Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Zaciszne miejsce na samym poddaszu to przytulna herbaciarnia, gdzie serwowane są różnego rodzaju napoje; głównie te parzone z najzdrowszych i najlepiej działających na organizm ziół. W menu znajduje się szeroki asortyment herbat czarnych, czerwonych, zielonych i ziołowych, do tego kilka odmian purpurowych, parzonych z liści diabelskiego hibiskusa; rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów - te dozwolone są jednak od lat osiemnastu i traktowane jak nieszkodliwa używka; ma działanie pobudzające, podobne do kawy. Prócz tego zakupić można kawałek ciasta; szarlotki, sernika, bananowca lub keksu, świeżo pieczonego w pomieszczeniu obok. W okół malutkich, okrągłych stolików z poustawianymi przy nich puszystymi poduchami do siedzenia, w różnych barwach, w różnych wzorach, biega niziutka, nastoletnia złotowłosa dziewczyna, zbierająca zamówienia od gości.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Słuchała wyjaśnienia, jakie podsuwał jej Adrien, a chociaż rozumiała doskonale ten punkt widzenia, jakoś nie potrafiła powstrzymać się przed okazywaniem dezaprobaty. Lekkie skrzywienie warg wkradło się na jej twarz, ustępując miejsca lekkiej irytacji.
- Nie rozumiem… - westchnęła, a chociaż bardzo miała ochotę zrezygnować z kontynuowania tego tematu, dodała jeszcze swoje trzy knuty. - to znaczy, jak czarodziej mógł na to pozwolić? Jeśli obawiał się szpitala, mógł skorzystać z pomocy innego czarodzieja. Aż tak niewielu mamy znachorów w Londynie? - pytała retorycznie. Dobrze wiedziała, że z roku na rok było ich coraz więcej, chociaż to wcale nie oznaczało przecież, że dobrze leczyli. Sama Cece nigdy w życiu nie powierzyłaby komuś takiemu zdrowia nie tylko własnego, ale także i swoich bliskich. Jedynym wyjątkiem zapewne byłaby sytuacja bez wyjścia, ale i tak nie uczyniłaby tego z lekkim sercem. - Zresztą, to już nie jest ważne, skoro już i tak prawdopodobnie poparzył się tymi śmiesznymi bańkami. Pozostało nam jedynie doprowadzić go wspólnie do porządku. - kiedy wypowiedziała już te słowa uśmiechnęła się lekko, odzyskując odrobinę spokoju ducha. Cieszyła się, że nie będzie z Zagadką sama i będzie miała kogoś, z kim mogłaby przegadać ewentualne postępy w leczeniu. Poza tym ta wolna ręka, jaką zdołała uzyskać pozostawiała jej naprawdę ogromne pole do popisu. Słuchała pilnie pana ordynatora, popijając od czasu do czasu stygnący już napar. Jeszcze kilka minut, a na dnie szklanki pozostaną jedynie fusy.
- Znam taką jedną ratowniczkę, może będzie coś wiedziała. - pomyślała na głos, przywołując wspomnienie o tajemniczej Just Tonks, chociaż nie była przekonana ku temu czy faktycznie okaże się to konieczne. Jeśli córka Zagadki nie odwiedzała często swego ojca, pewnie nie potrafiłaby im zbytnio pomóc. - Zobaczmy najpierw czy leczenie przyniesie pozytywne rezultaty. Jeśli nie odnotujemy poprawy, przeprowadzę wywiad z kim trzeba. - zadeklarowała się, przejmując chwilowo odpowiedzialność za dalszy przebieg wydarzeń. - Zajrzę do niego za pół godziny i zaaplikuje mu trochę eliksiru oraz cauma sanavi. Kiedy będę wracała z oddziału, dam Ci znać co zaobserwowałam. - ułożyła plan działania, wyginając się nieco na krześle, aby wzrokiem prześledzić dzisiejszą ofertę ciast i ciasteczek. Zostało jej jeszcze kilka minut przerwy, należało ją wykorzystać w odpowiedni sposób.
- Nie rozumiem… - westchnęła, a chociaż bardzo miała ochotę zrezygnować z kontynuowania tego tematu, dodała jeszcze swoje trzy knuty. - to znaczy, jak czarodziej mógł na to pozwolić? Jeśli obawiał się szpitala, mógł skorzystać z pomocy innego czarodzieja. Aż tak niewielu mamy znachorów w Londynie? - pytała retorycznie. Dobrze wiedziała, że z roku na rok było ich coraz więcej, chociaż to wcale nie oznaczało przecież, że dobrze leczyli. Sama Cece nigdy w życiu nie powierzyłaby komuś takiemu zdrowia nie tylko własnego, ale także i swoich bliskich. Jedynym wyjątkiem zapewne byłaby sytuacja bez wyjścia, ale i tak nie uczyniłaby tego z lekkim sercem. - Zresztą, to już nie jest ważne, skoro już i tak prawdopodobnie poparzył się tymi śmiesznymi bańkami. Pozostało nam jedynie doprowadzić go wspólnie do porządku. - kiedy wypowiedziała już te słowa uśmiechnęła się lekko, odzyskując odrobinę spokoju ducha. Cieszyła się, że nie będzie z Zagadką sama i będzie miała kogoś, z kim mogłaby przegadać ewentualne postępy w leczeniu. Poza tym ta wolna ręka, jaką zdołała uzyskać pozostawiała jej naprawdę ogromne pole do popisu. Słuchała pilnie pana ordynatora, popijając od czasu do czasu stygnący już napar. Jeszcze kilka minut, a na dnie szklanki pozostaną jedynie fusy.
- Znam taką jedną ratowniczkę, może będzie coś wiedziała. - pomyślała na głos, przywołując wspomnienie o tajemniczej Just Tonks, chociaż nie była przekonana ku temu czy faktycznie okaże się to konieczne. Jeśli córka Zagadki nie odwiedzała często swego ojca, pewnie nie potrafiłaby im zbytnio pomóc. - Zobaczmy najpierw czy leczenie przyniesie pozytywne rezultaty. Jeśli nie odnotujemy poprawy, przeprowadzę wywiad z kim trzeba. - zadeklarowała się, przejmując chwilowo odpowiedzialność za dalszy przebieg wydarzeń. - Zajrzę do niego za pół godziny i zaaplikuje mu trochę eliksiru oraz cauma sanavi. Kiedy będę wracała z oddziału, dam Ci znać co zaobserwowałam. - ułożyła plan działania, wyginając się nieco na krześle, aby wzrokiem prześledzić dzisiejszą ofertę ciast i ciasteczek. Zostało jej jeszcze kilka minut przerwy, należało ją wykorzystać w odpowiedni sposób.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ptysiu, gdyby wszyscy zachowywali się logiczniej to byśmy mieli luźniejszy grafik - zażartował, bo to już sprawa była bardziej skomplikowana. Zagadka mógł mieć wiele powodów. Może się bał, może nie lubił pomocy, może chciał zrobić to z jakichś powodów sam...? Ludzie byli nieprzewidywalni i przez to właśnie najbardziej niebezpieczni dla samych siebie.
Potem słuchał - Huh,nie wiem czy będę w gabinecie, lecz jak mnie nie złapiesz tam to zostaw mi wiadomość, a jakby coś pilnego się działo to leć do Clary. Będzie wiedziała gdzie mnie szukać - poinstruował, a potem się uśmiechną, gdy jednocześnie w wejściu do herbaciarni pojawił się uzdrowiciel, który posłał ku Adrienowi znaczące spojrzenie. Carrow skinął głową i wykrzywił usta w smutną podkówkę - Moje wakacje dobiegły końca... - westchnął, a potem popatrzył na Cece,jakby ta miała być jego kołem ratunkowym, lecz nie Lordzie Carrow, tak nie wypada! - ...co zrobić, cóż...Za cierpliwość...i zdrowie! - przywdział uśmiech i uniósł filiżankę z herbatą w geście toastu ku górze by delikatnie stuknąć go z tą trzymaną przez Cece. Duszkiem dopił zawartość i przepraszająco skinął jej głową - obowiązki. - A, jakby wszyscy pomyśleli, że gdzieś umarłem to pewnie jestem w archiwum - dodał jeszcze zatrzymując się w połowie długości drogi do wyjścia, podnosząc przy tym nieco ton głosu. Następnie zasalutował i znikną. Koto tu próbuje życie stracić na jego warcie...?!
|zt
Potem słuchał - Huh,nie wiem czy będę w gabinecie, lecz jak mnie nie złapiesz tam to zostaw mi wiadomość, a jakby coś pilnego się działo to leć do Clary. Będzie wiedziała gdzie mnie szukać - poinstruował, a potem się uśmiechną, gdy jednocześnie w wejściu do herbaciarni pojawił się uzdrowiciel, który posłał ku Adrienowi znaczące spojrzenie. Carrow skinął głową i wykrzywił usta w smutną podkówkę - Moje wakacje dobiegły końca... - westchnął, a potem popatrzył na Cece,jakby ta miała być jego kołem ratunkowym, lecz nie Lordzie Carrow, tak nie wypada! - ...co zrobić, cóż...Za cierpliwość...i zdrowie! - przywdział uśmiech i uniósł filiżankę z herbatą w geście toastu ku górze by delikatnie stuknąć go z tą trzymaną przez Cece. Duszkiem dopił zawartość i przepraszająco skinął jej głową - obowiązki. - A, jakby wszyscy pomyśleli, że gdzieś umarłem to pewnie jestem w archiwum - dodał jeszcze zatrzymując się w połowie długości drogi do wyjścia, podnosząc przy tym nieco ton głosu. Następnie zasalutował i znikną. Koto tu próbuje życie stracić na jego warcie...?!
