Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzniesienie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzniesienie
Skromna polana nieopodal plaży mieści się na niewysokim wzniesieniu, z którego roztacza się widok na falujące, bijące wilgocią morze. Upstrzona polnymi kwiatami za dnia jest mało uczęszczana. Nocą jest doskonałym punktem widokowym na niebo, brak koron drzew w promieniu przynajmniej kilkuset metrów pozwala podziwiać księżyc oraz gwiazdy. Początkiem sierpnia, podczas festiwalu lata, można zaobserwować sunące komety.
|weno, ty podłe stworzenie, czemu mnie opuszczasz w największej potrzebie?
Wszystko wokół zamiera na kilka sekund. Gwiazdy, które przyszli oglądać tracą swój urok i blask. Gwendolyn zapomina o tym, że czekali na Samuela i jego towarzyszkę; zapomina, że wokół są dziesiątki obcych osób. Liczy się tylko wyraz jego twarzy, z którego usiłuję odczytać odpowiedź, zanim jeszcze usta uformują ją w słowa. Chyba mimo wszystko trochę się boi. Lęk jest zaledwie maleńkim okruchem szkła w jej sercu, które przecież zawsze tak bezwarunkowo wierzy w jego uczucie. Jest pewna, że on też tego chce. Że chce zbudować z nią dom, stworzyć rodzinę, której zawsze tak bardzo pragnęła. Nawet jeśli to oznaczało, że nie będzie już gwiazdą Harpii. Pokochał ją na boisku - to prawda. Ale został przy niej nie dlatego, że umiała celnie przerzucić kafla przez obręcz, musiał pokochać też całą resztę, czyż nie? Malutkie zwątpienia, niepokój o przyszłość, wszystkie jej urojenia, które wysnuła niczym rodowa paranoiczka, planując tę rozmowę przez ostatnie tygodnie... Rozpływają się w ułamku sekundy, gdy dostrzega radość w jego oczach. Rozluźnia więc palce, które dotychczas nieświadomie zaciskała na powierzchni koca i posyła mu promienny uśmiech. Nie musiałby już nic mówić, ona znała odpowiedź. Czytała wszystko z jego ciemnych tęczówek. Czas znów ruszył, gwiazdy spadały zachwycając wszystkich, którzy mieli dość rozsądku, by zadrzeć głowę w ich poszukiwaniu. Gwen jakoś zupełnie o nich nie pamięta.
Na jej policzki wkrada się rumieniec, gdy przypomina sobie dlaczego to nie był odpowiedni czas na takie wyznania. Posyła Samuleowi spojrzenie, które wyrażałoby irytację, gdyby tylko potrafiła zdobyć się teraz na takie emocje. Zerka więc na niego roziskrzonymi oczyma i marszczy lekko nos, jakby chciała powiedzieć, że potrzebuje jeszcze chwili. On chyba rozumie, bo próbuje się wycofać razem ze swoją piękną towarzyszką, ale ona ku zaskoczeniu panny Morgan - nagle jest tuż obok nich. Gwen zamiera w bezruchu, trochę zaskoczona, a trochę zauroczona niezwykłą aurą otaczającą pannę Wroński. Czas znów zdaje się zwalniać, jednak tym razem z zupełnie innych powodów. Jak na czarownicę przyznało, Morgan potrafi wyczuć czystą magię, gdy ją zobaczy! Nie wiedzieć kiedy, pochyla się do przodu i chwyta szczupłe palce wróżbitki. Ściska je lekko, ale ze szczerą wdzięcznością za słowa, które znaczą dla niej bardzo wiele. Wciąż jednak milczy, gdy powoli wypuszcza jej dłoń i wraca w ramiona Rudolfa. Śmieje się cicho w jego usta, gdy ten ją całuje.
- Wrócimy do tego później. - obiecuje i pieszczotliwie przyciskała dłoń do jego policzka. Wciąż ma te wściekle czerwone rumieńce na policzkach, gdy odwraca się w stronę Samuela i Mathildy. Wydają jej się piękni, oboje ciemnowłosi, szczupli i jakby niepasujący do świata, który otaczał ją na co dzień. Przechyla kokieteryjnie jasną główkę i uśmiecha się do nich szeroko.
- No, no Samuelu. Może przedstawisz nam wreszcie piękną nieznajomą?
Wszystko wokół zamiera na kilka sekund. Gwiazdy, które przyszli oglądać tracą swój urok i blask. Gwendolyn zapomina o tym, że czekali na Samuela i jego towarzyszkę; zapomina, że wokół są dziesiątki obcych osób. Liczy się tylko wyraz jego twarzy, z którego usiłuję odczytać odpowiedź, zanim jeszcze usta uformują ją w słowa. Chyba mimo wszystko trochę się boi. Lęk jest zaledwie maleńkim okruchem szkła w jej sercu, które przecież zawsze tak bezwarunkowo wierzy w jego uczucie. Jest pewna, że on też tego chce. Że chce zbudować z nią dom, stworzyć rodzinę, której zawsze tak bardzo pragnęła. Nawet jeśli to oznaczało, że nie będzie już gwiazdą Harpii. Pokochał ją na boisku - to prawda. Ale został przy niej nie dlatego, że umiała celnie przerzucić kafla przez obręcz, musiał pokochać też całą resztę, czyż nie? Malutkie zwątpienia, niepokój o przyszłość, wszystkie jej urojenia, które wysnuła niczym rodowa paranoiczka, planując tę rozmowę przez ostatnie tygodnie... Rozpływają się w ułamku sekundy, gdy dostrzega radość w jego oczach. Rozluźnia więc palce, które dotychczas nieświadomie zaciskała na powierzchni koca i posyła mu promienny uśmiech. Nie musiałby już nic mówić, ona znała odpowiedź. Czytała wszystko z jego ciemnych tęczówek. Czas znów ruszył, gwiazdy spadały zachwycając wszystkich, którzy mieli dość rozsądku, by zadrzeć głowę w ich poszukiwaniu. Gwen jakoś zupełnie o nich nie pamięta.
Na jej policzki wkrada się rumieniec, gdy przypomina sobie dlaczego to nie był odpowiedni czas na takie wyznania. Posyła Samuleowi spojrzenie, które wyrażałoby irytację, gdyby tylko potrafiła zdobyć się teraz na takie emocje. Zerka więc na niego roziskrzonymi oczyma i marszczy lekko nos, jakby chciała powiedzieć, że potrzebuje jeszcze chwili. On chyba rozumie, bo próbuje się wycofać razem ze swoją piękną towarzyszką, ale ona ku zaskoczeniu panny Morgan - nagle jest tuż obok nich. Gwen zamiera w bezruchu, trochę zaskoczona, a trochę zauroczona niezwykłą aurą otaczającą pannę Wroński. Czas znów zdaje się zwalniać, jednak tym razem z zupełnie innych powodów. Jak na czarownicę przyznało, Morgan potrafi wyczuć czystą magię, gdy ją zobaczy! Nie wiedzieć kiedy, pochyla się do przodu i chwyta szczupłe palce wróżbitki. Ściska je lekko, ale ze szczerą wdzięcznością za słowa, które znaczą dla niej bardzo wiele. Wciąż jednak milczy, gdy powoli wypuszcza jej dłoń i wraca w ramiona Rudolfa. Śmieje się cicho w jego usta, gdy ten ją całuje.
- Wrócimy do tego później. - obiecuje i pieszczotliwie przyciskała dłoń do jego policzka. Wciąż ma te wściekle czerwone rumieńce na policzkach, gdy odwraca się w stronę Samuela i Mathildy. Wydają jej się piękni, oboje ciemnowłosi, szczupli i jakby niepasujący do świata, który otaczał ją na co dzień. Przechyla kokieteryjnie jasną główkę i uśmiecha się do nich szeroko.
- No, no Samuelu. Może przedstawisz nam wreszcie piękną nieznajomą?
Gość
Gość
Barry jawił mi się teraz jako wesoły, beztroski chłopak; jak widać niepowodzenie w kwestiach finansowych nie złamało go wcale. Och, gdybym tylko znała prawdę... najprawdopodobniej zauważyłabym między nami większą ilość podobieństw. Teraz z kolei Weasley wydał mi się niesamowicie odległy. Niczym typowy Gryfon: dzielny, pogodny, honorowy. To była zupełnie inna bajka, której nigdy nie będę częścią. Trochę mu tego zazdrościłam; nawet na tyle, aby poczuć nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Wydawało mi się, że on przynajmniej żyje, zaś moja żywotność praktycznie nie istniała. Mimo to nie chciałam o tym właśnie myśleć. Moim celem był relaks pod gołym niebem na zielonej trawie.
- To prawda, piegami mógłbyś szastać - przyznałam, wciąż obserwując sklepienie nad nami. - Wspaniale, że mają do ciebie zaufanie - dodałam. Widocznie to nie był wieczór uszczypliwości, a jedynie próba udawania kogoś, kim nie byłam.
- A czemu nie? To mogłoby być magiczne - odpowiedziałam na kolejny temat. Jednocześnie przez moje myśli przewijała się wizja życia na takiej gwieździe. I to nurtujące pytanie: czy naprawdę tak wiele zmieniłoby się w mojej teraźniejszości?
- To prawda, piegami mógłbyś szastać - przyznałam, wciąż obserwując sklepienie nad nami. - Wspaniale, że mają do ciebie zaufanie - dodałam. Widocznie to nie był wieczór uszczypliwości, a jedynie próba udawania kogoś, kim nie byłam.
- A czemu nie? To mogłoby być magiczne - odpowiedziałam na kolejny temat. Jednocześnie przez moje myśli przewijała się wizja życia na takiej gwieździe. I to nurtujące pytanie: czy naprawdę tak wiele zmieniłoby się w mojej teraźniejszości?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może kiedyś w przyszłości zobaczą podobieństwa, jak i różnice jakie są między nimi. Ale tymczasem oboje byli skryci w swe sekrety i nic nie wskazywało na to, aby ktoś miał jako pierwszy wyznać drugiej osobie. Przynajmniej Barry'emu ani o krok nie zbliżał się do tego. Może Bellona jako pierwsza zechce coś osobistego dodać? Coś niewielkiego, ale by to wskazywało o jej osobowości, która jest ukryta w ciemnościach. Ale oczywiście nie musi. Mogą dalej snuć teorie o osobowości drugiej osoby i udawać osobę, którą częściowo nie jest.
- A ty byś mi zaufała w sprawie różdżki? - zadał pytanie. Był ciekawy, czy wszyscy ludzie z natury nie ufają rudym. Szczególnie ci, co mają czystą krew i są z arystokratycznej rodziny. Im to pewnie wpajają od dziecka, aby nie ufać jego rodzinie, bo siedzą na cienkiej lince, która może w każdej chwili pęknąć.
Ostatecznie po jej odpowiedzi, położył się na zimnej trawie. Na chwilę przymknął oczy chcąc przyzwyczaić się do nowej pozycji, po czym otworzył powieki spoglądając na gwiazdy, które były przed nimi.
-Masz pomysł, co tam byś wtedy robiła? Kim byś była? To byłaby twoja druga szansa na coś lepszego.
Utkwił spojrzenie w jednej gwieździe, która przykuła jego uwagę swym błyskiem. Gdyby był naćpany i ją ujrzał, to pewnie by już chciał tam wylądować. Zabrałby tam Bellę, aby mogła spełnić swoje myśli co do odkrycia tajemnicy tej gwiazdy.
- A ty byś mi zaufała w sprawie różdżki? - zadał pytanie. Był ciekawy, czy wszyscy ludzie z natury nie ufają rudym. Szczególnie ci, co mają czystą krew i są z arystokratycznej rodziny. Im to pewnie wpajają od dziecka, aby nie ufać jego rodzinie, bo siedzą na cienkiej lince, która może w każdej chwili pęknąć.
Ostatecznie po jej odpowiedzi, położył się na zimnej trawie. Na chwilę przymknął oczy chcąc przyzwyczaić się do nowej pozycji, po czym otworzył powieki spoglądając na gwiazdy, które były przed nimi.
-Masz pomysł, co tam byś wtedy robiła? Kim byś była? To byłaby twoja druga szansa na coś lepszego.
Utkwił spojrzenie w jednej gwieździe, która przykuła jego uwagę swym błyskiem. Gdyby był naćpany i ją ujrzał, to pewnie by już chciał tam wylądować. Zabrałby tam Bellę, aby mogła spełnić swoje myśli co do odkrycia tajemnicy tej gwiazdy.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zamierzałam się nikomu zwierzać z moich tajemnic czy szczegółów odnośnie mnie samej, Barremu również nie. Bez względu na to, że pozostawał miły, ja pozostawałam pozornie czujna. Życiowe doświadczenie nauczyło mnie, że nie można ufać absolutnie nikomu, nawet sobie samemu; nie chciałam się dzielić w związku z tym informacjami na mój temat. Nie przeczę, że trochę mnie poniosło z tą gwiazdą i wyjawieniem chęci dostania się na nią; z mojej perspektywy wyglądało to na zupełnie niewinny komentarz, który nie niesie ze sobą żadnych wieści. Co najwyżej takie, że jestem nieco nienormalna. Czyż tego nie widać na pierwszy rzut oka?
- Raczej nie - odparłam. Nie lubiłam kłamać, a przynajmniej nie w momencie, kiedy nie miałam w tym żadnego interesu. Weasley jakkolwiek był miły, nie istniał na mojej liście osób godnych zaufania (swoją drogą lista była zupełnie pusta). Wiadomość, że także dopiero zaczyna, także nie poprawiała jego, nazwijmy to, statystyk.
Spojrzałam na niego przeciągle, kiedy kładł się obok, ale nic nie powiedziałam. Zamiast tego podjęłam się rozmyślań nad moim życiem... na gwieździe.
- Chyba trudno byłoby tam żyć. Bez domu i wielu innych rzeczy - uznałam ostatecznie, wypatrując spadającej gwiazdy. To już najwyższa pora?
- Raczej nie - odparłam. Nie lubiłam kłamać, a przynajmniej nie w momencie, kiedy nie miałam w tym żadnego interesu. Weasley jakkolwiek był miły, nie istniał na mojej liście osób godnych zaufania (swoją drogą lista była zupełnie pusta). Wiadomość, że także dopiero zaczyna, także nie poprawiała jego, nazwijmy to, statystyk.
Spojrzałam na niego przeciągle, kiedy kładł się obok, ale nic nie powiedziałam. Zamiast tego podjęłam się rozmyślań nad moim życiem... na gwieździe.
- Chyba trudno byłoby tam żyć. Bez domu i wielu innych rzeczy - uznałam ostatecznie, wypatrując spadającej gwiazdy. To już najwyższa pora?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Więc to nie o zaufanie chodzi. - odpowiedział spokojnie. Ona mówiła jemu o zaufaniu Ollivanderom, a sama jemu nie ufa. Uśmiechnął się pod nosem widząc dowód na to, że mimo jej słów, tak może nie być. Ale przynajmniej to szczerze wyznała. Tu dostaje od niego punkt, mimo iż nie musiała być szczera. I tak Barry by uznał, że kłamie, bo kto normalny by jemu zaufał. Sam wie, jaki jest porąbany i nawet jej dziwne słowa o gwiazdach tego nie zmienią. Ba, może bardziej zwariować, ale to się dopiero pokaże po zażyciu narkotyków. A tak, to na razie będzie miał 'zdrowe zmysły'.
- Pierwotni ludzie pomieszkiwali w jaskiniach. My byśmy tam mogli użyć nieco magii i ulepszyć jaskinie na sam początek, a potem stworzyć z nich nowy dom. Tam też może istnieć ma... spójrz.
Nie zdążył skończyć swojej wypowiedzi, bo zaraz błyszczące od swojej mocy gwiazdy zaczęły spadać. Wpierw pojedynczo spadały w najróżniejsze strony. To było przepiękne zjawisko. Barry w milczeniu przyglądał się chcąc zapamiętać ten moment.
-Myślisz, że można by spróbować przywołać taką gwiazdę? - zadał zerkając chwilę na swoją towarzyszkę. Gdyby można było, to by pewnie zawołał, a następnie spróbował wręczyć Laoise w formie pierścionka. O ile się zgodzi na to. Na razie podobno jest cały czas chora i nie chcą widywać Barry'ego. Jemu to się wydaje dziwne, ale cierpliwie będzie czekać na jakiś sygnał. W końcu musiał wykonać kolejny krok.
- Pierwotni ludzie pomieszkiwali w jaskiniach. My byśmy tam mogli użyć nieco magii i ulepszyć jaskinie na sam początek, a potem stworzyć z nich nowy dom. Tam też może istnieć ma... spójrz.
Nie zdążył skończyć swojej wypowiedzi, bo zaraz błyszczące od swojej mocy gwiazdy zaczęły spadać. Wpierw pojedynczo spadały w najróżniejsze strony. To było przepiękne zjawisko. Barry w milczeniu przyglądał się chcąc zapamiętać ten moment.
-Myślisz, że można by spróbować przywołać taką gwiazdę? - zadał zerkając chwilę na swoją towarzyszkę. Gdyby można było, to by pewnie zawołał, a następnie spróbował wręczyć Laoise w formie pierścionka. O ile się zgodzi na to. Na razie podobno jest cały czas chora i nie chcą widywać Barry'ego. Jemu to się wydaje dziwne, ale cierpliwie będzie czekać na jakiś sygnał. W końcu musiał wykonać kolejny krok.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiejszy wieczór powinien być zdecydowanie oparty o sztandar konsternacji. I właściwie od początku, źródłem owej emocji była Mathilda. Czy rzeczywiście zapomniał, jaka była panna Wroński, czy..w ogóle jej nie znał? Czy lata w Hogwarcie pokazywały mu zupełnie inną dziewczynę, czy...aż tak się zmienili? Gdzie podziała się ta zarumieniona istota, która na jego widok odwracała wzrok? Właściwie wiedział...że zwracał jej uwagę nieco zbyt mocno, a ale Samuel z lat młodzieńczych uwielbiał wpatrzone w niego dziewczęce spojrzenia. A teraz? Teraz też, choć nie był (przynajmniej tak mu się wydawało) w tym tak perfidny.
Stał teraz z drgającą w niekontrolowanym zrywie - brwi, kiedy słuchał jak Mathilda, w natchnieniu przepowiada coś tak..intymnego jego przyjaciółce i jej przyszłemu mężowi. Jeszcze zanim wieszczka wyrwała się z jego ramion, czul się dziwnie, trafiając na nieodpowiedni moment rozmowy przyszłych Brandów, a teraz...teraz musiał pozbierać z ziemi swoją szczękę. Na szczęście - tylko metaforycznie. Choć zapewne mniej byłby zdziwiony, gdyby ktoś mu teraz przyłożył w pysk. I tak wystarczająco rozbity był, po wcześniejszych słowach siostry jego przyjaciela. Chciał dopytać, dowiedzieć się o co chodziło, ale...nie wiedział nawet o co pytać. Nie mogąc odnieść się do czegokolwiek co znał - przynajmniej u siebie.
Zbliżył się po chwili spoglądając to na Rudolfa, to na Gwen, to..na wieszczkę. Wyciągnął rękę, by oprzeć ją o plecy czarnowłosej.
- Mathilda - odpowiedział przyciągając dziewczynę ku sobie - nieszczęśnica, której wianek pochwyciłem wczoraj - wbił spojrzenie źrenic w rzeczoną, a kącik ust uniósł się, zapominając, że jeszcze przed chwilą tkwił w eterycznej wręcz aurze, w której - nie czuł się aż tak komfortowo. Mówienie o dzieciach zawsze wywoływało w nim...niepokój? Wolał więc naprowadzić rozmowę na zupełnie inne, tematyczne rejony. Przeniósł wzrok na mężczyznę, szukając w nim - męskiego wsparcia - stawiam, że oboje uczestniczycie w festiwalowym meczu? - wyszczerza się radośnie ku Gwen, wiedząc, że ta nigdy nie opuściłaby okazji...do przekopania kilku zawodnikowych tyłków. Nie raz przecież robili to w szkole, a teraz...będąc zawodowcem, z lubością oglądałby jej wyczyny...gdyby nie fakt, że sam podjął się roli pałkarza.
Stał teraz z drgającą w niekontrolowanym zrywie - brwi, kiedy słuchał jak Mathilda, w natchnieniu przepowiada coś tak..intymnego jego przyjaciółce i jej przyszłemu mężowi. Jeszcze zanim wieszczka wyrwała się z jego ramion, czul się dziwnie, trafiając na nieodpowiedni moment rozmowy przyszłych Brandów, a teraz...teraz musiał pozbierać z ziemi swoją szczękę. Na szczęście - tylko metaforycznie. Choć zapewne mniej byłby zdziwiony, gdyby ktoś mu teraz przyłożył w pysk. I tak wystarczająco rozbity był, po wcześniejszych słowach siostry jego przyjaciela. Chciał dopytać, dowiedzieć się o co chodziło, ale...nie wiedział nawet o co pytać. Nie mogąc odnieść się do czegokolwiek co znał - przynajmniej u siebie.
Zbliżył się po chwili spoglądając to na Rudolfa, to na Gwen, to..na wieszczkę. Wyciągnął rękę, by oprzeć ją o plecy czarnowłosej.
- Mathilda - odpowiedział przyciągając dziewczynę ku sobie - nieszczęśnica, której wianek pochwyciłem wczoraj - wbił spojrzenie źrenic w rzeczoną, a kącik ust uniósł się, zapominając, że jeszcze przed chwilą tkwił w eterycznej wręcz aurze, w której - nie czuł się aż tak komfortowo. Mówienie o dzieciach zawsze wywoływało w nim...niepokój? Wolał więc naprowadzić rozmowę na zupełnie inne, tematyczne rejony. Przeniósł wzrok na mężczyznę, szukając w nim - męskiego wsparcia - stawiam, że oboje uczestniczycie w festiwalowym meczu? - wyszczerza się radośnie ku Gwen, wiedząc, że ta nigdy nie opuściłaby okazji...do przekopania kilku zawodnikowych tyłków. Nie raz przecież robili to w szkole, a teraz...będąc zawodowcem, z lubością oglądałby jej wyczyny...gdyby nie fakt, że sam podjął się roli pałkarza.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Dla ciebie jest to równie poruszające co dla nich. Nie mogąc jednak zrozumieć ich szczęścia, odczucia twe oscylują wokół samego poziomu miłości, który widzisz. Z początku okłamujesz sama siebie, że rozczula cie to. Pocałunki, które oznaczają cokolwiek. Akurat to, z tym nie musisz się kłócić, to do ciebie dociera. Masz zresztą fenomenalny widok w pierwszym rzędzie. Mechaniczne pocałunki, wszystkie poprzednie które widziałaś, mają się do tego prostego i przepełnionego miłością - nijak. I teraz już przestań się oszukiwać. Przyznaj, że czujesz żal, nieodpartą tęsknotę za podobnymi czułościami. Od pięciu lat nosisz żałobę w sercu, zdjęcie jego na sercu, a mimo to nie możesz się pogodzić.
Dlatego chociaż wciąż masz w palcach gorąco po pannie młodej, odwracasz spojrzenie licząc na to, że wyratuje cie ktoś inny. Samuel kładzie dłoń na plecach Twoich i niechże on się nim stanie. Kimś kto sprawi, że na parę dni odpłyną marzenia.
- Znaliśmy się wcześniej, więc nie mogłam uciekać - znów żarty się ciebie trzymają. A może to kwestia towarzystwa, które wyprowadziło cię z równowagi. Żeby ją złapać oparta o Samuela, możesz jedynie błagać niebiosa, by nie rozjaśniły teraz nieba, by nikt nie zobaczył jak gorąco zrobiło ci się, kiedy Samuel otoczył cię ramieniem. Owego gorąca ślady w postaci rumieńców, dziś niewidoczne dzięki Bogu. A wasze ciemne ubrania w jedną plamę się zamieniają.
Ponieważ po raz kolejny wypływa temat meczu, pojmujesz w mig, że musi być to istotny dla uczestników jarmarku element. Ty sama nie możesz doczekać się spaceru z Ignatiusem, który wykonacie w oczekiwaniu na grę. Kiedy sobie o tym przypomniałaś, poprawiasz włosy zakładając je za ucho.
- Mój brat także będzie grał - chwalisz się i patrzysz w górę, gdzie miała być głowa Samuela, ale widzisz tylko brodę. Więc mówisz do Gwendolyn, której wysokość i tak znaczną, jest jednak w obliczu dwumetrowego Rudolpha i niewiele niższego Samuela, wysokością najbardziej dla ciebie przystępną. - Józef po raz pierwszy zagra na pozycji obrońcy, jestem ciekawa czy sobie poradzi. Będę wam kibicowała, jeżeli będziecie z nim w drużynie - obiecuje parze i ponieważ to wygodne, opiera się o Samuela. Wdychaj zapach jego ubrań, oddychaj głęboko, zapamiętaj wszystkie szczegóły tego dnia, jednego w całym swoim życiu, od jakiś pięciu lat na pewno, kiedy możesz jasno potwierdzić, że jesteś szczęśliwa.
Dlatego chociaż wciąż masz w palcach gorąco po pannie młodej, odwracasz spojrzenie licząc na to, że wyratuje cie ktoś inny. Samuel kładzie dłoń na plecach Twoich i niechże on się nim stanie. Kimś kto sprawi, że na parę dni odpłyną marzenia.
- Znaliśmy się wcześniej, więc nie mogłam uciekać - znów żarty się ciebie trzymają. A może to kwestia towarzystwa, które wyprowadziło cię z równowagi. Żeby ją złapać oparta o Samuela, możesz jedynie błagać niebiosa, by nie rozjaśniły teraz nieba, by nikt nie zobaczył jak gorąco zrobiło ci się, kiedy Samuel otoczył cię ramieniem. Owego gorąca ślady w postaci rumieńców, dziś niewidoczne dzięki Bogu. A wasze ciemne ubrania w jedną plamę się zamieniają.
Ponieważ po raz kolejny wypływa temat meczu, pojmujesz w mig, że musi być to istotny dla uczestników jarmarku element. Ty sama nie możesz doczekać się spaceru z Ignatiusem, który wykonacie w oczekiwaniu na grę. Kiedy sobie o tym przypomniałaś, poprawiasz włosy zakładając je za ucho.
- Mój brat także będzie grał - chwalisz się i patrzysz w górę, gdzie miała być głowa Samuela, ale widzisz tylko brodę. Więc mówisz do Gwendolyn, której wysokość i tak znaczną, jest jednak w obliczu dwumetrowego Rudolpha i niewiele niższego Samuela, wysokością najbardziej dla ciebie przystępną. - Józef po raz pierwszy zagra na pozycji obrońcy, jestem ciekawa czy sobie poradzi. Będę wam kibicowała, jeżeli będziecie z nim w drużynie - obiecuje parze i ponieważ to wygodne, opiera się o Samuela. Wdychaj zapach jego ubrań, oddychaj głęboko, zapamiętaj wszystkie szczegóły tego dnia, jednego w całym swoim życiu, od jakiś pięciu lat na pewno, kiedy możesz jasno potwierdzić, że jesteś szczęśliwa.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Zmiana dyrektora, cóż za piękne marzenie! Hereward doceniał je zwłaszcza teraz, szczególnie po spotkaniu z Garrettem. Barty wyobraził sobie szkołę bez Grindelwalda. O ile przyjemniej siedziałoby się w pokoju nauczycielskim, z o ile mniejszym strachem chodziło do jego gabinetu. Hogwart znowu stałby się wspaniałą szkołą, którą rudzielec pamiętał z dzieciństwa, nie mrocznym zamczyskiem, w którym dzieją się nieprzyjemne rzeczy.
- Myślisz, że jeśli oboje zażyczymy sobie tego dostatecznie mocno, to tym razem ma szansę się spełnić? - Może czas dać sobie spokój z życzeniami nie do spełnienia i zacząć marzyć o czymś, nawet jeśli równie nierealnym, to przynajmniej... no... dobrym? Nigdy nie zostanie wielkim bohaterem, ale, na gacie Merlina, chyba może poudawać, prawda?
- Nadzieja podobno umiera ostatnia - a przy okazji jest matką głupich. - Dlatego będę się jej kurczowo trzymał aż do pierwszej kolacji i Ceremonii Przydziału - postanowił.
Zapatrzył się w spadające gwiazdy przez chwilę, jak błyszczały na niebie, by po chwili zniknąć. Przysłuchiwał się w tym czasie opowieści Eileen.
- Ale nic poważnego ci się nie stało? - Upewnił się, a zmartwienie dało się usłyszeć w jego głosie. - Wiesz, diabelskie sidła nie brzmią zbyt dobrze. Mniej bym się martwił, gdyby nazywały się misiowe uściski - rzucił jej badawcze spojrzenie, ale nie dostrzegł w jej wyglądzie nic nadzwyczajnego. Gdyby te szatańskie rośliny coś jej zrobiły powinny zostawić jakiś ślad. Taka mroczna nazwa nie może oznaczać łaskotek. Chyba.
- Ech... - westchnął przypominając sobie winogrona. - Jakby to powiedzieć. Na stypie zaatakowały mnie winogrona przyniesione przez zjawę. Samael Avery, tuż po tym jak prawie doprowadził siebie i swoją siostrę do wykrwawienia się, strącił misę z tym paskudnymi owocami. One zamiast upaść, uniosły się w powietrze, a przy potrąceniu wybuchały jakimś dziwnym dymem. Te obłoczki, nie wiem czy przez ich dotknięcie, wdychanie, czy samo patrzenie, zarażały różnymi paskudnymi chorobami. Mi się trafiła mózgowa groszopryszczka. To tak w skrócie. Coś ci to mówi?
Trauma po pamiętnej stypie przez długi czas odbierała mu możliwość spokojnego zaśnięcia. Dziwnie się czuł opowiadając komuś o jej źródle, zwłaszcza, że kilka razy zastanawiał się czy pierwszą osobą, która usłyszy całą historię nie powinien być magipsychiatra. Ostatecznie jednak postanowił zwierzyć się ludziom, których znał. I poczuł się z tym faktem znacznie lepiej, zdecydowanie lżej.
- Myślisz, że jeśli oboje zażyczymy sobie tego dostatecznie mocno, to tym razem ma szansę się spełnić? - Może czas dać sobie spokój z życzeniami nie do spełnienia i zacząć marzyć o czymś, nawet jeśli równie nierealnym, to przynajmniej... no... dobrym? Nigdy nie zostanie wielkim bohaterem, ale, na gacie Merlina, chyba może poudawać, prawda?
- Nadzieja podobno umiera ostatnia - a przy okazji jest matką głupich. - Dlatego będę się jej kurczowo trzymał aż do pierwszej kolacji i Ceremonii Przydziału - postanowił.
Zapatrzył się w spadające gwiazdy przez chwilę, jak błyszczały na niebie, by po chwili zniknąć. Przysłuchiwał się w tym czasie opowieści Eileen.
- Ale nic poważnego ci się nie stało? - Upewnił się, a zmartwienie dało się usłyszeć w jego głosie. - Wiesz, diabelskie sidła nie brzmią zbyt dobrze. Mniej bym się martwił, gdyby nazywały się misiowe uściski - rzucił jej badawcze spojrzenie, ale nie dostrzegł w jej wyglądzie nic nadzwyczajnego. Gdyby te szatańskie rośliny coś jej zrobiły powinny zostawić jakiś ślad. Taka mroczna nazwa nie może oznaczać łaskotek. Chyba.
- Ech... - westchnął przypominając sobie winogrona. - Jakby to powiedzieć. Na stypie zaatakowały mnie winogrona przyniesione przez zjawę. Samael Avery, tuż po tym jak prawie doprowadził siebie i swoją siostrę do wykrwawienia się, strącił misę z tym paskudnymi owocami. One zamiast upaść, uniosły się w powietrze, a przy potrąceniu wybuchały jakimś dziwnym dymem. Te obłoczki, nie wiem czy przez ich dotknięcie, wdychanie, czy samo patrzenie, zarażały różnymi paskudnymi chorobami. Mi się trafiła mózgowa groszopryszczka. To tak w skrócie. Coś ci to mówi?
Trauma po pamiętnej stypie przez długi czas odbierała mu możliwość spokojnego zaśnięcia. Dziwnie się czuł opowiadając komuś o jej źródle, zwłaszcza, że kilka razy zastanawiał się czy pierwszą osobą, która usłyszy całą historię nie powinien być magipsychiatra. Ostatecznie jednak postanowił zwierzyć się ludziom, których znał. I poczuł się z tym faktem znacznie lepiej, zdecydowanie lżej.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Ostatnio zmieniony przez Hereward Bartius dnia 16.12.15 13:40, w całości zmieniany 1 raz
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie widziałam związku. Czyżbym coś przegapiła? Doszukiwałam się odpowiedzi w gwiazdach, bowiem w chwili obecnej nie mogłam spojrzeć w twarz Barrego. Niestety, one uparcie milczały, a ja z każdą mijaną sekundą miałam wrażenie, że rozwiązanie tej sprawy mi umyka, wręcz oddala się ode mnie coraz bardziej. Przełknęłam głośno ślinę i wymusiłam na sobie delikatny uśmiech zdradzający zapewne, że nie wiem o co chodzi.
- To jak nie o zaufanie to o co? Ciężką pracę? Z tego również może pojawić się ufność - stwierdziłam. Błądząc trochę po omacku pośród meandrów tego zagadnienia. Prawdę powiedziawszy nie interesował mnie szczególnie ciąg dalszy tej całej rozmowy. Najprawdopodobniej dowiedziałam się już wszystkiego odnośnie pracy przy różdżkach. Ciekawszym byłaby zasada działania, ale dopóki istnieje tylko jedna prawidłowa odpowiedź: magia, to intensywniejsze dociekanie tematu mijało się z celem.
Pokiwałam z wolna głową na podjęty chwilę później temat, ale skoro Weasley go nie dokończył, a z nieba zaczęły spadać gwiazdy, to po prostu umilkłam. Z niemym zachwytem przyglądałam się niebu i temu wspaniałemu widokowi. Dlaczego nigdy wcześniej go nie widziałam?
- Wydaje mi się, że nasze czary są na to za słabe - odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Teraz byłam tylko ja i gwieździste niebo.
- To jak nie o zaufanie to o co? Ciężką pracę? Z tego również może pojawić się ufność - stwierdziłam. Błądząc trochę po omacku pośród meandrów tego zagadnienia. Prawdę powiedziawszy nie interesował mnie szczególnie ciąg dalszy tej całej rozmowy. Najprawdopodobniej dowiedziałam się już wszystkiego odnośnie pracy przy różdżkach. Ciekawszym byłaby zasada działania, ale dopóki istnieje tylko jedna prawidłowa odpowiedź: magia, to intensywniejsze dociekanie tematu mijało się z celem.
Pokiwałam z wolna głową na podjęty chwilę później temat, ale skoro Weasley go nie dokończył, a z nieba zaczęły spadać gwiazdy, to po prostu umilkłam. Z niemym zachwytem przyglądałam się niebu i temu wspaniałemu widokowi. Dlaczego nigdy wcześniej go nie widziałam?
- Wydaje mi się, że nasze czary są na to za słabe - odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Teraz byłam tylko ja i gwieździste niebo.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciężko było odpowiedzieć na jej pytanie nie przerywając miłych wrażeń z dzisiejszego wieczora. Wolał już przestać myśleć o tym, co powoduje zaufanie wśród Ollivandera. Naprawdę gwiazdy były teraz pierwszym punktem programu. Szczególnie, gdy zaczęły one spadać, czy płynąc po swych galaktycznych szlakach. Usłyszał po chwili jej zdanie, nad którym sam zaczął się zastanawiać. Czary nie są słabe. Przynajmniej tak jemu się zdaje. - Może trzeba by było wtedy zaangażować więcej czarodziejów. Może by to się udało. - powiedział cicho na głos swoją myśl. Wzrokiem śledził tor spadania kilku gwiazd. A może by warto było spróbować złapać taką jedną gwiazdę? By zobaczyć, czy się uda. Podniósł się do pozycji siedzącej, po czym wyciągnął różdżkę, którą wycelował w jedną z gwiazd.
-Accio. - cicho wypowiedział zaklęcie. Może to było głupie i bezcelowe, ale zawsze warto sprawdzić, czy się uda. Wtedy będzie można wiele rzeczy odkryć, czy przetestować. Może też inni przyłączą się do jego zaklęcia wtedy? Tak czy siak, robił to dla siebie. Może też i dla Bellony, bo biedna przyszła tutaj z nim i zerka na niebo. Cieszył się, że jej się podoba tak forma rozrywki, ale też zasługiwała na coś więcej. Na przykład na taką spadającą gwiazdę.
-Accio. - cicho wypowiedział zaklęcie. Może to było głupie i bezcelowe, ale zawsze warto sprawdzić, czy się uda. Wtedy będzie można wiele rzeczy odkryć, czy przetestować. Może też inni przyłączą się do jego zaklęcia wtedy? Tak czy siak, robił to dla siebie. Może też i dla Bellony, bo biedna przyszła tutaj z nim i zerka na niebo. Cieszył się, że jej się podoba tak forma rozrywki, ale też zasługiwała na coś więcej. Na przykład na taką spadającą gwiazdę.
Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 17.12.15 17:56, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : literówka)
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Barry Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Westchnęłam jedynie, potwierdzając zakończenie tematu tyczącego się zaufania lub jego braku oraz rozmyślań na temat Ollivanderów. Nie obchodzili mnie oni wcale, podobnie jak ich współpraca z Barrym. Na pewno był dobrym człowiekiem, ale ja takim nie byłam. Przestałam zatem zastanawiać się nad życiem innych, a skupiłam się na widoku, który zapierał dech w piersiach. Gwiazdy na ciemnym niebie miały w sobie nie tylko magię, ale i nieokreślone piękno, które przyciągało spojrzenia innych czarodziejów. W tym i moje. Jednocześnie myślałam w duchu nad życzeniem, które chciałabym, aby się spełniło. Nie przeczę, że to potencjalnie jedynie naiwny przesąd, który nie zwykł się spełniać, ale czy warto dla takiego myślenia nie korzystać z okazji? To jedno, drobne życzenie niczego mnie nie kosztuje, a nuż pozwoli mi na lżejsze jak do tej pory życie? Dobrze, nie wypowiedziałam mojego marzenia na głos, ale rozmyło się ono w odmętach mojego umysłu równie szybko, co wędrówka gwiazd.
- Tak, to w teorii ma sens. Obawiam się, że jednak potrzeba byłoby do tego ich sporej ilości - odpowiedziałam. Przejechałam dłonią po czubku głowy, aby odgarnąć kilka pojedynczych sztuk włosów zagubionych na mojej twarzy i obróciłam głowę w kierunku, który wskazywała różdżka Weasleya. Kiedy nic się nie zadziało, uśmiechnęłam się ledwie widocznie.
- To nie miało szans się udać - skomentowałam całą sytuację. Trochę mało pokrzepiająco, ale ostatecznie on także może pomyśleć o życzeniu?
- Tak, to w teorii ma sens. Obawiam się, że jednak potrzeba byłoby do tego ich sporej ilości - odpowiedziałam. Przejechałam dłonią po czubku głowy, aby odgarnąć kilka pojedynczych sztuk włosów zagubionych na mojej twarzy i obróciłam głowę w kierunku, który wskazywała różdżka Weasleya. Kiedy nic się nie zadziało, uśmiechnęłam się ledwie widocznie.
- To nie miało szans się udać - skomentowałam całą sytuację. Trochę mało pokrzepiająco, ale ostatecznie on także może pomyśleć o życzeniu?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niebo było dzisiejszym tematem wieczoru. A spadające gwiazdy - atrakcją wieczoru. Szkoda, że coś takiego spotyka się bardzo rzadko. Chciałby móc to obserwować będąc na fazie. to by wyglądało, jakby spadały jakieś skarby, które należy przywołać zwykłym Accio. Tak jak tu mógł stwierdzić, że mimo wykonania dobrego zaklęcia gwiazda nie da tak łatwo sobą zmanipulować. Gdyby był naćpany, to by pewnie próbował do skutku, aż by ujrzał maciupeńki odłamek gwiazdy, która by rozbłysła mu się w dłoni, a potem opatuliła go swym ciepłem i zgasła powolutku. To jednak normalnie nie ma prawa zaistnienia.
- Ale spróbować nie zaszkodziło,- powiedziawszy uśmiechnął się wpierw do niej, a potem na gwiazdę, która spadała. Nie miał pojęcia, co mógłby sobie życzyć, ale jedna rzecz przyszła mu do głowy. Cicho wymówił to w myślach mając nadzieję, że to się spełni. Położył się z powrotem na trawę i popatrzył jeszcze trochę na tajemnicze i zarazem żywe niebo. Po jakimś czasie, gdy już coraz mniej spadało, oboje z Belloną opuścili te zjawiskowe wzniesienie.
z/t Barry+Bellona
- Ale spróbować nie zaszkodziło,- powiedziawszy uśmiechnął się wpierw do niej, a potem na gwiazdę, która spadała. Nie miał pojęcia, co mógłby sobie życzyć, ale jedna rzecz przyszła mu do głowy. Cicho wymówił to w myślach mając nadzieję, że to się spełni. Położył się z powrotem na trawę i popatrzył jeszcze trochę na tajemnicze i zarazem żywe niebo. Po jakimś czasie, gdy już coraz mniej spadało, oboje z Belloną opuścili te zjawiskowe wzniesienie.
z/t Barry+Bellona
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnęła się lekko. Gdyby Barty tylko wiedział, jakie kłamstewko mu sprzedała... oj, gdyby wiedział.
No ale nie wiedział.
- Jasne! - uśmiechnęła się szeroko. - Jak to się mówi, czekaj... co dwie różdżki to nie jedna, co? Byleby było ich jeszcze więcej, może wtedy
To było całkiem pobożne i racjonalne życzenie. Nie tylko im zależało na zakończeniu tego okresu tyranii, zniesieniu rygorystycznych zasad, które często okazywały się stronnicze, bardziej przychylne w stosunku do czysto krwistych. Nie podobało jej się to. Posiadanie takiego sojusznika w postaci Herewarda było naprawdę ogromnym wsparciem.
Parsknęła śmiechem, słuchając go.
- Wszyscy byliby ogromnie ukontentowani taką nazwą. Misiowe uściski zagościłyby w każdym salonie i bawiły każdego spragnionego miłości! - drgnięcie neuronów. Bartkowe uściski? Wykupiłaby wszystkie sadzonki. - Dzięki za troskę, ale nic mi nie jest. To tylko przetarcie... co prawda sygnalizujące, że coś jest nie tak, ale wciąż tylko przetarcie.
Dotknęła palcami zaczerwienionej skóry na nadgarstku i przeniosła wzrok na swojego przyjaciela, by skupić się mocniej na tym, co mówił. Zmartwiła się. Nie było jej na stypie, musiała jechać do domu rodziców, by zaopiekować się matką, która gorzej się wtedy czuła. Żałowała?
Zamrugała i zaczęła szybko notować sobie wszystko w swoim kajecie.
- Mówisz, że winogrona zarażały każdego inną chorobą? Na Merlina... - dotknęła ust opuszkami palców lewej dłoni, w prawej dzierżąc pióro. - Wszystko, co w tej chwili przychodzi mi do głowy, to ta historia, którą opisałam ci w liście... albo te winogrona musiały być skażone od dłuższego czasu, podlewane mieszanką eliksirów, które ukierunkowane były tylko na owoce... - zmarszczyła brwi. - Barty, ale nic ci nie jest, tak? Byłeś z tym w Mungu?
To mogło spotkać każdego, naprawdę każdego, ale Barty'emu w życiu by tego nie życzyła!
No ale nie wiedział.
- Jasne! - uśmiechnęła się szeroko. - Jak to się mówi, czekaj... co dwie różdżki to nie jedna, co? Byleby było ich jeszcze więcej, może wtedy
To było całkiem pobożne i racjonalne życzenie. Nie tylko im zależało na zakończeniu tego okresu tyranii, zniesieniu rygorystycznych zasad, które często okazywały się stronnicze, bardziej przychylne w stosunku do czysto krwistych. Nie podobało jej się to. Posiadanie takiego sojusznika w postaci Herewarda było naprawdę ogromnym wsparciem.
Parsknęła śmiechem, słuchając go.
- Wszyscy byliby ogromnie ukontentowani taką nazwą. Misiowe uściski zagościłyby w każdym salonie i bawiły każdego spragnionego miłości! - drgnięcie neuronów. Bartkowe uściski? Wykupiłaby wszystkie sadzonki. - Dzięki za troskę, ale nic mi nie jest. To tylko przetarcie... co prawda sygnalizujące, że coś jest nie tak, ale wciąż tylko przetarcie.
Dotknęła palcami zaczerwienionej skóry na nadgarstku i przeniosła wzrok na swojego przyjaciela, by skupić się mocniej na tym, co mówił. Zmartwiła się. Nie było jej na stypie, musiała jechać do domu rodziców, by zaopiekować się matką, która gorzej się wtedy czuła. Żałowała?
Zamrugała i zaczęła szybko notować sobie wszystko w swoim kajecie.
- Mówisz, że winogrona zarażały każdego inną chorobą? Na Merlina... - dotknęła ust opuszkami palców lewej dłoni, w prawej dzierżąc pióro. - Wszystko, co w tej chwili przychodzi mi do głowy, to ta historia, którą opisałam ci w liście... albo te winogrona musiały być skażone od dłuższego czasu, podlewane mieszanką eliksirów, które ukierunkowane były tylko na owoce... - zmarszczyła brwi. - Barty, ale nic ci nie jest, tak? Byłeś z tym w Mungu?
To mogło spotkać każdego, naprawdę każdego, ale Barty'emu w życiu by tego nie życzyła!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 09.02.16 0:15, w całości zmieniany 2 razy
Nie miał pojęcia o kłamstwie. Ale to chyba w porządku, skoro on nie powiedział jej o swoim życzeniu, które zwykł wypowiadać. Kłamstwo powiedziane kłamcy nie obciąża sumienia.
Przez chwilę zastanowił się czy Eileen przez przypadek nie spotka na pierwszym zebraniu Zakonu Feniksa. Czy to była aluzja, czy może on dorabiał sobie historię do niezbyt istotnego zdania? Przekona się prędzej czy później.
Niemałą satysfakcję sprawiło mu docenienie jego żartu przez kobietę. Sam uśmiechnął się lekko.
- Masz cel w życiu, pani profesor, stworzyć sadzonkę obdarzającą miłością. Brzmi szlachetnie. - A kiedy już ci się uda stworzyć coś tak magicznego, to może jeszcze coś, co leczy choroby psychiczne i przywraca zmarłych do życia, cofa czas. Potrząsnął głową, za dużo wspomnień, tych niemiłych jak na tak piękną noc. Bella i Betty, chociaż je kochał, nie powinny mu dzisiaj przeszkadzać. Zasiadły jednak gdzieś na krańcu jego umysłu gotowe wypłynąć ponownie, jeśli nieopatrznie zahaczy je zbłąkaną myślą. W zapewnienie o niegroźnym otarciu uwierzył na słowo. Nie znał się na tym, a skoro Eileen siedziała obok żywa, to chyba naprawdę nie było nic poważnego.
- Miałem mózgową groszopryszczkę - odparł na jej pytania. - Ale nie martw się, już nie zarażam, byłem w Mungu, poskładali mnie do kupy. A skoro mnie wypuścili, żyję i pozbyłem się wysypki, to chyba jestem już zdrowy.
Zamyślił się przez chwilę.
- Skoro tak mówisz, to pewnie masz rację. Tylko to wpadł na pomysł, żeby hodować podobne owoce? I w jakim celu? To znaczy domyślam się, ale czemu chciałby pozabijać ludzi na stypie Horacego? - Coś mu nagle przyszło do głowy. - Bo chyba nie myślisz, że to stary Ślimak sobie żartował, nie?
On na pewno potrafiłby przygotować odpowiedni eliksir. Tylko, na gacie Merlina, po co szczułby nimi akurat rudowłosego, nikomu niewadzącego profesora transmutacji?
Przez chwilę zastanowił się czy Eileen przez przypadek nie spotka na pierwszym zebraniu Zakonu Feniksa. Czy to była aluzja, czy może on dorabiał sobie historię do niezbyt istotnego zdania? Przekona się prędzej czy później.
Niemałą satysfakcję sprawiło mu docenienie jego żartu przez kobietę. Sam uśmiechnął się lekko.
- Masz cel w życiu, pani profesor, stworzyć sadzonkę obdarzającą miłością. Brzmi szlachetnie. - A kiedy już ci się uda stworzyć coś tak magicznego, to może jeszcze coś, co leczy choroby psychiczne i przywraca zmarłych do życia, cofa czas. Potrząsnął głową, za dużo wspomnień, tych niemiłych jak na tak piękną noc. Bella i Betty, chociaż je kochał, nie powinny mu dzisiaj przeszkadzać. Zasiadły jednak gdzieś na krańcu jego umysłu gotowe wypłynąć ponownie, jeśli nieopatrznie zahaczy je zbłąkaną myślą. W zapewnienie o niegroźnym otarciu uwierzył na słowo. Nie znał się na tym, a skoro Eileen siedziała obok żywa, to chyba naprawdę nie było nic poważnego.
- Miałem mózgową groszopryszczkę - odparł na jej pytania. - Ale nie martw się, już nie zarażam, byłem w Mungu, poskładali mnie do kupy. A skoro mnie wypuścili, żyję i pozbyłem się wysypki, to chyba jestem już zdrowy.
Zamyślił się przez chwilę.
- Skoro tak mówisz, to pewnie masz rację. Tylko to wpadł na pomysł, żeby hodować podobne owoce? I w jakim celu? To znaczy domyślam się, ale czemu chciałby pozabijać ludzi na stypie Horacego? - Coś mu nagle przyszło do głowy. - Bo chyba nie myślisz, że to stary Ślimak sobie żartował, nie?
On na pewno potrafiłby przygotować odpowiedni eliksir. Tylko, na gacie Merlina, po co szczułby nimi akurat rudowłosego, nikomu niewadzącego profesora transmutacji?
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wzniesienie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset