Odległa stacja metra
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Odległa stacja metra
Londyńska sieć szybkiej kolei miejskiej jest najstarszą na świecie; liczy sobie już około piętnastu lat i jest sprawdzonym, a przy tym najczęściej wybieranym środkiem komunikacji publicznej. Mieszkający nawet w odleglejszych dzielnicach miasta mugole dzień po dniu, poranek po poranku, udają się wagonami do pracy. Rozległe tunele rozciągają się głęboko pod całym miastem, są dobrze zorganizowane i zawsze zapełnione pasażerami. Przez lata od otwarcia metro uległo zużyciu; siedzenia gdzieniegdzie wydawały się przetarte, plastiki oparć popisane mazakami niesfornej - lub zwyczajnie głupiej - niemagicznej młodzieży. Czarodzieje rzadko wybierają tę drogę transportu, skomplikowane maszyny wydające bilety oraz obracające się bramki zaopatrzone w cudaczne, piskliwe konstrukcje, zwykle stanowią dla nich dostateczną barierę i odstraszają, zupełnie jak strach w polu wróble.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Po moich słowach zapadła cisza. Chociaż... miałem wrażenie, że przestrzeń pomiędzy mną a nieznajomym wypełniło oszałamiająco głośne bicie mojego serca i szum (dosłownie: szum! Huragan normalnie!) urywanego, płytkiego oddechu. Poczułem jak ciarki przebiegają mi po plecach.
Czy tamten będzie tak po prostu stać? Nic już nie powie? Wyda jakiś werdykt?
No jak, panie sędzio? Jestem niewinny? - chciałem zapytać, ale teraz już zupełnie zaschło mi w ustach. Poza tym to byłby najgłupszy tekst w najgłupszym momencie, jaki tylko mógłbym wybrać. Czasami naprawdę musiałem się cieszyć z takich uśmiechów losu, jak zaschnięcie w ustach. Na pewno to docenię... jeśli przeżyję dzisiejszą noc.
Obcy się ruszył w tył, jakby chciał odejść... ale to tylko moje złudne nadzieje, które zniknęły w momencie, kiedy skierował różdżkę w moją stronę. Nie czekałem aż zrobi cokolwiek innego, tyle mi w zupełności wystarczyło. Nie potrzebowałem usłyszeć zaklęcia, ani tym bardziej doświadczyć jego skutków - skoczyłem w bok jak na sprężynie, po czym pomknąłem w stronę schodów. Jeśli bóg faktycznie istniał, to tylko on wiedział ile włożyłem w to wysiłku. Choć mimo to miałem wrażenie, że biegnę za wolno.
1-10 - Nie byłem urodzonym biegaczem. Jako dziecko wiecznie się wywalałem, zostawałem w tyle i przegrywałem wyścigi nawet z o wiele ode mnie młodszymi "zawodnikami". Teraz jednak musiałem się skupić (o ile można się skupiać będąc atakowanym przez jegomościa z magicznymi zdolnościami) i pobiec najszybciej i najlepiej jak tylko mogłem. I... pobiegłem. Ni po kilku krokach nie rymsnąłem na ziemię. W kostce mi coś nieprzyjemnie chrupnęło, a jęk niechlubnie wyrwał mi się z gardła. Szybko się przekręciłem do siadu, odruchowo łapiąc za pulsującą bólem nogę i to był błąd. Znów znalazłem się przodem do czarodzieja i... oko w oko z wielkim wężem. Tak, teraz miałem przerąbane.
Zmroziło mnie tylko na chwilę, zaraz potem zerwałem się na... nogę (tą zdrową) i mimo bólu spróbowałem się przemieścić chociaż w pobliże tych nieszczęsnych filarów podtrzymujących strop. Miałbym się przynajmniej gdzie schować.
11-35 - Nogi mi ciążyły, jakbym biegł w wodzie, stopy jakby trafiały na grząski, nierówny teren, który wciąż mi się spod nich osuwał. To była tylko kamienna posadzka peronu, a jednak tym razem bardzo zdradziecka. Można się było domyślić jak to się skończy - sam nie wiem czy się potknąłem, czy moje własne nogi postanowiły się zaplątać - nie przebiegłem nawet kilku metrów i runąłem na ziemię jak długi. Na domiar złego nie asekuracyjnie na ręce, tylko wprost na klatkę piersiową, co wycisnęło mi całe powietrze z płuc. W głowie mi zawirowało, ból pulsował, a ja tylko nieporadnie próbowałem się podnieść. Słabo mi to szło.
36-60 - Udało mi się przebiec tylko kawałek. To była zresztą tylko kwestia czasu kiedy wyrżnę - kto jak kto, ale ja z pewnością nie byłem stworzony do biegu, a długie nogi zawsze się mnie nie słuchały i robiły co chciały. A zwykle chciały, żebym zaliczył glebę. Tym razem nie było inaczej. Wylądowałem ciężko na ziemi, ale mimo mocnego poobijania, dzięki adrenalinie nie czułem bólu i potykając się zerwałem się na nogi, by kontynuować ucieczkę.
61-85 - Nieważne czy wolno czy szybko - grunt, że biegłem. Schody do wyjścia były dziwnie daleko, jeszcze czekał mnie slalom między filarami podtrzymującymi strop. Sus za susem zbliżałem się do nich z każdym oddechem. I już prawie dopadłem pierwszego, kiedy powinęła mi się noga. Na szczęście wykazałem się refleksem godnym samuraja i zamiast upaść na twarz, podtrzymałem się rękami sprawnie łapiąc równowagę. Znów zerwałem się do biegu niczym sprinter.
86-100 - Sam nie wiem jak mimo wszystko tak sprawnie udało mi się dopaść filarów i to nawet bez poważnego potknięcia. Schowałem się za którymś łapiąc oddech. Wyjrzałem tylko na ułamek sekundy, ale to co zobaczyłem utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że trzeba brać nogi za pas i stąd spadać. Ruszyłem biegiem w stronę schodów.
Czy tamten będzie tak po prostu stać? Nic już nie powie? Wyda jakiś werdykt?
No jak, panie sędzio? Jestem niewinny? - chciałem zapytać, ale teraz już zupełnie zaschło mi w ustach. Poza tym to byłby najgłupszy tekst w najgłupszym momencie, jaki tylko mógłbym wybrać. Czasami naprawdę musiałem się cieszyć z takich uśmiechów losu, jak zaschnięcie w ustach. Na pewno to docenię... jeśli przeżyję dzisiejszą noc.
Obcy się ruszył w tył, jakby chciał odejść... ale to tylko moje złudne nadzieje, które zniknęły w momencie, kiedy skierował różdżkę w moją stronę. Nie czekałem aż zrobi cokolwiek innego, tyle mi w zupełności wystarczyło. Nie potrzebowałem usłyszeć zaklęcia, ani tym bardziej doświadczyć jego skutków - skoczyłem w bok jak na sprężynie, po czym pomknąłem w stronę schodów. Jeśli bóg faktycznie istniał, to tylko on wiedział ile włożyłem w to wysiłku. Choć mimo to miałem wrażenie, że biegnę za wolno.
1-10 - Nie byłem urodzonym biegaczem. Jako dziecko wiecznie się wywalałem, zostawałem w tyle i przegrywałem wyścigi nawet z o wiele ode mnie młodszymi "zawodnikami". Teraz jednak musiałem się skupić (o ile można się skupiać będąc atakowanym przez jegomościa z magicznymi zdolnościami) i pobiec najszybciej i najlepiej jak tylko mogłem. I... pobiegłem. Ni po kilku krokach nie rymsnąłem na ziemię. W kostce mi coś nieprzyjemnie chrupnęło, a jęk niechlubnie wyrwał mi się z gardła. Szybko się przekręciłem do siadu, odruchowo łapiąc za pulsującą bólem nogę i to był błąd. Znów znalazłem się przodem do czarodzieja i... oko w oko z wielkim wężem. Tak, teraz miałem przerąbane.
Zmroziło mnie tylko na chwilę, zaraz potem zerwałem się na... nogę (tą zdrową) i mimo bólu spróbowałem się przemieścić chociaż w pobliże tych nieszczęsnych filarów podtrzymujących strop. Miałbym się przynajmniej gdzie schować.
11-35 - Nogi mi ciążyły, jakbym biegł w wodzie, stopy jakby trafiały na grząski, nierówny teren, który wciąż mi się spod nich osuwał. To była tylko kamienna posadzka peronu, a jednak tym razem bardzo zdradziecka. Można się było domyślić jak to się skończy - sam nie wiem czy się potknąłem, czy moje własne nogi postanowiły się zaplątać - nie przebiegłem nawet kilku metrów i runąłem na ziemię jak długi. Na domiar złego nie asekuracyjnie na ręce, tylko wprost na klatkę piersiową, co wycisnęło mi całe powietrze z płuc. W głowie mi zawirowało, ból pulsował, a ja tylko nieporadnie próbowałem się podnieść. Słabo mi to szło.
36-60 - Udało mi się przebiec tylko kawałek. To była zresztą tylko kwestia czasu kiedy wyrżnę - kto jak kto, ale ja z pewnością nie byłem stworzony do biegu, a długie nogi zawsze się mnie nie słuchały i robiły co chciały. A zwykle chciały, żebym zaliczył glebę. Tym razem nie było inaczej. Wylądowałem ciężko na ziemi, ale mimo mocnego poobijania, dzięki adrenalinie nie czułem bólu i potykając się zerwałem się na nogi, by kontynuować ucieczkę.
61-85 - Nieważne czy wolno czy szybko - grunt, że biegłem. Schody do wyjścia były dziwnie daleko, jeszcze czekał mnie slalom między filarami podtrzymującymi strop. Sus za susem zbliżałem się do nich z każdym oddechem. I już prawie dopadłem pierwszego, kiedy powinęła mi się noga. Na szczęście wykazałem się refleksem godnym samuraja i zamiast upaść na twarz, podtrzymałem się rękami sprawnie łapiąc równowagę. Znów zerwałem się do biegu niczym sprinter.
86-100 - Sam nie wiem jak mimo wszystko tak sprawnie udało mi się dopaść filarów i to nawet bez poważnego potknięcia. Schowałem się za którymś łapiąc oddech. Wyjrzałem tylko na ułamek sekundy, ale to co zobaczyłem utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że trzeba brać nogi za pas i stąd spadać. Ruszyłem biegiem w stronę schodów.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Między nimi pojawił się wąż, długi, kolorowy, złowieszczo syczący; Tristana zaczynało bawić to małe polowanie - jeśli miał już złowić czaszkę, mógł się przy tym zabawić. Przywołanie ku sobie krętego sojusznika wydało się sympatycznym pomysłem - choć chybionym. Mężczyzna - chłopiec? - rzucił się biegiem, zbyt szybko, by pełzający gad mógł go dogonić i uraczyć swoją trucizną, wielka szkoda. Ale nie ma tego złego - co by na dobre nie wyszło.
Ruszył za nim - nie biegiem, a wolnym, dumnym krokiem, kącik jego ust uniósł się lekko ku górze, kiedy szlama się potknęła - ale, na nieszczęście Tristana, szybko się zebrała i pomknęła dalej.
Niedoczekanie.
Miał w rękawie więcej asów - i mógł przywołać więcej sojuszników. Coraz to paskudniejszych, jeśli wąż mu nie odpowiadał, coraz mocniej kąsających, coraz większy budzące wstręt.
- Luis cimex - wyrecytował miękko, na przykład robaki. Obrzydliwe owady, które miały go oblepić i zatrzymać tę żenującą ucieczkę. Nie dało się przecież uciec od nieuchronnego, śmierć wobec wszystkich była równa. Nie dało się uciec od lepszego - czymże była jego wartość. Nie dało się uciec od silniejszego - był tylko mugolem. Gnuśnym szlamem zalewającym czarodziejski świat jak płonąca lawa - zbyt gęsto, by ją odpędzić. Wiedział, że Louis nie ucieknie daleko; Czarny Pan nagrodził go za służbę wyjątkowymi umiejętnościami - jak czarny kłąb dymu mógł go dogonić wszędzie. No dalej, wracaj, zabawimy się.
Ruszył za nim - nie biegiem, a wolnym, dumnym krokiem, kącik jego ust uniósł się lekko ku górze, kiedy szlama się potknęła - ale, na nieszczęście Tristana, szybko się zebrała i pomknęła dalej.
Niedoczekanie.
Miał w rękawie więcej asów - i mógł przywołać więcej sojuszników. Coraz to paskudniejszych, jeśli wąż mu nie odpowiadał, coraz mocniej kąsających, coraz większy budzące wstręt.
- Luis cimex - wyrecytował miękko, na przykład robaki. Obrzydliwe owady, które miały go oblepić i zatrzymać tę żenującą ucieczkę. Nie dało się przecież uciec od nieuchronnego, śmierć wobec wszystkich była równa. Nie dało się uciec od lepszego - czymże była jego wartość. Nie dało się uciec od silniejszego - był tylko mugolem. Gnuśnym szlamem zalewającym czarodziejski świat jak płonąca lawa - zbyt gęsto, by ją odpędzić. Wiedział, że Louis nie ucieknie daleko; Czarny Pan nagrodził go za służbę wyjątkowymi umiejętnościami - jak czarny kłąb dymu mógł go dogonić wszędzie. No dalej, wracaj, zabawimy się.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Tak, z pewnością jeszcze nigdy nie biegłem tak szybko. W końcu na coś przydały mi się te moje długie nogi i zamiast utrudniać życie - współpracowały. Niesamowite! Pomiędzy chwilami, kiedy miałem wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie i jak we śnie mielę bezsensu girami nie ruszając się z miejsca... pomiędzy tymi chwilami czułem, jakbym leciał. Dosłownie. Jakbym w ogóle nie dotykał stopami posadzki, tylko mknął do celu. Albo więc zemdlałem ze strachu, albo już mnie trafiło śmiercionośne zaklęcie, albo... albo adrenalina jednak dawała niezłego kopa. Tylko na ile będzie mnie to jeszcze trzymać? Ile jeszcze będzie dopisywać i tak wątpliwe szczęście?
Pierwszy filar był tuż-tuż. Wyciągnąłem w jego stronę ręce, jakby miał mnie uchronić przed całym złem tego świata. Usłyszałem głos za plecami. Serce na moment zamarło mi w piersi. Palce zacisnęły na kamiennej kolumnie, mocno pociągnęły moje ciało w jej stronę. Zniknąłem mężczyźnie z oczu choć na chwilę, chowając za zimnym sojusznikiem podtrzymującym strop metra.
Trafił mnie? Miałem ochotę spojrzeć na siebie, sprawdzić czy aby na pewno nic mi nie jest (na przykład czy nie zostałem zamieniony w latarnię uliczną jak jednego razu), ale nie było czasu do stracenia. Musiałem zwiewać i to prędko.
Runąłem w stronę schodów, nie poddając się pokusie, by odwrócić głowę i spojrzeć za siebie. Nie, wolałem nie wiedzieć co mnie ściga. Wolałem nie sprawdzać jak blisko mnie się znajduje. Póki nie widziałem - póty miałem szansę. Brzmi idiotycznie, ale tak właśnie w tej chwili myślałem.
Jeszcze jeden odcinek. Odcinek do schodów, a potem tylko się po nich wspiąć i... i co? Czy pogrążone we śnie ciemne przedmieścia Londynu mnie uratują?
Odepchnąłem od siebie te myśli. Cel. Skup się na celu, Lou. Dasz radę!, warknąłem na siebie bezgłośnie. Schody były już blisko.
Pierwszy filar był tuż-tuż. Wyciągnąłem w jego stronę ręce, jakby miał mnie uchronić przed całym złem tego świata. Usłyszałem głos za plecami. Serce na moment zamarło mi w piersi. Palce zacisnęły na kamiennej kolumnie, mocno pociągnęły moje ciało w jej stronę. Zniknąłem mężczyźnie z oczu choć na chwilę, chowając za zimnym sojusznikiem podtrzymującym strop metra.
Trafił mnie? Miałem ochotę spojrzeć na siebie, sprawdzić czy aby na pewno nic mi nie jest (na przykład czy nie zostałem zamieniony w latarnię uliczną jak jednego razu), ale nie było czasu do stracenia. Musiałem zwiewać i to prędko.
Runąłem w stronę schodów, nie poddając się pokusie, by odwrócić głowę i spojrzeć za siebie. Nie, wolałem nie wiedzieć co mnie ściga. Wolałem nie sprawdzać jak blisko mnie się znajduje. Póki nie widziałem - póty miałem szansę. Brzmi idiotycznie, ale tak właśnie w tej chwili myślałem.
Jeszcze jeden odcinek. Odcinek do schodów, a potem tylko się po nich wspiąć i... i co? Czy pogrążone we śnie ciemne przedmieścia Londynu mnie uratują?
Odepchnąłem od siebie te myśli. Cel. Skup się na celu, Lou. Dasz radę!, warknąłem na siebie bezgłośnie. Schody były już blisko.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Zepsuł to zaklęcie; zepsuł krytycznie, na tyle krytycznie, że to małe polowanie zmieniło się w kwestie udowodnienia samemu sobie, że byle szlama nie jest w stanie tak po prostu od niego uciec, zwinnie omijając miotane w niego klątwy. Z różdżki Tristana wydobyły się jedynie błyszczące krwiste iskry, które wyblakły w powietrzu, nie sięgając swoim promieniem chociażby pleców Louisa. Czyżby wyszedł z wprawy? Jeśli - to miał właśnie idealną okazję do przećwiczenia kilku zaklęć. Wymamrotał kilka złowieszczych klątw pod nosem, nim obrócił w dłoni rzeźbioną w różane krzewy różdżkę, wykonując za pędzącym mugolem jeden krok - echo niosło się daleko, upewniając go w przekonaniu, że byli tutaj całkiem sami. Gdyby ktokolwiek słyszał szaleńczy bieg tej szlamy, z pewnością już by się pojawił na miejscu. Znikał mu z oczu kryjąc się za kolejnymi kolumnami podtrzymującymi strop tej dziwnej konstrukcji - czym ona właściwie była? - zapewne czując w ustach smak zwycięstwa; o ile tylko tacy jak on znali inny smak niż tchórza. Uciekał jak spłoszone zwierzę, a Tristan - ostrzył pazury jak polujący kot.
Wiedząc, że nie był w stanie go dogonić, a teleportacja w podobnych warunkach wydała się wykluczona, powziął zamiar przekształcenia się w czarną, smolistą mgłę, kształt, który bez trudu prześcignie wiatr i którym nadrobi stracony czas, doganiając mugola. W tej formie mógł przelecieć obok niego, znaleźć się tuż obok - przed nim, złowieszczo wyginając usta w wilczym uśmiechu tuż przy szczycie schodów, w których upatrywał swojego ratunku i w stronę których najwyraźniej gnał co sił. Był tylko szlamem, nic nie znaczącą istotą równą zwierzęciu lub znajdującą się niżej od niej, owcą - prowadzoną na rzeź, na ubój, szlamem, z którego świat już wkrótce zostanie oczyszczony. Ale ten konkretny mugol - nie doczeka tego dnia.
Potrzebował jego czaszki, a to, czego potrzebował, miał zwyczaj zabierać. Bo było mu należne.
[ umka śmierciożerców zamiany w czarną chmurkę ma st 30 ]
Wiedząc, że nie był w stanie go dogonić, a teleportacja w podobnych warunkach wydała się wykluczona, powziął zamiar przekształcenia się w czarną, smolistą mgłę, kształt, który bez trudu prześcignie wiatr i którym nadrobi stracony czas, doganiając mugola. W tej formie mógł przelecieć obok niego, znaleźć się tuż obok - przed nim, złowieszczo wyginając usta w wilczym uśmiechu tuż przy szczycie schodów, w których upatrywał swojego ratunku i w stronę których najwyraźniej gnał co sił. Był tylko szlamem, nic nie znaczącą istotą równą zwierzęciu lub znajdującą się niżej od niej, owcą - prowadzoną na rzeź, na ubój, szlamem, z którego świat już wkrótce zostanie oczyszczony. Ale ten konkretny mugol - nie doczeka tego dnia.
Potrzebował jego czaszki, a to, czego potrzebował, miał zwyczaj zabierać. Bo było mu należne.
[ umka śmierciożerców zamiany w czarną chmurkę ma st 30 ]
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Nie, w tej chwili absolutnie nie czułem się zwycięzcą, wręcz przeciwnie - jak zaszczute zwierzę. Szczerze mówiąc nigdy nie byłem odważny i po części miałem tego nawet świadomość. Stawianie się innym nie leżało w mojej naturze w szczególności, kiedy z przeciwnikiem nie miałem najmniejszych nawet szans (czyli praktycznie zawsze). Jasne, zdarzały mi się heroiczne zagrania, na przykład jak za kumpla nadstawiałem karku i to ja obrywałem, a nie on... ale tutaj to zupełnie co innego - wiedziałem, że jeśli się zawaham choć przez chwilę, to stanie mi się... coś złego. Bardzo złego. Czary były ekstra, uwielbiałem je... ale miałem świadomość, że były też wyjątkowo paskudną bronią. Tego właśnie uczył mnie stryjek. I przed tym ostrzegali czarodziejscy przyjaciele.
Wydawało mi się, że pomiędzy odgłosem mojego rozszalałego serca i łapczywie czerpanymi przeze mnie oddechami, wciąż słyszałem głos mężczyzny. Trochę jakby... z daleka? Oddalałem się od niego? Czyżbym naprawdę miał szansę mu uciec? W mojej głowie nagle wśród strachu (przerażenia wręcz) rozbłysła nadzieja. Nadzieja, która momentalnie dodała mi sił.
Dopadłem do schodów i zacząłem się po nich wspinać przeskakując co kilka stopni i błagając w duchu, żebym się przy okazji nie potknął.
Szkoda, że ta cała nadzieja tak szybko zgasła. Nie wiedzieć skąd - pojawił się czarodziej. W chmurze czarnego dymu znalazł się tuż obok i to tak znienacka, że w pierwszej chwili mnie zamurowało, zapomniałem przebierać nogami, potknąłem się i zupełnie nieświadomie zamachałem rękami starając się złapać równowagę.
0-30 - Na próżno. Przechyliłem się najpierw niebezpiecznie w przód wprost w stronę mężczyzny o morderczych zapędach. Wydałem z siebie niekontrolowany pisko-kwik i raptownie szarpnąłem ciałem w tył. I to był błąd. Na płaskiej powierzchni może i miałbym jakieś szanse, ale na schodach? Nie znalazłem oparcia dla stóp i runąłem plecami wprost na kamienne stopnie. Na moment chyba nawet straciłem przytomność, bo nie potrafiłem sobie przypomnieć chwili uderzenia, a potem stoczenia się w dół. Oprzytomniałem dopiero niemal na samym dole i wijąc się od przeraźliwego, promieniującego zewsząd bólu. Starałem się przy tym podnieść, serio. Tylko... nie było to ani trochę łatwe. Byłem totalnie zamroczony, kręciło mi się w głowie, w której i bez tego miałem mętlik. No i powietrze. Nie mogłem złapać tchu, bo przy każdej próbie nabrania powietrza do płuc, miałem wrażenie, że coś mnie pali w klatce piersiowej.
31-67 - Na próżno. Najwyraźniej limit farta mi się wyczerpał, bo przechyliłem się niebezpiecznie w tył, a zaraz potem w przód i wylądowałem jak długi tuż u stóp czarodzieja. Pięknie. Przez to wszystko straciłem sporo czasu, który przecież był mi teraz tak potrzebny, a strach sięgnął zenitu, nie dając mi trzeźwo myśleć.
Zerwałem się na równe nogi najszybciej jak potrafiłem i w pierwszej chwili chciałem wyminąć mężczyznę i pognać do wyjścia ze stacji metra, które już nawet widziałem...! Ale w połowie tego przedsięwzięcia zmieniłem zdanie, odwróciłem się i pognałem z powrotem w dół jak szczur do klatki.
68-100 - Sam nie wiem jak mi się to udało. Nie dość, że złapałem równowagę, to jeszcze udało mi się zrobić zmyślny zwrot w tył na pięcie. Odwróciłem się przed czarodziejem zagradzającym mi drogę ucieczki i pomknąłem przeskakując znów po kilka stopni z powrotem na peron. Nie wiedziałem co potem, w tej chwili liczyło się tylko zyskanie na czasie... i modlitwa o jeszcze więcej uśmiechów losu. Szczęście w tej chwili bardzo by mi się przydało.
Wydawało mi się, że pomiędzy odgłosem mojego rozszalałego serca i łapczywie czerpanymi przeze mnie oddechami, wciąż słyszałem głos mężczyzny. Trochę jakby... z daleka? Oddalałem się od niego? Czyżbym naprawdę miał szansę mu uciec? W mojej głowie nagle wśród strachu (przerażenia wręcz) rozbłysła nadzieja. Nadzieja, która momentalnie dodała mi sił.
Dopadłem do schodów i zacząłem się po nich wspinać przeskakując co kilka stopni i błagając w duchu, żebym się przy okazji nie potknął.
Szkoda, że ta cała nadzieja tak szybko zgasła. Nie wiedzieć skąd - pojawił się czarodziej. W chmurze czarnego dymu znalazł się tuż obok i to tak znienacka, że w pierwszej chwili mnie zamurowało, zapomniałem przebierać nogami, potknąłem się i zupełnie nieświadomie zamachałem rękami starając się złapać równowagę.
0-30 - Na próżno. Przechyliłem się najpierw niebezpiecznie w przód wprost w stronę mężczyzny o morderczych zapędach. Wydałem z siebie niekontrolowany pisko-kwik i raptownie szarpnąłem ciałem w tył. I to był błąd. Na płaskiej powierzchni może i miałbym jakieś szanse, ale na schodach? Nie znalazłem oparcia dla stóp i runąłem plecami wprost na kamienne stopnie. Na moment chyba nawet straciłem przytomność, bo nie potrafiłem sobie przypomnieć chwili uderzenia, a potem stoczenia się w dół. Oprzytomniałem dopiero niemal na samym dole i wijąc się od przeraźliwego, promieniującego zewsząd bólu. Starałem się przy tym podnieść, serio. Tylko... nie było to ani trochę łatwe. Byłem totalnie zamroczony, kręciło mi się w głowie, w której i bez tego miałem mętlik. No i powietrze. Nie mogłem złapać tchu, bo przy każdej próbie nabrania powietrza do płuc, miałem wrażenie, że coś mnie pali w klatce piersiowej.
31-67 - Na próżno. Najwyraźniej limit farta mi się wyczerpał, bo przechyliłem się niebezpiecznie w tył, a zaraz potem w przód i wylądowałem jak długi tuż u stóp czarodzieja. Pięknie. Przez to wszystko straciłem sporo czasu, który przecież był mi teraz tak potrzebny, a strach sięgnął zenitu, nie dając mi trzeźwo myśleć.
Zerwałem się na równe nogi najszybciej jak potrafiłem i w pierwszej chwili chciałem wyminąć mężczyznę i pognać do wyjścia ze stacji metra, które już nawet widziałem...! Ale w połowie tego przedsięwzięcia zmieniłem zdanie, odwróciłem się i pognałem z powrotem w dół jak szczur do klatki.
68-100 - Sam nie wiem jak mi się to udało. Nie dość, że złapałem równowagę, to jeszcze udało mi się zrobić zmyślny zwrot w tył na pięcie. Odwróciłem się przed czarodziejem zagradzającym mi drogę ucieczki i pomknąłem przeskakując znów po kilka stopni z powrotem na peron. Nie wiedziałem co potem, w tej chwili liczyło się tylko zyskanie na czasie... i modlitwa o jeszcze więcej uśmiechów losu. Szczęście w tej chwili bardzo by mi się przydało.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Zmaterializował się bez trudu, stykając buty z wyższymi stopniami schodków prowadzących do wyjścia, tuż obok zadyszanego mugola; przypominał zwierzę, ranną łanię gnającą przed siebie w szaleńczej próbie ucieczki przed myśliwym, beznadziejnej próbie, z góry skazanej na porażkę; bezczelny uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy demonstrował swoją przewagę - czy rozumiał, z jaką siłą próbował się mierzyć? Czy rozumiał moce, z którymi właśnie zaigrał? Nie, oczywiście, że nie - był tylko szlamem, bezbronnym, rzuconym światu jak brudny deszcz, szlamem, który niebawem zostanie wyplewiony z tego świata. Szlamem, który nie był potrzebny: a przynajmniej nie w całości, potrzebował jego fragment.
Zadziwiała go sprawność tego stworzenia, biegał szybko, zwinnie, teraz też zareagował z niezwykłym refleksem, co Tristan - choć niechętnie - musiał mu oddać, ściągając w rozeźleniu brew. Uchwycił mocniej różdżkę; zaczynał go denerwować, ta zabawa trwała zdecydowanie zbyt długo, a on umykał przed nim zdecydowanie zbyt skutecznie. Nie rozumiał, dlaczego, mugole powinni poruszać się pokracznie, niezbornie, niezręcznie, ten jednak - był bardzo młody, czy to dlatego? Pamiętał mugoli, których napotkał w trakcie jednej z misji wykonywanych dla Niego, mieli broń, która przyniosła im zagładę: stalowy przedmiot, który za sprawą wybuchł im w twarze potężną mocą. Nie widział tego przedmiotu u swojej aktualnej ofiary - to dobrze, potrzebował go całego, a tamto zdawało się móc zmiażdżyć głowę. Mugole byli tacy... delikatni. Uniósł różdżkę, pewien, że ten potknie się na schodach, lecz tak się nie stało - mężczyzna - chłopiec? - zwinnie powrócił na peron, pokonując i po kilka schodków na raz. Czas podciąć mu skrzydła, Tristan przede wszystkim musiał go zatrzymać.
Nie oglądając się za siebie - lekkomyślnie, nie wiedząc, że u wyjścia z tego miejsca znajduje się ulica - zamachnął się różdżką, wypowiadając inkantację najstraszliwszej z klątw; tym razem musiało się udać - i przed tym nie będzie już ucieczki.
- Crucio.
ST Crucio Tristana to 65, bo umki zielonych
Zadziwiała go sprawność tego stworzenia, biegał szybko, zwinnie, teraz też zareagował z niezwykłym refleksem, co Tristan - choć niechętnie - musiał mu oddać, ściągając w rozeźleniu brew. Uchwycił mocniej różdżkę; zaczynał go denerwować, ta zabawa trwała zdecydowanie zbyt długo, a on umykał przed nim zdecydowanie zbyt skutecznie. Nie rozumiał, dlaczego, mugole powinni poruszać się pokracznie, niezbornie, niezręcznie, ten jednak - był bardzo młody, czy to dlatego? Pamiętał mugoli, których napotkał w trakcie jednej z misji wykonywanych dla Niego, mieli broń, która przyniosła im zagładę: stalowy przedmiot, który za sprawą wybuchł im w twarze potężną mocą. Nie widział tego przedmiotu u swojej aktualnej ofiary - to dobrze, potrzebował go całego, a tamto zdawało się móc zmiażdżyć głowę. Mugole byli tacy... delikatni. Uniósł różdżkę, pewien, że ten potknie się na schodach, lecz tak się nie stało - mężczyzna - chłopiec? - zwinnie powrócił na peron, pokonując i po kilka schodków na raz. Czas podciąć mu skrzydła, Tristan przede wszystkim musiał go zatrzymać.
Nie oglądając się za siebie - lekkomyślnie, nie wiedząc, że u wyjścia z tego miejsca znajduje się ulica - zamachnął się różdżką, wypowiadając inkantację najstraszliwszej z klątw; tym razem musiało się udać - i przed tym nie będzie już ucieczki.
- Crucio.
ST Crucio Tristana to 65, bo umki zielonych
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Sam nie wierzyłem we własną sprawność. I zwinność. Serio, nigdy wcześniej mi się coś takiego nie przytrafiło. Potykanie się o własne nogi, przewracanie na równych powierzchniach, niezsynchronizowane ruchy kończyn, brak choćby odrobiny równowagi... A teraz? Jeszcze chwila i sam pomyślę, że zamieniłem się w jakąś łanię. Tfu, tfu, rączego jelenia znaczy!
Nie sądziłem, że na tym polu kiedyś siebie zaskoczę, a tu proszę. Może to właśnie była moja super-moc? Znaczy... ta, magia. Może właśnie się aktywowała? Może jednak dostałem krztynę spadku po swojej czarodziejskiej rodzinie? Albo to rodzice wciąż nade mną czuwali? Cóż, jeśli przeżyję, to będę się nad tym zastanawiał, a póki co zbiegałem ile sił w nogach (szczerze mówiąc sił to mi zaczynało powoli brakować - adrenalina adrenaliną, ale nie przywykłem do takiego wysiłku fizycznego) po schodach modląc się, żeby nie oberwać jakąś klątwą w plecy. A to akurat było całkiem możliwe. Ja sobie flaki wypruwałem, a czarodziej wystarczyło, żeby pstryknął palcami, albo zrobił coś równie męczącego i już był przede mną, albo wyczarowywał jakieś świństwa.
Wypadłem z powrotem na pusty peron, z powrotem między kolumny, rozglądając się za jakąś drogą ucieczki. I owszem, znalazłem ją. Jeśli nie chciałem wrócić z powrotem na schody, na których zostawiłem żądnego krwi czarodzieja, to jeszcze mogłem zeskoczyć na szyny i zwiać do tunelu. Zyskałbym na czasie... przynajmniej do pierwszego spotkania z rozpędzonym podziemnym pociągiem. Ale czy miałem co wybrzydzać? Jakoś innych opcji nie widziałem, a dostawałem zadyszki, nogi też powoli zaczynały dawać o sobie znać...
0-38 - Powziąłem decyzję. Spróbowałem zniknąć czarodziejowi z oczu slalomem między kolumnami, by niepostrzeżenie zeskoczyć z peronu na tory, a potem zniknąć w ciemnościach tunelu... I mniej więcej właśnie w tym momencie (czyli już przy drugiej kolumnie) szczęście postanowiło mnie opuścić. I to w tak idiotyczny sposób! Przez te szalone biegi musiały mi się rozsupłać sznurówki butów, przydepnąłem jedną... i jakby grunt osunął mi się spod stóp. Runąłem jak długi na kamienną posadzkę, zdezorientowany nawet nie zdążyłem się podeprzeć rękami. Siła upadku wycisnęła mi z płuc całe powietrze, aż gwiazdy zobaczyłem. W normalnych okolicznościach taki widok pewnie by mi odpowiadał, ale... teraz nie był dobry moment na obserwacje astronomiczne.
39-77 - Powziąłem decyzję. Spróbowałem zniknąć czarodziejowi z oczu slalomem między kolumnami, po czym zeskoczyć niepostrzeżenie z peronu na tory. Uczyniłem to sprawnie i momentalnie poczułem na skórze powiew chłodu. Tunel ziejący smrodliwym zapachem i nieprzeniknioną ciemnością w pierwszej chwili ukłuł mnie lodowatą szpilą strachu. A jeśli to jednak bardzo, bardzo zły pomysł? A co jeśli to ostatnie metro jednak pojedzie? Nawet nie zauważę kiedy zmiecie mnie z torów.
Nie, nie, spokojnie...! Tam na pewno są takie wnęki w ścianach, gdyby jakiemuś idiocie przyszło do głowy wchodzić do podziemnego tunelu. Może nawet są wyjścia ewakuacyjne? O, te też powinny być!, zapewniłem się w duchu i starając się jak najciszej, wbiegłem w mrok. Byle dalej od peronu i nawiedzonego czarodzieja.
78-100 - Powziąłem decyzję. Spróbowałem zniknąć czarodziejowi z oczu slalomem między kolumnami, a potem zeskoczyć z peronu na tory. Zanim jednak uczyniłem to ostatnie, coś przykuło moją uwagę. Tam gdzieś w ciemności zamigotało światło, czy tylko mi się zdawało? Czy z tunelu dał się słyszeć coraz wyraźniejszy turkot? Czy to już jakieś omamy?
- Metro - szepnąłem szerzej otwierając oczy. Metro. Miałem ochotę zacząć się śmiać, skakać i radośnie machać swojemu "kolejowemu" wybawcy... ale szybko ostudziłem swój optymizm i odwróciłem się, by sprawdzić gdzie znajduje się czarodziej. Omiotłem spojrzeniem cały peron. A jeśli metro nie przyjedzie na czas...? A jeśli czarodziejski sadysta okaże się szybszy?
Nie sądziłem, że na tym polu kiedyś siebie zaskoczę, a tu proszę. Może to właśnie była moja super-moc? Znaczy... ta, magia. Może właśnie się aktywowała? Może jednak dostałem krztynę spadku po swojej czarodziejskiej rodzinie? Albo to rodzice wciąż nade mną czuwali? Cóż, jeśli przeżyję, to będę się nad tym zastanawiał, a póki co zbiegałem ile sił w nogach (szczerze mówiąc sił to mi zaczynało powoli brakować - adrenalina adrenaliną, ale nie przywykłem do takiego wysiłku fizycznego) po schodach modląc się, żeby nie oberwać jakąś klątwą w plecy. A to akurat było całkiem możliwe. Ja sobie flaki wypruwałem, a czarodziej wystarczyło, żeby pstryknął palcami, albo zrobił coś równie męczącego i już był przede mną, albo wyczarowywał jakieś świństwa.
Wypadłem z powrotem na pusty peron, z powrotem między kolumny, rozglądając się za jakąś drogą ucieczki. I owszem, znalazłem ją. Jeśli nie chciałem wrócić z powrotem na schody, na których zostawiłem żądnego krwi czarodzieja, to jeszcze mogłem zeskoczyć na szyny i zwiać do tunelu. Zyskałbym na czasie... przynajmniej do pierwszego spotkania z rozpędzonym podziemnym pociągiem. Ale czy miałem co wybrzydzać? Jakoś innych opcji nie widziałem, a dostawałem zadyszki, nogi też powoli zaczynały dawać o sobie znać...
0-38 - Powziąłem decyzję. Spróbowałem zniknąć czarodziejowi z oczu slalomem między kolumnami, by niepostrzeżenie zeskoczyć z peronu na tory, a potem zniknąć w ciemnościach tunelu... I mniej więcej właśnie w tym momencie (czyli już przy drugiej kolumnie) szczęście postanowiło mnie opuścić. I to w tak idiotyczny sposób! Przez te szalone biegi musiały mi się rozsupłać sznurówki butów, przydepnąłem jedną... i jakby grunt osunął mi się spod stóp. Runąłem jak długi na kamienną posadzkę, zdezorientowany nawet nie zdążyłem się podeprzeć rękami. Siła upadku wycisnęła mi z płuc całe powietrze, aż gwiazdy zobaczyłem. W normalnych okolicznościach taki widok pewnie by mi odpowiadał, ale... teraz nie był dobry moment na obserwacje astronomiczne.
39-77 - Powziąłem decyzję. Spróbowałem zniknąć czarodziejowi z oczu slalomem między kolumnami, po czym zeskoczyć niepostrzeżenie z peronu na tory. Uczyniłem to sprawnie i momentalnie poczułem na skórze powiew chłodu. Tunel ziejący smrodliwym zapachem i nieprzeniknioną ciemnością w pierwszej chwili ukłuł mnie lodowatą szpilą strachu. A jeśli to jednak bardzo, bardzo zły pomysł? A co jeśli to ostatnie metro jednak pojedzie? Nawet nie zauważę kiedy zmiecie mnie z torów.
Nie, nie, spokojnie...! Tam na pewno są takie wnęki w ścianach, gdyby jakiemuś idiocie przyszło do głowy wchodzić do podziemnego tunelu. Może nawet są wyjścia ewakuacyjne? O, te też powinny być!, zapewniłem się w duchu i starając się jak najciszej, wbiegłem w mrok. Byle dalej od peronu i nawiedzonego czarodzieja.
78-100 - Powziąłem decyzję. Spróbowałem zniknąć czarodziejowi z oczu slalomem między kolumnami, a potem zeskoczyć z peronu na tory. Zanim jednak uczyniłem to ostatnie, coś przykuło moją uwagę. Tam gdzieś w ciemności zamigotało światło, czy tylko mi się zdawało? Czy z tunelu dał się słyszeć coraz wyraźniejszy turkot? Czy to już jakieś omamy?
- Metro - szepnąłem szerzej otwierając oczy. Metro. Miałem ochotę zacząć się śmiać, skakać i radośnie machać swojemu "kolejowemu" wybawcy... ale szybko ostudziłem swój optymizm i odwróciłem się, by sprawdzić gdzie znajduje się czarodziej. Omiotłem spojrzeniem cały peron. A jeśli metro nie przyjedzie na czas...? A jeśli czarodziejski sadysta okaże się szybszy?
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Odległa stacja metra
Szybka odpowiedź