcze pewne konsekwencje niedawnych doświadczeń, choć możliwe, że w jej przypadku zmęczenie było kwestią zbyt szybkiego powrotu do pracy, kiepskiego sypiania i nadmiernego zamartwiania się.
Gdy zapewnił, że przeżyje, spojrzała na niego z ukosa, czując, że nie mówił szczerze, ale nie naciskała. Pozostawało jej tylko wywrócić oczami i westchnąć nad jego uporem, ale czy sama nie miała podobnie? Też wolałaby nie przyznawać mu się do bólu, żeby go nie martwić. Zamierzała go jednak obserwować i reagować, gdyby zaczęło się dziać coś niepokojącego.
- Sama miałam tego dość i z prawdziwą ulgą powitałam wypis i powrót do domu – rzekła. Choć nawet tam nie było idealnie, doskwierał jej brak brata, a Artis zachowywała się ostatnimi czasy dziwnie i Sophia miała wrażenie, że wręcz jej unikała. Nie wiedziała, co na to poradzić i jak jej pomóc; może z opóźnieniem przeżywała utratę dawnego życia lub to, co się stało z Raidenem, mężczyzną, przez którego tamto życie straciła?
- Też tak myślę. Wszyscy musimy teraz stanąć na nogi, żeby działać równie sprawnie jak przedtem. Zmiany bywają dezorientujące, zwłaszcza tak nagłe i gwałtowne. – W końcu zginął szef, przyszedł nowy, a polityka ministerstwa w krótkim czasie kilkakrotnie wywróciła się do góry nogami, podczas gdy krajem targały anomalie. Ale aurorzy wciąż pracowali, choć i im anomalie przeszkadzały i znacząco utrudniały pracę, kiedy nawet rzucenie zwykłego zaklęcia mogło przynieść niespodziewane skutki. I co gorsza nie wiadomo kiedy to miało się skończyć... o ile w ogóle się skończy, ale pragnęła być dobrej myśli i wierzyć, że magia wróci do swojego poprzedniego stanu i że do ich społeczeństwa również wróci spokój. Póki co musieli bardzo uważać, i to nie tylko na anomalie. W końcu wszędzie mogli czaić się potencjalni wrogowie, dlatego nawet podczas tej rozmowy zachowywała ostrożność i pozostawała czujna, co jakiś czas rozglądając się. Póki co nie wyglądało na to, by ktoś zwrócił na nich niepożądaną uwagę. Uważała też, by nie mówić zbyt wiele o swoich poglądach i domysłach; na bardziej szczerą rozmowę przyjdzie czas w domu, choć chyba nigdy nie będzie mogła być zupełnie szczera, odkąd dołączyła do pewnej tajnej organizacji.
Kiedy brat przeglądał gazetę, zapoznając się z najważniejszymi informacjami, znowu zaczęła mu się przyglądać. Musiał nadrobić te kilka dni, które spędził niejako w oderwaniu od rzeczywistości, ograniczony do niewielkiej przestrzeni sali. Musiał wiedzieć, z jakimi problemami borykali się inni, w końcu wkrótce i on zmierzy się z konsekwencjami minionych wydarzeń.
- Wiem, dlatego pomogę ci na tyle, na ile będę mogła – zapewniła. W końcu to dotyczyło też jego. I jej, skoro jej brat tam ucierpiał. – Sama chcę wiedzieć jak najwięcej.
Wysłuchała w ciszy jego kolejnych słów, zastanawiając się nad nimi i żałując, że nie pamiętał wszystkiego. Ale trudno było oczekiwać, że będzie dokładnie pamiętać każdy szczegół, skoro doznał takich obrażeń. I tak cudem było, że cokolwiek pamiętał, chociaż miała nadzieję, że nie pamiętał samego momentu palenia się żywcem. O takich rzeczach lepiej byłoby zapomnieć.
- Pewnych rzeczy lepiej nie pamiętać, ale czuję, że to może być ważne. Jestem przekonana, że Biuro Aurorów będzie chciało znaleźć tych ludzi, w końcu tam zginął Rogers i kilku naszych. – Kilku ludzi, których widywała w pracy, którzy mieli własne życie, a którzy zginęli tragicznie i przedwcześnie, potwierdzając powszechne przekonanie, że aurorzy bardzo rzadko dożywali starości i nie powinni zakładać rodzin, bo tylko sprowadzali na nie cierpienie. – Jakiś czarodziej? – zapytała z uwagą, zastanawiając się, kto był tak potężny, by dokonać takich spustoszeń. Szatańska Pożoga była niezwykle trudnym zaklęciem wymagającym zaawansowanej znajomości czarnej magii, większość czarodziejów nie byłaby w stanie jej rzucić. Mimowolnie poczuła ukłucie niepokoju, nie tylko jako aurorka, ale też członkini Zakonu Feniksa. – Jeśli coś sobie przypomnisz... – zaczęła, ale po chwili urwała, bo nie chciała, żeby ta rozmowa zaczęła przypominać przesłuchanie, chociaż miała wiele powodów, by chcieć wiedzieć wszystko. – No cóż, najważniejsze, żebyś w spokoju wyzdrowiał. Biuro Aurorów na pewno zajmie się tym śledztwem, liczę, że znajdą tego drania. – I że nikt więcej nie podzieli losu Rogersa, dodała w myślach.
Z pewną ulgą powitała zmianę tematu.
- Biorąc pod uwagę okoliczności, spokojnie, choć przyznaję... że jest bardzo pusto, odkąd cię tam nie ma – zauważyła, a w jej głosie zabrzmiało lekkie wahanie. Przywodziło to na myśl pustkę między dniem śmierci rodziców a momentem, gdy Raiden z powrotem wprowadził się do domu po powrocie do kraju. Oczywiście była i Artis, ale wydawała się tak odległa duchem, że prawie jej nie było. I Sophia martwiła się, bo zaczęły się od siebie coraz bardziej oddalać. – Martwię się o Artis – dodała więc, uznając, że brat powinien o tym wiedzieć. – Zachowuje się dziwnie, jest jakaś nieswoja i apatyczna. Nie wiem, jak do niej dotrzeć, niepokoi mnie też kwestia jej bezpieczeństwa. Chciałabym... jakoś jej pomóc, tylko nie do końca wiem, jak, bo nie wiem, co jest powodem takiego oddalenia. Czasami czuję się... jakbym naprawdę mieszkała tam sama.
Gdy zapewnił, że przeżyje, spojrzała na niego z ukosa, czując, że nie mówił szczerze, ale nie naciskała. Pozostawało jej tylko wywrócić oczami i westchnąć nad jego uporem, ale czy sama nie miała podobnie? Też wolałaby nie przyznawać mu się do bólu, żeby go nie martwić. Zamierzała go jednak obserwować i reagować, gdyby zaczęło się dziać coś niepokojącego.
- Sama miałam tego dość i z prawdziwą ulgą powitałam wypis i powrót do domu – rzekła. Choć nawet tam nie było idealnie, doskwierał jej brak brata, a Artis zachowywała się ostatnimi czasy dziwnie i Sophia miała wrażenie, że wręcz jej unikała. Nie wiedziała, co na to poradzić i jak jej pomóc; może z opóźnieniem przeżywała utratę dawnego życia lub to, co się stało z Raidenem, mężczyzną, przez którego tamto życie straciła?
- Też tak myślę. Wszyscy musimy teraz stanąć na nogi, żeby działać równie sprawnie jak przedtem. Zmiany bywają dezorientujące, zwłaszcza tak nagłe i gwałtowne. – W końcu zginął szef, przyszedł nowy, a polityka ministerstwa w krótkim czasie kilkakrotnie wywróciła się do góry nogami, podczas gdy krajem targały anomalie. Ale aurorzy wciąż pracowali, choć i im anomalie przeszkadzały i znacząco utrudniały pracę, kiedy nawet rzucenie zwykłego zaklęcia mogło przynieść niespodziewane skutki. I co gorsza nie wiadomo kiedy to miało się skończyć... o ile w ogóle się skończy, ale pragnęła być dobrej myśli i wierzyć, że magia wróci do swojego poprzedniego stanu i że do ich społeczeństwa również wróci spokój. Póki co musieli bardzo uważać, i to nie tylko na anomalie. W końcu wszędzie mogli czaić się potencjalni wrogowie, dlatego nawet podczas tej rozmowy zachowywała ostrożność i pozostawała czujna, co jakiś czas rozglądając się. Póki co nie wyglądało na to, by ktoś zwrócił na nich niepożądaną uwagę. Uważała też, by nie mówić zbyt wiele o swoich poglądach i domysłach; na bardziej szczerą rozmowę przyjdzie czas w domu, choć chyba nigdy nie będzie mogła być zupełnie szczera, odkąd dołączyła do pewnej tajnej organizacji.
Kiedy brat przeglądał gazetę, zapoznając się z najważniejszymi informacjami, znowu zaczęła mu się przyglądać. Musiał nadrobić te kilka dni, które spędził niejako w oderwaniu od rzeczywistości, ograniczony do niewielkiej przestrzeni sali. Musiał wiedzieć, z jakimi problemami borykali się inni, w końcu wkrótce i on zmierzy się z konsekwencjami minionych wydarzeń.
- Wiem, dlatego pomogę ci na tyle, na ile będę mogła – zapewniła. W końcu to dotyczyło też jego. I jej, skoro jej brat tam ucierpiał. – Sama chcę wiedzieć jak najwięcej.
Wysłuchała w ciszy jego kolejnych słów, zastanawiając się nad nimi i żałując, że nie pamiętał wszystkiego. Ale trudno było oczekiwać, że będzie dokładnie pamiętać każdy szczegół, skoro doznał takich obrażeń. I tak cudem było, że cokolwiek pamiętał, chociaż miała nadzieję, że nie pamiętał samego momentu palenia się żywcem. O takich rzeczach lepiej byłoby zapomnieć.
- Pewnych rzeczy lepiej nie pamiętać, ale czuję, że to może być ważne. Jestem przekonana, że Biuro Aurorów będzie chciało znaleźć tych ludzi, w końcu tam zginął Rogers i kilku naszych. – Kilku ludzi, których widywała w pracy, którzy mieli własne życie, a którzy zginęli tragicznie i przedwcześnie, potwierdzając powszechne przekonanie, że aurorzy bardzo rzadko dożywali starości i nie powinni zakładać rodzin, bo tylko sprowadzali na nie cierpienie. – Jakiś czarodziej? – zapytała z uwagą, zastanawiając się, kto był tak potężny, by dokonać takich spustoszeń. Szatańska Pożoga była niezwykle trudnym zaklęciem wymagającym zaawansowanej znajomości czarnej magii, większość czarodziejów nie byłaby w stanie jej rzucić. Mimowolnie poczuła ukłucie niepokoju, nie tylko jako aurorka, ale też członkini Zakonu Feniksa. – Jeśli coś sobie przypomnisz... – zaczęła, ale po chwili urwała, bo nie chciała, żeby ta rozmowa zaczęła przypominać przesłuchanie, chociaż miała wiele powodów, by chcieć wiedzieć wszystko. – No cóż, najważniejsze, żebyś w spokoju wyzdrowiał. Biuro Aurorów na pewno zajmie się tym śledztwem, liczę, że znajdą tego drania. – I że nikt więcej nie podzieli losu Rogersa, dodała w myślach.
Z pewną ulgą powitała zmianę tematu.
- Biorąc pod uwagę okoliczności, spokojnie, choć przyznaję... że jest bardzo pusto, odkąd cię tam nie ma – zauważyła, a w jej głosie zabrzmiało lekkie wahanie. Przywodziło to na myśl pustkę między dniem śmierci rodziców a momentem, gdy Raiden z powrotem wprowadził się do domu po powrocie do kraju. Oczywiście była i Artis, ale wydawała się tak odległa duchem, że prawie jej nie było. I Sophia martwiła się, bo zaczęły się od siebie coraz bardziej oddalać. – Martwię się o Artis – dodała więc, uznając, że brat powinien o tym wiedzieć. – Zachowuje się dziwnie, jest jakaś nieswoja i apatyczna. Nie wiem, jak do niej dotrzeć, niepokoi mnie też kwestia jej bezpieczeństwa. Chciałabym... jakoś jej pomóc, tylko nie do końca wiem, jak, bo nie wiem, co jest powodem takiego oddalenia. Czasami czuję się... jakbym naprawdę mieszkała tam sama.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jeszcze nie wybierał się na tamten świat i Sophia wciąż miała mieć brata. Sam by sobie tego nie wybaczył, gdyby zostawił ją samą. Do tego miał wiele niedokończonych spraw do załatwienia, które wymagały jego uwagi. Najwidoczniej śledztwo w sprawie śmierci rodziców miało zdecydowanie zwolnić, skoro nastąpiła praktyczna apokalipsa w świecie czarodziejów. Trupów nie brakowało, a zaginionych było jeszcze więcej. Chwilowo nie miał dostępu do tych wszystkich danych, ale liczył na to, że nie znajduje się na niej nikt z bliskich mu osób czy ludzi, których znał. Trochę żałował, że był wredny dla Rogersa przed tą ich wyprawą, ale nikt nie mógł wiedzieć jak się to zakończy. Na samo wspomnienie dziwnego spotkania przed całym zajściem skrzywił się lekko. Przypominał sobie nie tylko Aspena, ale również Diggoryego, który później mu towarzyszył, jednak co się tam wydarzyło - nie wiedział. Dopiero minął dzień od jego wybudzenia i był zły na siebie, że nie pamięta. Sztab magomedyków go uspokajał i twierdził, że powinien odpocząć. W końcu cudem przeżył i powinien się z tego cieszyć. Raiden nie chciał być wredny i mówić, że jego umysł nie jest jajecznicą, więc skoro tak każda pomoc gliniarza się przyda. Oni jednak widzieli w nim pacjenta i to go wkurzało. Niesamowicie.
- Tym bardziej potrzebni są teraz trzeźwo myślący nie tylko czarodzieje, bo cywile często gubią się w działaniach, ale my. Prawo jest po naszej stronie, jednak musimy wiedzieć jak je wykorzystać. Skoro dostaliśmy szansę przez ten cały chaos, powinniśmy umieć się w nim poruszać. Przecież właśnie do tego nas szkolono. Łapanie przestępców to jedno, ale najważniejsza jest służba społeczeństwu. Bez odpowiedniej służby porządkowej, bez sprawiedliwej i chroniącej dobra... To jest dopiero chaos. Jeśli my nie wiemy, co mamy robić, a wszyscy na nas patrzą to nie wróży niczego dobrego. Radzisz sobie w ogóle? - spytał nieco łagodniej, gdy już skończył mówić o polityce, o której mógłby ciągnąć temat godzinami. Wiedział, że Sophia również to zauważała, ale nie przerywała. Może powinna, chociaż teraz każda dyskusja z kimś, kto rozumiał te sprawy była na wagę złota. Raiden nie miał pojęcia, co jego siostra robiła przez ostatnie dni. Nie wiedział o Zakonie Feniksa. Gdyby było odwrotnie, zapewne nie chciałby, żeby jego siostra dodatkowo się narażała w szeregach jakiejś sekty. Nawet jeśli intencje wszystkich należących były dobre. Już i tak ryzykowała swoim zawodem. Od tego wszystkiego był jej starszy brat, który robił głupoty, wpadał w kłopoty i nie potrafił zachować dyscypliny. Sophia była jeszcze młoda i nie miała tego doświadczenia, dlatego lepiej że nie wiedział tego wszystkiego. I tak martwił się o nią bez dodatkowego obciążenia. - Dobrze. Już zacząłem spisywać to, co pamiętam, chociaż nie jest tego wiele. Podobno pamięć ma wrócić na dniach. Na to liczę, ale również sępy z departamentu, które nie odstępują mnie na krok w nadziei, że odkryję przed nim przełom w śledztwie - odparł, przypominając sobie te twarze, czekające na więcej odpowiedzi niż posiadał. Jak wstanie z tego łóżka to się odpowiednio zemści. Chociaż wiedział, że wykonywali tylko swoją pracę, ale i tak byli cholernie natarczywi. To wcale nie pomagało. Cieszył się, że miał kogoś, kto był jego wsparciem, gdy tego wymagała chwila. Rudowłosa jeszcze nigdy go nie zawiodła w sprawach domowych czy jak teraz zawodowych. Westchnął, słysząc jej słowa. - Już i tak pamiętam ich za wiele. Dodatkowy bagaż nie będzie niczym nowym - mruknął. Zdawał sobie sprawę, że mogłoby to być ciężkie ze strony kogoś, kto nigdy nie widział cierpienia innych ludzi. Jednak Raiden widział zdecydowanie za dużo, a teraz kluczowe informacje zawierał jego umysł. Żeby je wydobyć musiał pamiętać, więc nie było żadnego chcenia czy nie. Zamierzał sobie przypomnieć. Nawet jeśli trzeba było użyć środków uchodzących za niebezpieczne. - Musimy ustalić krok po kroku, co się wydarzyło. Był tam również Diggory z Wiedźmiej Straży, Aspen... Nic nie mówili? Wiem, że z tym pierwszym udaliśmy się we dwójkę na tyły Białej Wywerny. Nie widziałaś się z Pennym? Był w drugiej grupie zadaniowej - mówił, dziwiąc się, że ci, którzy przeżyli sami nie mogli nic wskórać. Gdyby mieli pełny plan, nie męczono by go tak często. Byłby jedynie źródłem uzupełniającym. Nie głównym na jakie się czuł. - Nie martw się. Przypomnę sobie wszystko - uśmiechnął się lekko do siostry. - Najważniejsze jest powstrzymanie tej grupy. Moje zdrowie jest drugorzędne, bo jeśli się to nie stanie, mój los podzieli o wiele więcej osób. Tego mogli być pewni. Gdy już ktoś objawił taką moc, nie chciał jej ukrywać dłużej, dlatego było to kwestią czasu nim zaatakuje ponownie, ale z większą siłą. I pewnie już nie na pracowników departamentu, ale również na cywili. - Musimy się dowiedzieć, skąd Rogers miał ten cynk o spotkaniu - powiedział ciszej, zastanawiając się nad tym. Znajdując źródło, mogliby dowiedzieć się o wiele więcej. Zaraz jednak nadeszła zmiana tematu, która widocznie nieco rozluźniła jego siostrę, chociaż on wolał się główkować nad tym co było i rozwiązaniami, szukaniem tropów. Myśl o informatorze była niezwykle nęcąca. Dopiero gdy Sophia wspomniała o Artis, trybiki w głowie Raidena zaczynały się ruszać i przez sekundę jego twarz wyglądała jakby nie wiedział, o czym w ogóle mówiła. Zaraz jednak wszystko wróciło, a Carter zaklął pod nosem dość siarczyście, wyklinając całe zajście, w chaosie, którego zapomniał o jeszcze jednej osobie, która mieszkała teraz pod ich dachem. - Cholera... - warknął pod nosem, bijąc się z samym sobą w myślach, aż skupił się na słowach siostry. Chociaż dalej był wyraźnie zły. - A z dzieckiem? Była u jakiegoś uzdrowiciela? Wspominała coś? - spytał, przygryzając wargę, gdy Sophia mówiła o jakimś oddaleniu się obu dziewczyn. - Lubi się zamartwiać - rzucił, kalkulując wszystko w myślach i zastanawiając się nad każdą możliwością działania, które powinien podjąć. To że w Wielkiej Brytanii bezpiecznie nie było, wiedział już każdy, a oni nie mogli ryzykować. Zerknął na rudą. - Pamiętasz wuja Angusa? Ten który miał dość sporą farmę abraksanów w Teksasie? Zabrałem cię tam z dwa razy jak byłaś w Chicago. Jego rodzina była sympatyczna i mówiłem ci, że spędziłem tam chyba z tydzień. To dobry człowiek. Wiesz do czego zmierzam? - spytał, badając spojrzeniem twarz siostry. Był okrutny, ale nie mogli ryzykować.
- Tym bardziej potrzebni są teraz trzeźwo myślący nie tylko czarodzieje, bo cywile często gubią się w działaniach, ale my. Prawo jest po naszej stronie, jednak musimy wiedzieć jak je wykorzystać. Skoro dostaliśmy szansę przez ten cały chaos, powinniśmy umieć się w nim poruszać. Przecież właśnie do tego nas szkolono. Łapanie przestępców to jedno, ale najważniejsza jest służba społeczeństwu. Bez odpowiedniej służby porządkowej, bez sprawiedliwej i chroniącej dobra... To jest dopiero chaos. Jeśli my nie wiemy, co mamy robić, a wszyscy na nas patrzą to nie wróży niczego dobrego. Radzisz sobie w ogóle? - spytał nieco łagodniej, gdy już skończył mówić o polityce, o której mógłby ciągnąć temat godzinami. Wiedział, że Sophia również to zauważała, ale nie przerywała. Może powinna, chociaż teraz każda dyskusja z kimś, kto rozumiał te sprawy była na wagę złota. Raiden nie miał pojęcia, co jego siostra robiła przez ostatnie dni. Nie wiedział o Zakonie Feniksa. Gdyby było odwrotnie, zapewne nie chciałby, żeby jego siostra dodatkowo się narażała w szeregach jakiejś sekty. Nawet jeśli intencje wszystkich należących były dobre. Już i tak ryzykowała swoim zawodem. Od tego wszystkiego był jej starszy brat, który robił głupoty, wpadał w kłopoty i nie potrafił zachować dyscypliny. Sophia była jeszcze młoda i nie miała tego doświadczenia, dlatego lepiej że nie wiedział tego wszystkiego. I tak martwił się o nią bez dodatkowego obciążenia. - Dobrze. Już zacząłem spisywać to, co pamiętam, chociaż nie jest tego wiele. Podobno pamięć ma wrócić na dniach. Na to liczę, ale również sępy z departamentu, które nie odstępują mnie na krok w nadziei, że odkryję przed nim przełom w śledztwie - odparł, przypominając sobie te twarze, czekające na więcej odpowiedzi niż posiadał. Jak wstanie z tego łóżka to się odpowiednio zemści. Chociaż wiedział, że wykonywali tylko swoją pracę, ale i tak byli cholernie natarczywi. To wcale nie pomagało. Cieszył się, że miał kogoś, kto był jego wsparciem, gdy tego wymagała chwila. Rudowłosa jeszcze nigdy go nie zawiodła w sprawach domowych czy jak teraz zawodowych. Westchnął, słysząc jej słowa. - Już i tak pamiętam ich za wiele. Dodatkowy bagaż nie będzie niczym nowym - mruknął. Zdawał sobie sprawę, że mogłoby to być ciężkie ze strony kogoś, kto nigdy nie widział cierpienia innych ludzi. Jednak Raiden widział zdecydowanie za dużo, a teraz kluczowe informacje zawierał jego umysł. Żeby je wydobyć musiał pamiętać, więc nie było żadnego chcenia czy nie. Zamierzał sobie przypomnieć. Nawet jeśli trzeba było użyć środków uchodzących za niebezpieczne. - Musimy ustalić krok po kroku, co się wydarzyło. Był tam również Diggory z Wiedźmiej Straży, Aspen... Nic nie mówili? Wiem, że z tym pierwszym udaliśmy się we dwójkę na tyły Białej Wywerny. Nie widziałaś się z Pennym? Był w drugiej grupie zadaniowej - mówił, dziwiąc się, że ci, którzy przeżyli sami nie mogli nic wskórać. Gdyby mieli pełny plan, nie męczono by go tak często. Byłby jedynie źródłem uzupełniającym. Nie głównym na jakie się czuł. - Nie martw się. Przypomnę sobie wszystko - uśmiechnął się lekko do siostry. - Najważniejsze jest powstrzymanie tej grupy. Moje zdrowie jest drugorzędne, bo jeśli się to nie stanie, mój los podzieli o wiele więcej osób. Tego mogli być pewni. Gdy już ktoś objawił taką moc, nie chciał jej ukrywać dłużej, dlatego było to kwestią czasu nim zaatakuje ponownie, ale z większą siłą. I pewnie już nie na pracowników departamentu, ale również na cywili. - Musimy się dowiedzieć, skąd Rogers miał ten cynk o spotkaniu - powiedział ciszej, zastanawiając się nad tym. Znajdując źródło, mogliby dowiedzieć się o wiele więcej. Zaraz jednak nadeszła zmiana tematu, która widocznie nieco rozluźniła jego siostrę, chociaż on wolał się główkować nad tym co było i rozwiązaniami, szukaniem tropów. Myśl o informatorze była niezwykle nęcąca. Dopiero gdy Sophia wspomniała o Artis, trybiki w głowie Raidena zaczynały się ruszać i przez sekundę jego twarz wyglądała jakby nie wiedział, o czym w ogóle mówiła. Zaraz jednak wszystko wróciło, a Carter zaklął pod nosem dość siarczyście, wyklinając całe zajście, w chaosie, którego zapomniał o jeszcze jednej osobie, która mieszkała teraz pod ich dachem. - Cholera... - warknął pod nosem, bijąc się z samym sobą w myślach, aż skupił się na słowach siostry. Chociaż dalej był wyraźnie zły. - A z dzieckiem? Była u jakiegoś uzdrowiciela? Wspominała coś? - spytał, przygryzając wargę, gdy Sophia mówiła o jakimś oddaleniu się obu dziewczyn. - Lubi się zamartwiać - rzucił, kalkulując wszystko w myślach i zastanawiając się nad każdą możliwością działania, które powinien podjąć. To że w Wielkiej Brytanii bezpiecznie nie było, wiedział już każdy, a oni nie mogli ryzykować. Zerknął na rudą. - Pamiętasz wuja Angusa? Ten który miał dość sporą farmę abraksanów w Teksasie? Zabrałem cię tam z dwa razy jak byłaś w Chicago. Jego rodzina była sympatyczna i mówiłem ci, że spędziłem tam chyba z tydzień. To dobry człowiek. Wiesz do czego zmierzam? - spytał, badając spojrzeniem twarz siostry. Był okrutny, ale nie mogli ryzykować.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nikt nie miał teraz głowy do sprawy rodziców; aurorzy dawno postawili na niej krzyżyk, nawet Sophia i Raiden mierzyli się póki co z innymi problemami, choć zapomnieć było trudno, zwłaszcza gdy tęsknota i pustka towarzyszyły im każdego dnia, odkąd zabrakło Marlene i Williama Carterów. Sophia snuła swoje teorie, ale nie mogła być pewna, która z nich jest bliska prawdy. W tych czasach niczego nie można było być pewnym, tym bardziej, że wciąż ginęło i znikało wielu ludzi, i działo się dużo bardzo złych rzeczy. O niektórych dowiedziała się parę dni temu i wciąż była pełna odrazy na myśl o tym, co zrobiono mugolakom i niewinnym dzieciom.
- Oczywiście, że tak. Po to tam jesteśmy – powiedziała cicho, wiedząc, że brat, podobnie jak i ona, służył bezpieczeństwu społeczeństwa i pragnął czynić dobro oraz skutecznie łapać jednostki łamiące prawo. Niestety najwyraźniej nie wszyscy działali w podobnych intencjach; gdyby tak było, ministerstwo nie wpadłoby na odrażające pomysły z ostatnich tygodni i miesięcy, nie ucierpieliby niewinni. Po chwili nachyliła się do niego i jeszcze bardziej ściszyła głos, mówiąc ledwie słyszalnie: - Problem w tym, że już nie potrafię im w pełni zaufać. Nie po tym, co się stało. Mimo to... jakoś sobie radzę. Muszę.
Musiała przynajmniej ufać współaurorom, u boku których działała; jak się zresztą okazało, wielu z nich stało po tej samej stronie, nie była jedynym aurorem w szeregach Zakonu Feniksa. Ale nawet po cofnięciu niedawnych reform ministerstwo nie było instytucją, której mogła ufać, patrzyła na nie krytycznie, choć robiła dobrą minę do złej gry i ukrywała się ze swoimi poglądami. Wykonywała swoją pracę najlepiej jak potrafiła, choć najwyraźniej miała równolegle prowadzić inne życie pociągające za sobą działania służące dobru i bezpieczeństwu, ale raczej nie mające szansy na aprobatę ministerstwa. Ktoś musiał działać, skoro ci którzy powinni to robić, byli opieszali i ogarnięci uprzedzeniami. Ale cóż, nie tylko ona się z tym mierzyła, nie tylko ona musiała na każdym kroku uważać. Nigdy nie wiadomo, kto mógł okazać się potencjalnym wrogiem, a kto przyjacielem, ale bratu akurat ufała bez zastrzeżeń.
- Pewnie teraz wszyscy chcą się dowiedzieć, co się tam wydarzyło – rzekła, choć zastanawiała się, w jakich intencjach działali, i czy i wśród nich nie czaili się nieprzyjaciele. – Musisz bardzo uważać – szepnęła, czując się w obowiązku, by ostrzec brata, bo zdała sobie sprawę, że jego przeżycie mogłoby okazać się niewygodne dla ludzi, którzy nie chcieli, by prawda wyszła na jaw. Dlatego powinien też uważać, komu opowiada o tamtych wydarzeniach.
Chyba zaczynam popadać w paranoję, pomyślała, gdy tylko uświadomiła sobie te obawy. Ale musiała z nim pilnie porozmawiać, nie czekając na jego powrót do domu, dla własnego spokoju oraz w nadziei, że zrozumie, że dzieje się źle i trzeba było uważać.
- Niestety nie widziałam ich po tym wszystkim. Nie wiem, co się z nimi dzieje, ale chyba przeżyli. Może... dali radę uciec wcześniej – zauważyła, zastanawiając się, dlaczego Aspen zostawił jej brata na pastwę losu, skoro poszli tam razem, i uciekł, nie upewniwszy się, czy się wydostał. Chyba będzie musiała z nim o tym porozmawiać, kiedy już gdzieś go spotka. – Aspen chyba nie uniknie poważnej rozmowy. Może on pamięta coś więcej – mruknęła, pełna żalu o to, że jej brat został tam pozostawiony. On i kilku aurorów, którzy zginęli. Oczywiście nie miała żalu tylko do Aspena, ale do wszystkich, którzy uczestniczyli w tej akcji, głównie do tych, którzy ich tam wysłali, ale przede wszystkim do tych fanatyków czarnej magii, którzy spowodowali pożar. Podobno kilku z nich też zostało rannych, tak przynajmniej słyszała. – Coś trzeba z tym zrobić, to pewne. Ale sami nic nie możemy wskórać, możemy tylko dalej wykonywać swoją pracę – rzekła, zastanawiając się, czy to wydarzenie faktycznie miało coś wspólnego z trzecią siłą, o której mówił Zakon, czymś, co mogło stać się jeszcze straszliwsze niż sam Grindelwald. Jedna Sophia nie mogła nic zrobić, ale mogła swoją osobą pomóc Zakonowi i wesprzeć ich swoją różdżką, gdyby zaszła konieczność walki o lepsze jutro. Brat musiał pozostać w nieświadomości, chociaż czuła, że byłby bardzo przydatny sprawie, zwłaszcza że miał serce po właściwej stronie. Była jednak zobowiązana do zachowania tej tajemnicy, więc milczała, woląc udawać zagubioną i wierzącą w to, że to aurorzy sobie z tym poradzą.
- Nie wiem, skąd o tym wiedzieli. A skoro Rogersa już nie ma, nie wiem, czy się dowiemy – mruknęła. Mógł to zrobić ktokolwiek, na Nokturnie nie brakowało szumowin gotowych sprzedawać informacje i wydawać innych za parę galeonów lub w zamian za większą pobłażliwość ze strony służb. I choć osoby wyjęte spod prawa zwykle mogły tam liczyć na większą swobodę dla swoich działań, z pewnością nie można było być tam zbyt ufnym. Źle dla nich, lepiej dla aurorów, którzy dzięki takim informacjom mogli łapać kolejnych opryszków i domykać sprawy, niekiedy ciągnące się miesiącami.
Ale w końcu ich rozmowa zeszła na inne tematy, bardziej rodzinne niż związane z pracą czy ostatnimi wydarzeniami, a jednak też istotne w obliczu tego wszystkiego.
- Nie chciała powiedzieć zbyt wiele. Może na swój sposób przeżywa to wszystko i nie chce się tym dzielić. Próbowałam ją namówić, by poszła do uzdrowiciela, ale nie wiem, czy w końcu to zrobiła – powiedziała; wierzyła jednak, że z dzieckiem wszystko w porządku, że przecież zauważyłaby, gdyby stało się coś złego, choć jej samej przecież też nie było kilka dni w domu, wróciła do niego dopiero trzeciego maja. Co, jeśli przegapiła coś ważnego? Na tę myśl poczuła nieprzyjemny dreszcz, ale słuchała kolejnych słów brata i po chwili zrozumiała, co zamierzał. I mimo początkowego szoku, po chwili wahania musiała przyznać mu rację.
- Tak, pamiętam ich. Naprawdę mili ludzie i bardzo ładne miejsce, sama dobrze wspominam pobyt tam – rzekła, przypominając sobie to; ziemie tak inne od tych brytyjskich, ludzie też byli zupełnie inni, ale spędziła tam parę dni z bratem, nawet próbowała nauczyć się jeździć na abraksanach, choć krótka przejażdżka skończyła się wypadnięciem z siodła i wylądowaniem twarzą w piachu. Zdecydowanie wolała miotły niż konie, choć umiejętności miotlarskie też bardzo zaniedbała odkąd skończyła Hogwart i przestała trenować quidditcha, a zajęła się najpierw wyjazdem do Ameryki na dwa lata, a później kursem aurorskim.
- Już rozumiem, o co ci chodzi... i choć byłabym zła, gdybyś zaproponował to mnie, czuję... że to dobry pomysł. Może nie będzie zachwycona, ale tu chodzi o bezpieczeństwo, więc mam nadzieję, że zrozumie i zgodzi się na wyjazd – powiedziała. Sama byłaby wściekła, gdyby ktoś próbował ją odesłać za granicę i uniemożliwić działanie, ale Artis nie powinna myśleć teraz tylko o sobie, tym bardziej, że jej kondycja psychiczna nie wydawała się najlepsza i Sophia martwiła się o nią, więc to był kolejny powód, dla którego zgodziła się z bratem, że Artis potrzebowała wyjechać, żeby się pozbierać i odzyskać równowagę z dala od zagrożeń i zamieszania. – Spróbuję z nią porozmawiać. Chyba, że chcesz sam to zrobić? – zapytała go. Spodziewała się, że to będzie trudna rozmowa.
- Oczywiście, że tak. Po to tam jesteśmy – powiedziała cicho, wiedząc, że brat, podobnie jak i ona, służył bezpieczeństwu społeczeństwa i pragnął czynić dobro oraz skutecznie łapać jednostki łamiące prawo. Niestety najwyraźniej nie wszyscy działali w podobnych intencjach; gdyby tak było, ministerstwo nie wpadłoby na odrażające pomysły z ostatnich tygodni i miesięcy, nie ucierpieliby niewinni. Po chwili nachyliła się do niego i jeszcze bardziej ściszyła głos, mówiąc ledwie słyszalnie: - Problem w tym, że już nie potrafię im w pełni zaufać. Nie po tym, co się stało. Mimo to... jakoś sobie radzę. Muszę.
Musiała przynajmniej ufać współaurorom, u boku których działała; jak się zresztą okazało, wielu z nich stało po tej samej stronie, nie była jedynym aurorem w szeregach Zakonu Feniksa. Ale nawet po cofnięciu niedawnych reform ministerstwo nie było instytucją, której mogła ufać, patrzyła na nie krytycznie, choć robiła dobrą minę do złej gry i ukrywała się ze swoimi poglądami. Wykonywała swoją pracę najlepiej jak potrafiła, choć najwyraźniej miała równolegle prowadzić inne życie pociągające za sobą działania służące dobru i bezpieczeństwu, ale raczej nie mające szansy na aprobatę ministerstwa. Ktoś musiał działać, skoro ci którzy powinni to robić, byli opieszali i ogarnięci uprzedzeniami. Ale cóż, nie tylko ona się z tym mierzyła, nie tylko ona musiała na każdym kroku uważać. Nigdy nie wiadomo, kto mógł okazać się potencjalnym wrogiem, a kto przyjacielem, ale bratu akurat ufała bez zastrzeżeń.
- Pewnie teraz wszyscy chcą się dowiedzieć, co się tam wydarzyło – rzekła, choć zastanawiała się, w jakich intencjach działali, i czy i wśród nich nie czaili się nieprzyjaciele. – Musisz bardzo uważać – szepnęła, czując się w obowiązku, by ostrzec brata, bo zdała sobie sprawę, że jego przeżycie mogłoby okazać się niewygodne dla ludzi, którzy nie chcieli, by prawda wyszła na jaw. Dlatego powinien też uważać, komu opowiada o tamtych wydarzeniach.
Chyba zaczynam popadać w paranoję, pomyślała, gdy tylko uświadomiła sobie te obawy. Ale musiała z nim pilnie porozmawiać, nie czekając na jego powrót do domu, dla własnego spokoju oraz w nadziei, że zrozumie, że dzieje się źle i trzeba było uważać.
- Niestety nie widziałam ich po tym wszystkim. Nie wiem, co się z nimi dzieje, ale chyba przeżyli. Może... dali radę uciec wcześniej – zauważyła, zastanawiając się, dlaczego Aspen zostawił jej brata na pastwę losu, skoro poszli tam razem, i uciekł, nie upewniwszy się, czy się wydostał. Chyba będzie musiała z nim o tym porozmawiać, kiedy już gdzieś go spotka. – Aspen chyba nie uniknie poważnej rozmowy. Może on pamięta coś więcej – mruknęła, pełna żalu o to, że jej brat został tam pozostawiony. On i kilku aurorów, którzy zginęli. Oczywiście nie miała żalu tylko do Aspena, ale do wszystkich, którzy uczestniczyli w tej akcji, głównie do tych, którzy ich tam wysłali, ale przede wszystkim do tych fanatyków czarnej magii, którzy spowodowali pożar. Podobno kilku z nich też zostało rannych, tak przynajmniej słyszała. – Coś trzeba z tym zrobić, to pewne. Ale sami nic nie możemy wskórać, możemy tylko dalej wykonywać swoją pracę – rzekła, zastanawiając się, czy to wydarzenie faktycznie miało coś wspólnego z trzecią siłą, o której mówił Zakon, czymś, co mogło stać się jeszcze straszliwsze niż sam Grindelwald. Jedna Sophia nie mogła nic zrobić, ale mogła swoją osobą pomóc Zakonowi i wesprzeć ich swoją różdżką, gdyby zaszła konieczność walki o lepsze jutro. Brat musiał pozostać w nieświadomości, chociaż czuła, że byłby bardzo przydatny sprawie, zwłaszcza że miał serce po właściwej stronie. Była jednak zobowiązana do zachowania tej tajemnicy, więc milczała, woląc udawać zagubioną i wierzącą w to, że to aurorzy sobie z tym poradzą.
- Nie wiem, skąd o tym wiedzieli. A skoro Rogersa już nie ma, nie wiem, czy się dowiemy – mruknęła. Mógł to zrobić ktokolwiek, na Nokturnie nie brakowało szumowin gotowych sprzedawać informacje i wydawać innych za parę galeonów lub w zamian za większą pobłażliwość ze strony służb. I choć osoby wyjęte spod prawa zwykle mogły tam liczyć na większą swobodę dla swoich działań, z pewnością nie można było być tam zbyt ufnym. Źle dla nich, lepiej dla aurorów, którzy dzięki takim informacjom mogli łapać kolejnych opryszków i domykać sprawy, niekiedy ciągnące się miesiącami.
Ale w końcu ich rozmowa zeszła na inne tematy, bardziej rodzinne niż związane z pracą czy ostatnimi wydarzeniami, a jednak też istotne w obliczu tego wszystkiego.
- Nie chciała powiedzieć zbyt wiele. Może na swój sposób przeżywa to wszystko i nie chce się tym dzielić. Próbowałam ją namówić, by poszła do uzdrowiciela, ale nie wiem, czy w końcu to zrobiła – powiedziała; wierzyła jednak, że z dzieckiem wszystko w porządku, że przecież zauważyłaby, gdyby stało się coś złego, choć jej samej przecież też nie było kilka dni w domu, wróciła do niego dopiero trzeciego maja. Co, jeśli przegapiła coś ważnego? Na tę myśl poczuła nieprzyjemny dreszcz, ale słuchała kolejnych słów brata i po chwili zrozumiała, co zamierzał. I mimo początkowego szoku, po chwili wahania musiała przyznać mu rację.
- Tak, pamiętam ich. Naprawdę mili ludzie i bardzo ładne miejsce, sama dobrze wspominam pobyt tam – rzekła, przypominając sobie to; ziemie tak inne od tych brytyjskich, ludzie też byli zupełnie inni, ale spędziła tam parę dni z bratem, nawet próbowała nauczyć się jeździć na abraksanach, choć krótka przejażdżka skończyła się wypadnięciem z siodła i wylądowaniem twarzą w piachu. Zdecydowanie wolała miotły niż konie, choć umiejętności miotlarskie też bardzo zaniedbała odkąd skończyła Hogwart i przestała trenować quidditcha, a zajęła się najpierw wyjazdem do Ameryki na dwa lata, a później kursem aurorskim.
- Już rozumiem, o co ci chodzi... i choć byłabym zła, gdybyś zaproponował to mnie, czuję... że to dobry pomysł. Może nie będzie zachwycona, ale tu chodzi o bezpieczeństwo, więc mam nadzieję, że zrozumie i zgodzi się na wyjazd – powiedziała. Sama byłaby wściekła, gdyby ktoś próbował ją odesłać za granicę i uniemożliwić działanie, ale Artis nie powinna myśleć teraz tylko o sobie, tym bardziej, że jej kondycja psychiczna nie wydawała się najlepsza i Sophia martwiła się o nią, więc to był kolejny powód, dla którego zgodziła się z bratem, że Artis potrzebowała wyjechać, żeby się pozbierać i odzyskać równowagę z dala od zagrożeń i zamieszania. – Spróbuję z nią porozmawiać. Chyba, że chcesz sam to zrobić? – zapytała go. Spodziewała się, że to będzie trudna rozmowa.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Każdy musiał sobie jakoś radzić w ten niezbyt przyjazny czas, który jak się okazało był jeszcze bardziej pokręcony niż w chwili, w której wybierał się na misję. Ten rok miał być chyba jakimś dzikim przełomem w historii magicznego świata ze zwrotami wydarzeń, wielkimi odkryciami, zmianami. Nagłe i zakręcone. Najwidoczniej przez tydzień nikt nie miał spokojnego dnia, gdy wpierw wybuchła Biała Wywerna, a później jeszcze te anomalie, które zatrzęsły w posadach nawet Hogwartem. A skoro tak dobrze strzeżone miejsce nie zdołało się uchronić przed konsekwencjami, jak wielka siła musiała przejść przez kraj? Ci bardziej świadomi czarodzieje mogli się jedynie domyślać. Nigdy wcześniej nie było podobnego zdarzenia w historii. I być może nie miało już być. Znaczy oby nic takiego się już nie wydarzyło, bo czytając gazetę Raiden zauważył, że nawet dzieci nie zostały pozostawione w spokoju. Nagłe ujawnienie się szalejącej w nich magii było niebezpieczne nie tylko dla ich otoczenia, ale również i dla nich samych.
Gdy siostra nachyliła sie w jego stronę, zrobił to samo, ignorując naciągnięty mięsień na plecach. Skrzywił się lekko, jednak skupiając się na słowach, ból jakby przeszedł na drugi plan.
- Wiem. Nie martw się. Masz jednak ludzi, którym tam ufasz, prawda? Trzymaj się ich i jeśli czegoś nie jesteś pewna, konsultuj się. Ministerstwo już od dawna jest podzielone, a zaufanie straciło wiele lat temu. Samuel wciąż jest w biurze, prawda? - spytał, pamiętając o Skamanderze. Ten kretyn zawsze czepiał się, że Raiden nie potrafił dobrze latać na miotle, ale za to Carter też nie został mu dłużny, gdy kuzyn nie wchodził do dowody, nie umiejąc się utrzymać na jej powierzchni. Zaraz jednak kontynuował dalej:
- I mówisz, że nie naprawiają żadnej z magii w mugolskich miejscach?
Wydawało się to podejrzane. Nawet poprzedni rząd musiałby ukryć tak gwałtowne zamieszki, zatrzymując mugolom nawet czas i naprawiając zniszczone posiadłości czy budynki pamięci. Na liście takich zakazanych miejsc był również Piccadilly Circus, na którym był jeszcze wcześniej z Artis. A teraz miała się tam znajdować ruina? Lub jakieś szalejące mutanty jednorożców jak w rezerwacie? Czy ci urzędnicy już do końca powariowali. Jeśli to był totalny samopas, oznaczało to, że ludzie niedługo wezmą sprawy w swoje ręce. O ile jeszcze tego nie zrobili... Zerknął na Sophię, jakby próbował z niej odczytać odpowiedź. Mówiła prawdę, wyznając swoje obawy i on również je podzielał. Wiedział, że już wcześniej nie można było mówić wszystkiego przełożonym. Doceniał troskę młodszej z rodzeństwa, jednak powinna patrzeć na siebie. - Ja sobie poradzę. To nie o siebie się martwię - odpowiedział. Można by sądzić, że rozumieli się bez słów. Jedno miało na uwadze dobro drugiego, a przy tym wszystkim również chcieli bezpieczeństwa i sprawiedliwości w całym czarodziejskim świecie. Od tego byli i do tego też zostali stworzeni. Mimo wszystko rozmowa z drugim człowiekiem był nie do zastąpienia i Raiden zdawał sobie z tego sprawę. To było dla niego ważne, że pomimo kłótni i wielu lat rozłąki to właśnie w nim Sophia szukała powiernika. - O ich bezpieczeństwo się nie martwię. Już nie,
bo pytałem się o nich, jednak nikt nie zamierzał mi powiedzieć czy złożyli zeznania. To niepokojące - mruknął, po czym dał sobie chwile na przemyślenia. Nie pamiętał nigdy, żeby tak ważne wydarzenia zostały odwlekane w czasie lub kryte przed innymi funkcjonariuszami. Chciał jak najszybciej stanąć na nogi, by samemu móc się wszystkiego dowiedzieć. Zajrzeć do archiwum czy teczek, które zajmowały się właśnie tymi wydarzeniami. A nie być skazanym jedynie na słowo jakichś pachołków. Ale sami nic nie możemy wskórać, możemy tylko dalej wykonywać swoją pracę. Uśmiechnął się na te słowa, kryjąc w tym wszystkim pewną tajemniczość. Nikt nie mógł go powstrzymać przed działaniem na własną ręką jak to było w przypadku Kruegera. Konsekwencje nie zostały wyciągnięte. Jeszcze ale chaos, który teraz panował raczej nie zamierzał się zajmować zabiciem kolejnego psychopaty. Wyczuwał w słowach siostry również pewien dystans do niego, ale na razie nie interweniował, sądząc, że to było spowodowane tą długoletnią przerwą i Sophia wciąż dochodziła do siebie. - Może masz rację, ale nie można rezygnować z czegoś nie próbując - mruknął, łapiąc głębszy oddech, gdy poczuł uścisk w klatce piersiowej. Wciąż czuł się jakby rozjechany na milion części, jednak miał nadzieję, że to jedynie go wzmocni. Nie zamierzał dawać się tak łatwo odstawić w kąt.
Zaraz jednak sam poruszył temat, który był o wiele bardziej niepokojący niż nawet setki wariatów z różdżkami. Mógł siedzieć cicho, jednak stało się. Tak czy tak to musiało wyjść, a on musiał zdecydować co dalej. Kiwnął głową na słowa dziewczyny, nie zamierzając specjalnie się odzywać. Nie znał się na tych sprawach i mógł jedynie słuchać obserwacji siostry. Ufał jej. Nie mogłaby go okłamać. Poczuł się spokojniej, gdy powiedziała, że pamiętała tych ludzi. Chociaż widywał się z Angusem i jego rodziną dość rzadko to mieli dobre relacje. Wszyscy byli Carterami i dbali o siebie, a teraz Raiden musiał poprosić ich o przysługę. Której nigdy nie miał spłacić.
- Gdybym nie musiał, nie myślałbym nawet o tym - odparł, patrząc dość zdecydowanie w oczy rudej. - Nie widzę jednak innego wyjścia w tym momencie. Może się uspokoi za dzień, tydzień, miesiąc, ale równie dobrze może to trwać rok. Tu nie chodzi już o chcenie - mruknął. Wiedział, że Artis będzie wściekła. Że najchętniej rozszarpałaby go na strzępy, ale nie mógł się ugiąć. A jeszcze gorsze miało być to, że zamierzał prosić o to zadanie siedzącą obok auror. Oboje się martwili, jednak to on tkwił przykuty do łóżka i gdyby mógł, odjąłby jej tego upokorzenia i trudności. Ale nie miał jak. - Nie. Nie chcę, żeby tu przychodziła - odparł, przenosząc proszące spojrzenie na Sophię. Już i tak nie dość, że wyglądał jak wyglądał to jeszcze wizyta byłej arystokratki, która zamierzała wydzierać się na cały szpital... Nie miało to pomóc ani jemu, ani jej. - Załatwisz to sama? Wiem, czego od ciebie wymagam, ale nie mogę się z nią spotkać, a nie możemy długo zwlekać. Wyślę list do wuja - urwał, biorąc głęboki wdech. Wszystko się paprało.
Gdy siostra nachyliła sie w jego stronę, zrobił to samo, ignorując naciągnięty mięsień na plecach. Skrzywił się lekko, jednak skupiając się na słowach, ból jakby przeszedł na drugi plan.
- Wiem. Nie martw się. Masz jednak ludzi, którym tam ufasz, prawda? Trzymaj się ich i jeśli czegoś nie jesteś pewna, konsultuj się. Ministerstwo już od dawna jest podzielone, a zaufanie straciło wiele lat temu. Samuel wciąż jest w biurze, prawda? - spytał, pamiętając o Skamanderze. Ten kretyn zawsze czepiał się, że Raiden nie potrafił dobrze latać na miotle, ale za to Carter też nie został mu dłużny, gdy kuzyn nie wchodził do dowody, nie umiejąc się utrzymać na jej powierzchni. Zaraz jednak kontynuował dalej:
- I mówisz, że nie naprawiają żadnej z magii w mugolskich miejscach?
Wydawało się to podejrzane. Nawet poprzedni rząd musiałby ukryć tak gwałtowne zamieszki, zatrzymując mugolom nawet czas i naprawiając zniszczone posiadłości czy budynki pamięci. Na liście takich zakazanych miejsc był również Piccadilly Circus, na którym był jeszcze wcześniej z Artis. A teraz miała się tam znajdować ruina? Lub jakieś szalejące mutanty jednorożców jak w rezerwacie? Czy ci urzędnicy już do końca powariowali. Jeśli to był totalny samopas, oznaczało to, że ludzie niedługo wezmą sprawy w swoje ręce. O ile jeszcze tego nie zrobili... Zerknął na Sophię, jakby próbował z niej odczytać odpowiedź. Mówiła prawdę, wyznając swoje obawy i on również je podzielał. Wiedział, że już wcześniej nie można było mówić wszystkiego przełożonym. Doceniał troskę młodszej z rodzeństwa, jednak powinna patrzeć na siebie. - Ja sobie poradzę. To nie o siebie się martwię - odpowiedział. Można by sądzić, że rozumieli się bez słów. Jedno miało na uwadze dobro drugiego, a przy tym wszystkim również chcieli bezpieczeństwa i sprawiedliwości w całym czarodziejskim świecie. Od tego byli i do tego też zostali stworzeni. Mimo wszystko rozmowa z drugim człowiekiem był nie do zastąpienia i Raiden zdawał sobie z tego sprawę. To było dla niego ważne, że pomimo kłótni i wielu lat rozłąki to właśnie w nim Sophia szukała powiernika. - O ich bezpieczeństwo się nie martwię. Już nie,
bo pytałem się o nich, jednak nikt nie zamierzał mi powiedzieć czy złożyli zeznania. To niepokojące - mruknął, po czym dał sobie chwile na przemyślenia. Nie pamiętał nigdy, żeby tak ważne wydarzenia zostały odwlekane w czasie lub kryte przed innymi funkcjonariuszami. Chciał jak najszybciej stanąć na nogi, by samemu móc się wszystkiego dowiedzieć. Zajrzeć do archiwum czy teczek, które zajmowały się właśnie tymi wydarzeniami. A nie być skazanym jedynie na słowo jakichś pachołków. Ale sami nic nie możemy wskórać, możemy tylko dalej wykonywać swoją pracę. Uśmiechnął się na te słowa, kryjąc w tym wszystkim pewną tajemniczość. Nikt nie mógł go powstrzymać przed działaniem na własną ręką jak to było w przypadku Kruegera. Konsekwencje nie zostały wyciągnięte. Jeszcze ale chaos, który teraz panował raczej nie zamierzał się zajmować zabiciem kolejnego psychopaty. Wyczuwał w słowach siostry również pewien dystans do niego, ale na razie nie interweniował, sądząc, że to było spowodowane tą długoletnią przerwą i Sophia wciąż dochodziła do siebie. - Może masz rację, ale nie można rezygnować z czegoś nie próbując - mruknął, łapiąc głębszy oddech, gdy poczuł uścisk w klatce piersiowej. Wciąż czuł się jakby rozjechany na milion części, jednak miał nadzieję, że to jedynie go wzmocni. Nie zamierzał dawać się tak łatwo odstawić w kąt.
Zaraz jednak sam poruszył temat, który był o wiele bardziej niepokojący niż nawet setki wariatów z różdżkami. Mógł siedzieć cicho, jednak stało się. Tak czy tak to musiało wyjść, a on musiał zdecydować co dalej. Kiwnął głową na słowa dziewczyny, nie zamierzając specjalnie się odzywać. Nie znał się na tych sprawach i mógł jedynie słuchać obserwacji siostry. Ufał jej. Nie mogłaby go okłamać. Poczuł się spokojniej, gdy powiedziała, że pamiętała tych ludzi. Chociaż widywał się z Angusem i jego rodziną dość rzadko to mieli dobre relacje. Wszyscy byli Carterami i dbali o siebie, a teraz Raiden musiał poprosić ich o przysługę. Której nigdy nie miał spłacić.
- Gdybym nie musiał, nie myślałbym nawet o tym - odparł, patrząc dość zdecydowanie w oczy rudej. - Nie widzę jednak innego wyjścia w tym momencie. Może się uspokoi za dzień, tydzień, miesiąc, ale równie dobrze może to trwać rok. Tu nie chodzi już o chcenie - mruknął. Wiedział, że Artis będzie wściekła. Że najchętniej rozszarpałaby go na strzępy, ale nie mógł się ugiąć. A jeszcze gorsze miało być to, że zamierzał prosić o to zadanie siedzącą obok auror. Oboje się martwili, jednak to on tkwił przykuty do łóżka i gdyby mógł, odjąłby jej tego upokorzenia i trudności. Ale nie miał jak. - Nie. Nie chcę, żeby tu przychodziła - odparł, przenosząc proszące spojrzenie na Sophię. Już i tak nie dość, że wyglądał jak wyglądał to jeszcze wizyta byłej arystokratki, która zamierzała wydzierać się na cały szpital... Nie miało to pomóc ani jemu, ani jej. - Załatwisz to sama? Wiem, czego od ciebie wymagam, ale nie mogę się z nią spotkać, a nie możemy długo zwlekać. Wyślę list do wuja - urwał, biorąc głęboki wdech. Wszystko się paprało.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Trudno było o spokój, gdy tyle się działo. Chyba dotyczyło to każdego w jakiś sposób, choć niektórych z oczywistych względów bardziej, jak walczących z czarną magią aurorów, i innych którzy mieli za zadanie doprowadzić ten chaos do ładu. Ale ucierpiało wielu niewinnych, gdy po wybuchu anomalii trafiła do Munga, widziała całe mnóstwo rannych trafiających tu z całego kraju. Sama też ucierpiała, też padła ofiarą tej nagłej aportacji i dziwnej mocy, ale cieszyła się, że ta moc zabrała z sali ją, nie jej brata, który był w dużo gorszym stanie.
- Tak – potwierdziła półszeptem. Miała brata, byli też inni, którym powinna (musiała?) ufać, z którymi od niedawna tkwiła w tym razem. Nie była zupełnie sama, jak kiedyś się obawiała. Inni też widzieli, że coś złego się dzieje i działali od dłuższego czasu. – Jest w Biurze. I jest dobrym aurorem, można na nim polegać – dodała, myśląc o Samuelu, którego znalazła tamtego dnia, kiedy anomalie wyrzuciły ją poza murami Munga. I który, jak się okazało, od dawna należał do Zakonu i działał, i wiedział dużo więcej, niż mogło się wydawać. Ale jednak to nie on powiedział jej o wszystkim. Może nie ufał jej dostatecznie, by dopuścić do takiej sprawy? Tego nie wiedziała. Mogła tylko podejrzewać, z jak wielką paranoją rozglądali się wokół siebie bardziej doświadczeni aurorzy, sama zaczynała odczuwać jej podszepty.
- Naprawiają. Przynajmniej teoretycznie – powiedziała, wspominając przelotnie o nowo powołanej strukturze zwanej Oddziałem Kontroli Magicznej, który miał zajmować się anomaliami i zwalczać je, ale chyba radzili sobie z tym nieudolnie, skoro te miejsca wciąż stanowiły zagrożenie. Nie ufała temu oddziałowi też z tego względu, że został utworzony z byłych członków policji antymugolskiej. Być może to zwykli czarodzieje musieli brać sprawy we własne ręce, tym bardziej, że ta zła magia budziła też zainteresowanie podejrzanych elementów. Nie bez powodu pojawianie się w tych obszarach było zakazane, pewnie nie tylko dlatego, że były niebezpieczne.
Westchnęła tylko, zdając sobie sprawę, że brat był uparty, ale miała nadzieję, że sobie poradzi. Oby lepiej niż w czasie pożaru na Nokturnie, przez który tu wylądował. Pewne było, że dla żadnego z nich problemy jeszcze się nie skończyły, wciąż nie można było w spokoju pożegnać swoich zmartwień i skupić się na codziennej rutynie. Czy kiedykolwiek będą mogli? Nie wiadomo.
- To dobrze, że są bezpieczni. Liczę na to, że niedługo będzie wiadomo więcej. – Ciekawiło ją, czy Raiden jest izolowany od dochodzenia z powodu rekonwalescencji, czy może przyczyny były inne. – Więc będziemy próbować na miarę naszych możliwości – dodała, czując, że brat tak czy inaczej znajdzie sposób, by działać, nawet, jeśli byłby w tym osamotniony. I albo wpakuje się w tarapaty... albo pewnego dnia w nieokreślonej przyszłości połączy ich ten sam sekret? Wciąż trudno było jej sobie wyobrazić brata w Zakonie Feniksa, sama wciąż czuła się tam nie do końca na miejscu, ale wiedziała, że lubił działać na własną rękę i nie był zaślepiony tym, co ministerstwo próbowało wmówić społeczeństwu, że miał poczucie misji i dla tej misji prawie zginął. Byli do siebie podobni, Sophia też chciała działać, i powitała z pewną obawą, ale i radością szansę na to, by zrobić coś więcej, nawet jeśli nie była to działalność w pełni legalna. Nie była w tym sama i z ciekawością oczekiwała sposobności do działania.
Ale najpierw należało zająć się też innymi sprawami. Rodzina niezmiennie stanowiła bardzo wysoką wartość dla Sophii, nie mogła myśleć tylko o pracy i próbach mierzenia się ze złem świata, kiedy bliscy tak potrzebowali jej uwagi. Troszczyła się o brata i chciała dla niego jak najlepiej, wiedziała też, że na pewno leżało mu na sercu dobro Artis. Żadne z nich nie chciało zresztą działać na jej szkodę, stała się jedną z nich, kiedy została odtrącona przez własną rodzinę i stanęła na progu ich domu.
- Nikt nie wie, kiedy to się skończy, a teraz nawet rzucanie zaklęć może nieść zagrożenie, bo różdżki... nie działają tak, jak trzeba, anomalie wpłynęły też na nie – powiedziała. O ile w domu mogła się obejść bez magii, bo potrafiła wykonywać codzienne czynności bez wysługiwania się czarami na każdym kroku, tak w pracy czarować musiała, a skutki bywały różne. Artis nie musiała więc nawet pracować, żeby też być zagrożoną anomaliami. – Choćby z tego względu lepiej, by była daleko, zwłaszcza teraz – dodała, choć tak naprawdę anomalie były tylko jednym z wielu powodów. – Wuj Angus to miły facet, myślę, że dogadałaby się z jego rodziną... gdy już zaakceptuje tą zmianę. – Amerykański odłam ich rodziny mógł wydawać się ekscentryczny dla kogoś kto z tamtym światem nigdy się nie zetknął, zwłaszcza dla szlachcianki, która miałaby wkrótce opuścić deszczową Anglię i znaleźć się na rozpalonych słońcem ziemiach przodków Carterów. Ale byli dobrymi ludźmi, nie zostawią krewnych w potrzebie. Sama chętnie by ich odwiedziła i miała nadzieję, że będzie mieć ku temu okazję, gdy sytuacja się uspokoi i wszystko wróci do normy. Teraz nie było ucieczki, bo czułaby się jak skończony tchórz, więc nie brała pod uwagę możliwości wyjazdu.
- Tak, porozmawiam z nią. I pomogę załatwić formalności, jeśli będzie trzeba. Dołożę wszelkich starań, żeby wszystko potoczyło się pomyślnie – zapewniła. Musiała porozmawiać szczerze z Artis, a potem dowiedzieć się, jak w obecnym chaosie mogła załatwić jej bezpieczny i w miarę dyskretny transport do Ameryki po tych wszystkich zawirowaniach. – I tak, napisz do wuja. Minie trochę czasu, zanim list dotrze, załatwianie wszystkiego też potrwa... Ale może jeszcze w maju uda się to zrobić.
Westchnęła, zdając sobie sprawę, jak sztywno to brzmiało, i że planowali przyszłość innej osoby pod jej nieobecność i bez jej wiedzy o tym. Było to okrutne, sama Sophia czuła się z tym źle, więc zapewne pierwszą rzeczą, jaką zrobi po powrocie do domu, będzie przeprowadzenie tej rozmowy.
- Nie obiecuję, że uda mi się powstrzymać ją od przyjścia tutaj lub zrobienia ci awantury gdy wrócisz do domu. Nie wiem, jak zareaguje, kiedy jej o tym powiem – powiedziała. Artis ostatnimi czasy była wielką niewiadomą.
- Tak – potwierdziła półszeptem. Miała brata, byli też inni, którym powinna (musiała?) ufać, z którymi od niedawna tkwiła w tym razem. Nie była zupełnie sama, jak kiedyś się obawiała. Inni też widzieli, że coś złego się dzieje i działali od dłuższego czasu. – Jest w Biurze. I jest dobrym aurorem, można na nim polegać – dodała, myśląc o Samuelu, którego znalazła tamtego dnia, kiedy anomalie wyrzuciły ją poza murami Munga. I który, jak się okazało, od dawna należał do Zakonu i działał, i wiedział dużo więcej, niż mogło się wydawać. Ale jednak to nie on powiedział jej o wszystkim. Może nie ufał jej dostatecznie, by dopuścić do takiej sprawy? Tego nie wiedziała. Mogła tylko podejrzewać, z jak wielką paranoją rozglądali się wokół siebie bardziej doświadczeni aurorzy, sama zaczynała odczuwać jej podszepty.
- Naprawiają. Przynajmniej teoretycznie – powiedziała, wspominając przelotnie o nowo powołanej strukturze zwanej Oddziałem Kontroli Magicznej, który miał zajmować się anomaliami i zwalczać je, ale chyba radzili sobie z tym nieudolnie, skoro te miejsca wciąż stanowiły zagrożenie. Nie ufała temu oddziałowi też z tego względu, że został utworzony z byłych członków policji antymugolskiej. Być może to zwykli czarodzieje musieli brać sprawy we własne ręce, tym bardziej, że ta zła magia budziła też zainteresowanie podejrzanych elementów. Nie bez powodu pojawianie się w tych obszarach było zakazane, pewnie nie tylko dlatego, że były niebezpieczne.
Westchnęła tylko, zdając sobie sprawę, że brat był uparty, ale miała nadzieję, że sobie poradzi. Oby lepiej niż w czasie pożaru na Nokturnie, przez który tu wylądował. Pewne było, że dla żadnego z nich problemy jeszcze się nie skończyły, wciąż nie można było w spokoju pożegnać swoich zmartwień i skupić się na codziennej rutynie. Czy kiedykolwiek będą mogli? Nie wiadomo.
- To dobrze, że są bezpieczni. Liczę na to, że niedługo będzie wiadomo więcej. – Ciekawiło ją, czy Raiden jest izolowany od dochodzenia z powodu rekonwalescencji, czy może przyczyny były inne. – Więc będziemy próbować na miarę naszych możliwości – dodała, czując, że brat tak czy inaczej znajdzie sposób, by działać, nawet, jeśli byłby w tym osamotniony. I albo wpakuje się w tarapaty... albo pewnego dnia w nieokreślonej przyszłości połączy ich ten sam sekret? Wciąż trudno było jej sobie wyobrazić brata w Zakonie Feniksa, sama wciąż czuła się tam nie do końca na miejscu, ale wiedziała, że lubił działać na własną rękę i nie był zaślepiony tym, co ministerstwo próbowało wmówić społeczeństwu, że miał poczucie misji i dla tej misji prawie zginął. Byli do siebie podobni, Sophia też chciała działać, i powitała z pewną obawą, ale i radością szansę na to, by zrobić coś więcej, nawet jeśli nie była to działalność w pełni legalna. Nie była w tym sama i z ciekawością oczekiwała sposobności do działania.
Ale najpierw należało zająć się też innymi sprawami. Rodzina niezmiennie stanowiła bardzo wysoką wartość dla Sophii, nie mogła myśleć tylko o pracy i próbach mierzenia się ze złem świata, kiedy bliscy tak potrzebowali jej uwagi. Troszczyła się o brata i chciała dla niego jak najlepiej, wiedziała też, że na pewno leżało mu na sercu dobro Artis. Żadne z nich nie chciało zresztą działać na jej szkodę, stała się jedną z nich, kiedy została odtrącona przez własną rodzinę i stanęła na progu ich domu.
- Nikt nie wie, kiedy to się skończy, a teraz nawet rzucanie zaklęć może nieść zagrożenie, bo różdżki... nie działają tak, jak trzeba, anomalie wpłynęły też na nie – powiedziała. O ile w domu mogła się obejść bez magii, bo potrafiła wykonywać codzienne czynności bez wysługiwania się czarami na każdym kroku, tak w pracy czarować musiała, a skutki bywały różne. Artis nie musiała więc nawet pracować, żeby też być zagrożoną anomaliami. – Choćby z tego względu lepiej, by była daleko, zwłaszcza teraz – dodała, choć tak naprawdę anomalie były tylko jednym z wielu powodów. – Wuj Angus to miły facet, myślę, że dogadałaby się z jego rodziną... gdy już zaakceptuje tą zmianę. – Amerykański odłam ich rodziny mógł wydawać się ekscentryczny dla kogoś kto z tamtym światem nigdy się nie zetknął, zwłaszcza dla szlachcianki, która miałaby wkrótce opuścić deszczową Anglię i znaleźć się na rozpalonych słońcem ziemiach przodków Carterów. Ale byli dobrymi ludźmi, nie zostawią krewnych w potrzebie. Sama chętnie by ich odwiedziła i miała nadzieję, że będzie mieć ku temu okazję, gdy sytuacja się uspokoi i wszystko wróci do normy. Teraz nie było ucieczki, bo czułaby się jak skończony tchórz, więc nie brała pod uwagę możliwości wyjazdu.
- Tak, porozmawiam z nią. I pomogę załatwić formalności, jeśli będzie trzeba. Dołożę wszelkich starań, żeby wszystko potoczyło się pomyślnie – zapewniła. Musiała porozmawiać szczerze z Artis, a potem dowiedzieć się, jak w obecnym chaosie mogła załatwić jej bezpieczny i w miarę dyskretny transport do Ameryki po tych wszystkich zawirowaniach. – I tak, napisz do wuja. Minie trochę czasu, zanim list dotrze, załatwianie wszystkiego też potrwa... Ale może jeszcze w maju uda się to zrobić.
Westchnęła, zdając sobie sprawę, jak sztywno to brzmiało, i że planowali przyszłość innej osoby pod jej nieobecność i bez jej wiedzy o tym. Było to okrutne, sama Sophia czuła się z tym źle, więc zapewne pierwszą rzeczą, jaką zrobi po powrocie do domu, będzie przeprowadzenie tej rozmowy.
- Nie obiecuję, że uda mi się powstrzymać ją od przyjścia tutaj lub zrobienia ci awantury gdy wrócisz do domu. Nie wiem, jak zareaguje, kiedy jej o tym powiem – powiedziała. Artis ostatnimi czasy była wielką niewiadomą.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Zdecydowanie jego sytuacja mogłaby wyglądać mniej ciekawie, jeśli w nocy z kwietnia na maj magiczna siła wyrwała go ze szpitala i rzuciła gdzieś w nieznane sobie miejsce. Był osłabiony już wystarczająco, a kolejne ryzykowne deportacje mógłby się skończyć katastrofą. Nikt nie wiedział, dlaczego niektórych porwało, innych nie, ale najwidoczniej nie istniał szablon według którego się to działo. Jakby przypadkowi czarodzieje i czarownicy zostali pochłonięci przez złą siłę, która nie dość, że ich skrzywdziła fizycznie to również psychicznie. Przez ten dzień Raiden nasłuchał się na swoim oddziale dzikich krzyków o tym, że obrazy zamordowanych wciąż siedzą komuś w głowie... Najwidoczniej rekonwalescencja niektórych trwała zdecydowanie dłużej niż reszty.
- W takim razie dobrze mieć się kogo trzymać w takich chwilach - odpowiedział poważnie, wiedząc, że musieli zbierać sojuszników, którzy wierzyli w dobrą sprawę. Nie w mamonę jak większość pracowników i Carter wiedział, że nagle nie przejrzeli na oczy. Niepewność wciąż trwała wśród ludzi, ale nie mogła nad nimi zapanować. Raiden wiedział o co miał walczyć, dlatego jego cel był jasny i klarowny. Mało kto widział to w ten sposób, jednak nawet po długim niewidzeniu się z młodszym zaledwie o roku kuzynem, Carter słyszał o jego dokonaniach. A jeśli Sophia jeszcze go popierała... Cóż. Musiała się go trzymać, skoro jej brat nie pracował dokładnie w tym samym miejscu. Carter zastanawiał się, dlaczego jeszcze Aspen nie przyszedł do szpitala. Kto wie? Może zaglądał a może nie... Fakt faktem, że obaj musieli porozmawiać i wcale nie chodziło o wyzywanie się kto kogo zostawił w czasie największej potrzeby, bo jeśli tak - Penny odegrał się na policjancie w dość brutalny sposób. Jednak należało mu się. Gdy Pomona i Peony słały list o tragicznym stanie Penny'ego, Raiden nie wrócił do kraju, by spotkać się z być może umierającym.
Przez dłuższą chwilę znajdował się w pewnym zawieszeniu, rozumiejąc słowa, które do niego dochodziły, ale nie potrafił się na nich skupić. Zupełnie jakby jego umysł przetwarzał dane, które zdobył. I znał to uczucie. Było całkiem przyjemne, gdy należało znaleźć trop, jednak teraz były to jedynie spekulacje. Spekulacje, których nie mógł nawet nigdzie spisać. Cholera. Nawet pióra nie mógł teraz sam utrzymać. Znowu stan nieudacznika przypomniał o sobie w paskudny sposób. Rzeczywistość była w tym momencie strasznie ograniczająca. Z chęcią już pozbyłby się tego słabego ciała i zrobił coś, co do niego należało. Tęsknił za pracą, za byciem w terenie, nawet za wypełnianiem druczków po każdej skończonej akcji. To było przyjemne uczucie, bo miał świadomość dobrze wykonanego zadania, a teraz? Wolał nie myśleć.
- Orientowaliście się dlaczego tak jest? Specjaliści od różdżek mieli coś do powiedzenia na ten temat? - zagadnął, gdy siostra oznajmiła o dziwnych anomaliach podczas rzucania zaklęć. Było to naprawdę niepokojące zważywszy na to, że był to przedmiot codziennego użytku. Nikt nie chciał, by nagle wybuchł w potrzebie. - Moja jak na razie znajduje się wraz z rzeczami w pilnie strzeżonej szatni. Może i mógłbym się tam włamać, ale nawet nie mogę przejść korytarza bez uczucia gwoździa w łydce - odparł, znowu uśmiechając się krzywo do siostry. Skinął głową na jej słowa. - Nie będzie zadowolona, ale trzeba będzie jej przypomnieć, że nie stoi ponad nami. Nie jest sama, nosi w sobie jednego z Carterów, a to oznacza obowiązki - dodał, zmieniając ton z niepewnego na dość twardy. Nie zamierzał zmieniać zdania i wiedział, że to będzie najlepsze wyjście. Spokój i odizolowanie się od chaotycznego świata, który chciałby wkraść się w jej życie - tego było potrzeba Artis podczas całej ciąży. Nie była tu potrzebna. Brutalnie to brzmiało, ale taka była prawda. Nie mogła już pracować nawet jeśliby chciała. Prasa może ucichła, ale niedługo mogła znowu o sobie przypomnieć. Musiała zniknąć i im szybciej tym lepiej. - Dziękuję, Sof. Wiem ile cię to będzie kosztowało. Możemy jedynie mieć nadzieję, że nie podejmie czegoś tak lekkomyślnego i jednak zostanie do tego czasu w domu... - mruknął i w tym samym czasie, usłyszał stukanie obcasów o posadzkę. Wywrócił oczami, zdając sobie sprawę kto nadchodził
- Panie Carter. Szukam pana od pół godziny. Zapomniał pan, że dostał absolutny zakaz opuszczania swojej sali? - spytała uzdrowicielka, kręcąc głową i patrząc na swoje pacjenta z niezadowoloną miną.
- Właśnie dlatego wyszedłem - odparł, krzywiąc się przy tym.
- Czas odwiedzin już się skończył. Musi pan odpocząć.
Czy nie za dużo już tego odpoczynku?, przemknęło Raidenowi przez głowę, gdy znowu znalazł się na szpitalnym łóżku, czekając, aż medyk wleje mu do gardła kolejny litr eliksiru. Nienawidził szpitali...
|zt
- W takim razie dobrze mieć się kogo trzymać w takich chwilach - odpowiedział poważnie, wiedząc, że musieli zbierać sojuszników, którzy wierzyli w dobrą sprawę. Nie w mamonę jak większość pracowników i Carter wiedział, że nagle nie przejrzeli na oczy. Niepewność wciąż trwała wśród ludzi, ale nie mogła nad nimi zapanować. Raiden wiedział o co miał walczyć, dlatego jego cel był jasny i klarowny. Mało kto widział to w ten sposób, jednak nawet po długim niewidzeniu się z młodszym zaledwie o roku kuzynem, Carter słyszał o jego dokonaniach. A jeśli Sophia jeszcze go popierała... Cóż. Musiała się go trzymać, skoro jej brat nie pracował dokładnie w tym samym miejscu. Carter zastanawiał się, dlaczego jeszcze Aspen nie przyszedł do szpitala. Kto wie? Może zaglądał a może nie... Fakt faktem, że obaj musieli porozmawiać i wcale nie chodziło o wyzywanie się kto kogo zostawił w czasie największej potrzeby, bo jeśli tak - Penny odegrał się na policjancie w dość brutalny sposób. Jednak należało mu się. Gdy Pomona i Peony słały list o tragicznym stanie Penny'ego, Raiden nie wrócił do kraju, by spotkać się z być może umierającym.
Przez dłuższą chwilę znajdował się w pewnym zawieszeniu, rozumiejąc słowa, które do niego dochodziły, ale nie potrafił się na nich skupić. Zupełnie jakby jego umysł przetwarzał dane, które zdobył. I znał to uczucie. Było całkiem przyjemne, gdy należało znaleźć trop, jednak teraz były to jedynie spekulacje. Spekulacje, których nie mógł nawet nigdzie spisać. Cholera. Nawet pióra nie mógł teraz sam utrzymać. Znowu stan nieudacznika przypomniał o sobie w paskudny sposób. Rzeczywistość była w tym momencie strasznie ograniczająca. Z chęcią już pozbyłby się tego słabego ciała i zrobił coś, co do niego należało. Tęsknił za pracą, za byciem w terenie, nawet za wypełnianiem druczków po każdej skończonej akcji. To było przyjemne uczucie, bo miał świadomość dobrze wykonanego zadania, a teraz? Wolał nie myśleć.
- Orientowaliście się dlaczego tak jest? Specjaliści od różdżek mieli coś do powiedzenia na ten temat? - zagadnął, gdy siostra oznajmiła o dziwnych anomaliach podczas rzucania zaklęć. Było to naprawdę niepokojące zważywszy na to, że był to przedmiot codziennego użytku. Nikt nie chciał, by nagle wybuchł w potrzebie. - Moja jak na razie znajduje się wraz z rzeczami w pilnie strzeżonej szatni. Może i mógłbym się tam włamać, ale nawet nie mogę przejść korytarza bez uczucia gwoździa w łydce - odparł, znowu uśmiechając się krzywo do siostry. Skinął głową na jej słowa. - Nie będzie zadowolona, ale trzeba będzie jej przypomnieć, że nie stoi ponad nami. Nie jest sama, nosi w sobie jednego z Carterów, a to oznacza obowiązki - dodał, zmieniając ton z niepewnego na dość twardy. Nie zamierzał zmieniać zdania i wiedział, że to będzie najlepsze wyjście. Spokój i odizolowanie się od chaotycznego świata, który chciałby wkraść się w jej życie - tego było potrzeba Artis podczas całej ciąży. Nie była tu potrzebna. Brutalnie to brzmiało, ale taka była prawda. Nie mogła już pracować nawet jeśliby chciała. Prasa może ucichła, ale niedługo mogła znowu o sobie przypomnieć. Musiała zniknąć i im szybciej tym lepiej. - Dziękuję, Sof. Wiem ile cię to będzie kosztowało. Możemy jedynie mieć nadzieję, że nie podejmie czegoś tak lekkomyślnego i jednak zostanie do tego czasu w domu... - mruknął i w tym samym czasie, usłyszał stukanie obcasów o posadzkę. Wywrócił oczami, zdając sobie sprawę kto nadchodził
- Panie Carter. Szukam pana od pół godziny. Zapomniał pan, że dostał absolutny zakaz opuszczania swojej sali? - spytała uzdrowicielka, kręcąc głową i patrząc na swoje pacjenta z niezadowoloną miną.
- Właśnie dlatego wyszedłem - odparł, krzywiąc się przy tym.
- Czas odwiedzin już się skończył. Musi pan odpocząć.
Czy nie za dużo już tego odpoczynku?, przemknęło Raidenowi przez głowę, gdy znowu znalazł się na szpitalnym łóżku, czekając, aż medyk wleje mu do gardła kolejny litr eliksiru. Nienawidził szpitali...
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Doświadczenia Sophii z tą mocą też nie były najmilsze, ale poza potłuczeniami nic jej się nie stało. Miała tylko dziwne omamy, ale te okazały się tylko omamami. A może nie do końca? Nie wiadomo. W każdym razie po obudzeniu się dała radę przetransportować siebie i dużo poważniej rannego Samuela do Munga, gdzie dokończyła przerwaną rekonwalescencję po wydarzeniach ze starej chaty na obrzeżach Londynu. Cały ten czas towarzyszył jej lęk o brata, który był obecny też w kolejnych dniach, dopóki jej do niego nie wpuszczono.
Choć ludzie mieli różne priorytety, Sophii i Raidenowi wpojono w domu te same wzorce, od dawien dawna kultywowane w rodzinie Carterów, którzy w przeszłości nie raz stawali w obronie pokrzywdzonych, także mugoli, jeśli było trzeba. Nic więc dziwnego, że cenili prawość i uczciwość, i nie chcieli być bierni w obliczu niesprawiedliwości. Patrząc na Raidena, widziała młodszą kopię ich ojca, który wierzył w swoje przekonania do samego końca. Był dla Sophii wzorem, tyle że sama musiała być ostrożniejsza, by nie podzielić jego losu. Bo im więcej czasu mijało, tym bardziej nie wierzyła, że to był zwykły wypadek.
- Podejrzewam, że są prowadzone działania w tym kierunku, ale nic nie wiem o postępach ani o tym, dlaczego tak jest – powiedziała. Nie znała się na różdżkarstwie, jej wiedza o różdżkach kończyła się na fundamentalnych podstawach oczywistych dla każdego czarodzieja, ale miała nadzieję, że specjaliści obeznani w swoim fachu będą potrafili powiedzieć coś więcej o wpływie anomalii na ich użycie.
Skończyli już te trudniejsze tematy, których ze względów bezpieczeństwa i tak nie mogli bardziej rozwijać. Dobrze było jednak choć pobieżnie wymienić się poglądami i dowiedzieć się, co druga strona o tym myśli; Sophii w ostatnich dniach brakowało Raidena i jego oceny sytuacji, nie mogła z nim porozmawiać o tym wszystkim, skoro wciąż tu leżał i pilnowano go. Dopiero dziś pierwszy raz udało im się skraść więcej czasu na rozmowę.
- Na pewno niedługo ci ją zwrócą. Choć być może dopiero przed wyjściem – dodała; jej samej udało się wybłagać oddanie różdżki, ale to było przed anomaliami. Teraz pewnie uzdrowiciele woleliby nie podejmować takiego ryzyka, jak oddawanie pacjentom różdżek kiedy wokół szaleje magia. Jeszcze Raiden podpaliłby swoje łóżko i znowu się poparzył, lub spowodował sobie inny uszczerbek na zdrowiu. Sophia która przed anomaliami miała w zwyczaju sypiać z różdżką pod poduszką, teraz musiała zachowywać środki ostrożności.
Wyczuła tą zmianę tonu Raidena. I czuła, że będzie bardzo zdeterminowany, a więc Artis będzie mieć na przeciwko siebie dwójkę upartych Carterów. Zdecydowanych i próbujących działać dla jej dobra, i nawet jeśli będzie na nich wściekła, może kiedyś sama się przekona, że tak jest lepiej. Parę miesięcy temu była gotowa na ogromne poświęcenie dla małego Cartera, wyrzekła się dla niego rodziny i całego dotychczasowego życia, choć kobiety z tego środowiska na pewno znały sposoby na to, jak pozbyć się problemu. Artis była inna, za co Sophia czuła do niej podziw. Teraz będzie musiała się zdobyć na drugie poświęcenie, oby nie tak ciężkie, biorąc pod uwagę, że i tak nie mogła czynnie pracować i narażała się na niebezpieczeństwo nie tylko z powodu anomalii. Jakby nie patrzeć, była zdrajczynią krwi, nie mogłaby liczyć na dobre przyjęcie przez fanatyków.
- Zadbam o nią najlepiej, jak będę potrafiła, dopóki nie wrócisz do domu. Mam nadzieję, że zrozumie, dlaczego to robimy i zgodzi się z tym bez niepotrzebnych konfliktów – rzekła. Wolałaby uniknąć jakichkolwiek kłótni, nie chciała też, by Artis obraziła się na nich i uciekła z domu. Samotne tułanie się po kraju w jej stanie nie byłoby bezpieczne nawet przedtem, a co dopiero teraz, a rodzina nie chciała jej znać za decyzję, którą podjęła. Miała tylko Raidena i Sophię, którzy chcieli dobrze, zwłaszcza po tym, co przeżyli i co wiedzieli.
Wtedy jednak, gdy tak rozmawiali o Artis i próbach zadbania o jej bezpieczeństwo, kiedy nagle usłyszała stukot, i po chwili dostrzegła zmierzającą w ich stronę uzdrowicielkę, która najwyraźniej wypatrzyła ich w „kryjówce” za rośliną. Nie wyglądała na zadowoloną z tego, że Raiden po kryjomu opuścił swoją salę.
Sophii pozostało tylko westchnąć i rzucić mu szybkie spojrzenie; cieszyła się, że w ogóle udało im się porozmawiać.
- Postaram się zajrzeć jutro. Do zobaczenia, braciszku, zdrowiej jak najszybciej, bo jednak wolałabym oglądać cię w domu – zmusiła się do uśmiechu, zapewniając, że wpadnie kiedy tylko będzie mogła, i miała nadzieję, że za tydzień rzeczywiście jej brat znajdzie się z powrotem w domu. Odprowadzała go wzrokiem, gdy szedł za uzdrowicielką, by wrócić do swojej sali, a później wyszła, najbliższym kominkiem przenosząc się do domu.
| zt.
Choć ludzie mieli różne priorytety, Sophii i Raidenowi wpojono w domu te same wzorce, od dawien dawna kultywowane w rodzinie Carterów, którzy w przeszłości nie raz stawali w obronie pokrzywdzonych, także mugoli, jeśli było trzeba. Nic więc dziwnego, że cenili prawość i uczciwość, i nie chcieli być bierni w obliczu niesprawiedliwości. Patrząc na Raidena, widziała młodszą kopię ich ojca, który wierzył w swoje przekonania do samego końca. Był dla Sophii wzorem, tyle że sama musiała być ostrożniejsza, by nie podzielić jego losu. Bo im więcej czasu mijało, tym bardziej nie wierzyła, że to był zwykły wypadek.
- Podejrzewam, że są prowadzone działania w tym kierunku, ale nic nie wiem o postępach ani o tym, dlaczego tak jest – powiedziała. Nie znała się na różdżkarstwie, jej wiedza o różdżkach kończyła się na fundamentalnych podstawach oczywistych dla każdego czarodzieja, ale miała nadzieję, że specjaliści obeznani w swoim fachu będą potrafili powiedzieć coś więcej o wpływie anomalii na ich użycie.
Skończyli już te trudniejsze tematy, których ze względów bezpieczeństwa i tak nie mogli bardziej rozwijać. Dobrze było jednak choć pobieżnie wymienić się poglądami i dowiedzieć się, co druga strona o tym myśli; Sophii w ostatnich dniach brakowało Raidena i jego oceny sytuacji, nie mogła z nim porozmawiać o tym wszystkim, skoro wciąż tu leżał i pilnowano go. Dopiero dziś pierwszy raz udało im się skraść więcej czasu na rozmowę.
- Na pewno niedługo ci ją zwrócą. Choć być może dopiero przed wyjściem – dodała; jej samej udało się wybłagać oddanie różdżki, ale to było przed anomaliami. Teraz pewnie uzdrowiciele woleliby nie podejmować takiego ryzyka, jak oddawanie pacjentom różdżek kiedy wokół szaleje magia. Jeszcze Raiden podpaliłby swoje łóżko i znowu się poparzył, lub spowodował sobie inny uszczerbek na zdrowiu. Sophia która przed anomaliami miała w zwyczaju sypiać z różdżką pod poduszką, teraz musiała zachowywać środki ostrożności.
Wyczuła tą zmianę tonu Raidena. I czuła, że będzie bardzo zdeterminowany, a więc Artis będzie mieć na przeciwko siebie dwójkę upartych Carterów. Zdecydowanych i próbujących działać dla jej dobra, i nawet jeśli będzie na nich wściekła, może kiedyś sama się przekona, że tak jest lepiej. Parę miesięcy temu była gotowa na ogromne poświęcenie dla małego Cartera, wyrzekła się dla niego rodziny i całego dotychczasowego życia, choć kobiety z tego środowiska na pewno znały sposoby na to, jak pozbyć się problemu. Artis była inna, za co Sophia czuła do niej podziw. Teraz będzie musiała się zdobyć na drugie poświęcenie, oby nie tak ciężkie, biorąc pod uwagę, że i tak nie mogła czynnie pracować i narażała się na niebezpieczeństwo nie tylko z powodu anomalii. Jakby nie patrzeć, była zdrajczynią krwi, nie mogłaby liczyć na dobre przyjęcie przez fanatyków.
- Zadbam o nią najlepiej, jak będę potrafiła, dopóki nie wrócisz do domu. Mam nadzieję, że zrozumie, dlaczego to robimy i zgodzi się z tym bez niepotrzebnych konfliktów – rzekła. Wolałaby uniknąć jakichkolwiek kłótni, nie chciała też, by Artis obraziła się na nich i uciekła z domu. Samotne tułanie się po kraju w jej stanie nie byłoby bezpieczne nawet przedtem, a co dopiero teraz, a rodzina nie chciała jej znać za decyzję, którą podjęła. Miała tylko Raidena i Sophię, którzy chcieli dobrze, zwłaszcza po tym, co przeżyli i co wiedzieli.
Wtedy jednak, gdy tak rozmawiali o Artis i próbach zadbania o jej bezpieczeństwo, kiedy nagle usłyszała stukot, i po chwili dostrzegła zmierzającą w ich stronę uzdrowicielkę, która najwyraźniej wypatrzyła ich w „kryjówce” za rośliną. Nie wyglądała na zadowoloną z tego, że Raiden po kryjomu opuścił swoją salę.
Sophii pozostało tylko westchnąć i rzucić mu szybkie spojrzenie; cieszyła się, że w ogóle udało im się porozmawiać.
- Postaram się zajrzeć jutro. Do zobaczenia, braciszku, zdrowiej jak najszybciej, bo jednak wolałabym oglądać cię w domu – zmusiła się do uśmiechu, zapewniając, że wpadnie kiedy tylko będzie mogła, i miała nadzieję, że za tydzień rzeczywiście jej brat znajdzie się z powrotem w domu. Odprowadzała go wzrokiem, gdy szedł za uzdrowicielką, by wrócić do swojej sali, a później wyszła, najbliższym kominkiem przenosząc się do domu.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
| 15.05
Choć minęły dwa tygodnie od nagłej eksplozji anomalii, wciąż zdarzały się dziwne przypadki sprawiające, że uzdrowiciele i stażyści mieli pełne ręce roboty. I choć kryzys pierwszej nocy na szczęście (przynajmniej jak dotąd) się nie powtórzył, w głowie Jocelyn coraz częściej pojawiało się pytanie – ile to jeszcze potrwa i kiedy zapanuje spokój? Tęskniła za tymi spokojniejszymi dniami, nawet jeśli często oznaczały roznoszenie po salach eliksirów czy naukę anatomii. Pragnęła wtedy mieć więcej okazji do wykazania się i faktycznego leczenia, i dostała ich aż nadto. Przez ostatnie dwa tygodnie nauczyła się chyba więcej o leczeniu rozmaitych urazów niż przez wcześniejsze pół roku; były to w końcu niezwykle pracowite dwa tygodnie.
Ilość pracy nie wpływała pozytywnie na relacje w domu, jej matka była o wiele bardziej drażliwa i chyba nie było dnia, żeby nie wypomniała córce, że trwoni czas na bzdury i babra się w krwi zamiast zostać w domu i zająć się czymś odpowiednio kobiecym. Mimo wysuwania coraz to nowych argumentów, dlaczego staż szkodzi Josie, dziewczyna wytrwale oddawała się pracy. Cóż, w Mungu przynajmniej nie musiała znosić nieustannych marudzeń Thei, która prawie nie wynurzała się z sypialni i wciąż nie pojmowała ogromu niedawnych tragedii, patrząc głównie na koniec własnego nosa. Miała zresztą wsparcie Iris i ojca, choć i tak nie opuszczały jej ukryte głęboko wyrzuty sumienia, że jest złą córką i nie poświęca matce uwagi, i nie robi tego, co według niej robić powinna.
Ostatnie parę godzin spędziła na izbie przyjęć, asystując uzdrowicielom w leczeniu kilku dostarczonych dzisiaj ofiar anomalii. Gdy w końcu wyszła, machnięciem różdżki oczyściła szatę z drobnych śladów krwi i przeczesała palcami włosy. Choć jej praca polegała głównie na rzucaniu zaklęć czy podawaniu eliksirów, była zmęczona, choć głównie przez presję, która ciążyła na uzdrowicielach ratujących życie po nieprzewidywalnych zachowaniach magii. Anomalie dostarczyły wielu przypadków, z jakimi wcześniej nie miała okazji się zetknąć. I niestety nie każdy wychodził z tego cało; zaledwie kilka godzin wcześniej była świadkiem, jak wyjątkowo mocno poraniony pacjent umarł, i choć nie był to pierwszy raz, gdy widziała w Mungu czyjąś śmierć (pierwszą wciąż pamiętała bardzo wyraźnie), to i tak czuła pewien smutek. Może można było zrobić coś więcej, a może w tym przypadku i tak wszelkie starania były skazane na niepowodzenie? Nie ulegało wątpliwości, że praca uzdrowiciela wymagała pewnego uodpornienia się i zaakceptowania takiego stanu rzeczy.
Musiała chwilę odpocząć, przejść się do poczekalni i przekazać wieści kolejnej oczekującej rodzinie. Tym razem wszystko się udało, więc ku swojej uldze, mogła być posłańcem lepszych wiadomości. Nie zazdrościła stażyście, któremu kilka godzin temu przypadła niewdzięczna rola informowania bliskich tamtego zmarłego. To nie było przyjemne dla nikogo.
Weszła do poczekalni, rozglądając się po twarzach ludzi. Przybywający pacjenci byli na bieżąco kierowani do uzdrowicieli lub rozlokowywani po salach, ale w nieco dalszej części sali czekali głównie bliscy chorych, czekający na jakiekolwiek wieści i na możliwość odwiedzin.
Choć minęły dwa tygodnie od nagłej eksplozji anomalii, wciąż zdarzały się dziwne przypadki sprawiające, że uzdrowiciele i stażyści mieli pełne ręce roboty. I choć kryzys pierwszej nocy na szczęście (przynajmniej jak dotąd) się nie powtórzył, w głowie Jocelyn coraz częściej pojawiało się pytanie – ile to jeszcze potrwa i kiedy zapanuje spokój? Tęskniła za tymi spokojniejszymi dniami, nawet jeśli często oznaczały roznoszenie po salach eliksirów czy naukę anatomii. Pragnęła wtedy mieć więcej okazji do wykazania się i faktycznego leczenia, i dostała ich aż nadto. Przez ostatnie dwa tygodnie nauczyła się chyba więcej o leczeniu rozmaitych urazów niż przez wcześniejsze pół roku; były to w końcu niezwykle pracowite dwa tygodnie.
Ilość pracy nie wpływała pozytywnie na relacje w domu, jej matka była o wiele bardziej drażliwa i chyba nie było dnia, żeby nie wypomniała córce, że trwoni czas na bzdury i babra się w krwi zamiast zostać w domu i zająć się czymś odpowiednio kobiecym. Mimo wysuwania coraz to nowych argumentów, dlaczego staż szkodzi Josie, dziewczyna wytrwale oddawała się pracy. Cóż, w Mungu przynajmniej nie musiała znosić nieustannych marudzeń Thei, która prawie nie wynurzała się z sypialni i wciąż nie pojmowała ogromu niedawnych tragedii, patrząc głównie na koniec własnego nosa. Miała zresztą wsparcie Iris i ojca, choć i tak nie opuszczały jej ukryte głęboko wyrzuty sumienia, że jest złą córką i nie poświęca matce uwagi, i nie robi tego, co według niej robić powinna.
Ostatnie parę godzin spędziła na izbie przyjęć, asystując uzdrowicielom w leczeniu kilku dostarczonych dzisiaj ofiar anomalii. Gdy w końcu wyszła, machnięciem różdżki oczyściła szatę z drobnych śladów krwi i przeczesała palcami włosy. Choć jej praca polegała głównie na rzucaniu zaklęć czy podawaniu eliksirów, była zmęczona, choć głównie przez presję, która ciążyła na uzdrowicielach ratujących życie po nieprzewidywalnych zachowaniach magii. Anomalie dostarczyły wielu przypadków, z jakimi wcześniej nie miała okazji się zetknąć. I niestety nie każdy wychodził z tego cało; zaledwie kilka godzin wcześniej była świadkiem, jak wyjątkowo mocno poraniony pacjent umarł, i choć nie był to pierwszy raz, gdy widziała w Mungu czyjąś śmierć (pierwszą wciąż pamiętała bardzo wyraźnie), to i tak czuła pewien smutek. Może można było zrobić coś więcej, a może w tym przypadku i tak wszelkie starania były skazane na niepowodzenie? Nie ulegało wątpliwości, że praca uzdrowiciela wymagała pewnego uodpornienia się i zaakceptowania takiego stanu rzeczy.
Musiała chwilę odpocząć, przejść się do poczekalni i przekazać wieści kolejnej oczekującej rodzinie. Tym razem wszystko się udało, więc ku swojej uldze, mogła być posłańcem lepszych wiadomości. Nie zazdrościła stażyście, któremu kilka godzin temu przypadła niewdzięczna rola informowania bliskich tamtego zmarłego. To nie było przyjemne dla nikogo.
Weszła do poczekalni, rozglądając się po twarzach ludzi. Przybywający pacjenci byli na bieżąco kierowani do uzdrowicieli lub rozlokowywani po salach, ale w nieco dalszej części sali czekali głównie bliscy chorych, czekający na jakiekolwiek wieści i na możliwość odwiedzin.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Magiczne anomalie zbierały swoje żniwo. Z każdym dniem sprawa pierwszomajowego wybuchu czarnej magii się unormowywała, lecz nadal istnieli czarodzieje próbujący rzucać czary swoją różdżką - okazywało się, że nie każdemu dopisywało szczęście. Wielu z nich lądowało w szpitalu - ponownie lub po raz pierwszy - z różnego rodzaju obrażeniami. Cyrusa ominęły największe kataklizmy, świetnie radził sobie po mugolsku, zaś magicznego drewna robinii używał raptem do warzenia eliksirów, jednakże to i tak trwało raptem kilka godzin jednego dnia. Gotować i tak nie umiał, przechadzał się do pobliskich Pokątnej knajp. Jakoś funkcjonował, nie odczuwając nadmiernego dyskomfortu - w przeciwieństwie do większości jego przyjaciół i znajomych. Obawiał się jedynie o przyszłe badania, chociaż całkiem możliwe, że rozpoczną je dopiero po ustabilizowaniu się magicznego świata. Paradoksalnie nic nie zatruwało oparami przygnębienia jego umysłu. Do czasu.
To miała być zwykła wizyta w Świętym Mungu. Jego przyjaciel nie usłuchał Snape'a, kiedy ten mówił, żeby dał sobie spokój z suszeniem ubrań za pomocą różdżki. Alchemik próbował mu wytłumaczyć, że jeśli bardzo chce, może skorzystać z jego grzejnika w sypialni. Oczywiście na wytłumaczenie działania tego urządzenia musieli stracić całe kilkadziesiąt minut podczas których mężczyzna za nic w świecie nie chciał dać się przekonać do tak absurdalnego pomysłu. Biedny Cyrus musiał zatem patrzeć jak jego kumpel zostaje porażony zaklęciem Commotio - posiadanie na sobie mokrych ubrań nie ułatwiło sprawy. Od razu zabrał go do szpitala, chociaż było to bardzo skomplikowanym działaniem. Nie należał bowiem do najlżejszych osób na świcie, zaś mugolak nie wpadł w posiadanie aż tak dużej krzepy. Dobrze, że na pomoc ruszył mu sąsiad i razem mogli odeskortować nieszczęśnika na izbę przyjęć.
Czekał tam już naprawdę długo na jakiekolwiek wieści - wreszcie doczekał się uzdrowiciela informującego go jedynie, że skoro Cyrus nie jest jego krewnym, nie może powiedzieć mu o stanie zdrowia pacjenta. Po kilkuminutowej kłótni na korytarzu dowiedział się tylko, że stan jego przyjaciela jest już stabilny. Wybornie.
Wściekły miotał się jeszcze chwilę pełen nadziei, że odnajdzie kogoś łaskawszego, bardziej skorego do wyznań - w międzyczasie sąsiad wrócił do swojego mieszkania. Alchemik został sam, pomijając paru innych czarodziejów czekających na wieści dotyczących ich najbliższych. On natomiast miał zamiar skierować się do sowiej poczty oraz wysłać list do rodziców poszkodowanego, kiedy po przebyciu kilku kroków niemal wpadł na…
No właśnie, na kogo?
Zatrzymał się w bezruchu, z przerażeniem wpatrując się w twarz tej, której nie widział od dobrych kilku miesięcy. Momentalnie zalała go fala złości, żalu oraz przygnębienia - niemal czuł na sercu rozrywającą się zabliźnioną do tej pory ranę. Mrugał gwałtownie, cofnął się spłoszony o jakieś dwa kroki zupełnie nie wiedząc jak w tej sytuacji zareagować. Dopiero kiedy przyjrzał jej się dokładniej zrozumiał, że coś jest nie tak. To nie mogła być Iris. Nie mogła? W jego głowie pojawił się chaos nie do opanowania, wręcz nie do opanowania. Tak jak nie opanował swoich ust wyrzekających na głos jej imię, z wyraźnym znakiem zapytana na końcu. Potrząsnął głową, uśmiechnął się przepraszająco i ruszył z zamiarem wyjścia z budynku. To nie była ona, zbłaźnił się tylko. Jednakże jak to możliwe? Przystanął znów, zapominając nawet dlaczego się tu znalazł oraz do czego - dokąd? - zmierzał. Niczym płoche, ranne zwierzę kierowane paniką. Tak majestatycznie wyglądał.
To miała być zwykła wizyta w Świętym Mungu. Jego przyjaciel nie usłuchał Snape'a, kiedy ten mówił, żeby dał sobie spokój z suszeniem ubrań za pomocą różdżki. Alchemik próbował mu wytłumaczyć, że jeśli bardzo chce, może skorzystać z jego grzejnika w sypialni. Oczywiście na wytłumaczenie działania tego urządzenia musieli stracić całe kilkadziesiąt minut podczas których mężczyzna za nic w świecie nie chciał dać się przekonać do tak absurdalnego pomysłu. Biedny Cyrus musiał zatem patrzeć jak jego kumpel zostaje porażony zaklęciem Commotio - posiadanie na sobie mokrych ubrań nie ułatwiło sprawy. Od razu zabrał go do szpitala, chociaż było to bardzo skomplikowanym działaniem. Nie należał bowiem do najlżejszych osób na świcie, zaś mugolak nie wpadł w posiadanie aż tak dużej krzepy. Dobrze, że na pomoc ruszył mu sąsiad i razem mogli odeskortować nieszczęśnika na izbę przyjęć.
Czekał tam już naprawdę długo na jakiekolwiek wieści - wreszcie doczekał się uzdrowiciela informującego go jedynie, że skoro Cyrus nie jest jego krewnym, nie może powiedzieć mu o stanie zdrowia pacjenta. Po kilkuminutowej kłótni na korytarzu dowiedział się tylko, że stan jego przyjaciela jest już stabilny. Wybornie.
Wściekły miotał się jeszcze chwilę pełen nadziei, że odnajdzie kogoś łaskawszego, bardziej skorego do wyznań - w międzyczasie sąsiad wrócił do swojego mieszkania. Alchemik został sam, pomijając paru innych czarodziejów czekających na wieści dotyczących ich najbliższych. On natomiast miał zamiar skierować się do sowiej poczty oraz wysłać list do rodziców poszkodowanego, kiedy po przebyciu kilku kroków niemal wpadł na…
No właśnie, na kogo?
Zatrzymał się w bezruchu, z przerażeniem wpatrując się w twarz tej, której nie widział od dobrych kilku miesięcy. Momentalnie zalała go fala złości, żalu oraz przygnębienia - niemal czuł na sercu rozrywającą się zabliźnioną do tej pory ranę. Mrugał gwałtownie, cofnął się spłoszony o jakieś dwa kroki zupełnie nie wiedząc jak w tej sytuacji zareagować. Dopiero kiedy przyjrzał jej się dokładniej zrozumiał, że coś jest nie tak. To nie mogła być Iris. Nie mogła? W jego głowie pojawił się chaos nie do opanowania, wręcz nie do opanowania. Tak jak nie opanował swoich ust wyrzekających na głos jej imię, z wyraźnym znakiem zapytana na końcu. Potrząsnął głową, uśmiechnął się przepraszająco i ruszył z zamiarem wyjścia z budynku. To nie była ona, zbłaźnił się tylko. Jednakże jak to możliwe? Przystanął znów, zapominając nawet dlaczego się tu znalazł oraz do czego - dokąd? - zmierzał. Niczym płoche, ranne zwierzę kierowane paniką. Tak majestatycznie wyglądał.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy Jocelyn zaczynała staż krótko po ukończeniu Hogwartu, mogła spodziewać się różnych rzeczy, ale nie tego, co wydarzyło się na początku maja i trwało do tej pory. Ojciec zawsze przygotowywał ją na myśl, że praca uzdrowiciela nie jest łatwa, lekka i przyjemna, ale nawet on wydawał się bardzo nieprzyjemnie zaskoczony tym wszystkim pomimo niemal czterdziestu lat doświadczenia w zawodzie. Widział w swoim życiu wiele i uleczył wielu czarodziejów, ale nic nie przygotowało go na majowe anomalie. Matka natomiast przeżywała to wszystko w inny sposób, każdego dnia próbując namówić córkę do rezygnacji z tego niestosownego zajęcia, wymagającego od niej babrania się w krwi (i to nie zawsze czystej) i narażania na wpływ anomalii. Nie od dziś wiedziała, że Thea Vane nie pochwalała jej wyboru życiowej ścieżki i gdyby tylko mogła, już szukałaby dla niej kandydata na męża, który wybiłby jej z głowy niestosowne pomysły. Zaledwie wczoraj Thea dowiedziała się niechcący o tym, że Josie zapisała się na majowe spotkania klubu pojedynków, co zaowocowało kolejną kłótnią i dziewczyna nawet cieszyła się, że jest tyle pracy, dzięki czemu mogła zostać w Mungu nieco dłużej i uniknąć pełnych wyrzutu spojrzeń matki, które wpędzały ją w poczucie winy, że znowu ją zdenerwowała.
Niestety i tu nie dało się uciec od wyrzutów i wątpliwości, tyle że zupełnie innego rodzaju.
W poczekalni zawsze panował ruch, choć od początku maja znacząco się zwiększył; nawet po minięciu pierwszej fali ofiar wybuchu z przełomu miesięcy, nadal wielu czarodziejów doświadczało obrażeń podczas prób rzucania zaklęć. Niełatwo było zrezygnować z używania różdżki; Josie sama się o tym przekonała, przyzwyczajona do częstego korzystania z magii oraz zupełnie nieobeznana z mugolskimi sposobami. Nie była jedyna; znaczna część społeczeństwa traktowała różdżkę jako przedłużenie ręki i nawet obrażenia nie były w stanie tego zmienić.
Przekazała wieści krewnym pacjenta, zapowiadając, że niedługo będą mogli go odwiedzić, ale gdy odwróciła się, by odejść, nagle poczuła, że niemal wpada na kogoś dużo wyższego od siebie. W ostatniej chwili zatrzymała się przed wysoką, męską sylwetką, odruchowo unosząc głowę do góry. Już miała wymamrotać przeprosiny i odejść pospiesznie, kiedy nagle usłyszała imię swojej siostry padające z ust nieznajomego, który zareagował dość dziwnie... zupełnie jakby coś go speszyło.
- Ja... Nie jestem Iris – powiedziała cicho, unosząc brwi i przyglądając mu się. Czyżby był jakimś znajomym jej siostry? Choć sporą część znajomych (przynajmniej tych z lat szkolnych) miały wspólnych, nie znała absolutnie każdej osoby z jej otoczenia, w końcu nawet mimo pracowania w tym samym budynku zajmowały się zupełnie innymi rzeczami i inne miały zainteresowania. Gdy jednak nagle ruszył przed siebie, a potem znów przystanął, coś jej kazało znowu się odezwać, by rozjaśnić wątpliwości mężczyzny. – Jestem Jocelyn. Siostra bliźniaczka Iris – przedstawiła się. – Szuka pan jej, panie...? – zapytała, uznając, że szukał Iris z powodów czysto zawodowych, ale liczyła, że się przedstawi i tym samym umożliwi jej przypomnienie sobie jego osoby. Nie miała pojęcia, kim był i że to właśnie on był tym mężczyzną, o którym kiedyś jej opowiadała; o tym na razie w ogóle nie myślała, uznając, że tamten epizod był przeszłością. Była też przyzwyczajona do tego, że ludzie je mylili i czasami uznawali ją za Iris lub Iris za nią, więc nie obruszyła się o to. Z wyglądu były niemal identyczne, nawet wzrost i budowę ciała miały bardzo zbliżone. A nawet głosy. Różniły się może paroma drobnymi, niemal niedostrzegalnymi detalami, a w dzieciństwie myliła je nawet matka.
Ale było w jego zachowaniu coś, co ją zaintrygowało i sprawiło, że wciąż mu się przyglądała, zastanawiając się, w jakiej sprawie szukał jej siostry. Miała nadzieję, że powie coś więcej i rozwieje jej wątpliwości i zaspokoi ciekawość, którą właśnie wzbudził swoim zachowaniem i przypadkowym uznaniem ją za Iris.
Niestety i tu nie dało się uciec od wyrzutów i wątpliwości, tyle że zupełnie innego rodzaju.
W poczekalni zawsze panował ruch, choć od początku maja znacząco się zwiększył; nawet po minięciu pierwszej fali ofiar wybuchu z przełomu miesięcy, nadal wielu czarodziejów doświadczało obrażeń podczas prób rzucania zaklęć. Niełatwo było zrezygnować z używania różdżki; Josie sama się o tym przekonała, przyzwyczajona do częstego korzystania z magii oraz zupełnie nieobeznana z mugolskimi sposobami. Nie była jedyna; znaczna część społeczeństwa traktowała różdżkę jako przedłużenie ręki i nawet obrażenia nie były w stanie tego zmienić.
Przekazała wieści krewnym pacjenta, zapowiadając, że niedługo będą mogli go odwiedzić, ale gdy odwróciła się, by odejść, nagle poczuła, że niemal wpada na kogoś dużo wyższego od siebie. W ostatniej chwili zatrzymała się przed wysoką, męską sylwetką, odruchowo unosząc głowę do góry. Już miała wymamrotać przeprosiny i odejść pospiesznie, kiedy nagle usłyszała imię swojej siostry padające z ust nieznajomego, który zareagował dość dziwnie... zupełnie jakby coś go speszyło.
- Ja... Nie jestem Iris – powiedziała cicho, unosząc brwi i przyglądając mu się. Czyżby był jakimś znajomym jej siostry? Choć sporą część znajomych (przynajmniej tych z lat szkolnych) miały wspólnych, nie znała absolutnie każdej osoby z jej otoczenia, w końcu nawet mimo pracowania w tym samym budynku zajmowały się zupełnie innymi rzeczami i inne miały zainteresowania. Gdy jednak nagle ruszył przed siebie, a potem znów przystanął, coś jej kazało znowu się odezwać, by rozjaśnić wątpliwości mężczyzny. – Jestem Jocelyn. Siostra bliźniaczka Iris – przedstawiła się. – Szuka pan jej, panie...? – zapytała, uznając, że szukał Iris z powodów czysto zawodowych, ale liczyła, że się przedstawi i tym samym umożliwi jej przypomnienie sobie jego osoby. Nie miała pojęcia, kim był i że to właśnie on był tym mężczyzną, o którym kiedyś jej opowiadała; o tym na razie w ogóle nie myślała, uznając, że tamten epizod był przeszłością. Była też przyzwyczajona do tego, że ludzie je mylili i czasami uznawali ją za Iris lub Iris za nią, więc nie obruszyła się o to. Z wyglądu były niemal identyczne, nawet wzrost i budowę ciała miały bardzo zbliżone. A nawet głosy. Różniły się może paroma drobnymi, niemal niedostrzegalnymi detalami, a w dzieciństwie myliła je nawet matka.
Ale było w jego zachowaniu coś, co ją zaintrygowało i sprawiło, że wciąż mu się przyglądała, zastanawiając się, w jakiej sprawie szukał jej siostry. Miała nadzieję, że powie coś więcej i rozwieje jej wątpliwości i zaspokoi ciekawość, którą właśnie wzbudził swoim zachowaniem i przypadkowym uznaniem ją za Iris.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Emocje odbijały się w spojrzeniu Cyrusa całą feerią barw, nieznacznie znaczone czerwienią zakłopotania na bladych dotąd policzkach. Z każdą chwilą nabierał pewności, że nie miał do czynienia z Iris - tym bardziej był na siebie zły za tę pomyłkę. Najgorsze, że zdążył się już wygadać wypowiadając imię kobiety na głos, kierując tym samym na siebie uwagę jej siostry. Zupełnie niepotrzebnie, nie zamierzał z nią rozmawiać, wypytywać o drugą Vane - ten temat został zamknięty kilka miesięcy temu, kiedy siedzenie przy oknie w oczekiwaniu na list do późnych godzin nocnych nie przynosiło żadnych efektów. Pisanie kolejnych emocjonalnych wypocin również nie. Snape sądził, że etap piorunującego przygnębienia rozlewającego się po całym ciele jest już dawno za nim. Ba, że nigdy więcej nie poczuje niczego podobnego, zamykając się całkowicie na negatywne bodźce z zewnątrz spowodowane złamanym sercem. Miało się zabliźnić, zamknąć na zawsze; nigdy więcej miał nie doświadczać jątrzącej się rany powodującej ból w klatce piersiowej.
Tak bardzo się mylił, kiedy wracały doń wspomnienia oraz właśnie te zepchnięte na dalszy plan uczucia. Spojrzał panicznie w bok, na drzwi wyjściowe, cofnął się jeszcze o krok, chcąc znaleźć się jak najdalej od bliźniaczki - bliska fizyczność z kimś, kto tak mocno przypominał mu o porażce nie wpływała dobrze na samopoczucie alchemika. Zaczął się dusić, zrobiło mu się gorąco, na zmianę zaciskał oraz rozluźniał palce obu dłoni. Nadal miotał niczym ranne, płochliwe zwierzę i niczego w tej chwili bardziej nie pragnął niźli zapaść się pod ziemię. Lub zwyczajnie nie czuć zupełnie nic. Drżenia mięśni, smutku osiadającego ciężko na mózgu. Nostalgia miała smak piołunu, zaś świadomość, że wyobrażał sobie zbyt wiele przypominała gwóźdź wbity w żebra, boląc przy każdym oddechu. Nieważne jak wspaniałe zyskał oceny w Hogwarcie, jak wiele posiadł wiedzy - pozostał głupcem.
Głupota odbierała mu zmysły, dyktując jego zachowaniu absurd, bezsens oraz śmieszność. Musiał wyglądać śmiesznie, taki zagubiony, rozemocjonowany, jakby zmarł mu ktoś najbliższy. W istocie tak się czuł, chociaż żałoba odbijała się echem już znacznie ciszej. Powoli się uspokajał, nadając sercu wolniejszy rytm, wyłączając je z akcji - zaś przypominając sobie o potędze umysłu. Logika, racjonalność, trzeźwe myślenie - tylko to mogło go uratować przed całkowitym kataklizmem.
- Wiem - szepnął, początkowo nieśmiało, ledwie słyszalnie. - Zupełnie inaczej panienka pachnie i ten pieprzyk jest… - kontynuował nieco głośniej, palcem wskazując na swoją twarz, jak gdyby chciał owe znamię umiejscowić, lecz urwał w pół słowa. - Nieważne - dodał, szybko się reflektując. Nie powinien tego mówić. Nie powinien dawać do zrozumienia, że wiedział zbyt wiele. Zdradzał się z każdą sekundą obnażając coraz mocniej. Już teraz był mentalnie nagi, niedługo towarzystwo Jocelyn zacznie zdzierać z niego skórę.
- Waddock - rzucił w przypływie sprytu. Mógł zatuszować całkowicie swoje istnienie, tak zamierzał zrobić, nie będąc pewnym czy Iris cokolwiek o nim mówiła bądź pokazywała jego zdjęcie w Horyzontach Zaklęć, do których kiedyś zwykł pisać zaznajamiając zapewne raptem jednego czytelnika - konkretniej czytelniczkę - ze swoimi szalonymi pomysłami na wgryzienie się w astronomię oraz alchemię. - Nie, nie szukam jej. Już nie - powiedział, ponownie uciekając wzrokiem. Nie zapanował nad grymasem twarzy. Zamierzał już wyjść, kiedy zorientował się, że skoro już natrafił na siostrę będącą uzdrowicielką, to może mógłby podpytać ją o stan zdrowia jego przyjaciela. - Widziała panienka pana Wafflinga? Na skutek anomalii poraził się silnym zaklęciem Commotio. Wszystko z nim już w porządku? - Sprytna zmiana tematu.
Tak bardzo się mylił, kiedy wracały doń wspomnienia oraz właśnie te zepchnięte na dalszy plan uczucia. Spojrzał panicznie w bok, na drzwi wyjściowe, cofnął się jeszcze o krok, chcąc znaleźć się jak najdalej od bliźniaczki - bliska fizyczność z kimś, kto tak mocno przypominał mu o porażce nie wpływała dobrze na samopoczucie alchemika. Zaczął się dusić, zrobiło mu się gorąco, na zmianę zaciskał oraz rozluźniał palce obu dłoni. Nadal miotał niczym ranne, płochliwe zwierzę i niczego w tej chwili bardziej nie pragnął niźli zapaść się pod ziemię. Lub zwyczajnie nie czuć zupełnie nic. Drżenia mięśni, smutku osiadającego ciężko na mózgu. Nostalgia miała smak piołunu, zaś świadomość, że wyobrażał sobie zbyt wiele przypominała gwóźdź wbity w żebra, boląc przy każdym oddechu. Nieważne jak wspaniałe zyskał oceny w Hogwarcie, jak wiele posiadł wiedzy - pozostał głupcem.
Głupota odbierała mu zmysły, dyktując jego zachowaniu absurd, bezsens oraz śmieszność. Musiał wyglądać śmiesznie, taki zagubiony, rozemocjonowany, jakby zmarł mu ktoś najbliższy. W istocie tak się czuł, chociaż żałoba odbijała się echem już znacznie ciszej. Powoli się uspokajał, nadając sercu wolniejszy rytm, wyłączając je z akcji - zaś przypominając sobie o potędze umysłu. Logika, racjonalność, trzeźwe myślenie - tylko to mogło go uratować przed całkowitym kataklizmem.
- Wiem - szepnął, początkowo nieśmiało, ledwie słyszalnie. - Zupełnie inaczej panienka pachnie i ten pieprzyk jest… - kontynuował nieco głośniej, palcem wskazując na swoją twarz, jak gdyby chciał owe znamię umiejscowić, lecz urwał w pół słowa. - Nieważne - dodał, szybko się reflektując. Nie powinien tego mówić. Nie powinien dawać do zrozumienia, że wiedział zbyt wiele. Zdradzał się z każdą sekundą obnażając coraz mocniej. Już teraz był mentalnie nagi, niedługo towarzystwo Jocelyn zacznie zdzierać z niego skórę.
- Waddock - rzucił w przypływie sprytu. Mógł zatuszować całkowicie swoje istnienie, tak zamierzał zrobić, nie będąc pewnym czy Iris cokolwiek o nim mówiła bądź pokazywała jego zdjęcie w Horyzontach Zaklęć, do których kiedyś zwykł pisać zaznajamiając zapewne raptem jednego czytelnika - konkretniej czytelniczkę - ze swoimi szalonymi pomysłami na wgryzienie się w astronomię oraz alchemię. - Nie, nie szukam jej. Już nie - powiedział, ponownie uciekając wzrokiem. Nie zapanował nad grymasem twarzy. Zamierzał już wyjść, kiedy zorientował się, że skoro już natrafił na siostrę będącą uzdrowicielką, to może mógłby podpytać ją o stan zdrowia jego przyjaciela. - Widziała panienka pana Wafflinga? Na skutek anomalii poraził się silnym zaklęciem Commotio. Wszystko z nim już w porządku? - Sprytna zmiana tematu.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mężczyzna od razu przykuł uwagę Josie, gdy tylko wypowiedział ze zdumieniem imię jej siostry i zaczął się dziwnie zachowywać. Inaczej pewnie minęłaby go tak jak i innych obecnych w poczekalni, wracając do swoich obowiązków. Ale imię Iris wypowiadane przez nieznajomego i prawdopodobnie sporo starszego od nich mężczyznę, którego na pewno nie mogły znać z Hogwartu, zatrzymało ją w miejscu i zrodziło pewną ciekawość. Kim był i skąd znał Iris? Sama nie potrafiła sobie go przypomnieć, choć gdy mu się lepiej przyjrzała, miała wrażenie, że gdzieś kiedyś widziała podobną twarz, że bardzo mgliście kojarzyła te rysy. Tylko skąd? Gdzie mogła widzieć tego czarodzieja? Był kiedyś jednym z pacjentów? Na pewno tu nie pracował, wtedy kojarzyłaby go znacznie lepiej.
Z całą pewnością będzie musiała wypytać o niego Iris, bo naprawdę była ciekawa, skąd jej siostra znała tego mężczyznę. Który zachowywał się dziwacznie; jego blade policzki lekko się zaczerwieniły, zerkał panicznie w bok i cofał się, zaciskając kurczowo dłonie, jakby coś go niepokoiło albo jakby sam był zażenowany tym spotkaniem. Dlaczego reagował w taki sposób i czy miało to coś wspólnego z jej siostrą, czy może po prostu źle się czuł?
Jego pytanie zabrzmiało jeszcze bardziej dziwnie i zaskakująco poufale, jak na nieznajomego. Który najwyraźniej wcale taki nieznajomy nie był, skoro zwrócił uwagę na takie detale jak zapach i rozmieszczenie kilku pieprzyków znaczących policzki dziewcząt. To był jeden z bardzo nielicznych szczegółów, którym się różniły, ale... jaki nieznajomy zwracałby uwagę na coś takiego i zadawał sobie trud, by to zapamiętać?
- Co chce pan przez to powiedzieć? – zapytała, mrużąc oczy, w których błysnął cień podejrzliwości. Jej dłoń odruchowo i bezwiednie powędrowała w stronę policzka, na którym znajdowało się parę niewielkich plamek. Miała ich mniej niż Iris i nieco inaczej umieszczone, ale dotychczas nikt obcy o nie nie pytał. To było... dziwne. I brzmiało trochę tak, jakby był z Iris w dość zażyłych relacjach, skoro pamiętał takie detale. – Czy na pewno dobrze się pan czuje? – zapytała więc, bo nie mogło to umknąć jej oczom kształcącej się uzdrowicielki, która musiała umieć zauważać różne objawy. A jego słowa i zachowanie mówiły same za siebie, że mężczyzna coś ukrywał i wyglądał, jakby chciał jak najszybciej stąd uciec.
Nie kojarzyła nazwiska Waddock, którym się przedstawił, ale o to też będzie musiała zapytać siostrę.
- Już nie? – podchwyciła kolejne zagadkowe słowa, licząc, że mężczyzna zdradzi coś więcej. – Więc znaliście się wcześniej, skoro mówi pan, że już jej nie szuka?
Gdy w grę wchodzili członkowie jej rodziny, nie lubiła niewiadomych. Za bardzo martwiła się o siostrę i wolała się upewnić, co miał do niej ten dziwny mężczyzna, jak nie teraz, to w przeszłości. Jeszcze intensywniej zaczęła przeszukiwać swoją pamięć, chcąc po prostu wiedzieć.
Nagła zmiana tematu zaskoczyła ją jeszcze bardziej i na chwilę zbiła ją z pantałyku. Chwilę trwało, zanim przypomniała sobie, kim był wspomniany pan Waffling. Rzeczywiście, nieco wcześniej trafił do nich ktoś taki, był jednym z pacjentów którego pomagała uzdrowicielom leczyć wraz z kilkoma innymi stażystami oddelegowanymi do pomocy dzisiejszym ofiarom anomalii.
- Ach tak, jest u nas na oddziale – odpowiedziała po chwili wahania. – Jest pan kimś z jego rodziny? – zapytała jeszcze, lustrując go uważnym wzrokiem. Jej oczy miały identyczny kolor i kształt jak u Iris.
Z całą pewnością będzie musiała wypytać o niego Iris, bo naprawdę była ciekawa, skąd jej siostra znała tego mężczyznę. Który zachowywał się dziwacznie; jego blade policzki lekko się zaczerwieniły, zerkał panicznie w bok i cofał się, zaciskając kurczowo dłonie, jakby coś go niepokoiło albo jakby sam był zażenowany tym spotkaniem. Dlaczego reagował w taki sposób i czy miało to coś wspólnego z jej siostrą, czy może po prostu źle się czuł?
Jego pytanie zabrzmiało jeszcze bardziej dziwnie i zaskakująco poufale, jak na nieznajomego. Który najwyraźniej wcale taki nieznajomy nie był, skoro zwrócił uwagę na takie detale jak zapach i rozmieszczenie kilku pieprzyków znaczących policzki dziewcząt. To był jeden z bardzo nielicznych szczegółów, którym się różniły, ale... jaki nieznajomy zwracałby uwagę na coś takiego i zadawał sobie trud, by to zapamiętać?
- Co chce pan przez to powiedzieć? – zapytała, mrużąc oczy, w których błysnął cień podejrzliwości. Jej dłoń odruchowo i bezwiednie powędrowała w stronę policzka, na którym znajdowało się parę niewielkich plamek. Miała ich mniej niż Iris i nieco inaczej umieszczone, ale dotychczas nikt obcy o nie nie pytał. To było... dziwne. I brzmiało trochę tak, jakby był z Iris w dość zażyłych relacjach, skoro pamiętał takie detale. – Czy na pewno dobrze się pan czuje? – zapytała więc, bo nie mogło to umknąć jej oczom kształcącej się uzdrowicielki, która musiała umieć zauważać różne objawy. A jego słowa i zachowanie mówiły same za siebie, że mężczyzna coś ukrywał i wyglądał, jakby chciał jak najszybciej stąd uciec.
Nie kojarzyła nazwiska Waddock, którym się przedstawił, ale o to też będzie musiała zapytać siostrę.
- Już nie? – podchwyciła kolejne zagadkowe słowa, licząc, że mężczyzna zdradzi coś więcej. – Więc znaliście się wcześniej, skoro mówi pan, że już jej nie szuka?
Gdy w grę wchodzili członkowie jej rodziny, nie lubiła niewiadomych. Za bardzo martwiła się o siostrę i wolała się upewnić, co miał do niej ten dziwny mężczyzna, jak nie teraz, to w przeszłości. Jeszcze intensywniej zaczęła przeszukiwać swoją pamięć, chcąc po prostu wiedzieć.
Nagła zmiana tematu zaskoczyła ją jeszcze bardziej i na chwilę zbiła ją z pantałyku. Chwilę trwało, zanim przypomniała sobie, kim był wspomniany pan Waffling. Rzeczywiście, nieco wcześniej trafił do nich ktoś taki, był jednym z pacjentów którego pomagała uzdrowicielom leczyć wraz z kilkoma innymi stażystami oddelegowanymi do pomocy dzisiejszym ofiarom anomalii.
- Ach tak, jest u nas na oddziale – odpowiedziała po chwili wahania. – Jest pan kimś z jego rodziny? – zapytała jeszcze, lustrując go uważnym wzrokiem. Jej oczy miały identyczny kolor i kształt jak u Iris.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Wiedział, że zachowywał się dziwnie. Niestety ta wiedza nie pomagała mu uporać się z piętrzącymi się weń emocjami. Złymi, destrukcyjnymi i bolesnymi. Mógł przewidzieć, że tak się właśnie stanie - że spotka tutaj Iris lub jej siostrę. Zmartwienie oraz troska o przyjaciela odebrała mu zdrowy rozsądek. Zamiast wystawać w izbie przyjęć czekając na informacje, które nie nadejdą, mógł wrócić do mieszkania. Nie spotkałby wtedy drugiej z panien Vane i nie robiłby z siebie błazna. Który to już raz w tym miesiącu? Nie potrafił zliczyć liczby katastrof, których był głównym bohaterem. Cierpiał ze świadomością, że w obecnej chwili można było czytać z niego jak z otwartej księgi; cierpiał również z powodu dostrzeżenia reakcji Jocelyn na jego zachowanie oraz słowa. Uważała go za - groźnego? - dziwaka, nie mógł się jednakże pokazać z innej strony. Nie, kiedy uczucia zżerały go od środka. Sądził, że przez te wszystkie miesiące zdołał je już poskromić, odciąć się od bolesnej przeszłości oraz żyć dalej jak gdyby nigdy nic się nie stało. Rzeczywistość wyglądała inaczej niż wyobraźnia Cyrusa, także teraz - stojąc na środku ogromnego korytarza. Nie mógł cofnąć czasu, zachować się inaczej, sprawiać wrażenia normalnego, kolejnego mężczyzny zatroskanego o los jednego z pacjentów. Ścisnął mocniej palce, z trudem ponownie je rozluźniając. Pragnął stąd uciec, wypalić całą paczkę papierosów i omijać szpital szerokim łukiem, lecz nogi jakby odmówiły mu posłuszeństwa. przestawał się cofać oraz poruszać - tkwił przed kobietą jak ostatni idiota, rzucając jej błagalne spojrzenia. Niech przestanie być podejrzliwa, rzucać w niego badawczym spojrzeniem, krzywić się z powodu wypowiadanych przez niego słów, to wszystko było już wystarczająco trudne.
Z każdą chwilą zauważał więcej różnic między bliźniaczkami - niewielkie, niemal nic nieznaczące mogły go jedynie utwierdzać w przekonaniu, że to nie Iris udawała przed nim kogoś innego. Jednocześnie widząc tą samą twarz, ten sam kolor oczu oraz sylwetkę odczuwał nieprzyjemny chłód rozlewający się po całym organizmie powodując lekkie wzdrygnięcie. Uciekł spojrzeniem w bok zorientowawszy się, że powiedział zdecydowanie za dużo, ponownie wygłupiając się przed kobietą. Dlaczego świat nie mógł składać się ze znaczącej przewagi mężczyzn? Żyłoby się wtedy dużo prościej.
- Właśnie nic nie chcę powiedzieć - odparł wreszcie, po długim oraz krępującym zachowaniu ciszy, podczas której intensywnie myślał nad odpowiedzią. Ostatecznie uznał, że cokolwiek nie powie, będzie źle. Już niczym nie zdołałby poprawić swojego wizerunku, dlatego nawet nie próbował. - Tak - skłamał. Nie czuł się dobrze, chociaż uzdrowiciele nie byliby w stanie go uleczyć. Problem nie leżał w sferze emocjonalnej, czyli brak odpowiedniego przepracowania zawodu. Potrzebował więcej czasu, szkoda, że go nie miał, lecz to akurat była jego wina - w całości.
Ostrzał pytań zagęszczał się, tematyka była coraz bardziej krępująca - Snape odnosił wrażenie, że niewidzialna pętla coraz mocniej zaciskała się na jego szyi. Oddychało mu się dużo trudniej, myślało jeszcze gorzej. Mimo to starał się ze wszystkich sił zachować trzeźwość umysłu.
- Znaliśmy - stwierdził, starając się zachować emocje na wodzy, co akurat nie było proste. - To już nieważne. Stare dzieje – dodał z lekką goryczą w głosie. Dobrze, że zmienił szybko temat, mogąc przynajmniej spróbować odzyskać wewnętrzny spokój oraz harmonię ducha. - Jestem… jego kuzynem - odparł, znów kłamiąc. Nie był z siebie dumny, lecz niektóre sytuacje były nadzwyczajne i wymagały nadzwyczajnych środków do osiągnięcia celu.
Z każdą chwilą zauważał więcej różnic między bliźniaczkami - niewielkie, niemal nic nieznaczące mogły go jedynie utwierdzać w przekonaniu, że to nie Iris udawała przed nim kogoś innego. Jednocześnie widząc tą samą twarz, ten sam kolor oczu oraz sylwetkę odczuwał nieprzyjemny chłód rozlewający się po całym organizmie powodując lekkie wzdrygnięcie. Uciekł spojrzeniem w bok zorientowawszy się, że powiedział zdecydowanie za dużo, ponownie wygłupiając się przed kobietą. Dlaczego świat nie mógł składać się ze znaczącej przewagi mężczyzn? Żyłoby się wtedy dużo prościej.
- Właśnie nic nie chcę powiedzieć - odparł wreszcie, po długim oraz krępującym zachowaniu ciszy, podczas której intensywnie myślał nad odpowiedzią. Ostatecznie uznał, że cokolwiek nie powie, będzie źle. Już niczym nie zdołałby poprawić swojego wizerunku, dlatego nawet nie próbował. - Tak - skłamał. Nie czuł się dobrze, chociaż uzdrowiciele nie byliby w stanie go uleczyć. Problem nie leżał w sferze emocjonalnej, czyli brak odpowiedniego przepracowania zawodu. Potrzebował więcej czasu, szkoda, że go nie miał, lecz to akurat była jego wina - w całości.
Ostrzał pytań zagęszczał się, tematyka była coraz bardziej krępująca - Snape odnosił wrażenie, że niewidzialna pętla coraz mocniej zaciskała się na jego szyi. Oddychało mu się dużo trudniej, myślało jeszcze gorzej. Mimo to starał się ze wszystkich sił zachować trzeźwość umysłu.
- Znaliśmy - stwierdził, starając się zachować emocje na wodzy, co akurat nie było proste. - To już nieważne. Stare dzieje – dodał z lekką goryczą w głosie. Dobrze, że zmienił szybko temat, mogąc przynajmniej spróbować odzyskać wewnętrzny spokój oraz harmonię ducha. - Jestem… jego kuzynem - odparł, znów kłamiąc. Nie był z siebie dumny, lecz niektóre sytuacje były nadzwyczajne i wymagały nadzwyczajnych środków do osiągnięcia celu.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poczekalnia
Szybka odpowiedź