Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Leśne ostępy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne ostępy
Głęboko w mateczniku ukryte są skarby niedostępne mugolom, zdumiewająca roślinność płata figle i zachwyca majestatem. Pradawne, olbrzymie drzewa zdają się porozumiewać szeleszczeniem liści, ponoć opodal widywano niegdyś enty - czy te drzewa to ich potomkowie? Śród ściółki leśnej odnaleźć można pękate, a czasem nawet kwitnące paprocie; Prewettowie dumnie dbają o tę część lasu. Przez cały rok latają w pobliżu migoczące świetliki, które dodają przytulnej przestrzeni uroku. Po ścieżkach biegają rude wiewiórki. Co istotne, gdzieś tutaj rosną także krzewy zaczarowanych czarnych jagód. Krzewy, które zachowują się zupełnie niepoważnie. Zamiast grzecznie rosnąć, one lubią uciekać, ni stąd, ni zowąd pojawiać się na dnie kałuży czy oczka wodnego, wyrastać na wiewiórczym ogonie. Podobno udało się je nawet zebrać ze sklątki tylnowybuchowej! Jedynym, na czym nie rosną są czarodzieje. Chętnie za to się przed nimi chowają, jeszcze chętniej im uciekają.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.10.15 22:24, w całości zmieniany 1 raz
Trochę zaczynam myśleć, że nigdy nie odzyskam mojego dzbaneczka. Te niemiłe, wstrętne ludziki nie wyglądają na przyjazne. Ani trochę. Unoszę wysoko, dumnie podbródek chcąc im pokazać, że nie dam się zastraszyć. Nie wiem co prawda czy one rozumieją takie gesty, wyglądają na nieskończenie głupie. Spryt, żeby przywołać naczynie zaklęciem, zostaje nagrodzony. Dzbaneczek z powrotem ląduje w moich dłoniach, a ja uśmiecham się tryumfalnie. Odchodzę obracając się na pięcie. Na pewno nie będę szła w stronę gniazda tych paskudztw. Teraz maliny, ale zaraz może zechcą zabrać mi z głowy kapelusz albo porwać drogą suknię. Tego bym nie zdzierżyła. Mimowolnie spoglądam w dół na zabłocone buty i zaciskam usta w wąską linię. Nienawidzę nie mieć kontroli nad swoją prezencją.
Trochę boję się iść dalej. Nie wiem co tam spotkam, skoro na każdym kroku coś próbuje mnie zabić. Nie zdziwię się, jak nagle natknę się na smoka albo innego bydlaka czyhającego nie tyle na moje życie, co na słodkie owoce spoczywające w naczyniu. Nie ma w nim wielu malin, co wprawia mnie w rozczarowanie. Dlatego z nieco większą determinacją kroczę na przód, uważając jednak pod nogi i rozglądając się czujnie dookoła. Nigdy nie wiadomo co nagle wyskoczy zza krzaków. Naprawdę idę z duszą na ramieniu oraz rozdygotanym sercem. Brakuje mi tu Marcela, on na pewno ochroniłby mnie przed każdym niebezpieczeństwem.
Nie słysząc ani nie widząc innych kobiet jestem zdana tylko na siebie oraz swój instynkt. Ten podpowiada mi, że idąc w prawo odnajdę upragnione maliny. I rzeczywiście, dostrzegam je w pewnym momencie na krzakach przede mną. Uśmiecham się lekko i już kroczę w ich kierunku, kiedy drogę zagradzają mi dziwne stworzonka. Wielkie, oślizgłe, tłuste i glistowate. Z pomiędzy moich ust wydobywa się pisk, przyciskam naczynie trzymane w dłoniach do piersi. W umyśle zaś powstaje wnikliwa analiza, gdyż nie wiem czy uciekać czy jednak nie muszę. Taka szkoda, że cała wiedza o magicznych stworzeniach wyparowała gdzieś po szkole. Stoję jak zamrożona starając się odtworzyć przeczytane kiedyś informacje w książce na zajęciach o faunie, ale chyba nic mi nie przyjdzie do głowy. Lepiej się będzie oddalić stąd czym prędzej, tak mi się przynajmniej wydaje.
Trochę boję się iść dalej. Nie wiem co tam spotkam, skoro na każdym kroku coś próbuje mnie zabić. Nie zdziwię się, jak nagle natknę się na smoka albo innego bydlaka czyhającego nie tyle na moje życie, co na słodkie owoce spoczywające w naczyniu. Nie ma w nim wielu malin, co wprawia mnie w rozczarowanie. Dlatego z nieco większą determinacją kroczę na przód, uważając jednak pod nogi i rozglądając się czujnie dookoła. Nigdy nie wiadomo co nagle wyskoczy zza krzaków. Naprawdę idę z duszą na ramieniu oraz rozdygotanym sercem. Brakuje mi tu Marcela, on na pewno ochroniłby mnie przed każdym niebezpieczeństwem.
Nie słysząc ani nie widząc innych kobiet jestem zdana tylko na siebie oraz swój instynkt. Ten podpowiada mi, że idąc w prawo odnajdę upragnione maliny. I rzeczywiście, dostrzegam je w pewnym momencie na krzakach przede mną. Uśmiecham się lekko i już kroczę w ich kierunku, kiedy drogę zagradzają mi dziwne stworzonka. Wielkie, oślizgłe, tłuste i glistowate. Z pomiędzy moich ust wydobywa się pisk, przyciskam naczynie trzymane w dłoniach do piersi. W umyśle zaś powstaje wnikliwa analiza, gdyż nie wiem czy uciekać czy jednak nie muszę. Taka szkoda, że cała wiedza o magicznych stworzeniach wyparowała gdzieś po szkole. Stoję jak zamrożona starając się odtworzyć przeczytane kiedyś informacje w książce na zajęciach o faunie, ale chyba nic mi nie przyjdzie do głowy. Lepiej się będzie oddalić stąd czym prędzej, tak mi się przynajmniej wydaje.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 27
--------------------------------
#2 'k6' : 6
#1 'k100' : 27
--------------------------------
#2 'k6' : 6
Obrzydliwe stworzenia obsiadające krzak malin okazały się niegroźnymi gumochłonami. Podstawowa wiedza z zakresu rozpoznawania magicznych istot okazała się przydatna w tym najmniej spodziewanym momencie, umożliwiając Deirdre dozbieranie podkradzionych przez złośliwego goblina malin. Owoce były soczyste, bardzo dojrzałe: gdy chwytała je w palce, zostawiały na nich czerwony sok, barwiący skórki przy paznokciach na różowo. Nie przejmowała się tym zbytnio, nie wycierała także rąk o jasną suknię. Pewniej chwyciła dzbanek w ręce i tym razem skręciła w lewo, w stronę gęstszych zarośli. Z daleka dobiegały ją głosy współtowarzyszek niedoli - bądź wspaniałej zabawy - a wolała uniknąć kolejnego spotkania z Hiacyntą bądź Fantine. Kto wie, co lady Rosier gotowa była zrobić jej w ciemnym lesie, bez świadków. Nie, żeby obawiała się morderczej zemsty młodszej siostry Tristana, potrafiła się przecież przed nią obronić, lecz podobna kryzysowa sytuacja była więcej niż niepotrzebna. Rosier miał wystarczająco wiele na głowie. Myśli Deirdre znów, uporczywie, powróciły do osoby arystokraty - zamyślona, nie zorientowała się, że słyszy z daleka dziwny szum, złudny tętent kopyt, które przecież nie mogły uderzać o nic innego oprócz listowia. A może to tylko szelest liści? Pogrążona we własnych myślach i wątpliwościach, została zaskoczona przez kolejną niespodziankę. Tym razem niematerialną, bowiem drogę zastąpił jej duch. O wyraźnie wojowniczych intencjach. Deirdre przyjrzała mu się z lekkim niepokojem - gdyby miała do czynienia z kimś realnym, zapewne wzruszyłaby tylko ramionami, ale pamiętała frustrujące zachowania zmarłych istot, nawet tak niewinnych jak zadurzona w lordzie Louvelu śpiewaczka, potrafiąca uprzykrzyć im kolację. Na duchy nie działała subtelna perswazja Avady Kedavry ani rzeczowe argumenty Cruciatusa, wolała więc usunąć się z drogi coraz napastliwszemu agresorowi. Miała dość kłopotów, nie potrzebowała dodatkowej klątwy, jaką mógł obrzucić ją tajemniczy jeździec. Cofnęła się o krok, potem dwa, odwróciła się, a następnie jak najszybciej opuściła polanę, schodząc z drogi duchowi. Poruszała się szybko, mając nadzieję, że zostawi niepokojącego szaleńca za sobą. Doprawdy, nie sądziła, że w tym lesie czai się tyle irytujących przeszkód.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Pnącza zostały przecięte, ale gdy już po wszystkim przeskoczyła ich skrawki, by oddalić się jak najdalej od rośliny, sądząc, że udało jej się uniknąć anomalii, poczuła, że się dusi. Odkaszlnęła, licząc, że to wrażenie złudne, ale zasłoniwszy ręką usta odkryła, że została na nich gęsta, czarna substancja. Aż przystanęła, by przyjrzeć się jej z przerażeniem. Cóż to było za diabelstwo? Gorzki posmak, jaki zostawiło w jej ustach sprawił, że się skrzywiła, zła sama na siebie i swojego pecha. Diffindo nie było wymagającym zaklęciem, a mimo to obdarowało ją hojnie anomalią. Pozostawało mieć nadzieję, że na zakrztuszeniu się skończy, a cokolwiek się stało, nie będzie miało skutków na przyszłość. Nie ryzykując kolejnego zaklęcia oczyszczającego, podeszła do jednego z drzew i spróbowała pozbyć się czarnego paskudztwa, wycierając o liście. Przy okazji natknęła się na krzew wyglądających obiecująco jeżyn. Jedną z nich wpakowała sobie do buzi licząc, że zabije nieprzyjemny posmak choć na moment, jednak nie dało to specjalnego efektu. Zebrała resztę owoców i ruszyła dalej, w humorze obecnie już znacznie gorszym, wciąż zastanawiając się, co to właściwie była za anomalia. Dotychczas omijały ją szerokim łukiem; cieszyła się nawet, że jej praca jako alchemika nie wiąże się z koniecznością używania czarów, a co za tym idzie, wystawiania się na skutki anomalii. Tymczasem okazało się, że te dopadły ją nawet tutaj, w konkursie, który przecież z zamierzenia miał być nieszkodliwy.
Doszła już do wniosku, że początkowe szczęście ją opuściło; jedynie utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy z paproci obok których przechodziła, wyskoczyło niewielkie stworzonko, w którym rozpoznała topka. Nie musiała długo czekać na jego reakcję, a jej nadzieja na to, że odejdzie bez szkody, przepadła. Złośliwe zwierzątko postanowiło zabrać jej dzbanek, a choć tak naprawdę cała ta konkurencja nie cieszyła jej wcale i nie czuła ducha rywalizacji, nie zamierzała oddać czegoś, co przypłaciła anomalią.
- Animal Somni - wycelowała różdżką, decydując się po raz kolejny na czary, nie widząc zresztą innego wyjścia z tej sytuacji. Nie, kiedy stworzenie uczepiło się jej tak kurczowo, że nie zamierzało bynajmniej puszczać. Mimo wszystko nie chciała mu też robić krzywdy, ostatecznie sama wpakowała się w jego teren i oczekiwanie, że topek nie skorzysta z okazji, zakrawałoby na głupotę. W ostateczności przeboleje jakoś te kilka owoców, bo jeśli miała wybierać, co martwi ją w tym wszystkim bardziej, obstawiłaby anomalię, niźli przegraną w konkursie.
Doszła już do wniosku, że początkowe szczęście ją opuściło; jedynie utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy z paproci obok których przechodziła, wyskoczyło niewielkie stworzonko, w którym rozpoznała topka. Nie musiała długo czekać na jego reakcję, a jej nadzieja na to, że odejdzie bez szkody, przepadła. Złośliwe zwierzątko postanowiło zabrać jej dzbanek, a choć tak naprawdę cała ta konkurencja nie cieszyła jej wcale i nie czuła ducha rywalizacji, nie zamierzała oddać czegoś, co przypłaciła anomalią.
- Animal Somni - wycelowała różdżką, decydując się po raz kolejny na czary, nie widząc zresztą innego wyjścia z tej sytuacji. Nie, kiedy stworzenie uczepiło się jej tak kurczowo, że nie zamierzało bynajmniej puszczać. Mimo wszystko nie chciała mu też robić krzywdy, ostatecznie sama wpakowała się w jego teren i oczekiwanie, że topek nie skorzysta z okazji, zakrawałoby na głupotę. W ostateczności przeboleje jakoś te kilka owoców, bo jeśli miała wybierać, co martwi ją w tym wszystkim bardziej, obstawiłaby anomalię, niźli przegraną w konkursie.
شاهدني من فوق
The member 'Nephthys Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k6' : 1
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k6' : 1
Stworzenia, które z początku budziły obawy gromadzące się na skraju umysłu niczym ciemne chmury, gotowe spośród swych kłębów lunąć rzęsistym deszczem czystego nieszczęścia — okazały się przy bliższym spotkaniu rzeczywiście niebezpieczne, choć głównie dla tych, którzy przybierali postać sałaty, bądź po prostu nią byli. Rowan roześmiała się szczerze na ich widok, czując jak niesmak poprzednich jakże nieprzyjemnych spotkań, nieco traci na sile. Ominęła ostrożnie gumochłony, nie chcąc ich przypadkiem w żaden sposób uszkodzić, a następnie sięgnęła po owoce pyszniące się na malinowym krzaczku. Nie było ich zbyt wiele, jednak dno dzbanuszka nie świeciło już smętną pustką, tak też kiwnąwszy głową w zadowoleniu, kontynuowała niespiesznie swą wędrówkę.
Nie zaszła jednakże zbyt daleko, albowiem nie było jej przeznaczone trwać w samotności zbyt długo. Tym razem za towarzystwo miało jej służyć niedźwiedziątko smacznie śpiące, czuwające tuż przy poszukiwanych przez młódkę owocach. Rozejrzała się w panice, wzrokiem szukając rosłej sylwetki matki, gotowej rozszarpać nieszczęsnego rudzielca na kawałki za zakłócanie spokoju malcowi, lecz nie zdołała jej zauważyć. Drobne dłonie zacisnęła mocniej wokół dzbanuszka, cały zdrowy rozsądek zaś nakazywał brać nogi za pas, póki jeszcze może. Jednak...cóż to byłaby za przygoda? Jej historia już teraz obfitowała w zdrady, egoizm oraz potworny rabunek, czy walka z bestią nie byłaby wprost perfekcyjnym dodatkiem? Ach, kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Niemniej Sprout chciała się wycofać, acz wewnętrzny upór nakazał spróbować. Nie miała zielonego pojęcia o ukrywaniu się, lecz wiedziała jedno — jeśli postawi jeden nieostrożny ruch, czym prędzej zmiata z tego miejsca. Owoce owocami, lecz szkoda marnować taką ładną sukienkę. I uzdrowicielkę. Uzdrowicielek zdecydowanie nie powinno się marnować! A już zwłaszcza tej konkretnej. Z takim też postanowieniem, ostrożnie wykonała krok w stronę krzaczka, jednocześnie starając się zwracać uwagę na podłożę i drzemiącego misia.
Nie zaszła jednakże zbyt daleko, albowiem nie było jej przeznaczone trwać w samotności zbyt długo. Tym razem za towarzystwo miało jej służyć niedźwiedziątko smacznie śpiące, czuwające tuż przy poszukiwanych przez młódkę owocach. Rozejrzała się w panice, wzrokiem szukając rosłej sylwetki matki, gotowej rozszarpać nieszczęsnego rudzielca na kawałki za zakłócanie spokoju malcowi, lecz nie zdołała jej zauważyć. Drobne dłonie zacisnęła mocniej wokół dzbanuszka, cały zdrowy rozsądek zaś nakazywał brać nogi za pas, póki jeszcze może. Jednak...cóż to byłaby za przygoda? Jej historia już teraz obfitowała w zdrady, egoizm oraz potworny rabunek, czy walka z bestią nie byłaby wprost perfekcyjnym dodatkiem? Ach, kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Niemniej Sprout chciała się wycofać, acz wewnętrzny upór nakazał spróbować. Nie miała zielonego pojęcia o ukrywaniu się, lecz wiedziała jedno — jeśli postawi jeden nieostrożny ruch, czym prędzej zmiata z tego miejsca. Owoce owocami, lecz szkoda marnować taką ładną sukienkę. I uzdrowicielkę. Uzdrowicielek zdecydowanie nie powinno się marnować! A już zwłaszcza tej konkretnej. Z takim też postanowieniem, ostrożnie wykonała krok w stronę krzaczka, jednocześnie starając się zwracać uwagę na podłożę i drzemiącego misia.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Uciekła przed duchem. Serce biło wolniej, oddech stał się spokojniejszy, bieg przeszedł w zwykłe, spacerowe tempo - i tylko wrażenie, że gdyby to było coś innego, czarnoksiężnik lub stworzenie z krwi i kości, pozostawiło w ustach pewien niesmak - spotkanie mogło skończyć się zupełnie inaczej. Dała się zaskoczyć, nie zdążyła nawet wyjąć różdżki.
Kolejny głos, tym razem znacznie cichszy i wcale nie nieprzyjazny, okazał się należeć do półprzeźroczystego, starszego czarodzieja, ubranego w dość staromodną szatę wyjściową, podobną do tych, które w czasach szkolnych Vera widywała na portretach. Którego, jak szybko wyszło na jaw, zmuszona była rozczarować. Zbyt mało uwagi poświęciła w życiu poezji, by wybrnąć z tej sytuacji. Przywołanie z pamięci jakiegokolwiek całego wiersza, a nie jego smętnych fragmentów, mocno nadgryzionych bezlitosnym upływem czasu, do tego późniejsze wyrecytowanie go, zgodnie z życzeniem przyjaznego, obiecującego pod właśnie tym warunkiem pomoc ducha okazało się niemożliwe. Musiała obyć się bez jego wskazówek i szukać dalej, niezdolna wypełnić postawionego przed nią zadania. Kto wie, może duch trafi dziś na bardziej oczytaną pannę?
Kolejny głos, tym razem znacznie cichszy i wcale nie nieprzyjazny, okazał się należeć do półprzeźroczystego, starszego czarodzieja, ubranego w dość staromodną szatę wyjściową, podobną do tych, które w czasach szkolnych Vera widywała na portretach. Którego, jak szybko wyszło na jaw, zmuszona była rozczarować. Zbyt mało uwagi poświęciła w życiu poezji, by wybrnąć z tej sytuacji. Przywołanie z pamięci jakiegokolwiek całego wiersza, a nie jego smętnych fragmentów, mocno nadgryzionych bezlitosnym upływem czasu, do tego późniejsze wyrecytowanie go, zgodnie z życzeniem przyjaznego, obiecującego pod właśnie tym warunkiem pomoc ducha okazało się niemożliwe. Musiała obyć się bez jego wskazówek i szukać dalej, niezdolna wypełnić postawionego przed nią zadania. Kto wie, może duch trafi dziś na bardziej oczytaną pannę?
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Miała sporo szczęścia. Udało jej się dostać do krzewu na tyle bezszelestnie, że nie zbudziła niedźwiadka. Ten nadal słodko spał, ale Charlie zachowywała czujność, czy czasem nie zbliża się jego matka. Na szczęście niedźwiedzicy nie było, ale i tak zebrała maliny możliwie szybko, by oddalić się od zwierząt. W jej dzbanuszku przybyło trochę malin, co bardzo ją cieszyło, bo nie chciała dotrzeć do mety z pustym naczyniem.
Ruszyła dalej, przemieszczając się energicznym krokiem i wypatrując krzewów malin... Lub potencjalnych przeszkód, takich jak nieszczęsny niedźwiadek. Wolałaby nie wpaść na dorosłego niedźwiedzia ani inne groźne stworzenie. Nie miała pojęcia, ile czasu minęła, odkąd weszła do lasu, ale w pewnym momencie dotarła do okrągłej polany pełnej dojrzałych, czerwieniejących na krzaczkach malin. Już miała zacząć je zbierać, kiedy zauważyła stojący na polanie dziwaczny twór, jakie do tej pory widziała głównie na obrazkach w książkach i bajkach dla dzieci – domek na kurzej łapce należący niewątpliwie do wiedźmy, dziwacznej istoty wyglądającej jak pomarszczona starucha z mnóstwem brodawek. Jak dotąd nigdy nie spotkała żadnej z nich na swojej drodze, więc niewątpliwie było to dość osobliwe spotkanie, choć wiedźma nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną, gdy tylko ją zauważyła na swojej polanie. Pewnie było kwestią czasu, zanim zacznie w nią miotać czarami charakterystycznymi dla jej gatunku; z tego co było jej wiadomo, wiedźmy władały dość elementarną magią, nie mogącą równać się z możliwościami czarodziejów.
I jako że Charlie była kiepska w zaklęciach, postanowiła użyć transmutacji, by przemienić wiedźmę i zapewnić sobie czas na zebranie malin.
- Pullus! – rzuciła, celując różdżką w wiedźmę z zamiarem przemienienia jej w gęś.
Ruszyła dalej, przemieszczając się energicznym krokiem i wypatrując krzewów malin... Lub potencjalnych przeszkód, takich jak nieszczęsny niedźwiadek. Wolałaby nie wpaść na dorosłego niedźwiedzia ani inne groźne stworzenie. Nie miała pojęcia, ile czasu minęła, odkąd weszła do lasu, ale w pewnym momencie dotarła do okrągłej polany pełnej dojrzałych, czerwieniejących na krzaczkach malin. Już miała zacząć je zbierać, kiedy zauważyła stojący na polanie dziwaczny twór, jakie do tej pory widziała głównie na obrazkach w książkach i bajkach dla dzieci – domek na kurzej łapce należący niewątpliwie do wiedźmy, dziwacznej istoty wyglądającej jak pomarszczona starucha z mnóstwem brodawek. Jak dotąd nigdy nie spotkała żadnej z nich na swojej drodze, więc niewątpliwie było to dość osobliwe spotkanie, choć wiedźma nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną, gdy tylko ją zauważyła na swojej polanie. Pewnie było kwestią czasu, zanim zacznie w nią miotać czarami charakterystycznymi dla jej gatunku; z tego co było jej wiadomo, wiedźmy władały dość elementarną magią, nie mogącą równać się z możliwościami czarodziejów.
I jako że Charlie była kiepska w zaklęciach, postanowiła użyć transmutacji, by przemienić wiedźmę i zapewnić sobie czas na zebranie malin.
- Pullus! – rzuciła, celując różdżką w wiedźmę z zamiarem przemienienia jej w gęś.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k6' : 3
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k6' : 3
Z sercem w przełyku pokłoniła się dumnemu zwierzęciu, pochylając głowę powoli, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. W myślach już przypominała sobie wszelkie zaklęcia, jakich mogłaby użyć w razie niepowodzenia, oczami wyobraźni widziała także minę ojca, wściekłego na organizatorów za narażenie jego kochanej córki na niebezpieczeństwo. Wtedy jednak hipogryf przyjrzał jej się uważnie i także pochwalił, a Marine przyjęła to z radością; gdzie indziej miałaby okazję napotkać tyle magicznych stworzeń? Pierwszy dzień festiwalu okazywał się więc miłą przygodą, skoro wszystko do tej pory szło jej jak z płatka.
Nie ryzykowała zbyt bliskiego kontaktu ze zwierzęciem, a choć bardzo chciała je pogłaskać, nie zrobiła tego. Pozwoliła sobie jednak na zerwanie kilku malin i uzupełnienie dzbanka, w którym rosła już góra soczystych, czerwonych malin. Lestrange pozostała przy hipogryfie odrobinę dłużej, obserwując jego ruchy i chłonąc urok sceny, którą przyszło jej oglądać. Ruszyła niespiesznie, gdy przypomniała sobie, że mimo wszystko jest to pewnego rodzaju wyścig, a nie tylko spacer po lesie. Raz czy dwa obejrzała się za ramię, by jeszcze spojrzeć na oddalające się stworzenie, lecz w końcu skupiła się wyłącznie na drodze przed sobą.
Wędrowała spokojnie, wypatrując znajomych już krzewów, a gdy znalazła się na ścieżce pomiędzy paprociami, coś ponownie stanęło na jej drodze. Nie zdziwiła się, gdy zza zielonych listków wyskoczyło kolejne magiczne stworzenie, w którym tym razem rozpoznała topka. Jak tak dalej pójdzie, może na końcu czeka na nią najprawdziwszy smok?
Zauważając, że złośliwe stworzonko nie ma chyba przyjaznych zamiarów, wyciągnęła różdżkę, a drugą ręką mocniej przytrzymała dzbanek z malinami.
- Animal Somni – wypowiedziała pewnie, kierując czar na topka.
Nie ryzykowała zbyt bliskiego kontaktu ze zwierzęciem, a choć bardzo chciała je pogłaskać, nie zrobiła tego. Pozwoliła sobie jednak na zerwanie kilku malin i uzupełnienie dzbanka, w którym rosła już góra soczystych, czerwonych malin. Lestrange pozostała przy hipogryfie odrobinę dłużej, obserwując jego ruchy i chłonąc urok sceny, którą przyszło jej oglądać. Ruszyła niespiesznie, gdy przypomniała sobie, że mimo wszystko jest to pewnego rodzaju wyścig, a nie tylko spacer po lesie. Raz czy dwa obejrzała się za ramię, by jeszcze spojrzeć na oddalające się stworzenie, lecz w końcu skupiła się wyłącznie na drodze przed sobą.
Wędrowała spokojnie, wypatrując znajomych już krzewów, a gdy znalazła się na ścieżce pomiędzy paprociami, coś ponownie stanęło na jej drodze. Nie zdziwiła się, gdy zza zielonych listków wyskoczyło kolejne magiczne stworzenie, w którym tym razem rozpoznała topka. Jak tak dalej pójdzie, może na końcu czeka na nią najprawdziwszy smok?
Zauważając, że złośliwe stworzonko nie ma chyba przyjaznych zamiarów, wyciągnęła różdżkę, a drugą ręką mocniej przytrzymała dzbanek z malinami.
- Animal Somni – wypowiedziała pewnie, kierując czar na topka.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Leśne ostępy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset