Herbaciarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Herbaciarnia
Zaciszne miejsce na samym poddaszu to przytulna herbaciarnia, gdzie serwowane są różnego rodzaju napoje; głównie te parzone z najzdrowszych i najlepiej działających na organizm ziół. W menu znajduje się szeroki asortyment herbat czarnych, czerwonych, zielonych i ziołowych, do tego kilka odmian purpurowych, parzonych z liści diabelskiego hibiskusa; rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów - te dozwolone są jednak od lat osiemnastu i traktowane jak nieszkodliwa używka; ma działanie pobudzające, podobne do kawy. Prócz tego zakupić można kawałek ciasta; szarlotki, sernika, bananowca lub keksu, świeżo pieczonego w pomieszczeniu obok. W okół malutkich, okrągłych stolików z poustawianymi przy nich puszystymi poduchami do siedzenia, w różnych barwach, w różnych wzorach, biega niziutka, nastoletnia złotowłosa dziewczyna, zbierająca zamówienia od gości.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
Wystrój buduje wrażenie przytulności, ciepła; pewnego rodzaju nadziei, zważywszy na ogólny charakter placówki. Instrumentalna muzyka płynąca z szafy grającej jest spokojna, działa relaksująco. W powietrzu unosi się słodki, łagodny zapach cynamonu dosypywanego do herbat oraz pieczonych na zapleczu ciast. Ściany ozdobiono ręcznie malowanymi pejzażami znad brzegów Tamizy.
- Racja - kiwnęła potakująco głową.- Teraz przynajmniej nie byłoby problemów ze znalezieniem odpowiedniej.-wzruszyła obojętnie zdrowym ramieniem-Nawet ja wyrosłam już z kwiatów i pastelowych kolorów -kącik jej ust drgnął w ironicznym uśmiechu. Kolejna próba przypomnienia Bertiemu, że minęło dużo czasu a ona nie jesteś już małym gnomem w którym się zakochał. Obserwowała tańczące, radosne iskierki które pojawiły się w jego oczach. Oparła brodę na łokciu przez chwilę próbując odnaleźć w nim jakąś zmianę. Coś co wskazywało na to, że sam nie jest już tym samym człowiekiem. Nic, wciąż wydawał się równie wesoły i równie nieprzewidywalny jak za czasów szkolnych. - Wiesz, będziesz musiał się bardzo postarać żeby mi zaimponować -chciała go trochę podjudzić i może jeszcze zgasić ze dwie szalone iskierki. Tak naprawdę wystarczyłoby jej trochę ciszy, spokoju i Botta kręcącego się gdzieś niedaleko. Pozostała jeszcze jedna ważna kwestia. Jude przeniosła wzrok na pustą filiżankę zastanawiając się jak ma mu podsunąć pomysł by ominąć szerokim łukiem datę pełni. Przyznać się, że boi się wilkołaków? To nawet zabawne. Pewnie przy okazji będzie musiała dać mu zgrywać bohatera. Bott zapewniający Jude , że te okropne bestie nic jej nie zrobią, przecież będzie przy niej.
Gdy zaproponował, że odprowadzi ją do sali wyglądała na trochę rozczarowaną. Ale w sumie miał racje, czeka ją przecież wieczorny obchód. No właśnie a pro po obchodu… - Tak, masz rację. Pielęgniarki pewnie już się stęskniły za moim wiecznie zadowolonym obliczem-uśmiechnęła się z lekkim przekąsem po czym podniosła się z miejsca.
Zeszli w końcu na drugie piętro. - Bertie mam prośbę do ciebie - mruknęła cicho, zastanawiając się jak to powiedzieć tak żeby się na to zgodził. - Mógłbyś nie przychodzić w tym tygodniu - bo oczywiście egoistycznie założyła, że pojawi się nawet i następnego dnia. - Jutro będą ściągać mi opatrunki. Jeśli wszystko ładnie się goi zacznę rehabilitacje. - powoli zaczęli zbliżać się do jej sali - Pierwsze dni mają być najgorsze. Nie chce żeby ktoś widział mnie w takim wstanie - wzruszyła lekko ramieniem. Zatrzymała się w końcu przed drzwiami do jej obecnej sypialni - To dla mnie ważne Bertie - spojrzała na niego z typowym dla siebie uporem próbując wymusić na nim zgodę. Po czym wspięła się na palce i musnęła jego policzek. - Dobranoc Bertie
/zt
Gdy zaproponował, że odprowadzi ją do sali wyglądała na trochę rozczarowaną. Ale w sumie miał racje, czeka ją przecież wieczorny obchód. No właśnie a pro po obchodu… - Tak, masz rację. Pielęgniarki pewnie już się stęskniły za moim wiecznie zadowolonym obliczem-uśmiechnęła się z lekkim przekąsem po czym podniosła się z miejsca.
Zeszli w końcu na drugie piętro. - Bertie mam prośbę do ciebie - mruknęła cicho, zastanawiając się jak to powiedzieć tak żeby się na to zgodził. - Mógłbyś nie przychodzić w tym tygodniu - bo oczywiście egoistycznie założyła, że pojawi się nawet i następnego dnia. - Jutro będą ściągać mi opatrunki. Jeśli wszystko ładnie się goi zacznę rehabilitacje. - powoli zaczęli zbliżać się do jej sali - Pierwsze dni mają być najgorsze. Nie chce żeby ktoś widział mnie w takim wstanie - wzruszyła lekko ramieniem. Zatrzymała się w końcu przed drzwiami do jej obecnej sypialni - To dla mnie ważne Bertie - spojrzała na niego z typowym dla siebie uporem próbując wymusić na nim zgodę. Po czym wspięła się na palce i musnęła jego policzek. - Dobranoc Bertie
/zt
2 maja
Jej postępowanie nosiło znamiona hipochondrii, jednak Marine nie interesowało to, co pomyślą o niej inni – chciała tylko dojść do siebie i bezpiecznie spędzić najbliższe godziny, które dzieliły ją od powrotu do Hogwartu. Wczorajsze wydarzenia wytrąciły ją z równowagi tak bardzo, że nawet pomimo sporej dawki Eliksiru Słodkiego Snu panna Lestrange następnego ranka wciąż mogła sobie przypomnieć wszystkie okropności, które czuła felernej nocy. Przerażenie i czarnomagiczny chłód mrożący do szpiku kości, o jakim jeszcze długo miała pamiętać, sprawiły, że Ślizgonka robiła wszystko, by jak najdłużej zatrzymać się w szpitalu. Nie chciała wracać do szkoły jeśli nie była pewna, że to wszystko nie powtórzy się kolejnej nocy. Nie posunęła się co prawda do symulowania, lecz dyskutowała tak długo i wykorzystała własne nazwisko tak skutecznie, że w końcu pozwolono jej zostać dłużej. Ucieszyła się nawet pomimo tego, że przypadło jej współdzielić salę, jednak obłożenie Munga było tak wielkie, że w tej kwestii nie oponowała, słusznie podejrzewając, że gdyby tylko zaczęła kręcić nosem, ktoś zaproponowałby jej szybszy powrót do Hogwartu.
Spędzała więc w Mungu ten dłużący się niemiłosiernie dzień i zdobyła się nawet na wędrówkę między oddziałami, by na własne oczy ujrzeć żniwo pierwszomajowych anomalii. Magia jeszcze nigdy nie zachowywała się tak nieprzewidywalnie, a choć Marine mistrzynią z historii nie była, nie przypominała sobie, by profesor kiedykolwiek opowiadał im o podobnych wydarzeniach lub by przeczytała o nich w księgach rodowej biblioteki.
Nie chciała być wścibska, a jednak interesowało ją to, co działo się z innymi ludźmi i przez pryzmat spostrzeżeń mogła utwierdzić się w przekonaniu, że poprzedniej nocy miała przeogromne szczęście. Poparzenia, odmrożenia, odwrotne skutki zaklęć, utraty kończyn, wzmocnione ataki chorób… Od pierwszego do ostatniego piętra szpitala ciągnął się obraz nędzy i rozpaczy, a Lestrange nie mogła wiele na to poradzić, nawet gdyby chciała.
Siłą rzeczy spotkała kilkoro znajomych jej osób i rozpoznała jeszcze więcej popularnych w czarodziejskim świecie twarzy. Wędrując jednym z korytarzy napotkała swoją krewniaczkę, jedną z kuzynek ojca, noszącą teraz nazwisko Travers. Przywitała się z ciotką serdecznie i po wymianie uprzejmości dowiedziała się, że odwiedza ona swoją synową, Lyrę Travers. Marine kojarzyła ją dobrze – różnica wieku pomiędzy nimi była wszakże niewielka, a na dodatek rudowłosa młodo została żoną jednego z jej kuzynów, Glaucusa. Ciekawa nastoletniej lady Travers nie wahała się przed złożeniem jej wizyty w Sali i zaproszeniem na herbatę.
- Cieszę się, że możemy tutaj usiąść i porozmawiać, to miła odmiana od tego chaosu, który rozgrywa się na korytarzach i w salach – oceniła, gdy obie już siedziały przy jednym ze stolików herbaciarni na siódmym piętrze.
Teściowej Lyry już z nimi nie było, a więc Lestrange miała ją już tylko dla siebie. Obserwowała ją uważnie, lecz subtelnie i próbowała rozgryźć ten wyjątkowy okaz, o jakim kilkukrotnie już słyszała.
Jej postępowanie nosiło znamiona hipochondrii, jednak Marine nie interesowało to, co pomyślą o niej inni – chciała tylko dojść do siebie i bezpiecznie spędzić najbliższe godziny, które dzieliły ją od powrotu do Hogwartu. Wczorajsze wydarzenia wytrąciły ją z równowagi tak bardzo, że nawet pomimo sporej dawki Eliksiru Słodkiego Snu panna Lestrange następnego ranka wciąż mogła sobie przypomnieć wszystkie okropności, które czuła felernej nocy. Przerażenie i czarnomagiczny chłód mrożący do szpiku kości, o jakim jeszcze długo miała pamiętać, sprawiły, że Ślizgonka robiła wszystko, by jak najdłużej zatrzymać się w szpitalu. Nie chciała wracać do szkoły jeśli nie była pewna, że to wszystko nie powtórzy się kolejnej nocy. Nie posunęła się co prawda do symulowania, lecz dyskutowała tak długo i wykorzystała własne nazwisko tak skutecznie, że w końcu pozwolono jej zostać dłużej. Ucieszyła się nawet pomimo tego, że przypadło jej współdzielić salę, jednak obłożenie Munga było tak wielkie, że w tej kwestii nie oponowała, słusznie podejrzewając, że gdyby tylko zaczęła kręcić nosem, ktoś zaproponowałby jej szybszy powrót do Hogwartu.
Spędzała więc w Mungu ten dłużący się niemiłosiernie dzień i zdobyła się nawet na wędrówkę między oddziałami, by na własne oczy ujrzeć żniwo pierwszomajowych anomalii. Magia jeszcze nigdy nie zachowywała się tak nieprzewidywalnie, a choć Marine mistrzynią z historii nie była, nie przypominała sobie, by profesor kiedykolwiek opowiadał im o podobnych wydarzeniach lub by przeczytała o nich w księgach rodowej biblioteki.
Nie chciała być wścibska, a jednak interesowało ją to, co działo się z innymi ludźmi i przez pryzmat spostrzeżeń mogła utwierdzić się w przekonaniu, że poprzedniej nocy miała przeogromne szczęście. Poparzenia, odmrożenia, odwrotne skutki zaklęć, utraty kończyn, wzmocnione ataki chorób… Od pierwszego do ostatniego piętra szpitala ciągnął się obraz nędzy i rozpaczy, a Lestrange nie mogła wiele na to poradzić, nawet gdyby chciała.
Siłą rzeczy spotkała kilkoro znajomych jej osób i rozpoznała jeszcze więcej popularnych w czarodziejskim świecie twarzy. Wędrując jednym z korytarzy napotkała swoją krewniaczkę, jedną z kuzynek ojca, noszącą teraz nazwisko Travers. Przywitała się z ciotką serdecznie i po wymianie uprzejmości dowiedziała się, że odwiedza ona swoją synową, Lyrę Travers. Marine kojarzyła ją dobrze – różnica wieku pomiędzy nimi była wszakże niewielka, a na dodatek rudowłosa młodo została żoną jednego z jej kuzynów, Glaucusa. Ciekawa nastoletniej lady Travers nie wahała się przed złożeniem jej wizyty w Sali i zaproszeniem na herbatę.
- Cieszę się, że możemy tutaj usiąść i porozmawiać, to miła odmiana od tego chaosu, który rozgrywa się na korytarzach i w salach – oceniła, gdy obie już siedziały przy jednym ze stolików herbaciarni na siódmym piętrze.
Teściowej Lyry już z nimi nie było, a więc Lestrange miała ją już tylko dla siebie. Obserwowała ją uważnie, lecz subtelnie i próbowała rozgryźć ten wyjątkowy okaz, o jakim kilkukrotnie już słyszała.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pobyt w Mungu dłużył się Lyrze nieznośnie, ale wiedziała, że w obliczu wczorajszych wydarzeń nie może narzekać. I tak miała dużo szczęścia, że nie dotknęły jej anomalie, które mogły stanowić ogromne zagrożenie dla jej ciąży, ale leżąc na swojej sali, słyszała dobiegające z korytarzy jęki i hałasy, a jeden z uzdrowicieli doglądających jej stanu wyjaśnił pokrótce, że w całym kraju wydarzyło się coś bardzo złego i powinna zachować dużą ostrożność.
Wciąż jeszcze trwała w błogiej nieświadomości śmierci brata, ale było to ostatnich kilkanaście godzin spokoju, zanim usłyszy, że Barry Weasley był jedną z ofiar. Póki co nie wiedziała o niczym, choć od wczoraj towarzyszył jej nieustanny lęk o męża i innych bliskich, nawet jeśli wiedziała już, że Glaucus oraz jego rodzice i rodzeństwo byli bezpieczni i nic im się nie stało. Odwiedzał ją nie tylko małżonek; także jego matka pojawiała się regularnie, by poprawić nastrój młodziutkiej synowej, która w przyszłości miała urodzić jej wnuka. Lyra była jej bardzo wdzięczna; mąż miał dużo zajęć i nie mógł przy niej siedzieć tak dużo, jak by chciała, a czuła się tutaj bardzo osamotniona i pragnęła wrócić do domu.
Tego dnia znowu ją odwiedziła, ku jej zdumieniu, przedstawiając jej jedną ze swoich krewniaczek, w nadziei, że dziewczę nie będzie się czuło tak samotne, mogąc porozmawiać z kimś w podobnym wieku. Lyra pamiętała Marine z Hogwartu, choć nie znała jej szczególnie dobrze. Z reguły unikała Ślizgonów, bo wielu z nich wyśmiewało się z jej biedy i pochodzenia. Nieśmiałej, spokojnej Lyrze daleko było jednak do typowej Gryfonki i dość mocno odstawała od przedstawicieli swojego domu, przez co była outsiderem i tym łatwiejszą ofiarą ślizgońskich drwin, zwłaszcza w pierwszych latach, gdyby nie to, że potrafiła się całkiem nieźle ukrywać w licznych zakamarkach zamku i chodziła własnymi drogami jak kot. Nie była też typową Weasleyówną, o czym mógł świadczyć choćby sam fakt, że w bardzo młodym wieku poślubiła szlachcica i pojawiała się na salonach, nie unikając ich tak jak większość jej krewnych. Niewykluczone jednak, że Marine wciąż mogła ją pamiętać jako rudzielca w używanych sukienczynach i szatach, rozmawiającego z obrazami i chodzącego wszędzie ze szkicownikiem. To była jednak przeszłość, bo teraz młódka starała się zachowywać i wyglądać jak na damę przystało, choć oczywiście w Mungu zamiast sukni miała na sobie długą koszulę nocną i jedwabny szlafrok, z rękawami delikatnie haftowanymi w rodowe motywy. Ale, choć nie była już biedaczką, poczuła ukłucie kompleksów, patrząc na śliczną i elegancką lady Lestrange, którą przedstawiła jej matka Glaucusa. Lyrze pozostawało mieć nadzieję, że mimo tradycyjnej niechęci Ślizgonów do Gryfonów, uda im się znaleźć wspólny język; lady Lestrange była kuzynką jej męża i wkrótce miała opuścić Hogwart i zadebiutować na salonach, tak jak niespełna rok temu debiutowała Lyra. Dobrze byłoby żyć w zgodzie z krewnymi męża, więc musiała pokazać się z dobrej strony.
Po wstępnej prezentacji dziewczęta udały się razem do herbaciarni; pomieszczenie, zwykle zatłoczone, w obecnym trudnym czasie nie było oblegane. Także tu można było wyczuć atmosferę przygnębienia i niepewności, jednak Lyra usiadła przy stoliku i znowu przeniosła spojrzenie na Marine, starając się, by nie było po niej widać niepewności i onieśmielenia.
- Całkowicie się zgadzam. Nigdy nie lubiłam bywać w Mungu, ale to, co działo się tu od wczoraj... To jest po prostu straszne – odezwała się, dłonią niespokojnie przeczesując rude kosmyki. Wyglądała mizernie; leżała tu już od tygodnia, i choć prawie doszła do siebie, wciąż była osłabiona i chorobliwie blada. – Czy to prawda, że te anomalie... Zabierały ludzi nawet z Hogwartu? – zapytała po chwili; w końcu Marine w normalnych okolicznościach powinna się tam znajdować, a jednak trafiła do Munga. Trudno było uwierzyć, że ta moc była tak silna, że nawet Hogwart, ponoć najlepiej zabezpieczone miejsce w kraju, wcale nie był tak bezpieczny, jak mówiono. To wzbudzało w Lyrze tym większy strach.
- Może napijemy się herbaty? – zaproponowała. Były tylko we dwie, bo lady Travers wróciła do domu po tym, jak zostawiła Lyrę z Marine. A herbata mogła być dobrym wstępem do tego, by przełamać pierwsze lody, porozmawiać i lepiej się poznać.
Wciąż jeszcze trwała w błogiej nieświadomości śmierci brata, ale było to ostatnich kilkanaście godzin spokoju, zanim usłyszy, że Barry Weasley był jedną z ofiar. Póki co nie wiedziała o niczym, choć od wczoraj towarzyszył jej nieustanny lęk o męża i innych bliskich, nawet jeśli wiedziała już, że Glaucus oraz jego rodzice i rodzeństwo byli bezpieczni i nic im się nie stało. Odwiedzał ją nie tylko małżonek; także jego matka pojawiała się regularnie, by poprawić nastrój młodziutkiej synowej, która w przyszłości miała urodzić jej wnuka. Lyra była jej bardzo wdzięczna; mąż miał dużo zajęć i nie mógł przy niej siedzieć tak dużo, jak by chciała, a czuła się tutaj bardzo osamotniona i pragnęła wrócić do domu.
Tego dnia znowu ją odwiedziła, ku jej zdumieniu, przedstawiając jej jedną ze swoich krewniaczek, w nadziei, że dziewczę nie będzie się czuło tak samotne, mogąc porozmawiać z kimś w podobnym wieku. Lyra pamiętała Marine z Hogwartu, choć nie znała jej szczególnie dobrze. Z reguły unikała Ślizgonów, bo wielu z nich wyśmiewało się z jej biedy i pochodzenia. Nieśmiałej, spokojnej Lyrze daleko było jednak do typowej Gryfonki i dość mocno odstawała od przedstawicieli swojego domu, przez co była outsiderem i tym łatwiejszą ofiarą ślizgońskich drwin, zwłaszcza w pierwszych latach, gdyby nie to, że potrafiła się całkiem nieźle ukrywać w licznych zakamarkach zamku i chodziła własnymi drogami jak kot. Nie była też typową Weasleyówną, o czym mógł świadczyć choćby sam fakt, że w bardzo młodym wieku poślubiła szlachcica i pojawiała się na salonach, nie unikając ich tak jak większość jej krewnych. Niewykluczone jednak, że Marine wciąż mogła ją pamiętać jako rudzielca w używanych sukienczynach i szatach, rozmawiającego z obrazami i chodzącego wszędzie ze szkicownikiem. To była jednak przeszłość, bo teraz młódka starała się zachowywać i wyglądać jak na damę przystało, choć oczywiście w Mungu zamiast sukni miała na sobie długą koszulę nocną i jedwabny szlafrok, z rękawami delikatnie haftowanymi w rodowe motywy. Ale, choć nie była już biedaczką, poczuła ukłucie kompleksów, patrząc na śliczną i elegancką lady Lestrange, którą przedstawiła jej matka Glaucusa. Lyrze pozostawało mieć nadzieję, że mimo tradycyjnej niechęci Ślizgonów do Gryfonów, uda im się znaleźć wspólny język; lady Lestrange była kuzynką jej męża i wkrótce miała opuścić Hogwart i zadebiutować na salonach, tak jak niespełna rok temu debiutowała Lyra. Dobrze byłoby żyć w zgodzie z krewnymi męża, więc musiała pokazać się z dobrej strony.
Po wstępnej prezentacji dziewczęta udały się razem do herbaciarni; pomieszczenie, zwykle zatłoczone, w obecnym trudnym czasie nie było oblegane. Także tu można było wyczuć atmosferę przygnębienia i niepewności, jednak Lyra usiadła przy stoliku i znowu przeniosła spojrzenie na Marine, starając się, by nie było po niej widać niepewności i onieśmielenia.
- Całkowicie się zgadzam. Nigdy nie lubiłam bywać w Mungu, ale to, co działo się tu od wczoraj... To jest po prostu straszne – odezwała się, dłonią niespokojnie przeczesując rude kosmyki. Wyglądała mizernie; leżała tu już od tygodnia, i choć prawie doszła do siebie, wciąż była osłabiona i chorobliwie blada. – Czy to prawda, że te anomalie... Zabierały ludzi nawet z Hogwartu? – zapytała po chwili; w końcu Marine w normalnych okolicznościach powinna się tam znajdować, a jednak trafiła do Munga. Trudno było uwierzyć, że ta moc była tak silna, że nawet Hogwart, ponoć najlepiej zabezpieczone miejsce w kraju, wcale nie był tak bezpieczny, jak mówiono. To wzbudzało w Lyrze tym większy strach.
- Może napijemy się herbaty? – zaproponowała. Były tylko we dwie, bo lady Travers wróciła do domu po tym, jak zostawiła Lyrę z Marine. A herbata mogła być dobrym wstępem do tego, by przełamać pierwsze lody, porozmawiać i lepiej się poznać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Rzeczywiście pamięć podsuwała jej obrazy obecnej lady Travers z niekoniecznie korzystnych sytuacji; choć Marine nigdy otwarcie nie drwiła z uczniów na korytarzach, stereotypowy konflikt Gryfonów i Ślizgonów trwał również za czasów jej pobytu w Hogwarcie, a ród Weasley nigdy nie był jej specjalnie bliski – nic więc dziwnego, że panny nie miały szansy zapałać do siebie sympatią. Neutralny grunt szpitalnej herbaciarni mógł dawać cień nadziei, że sytuacja ta może ulec zmianie na lepsze. Chociaż relacje rodu Lestrange i Travers od jakiegoś czasu ulegały ochłodzeniu, Marine nie miała przecież pełnej wiedzy odnośnie planów i koligacji nestorów. Pamiętała za to mile spędzony z kuzynami czas i dopóki jej rodzina nie zabraniała jej tego, ona miała zamiar z dalszą sympatią traktować swoich krewniaków.
Nie mogła powiedzieć, by Lyra była dla niej wzorem młodej szlachcianki, bo po pierwsze nie wiedziała wszystkiego, co działo się na salonach, a po drugie ktoś ledwie rok od niej starszy nie miał jeszcze szansy, by prawdziwie zabłysnąć. Marine słyszała oczywiście o talencie malarskim rudowłosej, lecz miała do tych rewelacji stosunek doprawdy ambiwalentny. Zamążpójście w młodym wieku przemawiało za tym, że lord Travers ujrzał w młodej czarownicy coś, co uczyniło ją godną jego syna i dziedzica, tak więc Lyra nie była na pewno kolejną lub jedną z wielu. Panna Lestrange cieszyła się, że będzie mogła spróbować odkryć cóż takiego kryje się za sukcesami towarzyszki.
- Ja również nie, o wiele bezpieczniej czułam się we własnym domu pod opieką uzdrowicieli – przyznała, wspominając pokrótce o epizodach, których szczegółów lady Travers przecież nie mogła znać.
Ucieszyła się, że będzie mogła jej zdać relacje z rzeczy nawet tak okropnej, jak anomalie. Obserwowanie reakcji innych ludzi mogło jej o nich wiele powiedzieć.
- Tak, to prawda – skinęła głową, nie spuszczając wzroku z rozmówczyni – Nie wiem, jak to się stało i nikt jeszcze nie próbował mi tego wyjaśnić, ponieważ medycy mieli oczywiście inne priorytety – westchnęła niepocieszona – Ale bardzo chętnie dowiem się, jakim cudem magia, dzięki której czuliśmy się bezpieczni w szkolnych murach, zawiodła nas w godzinie próby.
Była to zagadka, którą Marine chciała rozwikłać jak najszybciej. Jeśli miała przy okazji bawić się w małe śledztwo, niech tak będzie, choć oczywiście mogło to ugodzić w jej czas przygotowywania się do egzaminów, dlatego z wdzięcznością powitałaby gotowe odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Póki jednak było tak wcześnie, zapewne nikt nie miał satysfakcjonujących wyjaśnień.
Przystała na propozycję herbaty i wychyliła lekko głowę, łapiąc wzrok złotowłosej dziewczyny, która już chwilę później podeszła do ich stolika, by zebrać zamówienie. Lestrange miała wielką ochotę na herbatę z hibiskusa, wybrała jednak czerwoną z granatu i kawałek szarlotki; gdy kelnerka odeszła, ciemnowłosa oparła się wygodnie na krześle, gratulując sobie w duchu, że wybrała takie, na którym znajdowały się aż dwie poduszki. Atmosfera w herbaciarni była nawet przytulna i dzięki temu myśli młodych dziewcząt mogły już niedługo zabłądzić na tematy o wiele przyjemniejsze od anomalii.
- Lady Travers bardzo o ciebie dba – poczyniła śmiałą obserwację na temat teściowej rudowłosej – To chyba prawdziwe szczęście, mieć takie relacje z matką męża – oceniła, próbując tym samym zachęcić Lyrę do opowiastek na temat małżeństwa.
Nie mogła powiedzieć, by Lyra była dla niej wzorem młodej szlachcianki, bo po pierwsze nie wiedziała wszystkiego, co działo się na salonach, a po drugie ktoś ledwie rok od niej starszy nie miał jeszcze szansy, by prawdziwie zabłysnąć. Marine słyszała oczywiście o talencie malarskim rudowłosej, lecz miała do tych rewelacji stosunek doprawdy ambiwalentny. Zamążpójście w młodym wieku przemawiało za tym, że lord Travers ujrzał w młodej czarownicy coś, co uczyniło ją godną jego syna i dziedzica, tak więc Lyra nie była na pewno kolejną lub jedną z wielu. Panna Lestrange cieszyła się, że będzie mogła spróbować odkryć cóż takiego kryje się za sukcesami towarzyszki.
- Ja również nie, o wiele bezpieczniej czułam się we własnym domu pod opieką uzdrowicieli – przyznała, wspominając pokrótce o epizodach, których szczegółów lady Travers przecież nie mogła znać.
Ucieszyła się, że będzie mogła jej zdać relacje z rzeczy nawet tak okropnej, jak anomalie. Obserwowanie reakcji innych ludzi mogło jej o nich wiele powiedzieć.
- Tak, to prawda – skinęła głową, nie spuszczając wzroku z rozmówczyni – Nie wiem, jak to się stało i nikt jeszcze nie próbował mi tego wyjaśnić, ponieważ medycy mieli oczywiście inne priorytety – westchnęła niepocieszona – Ale bardzo chętnie dowiem się, jakim cudem magia, dzięki której czuliśmy się bezpieczni w szkolnych murach, zawiodła nas w godzinie próby.
Była to zagadka, którą Marine chciała rozwikłać jak najszybciej. Jeśli miała przy okazji bawić się w małe śledztwo, niech tak będzie, choć oczywiście mogło to ugodzić w jej czas przygotowywania się do egzaminów, dlatego z wdzięcznością powitałaby gotowe odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Póki jednak było tak wcześnie, zapewne nikt nie miał satysfakcjonujących wyjaśnień.
Przystała na propozycję herbaty i wychyliła lekko głowę, łapiąc wzrok złotowłosej dziewczyny, która już chwilę później podeszła do ich stolika, by zebrać zamówienie. Lestrange miała wielką ochotę na herbatę z hibiskusa, wybrała jednak czerwoną z granatu i kawałek szarlotki; gdy kelnerka odeszła, ciemnowłosa oparła się wygodnie na krześle, gratulując sobie w duchu, że wybrała takie, na którym znajdowały się aż dwie poduszki. Atmosfera w herbaciarni była nawet przytulna i dzięki temu myśli młodych dziewcząt mogły już niedługo zabłądzić na tematy o wiele przyjemniejsze od anomalii.
- Lady Travers bardzo o ciebie dba – poczyniła śmiałą obserwację na temat teściowej rudowłosej – To chyba prawdziwe szczęście, mieć takie relacje z matką męża – oceniła, próbując tym samym zachęcić Lyrę do opowiastek na temat małżeństwa.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lyra nie miała jeszcze okazji poznać wszystkich krewnych Glaucusa, a każde takie spotkanie cieszyło ją, ale i stresowało. Rodzina męża miała być w pewnym sensie jej rodziną, a lady Travers starała się ją dobrze przygotować do tego, by mogła odpowiednio zaprezentować się przed innymi ich bliskimi.
Nigdy nie miała większej styczności z członkami rodu Lestrange, poza matką męża, która jednak od dawna nosiła nazwisko Travers, dlatego też nie do końca wiedziała, czego się spodziewać. Miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku i uda jej się porozumieć z młodą lady Lestrange. Udanie się do herbaciarni było dobrym pomysłem, tam mogły uwolnić się od nieprzyjemnej atmosfery sal i korytarzy, i porozmawiać we względnym spokoju. Mung chyba na nikogo nie działał dobrze, na pewno nie na Lyrę.
- To trochę... zastanawiające, biorąc pod uwagę, że kiedy byłam w Hogwarcie, zawsze powtarzano mi, że to bardzo bezpieczne miejsce – powiedziała, a na jej twarzy odmalował się niepokój i lekkie niedowierzanie. Wciąż nie ogarniała tego wszystkiego swoim naiwnym umysłem. Ale sama miała okazję się niegdyś przekonać, że nie zawsze tak było. Zbłąkaną i błędnie rzuconą klątwę pod koniec szóstej klasy przypłaciła długim pobytem na oddziale pozaklęciowym i problemami zdrowotnymi, które utrzymywały się przez miesiące. – Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało, choć sama obawiam się tego, co przyniosą kolejne noce. Też chciałabym się dowiedzieć, co to jest i czy jeszcze nam grozi. Ale... niedługo wracasz do szkoły? – zapytała; zdawała sobie sprawę, że uczniów siódmego roku wkrótce czekał stresujący czas owutemów. Ona rok temu o tej porze także stresowała się egzaminami, nie wiedząc jeszcze, że prawdziwe życie po szkole przyniesie zupełnie inne, często poważniejsze troski. A po egzaminach czekał już powrót do domu i towarzyski debiut, choć podejrzewała, że Marine była do niego znacznie lepiej przygotowana niż rok temu Lyra. Pytanie tylko, czy to wszystko, czyli egzaminy, debiuty i inne zwykłe sprawy potoczą się normalnie po tym, co się stało? Sama w tym roku miała zupełnie inne problemy, a jak miało się okazać, małżeństwo i ciąża nie będą jedynymi jej troskami w najbliższym czasie.
Także zdecydowała się na zamówienie owocowej herbaty. Miała ochotę napić się czegoś smaczniejszego niż woda czy eliksiry, którymi codziennie ją pojono.
Ale z ulgą powitała zmianę tematu na coś bardziej codziennego i przystępnego niż anomalie.
- O tak, jest naprawdę miła. Bardzo dobrze mnie przyjęła i dużo mi pomaga – powiedziała, wyrażając się ciepło o swojej teściowej, której sporo zawdzięczała, także w ostatnich dniach. – To prawdziwe szczęście, a jeszcze większym szczęściem jest mieć dobre relacje z mężem – dodała, a na piegowatych policzkach pojawił się leciutki rumieniec. Jej myśli mimowolnie pomknęły do Glaucusa, choć towarzyszył im też niepokój. – Zaręczyny i ślub nadeszły bardzo szybko, ledwie dwa miesiące po opuszczeniu murów Hogwartu byłam już narzeczoną, a po upływie kolejnych kilku – żoną. Prawdę mówiąc, czasami wciąż dziwnie mi o sobie myśleć jako o żonie, to brzmi tak bardzo... dorośle i podniośle – dodała, zastanawiając się, czy i Marine szybko zostanie czyjąś małżonką. Lyra nigdy nie spodziewała się, że wyjdzie za mąż w wieku osiemnastu lat. – Ale najpierw czeka debiut. Czy jesteś już gotowa na swój? To wyjątkowy dzień w życiu każdej młodej dziewczyny. – Niezależnie od tego, co się działo, może Marine miała swoje wyobrażenia i pragnienia w związku z tym dniem? A Lyra wolała myśleć o tym, co normalne, by tylko oderwać się od obaw towarzyszących jej w ostatnich dniach.
Chwilę później przyniesiono im herbaty. Lyra wzięła swoją, delikatnie zaciskając palce na uszku filiżanki i znów zerkając w kierunku kuzynki swojego męża. Tyle pytań jeszcze miała ochotę jej zadać, ale wrodzona nieśmiałość hamowała nieco jej ciekawość. Wszystko w swoim czasie. I tak miała wrażenie, że powiedziała sporo. Może po prostu tęskniła za towarzystwem osób w podobnym wieku?
Nigdy nie miała większej styczności z członkami rodu Lestrange, poza matką męża, która jednak od dawna nosiła nazwisko Travers, dlatego też nie do końca wiedziała, czego się spodziewać. Miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku i uda jej się porozumieć z młodą lady Lestrange. Udanie się do herbaciarni było dobrym pomysłem, tam mogły uwolnić się od nieprzyjemnej atmosfery sal i korytarzy, i porozmawiać we względnym spokoju. Mung chyba na nikogo nie działał dobrze, na pewno nie na Lyrę.
- To trochę... zastanawiające, biorąc pod uwagę, że kiedy byłam w Hogwarcie, zawsze powtarzano mi, że to bardzo bezpieczne miejsce – powiedziała, a na jej twarzy odmalował się niepokój i lekkie niedowierzanie. Wciąż nie ogarniała tego wszystkiego swoim naiwnym umysłem. Ale sama miała okazję się niegdyś przekonać, że nie zawsze tak było. Zbłąkaną i błędnie rzuconą klątwę pod koniec szóstej klasy przypłaciła długim pobytem na oddziale pozaklęciowym i problemami zdrowotnymi, które utrzymywały się przez miesiące. – Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało, choć sama obawiam się tego, co przyniosą kolejne noce. Też chciałabym się dowiedzieć, co to jest i czy jeszcze nam grozi. Ale... niedługo wracasz do szkoły? – zapytała; zdawała sobie sprawę, że uczniów siódmego roku wkrótce czekał stresujący czas owutemów. Ona rok temu o tej porze także stresowała się egzaminami, nie wiedząc jeszcze, że prawdziwe życie po szkole przyniesie zupełnie inne, często poważniejsze troski. A po egzaminach czekał już powrót do domu i towarzyski debiut, choć podejrzewała, że Marine była do niego znacznie lepiej przygotowana niż rok temu Lyra. Pytanie tylko, czy to wszystko, czyli egzaminy, debiuty i inne zwykłe sprawy potoczą się normalnie po tym, co się stało? Sama w tym roku miała zupełnie inne problemy, a jak miało się okazać, małżeństwo i ciąża nie będą jedynymi jej troskami w najbliższym czasie.
Także zdecydowała się na zamówienie owocowej herbaty. Miała ochotę napić się czegoś smaczniejszego niż woda czy eliksiry, którymi codziennie ją pojono.
Ale z ulgą powitała zmianę tematu na coś bardziej codziennego i przystępnego niż anomalie.
- O tak, jest naprawdę miła. Bardzo dobrze mnie przyjęła i dużo mi pomaga – powiedziała, wyrażając się ciepło o swojej teściowej, której sporo zawdzięczała, także w ostatnich dniach. – To prawdziwe szczęście, a jeszcze większym szczęściem jest mieć dobre relacje z mężem – dodała, a na piegowatych policzkach pojawił się leciutki rumieniec. Jej myśli mimowolnie pomknęły do Glaucusa, choć towarzyszył im też niepokój. – Zaręczyny i ślub nadeszły bardzo szybko, ledwie dwa miesiące po opuszczeniu murów Hogwartu byłam już narzeczoną, a po upływie kolejnych kilku – żoną. Prawdę mówiąc, czasami wciąż dziwnie mi o sobie myśleć jako o żonie, to brzmi tak bardzo... dorośle i podniośle – dodała, zastanawiając się, czy i Marine szybko zostanie czyjąś małżonką. Lyra nigdy nie spodziewała się, że wyjdzie za mąż w wieku osiemnastu lat. – Ale najpierw czeka debiut. Czy jesteś już gotowa na swój? To wyjątkowy dzień w życiu każdej młodej dziewczyny. – Niezależnie od tego, co się działo, może Marine miała swoje wyobrażenia i pragnienia w związku z tym dniem? A Lyra wolała myśleć o tym, co normalne, by tylko oderwać się od obaw towarzyszących jej w ostatnich dniach.
Chwilę później przyniesiono im herbaty. Lyra wzięła swoją, delikatnie zaciskając palce na uszku filiżanki i znów zerkając w kierunku kuzynki swojego męża. Tyle pytań jeszcze miała ochotę jej zadać, ale wrodzona nieśmiałość hamowała nieco jej ciekawość. Wszystko w swoim czasie. I tak miała wrażenie, że powiedziała sporo. Może po prostu tęskniła za towarzystwem osób w podobnym wieku?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Wracam do Hogwartu dziś wieczorem – odpowiedziała spokojnie, prezentując Lyrze swoją własną decyzję, nieskonsultowaną z uzdrowicielami, którzy mimo wszystko na pewno ucieszą się, że będą mieli z głowy wymagającą nastolatkę oraz jej subtelne szantaże poparte nazwiskiem – Nie jestem pewna, co tam zastanę. Nie podejrzewam, bym była jedyną uczennicą, która stała się ofiarą tych anomalii, mam też dziwne wrażenie, że chyba tylko ja wyszłam z tego bez większych obrażeń – a przynajmniej tych na ciele, bowiem w duszy szarżowało jeszcze wspomnienie straszliwej, czarnomagicznej mocy i mgły pochłaniającej wszystko na swojej drodze.
Zastanawiała się, czy poruszyć temat zbliżających się egzaminów czy zakończenia roku, bowiem odniosła wrażenie, że zawisł gdzieś pomiędzy nimi, niewypowiedziany. Z drugiej strony owutemy zajmowały ostatnio tak dużo jej myśli i słów, że jeśli mogła uwolnić się od nich choć na chwilę, śmiało skorzystała z tej możliwości.
Słuchała więc, jak Lyra wypowiada się o swojej teściowej oraz mężu i sama miała nadzieję, że w przyszłości będzie mogła powiedzieć to samo o swojej nowej rodzinie. Marine nie znała planów ojca i nestora odnośnie swojej osoby, jeśli jakiekolwiek w ogóle już istniały. Narzeczeństwo i zamążpójście jawiły się w dość bliskiej przyszłości i zdawała sobie z tego doskonale sprawę, bowiem tak właśnie była wychowywana i do tych ról przygotowywana przez całe życie. Czy będąc panną Weasley rudowłosa także spodziewała się szybkiego małżeństwa? Jej następne słowa wystarczyły Lestrange za odpowiedź.
- Pozostaje mi tylko pogratulować Ci tego wszystkiego. Cieszę się, że trafiłaś tak dobrze – mówiła szczerze, obserwując uroczy rumieniec swojej towarzyszki. Z reguły nikomu nie życzyła źle, choć oczywiście również od tej reguły zdarzały się wyjątki – Brzmi dorośle i tak też powinnaś tę rolę traktować, ale sądzę, że mimo wszystko możesz jeszcze liczyć na pewnego rodzaju taryfę ulgową od najbliższych – niemalże mrugnęła do niej nad stołem, przedstawiając swoją opinię pół-serio.
Ucieszyła się z nadejścia kelnerki ; elegancką filiżankę chwyciła zgrabnie w dłoń i upiła pierwszy łyk gorącego płynu. Od razu zrobiło jej się cieplej i przyjemniej, a przyniesiona do stolika szarlotka miała jeszcze spotęgować to uczucie. Marine nie zdecydowała się jednak na konsumpcję, bowiem z ust Lyry padło ważne dla niej pytanie.
Debiut. Czy jesteś już gotowa na swój?
Była. Obudzona w nocy o północy była gotowa wybrać suknię, wykonać makijaż i zejść z gracją nawet po najbardziej stromych schodach do najdziwniejszej Sali balowej, jaką tylko mogła sobie wyobrazić. Oczywiście, że najpierw marzyła o cudownych, przyjemnych scenariuszach, ale w swoich rozmyślaniach nie pominęła także tych aspektów, które mogłyby sprawić, że jej wielki dzień nie pójdzie tak, jak powinien. Wszystko, co mogłoby go zepsuć, miała już rozplanowane – od pogody, do wtargnięcia dziwacznego wuja Ludwika. Nie przygotowywała się na najgorsze, lecz po prostu chciała przygotować się na wszystko.
- Jestem gotowa. Przygotowania do debiutu to bardzo duża część moich pozaszkolnych aktywności – odpowiedziała skromnie, nieco umniejszając skalę, bowiem dosłownie każda czynność miała przybliżyć ją do tego, by w przyszłości zaprezentować się na salonach z najlepszej strony - Podobnie jak ty, wybrałam artystyczną ścieżkę kariery i moja prezentacja na pewno będzie związana z jakimś muzycznym występem – zapewniła dumnie, jak zwykle zresztą, gdy mówiła o swojej pasji.
Zastanawiała się, czy poruszyć temat zbliżających się egzaminów czy zakończenia roku, bowiem odniosła wrażenie, że zawisł gdzieś pomiędzy nimi, niewypowiedziany. Z drugiej strony owutemy zajmowały ostatnio tak dużo jej myśli i słów, że jeśli mogła uwolnić się od nich choć na chwilę, śmiało skorzystała z tej możliwości.
Słuchała więc, jak Lyra wypowiada się o swojej teściowej oraz mężu i sama miała nadzieję, że w przyszłości będzie mogła powiedzieć to samo o swojej nowej rodzinie. Marine nie znała planów ojca i nestora odnośnie swojej osoby, jeśli jakiekolwiek w ogóle już istniały. Narzeczeństwo i zamążpójście jawiły się w dość bliskiej przyszłości i zdawała sobie z tego doskonale sprawę, bowiem tak właśnie była wychowywana i do tych ról przygotowywana przez całe życie. Czy będąc panną Weasley rudowłosa także spodziewała się szybkiego małżeństwa? Jej następne słowa wystarczyły Lestrange za odpowiedź.
- Pozostaje mi tylko pogratulować Ci tego wszystkiego. Cieszę się, że trafiłaś tak dobrze – mówiła szczerze, obserwując uroczy rumieniec swojej towarzyszki. Z reguły nikomu nie życzyła źle, choć oczywiście również od tej reguły zdarzały się wyjątki – Brzmi dorośle i tak też powinnaś tę rolę traktować, ale sądzę, że mimo wszystko możesz jeszcze liczyć na pewnego rodzaju taryfę ulgową od najbliższych – niemalże mrugnęła do niej nad stołem, przedstawiając swoją opinię pół-serio.
Ucieszyła się z nadejścia kelnerki ; elegancką filiżankę chwyciła zgrabnie w dłoń i upiła pierwszy łyk gorącego płynu. Od razu zrobiło jej się cieplej i przyjemniej, a przyniesiona do stolika szarlotka miała jeszcze spotęgować to uczucie. Marine nie zdecydowała się jednak na konsumpcję, bowiem z ust Lyry padło ważne dla niej pytanie.
Debiut. Czy jesteś już gotowa na swój?
Była. Obudzona w nocy o północy była gotowa wybrać suknię, wykonać makijaż i zejść z gracją nawet po najbardziej stromych schodach do najdziwniejszej Sali balowej, jaką tylko mogła sobie wyobrazić. Oczywiście, że najpierw marzyła o cudownych, przyjemnych scenariuszach, ale w swoich rozmyślaniach nie pominęła także tych aspektów, które mogłyby sprawić, że jej wielki dzień nie pójdzie tak, jak powinien. Wszystko, co mogłoby go zepsuć, miała już rozplanowane – od pogody, do wtargnięcia dziwacznego wuja Ludwika. Nie przygotowywała się na najgorsze, lecz po prostu chciała przygotować się na wszystko.
- Jestem gotowa. Przygotowania do debiutu to bardzo duża część moich pozaszkolnych aktywności – odpowiedziała skromnie, nieco umniejszając skalę, bowiem dosłownie każda czynność miała przybliżyć ją do tego, by w przyszłości zaprezentować się na salonach z najlepszej strony - Podobnie jak ty, wybrałam artystyczną ścieżkę kariery i moja prezentacja na pewno będzie związana z jakimś muzycznym występem – zapewniła dumnie, jak zwykle zresztą, gdy mówiła o swojej pasji.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lyra skinęła głową, zastanawiając się jednocześnie, jak wyglądał teraz Hogwart. Miała nadzieję, że magiczna szkoła, którą opuściła zaledwie rok temu, przetrwała anomalie, i że przetrwali je też uczniowie. Mimowolnie poczuła niepokój o bezbronne dzieci, których część być może też została rozrzucona po kraju. Wzdrygnęła się.
- Też chciałabym stąd wyjść i wrócić do domu, ale muszę zostać, dopóki uzdrowiciele nie postanowią mnie wypisać – powiedziała. Mimo zmiany nazwiska wciąż pozostawała skromną, cichą osóbką, której nawet nie przyszło do głowy stawiać nikomu żądań szybkiego zwolnienia, poza tym kierowała się w pierwszej kolejności dobrem nienarodzonego dziecka. Nie znosiła Munga, ale zdawała sobie sprawę, że to tu uzyska najlepszą pomoc, gdyby znowu coś zaczęło się dziać, więc czekała cierpliwie, aż uzdrowiciele stwierdzą, że może bezpiecznie wrócić. Nie odpowiadała już tylko za siebie.
Tak, miała szczęście, że trafiła tak dobrze. Nie każda młoda dziewczyna wydawana za mąż była szczęśliwa, ale ona, mimo dużej różnicy wieku między nią i mężem, czuła się dobrze w jego towarzystwie i cieszyła się wyjątkową swobodą, nie będąc ograniczana ani zmuszana do niczego wbrew swojej woli. Miała dobrego, troskliwego męża, a i całe jej życie znacząco się zmieniło. Choć gdyby nie inicjatywa Traversów, którzy pragnęli znaleźć żonę dla swojego syna, zapewne nie byłaby jeszcze mężatką ani nawet narzeczoną. Nie była przygotowywana na tak wczesne zamążpójście.
- Naprawdę miałam dużo szczęścia. Ale życzę ci, żeby i tobie udało się trafić na dobrego męża, który będzie się o ciebie troszczył i akceptował cię taką, jaka jesteś – powiedziała. Może w ciągu najbliższych paru lat, lub nawet miesięcy, usłyszy o zaręczynach młodziutkiej lady Lestrange? Jej rodzina z pewnością zatroszczy się o dobrą przyszłość dla wchodzącej w dorosłość dziewczyny, a przynajmniej tak mogło się wydarzyć Lyrze, która nie znała szlacheckiego świata od tej bardziej zimnej, pozbawionej uczuć strony, nie wiedziała też, do jakiej kategorii zaliczała się rodzina Marine. Mimo dość liberalnego wychowania, jakie otrzymała Lyra, zdawała sobie sprawę z wagi kobiecych obowiązków i nie zamierzała snuć żadnych postępowych teorii. Niektóre kobiety pragnęły niezależności i wyrwania się z ram zasad, ale nie należała do nich Lyra, a i Marine, przynajmniej na razie, nie wydawała się osobą zbuntowaną wobec reguł, które ciążyły nad każdą szlachetnie urodzoną kobietą.
Ostrożnie upiła łyk przyniesionej herbaty, wpatrując się w swoją rozmówczynię, zaintrygowana jej osobą. Tak jak mogła się spodziewać, Marine potwierdziła, że odebrała staranne przygotowanie do swojego debiutu.
- Kto wie, może za parę miesięcy spotkamy się gdzieś na salonach? – Było to całkiem możliwe, Lyra co prawda nigdy nie brylowała w towarzystwie, woląc trzymać się z boku, ale starała się od czasu do czasu gdzieś pokazać, zwłaszcza na okazjach artystycznych, korzystając z tego, że stała się częścią tego świata oraz pragnęła obcować ze sztuką. Choć w najbliższym czasie pewnie raczej nie będzie miała do tego głowy, biorąc pod uwagę, ile problemów i stresów spadło na nią w ostatnich dniach. Od czasu, kiedy napadnięto ją na Pokątnej, przez co wylądowała w Mungu, nie miała głowy nawet do rysowania.
- Więc też jesteś artystyczną duszą? Zajmujesz się muzyką? – zapytała z ciekawością, chcąc usłyszeć coś więcej o pasji Marine. Wiedziała z ksiąg oraz z opowieści swojej teściowej, że Lestrange’owie byli zainteresowani sztuką, a szczególnie muzyką, więc nie powinno dziwić, że jedna z nich ruszyła właśnie tą drogą. Było to zresztą bardzo stosowne zajęcie dla młodej damy. W przypadku Lyry zajmowanie się sztuką było jej własnym wyborem, bo po prostu zawsze czuła silną fascynację malarstwem i miała talent, który rozwijała dzięki swojemu uporowi. Była samoukiem, ale dawniej w jej otoczeniu pasja ta była raczej postrzegana jako niepraktyczny kaprys niż jako pewna ścieżka na przyszłość. Ale teraz już nie musiała przejmować się tym, że na samym początku rzeczywiście zarabiała niewiele, i dopiero po wernisażu znacząco przybyło zainteresowanych jej obrazami.
- Też chciałabym stąd wyjść i wrócić do domu, ale muszę zostać, dopóki uzdrowiciele nie postanowią mnie wypisać – powiedziała. Mimo zmiany nazwiska wciąż pozostawała skromną, cichą osóbką, której nawet nie przyszło do głowy stawiać nikomu żądań szybkiego zwolnienia, poza tym kierowała się w pierwszej kolejności dobrem nienarodzonego dziecka. Nie znosiła Munga, ale zdawała sobie sprawę, że to tu uzyska najlepszą pomoc, gdyby znowu coś zaczęło się dziać, więc czekała cierpliwie, aż uzdrowiciele stwierdzą, że może bezpiecznie wrócić. Nie odpowiadała już tylko za siebie.
Tak, miała szczęście, że trafiła tak dobrze. Nie każda młoda dziewczyna wydawana za mąż była szczęśliwa, ale ona, mimo dużej różnicy wieku między nią i mężem, czuła się dobrze w jego towarzystwie i cieszyła się wyjątkową swobodą, nie będąc ograniczana ani zmuszana do niczego wbrew swojej woli. Miała dobrego, troskliwego męża, a i całe jej życie znacząco się zmieniło. Choć gdyby nie inicjatywa Traversów, którzy pragnęli znaleźć żonę dla swojego syna, zapewne nie byłaby jeszcze mężatką ani nawet narzeczoną. Nie była przygotowywana na tak wczesne zamążpójście.
- Naprawdę miałam dużo szczęścia. Ale życzę ci, żeby i tobie udało się trafić na dobrego męża, który będzie się o ciebie troszczył i akceptował cię taką, jaka jesteś – powiedziała. Może w ciągu najbliższych paru lat, lub nawet miesięcy, usłyszy o zaręczynach młodziutkiej lady Lestrange? Jej rodzina z pewnością zatroszczy się o dobrą przyszłość dla wchodzącej w dorosłość dziewczyny, a przynajmniej tak mogło się wydarzyć Lyrze, która nie znała szlacheckiego świata od tej bardziej zimnej, pozbawionej uczuć strony, nie wiedziała też, do jakiej kategorii zaliczała się rodzina Marine. Mimo dość liberalnego wychowania, jakie otrzymała Lyra, zdawała sobie sprawę z wagi kobiecych obowiązków i nie zamierzała snuć żadnych postępowych teorii. Niektóre kobiety pragnęły niezależności i wyrwania się z ram zasad, ale nie należała do nich Lyra, a i Marine, przynajmniej na razie, nie wydawała się osobą zbuntowaną wobec reguł, które ciążyły nad każdą szlachetnie urodzoną kobietą.
Ostrożnie upiła łyk przyniesionej herbaty, wpatrując się w swoją rozmówczynię, zaintrygowana jej osobą. Tak jak mogła się spodziewać, Marine potwierdziła, że odebrała staranne przygotowanie do swojego debiutu.
- Kto wie, może za parę miesięcy spotkamy się gdzieś na salonach? – Było to całkiem możliwe, Lyra co prawda nigdy nie brylowała w towarzystwie, woląc trzymać się z boku, ale starała się od czasu do czasu gdzieś pokazać, zwłaszcza na okazjach artystycznych, korzystając z tego, że stała się częścią tego świata oraz pragnęła obcować ze sztuką. Choć w najbliższym czasie pewnie raczej nie będzie miała do tego głowy, biorąc pod uwagę, ile problemów i stresów spadło na nią w ostatnich dniach. Od czasu, kiedy napadnięto ją na Pokątnej, przez co wylądowała w Mungu, nie miała głowy nawet do rysowania.
- Więc też jesteś artystyczną duszą? Zajmujesz się muzyką? – zapytała z ciekawością, chcąc usłyszeć coś więcej o pasji Marine. Wiedziała z ksiąg oraz z opowieści swojej teściowej, że Lestrange’owie byli zainteresowani sztuką, a szczególnie muzyką, więc nie powinno dziwić, że jedna z nich ruszyła właśnie tą drogą. Było to zresztą bardzo stosowne zajęcie dla młodej damy. W przypadku Lyry zajmowanie się sztuką było jej własnym wyborem, bo po prostu zawsze czuła silną fascynację malarstwem i miała talent, który rozwijała dzięki swojemu uporowi. Była samoukiem, ale dawniej w jej otoczeniu pasja ta była raczej postrzegana jako niepraktyczny kaprys niż jako pewna ścieżka na przyszłość. Ale teraz już nie musiała przejmować się tym, że na samym początku rzeczywiście zarabiała niewiele, i dopiero po wernisażu znacząco przybyło zainteresowanych jej obrazami.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Sama Marine wolała nie zastanawiać się, co zastanie po powrocie do szkoły. Dopóki mogła oddalać w myślach ten moment, dokładnie to robiła, by troski i problemy nie spadły na nią znowu ze zdwojoną siłą. Czuła, że mimo wszystko rozumieją się z Lyrą w tej kwestii i obie wolałby teraz być w domu, a mimo wszystko wybierały racjonalną ścieżkę postępowania, jak na młode, dojrzałe czarownice przystało.
- Czy spodziewasz się, kiedy może to nastąpić? – od ciotki pobieżnie dowiedziała się, iż rudowłosa znajduje się w szpitalu już od jakiegoś czasu i z grzeczności wolała dopytać, czy wyznaczono już datę, kiedy będzie mogła go opuścić. Za to ciekawość podpowiadała jej zupełnie coś innego – Wybacz mi ciekawość, ale lady Travers nie wspomniała czemu właściwie się tu znalazłaś. Czy to coś poważnego?
Marine domyślała się, że gdyby Lyra przebywała w Mungu z powodu strasznej zakaźnej choroby to nie siedziałyby teraz jak gdyby nigdy nic w herbaciarni i nie gawędziły przyjemnie, nie zważając na konsekwencje. A mimo wszystko coś ją tutaj przygnało, ciekawe. Ciąża nie przyszła nawet Ślizgonce do głowy!
Życzenia młodej lady Travers wydawały się być szczere, dlatego Lestrange przyjęła je uśmiechem i delikatnym skinięciem głowy. Obie mogły tylko gdybać, czy słowa rudowłosej miały szanse się spełnić, czy może Marine czeka zupełnie inny los od tego, który w swojej wizji nakreśliła jej towarzyszka. Akceptujący ją i jej pasje mąż, który w dodatku by ją szanował był w tej chwili szczytem marzeń młodziutkiej szlachcianki. Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy trafią tak dobrze, jak Lyra i wolała nie śnić o rycerzach na białym koniu.
- Oby trochę twojego szczęścia spadło i na mnie – nie zamierzała się buntować i robić problemów własnej rodzinie; nawet gdyby życzenie rudowłosej miało się nie spełnić, Marine nie zamierzała porzucać ideałów wpajanych jej od dziecka. Rola szlachcianki, nawet jeśli momentami przykra, musiała zostać spełniona.
- Być może uda nam się spotkać już pod koniec czerwca – zdradziła po upiciu kolejnego łyku swojej pysznej herbaty – Wydaje mi się, że ojciec nie zamierza czekać, a wydarzenia towarzyskie, mimo wszystkiego, co dzieje się teraz wokół nas, muszą trwać – dodała nie bez gorzkiego tonu w głosie.
Ludzie giną, magia szaleje, ale czy ktoś o zdrowych zmysłach zdecydowałby się na odwołanie corocznego Festiwalu Lata? No właśnie.
Temat muzyki i pasji przyniósł kolejną falę dobrego nastroju, który na dobre już zapanował w herbaciarni pomiędzy dwiema młodymi czarownicami. Marine czuła się swobodnie i to nie dzięki dodatkom w swoim gorącym napoju czy słodkiej szarlotce, którą wreszcie zdecydowała się spróbować.
- Po szkole chciałabym rozpocząć karierę solistki w Czarodziejskiej Operze w Hampshire – przyznała dumnie, choć lokalizacja opery powinna podpowiedzieć Lyrze, że to ród Lestrange sprawuje piecze nad przybytkiem i Marine zapewne nie będzie miała problemu, by się tam dostać – A Ty masz już za sobą pierwszy wernisaż, tak? Czytałam coś chyba na ten temat, ale wiesz sama jak to jest z tymi wiadomościami z wyższych sfer, ledwo przedostają się do Hogwatu.
- Czy spodziewasz się, kiedy może to nastąpić? – od ciotki pobieżnie dowiedziała się, iż rudowłosa znajduje się w szpitalu już od jakiegoś czasu i z grzeczności wolała dopytać, czy wyznaczono już datę, kiedy będzie mogła go opuścić. Za to ciekawość podpowiadała jej zupełnie coś innego – Wybacz mi ciekawość, ale lady Travers nie wspomniała czemu właściwie się tu znalazłaś. Czy to coś poważnego?
Marine domyślała się, że gdyby Lyra przebywała w Mungu z powodu strasznej zakaźnej choroby to nie siedziałyby teraz jak gdyby nigdy nic w herbaciarni i nie gawędziły przyjemnie, nie zważając na konsekwencje. A mimo wszystko coś ją tutaj przygnało, ciekawe. Ciąża nie przyszła nawet Ślizgonce do głowy!
Życzenia młodej lady Travers wydawały się być szczere, dlatego Lestrange przyjęła je uśmiechem i delikatnym skinięciem głowy. Obie mogły tylko gdybać, czy słowa rudowłosej miały szanse się spełnić, czy może Marine czeka zupełnie inny los od tego, który w swojej wizji nakreśliła jej towarzyszka. Akceptujący ją i jej pasje mąż, który w dodatku by ją szanował był w tej chwili szczytem marzeń młodziutkiej szlachcianki. Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy trafią tak dobrze, jak Lyra i wolała nie śnić o rycerzach na białym koniu.
- Oby trochę twojego szczęścia spadło i na mnie – nie zamierzała się buntować i robić problemów własnej rodzinie; nawet gdyby życzenie rudowłosej miało się nie spełnić, Marine nie zamierzała porzucać ideałów wpajanych jej od dziecka. Rola szlachcianki, nawet jeśli momentami przykra, musiała zostać spełniona.
- Być może uda nam się spotkać już pod koniec czerwca – zdradziła po upiciu kolejnego łyku swojej pysznej herbaty – Wydaje mi się, że ojciec nie zamierza czekać, a wydarzenia towarzyskie, mimo wszystkiego, co dzieje się teraz wokół nas, muszą trwać – dodała nie bez gorzkiego tonu w głosie.
Ludzie giną, magia szaleje, ale czy ktoś o zdrowych zmysłach zdecydowałby się na odwołanie corocznego Festiwalu Lata? No właśnie.
Temat muzyki i pasji przyniósł kolejną falę dobrego nastroju, który na dobre już zapanował w herbaciarni pomiędzy dwiema młodymi czarownicami. Marine czuła się swobodnie i to nie dzięki dodatkom w swoim gorącym napoju czy słodkiej szarlotce, którą wreszcie zdecydowała się spróbować.
- Po szkole chciałabym rozpocząć karierę solistki w Czarodziejskiej Operze w Hampshire – przyznała dumnie, choć lokalizacja opery powinna podpowiedzieć Lyrze, że to ród Lestrange sprawuje piecze nad przybytkiem i Marine zapewne nie będzie miała problemu, by się tam dostać – A Ty masz już za sobą pierwszy wernisaż, tak? Czytałam coś chyba na ten temat, ale wiesz sama jak to jest z tymi wiadomościami z wyższych sfer, ledwo przedostają się do Hogwatu.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lyra zdecydowanie wolałaby teraz zaszyć się w swoich komnatach, a noc spędzić wtulona w ciepły bok męża, zamiast tkwić w tym nieprzyjemnym przybytku kojarzącym się głównie ze strachem i bólem. Nocami dręczyły ją nieprzyjemne sny, a po nich często budziła się w ciemnej, obskurnej sali, słysząc jęki dobiegające z innych pomieszczeń. Nie było to miejsce sprzyjające dobremu wypoczynkowi, o wiele lepiej wypoczywałaby w Norfolk, ale tam nie miałaby zagwarantowanej odpowiedniej opieki w razie gdyby coś się stało. Nie wiedziała zbyt wiele o ciążach, właściwie prawie nic, więc musiała polegać na słowach uzdrowicieli, a ci sugerowali pozostanie na oddziale przez przynajmniej tydzień od dnia napaści.
- Prawdopodobnie już niedługo, to kwestia najbliższych dni – powiedziała, bo tak jej się wydawało, poza tym zakładała, że uzdrowiciele będą chcieli możliwie szybko zwolnić miejsce dla ofiar anomalii, i nie będą przetrzymywać Lyry więcej niż konieczne.
Jednak gdy padło pytanie o powód jej trafienia do Munga, Lyra oblała się szkarłatnym rumieńcem i spuściła wzrok na swoją filiżankę, zupełnie jakby nagle zainteresowało ją coś na powierzchni herbaty. Prawie nikomu nie mówiła o swojej ciąży, właściwie poza Glaucusem i jego najbliższymi, oraz zajmującymi się nią uzdrowicielami nikt o tym nie wiedział.
- To chyba... nic poważnego. Ale uzdrowiciele woleli mnie tu zatrzymać – powiedziała, nie będąc pewną, czy może zaufać Marine na tyle, żeby powiedzieć jej prawdę. W końcu właściwie się nie znały.
Niestety w tym świecie najważniejsze były rodowe układy, nie uczucia. Nawet Lyra zdawała sobie z tego sprawę, że była to cena, którą każda panna musiała zapłacić za wypełnienie rodowego obowiązku i za dostatnie życie. Oczywiście zdarzały się pary, między którymi istniało uczucie (i takie mogły być dla niej swoistym wzorem – aranżowane związki, które z czasem odkryły, że istnieje między nimi coś poważniejszego), ale sama nie była pewna, czy Glaucus, mimo swojej troski i opiekuńczości darzy ją czymś więcej. Niemniej jednak miała szczęście, jej mąż ją szanował i nie ograniczał, pozwalając rozwijać swoje zainteresowania i wręcz pomagając jej w tym. Ale nawet gdyby tak nie było, obowiązek był obowiązkiem i należało go wypełnić; Lyrze trudno było zresztą tęsknić za uczuciami, których w stanie niezamężnym i tak nigdy nie zaznała, a więc nie musiała się ich wyrzekać.
Mimo to wciąż miała nadzieję, że młodziutka Lestrange trafi dobrze. Wydawała się całkiem miła, i w dodatku jak się chwilę później okazało, też była artystyczną duszą. Niestety wokół siebie nie miała zbyt wielu artystów.
- Cóż... całkiem możliwe. A przynajmniej pozostaje mieć nadzieję, że tak właśnie będzie, że do tego czasu wszystko wróci do normy. Im szybciej tym lepiej – rzekła. Zdecydowanie wolałaby móc w spokoju i z radością czekać na narodziny dziecka u boku swojego męża. Nie chciała musieć się bać, tak jak bała się teraz, i spotkanie to było próbą ucieczki od tej niepokojącej rzeczywistości, która czaiła się poza herbaciarnią, ale i w niej można było wyczuć pewne napięcie unoszące się w powietrzu.
Żeby zająć czymś dłonie, także spróbowała swojej szarlotki.
- Jesteś śpiewaczką? – zapytała. – Chętnie obejrzę twój występ, gdy już zadebiutujesz na scenie. – Niestety Lyra wiedziała na temat muzyki tylko podstawy, nie umiała nawet grać na żadnym instrumencie, choć miała zamiar pewnego dnia zacząć się tego uczyć. Marine, jako lady Lestrange, zapewne od najwcześniejszych lat mogła doskonalić talent, a Lyra była bardzo ciekawa jej umiejętności, choć domyślała się też, że to właśnie nazwisko może mieć duży udział w jej przyjęciu do właśnie tego przybytku. Mimowolnie poczuła ukłucie zazdrości, ale nie dała tego po sobie poznać. To normalne, że jedni rodzili się z wielkimi możliwościami gwarantowanymi przez ród, inni musieli o te możliwości walczyć, jak Lyra, nie wspominając o dziewczętach z nieszlacheckich rodzin.
- Tak, miał miejsce w listopadzie. To był dla mnie wielki zaszczyt, zaproszenie do uczestniczenia w tak znakomitej uroczystości. Ale muszę przyznać, że po debiutanckim wernisażu otworzyły się przede mną zupełnie nowe możliwości. Zaproponowano mi mecenat, mogłam wystawiać obrazy w londyńskich galeriach, przychodziło do mnie coraz więcej klientów zamawiających portrety lub pejzaże... – Nawet nie było porównania między tym, co było przed debiutem, a tym co było już po nim. Dla Lyry otworzył się świat nowych możliwości. I mogła poczuć się prawdziwą artystką, a nie tylko biedną uliczną malarką. Po wernisażu już nigdy nie wróciła na ulicę, po tamtym pierwszym uczestniczyła jeszcze w kilku w innej galerii. – Podejrzewam, że latem może znowu odbyć się jakiś wernisaż. Jeśli tak będzie, to z chęcią cię na niego zaproszę. Cudownie jest poznać drugą artystyczną duszę, która pragnie poświęcić życie swojej twórczości – zapewniła, naprawdę mając nadzieję, że mimo tego wszystkiego co się stało, życie wróci do normy, i że artystyczne życie ich obu nie stanie pod znakiem zapytania.
- Prawdopodobnie już niedługo, to kwestia najbliższych dni – powiedziała, bo tak jej się wydawało, poza tym zakładała, że uzdrowiciele będą chcieli możliwie szybko zwolnić miejsce dla ofiar anomalii, i nie będą przetrzymywać Lyry więcej niż konieczne.
Jednak gdy padło pytanie o powód jej trafienia do Munga, Lyra oblała się szkarłatnym rumieńcem i spuściła wzrok na swoją filiżankę, zupełnie jakby nagle zainteresowało ją coś na powierzchni herbaty. Prawie nikomu nie mówiła o swojej ciąży, właściwie poza Glaucusem i jego najbliższymi, oraz zajmującymi się nią uzdrowicielami nikt o tym nie wiedział.
- To chyba... nic poważnego. Ale uzdrowiciele woleli mnie tu zatrzymać – powiedziała, nie będąc pewną, czy może zaufać Marine na tyle, żeby powiedzieć jej prawdę. W końcu właściwie się nie znały.
Niestety w tym świecie najważniejsze były rodowe układy, nie uczucia. Nawet Lyra zdawała sobie z tego sprawę, że była to cena, którą każda panna musiała zapłacić za wypełnienie rodowego obowiązku i za dostatnie życie. Oczywiście zdarzały się pary, między którymi istniało uczucie (i takie mogły być dla niej swoistym wzorem – aranżowane związki, które z czasem odkryły, że istnieje między nimi coś poważniejszego), ale sama nie była pewna, czy Glaucus, mimo swojej troski i opiekuńczości darzy ją czymś więcej. Niemniej jednak miała szczęście, jej mąż ją szanował i nie ograniczał, pozwalając rozwijać swoje zainteresowania i wręcz pomagając jej w tym. Ale nawet gdyby tak nie było, obowiązek był obowiązkiem i należało go wypełnić; Lyrze trudno było zresztą tęsknić za uczuciami, których w stanie niezamężnym i tak nigdy nie zaznała, a więc nie musiała się ich wyrzekać.
Mimo to wciąż miała nadzieję, że młodziutka Lestrange trafi dobrze. Wydawała się całkiem miła, i w dodatku jak się chwilę później okazało, też była artystyczną duszą. Niestety wokół siebie nie miała zbyt wielu artystów.
- Cóż... całkiem możliwe. A przynajmniej pozostaje mieć nadzieję, że tak właśnie będzie, że do tego czasu wszystko wróci do normy. Im szybciej tym lepiej – rzekła. Zdecydowanie wolałaby móc w spokoju i z radością czekać na narodziny dziecka u boku swojego męża. Nie chciała musieć się bać, tak jak bała się teraz, i spotkanie to było próbą ucieczki od tej niepokojącej rzeczywistości, która czaiła się poza herbaciarnią, ale i w niej można było wyczuć pewne napięcie unoszące się w powietrzu.
Żeby zająć czymś dłonie, także spróbowała swojej szarlotki.
- Jesteś śpiewaczką? – zapytała. – Chętnie obejrzę twój występ, gdy już zadebiutujesz na scenie. – Niestety Lyra wiedziała na temat muzyki tylko podstawy, nie umiała nawet grać na żadnym instrumencie, choć miała zamiar pewnego dnia zacząć się tego uczyć. Marine, jako lady Lestrange, zapewne od najwcześniejszych lat mogła doskonalić talent, a Lyra była bardzo ciekawa jej umiejętności, choć domyślała się też, że to właśnie nazwisko może mieć duży udział w jej przyjęciu do właśnie tego przybytku. Mimowolnie poczuła ukłucie zazdrości, ale nie dała tego po sobie poznać. To normalne, że jedni rodzili się z wielkimi możliwościami gwarantowanymi przez ród, inni musieli o te możliwości walczyć, jak Lyra, nie wspominając o dziewczętach z nieszlacheckich rodzin.
- Tak, miał miejsce w listopadzie. To był dla mnie wielki zaszczyt, zaproszenie do uczestniczenia w tak znakomitej uroczystości. Ale muszę przyznać, że po debiutanckim wernisażu otworzyły się przede mną zupełnie nowe możliwości. Zaproponowano mi mecenat, mogłam wystawiać obrazy w londyńskich galeriach, przychodziło do mnie coraz więcej klientów zamawiających portrety lub pejzaże... – Nawet nie było porównania między tym, co było przed debiutem, a tym co było już po nim. Dla Lyry otworzył się świat nowych możliwości. I mogła poczuć się prawdziwą artystką, a nie tylko biedną uliczną malarką. Po wernisażu już nigdy nie wróciła na ulicę, po tamtym pierwszym uczestniczyła jeszcze w kilku w innej galerii. – Podejrzewam, że latem może znowu odbyć się jakiś wernisaż. Jeśli tak będzie, to z chęcią cię na niego zaproszę. Cudownie jest poznać drugą artystyczną duszę, która pragnie poświęcić życie swojej twórczości – zapewniła, naprawdę mając nadzieję, że mimo tego wszystkiego co się stało, życie wróci do normy, i że artystyczne życie ich obu nie stanie pod znakiem zapytania.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wymijająca odpowiedź i wyraźny rumieniec były jasnym sygnałem, że Lyra coś ukrywa; w takiej sytuacji rozgryzłby to każdy, więc również Marine nie dała się nabrać, choć taktownie nie ciągnęła swojej towarzyszki za język i nie zdecydowała się dopytywać dalej. Nie znały się dobrze i z racjonalnego punktu widzenia Travers nie miała żadnego obowiązku zwierzać się pannie Lestrange czy szukać u niej pocieszenia, a mimo wszystko niezaspokojona ciekawość mogła gryźć Marine jeszcze przez jakiś czas. W końcu powód pobytu żony kuzyna w szpitalu na pewno nie był tak błahy, jak to początkowo wyglądało.
- Na pewno szybko wrócisz do domu – ostatnie badawcze spojrzenie rzucone na rudowłosą utwierdziło Ślizgonkę w przekonaniu, że nic już dziś z niej nie wyciągnie. Ta znajomość była zbyt świeża, by dziewczyna dała namówić się na zwierzenia; jedynie wspólnie spędzony czas mógł zadziałać na korzyść ich relacji. Czy tajemnicza przypadłość Lyry i jej artystycznie zamiłowania były wystarczającymi powodami do utrzymania kontaktów?
Marine miała przyjaciółki i kuzynki w zbliżonym wieku, tak więc w gruncie rzeczy nie szukała nowych znajomości z potencjałem na coś więcej, nie zamierzając rozmieniać się na drobne, gdy przyjdzie już czas jej salonowego debiutu. Oczywiście, że planowała rozejrzeć się za koneksjami, w końcu te były niesamowicie ważnym aspektem życia w czarodziejskim społeczeństwie, lecz na podejmowanie takich decyzji miała jeszcze trochę czasu. Czy takie, niemalże biznesowe relacje, nie wykluczały możliwości zawarcia prawdziwej przyjaźni? Lestrange przyjrzała się siedzącej naprzeciwko Lyrze i zastanowiła się, czy rudowłosa ma jakieś bliskie przyjaciółki szlachetnego urodzenia; jako Weasley mogła przecież spoufalić się z mugolakami, lecz jako żona Glaucusa Traversa na pewno porzuciła dawne, niekorzystne znajomości.
- Bardzo chciałabym nią być – doprecyzowała, wracając myślami do swojej pasji – Jeśli tylko uda mi się spełnić to marzenie, możesz liczyć na bilety z dobrymi miejscami – zapewniła, uśmiechając się lekko.
Nie były to puste słowa, bowiem Marine już od dawna wiedziała, jak pragnęłaby budować swoją karierę. Rozdawnictwo biletów być może nie było opłacalne finansowo, lecz nie o ten aspekt rozchodziło się w jej marzeniach. Lyra na pewno miała znajomości w świecie artystów, a nic tak nie wspomagało popularności, jak znamienite nazwiska obecne na widowni podczas występów.
Dopijając swoją herbatę próbowała przypomnieć sobie czy Victoria lub Evelyn nie wspominały jej niczego o wernisażu młodej lady Travers. A może babcia napomknęła coś mimochodem w którymś z listów?
- Czy bardzo się stresowałaś? – widelczyk stuknął o talerzyk, a po szarlotce nie było już śladu, gdy Marine ponownie skupiła swoją uwagę na towarzyszce, zadając jej dość osobiste pytanie. Oczywiście, że informacja o mecenacie i tych wszystkich możliwościach była istotna, jednak poza gratulacjami Lestrange nie mogłaby powiedzieć wiele na temat dziedziny, o której miała jedynie podstawowe pojęcie. A odczucia Lyry interesowały ją o wiele bardziej, być może dlatego, że była w zbliżonym do niej wieku; wymiana doświadczeń mogła okazać się cenną lekcją na przyszłość – Chętnie zapoznam się z twoimi pracami. Czuję, że czeka nas artystyczne lato.
- Na pewno szybko wrócisz do domu – ostatnie badawcze spojrzenie rzucone na rudowłosą utwierdziło Ślizgonkę w przekonaniu, że nic już dziś z niej nie wyciągnie. Ta znajomość była zbyt świeża, by dziewczyna dała namówić się na zwierzenia; jedynie wspólnie spędzony czas mógł zadziałać na korzyść ich relacji. Czy tajemnicza przypadłość Lyry i jej artystycznie zamiłowania były wystarczającymi powodami do utrzymania kontaktów?
Marine miała przyjaciółki i kuzynki w zbliżonym wieku, tak więc w gruncie rzeczy nie szukała nowych znajomości z potencjałem na coś więcej, nie zamierzając rozmieniać się na drobne, gdy przyjdzie już czas jej salonowego debiutu. Oczywiście, że planowała rozejrzeć się za koneksjami, w końcu te były niesamowicie ważnym aspektem życia w czarodziejskim społeczeństwie, lecz na podejmowanie takich decyzji miała jeszcze trochę czasu. Czy takie, niemalże biznesowe relacje, nie wykluczały możliwości zawarcia prawdziwej przyjaźni? Lestrange przyjrzała się siedzącej naprzeciwko Lyrze i zastanowiła się, czy rudowłosa ma jakieś bliskie przyjaciółki szlachetnego urodzenia; jako Weasley mogła przecież spoufalić się z mugolakami, lecz jako żona Glaucusa Traversa na pewno porzuciła dawne, niekorzystne znajomości.
- Bardzo chciałabym nią być – doprecyzowała, wracając myślami do swojej pasji – Jeśli tylko uda mi się spełnić to marzenie, możesz liczyć na bilety z dobrymi miejscami – zapewniła, uśmiechając się lekko.
Nie były to puste słowa, bowiem Marine już od dawna wiedziała, jak pragnęłaby budować swoją karierę. Rozdawnictwo biletów być może nie było opłacalne finansowo, lecz nie o ten aspekt rozchodziło się w jej marzeniach. Lyra na pewno miała znajomości w świecie artystów, a nic tak nie wspomagało popularności, jak znamienite nazwiska obecne na widowni podczas występów.
Dopijając swoją herbatę próbowała przypomnieć sobie czy Victoria lub Evelyn nie wspominały jej niczego o wernisażu młodej lady Travers. A może babcia napomknęła coś mimochodem w którymś z listów?
- Czy bardzo się stresowałaś? – widelczyk stuknął o talerzyk, a po szarlotce nie było już śladu, gdy Marine ponownie skupiła swoją uwagę na towarzyszce, zadając jej dość osobiste pytanie. Oczywiście, że informacja o mecenacie i tych wszystkich możliwościach była istotna, jednak poza gratulacjami Lestrange nie mogłaby powiedzieć wiele na temat dziedziny, o której miała jedynie podstawowe pojęcie. A odczucia Lyry interesowały ją o wiele bardziej, być może dlatego, że była w zbliżonym do niej wieku; wymiana doświadczeń mogła okazać się cenną lekcją na przyszłość – Chętnie zapoznam się z twoimi pracami. Czuję, że czeka nas artystyczne lato.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To był dla Lyry trudny temat, nie tylko przez wzgląd na sam fakt, że o swojej ciąży dowiedziała się stosunkowo niedawno i jeszcze nie miała czasu się oswoić, ale przede wszystkim ze względu na to, co się wydarzyło. Rzucone na nią zaklęcie nie pozostało bez wpływu na jej maleństwo, a może była to wina stresu, który przeżyła dziewczyna w sytuacji zagrożenia. To przez tamtą sytuację trafiła do Munga i wciąż nie potrafiła myśleć o niej bez poczucia lęku i niepokoju, nie chciała myśleć o tym co mogło się stać, gdyby nie odpowiednio szybkie leczenie.
Nie wiedziała też, czy może ufać Marine. Nie znała jej zbyt dobrze, nie wiedziała, czego spodziewać się po niej w przyszłości, a zależało jej, żeby wieść o ciąży nie rozeszła się w szerszym gronie. Nie powiedziała o swoim stanie nawet własnym braciom, z którymi kilka miesięcy temu podzielił ją konflikt, więc tym bardziej nie chciała, by szeptali o tym obcy ludzie. Prędzej czy później i tak już nie będzie się dało tego ukryć, ale póki co pragnęła najpierw oswoić się ze swoim nowym stanem, nacieszyć się tym, że jej dziecko przeżyło.
- Chciałabym znaleźć się już u boku mojego męża – powiedziała cicho, wdzięczna Marine za to, że nie próbowała drążyć tematu i zadawać kolejnych pytań o powód jej pobytu w szpitalu.
Znajomość była bardzo świeża, ale mogła się rozwinąć, zresztą lady Travers z pewnością by o to zadbała; bardzo chciała, żeby Lyra więcej przebywała z młodymi, dobrze wychowanymi dziewczętami i czerpała od nich dobre wzorce. A sama Lyra nie wykluczała dalszych spotkań z lady Lestrange, gdy ta już ukończy Hogwart; sama była ciekawa, czy miałyby szansę odnaleźć wspólny język i polubić się. Sam fakt, że dziewczyna nie odtrąciła jej, choć znała jej korzenie, podnosił Lyrę na duchu.
Jej życie towarzyskie ostatnimi czasy nie było imponujące. Po skończeniu Hogwartu większość znajomości szkolnych po prostu się urwała, a później zaczęła zabiegać o kontakt z wyższymi sferami, zdając sobie sprawę, że pragnie ich akceptacji i stania się częścią tego świata. Aspirującej lady nie wypadało otwarcie przyjaźnić się z nieodpowiednimi osobami, choć w gruncie rzeczy nie była uprzedzona do mugolaków i nie darzyła ich niechęcią, a i Traversowie byli dalecy od szerzenia nienawistnych przekonań. W końcu bycie dobrą szlachcianką nie musiało od razu oznaczać pogardy dla wszystkich spoza tego grona. Wiedziała jednak, że podobny pogląd może budzić kontrowersje, dlatego z ludźmi, których nie znała dobrze, unikała tak grząskich tematów rozmów. Na szczęście była dziewczęciem, więc rzadko była pytana o poglądy i inne polityczne sprawy, które budziły w niej raczej zakłopotanie, a Traversowie i większość jej otoczenia mimo dbania o szlacheckie tradycje byli dość tolerancyjni.
- Na pewno będziesz – powiedziała, zdając sobie sprawę, że jej rozmówczyni miała dużo lepszy start niż inne dziewczęta, nawet szlachcianki, ponieważ była Lestrange. – Pozostaje mi zatem czekać na zaproszenie. Mam nadzieję, że mój małżonek również się skusi i będziemy mogli obejrzeć twój występ wspólnie. – Skoro była mężatką, chciała móc z dumą pojawiać się na salonach u boku męża, nie samotnie. Swoją drogą, musiała go kiedyś zapytać, czy znał Marine i co o niej myślał. Była w końcu jego kuzynką.
Upiła kolejny łyk herbaty.
- Tak... To było stresujące, znalezienie się wśród tylu znakomitych gości, którzy patrzyli na moje obrazy. Niektórych z nich znałam, większość była mi obca. I pojawił się też Glaucus, wtedy jeszcze mój narzeczony – powiedziała, cofając się w myślach do tamtego dnia. – Ale to mimo wszystko dobre wspomnienia, bo to wtedy po raz pierwszy poczułam się prawdziwą artystką, a nie tylko pasjonatką sztuki. – Od dawna uwielbiała malować i szybko odkryła w sobie talent, ale nie mogła czuć się prawdziwą malarką, dopóki nie zobaczyła swoich obrazów na ścianie galerii. Było to spełnienie jej nastoletnich marzeń. Była artystką, zaistniała i jej prace zostały poznane przez szersze grono odbiorców. Była z siebie dumna, nawet jeśli talent malarski poza szlacheckimi salonami nie był uważany za coś bardzo przydatnego w życiu.
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło. Mam nadzieję, że latem będziemy mogły spotkać się w lepszych okolicznościach niż obecne – zerknęła na otoczenie; mimo całkiem przyjemnego wystroju herbaciarni nie dało się zapomnieć, gdzie były i co sprowadziło tu je obie. Zdecydowanie wolałaby spotkać się z lady Lestrange w miejscu związanym ze sztuką, nie musząc się bać ani anomalii, ani szalonych czarodziejów napadających niewinne szlachcianki na środku ulicy.
- Tak czy inaczej... dziękuję ci za to spotkanie, przyjemnie było choć na chwilę oderwać się od... od tych nieprzyjemnych myśli – dodała, nie wiedząc jeszcze, że już niedługo spadnie na nią kolejna druzgocząca wieść. Jej ręka jednak lekko zadrżała, gdy znowu sięgnęła nią po filiżankę. Wiedziała, że niedługo znów czekał ją powrót do przygnębiającej szpitalnej sali.
Nie wiedziała też, czy może ufać Marine. Nie znała jej zbyt dobrze, nie wiedziała, czego spodziewać się po niej w przyszłości, a zależało jej, żeby wieść o ciąży nie rozeszła się w szerszym gronie. Nie powiedziała o swoim stanie nawet własnym braciom, z którymi kilka miesięcy temu podzielił ją konflikt, więc tym bardziej nie chciała, by szeptali o tym obcy ludzie. Prędzej czy później i tak już nie będzie się dało tego ukryć, ale póki co pragnęła najpierw oswoić się ze swoim nowym stanem, nacieszyć się tym, że jej dziecko przeżyło.
- Chciałabym znaleźć się już u boku mojego męża – powiedziała cicho, wdzięczna Marine za to, że nie próbowała drążyć tematu i zadawać kolejnych pytań o powód jej pobytu w szpitalu.
Znajomość była bardzo świeża, ale mogła się rozwinąć, zresztą lady Travers z pewnością by o to zadbała; bardzo chciała, żeby Lyra więcej przebywała z młodymi, dobrze wychowanymi dziewczętami i czerpała od nich dobre wzorce. A sama Lyra nie wykluczała dalszych spotkań z lady Lestrange, gdy ta już ukończy Hogwart; sama była ciekawa, czy miałyby szansę odnaleźć wspólny język i polubić się. Sam fakt, że dziewczyna nie odtrąciła jej, choć znała jej korzenie, podnosił Lyrę na duchu.
Jej życie towarzyskie ostatnimi czasy nie było imponujące. Po skończeniu Hogwartu większość znajomości szkolnych po prostu się urwała, a później zaczęła zabiegać o kontakt z wyższymi sferami, zdając sobie sprawę, że pragnie ich akceptacji i stania się częścią tego świata. Aspirującej lady nie wypadało otwarcie przyjaźnić się z nieodpowiednimi osobami, choć w gruncie rzeczy nie była uprzedzona do mugolaków i nie darzyła ich niechęcią, a i Traversowie byli dalecy od szerzenia nienawistnych przekonań. W końcu bycie dobrą szlachcianką nie musiało od razu oznaczać pogardy dla wszystkich spoza tego grona. Wiedziała jednak, że podobny pogląd może budzić kontrowersje, dlatego z ludźmi, których nie znała dobrze, unikała tak grząskich tematów rozmów. Na szczęście była dziewczęciem, więc rzadko była pytana o poglądy i inne polityczne sprawy, które budziły w niej raczej zakłopotanie, a Traversowie i większość jej otoczenia mimo dbania o szlacheckie tradycje byli dość tolerancyjni.
- Na pewno będziesz – powiedziała, zdając sobie sprawę, że jej rozmówczyni miała dużo lepszy start niż inne dziewczęta, nawet szlachcianki, ponieważ była Lestrange. – Pozostaje mi zatem czekać na zaproszenie. Mam nadzieję, że mój małżonek również się skusi i będziemy mogli obejrzeć twój występ wspólnie. – Skoro była mężatką, chciała móc z dumą pojawiać się na salonach u boku męża, nie samotnie. Swoją drogą, musiała go kiedyś zapytać, czy znał Marine i co o niej myślał. Była w końcu jego kuzynką.
Upiła kolejny łyk herbaty.
- Tak... To było stresujące, znalezienie się wśród tylu znakomitych gości, którzy patrzyli na moje obrazy. Niektórych z nich znałam, większość była mi obca. I pojawił się też Glaucus, wtedy jeszcze mój narzeczony – powiedziała, cofając się w myślach do tamtego dnia. – Ale to mimo wszystko dobre wspomnienia, bo to wtedy po raz pierwszy poczułam się prawdziwą artystką, a nie tylko pasjonatką sztuki. – Od dawna uwielbiała malować i szybko odkryła w sobie talent, ale nie mogła czuć się prawdziwą malarką, dopóki nie zobaczyła swoich obrazów na ścianie galerii. Było to spełnienie jej nastoletnich marzeń. Była artystką, zaistniała i jej prace zostały poznane przez szersze grono odbiorców. Była z siebie dumna, nawet jeśli talent malarski poza szlacheckimi salonami nie był uważany za coś bardzo przydatnego w życiu.
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło. Mam nadzieję, że latem będziemy mogły spotkać się w lepszych okolicznościach niż obecne – zerknęła na otoczenie; mimo całkiem przyjemnego wystroju herbaciarni nie dało się zapomnieć, gdzie były i co sprowadziło tu je obie. Zdecydowanie wolałaby spotkać się z lady Lestrange w miejscu związanym ze sztuką, nie musząc się bać ani anomalii, ani szalonych czarodziejów napadających niewinne szlachcianki na środku ulicy.
- Tak czy inaczej... dziękuję ci za to spotkanie, przyjemnie było choć na chwilę oderwać się od... od tych nieprzyjemnych myśli – dodała, nie wiedząc jeszcze, że już niedługo spadnie na nią kolejna druzgocząca wieść. Jej ręka jednak lekko zadrżała, gdy znowu sięgnęła nią po filiżankę. Wiedziała, że niedługo znów czekał ją powrót do przygnębiającej szpitalnej sali.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czas spędzany w miłym towarzystwie płynie bardzo szybko. Młodziutkie lady, pochłonięte rozmową, nie zauważyły nawet, gdy herbaciarnia zrobiła się niemal pusta. Kolejni czarodzieje podnosili się z krzeseł i uiszczali zapłatę starszej czarownicy za ladę, po czym opuszczali lokal, aż w końcu pozostały w nim szlachcianki, pewien czarodziej pokaźnych kształtów w fioletowej szacie, która opinała mu się na brzuchu tak mocno, że można było zdziwić się wytrzymalości jej guzików oraz młoda czarownica z kilkuletnią dziewczynką, najpewniej wlasną córką.
Starsza czarownica, która dotychczas zawzięcie szorowała szklanki, próbując uporać się z niemal niewidocznymi zaciekami, gdy przez uchylone drzwi lokalu wpadła maleńka, radosna sówka. Przysiadła na blacie i wyciągnęła ku staruszce nóżkę, dumna, ze dotarła z przesyłką. Właścicielka herbaciarni prędko liścik odczytała: była wzywana przez zarząd szpitala, by omówić warunki dalszego użytkowania lokalu. Walda czekała na to spotkanie od kilku tygodni, niepewna losu swojej ukochanej herbaciarni, zerwała więc fartuszek czym prędzej i zapominając o cichych gościach, siedzących w dalszej części herbaciarni, wybiegła z komnaty, nerwowo przygładzając siwe włosy oraz materiał brązowej sukni. W roztargnieniu zamknęła za sobą drzwi, także zaklęciem, po czym pobiegła na spotkanie.
Matka z dzieckiem zajmowały stolik na prawo od stoli lady, zaś czarodziej na lewo. Mężczyzna zajadał się kolejnym kawałkiem ciasta jagodowego; oblicze miał całkiem miłe, twarz czerwoną od rumieńców. Koło jego nogi spoczywała brązowa, średnich rozmiarów walizka. W pewnym momencie zaczęły wydobywać się z niej dziwne dźwięki, jakby chichoty, a walizka zaczęła mocno drżeć. Czarodziej kopnął walizkę i spojrzał speszony na Lyrę oraz Marine.
| Witajcie! <3 Na odpis macie 72h. W następującej turze możecie wykonać jedną akcję. Akcją nie jest poruszanie się po herbaciarni. Proszę pamiętać o rzucie na anomalie.
Wątek zagraża w niewielkim stopniu zdrowiu postaci. W razie pytań, proszę o PW.
Starsza czarownica, która dotychczas zawzięcie szorowała szklanki, próbując uporać się z niemal niewidocznymi zaciekami, gdy przez uchylone drzwi lokalu wpadła maleńka, radosna sówka. Przysiadła na blacie i wyciągnęła ku staruszce nóżkę, dumna, ze dotarła z przesyłką. Właścicielka herbaciarni prędko liścik odczytała: była wzywana przez zarząd szpitala, by omówić warunki dalszego użytkowania lokalu. Walda czekała na to spotkanie od kilku tygodni, niepewna losu swojej ukochanej herbaciarni, zerwała więc fartuszek czym prędzej i zapominając o cichych gościach, siedzących w dalszej części herbaciarni, wybiegła z komnaty, nerwowo przygładzając siwe włosy oraz materiał brązowej sukni. W roztargnieniu zamknęła za sobą drzwi, także zaklęciem, po czym pobiegła na spotkanie.
Matka z dzieckiem zajmowały stolik na prawo od stoli lady, zaś czarodziej na lewo. Mężczyzna zajadał się kolejnym kawałkiem ciasta jagodowego; oblicze miał całkiem miłe, twarz czerwoną od rumieńców. Koło jego nogi spoczywała brązowa, średnich rozmiarów walizka. W pewnym momencie zaczęły wydobywać się z niej dziwne dźwięki, jakby chichoty, a walizka zaczęła mocno drżeć. Czarodziej kopnął walizkę i spojrzał speszony na Lyrę oraz Marine.
| Witajcie! <3 Na odpis macie 72h. W następującej turze możecie wykonać jedną akcję. Akcją nie jest poruszanie się po herbaciarni. Proszę pamiętać o rzucie na anomalie.
Wątek zagraża w niewielkim stopniu zdrowiu postaci. W razie pytań, proszę o PW.
Częste przywoływanie Glaucusa w rozmowie kazało Marine sądzić, że jej kuzyn oraz jego młoda żona prowadzą całkiem udane życie młodej pary. Pamiętając o miłym usposobieniu Traversa, nie było to nic dziwnego, a jednak świadomość tego, że aranżowane małżeństwo może być udane, nieco podnosiło pannę Lestrange na duchu.
Nie chciała jeszcze myśleć o tym, co czeka ją w przyszłości; miała w tej chwili o wiele poważniejsze sprawy na głowie – egzaminy nie zdadzą się same. A mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy siedziała jej myśl o nadchodzącym ślubie. Nie za tydzień, nie za dwa, ale kto wie, czy pod koniec tego roku jej stan cywilny wciąż będzie taki sam.
Znacznie przyjemniejsze od takich gdybań były rozmowy o sztuce, dlatego Marine cieszyła się, bo wydawało jej się, że odnalazła w Lyrze pokrewną duszę w tej kwestii. Chociaż nie łączyła ich jedna dziedzina. Słowa rudowłosej trafiły dokładnie tam, gdzie trafić miały, dlatego Ślizgonka potaknęła głową, mocno się z tym wszystkim utożsamiając.
- Masz rację. Prezentowanie swoich talentów rodzinie nie jest na pewno w połowie tak stresujące, jak występy przed całą rzeszą nieznajomych, od których na dodatek zależy nasza późniejsza opinia – jeden nieprzychylny komentarz, jedna niechlubna opinia i reputacja młodej artystki może legnąć w gruzach jeszcze zanim będzie miała szanse się rozpocząć.
Szlachcianki wcale nie były wyjątkami od tej reguły. Ileż to już sławetnych nazwisk okryło się niesławą? Marine wolała nawet o tym nie myśleć.
Choć wspólne picie herbaty było rzeczą przyjemną, ciemnowłosa nie mogła pozbyć się uczucia, że herbaciarnia była pewnego rodzaju bańką mydlaną, odgradzającą je obie od mrocznej rzeczywistości, która zaczynała panoszyć się po czarodziejskim świecie.
- Ja również dziękuję. Na pewno spotkamy się już niebawem – nie zamierzała zapominać o tej znajomości.
Lestrange już miała żegnać się z Lyrą, gdy jej uwagę przykuł jegomość przy kości oraz towarzysząca mu walizka. Ta druga zaczęła właśnie drgać, a Ślizgonka była niemalże pewna, że przed chwilą usłyszała dobiegający z niej chichot.
Szybko odwróciła wzrok od nieznajomego, szukając w herbaciarni kogokolwiek, kto również zauważył by tę dziwaczną scenę. Co najdziwniejsze, właścicielki chyba już nie było na Sali, a poza nią, Lyrą i grubasem, w pomieszczeniu pozostawały jedynie dwie inne osoby.
- Powinnyśmy się chyba ewakuować – dyskretnie zwróciła się do swojej towarzyszki – Mam złe przeczucia – wymacała różdżkę w kieszeni szaty i subtelnie podniosła się z miejsca, dając znać rudowłosej, by zrobiła to samo i podążyła za nią.
Ale drzwi okazały się zamknięte.
Strapiona Marine widziała tylko jedno wyjście z sytuacji.
- Alohomora – szepnęła, nakierowując różdżkę na zamek.
Nie chciała jeszcze myśleć o tym, co czeka ją w przyszłości; miała w tej chwili o wiele poważniejsze sprawy na głowie – egzaminy nie zdadzą się same. A mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy siedziała jej myśl o nadchodzącym ślubie. Nie za tydzień, nie za dwa, ale kto wie, czy pod koniec tego roku jej stan cywilny wciąż będzie taki sam.
Znacznie przyjemniejsze od takich gdybań były rozmowy o sztuce, dlatego Marine cieszyła się, bo wydawało jej się, że odnalazła w Lyrze pokrewną duszę w tej kwestii. Chociaż nie łączyła ich jedna dziedzina. Słowa rudowłosej trafiły dokładnie tam, gdzie trafić miały, dlatego Ślizgonka potaknęła głową, mocno się z tym wszystkim utożsamiając.
- Masz rację. Prezentowanie swoich talentów rodzinie nie jest na pewno w połowie tak stresujące, jak występy przed całą rzeszą nieznajomych, od których na dodatek zależy nasza późniejsza opinia – jeden nieprzychylny komentarz, jedna niechlubna opinia i reputacja młodej artystki może legnąć w gruzach jeszcze zanim będzie miała szanse się rozpocząć.
Szlachcianki wcale nie były wyjątkami od tej reguły. Ileż to już sławetnych nazwisk okryło się niesławą? Marine wolała nawet o tym nie myśleć.
Choć wspólne picie herbaty było rzeczą przyjemną, ciemnowłosa nie mogła pozbyć się uczucia, że herbaciarnia była pewnego rodzaju bańką mydlaną, odgradzającą je obie od mrocznej rzeczywistości, która zaczynała panoszyć się po czarodziejskim świecie.
- Ja również dziękuję. Na pewno spotkamy się już niebawem – nie zamierzała zapominać o tej znajomości.
Lestrange już miała żegnać się z Lyrą, gdy jej uwagę przykuł jegomość przy kości oraz towarzysząca mu walizka. Ta druga zaczęła właśnie drgać, a Ślizgonka była niemalże pewna, że przed chwilą usłyszała dobiegający z niej chichot.
Szybko odwróciła wzrok od nieznajomego, szukając w herbaciarni kogokolwiek, kto również zauważył by tę dziwaczną scenę. Co najdziwniejsze, właścicielki chyba już nie było na Sali, a poza nią, Lyrą i grubasem, w pomieszczeniu pozostawały jedynie dwie inne osoby.
- Powinnyśmy się chyba ewakuować – dyskretnie zwróciła się do swojej towarzyszki – Mam złe przeczucia – wymacała różdżkę w kieszeni szaty i subtelnie podniosła się z miejsca, dając znać rudowłosej, by zrobiła to samo i podążyła za nią.
Ale drzwi okazały się zamknięte.
Strapiona Marine widziała tylko jedno wyjście z sytuacji.
- Alohomora – szepnęła, nakierowując różdżkę na zamek.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lyra nawet nie zauważyła, jak szybko minął jej czas na rozmowie z drugą szlachcianką. Otoczona głównie sporo od siebie starszymi potrzebowała takiego młodego towarzystwa, które przeżywało podobne bolączki jak jeszcze ona niedawno. Nawet z mężem nie zawsze mogła porozmawiać o nastoletnich błahych problemach. To sprawiało, że tym łatwiej było jej zrozumieć obawy Marine, choć była też pewna, że Ślizgonka będzie mieć łatwiejszy start w życie. Ale była niezmiernie ciekawa jej talentu, jako że nie miała sposobności go poznać.
- O tak, na pewno tak jest... Sama o wiele bardziej się bałam pierwszych wernisaży niż pokazywania obrazów rodzinie czy znajomym – przytaknęła. Mimo życiowej naiwności zdawała sobie też sprawę, że w takich okolicznościach każdy patrzył na debiutanta oceniająco, starannie zapamiętując potknięcia. Miała nadzieję, że w jej przypadku nie było ich aż tak wiele, biorąc pod uwagę, jak bardzo była niedoświadczona i zestresowana.
Lyra także mogła odnieść wrażenie, że herbaciarnia daje tylko pewne złudzenie oderwania się od przygnębiającej, ciężkiej atmosfery reszty Munga. Była jedyną namiastką względnej normalności w przybytku, którego sam wygląd przygnębiał, a co dopiero jęki pacjentów i gwar coraz to nowych chorych sprowadzanych do sal. Początek maja przyniósł coś bardzo tragicznego w skutkach.
Ale dziewczątko wolałoby wrócić do domu.
- Też mam taką nadzieję – odezwała się, gdy już miały się żegnać. – Niedługo kończysz szkołę, może uda nam się spotkać gdy już opuścisz Hogwart? – zastanowiła się; Marine zapewne będzie bardzo zajęta swoim debiutem i innymi sprawami, ale może któregoś dnia znajdzie chwilkę dla żony kuzyna.
Rozglądając się po pomieszczeniu, także mogła zauważyć, że jest dość pusto; najwyraźniej czas nie sprzyjał wizytom w herbaciarni, ludzie mieli pewnie poważniejsze troski. Ale oprócz nich było jeszcze parę osób; uwagę dziewczęcia także przykuł pulchny, rumiany mężczyzna z drżącą walizką, z której dobywał się dziwny chichot. Może znajdowało się w niej jakieś stworzenie? Próbowała sobie przypomnieć, czy pamiętała takie, które wydawało podobne odgłosy i mieściłoby się w torbie tej wielkości. Cokolwiek to było, raczej nie powinno znajdować się w tym miejscu.
- Zgadzam się... Chyba wolałabym już stąd wyjść – przytaknęła, nagle zaniepokojona pustką tego miejsca i zniknięciem właścicielki.
Ruszyła za Marine, nagle stwierdzając, że chyba jednak wolałaby wrócić do sali i znaleźć się w łóżku. Ale drzwi okazały się zamknięte.
- To dziwne... Dlaczego ktoś nas tu zamknął? – szepnęła, czując większy niepokój, bo przecież herbaciarnia nie powinna zostać zamknięta gdy w środku wciąż byli goście. Podczas swojego dłuższego pobytu niemal dwa lata temu była tu tyle razy, a nigdy nie zdarzyło jej się nic podobnego.
Gdy Marine rzuciła Alohomorę, dłoń Lyry wsunęła się do kieszeni szlafroka i zacisnęła na różdżce. Wolałaby jej nie używać, kiedy z magią się działy takie dziwne rzeczy, ale miała nadzieję, że drzwi zaraz ustąpią i będą mogły wyjść.
- O tak, na pewno tak jest... Sama o wiele bardziej się bałam pierwszych wernisaży niż pokazywania obrazów rodzinie czy znajomym – przytaknęła. Mimo życiowej naiwności zdawała sobie też sprawę, że w takich okolicznościach każdy patrzył na debiutanta oceniająco, starannie zapamiętując potknięcia. Miała nadzieję, że w jej przypadku nie było ich aż tak wiele, biorąc pod uwagę, jak bardzo była niedoświadczona i zestresowana.
Lyra także mogła odnieść wrażenie, że herbaciarnia daje tylko pewne złudzenie oderwania się od przygnębiającej, ciężkiej atmosfery reszty Munga. Była jedyną namiastką względnej normalności w przybytku, którego sam wygląd przygnębiał, a co dopiero jęki pacjentów i gwar coraz to nowych chorych sprowadzanych do sal. Początek maja przyniósł coś bardzo tragicznego w skutkach.
Ale dziewczątko wolałoby wrócić do domu.
- Też mam taką nadzieję – odezwała się, gdy już miały się żegnać. – Niedługo kończysz szkołę, może uda nam się spotkać gdy już opuścisz Hogwart? – zastanowiła się; Marine zapewne będzie bardzo zajęta swoim debiutem i innymi sprawami, ale może któregoś dnia znajdzie chwilkę dla żony kuzyna.
Rozglądając się po pomieszczeniu, także mogła zauważyć, że jest dość pusto; najwyraźniej czas nie sprzyjał wizytom w herbaciarni, ludzie mieli pewnie poważniejsze troski. Ale oprócz nich było jeszcze parę osób; uwagę dziewczęcia także przykuł pulchny, rumiany mężczyzna z drżącą walizką, z której dobywał się dziwny chichot. Może znajdowało się w niej jakieś stworzenie? Próbowała sobie przypomnieć, czy pamiętała takie, które wydawało podobne odgłosy i mieściłoby się w torbie tej wielkości. Cokolwiek to było, raczej nie powinno znajdować się w tym miejscu.
- Zgadzam się... Chyba wolałabym już stąd wyjść – przytaknęła, nagle zaniepokojona pustką tego miejsca i zniknięciem właścicielki.
Ruszyła za Marine, nagle stwierdzając, że chyba jednak wolałaby wrócić do sali i znaleźć się w łóżku. Ale drzwi okazały się zamknięte.
- To dziwne... Dlaczego ktoś nas tu zamknął? – szepnęła, czując większy niepokój, bo przecież herbaciarnia nie powinna zostać zamknięta gdy w środku wciąż byli goście. Podczas swojego dłuższego pobytu niemal dwa lata temu była tu tyle razy, a nigdy nie zdarzyło jej się nic podobnego.
Gdy Marine rzuciła Alohomorę, dłoń Lyry wsunęła się do kieszeni szlafroka i zacisnęła na różdżce. Wolałaby jej nie używać, kiedy z magią się działy takie dziwne rzeczy, ale miała nadzieję, że drzwi zaraz ustąpią i będą mogły wyjść.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Herbaciarnia
Szybka odpowiedź