Salon
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
To wcale nie było śmieszne, więc z czego się śmiał? Mówiłem całkiem na poważnie z tymi czarami. Skoro chciał udowodnić, to niech to zrobi po mojemu. A opowiadanie mi czego to on nie potrafi, absolutnie nie działało. Patrzyłem na niego z coraz większym powątpiewaniem, będąc pewny, że teraz już nic mi nie pokaże.
A potem... poczułem się dziwnie. Skóra mnie zamrowiła, perspektywa trochę zmieniła, jakbym się podniósł... ale przecież tego nie zrobiłem. Spojrzałem w dół, potem na boki, nie wierząc własnym oczom.
- J-ja... j-ja latam! - wypaliłem niezamierzenie, a w moim głosie strach mieszał się z zachwytem. Wciąż osłupiały, kompletnie oszołomiony, zostałem posadzony na innym fotelu. Przez dobry moment nie byłem w stanie się poruszyć, totalnie mnie sparaliżowało od... chyba od emocji. W uszach mi szumiało, a serce tłukło się w piersi jak szalone.
Naprawdę leciałem? Może się czymś naćpałem, stryj mi coś podał? Nie przypominam sobie. Przecież to mi się nie mogło wydawać, ani trochę nie mogło!
Nagle zerwałem się na równe nogi, chaotycznie zacząłem się macać po ramionach, torsie i nogach sprawdzając, czy nie jestem przypięty do jakichś sznurków. Nie byłem, zresztą to uczucie latania wcale nie było takie, jakby mnie do czegoś przypięto, ale, szczerze mówiąc, w tej chwili kiepsko szło mi logiczne myślenie. Słuchanie stryja chyba niestety też.
- Ja latałem! Latałem, prawda? Ale... jak...? Jak to możliwe? To naprawdę pan? Czary istnieją?! - wyrzucałem z siebie jak niespełna rozumu, ale niewiele mogłem na to poradzić. Chyba można mi to wybaczyć, prawda? Pierwszy raz doświadczyłem magii... prawdziwej magii i to na własnej skórze. No i latałem! Czy na świecie istniała osoba, która choć raz nie marzyła o lataniu?
- I... i mój ojciec wiedział? Czemu nic nie powiedział? Czemu wszyscy myślą, że to tylko bajki? Co jeszcze jest prawdą? Rycerze Okrągłego Stołu istnieli? I był Merlin? I Morgana? Jest wielu czarodziejów? I macie czarne koty i ropuchy? Są magiczne istoty? Leprikony? I kelpie i selkie? - w głowie tworzyły mi się kolejne pytania, które momentalnie zadawałem, chciałem wiedzieć dosłownie wszystko! To przecież niebagatelne odkrycie, prawda? Przecież magię można by wykorzystać na tyle różnych sposobów, pomogłaby w zbadaniu wszechświata! A może już zbadano kosmos za jej pomocą? Nagle osłupiałem i zatrzymałem się jak wryty (nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że do tej pory krążyłem po pokoju).
- Kosmici też istnieją? - wbiłem w niego uważne spojrzenie (nawet nie mrugałem!), jakby to było najważniejsze pytanie w całym moim życiu, a oczy błyszczały mi przy tym autentyczną fascynacją i głodem wiedzy.
A potem... poczułem się dziwnie. Skóra mnie zamrowiła, perspektywa trochę zmieniła, jakbym się podniósł... ale przecież tego nie zrobiłem. Spojrzałem w dół, potem na boki, nie wierząc własnym oczom.
- J-ja... j-ja latam! - wypaliłem niezamierzenie, a w moim głosie strach mieszał się z zachwytem. Wciąż osłupiały, kompletnie oszołomiony, zostałem posadzony na innym fotelu. Przez dobry moment nie byłem w stanie się poruszyć, totalnie mnie sparaliżowało od... chyba od emocji. W uszach mi szumiało, a serce tłukło się w piersi jak szalone.
Naprawdę leciałem? Może się czymś naćpałem, stryj mi coś podał? Nie przypominam sobie. Przecież to mi się nie mogło wydawać, ani trochę nie mogło!
Nagle zerwałem się na równe nogi, chaotycznie zacząłem się macać po ramionach, torsie i nogach sprawdzając, czy nie jestem przypięty do jakichś sznurków. Nie byłem, zresztą to uczucie latania wcale nie było takie, jakby mnie do czegoś przypięto, ale, szczerze mówiąc, w tej chwili kiepsko szło mi logiczne myślenie. Słuchanie stryja chyba niestety też.
- Ja latałem! Latałem, prawda? Ale... jak...? Jak to możliwe? To naprawdę pan? Czary istnieją?! - wyrzucałem z siebie jak niespełna rozumu, ale niewiele mogłem na to poradzić. Chyba można mi to wybaczyć, prawda? Pierwszy raz doświadczyłem magii... prawdziwej magii i to na własnej skórze. No i latałem! Czy na świecie istniała osoba, która choć raz nie marzyła o lataniu?
- I... i mój ojciec wiedział? Czemu nic nie powiedział? Czemu wszyscy myślą, że to tylko bajki? Co jeszcze jest prawdą? Rycerze Okrągłego Stołu istnieli? I był Merlin? I Morgana? Jest wielu czarodziejów? I macie czarne koty i ropuchy? Są magiczne istoty? Leprikony? I kelpie i selkie? - w głowie tworzyły mi się kolejne pytania, które momentalnie zadawałem, chciałem wiedzieć dosłownie wszystko! To przecież niebagatelne odkrycie, prawda? Przecież magię można by wykorzystać na tyle różnych sposobów, pomogłaby w zbadaniu wszechświata! A może już zbadano kosmos za jej pomocą? Nagle osłupiałem i zatrzymałem się jak wryty (nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że do tej pory krążyłem po pokoju).
- Kosmici też istnieją? - wbiłem w niego uważne spojrzenie (nawet nie mrugałem!), jakby to było najważniejsze pytanie w całym moim życiu, a oczy błyszczały mi przy tym autentyczną fascynacją i głodem wiedzy.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Reakcja bratanka na to całe latanie, przypominała mi trochę pierwszy raz na miotle mojego syna. Pamiętam, że biegałem wtedy za nim, żeby się nie przewrócił, nie spadł i nie zrobił sobie krzywdy, a moja żona krzątała się gdzieś w kuchni. Teraz Bertie miał już dwadzieścia osiem lat, był prawie dorosły, a ja nie mogłem ingerować w jego życie tak bardzo jak kiedyś, chociaż wyrażałem swoje niezbyt pochlebne opinie na temat jego kolejnych dziewczyn. Nie rozumiałem, dlaczego przyprowadzał co rusz inną dziewczynę, a i tak spotykał się z panną Royce.
Nie dla mnie rozterki sercowe mego syna, który naprawdę nie potrafił być stały w uczuciach. No trudno. Na razie miałem większy problem, lewitującego bratanka-niedowiarka na przykład. Ale nic dziwnego, pewnie gdyby mnie powiedziano o czymś takim też byłbym zszokowany i nie wierzył własnym uszom, a każdy dowód byłby dla mnie nie do przyjęcia. Teraz jednak sam nie wierzyłem zapałowi, z jakim Louis zadawał pytania. Przynajmniej nie uciekał z krzykiem. Spojrzałem na niego spokojnie, jednocześnie uśmiechając się w jego stronę, a chwilę później krzywiąc się z lekka, usiadłem, trzymając się za nogę.
-Naprawdę i przestań mówić do mnie na per pan. Możesz mówić wujku, Greg, albo jakkolwiek inaczej. I tak czuję się staro.-powiedziałem, teatralnie poprawiając swoje siwiejące włosy. Odstawiłem laskę na bok, a różdżkę schowałem wewnętrznej kieszeni marynarki.
-Spokojnie młody. Twój ojciec ci nie powiedział, bo się obraził. Jako jedyny z rodzeństwa nie został czarodziejem, rzadko się to zdarza, ale jednak zdarza, że w rodzinie czarodziejów rodzi się dziecko, które nie ma magicznych zdolności. Wszyscy myślą, że to bajki bo boją się naszych umiejętności, dlatego ukrywamy się, jest nas dużo, ale nadal mniej niż zwykłych ludzi, nazywanych w świecie czarodziejów, mugolami. Jest mnóstwo instytucji, o których wy, mugole, nie wiecie. A jest nas na tyle dużo, że każde państwo ma swoje własne Ministerstwo Magii. Merlin? Oczywiście, to czarodziej czystej krwi, żyjący w czasach średniowiecza. Morgana, była najpotężniejszą wówczas czarnoksiężniczką. Z tymi czarnymi kotami i ropuchami to bez przesady. Są ropuchy, ale często jako składnik do eliksirów, albo zwierzątka domowe, chociaż jak na mój gust są zbyt obślizgłe. Oczywiście, że są. Selkie, leprikony? Nie, ale kelpie. Przybierają one najróżniejsze kształty, najczęściej konia, jest to demon wodny głównie angielski i irlandzki. Największą kelpią jaką odkryli czarodziejscy badacze żyje w jeziorze Loch Ness. Istnieją też ghule, gobliny, olbrzymy, centaury, druzgotki, jednorożce, chochliki, smoki, trytony, wampiry i wilkołaki.- cóz, jak młody chciał się dowiadywać jak najwięcej to zaraz na bieżąco. Na wilkołakach skończyłem, zupełnie jakby coś mi się przypomniało, bo przypomniało. Na pytanie o kosmitach zaśmiałem się serdecznie.
-Kosmici są dla nas taką samą zagadką jak dla was.-powiedziałem, musząc zgasić zapał młodego. Westchnąłem ciężko.
-Louis, jest jeden warunek. Opowiem ci wszystko o świecie czarodziejów, odpowiem na każde pytanie, ale pod żadnym pozorem nie możesz o tym nikomu powiedzieć, rozumiemy się?-zwróciłem się do niego z całkowitą powagą.
Nie dla mnie rozterki sercowe mego syna, który naprawdę nie potrafił być stały w uczuciach. No trudno. Na razie miałem większy problem, lewitującego bratanka-niedowiarka na przykład. Ale nic dziwnego, pewnie gdyby mnie powiedziano o czymś takim też byłbym zszokowany i nie wierzył własnym uszom, a każdy dowód byłby dla mnie nie do przyjęcia. Teraz jednak sam nie wierzyłem zapałowi, z jakim Louis zadawał pytania. Przynajmniej nie uciekał z krzykiem. Spojrzałem na niego spokojnie, jednocześnie uśmiechając się w jego stronę, a chwilę później krzywiąc się z lekka, usiadłem, trzymając się za nogę.
-Naprawdę i przestań mówić do mnie na per pan. Możesz mówić wujku, Greg, albo jakkolwiek inaczej. I tak czuję się staro.-powiedziałem, teatralnie poprawiając swoje siwiejące włosy. Odstawiłem laskę na bok, a różdżkę schowałem wewnętrznej kieszeni marynarki.
-Spokojnie młody. Twój ojciec ci nie powiedział, bo się obraził. Jako jedyny z rodzeństwa nie został czarodziejem, rzadko się to zdarza, ale jednak zdarza, że w rodzinie czarodziejów rodzi się dziecko, które nie ma magicznych zdolności. Wszyscy myślą, że to bajki bo boją się naszych umiejętności, dlatego ukrywamy się, jest nas dużo, ale nadal mniej niż zwykłych ludzi, nazywanych w świecie czarodziejów, mugolami. Jest mnóstwo instytucji, o których wy, mugole, nie wiecie. A jest nas na tyle dużo, że każde państwo ma swoje własne Ministerstwo Magii. Merlin? Oczywiście, to czarodziej czystej krwi, żyjący w czasach średniowiecza. Morgana, była najpotężniejszą wówczas czarnoksiężniczką. Z tymi czarnymi kotami i ropuchami to bez przesady. Są ropuchy, ale często jako składnik do eliksirów, albo zwierzątka domowe, chociaż jak na mój gust są zbyt obślizgłe. Oczywiście, że są. Selkie, leprikony? Nie, ale kelpie. Przybierają one najróżniejsze kształty, najczęściej konia, jest to demon wodny głównie angielski i irlandzki. Największą kelpią jaką odkryli czarodziejscy badacze żyje w jeziorze Loch Ness. Istnieją też ghule, gobliny, olbrzymy, centaury, druzgotki, jednorożce, chochliki, smoki, trytony, wampiry i wilkołaki.- cóz, jak młody chciał się dowiadywać jak najwięcej to zaraz na bieżąco. Na wilkołakach skończyłem, zupełnie jakby coś mi się przypomniało, bo przypomniało. Na pytanie o kosmitach zaśmiałem się serdecznie.
-Kosmici są dla nas taką samą zagadką jak dla was.-powiedziałem, musząc zgasić zapał młodego. Westchnąłem ciężko.
-Louis, jest jeden warunek. Opowiem ci wszystko o świecie czarodziejów, odpowiem na każde pytanie, ale pod żadnym pozorem nie możesz o tym nikomu powiedzieć, rozumiemy się?-zwróciłem się do niego z całkowitą powagą.
Gość
Gość
Rozpierała mnie energia, serio, jeszcze chwila, a chodziłbym po ścianach. Chciałem się tyle dowiedzieć i to w jak najkrótszym czasie, poznać nowy, znany mi tylko z bajek, świat. Ekstraaa!
Nie mówić do stryja "pan", w porządku. Pokiwałem z zapałem głową, choć nie byłem pewny czy uda mi się przestawić tak od razu. Spróbuję, ale póki co to przecież kompletnie nie było ważne, prawda?
Stryj usiadł, ale gdybym i ja to zrobił, to pewnie nerwowo cały bym podrygiwał na fotelu, wolałem więc zostać w pozycji stojącej, od czasu do czasu postępując kilka kroków w jedną, to w drugą stronę. Przy tym jednak ani na chwilę nie odrywałem wzroku od mężczyzny, który rzeczowo i dość dokładnie odpowiadał na miliony pytań, które mu zadałem. A to był dopiero początek!
Chłonąłem z przejęciem wszystkie jego słowa, starając się jak najwięcej z tego zanotować w głowie. Czyli ojciec rzeczywiście urodził się w rodzinie czarodziejów! Moja rodzina jest złożona z czarodziejów! Łał!
- SMOKI?! - wpadłem mu w słowo. - Ale jakie smoki? Takie małe? - upewniłem się. Przecież takie wielkie, latające i ziejące ogniem na pewno ktoś by zauważył, prawda? W ogóle jakoś strasznie dużo było tych magicznych stworzeń...
- Jakim cudem nikt się jeszcze nie zorientował o istnieniu centaurów albo wilkołaków...? No i całej reszty...? - zapytałem o to, co najbardziej mnie w tej chwili nurtowało.
Z tymi kosmitami to trochę szkoda... ale w sumie...? Dzięki temu wciąż mam szansę udowodnić ich istnienie, prawda?
Przespacerowałem się po raz tysięczny tam i z powrotem po pokoju, żeby ostatecznie się zatrzymać i ponownie wbić spojrzenie swoich brązowych ślepi w stryja.
- Dlaczego? - zapytałem z dziecięcą prostotą, kiedy powiedział, że mam nikomu nie pisnąć słowem o czarodziejach. - Dlaczego się nie ujawnicie tak po prostu? - sprecyzowałem pytanie. - No OK, na początku byłby niezły szum i pewnie sporo ludzi by się bało... ale przecież razem moglibyśmy tyle osiągnąć! Nauka, odkrywanie wszystkiego... W bajkach czarodzieje to zwykle mądrzy starcy, którzy pomagają zwykłym ludziom, tak jak Merlin pomagał Arturowi... teraz tego nie robicie? Czemu? Może dzięki temu nie byłoby wojen? Zmniejszyłaby się liczba chorych...? Świat byłby o wiele fajniejszy, gdybym od początku wiedział o istnieniu smoków i innych czarodziejskich stworzeń! - wyrzucałem z siebie znów krążąc po pokoju.
No, jasne... były też te całe złe czarownice, ale przecież stryj był całkiem w porządku, był właśnie jak Merlin, nie? Skoro czarodziejów było całkiem sporo, to mogliby się ujawnić...
Nie mówić do stryja "pan", w porządku. Pokiwałem z zapałem głową, choć nie byłem pewny czy uda mi się przestawić tak od razu. Spróbuję, ale póki co to przecież kompletnie nie było ważne, prawda?
Stryj usiadł, ale gdybym i ja to zrobił, to pewnie nerwowo cały bym podrygiwał na fotelu, wolałem więc zostać w pozycji stojącej, od czasu do czasu postępując kilka kroków w jedną, to w drugą stronę. Przy tym jednak ani na chwilę nie odrywałem wzroku od mężczyzny, który rzeczowo i dość dokładnie odpowiadał na miliony pytań, które mu zadałem. A to był dopiero początek!
Chłonąłem z przejęciem wszystkie jego słowa, starając się jak najwięcej z tego zanotować w głowie. Czyli ojciec rzeczywiście urodził się w rodzinie czarodziejów! Moja rodzina jest złożona z czarodziejów! Łał!
- SMOKI?! - wpadłem mu w słowo. - Ale jakie smoki? Takie małe? - upewniłem się. Przecież takie wielkie, latające i ziejące ogniem na pewno ktoś by zauważył, prawda? W ogóle jakoś strasznie dużo było tych magicznych stworzeń...
- Jakim cudem nikt się jeszcze nie zorientował o istnieniu centaurów albo wilkołaków...? No i całej reszty...? - zapytałem o to, co najbardziej mnie w tej chwili nurtowało.
Z tymi kosmitami to trochę szkoda... ale w sumie...? Dzięki temu wciąż mam szansę udowodnić ich istnienie, prawda?
Przespacerowałem się po raz tysięczny tam i z powrotem po pokoju, żeby ostatecznie się zatrzymać i ponownie wbić spojrzenie swoich brązowych ślepi w stryja.
- Dlaczego? - zapytałem z dziecięcą prostotą, kiedy powiedział, że mam nikomu nie pisnąć słowem o czarodziejach. - Dlaczego się nie ujawnicie tak po prostu? - sprecyzowałem pytanie. - No OK, na początku byłby niezły szum i pewnie sporo ludzi by się bało... ale przecież razem moglibyśmy tyle osiągnąć! Nauka, odkrywanie wszystkiego... W bajkach czarodzieje to zwykle mądrzy starcy, którzy pomagają zwykłym ludziom, tak jak Merlin pomagał Arturowi... teraz tego nie robicie? Czemu? Może dzięki temu nie byłoby wojen? Zmniejszyłaby się liczba chorych...? Świat byłby o wiele fajniejszy, gdybym od początku wiedział o istnieniu smoków i innych czarodziejskich stworzeń! - wyrzucałem z siebie znów krążąc po pokoju.
No, jasne... były też te całe złe czarownice, ale przecież stryj był całkiem w porządku, był właśnie jak Merlin, nie? Skoro czarodziejów było całkiem sporo, to mogliby się ujawnić...
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Byłem jego stryjem, nie było potrzeby, aby mówił do mnie na pan. Równie dobrze, mógł mówić bezosobowo, ale per pan brzmiało tak oficjalnie, byliśmy wszak rodzina, oficjalności nie były potrzebne. Spojrzałem na chłopaka, starając się zapamiętać każde jego pytanie. Miałem w tym sporą wprawę, czasem pierwszoroczniacy potrafią zadawać milion pytań na minutę. Jego ciekawość była zrozumiała.
-Smoki? Takie jak z baśniach. Wielkie i niebezpieczne.-wyjaśniłem. Już nie wdawałem się w gatunki i odmiany tych wielkich gadów, najważniejsze było to, że każdy, jak jeden był potężną góra łusek, które pokrywały mięśnie.
-Te stworzenia same w sobie są przystosowane do ukrywania się. Niektóre stworzenia wyglądają jak zwykłe zwierzęta, na przykład wozak. Wygląda jak duża fretka, z tym, że potrafi obrzucić obelgami. Istnieją też instytucje, które zajmują się ukrywaniem tych zwierząt. Większość z nich żyje w rezerwatach, bądź puszczach, w które nikt się nie zapuszcza.Wilkołaki to normalni ludzie, którzy jedynie pełnią zamieniają się w bestie. Istnieje jednostka specjalna, której członkowie nazywają się Brygadzistami. Dbają o porządek podczas pełni. Pilnują, aby wilkołaki nie znalazły się blisko ludzi. Kiedyś należałem do tejże jednostki, ale przez pewien wypadek musiałem zrezygnować z tego zawodu. Czasem kiedy człowiek zostanie ofiarą takiego stworzenia, pojawia się inna specjalna jednostka, modyfikująca pamięć osoby, a uzdrowiciele-czarodziejscy lekarze, leczą obrażenia.-wyjaśniłem. Mógł się spodziewać o jaki wypadek chodziło, a raczej jakie były jego skutki. Niech Louis wierzy na słowo, że moja noga właściwie od kolana w górę nadal wyglądała okropnie. Uzdrowiciele zrobili co mogli, ale większość blizn nadal została, skóra i mięśnie były naderwane i pokiereszowane od wilkołaczych pazurów. Louis zadał bardzo trafne pytanie.
-To nie jest takie proste. Kiedyś czarodzieje byli uważani za osoby mądre, które powinny stać na czele. Później ludzie zaczęli się ich bać. Wydaje mi się, że sam kościół chrześcijański zaczął bać się tego co reprezentowaliśmy. Ludzie zaczęli się bać, rozpoczęły się palenia czarownic, polowania. Czarodzieje wycofali się w cień. Wbrew pozorom spora ilość osób czuła się zagrożona. Od czasów Merlina się wiele zmieniło. Zresztą, to nie tak, że czarodzieje nie mieszają się w ogóle w sprawy mugoli. Z tymże raczej tego unikamy. Każdy człowiek stojący na czele państwa spotyka się z Ministrem Magii. Poza tym, są wśród nas tak zwani arystokraci. Osoby, które od prawieków mają w rodzinie jedynie czarodziejów. Oni również niechętnie nastawieni są do współpracy z mugolami, uważając się za lepszych. Uwierz młody, gdyby to było takie proste, żylibyśmy w zgodzie. Ale są tacy ludzie jak czarodziejskie odpowiedniki dyktatorów. W czasie drugiej wojny światowej i w naszym świecie nie działo się najlepiej. Każdy sobie radził. Może byłby fajniejszy, ale dużo bardziej niebezpieczny. Uwierz mi. Nienawiść jaka przez lata się wyrobiła doprowadziła do śmierci wielu osób. Na przykład twojej ciotki. Moja żona zmarła, bo była mugolaczką, czarownicą, która urodziła się w rodzinie mugoli. Kiedy skazała pewnego arystokratę za przestępstwo została zamordowana. Takich spraw było i będzie zdecydowanie więcej. Dlatego musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz.-powiedziałem. To było naprawdę istotne, aby nikt się nie dowiedział.
-Smoki? Takie jak z baśniach. Wielkie i niebezpieczne.-wyjaśniłem. Już nie wdawałem się w gatunki i odmiany tych wielkich gadów, najważniejsze było to, że każdy, jak jeden był potężną góra łusek, które pokrywały mięśnie.
-Te stworzenia same w sobie są przystosowane do ukrywania się. Niektóre stworzenia wyglądają jak zwykłe zwierzęta, na przykład wozak. Wygląda jak duża fretka, z tym, że potrafi obrzucić obelgami. Istnieją też instytucje, które zajmują się ukrywaniem tych zwierząt. Większość z nich żyje w rezerwatach, bądź puszczach, w które nikt się nie zapuszcza.Wilkołaki to normalni ludzie, którzy jedynie pełnią zamieniają się w bestie. Istnieje jednostka specjalna, której członkowie nazywają się Brygadzistami. Dbają o porządek podczas pełni. Pilnują, aby wilkołaki nie znalazły się blisko ludzi. Kiedyś należałem do tejże jednostki, ale przez pewien wypadek musiałem zrezygnować z tego zawodu. Czasem kiedy człowiek zostanie ofiarą takiego stworzenia, pojawia się inna specjalna jednostka, modyfikująca pamięć osoby, a uzdrowiciele-czarodziejscy lekarze, leczą obrażenia.-wyjaśniłem. Mógł się spodziewać o jaki wypadek chodziło, a raczej jakie były jego skutki. Niech Louis wierzy na słowo, że moja noga właściwie od kolana w górę nadal wyglądała okropnie. Uzdrowiciele zrobili co mogli, ale większość blizn nadal została, skóra i mięśnie były naderwane i pokiereszowane od wilkołaczych pazurów. Louis zadał bardzo trafne pytanie.
-To nie jest takie proste. Kiedyś czarodzieje byli uważani za osoby mądre, które powinny stać na czele. Później ludzie zaczęli się ich bać. Wydaje mi się, że sam kościół chrześcijański zaczął bać się tego co reprezentowaliśmy. Ludzie zaczęli się bać, rozpoczęły się palenia czarownic, polowania. Czarodzieje wycofali się w cień. Wbrew pozorom spora ilość osób czuła się zagrożona. Od czasów Merlina się wiele zmieniło. Zresztą, to nie tak, że czarodzieje nie mieszają się w ogóle w sprawy mugoli. Z tymże raczej tego unikamy. Każdy człowiek stojący na czele państwa spotyka się z Ministrem Magii. Poza tym, są wśród nas tak zwani arystokraci. Osoby, które od prawieków mają w rodzinie jedynie czarodziejów. Oni również niechętnie nastawieni są do współpracy z mugolami, uważając się za lepszych. Uwierz młody, gdyby to było takie proste, żylibyśmy w zgodzie. Ale są tacy ludzie jak czarodziejskie odpowiedniki dyktatorów. W czasie drugiej wojny światowej i w naszym świecie nie działo się najlepiej. Każdy sobie radził. Może byłby fajniejszy, ale dużo bardziej niebezpieczny. Uwierz mi. Nienawiść jaka przez lata się wyrobiła doprowadziła do śmierci wielu osób. Na przykład twojej ciotki. Moja żona zmarła, bo była mugolaczką, czarownicą, która urodziła się w rodzinie mugoli. Kiedy skazała pewnego arystokratę za przestępstwo została zamordowana. Takich spraw było i będzie zdecydowanie więcej. Dlatego musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz.-powiedziałem. To było naprawdę istotne, aby nikt się nie dowiedział.
Gość
Gość
Serio, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że mój stryj pilnował wilkołaków podczas pełni, to popukałbym się po głowie. Zresztą... każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Teraz jednak nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Po "lekcji latania" wyzbyłem się ich wszystkich i teraz chłonąłem każde słowo, głodny wiedzy. Tylko... trochę mi nie pasowała ta zmowa milczenia. Marszcząc lekko brwi słuchałem powodów, dla których miałem siedzieć cicho i choć były dość logiczne, to jednak w pełni mnie nie przekonywały... Do czasu.
- Moją ciotkę... zamordowano? - powtórzyłem powoli. - Bo jej rodzice byli niemagiczni i skazała kogoś z magicznej rodziny? - dodałem, bo nie byłem pewien czy tą kwestię dobrze zrozumiałem.
Jak wielka musiała być ta czarodziejska społeczność, skoro nie dość, że mieli swojego ministra, to jeszcze arystokrację?
- W porządku, obiecuję, że nikomu nie powiem... ale chcę wiedzieć wszystko o wszystkim - zastrzegłem. - I wszystko zobaczyć! Czarodzieje normalnie żyją wśród nas? Tak jak pa... - ugryzłem się w język - tak jak ty, stryju? - czym prędzej się poprawiłem. - Pracują w kioskach, urzędach... mój sąsiad albo kumpel z ławki w szkole mógł być... magiczny? - zapytałem, bo teraz ta kwestia mnie zaintrygowała. - I nikt nie może powiedzieć zwykłym ludziom o czarodziejach? I możesz mieć problemy, jeśli ktoś się dowie, że mi powiedziałeś? - znów zacząłem go zalewać potokiem pytań, ale nic nie mogłem na to poradzić. Mój stryj będzie się musiał wykazać dużą dawką cierpliwości i zapewne poświęcić sporo swojego czasu, żeby mi o wszystkim opowiedzieć... ale gdyby tego nie chciał, to w ogóle nie wspominałby zapewne o czarodziejach, nie? Chyba, że nie wiedział na co się pisze... cóż, bywa.
- Moją ciotkę... zamordowano? - powtórzyłem powoli. - Bo jej rodzice byli niemagiczni i skazała kogoś z magicznej rodziny? - dodałem, bo nie byłem pewien czy tą kwestię dobrze zrozumiałem.
Jak wielka musiała być ta czarodziejska społeczność, skoro nie dość, że mieli swojego ministra, to jeszcze arystokrację?
- W porządku, obiecuję, że nikomu nie powiem... ale chcę wiedzieć wszystko o wszystkim - zastrzegłem. - I wszystko zobaczyć! Czarodzieje normalnie żyją wśród nas? Tak jak pa... - ugryzłem się w język - tak jak ty, stryju? - czym prędzej się poprawiłem. - Pracują w kioskach, urzędach... mój sąsiad albo kumpel z ławki w szkole mógł być... magiczny? - zapytałem, bo teraz ta kwestia mnie zaintrygowała. - I nikt nie może powiedzieć zwykłym ludziom o czarodziejach? I możesz mieć problemy, jeśli ktoś się dowie, że mi powiedziałeś? - znów zacząłem go zalewać potokiem pytań, ale nic nie mogłem na to poradzić. Mój stryj będzie się musiał wykazać dużą dawką cierpliwości i zapewne poświęcić sporo swojego czasu, żeby mi o wszystkim opowiedzieć... ale gdyby tego nie chciał, to w ogóle nie wspominałby zapewne o czarodziejach, nie? Chyba, że nie wiedział na co się pisze... cóż, bywa.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Nieprawdopodobne, prawda? W sumie ja nie spodziewałem się odwiedzić mojego bratanka, a tym bardziej nie w takich okolicznościach. Miałem świadomość tego, że już nigdy nie będę mógł porozmawiać z moim bratem, a jedyne co mogłem teraz dla niego zrobić, to zająć się jego synem, który na pewno potrzebował pomocy. Dobrze, że mieszkanie było całkiem spore, pokoje po dzieciakach stały już puste. Uśmiechnąłem się nieco ponuro.
-Tak, mniej więcej. Nazywała się Grace.-powiedziałem. Była dla mnie naprawdę ważna, co zresztą było widać. Rodzina była dla mnie ważna, ale jak się okazało duma przysłoniła mi niektóre wartości i nie umiałem zapukać do drzwi mieszkania mojego młodszego brata. Może gdybym pierwszy wyciągnął rękę, nie byłoby tej sytuacji, a tak? Uśmiechnąłem się do niego.
-Pokażę ci tak wiele jak zdołam.- obiecałem. Akurat w tym miałem doświadczenie, uczyłem jednego z ważniejszych przedmiotów w Hogwarcie. Obrona Przed Czarną Magią w istocie była bardzo ważnym przedmiotem.
-Tak, normalnie żyjemy, pracujemy, chociaż częściej w miejscach typowych dla czarodziejów. Są miejsca dostępne tylko dla nas. Ulice, na które tylko my wiemy jak się dostać. Zaklęciami są chronione różnego rodzaju miejsca. Ale całkiem możliwe, że twój kolega z ławki mógł być mugolakiem. Natomiast żaden czarodziej, który wychował się w rodzinie czarodziejów nie uczęszcza do takiej szkoły jak ty. Do jedenastego roku życia są w domu, to rodzice uczą pisania, czytania, liczenia i wszystkich podstawowych umiejętności. W wieku jedenastu lat każde dziecko dostaje list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie szkoli się z zakresu magii przez siedem lat.-odpowiedziałem na pierwszą część jego pytania. Och, wydawało mi się, że czeka mnie wyjątkowo długi dzień, a coś do picia z pewnością się przyda.
-Nie sądzę, żebym w twoim przypadku miał jakiekolwiek problemy o ile nikomu nic nie wypaplasz. Jesteś rodziną, to co innego. Poza tym czarodzieje czasem wchodzą w związki z niemagicznymi.-powiedziałem z lekkim uśmiechem. Z zachowania kompletnie nie był podobny do swojego ojca. Chłonął wiedzę jak gąbka, do czego Thomas taki chętny nie był.
-Zanim przejdziemy dalej. Muszę się upewnić. Zapewne po odejściu ojca nie masz się gdzie zatrzymać, prawda? Naturalnie możesz zamieszkać tutaj. Nawet na to nalegam, powiedz mi tylko co z twoją szkołą, uczysz się?-musiałem to wiedzieć. Jakby nie patrzeć młody ma sierpień, nawet nie, żeby oswoić się z moim mieszkaniem, z jego dziwactwami i z całym światem oraz moimi dziećmi. W końcu od września wyjeżdżam do Hogwartu.
-Tak, mniej więcej. Nazywała się Grace.-powiedziałem. Była dla mnie naprawdę ważna, co zresztą było widać. Rodzina była dla mnie ważna, ale jak się okazało duma przysłoniła mi niektóre wartości i nie umiałem zapukać do drzwi mieszkania mojego młodszego brata. Może gdybym pierwszy wyciągnął rękę, nie byłoby tej sytuacji, a tak? Uśmiechnąłem się do niego.
-Pokażę ci tak wiele jak zdołam.- obiecałem. Akurat w tym miałem doświadczenie, uczyłem jednego z ważniejszych przedmiotów w Hogwarcie. Obrona Przed Czarną Magią w istocie była bardzo ważnym przedmiotem.
-Tak, normalnie żyjemy, pracujemy, chociaż częściej w miejscach typowych dla czarodziejów. Są miejsca dostępne tylko dla nas. Ulice, na które tylko my wiemy jak się dostać. Zaklęciami są chronione różnego rodzaju miejsca. Ale całkiem możliwe, że twój kolega z ławki mógł być mugolakiem. Natomiast żaden czarodziej, który wychował się w rodzinie czarodziejów nie uczęszcza do takiej szkoły jak ty. Do jedenastego roku życia są w domu, to rodzice uczą pisania, czytania, liczenia i wszystkich podstawowych umiejętności. W wieku jedenastu lat każde dziecko dostaje list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie szkoli się z zakresu magii przez siedem lat.-odpowiedziałem na pierwszą część jego pytania. Och, wydawało mi się, że czeka mnie wyjątkowo długi dzień, a coś do picia z pewnością się przyda.
-Nie sądzę, żebym w twoim przypadku miał jakiekolwiek problemy o ile nikomu nic nie wypaplasz. Jesteś rodziną, to co innego. Poza tym czarodzieje czasem wchodzą w związki z niemagicznymi.-powiedziałem z lekkim uśmiechem. Z zachowania kompletnie nie był podobny do swojego ojca. Chłonął wiedzę jak gąbka, do czego Thomas taki chętny nie był.
-Zanim przejdziemy dalej. Muszę się upewnić. Zapewne po odejściu ojca nie masz się gdzie zatrzymać, prawda? Naturalnie możesz zamieszkać tutaj. Nawet na to nalegam, powiedz mi tylko co z twoją szkołą, uczysz się?-musiałem to wiedzieć. Jakby nie patrzeć młody ma sierpień, nawet nie, żeby oswoić się z moim mieszkaniem, z jego dziwactwami i z całym światem oraz moimi dziećmi. W końcu od września wyjeżdżam do Hogwartu.
Gość
Gość
Wyglądało na to, że stryj nie dość, że jest całkiem w porządku (Jest czarodziejem! Ale ekstra!), to jeszcze może będzie skory mi pomóc...? W przeciwnym razie po co opowiadałby mi to wszystko? Byłem dobrej myśli.
Tylko ta cała sprawa z ciotką... Przyglądałem się przez chwilę mężczyźnie w milczeniu.
- Przykro mi - powiedziałem szczerze mu współczując. Obaj wiedzieliśmy aż za dobrze jak to jest stracić bliskich. Sądziłem, że tym bardziej powinniśmy się trzymać razem.
Zaczął odpowiadać na kolejne moje pytania, a ja w końcu postanowiłem usiąść. Tylko zamiast jak człowiek na kanapie, usiadłem przed nią na ziemi, opierając się o mebel plecami. Patrząc na stryja z nowej perspektywy na kolejną chwilę zamieniłem się w słuch. A opowiadał takie ciekawe rzeczy! Ukryte czarami miejsca, albo takie, do których tylko czarodzieje wiedzą... aż mi oczy błysnęły w zaintrygowaniu. Musiałem to zobaczyć jak nic! Choćbym musiał do tego stryja zmusić, o!
I ta szkoła magii...
- Ale odlot... - wymsknęło mi się, kiedy tak wgapiałem się w niego jak... zaczarowany. Już niedługo, bo przecież w głowie momentalnie zaczynały mi się rodzić nowe pytania, które niechybnie musiałem zadać. Ten dzień z pewnością będzie dla niego długi... a dla mnie wciąż i tak za krótki. Nawet otwierałem już usta... ale wtem stryj poruszył temat dość istotny, który odkładałem na później. Nie przypuszczałem, że tak chętnie da mi dach nad głową i, szczerze mówiąc, na początku trochę mnie zatkało.
- Serio? - wydusiłem w końcu z siebie, kiedy odzyskałem mowę. - To znaczy... będę cholernie wdzięczny, nawet pan... stryj nie wie jak bardzo! - momentalnie zacząłem z siebie wyrzucać kolejne słowa. To pewnie przez ulgę i ekscytację... i w ogóle przez wszystko. Przyjechałem do Londynu z duszą na ramieniu, pierwszy raz byłem sam, a teraz... bez wątpienia, to przeszło wszelkie moje wyobrażenia.
- Nie chcę robić kłopotu i postaram się szybko coś ogarnąć - obiecałem od razu, mając oczywiście na myśli jakąś pracę i mieszkanie. Głupio by było siedzieć stryjowi na głowie, miał na pewno dość swoich problemów. Z drugiej strony... skoro był czarodziejem to się tak łatwo ode mnie nie uwolni - to było pewne.
Energicznie przytaknąłem na jego pytanie.
- Dostałem się na astrofizykę i kosmologię na Uniwersytecie Londyńskim - powiedziałem i choć wcale nie chciałem się przechwalać, to jednak nie potrafiłem ukryć dumy w swoim głosie i szerokiego uśmiechu na twarzy. - Zajęcia zaczynają mi się w październiku, ale pewnie już we wrześniu będą zapisy na dodatkowe przedmioty.
Totalnie nie mogłem się już doczekać! To będzie tak świetne jak świat czarodziejów! Byłem o tym przekonany.
Tylko ta cała sprawa z ciotką... Przyglądałem się przez chwilę mężczyźnie w milczeniu.
- Przykro mi - powiedziałem szczerze mu współczując. Obaj wiedzieliśmy aż za dobrze jak to jest stracić bliskich. Sądziłem, że tym bardziej powinniśmy się trzymać razem.
Zaczął odpowiadać na kolejne moje pytania, a ja w końcu postanowiłem usiąść. Tylko zamiast jak człowiek na kanapie, usiadłem przed nią na ziemi, opierając się o mebel plecami. Patrząc na stryja z nowej perspektywy na kolejną chwilę zamieniłem się w słuch. A opowiadał takie ciekawe rzeczy! Ukryte czarami miejsca, albo takie, do których tylko czarodzieje wiedzą... aż mi oczy błysnęły w zaintrygowaniu. Musiałem to zobaczyć jak nic! Choćbym musiał do tego stryja zmusić, o!
I ta szkoła magii...
- Ale odlot... - wymsknęło mi się, kiedy tak wgapiałem się w niego jak... zaczarowany. Już niedługo, bo przecież w głowie momentalnie zaczynały mi się rodzić nowe pytania, które niechybnie musiałem zadać. Ten dzień z pewnością będzie dla niego długi... a dla mnie wciąż i tak za krótki. Nawet otwierałem już usta... ale wtem stryj poruszył temat dość istotny, który odkładałem na później. Nie przypuszczałem, że tak chętnie da mi dach nad głową i, szczerze mówiąc, na początku trochę mnie zatkało.
- Serio? - wydusiłem w końcu z siebie, kiedy odzyskałem mowę. - To znaczy... będę cholernie wdzięczny, nawet pan... stryj nie wie jak bardzo! - momentalnie zacząłem z siebie wyrzucać kolejne słowa. To pewnie przez ulgę i ekscytację... i w ogóle przez wszystko. Przyjechałem do Londynu z duszą na ramieniu, pierwszy raz byłem sam, a teraz... bez wątpienia, to przeszło wszelkie moje wyobrażenia.
- Nie chcę robić kłopotu i postaram się szybko coś ogarnąć - obiecałem od razu, mając oczywiście na myśli jakąś pracę i mieszkanie. Głupio by było siedzieć stryjowi na głowie, miał na pewno dość swoich problemów. Z drugiej strony... skoro był czarodziejem to się tak łatwo ode mnie nie uwolni - to było pewne.
Energicznie przytaknąłem na jego pytanie.
- Dostałem się na astrofizykę i kosmologię na Uniwersytecie Londyńskim - powiedziałem i choć wcale nie chciałem się przechwalać, to jednak nie potrafiłem ukryć dumy w swoim głosie i szerokiego uśmiechu na twarzy. - Zajęcia zaczynają mi się w październiku, ale pewnie już we wrześniu będą zapisy na dodatkowe przedmioty.
Totalnie nie mogłem się już doczekać! To będzie tak świetne jak świat czarodziejów! Byłem o tym przekonany.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Strata nigdy nie była dobrym doświadczeniem, chociaż w jakimś sensie nas umacniała, to nie zawsze wychodziła nam na dobre. Ból bo utracie kogoś bliskiego był okropny, wypełniał każdą minutę twojego dnia, każdy aspekt twojego życia. Później ustępował, ale nigdy nie schodzi ze sceny. I chyba to było w tym wszystkim najgorsze, ale zarazem najlepsze. Nie dało się wyzbyć bólu, ale w taki sposób nie zapominaliśmy, o tych, których już nie ma między nami.
Uśmiechnąłem się do swojego bratanka. Jakoś nadal nie mogłem uwierzyć, że on tu jest. Zupełnie jakbym miał zaraz się obudzić i wcale nie spotkać syna mojego młodszego brata, Thomasa. Cieszyło mnie, że nie bał się tego kim jest zdecydowanie większa część jego rodziny, że starał się poznać świat czarodziejów. Jednakże nie mogłem zapomnieć także o tych zwyczajnych sprawach, jak opieka nad tym młodzieńcem. Potrzebował dachu nad głową, jedzenia i kogoś, kto pokryje koszta jego edukacji.
-Nie ma problemu, możesz siedzieć tu ile chcesz. Do końca sierpnia moim jedynym towarzystwem jest wozak, Eugeniusz. Później jadę do pracy, więc mieszkanie i tak stoi puste.-odparłem. Taka prawda, będąc w Hogwarcie, rzadko wracam do domu, tym bardziej, że moje dzieci dosyć szybko się usamodzielniły, albo mieszkają ze swoimi partnerami, znajomymi, albo ze sobą nawzajem. Ja sam nie potrzebowałem aż tak wielkiego towarzystwa, ponieważ w ciągu roku szkolnego, jedynie na święta Bożego Narodzienia i Wielkanocy wracałem do mieszkania. Ewentualnie na weekend, kiedy któreś z moich pociech obchodziło urodziny.
-Astrofizyka i kosmologia.-powtórzyłem zadumany. Moje usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu.
-Nigdy nie lubiłem astronomii. W Hogwarcie zdobywałem przyzwoite stopnie, tylko dlatego, że Nieznośny Ed pisał wypracowania w pokoju wspólnym i mogłem podpatrzeć. A teraz mam całkiem pokaźną kolekcję map nieba.- wyznałem, troszkę odbiegając od ogólnego tematu. Potarłem dłonią kark, myśląc nad czym intensywnie.
-Rozumiem, że zajęcia są płatne? W takim razie będziemy musieli udać się na Pokątną.-powiedziałem zadumany. Trudno, musiałbym wziąć go ze sobą. -Ale to załatwimy kiedy indziej, może wyślę tam twojego kuzyna. Dzisiaj już i tak nie zdążymy.-mruknąłem, ale chyba bardziej do siebie niż do niego.
Uśmiechnąłem się do swojego bratanka. Jakoś nadal nie mogłem uwierzyć, że on tu jest. Zupełnie jakbym miał zaraz się obudzić i wcale nie spotkać syna mojego młodszego brata, Thomasa. Cieszyło mnie, że nie bał się tego kim jest zdecydowanie większa część jego rodziny, że starał się poznać świat czarodziejów. Jednakże nie mogłem zapomnieć także o tych zwyczajnych sprawach, jak opieka nad tym młodzieńcem. Potrzebował dachu nad głową, jedzenia i kogoś, kto pokryje koszta jego edukacji.
-Nie ma problemu, możesz siedzieć tu ile chcesz. Do końca sierpnia moim jedynym towarzystwem jest wozak, Eugeniusz. Później jadę do pracy, więc mieszkanie i tak stoi puste.-odparłem. Taka prawda, będąc w Hogwarcie, rzadko wracam do domu, tym bardziej, że moje dzieci dosyć szybko się usamodzielniły, albo mieszkają ze swoimi partnerami, znajomymi, albo ze sobą nawzajem. Ja sam nie potrzebowałem aż tak wielkiego towarzystwa, ponieważ w ciągu roku szkolnego, jedynie na święta Bożego Narodzienia i Wielkanocy wracałem do mieszkania. Ewentualnie na weekend, kiedy któreś z moich pociech obchodziło urodziny.
-Astrofizyka i kosmologia.-powtórzyłem zadumany. Moje usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu.
-Nigdy nie lubiłem astronomii. W Hogwarcie zdobywałem przyzwoite stopnie, tylko dlatego, że Nieznośny Ed pisał wypracowania w pokoju wspólnym i mogłem podpatrzeć. A teraz mam całkiem pokaźną kolekcję map nieba.- wyznałem, troszkę odbiegając od ogólnego tematu. Potarłem dłonią kark, myśląc nad czym intensywnie.
-Rozumiem, że zajęcia są płatne? W takim razie będziemy musieli udać się na Pokątną.-powiedziałem zadumany. Trudno, musiałbym wziąć go ze sobą. -Ale to załatwimy kiedy indziej, może wyślę tam twojego kuzyna. Dzisiaj już i tak nie zdążymy.-mruknąłem, ale chyba bardziej do siebie niż do niego.
Gość
Gość
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami trochę nie dowierzając temu co usłyszałem. Może źle zrozumiałem? Bo naprawdę nie miałby nic przeciwko, żebym mieszkał u niego pod jego nieobecność? Ale mi się trafił stryj! Że też wcześniej go nie poznałem!
- Zaraz... ale stryj nie mówił, że już nie pracuje z wilkołakami? - przypomniałem sobie i jednocześnie zaintrygowałem czym też teraz się zajmuje i to do tego stopnia, że aż wyjeżdża. No, może nie na długo? Swoją drogą praca w czarodziejskim świecie pewnie była samą przyjemnością!
Hogwart - dopiero z kontekstu przypomniałem sobie, że to ta szkoła czarodziejów. Chyba muszę to sobie dobrze zakodować w głowie. W ogóle to ekstra sprawa, że mieli lekcje astronomii, ja miałem jedynie fizykę, która jak na złość tylko delikatnie dotykała tematów związanych z kosmosem.
- Jak stryjowi niepotrzebne, to chętnie rzuciłbym na nie okiem - wypaliłem momentalnie co do map nieba. Grunt to refleks. Byłem ciekaw czy czymś się różnią od tych nienależących do czarodziejów.
Nie bardzo zrozumiałem też o jaką pokątną chodziło, ale...
- Jeśli chodzi o pieniądze, to nie potrzebuję - zapewniłem momentalnie. Jeszcze tego brakowało, żebym wyłudzał forsę od nowo poznanego stryja.
- Pierwszy semestr mam zapłacony. Znajdę pracę i dozbieram sobie i do drugiego - wyjaśniłem. - Na jedzenie też sobie będę zarabiał - dodałem też błyskawicznie. - Naprawdę niewiele mi potrzeba, jakiś kąt pod dachem i tyle - uśmiechnąłem się szeroko. Nie lubiłem nadużywać czyjejś gościnności tym bardziej, jeśli wciąż jeszcze tego kogoś dobrze nie znałem. Jak dobrze pójdzie, to stryj nawet nie zauważy mojej obecności w swoim domu.
Na chwilę zamilkłem trawiąc ten cały nadmiar informacji. Stryj nie był jedyną osobą w pokoju, która miała wrażenie, że zaraz wybudzi się z dziwacznego snu - miałem podobnie. Zaraz się ocknę u kumpla na kanapie i tyle będzie z czarodziejów, magii i latania. Z tym, że to naprawdę realistyczny sen.
Usadowiłem się wygodniej na podłodze po turecku.
- Kim jest Eugeniusz? - zapytałem w końcu przypominając sobie, że stryj wspominał coś o takim osobniku.
- Zaraz... ale stryj nie mówił, że już nie pracuje z wilkołakami? - przypomniałem sobie i jednocześnie zaintrygowałem czym też teraz się zajmuje i to do tego stopnia, że aż wyjeżdża. No, może nie na długo? Swoją drogą praca w czarodziejskim świecie pewnie była samą przyjemnością!
Hogwart - dopiero z kontekstu przypomniałem sobie, że to ta szkoła czarodziejów. Chyba muszę to sobie dobrze zakodować w głowie. W ogóle to ekstra sprawa, że mieli lekcje astronomii, ja miałem jedynie fizykę, która jak na złość tylko delikatnie dotykała tematów związanych z kosmosem.
- Jak stryjowi niepotrzebne, to chętnie rzuciłbym na nie okiem - wypaliłem momentalnie co do map nieba. Grunt to refleks. Byłem ciekaw czy czymś się różnią od tych nienależących do czarodziejów.
Nie bardzo zrozumiałem też o jaką pokątną chodziło, ale...
- Jeśli chodzi o pieniądze, to nie potrzebuję - zapewniłem momentalnie. Jeszcze tego brakowało, żebym wyłudzał forsę od nowo poznanego stryja.
- Pierwszy semestr mam zapłacony. Znajdę pracę i dozbieram sobie i do drugiego - wyjaśniłem. - Na jedzenie też sobie będę zarabiał - dodałem też błyskawicznie. - Naprawdę niewiele mi potrzeba, jakiś kąt pod dachem i tyle - uśmiechnąłem się szeroko. Nie lubiłem nadużywać czyjejś gościnności tym bardziej, jeśli wciąż jeszcze tego kogoś dobrze nie znałem. Jak dobrze pójdzie, to stryj nawet nie zauważy mojej obecności w swoim domu.
Na chwilę zamilkłem trawiąc ten cały nadmiar informacji. Stryj nie był jedyną osobą w pokoju, która miała wrażenie, że zaraz wybudzi się z dziwacznego snu - miałem podobnie. Zaraz się ocknę u kumpla na kanapie i tyle będzie z czarodziejów, magii i latania. Z tym, że to naprawdę realistyczny sen.
Usadowiłem się wygodniej na podłodze po turecku.
- Kim jest Eugeniusz? - zapytałem w końcu przypominając sobie, że stryj wspominał coś o takim osobniku.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Uśmiechnąłem się do niego, bystry był. To dobrze, a nawet bardzo dobrze.
-Pracowałem, kiedyś. Ale przeszło ponad dwadzieścia lat temu zdarzył się wypadek. Byłem już doświadczonym brygadzistą, wziąłem pod skrzydła pierwszego praktykanta, który chciał się wykazać aż za bardzo i szukał wilkołaka, a kiedy go znalazł, to nagle strach go obleciał, nie wiedział co robić, bo wilkołak był za blisko. Odłączył się ode mnie, chociaż mówiłem inaczej. W każdym razie, trzeba było go ratować. Był w beznadziejnej sytuacji. W odpowiednim momencie wszedłem między niego, a likantropa. Niestety, moja noga nie miała tyle szczęścia. Młody zdążył uciec, ja unieszkodliwić wilkołaka, a znajomi brygadziści będący w pobliżu zabrali mnie do szpitala dla czarodziejów. Pazury wilkołaka pokiereszowały mi nogę, dlatego chodzę teraz o lasce. Nie odzyskam nigdy sprawności w nodze. Musiałem zmienić zawód. Zostałem nauczycielem obrony przed czarną magią w Hogwarcie.-wyjaśniłem. Do dzisiaj byłem oto zły. Nie na kogoś konkretnie, nawet nie mogłem powiedzieć, że na samego siebie. Po prostu byłem zły, bo musiałem porzucić zawód, który kochałem. Chociaż nauczanie też mi się spodobało, to zawsze pozostawia pewien niedosyt. Brak adrenaliny. To raczej uczniowie bali się mnie i mojej drewnianej laski, a nie ja ich. Co chyba było normalne. Profesor powinien mieć respekt wśród uczniów, oczywiście jeżeli sobie na niego zapracuje, a mi się wydaje, że właśnie to zrobiłem. Zapracowałem sobie na szacunek ze strony uczniów.
-Oczywiście, tylko mi przypomnij. Pamięć potrafi być zawodna.-oznajmiłem z lekkim uśmiechem. Na jego deklaracje zaśmiałem się serdecznie. Ten chłopak chyba zgłupiał. Oczywiście niech pracuje, jeżeli ma na to ochotę, ale nie miałem zamiaru zmuszać go do tego, aby zarabiał na swoje życie.
-Louis, nie wygłupiaj się. Jeżeli chcesz iść do pracy, proszę bardzo. Ale nie musisz, masz skupić się na uczelni, na egzaminach i nauce. Pieniędzmi się zajmę. Mam sporo prezentów gwiazdkowych i urodzinowych do nadrobienia to myślę, że na opłacenie drugiego semestru będzie w sam raz.-odparłem serdecznie. Dla mnie nauka była najważniejsza, jeżeli chciał się kształcić nie mógł zaprzątać sobie głowy jakąś tam pracą w barze za grosze. W Hogwarcie całkiem dobrze płacili, nawet jeżeli Gellert był dyrektorem.
Miałem nadzieję, że Louis jakoś radził sobie z tym natłokiem informacji i nie wystraszy się, albo coś w tym stylu.
-Eugeniusz? To wozak. Wygląda jak wyrośnięta fretka i obraża wszystko i wszystkich.-wyjaśniłem. Był troszkę niebezpieczny jakby się go wypuściło z klatki, ale ja czasem lubiłem sobie uciąć z nim pogawędkę.
-Masz jeszcze jakieś pytanie, czy może jesteś głodny?-spytałem.
-Pracowałem, kiedyś. Ale przeszło ponad dwadzieścia lat temu zdarzył się wypadek. Byłem już doświadczonym brygadzistą, wziąłem pod skrzydła pierwszego praktykanta, który chciał się wykazać aż za bardzo i szukał wilkołaka, a kiedy go znalazł, to nagle strach go obleciał, nie wiedział co robić, bo wilkołak był za blisko. Odłączył się ode mnie, chociaż mówiłem inaczej. W każdym razie, trzeba było go ratować. Był w beznadziejnej sytuacji. W odpowiednim momencie wszedłem między niego, a likantropa. Niestety, moja noga nie miała tyle szczęścia. Młody zdążył uciec, ja unieszkodliwić wilkołaka, a znajomi brygadziści będący w pobliżu zabrali mnie do szpitala dla czarodziejów. Pazury wilkołaka pokiereszowały mi nogę, dlatego chodzę teraz o lasce. Nie odzyskam nigdy sprawności w nodze. Musiałem zmienić zawód. Zostałem nauczycielem obrony przed czarną magią w Hogwarcie.-wyjaśniłem. Do dzisiaj byłem oto zły. Nie na kogoś konkretnie, nawet nie mogłem powiedzieć, że na samego siebie. Po prostu byłem zły, bo musiałem porzucić zawód, który kochałem. Chociaż nauczanie też mi się spodobało, to zawsze pozostawia pewien niedosyt. Brak adrenaliny. To raczej uczniowie bali się mnie i mojej drewnianej laski, a nie ja ich. Co chyba było normalne. Profesor powinien mieć respekt wśród uczniów, oczywiście jeżeli sobie na niego zapracuje, a mi się wydaje, że właśnie to zrobiłem. Zapracowałem sobie na szacunek ze strony uczniów.
-Oczywiście, tylko mi przypomnij. Pamięć potrafi być zawodna.-oznajmiłem z lekkim uśmiechem. Na jego deklaracje zaśmiałem się serdecznie. Ten chłopak chyba zgłupiał. Oczywiście niech pracuje, jeżeli ma na to ochotę, ale nie miałem zamiaru zmuszać go do tego, aby zarabiał na swoje życie.
-Louis, nie wygłupiaj się. Jeżeli chcesz iść do pracy, proszę bardzo. Ale nie musisz, masz skupić się na uczelni, na egzaminach i nauce. Pieniędzmi się zajmę. Mam sporo prezentów gwiazdkowych i urodzinowych do nadrobienia to myślę, że na opłacenie drugiego semestru będzie w sam raz.-odparłem serdecznie. Dla mnie nauka była najważniejsza, jeżeli chciał się kształcić nie mógł zaprzątać sobie głowy jakąś tam pracą w barze za grosze. W Hogwarcie całkiem dobrze płacili, nawet jeżeli Gellert był dyrektorem.
Miałem nadzieję, że Louis jakoś radził sobie z tym natłokiem informacji i nie wystraszy się, albo coś w tym stylu.
-Eugeniusz? To wozak. Wygląda jak wyrośnięta fretka i obraża wszystko i wszystkich.-wyjaśniłem. Był troszkę niebezpieczny jakby się go wypuściło z klatki, ale ja czasem lubiłem sobie uciąć z nim pogawędkę.
-Masz jeszcze jakieś pytanie, czy może jesteś głodny?-spytałem.
Gość
Gość
Nie chciałem go pytać o tą nogę... bo to by było trochę niegrzeczne, ale zdążyłem zauważyć, że coś jest z nią nie tak. Czarodzieje nie powinni potrafić naprawiać takich rzeczy? Cóż, widać magia wciąż nie załatwiała wszystkiego. Na przykład ran po spotkaniu z wilkołakiem. Oby tylko stryj nie okazał się teraz jedną z tych włochatych bestii.
Kiedyś się obudzę podczas pełni, a tu w drzwiach takie monstrum... Otrząsnąłem się z wizji na wzmiankę o nauczycielu.
- Obrony przed czarną magią? Kooosmos - podsumowałem z błyszczącymi ślepiami. Ciekawe jakie jeszcze mieli lekcje w tej czarodziejskiej szkole. Astronomia, obrona przed czarną magią... to pewnie uczyli ich tam też latania, o, i wyczarowywania jedzenia! To by było super-ekstra! Można by jeść bez końca!
Dobra, jeśli wcześniej znalazłem sporo podobieństw ojca i stryja... tak teraz okazało się, że myślą w kompletnie inny sposób. On się zajmie pieniędzmi, a ja miałem się skupić na nauce? I powiedział mi to tak po prostu? Chociaż nawet się nie znamy za dobrze, a ja już i tak nadwyrężam jego gościnność sprowadzając mu się do domu z całym moim dobytkiem? Na litość, dlaczego ojciec nie utrzymywał z nim kontaktu?! Stryj Greg był świetny! No dobra, domyślałem się, dlaczego, ale i tak...
Na dobrą chwilę oniemiałem.
- Nie śmiałbym stryja o to prosić - wydusiłem z siebie, kiedy głos mi w końcu wrócił. Opłacenie semestru to przecież wcale niemałe pieniądze. No i nie uważałem, żeby stryj był mi cokolwiek winien: ojciec się od niego odwrócił, do dziś nie wiedział o moim istnieniu... Totalny szok.
Jak nic, to wszystko mi się śni, nie może być inaczej.
Nie, bać się - nie bałem (bo i niby czego?), ale najśmieszniejsze jest to, że nie mogłem w to wszystko uwierzyć dopiero teraz. Jak się to zebrało wszystko do kupy: czarodziejów, wilkołaki, super stryja, dach nad głową, opłacenie mi drugiego semestru nauki... to naprawdę stawało się to powoli nierealne. Niech to diabli! Ile marzeń może się spełnić wciągu jednej chwili?! Przecież to był jakiś błąd prawdopodobieństwa! Gdzieś musiał być haczyk, coś musiało być nie tak... A może... może po prostu wyczerpałem na jakiś czas swojego pecha i limit nieszczęść?
Cóż, przy tym wszystkim posiadanie przez wuja przerośniętej, obrażającej wszystko fretki, to chyba pikuś, nie? Eugeniusz. Fretka Eugeniusz. Parsknąłem śmiechem.
Jeśli było jakieś zaklęcie, które działało na mnie za każdym razem nawet bez użycia różdżki, to brzmiało ono właśnie: "głodny" albo "jedzenie". Momentalnie uśmiech wypływał mi na twarz, a oczy błyszczały żywo absolutnym oddaniem. Wiem, to niezbyt chlubne... ale naprawdę mam na to niewielki wpływ.
- Zawsze - wymsknęło mi się zanim w jakimkolwiek stopniu zdążyłem przemyśleć odpowiedź. - Yyy... znaczy chętnie coś zjem... jeśli akurat jest na zbyciu - dorzuciłem szybko, coby nie wyjść na jakiegoś łakomczucha. To prawda, potrafię zjeść ile widzę, ale stryj nie musiał o tym wiedzieć tak od razu. Nawet jeśli potrafił wyczarować stół zapełniony jedzeniem.
Kiedyś się obudzę podczas pełni, a tu w drzwiach takie monstrum... Otrząsnąłem się z wizji na wzmiankę o nauczycielu.
- Obrony przed czarną magią? Kooosmos - podsumowałem z błyszczącymi ślepiami. Ciekawe jakie jeszcze mieli lekcje w tej czarodziejskiej szkole. Astronomia, obrona przed czarną magią... to pewnie uczyli ich tam też latania, o, i wyczarowywania jedzenia! To by było super-ekstra! Można by jeść bez końca!
Dobra, jeśli wcześniej znalazłem sporo podobieństw ojca i stryja... tak teraz okazało się, że myślą w kompletnie inny sposób. On się zajmie pieniędzmi, a ja miałem się skupić na nauce? I powiedział mi to tak po prostu? Chociaż nawet się nie znamy za dobrze, a ja już i tak nadwyrężam jego gościnność sprowadzając mu się do domu z całym moim dobytkiem? Na litość, dlaczego ojciec nie utrzymywał z nim kontaktu?! Stryj Greg był świetny! No dobra, domyślałem się, dlaczego, ale i tak...
Na dobrą chwilę oniemiałem.
- Nie śmiałbym stryja o to prosić - wydusiłem z siebie, kiedy głos mi w końcu wrócił. Opłacenie semestru to przecież wcale niemałe pieniądze. No i nie uważałem, żeby stryj był mi cokolwiek winien: ojciec się od niego odwrócił, do dziś nie wiedział o moim istnieniu... Totalny szok.
Jak nic, to wszystko mi się śni, nie może być inaczej.
Nie, bać się - nie bałem (bo i niby czego?), ale najśmieszniejsze jest to, że nie mogłem w to wszystko uwierzyć dopiero teraz. Jak się to zebrało wszystko do kupy: czarodziejów, wilkołaki, super stryja, dach nad głową, opłacenie mi drugiego semestru nauki... to naprawdę stawało się to powoli nierealne. Niech to diabli! Ile marzeń może się spełnić wciągu jednej chwili?! Przecież to był jakiś błąd prawdopodobieństwa! Gdzieś musiał być haczyk, coś musiało być nie tak... A może... może po prostu wyczerpałem na jakiś czas swojego pecha i limit nieszczęść?
Cóż, przy tym wszystkim posiadanie przez wuja przerośniętej, obrażającej wszystko fretki, to chyba pikuś, nie? Eugeniusz. Fretka Eugeniusz. Parsknąłem śmiechem.
Jeśli było jakieś zaklęcie, które działało na mnie za każdym razem nawet bez użycia różdżki, to brzmiało ono właśnie: "głodny" albo "jedzenie". Momentalnie uśmiech wypływał mi na twarz, a oczy błyszczały żywo absolutnym oddaniem. Wiem, to niezbyt chlubne... ale naprawdę mam na to niewielki wpływ.
- Zawsze - wymsknęło mi się zanim w jakimkolwiek stopniu zdążyłem przemyśleć odpowiedź. - Yyy... znaczy chętnie coś zjem... jeśli akurat jest na zbyciu - dorzuciłem szybko, coby nie wyjść na jakiegoś łakomczucha. To prawda, potrafię zjeść ile widzę, ale stryj nie musiał o tym wiedzieć tak od razu. Nawet jeśli potrafił wyczarować stół zapełniony jedzeniem.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Ja? Wilkołakiem? Z pewnością byłoby to całkiem ciekawe. Chociaż nie chciałbym dzielić losu tych biednych ludzi, bo większość z nich to niewinni ludzie, którzy nie mieli wpływu na to kim będą. Właściwie to chyba żaden w likantrop nie miał na to wpływu. Nawet nie chciało mi się wierzyć w to, że ktoś mógłby chcieć zostać wilkołakiem.
-Tak to jeden z wielu przedmiotów w Hogwarcie. Jeżeli będziesz chciał to kiedyś ci to wszystko przybliżę, ale chyba na dzisiaj wystarczy wiadomości.-stwierdziłem, jednocześnie uśmiechając się do bratanka. Nadal nie wierzyłem, że on tutaj jest. A im dłużej na niego patrzyłem, tym bardziej zaczynałem widzieć w nim Thomasa. A może chciałem go w nim zobaczyć? Do końca swoich dni będę żałował tego, że moje ego, strach przed odrzuceniem nie pozwoliły mi porozmawiać z młodszym bratem. Może to było do mnie nie podobne, bo zazwyczaj wymagałem od swoich dzieci, aby samodzielnie dochodziły do wyznaczonego sobie celu. Nigdy nie dostawały nic za darmo. Mimo wszystko Louis był moim bratankiem, którego poznałem po dwudziestu latach. Zupełnie jakbym chciał mu to wszystko zrekompensować. Włącznie ze stratą ojca. Chociaż nie mogłem wrócić mu życia, to w taki sposób mogłem mu pomóc.
-Jestem pewien, że gdyby było trzeba, to twój ojciec zrobiłby dla moich dzieci to samo.-zapewniłem. Chciałem w to wierzyć, że gdyby, którekolwiek z moich dzieci stanęło pod drzwiami mego brata, to otrzymałoby pomoc. Zauważyłem jak mu się oczy zaświeciły, jak powiedziałem o jedzeniu. Zaśmiałem się serdecznie, podnosząc z miejsca. Niemalże od razu ruszyłem do kuchni. W sumie to jakby się zastanowić to magia miała coś wspólnego z fizyką. Tak mi się wydawało. Mój znajomy mugol, znakomity fizyk, powiedział, że w przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia swoje położenie. Tak jak energia nie bierze się znikąd, tak wyczarowane jedzenie nie bierze się znikąd. Prawdopodobnie to co pojawiłoby się na moim stole, zniknęłoby z lodówki.
Nie chwaląc się byłem znakomitym kucharzem, dlatego dosyć szybko udało mi się przygotować obiad.
Przy obiedzie jeszcze porozmawialiśmy na mniej lub bardziej błahe tematy. Obydwaj musieliśmy się poznać.
//zt (może być x2) xd
-Tak to jeden z wielu przedmiotów w Hogwarcie. Jeżeli będziesz chciał to kiedyś ci to wszystko przybliżę, ale chyba na dzisiaj wystarczy wiadomości.-stwierdziłem, jednocześnie uśmiechając się do bratanka. Nadal nie wierzyłem, że on tutaj jest. A im dłużej na niego patrzyłem, tym bardziej zaczynałem widzieć w nim Thomasa. A może chciałem go w nim zobaczyć? Do końca swoich dni będę żałował tego, że moje ego, strach przed odrzuceniem nie pozwoliły mi porozmawiać z młodszym bratem. Może to było do mnie nie podobne, bo zazwyczaj wymagałem od swoich dzieci, aby samodzielnie dochodziły do wyznaczonego sobie celu. Nigdy nie dostawały nic za darmo. Mimo wszystko Louis był moim bratankiem, którego poznałem po dwudziestu latach. Zupełnie jakbym chciał mu to wszystko zrekompensować. Włącznie ze stratą ojca. Chociaż nie mogłem wrócić mu życia, to w taki sposób mogłem mu pomóc.
-Jestem pewien, że gdyby było trzeba, to twój ojciec zrobiłby dla moich dzieci to samo.-zapewniłem. Chciałem w to wierzyć, że gdyby, którekolwiek z moich dzieci stanęło pod drzwiami mego brata, to otrzymałoby pomoc. Zauważyłem jak mu się oczy zaświeciły, jak powiedziałem o jedzeniu. Zaśmiałem się serdecznie, podnosząc z miejsca. Niemalże od razu ruszyłem do kuchni. W sumie to jakby się zastanowić to magia miała coś wspólnego z fizyką. Tak mi się wydawało. Mój znajomy mugol, znakomity fizyk, powiedział, że w przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia swoje położenie. Tak jak energia nie bierze się znikąd, tak wyczarowane jedzenie nie bierze się znikąd. Prawdopodobnie to co pojawiłoby się na moim stole, zniknęłoby z lodówki.
Nie chwaląc się byłem znakomitym kucharzem, dlatego dosyć szybko udało mi się przygotować obiad.
Przy obiedzie jeszcze porozmawialiśmy na mniej lub bardziej błahe tematy. Obydwaj musieliśmy się poznać.
//zt (może być x2) xd
Gość
Gość
Początek
Mortimer podszedł do lustra i przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu. Jeszcze nie był jakoś szczególnie wychudzony, ale jego ubrania nie leżały na nim tak dobrze jak wcześniej i z pewnością nie zaszkodziłoby mu przytycie kilku kilogramów. Cerę miał bladą jakby od miesiąca nie wychodził z domu i w sumie to by się zgadzało, bo przez ostatnie pół roku starał się ograniczyć przebywanie z ludźmi do minimum. Tu i ówdzie miał jakąś bliznę, ale na szczęście dało się je bez problemu przykryć ubraniem. Tak naprawdę największą zmianą były jego oczy. Niegdyś świecące i pełne wigoru, teraz przygaszone i zawsze podkrążone przez nieprzespane noce. Największe problemy ze snem miał przed pełnią, ale w środku lunacji też nie szło mu to najlepiej. Tutaj wychodził na wierzch jeden z nielicznych plusów tego wszystkiego, czyli to, że po przemianie mógł bez problemu zasnąć i przespać kolejne dwa dni. Plusy. Generalnie Mort żadnych nie widział, ale właśnie dzisiaj rozpoczął program Powrotu Do Życia i postanowił kilka takich plusów znaleźć. Bam! Plus numer jeden: wysypianie się po pełni jak nigdy wcześniej. Tak, wizualnie nie prezentował się najlepiej, ale generalnie Mortimer czuł się dzisiaj nad wyraz dobrze. Nie miał pojęcia czego to może być zasługa, ale chciał mieć tyle sił każdego dnia. Postanowił tego nie zmarnować i wybrać się do rodzinnego domu, żeby zabrać ze swojego pokoju kilka książek. Prawdopodobnie ta decyzja nie przyszłaby mu z taką łatwością, gdyby ojciec był w domu, bo nie zebrał w sobie wystarczającej ilości odwagi na spotkanie i szczerą rozmowę. Doskonale wiedział, że już zbyt długo z tym zwlekał i każdy kolejny dzień tylko go pogrąża, ale to naprawdę nie było takie proste. Cześć tato! Przez pół życia zabijałeś wilkołaki aż w końcu jeden z nich cię zaatakował i o mało nie pozbawił nogi, ale wiesz co ci powiem ciekawego? Że masz syna wilkołaka i to już pół roku! Tak, tak, pół roku. Nie wyjechałem do Szkocji na dodatkowe szkolenie tylko siedziałem zamknięty w czterech ścianach swojego małego mieszkania i płakałem nad swoim beznadziejnym życiem. Bądź dumny! Mortimer zawsze najpierw myślał i potem działał, więc najpierw musiał przeprowadzić tą rozmowę kilkukrotnie z samym sobą i dopiero potem z ojcem. Na szczęście był rok szkolny i najstarszy Bott siedział w Hogwarcie, więc Mort miał trochę czasu na zebranie myśli.
Teleportował się w ciemny zaułek, żeby nie zauważył tego żaden wścibski mugol i ruszył chodnikiem w stronę rodzinnego domu. Zatrzymał się na chwilę przed drzwiami zastanawiając się czy jednak kogoś nie ma w środku, ale szybko pozbył się tych obaw i wszedł do środka. Gdyby się przyjrzał to pewnie zauważyłby jakieś niepokojące zmiany, ale nie zrobił tego i był święcie przekonany, że jest tutaj sam. Westchnął głęboko, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie ma to jak w domu – pomyślał i podszedł do regału z książkami. Te najbardziej interesujące stały na półce w jego pokoju, ale może tutaj też znajdzie coś ciekawego. – Accio kociołkowe piegusku – powiedział, wskazując różdżką w stronę kuchni. Coś cicho brzdęknęło i małe blaszane opakowanie zaczęło lecieć w jego stronę. Na twarzy Morta wymalował się lekki uśmiech. – Tato, tato… – mruknął rozbawiony i znowu zrobiło mu się przykro, że tak długo go okłamuje. Znowu wyobraził sobie jego minę i reakcję na te niesamowite wiadomości aż poczuł ścisk w żołądku. Rozsądek kazał mu to załatwić jak najszybciej, ale cała reszta wolałaby zwlekać z tym tak długo, ile się da. Po raz tysięczny wyrzucił te myśli z głowy i wyjął pierwszą lepszą książkę, żeby czymś zająć swój mózg. Padło na biografię Mirandy Goshawk. Mort co prawda ją znał, ale i tak wyjął z lewitującego obok niego pudełka jednego pieguska i zagłębił się w lekturze.
Mortimer podszedł do lustra i przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu. Jeszcze nie był jakoś szczególnie wychudzony, ale jego ubrania nie leżały na nim tak dobrze jak wcześniej i z pewnością nie zaszkodziłoby mu przytycie kilku kilogramów. Cerę miał bladą jakby od miesiąca nie wychodził z domu i w sumie to by się zgadzało, bo przez ostatnie pół roku starał się ograniczyć przebywanie z ludźmi do minimum. Tu i ówdzie miał jakąś bliznę, ale na szczęście dało się je bez problemu przykryć ubraniem. Tak naprawdę największą zmianą były jego oczy. Niegdyś świecące i pełne wigoru, teraz przygaszone i zawsze podkrążone przez nieprzespane noce. Największe problemy ze snem miał przed pełnią, ale w środku lunacji też nie szło mu to najlepiej. Tutaj wychodził na wierzch jeden z nielicznych plusów tego wszystkiego, czyli to, że po przemianie mógł bez problemu zasnąć i przespać kolejne dwa dni. Plusy. Generalnie Mort żadnych nie widział, ale właśnie dzisiaj rozpoczął program Powrotu Do Życia i postanowił kilka takich plusów znaleźć. Bam! Plus numer jeden: wysypianie się po pełni jak nigdy wcześniej. Tak, wizualnie nie prezentował się najlepiej, ale generalnie Mortimer czuł się dzisiaj nad wyraz dobrze. Nie miał pojęcia czego to może być zasługa, ale chciał mieć tyle sił każdego dnia. Postanowił tego nie zmarnować i wybrać się do rodzinnego domu, żeby zabrać ze swojego pokoju kilka książek. Prawdopodobnie ta decyzja nie przyszłaby mu z taką łatwością, gdyby ojciec był w domu, bo nie zebrał w sobie wystarczającej ilości odwagi na spotkanie i szczerą rozmowę. Doskonale wiedział, że już zbyt długo z tym zwlekał i każdy kolejny dzień tylko go pogrąża, ale to naprawdę nie było takie proste. Cześć tato! Przez pół życia zabijałeś wilkołaki aż w końcu jeden z nich cię zaatakował i o mało nie pozbawił nogi, ale wiesz co ci powiem ciekawego? Że masz syna wilkołaka i to już pół roku! Tak, tak, pół roku. Nie wyjechałem do Szkocji na dodatkowe szkolenie tylko siedziałem zamknięty w czterech ścianach swojego małego mieszkania i płakałem nad swoim beznadziejnym życiem. Bądź dumny! Mortimer zawsze najpierw myślał i potem działał, więc najpierw musiał przeprowadzić tą rozmowę kilkukrotnie z samym sobą i dopiero potem z ojcem. Na szczęście był rok szkolny i najstarszy Bott siedział w Hogwarcie, więc Mort miał trochę czasu na zebranie myśli.
Teleportował się w ciemny zaułek, żeby nie zauważył tego żaden wścibski mugol i ruszył chodnikiem w stronę rodzinnego domu. Zatrzymał się na chwilę przed drzwiami zastanawiając się czy jednak kogoś nie ma w środku, ale szybko pozbył się tych obaw i wszedł do środka. Gdyby się przyjrzał to pewnie zauważyłby jakieś niepokojące zmiany, ale nie zrobił tego i był święcie przekonany, że jest tutaj sam. Westchnął głęboko, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie ma to jak w domu – pomyślał i podszedł do regału z książkami. Te najbardziej interesujące stały na półce w jego pokoju, ale może tutaj też znajdzie coś ciekawego. – Accio kociołkowe piegusku – powiedział, wskazując różdżką w stronę kuchni. Coś cicho brzdęknęło i małe blaszane opakowanie zaczęło lecieć w jego stronę. Na twarzy Morta wymalował się lekki uśmiech. – Tato, tato… – mruknął rozbawiony i znowu zrobiło mu się przykro, że tak długo go okłamuje. Znowu wyobraził sobie jego minę i reakcję na te niesamowite wiadomości aż poczuł ścisk w żołądku. Rozsądek kazał mu to załatwić jak najszybciej, ale cała reszta wolałaby zwlekać z tym tak długo, ile się da. Po raz tysięczny wyrzucił te myśli z głowy i wyjął pierwszą lepszą książkę, żeby czymś zająć swój mózg. Padło na biografię Mirandy Goshawk. Mort co prawda ją znał, ale i tak wyjął z lewitującego obok niego pudełka jednego pieguska i zagłębił się w lekturze.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Końcówkę września spędzałem głównie na uczelni załatwiając jeszcze ostatnie sprawy. Na przykład męczyłem kogo się dało, żeby pozwolili mi wziąć jeszcze jeden fakultet. Przecież nie mogli mi tego zabronić, prawda? Jak będę to wszystko zaliczać i zdążać z jednych zajęć na drugie, to już tylko i wyłącznie mój problem. To znaczy... ja problemu nie widziałem, ale mniejsza o to. Grunt, że w końcu się udało i widząc moją determinację dali sobie spokój z przekonywaniem mnie, że "tak się nie da". Da się, da, byłem tego pewny.
Do domu stryja niemal leciałem jak na skrzydłach. Jeszcze coś zjeść, przebrać się i wieczorkiem na koncert, coby uczcić dzisiejsze zwycięstwo. Trochę zdyszany stanąłem przed drzwiami frontowymi, wygrzebałem z tylnej kieszeni jeansów klucze i... zdziwiłem się, kiedy okazało się, że mieszkanie wcale nie jest zamknięte. Na pewno zamykałem, bez kitu. A to nie weekend, żeby stryj wpadł z wizytą...
Ostrożnie wszedłem do środka, cicho zamknąłem za sobą drzwi i wychyliłem się z korytarza, żeby najpierw sprawdzić salon. I to był strzał w dziesiątkę. Zatrzymałem się na progu i przyglądałem stojącemu tyłem do mnie intruzowi. Nie wyglądał, jakby właśnie włamał się do domu i próbował go okraść... ale zawsze można się upewnić, nie?
- Nie jesteś złodziejem, co? - zagadnąłem jak gdyby nigdy nic, odwijając z szyi trochę przydługi, wełniany szalik w czerwono-granatowe pasy. Na zewnątrz robiło się już powoli chłodno i jesiennie... poza tym akurat do tego szalika miałem pewien sentyment - dostałem go jeszcze od matki.
Do domu stryja niemal leciałem jak na skrzydłach. Jeszcze coś zjeść, przebrać się i wieczorkiem na koncert, coby uczcić dzisiejsze zwycięstwo. Trochę zdyszany stanąłem przed drzwiami frontowymi, wygrzebałem z tylnej kieszeni jeansów klucze i... zdziwiłem się, kiedy okazało się, że mieszkanie wcale nie jest zamknięte. Na pewno zamykałem, bez kitu. A to nie weekend, żeby stryj wpadł z wizytą...
Ostrożnie wszedłem do środka, cicho zamknąłem za sobą drzwi i wychyliłem się z korytarza, żeby najpierw sprawdzić salon. I to był strzał w dziesiątkę. Zatrzymałem się na progu i przyglądałem stojącemu tyłem do mnie intruzowi. Nie wyglądał, jakby właśnie włamał się do domu i próbował go okraść... ale zawsze można się upewnić, nie?
- Nie jesteś złodziejem, co? - zagadnąłem jak gdyby nigdy nic, odwijając z szyi trochę przydługi, wełniany szalik w czerwono-granatowe pasy. Na zewnątrz robiło się już powoli chłodno i jesiennie... poza tym akurat do tego szalika miałem pewien sentyment - dostałem go jeszcze od matki.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Na pozór nudna lektura tak mnie wciągnęła, że nawet nie usłyszałem dźwięku otwieranych drzwi. Jak gdyby nigdy nic wyjąłem z lewitującego pudełka kolejnego kociołkowego pieguska i wtedy usłyszałem czyjś głos. Odwróciłem się zaskoczony, bo nikogo się dzisiaj tutaj nie spodziewałem. Gdyby było inaczej to najprawdopodobniej po prostu bym nie przyszedł. - A ty? - Zapytałem, mierząc chłopaka wzrokiem. Z pewnością nigdy go nie widziałem, a on zdawał się zachowywać tak... swobodnie. Nic z tego nie rozumiałem. - Pomyliły ci się domy czy... - zacząłem spokojnie, machnięciem różdżki sprawiając, że pudełko z ciastkami wróciło na swoje miejsce w kuchni. Próbowałem skojarzyć jego twarz, ale naprawdę nic nie przychodziło mi do głowy. Obecnie w domu mieszkał tylko mój ojciec, a ten tutaj nie wyglądał na jego kumpla, który mógłby ot tak wchodzić do środka! W oczy rzucił mi się też jego szal, ale te kolory z pewnością nie były kolorami żadnego z hogwarckich domów. Stałem tak i patrzyłem, czekając na rozwój zdarzeń. Nie byłem nadpobudliwy, żeby zaraz rzucać w niego zaklęciem, ale jednak różdżkę trzymałem w pogotowiu. Czasy robiły się niebezpiecznie i jego niewinny wygląd wcale nie musiał oznaczać, że nie ma żadnych złych zamiarów. Na przykład ja wyglądałem całkiem niegroźnie (chyba), a co miesiąc zamieniałem się w bestię, prawda? Nigdy nie można oceniać książki po okładce.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź