salon - urodziny polki
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pola ma dziewiętnaście lat, ale już niebawem stanie się dwudziestoletnią panienką. Usta Poli mówią mądrzej niż na dziewiętnastolenią przystało, a oczy jej widziały też za dużo - stąd nikogo już nie dziwi, to że z wyczekiwaniem największym krzątano się w ostatnich dniach na ulicy Roberta Adama. Pola do urodzin podchodzi niezwykle poważnie, bardzo lubi je celebrować, a chociaż nie miała ku temu sposobności podczas nauki w Beauxbutons (bo wakacje!), to teraz zamierza sobie odbić. Cały dom przystroiła w brokacie, który zawieszony na wysokości oczu, sprawia że czujemy się, jakbyśmy pływali w wódce ze złotem. Światła są przygaszone, w jednej części pokoju podkręcony kolor mieni brokat na czerwieni kawalątki. Wszędzie ciepłe poduchy i wielkie popielniczki, lpłynąca z niewiadomego źródła muzyka zrelaksuje każdego gościa. Kilka dobrych przekąsek ma się może jednak nijak do wszechogarniającego zapachu alkoholowych mieszanek, ale tak na prawdę czy jedzenie jest tak ważne? Sama Polka siedzi w fotelu przy wejściu do domu i w nim czeka na najbliższych gości gromadkę. A niedługo będzie tak jak na obrazku, bo się zaoferował przyjaciel co przygrywa na gitarze, że się tak zniszczy, jakby jutro miało nie być.
(krótkie posty <3)
Pola ma dziewiętnaście lat, ale już niebawem stanie się dwudziestoletnią panienką. Usta Poli mówią mądrzej niż na dziewiętnastolenią przystało, a oczy jej widziały też za dużo - stąd nikogo już nie dziwi, to że z wyczekiwaniem największym krzątano się w ostatnich dniach na ulicy Roberta Adama. Pola do urodzin podchodzi niezwykle poważnie, bardzo lubi je celebrować, a chociaż nie miała ku temu sposobności podczas nauki w Beauxbutons (bo wakacje!), to teraz zamierza sobie odbić. Cały dom przystroiła w brokacie, który zawieszony na wysokości oczu, sprawia że czujemy się, jakbyśmy pływali w wódce ze złotem. Światła są przygaszone, w jednej części pokoju podkręcony kolor mieni brokat na czerwieni kawalątki. Wszędzie ciepłe poduchy i wielkie popielniczki, lpłynąca z niewiadomego źródła muzyka zrelaksuje każdego gościa. Kilka dobrych przekąsek ma się może jednak nijak do wszechogarniającego zapachu alkoholowych mieszanek, ale tak na prawdę czy jedzenie jest tak ważne? Sama Polka siedzi w fotelu przy wejściu do domu i w nim czeka na najbliższych gości gromadkę. A niedługo będzie tak jak na obrazku, bo się zaoferował przyjaciel co przygrywa na gitarze, że się tak zniszczy, jakby jutro miało nie być.
(krótkie posty <3)
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
- W zakonie – mówię z takim żalem, że mnie zostawiła. Wiedz to i niech wszyscy to słyszą, bo mnie już nawet to nie bawi jak mnie tak zostawiła samą w tym strasznym świecie. Komu ja mam teraz opowiadać jaki okazał się Pers? Płakać mam do poduszki i jej się wciąż zwierzać? Opowiedziałabym tobie Polka, ale ty byś pewnie mówiła źle, a ja potrzebuję słyszeć dobrze.
Pociągam sobie kilka łyków tego trunku, co żem przyniosła i coś czuję, że ten eliksir szczęścia wcale nie był tylko eliksirem szczęścia, bo nagle kolorów masę dostrzegam, jakoś tak więcej niż zazwyczaj. Wszystko robi się intensywniejsze. Przechylam jeszcze raz smaczny trunek do ust i wszystko wraca do normy. Może to wina tego śmiesznego papierosa, co mi go dałaś? Nigdy go nie paliłam, nie wiem, co on robi. Nie chcę się jednak błaźnić, więc udaję, że wszystko jest w porządku i mam pod kontrolą cały świat.
- Przecież eliksir szczęścia to same witaminki! – oburzam się trochę.
Pociągam sobie kilka łyków tego trunku, co żem przyniosła i coś czuję, że ten eliksir szczęścia wcale nie był tylko eliksirem szczęścia, bo nagle kolorów masę dostrzegam, jakoś tak więcej niż zazwyczaj. Wszystko robi się intensywniejsze. Przechylam jeszcze raz smaczny trunek do ust i wszystko wraca do normy. Może to wina tego śmiesznego papierosa, co mi go dałaś? Nigdy go nie paliłam, nie wiem, co on robi. Nie chcę się jednak błaźnić, więc udaję, że wszystko jest w porządku i mam pod kontrolą cały świat.
- Przecież eliksir szczęścia to same witaminki! – oburzam się trochę.
Było ciemno jak cholera i jeszcze troszkę, a ja właśnie przecinałem nocne niebo na wskroś, zastanawiając się, gdzie dziś spędzę noc bowiem przed chwilą pokłócił się z właścicielem mieszkania, które wynajmował. Sprawy nie poprawiał fakt, że w przypływie impulsu zarzuciłem skórzany plecak na garba, a gdy już ochłonąłem byłem już w trakcie lotu nad miastem. Wzdychnąłem i wywróciłem oczami zdając sobie sprawę z absurdalności sytuacji oraz faktu, że to już druga taka sytuacja w ciągu roku. Chociaż, jednak nie - teraz było jednak znaczenie cieplej. I z tą pocieszającą myślą obniżałem lot, coby rozejrzeć się za jakimś hotelem, gdy nagle...
- Co do...- Warknąłem, gdy poczułem, jak do mej twarzy ściśle zainstalowało się coś obrzydliwego, obłapiając mi sprawnie twarz i pozbawiając wizji. Wpadłem w lekką panikę. Wierzgnąłem na miotle, sprawiając, że zarzuciło mną na prawo, potem na lewo i znów na prawo gdy dłonią próbowałem zerwać z twarzy to dziwne i włochate coś. Wzdrygnęło mną nie na żarty gdy pod palcami poczułem fakturę stworzenia, mimo to zacisnąłem palce na tym ciepłym...czymś co w bladym świetle miasta okazało się być...przerażającym latającym szczurem. Chciałem go odrzucić, lecz życie przegrałem już w momencie, gdy to bardziej skupiłem się na nim, niźli na otaczającym mnie świecie. Początkowo zaryłem w jakiś pręt, potem przeturlało mną po dachówkach czyjegoś domu, strąciłam komuś doniczkę, by następnie korkociągiem władować się komuś do mieszkania. Ciężko mi powiedzieć, czy byłem na piętrze, czy parterze, czy kij wie gdzie. Nie myślałem o tym. Właściwie ciężko było mi myśleć, gdy brutalnie wytarło mną podłogę. Staranowałem przy tym chyba jakiś krzesło bądź stół. Gdy z sykiem otworzyłem oczy zobaczyłem coś błyszczącego i migotliwego nad głową. Gwiazdy? Ciężkie powietrze zadrapało mnie w gardło. I chyba jakaś muzyka...Miałem jakieś dziwne przeczucie, że to będzie długa noc.
- Co do...- Warknąłem, gdy poczułem, jak do mej twarzy ściśle zainstalowało się coś obrzydliwego, obłapiając mi sprawnie twarz i pozbawiając wizji. Wpadłem w lekką panikę. Wierzgnąłem na miotle, sprawiając, że zarzuciło mną na prawo, potem na lewo i znów na prawo gdy dłonią próbowałem zerwać z twarzy to dziwne i włochate coś. Wzdrygnęło mną nie na żarty gdy pod palcami poczułem fakturę stworzenia, mimo to zacisnąłem palce na tym ciepłym...czymś co w bladym świetle miasta okazało się być...przerażającym latającym szczurem. Chciałem go odrzucić, lecz życie przegrałem już w momencie, gdy to bardziej skupiłem się na nim, niźli na otaczającym mnie świecie. Początkowo zaryłem w jakiś pręt, potem przeturlało mną po dachówkach czyjegoś domu, strąciłam komuś doniczkę, by następnie korkociągiem władować się komuś do mieszkania. Ciężko mi powiedzieć, czy byłem na piętrze, czy parterze, czy kij wie gdzie. Nie myślałem o tym. Właściwie ciężko było mi myśleć, gdy brutalnie wytarło mną podłogę. Staranowałem przy tym chyba jakiś krzesło bądź stół. Gdy z sykiem otworzyłem oczy zobaczyłem coś błyszczącego i migotliwego nad głową. Gwiazdy? Ciężkie powietrze zadrapało mnie w gardło. I chyba jakaś muzyka...Miałem jakieś dziwne przeczucie, że to będzie długa noc.
Gość
Gość
Nic nie miałabym do powiedzenia na temat Perseusza, bo nie mam pojęcia, że Linette jest zaręczona, czy że chce być, czy że ma już kogoś, czy że on ją zdradził, czy że mieszka z Księżycowym Chłopcem, czy że istnieje. Jestem najmocniej naiwna, że życie jest piękne, a nie tylko rozczarowujące.
- No z tego co słyszałam, to nie nadaje się tam ani troche - wywracam wciąż oczami i uśmiecham się do Beni, no to świetnie, że ma w brzuchu młodego człowieka, odrazu się odsuwam od Linety i kucam przy Beni, by ją zagadać. - Ale nie przejmuj się, słyszałam, że jak tak dzieciaki w brzuchu szaleją, to na pewno będą wielkimi herosami. Myślałam już nad imieniem i obczaj imie POLUX podobno dziadek jednego z tych twoich - macham lekceważąco ręką na arystokratkę Greengrass - Bo no nieważne, że miałby przesrane, ale ja bym go przynajmniej zapamiętała, ej Lyra, jak tam żyjesz - wstaję od Beni i Linety i idę do Lyry, która się z Barrym najpewniej prozumiewa, nie wiem czy udało mi się ją odciągnąć od Barrego, ale jeżeli tak, to tylko dlatego, że pwiedziałam mu "daj jej się bawić Barry" i nalewam jej tego laudanum od Judith mojej kochanej, no właśnie, jak się ona bawi? Chciałam zamienić z nią słówek tysiąc, a wtedy na środek pokoju władował się piękny, ale niespodziwany mężczyzna, którego tobołek na plecach przewiększył o całe kilkanaście kilogramów (mnie). Stanę u jego głowy i przechylam swoją, bo przypatrując się znalezisku należy przede wszystkim ocenić czym jest i jak mocno się je zna. Rozpromieniam się i pytam: - Ktoś ty? Miło mi cię widzieć
- No z tego co słyszałam, to nie nadaje się tam ani troche - wywracam wciąż oczami i uśmiecham się do Beni, no to świetnie, że ma w brzuchu młodego człowieka, odrazu się odsuwam od Linety i kucam przy Beni, by ją zagadać. - Ale nie przejmuj się, słyszałam, że jak tak dzieciaki w brzuchu szaleją, to na pewno będą wielkimi herosami. Myślałam już nad imieniem i obczaj imie POLUX podobno dziadek jednego z tych twoich - macham lekceważąco ręką na arystokratkę Greengrass - Bo no nieważne, że miałby przesrane, ale ja bym go przynajmniej zapamiętała, ej Lyra, jak tam żyjesz - wstaję od Beni i Linety i idę do Lyry, która się z Barrym najpewniej prozumiewa, nie wiem czy udało mi się ją odciągnąć od Barrego, ale jeżeli tak, to tylko dlatego, że pwiedziałam mu "daj jej się bawić Barry" i nalewam jej tego laudanum od Judith mojej kochanej, no właśnie, jak się ona bawi? Chciałam zamienić z nią słówek tysiąc, a wtedy na środek pokoju władował się piękny, ale niespodziwany mężczyzna, którego tobołek na plecach przewiększył o całe kilkanaście kilogramów (mnie). Stanę u jego głowy i przechylam swoją, bo przypatrując się znalezisku należy przede wszystkim ocenić czym jest i jak mocno się je zna. Rozpromieniam się i pytam: - Ktoś ty? Miło mi cię widzieć
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Świat mi się lekko zakołysał przy tych gwiazdach co mi się jawiły przed oczami. Dopiero po krótkiej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to jest element wystroju pomieszczenia. Całkiem zmyślnego, jak na mój gust, lecz nie skupiałem się na nim za bardzo gdyż przed oczami pojawiła mi się blondynka. Oślepiła mnie swym uśmiechem. Kompletnie zbiło mnie to z tropu. W końcu przed chwilą władowałem się jej do mieszkania i spłodziłem za sobą spore pobojowisko, a ta jednak się do mnie uśmiechała, witała...
- Rozbitek. - Rzuciłem pół żartem, pół przekąsem bo akrobacje które przeżyłem mogłem uznać za co najmniej piekielne. I tak, zmrużyłem nieco podejrzliwie ślepia, gdy wyciągałem ku niej dłoń. Nie mogłem tego ni zrobić. Tak samo jak nie mogłem się nie wzdrygnąć, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że wciąż trzymam tego feralnego nietoperza w łapie. Rzuciłem nim gdzieś na oślep, wstrzymując oddech i niczym rak odpełzłem do tyłu, przyklejając się w lekkiej panice do ściany. Uważnie obserwując gdzie bądź na kim wylądował stwór. Miałem nadzieje, że jak najdalej ode mnie...
- Rozbitek. - Rzuciłem pół żartem, pół przekąsem bo akrobacje które przeżyłem mogłem uznać za co najmniej piekielne. I tak, zmrużyłem nieco podejrzliwie ślepia, gdy wyciągałem ku niej dłoń. Nie mogłem tego ni zrobić. Tak samo jak nie mogłem się nie wzdrygnąć, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że wciąż trzymam tego feralnego nietoperza w łapie. Rzuciłem nim gdzieś na oślep, wstrzymując oddech i niczym rak odpełzłem do tyłu, przyklejając się w lekkiej panice do ściany. Uważnie obserwując gdzie bądź na kim wylądował stwór. Miałem nadzieje, że jak najdalej ode mnie...
Gość
Gość
Od felix felicis do witamin raczej daleko, przemknęło mi przez myśl, gdy w duchu na jednym tchu wypowiadałam całą recepturę eliksiru - cóż mi jednak po tym, że magiczny świat znałam w teorii doskonale (całe moje życie poświęcone było analizowaniu go, rozkładaniu na cząstki, wdrążaniu się w czarodziejki półświatek; czytałam podręczniki i książki siostry zachłannie, łapczywie pożerając wiedzę), skoro w moich żyłach płynęła tylko mugolska krew? Byłabym czarownicą półkrwi, ale świat zadrwił ze mnie, budząc niemą dotąd nienawiść buchającą na samym dnie pustego serca.
Zbędne słowa zdusiłam kompletnie nieszczerym uśmiechem, ale naśladowanym tak udolnie, że żaden z (nietrzeźwych) gości nie byłby w stanie odczytać z moich oczu prawdziwych intencji. I złości buchającej w sercu, gdy omiatałam wzrokiem pomieszczenie, brutalnie zdając sobie sprawę, że wszyscy wkoło obdarzeni są darem magii - nawet ci obłąkańce, naiwni prostacy i kompletni ignoranci.
- Polux? - powtarzam po Polly, patrząc na nią z pobłażaniem. - Nie skrzywdzę tak swojego dziecka - zaśmiałam się głucho, znów mocząc usta w alkoholu - zupełnie jakbym wciąż wierzyła, że ten odgoni wszystkie troski i zmartwienia. Zanim jednak zdążyłam wysnuć propozycje imion dla mojego syna, jasnowłosa dziewczyna z gracją sarny odskoczyła w kierunku piegowatej nastolatki. Mimowolnie obdarzyłam ją nieprzychylnym spojrzeniem, po czym odwróciłam się w kierunku Linette; teraz też nie dane mi było nawet otworzyć ust, bo rozległ się łomot, stuki, szurania i cała feeria niezidentyfikowanych dźwięków. Odwróciłam szybko głowę w stronę ich źródła, ale był to błąd. Ledwie dostrzegłam nieznajomego leżącego w stanie półprzytomnym na posadzce, gdy zauważyłam, jak rzuca NIETOPERZEM prosto w moją stronę; uchyliłam się w ostatniej chwili, wpadając na stół i stojącą obok Linette; ciemny jak noc stwór zdawał się odlecieć gdzieś wgłąb pokoju, być może w celu zaatakowania kogoś innego, lecz mnie to już nie obchodziło.
- CZY TY POSTRADAŁEŚ ZMYSŁY? - wrzasnęłam z całą swoją złością w kierunku przybysza przyklejonego teraz do ściany.
Zbędne słowa zdusiłam kompletnie nieszczerym uśmiechem, ale naśladowanym tak udolnie, że żaden z (nietrzeźwych) gości nie byłby w stanie odczytać z moich oczu prawdziwych intencji. I złości buchającej w sercu, gdy omiatałam wzrokiem pomieszczenie, brutalnie zdając sobie sprawę, że wszyscy wkoło obdarzeni są darem magii - nawet ci obłąkańce, naiwni prostacy i kompletni ignoranci.
- Polux? - powtarzam po Polly, patrząc na nią z pobłażaniem. - Nie skrzywdzę tak swojego dziecka - zaśmiałam się głucho, znów mocząc usta w alkoholu - zupełnie jakbym wciąż wierzyła, że ten odgoni wszystkie troski i zmartwienia. Zanim jednak zdążyłam wysnuć propozycje imion dla mojego syna, jasnowłosa dziewczyna z gracją sarny odskoczyła w kierunku piegowatej nastolatki. Mimowolnie obdarzyłam ją nieprzychylnym spojrzeniem, po czym odwróciłam się w kierunku Linette; teraz też nie dane mi było nawet otworzyć ust, bo rozległ się łomot, stuki, szurania i cała feeria niezidentyfikowanych dźwięków. Odwróciłam szybko głowę w stronę ich źródła, ale był to błąd. Ledwie dostrzegłam nieznajomego leżącego w stanie półprzytomnym na posadzce, gdy zauważyłam, jak rzuca NIETOPERZEM prosto w moją stronę; uchyliłam się w ostatniej chwili, wpadając na stół i stojącą obok Linette; ciemny jak noc stwór zdawał się odlecieć gdzieś wgłąb pokoju, być może w celu zaatakowania kogoś innego, lecz mnie to już nie obchodziło.
- CZY TY POSTRADAŁEŚ ZMYSŁY? - wrzasnęłam z całą swoją złością w kierunku przybysza przyklejonego teraz do ściany.
Gość
Gość
Lyra pozwoliła, żeby Polly pociągnęła ją wgłąb mieszkania.
- To mój brat. Nie mówił, że też ma zamiar cię odwiedzić, inaczej przyszlibyśmy razem – potwierdziła, zerkając przez ramię na Barry’ego, wciąż bardzo zdziwiona jego obecnością tutaj, w końcu ani słowem jej o tym nie wspomniał. Aż zaczęła się zastanawiać, skąd znał Polly, ale o to zapyta później, gdy będzie okazja.
Spróbowała papierosa, krztusząc się gryzącym dymem o gorzkim, nieprzyjemnym posmaku. W zasadzie to nawet nie wiedziała, co to dokładnie jest, już traciła rachubę w specyficznych zwyczajach Polly.
Oddała papierosa, widząc w międzyczasie obserwującą ją ukradkiem chudą, ciemnowłosą dziewczynę. Usiadła gdzieś w pobliżu brata, przesuwając wzrokiem po twarzach zebranych, zastanawiając się, czy zna kogokolwiek z nich przynajmniej z widzenia. Poza Judith i Barrym chyba nikogo. Starała się jednak ukryć swoją nieśmiałość i sprawiać wrażenie, że dobrze się bawiła.
- Wszystko w porządku. Sprzedałam dzisiaj dwa obrazy, to był dobry dzień – pochwaliła się, zagadana przez Polly, która tak krążyła po salonie od jednej grupki swoich znajomych do drugiej. Przyjęła od niej kieliszek przejrzystego płynu i wysączyła łyk, czując zupełnie nowy, nieznany sobie smak. Ale w końcu w życiu trzeba próbować różnych rzeczy, prawda? Po chwili zaczęła już odczuwać lekkie, przyjemne rozluźnienie. – Całkiem niezłe! – Wysączyła kolejny łyczek, a na jej bladej, nakrapianej buzi pojawił się szerszy uśmiech.
Jednak chwilę później usłyszała hałas, a po chwili do mieszkania już zatłoczonego przez grupkę czarodziejów dosłownie wpadł mężczyzna na miotle, robiąc niezłe zamieszanie i ostatecznie lądując na podłodze. Odruchowo podskoczyła, prawie upuszczając niemal już pusty kieliszek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że widziała go kilka razy na Pokątnej, a nawet rozmawiali ze sobą, gdy siedziała z obrazami. I że na jego twarzy znajdował się najprawdziwszy nietoperz, którego ten cisnął w kierunku dziewczyny, którą zauważyła nieco wcześniej. Ta zrobiła unik i wrzasnęła coś w jego kierunku, a stworzenie zaczęło latać po mieszkaniu nad głowami zebranych. Lyra w ostatniej chwili się uchyliła, a potem podeszła do przybysza.
- Józef? – zapytała, kalecząc nieco wymowę jego imienia. Czyżby i on był znajomym Polly, który chciał zrobić wielkie wejście z tym wpadnięciem przez okno i nietoperzem, czy może to po prostu dziwaczny przypadek? – Zrobiłeś niezłe wejście. Ale fajnie cię znowu widzieć!
Zaśmiała się cicho, znowu robiąc unik przed nietoperzem.
- To mój brat. Nie mówił, że też ma zamiar cię odwiedzić, inaczej przyszlibyśmy razem – potwierdziła, zerkając przez ramię na Barry’ego, wciąż bardzo zdziwiona jego obecnością tutaj, w końcu ani słowem jej o tym nie wspomniał. Aż zaczęła się zastanawiać, skąd znał Polly, ale o to zapyta później, gdy będzie okazja.
Spróbowała papierosa, krztusząc się gryzącym dymem o gorzkim, nieprzyjemnym posmaku. W zasadzie to nawet nie wiedziała, co to dokładnie jest, już traciła rachubę w specyficznych zwyczajach Polly.
Oddała papierosa, widząc w międzyczasie obserwującą ją ukradkiem chudą, ciemnowłosą dziewczynę. Usiadła gdzieś w pobliżu brata, przesuwając wzrokiem po twarzach zebranych, zastanawiając się, czy zna kogokolwiek z nich przynajmniej z widzenia. Poza Judith i Barrym chyba nikogo. Starała się jednak ukryć swoją nieśmiałość i sprawiać wrażenie, że dobrze się bawiła.
- Wszystko w porządku. Sprzedałam dzisiaj dwa obrazy, to był dobry dzień – pochwaliła się, zagadana przez Polly, która tak krążyła po salonie od jednej grupki swoich znajomych do drugiej. Przyjęła od niej kieliszek przejrzystego płynu i wysączyła łyk, czując zupełnie nowy, nieznany sobie smak. Ale w końcu w życiu trzeba próbować różnych rzeczy, prawda? Po chwili zaczęła już odczuwać lekkie, przyjemne rozluźnienie. – Całkiem niezłe! – Wysączyła kolejny łyczek, a na jej bladej, nakrapianej buzi pojawił się szerszy uśmiech.
Jednak chwilę później usłyszała hałas, a po chwili do mieszkania już zatłoczonego przez grupkę czarodziejów dosłownie wpadł mężczyzna na miotle, robiąc niezłe zamieszanie i ostatecznie lądując na podłodze. Odruchowo podskoczyła, prawie upuszczając niemal już pusty kieliszek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że widziała go kilka razy na Pokątnej, a nawet rozmawiali ze sobą, gdy siedziała z obrazami. I że na jego twarzy znajdował się najprawdziwszy nietoperz, którego ten cisnął w kierunku dziewczyny, którą zauważyła nieco wcześniej. Ta zrobiła unik i wrzasnęła coś w jego kierunku, a stworzenie zaczęło latać po mieszkaniu nad głowami zebranych. Lyra w ostatniej chwili się uchyliła, a potem podeszła do przybysza.
- Józef? – zapytała, kalecząc nieco wymowę jego imienia. Czyżby i on był znajomym Polly, który chciał zrobić wielkie wejście z tym wpadnięciem przez okno i nietoperzem, czy może to po prostu dziwaczny przypadek? – Zrobiłeś niezłe wejście. Ale fajnie cię znowu widzieć!
Zaśmiała się cicho, znowu robiąc unik przed nietoperzem.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Wow, to jest za co pić. Judith się już przyssała do tego alko, ale jest serio śmieszny i polubiłam go. Ej Judith, gdzie to kupiłaś, kochana? - zastanawiam się, może powie mi także jak się nazywa. Wytatuuję sobie to L A U D A N U M na plecach, będę pierwszą bimbo na dzielni. - Które sprzedałaś? Ten z dużą ilością czerwonego? O, Lineta się zna na obrazach, prawda Lineta? - krzyczę do Linety, która siedzi z Benią, do której się lekko uśmiecham, bo widzę, że jakaś jest smutna dzisiaj. Może już chce jej się wymiotować? Później jej spytam. Bo teraz przecież rach-ciach! leży koleś, koleś wyciąga dłoń. A ja wyciągam moją dłoń do okrągłej przystojnej twarzy, której krańcami zaznaczone są loki sprężyste. Pewnie są miękkie w dotyku. Pewnie pachną, nie wiem, nie sprawdziłam, bo nietoperz, który na początku wydał mi się jedynie czarną dłonią (mieć przyjaciela przystojnego, który cierpi na czernicę dłoni, marzenie), już leci w stronę ciężarnej i wołam - Onie, tylko nie w ciężarną! - ale już nietoperz poleciał, a ja patrzę z wyrzutem na Rozbitka - Panie Rozbitek, to moja ciężarna przyjaciółka! - i przeskakuję w róg pokoju w którym powinien być nietoperz. Nie boję się go wziąć w łapkę, ale najpierw pochylam się i długo patrzę w zwierzątko, by wspierając się na brudnej głowie żula (kazałam mu się umyć przed dzisiejszą imprezą, ale włosów nie chciał myć), przeskoczyłam do pokoju i wypuściłam psa i pokazuję mu gdzie ma niuchać, żeby znaleźć nietoperka. - Zjedz to kochany - pokazuję mu i nie baczę na smutne pieskowe oczka, tylko mu mówię, żeby zjadł. Właściwie już wiszę na pieskim kakrku, bo ciężko mi się trzyma pion w takich ekstremalnych sytuacjach. A jak było trudno jak później odwracam głowę i staram się dojrzeć Rozbitka, a ten już rwie Lyrę. - Jesteś żulem? - pytam, bo widzę jego pakunek i jestem niedowiarkiem. - Bo wiesz, to są moje urodziny i każdy żul nawet mi przyniósł prezent, co dla mnie masz?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Nie wiem, co się dzieje i nic nie ogarniam. Właściwie jak się zrobił taki ambaras to poszłam w kont z butelką jakieś alkoholu i sobie popijam, a jak Polka do mnie coś mówi o obrazach to macham jej ręką, że jestem tutaj i gdzie ona patrzy. Pewnie ma jakieś zwidy po tym eliksirze szczęścia. Jak mam być szczera to na mnie chyba już przestało działać - to szczęście. Ale chyba mi weszła jakaś faza po nim. Wszystko jest takie intensywniejsze i chociaż nie jestem szczęśliwa to mi się tańczyć chce. A Venus mi tyle razy mówiła, że damy się nie kompromitują po alkoholu, więc tylko trzymam te nóżki razem, patrząc z powagą na Polly.
- Tak, znam się - odpowiadam z powagą, chociaż właściwie widzę dwie Polki albo kto wie, może nawet mówię do ściany. - Franz mnie nauczył - wspominam swojego dawnego przyjaciela aż łezka mi w oku się zakręciła. - To jest Joseuf, Polly - czy jakoś tak brzmi jego imię. Trochę mam z nim problem na trzeźwo, a próbuję być damom (ale nie taką z serii bawimy się jak damy jak nie damy to się nie bawimy, bo taką to jest Venus, co znajduje się teraz w zakonie. - On też chodził do Hogwartu. - Jakbyście byli w Hufflepuffie i by was się wszyscy śmiali, że wylądowaliście w domu oferm to też byście wszystko wiedzieli, prócz tych rzeczy w książkach, bo od tego to byli Krukoni.
Nalewam sobie ten trunek do szklanki, bo mi się przypomina, że w końcu jestem damą i nieładnie pić tak z butelki. Venus też mi coś mówiła, żeby nie mieszać alkoholi, ale tego to już też niezbyt pamiętam.
- Tak, znam się - odpowiadam z powagą, chociaż właściwie widzę dwie Polki albo kto wie, może nawet mówię do ściany. - Franz mnie nauczył - wspominam swojego dawnego przyjaciela aż łezka mi w oku się zakręciła. - To jest Joseuf, Polly - czy jakoś tak brzmi jego imię. Trochę mam z nim problem na trzeźwo, a próbuję być damom (ale nie taką z serii bawimy się jak damy jak nie damy to się nie bawimy, bo taką to jest Venus, co znajduje się teraz w zakonie. - On też chodził do Hogwartu. - Jakbyście byli w Hufflepuffie i by was się wszyscy śmiali, że wylądowaliście w domu oferm to też byście wszystko wiedzieli, prócz tych rzeczy w książkach, bo od tego to byli Krukoni.
Nalewam sobie ten trunek do szklanki, bo mi się przypomina, że w końcu jestem damą i nieładnie pić tak z butelki. Venus też mi coś mówiła, żeby nie mieszać alkoholi, ale tego to już też niezbyt pamiętam.
Będąc przyklejonym do ściany uważnie obserwowałem pokraczny lot odrzuconego przez siebie nietoperza. Im był dalej tym większy odczuwałem spokój, a moje serce na nowo zaczęło pompować krew. Co prawda włos na karku mi się zjeżył na myśl, że ON tu gdzieś jest, lecz głos pretensji przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Wybacz...- Mruknąłem, unosząc ręce w poddańczym geście. Rozumiałem wszak oburzenie, które zrodziłem. Sam pewnie zareagowałbym na miejscu dziewczyny nie inaczej, o ile pierwej bym nie zemdlał, do czego zresztą mi się nie śpieszyło. Nie przy tak licznej publiczności która co najmniej zaczęła mnie osaczać, podobnie jak seria informacji przeszywająca mój mózg na wskroś z których wynikało, że władowałem się w środek imprezy urodzinowej, zaś z solenizantki wyjątkowo...troskliwy gospodarz? Wszak martwić się o zdrowie swej ciężarnej przyjaciółki, w łapce której alkohol zakołysał się ochoczo jakby chcąc podkreślić wagę tego postulatu...Chwalebnie.
- Josh może być. - Zapewniłem dziewczę oraz resztę zgromadzonych. Co prawda byłem przywiązany do swojego imienia i bawiło mnie wysłuchiwanie propozycji anglików co do jego wymowy, lecz nie byłem psychopatycznym sadystą, jak ten nienormalny nietoperz którym miotało po ścianach jak epileptykiem po parkiecie w rytm disco. Na salę na szczęście przybył wybawiciel mający na wyposażeniu cztery łapy i szczękę pełną zębów. Omiotłem go wymownym spojrzeniem, słysząc, jak właścicielka nakazuje mu pożarcie latającego szczura. Nich chociaż on wie, że zyskał w mych oczach szacunek i dozgonną wdzięczność.
- Lyro...- Wydusiłem z siebie, widząc w końcu znajomą twarz, której chwilę wcześniej głos wyłapałem. Nie powiem, byłem zaskoczony. Teraz dopiero jednak, gdy świat stał się na nowo bezpieczny, podniosłem się z podłogi i zacząłem się otrzepywać z resztek...czegoś. - Wejścia z przytupem to moja specjalność. W końcu pierwsze wrażenie robi się tylko raz. - Zażartowałem, czując jak moja usta wyginają się w szczery uśmiech. Przynajmniej dopóki na nowo nie ogarnęła mnie sroga konsternacja.
- Żulem? Niestety nim nie jestem. Wybacz. Ale teoretycznie, a właściwie praktycznie, na chwilę obecną to jestem bezdomnym, jeśli cie to pocieszy. - Nie wiem czemu, to powiedziałem. Jakoś miałem dziwne przeczucie, że może czuć się zawiedziona faktem, że żulem nie jestem. Miałem jednak wiarę, że moja bezdomność podniesie ją trochę na duchu.
- Może być? Jak zrobisz tak o, to...- Otrzepałem kieszenie i w jednej z nich znalazłem zapalniczkę Zippo. Zdawałem sobie w końcu sprawę, że prawdopodobni wylądowałem wśród czarodziejów. Liczyłem więc na to, że zwykła, mugolska zapalarka okaże się być dla solenizantki zmyślnym wynalazkiem. W końcu jaki czarodziej sięga po takie ustrojstwo lub ma z nim do czynienia, gdy wystarczy użyć różdżki? Przesunąłem kciukiem, poleciała iskra, a niedługo potem pojawił się płomień. Zapalniczka była srebrna i miała wygrawerowanego husarza.
- Wybacz...- Mruknąłem, unosząc ręce w poddańczym geście. Rozumiałem wszak oburzenie, które zrodziłem. Sam pewnie zareagowałbym na miejscu dziewczyny nie inaczej, o ile pierwej bym nie zemdlał, do czego zresztą mi się nie śpieszyło. Nie przy tak licznej publiczności która co najmniej zaczęła mnie osaczać, podobnie jak seria informacji przeszywająca mój mózg na wskroś z których wynikało, że władowałem się w środek imprezy urodzinowej, zaś z solenizantki wyjątkowo...troskliwy gospodarz? Wszak martwić się o zdrowie swej ciężarnej przyjaciółki, w łapce której alkohol zakołysał się ochoczo jakby chcąc podkreślić wagę tego postulatu...Chwalebnie.
- Josh może być. - Zapewniłem dziewczę oraz resztę zgromadzonych. Co prawda byłem przywiązany do swojego imienia i bawiło mnie wysłuchiwanie propozycji anglików co do jego wymowy, lecz nie byłem psychopatycznym sadystą, jak ten nienormalny nietoperz którym miotało po ścianach jak epileptykiem po parkiecie w rytm disco. Na salę na szczęście przybył wybawiciel mający na wyposażeniu cztery łapy i szczękę pełną zębów. Omiotłem go wymownym spojrzeniem, słysząc, jak właścicielka nakazuje mu pożarcie latającego szczura. Nich chociaż on wie, że zyskał w mych oczach szacunek i dozgonną wdzięczność.
- Lyro...- Wydusiłem z siebie, widząc w końcu znajomą twarz, której chwilę wcześniej głos wyłapałem. Nie powiem, byłem zaskoczony. Teraz dopiero jednak, gdy świat stał się na nowo bezpieczny, podniosłem się z podłogi i zacząłem się otrzepywać z resztek...czegoś. - Wejścia z przytupem to moja specjalność. W końcu pierwsze wrażenie robi się tylko raz. - Zażartowałem, czując jak moja usta wyginają się w szczery uśmiech. Przynajmniej dopóki na nowo nie ogarnęła mnie sroga konsternacja.
- Żulem? Niestety nim nie jestem. Wybacz. Ale teoretycznie, a właściwie praktycznie, na chwilę obecną to jestem bezdomnym, jeśli cie to pocieszy. - Nie wiem czemu, to powiedziałem. Jakoś miałem dziwne przeczucie, że może czuć się zawiedziona faktem, że żulem nie jestem. Miałem jednak wiarę, że moja bezdomność podniesie ją trochę na duchu.
- Może być? Jak zrobisz tak o, to...- Otrzepałem kieszenie i w jednej z nich znalazłem zapalniczkę Zippo. Zdawałem sobie w końcu sprawę, że prawdopodobni wylądowałem wśród czarodziejów. Liczyłem więc na to, że zwykła, mugolska zapalarka okaże się być dla solenizantki zmyślnym wynalazkiem. W końcu jaki czarodziej sięga po takie ustrojstwo lub ma z nim do czynienia, gdy wystarczy użyć różdżki? Przesunąłem kciukiem, poleciała iskra, a niedługo potem pojawił się płomień. Zapalniczka była srebrna i miała wygrawerowanego husarza.
Gość
Gość
Mimochodem fuknęłam, piorunując przybysza spojrzeniem pełnym strzelających błyskawic, pewna, że gdyby wzrok mógł zabijać, to niejaki Józef już dawno leżałby martwy. Wyprostowałam się, odrzucając włosy na plecy i wyrównując luźną bluzkę, która wykrzywiła się na moich ramionach. Zaraz przywołałam na twarz kamienny grymas wyrażający równo nic, zrywając ze stołu którąś z butelek i przelewając jej zawartość do największej szklanki, jaką mogłam znaleźć w pobliżu. Wiedziałam już, że nie przetrwam tego na trzeźwo, więc wlałam alkohol do ust (był dziwnie słodki, a od jego bąbelków od razu zakręciło mi się w głowie - przyjęłam to z ulgą, biorąc kolejny i kolejny łyk); odjęłam chłodne naczynie od warg, omiotłam wzrokiem spojrzenie raz jeszcze i czekałam, aż upojenie uderzy mnie, strąci z nóg i pozwoli zapomnieć o tym, w jak żałosną sytuację zgodziłam się wplątać.
- Linette - rzuciłam nagle w stronę jasnowłosej, ze zmarszczonym ze skupienia czołem upewniając się, czy ta zaraz nie zwymiotuje na moje buty. - Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz, jakbyś się miała zaraz, no, wiesz... - Nie chcąc dokończyć, wzruszyłam tylko znacząco ramionami, wciąż przyglądając jej się uważnie. Na wszelki wypadek wykonałam krok w tył, pociągając kolejny łyk niezidentyfikowanego alkoholu; w tym samym momencie poczułam, jak coś zatrząsnęło światem, więc zachwiałam się i prawie potknęłam, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Zamknęłam oczy, otworzyłam je sekundę później i pokój Polly znów przestał się ruszać.
- Mocne to - powiedziałam bardziej do siebie niż kogokolwiek innego i wzięłam następny, ogromny łyk. Porwałam kolejną butelkę, nie zważając na fakt, że na dnie szklanki wciąż pozostała resztka poprzedniego trunku, i wlałam nowy alkohol, zamierzając dziś wymieszać i przetestować absolutnie wszystko.
- Linette - rzuciłam nagle w stronę jasnowłosej, ze zmarszczonym ze skupienia czołem upewniając się, czy ta zaraz nie zwymiotuje na moje buty. - Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz, jakbyś się miała zaraz, no, wiesz... - Nie chcąc dokończyć, wzruszyłam tylko znacząco ramionami, wciąż przyglądając jej się uważnie. Na wszelki wypadek wykonałam krok w tył, pociągając kolejny łyk niezidentyfikowanego alkoholu; w tym samym momencie poczułam, jak coś zatrząsnęło światem, więc zachwiałam się i prawie potknęłam, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Zamknęłam oczy, otworzyłam je sekundę później i pokój Polly znów przestał się ruszać.
- Mocne to - powiedziałam bardziej do siebie niż kogokolwiek innego i wzięłam następny, ogromny łyk. Porwałam kolejną butelkę, nie zważając na fakt, że na dnie szklanki wciąż pozostała resztka poprzedniego trunku, i wlałam nowy alkohol, zamierzając dziś wymieszać i przetestować absolutnie wszystko.
Gość
Gość
Patrzę na moją drogą przyjaciółkę, która teraz wygląda trochę inaczej. Nie wiem czy ktoś mi dolał coś do trunku czy może ten eliksir szczęścia był tak naprawdę jakimś dziwnym specyfikiem. Na razie nie potrafię stwierdzić, co mi tak właściwie jest, ale mam ochotę przemyć twarz wodą. Wzdycham sobie więc ciężko i otwieram swe usteczka, dzierżąc wciąż w dłoni kubek z trunkiem.
- Och nie, wszystko w porządku – zapewniam gorliwie, wstając z krzesła. - Przepraszam na chwilę. Muszę się odświeżyć – mówiąc to miałam na myśli, że muszę iść pójść do toalety i NAPRAWDĘ chcę tam iść. Nie moja wina, że w tych wszystkich kolorach się pogubiłam i przez przypadek raz weszłam do sypialni. Później obróciłam się dwa razy wokół własnej osi (wciąż dzielnie trzymając kubeczek z trunkiem) straciłam zupełnie orientację w terenie i złapałam za pierwszą lepszą klamkę od drzwi. Przed sobą mam trochę schodów, ale nic sobie z tego nie robiąc (może Polly zagarnęła dwa piętra w kamienicy) schodzę na dół aż wychodzę przed budynek i szukam tej toalety dalej.
/zt
- Och nie, wszystko w porządku – zapewniam gorliwie, wstając z krzesła. - Przepraszam na chwilę. Muszę się odświeżyć – mówiąc to miałam na myśli, że muszę iść pójść do toalety i NAPRAWDĘ chcę tam iść. Nie moja wina, że w tych wszystkich kolorach się pogubiłam i przez przypadek raz weszłam do sypialni. Później obróciłam się dwa razy wokół własnej osi (wciąż dzielnie trzymając kubeczek z trunkiem) straciłam zupełnie orientację w terenie i złapałam za pierwszą lepszą klamkę od drzwi. Przed sobą mam trochę schodów, ale nic sobie z tego nie robiąc (może Polly zagarnęła dwa piętra w kamienicy) schodzę na dół aż wychodzę przed budynek i szukam tej toalety dalej.
/zt
- co cie franz nauczył, jaki franz - nie nadążam, bo tu Judith, tu znów Lyra, tu Joseph a tam w kącie Barry. Świta mi coś, że franz to był ten cały półprzeźroczysty, którego wymiennie myliłam z moim skacowanym odbiciem w lustrze w domu u Linetki. Nie lubiłam franz, bo on był niemiły i mówił, że jestem podludziem. Niczym najprawdziwszy arystokrata! Nie znoszę ich.
Opieram się o ścianę i widzę jak moja psinka pałaszuje nietoperka. Cudowny widok. Chociaż nie, czekaj, nie. Przecież znam jedną osóbkę, która się zamienia w nietoperze. Kiedy widzę jak mój pies pochłania go, zechciało mi się nawet nieco wymiotować, ale powstrzymałam się i odwróciłam by stanąć twarzą do twarzy z Josefem.
- Ech, bezodmnym - seplenię i kładę mu rękę na ramieniu - Jak się Billy zgodzi, to możesz spać w salonie, podoba ci się tu? - rozkładam dłonie, by obejrzał salon. W sumie to nie widzi go w prawdziwej okazałości, bowiem jest tu już za dużo brokatowego powietrza i ludzi wszelakiej maści meneli (mamy tu ambasadorów każdego dystryktu Londynu), psa co je nietoperza, białe stoły i zielone papierosy. Wzdycham i przyjmuję zapalniczkę. Obracam ją w palcach, jakby była największym skarbem, wszak nim jest. Znam się na mugolach, no lol, a myślisz że ten łysol w kuchni to jest magik? Może ma tak zjarany łeb, że mu się tak wydaje, ale nie zauważyłam, by wyjował różdżkę, chociaż co ja tam wiem, nie jestem jak Venus o luźnych kolanach. - Wow, one są drogie, na prawdę chcesz mi ją podarować? Bądź moim najlepszym przyjacielem Jozefie! - zarzucam mu ramiona wokół szyi i cmokam go w policzek. - Benia, patrz co mam! - pokazuję jej przez pokój, bo ona też nie wie najpewniej co to jest zaplaniczka (czy ja wiem, że Benia ma siostrę bliźniaczkę, pewnie nie wiem, no okej, ale na pewno wiem, że ma rodziców takich niezbyt magicznych). Tak czy siak oferuję gościowi hasz/wino/piwo/wódę/papierochy i patrzy to na Józefa, to na Lyrę. - A wy skąd się znacie? Pewnie z ulicy, skoro jesteś taki bezdomny? Benia, wyobrażasz sobie, być bezdomnym? Mogłabyś wtedy i tak u mnie mieszkać, ale nie mówcie tego wszystkim innym menelom, bo mnie Bili zbije że robie komune - mówię im teatralnym szeptem i piję jakiegoś fu drina.
Opieram się o ścianę i widzę jak moja psinka pałaszuje nietoperka. Cudowny widok. Chociaż nie, czekaj, nie. Przecież znam jedną osóbkę, która się zamienia w nietoperze. Kiedy widzę jak mój pies pochłania go, zechciało mi się nawet nieco wymiotować, ale powstrzymałam się i odwróciłam by stanąć twarzą do twarzy z Josefem.
- Ech, bezodmnym - seplenię i kładę mu rękę na ramieniu - Jak się Billy zgodzi, to możesz spać w salonie, podoba ci się tu? - rozkładam dłonie, by obejrzał salon. W sumie to nie widzi go w prawdziwej okazałości, bowiem jest tu już za dużo brokatowego powietrza i ludzi wszelakiej maści meneli (mamy tu ambasadorów każdego dystryktu Londynu), psa co je nietoperza, białe stoły i zielone papierosy. Wzdycham i przyjmuję zapalniczkę. Obracam ją w palcach, jakby była największym skarbem, wszak nim jest. Znam się na mugolach, no lol, a myślisz że ten łysol w kuchni to jest magik? Może ma tak zjarany łeb, że mu się tak wydaje, ale nie zauważyłam, by wyjował różdżkę, chociaż co ja tam wiem, nie jestem jak Venus o luźnych kolanach. - Wow, one są drogie, na prawdę chcesz mi ją podarować? Bądź moim najlepszym przyjacielem Jozefie! - zarzucam mu ramiona wokół szyi i cmokam go w policzek. - Benia, patrz co mam! - pokazuję jej przez pokój, bo ona też nie wie najpewniej co to jest zaplaniczka (czy ja wiem, że Benia ma siostrę bliźniaczkę, pewnie nie wiem, no okej, ale na pewno wiem, że ma rodziców takich niezbyt magicznych). Tak czy siak oferuję gościowi hasz/wino/piwo/wódę/papierochy i patrzy to na Józefa, to na Lyrę. - A wy skąd się znacie? Pewnie z ulicy, skoro jesteś taki bezdomny? Benia, wyobrażasz sobie, być bezdomnym? Mogłabyś wtedy i tak u mnie mieszkać, ale nie mówcie tego wszystkim innym menelom, bo mnie Bili zbije że robie komune - mówię im teatralnym szeptem i piję jakiegoś fu drina.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
/przepraszam że dopiero teraz, ale mam nadzieję, że Garrett wyjaśnił dlaczego :<
Nie potrafię wejść w klimat poprzednich wypowiedzi, więc postaram się coś składnie napisać. Barry prychnął słysząc oskarżenia płynące z ust Polki, ale już nic nie powiedział. Nie czuł się winny, że nie powiedział jej o tym, skoro sama złożyła zamówienie na coś, co jest gorsze o jedną klasę. Ale zamierzał wszystko pokazać, tylko w odpowiednim czasie... A pro po czasu, on nagle został totalnie zniszczony, bo zjawiła się Lyra. A ona skąd się tu zjawiła? Chyba miała zostać w domu, prawda? Z resztą, nie ważne jaka byłaby wymówka, Barry wolałby nie widzieć tutaj siostry. A tak to spojrzał na nią zaskoczony i upił trochę swego drinka. No to będzie miał trochę przechlapane. Zerknął na wszystkich, po czym skierował się do baru, gdzie trochę tam pozostał. Ludzie rozmawiali sobie, a Barry spokojnie sączył swojego drinka myśląc nad tym, co teraz może zrobić. Zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyny mogą wszystko wygadać jej siostrze, a szczególnie Polka, która ma niewyparzony język. Na chwilę zerknął na pozostałych, gdy Józef zaczął rozrabiać, lecz to co tam się działo - nie zainteresowało młodego Weasley'a. Dopił swego drinka do końca, po czym zrobił sobie nowego, tylko dorzucił co nieco. Wyjął z kieszeni marynarki mały woreczek, po czym niewidocznie wziął trochę proszku i sypnął sobie do drinka. Woreczek szczelnie zamknął i schował na jego wcześniejsze miejsce, a on wymieszał swego drinka i wrócił do towarzystwa upijając przy tym łyka. Słysząc o tym, że Józef zna się z jej siostrą, skierował swój wzrok na Lyrę, a potem zlustrował Józefa. Co prawda, Barry uśmiechał się, ale nic nie mówił. Był ciekaw, co usłyszy teraz.
Nie potrafię wejść w klimat poprzednich wypowiedzi, więc postaram się coś składnie napisać. Barry prychnął słysząc oskarżenia płynące z ust Polki, ale już nic nie powiedział. Nie czuł się winny, że nie powiedział jej o tym, skoro sama złożyła zamówienie na coś, co jest gorsze o jedną klasę. Ale zamierzał wszystko pokazać, tylko w odpowiednim czasie... A pro po czasu, on nagle został totalnie zniszczony, bo zjawiła się Lyra. A ona skąd się tu zjawiła? Chyba miała zostać w domu, prawda? Z resztą, nie ważne jaka byłaby wymówka, Barry wolałby nie widzieć tutaj siostry. A tak to spojrzał na nią zaskoczony i upił trochę swego drinka. No to będzie miał trochę przechlapane. Zerknął na wszystkich, po czym skierował się do baru, gdzie trochę tam pozostał. Ludzie rozmawiali sobie, a Barry spokojnie sączył swojego drinka myśląc nad tym, co teraz może zrobić. Zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyny mogą wszystko wygadać jej siostrze, a szczególnie Polka, która ma niewyparzony język. Na chwilę zerknął na pozostałych, gdy Józef zaczął rozrabiać, lecz to co tam się działo - nie zainteresowało młodego Weasley'a. Dopił swego drinka do końca, po czym zrobił sobie nowego, tylko dorzucił co nieco. Wyjął z kieszeni marynarki mały woreczek, po czym niewidocznie wziął trochę proszku i sypnął sobie do drinka. Woreczek szczelnie zamknął i schował na jego wcześniejsze miejsce, a on wymieszał swego drinka i wrócił do towarzystwa upijając przy tym łyka. Słysząc o tym, że Józef zna się z jej siostrą, skierował swój wzrok na Lyrę, a potem zlustrował Józefa. Co prawda, Barry uśmiechał się, ale nic nie mówił. Był ciekaw, co usłyszy teraz.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Barry wyglądał na zaskoczonego widokiem Lyry w tym miejscu. Tak samo, jak ona jego. Niemniej jednak, tak się złożyło, że oboje tutaj byli. Z dwojga złego, lepiej, że to Barry. Garrett, jako najstarszy, najbardziej zasadniczy i nadopiekuńczy, niewątpliwie zadbałby o to, by panna Weasley wróciła do domu. A przecież nie była małym dzieckiem, żeby tylko siedzieć w mieszkaniu i odmawiać sobie przyjemności. Najwyżej jakoś będą musieli zataić przed Garrettem, że tu byli. Choć Lyra nie wiedziała, że był jeszcze jeden powód, dla którego Barry wolałby jej tutaj nie widzieć. Później jednak jej starszy braciszek gdzieś się stracił. Dziewczyna została z Polly i Józefem.
Lyra pisnęła cicho, patrząc, jak w pokoju pojawia się pies łapie i nietoperza, po czym zaczyna go jeść. Jak przystało na artystkę, Lyra była wrażliwa na takie widoki, więc odwróciła wzrok, woląc skupić się na Józefie, młodym mężczyźnie z Pokątnej o trudnym do wymówienia zagranicznym imieniu i nazwisku, który właśnie rozmawiał z panną Havisham.
- Ładne – powiedziała z podziwem, patrząc jak Józef podaje Polly niewielki, srebrny przedmiot, z którego końca wysunął się maleńki płomyk. – Co to właściwie jest?
Jej wiedza o mugolach wciąż pozostawała na raczej niskim poziomie, więc nie znała wielu pojęć z ich świata, nie była na bieżąco, bo zamieszkała w Londynie dopiero po ukończeniu Hogwartu. Nie znaczyło to jednak, że nie interesowała się ich światem; uważała, że są bardzo ciekawi. Polly zresztą też wydawała się podekscytowana nietypowym podarunkiem, chociaż Lyra była prawie pewna, że Józef spontanicznie podjął decyzję o oddaniu zapalniczki, skoro już tutaj wpadł.
- Tak... Znamy się z Pokątnej. Czasami ogląda moje obrazy – potwierdziła, przenosząc wzrok na znajomego. – Masz jakieś kłopoty? – spytała po chwili, lustrując wzrokiem jego wygląd i pokaźny pakunek. Zastanawiała się, w co też Józef wpadł, skoro późną porą latał nad miastem na miotle z jakimś tobołem.
Później jednak znowu w pobliżu mignął jej Barry, ściskając w dłoni drinka (nie zauważyła tego momentu, kiedy sobie coś dosypał). Był charakterystyczny przez swoją rudą czuprynę, zresztą wszędzie rozpoznałaby swoich braci, nawet w takim zamieszaniu, jak tutaj. Ciągle ktoś się gdzieś kręcił, coś mówił, wychodził... Momentami sama się gubiła; w końcu jeszcze nie była w takim miejscu, a jej jedynymi „imprezami” w życiu były te, które czasami przydarzały się w wieży Gryffindoru, czy jakieś spotkania rodzinne, ale wiadomo, że te wyglądały zupełnie inaczej.
- To mój znajomy, Józef. Poznaliśmy się na Pokątnej. – wyjaśniła, widząc, jak jej brat obserwuje Józefa; znowu przekręciła dziwacznie jego imię, przez co brzmiało to bardziej jak „Jousef”. – A to jest mój kochany starszy braciszek, Barry! – przedstawiła ich sobie. Chociaż możliwe, że już się znali wcześniej, chyba byli w podobnym wieku...
- Dzisiejszego wieczora ciągle spotykają mnie zaskoczenia – stwierdziła nagle, bawiąc się pojedynczym kosmykiem włosów; jego kolor nagle zmienił się na fioletowy.
Lyra pisnęła cicho, patrząc, jak w pokoju pojawia się pies łapie i nietoperza, po czym zaczyna go jeść. Jak przystało na artystkę, Lyra była wrażliwa na takie widoki, więc odwróciła wzrok, woląc skupić się na Józefie, młodym mężczyźnie z Pokątnej o trudnym do wymówienia zagranicznym imieniu i nazwisku, który właśnie rozmawiał z panną Havisham.
- Ładne – powiedziała z podziwem, patrząc jak Józef podaje Polly niewielki, srebrny przedmiot, z którego końca wysunął się maleńki płomyk. – Co to właściwie jest?
Jej wiedza o mugolach wciąż pozostawała na raczej niskim poziomie, więc nie znała wielu pojęć z ich świata, nie była na bieżąco, bo zamieszkała w Londynie dopiero po ukończeniu Hogwartu. Nie znaczyło to jednak, że nie interesowała się ich światem; uważała, że są bardzo ciekawi. Polly zresztą też wydawała się podekscytowana nietypowym podarunkiem, chociaż Lyra była prawie pewna, że Józef spontanicznie podjął decyzję o oddaniu zapalniczki, skoro już tutaj wpadł.
- Tak... Znamy się z Pokątnej. Czasami ogląda moje obrazy – potwierdziła, przenosząc wzrok na znajomego. – Masz jakieś kłopoty? – spytała po chwili, lustrując wzrokiem jego wygląd i pokaźny pakunek. Zastanawiała się, w co też Józef wpadł, skoro późną porą latał nad miastem na miotle z jakimś tobołem.
Później jednak znowu w pobliżu mignął jej Barry, ściskając w dłoni drinka (nie zauważyła tego momentu, kiedy sobie coś dosypał). Był charakterystyczny przez swoją rudą czuprynę, zresztą wszędzie rozpoznałaby swoich braci, nawet w takim zamieszaniu, jak tutaj. Ciągle ktoś się gdzieś kręcił, coś mówił, wychodził... Momentami sama się gubiła; w końcu jeszcze nie była w takim miejscu, a jej jedynymi „imprezami” w życiu były te, które czasami przydarzały się w wieży Gryffindoru, czy jakieś spotkania rodzinne, ale wiadomo, że te wyglądały zupełnie inaczej.
- To mój znajomy, Józef. Poznaliśmy się na Pokątnej. – wyjaśniła, widząc, jak jej brat obserwuje Józefa; znowu przekręciła dziwacznie jego imię, przez co brzmiało to bardziej jak „Jousef”. – A to jest mój kochany starszy braciszek, Barry! – przedstawiła ich sobie. Chociaż możliwe, że już się znali wcześniej, chyba byli w podobnym wieku...
- Dzisiejszego wieczora ciągle spotykają mnie zaskoczenia – stwierdziła nagle, bawiąc się pojedynczym kosmykiem włosów; jego kolor nagle zmienił się na fioletowy.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czy mi się tu podobało? Spojrzałem jeszcze raz na wirujący w gęstym powietrzu brokat, psa dojadającego nietoperza, kręcących się wszędzie ludzi w stanie mniej lub bardziej agonalnym, ktoś się nawet komuś skarżył, że zaraz rzygnie...
- Pewnie. - Zaciągnąłem się duszącym powietrzem, które bezlitośnie zaorało me gardło. - Przytulniej niż pod mym mostem. - Skoro już zacząłem ciągnąć tą farsę to zabawnym pomysłem wydało mi się jej kontynuowanie. W końcu nie odbiegała daleko od prawdy, a gdzieś noc spędzić musiałem. Otrzepałem więc kieszenie, wyciągając jakąś ofiarę dla solenizantki.
- Naturalnie, przecież nawet już ci to dałem. Moja siost...- Nie dokończyłem, bo na szyi poczułem ciężar. Nim jakkolwiek zareagowałem rumieniec pojawił się na mej twarzy. Dotyk kobiecych ust na mym policzku, choć przelotny i niewinny to jedynie pogłębił moje speszenie. Nie byłem przyzwyczajony do takiej spontaniczności, okazywania sobie wdzięczności. Zwłaszcza ze strony obcej osoby płci pięknej. - Moją siostrę wywiało do USA i teraz wysyła mi co jakiś czas różne rzeczy więc się nie przejmuj. - Wyraźnie było słychać w mym głosi lekki poddenerwowanie, a oczy mi latały po pokoju, jakbym próbował wypatrzeć wśród tego brokatu znicz. - A, to zapalniczka, służy do tego co zapałki czy też zaklęcie na płomień - do podpalania i zapalania. Nie jest jednak taką zwyczajną zapalniczką bo wyprodukowana przez Zippo. A to oznacza, że w przeciwieństwie do innych, jakie możesz dostać paliwem dla tej jest benzyna. Są bardzo popularne Stanach Zjednoczonych. - Wyjaśniłem Lyrze, co też mnie w pewien sposób odstresowało i przywróciło wyjściowe barwy.
- Jesteś jasnowidzem czy czytasz w myślach? - Zażartowałem, przyjmując z grzeczności od solenizantki proponowaną butelkę wódki. Gdy zaś Lyra zapytała mnie czy mam kłopoty, spojrzałem na siebie, na nią, znów na siebie...
- Aż tak rzuca się to w oczy? - Moje usta wygięły się nieco w uśmiech. - Nie przejmuj się - mniejsze niż większe. Jak chcesz posłuchać to mogę ci nawet opowiedzieć, lecz może w bardziej ustronnym miejscu. - Tłumy obcych ludzi sprawiał, że nie czułem się zbyt swobodnie. Podążałem więc za Weasleyową, niczym cień. Miałem nadzieję, że rozmowa z kimś znajomym i zawartość butelki to naprawi. Przecież nie chciałem siać złej atmosfery na czyimś przyjęciu.
- Josh w zupełności wystarczy. - Zapewniłem raz jeszcze, z pewnym rozbawieniem oraz zmartwieniem zwracając uwagę na to, jak wypowiadała moje imię Lyra. Jej brata witam skinieniem głowy. Znamy się wyłącznie z widzenia na poprawkach u starego od eliksirów.
- Za dodatkowe zajęcia z eliksirów? - Zaproponowałem toast bratu Lyry, wymownie unosząc trzymaną przez siebie butelkę. Tak, dzisiejsza noc to jedno wielki zaskoczenie.
- Pewnie. - Zaciągnąłem się duszącym powietrzem, które bezlitośnie zaorało me gardło. - Przytulniej niż pod mym mostem. - Skoro już zacząłem ciągnąć tą farsę to zabawnym pomysłem wydało mi się jej kontynuowanie. W końcu nie odbiegała daleko od prawdy, a gdzieś noc spędzić musiałem. Otrzepałem więc kieszenie, wyciągając jakąś ofiarę dla solenizantki.
- Naturalnie, przecież nawet już ci to dałem. Moja siost...- Nie dokończyłem, bo na szyi poczułem ciężar. Nim jakkolwiek zareagowałem rumieniec pojawił się na mej twarzy. Dotyk kobiecych ust na mym policzku, choć przelotny i niewinny to jedynie pogłębił moje speszenie. Nie byłem przyzwyczajony do takiej spontaniczności, okazywania sobie wdzięczności. Zwłaszcza ze strony obcej osoby płci pięknej. - Moją siostrę wywiało do USA i teraz wysyła mi co jakiś czas różne rzeczy więc się nie przejmuj. - Wyraźnie było słychać w mym głosi lekki poddenerwowanie, a oczy mi latały po pokoju, jakbym próbował wypatrzeć wśród tego brokatu znicz. - A, to zapalniczka, służy do tego co zapałki czy też zaklęcie na płomień - do podpalania i zapalania. Nie jest jednak taką zwyczajną zapalniczką bo wyprodukowana przez Zippo. A to oznacza, że w przeciwieństwie do innych, jakie możesz dostać paliwem dla tej jest benzyna. Są bardzo popularne Stanach Zjednoczonych. - Wyjaśniłem Lyrze, co też mnie w pewien sposób odstresowało i przywróciło wyjściowe barwy.
- Jesteś jasnowidzem czy czytasz w myślach? - Zażartowałem, przyjmując z grzeczności od solenizantki proponowaną butelkę wódki. Gdy zaś Lyra zapytała mnie czy mam kłopoty, spojrzałem na siebie, na nią, znów na siebie...
- Aż tak rzuca się to w oczy? - Moje usta wygięły się nieco w uśmiech. - Nie przejmuj się - mniejsze niż większe. Jak chcesz posłuchać to mogę ci nawet opowiedzieć, lecz może w bardziej ustronnym miejscu. - Tłumy obcych ludzi sprawiał, że nie czułem się zbyt swobodnie. Podążałem więc za Weasleyową, niczym cień. Miałem nadzieję, że rozmowa z kimś znajomym i zawartość butelki to naprawi. Przecież nie chciałem siać złej atmosfery na czyimś przyjęciu.
- Josh w zupełności wystarczy. - Zapewniłem raz jeszcze, z pewnym rozbawieniem oraz zmartwieniem zwracając uwagę na to, jak wypowiadała moje imię Lyra. Jej brata witam skinieniem głowy. Znamy się wyłącznie z widzenia na poprawkach u starego od eliksirów.
- Za dodatkowe zajęcia z eliksirów? - Zaproponowałem toast bratu Lyry, wymownie unosząc trzymaną przez siebie butelkę. Tak, dzisiejsza noc to jedno wielki zaskoczenie.
Gość
Gość
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
salon - urodziny polki
Szybka odpowiedź