salon - urodziny polki
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pola ma dziewiętnaście lat, ale już niebawem stanie się dwudziestoletnią panienką. Usta Poli mówią mądrzej niż na dziewiętnastolenią przystało, a oczy jej widziały też za dużo - stąd nikogo już nie dziwi, to że z wyczekiwaniem największym krzątano się w ostatnich dniach na ulicy Roberta Adama. Pola do urodzin podchodzi niezwykle poważnie, bardzo lubi je celebrować, a chociaż nie miała ku temu sposobności podczas nauki w Beauxbutons (bo wakacje!), to teraz zamierza sobie odbić. Cały dom przystroiła w brokacie, który zawieszony na wysokości oczu, sprawia że czujemy się, jakbyśmy pływali w wódce ze złotem. Światła są przygaszone, w jednej części pokoju podkręcony kolor mieni brokat na czerwieni kawalątki. Wszędzie ciepłe poduchy i wielkie popielniczki, lpłynąca z niewiadomego źródła muzyka zrelaksuje każdego gościa. Kilka dobrych przekąsek ma się może jednak nijak do wszechogarniającego zapachu alkoholowych mieszanek, ale tak na prawdę czy jedzenie jest tak ważne? Sama Polka siedzi w fotelu przy wejściu do domu i w nim czeka na najbliższych gości gromadkę. A niedługo będzie tak jak na obrazku, bo się zaoferował przyjaciel co przygrywa na gitarze, że się tak zniszczy, jakby jutro miało nie być.
(krótkie posty <3)
Pola ma dziewiętnaście lat, ale już niebawem stanie się dwudziestoletnią panienką. Usta Poli mówią mądrzej niż na dziewiętnastolenią przystało, a oczy jej widziały też za dużo - stąd nikogo już nie dziwi, to że z wyczekiwaniem największym krzątano się w ostatnich dniach na ulicy Roberta Adama. Pola do urodzin podchodzi niezwykle poważnie, bardzo lubi je celebrować, a chociaż nie miała ku temu sposobności podczas nauki w Beauxbutons (bo wakacje!), to teraz zamierza sobie odbić. Cały dom przystroiła w brokacie, który zawieszony na wysokości oczu, sprawia że czujemy się, jakbyśmy pływali w wódce ze złotem. Światła są przygaszone, w jednej części pokoju podkręcony kolor mieni brokat na czerwieni kawalątki. Wszędzie ciepłe poduchy i wielkie popielniczki, lpłynąca z niewiadomego źródła muzyka zrelaksuje każdego gościa. Kilka dobrych przekąsek ma się może jednak nijak do wszechogarniającego zapachu alkoholowych mieszanek, ale tak na prawdę czy jedzenie jest tak ważne? Sama Polka siedzi w fotelu przy wejściu do domu i w nim czeka na najbliższych gości gromadkę. A niedługo będzie tak jak na obrazku, bo się zaoferował przyjaciel co przygrywa na gitarze, że się tak zniszczy, jakby jutro miało nie być.
(krótkie posty <3)
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
-Przede wszystkim - dobry rum.- zaśmiał się upijając kilka łyków swego wytworu. Zaczynał dopiero teraz odczuwać skutki Złotej Rybki, którą podał tu wszystkim. Lekko zamrugał powiekami i spojrzał na Polkę śmiejąc się z niej. On nie musi ciągle pachnieć, bo zapachy same wytwarzają się w pracy. Ma swoje naturalne perfumy, a tylko gdy przychodzi narzeczona, to coś na siebie pstryknie.
- Czy ja wyglądam na zajętego paniusia?- zapytał się. On tu przyszedł sam, tak? Poza tym sprzedaje narkotyki. Która dziewczyna chciałaby być z taką osobą? Rudą, nikczemną i uzależnioną? Tylko on sam. On sam sobie dostatecznie wystarcza, choć z przyjemnością czasem by wskoczył którejś z dziewczyn do łóżka. Na przykład takiej Milicencie, ale nawet własnej narzeczonej, którą tylko respektuje ze względu na zasady.
Widząc nagle siostrę przed sobą, złapał ją utrzymując przy tym równowagę. Czyżby była kolejną osobą, która wypiła bez umiaru pół szklanki? Dobrze, że nie całą, bo by pewnie padła na podłogę.
-Tak?- zapytał się niepewnie słysząc, jak wymawia jego imię. Zaraz podążył wzrokiem w kierunku okna i zaciekawiony przyjrzał się niebu. Faktycznie, widział gwiazdy, ale ledwo co się poruszały. Może dlatego, że był zbyt jeszcze mało naćpany. Zaczął iść za siostrą tak jakby asekurując ją, aby też przypadkiem nie odleciała, jakby chciała skoczyć na gwiazdę.
-Wiesz co, może załatwię Ci twoją prywatną gwiazdę, co? Znam taką jedną, jasną i błyszczącą, ale muszę wysłać do niej sowę. Gwiazdy są dziką cywilizacją i trzeba ciągle do nich pisać, aby kiedykolwiek odpisały, a co dopiero pozwoliły wznieść się na wyżyny.- stanął koło Lyry mówiąc jej to spokojnie. Chyba będzie najlepiej, jak odeśle ją do domu. Nie chce, by jakaś krzywda się jej stała, a Barry chciał tu jeszcze chwilę pozostać. Pocałował siostrę w czoło, po czym poszedł szukać skwarka pergaminu i użyczył sowy Polki, aby wysłać wiadomość do owej "gwiazdy". Zaraz potem wrócił do siostry rozradowany i wypił połowę swego napoju. Zaczynało mu się to wszystko podobać.
- Czy ja wyglądam na zajętego paniusia?- zapytał się. On tu przyszedł sam, tak? Poza tym sprzedaje narkotyki. Która dziewczyna chciałaby być z taką osobą? Rudą, nikczemną i uzależnioną? Tylko on sam. On sam sobie dostatecznie wystarcza, choć z przyjemnością czasem by wskoczył którejś z dziewczyn do łóżka. Na przykład takiej Milicencie, ale nawet własnej narzeczonej, którą tylko respektuje ze względu na zasady.
Widząc nagle siostrę przed sobą, złapał ją utrzymując przy tym równowagę. Czyżby była kolejną osobą, która wypiła bez umiaru pół szklanki? Dobrze, że nie całą, bo by pewnie padła na podłogę.
-Tak?- zapytał się niepewnie słysząc, jak wymawia jego imię. Zaraz podążył wzrokiem w kierunku okna i zaciekawiony przyjrzał się niebu. Faktycznie, widział gwiazdy, ale ledwo co się poruszały. Może dlatego, że był zbyt jeszcze mało naćpany. Zaczął iść za siostrą tak jakby asekurując ją, aby też przypadkiem nie odleciała, jakby chciała skoczyć na gwiazdę.
-Wiesz co, może załatwię Ci twoją prywatną gwiazdę, co? Znam taką jedną, jasną i błyszczącą, ale muszę wysłać do niej sowę. Gwiazdy są dziką cywilizacją i trzeba ciągle do nich pisać, aby kiedykolwiek odpisały, a co dopiero pozwoliły wznieść się na wyżyny.- stanął koło Lyry mówiąc jej to spokojnie. Chyba będzie najlepiej, jak odeśle ją do domu. Nie chce, by jakaś krzywda się jej stała, a Barry chciał tu jeszcze chwilę pozostać. Pocałował siostrę w czoło, po czym poszedł szukać skwarka pergaminu i użyczył sowy Polki, aby wysłać wiadomość do owej "gwiazdy". Zaraz potem wrócił do siostry rozradowany i wypił połowę swego napoju. Zaczynało mu się to wszystko podobać.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pamiętacie, jak w momencie przekroczenia progu mieszkania Polly zarzekłam się, że nie mogę odurzać się podejrzanymi substancjami z racji kreującego się pod moim sercem życia? O ironio, przeszło mi przez myśl, gdy upodlałam się pod ścianą, opierając się o śpiącego (martwego?), śmierdzącego etanolem (metanolem?) mężczyznę, dzierżąc jednocześnie w dłoni szklankę, którą ktoś mi przyniósł - nie wiedziałam już, kto, kolor włosów i rysy twarzy zdawały mi się całkiem obojętne, a świat chybotał się niebezpiecznie, choć przypadło mi to do gustu. Uniosłam otrzymany alkohol do ust, dziwiąc się jego smakiem i wychwalając go w duszy, choć nie potrafiłam zaliczyć go do żadnej ze znanych mi kategorii; nie był słodki, nie był słony, nie był gorzki ani pikantny. Smakował błękitem i błękit ten zalał mi język, sprawiając, że wszystko zdawało się prostsze, przyjemniejsze, wyzbyte nudnej szarości i bzdurnych dylematów. Nie przeszkadzał mi nawet dudniący ból głowy, który odezwał się chwilę później (nie wiedziałam już, czy minęły sekundy, czy może dekady; czułam się błogo, a w głowie świergotała mi myśl, że szczęśliwi czasu nie liczą, więc śpiewy kukułki i stukoty kręcących się wskazówek zegara zniknęły z dłużącej się listy mych zmartwień).
Inni coś mówili, lecz nie wiedziałam, co - dopiero, gdy usłyszałam głos Polly zwracającej się do mojej siostry (Bernadette nie żyje, chciałam zachichotać, lecz po krótkiej analizie uznałam to za najgorszy z mych dotychczasowych pomysłów), jakby ocknęłam się z letargu, wbijając wzrok w niebo rozpościerające się za otwartym oknem. Nie podeszłam do niego, pewna, że gwiazdy i tak przybiorą formę kręcącej się mozaiki świateł; szumiało mi w głowie, a żołądek wykrzywiał się w konwulsjach. Rację mieli ci, którzy mówili, że mieszanie alkoholi nigdy nie kończy się dobrze.
- Wielki wóz - rzuciłam bezmyślnie, nawet nie fatygując się, by spojrzeć w gwieździsty nieboskłon. - Albo mały - dodałam dość niewyraźnie, przypominając sobie o istnieniu innych gwiazdozbiorów, lecz ich nazwy zdawały mi się zbyt skomplikowane, by wypowiadać je w tym stanie.
Inni coś mówili, lecz nie wiedziałam, co - dopiero, gdy usłyszałam głos Polly zwracającej się do mojej siostry (Bernadette nie żyje, chciałam zachichotać, lecz po krótkiej analizie uznałam to za najgorszy z mych dotychczasowych pomysłów), jakby ocknęłam się z letargu, wbijając wzrok w niebo rozpościerające się za otwartym oknem. Nie podeszłam do niego, pewna, że gwiazdy i tak przybiorą formę kręcącej się mozaiki świateł; szumiało mi w głowie, a żołądek wykrzywiał się w konwulsjach. Rację mieli ci, którzy mówili, że mieszanie alkoholi nigdy nie kończy się dobrze.
- Wielki wóz - rzuciłam bezmyślnie, nawet nie fatygując się, by spojrzeć w gwieździsty nieboskłon. - Albo mały - dodałam dość niewyraźnie, przypominając sobie o istnieniu innych gwiazdozbiorów, lecz ich nazwy zdawały mi się zbyt skomplikowane, by wypowiadać je w tym stanie.
Gość
Gość
Zerwał się niemal natychmiast, gdy usłyszał skrobanie w szybę. O tej porze?
Oczywiście pierwszą czynnością, było złapanie za różdżkę. I gdyby nie jaśniejąca przytomność, potraktowałby sówkę nieprzyjemnym urokiem. Tak zapobiegawczo.
uchylił okno już bez pomocy czarów, wpuszczając zwierzątko do swego mieszkania. Rozejrzał się jeszcze, spoglądając za okno, ale nie wyczuł niczego podejrzanego. Nie licząc same sowy.
List wywołał u niego najpierw całkowitą konsternację, potem śmiech, a na koniec - niepokój. bazgrząc nieprzyjemnie, odpisał na list i wypuścił stworzenie, przedtem podając jej kilka ziaren od jego Krytyka, który oczywiście spoglądał zawistnie na jego pismo.
Ubrał się, ochlapał twarz zimną wodą, związał opadające na plecy włosy i wyszedł przed mieszkanie. Przeszedł może kilka metrów, by przysłonięty cieniem budynków, móc teleportować się w okolice podanego adresu.
Znalazł odpowiednia miejsce, by wbiec śpiesznie po schodach kamienicy. Miał zamiar zapukać, ale niepotrzebnie, z uchylonych drzwi, jarzyło się jaskrawe światło, a mieszanka zapachów, słów i muzyki - uderzyła go niczym batem. Pchnął przeszkodę, jaka był nieprzytomny *miał nadzieję* młody mężczyzna. Zmarszczył brwi. Impreza. Czemu Barry chciał go tu przywołać? I gdzie na potargane brody, były te gwiazdy? Goście *ci jeszcze przytomni* mogli go teraz zauważyć, kiedy to przestępował przez mgłę złocistego pyłu, mijał parujące, niezidentyfikowany ciecze, niby anioł...albo ta nieszczęsna, gwiazda.
Szukał znajomej, rudej czupryny Weasley'a, ale to ognistowłosa dziewczyna przyciąga jego uwagę. Samuel spogląda spod ciemnych źrenic, na ciemnowłosego mężczyznę. JÓZEK. Zaraz potem, niemal rozchylając usta, dostrzega bardzo znajomą, drobną istotę na wpół przytomną Judi... NA WSZYSTKIE POŁAMANE RÓŻDŻKI! CO ONA TU ROBIŁA?!
jakim cudem wszyscy oni znaleźli się w tym pomieszczeniu?!
Oczywiście pierwszą czynnością, było złapanie za różdżkę. I gdyby nie jaśniejąca przytomność, potraktowałby sówkę nieprzyjemnym urokiem. Tak zapobiegawczo.
uchylił okno już bez pomocy czarów, wpuszczając zwierzątko do swego mieszkania. Rozejrzał się jeszcze, spoglądając za okno, ale nie wyczuł niczego podejrzanego. Nie licząc same sowy.
List wywołał u niego najpierw całkowitą konsternację, potem śmiech, a na koniec - niepokój. bazgrząc nieprzyjemnie, odpisał na list i wypuścił stworzenie, przedtem podając jej kilka ziaren od jego Krytyka, który oczywiście spoglądał zawistnie na jego pismo.
Ubrał się, ochlapał twarz zimną wodą, związał opadające na plecy włosy i wyszedł przed mieszkanie. Przeszedł może kilka metrów, by przysłonięty cieniem budynków, móc teleportować się w okolice podanego adresu.
Znalazł odpowiednia miejsce, by wbiec śpiesznie po schodach kamienicy. Miał zamiar zapukać, ale niepotrzebnie, z uchylonych drzwi, jarzyło się jaskrawe światło, a mieszanka zapachów, słów i muzyki - uderzyła go niczym batem. Pchnął przeszkodę, jaka był nieprzytomny *miał nadzieję* młody mężczyzna. Zmarszczył brwi. Impreza. Czemu Barry chciał go tu przywołać? I gdzie na potargane brody, były te gwiazdy? Goście *ci jeszcze przytomni* mogli go teraz zauważyć, kiedy to przestępował przez mgłę złocistego pyłu, mijał parujące, niezidentyfikowany ciecze, niby anioł...albo ta nieszczęsna, gwiazda.
Szukał znajomej, rudej czupryny Weasley'a, ale to ognistowłosa dziewczyna przyciąga jego uwagę. Samuel spogląda spod ciemnych źrenic, na ciemnowłosego mężczyznę. JÓZEK. Zaraz potem, niemal rozchylając usta, dostrzega bardzo znajomą, drobną istotę na wpół przytomną Judi... NA WSZYSTKIE POŁAMANE RÓŻDŻKI! CO ONA TU ROBIŁA?!
jakim cudem wszyscy oni znaleźli się w tym pomieszczeniu?!
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Widziała, że brat ruszył za nią, kiedy szła przez salon w kierunku okna, podekscytowana widokiem gwiazd, które migotały intensywnie na granatowym niebie i nagle zaczęły spadać w dół, znikając z potężnym, złotym rozbłyskiem. Przynajmniej, to Lyrze tak się wydawało pod wpływem trunku z dodatkiem dosypanej substancji, bo oczywiście nic takiego nie miało miejsca w rzeczywistości.
- Naprawdę, Barry? – zapytała podekscytowanym głosikiem, choć nie do końca rozumiała, o co mu chodziło. – Tylko... dlaczego...? – wymamrotała jeszcze niezbyt składnie.
Patrzyła, jak gdzieś odchodził, miała ochotę podążyć za nim, ale wtedy znowu jej uwagę przykuło okno. Podeszła do niego, także się przez nie wychylając jak chwilę wcześniej Polly i prawie tracąc równowagę przez nagły zawrót głowy. Przytrzymała się framugi, wpatrując się w niebo szeroko otwartymi oczami i wciąż podziwiając rozmigotane gwiazdy. Jednak rześkie, wieczorne powietrze nieznacznie ją otrzeźwiło, odsunęła się więc od okna i znowu powiodła wzrokiem po otoczeniu.
Kiedy po pewnym czasie początkowy stan euforii i nadmiaru energii zaczął mijać, przestała krążyć po pokoju. Nagle zaczęła czuć się bardzo zmęczona i senna, miała ochotę się gdzieś położyć. W pobliżu zauważyła kilka poduch, które wyglądały niezwykle kusząco, więc, nie oglądając się na brata ruszyła w ich stronę i ułożyła się na nich, wiercąc się chwilę w poszukiwaniu wygodnej pozycji i przymykając piekące oczy. Obraz wreszcie przestał falować i podsuwać omamy, więc westchnęła błogo. Chciała zasnąć chociaż na pięć minut... Może nikt tego nie zauważy? Wszyscy wydawali się tak bardzo zajęci sobą, a większość uczestników imprezy od dawna była pijana i nie zwracała na nią żadnej uwagi.
Gdy znowu na moment uchyliła ociężałe powieki, gdzieś w pobliżu mignęła jej kolejna znajoma męska sylwetka. Widziała długie włosy spięte w kitkę w charakterystyczny sposób, który przywoływał pewne skojarzenia. Skamander? Tylko co on by tutaj robił? A może to tylko kolejne omamy wywołane drinkiem, tak, jak wcześniejsze spadające gwiazdy za oknem?
Westchnęła tylko i znowu zamknęła oczy, po czym wtuliła twarz w wielką, miękką poduchę, postanawiając, że pomartwi się o to za te upragnione pięć minut spoczynku. Które pewnie znacznie się wydłużą, jeśli ktoś jej nie przeszkodzi.
- Naprawdę, Barry? – zapytała podekscytowanym głosikiem, choć nie do końca rozumiała, o co mu chodziło. – Tylko... dlaczego...? – wymamrotała jeszcze niezbyt składnie.
Patrzyła, jak gdzieś odchodził, miała ochotę podążyć za nim, ale wtedy znowu jej uwagę przykuło okno. Podeszła do niego, także się przez nie wychylając jak chwilę wcześniej Polly i prawie tracąc równowagę przez nagły zawrót głowy. Przytrzymała się framugi, wpatrując się w niebo szeroko otwartymi oczami i wciąż podziwiając rozmigotane gwiazdy. Jednak rześkie, wieczorne powietrze nieznacznie ją otrzeźwiło, odsunęła się więc od okna i znowu powiodła wzrokiem po otoczeniu.
Kiedy po pewnym czasie początkowy stan euforii i nadmiaru energii zaczął mijać, przestała krążyć po pokoju. Nagle zaczęła czuć się bardzo zmęczona i senna, miała ochotę się gdzieś położyć. W pobliżu zauważyła kilka poduch, które wyglądały niezwykle kusząco, więc, nie oglądając się na brata ruszyła w ich stronę i ułożyła się na nich, wiercąc się chwilę w poszukiwaniu wygodnej pozycji i przymykając piekące oczy. Obraz wreszcie przestał falować i podsuwać omamy, więc westchnęła błogo. Chciała zasnąć chociaż na pięć minut... Może nikt tego nie zauważy? Wszyscy wydawali się tak bardzo zajęci sobą, a większość uczestników imprezy od dawna była pijana i nie zwracała na nią żadnej uwagi.
Gdy znowu na moment uchyliła ociężałe powieki, gdzieś w pobliżu mignęła jej kolejna znajoma męska sylwetka. Widziała długie włosy spięte w kitkę w charakterystyczny sposób, który przywoływał pewne skojarzenia. Skamander? Tylko co on by tutaj robił? A może to tylko kolejne omamy wywołane drinkiem, tak, jak wcześniejsze spadające gwiazdy za oknem?
Westchnęła tylko i znowu zamknęła oczy, po czym wtuliła twarz w wielką, miękką poduchę, postanawiając, że pomartwi się o to za te upragnione pięć minut spoczynku. Które pewnie znacznie się wydłużą, jeśli ktoś jej nie przeszkodzi.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Mam się położyć w oknie?!
- Co...- Przeżyłem mini zawał widząc, jak Polly niebezpiecznie wychyla się za okno. Zdębiałem, a potem momentalnie się zerwałem z miejsca. W moim, niemal pełnym drinku tafla alkoholu niebezpiecznie się wzburzyła. Zlałem nim koszulę koszulę. Warknąłem pod nosem. To co się uchowało w pośpiechu, niemal z trzaskiem, usadziłem na stole by ostatecznie dogonić Polly i przytrzymać ją jedną ręką w przegubie coby te jej wychylanie nie skończyło się skokiem na bungee bez bungee. Gdy sytuacja została według mnie w miarę opanowana odetchnąłem z ulgą i zwolniłem uścisk. Być może wyolbrzymiałem, lecz doświadczenie podpowiadało mi, że w przypadku osób pijanych należy wyolbrzymiać WSZYSTKO. Naturalnie poczułem irytację i złość z powodu nierozwagi solenizantki, lecz uczucia te szybko stłamsiło zrezygnowanie. Nie było w końcu sensu złościć na nietrzeźwych. Nawet jeśli wszyscy chmarą zaczęli przepychać się do tego okna by podziwiać gwiazdy. Wywróciłem tylko oczami. Podparłem się o jakiś mebel i uważnie czuwałem nad nimi z bezpiecznej odległości.
- Barry, masz - to Polly. Uważaj na...nią. - Wręczyłem mu dopity do połowy drink jubilatki, przekazując mu tym samym pałeczkę w doglądaniu jej poczynań. Nie byłem przekonany co do słuszności tej decyzji, gdyż chłopak wzrok miał podejrzanie rozmarzony, potrzebowałem jednak chwili wytchnienia. Wspominałem chyba, że umierałem z głodu, prawda? Dlatego też gdy znalazłem trochę czasu rzuciłem się w wir balujących w poszukiwaniu zakąsek. Jak na mnie przystało okazyjne trupy rozesłane po podłodze, ułożyłem pod ścianą, by za dywany nie robiły. Posprzątałem również potłuczone szkło na stołach oraz zażegnałem spór dwóch kolesi o ostatnia butelkę piwa, które pozwoliłem sobie skonfiskować. Gdy wracałem zobaczyć, jak sobie radzi Barry zdałem sobie sprawę, że zabawa w patrona menelstwa wszelakiego jest nużąca. W drodze otworzyć butelkę by napić się trochę chłodnego piwa dla orzeźwienia. Szykowała się przecież długa noc pilnowania coby nikt nie zadźgał się łyżeczką bądź nie udusił w własnym obiedzie, który niespodziewanie postanowił wyjść ku wolności. Tak, nie mogłem się tego wprost doczekać. Swoją drogą siostra mnie chyba przed tym przestrzegała...Mogła by choć raz nie mieć racji.
- Jasnowidzowie. - Sapnąłem pod nosem, machając niedowierzająco głową. Upiłem nieco piwa, gdy to kątem oka dostrzegłem zdezorientowanego auora. To spotkanie zbiło mnie z tropu.
- Jeśli jesteś tu służbowo to nie interesuje mnie po kogo chcesz aresztować. Możesz zacząć ode mnie. - Zaproponowałem.Wizja cichej, schludnej sali przesłuchań aż za bardzo mnie w tym momencie kusiła. Swoją drogą Skamander wydawał się być równie zdezorientowany co ja, chwilę po tym jak tu wleciałem przeez okno. Skąd miałem wiedzieć, że przybył tu po siostrę. Wśród tej liczby konających łatwo mogłem nie dostrzec kogo znajomego konającego na fotelach/kanapach.
- Co...- Przeżyłem mini zawał widząc, jak Polly niebezpiecznie wychyla się za okno. Zdębiałem, a potem momentalnie się zerwałem z miejsca. W moim, niemal pełnym drinku tafla alkoholu niebezpiecznie się wzburzyła. Zlałem nim koszulę koszulę. Warknąłem pod nosem. To co się uchowało w pośpiechu, niemal z trzaskiem, usadziłem na stole by ostatecznie dogonić Polly i przytrzymać ją jedną ręką w przegubie coby te jej wychylanie nie skończyło się skokiem na bungee bez bungee. Gdy sytuacja została według mnie w miarę opanowana odetchnąłem z ulgą i zwolniłem uścisk. Być może wyolbrzymiałem, lecz doświadczenie podpowiadało mi, że w przypadku osób pijanych należy wyolbrzymiać WSZYSTKO. Naturalnie poczułem irytację i złość z powodu nierozwagi solenizantki, lecz uczucia te szybko stłamsiło zrezygnowanie. Nie było w końcu sensu złościć na nietrzeźwych. Nawet jeśli wszyscy chmarą zaczęli przepychać się do tego okna by podziwiać gwiazdy. Wywróciłem tylko oczami. Podparłem się o jakiś mebel i uważnie czuwałem nad nimi z bezpiecznej odległości.
- Barry, masz - to Polly. Uważaj na...nią. - Wręczyłem mu dopity do połowy drink jubilatki, przekazując mu tym samym pałeczkę w doglądaniu jej poczynań. Nie byłem przekonany co do słuszności tej decyzji, gdyż chłopak wzrok miał podejrzanie rozmarzony, potrzebowałem jednak chwili wytchnienia. Wspominałem chyba, że umierałem z głodu, prawda? Dlatego też gdy znalazłem trochę czasu rzuciłem się w wir balujących w poszukiwaniu zakąsek. Jak na mnie przystało okazyjne trupy rozesłane po podłodze, ułożyłem pod ścianą, by za dywany nie robiły. Posprzątałem również potłuczone szkło na stołach oraz zażegnałem spór dwóch kolesi o ostatnia butelkę piwa, które pozwoliłem sobie skonfiskować. Gdy wracałem zobaczyć, jak sobie radzi Barry zdałem sobie sprawę, że zabawa w patrona menelstwa wszelakiego jest nużąca. W drodze otworzyć butelkę by napić się trochę chłodnego piwa dla orzeźwienia. Szykowała się przecież długa noc pilnowania coby nikt nie zadźgał się łyżeczką bądź nie udusił w własnym obiedzie, który niespodziewanie postanowił wyjść ku wolności. Tak, nie mogłem się tego wprost doczekać. Swoją drogą siostra mnie chyba przed tym przestrzegała...Mogła by choć raz nie mieć racji.
- Jasnowidzowie. - Sapnąłem pod nosem, machając niedowierzająco głową. Upiłem nieco piwa, gdy to kątem oka dostrzegłem zdezorientowanego auora. To spotkanie zbiło mnie z tropu.
- Jeśli jesteś tu służbowo to nie interesuje mnie po kogo chcesz aresztować. Możesz zacząć ode mnie. - Zaproponowałem.Wizja cichej, schludnej sali przesłuchań aż za bardzo mnie w tym momencie kusiła. Swoją drogą Skamander wydawał się być równie zdezorientowany co ja, chwilę po tym jak tu wleciałem przeez okno. Skąd miałem wiedzieć, że przybył tu po siostrę. Wśród tej liczby konających łatwo mogłem nie dostrzec kogo znajomego konającego na fotelach/kanapach.
Gość
Gość
Wszystko wirowało, a najbardziej wirował świat gwiezdny, był niczym gwiezdne wojny. Kiedyś opowiem o nich... panu co to wyreżyseruje jakiś film, na przykład Star Warsy. Ale to jeszcze trochę. Jakieś dwadzieścia lat. Kiwam głową, że tak, Dairine wie najlepiej co to tam w górze tak świeci. Potem dwóch panów, którzy obok mnie stali, odeszło, ale nie wiedziałam, że byli, skąd wiec mam wiedzieć, że już ich nie ma. Uginają się podemną kolana i odleciałam na maksa i albo umarłam, albo tylko poszłam spać mdlejąc, bo chyba spadłam na ziemię.
Uff, przynajmniej nie dostanę nagany ze strony brata Judith.
Uff, przynajmniej nie dostanę nagany ze strony brata Judith.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
-Nie mogę Ci powiedzieć... tajemnica.- szepnął siostrze na ucho, po czym ruszył pisać list, a opiekę swojej siostry pozostawił pozostałym osobom. Tak, musiał zawołać do siebie Gwiazdę dla Lyry. Aby ją zabrał w jakieś ciekawe miejsca. Jemu jest nawet obojętnie gdzie, byleby tam była szczęśliwa. Gwiazdom ufa, że nic złego jego ukochanej siostrze nie zrobią.
Gdy wysłał list miłosny do gwiazdy, wrócił do ludzi, ale po drodze minął siostrę, która chyba udała się w morfeuszowe objęcia. Nawet Barry pochylił się upewniając, ze tylko śpi. Pozostawił ją w tej pozycji i cichutko podszedł do Józka z Polką. Nie wie nawet kiedy Józek podszedł do niego i przekazał mu kieliszek Polki. Zdumiony jak i zszokowany spojrzał na niego przez chwilę nie rozumiejąc, co ma z nim zrobić. Wypić? Przecież on jest Polki! Spojrzał w stronę Polki chcąc znaleźć u niej odpowiedź, ale ta nagle zaczęła lądować w stronę podłogi. Chwilę później udało mu się schwycić Polkę przed kontaktem z twardą podłogą. Przy okazji rozlał trochę alkoholu zarówno na swoją koszulę, jak i na sukienkę Polki. Nic nie mógł zrobić, gdy próbując ją złapać, lekko chwiał się czując jakby miał skrzydła. W takich chwilach jest ciężko utrzymać kieliszek sztywno.
Spojrzał na oczy Polki, które były zamknięte na amen i nagle wpadł mu fantastyczny pomysł. Przełożył kieliszek do prawej dłoni, a lewą schwycił pod zgięciem w kolanach i podniósł ją na obu rękach. Uśmiechnął się szeroko nie przejmując się tym, że reszta napoju może w każdej chwili się wylać. Po prostu zaczął chodzić z Polką po pokoju udając, że lata.
-Ja... latam!- rzucił zbliżając się do ściany, lecz przechylił się, by odbić się nogami Polki i lecieć w inną stronę. Wzzzzziu. Kieliszek mu po drodze wypadł, ale chyba tego nie zarejestrował. Po prostu latał z Polką na rękach unikając przeszkód w formie ścian i ludzi.
Gdy wysłał list miłosny do gwiazdy, wrócił do ludzi, ale po drodze minął siostrę, która chyba udała się w morfeuszowe objęcia. Nawet Barry pochylił się upewniając, ze tylko śpi. Pozostawił ją w tej pozycji i cichutko podszedł do Józka z Polką. Nie wie nawet kiedy Józek podszedł do niego i przekazał mu kieliszek Polki. Zdumiony jak i zszokowany spojrzał na niego przez chwilę nie rozumiejąc, co ma z nim zrobić. Wypić? Przecież on jest Polki! Spojrzał w stronę Polki chcąc znaleźć u niej odpowiedź, ale ta nagle zaczęła lądować w stronę podłogi. Chwilę później udało mu się schwycić Polkę przed kontaktem z twardą podłogą. Przy okazji rozlał trochę alkoholu zarówno na swoją koszulę, jak i na sukienkę Polki. Nic nie mógł zrobić, gdy próbując ją złapać, lekko chwiał się czując jakby miał skrzydła. W takich chwilach jest ciężko utrzymać kieliszek sztywno.
Spojrzał na oczy Polki, które były zamknięte na amen i nagle wpadł mu fantastyczny pomysł. Przełożył kieliszek do prawej dłoni, a lewą schwycił pod zgięciem w kolanach i podniósł ją na obu rękach. Uśmiechnął się szeroko nie przejmując się tym, że reszta napoju może w każdej chwili się wylać. Po prostu zaczął chodzić z Polką po pokoju udając, że lata.
-Ja... latam!- rzucił zbliżając się do ściany, lecz przechylił się, by odbić się nogami Polki i lecieć w inną stronę. Wzzzzziu. Kieliszek mu po drodze wypadł, ale chyba tego nie zarejestrował. Po prostu latał z Polką na rękach unikając przeszkód w formie ścian i ludzi.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była już chyba wszędzie i rozmawiała z każdym, znikała i pojawiała się opodal Polly, by przysłuchać się ich wymianie zdań, zaśmiać się i napić znowu. Nie myślała o swych obowiązkach, o lękach, ani o tym, co powie na temat takiego zachowania Samael. Przecież nigdy nie zaakceptowałby czegoś takiego, nie potrafiłby tego zrozumieć... A może właśnie taka była? Może tak wyglądała prawda? Bajecznie, kolorowo i do cna nierozważnie.
Przywitała się z Lyrą, wyraźnie radośniejsza niż na co dzień, przywitała się też z nieznajomymi, szeroko uśmiechnięta, oderwana, niemyśląca - faza smutku pewnie dopiero przyjdzie, zwalając z nóg, doprowadzając do czarnej rozpaczy i przypominając wszystkie powody, dla których postanowiła tyle wypić, tyle wypalić.
Nie zauważyła przybycia brata, była zbyt wpatrywaniem się w latającą, kompletnie nieprzytomną Polly. Przecież tylko zasnęła, prawda? Po prostu się zmęczyła. Może powinni ją przenieść do łóżka? A może potrzebowała innej opieki? Takie latanie nie wydawało się najlepszym pomysłem, dopóki solenizantka była nieświadoma, nieobecna, odległa...
- Pollyyy - jęknęła cicho, z troską i smutkiem spoglądając ku noszącemu ją na rękach Barry'emu, nie wiedziała jednak, czy powinna mu przerywać, albo czy miała jakąkolwiek szansę, by mężczyzna spełnił jej prośbę. Sama nie była w najlepszym stanie, nie rozumiała już, co się dzieje i dlaczego, o jakich gwiazdach mowa... Przysiadła z boku, na jakimś wolnym fotelu i podciągnęła pod siebie nogi; przymknęła powieki, ignorując cały ten hałas, cały ten raban. Czy mogłaby tu zasnąć? Czy komuś by to przeszkodziło? Ale... co z Polly? Zmusiła się całą pozostałą siłą woli, by powstać i chwiejnym krokiem ruszyć ku przelatującemu opodal Weasley'owi.
Przywitała się z Lyrą, wyraźnie radośniejsza niż na co dzień, przywitała się też z nieznajomymi, szeroko uśmiechnięta, oderwana, niemyśląca - faza smutku pewnie dopiero przyjdzie, zwalając z nóg, doprowadzając do czarnej rozpaczy i przypominając wszystkie powody, dla których postanowiła tyle wypić, tyle wypalić.
Nie zauważyła przybycia brata, była zbyt wpatrywaniem się w latającą, kompletnie nieprzytomną Polly. Przecież tylko zasnęła, prawda? Po prostu się zmęczyła. Może powinni ją przenieść do łóżka? A może potrzebowała innej opieki? Takie latanie nie wydawało się najlepszym pomysłem, dopóki solenizantka była nieświadoma, nieobecna, odległa...
- Pollyyy - jęknęła cicho, z troską i smutkiem spoglądając ku noszącemu ją na rękach Barry'emu, nie wiedziała jednak, czy powinna mu przerywać, albo czy miała jakąkolwiek szansę, by mężczyzna spełnił jej prośbę. Sama nie była w najlepszym stanie, nie rozumiała już, co się dzieje i dlaczego, o jakich gwiazdach mowa... Przysiadła z boku, na jakimś wolnym fotelu i podciągnęła pod siebie nogi; przymknęła powieki, ignorując cały ten hałas, cały ten raban. Czy mogłaby tu zasnąć? Czy komuś by to przeszkodziło? Ale... co z Polly? Zmusiła się całą pozostałą siłą woli, by powstać i chwiejnym krokiem ruszyć ku przelatującemu opodal Weasley'owi.
Gość
Gość
Czy to alkohol, który wylał się z kieliszka, a może euforia towarzysząca świętu, kto wie? Ważne jest, że Barry niespodziewanie stracił grunt pod nogami. Chyba jednak nie tego się spodziewał, wykrzykując twierdzenie o lataniu. Jak widać, coś w tym było, może przez jakiś ułamek sekundy naprawdę latał. Kontakt z ziemią nie należał do najprzyjemniejszych. Gdzie ta poezja, gdzie porównania o delikatnym pocałunku kochanki? Brak. Może wybrały się na inną imprezę. Weasley zaliczył piękny upadek zwieńczony porządnym uderzeniem głową o podłoże. Takiej fazy to na pewno się nie spodziewał. Coś go przyćmiło, coś go zemdliło. Żeby tego było mało, nasza mała Polly również otrzymała niewielki prezent. Zgon zgonami, dopóki nie okaże się prawdziwy, prawda? Ach, nic się nie martwcie, śmierć jeszcze nie zawitała na to urocze przyjęcie. Jedynie drobne drgawki, które zaczęły miotać solenizantką, porzuconą na podłodze przez swojego rudego przyjaciela.
"Kurwa" jedno ze słów, którego kiedyś nauczył się od Józka, teraz jako jedyne przychodziło mu do głowy, by idealnie odzwierciedlało sytuację, w jakiej się znalazł. Nawet do końca nie wiedział co oznaczało, ale brzmiało na tyle siarczyście, że wplotło się kilkakrotnie w myślach Samuela. Z ust raczej wydobywał się syk złości, zmieszanej z ...troską. Przynajmniej o niektórych uczestników imprezy, na której się znalazł.
- W ramach aresztowania, będziesz mi pomagał...a jak już wszystko się tu ogarnie, to będziesz musiał się grubo tłumaczyć, albo na najbliższym naszym meczu, nie będę ci szczędził tłuczków - zacisnął pięści, starając się opanować emocje. Nie mógł teraz nikomu nic powiedzieć - większość, albo by nie zrozumiała, przez alkoholowe opary w mózgu, albo nawet by nie usłyszała, leżąc już nieprzytomnie w różnych zakątkach pomieszczenia. Na jego twarzy buchała cała gama wrażeń. Przetarł dłonią twarz. Musiał zabrać stąd siostrę...i Lyrę, które leżała na poduszce. Miał nadzieję, że tylko spała.
Ledwie zdążył ogarnąć sytuację, gdy sprawca jego przybycia - Barry, trzymając na rękach nieprzytomną Polly, zaczął urządził sobie karuzelę. Zanim pognał do "samolotu", jak w zwolnionym tempie, dostrzegł nieprzytomnie wędrującą - Judi, by zaraz potem patrzeć, jak Weasley wywija solidnego orła, by runąć z hukiem na podłogę. Dziewczyna na jego rękach, jak lalka upadła zaraz za nim. Cały łomot ominął jego siostrę, ale Samuel już przy niej był, doskakując w kilku susach.
- Siadaj - powiedział głosem, który nie znosił sprzeciwu. nawet, jeśli Judi nie była do końca świadome, tego co się dzieje, musiała usłyszeć jego słowa - zaraz do Ciebie wrócę - zatrzymał dłoń na siostrzanym ramieniu, by oprzeć ją o ścianę przy łóżku.
Odwrócił się akurat w momencie, gdy nieprzytomną solenizantkę ogarnęły drgawki. Przykląkł przy dziewczynie, łapiąc po drodze szeroką chustę, zapewne należącą do któregoś z gości. Zwinął ją w ciasny rulon, by wycisnąć ją w usta dziewczyny. Nie był specjalistą, ale podstawy pomocy znać musiał.
- Józek! Sprawdź co z naszym lotnikiem! - wskazał ręką rudowłosego mężczyznę - rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kogokolwiek do pomocy. Jeśli nie - będzie musiał takową wzywać.
- W ramach aresztowania, będziesz mi pomagał...a jak już wszystko się tu ogarnie, to będziesz musiał się grubo tłumaczyć, albo na najbliższym naszym meczu, nie będę ci szczędził tłuczków - zacisnął pięści, starając się opanować emocje. Nie mógł teraz nikomu nic powiedzieć - większość, albo by nie zrozumiała, przez alkoholowe opary w mózgu, albo nawet by nie usłyszała, leżąc już nieprzytomnie w różnych zakątkach pomieszczenia. Na jego twarzy buchała cała gama wrażeń. Przetarł dłonią twarz. Musiał zabrać stąd siostrę...i Lyrę, które leżała na poduszce. Miał nadzieję, że tylko spała.
Ledwie zdążył ogarnąć sytuację, gdy sprawca jego przybycia - Barry, trzymając na rękach nieprzytomną Polly, zaczął urządził sobie karuzelę. Zanim pognał do "samolotu", jak w zwolnionym tempie, dostrzegł nieprzytomnie wędrującą - Judi, by zaraz potem patrzeć, jak Weasley wywija solidnego orła, by runąć z hukiem na podłogę. Dziewczyna na jego rękach, jak lalka upadła zaraz za nim. Cały łomot ominął jego siostrę, ale Samuel już przy niej był, doskakując w kilku susach.
- Siadaj - powiedział głosem, który nie znosił sprzeciwu. nawet, jeśli Judi nie była do końca świadome, tego co się dzieje, musiała usłyszeć jego słowa - zaraz do Ciebie wrócę - zatrzymał dłoń na siostrzanym ramieniu, by oprzeć ją o ścianę przy łóżku.
Odwrócił się akurat w momencie, gdy nieprzytomną solenizantkę ogarnęły drgawki. Przykląkł przy dziewczynie, łapiąc po drodze szeroką chustę, zapewne należącą do któregoś z gości. Zwinął ją w ciasny rulon, by wycisnąć ją w usta dziewczyny. Nie był specjalistą, ale podstawy pomocy znać musiał.
- Józek! Sprawdź co z naszym lotnikiem! - wskazał ręką rudowłosego mężczyznę - rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kogokolwiek do pomocy. Jeśli nie - będzie musiał takową wzywać.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Tak mi nie uwierzysz...-sapnąłem ze zrezygnowaniem i wyraźnie słyszalnym zmęczeniem. Aż sam się zdziwiłem tym, jak bardzo się z tym drugim za afiszowałem. W sumie kręciłem się tutaj już od ponad godziny ratując nieznajomych ludzi przed nimi samymi, a to wszystko o pustym żołądku więc miałem prawo. Swoją drogą zachciało mi się wpadania do cudzych domów przez okna, psia jego...
Skinąłem Skamanderowi głową, odkładając piwo na stolik. Nie wiem po co przybył, lecz gotowy byłem mu pomóc. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłem powód w osobie siostry swojego przyjaciela. Do tej pory nijak nie wyłapałem jej w tłumie, choć sądząc po jej stanie nie było to specjalni zaskakujące.
- Polly...- Przypomniałem, sobie, że miałem zobaczyć, jak tam się trzyma. Niespodziewana obecność Sma trochę za bardzo mnie zaabsorbowała. Jak się po chwili okazało - nie musiałem nigdzie iść, gdyż Barry sam się do mnie pofatygował. Uważając chyba, że solenizantka zmieniła i w model samolotu-zabawki. Aż włos mi się zjeżył, a krew zaszumiała nieprzyjemnie w uszach na ten widok. Potem było już tylko gorzej. Obaj padli na ziemię, rozbijając się na podłodze budząc tym samym we mnie nieprzyjemne wspomnienie ojcu. Zacisnąłem jednak pięść, zachowałem zimną krew i podbiegłem do Barrego. Zobaczyłem czy żyje, a potem ułożyłem go w bezpiecznej dla niego pozycji by się przypadkiem nie udusił swym ozorem.
- Barry, szujo spita...- Syczałem pod nosem, oklepując go w miarę delikatnie po polikach choć wątpiłem, że to go jakkolwiek ocuci. Kątem oka widziałem, jak mój przyjaciel nerwowo rozgląda się po sali - Nie wiem, jak wcześniej, lecz gdy tu trafiłem to piła dużo WSZYSTKIEGO. - Wątpiłem by ta informacja cokolwiek w tym momencie zmieniła. Skamander nie był lekarzem. Ja w sumie też. - Znam magomedyka pracującego w Mungu, który mieszka niedaleko. Umie się teleportować. Polecieć po niego? - Zaproponowałem, przyglądając się z niepokojem Polly. Nie miałem przy sobie sowy, lecz nie miało to znaczenia, gdyż miałem przy sobie ją - swoją miotłę. Każdej sowie miękły skrzydła. Potrzebowałem jedynie potwierdzenia Sama, że da sobie przez ten czas radę sam. No chyba, że miał lepszy pomysł.
Skinąłem Skamanderowi głową, odkładając piwo na stolik. Nie wiem po co przybył, lecz gotowy byłem mu pomóc. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłem powód w osobie siostry swojego przyjaciela. Do tej pory nijak nie wyłapałem jej w tłumie, choć sądząc po jej stanie nie było to specjalni zaskakujące.
- Polly...- Przypomniałem, sobie, że miałem zobaczyć, jak tam się trzyma. Niespodziewana obecność Sma trochę za bardzo mnie zaabsorbowała. Jak się po chwili okazało - nie musiałem nigdzie iść, gdyż Barry sam się do mnie pofatygował. Uważając chyba, że solenizantka zmieniła i w model samolotu-zabawki. Aż włos mi się zjeżył, a krew zaszumiała nieprzyjemnie w uszach na ten widok. Potem było już tylko gorzej. Obaj padli na ziemię, rozbijając się na podłodze budząc tym samym we mnie nieprzyjemne wspomnienie ojcu. Zacisnąłem jednak pięść, zachowałem zimną krew i podbiegłem do Barrego. Zobaczyłem czy żyje, a potem ułożyłem go w bezpiecznej dla niego pozycji by się przypadkiem nie udusił swym ozorem.
- Barry, szujo spita...- Syczałem pod nosem, oklepując go w miarę delikatnie po polikach choć wątpiłem, że to go jakkolwiek ocuci. Kątem oka widziałem, jak mój przyjaciel nerwowo rozgląda się po sali - Nie wiem, jak wcześniej, lecz gdy tu trafiłem to piła dużo WSZYSTKIEGO. - Wątpiłem by ta informacja cokolwiek w tym momencie zmieniła. Skamander nie był lekarzem. Ja w sumie też. - Znam magomedyka pracującego w Mungu, który mieszka niedaleko. Umie się teleportować. Polecieć po niego? - Zaproponowałem, przyglądając się z niepokojem Polly. Nie miałem przy sobie sowy, lecz nie miało to znaczenia, gdyż miałem przy sobie ją - swoją miotłę. Każdej sowie miękły skrzydła. Potrzebowałem jedynie potwierdzenia Sama, że da sobie przez ten czas radę sam. No chyba, że miał lepszy pomysł.
Gość
Gość
Jeśli ktoś by mu wcześniej powiedział, że jego latanie tak będzie wyglądało, to by pewnie wypił całą szklankę i spróbowałby pokazać, że jest w grubym błędzie. Nie ważne, że by odpłynął po kilku minutach, pokazałby to i tyle.
No ale Barry starał się latać, aby Polka nie dostała od ściany brzydkich siniaków. No ale nie kontrolował swej trasy i nagle ... WZIUUUUM. Poleciał w dół niczym tupolew niedaleko Smoleńska. Stracił kontrolę i dosyć mocno uderzył się w głowę, przez co stracił przytomność. W jego głowie nie było żadnych "PULL UP'ÓW", ale jako ostatnią rzeczą, jaką zrobił, to spojrzał na Polkę i wyciągnął ręce, aby jak przytulą się z zimną podłogą, to aby nie została przygnieciona. A co się dalej działo - tego już nie zarejestrował. Był w swoich ciemnościach, które go wręcz zjadały od środka. Gwiazd żadnych niestety nie widzi. Nawet próba Józka niewiele dała, bo jednak to było mocne uderzenie, a narkotyk z alkoholem wymieszany na pewno łatwo nie pozwoli ocknąć się Weasley'owi. Chyba, że chciałby zwymiotować, lecz na razie nic na to się nie zbiera. Tak więc Weasley jest zdany na pomoc innym.
No ale Barry starał się latać, aby Polka nie dostała od ściany brzydkich siniaków. No ale nie kontrolował swej trasy i nagle ... WZIUUUUM. Poleciał w dół niczym tupolew niedaleko Smoleńska. Stracił kontrolę i dosyć mocno uderzył się w głowę, przez co stracił przytomność. W jego głowie nie było żadnych "PULL UP'ÓW", ale jako ostatnią rzeczą, jaką zrobił, to spojrzał na Polkę i wyciągnął ręce, aby jak przytulą się z zimną podłogą, to aby nie została przygnieciona. A co się dalej działo - tego już nie zarejestrował. Był w swoich ciemnościach, które go wręcz zjadały od środka. Gwiazd żadnych niestety nie widzi. Nawet próba Józka niewiele dała, bo jednak to było mocne uderzenie, a narkotyk z alkoholem wymieszany na pewno łatwo nie pozwoli ocknąć się Weasley'owi. Chyba, że chciałby zwymiotować, lecz na razie nic na to się nie zbiera. Tak więc Weasley jest zdany na pomoc innym.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeśli cokolwiek sobie myślał zrobić, zanim wszedł do mieszkania Polly - wszystko wywiało w oka mgnieniu. Pijani, nieprzytomni, śpiący...i jeszcze prawdopodobnie ranni. Świetnie. Niezła z niego gwiazda, jak mu wszystkie księżyce popadały. A z Judith będzie musiał sobie rano porozmawiać, choć teraz liczył tylko, by nie dołączyła do grona zezgonowanych.
- Na wszystkie połamane różdżki Merlina...
Siedział z drgającą Polką, próbując doprowadzić ją do porządku, choćby nie zrobiła sobie większej krzywdy. Nie wiedział co wypiła lub zażyła, ale najlepszym pomysłem było, żeby się tego wszystkiego z siebie pozbyła. Podobnie i Barry.
- Dobra, leć pędem po niego, a ja ...spróbuję do tego czasu nie zwariować - skrzywił się i jak nic, z chęcią zapaliłby papierosa. Oczywiście nie mógł tego zrobić. Spojrzał jeszcze raz na półprzytomną siostrę, która wydawała się wciąż nie ogarniać, co się dzieje.
Zaklęć uzdrowicielski nijak nigdy nie ogarniał. Czekał, aż Polka przestanie spazmatycznie drżeć, a dopiero potem "sprawić" z pomocą lub bez, by solenizantka pozbyła się wesołejzawartości żołądka. Więcej nie wiedział co miałby zrobić, prócz ciskania gromami oczu...w kierunku otwartego okna.
- Na wszystkie połamane różdżki Merlina...
Siedział z drgającą Polką, próbując doprowadzić ją do porządku, choćby nie zrobiła sobie większej krzywdy. Nie wiedział co wypiła lub zażyła, ale najlepszym pomysłem było, żeby się tego wszystkiego z siebie pozbyła. Podobnie i Barry.
- Dobra, leć pędem po niego, a ja ...spróbuję do tego czasu nie zwariować - skrzywił się i jak nic, z chęcią zapaliłby papierosa. Oczywiście nie mógł tego zrobić. Spojrzał jeszcze raz na półprzytomną siostrę, która wydawała się wciąż nie ogarniać, co się dzieje.
Zaklęć uzdrowicielski nijak nigdy nie ogarniał. Czekał, aż Polka przestanie spazmatycznie drżeć, a dopiero potem "sprawić" z pomocą lub bez, by solenizantka pozbyła się wesołejzawartości żołądka. Więcej nie wiedział co miałby zrobić, prócz ciskania gromami oczu...w kierunku otwartego okna.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Jak na machnięcie magicznej różdżki zerwał się na nogi i przeleciał przez pomieszczenia. Mijał pijanych w dzikim slalomie tak, by ostatecznie pochwycić swą miotłę i wylecieć tą samą dziurą którą do mieszkania wleciał. Miał zamiar polecieć po Alana, który nie raz ratował go z opresji. Miał tylko nadzieję, że przyjaciel o tej porze nie śpi, a jeśli nawet to by niezbyt mocno. Nie chciał być zmuszony budzić go w brutalny sposób, lecz niestety nie wykluczał i takiej opcji.
Biedny Alan...już robiło mu się żal doktorzyny i jednocześnie zaczął zastanawiać się, jak mu się odwdzięczy za tą noc, przez którą pruł z zawrotną prędkością. Tym razem jednak oszczędzając sobie kłopotu lądowania w czyimś mieszkaniu. A najnieprzyjemniej nie należącego do docelowego magomedyka.
Biedny Alan...już robiło mu się żal doktorzyny i jednocześnie zaczął zastanawiać się, jak mu się odwdzięczy za tą noc, przez którą pruł z zawrotną prędkością. Tym razem jednak oszczędzając sobie kłopotu lądowania w czyimś mieszkaniu. A najnieprzyjemniej nie należącego do docelowego magomedyka.
Gość
Gość
W oderwanej rzeczywistości Pola smakowała właśnie owoców naparu malwy sułtańskiej, który pod postacią ciepłego sorbetu spływał jej po policzkach i brodzie na sukienkę z malowanymi wzorami łowickimi, a te wzory znów kołowały i tańcząc wciąż zataczały kręgi na sukience wyciętej z koła, kwadratury koła, zamknietej w postaci człowieka witruwiańskiego, a jego stopy rozchylone na dwa końce świata, stanowiły analogię do Kolosa co na Rodos miał swoje panowanie. Opadł jednak znak cywilizacji, wzburzając morskie odmęty, spod których wypływają zatopione przed wiekami statki, statki pełne zmarłych, a oni wciąż tańczą, tańczą, tańczą do muzyki sprzed lat, którą pisał Mozart gdy Requiem swe podarował nie jemu, który go amorami nawiedzał, piątemu z władców państwa tak wielkiego, niczym dłonie wzorów spódniczkowych rozpoztarte na dwa kolejne krańce od Bułgarii aż po rzeki francuskie. Sułtańskie malwy zbierane pod czujnym okiem łowickich imigrantów w takt tego dzieła, później pieczołowicie mielone całe pięćset dni sproszkowane i zasuszone, obudzone kiedy na język Poli spadały, to właśnie one, tak kwaśne, tak drażniące. W tamtej rzeczywistości Pola zmuszona do jedzenia, energicznie tupała nóżką w białych skarpetkach tutaj odzianą, tupała tak mocno, że zepsuła Kolosa z Rodos. Inny świat ją pochłonął, bo jak zgadliście - nie obudziła się ani wtedy, kiedy była samolotem, ani kiedy już leżała na Barrym i bezwładnymi rączkami obejmowała go za szyję. A wibracje na ziemi, to jej nóżki tupanie.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
salon - urodziny polki
Szybka odpowiedź