Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Blondynka wylądowała niezgrabnie na samym krańcu dziury. Zachwiała się na chwile tracąc równowagę. Wiedziała, że jeżeli nie usiądzie to znów wpadnie do środka. Tak też zrobiła. Cała oblepiona śniegiem nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej skóra jest sparaliżowana. Uniosła wzrok i spojrzała na stojącego nad jakimś mężczyzną Greya. – Wszy…wszystko… - zaczęła trzęsąc zębami, ale zamiast skończyć wypowiedz uniosła kciuka do góry. Od razu sięgnęła też do kieszeni. Po niuchaczu ani śladu. Wezbrała w niej złość, ale nic nie mogła na to poradzić.
Czarownica finalnie podniosła się z ziemi i spojrzała na siebie. – Możesz spróbować jeszcze raz? – nie wiedziała czy ów zaklęcie można rzucać też na ludzi. Odmrożenia nie były duże, spędziła tam raptem chwile, ale wciąż czuła przemarznięte struny głosowe. Blondynka zrobiła kilka kroków w stronę mężczyzny, przez którego znalazła się w dziurze i również uniosła różdżkę w jego stronę. – Sznurki na drzewach to celowa robota, prawda? – zapytała bo zdążyła już dodać sobie dwa do dwóch. – Miały odciągnąć nas od obozu?
-Możecie mnie od razu zabić! - Zawołał w głupie odwadze mężczyzna. -Nic wam nie powiem! - Zaciskał dłonie w pięści, ale widząc dwie różdżki w siebie wycelowane nie miał aż tyle odwagi aby się ruszyć. Nie chciał ryzykować, jeszcze. Widać było jak rozbieganym wzrokiem stara się coś wymyślić, znaleźć punkt zaczepienia w okolicy. Herbert westchnął głucho.
-Miej go na oku… - Wycofał się powoli do tyłu aby sięgnąć po różdżkę, którą wcześniej dostrzegł w zaspie śniegu. Mężczyzna na ziemi drgnął, ale widząc minę Lucindy zawahał się w połowie ruchu. Herbert zaś sięgnął po różdżkę i wycelował ją w towarzyszkę. - Evanesco - Poczuł jak wibruje magia, jak przepływa przez drewno, a jej prąd w postaci gorącego powietrza otacza Lucindę osuszając jej ubranie. Następnie uczynił to samo ze swoim strojem i spojrzał na leżącego mężczyznę. -Masz szczęście. Jesteśmy tutaj aby pomóc, a nie zabijać.
-Jak mam wam wierzyć?! - Zawołał oburzony choć głos zaczął mu się łamać.
-A masz co lepszego? - Zapytał wymownie opuszczając swoją różdżkę. Mężczyzna zaś patrzył na nich niepewnie, ale widać że bił się z własnymi myślami. Rozważał wszystkie za i przeciw, następnie spojrzał na Lucindę.
-Tak, chciałem odciągnąć wroga od obozu. Zmylić, nie pozwolić aby tam dotarli.. - Powiedział w końcu zbierając się z ziemi powoli. -Jak chcecie nam pomóc? Jest was tylko dwójka.
Spojrzał na nią wyczekująco, ponieważ spodziewał się, że jak przybyli z pomocą to mając całą obstawę medyczną, może jakieś jedzenie. Widział jednak dwójkę ludzi, którzy poza plecakiem nie mieli niczego ze sobą. Jak zatem mieli zamiar pomóc skoro byli całkowicie sami? Zmarszczył brwi zaczynając powątpiewać w ich dobre intencje. Cały spięty nie chciał się bardziej ruszyć czekając na ich reakcję.
Słysząc słowa towarzysza skinęła głową. Nie spuszczała jednak z mężczyzny wzroku. Musiał spędzić tu długi czas. Policzki miał przekrwione, a palce zamarznięte. Widać było, że starcie z czarodziejem pobudziło krążenie. Wyglądał na zadowolonego, ale blondynka wiedziała, że to wina adrenaliny płynącej teraz w jego żyłach. – Dwóch to za mało? – odezwała się w końcu, gdy jej ubranie było już suche. – Jeśli macie zapewnioną lepszą i liczniejszą pomoc, to nie ma problemu. Pójdziemy tam skąd przybyliśmy. – dodała, a w jej głosie zabrzmiała lekka ironia. Całe życie pracowała z mężczyznami. Doskonale znała taki typ człowieka. Niczego nie chce, niczego nie potrzebuje, musisz mnie o to poprosić. Wystarczyło w takich sytuacjach odpuścić, a sytuacja zmieniała się diametralnie. – Zresztą nie tylko o pomoc chodzi. Nie zgubiliście swoich czasem? – dodała i dostrzegła jak brew mężczyzny drgnęła nieznacznie. Doskonale wiedział o czym kobieta mówiła, o kim mówiła.
- Powsinoga – skomentował mężczyzna właściwie nie zwracając do niej, a do mężczyzny, który zgubił drogę do obozu. – Zabierzcie to drewno i chodźcie ze mną. Rozumiem, że proszenie was o zamknięcie oczu nie ma najmniejszego sensu? I tak byście sobie poradzili… Magowie.. – nie do końca wiedziała czy ma to ją zaboleć czy nie. Postanowiła to zwyczajnie zignorować.
- Idź przodem – zaczęła kobieta opuszczając różdżkę, ale wciąż trzymając ją przy sobie. – Nie chce więcej niespodzianek. – dodała spoglądając na dziurę, w której jeszcze chwile wcześniej się znajdowała. Ku jej zaskoczeniu dostrzegła coś jeszcze. Mały niuchacz doskonale sobie poradził z temperaturą, a ona myślała, że to delikatne stworzenia. Sięgnęła po niego i ponownie schowała sobie do kieszeni.
Właściwie nie wiedziała jak długo szli do obozu. Mężczyzna opowiadał im o tym kim są, co się właściwie wydarzyło, że musieli osiedlić się właśnie tutaj. Lucinda wsłuchiwała się w to zdając sobie sprawę z tego, że każdy żył własną tragedią. Wojna nie omijała nikogo. Gdy dotarli do obozu jej oczom ukazała się duża polana, a za nią parę prowizorycznych namiotów przykrytych gałęziami i delikatny ogień tlący się w ognisku. Blondynka spojrzała na swojego towarzysza, a jej wzrok mówił chyba wszystko. Jakim cudem oni jeszcze w ogóle żyją?
-Uciekaliśmy od paru dni, od kiedy zaczęły się napady na miasteczka. - Powiedział mężczyzna przechodzą przez kolejne zaspy. -Większość z nas to ludzie, którzy nie są magami. - Słowo ostatnie, podobnie jak wcześniej, wypowiedział z pewnym naciskiem, jakby było dla niego ciężkie do strawienia. Jeszcze nie tak dawno magia była zarezerwowana w bajkach, w książkach dla dzieci. Dorośli nie wierzyli w nią, była częścią marzeń niczym więcej. Następnie doświadczyli jej w najbardziej bolesny i okrutny sposób. Ciężko im było teraz uwierzyć, że ta sama magia może czynić dobro. -Kończą nam się zapasy, ale nie wiemy gdzie iść. Wysyłamy ludzi na zwiady, ale mało kto wraca z informacjami, które możemy wykorzystać. - Kontynuował człowiek, który z każdym przebytym metrem chętniej mówił na temat co się wydarzyło parę dni wcześniej.
-Jak wielu was tam jest? - Herbert przyspieszył kroku aby zrównać się z mugolem, ten drgnął tylko gotów się bronić, ale widząc, że czarodziej nie mierzy do niego z różdżki pokręcił głową.
-Nie wiem, z każdym dniem potrzebujących przybywa. -Wyszli zza gęstej ściany drzew aby wyjść na polanę gdzie mieścił się obóz. Widok ten wprawił Greya w osłupienie. Zwolnił kroku i spojrzał na Lucindę, dokładnie w tym samym momencie kiedy ona zwróciła się ku niemu. Widok jaki dostrzegł, poraził go. Małe, cienkie namioty nie dostosowane do pogody, ogniska, próby stworzenia coś na wzór szałasów i ogromne poczucie lęku wiszące w powietrzu. Przy ogniskach kłębili się ludzie chcąc się ogrzać i uchwycić choć odrobinę ciepła. Parę osób spostrzegło nadchodzących.
-Walter, kto to?- Usłyszeli pytanie wydobywającego się z powiększającego się tłumu. Grey miał nadzieję, że ci rozwścieczeni nie rzucą się na niego i Lucindę.
-Magowie… - Szum rozszedł się lotem błyskawicy. -Przyszli z pomocą.
Wiele niepewnych i podejrzliwych par oczu się w nich wpatrywało. Musieli coś zrobić nim zaczną się burzyć czy ich atakować.
-Czy jest tutaj Alice Evans, żona Baxtera? - Zapytał głośni, a obłok pary uniósł się z jego ust. Tłum się poruszył, rozstąpił aby przepuścić szczupłą kobietę, której oczy się zaszkliły. -Ty jesteś Alice?
-Alice to moja siostra. - Powiedziała głucho kobieta, a dolna warga jej zadrżała. -Nie dała rady…- Herbert przymknął oczy słysząc ostatnie słowa. Westchnął ciężko.
-Baxter i jego dzieci są u mnie w domu całe i bezpieczne. Dał mi to aby was znaleźć. - Podał kobiecie narysowaną na kolanie mapę, a ta ujęła ją w dłoń. Zaszlochała. Jej reakcja i zachowanie, choć bolesne, uspokoiły resztę. Walter spojrzał na przybyłych czarodziejów.
-Na prawdę jesteście w stanie nam pomóc?
-Tak - powiedział bez wahania w głosie Herbert. Nie wiedział jeszcze jak, ale na pewno nie zostawi tak całej tej sytuacji. -Musimy jednak wiedzieć ile was jest, czy są wśród was ranni, ile osób potrzebuje ubrań. I na pewno nie możecie siedzieć tutaj bez ochrony. - Spojrzał na Lucindę. -Możesz rzucić jakieś zabezpieczenia?
Miał nadzieję, że kobieta mu pomoże, musiał zdać pełne informacje do lorda Prewetta licząc na to, że ten pomoże. Walter zaprosił Herberta aby poszedł z nim w głąb obozowiska gdzie mężczyzna miał dokładnie wszystkiego się dowiedzieć.
Lucinda wsłuchała się w słowa kobiety, która wystąpiła przed szereg by opowiedzieć im o tym co stało się z żoną mężczyzny znajdującego się aktualnie na farmie. Skrzywiła się. Szli tutaj z myślą, że im się uda. Dali tym ludziom nadzieje na to, że zapewnią im bezpieczeństwo, ale przecież to samo powiedzieli Evansowi. Już teraz musieli przekazać przykrą prawdę. Taka zawsze się gdzie kryła, czekała jedynie na to by się ujawnić. – Wiemy jak to wygląda – zaczęła nie ściągając grymasu z ust. – Obwiniacie nas o wszystko, ale na każdej wojnie są dwa fronty, na tej też i my jesteśmy tym frontem, który chce wam pomóc. Który chce walczyć o to by nie było podziałów między nami. – dodała. Może i nie była dobrym mówcą, ale lata życia jako szlachcianka czegoś ją nauczyły. Znała ludzkie obawy, wiedziała, że tylko spokój może nas na tej wojnie uratować i to tyczyło się wszystkich.
Blondynka skinęła głową, gdy mężczyzna zapytał czy Lucinda jest w stanie zabezpieczyć teren, na którym znajduje się obóz. Była w stanie, ale potrzebowała na to czasu. Dlatego nie towarzyszyła już Herbertowi w rozmowie z mężczyzną, który ich tu doprowadził, ale uniosła różdżkę całkowicie ignorując zdziwione spojrzenia mieszkających w obozie ludzi. - Lignumo – wypowiedziała w skupieniu. Wyobraziła sobie sytuację, w której ów pułapka może okazać się przydatna. Samo nałożenie tego zabezpieczenia nie było łatwe i wymagało od niej wiele skupienia. Ciężko było poświęcić sto procent uwagi tylko temu zaklęciu kiedy otaczali ją ludzie, którzy na każdy błysk magii reagowali przerażeniem lub zaciekawieniem. Musiała się jednak do tego przyłożyć. Wiedziała jakie to jest ważne.
Po trzech godzinach nakładania tego jednego zaklęcia blondynka wetknęła dłonie do kieszeni szaty chcąc choć na chwile się ogrzać. Nagle tuż obok niej pojawiła się kobieta, z którą już wcześniej miała okazję rozmawiać – siostra Alice. Szatynka podała czarownicy kubek z parującym wrzątkiem. – Tylko to mogę zaproponować – powiedziała, a Lucinda uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła łyk parującej wody. Nie chciała jednak dłużej tracić czasu dlatego ponownie wyciągnęła różdżkę i skupiła się na kolejnym zabezpieczeniu. Zawierucha. Teraz nieco wprawiona mogła sprawniej wprawić się w stan skupienia. Kobieta nie wiedziała czy zaklęcia, które wybiera będą odpowiednie, czy na pewno uchronią ich przed nieprzyjacielem. Miała jednak na to nadzieje. Po nałożeniu Zawieruchy przyszedł czas na jakieś prostsze, ale równie ważne zabezpieczenia. Muffliato. Cave Inimicum.
W obozie spędzili długie godziny, ale wiedzieli, że czas ich tutaj się kończy. Zbliżała się noc, a oni musieli jeszcze zaplanować kolejne działania dlatego po skończeniu nakładania zabezpieczeń podsumowali wszelkie informacje i ruszyli w drogę powrotną.
z.t x2
Nakładam na obóz: Lignumo, Zawierucha, Muffliato, Cave Inimicum.
Czekał na rozwidleniu dróg tak jak umówił się z Aurorą oraz Florką. Zima dawała mu się mocno we znaki, a co dopiero tym którzy czekali na ich pomoc, a którą przecież obiecał. Jedząc fasolkę szparagową z ziemniakami myślał o nich, a posiłek stawał mu w gardle. Nie miał jednak tyle jedzenia aby ich wszystkich obdarować. Miał nadzieję, że lord Archibald znajdzie dla tych ludzi odpowiednie miejsce do mieszkania. Grey ofiarował też swoją pomoc w budowaniu takowego miejsca, ale najpierw musieli zapewnić im podstawową opiekę medyczną, taką która pozwoli im przetrwać dodatkowych parę dni. Hattie uzbroiła go w parę kocy i stare ubrania, które mogły się komuś przydać.
W obozie uchodźców był ledwo dzień temu z Lucindą, która postawiła zabezpieczenia, ale obawiał się, że każdy dzień przynosi tym ludziom jeszcze więcej trosk i zmartwień. Najciężej jednak było Herbertowi powiedzieć Baxterowi i jego dzieciom, że Alice nie żyje i już nigdy się nie spotkają. Chcieli iść do obozu, ale stanowczo im tego zabronił zamiast tego wysłał ich bezpośrednio do lorda Archibalda, aby pomogli w tworzeniu nowego azylu.
List od Aurory trochę go zaniepokoił, kuzynka miała w zwyczaju marginalizować swoje potrzeby i przedkładać je nad wymagania innych, ale teraz potrzebował jej pomocy i umiejętności. Była dobrym medykiem i wyraziła chęć pomocy, a właśnie teraz chciał aby towarzyszyli mu ci, którym najbardziej ufał. Zbiegiem okoliczności były to dwie kobiety, które chciał chronić, a które jednocześnie z zaangażowaniem mknęły z pomocą ku niemu. Co za ironia losu.
Zawiał mocny wiatr kiedy dostrzegł kobiece sylwetki zmierzającego w jego stronę. Uśmiechnął się do nich.
-Rory! - Zawołał unosząc dłoń ku górze zdradzając tym samym swoją obecność. -Florko! - Postąpił w ciężkim śniegu parę kroków do przodu. -Dziękuję, że tak szybko zareagowałyście. - Poprawił plecak na plecach i wskazał ścieżkę, którą mieli się udać w las. Wcześniej wyczyścił ślady po sobie i Lucindzie, więc nie mogli iść wcześniej wydeptaną trasą. Całe szczęście doskonale ją pamiętał, oraz miejsce gdzie znajdowała się pułapka. -W obozie jest nie więcej jak dwadzieścia osób. Postawiliśmy zabezpieczenia, ale tam brakuje dosłownie wszystkiego. - Dodał zaraz kiedy wkroczyli w gęstwinę leśną, a on sam odwrócił się wymierzając różdżką w ślady jakie za sobą zostawili.-Vestitio
Ślady od razu zaczęły znikać, tak jakby od dawna nikt tędy nie przeszedł.
|72h na odpis
Nawet nie do końca wiedziała, czy dobrze zrozumiała list od Herberta — miała wrażenie, że odpisała na niego dość lakonicznie, a samą treść musiała czytać kilka razy, żeby zrozumieć sens słów. Jej ciało błagało o chwilę odpoczynku, ale Aurora wiedziała, że jak tylko zmruży oczy, w koszmarach znów pojawi się Hannibal i cała krzywda, jaką jej wyrządził.
Ale stawiła się. Bała się początkowo teleportować, ale nie wiedziała, jak inaczej miałaby się zjawić we wskazanym przez Herberta miejscu. Miała ze sobą torbę z eliksirami, takimi, które mogły leczyć najbardziej powszechne choroby. Miała też rzecz jasna różdżkę. Miała przy tym nadzieję, że jej umysł, tak zwykle dokładnie pamiętający wszystko, tym razem również jej nie zawiedzie.
Na miejscu pojawiła się niemal punktualnie i na szczęście bez komplikacji jak rozszczepienie. Smagana wiatrem drobna i słaba sylwetka wynurzyła się spomiędzy linii drzew, idąc prosto na spotkanie z kuzynem, w kierunku rozwidlenia dróg. Niemal w ostatniej chwili jej krok złączył się z jeszcze jedną osobą, ale nim zdążyła się jej przyjrzeć, już posłyszała głos kuzyna nawołujący spomiędzy zawieruchy.
Teraz gdy już wiedziała, kto idzie obok niej, spróbowała wykrzesać z siebie odrobinę ciepła, ale nie wiedziała, czy jej wyszło. I dlatego kolejny raz cieszyła się z tego, że jej twarz niemal całkowicie ginęła pod ilością zimowych materiałów. Oczywiście, jeśli można było zupełnie się z czegoś cieszyć w tych okolicznościach.
- Witajcie. - Odezwała się, próbując nadać głosowi barwę jakąkolwiek. By nie brzmieć tak bezbarwnie… bez sensu.
20 osób… Niby tak niewiele w obliczu tego ile cierpień oglądała ostatnio Anglia, a jednak to 20 różnych historii, innych słów, innych par oczu. Musieli pomóc im wszystkim.
- Mama spakowała mi nieco ciepłych ubrań, które zalegały na strychu, ale też mam trochę kocy. - Powiedziała, chociaż każde słowo wydawało jej się męczarnią. - Wzięłam trochę eliksirów, ale nie wiem, czy cokolwiek się przyda. - Zawsze jednak lepiej mieć coś pod ręką, niż robić w pośpiechu.
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
Na powitanie Herberta jednak nie odpowiedziała - skinęła tylko głową obojgu. Była zwyczajnie zbyt spięta. Wciąż pamiętała to przerażenie, gdy musiała dwa razy uciekać z domu. Tym razem to ona miała pomóc ludziom, którzy zostali bez dachu nad głową. I których Oaza nie mogła już przyjąć, i tak koczowało tam już zbyt wielu ludzi. Z resztą... wyspa przestała być już tak bezpieczna, jak była niegdyś.
- Ja mam tylko kilka koców i wodę - odezwała się zaraz po Aurorze, wskazując swoją torbę. Nie mogła zaoferować wiele więcej ponad swoje umiejętności, to i tak cud, że udało jej się coś zabrać z oazy. Tam każdy strzępek materiału był na wagę złota. Nie mogła jednak przyjść całkiem z pustymi rękoma.
Z sercem trzepoczącym jej w piersi ze zdenerwowania ruszyła za Herbertem, który wiedział, gdzie znajdowali się uchodźcy. - Natkniemy się na coś poważniejszego? - wolała mieć chociaż tę krótką chwilę by mentalnie przygotować się na to, co mieli zastać w obozie, jakie obrażenia odnieśli uchodźcy. Florka błagała los o to, by krew wokół obozowiska nie był zabarwiony szkarłatem.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Teraz jednak musieli skupić się na tych, którzy siedzieli w zimą, na pełnym mrozie w prowizorycznych schronieniach i czekali na lepsze jutro, a teraz na ich pomoc. Trzymając różdżkę w gotowości szedł przez las prowadząc czarownice ukrytą ścieżką w śniegu. Na drzewach wisiały skrawki materiałów, ale prowadziły one zupełnie w innym kierunku niż prowadził je Grey.
-Żadnych poważniejszych uszkodzeń poza drobnymi ranami, otarciami, złamaniami ale przede wszystkim… wyziębienie. - Odpowiedział Florce. -Każdy koc się przyda, ci ludzie wzięli co mieli pod ręką i uciekali przed siebie.
Nie był w stanie sobie wyobrazić momentu, w którym musiałby opuścić Greengrove Farm i uciekać, żyć w strachu o własne życie. Kroczyli w zapadającym się śniegu, aż w pewnym momencie botanik zwolnił i rozejrzał się uważnie. Nakazał gestem dłoni aby kobiety zrobiły to samo. Uniósł wyżej głowę by wypowiedzieć słowa: -Ciemną dolinę idę i zła się nie ulęknę.
Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle zza drzew wychylił się człowiek o zaróżowionych od mrozu policzkach.
-Ach, magik! - Zawołała z ulgą w głosie i spojrzał znad jego ramienia na kobiety, w dłoni trzymał siekierę. -Czekają już na was.
-Dzięki. - Herbert wyminął mężczyznę i szedł dalej między drzewami, aż w końcu ujrzeli płachty imitujące namioty, zbudowane szałasy wyściełane czym się da oraz okopane ogniska przy których grzali się uchodźcy. Wygłodniali, zmęczeni i przemarznięci podnosili głowy widząc zbliżającą się trójkę.
-Pan Grey! - Usłyszeli męski głos i na ich powitanie wyszedł rosły mężczyzna o szerokich barkach i bystrym spojrzeniu. -Pomoc?
-Walter. - Herbert uścisnął dłoń mężczyzny i wskazał na dwie czarownice. -To Aurora i Florence, pomogą wam w dolegliwościach. Mamy parę kocy dla was. Lord Archibald został powiadomiony, z tego co mi wiadomo planuje zbudować dla was schronienie. Ciepłe i przytulne. - Oczywiście, że tego nie wiedział na pewno, ale zakładał, że tak właśnie było, a dla nadziei w oczach tego mężczyzny był gotów polecieć do lorda Archibalda i wymusić na nim zbudowanie takiego miejsca.
|72h na odpis
- Skoro nie ma tam poważnie rannych, proponuje najpierw zadbać o to, żeby ich ogrzać. Rozłożyć koce, może zabezpieczyć ich obóz. Jedno z pomieszczeń tymczasowo zaadaptować na coś w rodzaju pomieszczenia do leczenia. - Powiedziała powoli, ostrożnie stawiając kroki w śniegu. Zapadała się nieznacznie, ale i tak nie czuła zimna.
- Jedno z nas może rzucić Caelum na czas pracy i a pozostali zająć się obozem i sprowadzić najbardziej potrzebujące osoby. - Zamilkła na inny pomysł, bo zdała sobie sprawę, że może być najmniej doświadczoną osobą tutaj. Nie miała pojęcia jak często Florka pomagała Herbertowi, więc może już dawno o tym pomyśleli? - Chyba że macie inny pomysł. - Dodała szybko, żeby nie wyszło, że zaczęła nagle wydawać rozkazy.
Zamilkła, gdy minęli tajemniczego mężczyznę i w zasadzie nie odzywała się zbyt wiele do momentu dotarcia do obozu. Widok tych ludzi niemal złamał i tak już zranione serce Aurory. Poczuła się znacznie gorzej, gdy przyszło jej porównać swoje własne cierpienie, do tego, co przechodzili oni. Dojrzała kobietę, która wyciągała zaorane pracą dłonie w kierunku ogniska, żeby zaraz cofnąć je i chuchnąć dla ogrzania.
Aurora spojrzała na kuzyna, a potem na Florkę.
- To straszne… - Powiedziała cicho, wsuwając dłoń w kieszeń, żeby złapać za różdżkę. Plany, planami, ale widok tego sprawiał, że miała ochotę z miejsca wziąć się do pracy. - Czy mamy podchodzić do ludzi i pytać, czy coś im dolega, czy może też po prostu czekać, aż oni sami do nas przyjdą? - Aurora nigdy nie była w podobnym obozie i nie wiedziała, czy obowiązywał jakiś porządek. A może Herb miał na to naprawdę inny plan.
Jej wzrok uciekł w kierunku starszej kobiety, a potem na człowieka, który powitał jej kuzyna. Niemal każdy mężczyzna wywoływał u niej lęk, że miała ochotę wycofać się za postać Herberta. Wbiła wzrok w swoje ubrudzone śniegiem buty, zanim zaczęła mówić.
- Drobne zranienia dałabym na sam koniec. Przy takiej temperaturze zakażenia, nawet jak wystąpią, to nie rozwiną się zbyt szybko. Odmrożenia i coś, co może być objawem zakaźnej choroby. W takich skupiskach to najgorsze, co może być. Od tego bym zaczęła. - Jeśli Florka i Herbert mają inny pomysł, ona się oczywiście chętnie do tego dostosuje. Im dłużej jednak stała, tym bardziej ciążył jej ciepły płaszcz i szal, a także koce w ramionach. Myślała, że ma tak niewiele, a tu proszę. Byli ludzie, którzy za jej miejsce w świecie, oddaliby wiele.
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
Florence ściskała różdżkę nerwowo i kiedy Herbert kazał im przystanąć, w pierwszym momencie zadrżała, obawiając się ataku. Rozluźniła się jednak, widząc że chodziło o podanie hasła, najwyraźniej znajdowali się już blisko obozu. Gdy dotarli już na miejsce, kobieta nie mogła powstrzymać smutku, który rozlał się w jej sercu. Ci wszyscy ludzie, kryjący się w śniegu, ściskający do piersi swoje dzieci, kulący się przy ogniu z resztkami dobytku... przypominali jej ją samą w dniu, gdy pierwszy musiała uciekać z walącego się domu na Pokątnej. Wtedy też wybiegła na śnieg i mróz, ubrana w szatę do snu i naprędce narzucony płaszcz. Ona miała jednak możliwość aby na spokojnie powrócić do ruin swojego mieszkania - udało się jej więc odzyskać część dobytku, reszta uległa jednak zniszczeniu.
- Caelum może być za słabe - odpowiedziała Aurorze. Dziewczyna myślała dobrze, ale wspomniane zaklęcie nie przyniosłoby wystarczających rezultatów, poszkodowanych było zbyt wielu. Chyba, że istniała jakaś potężniejsza odmiana tego uroku, o której Florence nie wiedziała. - My będziemy podchodzić - zarządziła, ludzie rozłożyli się już na tyle wygodnie, na ile mogli przy swoich prowizorycznych ogniskach, opatuleni kocami i szmatami. Nie chciała kazać im podnosić się i przychodzić do nich po kolei, narażając się na zimno i podrażnienie ran.
Florence zwróciła się do Herberta, oddając mu wszystkie przyniesione przez siebie koce, wcześniej pomniejszone i schowane w torbie - Rozdaj to najbardziej potrzebującym. Ufam, że obóz obłożony jest już odpowiednimi zaklęciami ochronnymi. - odezwała się, podchodząc do najbliższego ogniska, przy którym siedziała kobieta z dzieckiem. - Pomożemy najpierw najbardziej potrzebującym. Złamania, zwichnięcia. Aurora, ty zacznij od tamtej strony, ja pójdę od tej. - tak naprawdę Florence wcale nie miała aż tak dużego doświadczenia w leczeniu i pomaganiu ludziom. Krótki, porzucony staż w Mungu, a potem okres mieszkania w Oazie i zajmowania się nowo przybyłymi - miała jednak doświadczenie w zarządzaniu lokalem na Pokątnej, chyba stare przyzwyczajenia po prostu wychodziły na wierzch. - Powiedz mi, potrzebujecie pomocy uzdrowiciela? - zwróciła się zaraz do kobiety przy której przyklęknęła. Widziała, że twarz jej dziecka wykrzywiona jest bólem, a brudne policzki zdobią szlaki po łzach.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
-Lepiej podchodzić i pytać, zatroszczyć się o nich. - Zgodził się z Florence i uśmiechnął się pokrzepiająco do Aurory. W duchu cieszył się, że mają w sobie tyle zapału do pracy. Tym ludziom była potrzebna nadzieja, możliwość patrzenia w przyszłość sprawiała, że pojawiała się siła do życia i przetrwania. Przyjął od Florki koce, które przyniosła, a potem spojrzał na Waltera. -Wskaż najbardziej potrzebujących, Rory im pomoże. - Dał znać kuzynce aby nie wahała się działać i ruszyła do ludzi. Ważne, że tu była nikt nie będzie jej oceniał. Kobieta, do której podeszła Florka podniosła na nią smutne oczy, a dziecko przestało płakać słysząc inny głos.
-Mój brzuszek mnie boli…. - Załkało dziecko cicho, a matka pogłaskała je po policzku.
-Dawałam mu ciepłego naparu z lipy, bo tylko to miałam. - Wyznała kobieta patrząc na Florkę z lekką obawą ale również nadzieją. Uzdrowicielki musiały pamiętać, że miały do czynienia głównie z mugolami więc ci patrzyli niepewnie i z obawą na różdżki. Zaś do Aurory podszedł młody chłopak i pociągnął ją za rękaw.
-Czy pani ma bandaże? - Zapytał patrząc na nią dużymi zielonymi oczami. Herbert zaś dał cześć kocy Walterowi i ruszył wraz z nim do ludzi rozdając okrycia tym, którzy najbardziej ich potrzebowali. Starsza pani prawie się popłakała przyjmując od niego koc i dziękowała cicho za dobroć, a Herbert chciał pomóc bardziej i było mu głupio, że tak mało przyniósł ze sobą. Dostrzegł jak ma odmrożone palce w podziurawionych rękawiczkach więc wyciągnął różdżkę, a kobieta zamarła.
-Pomogę pani… - Odezwał się, a Walter zaraz przyszedł mu z pomocą zapewniając kobietę, że nie ma powodów do obaw. -Figidu.
Zaklęcie otuliło ciepłem palce kobiety, które zaczęły odzyskiwać kolor, a ból mijał, co widział na zaskoczonej twarzy kobiety. Tyle mógł zrobić, nie znał bardziej skomplikowanych zaklęć, ale jej radość i ulga była warta wykorzystania nawet tak małej wiedzy leczniczej.
|Odpis 72 h, czyli do 9.12, 19.00, przepraszam za opóźnienie, zachęcam do tworzenia dialogów i sytuacji z uchodźcami.
- T-tak… Tak, oczywiście. - Powiedziała i momentalnie zajrzała do swojej torby. - Czy ktoś jest ranny? - Spytała, bo zrozumiała, że może oprócz samych materiałów, może być potrzebna fachowa ręka. Mężczyzna chuchnął w dłonie, kiwając jednocześnie głową. Aurora wykonała więc ruch ręką, by wskazał jej drogę. Przeszli kilkadziesiąt kroków do namiotu, gdzie przez dziurawe płachty wdzierał się przeraźliwy mróz.
- To moja matka… - Wyjaśnił, wskazując na staruszkę, siedzącą w barłogu na skrawku odrobinę suchych szmatach. - Rozdarła sobie rękawice, jak upadła i rozcięła wtedy dłoń. - Powiedział mężczyzna, przyglądając się, jak Aurora zdejmuje ostrożnie przesiąknięty krwią materiał, który zdążył stwardnieć niemal na kamień.
- Czy mógłby pan mi przyświecić? - Wskazała głową na lampkę dającą migotliwe światło. Mogła użyć różdżki, ale zaraz będzie musiała użyć jej do leczenia.
Przyjrzała się dłoni wystraszonej kobiety i zaraz się uśmiechnęła. - Proszę się nie bać. Nie zrobię pani krzywdy. - Powiedziała, najłagodniej jak potrafiła. Dla potwierdzenia swoich słów zsunęła z głowy olbrzymi kaptur i zdjęła szalik. Jej rany zadane przez Hannibala wciąż były częściowo widoczne, więc nie prezentowała się, jak kobieta z okładki “Czarownicy”, ale z pewnością pomogło, bo Aurora poczuła, jak spięta dłoń kobiety nieco się rozluźnia.
- Zdezynfekuje ranę i uleczę rozcięcie, a potem założę bandaże… - Chciała nawet zacząć w tamtej chwili, ale kątem oka dostrzegła, jak mężczyzna, który ją przyprowadził, ukradkiem próbuje zdjąć rękawiczkę. Jego palce były sine, niemalże fioletowe. Zobaczywszy jej spojrzenie, próbował wskazać na matkę, by to ona mogła pierwsza otrzymać pomoc, ale Aurora stanowczo zaprzeczyła. - Odmrożenia są o wiele groźniejsze. - Widziała, że pomimo wszystko bał się nieco, gdy wymierzyła w jego stronę różdżką. Spojrzała mu wtedy w oczy, na moment zapominając o wszystkich okropnościach, ostatnich dwóch dni. - Proszę mi zaufać. Jestem uzdrowicielem… - Powiedziała, a po chwili mruknęła. - Figidu Maxima - Aurora była niemal pewna, że usłyszała westchnienie ulgi, gdy niemal natychmiast palce zaczęły przybierać normalny kolor. - Powinno też pana nieco rozgrzać. - Powiedziała, gdy wymamrotał zaskoczone podziękowanie. Aurora przez chwilę patrzyła jeszcze na jego dłoń, żeby wrócić do jego matki, która wydawała się bardziej chętna do leczenia. - To teraz pani kolej. - Rzuciła Aurora, gdzieś z tyłu głowy zastanawiając się, jak radzą sobie Florka i Herbert.
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
- Jeśliście coś nieświeżego? Może mu to zaszkodziło? A jak z wypróżnianiem? - dopytywała kobieta, kucając przy dziecku. Matka chłopca chyba zaczęła nabierać do uzdrowicielki jakiegoś zaufania, potwierdziła też obawy kobiety. Uciekając nie zabrali ze sobą prowiantu, próbowali coś upolować, coś nazbierać, choć zimą próżno było rozglądać się za grzybami czy owocami.
- A jednak on znalazł jakiś krzaczek, niewiele myśląc najadł się tych jagód. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić - wyjąkała kobieta, jej głos zaczął się łamać, jakby sama miała się zaraz znów rozpłakać.
- Czyli zatrucie. Czyli potrzebna będzie odtrutka, ale póki co mogę wyciszyć toksynę i uśmierzyć ból - Florka spróbowała pocieszyć kobietę. Wiedziała, że ludzie w obozie z obawą spoglądali na różdżki wymierzone w ich stronę, nie było jednak rady, tylko w ten sposób mogli im pomóc. - Vensistero Maxima - spróbowała, ale zaklęcie nie zadziałało. Odniosło skutek dopiero za drugim razem. Po minie dziecka wiedziała, że tym razem się udało. Florence spróbowała przywołać na twarz uśmiech, aby pokrzepić jeszcze zarówno małego jak i jego matkę. - Zaraz wrócę.
To było przyjemne uczucie, widzieć jak odrobina nadziei i szczęścia wraca do oczu kobiety, kiedy jej dziecko poczuło się lepiej. Zagrożenie jednak nie zostało całkiem zażegnane. Całe szczęście, że Aurora zabrała ze sobą eliksiry, Florence miała tylko nadzieję, że w jej zapasach znajdzie się jakaś podstawowa odtrutka.
- Auroro! - zawołała, odnajdując kobietę w prowizorycznym namiocie. - Proszę, powiedz mi, czy w swoich zapasach masz podstawowe antidotum? Jedno z dzieci zatruło się jagodami, w całym obozie może być więcej takich przypadków.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
-Zaraz ktoś do was podejdzie. - Zapewniał Grey kiedy zorientował się, że dany przypadek przekracza poza jego medyczne kompetencje. Nie spodziewał się, że wiedza, którą nabył w trakcie podróży teraz mu się przyda i będzie ją wykorzystywał pomagając uchodźcom. Wymarzniętej dwójce nastolatków podarował koc, pod którym się obydwoje skupili przy ognisku. Botanik spojrzał na Waltera, który wcześniej nieźle go poturbował, prawie posiekał siekierą, a teraz chętnie pomagał i wspierał w działaniach jakie poczynał. -Potrzeba więcej drewna na opał, możecie teraz śmiało rozpalać ogniska. Jesteście chronieni magią, póki nie wychodzicie poza ten krąg nikt was nie znajdzie. - Wskazał oznakowane miejsca gdzie wcześniej Lucinda rzuciła odpowiednie zaklęcia. Walter zaś kiwnął głową a potem zwołał paru mężczyzn i nakazał im narąbać tyle drewna ile zdołają unieść. Herbert zaś podpytał czy ktoś ma igłę do szycia oraz nici, kto wie, może jakaś przezorna osoba miała przy sobie owe rzeczy. Nie zawiódł się. Zaraz zgłosiło się parę osób, a Grey nie wahając się wymierzył różdżką w igły oraz nitki wypowiadając zaklęcie. -Aiguille - Narzędzia tańcowały na dziurawych płachtach materiałów zszywając je sprawnie i wzbudzając jednocześnie zaskoczenie w mugolach, którzy nie mogli oderwać od nich wzroku. Botanik obejrzał się przez ramię chcąc wzrokiem wyłapać Florkę i Aurorę, które uwijały się wokół potrzebujących i chorych. Zaraz jednak został zaczepiony przez młodego mężczyznę mówiąc, że jego kolega ma złamane żebro. Tak podejrzewali. Od razu ruszył za nim celem sprawdzenia obrażeń. Chłopak o płowych włosach siedział pod drzewem i dyszał ciężko przyciskając dłoń do boku. Przy najmniejszym ruchu syczał.
-Musisz podnieść ubranie do góry abym zobaczył czy to złamanie. - Oznajmił Herbert, a chłopak z pomocą kolegi odsłonił skórę, która była cała sina. -Oberwałeś czy wpadłeś na coś?
-Jak uciekaliśmy, że wpadłem na hydrant… - Wyjaśnił i syknął gdy Grey dotknął miejsca, ale nie wyczuł pod palcami przesunięcia kości.
-Wygląda jak poważne stłuczenie, ale nie złamania. Czy jak oddychasz boli? - Przeczący ruch głowy, podobnie jak w przypadku kolejnych medycznych pytań, a to oznaczało, że nie mieli do czynienia ze złamaniem. Wyciągnął różdżkę i wycelował w siniak. -Episkey
|72h na odpis, czyli do 11.12 do godziny 17.00. Zaprosiłem MG bo rzuciłem k1
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset