Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąka przy plaży
Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:
- sytuacje losowe:
- 1: Wpada na ciebie pijany młodzieniec, mocno popychając cię ramieniem. Spogląda na ciebie z zaskoczeniem i natychmiast zaczyna się kajać i przepraszać. Wyciągając w twoją stronę otwartą butelkę z ognistą whiskey, zachęca do wypicia wspólnej kolejki. Jeśli zdecydujesz się wznieść z nim toast, z radości wciśnie ci w ręce otwartą i pełną do połowy butelkę.
2: Jeśli jesteś kobietą - czujesz na sobie spojrzenie młodego chłopaka, który przez moment nie może oderwać od ciebie wzroku. W końcu podchodzi bliżej i wyciąga rękę, by poprosić cię do tańca. Wydaje się być lekko wstawiony i roztrzepany - zdaje się nie zauważać, czy jesteś w towarzystwie. Jeśli się zgodzisz, z entuzjazmu pocałuje cię w policzek.
Jeśli jesteś mężczyzną - czujesz na sobie spojrzenie ślicznej, jasnowłosej dziewczyny w wianku z dzikich kwiatów. Nieznajoma ma głęboki dekolt i krągłe biodra, a gdy tylko zerkniesz w jej stronę - puści ci perskie oko. Po chwili podchodzi w twoją stronę, by nagle chwycić cię za rękę i pociągnąć do tańca.
3: Rubaszny, rumiany czarodziej podchodzi do ciebie z butelką mocnego alkoholu. - Wypijmy brudzia! - proponuje, wznosząc toast. Wciska ci w rękę butelkę, a gdy się z nim napijesz - ściska cię serdecznie i soczyście całuje w obydwa policzki, na znak, że z nieznajomych zmieniliście się w przyjaciół.
4: Dziewczyna w zwiewnej spódnicy wiruje w samotnym tańcu, roześmiana i radosna, wpadając prosto na ciebie. Śmieję się do ciebie wesoło, przepraszająco ściska twoje ramię i odchodzi lekkim tanecznym krokiem.
5: Czujesz na skórze nogi coś mokrego, w pierwszej chwili wydaje ci się, że to po prostu fragment ubrania zamoczony w morzu lub ochlapany przez osobę, która z wody wyszła. Po chwili czujesz jednak wyraźnie, że to uczucie mknie w górę po twojej nodze, pod nogawką spodni lub pod płachtą spódnicy. To mała żaba, która wdarła ci się pod ubranie - i coraz trudniej będzie ci się jej pozbyć!
6: Podchodzi do ciebie niski młodzieniec o uśmiechu cwaniaczka. - Papierosy i skręty, w dobrej cenie. - proponuje szeptem, nachylając się do twojego ucha. Rozchyla torbę, w której widzisz paczki papierosów niskiej jakości (5 PM) i skręty z diablego ziela (5 PM/sztuka).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Krążyła tu i tam, zaś przez to, że jej uwagę zaprzątały liczne i jakże niewesołe myśli, czas mijał jej szybko. Zbyt szybko. Gdy próbowała ocenić niesione w koszyku kwiaty, dostrzegła między nimi coś niezwykłego - nie potrzebowała wiele czasu, by rozpoznać odłamki spadającej gwiazdy. Kącik ust drgnął jej w nerwowym uśmiechu - po wczorajszej przegranej, taki psikus...?
Powróciła do miejsca, w którym ten feralny konkurs został rozpoczęty i przysiadła gdzieś z boku, powoli zaczynając pleść swój wianek. Miała nadzieję, że urywanie zbędnych listków czy próby układania kwiatów tak, by pasowały do siebie w jakikolwiek sposób (i przy okazji nie rozpadły się w jej dłoniach) pozwolą jej na chwilę zająć myśli czymś innym niż ten przeklęty pierścień zaręczynowy, który zdobił jej kruchą dłoń od kilku długich dni.
Wciąż czuję dyskomfort w dopiero co opatrzonej stopnie, dlatego kieruje się do jednego z płaskich głazów na uboczu. Właśnie tam mam zamiar przeczekać tą felerną część festiwalu. Dopiero po kilku kwadransach, gdy ból staje się mniej dokuczliwy, a ja przełknęłam kolejną z wpadek, dostrzegam coś więcej. Uśmiecham się krzywo, gdy wzrok dotychczas bezmyślnie błądzący po otoczeniu, zatrzymuje się na czterolistnej koniczynie. Tej mającej przynosić szczęście; o ironio, trochę za późno! Schylam się do kępki, by zebrać kilkadziesiąt co ładniejszych, kwitnących koniczynek. Następnie tworzę z nich marną imitację wianku. Zajmuje mi to kilka chwil, szczególnie, że nie mam materiału w postaci urokliwych, rozwiniętych pąków kwiatów, staram się, nadać zwykłej, łąkowej zieleninie choć odrobiny uroku. Wianek nie jest zbyt gruby, lecz na tyle solidnie wykonany, by nie rozleciał się pod wpływem pierwszej lepszej fali. Na koniec zrywam czterolistną kończynę, by i ją wpleść we wianek, może ten rzut w morskie fale, dzięki jej obecności przyniesie więcej szczęścia i miłego partnera na ten wieczór. Dopiero wtedy widzę coś białego pośród koniczyn. Zaciekawiona chwytam przedmiot, lekki jak wydmuszka - szczurza czaszka. Może mój czterolistny twór natury okazał się szczęśliwszy niż myślałam? Mam minimalną wiedzę na temat czarnomagicznych przedmiotów, więc kojarzę, że czaszka szczura, szczególnie taka, jaką trzymam w ręku, ma pewne właściwości... Nie do końca dozwolone, lecz jakie pożyteczne! Szczególnie gdybym natrafiła na kolejnego mściwego ducha.
Gdy panny zbierają się na powrót na polanie, podnoszę się z kamienia. W drodze powrotnej nawet noga tak bardzo nie dokucza. Gdy staję w tłumie kobiet, czuję lekkie zniechęcenie, co do dalszej części. Jeszcze trochę, a ktoś powinien odesłać mnie do gabinetu magipsychiatry! Mam teraz teraz ten wianek z małymi wstawkami kolorystycznymi, zdominowany soczystą zielenią niczym wzgórza podczas urokliwej wiosny, lecz pomimo to odczuwam pewnego rodzaju zdenerwowaniem - niepokój przed tym, co nadejdzie za niedługo. Od setek lat, nawet w społecznościach pradawnych, zbieracko-łowieckich ludzie żyli zgodnie z określonymi warunkami, łączyli się w pary wedle daną hierarchią. Nie inaczej zapewne było i u naszych przodków. Lecz teraz co? Pozostaje zdać się na łut szczęścia, liczyć na to, że wianek niesiony przez fale wpadnie do kogoś o neutralnych intencjach, o przyzwoitej czystości krwi, co pozwoli na spokojne przeżycie nadchodzącego wieczoru. Oczywiście, o ile wianek nie osiądzie na mieliźnie, co rzucałoby niechlubne widmo pozostania całkowicie samotną. Choć może staropanieństwo nie byłoby takim najgorszym pomysłem...
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Do przyjścia na festiwalowe wianki pchnęły ją jednak zgoła inne pobudki niż spokojne zbieranie kwiatów w towarzystwie roześmianych panienek, w sporej części z rodzin czystej krwi, które były ograniczone tak wieloma niepotrzebnie komplikującymi życie schematami. Których Alice, dumna ze swojej swobody i niezależności, nawet nie próbowała zrozumieć. Zresztą, Elliott liczyła bardziej na ciąg dalszy tego dnia, czyli łowienie wianków przez mężczyzn. Kto wie, może pozna kogoś interesującego, z kim będzie mogła przyjemnie spędzić dzisiejszy wieczór? Po rozstaniu z Glaucusem wiodła zdumiewająco spokojny żywot, i coraz bardziej brakowało jej nowych intensywnych wrażeń, których mogłaby dostarczyć nawet przelotna znajomość. Oraz, oczywiście, odreagowania nieprzyjemnego i niezręcznego finału poprzedniego związku.
Po zakończeniu mowy powitalnej ruszyła przed siebie szybkim krokiem, chcąc jak najszybciej mieć za sobą czynność zbierania kwiatów i plecenia wianka.
'Kwiaty' :
Zręcznie zeszła z drzewa i otrzepała dżinsowe spodnie, ruszając jednak w dalszą drogę wokół wzgórza, tak, jak prowadziła ją ścieżka, wzdłuż której rosły tylko kępy podsuszonej trawy. Wianek upleciony z traw pewnie nie zyskałby większej aprobaty. Tutejsi czarodzieje byli tradycyjni, niezbyt lubili oryginalność i łamanie przyjętych schematów. To sprawiło jednak, że taka wizja zaczęła budzić w niej lekką pokusę, jak wtedy, gdy była młodsza i zawsze lubiła robić na odwrót, by zademonstrować swoją odrębność i młodzieńczy bunt. Kiedy jednak zrywała trawy, myśląc, w jaki sposób spleść długie źdźbła, by osiągnąć awangardowy i szokujący efekt, do jej głowy przyszedł kolejny pomysł. Przecież miała różdżkę. No tak, dlaczego nie wpadła na to wcześniej? Spędzenie sporej części życia wśród mugoli sprawiło, że różdżka rzadko kiedy była pierwszą opcją, jaka nasuwała jej się na myśl.
Przysiadła na zwalonym pniu i wyjęła z kieszeni spodni drewniany patyk, lekko obracając go w dłoniach. Nie pamiętała zaklęcia wyczarowującego kwiaty i nie zdążyła go sobie przypomnieć, kiedy tuż obok zobaczyła pokraczne stworzenie mające wyraźnie nieprzyjazne zamiary względem dziewczyny, która zakłóciła jego spokój. Jako że miała w dłoni różdżkę, ogłuszyła stwora i szybko się oddaliła, wybierając inną ścieżkę.
Przez kilkanaście minut szła nią, znowu zaczynając cicho nucić. Ten kawałek wyjątkowo wpadł jej w ucho. I choć już porzuciła nadzieję na znalezienie kwiatów, a jej myśli błądziły wciąż wokół ekstrawaganckiego wieńca z trawy, nagle przed nią ukazała się łąka niemal czerwona od maków.
Uśmiechnęła się pod nosem i nazrywała całe naręcze kwiatów. Postanowiła połączyć swoją wcześniejszą koncepcję z łagodniejszą, bardziej stonowaną wizją wieńca z kwiatów, więc znalazłszy sobie miejsce (tym razem upewniła się, czy nie ma tu żadnych przeszkadzających jej stworów) zabrała się do pracy, po pewnym czasie trzymając w rękach dosyć ekscentryczny wianek. Była pewna, że żadna z tych delikatnych dziewczątek nie będzie takiego miała. Założyła go więc na głowę i ruszyła w drogę powrotną do polany.
Ładna łąka pełna głównie panien splatających wianki. Trzeba chyba do nich znaleźć własne kwiaty, świetnie. Nigdy nie byłam dobra w takich zabawach. Miałam lepsze rzeczy do roboty. Na przykład bieganie za bratem i nieskuteczne próby zostawania chłopcem.
Prowadził mnie całkiem widoczny brzuch, za którym podążałam dumnie. I tak nie mam na co narzekać. Ciąża nie jest zbyt uciążliwa, nawet teraz mogę chodzić w zasadzie bez problemu i czyjejś pomocy. Ale może mój syn wykaże się zmysłem botanicznym i znajdzie dla mamy ładne kwiatki. W końcu płynie w nim krew Rosierów.
'Kwiaty' :
Wreszcie zerkam do swojego kosza, który jest już prawie pełny. Czy jest sens tracić czas i iść dalej? Siadam więc na jednym ze znajdujących się przy plaży kamieni, układam kwiaty na kolanach i zaczynam pleść wianek. Przez chwilę czuję się niczym mała dziewczynka, beztrosko biegająca po łące i klecąca wianuszek z mizernych stokrotek. Ten, który wychodzi spod moich palców jest o wiele bardziej kunsztowny, ciężko mi jednak powstrzymać wypływające na policzek rumieńce, gdy w całkowitych skupieniu pogrążam się w tej dziecinnej wręcz czynności.
Aż wreszcie mój wianek z azalii, przeplatanych hortensjami i amarysami jest już gotów, by stanąć do konkursu.
'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream
- Nie mógłbyś się bardziej dla mamy postarać? - Ledwo zdążyłam zapytać, kiedy poczułam jak noga grzęźnie mi między konarami, a ja lecę. I to nie do końca tak jak mi się to podobało. Najzwyczajniej w świecie się przewracałam. Moją pierwszą myślą było chronienie brzucha. Jeśli przeżyłam mecz Quidditcha będąc w ciąży, zbieranie kwiatków nie powinno być aż tak niebezpieczne. Tak, jeśli coś się dziecku stanie będę to wypominać całej rodzinie, trzeba było jednak iść na te konie. Udało mi się upaść tak, że w prawdzie stłukłam sobie lekko łokieć i zraniłam nieco w dłoń, ale nie spadłam na brzuch. Za to wszystkie moje chwasty wysypały się z koszyka. Po chwili podniosłam się z ziemi i wtedy dostrzegłam przepiękne kwiatki, których nazw nawet nie znałam. Równie ładne rosły jednak w ogrodzie, w rezydencji Rosierów, w której się wychowałam. Potrafiłam docenić ich urodę. Może nie lubię wianków, ale konkurs to konkurs i zamierzam go wygrać. Miałam już pół koszyka pełnego najładniejszych okazów, jakie udało mi się znaleźć, kiedy usłyszałam nieopodal parskanie konia. Przez chwilę byłam pewna, że jeden z koni z wyścigu uciekł i zabłądził. Ale już chwilę później zrozumiałam swoją pomyłkę. Stanęłam na przeciwko jednorożca. Młodziutkiego, jeszcze źrebaka. Nieczęsto zdarza się oglądać te zwierzęta na wolności. Podeszłam więc do niego powoli i pogłaskałam po grzywie, po chrapach, szyi. Zwierzę wydawało się zadowolone, a ja nie mogłam się od niego oderwać oczarowana magią całego zdarzenia. Przez całą drogę powrotną wyczuwam jeszcze jego miękką sierść pod palcami, ciepło, które od niego biło, łeb, który położył mi na ramieniu. Niesamowite przeżycie, choćby dla niego było warto tu przyjść.
- Widzisz mały, tyle magii jeszcze przed urodzeniem - pochylam się do brzucha, na którym zauważam coś srebrzystego. No proszę, jednorożec zostawił mi pamiątkę. Chowam ją upewniając się, żeby nie zginęła ani się nie zniszczyła. Rozglądam się za miejscem dogodnym do ukończenia splatania wianka i dostrzegam znajomą twarz, której nie widziałam od tak dawna. Podchodzę z uśmiechem wciąż lekko oszołomiona po spotkaniu z jednorożcem.
- Allison!
Wplatam już ostatnie przepiękne kwiaty w mój wianek. Wyszedł zaskakująco dobrze. Ale z takimi składnikami nawet takie beztalencie jak ja sobie radzi.
- Znajdziesz czas dla starej znajomej czy jesteś zajęta? - Widzę, że nie jesteś, ale nie mam pojęcia, co mam powiedzieć po tak długiej rozłące. Od dawna się nie widziałyśmy, sporo się pozmieniało. Nie wiem od jakiego pytania zacząć. Może tobie pójdzie nieco łatwiej.
Panie chcące stworzyć własny wianek, mogą go wykonać zgodnie z opisaną mechaniką, jednakże nie podlega on ocenie konkursowej.
Zanim jednak zdążyłam utonąć w własnych żalach, słyszę swoje imię, będące jakby kołem ratunkowym na tym morzu smutków. Odwracam się bezwiednie w tamtym kierunku, na usta przyklejam lekki uśmiech maskujący prawdziwe zniechęcenie. Druella Rosier. A raczej już pani Black, ileż to ślubów mnie ominęło? - Druella - witam się z tobą radośnie, mając już całkiem sporą wprawę w spotkaniu po latach. Takie szczęście, że chociaż spotykamy się w miejscu bezpiecznym, nie na jakiejś skarpie, tak jak twojego brata. Mam nadzieje, że Tristan nic nie powiedział ci na ten temat. Niektóre z tajemnic powinni pozostać sekretami nawet w rodzinie. - Na Merlina, kochana! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - w końcu wypływają ze mnie pozytywne i nieudawane emocje. Chwytam twoją dłoń w geście powitania, choć najchętniej rzuciłabym ci się na szyję. Powstrzymuje mnie jednak nie tylko tłum czarownic, którym nie do końca mogłaby się spodobać taka wylewność, ale także dość znaczny, idealnie zaokrąglony brzuszek. Podziwiam twoją ruchliwość, naprawdę, na twoim miejscu, w tak zaawansowanej ciąży, nie byłabym w stanie ruszyć się z łóżka. - Prorocy imienia zadecydowali już coś na temat imienia dla maleństwa? - gdy pierwsze zaskoczenie mija, sama czuję się dość niepewnie, w końcu nie widziałyśmy się szmat czasu, a żadne listy nie nadrobią prawdziwego kontaktu, dlatego najłatwiej pochwycić mi temat twojego dziecka. - Dziewczynki pewnie nie mogą się doczekać swojego braciszka. Podekscytowana? - masz już dwie córki, powinnaś stopniowo przywyknąć do tego stanu, lecz patrząc na ciebie, wydajesz się po prostu szczęśliwa. Mogę ci tylko tego zazdrościć, nawet jeśli zostaną mi dane chwile ze swoim własnym - jak to okropnie brzmi - dzieckiem, szczerze wątpię, czy będę w stanie obdarzyć go miłością taką, na jaką zasługuje. Na Merlina, to przerażające, że przez jedno zagranie Samaela z dnia na dzień coraz to bardziej przypominam kogoś kim z całego serca gardzę, własną matkę.
Powrócenie do czasów dziecięcych było cudowne w myślach. Wydawały się idealne. Bo nigdy nie myślała o tym, że jej dom był niepełny. Że żyła w cieniu własnych wyobrażeń o siostrze. Że tak wiele rzeczy nie rozumiała. To była cudowna nieświadomość. To były najlepsze błędy. Tydzień szlabanu? Wyjec od matki? Lubiła to wspominać. Było łatwiej. Bo o większości spraw z życia dorosłego wolałaby zapomnieć. Zamieść gdzieś głęboko pod dywan. Unicestwić.
-Tak.-przyznała jej krótko na komentarz o snach, nie rozwijając dalej. Na chwilę się zamyśliła, rozpamiętując ten konkretny. Jej mary zdawały się w przedziwaczny sposób wpływać na rzeczywistość. Były jak taka kropla trucizny, która mamiła jej myśli, plącząc je z wydarzeniami, które wcale nie miały miejsca z tymi, które się wydarzyły. Prychnęła, uniesiona, gdy Harriett zaczęła mówić o dziennikarzach. Wiedziała, że też ma spore doświadczenie z nimi. I bez wątpienia były całkiem podobne do jej własnych. I tylko ją to rozzłościło dodatkowo. Cholerne sępy!-Ten chyba sam nie wie czego chce.-mruknęła, zdenerwowana, przypominając sobie wymianę zdań z dziennikarzem.-Jest nienormalny, Harriett. Ten cały Krueger. Jak go spotkasz to lepiej trzymaj się od niego z daleka.-poradziła jej, zdecydowana.
Westchnęła i chwilę trawiła myśli o tym cholernym szwabie. Na szczęście została zajęta rozmową o pewnym małym chłopcu, którego energia zawsze wprawiała ją w lekkie rozbawienie i dobry humor.
-Może pójdzie w moje ślady!-rzuciła, prostując się dumnie, by po chwili się roześmiać. Zaimowi by pewnie zrzedła mina, że to właśnie po ciotce przejąłby fach!-Zupełnie tak, jakby latanie na miotle było godne damy.-prychnęła śmiechem.
Tematy małżeństwa były jej obce. Podobnie jak sam temat związków. Nawet w sprawach romansów była zielona. Przed Rudolfem Brandem była cudownie nieuświadomiona co to w ogóle oznacza pozwolić sobie na to, by być zakochanym. A gdy raz już się doznało uniesienia... Cóż, jakże ciężko było to sobie odmówić. A jednak pozostawiało to chaos w głowie. Uczucia. Tak skomplikowane. A tym bardziej spętane więzem, przysięgą. Gorzej, jeśli tego uczucia nie było... Lub tak myślała.
Żona idealna. Cóż to oznaczało? Jaką miało wartość?
Szybka odpowiedź tylko sprawiła, że czoło blondynki przecięła lekka bruzda. Wątpliwość. To się obudziło w ścigającej. Spojrzała więc tylko uważnie na kuzynkę, milcząc wymownie. Dopiero jej pytanie zmusiło ją do otworzenia ust.
-Wystarczy, że przypomnisz sobie naszego szkolnego kolegę. Można kochać tłumy, o ile tylko zechcesz, Hattie. Choć pewnie on udzieli ci więcej szczegółów na ten temat.-mruknęła, z niewiadomego powodu przypominając sobie właśnie o Tristanie Rosierze. Czy faktycznie był odpowiedzią? Zmrużyła lekko oczy. Nie było bardziej niepoprawnego romantyka i bardziej kochliwej osoby. A przynajmniej nie wśród osób, które znała.-Ostatnio przejawiał wręcz niesamowitą chęć odnowienia kontaktów. Pewnie z chęcią powie ci wszystko na temat miłości.-powiedziała, jakby nieco uszczypliwie, irytując się. Zacisnęła więc lekko usta, patrząc na swój wianek, który właściwie był już kompletny.-Jak dla mnie nie musisz kochać nikogo. Ja nie kocham. I nie mogłoby mi być z tym lepiej.-oświadczyła po chwili, uspokajając się i mówiąc w sumie całkiem dumnie.-Chodź, puśćmy te wianki. Może i w tym roku jakiś głupiec podtopi się w żałosnej próbie odnalezienia miłości wśród kwiatów?-wyrwała jeden płatek z maku, jakby chcąc podkreślić pogardę, i porzuciła go na wietrze.
will be always
the longest distance
between us
Niektóre wracały widocznie z długiej wędrówki, bo w ich włosach zaplątały się zielone liście i szara kora, niekiedy odwracające uwagę od marnych zdobyczy a niekiedy kompletnie nieistotne w kontraście z nazbieranymi w tajemniczych zakątkach kwiatami. Azaliami, hortensjami, ale także tymi pospolitymi – choć i tak zachwycającymi magicznymi kolorami – makami, niezapominajkami oraz przeróżnymi rodzajami traw o intensywnych barwach zieleni. Nadmorska łąka, do tej pory kolorowa i jak z baśniowego obrazka, wyglądała jeszcze magiczniej. Laidan spacerowała pomiędzy dzielnie pracującymi dziewczętami, obdarzając je zachęcającym uśmiechem. Pamiętała swoją młodość, nie mającą jednak nic wspólnego z tym radosnym podekscytowaniem, wyczuwalnym wśród co niewinniejszych dziewczątek. Gorzkie wspomnienia nie ciążyły jej jednak wcale: zachowywała arystokratyczny profesjonalizm, nawet kiedy przyglądała się wiankowi własnej córki czy też młodziutkich szlachcianek, które rozpoznawała w tłumie głównie nieznajomych twarzy.
Obeszła całą łąkę dwukrotnie, najpierw samotnie, potem w towarzystwie Cedriny, dokładnie oglądając każdy upleciony wianek. Niektóre zachwycały solidnym wykonaniem, inne doborem kwiatów, ale to wianek Druelli i niepozornej Mathildy przyciągały spojrzenia na dłużej. Po krótkiej dyskusji Laidan oraz Cedrina znów stanęły przed zgromadzonymi dziewczętami.
- Wybór był trudny, zdecydowałyśmy się więc wyłonić dwie zwyciężczynie, którym los postawił na drodze nie tylko piękne kwiaty ale i prawdziwą magię piękna. Druello, Mathildo, wasze wianki są wyjątkowe i zasługują na równie niesamowitą nagrodę. – Głos Laidan był wyjątkowo słyszalny na cichnącej o wieczornej porze łące, nawet biorąc pod uwagę chichoty i westchnienia zawodu innych panien, z których szeregu wystąpiły obie zwyciężczynie. Avery od razu ucałowała panią Black w oba policzki, właściwe zaledwie muskając umalowanymi ustami gładką skórę ciemnowłosej.
- Kochana Druello, gratuluję – powiedziała, przypinając do kołnierzyka sukienki brunetki broszkę z alabastrowym jednorożcem. – Oby chroniła was przed wszelkim niebezpieczeństwem – dodała z autentyczną czułością, ledwie opierając się pokusie dotknięcia brzemiennego brzucha pani Black, którą pamiętała jeszcze jako młodziutką panienkę Rosier. Identyczną nagrodę Cedrina wręczyła Mathildzie.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
Zwyciężczynie konkursu na najpiękniejszy wianek otrzymują:
Druella Black - broszka z alabastrowym jednorożcem
Mathilda Wroński - broszka z alabastrowym jednorożcem
Panie podczas zbierania kwiatów dodatkowo otrzymały:
Alice Elliott – turmalin czarny
Allison Avery – szczurza czaszka
Beatrice Nott – szczurza czaszka
Cassandra Vablatsky – czerwony kryształ
Cynthia Vanity – szczurza czaszka
Diana Crouch – odłamek spadającej gwiazdy x4
Druella Black – włos z grzywy jednorożca
Eileen Wilde – czerwony kryształ
Evandra Lestrange – odłamek spadającej gwiazdy x4
Harriett Naifeh – turmalin czarny
Mathilda Wroński – włos z grzywy jednorożca
Raven Baudelaire - turmalin czarny
- Domyślam się - odpowiadam z uśmiechem na twoje zapewnienia o radości ze spotkania. - Cieszę się na pewno nie mniej niż ty. Nawet nie wiesz, jak tęskniłam.
Też ograniczam się do podania dłoni, ale po chwili nie zwracając uwagi na nikogo wokół nachylam się i serdecznie cię obejmuję. Przynajmniej na tyle, na ile pozwala mi mój brzuszek.
- Prorocy imienia już dawno zdecydowali, że mój syn otrzyma imię po moim bracie. - Uśmiechnęłam się. W prawdzie jeszcze nie rozmawiałam o tym z Cygnusem, ale nie było siły, która powstrzyma mnie od nadania takiego imienia mojemu synowi.
Spojrzałam na swój brzuch.
- Nie tylko dziewczynki - mówię. - Wszyscy czekają na małego z niecierpliwością. A w szczególności ja.
To była prawda, miałam już dość ciągłego uważania na siebie, pełnych zmartwień spojrzeń, które wyraźnie dawały mi do zrozumienia, że nie jestem w stanie nawet wyjść z domu, powinnam leżeć w łóżku niezdolna do ruszania małym palcem u nogi. Pobolewał mnie od czasu do czasu kręgosłup i faktycznie męczyłam się dużo szybciej niż zwykle. No i te ciągłe humory, kiedy nie wiedziałam czy kanapka z pasztetem dyniowym i czekoladą tuż po zjedzeniu nie zabrzmi jednak dość ohydnie.
- Podekscytowana? Bardziej zmęczona. Ekscytowałam się przez pierwsze sześć miesięcy, kolejne trzy to raczej niecierpliwienie się - mój głos staje się trochę zmęczony. - A jak tam twój narzeczony? - Nawet nie próbuję kryć zniechęcenia w głosie.
Rozmowę z panną Avery przerwało mi pojawienie się pani Avery i ogłoszenie wyników konkursu. Laidan wręczyła mi broszkę, jak zwykle elegancka, jak zwykle miła i jak zwykle pełna sympatii do mnie. Uznałam, że to zabawne, iż to nie mi wręczyła nagrodę Cedrina. Z drugiej strony faktycznie lepiej, żeby to nie matka odznaczała swoje dziecko, można zostać posądzonym o ustawienie całego konkursu. Też uśmiechnęłam się do Laidan.
- Dziękuję, naprawdę bardzo mi miło, zwłaszcza, że to to pani i matka zasiadałyście w jury - nie kłamałam, lubiłam Laidan, pewnie dlatego że i ona lubiła mnie. Nie mogłam pojąć, czemu Allison czuła tak dużą niechęć w stosunku do pani Avery. Nie, nie zamieniłabym moich rodziców na nikogo innego. Chociaż może okazywanie tego nie wychodziło mi najlepiej, kochałam oboje, ale posiadanie cioci takiej jak Laidan była naprawdę wspaniałe.
- Chętnie porozmawiałabym dłużej, ale obawiam się, że muszę rzucić ten wianek do wody zanim się rozpadnie - zażartowałam, choć nie do końca. Naprawdę obawiałam się, że mój twór nie dotrwa nawet położenia go na fale. Posyłając ostatni uśmiech Laidan udałam się w stronę plaży, śladami mamy. Wsparłam się nieco na ramieniu Allison za wymówkę podając swój widoczny brzuch. Nikt nie powinien mieć pretensji do kobiety w ciąży, że potrzebuje pomocy przy chodzeniu. Tak naprawdę jednak chciałam być jak najbliżej przyjaciółki. Nie widziałyśmy się tak długo i miałam wrażenie, że jeśli jej pozwolę zniknie na kolejne sześć lat.
zt x2
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset