Prywatny pokój
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój Miu
Za ostatnimi drzwiami korytarza, za dębowymi drzwiami, za magicznie unoszącą się kotarą z białych perełek mieszkała księżniczka. Księżniczka Miu, której królestwo stanowi dość przestronny pokój, utrzymany w stonowanej kolorystyce, pasującej do pozostałych wnętrz Wenus. Pod jedną ze ścian stoi bardzo szerokie łóżko z mocną, dębową ramą i baldachimem, a po przeciwnej stronie pomieszczenia znajduje się miejsce dla bogato zdobionego parawanu, wydzielającego część prywatną: toaletkę oraz wannę. Wyłożone ozdobną, beżową tapetą ściany nie są ozdobione żadnymi obrazami a jedyne oświetlenie stanowią poustawiane na komodach i stoliczkach świece o lekkim zapachu jaśminu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:50, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k10' : 6
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k10' : 6
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
187/222 -5
Migrena utrudniała mi czarowani bardziej niż początkowo się tego spodziewałem. Przekląłem w myślach anomalie i tych, którzy byli za to odpowiedzialni, nieposłuszną magię, a przede wszystkim utrudniający życie ból. Musiałem opuścić różdżkę i rozmasować nasadę nosa, jakby magicznie miało to uporać się z wywołaną przez czarowanie migreną. Przynajmniej Deirdre nie zawiodła. Zielona smuga morderczego zaklęcia pomknęła z jej różdżki wprost w pierś śpiącego mężczyzny. W ciszy, jaka panowała w pokoju słychać było, gdy jego oddech urwał się na dobre, pogrążając go w wiecznym spoczynku. Promień avady rozświetlił przez chwilę komnatę zielonkawym blaskiem, który bił też od mrocznego znaku. Na samą myśl poczułem mrowienie przedramieniu w miejscu, w który naznaczone było symbolem Czarnego Pana. Bardziej na widok mknącego zaklęcia, którego nie sposób było uniknąć, gdy rzuci się je z podobną precyzją niż faktycznego oddziaływania mrocznego znaku. Wpatrywałem się w blask, jakim rozjarzyły się na ułamek sekundy oczy Deirdre, ogniki rozświetliły na chwilę jej ciemne źrenice i zgasły natychmiast wraz z życiem, które ulatywało z jej ofiary. Śmierć od zawsze miała w sobie coś hipnotyzująco-przerażającego. Łatwość, z jaką można odebrać człowiekowi życie, ostatnie tchnienie, które ucieka z jego płuc, gdy ciągle jest jeszcze nieświadomy, że kolejnego już nigdy nie będzie. I potęga. Potęga tego, kto dzierży narzędzie ucinające życie jak sznurki laleczki. Chwilowa władza nad śmiercią dawała siłę, jakiej nie sposób opisać. Upajała swoim bezgranicznym pięknem wykraczającym poza możliwości poznania ludzkiego umysłu. Było w tym coś nie do opisania, poczucie stawania się na krótką chwilę bogiem dla maluczkich, którzy przez te ułamki sekund stają się całkowicie zdani na cudzą łaskę, uzależnieni od niej bezwarunkowo. Chwila, choć piękna i zapadająca w pamięć, mijała jednak szybko. A Deirdre znowu wróciła do swojej zwykłej maski - twarzy, po której nikt nie spodziewa się podobnej siły. W zakrwawionym płaszczu, w ostatnich śladach morderczego zaklęcia wyglądała jeszcze jak bogini trzymająca w dłoniach cudze życie. W dłoniach, które wcześniej spoczęły na szyjach śpiących mężczyzn dławiąc ich swą śmiercionośną siłą, z której żaden z nich nie zdawał sobie jeszcze sprawy. I nie zdał do ostatniego tchnienia brutalnie wyduszonego z ich ciał przez śmierciożerczynię.
- Gratuluję - uśmiechnąłem się lekko, przerywając uświęconą ciszę, gdy opadły ostatnie opary śmierci, a zostały jedynie martwe ciała, których należało się pozbyć. Ograbione z ubrań, a za chwilę i z tożsamości. Spojrzałem na nóż i na zakrwawione ostrze. Trzymanie trupów w szafie było złym pomysłem. Odebrałem mężczyznom różdżki i schowałem je do kieszeni płaszcza, w który otulona była Deirdre. Im do niczego się już nie przydadzą, a nam mogą okazać się przydatne w Akabanie.
- Przetrzymasz ich ciała przez dwa dni - zwróciłem się do Giovanny głosem oznaczającym rozkaz, którego musiała posłuchać. - A potem zrobisz z nimi co chcesz. Możesz nawet wypchać. Będą ładnie się komponowali z syrenami w pokoju podglądaczy.
Uśmiechnąłem się tylko lekko. Zarówno zmęczony przetaczającym się przez moją głowę bólem jak i coraz silniejszym zapachem krwi, którym zaczynało przesiąkać wszystko w pokoju. Musiałem zobaczyć się z Cassandrą. Znowu. Ostatnio ta myśl przemykała przez moją głowę niepokojąco często.
Migrena utrudniała mi czarowani bardziej niż początkowo się tego spodziewałem. Przekląłem w myślach anomalie i tych, którzy byli za to odpowiedzialni, nieposłuszną magię, a przede wszystkim utrudniający życie ból. Musiałem opuścić różdżkę i rozmasować nasadę nosa, jakby magicznie miało to uporać się z wywołaną przez czarowanie migreną. Przynajmniej Deirdre nie zawiodła. Zielona smuga morderczego zaklęcia pomknęła z jej różdżki wprost w pierś śpiącego mężczyzny. W ciszy, jaka panowała w pokoju słychać było, gdy jego oddech urwał się na dobre, pogrążając go w wiecznym spoczynku. Promień avady rozświetlił przez chwilę komnatę zielonkawym blaskiem, który bił też od mrocznego znaku. Na samą myśl poczułem mrowienie przedramieniu w miejscu, w który naznaczone było symbolem Czarnego Pana. Bardziej na widok mknącego zaklęcia, którego nie sposób było uniknąć, gdy rzuci się je z podobną precyzją niż faktycznego oddziaływania mrocznego znaku. Wpatrywałem się w blask, jakim rozjarzyły się na ułamek sekundy oczy Deirdre, ogniki rozświetliły na chwilę jej ciemne źrenice i zgasły natychmiast wraz z życiem, które ulatywało z jej ofiary. Śmierć od zawsze miała w sobie coś hipnotyzująco-przerażającego. Łatwość, z jaką można odebrać człowiekowi życie, ostatnie tchnienie, które ucieka z jego płuc, gdy ciągle jest jeszcze nieświadomy, że kolejnego już nigdy nie będzie. I potęga. Potęga tego, kto dzierży narzędzie ucinające życie jak sznurki laleczki. Chwilowa władza nad śmiercią dawała siłę, jakiej nie sposób opisać. Upajała swoim bezgranicznym pięknem wykraczającym poza możliwości poznania ludzkiego umysłu. Było w tym coś nie do opisania, poczucie stawania się na krótką chwilę bogiem dla maluczkich, którzy przez te ułamki sekund stają się całkowicie zdani na cudzą łaskę, uzależnieni od niej bezwarunkowo. Chwila, choć piękna i zapadająca w pamięć, mijała jednak szybko. A Deirdre znowu wróciła do swojej zwykłej maski - twarzy, po której nikt nie spodziewa się podobnej siły. W zakrwawionym płaszczu, w ostatnich śladach morderczego zaklęcia wyglądała jeszcze jak bogini trzymająca w dłoniach cudze życie. W dłoniach, które wcześniej spoczęły na szyjach śpiących mężczyzn dławiąc ich swą śmiercionośną siłą, z której żaden z nich nie zdawał sobie jeszcze sprawy. I nie zdał do ostatniego tchnienia brutalnie wyduszonego z ich ciał przez śmierciożerczynię.
- Gratuluję - uśmiechnąłem się lekko, przerywając uświęconą ciszę, gdy opadły ostatnie opary śmierci, a zostały jedynie martwe ciała, których należało się pozbyć. Ograbione z ubrań, a za chwilę i z tożsamości. Spojrzałem na nóż i na zakrwawione ostrze. Trzymanie trupów w szafie było złym pomysłem. Odebrałem mężczyznom różdżki i schowałem je do kieszeni płaszcza, w który otulona była Deirdre. Im do niczego się już nie przydadzą, a nam mogą okazać się przydatne w Akabanie.
- Przetrzymasz ich ciała przez dwa dni - zwróciłem się do Giovanny głosem oznaczającym rozkaz, którego musiała posłuchać. - A potem zrobisz z nimi co chcesz. Możesz nawet wypchać. Będą ładnie się komponowali z syrenami w pokoju podglądaczy.
Uśmiechnąłem się tylko lekko. Zarówno zmęczony przetaczającym się przez moją głowę bólem jak i coraz silniejszym zapachem krwi, którym zaczynało przesiąkać wszystko w pokoju. Musiałem zobaczyć się z Cassandrą. Znowu. Ostatnio ta myśl przemykała przez moją głowę niepokojąco często.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wrząca pogarda, kumulująca się w jej drobnym ciele przez cały czas pobytu w Wenus, w końcu znalazła ujście. Najpiękniejsze i najbardziej efektywne, a przechodzące przez czarnomagiczny pryzmat uczucia, potężne w swej brutalności, pozwalały nabrać potwornemu zaklęciu pełni siły. Powagi, potęgi, mocy, odbieranych przez mężczyzn każdej dusznej nocy spędzonej w tym pomieszczeniu. Ozdobione obrazami ściany, ciężkie kotary i złocenia sufitu były do tego momentu świadkami jej upokorzenia, lecz ostry blask jasnozielonego promienia prześwietlał duchy przeszłości, stanowiąc doskonały finał. Prawdziwe, odpowiednie pożegnanie długich miesięcy, faktyczne pogrzebanie Miu, martwej jak sprowadzeni tu dziś mężczyźni, noszący na sobie ślady skórzanego pasa. I zaklęcia Niewybaczalnego. Nie sądziła, że uda się jej skupić - w tych warunkach, w ciągłym poddenerwowaniu i coraz wyraźniejszym strachu przed postawionym przed nimi zadaniem, mającym rozpocząć się za kilkadziesiąt godzin - że przywoła wszelkie nauki Tristana, że sięgnie głęboko w najczarniejszy mrok poszarpanej duszy, by z jej postrzępionych nici szarpnąć tą najtrudniejszą do przerwania, pasującą do utkanej nienawiścią czarodziejskiej mocy. A jednak udało się, już w momencie wypowiadania ostatniej głoski, przez wiodącą dłoń - i przedramię drugiej, tej, z wyrytym na bladej skórze Mrocznym Znakiem - przeszyły dreszcze, nieustające jeszcze przez najsłodszy moment, gdy klątwa uderzała prosto w pierś mężczyzny, pozbawiając go życia. Gwałtownie, szybko, niemalże bezobjawowo; w jednej sekundzie klatka piersiowa unosiła się w spazmatycznym oddechu, w drugiej zamarła a ciało osunęło się jeszcze niżej na fotelu, bez tchu, bez myśli, bez życia. Deirdre powoli opuściła różdżkę, czując, że jej własne serce przyśpiesza, jakby przejęło rytm od swej ofiary, sycąc się dodatkową siłą. Nie odwracała się do Ignotusa nawet słysząc szczere gratulacje, skupiona na własnych myślach. Wiedziała, że jest potężna, że pilne podążanie drogą wytyczoną przez Rosiera przynosi skutki, że spijanie z jego ust wskazówek i zaczytywanie się w sprowadzonych przez niego czarnomagicznych woluminach napełnia ją siłą, lecz do tej pory czuła się pewnie jedynie w jego obecności, przy niemym wsparciu i motywacji ewentualną krytyką. Pozostawiona sama sobie, pod czujnym okiem wyższego rangą Śmierciożercy, radziła sobie zawsze słabiej - lecz nie dzisiaj. Wypuściła powoli powietrze, oblizując spierzchnięte usta; nasycona i w końcu spokojna; cała frustracja, wynikająca z dzisiejszego wieczoru i dziwkarskich atrybutów, w które została przybrana, nagle zniknęła, powietrze oczyściło się. A zadanie zostało wykonane; jeden zadźgany, dwóch uduszonych, jeden łagodnie zdjęty z tego świata Avadą Kedavrą. Słodki symbol władzy, jaką posiadała nad tymi, którzy posiadali ją wcześniej. Spojrzała raz jeszcze na zgromadzone i posortowane ubrania, na pieczołowicie zakręcone fiolki, na zegarki i drobiazgi, mogące przydać się przy uwiarygodnieniu zaplanowanego na jutro fortelu. Kiwnęła głową, gdy poczuła ciężar różdżek, skrytych w kieszeni za dużego płaszcza, otulającego jej ramiona. Dopiero teraz postanowiła zawiązać pas, osłaniając w pełni nagość. Materiał pachniał Nokturnem, Ignacym, czymś obcym, lecz nie zamierzała bawić się w kolejne przebieranki.
- Pożyczę - powiedziała jedynie zdawkowo, wyciągając czarne włosy zza kołnierza okrycia. Nie musiała dodawać innych dyspozycji, Giovanna rozumiała, co do niej należy a Miu doskonale wiedziała, że włoszka zna sposoby na ukrycie i pozbycie się ciał. Wypadki zdarzały się w Wenus wystarczająco często, by Borgia potrafiła odnaleźć się w takiej sytuacji i zapewnić im dyskrecję. - Zabiorę te rzeczy - zaoferowała, podchodząc do stolika, na którym leżały posegregowane ciuchy i rzeczy osobiste. Nie wiedziała, gdzie dokładnie spotkają się tuż przed Azkabanem, ale z pewnością zadba o konkretne przygotowanie i niepomieszanie przedmiotów należących do martwych mężczyzn. Przesunęła palcami po szklanych fiolkach, upewniając się, że w każdej z nich znajdowało się odpowiednio dużo włosów, po czym odwróciła się do Mulcibera - ich misja w tym miejscu zapewne dobiegała końca. Opuszki palców ciągle mrowiły ją po okrutnym zaklęciu, lecz nie czuła nic więcej, żadnego strachu czy wyrzutów sumienia. Sprowadziła do Wenus to, czemu służyła od lat, nawet w dzieciństwie - sprawiedliwość.
- Pożyczę - powiedziała jedynie zdawkowo, wyciągając czarne włosy zza kołnierza okrycia. Nie musiała dodawać innych dyspozycji, Giovanna rozumiała, co do niej należy a Miu doskonale wiedziała, że włoszka zna sposoby na ukrycie i pozbycie się ciał. Wypadki zdarzały się w Wenus wystarczająco często, by Borgia potrafiła odnaleźć się w takiej sytuacji i zapewnić im dyskrecję. - Zabiorę te rzeczy - zaoferowała, podchodząc do stolika, na którym leżały posegregowane ciuchy i rzeczy osobiste. Nie wiedziała, gdzie dokładnie spotkają się tuż przed Azkabanem, ale z pewnością zadba o konkretne przygotowanie i niepomieszanie przedmiotów należących do martwych mężczyzn. Przesunęła palcami po szklanych fiolkach, upewniając się, że w każdej z nich znajdowało się odpowiednio dużo włosów, po czym odwróciła się do Mulcibera - ich misja w tym miejscu zapewne dobiegała końca. Opuszki palców ciągle mrowiły ją po okrutnym zaklęciu, lecz nie czuła nic więcej, żadnego strachu czy wyrzutów sumienia. Sprowadziła do Wenus to, czemu służyła od lat, nawet w dzieciństwie - sprawiedliwość.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Śmierciożercom udało się zrealizować swój plan. Choć nie wszystko od samego początku szło łatwo, czterech wysoko postawionych pracowników Oddziału Kontroli Magicznej nie wróci tej nocy do swoich domów, rozorani, uduszeni i porażeni niewybaczalną klątwą, zdani na niełaskę czarnoksiężników pożegnali się z włosami, ubraniami i życiem.
Ignotus, czuł, że czarna magia tego wieczoru nie jest jego sprzymierzeńcem, w przeciwieństwie do Deirdre, która świetnie poradziła sobie z morderczą klątwą.
Skrupulatnie pozbierane rzeczy pozwolą jej na łatwą identyfikację przedmiotów i włosów w późniejszym czasie.
Ciała całej czwórki pozostawały ukryte w Wenus przez dwa dni. W tym czasie nikt niczego nie podejrzewał, nic nie budziło niczyich podejrzeń. O wizycie czterech policjantów w Wenus nie wiedział nikt poza Giovanną, Ignotusem i Deirdre. Po dwóch dniach pozbyto się sztywnych ciał, w ukryciu przemycając je nocą do doków, a tam wrzucając do Tamizy.
Ignotus, czuł, że czarna magia tego wieczoru nie jest jego sprzymierzeńcem, w przeciwieństwie do Deirdre, która świetnie poradziła sobie z morderczą klątwą.
Skrupulatnie pozbierane rzeczy pozwolą jej na łatwą identyfikację przedmiotów i włosów w późniejszym czasie.
Ciała całej czwórki pozostawały ukryte w Wenus przez dwa dni. W tym czasie nikt niczego nie podejrzewał, nic nie budziło niczyich podejrzeń. O wizycie czterech policjantów w Wenus nie wiedział nikt poza Giovanną, Ignotusem i Deirdre. Po dwóch dniach pozbyto się sztywnych ciał, w ukryciu przemycając je nocą do doków, a tam wrzucając do Tamizy.
Ariana zastanawiała się jak długo jeszcze będzie musiała czekać, ale póki pieniądze się zgadzały, nie zamierzała narzekać. Założyła elegancko nogę na nogę, bawiąc się zawieszonym na zgrabnej łydce naszyjnikiem, który dostała od jednego z klientów. Oczywiście, że był fałszywy. Doskonale to wiedziała, ale zamierzała tę wiedzę wykorzystać już wkrótce. Potrafiła o siebie zadbać jak każda dziewczyna jej profesji. Do tego lubiła ten naszyjnik, bo jego delikatne kolory rozpraszały mętne światło, w którym zazwyczaj się znajdowała. Nie oznaczało to, że zamierzała go od razu zatrzymać. Przy wydawaniu nie miała jej zadrżeń powieka. Przy kłamstwie i żegnaniu podróbki. Jeśli chciało się oszukać prostytutkę, trzeba było być nie lada zawodowcem. Znajomy z jubilera kilka przecznic dalej był cennym sojusznikiem i jeśli widział, że może się wzbogacić, pomagał. Taka symbioza działała już wiele lat, gdy Ariana kręciła swój oddzielny biznes na boku.
Westchnęła. Rude loki opadały jej na ramiona, gdy tak nuciła pod nosem kołysankę, którą śpiewała dość często niektórym z klientów. Potrzebowali jedynie ukołysania do snu, więc im to zapewniała. Zabawne, że te dziwactwa podobały jej się bardziej niż zwykłe, nudne pieprzenie. I tak mało który penetrował ją do końca. Wystarczyło zacisnąć mocniej uda, a ten dochodził poza nią. Do tego jeśli był lekko spity alkoholem to już w ogóle było to łatwiejsze niż cokolwiek innego. Musiała się w tym wprawić, ale nie było to już takie trudne jak kiedyś. Niektórych mężczyzn lubiła bardziej, innych mniej. Niektórych się w ogóle bała i gdy mieli nadejść, drżała. Za każdym razem próbowała zmiękczyć ich atłasem swego głosu czy spokojem, ale nic to nie dawało. Mężczyzna, który miał przyjść dzisiaj był jej nieznany. Minęło pół godziny, a jej się już z lekka nudziło. Odchyliła się w tył, by opaść na poduszki i zacząć wpatrywać się w sufit. Tik tok. Gdzie był ten, na którego czekała? Czas to pieniądz.
Westchnęła. Rude loki opadały jej na ramiona, gdy tak nuciła pod nosem kołysankę, którą śpiewała dość często niektórym z klientów. Potrzebowali jedynie ukołysania do snu, więc im to zapewniała. Zabawne, że te dziwactwa podobały jej się bardziej niż zwykłe, nudne pieprzenie. I tak mało który penetrował ją do końca. Wystarczyło zacisnąć mocniej uda, a ten dochodził poza nią. Do tego jeśli był lekko spity alkoholem to już w ogóle było to łatwiejsze niż cokolwiek innego. Musiała się w tym wprawić, ale nie było to już takie trudne jak kiedyś. Niektórych mężczyzn lubiła bardziej, innych mniej. Niektórych się w ogóle bała i gdy mieli nadejść, drżała. Za każdym razem próbowała zmiękczyć ich atłasem swego głosu czy spokojem, ale nic to nie dawało. Mężczyzna, który miał przyjść dzisiaj był jej nieznany. Minęło pół godziny, a jej się już z lekka nudziło. Odchyliła się w tył, by opaść na poduszki i zacząć wpatrywać się w sufit. Tik tok. Gdzie był ten, na którego czekała? Czas to pieniądz.
I show not your face but your heart's desire
Była ostatnim elementem układanki, członkinią chorą na traumę krwi, która mogłaby poświęcić mi chwilę czasu na udostępnienie swojej krwi do badań. Nic więcej mnie nie interesowało, ani niskie przyjemności ani żadne kłótnie o to, czy moje działania miały sens. Potrzebowałem konkretnej rzeczy i ona miała mi to dać. Jednak fakt, że musiałem udać się po to aż do Wenus, wylęgarni kobiet upadłych oraz spoconych, nakręconych facetów, nie działał na mnie motywująco. Właściwie dość długo zbierałem się do wyjścia z domu, co rusz znajdując sobie wymówkę, by wcale nie opuszczać dobrze sobie znanej kamienicy. Kręciłem się po piętrze udając, że zbierałem cenne notatki i nie mogłem po prostu wyjść w tamtej chwili. Aż niestety okazało się, że było już za późno. Nigdy się nie spóźniałem, nie lubiłem tego i kłóciło się to z wychowaniem jakie otrzymałem. Tym razem moja opieszałość doprowadziła do tego, że ubrałem się naprędce i ruszyłem żwawym krokiem w stronę przybytku. Pełnego obcych, nieinteresujących osób, których nie miałem ochoty oglądać.
Na pewno znów pojawią się parszywe plotki na temat tego, dokąd się udałem i w jakim celu. Może nawet powstaną podniosłe opowieści o tym, jak źle się prowadziłem i dlaczego to robiłem. Nie miałem przecież jeszcze żony, to pewnie dlatego. Ludzie byli ohydni, ale musiałem to przeboleć jeśli zamierzałem dokończyć badania.
W środku wszystko wyglądało nienagannie. Pozornie. Bogato zdobione ściany, drogie meble, to tylko zasłona dymna dla bezwstydnych praktyk części męskiego społeczeństwa. Nie zamierzałem jednak rozwodzić się nad tym dłużej, od razu skierowałem swoje kroki do pokoju, w którym powinna czekać na mnie Ariana. Na pewno już znudzona, może nawet wściekła za marnotrawienie jej czasu; to zabawne w kategoriach cennego czasu zwykłej dziwki, ale nie zaśmiałem się po drodze ani razu.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie – przywitałem się kulturalnie, choć bez większego entuzjazmu. Zawiesiłem wierzchnią szatę na jeden z wieszaków, ale nie zamierzałem zostać tu dłużej niż to konieczne. – Jak się domyślasz, mam do ciebie sprawę – zacząłem bez ogródek, dziwnie czując się w tej sytuacji. Jaką inną sprawę można mieć do kurtyzany?
Na pewno znów pojawią się parszywe plotki na temat tego, dokąd się udałem i w jakim celu. Może nawet powstaną podniosłe opowieści o tym, jak źle się prowadziłem i dlaczego to robiłem. Nie miałem przecież jeszcze żony, to pewnie dlatego. Ludzie byli ohydni, ale musiałem to przeboleć jeśli zamierzałem dokończyć badania.
W środku wszystko wyglądało nienagannie. Pozornie. Bogato zdobione ściany, drogie meble, to tylko zasłona dymna dla bezwstydnych praktyk części męskiego społeczeństwa. Nie zamierzałem jednak rozwodzić się nad tym dłużej, od razu skierowałem swoje kroki do pokoju, w którym powinna czekać na mnie Ariana. Na pewno już znudzona, może nawet wściekła za marnotrawienie jej czasu; to zabawne w kategoriach cennego czasu zwykłej dziwki, ale nie zaśmiałem się po drodze ani razu.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie – przywitałem się kulturalnie, choć bez większego entuzjazmu. Zawiesiłem wierzchnią szatę na jeden z wieszaków, ale nie zamierzałem zostać tu dłużej niż to konieczne. – Jak się domyślasz, mam do ciebie sprawę – zacząłem bez ogródek, dziwnie czując się w tej sytuacji. Jaką inną sprawę można mieć do kurtyzany?
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Różne typy osób kręciły się po Wenus. Niektórzy szukali wrażeń za zasłonami głównych pomieszczeń, inni chcieli jedynie spędzić trochę czasu w zróżnicowanym towarzystwie, inni potrzebowali miejsca dla swoich interesów, kolejni znajdowali się tam przypadkowo. Ci stanowili najmniej liczną grupę, gdyż po zmianie politycznych ukierunkowań, obcokrajowcy i kupcy przestali się pojawiać. Bez nich interes musiał się kręcić na starych klientach, a dziewczynom ciężko było zdobyć nowych. W końcu niewtajemniczeni nie mogli przyjść tak po prostu z ulicy. Zresztą w Wenus nie pracowały ulicznice, które zagarniały marynarzy z portu niczym fale przypływu. Tu chodziło o elegancję i wdzięk. Każda z nich musiała być wyedukowana, znać poezję czy płynnie grać na instrumencie, umilając wizyty odwiedzającym. Czasem zdarzały się jakieś niewykształcone dziwactwa, ale wtedy musiały wyróżniać się czymś niezwykłym. Egzotyką. Czy trzecim cyckiem. Ariana zaśmiała się na samą myśl. Mężczyźni byli dziwaczni.
Czy on również? Podniosła się leniwie, gdy wszedł, a ona zdołała zlustrować spojrzeniem jego sylwetkę. Był przystojny i zadziwiająco młody. Ich uzdrowiciel był starym, pomarszczonym dziadem, który rechotał, gdy tylko mógł dotknąć jedną z nich. Obrzydliwy zboczeniec dostawał jednak sowite wynagrodzenie, bo potrafił utrzymać każdą z pracownic w nienagannym zdrowiu. Ale za okrutną cenę. Własnego komfortu i wstydu. Zanim się odezwał, wstała i podeszła do niego, przejeżdżając dłonią przez materiał płaszcza, poprawiając lekko jego fakturę. - Nic się nie stało. W końcu nasz klient nasz pan - odparła lekko, akcentując dobitnie to, że jego spóźnienie kosztowało jego osobę. Nie jej. Mogłaby więc tak czekać jeszcze długo. - Wpierw czekolada zgodnie z obietnicą - stwierdziła, patrząc dość wymownie na przybyłego mężczyznę, chociaż urodziwy uśmiech wciąż zdobił jej twarz. Trzeba było przyznać, że miała dość ciekawy gust, ale wszyscy, którzy ją odwiedzali, wiedzieli, że lubiła ów słodkość i wtedy stawała się niesamowicie potulna. Szczególnie podczas dni cyklu, gdy potrafiła zjeść czekolady więcej niż powinna. To było jej drobne dziwactwo, lecz jeśli mężczyzna chciał się z nią dogadać, musiał grać według jej zasad. W końcu pojawił się tutaj.
Czy on również? Podniosła się leniwie, gdy wszedł, a ona zdołała zlustrować spojrzeniem jego sylwetkę. Był przystojny i zadziwiająco młody. Ich uzdrowiciel był starym, pomarszczonym dziadem, który rechotał, gdy tylko mógł dotknąć jedną z nich. Obrzydliwy zboczeniec dostawał jednak sowite wynagrodzenie, bo potrafił utrzymać każdą z pracownic w nienagannym zdrowiu. Ale za okrutną cenę. Własnego komfortu i wstydu. Zanim się odezwał, wstała i podeszła do niego, przejeżdżając dłonią przez materiał płaszcza, poprawiając lekko jego fakturę. - Nic się nie stało. W końcu nasz klient nasz pan - odparła lekko, akcentując dobitnie to, że jego spóźnienie kosztowało jego osobę. Nie jej. Mogłaby więc tak czekać jeszcze długo. - Wpierw czekolada zgodnie z obietnicą - stwierdziła, patrząc dość wymownie na przybyłego mężczyznę, chociaż urodziwy uśmiech wciąż zdobił jej twarz. Trzeba było przyznać, że miała dość ciekawy gust, ale wszyscy, którzy ją odwiedzali, wiedzieli, że lubiła ów słodkość i wtedy stawała się niesamowicie potulna. Szczególnie podczas dni cyklu, gdy potrafiła zjeść czekolady więcej niż powinna. To było jej drobne dziwactwo, lecz jeśli mężczyzna chciał się z nią dogadać, musiał grać według jej zasad. W końcu pojawił się tutaj.
I show not your face but your heart's desire
Nie szukałem wrażeń. Czasy, w których buzowały hormony już minęły bezpowrotnie, teraz starałem się żyć… jak człowiek. Tylko tyle i aż tyle. Nie zaprzątałem sobie głowy głupotami, bo i nie było po co. Badania dla jednostki badawczej były priorytetem, tak samo jak kariera w Świętym Mungu. Nie miałem czasu na nic innego, nawet wyjścia towarzyskie zdarzały się już tak sporadycznie, że nie pamiętałem już kiedy byłem na jakimś ostatnio. Nie było mi z tego powodu przykro, choć czasem przyłapywałem się na myślach, że z chęcią bym wreszcie odpoczął od ciągłej harówki. Zaczerpnął świeżego powietrza, lekkiego oddechu od tych wszystkich skomplikowanych spraw oraz naukowych wyliczeń. Niestety, to jeszcze nie ten moment.
Zwłaszcza, że wciąż potrzebowałem krwi. Tej konkretnej krwi, skażonej kolejną chorobą genetyczną, mogącą mieć realny wpływ na przyjęcie eliksiru jaki mamy zamiar stworzyć. Nie mogło być miejsca na pomyłkę lub nieuwagę, każdy powinien bezpiecznie pić uwarzoną przez alchemików miksturę i nie martwić się o problemy zdrowotne, związane z krwią oczywiście. Dlatego Ariana była ostatnim bastionem na drodze do osiągnięcia zamierzonego celu.
Nie zdziwiła mnie jej lekkość ducha, chyba za to jej właśnie płacili. Nie wiedziałem co takiego podkusiło ją do zarabiania własnym ciałem, ale ostatecznie to nie była moja sprawa. Nie przyszedłem tu w celach moralizatorskich.
Mimo wszystko wzdrygnąłem się nieznacznie na brzmienie słowa klient, ale nie skomentowałem tego w żaden sposób. Nie potrzebowałem tego. Kolejnych kłótni lub ciągnięcia za język. Mogłem go grać, skoro już tutaj przyszedłem i reputacja i tak zostanie nadszarpnięta. Skinąłem więc tylko głową, zamierzając się rozsiąść wygodnie, ale przytrzymała mnie jeszcze trochę. – W płaszczu, w lewej kieszeni – poinstruowałem ją, nie chcąc znów się wracać. Faktycznie znalazła tam kilka tabliczek dobrej, a moim zdaniem najlepszej czekolady. I kilka szklanych fiolek właściwie nic więcej, całą resztę miałem przy sobie.
- Czy teraz możemy dobić targu? – spytałem rzeczowo, nie udając, że miałem ochotę na długie pogaduszki lub coś innego od tego, po co tu przyszedłem. Miałem jasno określony cel i chciałem załatwić to jak najszybciej.
Zwłaszcza, że wciąż potrzebowałem krwi. Tej konkretnej krwi, skażonej kolejną chorobą genetyczną, mogącą mieć realny wpływ na przyjęcie eliksiru jaki mamy zamiar stworzyć. Nie mogło być miejsca na pomyłkę lub nieuwagę, każdy powinien bezpiecznie pić uwarzoną przez alchemików miksturę i nie martwić się o problemy zdrowotne, związane z krwią oczywiście. Dlatego Ariana była ostatnim bastionem na drodze do osiągnięcia zamierzonego celu.
Nie zdziwiła mnie jej lekkość ducha, chyba za to jej właśnie płacili. Nie wiedziałem co takiego podkusiło ją do zarabiania własnym ciałem, ale ostatecznie to nie była moja sprawa. Nie przyszedłem tu w celach moralizatorskich.
Mimo wszystko wzdrygnąłem się nieznacznie na brzmienie słowa klient, ale nie skomentowałem tego w żaden sposób. Nie potrzebowałem tego. Kolejnych kłótni lub ciągnięcia za język. Mogłem go grać, skoro już tutaj przyszedłem i reputacja i tak zostanie nadszarpnięta. Skinąłem więc tylko głową, zamierzając się rozsiąść wygodnie, ale przytrzymała mnie jeszcze trochę. – W płaszczu, w lewej kieszeni – poinstruowałem ją, nie chcąc znów się wracać. Faktycznie znalazła tam kilka tabliczek dobrej, a moim zdaniem najlepszej czekolady. I kilka szklanych fiolek właściwie nic więcej, całą resztę miałem przy sobie.
- Czy teraz możemy dobić targu? – spytałem rzeczowo, nie udając, że miałem ochotę na długie pogaduszki lub coś innego od tego, po co tu przyszedłem. Miałem jasno określony cel i chciałem załatwić to jak najszybciej.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedziała, że nie przyszedł tu ze względu na nią. Pod pewnym względem właśnie tak się działo, lecz interesowała go w dziedzinie medycyny i choroby, którą starała się całe życie ukrywać. Nie podobało jej się to, że ktoś jeszcze o niej wiedział, ale... Musiała mu zaufać. Innego wyjścia nie miała, dlatego też nie miała zamiaru kręcić nosem, dopóki dostawała za to pieniądze. Pieniądze i oddech od tych wszystkich spoconych, starych dziadów, którzy czekali w kolejce pod jej drzwiami. Nie zamierzała przecież przyjmować ich całe życie. Musiała się tylko nieco wzbogacić, usamodzielnić i wyjść z pomocą jednego z tych ociekających galeonami mężczyzn. Piękne słówka... Trudniej było zrobić. Gdyby jednak ktoś taki jak on, chciałby ją zabrać i dać wolność poza granicami Wenus, byłaby dozgonnie wdzięczna. Przyjeżdżając do Londynu z zabitej dechami wioski, nie mogła liczyć na niesamowitą posadę, a że miała ładną buzię, wystarczyło się uśmiechnąć, by wiedziała do czego służyły nogi.
Praca panny do towarzystwa łączyła w sobie wiele aspektów, ale bycie królikiem doświadczalnym... Tego jeszcze nie przeżyła. Uśmiechnęła się szczerze, słysząc o miejscu, gdzie znajdowały się jej ulubione łakocie, po czym przeszła cały pokój, by sięgnąć po szlafrok. Już nie zamierzała półnaga paradować, gdy jedno z jej życzeń zostało spełnione. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że mężczyzna nie chciał grać takiej roli - klienta. W sumie to zrobiło się jej go nieco żal, ale tylko przez chwilę. On miał wszystko, ona nic. - To jeden długi targ bez końca - stwierdziła dość poważnie, nie patrząc na niego, a jedynie poprawiając szlafrok, którym się owinęła. - Dziękuję - mruknęła krótko, zanim schowała tabliczki czekolady w szufladzie komody obok łóżka. Usiadła na materacu w siadzie skrzyżnym, odpalając od razu papierosa. Zaciągnęła się nim na dłużej, nie odrywając spojrzenia od swojego towarzysza, a gdy w końcu jej płuca uwolniły się od tytoniowego dymu, zapytała:
- Co będziemy robić?
Praca panny do towarzystwa łączyła w sobie wiele aspektów, ale bycie królikiem doświadczalnym... Tego jeszcze nie przeżyła. Uśmiechnęła się szczerze, słysząc o miejscu, gdzie znajdowały się jej ulubione łakocie, po czym przeszła cały pokój, by sięgnąć po szlafrok. Już nie zamierzała półnaga paradować, gdy jedno z jej życzeń zostało spełnione. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że mężczyzna nie chciał grać takiej roli - klienta. W sumie to zrobiło się jej go nieco żal, ale tylko przez chwilę. On miał wszystko, ona nic. - To jeden długi targ bez końca - stwierdziła dość poważnie, nie patrząc na niego, a jedynie poprawiając szlafrok, którym się owinęła. - Dziękuję - mruknęła krótko, zanim schowała tabliczki czekolady w szufladzie komody obok łóżka. Usiadła na materacu w siadzie skrzyżnym, odpalając od razu papierosa. Zaciągnęła się nim na dłużej, nie odrywając spojrzenia od swojego towarzysza, a gdy w końcu jej płuca uwolniły się od tytoniowego dymu, zapytała:
- Co będziemy robić?
I show not your face but your heart's desire
Nie lubiłem takich bezsensownych gierek, ale musiałem w nich uczestniczyć. To ja czegoś od niej chciałem, nie na odwrót. Przecież troszczono się o nią z należytą starannością, w końcu miała przynosić dochody właścicielowi; nie mógł sobie pozwolić na stratę intratnej damy do towarzystwa. Mogła mi odmówić, posłać do stu diabłów, choć z pewnością taka buta nie spotkałaby się z aprobatą Czarnego Pana. Może więc to był zwyczajny strach, może kaprys, nie wnikałem w to. Nie byłem ani trochę zainteresowany powodami, dla których spotkanie przebiegało niemalże w miłej atmosferze. Byłem skupiony na zadaniu jakie miałem wykonać, nic więcej mnie nie interesowało.
Kiwnąłem jednak głową, w żaden sposób nie zamierzając komentować wypowiedzianych słów. Lewy kącik ust uniósł się nieznacznie wyżej, a ja zająłem wygodne miejsce, w którym miałem siedzieć raptem chwilę. Tak przynajmniej zakładałem. Z drugiej strony mógłbym się nigdzie nie spieszyć, skoro już tu byłem, a moja reputacja i tak na tym ucierpi. Nie musiałem przejmować się niczym i zostać klientem pięknej Ariany, ale to było zbyt ryzykowne. I głupie, pamiętając o tym, do jakiej organizacji należeliśmy. Nie lubiłem głupich rzeczy, tak jak w ogóle zachowywania się jak idiota, dlatego szybko porzuciłem wszelkie bezsensowne myśli i ponownie powróciłem myślami do świata rzeczywistego.
Nie zwracałem uwagi na nagość jako taką, widziałem jej już wiele w pracy uzdrowiciela, gołe ciało przestało robić na mnie wrażenie. By znów zaczęło, potrzeba było atmosfery, intymności sytuacji, której tutaj nie było, dlatego z obojętnością podszedłem do zarzucenia na siebie szlafroka. Zamiast tego wyciągnąłem magicznego papierosa z papierośnicy i skierowałem ją otwartą w stronę kobiety. – Chcesz? – spytałem neutralnie, po czym bez względu na opowieść odpaliłem swój egzemplarz. Potrzebowałem wyciszyć myśli i klarownie przedstawić sytuację, ale nie umiałem ubrać mojej prośby w niepotrzebnie utrudniające wszystko eufemizmy. – Przedstawię sprawę jasno. Potrzebuję fiolki twojej krwi do badań. Pracujemy nad eliksirem regenerującym zranienia i chciałbym, by działał na wszystkich, włącznie z chorymi na choroby krwi. Ta twoja okazuje się więc cenna. Mogłabyś mi pomóc? – wyjaśniłem skrótowo, choć wciąż zostawiałem czarownicy wybór. Licząc, że nie będę musiał uciekać się do innych metod niż prośba, ale gdyby nie chciała, nie zapraszałaby mnie tu?
Kiwnąłem jednak głową, w żaden sposób nie zamierzając komentować wypowiedzianych słów. Lewy kącik ust uniósł się nieznacznie wyżej, a ja zająłem wygodne miejsce, w którym miałem siedzieć raptem chwilę. Tak przynajmniej zakładałem. Z drugiej strony mógłbym się nigdzie nie spieszyć, skoro już tu byłem, a moja reputacja i tak na tym ucierpi. Nie musiałem przejmować się niczym i zostać klientem pięknej Ariany, ale to było zbyt ryzykowne. I głupie, pamiętając o tym, do jakiej organizacji należeliśmy. Nie lubiłem głupich rzeczy, tak jak w ogóle zachowywania się jak idiota, dlatego szybko porzuciłem wszelkie bezsensowne myśli i ponownie powróciłem myślami do świata rzeczywistego.
Nie zwracałem uwagi na nagość jako taką, widziałem jej już wiele w pracy uzdrowiciela, gołe ciało przestało robić na mnie wrażenie. By znów zaczęło, potrzeba było atmosfery, intymności sytuacji, której tutaj nie było, dlatego z obojętnością podszedłem do zarzucenia na siebie szlafroka. Zamiast tego wyciągnąłem magicznego papierosa z papierośnicy i skierowałem ją otwartą w stronę kobiety. – Chcesz? – spytałem neutralnie, po czym bez względu na opowieść odpaliłem swój egzemplarz. Potrzebowałem wyciszyć myśli i klarownie przedstawić sytuację, ale nie umiałem ubrać mojej prośby w niepotrzebnie utrudniające wszystko eufemizmy. – Przedstawię sprawę jasno. Potrzebuję fiolki twojej krwi do badań. Pracujemy nad eliksirem regenerującym zranienia i chciałbym, by działał na wszystkich, włącznie z chorymi na choroby krwi. Ta twoja okazuje się więc cenna. Mogłabyś mi pomóc? – wyjaśniłem skrótowo, choć wciąż zostawiałem czarownicy wybór. Licząc, że nie będę musiał uciekać się do innych metod niż prośba, ale gdyby nie chciała, nie zapraszałaby mnie tu?
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszędzie była potrzebna dokładnie w ten sam sposób. Może działania się zmieniały, ale wciąż pozostawała pionkiem, chociaż nie oznaczało to, że nie miała żadnej władzy. Mogła pozwalać żyć i obalać królów, gdy tylko chciała. Gdy tylko mogła. Szachownica życia rozpościerała się pod stopami każdego czarodzieja i czarownicy, a los i magia grały nimi w grę między sobą. Życie i śmierć wchodziły do ich codzienności niczym powietrze, ostatnimi czasy coraz częściej to ta druga siła niosła się w górę doskonaląc swych wysłanników. Zbijając białe, niewinne pionki swojego przeciwnika. Rycerze Walpurgii mieli być jej ucieczką przed tą bezradnością. Zawsze bawiło ją to, że wszyscy sądzili, że mieli kontrolę nad swoim bytowaniem, a gdy przyszła jej kolej - była tak samo ślepa jak reszta. Pamiętała twarz tego, który do niej przyszedł, by powiedzieć o czymś więcej niż jedynie własnych, cielesnych potrzebach. Dostrzegł w niej potencjał i cenne źródło informacji. Początkowo go wyśmiała, bo w końcu tym właśnie była - ptaszkiem na usługach, który mógł latać swobodnie tylko tam, gdzie sięgał sznurek u jego nogi. Pewnego dnia jednak miała zostać wyrzucona, dorobi się albo ktoś ją zabierze. O ile nie zginie po drodze, ale mało ją to interesowało. Jednak gdy w końcu wyjdzie dalej, będzie miała los po swojej stronie. Teraz zabierali jego względy tylko ci bogaci.
Zgodziła się, gdy podał jej papierosa. Nawet przeklęte fajki szlachty smakowały inaczej... - A więc wszystko jasne. Nie zabrudź mi pościeli - rzuciła, wzruszając ramionami i nie zamierzając specjalnie się w to bawić. Przyszedł po jej krew i świetnie. Oby tylko nie ze szkodą dla niej. - Ani niczego więcej - zastrzegła, chociaż te słowa miały brzmieć groźnie, zaśmiała się na koniec z ironiczności całego zajścia. W tym pokoju mężczyźni lubili krew kobiet, ale nigdy nie w takim znaczeniu. Odczekała moment, aż mężczyzna zabierze się do pracy, po czym po chwili ciszy wzięła głęboki wdech. - Myślisz, że jego można zranić? Widziałeś go? - spytała z przejęciem. Nie musiała dookreślać, kogo miała na myśli.
Zgodziła się, gdy podał jej papierosa. Nawet przeklęte fajki szlachty smakowały inaczej... - A więc wszystko jasne. Nie zabrudź mi pościeli - rzuciła, wzruszając ramionami i nie zamierzając specjalnie się w to bawić. Przyszedł po jej krew i świetnie. Oby tylko nie ze szkodą dla niej. - Ani niczego więcej - zastrzegła, chociaż te słowa miały brzmieć groźnie, zaśmiała się na koniec z ironiczności całego zajścia. W tym pokoju mężczyźni lubili krew kobiet, ale nigdy nie w takim znaczeniu. Odczekała moment, aż mężczyzna zabierze się do pracy, po czym po chwili ciszy wzięła głęboki wdech. - Myślisz, że jego można zranić? Widziałeś go? - spytała z przejęciem. Nie musiała dookreślać, kogo miała na myśli.
I show not your face but your heart's desire
Każdy był potrzebny, każdy się liczył. Wróg był zbyt liczny, by go ignorować. Musieliśmy rosnąć w siłę, byłem tego świadom. Sami nie zdołalibyśmy ich pokonać, nawet z tak potężnym przywódcą jakim był Lord Voldemort. Wierzyłem w nasze zwycięstwo, ale nie zwykłem wszystkiego zostawiać przypadkowi. Z tego powodu starałem się pomagać tak bardzo, jak byłem w stanie. Może nie prezentowałem się jako waleczny czarnoksiężnik, ale miałem swoje zalety. Każdy jakieś miał, nawet najmniejsze. Szpiegostwo w Wenus… to był dobry pomysł. Mężczyźni tracą nad sobą panowanie, rozluźniają się w towarzystwie kurtyzan, nie widzą w nich zagrożenia. To błąd. Każda informacja jest cenna i infekuje późniejsze ofiary. Rozprzestrzenia się niczym groźny wirus, gotowy na zniszczenie. Dlatego tak bardzo nie lubiłem mówić w towarzystwie obcych osób. Tych, którym nie ufałem. Jednak teraz jest zupełnie inaczej; wszyscy Rycerze Walpurgii to w pewnym sensie jakaś rodzina. Sztuczna, bardzo chybotliwa, ale jednak. Koniecznym było wzajemne zaufanie jeśli nie chcieliśmy popaść w jakąś cholerną paranoję. Doszukiwania się wszędzie intryg. To nas osłabiało. A na tym mi na pewno nie zależało.
Poczęstowałem Arianę papierosem, po czym sam zacząłem powoli wypalać swojego. Poczułem się bardziej odprężony niż jeszcze chwilę temu. Przymknąłem na chwilę powieki, by potem spojrzeć na kobietę. W oczekiwaniu na odpowiedź, przecież nie wiedziałem co o tym myślała. Oczywiście liczyłem na pomoc z jej strony, ale w żadnym razie nie mogłem być tego pewien. Teoretycznie miałem środki perswazji, ale nie chciałem ich używać. Nie lubiłem tego.
- Jestem uzdrowicielem. Myślę, że poradzę sobie z pobraniem krwi – stwierdziłem trochę kpiąco, ale na twarzy pojawił się lekki uśmiech. Faktycznie zacząłem robić swoje. Ukłucie nie było bolesne, raczej krótko szczypało niż realnie bolało. Od razu wszystko znalazło się w pustej, czystej fiolce, którą schowałem do kieszeni szaty. W tym celu musiałem przejść przez cały pokój. – Tak – przytaknąłem. – Jest najpotężniejszym czarodziejem świata. Nie sądzę, by cokolwiek mogło go zranić – dodałem szybko. Nie powinna w to wątpić, choć rozumiałem ciekawość. Ja także swego czasu byłem go ciekaw.
Poczęstowałem Arianę papierosem, po czym sam zacząłem powoli wypalać swojego. Poczułem się bardziej odprężony niż jeszcze chwilę temu. Przymknąłem na chwilę powieki, by potem spojrzeć na kobietę. W oczekiwaniu na odpowiedź, przecież nie wiedziałem co o tym myślała. Oczywiście liczyłem na pomoc z jej strony, ale w żadnym razie nie mogłem być tego pewien. Teoretycznie miałem środki perswazji, ale nie chciałem ich używać. Nie lubiłem tego.
- Jestem uzdrowicielem. Myślę, że poradzę sobie z pobraniem krwi – stwierdziłem trochę kpiąco, ale na twarzy pojawił się lekki uśmiech. Faktycznie zacząłem robić swoje. Ukłucie nie było bolesne, raczej krótko szczypało niż realnie bolało. Od razu wszystko znalazło się w pustej, czystej fiolce, którą schowałem do kieszeni szaty. W tym celu musiałem przejść przez cały pokój. – Tak – przytaknąłem. – Jest najpotężniejszym czarodziejem świata. Nie sądzę, by cokolwiek mogło go zranić – dodałem szybko. Nie powinna w to wątpić, choć rozumiałem ciekawość. Ja także swego czasu byłem go ciekaw.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwowała jak mężczyzna podszedł do niej i pobierał próbkę krwi. To było hipnotyzujące i pod pewnymi względami niemal uzależniające. Czy i on odczuwał to samo, stojąc po drugiej stronie całego procesu? Czy była to dla niego tylko mechaniczna czynność, podobnie jak dla niej praca każdej nocy? Czasami bolało, czasami można było się skaleczyć, ale takie były uroki tego zawodu. Uzdrowiciele również liczyli się z umierającymi pacjentami, którzy oddawali ostatni dech na stole operacyjnym w trakcie akcji ratunkowej. Czy i jemu się to zdarzyło? Jak często? Wodziła uważnie spojrzeniem za jego sylwetką, dopowiadając sobie przeróżne historie na jego temat. Cóż. Lubiła to robić, bo dzięki temu jej mały, zasrany światek pełen spermy i gówna nabierał kolorów. Porąbane i irracjonalne, a jednak pocieszające? W takich momentach czuła jak żałość wzbierała w niej jeszcze mocniej. Na szczęście na ratunek przyszedł jej sam Black, który wyrzucił kilka słów o Czarnym Panu. Adriana spijała z jego warg każde słowo spragniona i wyczekująca, ale nie otrzymała niczego więcej ponad to skromne zdanie. Poczuła się jakby była zbesztana. - To nierozsądne o tym mówić, ale... - urwała, patrząc na delikatny ślad, który został po pobraniu krwi. Regularne sprawdzanie czystości swoich pracownic było typową procedurą i nie miała z tym problemu. Dopóki wiedziała, że była w porządku. O tyle o ile... - To ciekawość - dodała po dłuższej chwili milczenia, wstając i podchodząc do ubierającego się mężczyzny. - Głowa do góry i wyglądaj na zadowolonego - pouczyła, patrząc na niego już bez cienia jakiegokolwiek rozluźnienia. Pracowała tu, a dobrze wykonywane obowiązki miały odbijać się na twarzach przebywających w dobytku uciech mężczyzn. Nikogo nie interesowało to, że nie robili tutaj tego, co zazwyczaj. Chodziło o dobre sprzedanie się. W jakikolwiek sposób byle za pieniądze. A jeśli Lupus, arystokrata z pokaźną sumą w skrytce okazywał swoje spełnienie, opuszczając jej pokój, tym lepiej dla niej. Ostatniego czego chciała to kłopotów i bycia nazwaną bezużyteczną.
|zt
|zt
I show not your face but your heart's desire
Nic nadzwyczajnego. Nie czułem już nic, kiedy przychodziło do pobierania krwi albo czegokolwiek innego związanego z uzdrawianiem. To wszystko było codzienną praktyką w moim zawodzie, co przestało być już ekscytujące. Krew, organy wewnętrzne, oparzenia, odmrożenia… ciągle to samo. Nawet transplantacje kończyn nie było interesujące. Nie tak, jak na początku. Wszystko co nowe, nieznane, wywołuje jakieś emocje. Podekscytowanie, strach; obojętnie, ważne, że zawsze wiąże się to z uczuciami. Dopiero później wszystko powszednieje, rozmazuje się i staje wspomnieniem. Nadchodzi mechanizm, bezduszność, beznamiętność. Ale nie przejmowałem się tym za bardzo. To właśnie możliwość samorozwoju, badania, produkty dla organizacji, to wszystko składało się na ekscytację zawodem jaką powinienem odczuwać. Nic więcej się nie liczyło.
Nawet cudza opinia. Widziałem, że nie była zachwycona moim pomysłem. Nie o to mi chodziło, nie chciałem wzbudzać w niej podziwu ani żadnego podobnego uczucia. Nie potrzebowałem tego. Chodziło wyłącznie o krew oraz o to, by wsparła mnie w końcowym etapie. Postarałem się więc, by proces pobierania osocza zakończył się szybko, w miarę bezboleśnie oraz przede wszystkim czysto. Tak jak sobie tego życzyła. W międzyczasie dopaliłem papierosa i kiedy skończyłem, wrzuciłem pozostałość do popielniczki.
Nie przyszedłem tutaj po opowieści. Nie zamierzałem opowiadać o Czarnym Panie w detalach, wtajemniczać ją w szczegóły, które pewnie nawet mi nie były znane. Nie wszystkie. Wszystko to wiedzieli Śmierciożercy, cała reszta musiała zadowolić się ochłapami informacji. Nie przeszkadzało mi to tak długo, jak długo miałem dostęp do zasobów Rycerzy. Ich członków, wiedzy, możliwości. Cała reszta się nie liczyła.
- To prawda. Nigdy nie wiadomo kto nas słyszy – przytaknąłem z cieniem uśmiechu na twarzy. Ten jednak zniknął równie szybko co się pojawił. – Ciekawość jest bardzo… ludzka – skomentowałem pozornie neutralnie. Ogólnie gardziłem emocjami i uczuciowością, ale nawet ja nei byłem doskonały. Choć oczywiście nigdy bym się do tego nie przyznał, nie przed innymi. No, może poza jedną osobą… ale nie mogłem teraz o niej myśleć. – Dzięki. Zawiadomię cię kiedy ostatnie spotkanie – zapewniłem, po czym ubrałem płaszcz. Faktycznie przybrałem zadowoloną minę nim kiwnąłem kobiecie głową i powróciłem do domu.
z/t
Nawet cudza opinia. Widziałem, że nie była zachwycona moim pomysłem. Nie o to mi chodziło, nie chciałem wzbudzać w niej podziwu ani żadnego podobnego uczucia. Nie potrzebowałem tego. Chodziło wyłącznie o krew oraz o to, by wsparła mnie w końcowym etapie. Postarałem się więc, by proces pobierania osocza zakończył się szybko, w miarę bezboleśnie oraz przede wszystkim czysto. Tak jak sobie tego życzyła. W międzyczasie dopaliłem papierosa i kiedy skończyłem, wrzuciłem pozostałość do popielniczki.
Nie przyszedłem tutaj po opowieści. Nie zamierzałem opowiadać o Czarnym Panie w detalach, wtajemniczać ją w szczegóły, które pewnie nawet mi nie były znane. Nie wszystkie. Wszystko to wiedzieli Śmierciożercy, cała reszta musiała zadowolić się ochłapami informacji. Nie przeszkadzało mi to tak długo, jak długo miałem dostęp do zasobów Rycerzy. Ich członków, wiedzy, możliwości. Cała reszta się nie liczyła.
- To prawda. Nigdy nie wiadomo kto nas słyszy – przytaknąłem z cieniem uśmiechu na twarzy. Ten jednak zniknął równie szybko co się pojawił. – Ciekawość jest bardzo… ludzka – skomentowałem pozornie neutralnie. Ogólnie gardziłem emocjami i uczuciowością, ale nawet ja nei byłem doskonały. Choć oczywiście nigdy bym się do tego nie przyznał, nie przed innymi. No, może poza jedną osobą… ale nie mogłem teraz o niej myśleć. – Dzięki. Zawiadomię cię kiedy ostatnie spotkanie – zapewniłem, po czym ubrałem płaszcz. Faktycznie przybrałem zadowoloną minę nim kiwnąłem kobiecie głową i powróciłem do domu.
z/t
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15.12
Wybrał ją.
Nie mogła w to uwierzyć, serce biło tak mocno, że prawie zagłuszało cichą, zmysłową muzykę, wypełniającą główną bawialnię, wypełnioną nie tylko pięknem dźwięków, ale i pięknem każdego rodzaju. Uosabianego w rzędzie kilku rozkosznie uśmiechniętych kobiet, prezentujących swe wdzięki, z głodem i zachwytem lśniącym w spojrzeniach podkreślonych makijażem oczu. Złote włosy stojącej nieco przed nią Felice łaskotały ją w skroń, ale nie mogła przecież się podrapać - boginie nie przejmowały się takimi odruchami, boginie rzucały tajemnicze, powłówczyste spojrzenia zza koronkowego, półprzeźroczystego nikabu, bardziej podkreślającego niż przesłaniającego mocno umalowane usta oraz ciemnobrązową skórę, lśniącą w blasku lewitujących w pomieszczeniu świec. Naoliwiona migdałowym olejkiem, skropiona arabskimi wonnościami, z włosami splecionymi w gruby warkocz przerzucony przez ramię, odziana w prowokacyjną wersję tradycyjnego stroju Zariah czuła się wspaniale. Była młoda, lecz już zniosła w życiu wiele nieszczęść, które jednak doprowadziły ją do miejsca, gdzie się nią zaopiekowano a ona mogła szukać poczucia bezpieczeństwa i miłości w silnych, męskich ramionach. To były jej pierwsze kroki w świecie dorosłych, a lekkie odurzenie proszkiem, który podano jej wcześniej tego wieczoru, odmalowywał świat we wspaniałych barwach - dlatego uśmiechała się szczerze, urocza, pełna życia i zaangażowania, przytrzymywanego postronkami roli, jaką miała odgrywać. Pełne biodra okalał ozdobny pasek z dźwięczącymi o siebie ozdobami, a złote blaszki podkreślały jasnoczerwoną spódnicę, odsłaniającą gładkie nogi. Czuła się jak królowa, z dumą wypinała pierś podniesioną wyłożonym kamieniami biustonoszem, zabudowanym, tradycyjnym - a przynajmniej tak wydawało się Anglikom, zachwyconym powiewem odległych kolonii. Zapewne uważali, że diamencik w przekłutym pępku także stanowi część bliskowschodniej kultury, ale Zariah w ogóle się tym nie przejmowała.
Miała ważniejsze kwestie w swej nieco odurzonej głowie; chciała pokazać się z jak najlepszej strony, uciekła więc spojrzeniem przed badającym ją wzrokiem mężczyzną; był przystojny, był możny, był wręcz absurdalnie bogaty oraz szanowany w tym przybytku. Słyszała plotki i szepty w garderobie, a podekscytowane dziewczęta z zapartym tchem oczekiwały werdyktu - nonszalanckiego, budzącego ich smutek oraz jej: poddenerwowane zadowolenie. Skłoniła się przed arystokratą, podeszła do fotela i delikatnie ujęła jego mocną dłoń, drżąc gwałtownie, gdy poczuła jej ciepło. Nie odważyła się spojrzeć w jego oczy, jeszcze nie, pociągnęła go jednak lekko za sobą, prowadząc ku własnej komnacie, lekko kołysząc biodrami przy każdym kroku. Z trudem powstrzymywała uśmiech: ten wieczór miał przynieść jej szczęście oraz obsypać ją złotem - wszak w jej sypialni pojawiał się mężczyzna zadbany, przystojny i wpływowy, znaczący tak wiele wśród brytyjskich lordów.
Odwróciła się do niego dopiero w chwili, w której zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem a pokój wypełniła cicha, przyjemna muzyka, zdajaca się dobiegać zza kotat i ścian. Podobno przejęła tę komnatę po kimś innym, nie wnikała w to: teraz był to arabski namiot, rozgrzany, porośnięty egzotyczną roślinnością, wypełniony wonią olejków, rozgrzanego piasku i kadzideł. Zamiast łoża, na podwyższeniu ułożono najwygodniejsze prześcieradła, poduszki i przyjemne w dotyku koce, a beżowy baldachim wydawał się przesłaniać niebo a nie sufit przybytku. Zariah czuła się tu niemal jak w domu; młodość i naiwność pozwalały spoglądać na swą sytuację w jasnych barwach.
- Bastet pobłogosławiła mnie tej nocy, panie - stawiając na mej drodze potomka Ra - skłoniła przed nim głowę ponownie a później uniosła brodę, spoglądając w jego twarz wielkimi, piwnymi oczami, podkreślonymi kohlem. Źrenice, choć ciemne, biły jednak życiem, ciepłem, czułością i hojnością, migotały też zielonymi i złotymi plamkami. Mówiła szczerze, gość Wenus był posągowo przystojny, poważny; nie był tłustym lordem ani młodym chłystkiem, zbyt prędkim i nieudolnym. Tym razem zadrżała widocznie pod jego spojrzeniem, robiąc zwinny krok w tył. - Zasiądź, panie i pozwól mi sprawić sobie przyjemność - szepnęła, obracając się powoli, a złote ozdoby wokół jej bioder zadźwięczały, gdy zaczęła rytmicznie nimi poruszać, zsuwając z ramion jedwabny szal. Przesuwał się po jej ciele w rytm muzyki, w rytm jej kroków, w rytm ruchów bioder, najpierw miękkich i łagodnych, później bardziej zdecydowanych: odsłonięty brzuch wił się i giął, tak jak i sama Zariah, przymykając oczy w rozpoczynanym tańcu. Sprawiał jej przyjemność, ale mimo wszystko ze zdenerwowaniem liczyła w głowie kroki, upewniając się, że stawia stopy w odpowiedniej kolejności i nie gubi rytmu, a prześlizgujący się po ramionach i talii szal, podkreślający następne figury, nie zaplącze się w złote perełki lub w długi warkocz, przerzucany podczas tańca z ramienia na ramię. Złote bransolety zsuwały się z nadgarstków i kostek, a wzmocnione magią tatuaże z henny na dłoniach nie zmywały się wraz z olejkami, wręcz przeciwnie, zaczynały błyszczeć jaśniej na ciemnej skórze, pokrytej dreszczami, potem i migdałową wonią.
Wybrał ją.
Nie mogła w to uwierzyć, serce biło tak mocno, że prawie zagłuszało cichą, zmysłową muzykę, wypełniającą główną bawialnię, wypełnioną nie tylko pięknem dźwięków, ale i pięknem każdego rodzaju. Uosabianego w rzędzie kilku rozkosznie uśmiechniętych kobiet, prezentujących swe wdzięki, z głodem i zachwytem lśniącym w spojrzeniach podkreślonych makijażem oczu. Złote włosy stojącej nieco przed nią Felice łaskotały ją w skroń, ale nie mogła przecież się podrapać - boginie nie przejmowały się takimi odruchami, boginie rzucały tajemnicze, powłówczyste spojrzenia zza koronkowego, półprzeźroczystego nikabu, bardziej podkreślającego niż przesłaniającego mocno umalowane usta oraz ciemnobrązową skórę, lśniącą w blasku lewitujących w pomieszczeniu świec. Naoliwiona migdałowym olejkiem, skropiona arabskimi wonnościami, z włosami splecionymi w gruby warkocz przerzucony przez ramię, odziana w prowokacyjną wersję tradycyjnego stroju Zariah czuła się wspaniale. Była młoda, lecz już zniosła w życiu wiele nieszczęść, które jednak doprowadziły ją do miejsca, gdzie się nią zaopiekowano a ona mogła szukać poczucia bezpieczeństwa i miłości w silnych, męskich ramionach. To były jej pierwsze kroki w świecie dorosłych, a lekkie odurzenie proszkiem, który podano jej wcześniej tego wieczoru, odmalowywał świat we wspaniałych barwach - dlatego uśmiechała się szczerze, urocza, pełna życia i zaangażowania, przytrzymywanego postronkami roli, jaką miała odgrywać. Pełne biodra okalał ozdobny pasek z dźwięczącymi o siebie ozdobami, a złote blaszki podkreślały jasnoczerwoną spódnicę, odsłaniającą gładkie nogi. Czuła się jak królowa, z dumą wypinała pierś podniesioną wyłożonym kamieniami biustonoszem, zabudowanym, tradycyjnym - a przynajmniej tak wydawało się Anglikom, zachwyconym powiewem odległych kolonii. Zapewne uważali, że diamencik w przekłutym pępku także stanowi część bliskowschodniej kultury, ale Zariah w ogóle się tym nie przejmowała.
Miała ważniejsze kwestie w swej nieco odurzonej głowie; chciała pokazać się z jak najlepszej strony, uciekła więc spojrzeniem przed badającym ją wzrokiem mężczyzną; był przystojny, był możny, był wręcz absurdalnie bogaty oraz szanowany w tym przybytku. Słyszała plotki i szepty w garderobie, a podekscytowane dziewczęta z zapartym tchem oczekiwały werdyktu - nonszalanckiego, budzącego ich smutek oraz jej: poddenerwowane zadowolenie. Skłoniła się przed arystokratą, podeszła do fotela i delikatnie ujęła jego mocną dłoń, drżąc gwałtownie, gdy poczuła jej ciepło. Nie odważyła się spojrzeć w jego oczy, jeszcze nie, pociągnęła go jednak lekko za sobą, prowadząc ku własnej komnacie, lekko kołysząc biodrami przy każdym kroku. Z trudem powstrzymywała uśmiech: ten wieczór miał przynieść jej szczęście oraz obsypać ją złotem - wszak w jej sypialni pojawiał się mężczyzna zadbany, przystojny i wpływowy, znaczący tak wiele wśród brytyjskich lordów.
Odwróciła się do niego dopiero w chwili, w której zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem a pokój wypełniła cicha, przyjemna muzyka, zdajaca się dobiegać zza kotat i ścian. Podobno przejęła tę komnatę po kimś innym, nie wnikała w to: teraz był to arabski namiot, rozgrzany, porośnięty egzotyczną roślinnością, wypełniony wonią olejków, rozgrzanego piasku i kadzideł. Zamiast łoża, na podwyższeniu ułożono najwygodniejsze prześcieradła, poduszki i przyjemne w dotyku koce, a beżowy baldachim wydawał się przesłaniać niebo a nie sufit przybytku. Zariah czuła się tu niemal jak w domu; młodość i naiwność pozwalały spoglądać na swą sytuację w jasnych barwach.
- Bastet pobłogosławiła mnie tej nocy, panie - stawiając na mej drodze potomka Ra - skłoniła przed nim głowę ponownie a później uniosła brodę, spoglądając w jego twarz wielkimi, piwnymi oczami, podkreślonymi kohlem. Źrenice, choć ciemne, biły jednak życiem, ciepłem, czułością i hojnością, migotały też zielonymi i złotymi plamkami. Mówiła szczerze, gość Wenus był posągowo przystojny, poważny; nie był tłustym lordem ani młodym chłystkiem, zbyt prędkim i nieudolnym. Tym razem zadrżała widocznie pod jego spojrzeniem, robiąc zwinny krok w tył. - Zasiądź, panie i pozwól mi sprawić sobie przyjemność - szepnęła, obracając się powoli, a złote ozdoby wokół jej bioder zadźwięczały, gdy zaczęła rytmicznie nimi poruszać, zsuwając z ramion jedwabny szal. Przesuwał się po jej ciele w rytm muzyki, w rytm jej kroków, w rytm ruchów bioder, najpierw miękkich i łagodnych, później bardziej zdecydowanych: odsłonięty brzuch wił się i giął, tak jak i sama Zariah, przymykając oczy w rozpoczynanym tańcu. Sprawiał jej przyjemność, ale mimo wszystko ze zdenerwowaniem liczyła w głowie kroki, upewniając się, że stawia stopy w odpowiedniej kolejności i nie gubi rytmu, a prześlizgujący się po ramionach i talii szal, podkreślający następne figury, nie zaplącze się w złote perełki lub w długi warkocz, przerzucany podczas tańca z ramienia na ramię. Złote bransolety zsuwały się z nadgarstków i kostek, a wzmocnione magią tatuaże z henny na dłoniach nie zmywały się wraz z olejkami, wręcz przeciwnie, zaczynały błyszczeć jaśniej na ciemnej skórze, pokrytej dreszczami, potem i migdałową wonią.
I show not your face but your heart's desire
Prywatny pokój
Szybka odpowiedź