|zt
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cece obserwowała w ciszy jak Adrien zostaje jej podkradnięty. Dopiero kiedy wychodził, wymruczała cicho jedno słowo:
- Jasne - kiwnęła głową, godząc się z utratą swego doradcy. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, a westchnęła ciężko, zaczynając uparcie obracać swoją szklanką. Wprawiła napój w ruch, obserwując jak herbaciane fusy wirują, przyklejając się do ścianek naczynia. Po kilku minutach tej bezsensownej walki z grawitacją, która nie miała jakiegoś bliżej określonego celu, wreszcie zatrzymała nadgarstek, decydując się na posilenie się przed wprowadzeniem w życie swojego planu. Skusiwszy się na niewielki kawałek bananowca, leniwie skubała go łyżeczka po łyżeczce, w pełni świadoma tego, że już daawno temu przekroczyła czas przewidziany na przerwę, ale to w niczym jej nie przeszkadzało. Zniechęcona, nie miała ochoty na tak prędkie spotkanie się z Zagadką nawet pomimo tego, iż była świadoma, że nie mogła odwlekać obowiązków w nieskończoność. Kiedy nareszcie jej talerzyk zaświecił pustkami, dopiła herbatę i zapłaciła za słodkości, a wtedy już nie miała innego wyjścia jak jedynie wsunąć dłonie do kieszeni kitla. Upewniła się, że nie zgubiła różdżki, a następnie opuściła herbaciarnię, aby zjechać windą na odpowiednie piętro. Czas wziąć się w garść i wypróbować kilka zaklęć na naszym przemiłym staruszku.
|zt
- Jasne - kiwnęła głową, godząc się z utratą swego doradcy. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, a westchnęła ciężko, zaczynając uparcie obracać swoją szklanką. Wprawiła napój w ruch, obserwując jak herbaciane fusy wirują, przyklejając się do ścianek naczynia. Po kilku minutach tej bezsensownej walki z grawitacją, która nie miała jakiegoś bliżej określonego celu, wreszcie zatrzymała nadgarstek, decydując się na posilenie się przed wprowadzeniem w życie swojego planu. Skusiwszy się na niewielki kawałek bananowca, leniwie skubała go łyżeczka po łyżeczce, w pełni świadoma tego, że już daawno temu przekroczyła czas przewidziany na przerwę, ale to w niczym jej nie przeszkadzało. Zniechęcona, nie miała ochoty na tak prędkie spotkanie się z Zagadką nawet pomimo tego, iż była świadoma, że nie mogła odwlekać obowiązków w nieskończoność. Kiedy nareszcie jej talerzyk zaświecił pustkami, dopiła herbatę i zapłaciła za słodkości, a wtedy już nie miała innego wyjścia jak jedynie wsunąć dłonie do kieszeni kitla. Upewniła się, że nie zgubiła różdżki, a następnie opuściła herbaciarnię, aby zjechać windą na odpowiednie piętro. Czas wziąć się w garść i wypróbować kilka zaklęć na naszym przemiłym staruszku.
|zt
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chyba naprawdę na niego czekała. Tylko co chciała mu powiedzieć jak już się pojawi? „Wiesz Bertie z tym całym kocham cię to ja tylko żartowałam.” Może nawet pasowałoby to do całej sytuacji. Najwyżej przyczepiono by jej jeszcze jednak odznaka za bycie wyjątkowo okrutnym stworzeniem. Naprawdę starała się znaleźć jakieś rozwiązanie z tej całej sytuacji. Najprościej byłoby chyba powiedzieć mu prawdę ale na to było jeszcze za wcześnie. Za wcześnie?! Przecież wczoraj wyznała mu miłość! I to dla czego?! Ponieważ przyznał się, że dwa lata temu chciał się jej oświadczyć! Żałosne…
Judith była już naprawdę bliska obłędu. Chodziła po szpitalu tworząc niemal całe dysputy filozoficzne o tym jak beznadziejne jest jej życie i jak bardzo nienawidzi swojego rodzinnego kraju. Właśnie! To wszystko wina starego Skamandera! To on ją tutaj ściągnął a teraz nic tylko krzyczy i ma o coś pretensje! Po co ona właściwie wchodziła na ten głupi prom! Mogła sobie żyć gdzieś na drugim końcu i nie musiałaby się nikim przejmować!
Merlinie! Królestwo za butelkę ognistej! Motto dzisiejszego dnia. Już nawet papierosy w niczym nie pomagały, jedyna nadzieja w procentach. Tylko, że jak zdobyć coś podobnego w szpitalu? Miała liczyć na to, że jakiś eliksir będzie ważony na bazie spirytusu? Jude przeklinała w duchu i siebie i tą głupią rękę. Jej brat byłby pewnie zachwycony, w końcu żałowała tego głupiego wybryku w Dziurawym Kotle, należało to gdzieś zapisać.
Po całym dniu kręcenia się po oddziale i tłumaczenia pielęgniarką, że te rumieńce które uparcie nie chciały zblednąć nie są objawem gorączki tylko…lekkiego zaaferowania w końcu ukryła się w herbaciarni. Otoczona przez ludzi, dźwięki muzyki i aromat ziół miała odzyskać spokój i opanowanie. Zamówiła herbatę z liści diabelskiego hibiskusa, kawałek ciasta i usiadła gdzieś w kącie pomieszczenia. Zabrała ze sobą książkę pożyczoną od jednego z pacjentów którą zaczęła czytać zaraz po zajęciu miejsca. Miała swoją chwilę spokoju, nie ważne że wszystko musiała robić jedną ręką co czasami mogło wyglądać dość zabawnie. Głównym celem obecnie było nie wylanie na siebie wrzącej herbaty.
Gdy pobudzający napar w końcu spłynął po jej gardle poczuła się odrobinę lepiej. Zdążyła już pogodzić się z myślą, że konfrontacja z Bertiem została odłożona na inny dzień. Teraz liczyło się odzyskanie spokoju.
Judith była już naprawdę bliska obłędu. Chodziła po szpitalu tworząc niemal całe dysputy filozoficzne o tym jak beznadziejne jest jej życie i jak bardzo nienawidzi swojego rodzinnego kraju. Właśnie! To wszystko wina starego Skamandera! To on ją tutaj ściągnął a teraz nic tylko krzyczy i ma o coś pretensje! Po co ona właściwie wchodziła na ten głupi prom! Mogła sobie żyć gdzieś na drugim końcu i nie musiałaby się nikim przejmować!
Merlinie! Królestwo za butelkę ognistej! Motto dzisiejszego dnia. Już nawet papierosy w niczym nie pomagały, jedyna nadzieja w procentach. Tylko, że jak zdobyć coś podobnego w szpitalu? Miała liczyć na to, że jakiś eliksir będzie ważony na bazie spirytusu? Jude przeklinała w duchu i siebie i tą głupią rękę. Jej brat byłby pewnie zachwycony, w końcu żałowała tego głupiego wybryku w Dziurawym Kotle, należało to gdzieś zapisać.
Po całym dniu kręcenia się po oddziale i tłumaczenia pielęgniarką, że te rumieńce które uparcie nie chciały zblednąć nie są objawem gorączki tylko…lekkiego zaaferowania w końcu ukryła się w herbaciarni. Otoczona przez ludzi, dźwięki muzyki i aromat ziół miała odzyskać spokój i opanowanie. Zamówiła herbatę z liści diabelskiego hibiskusa, kawałek ciasta i usiadła gdzieś w kącie pomieszczenia. Zabrała ze sobą książkę pożyczoną od jednego z pacjentów którą zaczęła czytać zaraz po zajęciu miejsca. Miała swoją chwilę spokoju, nie ważne że wszystko musiała robić jedną ręką co czasami mogło wyglądać dość zabawnie. Głównym celem obecnie było nie wylanie na siebie wrzącej herbaty.
Gdy pobudzający napar w końcu spłynął po jej gardle poczuła się odrobinę lepiej. Zdążyła już pogodzić się z myślą, że konfrontacja z Bertiem została odłożona na inny dzień. Teraz liczyło się odzyskanie spokoju.
Bertie o dziwo czuł się zmęczony. Radosny, ale zmęczony. Marzec okazał się ciężkim miesiącem, nerwowym, pełnym emocji i wydarzeń i, choć Bott lubi kiedy wiele się dzieje, ta emocjonalna sinusoida chyba w końcu go wyczerpała. Miał dziś wolne w pracy, więc nie starał się nawet wstać wcześnie i - co na prawdę prawie mu się nie zdarzało! - spał do jedenastej, by wstać z poczuciem straconych godzin, przespania i nastrojem na marudzenie.
Jego nastrój oczywiście poprawił się, kiedy sobie uświadomił, że może znowu wpaść dziś do Judy, ale tym razem nie musi się martwić tym, co usłyszy, jak Skamander zareaguje na jego słowa, czy zachowanie. Znów mu ufała, znowu była jego. Ten stan rzeczy wydawał mu się czymś całkowicie naturalnym, radośnie spokojnym i tym poczuciem, normalnością tego stanu (oby takim właśnie pozostał jak najdłużej) się dobrą chwilę rozkoszował leżąc jeszcze w rozleniwieniu.
Kiedy w końcu dotarł do szpitala, była piętnasta. Zaszedł do jej sali, nie było jej w środku, więc odczekał chwilę, po czym przeszedł się po ogrodzie - bo może poszła zapalić, czy na spacer - i kiedy tam jej nie znalazł, zaczął rozglądać się po budynku. Szukał. Spokojnie i bez nerwów, bo tu jej przecież nic nie grozi. W końcu spytał jedną z pielęgniarek z jej piętra i dowiedział się, że szła na górę, żeby sprawdził może herbaciarnię - i to był strzał w dziesiątkę. Wszedł do przytulnego, zacisznego wnętrza i zobaczył ją przy jednym z okrągłych stolików. Dosiadł się więc do niej, po drodze czochrając jej włosy. Jak on koszmarnie tęsknił za czochraniem jej włosów.
- Ręka nadal na swoim miejscu? - puścił jej oczko. Zamówił sobie jakąś zieloną herbatę i bananowca żałując, że nie podają tu kawy. Spojrzał znów na Judy. - Nie mogę się ogarnąć cały dzień, jakiś rozstrojony jestem. Widzisz, co ze mną robisz? - spytał, choć jego szeroki uśmiech i ciepły ton przeczyły pretensjonalności wypowiedzianych słów. Miał wiele pytań, jakie chciałby jej zadać, ale jakoś nie umiał, jakoś bał się ją spłoszyć, jakoś bardzo chciał się jeszcze nacieszyć tym, że po prostu jest tu, obok.
Jego nastrój oczywiście poprawił się, kiedy sobie uświadomił, że może znowu wpaść dziś do Judy, ale tym razem nie musi się martwić tym, co usłyszy, jak Skamander zareaguje na jego słowa, czy zachowanie. Znów mu ufała, znowu była jego. Ten stan rzeczy wydawał mu się czymś całkowicie naturalnym, radośnie spokojnym i tym poczuciem, normalnością tego stanu (oby takim właśnie pozostał jak najdłużej) się dobrą chwilę rozkoszował leżąc jeszcze w rozleniwieniu.
Kiedy w końcu dotarł do szpitala, była piętnasta. Zaszedł do jej sali, nie było jej w środku, więc odczekał chwilę, po czym przeszedł się po ogrodzie - bo może poszła zapalić, czy na spacer - i kiedy tam jej nie znalazł, zaczął rozglądać się po budynku. Szukał. Spokojnie i bez nerwów, bo tu jej przecież nic nie grozi. W końcu spytał jedną z pielęgniarek z jej piętra i dowiedział się, że szła na górę, żeby sprawdził może herbaciarnię - i to był strzał w dziesiątkę. Wszedł do przytulnego, zacisznego wnętrza i zobaczył ją przy jednym z okrągłych stolików. Dosiadł się więc do niej, po drodze czochrając jej włosy. Jak on koszmarnie tęsknił za czochraniem jej włosów.
- Ręka nadal na swoim miejscu? - puścił jej oczko. Zamówił sobie jakąś zieloną herbatę i bananowca żałując, że nie podają tu kawy. Spojrzał znów na Judy. - Nie mogę się ogarnąć cały dzień, jakiś rozstrojony jestem. Widzisz, co ze mną robisz? - spytał, choć jego szeroki uśmiech i ciepły ton przeczyły pretensjonalności wypowiedzianych słów. Miał wiele pytań, jakie chciałby jej zadać, ale jakoś nie umiał, jakoś bał się ją spłoszyć, jakoś bardzo chciał się jeszcze nacieszyć tym, że po prostu jest tu, obok.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie słyszała jak się zbliża, była zbyt zajęta udawanie że czyta i jednoczesnym bujaniem w obłokach. O czym marzyła? O pokoju na świecie, o zniwelowaniu głodu o tym by móc kiedyś obudzić się obok Bertiego. Nie o tym nie! Wróciła na ziemię gdy tylko poczuła jak ktoś ją dotyka. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje, kto śmiał ją tak brutalnie zaatakować. Już niemal zapomniała o tym denerwującym nawyku Botta. Zrozumiała o co chodzi dopiero gdy się do niej przysiadł ale i tak nic nie powiedziała. Szybko poprawiła ciemne loki jednocześnie czując czerwień wstępującą na policzki. - Uparcie nie chce odpaść -odpowiedziała unosząc na niego szare tęczówki i uważnie mu się przyglądając.Czego szukała? Może lepiej nie wiedzieć. Sięgnęła po swój kubek i upiła z niego spory łyk. Tak, to pomagało. Słuchała go w milczeniu starając się jednocześnie panować nad kącikiem ust który jakoś niebezpiecznie zaczął drgać ku górze.- Bott nie zwalaj całej odpowiedzialności na mnie, ja nic nie zrobiłam - zacmokała z dezaprobatą kiwając jednocześnie głową w geście zaprzeczenia. - Nikt ci nie kazał przychodzić tutaj i zarażać się jaki paskudztwem. To pewnie trytonia grypa albo smocza ospa - wzruszyła obojętnie ramionami jakby to i tak nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. - Masz za swoje Bott -czyżby mała zamiana ról? Teraz ona będzie błaznować a on będzie pokornie słuchał tych dziwnych wynurzeń. To chyba i tak lepsze niż kolejne próby oszukiwania go i wmawiania całemu światu, że jest jej obojętny. Gdy zdała sobie sprawy jakie głupoty opowiada poczuła się lekkie zażenowanie co oczywiście odbiło się na barwie jej policzków ale na razie to i tak było najlepsze na co mogła wpaść. Spuściła tylko potulnie wzrok wracając do udawania, że czyta. Minęło kilka chwil niepokojącej ciszy, niepokojącej bo przez Jude wciąż czuła te bijącą od Botta radość i ciepło. - O czym myślisz Bertie?- wyjątkowo niebezpieczne pytanie. Podróż do umysłu Botta to wyprawa w jedną stronę! Jude przygryzła dolną wargę by zachować obojętny wyraz twarzy. - Zawsze tak wyglądasz jak chcesz mi coś powiedzieć ale nie wiesz jak - nie odrywając wzroku od tekstu wskazała dłonią na wyraz jego twarzy. Znała go, wiedział co kryje się za każdym grymasem i uśmiechem. Kiedyś nie miał przed nią żadnych tajemnic.- Obiecuję, że cię nie ugryzę a jak cię to uspokoi to odsunęła od siebie herbatę - uniosła na niego wzrok pozwalając sobie na lekki uśmiech. Jeśli on będzie mówił ona nie będzie musiała.
Uśmiechnął się, kiedy Jud postanowiła wejść w jego rolę. Nawet nieźle sobie radziła z wygadywaniem bezsensownych bzdur, aż mógłby być z niej dumny. Chyba też się czymś denerwowała, a on tylko zastanawiał się, czy to jednak nie za szybko na poważne rozmowy, czy bardziej nie chce tu posiedzieć, popatrzeć jak czyta, poprzekomarzać się? Zawsze chciał uciekać przed podobnymi chwilami. Kiedy któreś coś zrobiło, kiedy się nie zgrywali, pojawiały się zgrzyty, on najchętniej by je przemilczał i czekał, aż same się wygładzą, w rozmawianiu "na serio" nigdy nie był dobry. Aż dziwne, że taka gaduła może nie być dobra w jakiejś formie rozmowy.
- O, może to zgłoszę i wsadzą mnie do twojej sali? Nie będę musiał uciekać wieczorem. - stwierdził wesoło, rozczulony jej speszeniem. Zupełnie, jakby wygadywanie bzdur przy nim nie było czymś naturalnym. Miał ochotę znów ją poczochrać, ale zapanował nad tym odruchem. Tym razem.
- To nie to. - stwierdził, bo i Jud prawie trafiła ze swoimi podejrzeniami. Prawie. - Raczej mam ochotę zadać ci miliony pytań i jednocześnie nie chcę cię zadręczać. Chyba wolę się tobą po prostu na razie nacieszyć.
W końcu ona sama opowie mu wszystko, co ma do powiedzenia, prawda? Kiedy tylko zechce, nawet i bez pytań, albo on pęknie i zapyta. A on w międzyczasie zajmie się swoimi głupotami i ważnościami, opowie jej o czymś. W końcu i u niego wiele się działo, a on o kupnie bułek może gadać godzinę, co dopiero o innych sprawach.
- Jestem ciekaw, co się z tobą działo. - przyznał. Ale nie tylko to. Czy na prawdę zniknęła przez niego? Czy działo się coś więcej? Nie dopytywał jednak, bo przecież mają przed sobą tyle czasu, ile trzeba, czyli tak mniej więcej całe życie. Bo on jej więcej nie pozwoli nawiać.
- Poza tym... jakoś wyobrażam sobie swoje życie z tobą i powiem ci, że to bardzo fajne zajęcie. - zaśmiał się, bo i faktycznie o tym też myślał. O tym, że pewnie Jud będzie do niego wpadać, pewnie będzie znosić coraz więcej swoich rzeczy, aż tak jakoś w pełni się sprowadzi. Powoli kolejne znaki jej obecności, kobiece znaczenie terenu, tu szczoteczka do zębów, tu szczotka do włosów, tam jakiś sweter, z czasem kolejne swetry, ona zyska jego bluzy, choć to trochę nieuczciwe wymiany, bo on w jej swetrach chodził nie będzie, ale co tam, kto by się martwił? I kolejne jej ubrania, jej książki, jej drobiazgi. Małe prezenty dla siebie nawzajem, aż wszystkie jej bibeloty naturalnie przylgną do Rudery.
- Myślę, czy polubisz się z Laną, czy będziecie walczyć, czy Roger cię zaadoptuje, musisz poznać moją sąsiadkę, Peony też jest super. No i Rudera to momentami zatłoczone miejsce, kiedy lokatorzy wszyscy są. Panna Wilde u mnie mieszka! Nie wiem, czy widziałaś ją na imprezie. Znowu będę musiał zwiewać przed twoim bratem. Mama się ucieszy, jak cię znowu zobaczy.
Wymieniał takie drobiazgi i cieszył się nimi. Tyle ma jej do pokazania z nowych części swojego życia i pewnie ona mu też.
- No i czy Sally nie będzie zazdrosna...
Dodał wesoło, jednocześnie wypatrując reakcji Jud. Niby trudno się spodziewać, że nagle powie, że ma jeszcze inną dziewczynę, ale kto go wie i kto ją wie, co się w jej głowie urodzi?
- O, może to zgłoszę i wsadzą mnie do twojej sali? Nie będę musiał uciekać wieczorem. - stwierdził wesoło, rozczulony jej speszeniem. Zupełnie, jakby wygadywanie bzdur przy nim nie było czymś naturalnym. Miał ochotę znów ją poczochrać, ale zapanował nad tym odruchem. Tym razem.
- To nie to. - stwierdził, bo i Jud prawie trafiła ze swoimi podejrzeniami. Prawie. - Raczej mam ochotę zadać ci miliony pytań i jednocześnie nie chcę cię zadręczać. Chyba wolę się tobą po prostu na razie nacieszyć.
W końcu ona sama opowie mu wszystko, co ma do powiedzenia, prawda? Kiedy tylko zechce, nawet i bez pytań, albo on pęknie i zapyta. A on w międzyczasie zajmie się swoimi głupotami i ważnościami, opowie jej o czymś. W końcu i u niego wiele się działo, a on o kupnie bułek może gadać godzinę, co dopiero o innych sprawach.
- Jestem ciekaw, co się z tobą działo. - przyznał. Ale nie tylko to. Czy na prawdę zniknęła przez niego? Czy działo się coś więcej? Nie dopytywał jednak, bo przecież mają przed sobą tyle czasu, ile trzeba, czyli tak mniej więcej całe życie. Bo on jej więcej nie pozwoli nawiać.
- Poza tym... jakoś wyobrażam sobie swoje życie z tobą i powiem ci, że to bardzo fajne zajęcie. - zaśmiał się, bo i faktycznie o tym też myślał. O tym, że pewnie Jud będzie do niego wpadać, pewnie będzie znosić coraz więcej swoich rzeczy, aż tak jakoś w pełni się sprowadzi. Powoli kolejne znaki jej obecności, kobiece znaczenie terenu, tu szczoteczka do zębów, tu szczotka do włosów, tam jakiś sweter, z czasem kolejne swetry, ona zyska jego bluzy, choć to trochę nieuczciwe wymiany, bo on w jej swetrach chodził nie będzie, ale co tam, kto by się martwił? I kolejne jej ubrania, jej książki, jej drobiazgi. Małe prezenty dla siebie nawzajem, aż wszystkie jej bibeloty naturalnie przylgną do Rudery.
- Myślę, czy polubisz się z Laną, czy będziecie walczyć, czy Roger cię zaadoptuje, musisz poznać moją sąsiadkę, Peony też jest super. No i Rudera to momentami zatłoczone miejsce, kiedy lokatorzy wszyscy są. Panna Wilde u mnie mieszka! Nie wiem, czy widziałaś ją na imprezie. Znowu będę musiał zwiewać przed twoim bratem. Mama się ucieszy, jak cię znowu zobaczy.
Wymieniał takie drobiazgi i cieszył się nimi. Tyle ma jej do pokazania z nowych części swojego życia i pewnie ona mu też.
- No i czy Sally nie będzie zazdrosna...
Dodał wesoło, jednocześnie wypatrując reakcji Jud. Niby trudno się spodziewać, że nagle powie, że ma jeszcze inną dziewczynę, ale kto go wie i kto ją wie, co się w jej głowie urodzi?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na końcu języka miała już odpowiednią odpowiedź. Przecież z jego szczęściem wystarczyło by trochę za szybko schodził ze schodów a katastrofa gotowe. Na szczęście w porę się powstrzymała, głupek rzeczywiście mógłby coś takiego zrobić.
Gdy jej podejrzenia okazały się nietrafione uniosła na niego spojrzenie. Zaczęła się martwić o to co kotłuje się w głowie Botta i jak szybko to „coś” zechce wydostać się na powierzchnie. Jednak gdy skończył mówić mogła się tylko uśmiechnąć. - To bardzo…wyrozumiałe - nie to było złe słowo. - z twojej strony Bertie.- kiwnęła lekko głową dla podkreślenia swoich słów. - Nie ma zamiaru nigdzie uciekać - dodała jeszcze wypowiadając jego myśli na głos. Trochę na wyrost, może jeszcze należało dopowiedzieć coś w stylu „ bo przecież i tak mi nie pozwolisz” albo „przynajmniej na razie”.
To, że był ciekawiło co robiła daleko od niego było przecież czymś naturalnym, czymś co można byłoby przewidzieć. Ale Judith i tak skurczyła się w sobie obwiniając się jednocześnie o to, że nie przygotowała na podobne okazja jakieś ładnej bajki. Wzięła głęboki oddech by choć trochę się rozluźnić. - Jeszcze trochę pobędziesz w nieświadomości - uprzedziła go mając nadzieję, że zrozumie. Jeszcze było za wcześnie by poruszać takie tematy. Kiedyś mu o wszystkim opowie. Pewni wybierze moment w którym będą po prostu szczęśliwi a potem wszystko runie jak domek z kart. Chcą nadać swojej wypowiedzi trochę lżejszy, weselszy ton posłała mu figlarny uśmiech. Teraz mogli się pośmiać i pożartować. Bertie już przecież z niej wydusił te dwa złe słowa, oboje zasługiwali na chwilę oddech.
Sięgnęła po swoje naczynie by upić jeszcze jeden łyk i aż się zakrztusił gdy wyznał, że myśli o ich wspólnym życiu. W szarych oczach pojawił się cień strachu. Sama nie potrafiła wybiegać w przyszłość dalej niż do kolejnej pełni. Chciała po prostu doczekać chwili (wbrew własnemu rozsądkowi) w której spędzi w jego ramionach kilka najciemniejszych godzin. Bertie myślał o ich wspólnym życiu, prawdziwym wspólnym życiu. Na chwilę skupiła wzrok na obrazach wiszących na ścianie. Próbowała opanować nerwowy dreszcz który przeszył całej jej ciało. Ale Bertie mówił dalej. Słuchała o tym całym duchu, kimś lub czymś co się nazywa Roger, dawnej nauczycielce i Ruderze. Powoli budziła się w niej ta sama cząstka, która zawsze każe jej walczyć z Samem. Przecież ona nie chce normalnego życia, nie chce wpadać do Rudery i dawać Bertiemu jakichkolwiek praw przez które mógłby pomyśleć, że jest już tylko jego. - Może ci się oberwać tylko z to co powiedziałeś n imprezie - odpowiedziała trochę nieobecnym głosem. Nie miała zamiaru mu tego wypominać, ewentualnie uprzedzić o tym co rzeczywiście może się stać. Sama Judith coraz poważniej zaczęła się zastanawiać czy możliwe by Skamander i Bott kiedykolwiek zawiązali sojusz by walczyć z jej wybrykami. Może lepiej nikomu nie podsuwać podobnego pomysłu, przecież Bertie jeszcze nie wiedział do czego może być zdolna. Jeśli chodzi o mamę Bertiego spotkanie z nią wydawało się czymś wyjątkowo abstrakcyjnym. Niby co miałaby jej powiedzieć? Przecież zostawiła jej syna gdy ten chciał jej się oświadczyć. Przestań! zganiła samą siebie. Naprawdę chcesz wylądować na 3 piętrze? - Kim jest Roger?- wypaliła w końcu próbując odciągnąć myśli od niewygodnych tematów. Wzięła się w końcu za jedzenie zamówionego ciasta, może jak skupi się na przeżuwaniu to wszystko przestanie wydawać się tak niepokojąco realne.
- Sa-lly? - sarnie oczy zwęziły się w wąskie szparki. Żadnej „panny Sally” czy „ sąsiadki Sally”. Nie to nie była zazdrość, oczywiście że nie! To było tylko zdrowa ciekawość. Dla Judith to, że Bertie ukrywa kolejną „koleżankę” nie było wcale takie nierealne. Bez większego problemu mogła go sobie wyobrazić żyjącego w komunie z dziesięcioma żona i jeszcze kilkunastoma konkubinami. Nie, wcale nie była zazdrosna.
Gdy jej podejrzenia okazały się nietrafione uniosła na niego spojrzenie. Zaczęła się martwić o to co kotłuje się w głowie Botta i jak szybko to „coś” zechce wydostać się na powierzchnie. Jednak gdy skończył mówić mogła się tylko uśmiechnąć. - To bardzo…wyrozumiałe - nie to było złe słowo. - z twojej strony Bertie.- kiwnęła lekko głową dla podkreślenia swoich słów. - Nie ma zamiaru nigdzie uciekać - dodała jeszcze wypowiadając jego myśli na głos. Trochę na wyrost, może jeszcze należało dopowiedzieć coś w stylu „ bo przecież i tak mi nie pozwolisz” albo „przynajmniej na razie”.
To, że był ciekawiło co robiła daleko od niego było przecież czymś naturalnym, czymś co można byłoby przewidzieć. Ale Judith i tak skurczyła się w sobie obwiniając się jednocześnie o to, że nie przygotowała na podobne okazja jakieś ładnej bajki. Wzięła głęboki oddech by choć trochę się rozluźnić. - Jeszcze trochę pobędziesz w nieświadomości - uprzedziła go mając nadzieję, że zrozumie. Jeszcze było za wcześnie by poruszać takie tematy. Kiedyś mu o wszystkim opowie. Pewni wybierze moment w którym będą po prostu szczęśliwi a potem wszystko runie jak domek z kart. Chcą nadać swojej wypowiedzi trochę lżejszy, weselszy ton posłała mu figlarny uśmiech. Teraz mogli się pośmiać i pożartować. Bertie już przecież z niej wydusił te dwa złe słowa, oboje zasługiwali na chwilę oddech.
Sięgnęła po swoje naczynie by upić jeszcze jeden łyk i aż się zakrztusił gdy wyznał, że myśli o ich wspólnym życiu. W szarych oczach pojawił się cień strachu. Sama nie potrafiła wybiegać w przyszłość dalej niż do kolejnej pełni. Chciała po prostu doczekać chwili (wbrew własnemu rozsądkowi) w której spędzi w jego ramionach kilka najciemniejszych godzin. Bertie myślał o ich wspólnym życiu, prawdziwym wspólnym życiu. Na chwilę skupiła wzrok na obrazach wiszących na ścianie. Próbowała opanować nerwowy dreszcz który przeszył całej jej ciało. Ale Bertie mówił dalej. Słuchała o tym całym duchu, kimś lub czymś co się nazywa Roger, dawnej nauczycielce i Ruderze. Powoli budziła się w niej ta sama cząstka, która zawsze każe jej walczyć z Samem. Przecież ona nie chce normalnego życia, nie chce wpadać do Rudery i dawać Bertiemu jakichkolwiek praw przez które mógłby pomyśleć, że jest już tylko jego. - Może ci się oberwać tylko z to co powiedziałeś n imprezie - odpowiedziała trochę nieobecnym głosem. Nie miała zamiaru mu tego wypominać, ewentualnie uprzedzić o tym co rzeczywiście może się stać. Sama Judith coraz poważniej zaczęła się zastanawiać czy możliwe by Skamander i Bott kiedykolwiek zawiązali sojusz by walczyć z jej wybrykami. Może lepiej nikomu nie podsuwać podobnego pomysłu, przecież Bertie jeszcze nie wiedział do czego może być zdolna. Jeśli chodzi o mamę Bertiego spotkanie z nią wydawało się czymś wyjątkowo abstrakcyjnym. Niby co miałaby jej powiedzieć? Przecież zostawiła jej syna gdy ten chciał jej się oświadczyć. Przestań! zganiła samą siebie. Naprawdę chcesz wylądować na 3 piętrze? - Kim jest Roger?- wypaliła w końcu próbując odciągnąć myśli od niewygodnych tematów. Wzięła się w końcu za jedzenie zamówionego ciasta, może jak skupi się na przeżuwaniu to wszystko przestanie wydawać się tak niepokojąco realne.
- Sa-lly? - sarnie oczy zwęziły się w wąskie szparki. Żadnej „panny Sally” czy „ sąsiadki Sally”. Nie to nie była zazdrość, oczywiście że nie! To było tylko zdrowa ciekawość. Dla Judith to, że Bertie ukrywa kolejną „koleżankę” nie było wcale takie nierealne. Bez większego problemu mogła go sobie wyobrazić żyjącego w komunie z dziesięcioma żona i jeszcze kilkunastoma konkubinami. Nie, wcale nie była zazdrosna.
Widział, że jest trochę nieobecna. Martwiło go to, ale nie dopytywał. Powiedziała, że chce czasu, a on nie mógł naciskać. Tak na prawdę dopiero zaczynali. Mieli za sobą wiele wspólnych lat, mieli spory staż, ale mieli też olbrzymią przerwę, każde z nich trochę zmieniło się w tym czasie. Może i rozmawianie o wspólnej przyszłości to nie taki dobry pomysł? Choć to on, Bertie. Trudno mu się powstrzymać, za wiele się stało ostatnio, cały ten miesiąc był co najmniej szalony, więc perspektywa spokojnego bycia z kimś na kim mu zależało była wręcz cudowną odskocznią.
Uśmiechnął się tylko ciepło, kiedy mu powiedziała, że nie zamierza uciekać i nie dodawał, że nie pozwoli jej uciec, choć wydawało mu się to oczywiste. Raz pozwolił. Bo był idiotą. Ale chyba aż takim idiotą można być tylko raz w życiu? Oby.
- Wiesz? Na prawdę go lubię. Fajnie, że ktoś cię broni. Szkoda, że przede mną, ale dobrze, że przed resztą świata. - stwierdził. I nie miał na myśli tego, że Jud jest słaba i nieporadna, bo wcale tak o niej nie myślał. Ale nawet taka jaka jest czasem potrzebuje wsparcia i Bertie był pewien, że w bracie zawsze je ma. I to mu wystarczyło. Że od czasu do czasu kilka lat temu mu się oberwało za jakiś wybryk? Na część sobie z resztą zasłużył, świętym nigdy nie był. No i Jud to Jud, głównym zadaniem Sama jest chyba bronienie jej przed nią samą.
- Królikiem. Musisz go poznać. Najlepiej jeśli przyniesiesz marchewkę na przełamanie lodów, pewnie cię pokocha. - uśmiechnął się szeroko. - Ponad rok go już mam. Wychodzi na to, że kupiłem sobie przyjaciela.
Puścił jej oczko. I udawał, że nie widzi, jaka jest zamyślona, raczej starał się ją z tych myśli wybić. Po chwili dostał swoje zamówienie, więc też zabrał się za ciasto. I widząc, że osiągnął efekt, jaki chciał osiągnąć wspominając o Sally, spojrzał na nią wesoło. Na prawdę myślała, że jeszcze kogoś przed nią chowa?
- Mój motor. A co myślałaś?
Zaśmiał się wesoło. Był ciekaw, czy pamiętała przepowiednię jego siostry. Wspominał o niej lata temu i była czymś bardzo błahym jak miliony innych rzeczy o jakich mówili, wcale nie musiała pamiętać wszystkich ich rozmów przecież i wszystkiego, co Anastasia mu przewidziała, w końcu takie drobne, nieznaczące widzenia miewała w miarę często. On sam dopiero kiedy pierwszy raz na Sally leciał przypomniał sobie, że lata temu siostra wspominała, że śnił jej się latający na jakimś pojeździe. Wtedy miało to raczej kontekst "chyba dożyjesz dwudziestu paru lat, skoro cię takim widuję", teraz chodziło o sam motor i jego niezbyt legalny dodatek.
- Ją na bank polubisz. Musimy gdzieś pojechać jak wyjdziesz.
Na chwilę, choć na jeden dzień. Bertie nigdy nie lubił za długo siedzieć w miejscu. Szczególnie, że pogoda powinna być lepsza. W końcu już wiosna!
Uśmiechnął się tylko ciepło, kiedy mu powiedziała, że nie zamierza uciekać i nie dodawał, że nie pozwoli jej uciec, choć wydawało mu się to oczywiste. Raz pozwolił. Bo był idiotą. Ale chyba aż takim idiotą można być tylko raz w życiu? Oby.
- Wiesz? Na prawdę go lubię. Fajnie, że ktoś cię broni. Szkoda, że przede mną, ale dobrze, że przed resztą świata. - stwierdził. I nie miał na myśli tego, że Jud jest słaba i nieporadna, bo wcale tak o niej nie myślał. Ale nawet taka jaka jest czasem potrzebuje wsparcia i Bertie był pewien, że w bracie zawsze je ma. I to mu wystarczyło. Że od czasu do czasu kilka lat temu mu się oberwało za jakiś wybryk? Na część sobie z resztą zasłużył, świętym nigdy nie był. No i Jud to Jud, głównym zadaniem Sama jest chyba bronienie jej przed nią samą.
- Królikiem. Musisz go poznać. Najlepiej jeśli przyniesiesz marchewkę na przełamanie lodów, pewnie cię pokocha. - uśmiechnął się szeroko. - Ponad rok go już mam. Wychodzi na to, że kupiłem sobie przyjaciela.
Puścił jej oczko. I udawał, że nie widzi, jaka jest zamyślona, raczej starał się ją z tych myśli wybić. Po chwili dostał swoje zamówienie, więc też zabrał się za ciasto. I widząc, że osiągnął efekt, jaki chciał osiągnąć wspominając o Sally, spojrzał na nią wesoło. Na prawdę myślała, że jeszcze kogoś przed nią chowa?
- Mój motor. A co myślałaś?
Zaśmiał się wesoło. Był ciekaw, czy pamiętała przepowiednię jego siostry. Wspominał o niej lata temu i była czymś bardzo błahym jak miliony innych rzeczy o jakich mówili, wcale nie musiała pamiętać wszystkich ich rozmów przecież i wszystkiego, co Anastasia mu przewidziała, w końcu takie drobne, nieznaczące widzenia miewała w miarę często. On sam dopiero kiedy pierwszy raz na Sally leciał przypomniał sobie, że lata temu siostra wspominała, że śnił jej się latający na jakimś pojeździe. Wtedy miało to raczej kontekst "chyba dożyjesz dwudziestu paru lat, skoro cię takim widuję", teraz chodziło o sam motor i jego niezbyt legalny dodatek.
- Ją na bank polubisz. Musimy gdzieś pojechać jak wyjdziesz.
Na chwilę, choć na jeden dzień. Bertie nigdy nie lubił za długo siedzieć w miejscu. Szczególnie, że pogoda powinna być lepsza. W końcu już wiosna!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrafiła spokojnie przyjąć słów Bertiego. Nie teraz gdy sytuacja pomiędzy rodzeństwem Skamander jest tak napiętą. Przewróciła oczami a później prychnęła głośno. - On mnie nie broni, on mnie sobie zaanektował - burknęła wyraźnie poirytowana. - Nie zdziwię się jak w końcu wyjdzie na jaw, że mam na sobie zaklęcie lokalizujące - zacisnęła mocniej szczęki, może Bertie był złym kompanem do takich rozmów. Ale przed kim miała się wyżalić? Matt, Just czy Lilith automatycznie staną po stronie Sama i pewnie jeszcze pomogą wsadzić Jude do jakiejś wysokiej wierzy. - Ostatnio wyeksmitował mnie do rodziców. Prędzej mi skrzydła wyrosną niż się na to zgodzę- zapowiedziała całkowicie poważnie. Jude nie zapomniała o tym, że reguły społeczne nakazują jej słuchania brata i tym bardziej rodziców. Sama jednak lepiej wiedziała co dla niej dobre, nie potrafiła wyrzec się tej namiastki wolności którą cieszyła się przez prawie dwa lata. Wzięła głęboki oddech mając nadzieję, że to ją uspokoi. - Przepraszam Bertie, nie powinnam cię tym męczyć - uspokoiła się i szybko odwróciła od niego wzrok. Zaraz za gniewem i irytacją miało pojawić się przygnębienie którego miał już nie oglądać.
- Marchewka, zapamiętam - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. To dziwne, że Bertie potrafił się przez rok zajmować żywym stworzeniem. Mogłaby przysiąc, że wszystkie rośliny które mu dawała wyjątkowo szybko zmieniały suche patyki. A pro po ich wspólnej historii. Jude zmarszczyła lekko brwi opierając się wygodniej na krześle. - Bertie… królicza łapka i królik? - spytała unosząc jednocześnie brwi. Bott mógł się pozbyć starego talizmanu ale Jude nie chciało się w to wierzyć. - Jak biedny Roger zniósł podobną zdradę? - musiała porządnie ugryźć się w język byleby się nie roześmiać. Na chwilę zapomniała o swoich niepokojących przemyśleniach i problemach, na chwilę znów było wesoło.
Gdy okazało się, że Sally to motor patrzyła na Botta jak mugol patrzyłby na ducha. Okazało się, że zrobiła z siebie niezłą idiotkę i zaraz na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy. - O niczym nie myślałam - burknęła w ramach odpowiedzi i zaraz opuściła głową chowając twarz za ciemnymi włosami. Nie chciała widzieć jak się z niej śmieje. Mózg Judith powoli zaczął przetwarzać nowo zdobyte informacje. Bertie i motor, Berti i motor który lata, Bertie i kamienny nagrobek! - Ty głupku - wybuchnęła raptownie - Przecież zabijesz się na tym - wyglądała na zagniewaną ale z szarych oczu biła szczera troska. Ona mogła robić co chciała ale Bertie miał dożyć późnej starości by w końcu umrzeć w otoczeniu najbliższej rodziny. Zaraz doszło do niej coś jeszcze innego. Gdzieś coś słyszała już o Bertiem i motorze. A może to chodziło o Sama i jego maszynę? Nie, niemożliwe. Nagle ją olśniło! Jak mogła o tym zapomnieć! Przecież to były ich pierwsze walentynki. - Twoja siostra, przepowiednia twojej siostry. Mówiła, że kiedy będziesz latał na podobnym potworze - myśl o tym, że przepowiednie jasnowidzów w końcu się wypełniają zawsze napawała ją lekkim podnieceniem i radością. Zupełnie zapomniałam o tym, że dla Bertiego to może być przykre wspomnienie. Chcąc naprawić swoją gafę sięgnęła po jego dłoń delikatne ją gładząc. Cofnęła ją gdy wspomniał o wspólnej podróży. - I co razem zginiemy? Nie ma mowy - kiwnęła przecząco głową choć perspektywa wspólnej podróży wydawała się jej wyjątkowo kusząca.
- Marchewka, zapamiętam - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. To dziwne, że Bertie potrafił się przez rok zajmować żywym stworzeniem. Mogłaby przysiąc, że wszystkie rośliny które mu dawała wyjątkowo szybko zmieniały suche patyki. A pro po ich wspólnej historii. Jude zmarszczyła lekko brwi opierając się wygodniej na krześle. - Bertie… królicza łapka i królik? - spytała unosząc jednocześnie brwi. Bott mógł się pozbyć starego talizmanu ale Jude nie chciało się w to wierzyć. - Jak biedny Roger zniósł podobną zdradę? - musiała porządnie ugryźć się w język byleby się nie roześmiać. Na chwilę zapomniała o swoich niepokojących przemyśleniach i problemach, na chwilę znów było wesoło.
Gdy okazało się, że Sally to motor patrzyła na Botta jak mugol patrzyłby na ducha. Okazało się, że zrobiła z siebie niezłą idiotkę i zaraz na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy. - O niczym nie myślałam - burknęła w ramach odpowiedzi i zaraz opuściła głową chowając twarz za ciemnymi włosami. Nie chciała widzieć jak się z niej śmieje. Mózg Judith powoli zaczął przetwarzać nowo zdobyte informacje. Bertie i motor, Berti i motor który lata, Bertie i kamienny nagrobek! - Ty głupku - wybuchnęła raptownie - Przecież zabijesz się na tym - wyglądała na zagniewaną ale z szarych oczu biła szczera troska. Ona mogła robić co chciała ale Bertie miał dożyć późnej starości by w końcu umrzeć w otoczeniu najbliższej rodziny. Zaraz doszło do niej coś jeszcze innego. Gdzieś coś słyszała już o Bertiem i motorze. A może to chodziło o Sama i jego maszynę? Nie, niemożliwe. Nagle ją olśniło! Jak mogła o tym zapomnieć! Przecież to były ich pierwsze walentynki. - Twoja siostra, przepowiednia twojej siostry. Mówiła, że kiedy będziesz latał na podobnym potworze - myśl o tym, że przepowiednie jasnowidzów w końcu się wypełniają zawsze napawała ją lekkim podnieceniem i radością. Zupełnie zapomniałam o tym, że dla Bertiego to może być przykre wspomnienie. Chcąc naprawić swoją gafę sięgnęła po jego dłoń delikatne ją gładząc. Cofnęła ją gdy wspomniał o wspólnej podróży. - I co razem zginiemy? Nie ma mowy - kiwnęła przecząco głową choć perspektywa wspólnej podróży wydawała się jej wyjątkowo kusząca.
Nie dziwił się, że Jude nie ma ochoty wracać do rodziców. On sam, choć kochał całą swoją rodzinę chyba nie dałby się zmusić do powrotu do domu na dłużej, niż kilka dni. Wpadać, a mieszkać to jednak duża różnica.
- Może i jest nadopiekuńczy.
Nie zamierzał się z tym kłócić. Nie zmieniało to niczego, cokolwiek robił, miał na myśli dobro Judy i Bertie w to wierzył, więc jakoś nie umiał się wściekać. Nawet, jeśli sama zainteresowana pewnie miała ochotę ukręcić mu głowę przy samym karku.
- Niby dlaczego? Ja w kółko paplam, też możesz się wygadać. - uniósł brew, bo i Jud wcale go nie męczyła. Chciał wiedzieć co u niej, co się dzieje, co się zmieniło. - Jeśli będziesz chciała, możesz się wprowadzić do Rudery. - dodał. Wiedział, że są ze sobą od chwili, że takich rzeczy się nie proponuje tak-o, że oboje się zmienili, że może za sekundę będą chcieli się zabić, ale jakoś nie umiał tego nie zaproponować. - Jeśli nie do mnie-do mnie na serio to choćby i pokój obok, dwa się zwolniły.
Dodał. Może i to jakaś opcja? Decyzję z resztą jej zostawi. Może się zgodzi, może nie, może za miesiąc sam ją do Rudery zaniesie i wniesie wszystkie jej rzeczy, a może się poznają na nowo i odkryją, że już nie są tymi samymi osobami, że to nie to? Wszystko jest możliwe, ale czemu zakładać złe scenariusze, skoro można założyć, że wszystko będzie dobrze?
Zaraz sam zaśmiał się na pytanie o króliczą łapkę i uniósł palec do ust, by zaraz odezwać się konspiracyjnym szeptem.
- Ćśś. O niczym nie wie. I nie może się dowiedzieć, jeszcze chciałby pomścić kuzyna. - puścił jej oczko. Nie pozbyłby się talizmanu przynoszącego mu szczęście. Nie, żeby mu go w życiu brakowało, ale akurat w tej dziedzinie im więcej tym lepiej, chyba nikt nie zaprzeczy!
Uśmiechnął się szerzej widząc, jak Judy robi się czerwona. Zapomniał już, jakim cudownym zajęciem jest dokuczanie jej. I jakoś ucieszyło go też, że też pamiętała o takiej bzdurce. Jak to jest, że potrafią tak zapaść w pamięć?
- Pożyję jeszcze trochę, jeszcze nawet nie wiem w jaki sposób chcę stać się sławny i bogaty, a umierać bez tego? Trochę kicha. A skoro tak, ty też przeżyjesz tę wycieczkę. Zobaczysz, zakochasz się.
Stwierdził całkowicie pewnym tonem.
- Może i jest nadopiekuńczy.
Nie zamierzał się z tym kłócić. Nie zmieniało to niczego, cokolwiek robił, miał na myśli dobro Judy i Bertie w to wierzył, więc jakoś nie umiał się wściekać. Nawet, jeśli sama zainteresowana pewnie miała ochotę ukręcić mu głowę przy samym karku.
- Niby dlaczego? Ja w kółko paplam, też możesz się wygadać. - uniósł brew, bo i Jud wcale go nie męczyła. Chciał wiedzieć co u niej, co się dzieje, co się zmieniło. - Jeśli będziesz chciała, możesz się wprowadzić do Rudery. - dodał. Wiedział, że są ze sobą od chwili, że takich rzeczy się nie proponuje tak-o, że oboje się zmienili, że może za sekundę będą chcieli się zabić, ale jakoś nie umiał tego nie zaproponować. - Jeśli nie do mnie-do mnie na serio to choćby i pokój obok, dwa się zwolniły.
Dodał. Może i to jakaś opcja? Decyzję z resztą jej zostawi. Może się zgodzi, może nie, może za miesiąc sam ją do Rudery zaniesie i wniesie wszystkie jej rzeczy, a może się poznają na nowo i odkryją, że już nie są tymi samymi osobami, że to nie to? Wszystko jest możliwe, ale czemu zakładać złe scenariusze, skoro można założyć, że wszystko będzie dobrze?
Zaraz sam zaśmiał się na pytanie o króliczą łapkę i uniósł palec do ust, by zaraz odezwać się konspiracyjnym szeptem.
- Ćśś. O niczym nie wie. I nie może się dowiedzieć, jeszcze chciałby pomścić kuzyna. - puścił jej oczko. Nie pozbyłby się talizmanu przynoszącego mu szczęście. Nie, żeby mu go w życiu brakowało, ale akurat w tej dziedzinie im więcej tym lepiej, chyba nikt nie zaprzeczy!
Uśmiechnął się szerzej widząc, jak Judy robi się czerwona. Zapomniał już, jakim cudownym zajęciem jest dokuczanie jej. I jakoś ucieszyło go też, że też pamiętała o takiej bzdurce. Jak to jest, że potrafią tak zapaść w pamięć?
- Pożyję jeszcze trochę, jeszcze nawet nie wiem w jaki sposób chcę stać się sławny i bogaty, a umierać bez tego? Trochę kicha. A skoro tak, ty też przeżyjesz tę wycieczkę. Zobaczysz, zakochasz się.
Stwierdził całkowicie pewnym tonem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dostała przynajmniej tyle, ktoś przyznał, że ten stary dureń jest w wobec niej nadopiekuńczy. Niby nie powinna oczekiwać więcej od postronnych obserwatorów ale i tak przewróciła oczami. Może naprawdę powinna się obawiać momentu w którym te dwa osły staną po jednej strony barykady? Westchnęła ciężko podpierając brodę na zdrowym łokciu. Po wyrzuceniu z siebie tych kilku dokuczających jej myśli poczuła się lepiej. Dzięki temu gdy Bertie zapewnił, że wcale go nie męczy mogła się uśmiechnąć. - Dziękuję Bertie, czasem nawet mnie jest to potrzebne - przyznała śmiejąc się pod nosem. Kiedyś rozmowy z Bertiem były lekiem na całe zło. Może teraz powinna zainwestować w wizyty u psychologa?
Gdy zaproponował, że może wprowadzić się do Rudery wyprostowała się raptownie. Chyba pierwszy raz od dawna nie miała pojęcia co właściwie odpowiedzieć. Błądziła wzrokiem po pomieszczeniu szukając pomocy czy choćby pomysłu jak z tego wybrnąć. Była chyba ostatnią osobą która miałaby coś przeciwko wspólnemu życiu przedmałżeńskiemu ale tu chodzi o nią i o Bertiego. Kiedyś nie wytrzymaliby pod jednym dachem kilku dni nie skacząc sobie do oczu, Judith śmiała przypuszczać, że teraz byłoby znacznie gorzej. Jeszcze była jedna sprawa. Bertie był jej pierwszym i wówczas nie widziała poza nim świata. Teraz nie mogą sobie nawet wyobrazić czegoś podobnego. Wszystko dla tego, że przestała łączyć seks z jakąkolwiek formą uczuć nie mówiąc już o miłości. Nawet gdyby mieszkała w osobnym pokoju ile czasu minęło zanim wślizgnęłaby się do jego łóżka no i co wtedy? Przejmujesz się czymś co może nigdy się nie zdarzyć. Daj spokój przecież nie jesteście nawet razem. zdrowy rozsądek powoli wdrapywać się z powrotem z najciemniejszych kątów jej podświadomości. Rozluźniła się opierając się o krzesło. - Czyli mówisz, że nie muszę skończyć w schronisku dla ubogich? - spytała retorycznie próbując rozładować kotłujące się w niej napięcie. - Będę o tym pamiętać. - zapewniła choć niezbyt szczerze.
Parsknęła głośnym śmiechem słysząc o jego obawach - „Zamordowany przez królika mściciela” co za spektakularny nekrolog - minęło kilka długich sekund za nim w końcu przestała się śmiać. Wywnioskowała z tego, że Bertie wciąż ma łapkę i poczuła dziwną ulgę. Czyli nie wszystko się zmieniło.
- Zawsze możesz zostać sławnym i bogatym duchem - skomentowała jego słowa dalej wyglądając na złą. - Niby w czym? W lataniu, Sally czy twoich osławionych podróżach? - spytała i choć starała się by zabrzmiało to ironiczne wyglądała raczej tak jakby kolejny raz próbowała powstrzymać się od uśmiechu.
Gdy zaproponował, że może wprowadzić się do Rudery wyprostowała się raptownie. Chyba pierwszy raz od dawna nie miała pojęcia co właściwie odpowiedzieć. Błądziła wzrokiem po pomieszczeniu szukając pomocy czy choćby pomysłu jak z tego wybrnąć. Była chyba ostatnią osobą która miałaby coś przeciwko wspólnemu życiu przedmałżeńskiemu ale tu chodzi o nią i o Bertiego. Kiedyś nie wytrzymaliby pod jednym dachem kilku dni nie skacząc sobie do oczu, Judith śmiała przypuszczać, że teraz byłoby znacznie gorzej. Jeszcze była jedna sprawa. Bertie był jej pierwszym i wówczas nie widziała poza nim świata. Teraz nie mogą sobie nawet wyobrazić czegoś podobnego. Wszystko dla tego, że przestała łączyć seks z jakąkolwiek formą uczuć nie mówiąc już o miłości. Nawet gdyby mieszkała w osobnym pokoju ile czasu minęło zanim wślizgnęłaby się do jego łóżka no i co wtedy? Przejmujesz się czymś co może nigdy się nie zdarzyć. Daj spokój przecież nie jesteście nawet razem. zdrowy rozsądek powoli wdrapywać się z powrotem z najciemniejszych kątów jej podświadomości. Rozluźniła się opierając się o krzesło. - Czyli mówisz, że nie muszę skończyć w schronisku dla ubogich? - spytała retorycznie próbując rozładować kotłujące się w niej napięcie. - Będę o tym pamiętać. - zapewniła choć niezbyt szczerze.
Parsknęła głośnym śmiechem słysząc o jego obawach - „Zamordowany przez królika mściciela” co za spektakularny nekrolog - minęło kilka długich sekund za nim w końcu przestała się śmiać. Wywnioskowała z tego, że Bertie wciąż ma łapkę i poczuła dziwną ulgę. Czyli nie wszystko się zmieniło.
- Zawsze możesz zostać sławnym i bogatym duchem - skomentowała jego słowa dalej wyglądając na złą. - Niby w czym? W lataniu, Sally czy twoich osławionych podróżach? - spytała i choć starała się by zabrzmiało to ironiczne wyglądała raczej tak jakby kolejny raz próbowała powstrzymać się od uśmiechu.
Trudno było nie zauważyć, jak mocno Jody się spięła. Rozumiał to po części i wcale nie był zły, czy zawiedziony, choć myślał o tym kompletnie inaczej, niż ona. On uważał, że potrzebują czasu. To wszystko, czego im trzeba. Za jakiś czas pewnie Jud się wprowadzi. Jaki? Trudno orzec, oni muszą to stwierdzić, ale nie teraz, a kiedyś tak pewnie uznają. Może faktycznie byłby to skok na głęboką wodę? Tak, czy siak Bertie się nie bał i chciał, żeby wiedziała, że ma taką możliwość.
- Możesz też wykorzystać to jako argument w rozmowie z Samem. - stwierdził. Nie miał pojęcia o czym ona myślała i może to i lepiej. Tak, czy inaczej wierzył, że teraz wszystko będzie dobrze. Na pewno nie dałby jej się tułać byle gdzie i pewnie Sam jest podobnego zdania, skoro odsyła ją prosto do rodziców. Rozumiał tę decyzję, choć nie mógł nie rozumieć też zdenerwowania swojej rówieśniczki.
Zaśmiał się na wspomnienie o nekrologu i pokręcił głową. Zabrał się w końcu za swoje ciasto.
- Niby królik, a jednak Brutus. - westchnął teatralnie, co poradzi? - Potrawkę z królika też nadal lubię. Nie musi wiedzieć wszystkiego, wiesz lepiej uważać. Niby mały i słodki, ale myślę, że te pazury mogłyby poderżnąć nie jedno gardło.
Nie przejdzie przecież na wegetarianizm, bo dorobił się futrzastego przyjaciela. Mięso człowiekowi jest potrzebne, a króliki do tego są pyszne. Choć gdyby ktoś przerobił Rogera na potrawkę, pasztet czy inną pyszność, pewnie zostałby skrócony o głowę. Ten królik to wyjątkowy okaz!
- Duchy chyba nie posiadają majątków. Patrz, Lanie wpadłem do mieszkania i jest moje, bo ona zmarła. Kiepska opcja. - stwierdził zaraz. Jego plany dotyczące bogactwa muszą się raczej ziścić za życia. - We wszystkim po trochu.
Stwierdził wprost. Przecież wiedział, że da się porwać. To bardziej oczywiste niż to, że cały ten czas da się jeszcze nadrobić i wszystko mogą naprawić.
- Możesz też wykorzystać to jako argument w rozmowie z Samem. - stwierdził. Nie miał pojęcia o czym ona myślała i może to i lepiej. Tak, czy inaczej wierzył, że teraz wszystko będzie dobrze. Na pewno nie dałby jej się tułać byle gdzie i pewnie Sam jest podobnego zdania, skoro odsyła ją prosto do rodziców. Rozumiał tę decyzję, choć nie mógł nie rozumieć też zdenerwowania swojej rówieśniczki.
Zaśmiał się na wspomnienie o nekrologu i pokręcił głową. Zabrał się w końcu za swoje ciasto.
- Niby królik, a jednak Brutus. - westchnął teatralnie, co poradzi? - Potrawkę z królika też nadal lubię. Nie musi wiedzieć wszystkiego, wiesz lepiej uważać. Niby mały i słodki, ale myślę, że te pazury mogłyby poderżnąć nie jedno gardło.
Nie przejdzie przecież na wegetarianizm, bo dorobił się futrzastego przyjaciela. Mięso człowiekowi jest potrzebne, a króliki do tego są pyszne. Choć gdyby ktoś przerobił Rogera na potrawkę, pasztet czy inną pyszność, pewnie zostałby skrócony o głowę. Ten królik to wyjątkowy okaz!
- Duchy chyba nie posiadają majątków. Patrz, Lanie wpadłem do mieszkania i jest moje, bo ona zmarła. Kiepska opcja. - stwierdził zaraz. Jego plany dotyczące bogactwa muszą się raczej ziścić za życia. - We wszystkim po trochu.
Stwierdził wprost. Przecież wiedział, że da się porwać. To bardziej oczywiste niż to, że cały ten czas da się jeszcze nadrobić i wszystko mogą naprawić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Próbowała sobie wyobrazić wyraz twarzy brata gdy informuje go, że ma gdzie mieszkać i jego groźby nic dla niej nie znaczą. Pewnie stwierdziłby, że do reszty oszalała skoro z własnej nieprzymuszone woli wraca do mężczyzny przez którego tyle razy płakała i który według wersji Skamanderów ją zdradził. Potem to już tylko sala na trzecim piętrze i nikt nie będzie się więcej martwił o to czy ma dach nad głową.
- Dostałby zawału a to z pewnością jest jakieś rozwiązanie. - uśmiechnęła się łobuzerko. Jednego stróża przyzwoitości mniej na tym nudnym i szarym świecie.
- Lepszy niż nie jeden pies obronny - już sobie wyobrażała te małą puchatą kulkę uważnie obserwującą wejście do Rudery. - Rozumiem, że jak zrobię coś złego - czytaj: gdy się pokłócą - Lepiej nawet nie zbliżać się do klatki? - zaczęła się kiwać na krześle jak mała dziewczynka. Nawet jeśli zaraz się wywróci to przecież byli w szpitalu, specjaliście z każdej dziedziny byli oddaleni o kilkadziesiąt schodów. Egocentryzm Skamander nie pozwolił jej nie zauważyć pewnej analogii pomiędzy Rogerem a nią samą. Bertie też kiedyś miał ją ale to wcale nie przeszkadzało mu w bezczelnym podrywaniu innych dziewczyn. Oczywiście niech ktoś tylko będzie miły dla Judith to od razu coś mu się nie podobało. Pokręciła szybko głową chcąc się pozbyć tych dziwnych myśli. Niby co to właściwie miało znaczyć? Że Bertie ma zaburzenia psychologiczne i przekłada pewne wzorce na wszystkie strefy swojego życia? Albo, że po prostu jest hipokrytą. Zdmuchnęła kosmyk włosów z przed twarzy i z hukiem postawiła wszystkie cztery nogi krzesła ponownie nie ziemi.
- Zapiszesz na Matta profity ze swojego sukcesu. Wszystko zostanie w rodzinie -zaproponowała nie mając zamiaru się tak łatwo poddawać. Chciała wspomnieć o sobie ale uznała, że to za dużo nawet w tak swobodnej rozmowie. Obdarzyła go wyjątkowo krytycznym spojrzeniem. - Wychowałam się przy aetonach, znam już takiego jednego głupka z motorem a twoje podróże kojarzą mi się tylko z wybieraniem czarnych sukienek - przypomniała mu. Czerpała dziwną przyjemność z tych małych przekomarzanek. - Ale zgoda - dodała dość niespodziewanie. - I tak już zaczynam się nudzić. - gdyby zniknęli gdzieś na chwilę, może mogłaby mu wszystko wytłumaczyć.
- Dostałby zawału a to z pewnością jest jakieś rozwiązanie. - uśmiechnęła się łobuzerko. Jednego stróża przyzwoitości mniej na tym nudnym i szarym świecie.
- Lepszy niż nie jeden pies obronny - już sobie wyobrażała te małą puchatą kulkę uważnie obserwującą wejście do Rudery. - Rozumiem, że jak zrobię coś złego - czytaj: gdy się pokłócą - Lepiej nawet nie zbliżać się do klatki? - zaczęła się kiwać na krześle jak mała dziewczynka. Nawet jeśli zaraz się wywróci to przecież byli w szpitalu, specjaliście z każdej dziedziny byli oddaleni o kilkadziesiąt schodów. Egocentryzm Skamander nie pozwolił jej nie zauważyć pewnej analogii pomiędzy Rogerem a nią samą. Bertie też kiedyś miał ją ale to wcale nie przeszkadzało mu w bezczelnym podrywaniu innych dziewczyn. Oczywiście niech ktoś tylko będzie miły dla Judith to od razu coś mu się nie podobało. Pokręciła szybko głową chcąc się pozbyć tych dziwnych myśli. Niby co to właściwie miało znaczyć? Że Bertie ma zaburzenia psychologiczne i przekłada pewne wzorce na wszystkie strefy swojego życia? Albo, że po prostu jest hipokrytą. Zdmuchnęła kosmyk włosów z przed twarzy i z hukiem postawiła wszystkie cztery nogi krzesła ponownie nie ziemi.
- Zapiszesz na Matta profity ze swojego sukcesu. Wszystko zostanie w rodzinie -zaproponowała nie mając zamiaru się tak łatwo poddawać. Chciała wspomnieć o sobie ale uznała, że to za dużo nawet w tak swobodnej rozmowie. Obdarzyła go wyjątkowo krytycznym spojrzeniem. - Wychowałam się przy aetonach, znam już takiego jednego głupka z motorem a twoje podróże kojarzą mi się tylko z wybieraniem czarnych sukienek - przypomniała mu. Czerpała dziwną przyjemność z tych małych przekomarzanek. - Ale zgoda - dodała dość niespodziewanie. - I tak już zaczynam się nudzić. - gdyby zniknęli gdzieś na chwilę, może mogłaby mu wszystko wytłumaczyć.
- Zawsze coś.
Jego uśmiech się poszerzył i wzruszył tylko ramionami. Zawsze jest to opcja, może jakiś argume. Miał nadzieję, że Judy nie będzie nocować po hotelach. Jeśli się wyniesie to do jakiejś przyjaciółki najlepiej. Albo do niego, kiedy uzna, że to odpowiedni moment.
- Gorzej. Roger kica w spokoju na wolności. Zamykam go, kiedy faktycznie muszę, ale jego klatka to mój pokój. Zrób niewłaściwy ruch i Don Kiceone cię dopadnie. - stwierdził wesoło, śmiejąc się przy tym z własnego żartu. Nie ważne, że słabo, chyba ta ksywka przylgnie do Rogera, bo właśnie bardzo mu się spodobała.
Patrzył, jak Jud się kołysze i po chwili mocno opada znów na ziemię. Na szczęście krzesłem, a nie swoim ciałem, już była wystarczająco poobijana. I dobrze, że do Botta, przynajmniej na razie nie dotarła żadna informacja o okolicznościach tego połamania.
- Mam dziwne wrażenie, że i tak masz już kilka, bo szykowałaś się na mój pogrzeb niezliczoną ilość razy. Tylko ja jakoś, cholera umrzeć nie chcę. - stwierdził wesoło. Robił głupstwa w swoim życiu, bardzo dużo głupstw i słyszał podobne uwagi nie raz i nie dwa. Co tam z resztą. Zaraz z resztą Jud wyraziła zgodę. Oczywiście - bo Bertie wiedział, był absolutnie pewien, że się zgodzi. Jakżeby inaczej?
- Więc jak tylko stąd wyjdziesz, zabieram cię na mały urlop od świata i całej reszty w jakieś fajne miejsce. Konkret będzie niespodzianką, muszę porzucać czymś w mapę, polosuję. - zadecydował i już mu się Jud z tego nie wypisze, był tego pewien. Ju zaczął nawet planować. Oby pogoda w kwietniu dopisała, na pewno będzie super. - Robi się późno. Nie jesteś zmęczona? Może odprowadzę cię do sali?
Zaproponował jeszcze, bo pewnie niedługo będzie musiał iść. Nie znosił podobnych ograniczeń, ale nie poradzi - one po prostu są.
Jego uśmiech się poszerzył i wzruszył tylko ramionami. Zawsze jest to opcja, może jakiś argume. Miał nadzieję, że Judy nie będzie nocować po hotelach. Jeśli się wyniesie to do jakiejś przyjaciółki najlepiej. Albo do niego, kiedy uzna, że to odpowiedni moment.
- Gorzej. Roger kica w spokoju na wolności. Zamykam go, kiedy faktycznie muszę, ale jego klatka to mój pokój. Zrób niewłaściwy ruch i Don Kiceone cię dopadnie. - stwierdził wesoło, śmiejąc się przy tym z własnego żartu. Nie ważne, że słabo, chyba ta ksywka przylgnie do Rogera, bo właśnie bardzo mu się spodobała.
Patrzył, jak Jud się kołysze i po chwili mocno opada znów na ziemię. Na szczęście krzesłem, a nie swoim ciałem, już była wystarczająco poobijana. I dobrze, że do Botta, przynajmniej na razie nie dotarła żadna informacja o okolicznościach tego połamania.
- Mam dziwne wrażenie, że i tak masz już kilka, bo szykowałaś się na mój pogrzeb niezliczoną ilość razy. Tylko ja jakoś, cholera umrzeć nie chcę. - stwierdził wesoło. Robił głupstwa w swoim życiu, bardzo dużo głupstw i słyszał podobne uwagi nie raz i nie dwa. Co tam z resztą. Zaraz z resztą Jud wyraziła zgodę. Oczywiście - bo Bertie wiedział, był absolutnie pewien, że się zgodzi. Jakżeby inaczej?
- Więc jak tylko stąd wyjdziesz, zabieram cię na mały urlop od świata i całej reszty w jakieś fajne miejsce. Konkret będzie niespodzianką, muszę porzucać czymś w mapę, polosuję. - zadecydował i już mu się Jud z tego nie wypisze, był tego pewien. Ju zaczął nawet planować. Oby pogoda w kwietniu dopisała, na pewno będzie super. - Robi się późno. Nie jesteś zmęczona? Może odprowadzę cię do sali?
Zaproponował jeszcze, bo pewnie niedługo będzie musiał iść. Nie znosił podobnych ograniczeń, ale nie poradzi - one po prostu są.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź