Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Zaciszne miejsce na samym poddaszu to przytulna herbaciarnia, gdzie serwowane są różnego rodzaju napoje; głównie te parzone z najzdrowszych i najlepiej działających na organizm ziół. W menu znajduje się szeroki asortyment herbat czarnych, czerwonych, zielonych i ziołowych, do tego kilka odmian purpurowych, parzonych z liści diabelskiego hibiskusa; rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów - te dozwolone są jednak od lat osiemnastu i traktowane jak nieszkodliwa używka; ma działanie pobudzające, podobne do kawy. Prócz tego zakupić można kawałek ciasta; szarlotki, sernika, bananowca lub keksu, świeżo pieczonego w pomieszczeniu obok. W okół malutkich, okrągłych stolików z poustawianymi przy nich puszystymi poduchami do siedzenia, w różnych barwach, w różnych wzorach, biega niziutka, nastoletnia złotowłosa dziewczyna, zbierająca zamówienia od gości.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Nie możesz mnie zostawić. Nie chciała opuszczać wyspy. Gdy tylko mogła zostać starą panną, poślubić naukę, zaklęcia… Świat by jej za to podziękował! Wszak najlepsza organizatorka sabatów nie miała męża, a nikt nie zarzuciłby jej nie spełnienia obowiązku rodowego. Każda poczatkująca na salonach mała księżniczka chciała być taka jak ona. Adelaida rozciągała przed oczami Constance obraz idealnej szlachcianki. Patrząc na swoją matkę, wciąż się zastanawiała, dlaczego jest z ojcem. Ciche dni narastały latami do tego momentu, że udawali przykładne małżeństwo przy dziecku, innych mieszkańcach dworu i przy gościach. Matka dawno poszła w odstawkę. Czy to dlatego, że nie dała syna? Constance od dłuższego czasu próbowała zrozumieć całą instytucję małżeństwa. Jak powinna się zachowywać, aby i mąż, i ona byli zadowoleni? Bała się zapytać o to Caesara. Każde wspomnienie Marianny było wyjątkowo bolesne. Poza tym, u mężczyzn wyglądało to inaczej. Żona tylko na wezwanie odwiedzała ich komnaty, po wszystkim wracała do siebie. I być może nie płakała cała noc. Na samą myśl, że być może rośnie w niej przyszły dziedzic, czuła spokój o obowiązku rodowym. Jednak cała procedura przyprawiała Constance o dreszcze. Dlaczego ktoś, kogo tak mocno nienawidziła, miał tyle do niej praw? Wszyscy, tylko nie on. Bała się, że zacznie to wykorzystywać – mścić się na niej za szkolne lata, gdy pozwalała sobie za dużo. Czuła jednocześnie, że Arthur jest słaby psychicznie, lecz miał być jej mężem. Dlaczego nestor nie pozwolił jej czekać na niepowtarzalną miłość? Tylko tego pragnęła względnego szczęścia, może nawet porzuciłaby naukę, aby zadowolić osobę, którą kochała. A dziś, dziś nie miała nadziei już na nic.
Zapach pierników w domu nie był taki sam – bo ani Caesar, ani Constance, ani Evandra nie kłócili się, kto ma prawo wykraść je skrzatom. Każdy z nich zostawiał po sobie smużkę perfum i szybko dało się wywnioskować, kto podjada przed obiadem. Nikt nie kłócił się o kolory choinki ani serwetek na stole. A przede wszystkim nie było słychać jak Caesar wieczorami przygrywa synom do snu. I Constance wtedy też siedziała jak zaczarowana, wsłuchując się w kolejne takty. Nawet nie wiedziała, czy specjalnie przychodził od ich wschodniego dworku, aby i siostrom sprawić przyjemność. Cała magia świat zniknęła, gdy Caesar siedział w szpitalu, a Evandra miała spędzić je z Rosierami. W dodatku te zaręczyny! Codziennie więc spędzała z dwójką czas dzieląc dzień na „przed pracą” i „po pracy”. Czasem zasypiała ze zmęczenia, potrzebując naładować rozładowanie baterie. W oczach pojawiały się coraz większe łzy. Pociągnęła nosem, chcąc powstrzymać się od publicznego płaczu. Bez Caesara święta nie miały takiego smaku. Chociaż nie mieszkał z Constance i Evandrą, boleśnie odczuwała jego stratę.
- Wieczory bez fortepianu są… Ech, Caesar – westchnęła ciężko, poprawiając niesforne kosmyki włosów. Nawilżyła spierzchnięte wargi i poprosiła ekspedientkę o gorącą czekoladę. Cała drżała z zimna i z emocji. Nie mogła patrzeć na ból Caesara, ale także na jego głupotę. Dlaczego dorobił się kontuzji podczas picia z kolegami? Denerwowało ją milczenie. Wiedziała już wcześniej, że najdroższy kuzyn nie miał nic wspólnego z odpowiedzialnością. Zacmokała, wyrażając swoje niezadowolenie.
- Naprawdę rozumiem, musisz się wyszaleć, ale pamiętaj o dobrym imieniu rodu. Zapijasz się do nieprzytomności, wpadasz w jakieś pułapki na jelenie, a potem spędzasz święta w szpitalu. Och, Caesar, naprawdę rozumiem, że ten okres jest dla ciebie ciężki, jednak czy musisz bawić się w dzieciaka i psuć swoje dobre imię? Nie chcę wnikać, co robisz w Wenus, ale te eskapady alkoholowe to jest zdecydowana przesada. Doprawdy, przemilczałam temat przy Evandrze i ojcu, lecz nie będę dłużej akceptować takiego zachowania. Brakuje mi ciebie, rozumiesz? Pusto tam – głos jej drżał. Obiecała Ramsey’owi, że nie piśnie ani słówka nikomu, poza tym bała się, że Caesar zaraz zabroni jej wiedzieć. Nie rozumiała postawy mężczyzny – z jednej strony chciał pozyskać ją w szeregi Rycerzy (doprawdy, miałaby pić z nimi?), a z drugiej obiecywał niesamowite badania naukowe. Miała mętlik w głowie, ale wiedziała, że nie powinna rozmawiać o tym z Caesarem. Gorąca czekolada pojawiła się tuż przed nią, więc objęła kubek dłońmi, chcąc zatuszować ich drżenie. Dlaczego Caesar był takim skończonym egoistą? Zostawiał ją, znikał na dni, tygodnie, a potem oczekiwał milczenia i troski. Nie mogła zamknąć tematu i go nie zbesztać. Wystarczająco już milczała.
- Crêpes, dzieci namalowały ci uśmiechy z czekolady – a może to były nawet skrzaty – Mama kazała ci zjeść wszystkie, bo powiedziałam jej, że schudłeś i jesteś blady. Masz też mus z malin, bagietkę z foie gras, dodałam ci trochę cytrusów i piersiówkę z winem. – Po kolei wyjmowała rzeczy zawinięte w pergaminy. Może za bardzo o niego dbała i poprosiła o zbyt dużą ilość jedzenia, ale w Mungu na pewno nie mógł liczyć na francuską kuchnie, a przecież mogła dopiero wrócić do niego następnego dnia. O ile ojciec wypuści ją w dniu zaręczyn. Spojrzała krytycznie na kuzyna – To na rozgrzanie, Caesar, nie na zapijanie nudy – dodała nieco rozwścieczona, widząc jego reakcje. Francuzi bez wina nie wyobrażali sobie życia, a temu przyda się trochę rumieńców. Poprawiła się na niewygodnym krzesełku.
- Pisałam do niego pismo z pieczęcią Ministerstwa, ale twój stan ciągle się nie poprawił, naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie mogą wysłać ci magomedyka do domu? Och, czy ta twoja narzeczona nie mogłaby się tobą choć trochę zająć? Wszak skończyła już staż! – rzuciła z krzywą miną, bo o ile w głębokim poszanowaniu miała, co wyprawia Isolda, to chciała Caesara na swoich zaręczynach, aby trzymał ją za rękę i zapobiegł ucieczce. Trudno powiedzieć, że akceptowała Lady Bulstrode. Wciąż miała z nią na pieńku, ale nie okazywała jej swojego gniewu. Coś czuła, że ta rozmowa w herbaciarni będzie jedną z najcięższych, jakie odbyła kiedykolwiek z Caesarem. – A jak się wymkniemy? – spytała cicho z nadzieją w głosie. Po zaszklonych oczach pozostało już tylko wspomnienie.
Zapach pierników w domu nie był taki sam – bo ani Caesar, ani Constance, ani Evandra nie kłócili się, kto ma prawo wykraść je skrzatom. Każdy z nich zostawiał po sobie smużkę perfum i szybko dało się wywnioskować, kto podjada przed obiadem. Nikt nie kłócił się o kolory choinki ani serwetek na stole. A przede wszystkim nie było słychać jak Caesar wieczorami przygrywa synom do snu. I Constance wtedy też siedziała jak zaczarowana, wsłuchując się w kolejne takty. Nawet nie wiedziała, czy specjalnie przychodził od ich wschodniego dworku, aby i siostrom sprawić przyjemność. Cała magia świat zniknęła, gdy Caesar siedział w szpitalu, a Evandra miała spędzić je z Rosierami. W dodatku te zaręczyny! Codziennie więc spędzała z dwójką czas dzieląc dzień na „przed pracą” i „po pracy”. Czasem zasypiała ze zmęczenia, potrzebując naładować rozładowanie baterie. W oczach pojawiały się coraz większe łzy. Pociągnęła nosem, chcąc powstrzymać się od publicznego płaczu. Bez Caesara święta nie miały takiego smaku. Chociaż nie mieszkał z Constance i Evandrą, boleśnie odczuwała jego stratę.
- Wieczory bez fortepianu są… Ech, Caesar – westchnęła ciężko, poprawiając niesforne kosmyki włosów. Nawilżyła spierzchnięte wargi i poprosiła ekspedientkę o gorącą czekoladę. Cała drżała z zimna i z emocji. Nie mogła patrzeć na ból Caesara, ale także na jego głupotę. Dlaczego dorobił się kontuzji podczas picia z kolegami? Denerwowało ją milczenie. Wiedziała już wcześniej, że najdroższy kuzyn nie miał nic wspólnego z odpowiedzialnością. Zacmokała, wyrażając swoje niezadowolenie.
- Naprawdę rozumiem, musisz się wyszaleć, ale pamiętaj o dobrym imieniu rodu. Zapijasz się do nieprzytomności, wpadasz w jakieś pułapki na jelenie, a potem spędzasz święta w szpitalu. Och, Caesar, naprawdę rozumiem, że ten okres jest dla ciebie ciężki, jednak czy musisz bawić się w dzieciaka i psuć swoje dobre imię? Nie chcę wnikać, co robisz w Wenus, ale te eskapady alkoholowe to jest zdecydowana przesada. Doprawdy, przemilczałam temat przy Evandrze i ojcu, lecz nie będę dłużej akceptować takiego zachowania. Brakuje mi ciebie, rozumiesz? Pusto tam – głos jej drżał. Obiecała Ramsey’owi, że nie piśnie ani słówka nikomu, poza tym bała się, że Caesar zaraz zabroni jej wiedzieć. Nie rozumiała postawy mężczyzny – z jednej strony chciał pozyskać ją w szeregi Rycerzy (doprawdy, miałaby pić z nimi?), a z drugiej obiecywał niesamowite badania naukowe. Miała mętlik w głowie, ale wiedziała, że nie powinna rozmawiać o tym z Caesarem. Gorąca czekolada pojawiła się tuż przed nią, więc objęła kubek dłońmi, chcąc zatuszować ich drżenie. Dlaczego Caesar był takim skończonym egoistą? Zostawiał ją, znikał na dni, tygodnie, a potem oczekiwał milczenia i troski. Nie mogła zamknąć tematu i go nie zbesztać. Wystarczająco już milczała.
- Crêpes, dzieci namalowały ci uśmiechy z czekolady – a może to były nawet skrzaty – Mama kazała ci zjeść wszystkie, bo powiedziałam jej, że schudłeś i jesteś blady. Masz też mus z malin, bagietkę z foie gras, dodałam ci trochę cytrusów i piersiówkę z winem. – Po kolei wyjmowała rzeczy zawinięte w pergaminy. Może za bardzo o niego dbała i poprosiła o zbyt dużą ilość jedzenia, ale w Mungu na pewno nie mógł liczyć na francuską kuchnie, a przecież mogła dopiero wrócić do niego następnego dnia. O ile ojciec wypuści ją w dniu zaręczyn. Spojrzała krytycznie na kuzyna – To na rozgrzanie, Caesar, nie na zapijanie nudy – dodała nieco rozwścieczona, widząc jego reakcje. Francuzi bez wina nie wyobrażali sobie życia, a temu przyda się trochę rumieńców. Poprawiła się na niewygodnym krzesełku.
- Pisałam do niego pismo z pieczęcią Ministerstwa, ale twój stan ciągle się nie poprawił, naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie mogą wysłać ci magomedyka do domu? Och, czy ta twoja narzeczona nie mogłaby się tobą choć trochę zająć? Wszak skończyła już staż! – rzuciła z krzywą miną, bo o ile w głębokim poszanowaniu miała, co wyprawia Isolda, to chciała Caesara na swoich zaręczynach, aby trzymał ją za rękę i zapobiegł ucieczce. Trudno powiedzieć, że akceptowała Lady Bulstrode. Wciąż miała z nią na pieńku, ale nie okazywała jej swojego gniewu. Coś czuła, że ta rozmowa w herbaciarni będzie jedną z najcięższych, jakie odbyła kiedykolwiek z Caesarem. – A jak się wymkniemy? – spytała cicho z nadzieją w głosie. Po zaszklonych oczach pozostało już tylko wspomnienie.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
To był ciężki okres dla nich wszystkich. Naprawdę w to wierzył. W to, że niebawem wszystko się skończy, że ucichnie, że każde z nich obierze właściwą ścieżkę, która w żaden sposób nie sprawi, że staną się dla siebie choćby odrobinę bardziej obcy. Wszystko się zmieni. Dorosną. Constance i Evandra staną naprzeciw swoim rodowym obowiązkom, które, jakkolwiek by nie chciały od nich uciec, musiały spełnić. Rozsądek podpowiadał mu, że tak p o w i n n o być – wychował się w szacunku do tradycji, więc nie śmiał jakkolwiek się jej przeciwstawić. Od samego początku czuł na karku ciężki oddech odpowiedzialności, zanim ukończył Hogwart, z lękiem spoglądał na dziewczęta w szkole doszukując się w którejś z nich swojej przyszłej żony. Pragnąć to oszukać, znaleźć drogę, na której odnalazłby coś więcej niż obowiązek i rozczarowanie. Coś więcej prócz łańcuchów, które sam by sobie wykuł. I chciał tego wszystkiego dla nich dwojga. Choć nie oszukiwał się, że dane im będzie poślubić mężczyzn, których będą kochać.
Może się mylił? Może się mylił.
Nie potrafił spojrzeć poza swoje animozje, choć rozumiał, że Evandrę i Tristana c o ś łączyło, nie mógł tego zaakceptować. Ze strachu, że tamten odbierze ją rodzinie w imię nienawiści do wyspy, na której zmarła jego droga siostra. Że w zemście zapragnie zrujnować ich familię. Czy zrobiłby coś jednak przeciwko swojej narzeczonej? Opętany obsesją, by ją zdobyć, nie tylko jako kobietę, ale jako żonę.
Niepewność, świadomość, że Rosier niebawem będzie miał kontrolę nad tym, jak potoczą się ich losy, drażniła go. Chciał wyzbyć się tego uczucia. Chciał przestać nieświadomie odliczać czas.
Chciał to przerwać.
To się kiedyś skończy, Constance, i będziemy mogli spać spokojnie.
Przecież wiesz, że nic nas nie rozdzieli.
Ale te słowa nic nie znaczą, to tylko niewypowiedziane na głos pragnienia. Nie mają żadnej mocy, nie sprawią, że wszystko się ułoży. Nie kiedy on tkwił w szpitalu, Eva spędzała święta u Rosierów, a Connie miała doznać upokorzenia podczas wigilijnej uroczystości na ich dworku. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak musiała się czuć, kiedy na oczach całej rodziny zostanie sprzedana niczym juczne zwierzę obcemu mężczyźnie. Nie sprzedana, dopiero o b i e c a n a, ale zakończenie tej historii znał każdy. Dlatego widok kuzynki, której spojrzenie iskrzyło się łzami, łamało mu serce i sprawiało, że z gniewu i bezsilności zaciskał dłoń jeszcze silniej na gorącej powierzchni kubka. Byle nie stracić cierpliwości. Byle nie oddać się ślepej wściekłości, w której straci władzę nad trzęsącymi się dłońmi i słowami sypiącymi się potokiem z jego ust. Być może oddałby się tej słabości, gdyby znajdowali się w ich dworku, gdy wokół nie spoglądali na nich czujni świadkowie tego intymnego spotkania, gdyby nie chciał ranić jej jeszcze mocniej, gdy spoglądała na niego z politowaniem, niepewnością i strachem. Gdy znała karykaturalną prawdę o rycerzach, gdy miała go już za głupca i m a r t w i ł a się. Nie chciał dawać jej już powodów, by zaprzątała swoje myśli jego nieodpowiedzialnością.
Nigdy więcej. Musiał jej obiecać. Musiał się przed nią ukorzyć. Nie walczyć. Nie szarpać się bezsilnie, by ratować swoje dobre imię, by wyjaśnić, że walka toczy się o coś większego. Miała pozostać bezpieczna.
Uspokoił oddech, serce zwolniło tempa. P o w o l i. Spokojnie.
Uścisnął silniej jej dłoń z wyrazem niepokoju na twarzy. Żalu? Gdzież by okazał żal, choć znała go za dobrze, by poznała się, że w błękicie oczu czai się coś jeszcze. Lecz nie mogła wiedzieć co.
-Zatraciłem się – wytłumaczył krótko – Zapomniałem.
To wszystko. Cóż miał rzec? Że walczy o większą sprawę? Czy wrócić do Marianny, za którą tęsknił, wrócić do jej imienia, do jej twarzy i ust, do rozszarpanego ciała, które napotkał. Mógłby wykorzystać ją jako wymówkę, ale nie zasługiwała na to, nie zasługiwała na to, by posługiwał się nią w ucieczce przed odpowiedzialnością.
Czuł, że musi się napić, na cholerę, musi się napić.
-To się więcej nie powtórzy.
I bał się, że ją okłamał. Lub że niedługo przyniosą go martwego lub nie znajdą w ogóle, że spotka go los podobny do Alfreda czy Juliusa. Umrze dla nich jako zapijaczony straceniec. Tak go zapamiętają.
Nie mógł jednak o tym myśleć, nie mógł do tego wracać. Ten obiad nie może tak wyglądać, nie chciał zakrapiać go łzami, ozdabiać łgarstwem, chciał by był zwyczajny, taki jak wszystkie. Bo nic się nie zmienia, prawda? Powiedz mi Connie, że wszystko będzie takie samo.
Wspomnienie domu przyprawiało go o uczucie ciepła, wyraz jego stężałej, napiętej twarzy złagodniał, gdy poczęła prezentować przygotowane dla niego smakołyki.
-Schudłem? - spytał głucho, rozbawienie zakwitło na, jak sądzi Connie, pobladłym licu. Schudł? Czy było z nim aż tak źle, że marniał w oczach? Czy, jeśli spojrzy w lustro,zobaczy obcego człowieka? Miernotę? Kreaturę wielkiego człowieka, którym się mienił? - Dziękuję – to ważne, musiał jej podziękować – Connie... - zaczął kolejno, niezdarnie, nie chowając się za twardymi słowami i wyuczonymi formułami. Przy niej mógł okazywać słabości, bo ślepo wierzył, że nie wykorzysta ich przeciwko niemu – to naiwne, ale wierzę, że wszystko wróci do normy.
Musiał powiedzieć to na głos, tak jakby słowa miały nagiąć ich ponurą rzeczywistość.
Miał ochotę się napić. Zapić słowa, które bezmyślnie wydusił z ust, które były niczym, bo on sam nie mógł uczynić nic, by jej ulżyć.
-Wybacz mi proszę, że zawiodłem– niczym jej tego nie zadośćuczyni. Niczym. Obietnicami, prezentami, pustymi słowami pocieszenia czy marnymi przeprosinami.
Nie mógł jednak mięknąć z przeszywającej go żałości, nie mógł pozwolić, aby emocje wzięły nad nim górę. Musiał zachować twarz.
-Czuję się lepiej. Nie wierzę w te brednie – odparował natychmiast na wzmiankę o szpitalu, ostrzej, z dziwacznym chłodem wkradającym się do jego głosu, a potem odrobiną entuzjazmu, gdy pochylił się w jej kierunku – Tak. Choćby teraz. Ucieknijmy.
Może się mylił? Może się mylił.
Nie potrafił spojrzeć poza swoje animozje, choć rozumiał, że Evandrę i Tristana c o ś łączyło, nie mógł tego zaakceptować. Ze strachu, że tamten odbierze ją rodzinie w imię nienawiści do wyspy, na której zmarła jego droga siostra. Że w zemście zapragnie zrujnować ich familię. Czy zrobiłby coś jednak przeciwko swojej narzeczonej? Opętany obsesją, by ją zdobyć, nie tylko jako kobietę, ale jako żonę.
Niepewność, świadomość, że Rosier niebawem będzie miał kontrolę nad tym, jak potoczą się ich losy, drażniła go. Chciał wyzbyć się tego uczucia. Chciał przestać nieświadomie odliczać czas.
Chciał to przerwać.
To się kiedyś skończy, Constance, i będziemy mogli spać spokojnie.
Przecież wiesz, że nic nas nie rozdzieli.
Ale te słowa nic nie znaczą, to tylko niewypowiedziane na głos pragnienia. Nie mają żadnej mocy, nie sprawią, że wszystko się ułoży. Nie kiedy on tkwił w szpitalu, Eva spędzała święta u Rosierów, a Connie miała doznać upokorzenia podczas wigilijnej uroczystości na ich dworku. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak musiała się czuć, kiedy na oczach całej rodziny zostanie sprzedana niczym juczne zwierzę obcemu mężczyźnie. Nie sprzedana, dopiero o b i e c a n a, ale zakończenie tej historii znał każdy. Dlatego widok kuzynki, której spojrzenie iskrzyło się łzami, łamało mu serce i sprawiało, że z gniewu i bezsilności zaciskał dłoń jeszcze silniej na gorącej powierzchni kubka. Byle nie stracić cierpliwości. Byle nie oddać się ślepej wściekłości, w której straci władzę nad trzęsącymi się dłońmi i słowami sypiącymi się potokiem z jego ust. Być może oddałby się tej słabości, gdyby znajdowali się w ich dworku, gdy wokół nie spoglądali na nich czujni świadkowie tego intymnego spotkania, gdyby nie chciał ranić jej jeszcze mocniej, gdy spoglądała na niego z politowaniem, niepewnością i strachem. Gdy znała karykaturalną prawdę o rycerzach, gdy miała go już za głupca i m a r t w i ł a się. Nie chciał dawać jej już powodów, by zaprzątała swoje myśli jego nieodpowiedzialnością.
Nigdy więcej. Musiał jej obiecać. Musiał się przed nią ukorzyć. Nie walczyć. Nie szarpać się bezsilnie, by ratować swoje dobre imię, by wyjaśnić, że walka toczy się o coś większego. Miała pozostać bezpieczna.
Uspokoił oddech, serce zwolniło tempa. P o w o l i. Spokojnie.
Uścisnął silniej jej dłoń z wyrazem niepokoju na twarzy. Żalu? Gdzież by okazał żal, choć znała go za dobrze, by poznała się, że w błękicie oczu czai się coś jeszcze. Lecz nie mogła wiedzieć co.
-Zatraciłem się – wytłumaczył krótko – Zapomniałem.
To wszystko. Cóż miał rzec? Że walczy o większą sprawę? Czy wrócić do Marianny, za którą tęsknił, wrócić do jej imienia, do jej twarzy i ust, do rozszarpanego ciała, które napotkał. Mógłby wykorzystać ją jako wymówkę, ale nie zasługiwała na to, nie zasługiwała na to, by posługiwał się nią w ucieczce przed odpowiedzialnością.
Czuł, że musi się napić, na cholerę, musi się napić.
-To się więcej nie powtórzy.
I bał się, że ją okłamał. Lub że niedługo przyniosą go martwego lub nie znajdą w ogóle, że spotka go los podobny do Alfreda czy Juliusa. Umrze dla nich jako zapijaczony straceniec. Tak go zapamiętają.
Nie mógł jednak o tym myśleć, nie mógł do tego wracać. Ten obiad nie może tak wyglądać, nie chciał zakrapiać go łzami, ozdabiać łgarstwem, chciał by był zwyczajny, taki jak wszystkie. Bo nic się nie zmienia, prawda? Powiedz mi Connie, że wszystko będzie takie samo.
Wspomnienie domu przyprawiało go o uczucie ciepła, wyraz jego stężałej, napiętej twarzy złagodniał, gdy poczęła prezentować przygotowane dla niego smakołyki.
-Schudłem? - spytał głucho, rozbawienie zakwitło na, jak sądzi Connie, pobladłym licu. Schudł? Czy było z nim aż tak źle, że marniał w oczach? Czy, jeśli spojrzy w lustro,zobaczy obcego człowieka? Miernotę? Kreaturę wielkiego człowieka, którym się mienił? - Dziękuję – to ważne, musiał jej podziękować – Connie... - zaczął kolejno, niezdarnie, nie chowając się za twardymi słowami i wyuczonymi formułami. Przy niej mógł okazywać słabości, bo ślepo wierzył, że nie wykorzysta ich przeciwko niemu – to naiwne, ale wierzę, że wszystko wróci do normy.
Musiał powiedzieć to na głos, tak jakby słowa miały nagiąć ich ponurą rzeczywistość.
Miał ochotę się napić. Zapić słowa, które bezmyślnie wydusił z ust, które były niczym, bo on sam nie mógł uczynić nic, by jej ulżyć.
-Wybacz mi proszę, że zawiodłem– niczym jej tego nie zadośćuczyni. Niczym. Obietnicami, prezentami, pustymi słowami pocieszenia czy marnymi przeprosinami.
Nie mógł jednak mięknąć z przeszywającej go żałości, nie mógł pozwolić, aby emocje wzięły nad nim górę. Musiał zachować twarz.
-Czuję się lepiej. Nie wierzę w te brednie – odparował natychmiast na wzmiankę o szpitalu, ostrzej, z dziwacznym chłodem wkradającym się do jego głosu, a potem odrobiną entuzjazmu, gdy pochylił się w jej kierunku – Tak. Choćby teraz. Ucieknijmy.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Constance skupiona na własnym nieszczęściu chętnie powiedziałaby, że mężczyzna nie wie, co to jest ciężki okres. Nie jest towarem, który sprzedaje się bydło do obcego domu. Wszystkiego co uczyła się o rodach zostanie wykorzystane przeciwko niej. Na Merlina, była syreną, nigdy nie będzie taplać się w innych barwach. Caesar nie wiedział jak to jest, gdy nagle zamaszysty podpis ojca decyduje o losie. Nie będzie patrzył na minę Constance, nie będzie zbierał jej łez, obiecując, że wszystko kiedyś się ułoży. On poznał smak miłość, a Constance zostanie skazana na życie z wrogiem pod jednym dachem. Caesar nie miał pojęcia jak obca ręka dotyka jego skóry i żąda ciała. On miał prawo wyboru, Constance musiała się nauczyć ukrywać swoje łzy oraz wielką urazę do Arthura. Mężczyzna nie wiedział, co to ciężkie życie. Jego ciało nie było inkubatorem na dziedzica. Constance chciała począć dziecko z miłości bez granic. Pragnęła poznać smak pocałunków, przez które motyle pojawiają się w brzuchu. Chciała chodzić za rękę publicznie i być dumna, że kocha, a przede wszystkim jest kochana. Caesar nie wiedział jak to jest mieć kajdany obcego rodu na nadgarstkach, które boleśnie przypominały, do kogo należą. Nie był transakcją wiązaną ani przedmiotem negocjacji. Nie wychowywał się pod presją, że będzie musiał zostać wybranym, bo staropanieństwo jest gorsze niż nauka czarnej magii. Caesar miał dziedzica, najpiękniejszych chłopców, jakich znała Constance. Przeżył największą miłość swojego życia i nie stracił ją, bo Marianne ciągle żyła w ich wspomnieniach. Constance zostawiała jej krzesełko na wigilię, bo wiedziała, że kiedyś przyjdzie do nich duch i zrobi awanturę, że o niej zapomnieli. Nie zrobią tego nigdy.
Constance nie rozumiała kolejnego wyboru Caesara. Sam związek z Isolde był dla niej irracjonalny. Czasami myślała, że to był durny zakład, a nie uczucie. Bo Caesar mógł czuć, nawet jeśli jego serce skute łańcuchami kochało Marianne, miał prawo kierować się emocjami. Im dłużej trwał ich związek, im więcej miał sekretów Caesar, tym bardziej Constance czuła, że przerywa się między nimi nić porozumienia. Nierozumiana i coraz bardziej zgorzkniała widziała jak Caesar się odsuwa. Isolde doprowadzała ją do szału, a ona, cóż miała zrobić. Kręciła nosem, gdy była sama z kuzynem, ale miała zbyt dużo wątpliwości. Nie ufała nikomu, gdy wspomnienie po Marianne było wciąż żywe. Najchętniej przespałaby swoje życie do okresu małżeństwa i spędziła każdy dzień w miękkim łóżku. Odgrodziłaby się nawet od najbliższych grubym murem, nie mogąc pogodzić się z własną beznadzieją.
On mógł walczyć, jej nie dano broni, miała siedzieć cicho i przyodziać srebro, o zgrozo, i szkarłat.
Taniec był zawsze symbolem szczęścia. Dziś nawet nie zaśpiewa Caesarowi kołysanki, w krtań wbiły się bolesne kolce obowiązku. Czy to był łabędzi śpiew?
Ratuj mnie, boję się
Skrywane wewnątrz łzy powoli tworzyły zalewający Constance ocean smutku. Rodzina jej się rozpadała na kawałki, a dziewczyna zbierała je gołymi rękami, patrząc na bordowe krople, które łączyły się ze słonymi łzami. I gorycz porażki, uciekający smak niezrealizowanych marzeń o miłości. Była więźniem obowiązków rodowych, które boleśnie przypominały jej, do czego służy kobieta.
Pożycz mi płuca, bo moje się zapadły
Pożycz mi oczy, ja nie widzę już nic
Pożycz serce, moje wciąż bije, ale to kamień
Pożycz rozsądek, ja wciąż czuje się jak błazen
Pożycz wiedzę, ja nic nie wiem do dzisiaj
Uszy też daj, w moich tylko głucha cisza - pożyczam
Wiem, że oddam, nie wiem kiedy, przepraszam
Przepraszała smutnym spojrzeniem, obracając filiżankę w dłoniach. Nie miała nastroju, nie miała sił do życia. On idealnie spoglądał na świat, które ofiarowała mu szlachta, a Constance znała cierpki smak rodowego nazwiska. Nigdy nie czuła się tak obca we własnym ciele. Wcześniejsze wyobrażenia o mężu były zupełnie inne od rzeczywistości, a ta bolała i raniła jej serce.
- Caesar, ja nie mogę przez ciebie nie spać, rozumiesz? Boję się o ciebie, a ty, och, ty jesteś tak nieodpowiedzialny – jęknęła, bo jak byli dziećmi, to obiecał, że będzie jej rycerzem, miał bronić ją przed nieprzyjacielem, a nie posyłać w ramiona wroga. Głos jej drżał, a tylko najbliżsi mogli zauważyć, że walczy z łzami, które palą powieki. Przycisnęła jego dłoń do swojego policzka, licząc nanosekundy wsparcia. Nie było sensu na palcach wymieniać jego kłamstw i dni, w których znikał niezapowiedziane. Czasami miała wrażenie, że duchy częściej odwiedzały jej pokój niż najdroższy kuzyn. Odłożyła męską dłoń spokojnie, zachowując kamienną maskę na twarzy. Strach kierował jej uśmiechem, a to, że byli w miejscu publicznym dawało siły.
Pożycz mi duszę, bym mógł się zobowiązać
Podpisać papier, bo wszystko albo nic
Pomyśleć najpierw, nie gdy serce nie ma siły bić
Pożycz odwagę, ja gdy wstaje mam problem
Bo wiem ile mam mocy, nie chcę rozmienić jej na drobne
- Jakiej normy? – spytała wściekła, jak śmiał to powiedzieć. Czym była według niego norma? To kiedy nie wpadał w dziwne kolczatki, gdy nie wracał do domu, kiedy oddawał ja obcemu mężczyźnie czy czas świąteczny, rodzinny spędzali w herbaciarni, w której nawet kawa smakowała pieprzonymi eliksirami? Wrzące mieszaniny kojarzyły się jej tylko z Arthurem. Wyjęła zawiniątka naleśników, podsuwając to Caesarowi. Niech ma swoją normę, gdzie je zimne, domowe jedzenie i narzeka, że żyje jak więzień. Podobno człowiek zniesie każdą torturę fizyczną, ale ta psychiczna niszczy go od środka. Jak poparzona zabrała swoją dłoń, odsuwając się od niego. Nawet milimetr pozwolił jej na swobodniejszy oddech, na ukrycie szybko pulsującej żyły na szyi. Wstała gwałtownie, słysząc propozycje. Nie o to jej chodziło. Nie o to. Szybko poprawiła sukienkę, zajmując ponownie swoje miejsce.
- Mało ci skandali, na Merlina? Bądź dorosły, porozmawiaj z magomedykiem – syknęła, nie potrafiąc ukrywać złości. Wciąż w głowie odbijało jej się echo głosu przyjaciela, który śmiał powiedzieć o normie.
Constance nie rozumiała kolejnego wyboru Caesara. Sam związek z Isolde był dla niej irracjonalny. Czasami myślała, że to był durny zakład, a nie uczucie. Bo Caesar mógł czuć, nawet jeśli jego serce skute łańcuchami kochało Marianne, miał prawo kierować się emocjami. Im dłużej trwał ich związek, im więcej miał sekretów Caesar, tym bardziej Constance czuła, że przerywa się między nimi nić porozumienia. Nierozumiana i coraz bardziej zgorzkniała widziała jak Caesar się odsuwa. Isolde doprowadzała ją do szału, a ona, cóż miała zrobić. Kręciła nosem, gdy była sama z kuzynem, ale miała zbyt dużo wątpliwości. Nie ufała nikomu, gdy wspomnienie po Marianne było wciąż żywe. Najchętniej przespałaby swoje życie do okresu małżeństwa i spędziła każdy dzień w miękkim łóżku. Odgrodziłaby się nawet od najbliższych grubym murem, nie mogąc pogodzić się z własną beznadzieją.
On mógł walczyć, jej nie dano broni, miała siedzieć cicho i przyodziać srebro, o zgrozo, i szkarłat.
Taniec był zawsze symbolem szczęścia. Dziś nawet nie zaśpiewa Caesarowi kołysanki, w krtań wbiły się bolesne kolce obowiązku. Czy to był łabędzi śpiew?
Ratuj mnie, boję się
Skrywane wewnątrz łzy powoli tworzyły zalewający Constance ocean smutku. Rodzina jej się rozpadała na kawałki, a dziewczyna zbierała je gołymi rękami, patrząc na bordowe krople, które łączyły się ze słonymi łzami. I gorycz porażki, uciekający smak niezrealizowanych marzeń o miłości. Była więźniem obowiązków rodowych, które boleśnie przypominały jej, do czego służy kobieta.
Pożycz mi płuca, bo moje się zapadły
Pożycz mi oczy, ja nie widzę już nic
Pożycz serce, moje wciąż bije, ale to kamień
Pożycz rozsądek, ja wciąż czuje się jak błazen
Pożycz wiedzę, ja nic nie wiem do dzisiaj
Uszy też daj, w moich tylko głucha cisza - pożyczam
Wiem, że oddam, nie wiem kiedy, przepraszam
Przepraszała smutnym spojrzeniem, obracając filiżankę w dłoniach. Nie miała nastroju, nie miała sił do życia. On idealnie spoglądał na świat, które ofiarowała mu szlachta, a Constance znała cierpki smak rodowego nazwiska. Nigdy nie czuła się tak obca we własnym ciele. Wcześniejsze wyobrażenia o mężu były zupełnie inne od rzeczywistości, a ta bolała i raniła jej serce.
- Caesar, ja nie mogę przez ciebie nie spać, rozumiesz? Boję się o ciebie, a ty, och, ty jesteś tak nieodpowiedzialny – jęknęła, bo jak byli dziećmi, to obiecał, że będzie jej rycerzem, miał bronić ją przed nieprzyjacielem, a nie posyłać w ramiona wroga. Głos jej drżał, a tylko najbliżsi mogli zauważyć, że walczy z łzami, które palą powieki. Przycisnęła jego dłoń do swojego policzka, licząc nanosekundy wsparcia. Nie było sensu na palcach wymieniać jego kłamstw i dni, w których znikał niezapowiedziane. Czasami miała wrażenie, że duchy częściej odwiedzały jej pokój niż najdroższy kuzyn. Odłożyła męską dłoń spokojnie, zachowując kamienną maskę na twarzy. Strach kierował jej uśmiechem, a to, że byli w miejscu publicznym dawało siły.
Pożycz mi duszę, bym mógł się zobowiązać
Podpisać papier, bo wszystko albo nic
Pomyśleć najpierw, nie gdy serce nie ma siły bić
Pożycz odwagę, ja gdy wstaje mam problem
Bo wiem ile mam mocy, nie chcę rozmienić jej na drobne
- Jakiej normy? – spytała wściekła, jak śmiał to powiedzieć. Czym była według niego norma? To kiedy nie wpadał w dziwne kolczatki, gdy nie wracał do domu, kiedy oddawał ja obcemu mężczyźnie czy czas świąteczny, rodzinny spędzali w herbaciarni, w której nawet kawa smakowała pieprzonymi eliksirami? Wrzące mieszaniny kojarzyły się jej tylko z Arthurem. Wyjęła zawiniątka naleśników, podsuwając to Caesarowi. Niech ma swoją normę, gdzie je zimne, domowe jedzenie i narzeka, że żyje jak więzień. Podobno człowiek zniesie każdą torturę fizyczną, ale ta psychiczna niszczy go od środka. Jak poparzona zabrała swoją dłoń, odsuwając się od niego. Nawet milimetr pozwolił jej na swobodniejszy oddech, na ukrycie szybko pulsującej żyły na szyi. Wstała gwałtownie, słysząc propozycje. Nie o to jej chodziło. Nie o to. Szybko poprawiła sukienkę, zajmując ponownie swoje miejsce.
- Mało ci skandali, na Merlina? Bądź dorosły, porozmawiaj z magomedykiem – syknęła, nie potrafiąc ukrywać złości. Wciąż w głowie odbijało jej się echo głosu przyjaciela, który śmiał powiedzieć o normie.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
| Magomedyk zajmujący się Caesarem
Chociaż klimat świąt dało się wyczuć w całym świecie, zarówno mugolskim jak i czarodziejskim, to szpital mimo kilku ozdób i kolęd śpiewanych przez grupkę złożoną ze starszych śpiewaków, dalej pracował jak w ciągu każdego dnia roku kalendarzowego. Ludzie ranili się i ranić będą, szczególnie teraz kiedy do głowy wchodzi im ognista whisky. W Świętym Mungu kilku lekarzy poszło na zwolnienia, ale reszta musiała nadal ciężko pracować. Jednym z nich był nasz bohater, który chociaż lubił świąteczny klimat, to nie miał za bardzo z kim go świętować, a wolał spędzić ten wieczór w obecności pacjentów niż dalekiej rodziny. Nie było to łatwe zadanie, ale lubił podejmować wyzwania, bo wtedy naprawdę jest ciekawie.
Aktualnie był na obchodzie sal, a zniknięcie jednego z ważniejszych pacjentów było dla niego na początku straszne, szczególnie na jego aktualny stan. Rozumiał, że wysiedzenie w sali jest dla niego niczym Azkaban, ale nic na to nie poradzi, bo inne wyjście póki co nie było możliwe, bo bez stałej opieki noga lorda mogłaby się tylko pogorszyć.
- A potem będę miał do czynienia z kolejna rodziną, niech to szlag - rzucił pod nosem wychodząc nerwowo z sali i ruszając na poszukiwania zaginionego pacjenta. Wpierw swoje kroki skierował do innych Lestrange'ów jak i przyjaznych im rodów, ale i tam nie znalazł Caesara. Gdyby był normalnym pacjentem, to już dawno wysłałby po niego odpowiednich stażystów, ale tych jak na złość dzisiaj nie było, a szlachecki pacjent jest ponad wszystko i trzeba go odszukać.
Nie przepadał za takimi fizycznymi ekscesami, ale musiał się nieco poświęcić i w końcu dotarł do herbaciarni, która była kolejnym punktem na jego mapie skarbów. Starał się powstrzymać zdyszany oddech i wytrzeć czoło z potu, żeby wyglądać jakoś przed nim. Poprawił teczkę z raportami dotyczącymi pacjentów i oparłszy ją o brzuch, stanął przed obiektem swoich poszukiwań.
- Lordzie Lestrange, w Lorda stanie nie jest najlepszym pomysłem wychodzić samemu z sali. Potrzebuje Lord stałej opieki, a nie zapewnimy tego, kiedy nie będziemy wiedzieć gdzie Lord przebywa - rzekł lekko zdyszanym tonem, ale jak niezwykle poważnym i ostrym, a przynajmniej starał się, żeby na takie wyglądały. To nie była prośba, a wręcz polecenie. Może i posiadają oni większą władzę w Świecie Magii, ale w Mungu już nie ma żartów i to magomedycy muszą rządzić. - Zaraz do Lorda przyjdzie jeden ze stażystów i pomoże Lordowi przejść do sali. Raczej nie będzie to konieczne, ale takim pacjentom należy zapewnić wszelkie dogodności.
Aktualnie był na obchodzie sal, a zniknięcie jednego z ważniejszych pacjentów było dla niego na początku straszne, szczególnie na jego aktualny stan. Rozumiał, że wysiedzenie w sali jest dla niego niczym Azkaban, ale nic na to nie poradzi, bo inne wyjście póki co nie było możliwe, bo bez stałej opieki noga lorda mogłaby się tylko pogorszyć.
- A potem będę miał do czynienia z kolejna rodziną, niech to szlag - rzucił pod nosem wychodząc nerwowo z sali i ruszając na poszukiwania zaginionego pacjenta. Wpierw swoje kroki skierował do innych Lestrange'ów jak i przyjaznych im rodów, ale i tam nie znalazł Caesara. Gdyby był normalnym pacjentem, to już dawno wysłałby po niego odpowiednich stażystów, ale tych jak na złość dzisiaj nie było, a szlachecki pacjent jest ponad wszystko i trzeba go odszukać.
Nie przepadał za takimi fizycznymi ekscesami, ale musiał się nieco poświęcić i w końcu dotarł do herbaciarni, która była kolejnym punktem na jego mapie skarbów. Starał się powstrzymać zdyszany oddech i wytrzeć czoło z potu, żeby wyglądać jakoś przed nim. Poprawił teczkę z raportami dotyczącymi pacjentów i oparłszy ją o brzuch, stanął przed obiektem swoich poszukiwań.
- Lordzie Lestrange, w Lorda stanie nie jest najlepszym pomysłem wychodzić samemu z sali. Potrzebuje Lord stałej opieki, a nie zapewnimy tego, kiedy nie będziemy wiedzieć gdzie Lord przebywa - rzekł lekko zdyszanym tonem, ale jak niezwykle poważnym i ostrym, a przynajmniej starał się, żeby na takie wyglądały. To nie była prośba, a wręcz polecenie. Może i posiadają oni większą władzę w Świecie Magii, ale w Mungu już nie ma żartów i to magomedycy muszą rządzić. - Zaraz do Lorda przyjdzie jeden ze stażystów i pomoże Lordowi przejść do sali. Raczej nie będzie to konieczne, ale takim pacjentom należy zapewnić wszelkie dogodności.
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 31.08.16 13:23, w całości zmieniany 1 raz
Cokolwiek Szpital Świętego Munga nie zrobiłby, święta w ich murach nie były ciepłe i przyjazne. Ten czas był przeznaczony rodzinie. Na wyspie Wright nie tylko miała grać wspaniała rodzina, ale miały być to ostatnie święta w barwach Lestraneg’ów. Constance nie potrafiła się pogodzić z aktualną sytuacją. Rodzina rozsypywała się na jej oczach, a ona jak zwykle musiała udawać, że wszystko jest jak najbardziej w porządku. Pomysł ucieczki był niedorzeczny. Czyż nie mieli wystarczająco problemów? Constance dalej wściekła na Caesara, szukała w głowie kolejnych argumentów. Sama chciała już znaleźć ordynatora, ale co miałaby mu powiedzieć? „Witam, lady Constance Lestrane, jestem egoistką i ten o to osobnik nie może zostawić mnie samą na święta”. Doceniała pracę magomedyków, ale nie lubiła tej atmosfery. Dlaczego nie mogli wynająć jednego z nich, tak, aby rodzina była razem? Westchnęła ciężko, biorąc łyk herbaty. Nagłe usłyszała głos za sobą, zlękła się i wolno uniosła głowę w kierunku rozmówcy.
- Ach, pan uzdrowiciel – przywitała go z uśmiechem, chowając złość pod maską. Jako szlachcianka musiała nauczyć się oddzielać emocje, którymi czasami nie mogła się dzielić nawet z rodziną. Uśmiech był sposobem na przekupienie mężczyzny. Nie musiała się zapewne przedstawiać. Zdyszany mężczyzna wyglądał na zmęczonego. Nie spodziewała się, że Caesar nie powinien sam wychodzić z sali. Posłała kuzynowi karcące spojrzenie.
- Niezmiernie cieszę się, że pana widzę. Otóż rozmawiałam z moim drogim kuzynem, czy nie istniałaby możliwość kontroli magomedyka w domu? Jeśli Caesar przyszedł tu o własnych siłach, to widzę znaczne poprawienie jego stanu zdrowia, jednak to pan tu jest wyjątkowym specjalistą. – Roztaczała swój delikatny czar, bo niczego nie pragnęła bardziej niż sprawić, aby te rodzinne święta ociekały magią, ciepłem, aby zapamiętała je jako najlepsze z najlepszych. Wszak niedługo musiała zmienić barwy i nic nie będzie już takie samo.
- Czy naprawdę nie da się nic zrobić? – spytała smutnym głosem, wpatrując się w zdyszanego uzdrowiciela.
- Ach, pan uzdrowiciel – przywitała go z uśmiechem, chowając złość pod maską. Jako szlachcianka musiała nauczyć się oddzielać emocje, którymi czasami nie mogła się dzielić nawet z rodziną. Uśmiech był sposobem na przekupienie mężczyzny. Nie musiała się zapewne przedstawiać. Zdyszany mężczyzna wyglądał na zmęczonego. Nie spodziewała się, że Caesar nie powinien sam wychodzić z sali. Posłała kuzynowi karcące spojrzenie.
- Niezmiernie cieszę się, że pana widzę. Otóż rozmawiałam z moim drogim kuzynem, czy nie istniałaby możliwość kontroli magomedyka w domu? Jeśli Caesar przyszedł tu o własnych siłach, to widzę znaczne poprawienie jego stanu zdrowia, jednak to pan tu jest wyjątkowym specjalistą. – Roztaczała swój delikatny czar, bo niczego nie pragnęła bardziej niż sprawić, aby te rodzinne święta ociekały magią, ciepłem, aby zapamiętała je jako najlepsze z najlepszych. Wszak niedługo musiała zmienić barwy i nic nie będzie już takie samo.
- Czy naprawdę nie da się nic zrobić? – spytała smutnym głosem, wpatrując się w zdyszanego uzdrowiciela.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Ostatnio zmieniony przez Constance Lestrange dnia 02.09.16 16:53, w całości zmieniany 1 raz
Najwyraźniej przemawiać miała, jak się po chwili okazało, kuzynka pacjenta. Nie był za bardzo rozeznany w rodzinach szlacheckich, w końcu sam do nich nie należał, ale nie chciał po sobie tego pokazywać, bo mogłoby to tylko przynieść ze sobą złe konsekwencje. Wypuszczenie? To byłoby jak nagięcie pewnych zasad, ale faktycznie mężczyzna wyglądał na niemal zdrowego, ale kto wie co jeszcze mogłoby mu przyjść do głowy, a tym samym zakończyłoby się pogorszeniem urazu.
- Przyjście Lorda do sali nie oznacza, że będzie on w stanie normalnie funkcjonować poza szpitalem. Niedawno jeszcze podaliśmy Lordowi wywar z dyptamu, który miał za zadanie zregenerować siły i uśmierzyć ból - rzekł ze spokojem głosem, a swój wzrok skierował na rozmówczynię. Wszystko co powiedział było prawdą i nic dziwnego, że mężczyzna był w stanie przejść do herbaciarni. Jednak z każdą sekundą myśl o wypuszczeniu go coraz bardziej rozkwitała w umyśle magomedyka. Nie tylko "pozbyliby" się jednego z pacjentów, a co za tym idzie mieliby mniejszą pracę, ale również pozwoliłby mu spędzić ten czas z rodziną, na czym chyba szczególnie Constance zależało. Mimo wszystko to nie jest takie proste, a on sam nie za dużo może decydować w takich przypadkach...
– Eh... - westchnął właściwie sam do siebie. Nie było to zbyt kulturalne zachowanie, dlatego po chwili przeszedł do kolejnej części zdania.
– Stan zdrowia Lorda poprawił się od kiedy przybył do naszego szpitala, ale nadal jego noga nie jest idealna i dlatego nie chcemy, ażeby rana którą posiada się pogłębiła. Nadmierny wysiłek bądź zranienie spowoduje, że będziemy musieli od początku leczyć Lorda Lestrange. - zamyślił się, bo słowa które mu przelatywały przez umysł raz wypowiedziane, już nie będą mogły zostać cofnięte, ale chyba nie ma innego wyboru. – Nie możemy niestety Lorda wypuścić przed świętami, przykro nam, ale chcemy dokonać wszelkich starań, aby mógł powrócić w pełni zdrowy, a do tego potrzeba czasu - po dość długim monologu, oczekiwał reakcji Lestrange'ów, ale raczej nie oczekiwał niczego innego niż zgody na te warunki.
- Przyjście Lorda do sali nie oznacza, że będzie on w stanie normalnie funkcjonować poza szpitalem. Niedawno jeszcze podaliśmy Lordowi wywar z dyptamu, który miał za zadanie zregenerować siły i uśmierzyć ból - rzekł ze spokojem głosem, a swój wzrok skierował na rozmówczynię. Wszystko co powiedział było prawdą i nic dziwnego, że mężczyzna był w stanie przejść do herbaciarni. Jednak z każdą sekundą myśl o wypuszczeniu go coraz bardziej rozkwitała w umyśle magomedyka. Nie tylko "pozbyliby" się jednego z pacjentów, a co za tym idzie mieliby mniejszą pracę, ale również pozwoliłby mu spędzić ten czas z rodziną, na czym chyba szczególnie Constance zależało. Mimo wszystko to nie jest takie proste, a on sam nie za dużo może decydować w takich przypadkach...
– Eh... - westchnął właściwie sam do siebie. Nie było to zbyt kulturalne zachowanie, dlatego po chwili przeszedł do kolejnej części zdania.
– Stan zdrowia Lorda poprawił się od kiedy przybył do naszego szpitala, ale nadal jego noga nie jest idealna i dlatego nie chcemy, ażeby rana którą posiada się pogłębiła. Nadmierny wysiłek bądź zranienie spowoduje, że będziemy musieli od początku leczyć Lorda Lestrange. - zamyślił się, bo słowa które mu przelatywały przez umysł raz wypowiedziane, już nie będą mogły zostać cofnięte, ale chyba nie ma innego wyboru. – Nie możemy niestety Lorda wypuścić przed świętami, przykro nam, ale chcemy dokonać wszelkich starań, aby mógł powrócić w pełni zdrowy, a do tego potrzeba czasu - po dość długim monologu, oczekiwał reakcji Lestrange'ów, ale raczej nie oczekiwał niczego innego niż zgody na te warunki.
I show not your face but your heart's desire
Nieznajomość rodzin szlacheckich, które były niezwykłe wpływowe, mogłaby bardzo zaszkodzić szaremu uzdrowicielowi. Constance jednak zła na Caesara, a przede wszystkim wstrząśnięta wszystkimi wydarzeniami, miała osłabioną zdolność obserwacji drugiego człowieka. Być może powinna włączyć jej się lampka, że rozmawia z człowiekiem nisko postawionym w hierarchii szpitala, a jego obietnice są niczym jak tylko słowami. Constance nie rozmawiała wcześniej z ordynatorem albo kimkolwiek, kto mógłby lepiej pokierować sprawą. W końcu wszystkim miał zająć się sam Caesar.
- To tylko eliksir? Dlaczego nie podajecie mu czegoś co da długotrwały efekt? Och, Caesarze, wciąż cię boli! – dodała oburzona, zerkając na kuzyna. Nie sądziła, że męska duma zmusi go również do ukrywania bólu. Nie wiedziała, o czym Caesar jeszcze nie chciał mówić. Kim byli ci rycerze? Constance zaczęła mieć coraz większe wątpliwości co do samych świąt. Czy naprawdę ostatni taki okres musi skończyć się rozłąką rodzinną? Rozumiała, że magomedyk nie ma takiej siły wykonawczej, aby pozwolić Caesarowi wrócić do domu z nią, ale wszystko się rozsypywało.
- Och, nie, jeśli nadal nie jest zdrowy, nierozsądne byłoby wcześniejsze wypuszczenie – powiedziała smutna, chwytając Caesara za dłoń. Pogłaskała go kciukiem i uśmiechnęła się do magomedyka – Proszę w takim razie o odprowadzenie mego drogiego kuzyna do sali. Wierzę w państwa wiedzę, więc nie trzeba zapewniać mnie o odpowiedniej opiece. Z chęcią przeczytam wszystkie zalecenia, obawiam się, że mój kuzyn będzie lekceważył swój stan zdrowia – zaśmiała się na końcu. Podała Caesarowi torbę z pysznościami i książkami z domu. Martwiła się o niego, ale nie mogła pozwolić sobie na zwątpienie, że jest w złych rękach. Uśmiechnęła się do magomedyka.
- Życzę panu cierpliwości i miłego wieczoru, ma pan na pewno wiele niesfornych pacjentów – Nie chciała odprowadzać kuzyna pod salę. Sam zapach szpitala doprowadzał ją do szału. Ucałowała kuzyna w obydwa policzki i pozwoliła mu zniknął w progu herbaciarni. To będzie ciężki wieczór. Poczuła samotną łzę, którą szybko starła. Zawołała jeszcze magomedyka.
- Dziękuję za pańskie oddanie – dodała i czekała aż obydwoje znikną jej z horyzontu. Poczuła pustkę, którą nie mogła wypełnić nawet czarna kawa. Czując nadchodzący smutek, prędko opuściła Szpital.
zt
- To tylko eliksir? Dlaczego nie podajecie mu czegoś co da długotrwały efekt? Och, Caesarze, wciąż cię boli! – dodała oburzona, zerkając na kuzyna. Nie sądziła, że męska duma zmusi go również do ukrywania bólu. Nie wiedziała, o czym Caesar jeszcze nie chciał mówić. Kim byli ci rycerze? Constance zaczęła mieć coraz większe wątpliwości co do samych świąt. Czy naprawdę ostatni taki okres musi skończyć się rozłąką rodzinną? Rozumiała, że magomedyk nie ma takiej siły wykonawczej, aby pozwolić Caesarowi wrócić do domu z nią, ale wszystko się rozsypywało.
- Och, nie, jeśli nadal nie jest zdrowy, nierozsądne byłoby wcześniejsze wypuszczenie – powiedziała smutna, chwytając Caesara za dłoń. Pogłaskała go kciukiem i uśmiechnęła się do magomedyka – Proszę w takim razie o odprowadzenie mego drogiego kuzyna do sali. Wierzę w państwa wiedzę, więc nie trzeba zapewniać mnie o odpowiedniej opiece. Z chęcią przeczytam wszystkie zalecenia, obawiam się, że mój kuzyn będzie lekceważył swój stan zdrowia – zaśmiała się na końcu. Podała Caesarowi torbę z pysznościami i książkami z domu. Martwiła się o niego, ale nie mogła pozwolić sobie na zwątpienie, że jest w złych rękach. Uśmiechnęła się do magomedyka.
- Życzę panu cierpliwości i miłego wieczoru, ma pan na pewno wiele niesfornych pacjentów – Nie chciała odprowadzać kuzyna pod salę. Sam zapach szpitala doprowadzał ją do szału. Ucałowała kuzyna w obydwa policzki i pozwoliła mu zniknął w progu herbaciarni. To będzie ciężki wieczór. Poczuła samotną łzę, którą szybko starła. Zawołała jeszcze magomedyka.
- Dziękuję za pańskie oddanie – dodała i czekała aż obydwoje znikną jej z horyzontu. Poczuła pustkę, którą nie mogła wypełnić nawet czarna kawa. Czując nadchodzący smutek, prędko opuściła Szpital.
zt
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
|Luty
Dzień zaczął się bardzo wesoło bo od przyjęcia Zagadki - tak wszyscy w Mungu ochrzcili pana w podeszłym wieku z objawami wskazującymi na...wszystko. Pacjent bowiem wyraźnie zaniedbał swoje zdrowie, a strach przed lekarzami i samym szpitalem tylko wpędzała go w kolejne problemy ze zdrowiem. Sam się bowiem zaczął leczyć na własną rękę i jeżeli wierzyć zeznaniom jego córki, która ostatecznie wezwała pogotowie, taki stan rzeczy utrzymywał się już od kilku miesięcy.
- Miał szczęście, że zemdlał, a nie zmarł. Choć jeśli badania wciąż będą dawały takie mętne odpowiedzi to ja nie wiem czy to nie kwestia czasu. - Carrow nie zło wróżył, stwierdzał ponuro fakt dolewając do swojego Earl Grey'a nieco mleka. - Gdyby on jeszcze nie był taki uparty. Jak słowo daję, następnym razem potraktuję go attrequio omne'ą i udam, że zemdlał bo to śmiechu warte by z ostrym kijem do pacjenta pochodzić. - Zamarudził, lecz o dziwo ton głosu miał dość pogodny. Naturalnie nie dlatego, że miał na myśli prawdziwy kij (z takim do Munga nie wpuszczają), lecz w głębi duszy cieszył się, że pojawił się w szpitalu pacjent wyłamujący rutynę i w noszący na swój sposób powiew świeżości. Niby geriatryczna zapowiedź wiosny. Czy czegoś.
- Co sądzisz o naszej Zagadce, Kruszyno? - spytał siedzącej na przeciwko Cece z którą od rana dumał nad tym niefortunnym przypadkiem. Niezaprzeczalnie można było bowiem się na nim uczyć, a Adrien chętnie współpracował z młodymi uzdrowicielami. Młodzież miała bowiem świeże i chłonne umysły, należało to wykorzystywać i pomagać się im rozwijać, a świadomość, że ktoś bardziej doświadczony czuwał nad ich decyzjami dodawała im skrzydeł. Zatem im wyższa przeszkoda tym lepiej, a Zagadka była niewątpliwi dość wysoko usytuowaną poprzeczką.
Carrow poprawił swój pstrokaty fartuch. Jego awersja do białych kitli była dość powszechna i już dawno przestało kogokolwiek dziwić, że chodził w szytych na zamówienie kolorowych kitlach wyszywanych we wschodnie motywy. Co prawda przypominały bardziej ekskluzywne szlafroki, lecz cóż...kto mu zabroni?
Dzień zaczął się bardzo wesoło bo od przyjęcia Zagadki - tak wszyscy w Mungu ochrzcili pana w podeszłym wieku z objawami wskazującymi na...wszystko. Pacjent bowiem wyraźnie zaniedbał swoje zdrowie, a strach przed lekarzami i samym szpitalem tylko wpędzała go w kolejne problemy ze zdrowiem. Sam się bowiem zaczął leczyć na własną rękę i jeżeli wierzyć zeznaniom jego córki, która ostatecznie wezwała pogotowie, taki stan rzeczy utrzymywał się już od kilku miesięcy.
- Miał szczęście, że zemdlał, a nie zmarł. Choć jeśli badania wciąż będą dawały takie mętne odpowiedzi to ja nie wiem czy to nie kwestia czasu. - Carrow nie zło wróżył, stwierdzał ponuro fakt dolewając do swojego Earl Grey'a nieco mleka. - Gdyby on jeszcze nie był taki uparty. Jak słowo daję, następnym razem potraktuję go attrequio omne'ą i udam, że zemdlał bo to śmiechu warte by z ostrym kijem do pacjenta pochodzić. - Zamarudził, lecz o dziwo ton głosu miał dość pogodny. Naturalnie nie dlatego, że miał na myśli prawdziwy kij (z takim do Munga nie wpuszczają), lecz w głębi duszy cieszył się, że pojawił się w szpitalu pacjent wyłamujący rutynę i w noszący na swój sposób powiew świeżości. Niby geriatryczna zapowiedź wiosny. Czy czegoś.
- Co sądzisz o naszej Zagadce, Kruszyno? - spytał siedzącej na przeciwko Cece z którą od rana dumał nad tym niefortunnym przypadkiem. Niezaprzeczalnie można było bowiem się na nim uczyć, a Adrien chętnie współpracował z młodymi uzdrowicielami. Młodzież miała bowiem świeże i chłonne umysły, należało to wykorzystywać i pomagać się im rozwijać, a świadomość, że ktoś bardziej doświadczony czuwał nad ich decyzjami dodawała im skrzydeł. Zatem im wyższa przeszkoda tym lepiej, a Zagadka była niewątpliwi dość wysoko usytuowaną poprzeczką.
Carrow poprawił swój pstrokaty fartuch. Jego awersja do białych kitli była dość powszechna i już dawno przestało kogokolwiek dziwić, że chodził w szytych na zamówienie kolorowych kitlach wyszywanych we wschodnie motywy. Co prawda przypominały bardziej ekskluzywne szlafroki, lecz cóż...kto mu zabroni?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zwracajcie na mnie uwagi, tylko wychodzę z tematu!
Gdy wydawało się, że rzeczywistość zaczynała umykać mu przez palce, skupiał się na detalach. Drobnych, pozornie nieistotnych szczegółach, które – mimo swojej nieważkości – w jakiś sposób były na tyle prawdziwe, że utrzymywały go na powierzchni. Jak kubek herbaty, który ściskał w dłoniach tak mocno, że gorący napój parzył go w skórę. Opuścił wzrok na naczynie, przez moment przyglądając mu się w milczeniu, wiedząc, że przylegające do cienkiej porcelany ręce zaczynały już robić się ciemnoróżowe. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak skóra reagowała na nadmiar ciepła; czuł lekkie pulsowanie, ziołowy zapach napoju, słyszał obijające się o szybę krople, w które tak uparcie wpatrywała się Katya, i każda z tych rzeczy wydawała mu się sto razy realniejsza, niż przepływające gdzieś obok niego słowa. Te docierały do niego jakby z oddali i być może dlatego nie odpowiadał na nie bardzo długo, raz po raz rozkładając zdania na wyrazy, wyrazy na sylaby, a sylaby na głoski, po czym składając wszystko w całość, aż zupełnie przestało mieć jakikolwiek sens.
Po co w ogóle tam poszedł? Nie miał pojęcia; nie wiedział tego ani siedząc przy maleńkim stoliku, ani chwilę później, zjeżdżając na parter szpitala zatłoczoną windą. Chciał uzyskać kilka odpowiedzi, ale miał wrażenie, że nie dostał żadnej, a w jego głowie wirował jeszcze większy mętlik niż wtedy, gdy przebiegał spojrzeniem po lakonicznym liście, który dostał od kuzynki. Przyjaciółki. Prawie siostry? Niczego nie był już pewien oprócz tego, że tym razem nie mógł tak zwyczajnie zostawić spraw samym sobie, choć to, co tamtego dnia usłyszał, jeszcze tak naprawdę do niego nie docierało. Wypowiedziane cicho to tylko Dotyk Meduzy odbijało się o wnętrze jego czaszki jak echo, niosąc wiadomość, w którą nie chciał i nie miał zamiaru uwierzyć, mimo że oczywiście nie miał żadnego, najmniejszego nawet powodu, żeby wątpić w prawdomówność Katyi.
Wylał się z budynku na mokrą ulicę razem z grupką innych odwiedzających, prawie ze zdziwieniem stwierdzając, że było już całkiem ciemno. Jego poczucie czasu musiało zostać kilka pięter wyżej, w przytulnej herbaciarni, razem zresztą z jakimkolwiek wrażeniem pewności. I nadzieją; odetchnął ciężko, nie zwracając uwagi na to, że jest popychany przez umykających przed deszczem przechodniów, ani na to, że lodowate strugi wlewają mu się za kołnierz. Przez chwilę rozważał możliwość zapalenia papierosa, ale ostatecznie zmierzył budynek wzrokiem raz jeszcze, zebrał resztki rozchwianej spotkaniem koncentracji i deportował się z powrotem na Heversham Road, nie marząc już o niczym innym, oprócz rozpalenia w kominku i otwarcia butelki ognistej.
| zt
Gdy wydawało się, że rzeczywistość zaczynała umykać mu przez palce, skupiał się na detalach. Drobnych, pozornie nieistotnych szczegółach, które – mimo swojej nieważkości – w jakiś sposób były na tyle prawdziwe, że utrzymywały go na powierzchni. Jak kubek herbaty, który ściskał w dłoniach tak mocno, że gorący napój parzył go w skórę. Opuścił wzrok na naczynie, przez moment przyglądając mu się w milczeniu, wiedząc, że przylegające do cienkiej porcelany ręce zaczynały już robić się ciemnoróżowe. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak skóra reagowała na nadmiar ciepła; czuł lekkie pulsowanie, ziołowy zapach napoju, słyszał obijające się o szybę krople, w które tak uparcie wpatrywała się Katya, i każda z tych rzeczy wydawała mu się sto razy realniejsza, niż przepływające gdzieś obok niego słowa. Te docierały do niego jakby z oddali i być może dlatego nie odpowiadał na nie bardzo długo, raz po raz rozkładając zdania na wyrazy, wyrazy na sylaby, a sylaby na głoski, po czym składając wszystko w całość, aż zupełnie przestało mieć jakikolwiek sens.
Po co w ogóle tam poszedł? Nie miał pojęcia; nie wiedział tego ani siedząc przy maleńkim stoliku, ani chwilę później, zjeżdżając na parter szpitala zatłoczoną windą. Chciał uzyskać kilka odpowiedzi, ale miał wrażenie, że nie dostał żadnej, a w jego głowie wirował jeszcze większy mętlik niż wtedy, gdy przebiegał spojrzeniem po lakonicznym liście, który dostał od kuzynki. Przyjaciółki. Prawie siostry? Niczego nie był już pewien oprócz tego, że tym razem nie mógł tak zwyczajnie zostawić spraw samym sobie, choć to, co tamtego dnia usłyszał, jeszcze tak naprawdę do niego nie docierało. Wypowiedziane cicho to tylko Dotyk Meduzy odbijało się o wnętrze jego czaszki jak echo, niosąc wiadomość, w którą nie chciał i nie miał zamiaru uwierzyć, mimo że oczywiście nie miał żadnego, najmniejszego nawet powodu, żeby wątpić w prawdomówność Katyi.
Wylał się z budynku na mokrą ulicę razem z grupką innych odwiedzających, prawie ze zdziwieniem stwierdzając, że było już całkiem ciemno. Jego poczucie czasu musiało zostać kilka pięter wyżej, w przytulnej herbaciarni, razem zresztą z jakimkolwiek wrażeniem pewności. I nadzieją; odetchnął ciężko, nie zwracając uwagi na to, że jest popychany przez umykających przed deszczem przechodniów, ani na to, że lodowate strugi wlewają mu się za kołnierz. Przez chwilę rozważał możliwość zapalenia papierosa, ale ostatecznie zmierzył budynek wzrokiem raz jeszcze, zebrał resztki rozchwianej spotkaniem koncentracji i deportował się z powrotem na Heversham Road, nie marząc już o niczym innym, oprócz rozpalenia w kominku i otwarcia butelki ognistej.
| zt
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Ekscytacja mieszała się w niej z pewną przedziwną odmianą zniechęcenia, a raczej demotywacji. Z jednej strony pacjent, któremu tak naprawdę nie wiadomo co dolegało, a jednocześnie cierpiał na tak wiele objawów, był w istocie przypadkiem niezwykle frapującym i Cece lgnęła ku niemu jak ćma do ognia, prowadzona za rączkę przez swoją niepomierną ciekawość. Tymczasem z drugiej strony, po oblężeniu jakie przeżywał jej oddział w styczniu, dziewczyna zdecydowanie nie odmawiała pomocy przypadkom nieskomplikowanym i szybkim do wyleczenia. Niemożność jasnego stwierdzenia na co jest chory ich Zagadka nieco wytrącała ją z przyjemnej rutyny, w jaką udało jej się wpaść. Przez cały ranek łamała sobie głowę nad jego przypadkiem, ale „brak postępów” to niezwykle łagodne określenie na zupełny brak pomysłów, a zarazem wystarczające, aby dać jasny obraz tego jak dobrze szło jej rozpoznanie. Słuchając słów ordynatora, w zamyśleniu obracała łyżeczkę w prostym, jasnym kubku. Modlitwa o wiedzę nad herbatą? Prawdopodobnie. Wpatrzona w napar z diabelskiego hibiskusa, jedynej używki na jaką sobie pozwalała (notabene tylko w pracy), była skupiona jak jeszcze nigdy dotąd. Dopiero lekki grymas wykrzywiający jej twarz sprawił, że powróciła do rzeczywistości. Spojrzała, tym razem przytomniej, na Adriena, nie rozumiejąc zupełnie pogody w jego głosie. Dla niej każdy nierozwiązany przypadek był jej osobistą tragedią. Była jeszcze zbyt świeża w tym zawodzie, aby odnajdywać w nierozwiązanych przypadkach odskoczni od rutyny. Dopiero co ukończywszy staż, nie odwykła jeszcze od ustawicznego udowadniania wszystkim, że nadaje się do tej pracy.
- Nie powinniśmy bawić się w półśrodki już od samego początku. - stwierdziła z naprawdę kwaśną miną. - Nie wyobrażam sobie leczyć dłużej kogoś, kto nie pozwala mi się obejrzeć z bliska. Kiedy rzucałam na niego cogodzinne diagnostyczne, prawie ugryzł mnie w rękę. Osłabiony, starszy mężczyzna. - nie prychnęła ani ni z tych rzeczy tylko dlatego, że w odpowiednim momencie przygryzła dolną wargę. Otuliła rękoma swój kubek z gorącą herbatą, aby ogrzać dłonie. Zawsze, gdy się denerwowała, krew odpływała jej z palców. Przyjrzała się mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko. Carrow zdecydowanie lepiej radził sobie psychicznie z panem Zagadką.
- Sądzę, że należy przestać pytać go o zdanie w kwestii badań. - chociaż nie przychodziło jej to łatwo, właśnie tak zaczęła uważać odkąd musieli opierać się jedynie na tych wynikach, których analizę umożliwił im sam pacjent. - Jeszcze kilka dni i zejdzie nam w łóżku, a my dalej nie będziemy wiedzieli na co tak naprawdę zachorował.
Pociągnęła łyk naparu, czując jak parzy jej przełyk. Skrzywiła się ledwie zauważalnie, upominając się w duchu, aby panować nad łapczywością.
- Nie mam pojęcia co mu jest. - przyznała się do niewiedzy, chociaż nie przyszło jej to łatwo. Ba, chyba żaden medyk nie potrafiłby wypowiedzieć tych słów nie przełykając jednocześnie niezwykle gorzkiej pigułki. - Udało Ci się do niego zbliżyć? Ma jakieś szczególne znamiona czy rany? - dopytała się, niezwykle ciekawa co skrywa skóra ich zagadki. Może to ona pomoże im odnaleźć rozwiązanie problemu?
- Nie powinniśmy bawić się w półśrodki już od samego początku. - stwierdziła z naprawdę kwaśną miną. - Nie wyobrażam sobie leczyć dłużej kogoś, kto nie pozwala mi się obejrzeć z bliska. Kiedy rzucałam na niego cogodzinne diagnostyczne, prawie ugryzł mnie w rękę. Osłabiony, starszy mężczyzna. - nie prychnęła ani ni z tych rzeczy tylko dlatego, że w odpowiednim momencie przygryzła dolną wargę. Otuliła rękoma swój kubek z gorącą herbatą, aby ogrzać dłonie. Zawsze, gdy się denerwowała, krew odpływała jej z palców. Przyjrzała się mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko. Carrow zdecydowanie lepiej radził sobie psychicznie z panem Zagadką.
- Sądzę, że należy przestać pytać go o zdanie w kwestii badań. - chociaż nie przychodziło jej to łatwo, właśnie tak zaczęła uważać odkąd musieli opierać się jedynie na tych wynikach, których analizę umożliwił im sam pacjent. - Jeszcze kilka dni i zejdzie nam w łóżku, a my dalej nie będziemy wiedzieli na co tak naprawdę zachorował.
Pociągnęła łyk naparu, czując jak parzy jej przełyk. Skrzywiła się ledwie zauważalnie, upominając się w duchu, aby panować nad łapczywością.
- Nie mam pojęcia co mu jest. - przyznała się do niewiedzy, chociaż nie przyszło jej to łatwo. Ba, chyba żaden medyk nie potrafiłby wypowiedzieć tych słów nie przełykając jednocześnie niezwykle gorzkiej pigułki. - Udało Ci się do niego zbliżyć? Ma jakieś szczególne znamiona czy rany? - dopytała się, niezwykle ciekawa co skrywa skóra ich zagadki. Może to ona pomoże im odnaleźć rozwiązanie problemu?
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie powinien się śmiać, a jednak cichy pomruk rozbawienia uciekł mu z pod wąsa.
- Polecę by przed kolejnymi badaniami podali mu podwójne racje żywnościowe - zażartował, choć to w rzeczywistości nie było takie zabawne. W końcu nie wiedzieli co mężczyźnie dolega, a kto wie czy to nie mógł być jakiś rodzaj magicznej zarazy? Na pewno należało zachować ostrożność, lecz nie należało tez popadać w formalny obłęd. Gdyby Carrow mu uległ to przez te dwadzieścia lat nabawiłby się nie jednej fobii. To było niezdrowe.
- To byłoby bardzo wygodne, moja droga, lecz obawiam się, że niestety na chwilę obecną posiada status poczytalnego i nie możemy go od tak ubezwłasnowolnić. Inna sprawa, że do tej niepoczytalności to mu tak właściwie nie daleko i pysznie by było wypożyczyć kogoś od Averego by nam wystawił odpowiedni kwit pozwalający nam na większą swobodę w turlaniu tym jajkiem. - Powiedział pocieszająco. Nie było to do końca właściwe, lecz niestety procedury nieraz zmuszały do kombinatowa by tylko móc przechylić szalę szansy przeżycia na korzyść pacjenta, jednocześnie nie narażając swojego tytułu uzdrowiciela na stratę. - Przewlekłe stany lękowe i agresywne zachowanie jest w moim odczuciu wystarczającą podkładką. Mam nadzieję. - A jeśli nie było to na pewno ktoś z psychiatrii pomoże im tego jakoś dowieść. Upił herbaty, a rozjaśniona mlekiem ciecz osmarowała mu wąsy.
- Zauważyłem na jego ciele coś na wzór pokracznej wysypki? Albo pozostałości po niej. Jak na moje oko prezentuje się na zbyt regularną, jak na dzieło alergenu lub wirusa. Jego ciało jest pokryte czymś na wzór zaczerwienionych pierścieni. Powiedziałbym, że może małżonka się nad nim znęcała i przykładała do jego ciała rozgrzaną obrączkę, lecz znamiona te mają różną średnicę dochodzącą nawet to cala, a - i jest wdowcem. - zrobił krótką przerwę decydując się jednak na dosłodzenie herbaty - Krawędzie niektórych są nabrzmiałe i wypełnione płynem, przypominają bardziej oparzenia niż typową infekcję. Inne wyglądają jakby na rozdrapane - te reprezentują typową infekcję. Najwięcej ich na plecach. Jena przy drugiej. Jakby ktoś stawiał na nim rozgrzane szklanki.
- Polecę by przed kolejnymi badaniami podali mu podwójne racje żywnościowe - zażartował, choć to w rzeczywistości nie było takie zabawne. W końcu nie wiedzieli co mężczyźnie dolega, a kto wie czy to nie mógł być jakiś rodzaj magicznej zarazy? Na pewno należało zachować ostrożność, lecz nie należało tez popadać w formalny obłęd. Gdyby Carrow mu uległ to przez te dwadzieścia lat nabawiłby się nie jednej fobii. To było niezdrowe.
- To byłoby bardzo wygodne, moja droga, lecz obawiam się, że niestety na chwilę obecną posiada status poczytalnego i nie możemy go od tak ubezwłasnowolnić. Inna sprawa, że do tej niepoczytalności to mu tak właściwie nie daleko i pysznie by było wypożyczyć kogoś od Averego by nam wystawił odpowiedni kwit pozwalający nam na większą swobodę w turlaniu tym jajkiem. - Powiedział pocieszająco. Nie było to do końca właściwe, lecz niestety procedury nieraz zmuszały do kombinatowa by tylko móc przechylić szalę szansy przeżycia na korzyść pacjenta, jednocześnie nie narażając swojego tytułu uzdrowiciela na stratę. - Przewlekłe stany lękowe i agresywne zachowanie jest w moim odczuciu wystarczającą podkładką. Mam nadzieję. - A jeśli nie było to na pewno ktoś z psychiatrii pomoże im tego jakoś dowieść. Upił herbaty, a rozjaśniona mlekiem ciecz osmarowała mu wąsy.
- Zauważyłem na jego ciele coś na wzór pokracznej wysypki? Albo pozostałości po niej. Jak na moje oko prezentuje się na zbyt regularną, jak na dzieło alergenu lub wirusa. Jego ciało jest pokryte czymś na wzór zaczerwienionych pierścieni. Powiedziałbym, że może małżonka się nad nim znęcała i przykładała do jego ciała rozgrzaną obrączkę, lecz znamiona te mają różną średnicę dochodzącą nawet to cala, a - i jest wdowcem. - zrobił krótką przerwę decydując się jednak na dosłodzenie herbaty - Krawędzie niektórych są nabrzmiałe i wypełnione płynem, przypominają bardziej oparzenia niż typową infekcję. Inne wyglądają jakby na rozdrapane - te reprezentują typową infekcję. Najwięcej ich na plecach. Jena przy drugiej. Jakby ktoś stawiał na nim rozgrzane szklanki.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cece popatrzyła na mężczyznę przed sobą, przez moment niezdecydowana czy sobie z niej kpi czy faktycznie jedynie bawi go ta sytuacja. Ściągnięte przed chwilą wargi rozluźniły się nieco. Pewnie, gdyby sama widziała jak Zagadka próbuje pożreć dłoń Carrowa, także byłoby jej do śmiechu.
- Jeśli mogę się wtrącić… myślę, że skuteczniejsze okaże się spiłowanie zębów - zaproponowała, być może nawet nie tak niemądrze, teraz już wyraźnie rozbawiona. W końcu samymi dziąsłami niewiele im zrobi. Postawa godna prawdziwego uzdrowiciela, brawo Sykes. Westchnęła, lekko poważniejąc, wpatrując się w kolorowe linie układające się w misterny wzór na ramieniu ordynatora. Słuchała tego co proponował i ku swemu wielkiemu zdumieniu była w stanie nawet przystać na taką ewentualność.
- Dajmy mu czas - poprosiła nagle, nawet nie zdając sobie sprawy, iż tego właśnie pragnie. Nie przymuszania do określonego zachowania czy robienia z ich niezwykle krnąbrnego pacjenta zwykłego wariata. Chciała, aby się do nich przekonał i dobrowolnie poddał się terapii. Problem był taki, że czas ich naglił i oboje zdawali sobie z tego sprawę. - Trzy dni? - zaproponowała, analizując na szybko czy taka operacja w ogóle ma rację bytu. Przy odpowiednim wsparciu czarami, Cece mogłaby zdziałać cuda. Zwłaszcza jeśli wzięłaby ze sobą tę Tonks z czarodziejskiego pogotowia, która pomagała jej w styczniu. Wydawała się na tyle równą babką, aby dogadała się i z takim wstrętnym bucem… i nie nosiła standardowego medycznego kitla, to też mogło obudzić w nim inne emocje niż strach czy wściekłość. Dziecinna Cece. Wierząca, że wszystko da się załatwić w sposób nieszkodzący nikomu i niczemu. Wsłuchana w opis skóry ich pacjenta, miażdżyła pod palcami gorący kubek. Jej dłonie były już czerwone, ale ona nawet nie zwracała na to uwagi.
- Dziwny rumień z tendencją do gromadzenia płynów… chyba musiałabym to zobaczyć i tego dotknąć. Już widzę jak idzie mi jak po maśle - rozluźniła chwyt, wpatrując się w Adriena. - Co to za problem mieć kochankę? Chociaż, może jest amatorem wizyt w kasynie? Dużo wygrał, upił się, obnosił się z wygraną i ktoś go tymi szklankami popieścił? - żart był chyba jedynym sposobem, aby w tym szpitalu nie zwariować. Infekcji skórnych w swojej karierze Cece leczyła już kilka, była szansa, że na żywo rozpoznałaby coś, co było domeną jej oddziału lub wykluczyła jakiekolwiek powiązanie. Tyle, że póki Zagadka nie pozwalał się do siebie nikomu zbliżyć, musieli przyznać się do chwilowego impasu. - Pobierzmy wycinek skóry i potraktujmy eliksirami, nim zbadamy go czarami - pokusiła się o kolejny, szalony i trochę niekonwencjonalny sposób badań.
- Jeśli mogę się wtrącić… myślę, że skuteczniejsze okaże się spiłowanie zębów - zaproponowała, być może nawet nie tak niemądrze, teraz już wyraźnie rozbawiona. W końcu samymi dziąsłami niewiele im zrobi. Postawa godna prawdziwego uzdrowiciela, brawo Sykes. Westchnęła, lekko poważniejąc, wpatrując się w kolorowe linie układające się w misterny wzór na ramieniu ordynatora. Słuchała tego co proponował i ku swemu wielkiemu zdumieniu była w stanie nawet przystać na taką ewentualność.
- Dajmy mu czas - poprosiła nagle, nawet nie zdając sobie sprawy, iż tego właśnie pragnie. Nie przymuszania do określonego zachowania czy robienia z ich niezwykle krnąbrnego pacjenta zwykłego wariata. Chciała, aby się do nich przekonał i dobrowolnie poddał się terapii. Problem był taki, że czas ich naglił i oboje zdawali sobie z tego sprawę. - Trzy dni? - zaproponowała, analizując na szybko czy taka operacja w ogóle ma rację bytu. Przy odpowiednim wsparciu czarami, Cece mogłaby zdziałać cuda. Zwłaszcza jeśli wzięłaby ze sobą tę Tonks z czarodziejskiego pogotowia, która pomagała jej w styczniu. Wydawała się na tyle równą babką, aby dogadała się i z takim wstrętnym bucem… i nie nosiła standardowego medycznego kitla, to też mogło obudzić w nim inne emocje niż strach czy wściekłość. Dziecinna Cece. Wierząca, że wszystko da się załatwić w sposób nieszkodzący nikomu i niczemu. Wsłuchana w opis skóry ich pacjenta, miażdżyła pod palcami gorący kubek. Jej dłonie były już czerwone, ale ona nawet nie zwracała na to uwagi.
- Dziwny rumień z tendencją do gromadzenia płynów… chyba musiałabym to zobaczyć i tego dotknąć. Już widzę jak idzie mi jak po maśle - rozluźniła chwyt, wpatrując się w Adriena. - Co to za problem mieć kochankę? Chociaż, może jest amatorem wizyt w kasynie? Dużo wygrał, upił się, obnosił się z wygraną i ktoś go tymi szklankami popieścił? - żart był chyba jedynym sposobem, aby w tym szpitalu nie zwariować. Infekcji skórnych w swojej karierze Cece leczyła już kilka, była szansa, że na żywo rozpoznałaby coś, co było domeną jej oddziału lub wykluczyła jakiekolwiek powiązanie. Tyle, że póki Zagadka nie pozwalał się do siebie nikomu zbliżyć, musieli przyznać się do chwilowego impasu. - Pobierzmy wycinek skóry i potraktujmy eliksirami, nim zbadamy go czarami - pokusiła się o kolejny, szalony i trochę niekonwencjonalny sposób badań.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczami wyobraźni Carrow widział salową wiszącą nad Zagadką z wielkim pilnikiem w ręku. Dobrze, że w tym momencie nie miał w ustach herbaty bo albo by się zakrztusił, albo uraczył siedzącą na przeciwko niego uzdrowicielkę herbacianą bryzą. Chrząknął przywdziewając powagę, bo rozmowa zaczęła nabierać mało zabawnego kierunku. Skinął głową.
- Trzy dni. Jenak, jeśli uznam, że jego stan się nagle pogorszy i zagraża to jego życiu to ruszę całą machinę wcześniej - zarządził rzeczowo, a zaraz potem przywdział na nowo ten swój niezobowiązujący wyraz twarzy i upił herbatki. Nie miał zamiaru pozwolić (bez względu na to jak bardzo poszkodowany by tego pragnął) zejść pacjentowi z tego świata na swojej warcie. Co zaś tyczy się naparu - był idealny.
Carrow wzruszył bezradnie ramionami.
- To może wydawać się absurdalne, lecz słyszałem, że mugole czasem stawiają na sobie w czasie choroby szklane naczynia na na ciało, które swoim wyglądem przypomina fikuśne kieliszki. Wierzą, że to ich leczy. Nie zdziwiłbym się gdyby Zagadka na własną rękę próbował stosować na sobie podobne rewelacje w mało umiejętny sposób faktycznie nieumyślnie wywołując u siebie oparzenia - pytanie jednak brzmiało - kto mu podsunął podobny pomysł i kto przyłożył ręce do tak marnego wykonania go w praktyce. Zagadka sam sobie to zrobił, czy też miał w tym wszystkim wspólnika? Teoretycznie nie miało to większego znaczenia. Praktycznie potencjalny wspólnik mógł wiedzieć więcej na temat tego jakie pomysły praktykował na sobie Zagadka.
- Z tym bym poczekał do momentu w którym obrzęki ustąpią i opanujemy infekcje bo bardziej szczegółowe badania nie wykażą nic ponad to co już wiemy. By dostrzec zarazę na kwiecie trzeba wyplenić przysłaniające go chwasty - Przez chwilę zmyślił się dlaczego sięgnął po tę metaforę, lecz przypomniał sobie, że być może ma to związek z poranną rozmową z Sebastianem na temat róż i wpływających na nie wiosennych przymrozków. - Uznajmy więc na chwilę obecną, że to faktycznie oparzenia, a ślimaczące się rany to ich rozdrapana wersja, której autorem jest Zagadka. Co, moja droga, w takim wypadku zarządzisz...? - sprawdzał ją - Nim zaproponujesz leczenie weź pod uwagę naturę pacjenta - podpowiedział, a potem nastawił uszu. Bo cóż, na pewno ciężko byłoby stosować wobec takiego pacjenta kilkukrotnie w ciągu dnia maści. No chyba, że Cece wiedziała, jak obejść ten problem.
- Trzy dni. Jenak, jeśli uznam, że jego stan się nagle pogorszy i zagraża to jego życiu to ruszę całą machinę wcześniej - zarządził rzeczowo, a zaraz potem przywdział na nowo ten swój niezobowiązujący wyraz twarzy i upił herbatki. Nie miał zamiaru pozwolić (bez względu na to jak bardzo poszkodowany by tego pragnął) zejść pacjentowi z tego świata na swojej warcie. Co zaś tyczy się naparu - był idealny.
Carrow wzruszył bezradnie ramionami.
- To może wydawać się absurdalne, lecz słyszałem, że mugole czasem stawiają na sobie w czasie choroby szklane naczynia na na ciało, które swoim wyglądem przypomina fikuśne kieliszki. Wierzą, że to ich leczy. Nie zdziwiłbym się gdyby Zagadka na własną rękę próbował stosować na sobie podobne rewelacje w mało umiejętny sposób faktycznie nieumyślnie wywołując u siebie oparzenia - pytanie jednak brzmiało - kto mu podsunął podobny pomysł i kto przyłożył ręce do tak marnego wykonania go w praktyce. Zagadka sam sobie to zrobił, czy też miał w tym wszystkim wspólnika? Teoretycznie nie miało to większego znaczenia. Praktycznie potencjalny wspólnik mógł wiedzieć więcej na temat tego jakie pomysły praktykował na sobie Zagadka.
- Z tym bym poczekał do momentu w którym obrzęki ustąpią i opanujemy infekcje bo bardziej szczegółowe badania nie wykażą nic ponad to co już wiemy. By dostrzec zarazę na kwiecie trzeba wyplenić przysłaniające go chwasty - Przez chwilę zmyślił się dlaczego sięgnął po tę metaforę, lecz przypomniał sobie, że być może ma to związek z poranną rozmową z Sebastianem na temat róż i wpływających na nie wiosennych przymrozków. - Uznajmy więc na chwilę obecną, że to faktycznie oparzenia, a ślimaczące się rany to ich rozdrapana wersja, której autorem jest Zagadka. Co, moja droga, w takim wypadku zarządzisz...? - sprawdzał ją - Nim zaproponujesz leczenie weź pod uwagę naturę pacjenta - podpowiedział, a potem nastawił uszu. Bo cóż, na pewno ciężko byłoby stosować wobec takiego pacjenta kilkukrotnie w ciągu dnia maści. No chyba, że Cece wiedziała, jak obejść ten problem.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cece nie przegapiła tej nieregulaminowej reakcji Adriena, chociaż tak po prawdzie to właściwie niewiele dostrzegła. Lekka zmiana w mimice twarzy czy rzucone jej, zmienione spojrzenie, ale to wystarczyło, aby nieznacznie się uśmiechnęła, faktycznie również nie ciągnąc tej kwestii.
- Tak jest - potwierdziła, że zgadza się na jego warunek. Dla niej ważne w tym momencie było tylko to, iż otrzymała trzydniową przepustkę do sali z Panem Zagadką. Jeśli jednak nie uda jej się do niczego dojść, zawsze będzie mogła ze spuszczoną głową zwrócić się do Carrowa o pomoc, prawda? Dobro jego pacjentów powinno być dla niego na tyle ważne, że Cece nawet nie wątpiła, iż może to zrobić z czystym sumieniem.
Rozszerzyła oczy w niemym zdumieniu, odrywając zamyślone spojrzenie od otulonej dłońmi herbaty. O czym on mówił? Dla niej podobne zabiegi brzmiały jak dowód ogromnej lekkomyślności.
- Co to za herezje? - wyrwało jej się, ale nie wycofała się ze swoich słów. - Czy on postradał rozum? Przecież wiadomo, że takie coś nie zadziała. Stawiać na sobie jakieś szklanki… - prychnęła, nieco poirytowana tym, że ich (a właściwie to tylko Adriena) pacjent mógłby wpaść na tak niedorzeczny pomysł przedkładając go ponad wizytę w szpitalu. - Na co to niby miało pomagać? I… i w dodatku co? Oni nagrzewają te szklanki zanim na sobie położą i tak się przypalają? - dopytała, najwyraźniej dostrzegając pewną nieprawidłowość w opisie mężczyzny. Ci mugole to jednak mają pomysły. Zmarszczyła brwi. Do tej pory nigdy tak jawnie nie krytykowała mugolskich sposobów na leczenie. Na przykład szwy były bardzo interesujące i warte zbadania. - Nasz pacjent nie ma jakichś niemagicznych przyjaciół? Powinien mieć w karcie nazwisko człowieka, którego powinno powiadomić się o wypadku. Może on wiedziałby coś więcej? - Cece najwyraźniej obudziła w sobie wewnętrznego detektywa. Nie skomentowała słów kolegi po fachu, przyjmując je lekkim kiwnięciem głowy. Niech będzie tak jak zarządził, w końcu brzmiało to na pewno rozsądniej od eksperymentalnych kuracji. Zastanowiła się nad możliwymi sposobami leczenia. - Nie pogardziłabym flakonem eliksiru demencji. Kropelka dodana do każdej szklanki z wodą mogłaby zdziałać cuda, ale to chyba zbyt wiele. - westchnęła niepocieszona. Naprawdę nie miała ochoty na walkę o posmarowanie oparzeń maścią średnio pięć razy dziennie. - Ewentualnie eliksir słodkiego snu. Zdecydowanie mniej kontrowersyjny i w zasadzie mógłby uspokoić Zagadkę na tyle, aby móc jednak nie tylko lepiej go zbadać, ale także posmarować jakąś nieszczęsną maścią. - Cassian pewnie nie poparłby jej upartości w dążeniu do unikania zaklęć i kiedy o tym pomyślała, rozważyła coś jeszcze. - Wprawny czarodziej mógłby potraktować go zaklęciem Cauma sanavi. Na dobry początek pozbylibyśmy się tych paskudnych oparzeń, a żeby mu się nie pogorszyło, można podać też eliksir wzmacniający. - strzelała i zgadywała, przedstawiając wiele propozycji tylko po to, aby Carrow w pewnym momencie jej przerwał, decydując się na jakąś. Gdyby to był jej pacjent, pewnie proponowane przez nią środki byłby mniej rozległe. Nic dziwnego, na swoim oddziale chociaż wiedziałaby co tak naprawdę leczy.
- Tak jest - potwierdziła, że zgadza się na jego warunek. Dla niej ważne w tym momencie było tylko to, iż otrzymała trzydniową przepustkę do sali z Panem Zagadką. Jeśli jednak nie uda jej się do niczego dojść, zawsze będzie mogła ze spuszczoną głową zwrócić się do Carrowa o pomoc, prawda? Dobro jego pacjentów powinno być dla niego na tyle ważne, że Cece nawet nie wątpiła, iż może to zrobić z czystym sumieniem.
Rozszerzyła oczy w niemym zdumieniu, odrywając zamyślone spojrzenie od otulonej dłońmi herbaty. O czym on mówił? Dla niej podobne zabiegi brzmiały jak dowód ogromnej lekkomyślności.
- Co to za herezje? - wyrwało jej się, ale nie wycofała się ze swoich słów. - Czy on postradał rozum? Przecież wiadomo, że takie coś nie zadziała. Stawiać na sobie jakieś szklanki… - prychnęła, nieco poirytowana tym, że ich (a właściwie to tylko Adriena) pacjent mógłby wpaść na tak niedorzeczny pomysł przedkładając go ponad wizytę w szpitalu. - Na co to niby miało pomagać? I… i w dodatku co? Oni nagrzewają te szklanki zanim na sobie położą i tak się przypalają? - dopytała, najwyraźniej dostrzegając pewną nieprawidłowość w opisie mężczyzny. Ci mugole to jednak mają pomysły. Zmarszczyła brwi. Do tej pory nigdy tak jawnie nie krytykowała mugolskich sposobów na leczenie. Na przykład szwy były bardzo interesujące i warte zbadania. - Nasz pacjent nie ma jakichś niemagicznych przyjaciół? Powinien mieć w karcie nazwisko człowieka, którego powinno powiadomić się o wypadku. Może on wiedziałby coś więcej? - Cece najwyraźniej obudziła w sobie wewnętrznego detektywa. Nie skomentowała słów kolegi po fachu, przyjmując je lekkim kiwnięciem głowy. Niech będzie tak jak zarządził, w końcu brzmiało to na pewno rozsądniej od eksperymentalnych kuracji. Zastanowiła się nad możliwymi sposobami leczenia. - Nie pogardziłabym flakonem eliksiru demencji. Kropelka dodana do każdej szklanki z wodą mogłaby zdziałać cuda, ale to chyba zbyt wiele. - westchnęła niepocieszona. Naprawdę nie miała ochoty na walkę o posmarowanie oparzeń maścią średnio pięć razy dziennie. - Ewentualnie eliksir słodkiego snu. Zdecydowanie mniej kontrowersyjny i w zasadzie mógłby uspokoić Zagadkę na tyle, aby móc jednak nie tylko lepiej go zbadać, ale także posmarować jakąś nieszczęsną maścią. - Cassian pewnie nie poparłby jej upartości w dążeniu do unikania zaklęć i kiedy o tym pomyślała, rozważyła coś jeszcze. - Wprawny czarodziej mógłby potraktować go zaklęciem Cauma sanavi. Na dobry początek pozbylibyśmy się tych paskudnych oparzeń, a żeby mu się nie pogorszyło, można podać też eliksir wzmacniający. - strzelała i zgadywała, przedstawiając wiele propozycji tylko po to, aby Carrow w pewnym momencie jej przerwał, decydując się na jakąś. Gdyby to był jej pacjent, pewnie proponowane przez nią środki byłby mniej rozległe. Nic dziwnego, na swoim oddziale chociaż wiedziałaby co tak naprawdę leczy.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To zabawne, jak świeckie mugolskie metody leczenia się były absurdalne dla czarodziei, których zaś niektóre przemykające do świata mugoli praktyki tam też stawały się herezjami i znachorskimi głupotami według nie-czarodziei.
Adrien był jednak czarodziejem z krwi i kości. Pokręcił więc z dezaprobatą głową na samą myśl stawiania na sobie rozgrzanych baniek. Idąc tym tropem nie zdziwiłby się, gdyby mugole uważali przykładanie do ciała innych rozgrzanych przedmiotów w nadziei na szybkie ozdrowienie! Zagadka miał sporo szczęścia, że żadna mądrzejsza metoda nie dobiegła do jego uszu lub też osoby pomagającej staruszkowi w leczeniu się.
- Nie mam pojęcia, doprawdy. Nie można ich jednak winić, że sięgają po takie, co najmniej, niekonwencjonalne metody skoro nigdy nie zetknęli się z magią. Dla nas to pewnie absurdalne, a dla nich...cóż, chyba po prostu chcą wierzyć, że jest dla nich nadzieja tak gdzie ktoś inny im jej poskąpił. - nie bronił, nie krytykował tylko starał się to w jakiś swój naukowy sposób objąć i zrozumieć. Zapewne ktoś wykształcony pod kątem psychologicznym ująłby to zgrabniej w słowa i uargumentował jakimiś podświadomymi pragnieniami, których geneza narodziła się gdzieś tam, lecz Adrien znał się na urazach i zakażeniach więc nie umiał tak.
- Ależ owszem - taka osoba istnieje i nawet sama, osobiście wezwała pogotowie. Jego córka. Jeśli jej wierzyć to jej ojciec, a nasz Zagadka, leczył się sam od miesięcy. Nie wiem na ile świadoma była tych wszystkich prób i jego pomysłów. Nie wygląda na to by odwiedzała go codziennie. Najpewniej powodem jest jakaś rodzinna zwada. Możemy się tylko domyślać...Nie mam jednak zielonego pojęcia czy, kiedy i czy w ogóle się pojawi w Mungu. Nikt nie widział by ktokolwiek odwiedzał Zagadkę od momentu przyjęcia. Musiałabyś porozmawiać z ratownikami i to nie jest głupi pomysł - kto wie, może mogliby powiedzieć coś więcej? Byli w końcu w jego domu, widzieli tą kobietę, może istniała możliwość by do nie dotrzeć. Kto wie.
- Proponowałbym jednak eliksir słodkiego snu ale nie w pełnej dawce. Lepiej by był lekko otumaniony. Ciągle nie wiemy co mu konkretnie dolega, a ciężko będzie wyłapywać symptomy i badać jak reaguje na leczenie gdy będzie przesypiał nam całe dnie. I trafnie - Cauma sanavi to dobry wybór. Jeśli nie zadziała to będzie oznaczało, że mimo wszystko nie mamy do czynienia z oparzeniami. Trzeba będzie wówczas poprosić Trudi by się przyjrzała i coś uwarzyła w kotle, lecz bądźmy dobrej myśli. - upił herbaty. Tylko dobre myśli bowiem trzymają nas przy życiu! Dobre myśli i herbatka.
Adrien był jednak czarodziejem z krwi i kości. Pokręcił więc z dezaprobatą głową na samą myśl stawiania na sobie rozgrzanych baniek. Idąc tym tropem nie zdziwiłby się, gdyby mugole uważali przykładanie do ciała innych rozgrzanych przedmiotów w nadziei na szybkie ozdrowienie! Zagadka miał sporo szczęścia, że żadna mądrzejsza metoda nie dobiegła do jego uszu lub też osoby pomagającej staruszkowi w leczeniu się.
- Nie mam pojęcia, doprawdy. Nie można ich jednak winić, że sięgają po takie, co najmniej, niekonwencjonalne metody skoro nigdy nie zetknęli się z magią. Dla nas to pewnie absurdalne, a dla nich...cóż, chyba po prostu chcą wierzyć, że jest dla nich nadzieja tak gdzie ktoś inny im jej poskąpił. - nie bronił, nie krytykował tylko starał się to w jakiś swój naukowy sposób objąć i zrozumieć. Zapewne ktoś wykształcony pod kątem psychologicznym ująłby to zgrabniej w słowa i uargumentował jakimiś podświadomymi pragnieniami, których geneza narodziła się gdzieś tam, lecz Adrien znał się na urazach i zakażeniach więc nie umiał tak.
- Ależ owszem - taka osoba istnieje i nawet sama, osobiście wezwała pogotowie. Jego córka. Jeśli jej wierzyć to jej ojciec, a nasz Zagadka, leczył się sam od miesięcy. Nie wiem na ile świadoma była tych wszystkich prób i jego pomysłów. Nie wygląda na to by odwiedzała go codziennie. Najpewniej powodem jest jakaś rodzinna zwada. Możemy się tylko domyślać...Nie mam jednak zielonego pojęcia czy, kiedy i czy w ogóle się pojawi w Mungu. Nikt nie widział by ktokolwiek odwiedzał Zagadkę od momentu przyjęcia. Musiałabyś porozmawiać z ratownikami i to nie jest głupi pomysł - kto wie, może mogliby powiedzieć coś więcej? Byli w końcu w jego domu, widzieli tą kobietę, może istniała możliwość by do nie dotrzeć. Kto wie.
- Proponowałbym jednak eliksir słodkiego snu ale nie w pełnej dawce. Lepiej by był lekko otumaniony. Ciągle nie wiemy co mu konkretnie dolega, a ciężko będzie wyłapywać symptomy i badać jak reaguje na leczenie gdy będzie przesypiał nam całe dnie. I trafnie - Cauma sanavi to dobry wybór. Jeśli nie zadziała to będzie oznaczało, że mimo wszystko nie mamy do czynienia z oparzeniami. Trzeba będzie wówczas poprosić Trudi by się przyjrzała i coś uwarzyła w kotle, lecz bądźmy dobrej myśli. - upił herbaty. Tylko dobre myśli bowiem trzymają nas przy życiu! Dobre myśli i herbatka.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź