Wydarzenia


Ekipa forum
Poczekalnia
AutorWiadomość
Poczekalnia [odnośnik]10.03.12 22:26
First topic message reminder :

Poczekalnia

Jest to długi korytarz z poustawianymi przy ścianach długimi rzędami krzeseł; ofiary śmigają środkiem sali na magicznie unoszonych noszach, czarodzieje o bardziej stabilnym stanie oraz ich przyjaciele zajmują miejsce na niewygodnych siedzeniach. Cisza niemal drga powietrzem; ponura atmosfera zniecierpliwienia mrozi krew w żyłach. Na ścianie widnieje tablica oprawiona w drewniane ramy, na której rozpisano plan szpitala.

PODZIEMIA, POZIOM I: Prosektorium (kostnica, chłodnica, archiwa);
Parter: WYPADKI PRZEDMIOTOWE (eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, kraksy miotlarskie etc.);
Piętro I: URAZY MAGIZOOLOGICZNE (ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce etc.);
Piętro II: ZAKAŻENIA MAGICZNE (choroby zakaźne, np: smocza ospa, znikanie epidemiczne, skrofungulus etc.);
Piętro III: URAZY MAGIPSYCHIATRYCZNE (nerwica, szoki, homoseksualizm, amnezje, urazy psychiczne etc.);
Piętro IV: ZATRUCIA ELIKSILARNE I ROŚLINNE (wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.);
Piętro V: URAZY POZAKLĘCIOWE (uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia etc.);
Piętro VI: SKLEP i HERBACIARNIA dla odwiedzających.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poczekalnia - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Poczekalnia [odnośnik]08.09.18 16:29
Jego niezadowolone miny i pomruki nie robiły na uzdrowicielce większego wrażenia. Zdążyła już do ich przywyknąć, tak jak i do niepokornych, niesfornych pacjentów, których miała całkiem sporo. Po roku pracy w Hogwarcie mogła z całą pewnością jednak stwierdzić, że dzieci i młodzież byli dużo prostszymi pacjentami, oczywiście chodziło tylko o zachowanie, bo ich organizmy były dużo bardziej delikatne i wciąż się rozwijały. Większość z nich miało wciąż w sobie jednak wiele karności i brakowało im śmiałości, by wykłócać się ze starszą osobą. Poppy miała zaledwie dwadzieścia pięć lat, lecz dla nich była już panią. Z dorosłymi sprawa miała się inaczej. Tacy pacjenci jak Skamander, zwłaszcza mężczyźni, byli przekonani, że wiedzą lepiej zawsze i wszędzie. Poppy do tego przywykła i nabrała cierpliwości. Anielskiej wręcz cierpliwości. Nauczyła się ignorować te miny i burknięcia, aby po prostu robić swoje, gdy była przekonana, że prawda stoi po jej stronie. Tak jak teraz.
- To, że twój, to zdążyłam się domyślić - westchnęła ciężko; bynajmniej nie pomagał jej w rozwikłaniu zagadki jego stanu. - Zmiażdżenie organów wewnętrznych jest tym przyjemnym, czy też pożytecznym? - spytała, a w jej głosie po raz pierwszy wyczuł ironię. Nie lubiła być zbywana, jak chyba każdy, zwłaszcza kiedy się zamartwiała. A teraz cały czas martwiła się o to, czy Skamander miał za towarzystwo innego Zakonnika - i w jakim jego towarzysz znalazł się stanie.
Jak na oko panny Pomfrey, to Anthony podchodził zbyt optymistycznie do swego stanu, skoro nie zrobiło na nim wrażenia nawet obumieranie tkanek wewnętrznych. Westchnęła ciężko. Najwyraźniej nie ucierpiał jeszcze wystarczająco mocno, nie stracił jeszcze prawie zdrowia, aby zacząć o nie należycie dbać. Niedbalstwo o własny organizm było cech wspólną wielu aurorów. Niestety.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Na całe szczęście wiedziała jak poradzić sobie z podobnymi urazami, dobrze, że w magazynku Mary odnalazła jeszcze jedną fiolkę złotego eliksiru. W chwili, gdy na kilka sekund Skamander stracił kontakt ze światem sięgnęła po czyste płótno, którym starła pot z jego czoła.
- Ciii... to potrwa chwilę - uspokoiła go łagodnym głosem, choć nie była pewna, czy ją słyszy. Zerknęła na jego brzuch i klatkę piersiową - wybroczyny zniknęły wraz ze śladami czarnej magii. Poppy odetchnęła z ulgą. - Dam ci coś na osłabienie - wyrzekła uzdrowicielka, po czym wyciągnęła z kieszeni limonkowej szaty fiolkę eliksiru wzmacniającego. - To cię wzmocni, wypij - nakazała mu znów, powinien był jej zaufać i grzecznie wszystko wypić jak dziecko szklankę mleka. - Zostaniesz tu do jutra. Jeśli wszystko będzie w porządku, zostaniesz wypisany - poinformowała go, uważnie obserwując miejsca, gdzie przed chwilą jeszcze jawiły się ciemne wybroczyny. - Tyle, że musisz mi coś obiecać. Żadnych tłustych potraw i alkoholu przez najbliższy miesiąc, rozumiemy się? Inaczej wątroba nie zdoła się prawidłowo zregenerować.
Przez chwilę patrzyła nań wyczekująco, aby obiecał, że zastosuje się do tych zaleceń, po czym spojrzeniem powróciła do badania jego organizmu i analizy tego jak zachowuje się pod wpływem eliksiru wzmacniającego.

| turluturlu na anatomię
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Poczekalnia [odnośnik]08.09.18 16:29
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 39
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poczekalnia - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poczekalnia [odnośnik]09.09.18 2:42
Przetarł czoło ścierając krople potu. Odnosił wrażenie, że uzdrowicielka należała do puli tych ludzi z którymi ciężko się rozmawiało i jeszcze ciężej dogadywało. Jego własne złe samopoczucie wcale niczego nie upraszczało. Anthony nie do końca był w końcu sobą. Osłabienie sprawiło że łatwiej się rozpraszał, był bardziej zdawkowy. Czul jednak, że fakty łączy właściwie. Westchnął zatem ciężko słysząc, że czarownica go ni w ząb nie zrozumiała. Trudno. Nie zamierzał jej tłumaczyć, że przyjemnym i pożytecznym było łączenie zarówno obowiązków aurora, jak i zakonnika. Nie było na to miejsca, ani czasu, ani chęci ze strony Skamandera. Niech po prostu ułożył się na wskazanym miejscu czekając na to co dalej. W tym momencie powinno być już w końcu jedynie coraz lepiej, prawda? No właśnie jak się okazywało niekoniecznie. Anthony bowiem przez chwilę zamiast lepiej poczuł się gorzej. Wypadł z objęć przyjemnej świadomości na rzecz ciemności. Jak echo dotarły do niego słowa Poppy. To potrwa chwilę. Czyżby podała mu coś nasennego? Chyba jednak nie koniecznie, kiedy to powrócił. Nieco oszołomiony zdał sobie sprawę po kolejnych przeciągających się chwilach, że wcale nie zasnął. Poczuł się również lepiej. Na łokciach podciągnął się więc wyżej, tak by swobodniej sięgnąć po kolejny podawany mu napar. Nie wypił go tym razem od razu. Przystawił do nosa kieliszek wypełniony substancją. Nie żeby był w stanie cokolwiek sensownego wywąchać. Też mu będzie po tym niedobrze...? Niby na wzmocnienie...No ale nic - wypił duszkiem zawartość naczynie spodziewając się oczywiście czegoś o obrzydliwym smaku - tak, jak to w zwyczaju miały mieć lecznicze substancje.
- Będę miał to na uwadze - podsumował wiedząc już teraz, że prawdopodobnie będzie dla niego mało wykonalne. Oczywiście da z siebie wszystko, jednak - Co jeżeli zdarzy się jakaś...konieczność? - hipotetycznie. W końcu jakby nie było nie tak dawno zmuszony był do zbadania na nowo swoich możliwości w chwili w której walczył o pozyskanie fragmentu poszukiwanego artefaktu. Kto wie co miała przynieść przyszłość.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Poczekalnia [odnośnik]09.09.18 16:22
Z każdym miesiącem Zakon Feniksa się powiększał. Dołączali doń kolejni czarodzieje, którzy byli godni zaufania i powierzonej im tajemnicy istnienia sekretnej organizacji. W tm momencie liczył sobie już całkiem sporo członków i w Poppy nie było żadnych wątpliwości, że każdy z nich posiadał serce szlachetne i prawe, dobre i sprawiedliwe. Wciąż jednak byli tylko ludźmi. A gdzie ludzie, tam i konflikty. Serca może i mieli po właściwej stronie, jednakże charaktery były różne. Nic więc dziwnego, że czasami po prostu nie mogli odnaleźć nici porozumienia, że pojawiały się sprzeczki. Doskonałe zrozumienie drugiej osoby w tak licznym i różnorodnym gronie było po prostu niemożliwe. Nie we wszystkim musieli się jednak zgadzać, tak skonstruowane było już życie. Poppy nie dążyła więc do tłumaczenia Skamanderowi swych racji, aby przyznał, że ma rację, najwyraźniej i on unał tę dyskusję za bezcelową. I miał słuszność. Oboje patrzyli na to wszystko z różnych perspektyw.
Dobrze, że chociaż bez zbędnego marudzenia spełniał jej polecenia picia - wątpliwych w smaku - eliksirów, dzięki czemu ułatwił jej pracę.
- Co to znaczy, że będziesz to miał na uwadze? - spytała dziwnie otro, odrywając spojrzenie od miejsca, gdzie przed chwilą jawiły się ciemne wybroczyny. Wiedziała, że po powrocie do pokoju socjalnego będzie musiała wszystko sobie zapisać, co zaobserwowała, aby to odpowiednio przeanalizować. - Co to znaczy KONIECZNOŚĆ PICIA ALKOHOLU?! - zagrzmiała groźnie, wyprostowała się i wsparła ręce o boki. Zmierzyła Skamandera oburzonym spojrzeniem. - Nie istnieje coś takiego jak konieczność spożywania alkoholu. To nigdy nie jest konieczne. Wątroba musi się odpowiednio zregenerować, została poważnie uszkodzona, a pijąc dalej będziesz ją zatruwał, nie pozwalając jej dojść do siebie, co może być brzemienne w skutkach i groźne dla twojego zdrowia - mówiła Poppy śmiertelnie poważnym tonem. - Jeśli nie chcesz odczuwać mocnego bólu przy jedzeniu ulubionego gulaszu, albo lampce wina do kolacji w przyszłości, to oszczędź ją chociaż przez miesiąc. Na Merlina, to chyba nie jest takie trudne, prawda?
Zmierzyła Anthonego takim wzrokiem, który sugerował, że jeśli miesięczna abstynencja będzie dla niego zbyt trudna, to najwyraźniej ma poważny problem. Pokręciła głową z dezaprobatą. Przypilnowała, aby przyniesiono mu koszulę nocną oraz eliksir na sen, który pomoże mu wypocząć. Upewniwszy się, że zasnął, opuściła salę chorych, choć przez resztę dyżuru zaglądała do jego sali jeszcze kilkukrotnie.

| ztx2
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Poczekalnia [odnośnik]11.03.19 22:48
| 28.10, z mugolskiego komisariatu

Bez większych przeszkód, mimo późnej pory, dotarli do zbawiennej Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga. Tak samo jak przy ich poprzedniej próbie ponieśli porażkę, dwa nieudane zaklęcia zadecydowały o powrocie z pustymi rękoma. Ktoś przesądny pomyślałby o klątwie, ale na takie głupoty Artur był zbyt rozsądny. Życie to pasmo zmiennych, możemy jedynie próbować dostrzec jakiś wzór, ale nic nie jest z góry ustalone. Nie miał zamiaru się poddawać, słyszał o innym miejscu, do którego mogliby zajrzeć jutro. Sophia podzielała jego uczucia, więc pozostało załatwić tylko kwestie medyczne. Podróż do Munga nie zajęła długo, a dzięki znajomościom zostali sprawnie obsłużeni oraz bez większych pytań. Longbottom opatrzono szybciej, jego rany były bardziej powierzchowne albo tak działała niezwykła moc pod tytułem "Szwagier Archibalda Prewetta oraz przyjaciel Aldricha McKinnona". Siedział w pustej poczekalni, dziś wyjątkowo nikt nie zajmował czerwonych krzesełek, nawet chorzy muszą kiedyś spać. Skoczył w międzyczasie do sklepiku po dwie lemoniady, sączył teraz jedną z nich w oczekiwaniu na Carter, podziwiając jak nieciekawa potrafiła być ściana.
Po chwili Sophia do niego dołączyła, połatana z pomocą kilku zaklęć, magimedycyna potrafiła zdziałać cuda, o tym wiedział każdy auror.
- Wspomniałaś, że niedawno tu byłaś - przypomniał, podając jej butelkę. - Co się stało? - zapytał troskliwie, podejrzewając jakąś aurorską akcję lub próbę naprawy anomalii.
Ich życie nigdy nie należało do bezpiecznych, a członkostwo w Zakonie Feniksa tym bardziej zwiększało zagrożenie. Artur był ostrożny, dzięki czemu do tej pory unikał kalectwa lub śmierci, ale musiał liczyć się z tym, że ta sztuka nie zawsze będzie się udawać. Świadom kruchości życia chciał z niego czerpać pełnymi garściami, poznawać nieznane, cieszyć się każdą chwilą. Nie zamykał się za murem ignorancji, podziwiając cały świat, jego lepsze i gorsze strony, nie uciekając przed prawdą.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poczekalnia - Page 7 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Poczekalnia [odnośnik]11.03.19 23:08
Gargulec trochę ich poturbował, więc żeby odzyskać sprawność i siły przed kolejną próbą naprawy magii, musieli udać się na szybkie leczenie. W Mungu pracowało kilku członków Zakonu, więc mogli zostać przyjęci sprawnie i bez zbędnych pytań; Zakonnicy z pewnością domyślali się, że dwójka aurorów mogła ucierpieć w wyniku próby podejścia do anomalii. Jeśli zaś przyjąłby ich ktoś niezwiązany z organizacją, miała przygotowaną bajeczkę o urazach na misji aurorskiej. Jako że oboje byli aurorami, raczej nikt nie podałby takiej wersji w wątpliwość, biorąc pod uwagę, jak często aurorzy pojawiali się w Mungu z różnymi obrażeniami i ich widok nikogo nie dziwił.
Wyszła z tego budynku dzisiaj, tylko kilka godzin wcześniej, na szczęście z innego oddziału i leczyły ją tam inne osoby, bo byłby to chyba jej najszybszy powrót do szpitala po poprzednim jego opuszczeniu. Ale teraz na szczęście wystarczyło parę zaklęć i była jak nowa, więc po chwili opuściła gabinet uzdrowicielski i zjawiła się w poczekalni, gdzie czekał na nią już uleczony Artur.
- Już jestem – rzekła, zjawiając się obok. Przyjęła butelkę z lemoniadą, odrobina orzeźwienia dobrze jej zrobi, skoro wczoraj i dziś przez sporą część dnia łykała paskudne eliksiry. – Bardzo niedawno, bo wyszłam stąd ledwie dzisiaj – odrzekła. Ale jak widać, rzucanie się w wir akcji tuż po zakończeniu leczenia miało skutek taki jaki miało, bo musiała tu wracać ponownie. Ech. – To nie jest dobre miejsce na tę opowieść, ale na pewno niedługo ją poznasz. Jeśli nie będzie okazji dziś, to za kilka dni – dodała cicho, patrząc na niego znacząco, z czego mógł wywnioskować, że nie miało to związku z pracą, a z Zakonem. Ale jako że w Mungu mogli też pracować ich przeciwnicy, rozprawianie w poczekalni o misjach nie byłoby zbyt rozsądne. Tutaj nawet ściany mogły mieć uszy.
Tak czy inaczej regularne pojawianie się w Mungu było wpisane w pracę aurorów, zwłaszcza w dobie szalejących anomalii, kiedy nawet zwykłe lumos mogło zmienić się w coś niebezpiecznego.
- Chodź, idziemy stąd. Im szybciej, tym lepiej – odezwała się zaraz, szybko pijąc swoją lemoniadę; nie było sensu długo tu sterczeć, skoro już zostali uleczeni i mogli ruszać dalej. Sophia naprawdę chciała dziś zaliczyć podejście do jeszcze jakiejś anomalii. Oby tym razem mieli więcej szczęścia, bo powoli sama zaczynała wierzyć, że jej próby naprawiania szalejącej magii są jakieś przeklęte, i mimo coraz wyższych umiejętności magicznych nadal popełniała błędy.
Po chwili opuścili Munga, gotowi zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem.

| zt. x 2



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Poczekalnia [odnośnik]02.04.19 23:26
| stąd

Charlie naprawdę chciała naprawić tę anomalię. Udało jej się naprawić magię z sukcesem dwukrotnie, więc wiedziała, jak to zrobić. Niestety zneutralizowanie kałuży przekroczyło nawet jej możliwości, mimo że poświęcała zgłębianiu tajników eliksirów naprawdę wiele czasu. Była nie tylko pasjonatką, ale i alchemikiem zawodowym. Znała się na tym, co robiła, uczyła się tworzyć coraz trudniejsze mikstury. A jednak zawiodła, nie udało jej się w porę naprawić sytuacji i kałuże pełne toksycznej cieczy wybuchły. Eksplozja była na tyle silna, że na moment oszołomiła i ogłuszyła Charlie. Obie zostały opryskane cieczą z kałuży, która przenikała przez ubrania i docierała do skóry, dotkliwie ją parząc. To bolało. Zaczęła też kaszleć od dymu, kręciło jej się w głowie i nie ulegało wątpliwości, że nie powinny tam zostać ani chwili dłużej, bo mogłyby się poważnie zatruć.
Wydostały się na zewnątrz ze świadomością porażki. Nie miały szans podjąć próby naprawy magii, w sklepie unosiły się trujące opary, poza tym huk mógł kogoś ściągnąć.
- Przepraszam – powiedziała cicho, gdy umykały przez Pokątną zmierzając do Dziurawego Kotła i wyjścia z magicznej dzielnicy. – To ja zawiodłam. Byłam pewna, że dam sobie radę, ale... nie wyszło.
Musiały dostać się do Munga, co na szczęście nie było bardzo daleko, więc wkrótce później, zmoknięte i ze śladami po różnych cieczach na ubraniach i skórze, znalazły się w murach szpitala. Na szczęście Charlie jako alchemiczka mogła łatwo powiedzieć, że eksperymentowała nad nową recepturą i popełniła błąd, dodając odrobinę za dużo składnika, przez co kociołek wybuchł i zostały opryskane pozostałościami eliksiru. Nie wyglądało to zbyt dobrze, biorąc pod uwagę że tutaj pracowała i cieszyła się opinią konkretnej i rzetelnej pracownicy, ale na pewno wyglądało lepiej niż podejrzenia, jakoby próbowały dostać się do miejsca ogarniętego anomalią. Bezpieczniej było skłamać, że to nieudane alchemiczne eksperymenty; Elyon przedstawiła jako swoją asystentkę.
Zostały przyjęte na oddziale wypadków przedmiotowych, gdzie znajoma Charlie uzdrowicielka wyleczyła jej dolegliwości. Teraz pozostawało jej poczekać na Elyon.
- Co robimy? – zapytała ją, kiedy i ona wyszła po leczeniu, uprzednio rozglądając się, czy w pobliżu nie było nikogo niepożądanego, ale było już po godzinach odwiedzin, więc w Mungu panował znacznie mniejszy ruch niż za dnia. Mogły spróbować zmierzyć się z inną anomalią, ale mogły też odpuścić na dzisiaj i wrócić do domów.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Poczekalnia [odnośnik]03.04.19 0:43
Ból promieniował wraz z każdym kolejnym krokiem, kałuże, w jakich tonęły ich buty przywodziły na myśl niefortunnie zmieszane przez wybuchy roztwory zalegające na podłodze w aptece; paskudnej głębi czerwień pokrywała ich dłonie, ręce, ramiona, miejsca najbliższe eksplozji. Pulsowały przy tym złowieszczo. W płucach wciąż zalegał odór tamtych brei, przypominający swąd rozkładającego się ciała, słodycz pleśni i duszące zapachy kojarzące się z uzdrowicielskimi gabinetami - jedynie przemnożone przynajmniej dziesięciokrotnie, bardziej intensywne. Z pewnością nie była to przyjemna cena za próbę usunięcia anomalii z tamtego miejsca, ale każda z nich liczyła się z potencjalnymi konsekwencjami swoich czynów, nieostrożnych wyborów: przeżyta raz przygoda z Benjaminem w salonie piękności nauczyła Elyon, że dobrymi chęciami usłane jest piekło. Nie wystarczyło jedynie chcieć - trzeba było jeszcze skutecznie zmierzyć się z figlarnymi potworami, jakie niechętnie płaszczyły się i poddawały przed czarodziejami.
- Nie mów tak - poprosiła ją po drodze, pełna przekonania, odrobinę zasmucona myślą, że Charlene mogłaby teraz niepotrzebnie maltretować się pretensjami do samej siebie. - To nie była niczyja wina. Wiesz przecież, jakie nieprzewidywalne są anomalie - raz nam się uda, za drugim razem będziemy musiały zwiewać z podkulonym ogonem. Trzeba to przetrawić i działać dalej. - Delikatny, choć przepełniony bólem i dyskomfortem uśmiech pognał w stronę Charlene gdy stanęły przed drzwiami prowadzącymi do szpitala.
Zapewne gdyby nie fakt, że jej towarzyszka pracowała w placówce, nie zostałyby przyjęte w tak ekspresowym tempie; rany Charlie zasklepiono jako pierwsze, w tym czasie Elyon miała okazję poczekać na swoją kolej ze specjalnie przeznaczonym do filtracji wdychanego powietrza urządzeniem, stopniowo ściągającym z jej płuc naleciałości wdychanych wcześniej oparów. Na jej własny zabieg nie musiała jednak długo czekać. Już niebawem drzwi gabinetu otworzyły się, nastąpiła rotacja pacjentów i uzdrowiciel zajął się jej oparzeniami, usuwając je niemal bezboleśnie. Nie pozostała po nich żadna skaza.
- Zaczekajmy do jutra, co o tym myślisz? - zaproponowała równie cicho, zajęła miejsce obok Charlie w poczekalni, gdzie w końcu miały okazję odetchnąć spokojnie, oczyścić umysły. - Zregenerujmy siły i spróbujmy jeszcze raz.
Uśmiech przybrał odrobinę na sile. Zgodziły się obie na przedstawiony pomysł, do swoich domostw podążając ręka w rękę - w końcu były sąsiadkami.

| zt x2


we saw the power to change the future in our dream

Elyon Meadowes
Elyon Meadowes
Zawód : Ofiolog, hodowca jadowitych węży
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
where did the beasts go?
where did the trees go?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7170-elyon-meadowes https://www.morsmordre.net/t7188-ribbit https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f31-lavender-hill-24 https://www.morsmordre.net/t7187-skrytka-nr-1769#192058 https://www.morsmordre.net/t7191-e-meadowes#192186
Re: Poczekalnia [odnośnik]16.10.19 14:38
| 25.02

Stawiła się w pracy rano. Od pewnego czasu nie była już przerzucana z oddziału na oddział, po otrzymaniu awansu jej miejscem pracy stała się pracownia alchemiczna na piątym piętrze, na oddziale urazów pozaklęciowych, którą teraz miała pod opieką. Nie była już podrzędną alchemiczką każdego dnia pracującą na innym piętrze, tam gdzie akurat była potrzebna. Teraz to ona nadzorowała pracę innych alchemików na swoim oddziale i skwapliwie pilnowała, by wszystkie zlecenia od uzdrowicieli były realizowane szybko i sprawnie. Oczywiście nie znaczyło to, że sama nie dotykała kociołka; nadal warzyła eliksiry, ale jej odpowiedzialność nie kończyła się już tylko na tym, co wychodziło spod jej rąk. Musiała też mieć baczenie na to, co robili inni, jeśli akurat dzielił z nią pracownię jakiś inny alchemik. Nie zamierzała zawieść szefa oddziału, który dał jej taką szansę mimo jej młodego wieku.
To ona musiała też troszczyć się, by stan magazynowy pracowni pozostawał pełen i nie brakowało składników niezbędnych do warzenia leczniczych mikstur. Dlatego właśnie mniej więcej w połowie dniówki, zostawiając dwójkę alchemików z dyspozycjami co do tego, co mieli teraz uwarzyć, opuściła pracownię i udała się na dół, gdzie miała spotkać się z osobą z zaopatrzenia, by przedstawić jej listę zamówień, które miały zostać możliwie szybko dostarczone na piąte piętro.
Zwinięty pergamin ze starannie spisaną listą potrzebnych ingrediencji spoczywał w kieszonce fartuszka, przesyconego intensywną wonią ziół i medykamentów. Osoba z zaopatrzenia miała na nią czekać w poczekalni, ale nie widziała jej. Może zeszła na dół za wcześnie, lub to tamta osoba się spóźniała? Wszystko było możliwe, w końcu ci z zaopatrzenia pewnie co chwilę byli ciągani po różnych oddziałach, by dostarczać nie tylko składniki alchemiczne dla alchemików, ale i inne niezbędne dla działania tej instytucji rzeczy. Poza tym dochodziły też problemy tego typu, że po anomaliach i mroźnej zimie o niektóre składniki było trudniej, i czasem nie było ich na stanie i należało poczekać na sprowadzenie ich do szpitala. Na to już Charlie, mimo całego swojego zapału do pracy, nic poradzić nie mogła.
Teraz nie pozostało jej nic innego niż przysiąść gdzieś z boku i zaczekać na odpowiednią osobę, by wręczyć jej listę zamówień, a potem wrócić z powrotem na swoje piętro, do obowiązków alchemicznych. Dziwnie jej tak było w innej części szpitala, gdzie krążyli obecni lub przyszli pacjenci, a także rodziny chorych odwiedzające swoich bliskich, i panowała dość nerwowa atmosfera, chociaż ofiar anomalii już na szczęście nie było, odkąd te dobiegły końca pod koniec grudnia, niemal dwa miesiące temu. Lepiej i bardziej na miejscu czuła się zamknięta w pracowni, pochylając się nad kociołkiem, nie mierzona niczyimi spojrzeniami dość krytycznie lustrującymi poplamiony jakimś eliksirem fartuszek. Ale innego rodzaju obowiązki też musiała spełniać.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Poczekalnia [odnośnik]17.10.19 15:43
Rycerz złożył oręż. Poddał się buńczucznej władzy ciemności, która ogarnęła Anglię i połknęła go w całości; był teraz nikim więcej aniżeli pionkiem o kolorze poszarzałej bieli, który lada moment mógł zostać złożony w ofierze za króla. Nie było tajemnicą, że od wielu miesięcy w jego życiu zamieszkała pustka i to ona sprawiała, iż czuł się tak zwyczajny, tak wyprany z jakiegokolwiek poczucia celu. Najgorsze jest to, że nie znał źródła tego uczucia, nie potrafił go umiejscowić i nadać mu znaczenia – czuł się jakby wszedł samotnie do gęstego lasu, w którym lepka mgła przesłaniała mu widok i tak krążył w koło, próbując odnaleźć z jego wyjście. Jego odejście z Zakonu Feniksa nałożyło się też z nawrotem poważnych ataków klątwy Ondyny, które przykuły go do ram jego komnaty, a później zmusiły Ollivanderów do posłania go za granicę, hen od rozdygotanej w fundamentach Anglii. Ale już wrócił. Już mu było lepiej. Przełknął nawet fakt, że jego stan zburzył jego wszystkie badawcze plany i uniemożliwił mu doświadczenie wszystkiego, co wydarzyło się w kraju pod koniec poprzedniego roku. Poprzez pobyt z dala od tego wszystkiego czuł się też bardziej odizolowany od swojej rodziny i przyjaciół – w jego mniemaniu zawiódł ich, nie móc ich wspierać w najcięższych chwilach. Powoli jednak, drżącymi rękoma starał się podnosić kawałki swojego życia i łączyć je w jedną całość. Przebaczenie czy sympatia nie były proste do uzyskania, były raczej krnąbrną walutą, ale on próbował mimo wszystko o nią walczyć. Jednym z jego celów było pokazanie rodzicom, że w panuje nad swoją chorobą i swoimi wizjami, więc kontynuował regularne aktywności i wychodził ponad szereg, ostrożnie i krok po kroczku zwiększają swoją autonomię. Rozumiał w pełni obawy kierowane w jego stronę. Był następny w kolejce. Po utracie Ophelii lęk o jego zdrowie przybrał na wadze i osiadł ciężko na ramionach całego rodu, a on dawał im wiele powodów, które mogły uzasadniać ich przestrogi. Trafiał do szpitala, oślepł na jakiś czas w wyniku anomalii, wykradał się z kuzynem i wracał późną nocą. I choć w gruncie rzeczy to żadne z tych wyjaśnień nie było w pełni odpowiedzialne za jego upadek, to przynajmniej, w jakieś części, musiały się do niego przyczynić. Niemniej, pod koniec lutego, sprawy zaczynały się jako tako przejaśniać. Oddychał bez obaw, że zaraz Ondyna ściśnie go za szyję i pozbawi tchu, a pielęgnowana przez niego szklarnia rozkwitała, mimo iż na dworze panowały chłodne temperatury. Pozostawał jednak przezorny i zgodnie ze złożonymi obietnicami dbał o siebie.
Zwykle to nie należało do jego obowiązków; w ogóle nie wiele rzeczy pozwalano mu łowić w siatkę swoich zajęć, od kiedy jego stan się pogorszył. Ale dziś pokonywał przeskakując po dwa stopnie schody szpital Świętego Munga, gdyż miał odebrać kolejne dawki eliksiru, którym raczył się wraz z resztą rodzeństwa. Miał nadzieję też zaczepić alchemika odpowiedzialnego za przygotowywanie ich i zalać go opowieścią o metodach, które zostały podjęte w rezerwacie za granicą, gdzie gościł jako specjalny gość. Mimo całego balastu, który za nim gonił, Constantine miał dobry humor. Nie dzierżył urazy do chłodnych, murowanych ścian tego budynku za zabranie jego siostry ani za wszystkie dni spędzone na kozetce z wyraźnym zakazem nie podnoszenia się. Od zawsze podziwiał uzdrowicieli i nosił dla nich w sercu wdzięczność, gdyż bez nich pewnie w ogóle nie byłoby go już na tym świecie. Ostatni schodek zaskrzypiał, gdy młody lord na niego wskoczył i oznajmił jednej osobie na tle pustego korytarza, obecność intruza.
Jego ręce odruchowo schwyciły się połów ciemnego płaszcza i w obronnym geście poprawiły jego rozproszony kształt. Ollivander nie chronił się przed złapaniem kontaktu wzrokowego z kobietą i z godnością skłonił głowę w powitalnym geście, jeszcze zanim ta zdążyła się w pełni ku niemu odwrócić. Coś drgnęło w jego splotach pamięci, ale zbyt zaaferowany swym przybyciem na oddział, zepchnął instynkty na bok i ruszył przed siebie. Sprężysty krok
Przepraszam panią, dawno tu nie byłem. Gdzie powinienem się skierować, aby odebrać przygotowane eliksiry? — Miły ton nie zadrżał na moment, gdy niesiony łagodnym uśmiechem głos kierował ku młodej osobie. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów przyszło mu przez myśl, że chyba wyczuwa gdzieś tu kocimiętkę.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Poczekalnia [odnośnik]17.10.19 18:52
Zdawała sobie sprawę, że w tych czasach nikomu nie było łatwo i lekko. Każdy zmagał się z własnymi problemami i nie tylko ona dźwigała na barkach coraz większy ciężar. Praca już od dawna nie była jej jedynym zmartwieniem, dochodził Zakon Feniksa, który coraz bardziej się radykalizował, ale któremu nadal pomagała jako alchemik. W dodatku w październiku zaginęła jej starsza siostra, Vera, której losy pozostawały nieznane. W Mungu, choć większość czasu spędzała zamknięta w pracowni, pochylając się nad kolejnymi leczniczymi miksturami, trudno było nie słyszeć o cudzych nieszczęściach, nawet jeśli rzadko stykała się z nimi osobiście, chyba że akurat idąc korytarzem była świadkiem jakiejś sytuacji. A czasem bywała. Nie raz w czasach anomalii lub po pożarze ministerstwa widziała zrozpaczonych krewnych opłakujących kogoś, kto właśnie odszedł.
Czy ją samą też to czeka? Teoretycznie każdego dnia do jej domu lub miejsca pracy mógł zawitać jakiś pracownik ministerstwa, z przykrością informujący o znalezieniu ciała jej siostry. Jakby nie wystarczyło, że pięć i pół roku temu opłakiwała już Helen, nagle zmarłą na niewykrytą klątwę Ondyny. Teraz zaginęła Vera, brat pozostawał za granicą, i tylko Charlie odwiedzała rodziców i starała się być im wsparciem.
Czekała. Chciała załatwić sprawy związane z zaopatrzeniem i mieć to już po prostu z głowy, wrócić do warzenia mikstur. Dlaczego niektórzy tak bardzo nie przejmowali się punktualnością? Westchnęła tylko, przygładzając na kolanach materiał fartuszka charakterystycznego dla alchemików Munga. Różniły się one od uniformów uzdrowicieli i stażystów, ale i tak było widać, że Charlie nie jest pacjentką, a pracownicą.
Nagle ktoś pojawił się w poczekalni, ktoś, kto wyglądał znajomo i po kilku sekundach przywołał konkretne wspomnienia. Oczywiście, pamiętała go przelotnie z tamtego dnia, kiedy oboje padli ofiarą deszczu amortencji. I pamiętała go z paru dawniejszych spotkań Zakonu, na których później przestał się pojawiać. Rozumiała, że walka nie jest dla każdego, że mógł po prostu zrezygnować, gdy jego młodzieńczy idealizm zderzył się z brutalnością rzeczywistości. Ona sama też nie chciała łapać za różdżkę i wychodzić na przeciw niebezpieczeństwu. Brakowało jej gryfońskiej odwagi graniczącej z brawurą. Nie skreślała więc tych, którzy woleli się wycofać. Gdyby nie jej silne poczucie obowiązku, lojalność i chęć przysłużenia się słusznej sprawie i niesienia pomocy potrzebującym, być może też by zrezygnowała. Nie chciała umierać, a już na pewno nie cierpiąc od czarnej magii. Zarazem poczuła ulgę, że młodzieniec żył, a więc to znaczyło, że odszedł z własnej woli, nie podzielił losu zaginionej Very.
Czy on ją pamiętał? Możliwe, że nie. Podobno odchodzący z Zakonu tracili pamięć, więc Constantine raczej już nie pamiętał spotkań, a więc i mógł nie pamiętać jej. Chyba że pamiętał tamten czerwcowy dzień, przelotny, przypadkowy epizod. Coś podobnego spotkało ją jeszcze kiedyś ponownie, w październiku, ale wtedy padła ofiarą skrzata domowego, który strzelał w ludzi strzałkami z eliksirem miłosnym. I natrafiła wtedy na mężczyznę, który później naprawdę zaczął budzić w niej niezrozumiałe uczucia, o którym myślała stanowczo zbyt często jak na tylko zwykłą znajomość.
- Tak? – spytała grzecznie, wstając i odrzucając do tyłu pszeniczny warkocz. Była niższa od młodzieńca, więc musiała unieść głowę lekko do góry. – Na jakim oddziale się pan leczy? – spytała, nie dając mu jednak do zrozumienia, że kiedyś się przelotnie poznali. Bo naprawdę mógł nie pamiętać. – Jeśli jest pan stałym pacjentem któregoś z naszych uzdrowicieli i poprosił o lecznicze eliksiry z wyprzedzeniem, powinny czekać właśnie tam, na odpowiednim piętrze – podsunęła; eliksiry były dla pacjentów Munga, czasem warzyli je również dla tych, którzy może nie leżeli na oddziale cały czas, ale byli stałymi bywalcami, obarczonymi nieuleczalnymi schorzeniami które wymagały regularnych wizyt u uzdrowicieli.
Rzeczywiście leciutko pachniała kocimiętką; odrobinę jej było w materiałowym mieszku zawieszonym na sznureczku na jej szyi, znajdującym się pod materiałem fartuszka.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Poczekalnia [odnośnik]20.10.19 10:20
Sploty pamięci płatały mu figla.
Już spoglądał na bladą twarz kobiety skropioną westchnięciem delikatnych piegów nie jeden moment, ale znacznie dłużej. Zdążył nawet w pośpiechu towarzyszącym jego wyprawie po eliksiry dostrzec zmarszczkę zmartwienia i cień zmęczenia, który rozpoznał tylko dlatego, że sam się z takim zmagał. Zanotował w łunie wspomnienia o dniu, który wciąż się rozgrywał, kształt jej postaci i jakimi liniami wyodrębniała się od otoczenia. I nadal w natłoku tych wszystkich spostrzeżeń nie potrafił wydobyć z podświadomości prostego faktu, że się kiedyś poznali. Zaklęcie rzucone na niego, gdy zrywał z radykalnością Feniksów, pozostawiło chaos, burzliwie mieszający się z elementami wizji i pominięć, które stanowiły mgliste odmęty jego umysłu. Być może, dodatkowo, na to nakładał się efekt zaskoczenia – scena odegrana przez nich na tagu ulicznym wiele miesięcy wcześniej nie przekładała się tak dobrze na ponury szpitalny korytarz. W amoku amortencji część słów padła tchnięta tymże bodźcem; granica między tym, co było prawdą, a nie jedynie efektem działań psotnego skrzata, była dość niewyraźna. Nie zdołał skojarzyć, że dzieliła się z nim miejscem swej pracy. Miesiące spędzone poza domem istotnie separowały jego życie, nie pozostawiając miejsca na wyraźne rozważania.
Jej wzrok nie zdradzał tajemnic. Za jej słowami nie było ukrytego pomieszczenia, znaczącego wcześniejszy kontakt. Dlaczego? Nie wiedział – przecież nie pamiętał. Na jej pytanie odruchowo zareagował nieznacznie sztywniejąc w stawach. Jego przypadłość była słabością, czymś co ktoś mógł wykorzystać przeciwko niemu. Jednakże, gdy pierwszy instynkt przeminął, zdał sobie sprawę, że nie jest pewien skąd taka odpowiedź jego organizmu; nie posiadał osobistych wrogów, nie stawał do żadnej walki, jedyna wojna, jaką prowadził to jego własna. Odetchnął więc wyraźnie, tym bardziej, że sama osoba stojąca na przeciw niego budziła raczej łagodne i ufne wrażenie. — Choroby genetyczne — odparł rzetelnie, sięgając po notatkę z nazwiskiem uzdrowiciela, który miał w tym momencie zajmować się dobieraniem składników jego mikstury. Wyciągnął ją w stronę kobiety, zachowując między nimi stosowny dystans. — Ondyna — dodał po namyśle, gdy już podzielił się z nią zapiskiem, nie uchylając się przed spoglądaniem w oczy kobiety. Uznał jej obecność za pomoc, za przystanek przed wyruszeniem w dalszą drogę, nie wiedząc nawet, że i w jej życiu klątwa odegrała znaczną rolę. Ani pieniądze, ani status nie mogły uchronić przed jej konsekwencjami. Ollivanderowie po kolei trudzili się, by złapać oddech, ale żadna wiedza zdobyta w wyniku doświadczenia nie uchroniła najmłodszego dziecka przed chciwymi szponami rodzinnego przekleństwa. Jedyne, czego sam Constantine się dowiedział, to sugestia, że receptury powinny być dobierane ściśle indywidualnie i dlatego też sądził, iż nie na darmo pojawia się tu osobiście. Tak na wszelki wypadek.
Chyba można mnie uznać za stałego pacjenta. Gorzko brzmiące wyróżnienie. — Ostatnie wypowiedział bez cienia smutku, znacząc słowa delikatnym, pełnym spoufalenia się uśmiechem. Nie dodał jeszcze, że częściej to ktoś musiał go sprowadzać niż trafiał tu o własnych siłach; ataki miały to do siebie, że były n a g ł e, niemal niemożliwe do przewidzenia – prowokowane stresem i zaskoczeniem, na które nie był przygotowany. Przy innych okazjach, przy wszystkim, co mógł kontrolować, starał się wykazywać jak największą ostrożnością i premedytacją. Rozwijał dzielnie kondycję, powoli przesuwał granicę swoich możliwości, by zbliżyć się do zwyczajnego funkcjonowania. W pewnym sensie chciał być taki jak wszyscy. Jedyne marzenie, które nawet jemu wydawało się niemożliwe do spełnienia.
Szczerze mówiąc, dawno tu nie byłem i, w świetle rozgrywających się zmian, nie byłem pewny czy wszystko jest na swoim miejscu. A tu proszę – i tak pomyliłem piętra. — Jego krótki, szczery śmiech, wypełnił brzegi korytarza swą niewinnością. Nie przejął się aż tak swym błędem w rozpoznaniu; przypadki stwarzają idealne sytuacje do urozmaicenia rzeczywistości.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Poczekalnia [odnośnik]20.10.19 14:04
I ona patrzyła na niego, doszukując się w jego twarzy jakiegoś błysku zrozumienia, mogącego oznaczać, że młody chłopak jednak ją pamiętał. Nie tak dawno rozmawiała z innym byłym Zakonnikiem, który na własne życzenia stracił wspomnienia dotyczące organizacji, spotkań i członków. I on zdawał się jej nie poznawać, a Charlie było po prostu dziwnie z myślą, że pamięta takie rzeczy dotyczące ich, których nie pamiętali oni sami. Jak to było stracić wspomnienia, jakąś cząstkę swoich przeżyć? Jakie to było uczucie, doświadczać czegoś, poznawać kogoś, a przy następnym spotkaniu już tej osoby nie pamiętać?
Minęło jednak sporo czasu, odkąd widziała go ostatni raz. Czy to nie było wtedy, gdy z Zakonu odszedł Jayden Vane? Czy Constantine też nie popadł w zwątpienie wobec idei właśnie tamtego dnia? Później chyba już go nie spotkała. Ani razu, aż do teraz. Lipiec, to chyba był lipiec, tak jej się wydawało. Dzień po jej dwudziestych trzecich urodzinach, dziesięć dni po tragicznym pożarze ministerstwa. Na tym spotkaniu była Vera, pamiętała to wyraźnie. A czas płynął szybko, wiele się od tego lipca wydarzyło. Vera zaginęła w październiku, anomalie dobiegły końca pod koniec grudnia, wojna nie jawiła się już tylko jako czarne chmury gdzieś daleko na horyzoncie, a była faktem, przykrym elementem codzienności.
Może chociaż Constantine żył nieco spokojniej, odkąd opuścił organizację? Nie oceniała jego decyzji, bo choć organizacja tak bardzo potrzebowała sojuszników, nie można nikogo zmusić do walki i narażania życia. Sama też nie była odważna ani nie posiadała bitewnych umiejętności.
Przyszedł tu jednak jako pacjent, więc zadała pytania naturalne dla pracownicy Munga, zamierzającej w miarę możliwości mu pomóc i skierować w odpowiednie miejsce, na odpowiedni oddział. Jak się okazało, był to oddział chorób genetycznych, na które cierpiało wielu czarodziejów o błękitnej krwi, ale nie tylko. Czasem zdarzało się, że choroby dotykały też innych, jak jej siostry, małej czarodziejki półkrwi. Były to przypadki rzadkie, więc nikt nie podejrzewał, że bladość i osłabienie Helen to coś więcej niż wrodzona dziecięca chorowitość, że powoli ujawniała się u niej podstępna choroba. Nie była leczona i pewnego dnia zmarła we śnie, i dopiero wtedy uzdrowicielowi udało się określić chorobę.
Ondyna. Właśnie to słowo padło z ust Constantine’a, a Charlie poczuła lodowaty dreszcz w okolicach kręgosłupa, a także ucisk w gardle. Był chory na to samo, co jej siostra? Spojrzała na niego, a w jej wzroku pojawiło się mignięcie smutku, pewnej tęsknoty za siostrą, która odeszła. Nie wiedziała jeszcze, że on też przeżył podobną tragedię.
Dopiero po chwili się odezwała.
- Och... tak, tak, oczywiście – przytaknęła, patrząc na podsunięty przez niego świstek z nazwiskiem uzdrowiciela, ale nie mogąc nie myśleć o Helen, o małej, kochanej Helen, która pożegnała się ze światem ledwie parę miesięcy po jej powrocie z ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Nie było jej akurat w domu, bo odwiedzała brata, a gdy wróciła, Helen nie żyła, a parę dni później wszyscy patrzyli, jak mała trumna z jej ciałem znika w ziemi na niewielkim cmentarzu w Tinworth. – Oddział nadal mieści się na szóstym piętrze, nie był przenoszony – dodała; rzeczywiście przez jakiś czas było w Mungu zamieszanie, gdy ulokowano tu czasowo parę departamentów spalonego ministerstwa, ale po jego odbudowie dodatkowi pracownicy się wynieśli, a Mung wrócił do normalnego funkcjonowania.
Czy Helen też musiałaby regularnie gościć na szóstym piętrze, gdyby żyła? Pewnie tak, a Charlie i mama dbałyby o to, by nigdy nie zabrakło jej odpowiednich lekarstw. Charlene nie wyprowadziłaby się z Tinworth do Londynu, tylko pozostałaby w domu i pomagała troszczyć się o siostrę. Ale Helen odeszła, i w konsekwencji jej śmierci Charlie przeprowadziła się do Very i poszła na kurs do Munga. Nie pomogła siostrze, za co na początku się obwiniała, mimo że sama była wtedy młoda i nie miała dostatecznej wiedzy, by rozpoznać chorobę siostry kiedy jeszcze była możliwość reakcji i podjęcia skutecznego leczenia. Spędziła większość ostatniego roku życia Helen w Hogwarcie, a potem wróciła i zachłysnęła się dorosłością i marzeniami o tym, co będzie robić, a jej chorowita siostra pewnego dnia po prostu zgasła, z dnia na dzień, bez wcześniejszej zapowiedzi nagłego pogorszenia. Teraz mogła pocieszać się tym, że została prawdziwą specjalistką od mikstur leczniczych i jej wywary pomogły wielu innym czarodziejom. Może jakaś inna mała dziewczynka taka jak Helen żyła dzięki temu, że był ktoś, kto zaopatrywał uzdrowicieli w eliksiry.
- Mogę pana podprowadzić do odpowiedniej klatki schodowej – zaoferowała po chwili, wyrywając się z chwilowej zadumy. – Obecnie nie pracuję już na szóstym piętrze, ale swego czasu bywałam i tam. Może kiedyś to ja warzyłam pańskie eliksiry lecznicze, ale jestem pewna, że inni alchemicy także świetnie poradzili sobie z tym zadaniem – zapewniła. Jeśli bywał tu w przeszłości, to może kiedyś faktycznie to ona warzyła dla niego eliksiry, zdarzały się przecież dni, gdy przydzielano ją na oddział chorób wewnętrznych i tworzyła wtedy rozmaite specyfiki na schorzenia genetyczne. Teraz jednak nie skakała już po oddziałach jak w czasach przed awansem, a otrzymała stały przydział na oddział urazów pozaklęciowych, gdzie miała pod opieką pracę tamtejszej pracowni alchemicznej.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Poczekalnia [odnośnik]21.10.19 21:00
To nie pierwszy raz, gdy coś mieszało mu się w procesie pamiętania. Tym razem było to co prawda celowe – ale przecież tego nie mógł wiedzieć. Inne jego wypadki ze wspomnieniami nie były ani planowane, ani mile widziane. Stanowiły ciemne strony w księdze jego życia, które mieszkały się z wizjami, których nie docenił. Odwieczne siłowanie się z decydowaniem, co się spełni, a co jest jedynie wytworem jego marzeń sennych. Największe jednak porażki pojawiały się po wyczerpujących objawieniach przyszłości, bowiem zdarzało się niekiedy, że długie widziadła zabierały ze sobą jakieś fragmenty jego retrospekcji. Były ceną za wygląd w przyszłe zdarzenia. Nawet gdyby chciał, nie mógłby odmówić zapłaty. Od jakiegoś czasu jego dar pozostawał nieco w uśpieniu; napary nasenne czy blokujące jego „trzecie oko” radziły sobie w większością sytuacji, a on bardzo uważał, by przypadkiem nikogo nie dotknąć. Jego smukłe palce zawsze chroniły rękawiczki – co zimą nie było tak niecodziennym widokiem – a on ubierał długie płaszcze, koszule z kołnierzem i delikatne szaliki, tulące jego szyję w swych jedwabnych rogach. Akurat teraz, zgrzany i pobudzony do rześkości po przebiegnięciu kilku pięter nie odczuwał chłodu i wolał trzymać w jednej ręce tenże ostatni dodatek, zdobiony motywami charakterystycznymi dla jego rodu. Rękawy ocieplającego stroju wierzchniego podwinął nieznacznie, okazując czystą biel i złote guziki z nieco startymi listkami wyrytymi na mankietach. Miał istotniejsze sprawy na głowie niż dobieranie pasujących elementów garderoby, jednak zawsze starał się wyglądać tak, by nie wzbudzać dezaprobaty Ulyssesa. No, dobrze. Zwykle wpasowywał się gdzieś pomiędzy wywróceniem oczami a słowną reprymendę niekiedy połączoną z kąśliwą uwagą na temat przybrudzonej ziemią marynarki albo trawy, wystającej zza materiału skarpetek. Podobne elementy klasyczne, tak typowe dla życia wiedzionego w Silverdale, teraz stały się rzadkością. Rzeczywistość w zamku nie była ponura – w alejach korytarzy można było spotkać postacie wcześniej widywane przy okazjach rozciągniętych na wiele pokoleń Ollivanderów, które wypadały zdecydowanie zbyt rzadko. Jednakże pomimo tego, że Constantine odznaczał się naturą przychylną częstym kontaktom ze światem, to głęboko odczuwał zmianę otoczenia i trybu. Konfliktowały w nim dwie strony tej samej monety; z jednej strony odznaczał się ekstrawertyzmem prześcigającym brata, z drugiej jego ciekawość, zmysł obserwacji oraz tendencja do rozważań, przemawiały na korzyść skrytości charakteru. Pewnie prawda leżała gdzieś po środku, łącząc i dobierając cechy tak, by powstał całokształt istnienia młodego badacza. Nie można było spoglądać dowolnie na przestrzeń jego postaci, wyłuskując tylko to, co pasowało w jakiś sposób do sytuacji. Zawsze był całością, tym, kim tworzyły go zarówno jego wady jak i zalety. Jeśli to one ułożyły jego drogę, jego ścieżkę, która skrzyżowała się z ideą Zakonu Feniksa, lecz od niej odbiegła, to tak miało być. Fakty wybiegały przed plotki i opinie i publicznie potwierdzały jedno – niezłomny rycerz jednak się poddał. I nie przeszło to bez rozpaczy psychiki. Może to ona zepchnęła go z grani, wrzucając wprost w odmęty pogorszonego stanu Ondyny. Nie mógł łapać oddechu zupełnie tak, jakby naprawdę znalazł się pod powierzchnią wrogiego oceanu.
W przebitkach wspomnień łowiły go ręce Ulyssesa, ktoś podtrzymywał jego głowę. Aż w końcu przebudził się, by postawić stopy na brzegu lądu.
Posłał jej wdzięczny uśmiech, gdy dostrzegł jej reakcję zrozumienia. Nie każdy był zaznajomiony z istotą jego choroby i zdarzało się, że wywiązywała się dłuższa konwersacja zlepiona z niepewnie zadawanych pytań. Skoro napotkana kobieta przebywała w szpitalu w innej formie niż osoba pacjentki, to musiała posiadać sporą wiedzę dotyczącą przeróżnych schorzeń. Przecież on sam, tak niedawno jeszcze, planował związać swoje życie zawodowe z tym miejscem. Niestety nie każda idea osiąga status realizacji, nie każde życzenie się spełnia; nie narzekał na to, jakie drzwi otworzyły się przed nim, gdy ostatecznie zerwał z pościgiem za stażem uzdrowiciela. Przez moment zastanawiał się nawet nad tym, czy nie wspomnieć o tym uprzejmej panience, ale nie chciał jej kłopotać swoimi zaginionymi marzeniami. Zamiast tego, powrócił wydobytymi z odmętów formalności zdaniami do sedna. — Ach, oczywiście. Ostatnim razem musiałem odbierać eliksiry od razu po ich przygotowaniu, może dlatego bez namysłu tu podążyłem — uściślił, czując się tylko odrobinę krępująco z tym, że mimo częstych odwiedzin w św. Mungu, trafił na zupełnie inne piętro niż powinien. Ona za to podzieliła się również czymś więcej, opowiadając mu możliwą scenariusz sytuacji z ich przeszłości. — Niewykluczone! Czyli zna się pani w takim razie na recepturach związanych z moją przypadłością. Czy nie sądzi pani, że mieszek mięty więcej poprawiłby znacznie ich smak, wpływając również na właściwości inhalacyjne naparu? — podchwycił, ruszając do przodu i w ten sposób sygnalizując chęć podążenia do odpowiedniej klatki. W pół kroku zorientował się jednak, że to ona miała prowadzić, więc cofnął się, by po raz kolejny nie popełnić błędu błądzenia.
Gdy zaczęli iść i mógł spojrzeć na jej twarz z profilu, stwierdził rzeczywiście, że wyglądała bardzo nieobco. Zanim zdążył o tym napomknąć, zrozumiał dlaczego. Jego brwi wzniosły się niczym ptaki do lotu, a jego twarz zapłonęła. Nie był pewien, co przejęło go bardziej – to, że niegrzecznie pominął fakt ich znajomości, czy też przytłaczający charakter sytuacji, w której się ona nawiązała.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Poczekalnia [odnośnik]22.10.19 1:22
Nie wiedziała, jak to jest dźwigać brzemię takiego daru. Sama urodziła się bez żadnych specjalnych uzdolnień, choć w dzieciństwie tak marzyła o tym, by obudził się w niej dar kotoustości, jaki posiadała jej matka. Leonia Leighton była swoistym ewenementem w magiczny sposób przyciągającym do siebie koty, ale z czwórki jej dzieci tę niezwykłość odziedziczyło tylko jedno – zmarła w wieku dziewięciu lat Helen. A Charlie parę lat później osiągnęła niezwykłość nieco innego rodzaju – została animagiem. Nie urodziła się wyjątkowa, ale dzięki wytrwałości i uporowi mogła posiąść umiejętność, którą mogło się pochwalić niewielu czarodziejów.
Nie potrzebowała animagii żeby zostać alchemikiem. Została nim, bo chciała, a koty zawsze zajmowały wyjątkowe miejsce w jej sercu właśnie przez wzgląd na to, że zawsze była nimi otoczona. I otaczała się nimi również po zamieszkaniu w Londynie. Oprócz kota Helen dokarmiała też liczne po wybuchu anomalii bezpańskie zwierzęta, a po zaginięciu Very kilka z nich również zabrała pod dach, by zmniejszyć ciążącą na sercu samotność i tęsknotę, a także mieć większą motywację do wracania z pracy o rozsądnych porach.
Praca dla Munga wiele dla niej znaczyła. Była idealistką, pragnęła pomagać ludziom. Nie walką, na której się nie znała, ale właśnie swoją wiedzą i talentem do eliksirów. Niestety Mung także się zmieniał, i tu ścierały się różne światopoglądy, a panna Leighton po prostu robiła swoje, starając się nie wychylać i nie ściągać na siebie kłopotów. Męczyło ją jednak to, że już nie mogła być do końca pewna, komu ufać, przy kim może bezpiecznie wypowiadać swoje myśli. Na wszelki wypadek wolała wiele rzeczy przemilczać i skupiać się na pracy i tematach ściśle powiązanych z pracą. Żadnych dyskusji światopoglądowych, żadnych ryzykownych tematów, bo w Mungu nawet ściany mogły mieć uszy, skoro dyrektor nigdy nie krył się ze swoimi poglądami, a i wielu uzdrowicieli też opowiadało się za raczej konserwatywnymi wartościami.
Pracując w Mungu była na tyle obyta, by wiedzieć przynajmniej podstawowe informacje o niektórych chorobach. A po śmierci Helen interesowała się klątwą Ondyny, czytała na jej temat, próbując dowiedzieć się, jakie jej wczesne symptomy przegapili. Może gdyby taką wiedzę posiadła wcześniej, zauważyłaby że chorowitość Helen zapowiadała coś dużo gorszego. Miała też okazję warzyć eliksiry oraz napary do inhalacji dla chorych, którzy leczyli się w Mungu i mieli więcej szczęścia niż jej siostra, bo ktoś na czas ich zdiagnozował, mogli o siebie zadbać i żyli. Helen tego szczęścia zabrakło, ale widocznie tak miało być. Miała ponad pięć lat, by się z tym pogodzić i oswoić z myślą, że najmłodszej z rodzeństwa już z nimi nie ma. Ale z zaginięciem Very nadal się nie pogodziła, wciąż nie chciała przyjmować do wiadomości tego, że ona mogła umrzeć, nawet jeśli rozsądek podpowiadał, że to bardzo prawdopodobne. Póki nie było ciała, trzymała się nadziei na to, że któregoś dnia Vera się znajdzie.
- Owszem, gdy akurat otrzymywałam przydział do pracowni na szóstym piętrze, zdarzało mi się przygotowywać wywary dla chorych na klątwę Ondyny. Niewykluczone, że pańskie też – odpowiedziała z uśmiechem, choć w spojrzeniu nadal czaił się smutek; tęskniła za Helen. Były Zakonnik, który prawdopodobnie jej nie pamiętał, przypomniał jej o zmarłej siostrze. – Możliwe, że tak, mięta jest częstym składnikiem tych naparów, ale zwiększenie jej ilości musiałby pan ustalić ze swoim uzdrowicielem prowadzącym. My, alchemicy, warzymy te eliksiry zgodnie z wytycznymi, które otrzymamy i dodajemy do mieszanek inhalacyjnych te składniki, które uzdrowiciele określą jako pasujące do danego przypadku. – Charlie nie miała tak dużej wiedzy z zakresu anatomii, by określić to, jakie dodatki do mieszanki pomagały konkretnemu pacjentowi, więc tym zajmowali się uzdrowiciele, którzy potem przynosili swoje wytyczne do pracowni alchemicznych, a alchemicy przygotowywali odpowiednie wywary.
Młody Ollivander ruszył do przodu, po czym nagle się zatrzymał, najwyraźniej przypomniawszy sobie, że to Charlie miała wskazać mu odpowiednią drogę. Pogrążona w myślach o Helen alchemiczka nie od razu to dostrzegła i niechcący na niego wpadła, tracąc przy tym równowagę. Po zaginięciu Very zaczęła tracić na wadze ze stresu, a także z przepracowania, i jej sylwetka stała się jeszcze wątlejsza niż przedtem, więc nie trzeba było dużo, żeby się zachwiała.
- Och, przepraszam! – powiedziała cicho, zupełnie odruchowo próbując przytrzymać się jego ręki, by nie upaść. Tak się tym zaaferowała, że nie dostrzegła jego rumieńca, a jeśli już, zrzuciła go na karb tej sytuacji. Nie myślała w tej chwili o tamtym spotkaniu na ulicznym targu, choć na początku po rozpoznaniu Constantine’a to było jedno z pierwszych skojarzeń z nim. Wtedy oboje byli Zakonnikami, teraz dwójką obcych sobie ludzi, mimo niewielkiej różnicy wieku zwracających się do siebie dość oficjalnie. – Troszkę się zamyśliłam, ale tak, podprowadzę pana, to już niedaleko... Idąc po schodach na pewno łatwo będzie dostrzec drzwi z numerem odpowiedniego piętra – mówiła szybko.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Poczekalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach