Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzniesienie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzniesienie
Skromna polana nieopodal plaży mieści się na niewysokim wzniesieniu, z którego roztacza się widok na falujące, bijące wilgocią morze. Upstrzona polnymi kwiatami za dnia jest mało uczęszczana. Nocą jest doskonałym punktem widokowym na niebo, brak koron drzew w promieniu przynajmniej kilkuset metrów pozwala podziwiać księżyc oraz gwiazdy. Początkiem sierpnia, podczas festiwalu lata, można zaobserwować sunące komety.
♪♫♬
Jeśli ktoś spytałby Jaydena, co właśnie czuł, kierując się w stronę wyznaczonego miejsca, zdecydowanie odparłby, że lekko zjadał go stres. I wcale nie chodziło o to, że nie był przygotowany na wykład. Wręcz przeciwnie. Dołożył wszelkich starań, by prowadzony przez niego temat nie miał w sobie szczypty nudy, chociaż dla niego wydawał się być tematem fascynującym. Co innego dla niezaznajomionych z tematem lub tych, którzy tematu poruszać zwyczajnie nie chcieli. Kolejnymi krokami zbliżał się do wzniesienia, przypominając sobie każde z wydarzeń, którego go tutaj zaprowadziło. Znał festiwal organizowany przez rodzinę Prewett - bywał na nim, gdy był młodszy wraz z rodzicami. Było to wspaniałe święto, którego nie można było przegapić, a ulokowane na przełomie dwóch wakacyjnych miesięcy dodawało nowej otuchy i wytchnienia. Jayden liczył na to, że w tym roku uda mu się wyłapać jakąś z ksiąg mogących opowiedzieć mu nieco o tematyce astronomii, której jeszcze nie zgłębił. Nie było to zbytnio możliwe, ale wciąż poszukiwał, starając się poszerzyć swoje horyzonty. Do tego noc spadających gwiazd była idealnym momentem dla jakieś prelekcji na ten temat i o ile pamięć go nie zawodziła przemawiali tutaj tacy wybitni naukowcy jak Edward Belby, Mathilda Vanity i lord Barnaby Ollivander, który przeszedł już do historii swoją teorią wydłużania się Drogi Mlecznej. Coś fascynującego - obserwowanie sław takiego formatu. Nie spodziewał się wiec, że tego roku przyjdzie jego kolej na pojawienie się i wygłoszenie paru słów do zebranych. List od lorda nestora Eddarda Prewetta był dla niego wielkim zaskoczeniem, ale jeszcze większym okazała się jego treść. W końcu Vane miał zaledwie trzydzieści lat i niczym wielkim się nie przysłużył temu światu - dokoła można było znaleźć o wiele bardziej kompetentnych przedstawicieli astronomicznej socjety zdolnych wykonać to zadanie bez mrugnięcia okiem. W porównaniu ze starszymi kolegami i koleżankami po fachu był zaledwie dzieckiem poznającym możliwości dziedziny nauki, w której się specjalizował. A mimo to był tutaj. Niedaleko morza, gdzie dokoła unosiły się ogniki przypominające mu jedno z najważniejszych spotkań w jego życiu. Gdzie jesteś, Pandoro i czemu milczysz?, przeleciało mu przez głowę, gdy jedno ze świateł usiadło mu na chwilę na ramieniu. Odesłał go delikatnym ruchem ręki, przenosząc uwagę na mijanych gości. Widział wiele twarzy, czasami przemykały znajome bardziej lub mniej. Niektórzy zatrzymywali go i życzyli powodzenia na wykładzie, podpytując czego miał dotyczyć. Pomimo napiętej atmosfery między rodami czystej krwi można było wyczuć atmosferę względnego spokoju i być może nawet radości. Koniec czerwca powitał ich przecież kolejną katastrofą i wielu pracowników Ministerstwa Magii straciło życie w pożarze - w tym również daleka kuzynka jego ojca. Starając się odrzucić natrętne rozmyślania, postanowił cieszyć się wydarzeniem i okazją, co można było dostrzec poprzez zaciskające się na papierowym zwoju dłonie profesora. Może nie był to wybitny elaborat, ale od czegoś trzeba było zacząć. Zabawne, że każdego dnia przychodziło mu przemawiać do uczniów i nie czuł nic innego prócz czystej radości. A teraz ekscytacja mieszała się z niepewnością i szybkim biciem serca. Gdy dotarł na wzniesienie, miejsce było już przygotowane i chociaż kręciło się tylko parę osób do rozpoczęcia została jeszcze chwila. Ułożył swoje notatki, oddychając głęboko, by jakoś się uspokoić. Odpowiednie zaklęcie iluzji, które majaczyło za jego plecami dawało świetny pogląd na to o czym miał mówić. Do tego spokojne, nocne niebo nad głową zdecydowanie bardziej dodawało mu otuchy niż gdyby miał zostać zamknięty w czterech ścianach. - Witam państwa - zaczął, przebiegając spojrzeniem po zebranych czarodziejach i czarownicach. Przejechał dłonią we włosach, czując na sobie uważne spojrzenia. Miał przed sobą zapewne wielu znamienitych gości i członków socjety, ale bardziej od nich wszystkich przerażały go małe dzieci siedzące zaraz z przodu i machające krótkimi nóżkami. Jego najważniejsza widownia! Nie wybaczyłby sobie, gdyby ją zawiódł. - Zapraszam, zapraszam. Czekaliśmy na państwa - powiedział, dostrzegając kilku spóźnialskich, którzy chyba chcieli pozostać niezauważeni, ale nic z tego. Gdy i ci usiedli, profesor uśmiechnął się, czując jak stres zaczął opadać. - Zanim zaczniemy chciałbym pogratulować panu Mikołajowi Kopernikowi za pojawienie się na wielobarwnym znaczku radzieckim z okazji dziesiątej rocznicy układu między Polską a Związkiem Radzieckim. Gratulujemy i z tej okazji obraz wiszący w Hogwarcie, poświęcony temu wielkiemu uczonemu, zostanie odrestaurowany dzięki uprzejmości rodziny Fawley. Dziękujemy - zakończył wstęp, który miał nieco oderwać jego myśli o istoty prelekcji i dopiero wtedy zaczął analizować poszczególne etapy właściwego rozpoczęcia tego spotkania. - Teraz się okaże czy lord Prewett miał rację, zapraszając mnie tu do was - zaśmiał się krótko. - Jak zapewne wiecie co roku mówi się o rojach meteorytów, które spadają przez cały rok, a my możemy czerpać z tych wydarzeń nie tylko korzyści naukowe, ale również wizualne. Mogę się założyć, że przyszliście tutaj tylko po te drugie wrażenia. Mam rację? Ale! Będę się musiał odnieść również do teorii, bo inaczej Królewskie Stowarzyszenie Astronomów odmówi mi członkostwa na kolejne miesiące. Zanim zaczniemy chciałbym wam przedstawić pokrótce czym są w ogóle meteoryty, które widzimy przez ułamki sekund. Na tę noc zawsze czekają tysiące ludzi na całym świecie. Wtedy bowiem dochodzi do tak zwanego deszczu meteorów, czyli maksimum aktywności meteorów z roju Kaprikornidów. Ciepłe zazwyczaj sierpniowe noce sprzyjają obserwacjom tego pięknego zjawiska. Jakie warunki czekają nas w noc maksimum w tym roku? Jeśli przyszliście ze swoimi córkami, lepiej ich dzisiaj pilnujcie, bo chłopcy uwielbiają brylować w tę noc. Wszyscy nastolatkowie tracą głowę dla spadających światełek mając je za wybitnie romantyczne. Wiecie co? Te światełka to palące się od ogromnego tarcia ziemskiej atmosfery drobne cząsteczki wpadające w nią z ogromnymi prędkościami. Wyobraźcie sobie kamień rzucany pod ostrym kątem na wodę. Odbija się on od niej kilka razy. Teraz wyobraźcie sobie, że rzucacie taki kamień z prędkością rzuconego zaklęcia lub większą, i to nie płasko, lecz prosto w głębię. Łatwo dojść do wniosku, że przy takiej energii, tarcie, opór wody spowoduje erozję kamienia. Rozgrzeje się on do wysokich temperatur i część jego powierzchni może się roztopić. To właśnie chcieliby sprowadzić na swoje sympatie wasi synowie - rozgrzane do granic możliwości kule. Pomyślcie o tym. Meteor to taki mały kamyczek, ziarenko piasku lub jeszcze mniejsza cząsteczka. Wpada ona w atmosferę, która z fizycznego punktu widzenia też jest płynem. Prędkości są wielkie. Kaprykornidy stykają się z atmosferą z szybkością piętnastu mil na sekundę. Tak, na sekundę! Są takie, które osiągają powyżej czterdziestu czterech. Przy takich wartościach z drobinki materii nie ma prawa nic pozostać. Wyparowuje ona w mgnieniu oka, żarząc się przy tym mniej lub bardziej jasno, czasami też zostawiając smugę dymu za sobą. Tak właśnie wygląda meteor, czyli potocznie spadająca gwiazda - zakończył przydługi wstęp, wiedząc, że za jego plecami odpowiednie zaklęcie pozwalało przyjrzeć się temu zjawisku w odpowiednim zbliżeniu. Póki co chyba szło mu całkiem nieźle, ale to był dopiero półmetek. Teraz miał dopiero zacząć przynudzać. - Dzisiejsze zagadnienie będzie dotyczyło klasyfikacji roju meteorytów. Tak, wiem. Nudziarstwo, ale dajcie mi się trochę nacieszyć. Na co dzień pracuję z dziećmi, a dla nich cokolwiek powiem brzmi niewiarygodnie. Tutaj niestety nie mogę sobie na to pozwolić - roześmiał się ponownie i przeszedł do ciągu dalszego. - Dwa lata temu pewien astronom z Czechosłowacji ogłosił pracę, w której podaje klasyfikację rojów meteorów, opartą na teorii powstawania tych rojów z jąder komet. Założywszy, że prędkości oddzielania się materii meteorowej od jąder komet są nieznaczne, autor podaje prawdopodobny przebieg ewolucji roju. Po opuszczeniu jądra komety materia meteorowa tworzy obłok w pobliżu komety. Rozmiary tego obłoku oraz rozkład meteorów w nim, a także i ich odległości od komety zależą od prędkości wyrzucania materii z jądra komety, przy czym meteory pozostają - praktycznie biorąc - dokładnie w orbicie komety. Roje w tym stadium ewolucji zaliczane są do typu C. Należą tutaj Aurigidy, Cetydy, gamma Monocerotydy. Meteory zgrupowane w obłoku szybko rozpraszają się wzdłuż całej orbity komety i wkrótce rój rozciąga się przyjmując postać cienkiej nici. Ponieważ nić taka nie podlega zbyt silnie wpływowi planet, dlatego w tym stadium rój meteorów pozostaje dłużej niż w pierwszym. Przy spotkaniu z naszą kochaną ziemią daje on krótkotrwały deszcz meteorów, który trwa maksymalnie kilka godzin. Roje w tym stadium ewolucji zaliczają się do typu F. Występuje to na przykład u Liryd. Warto zapamiętać ten rój z uwagi na historię. W końcu rój Lirydów jest pierwszym rojem, o którym wspominają starożytne kroniki. Najwcześniejsze wzmianki na temat jego aktywności można znaleźć już w chińskich zapiskach datowanych na rok dwa tysiąclecia przed naszą erą, a wysoką aktywność tego roju odnotowano także w latach sześćset osiemdziesiątym siódmym i piętnastym przed naszą erą. Już widzę, że macie dość, ale to już końcówka. Obiecuję. Ziemia czasami przecina orbitę roju długo, nieraz kilka tygodni. Ten typ roju oznacza autor literą S. Nie będę was zanudzał tym, skąd te skróty, bo są one mało znaczące. Najważniejsze, że znacie już typ C, F i S. Dlatego z teorii wynika, że obserwacje powinny wykazać większą ilość rojów typu F niż C, ponieważ w stadium F rój powstaje prawdopodobnie znacznie dłużej niż w stadium C. Fakt ten jednak można wytłumaczyć tym, że materia meteorowa w stadium C czy F jest dostatecznie gęsta, aby wywołać zjawiska deszczu w czasie spotkania się z Ziemią, natomiast materia rojów typu S jest tak rozproszona, że trudno odróżnić meteory należące do tych rojów od sporadycznych. Z moich obserwacji wynika, że nie wszystkie roje pochodzą od komet, a są odłamkami pasów dokoła gwiazd czy planet. W takich właśnie meteorytach można odnaleźć historię powstania wszechświata, sprawdzić czy zawierają w sobie magię, a także obcować z czymś, co brało udział w tworzeniu się Drogi Mlecznej. Tak. Te spadające kamyki są tak drogocenne i wkrótce nauka posunie się tak do przodu, że niezliczone ilości pytań dostaną swoje odpowiedzi, ale póki co - cieszcie się wspaniałymi widokami. Przechodząc do meritum sprawy - nie dajcie sobie wmówić, że meteoryty są romantyczne. Dziękuję za cierpliwość i życzę dobrej nocy - zakończył wykład z uśmiechem i zszedł z podwyższenia, zastanawiając się czy aby nie przesadził z tą teorią, ale był zadowolony. Musiał znaleźć jakiegoś astronoma i wypytać go o to czy podzielał jego zdanie. Vane nie wiedział, kiedy zszedł z niego cały stres, ale teraz czuł już tylko spokój.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zabije go. Smukły palec wskazujący owija wokół siebie miękki, rudy pukiel, który to wymknął się jakże bezczelnie z misternie upiętego koka, ozdobionego czerwonymi główkami maków. Ładnie skrojone, duże usta muśnięte rubinową szminką układają się w łagodnym uśmiechu, kierowanym wprost ku męskiej sylwetce prowadzącej wykład. Zatłukę jak cholernego chochlika kornwalijskiego. Noc zdawała się być nad wyraz przyjemną, pozbawioną chłodu wprawiającego co wrażliwszą skórę w drżenie, pozwalającą cieszyć się z ciepła ofiarowywanego łaskawie przez jakże krnąbrną pogodę. Atramentowe niebo zroszone tysiącem gwiazd mimowolnie zmuszało do zadzierania głowy, do podziwiania migotliwych świateł i zachwytu nad ich ogromem, jednocześnie tłumiąc przeraźliwe odczucie maleńkości oraz marności swego własnego istnienia. Czy istniał lepszy czas, by jednocześnie celebrować piękno, jak i wiedzę? Wyrwę wszystkie zęby, a potem go nimi nakarmię. Stała pośród tych nielicznych, którzy zdecydowali się nie skorzystać z aksamitu wonnych traw, tudzież miejsc siedzących uprzednio przygotowanych przez organizatorów. Wyraźnie zrelaksowana, z głową lekko przechyloną na bok, mającą zdradzać szczere zainteresowanie słowami profesora Vane`a. I tylko czubek czarnego bucika na wysokim obcasie, uderzał o podłoże w wyrazie czystego niezadowolenia. Ten wstrętny, niewychowany, łajdaczący się czarci pomiot! Smoliste ślepia, w których to nie sposób odróżnić tęczówki od źrenicy tchnęły czystą furią oraz irytacją, która również rosiła blade policzki różem niewidocznym szczęśliwie w półmroku. Tak, zdecydowanie go zabije!
To nie było dlań naturalne, taki gniew okropny oraz iście dziecięca złość, pragnąca rzucić czymś niewymownie drogim oraz z pewnością szklanym prosto o ziemię, by odreagować. Festiwal Lata był wszak okresem, w którym winna panować radość oraz miłość, gdzie na nowo spajano więzi rodzinne i przyjaźnie, a tylko beztroska powinna wręcz tańczyć na licach udekorowanych wesołym uśmiechem. A jednak oto była w swej całej niewielkiej okazałości, niemalże trzęsąc się od nadmiaru nieprzyjemnych emocji. Bo tak jakby prawdopodobnie — choć to po prostu niemożliwe! — została wystawiona do wiatru. Wykład trwał od dobrych kilkunastu minut, a mimo to Rowan wciąż pozostawała sama, chociaż spotkanie zostało przecież tak starannie zaplanowane. Och, Red! Biedna, biedna nieszczęsna Red, nieprzyzwyczajona do tak niecnych zachowań i to od strony starego znajomego, który powinien mieć odrobinę przyzwoitości i po prostu je odwołać. Ale nieee. Po co. Dlatego też go zabije. No dalej Bojczuk — wręcz warczała w myślach — Pokaż się, żebym mogła sprać cię na kwaśne jabłko. I będzie krzyczał równie głośno, co meteoryty spadające z nieba, boleśnie spalające się w ziemskiej atmosferze.
Czy co to tam ten Jayden gadał.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 02.08
Cressida lubiła Festiwal Lata. Mimo problemów z przemieszczaniem oraz anomaliami nie chciała go przegapić. I tak sporą część ostatnich miesięcy spędziła w murach posiadłości, więc gdy nadszedł festiwal, uparła się, że chce na nim być. Choć pierwotne plany zakładały pojawienie się na plaży w dzień plecenia wianków, i może na wyścigu, postanowiła zjawić się i na nocy spadającej gwiazd. Jak mogłaby przegapić tak niezwykłe zjawisko? Oby tylko kapryśna aura sprzyjała obserwacjom nieba.
Chociaż Cressida z urodzenia była Flintem, astronomia nigdy nie była jej ulubioną dziedziną i z czasem zapomniała nawet te podstawy przyswojone w rodzinnym domu. Nie warzyła eliksirów, więc dawno już nie musiała zaglądać do map nieba – ostatni raz jeszcze w szkole, dopóki uczyła się astronomii i eliksirów. Do patrzenia w gwiazdy i poszukiwania inspiracji w pięknie jasnych punkcików żarzących się pośród bezkresu nocnego nieba nie potrzebowała zaawansowanej wiedzy.
Ale może źle zrobiła, że to zaniedbała? Bądź co bądź była to dziedzina kultywowana w jej rodzie za sprawą kontaktów Flintów z centaurami żyjącymi w Charnwood. Nawet po ślubie musiała szanować obyczaje swojej rodziny.
Dlatego też zdecydowała się przyjść na wykład, wygłaszany przez nauczyciela astronomii z Hogwartu, w którym nigdy się nie uczyła. Rozejrzała się po zgromadzonych, szukając kogoś znajomego, do kogo mogłaby się dosiąść, nagle zauważając wśród nich Inarę, swoją daleką krewną i znajomą. Postanowiła się do niej dosiąść, ponieważ dawno się nie widziały.
- Witaj, Inaro – powiedziała do niej Cressie, siadając obok. Wiedziała, że alchemiczka parę miesięcy temu wyszła za mąż i stała się lady Nott. Cressidę zawsze nieco dziwiło, że tak piękna i utalentowana czarownica tak długo była sama, ale najważniejsze, że już znalazła swoje szczęście. – Jak dawno cię nie widziałam! Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, ciekawa jej małżeńskiego życia.
Ale po chwili rozpoczął się wykład. Dziewczątko wysłuchało go z ciekawością i momentami z konsternacją. Minęło kilka lat, odkąd w Beauxbatons uczęszczała na astronomię, a w rodzinnym domu raczej nie opowiadano jej o takich rzeczach. Fachowe nazwy niewiele jej mówiły, niemniej jednak wzdrygnęła się na samą myśl, że piękne światełka przecinające niebo to w rzeczywistości rozpalone ogniste kule. Niemniej jednak wykład o rodzajach meteorytów i ich rojach wydawał się ciekawy, i rzucił młódce pewne światło na to, czym w rzeczywistości były „spadające gwiazdy”, które tak naprawdę nie były spadającymi gwiazdami, a drobnymi meteorytami. I wcale nie były tak romantyczne, jak zawsze myślała, choć nadal wyglądały pięknie. Choć oczywiście Cressida z żadną kulą ognia nie chciałaby się spotkać, to mogła je podziwiać z daleka na niebie.
- I jak ci się podobało? – zapytała Inarę już po wysłuchaniu całego wykładu. – Przyznaję, że mam spore zaległości w astronomii, bo niektóre rzeczy mnie zaskoczyły. – Żeby nie powiedzieć: była kompletną ignorantką. Ale wykład otworzył kilka zapomnianych szufladek w jej umyśle, przypomniał kilka zapomnianych faktów.
Cressida lubiła Festiwal Lata. Mimo problemów z przemieszczaniem oraz anomaliami nie chciała go przegapić. I tak sporą część ostatnich miesięcy spędziła w murach posiadłości, więc gdy nadszedł festiwal, uparła się, że chce na nim być. Choć pierwotne plany zakładały pojawienie się na plaży w dzień plecenia wianków, i może na wyścigu, postanowiła zjawić się i na nocy spadającej gwiazd. Jak mogłaby przegapić tak niezwykłe zjawisko? Oby tylko kapryśna aura sprzyjała obserwacjom nieba.
Chociaż Cressida z urodzenia była Flintem, astronomia nigdy nie była jej ulubioną dziedziną i z czasem zapomniała nawet te podstawy przyswojone w rodzinnym domu. Nie warzyła eliksirów, więc dawno już nie musiała zaglądać do map nieba – ostatni raz jeszcze w szkole, dopóki uczyła się astronomii i eliksirów. Do patrzenia w gwiazdy i poszukiwania inspiracji w pięknie jasnych punkcików żarzących się pośród bezkresu nocnego nieba nie potrzebowała zaawansowanej wiedzy.
Ale może źle zrobiła, że to zaniedbała? Bądź co bądź była to dziedzina kultywowana w jej rodzie za sprawą kontaktów Flintów z centaurami żyjącymi w Charnwood. Nawet po ślubie musiała szanować obyczaje swojej rodziny.
Dlatego też zdecydowała się przyjść na wykład, wygłaszany przez nauczyciela astronomii z Hogwartu, w którym nigdy się nie uczyła. Rozejrzała się po zgromadzonych, szukając kogoś znajomego, do kogo mogłaby się dosiąść, nagle zauważając wśród nich Inarę, swoją daleką krewną i znajomą. Postanowiła się do niej dosiąść, ponieważ dawno się nie widziały.
- Witaj, Inaro – powiedziała do niej Cressie, siadając obok. Wiedziała, że alchemiczka parę miesięcy temu wyszła za mąż i stała się lady Nott. Cressidę zawsze nieco dziwiło, że tak piękna i utalentowana czarownica tak długo była sama, ale najważniejsze, że już znalazła swoje szczęście. – Jak dawno cię nie widziałam! Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, ciekawa jej małżeńskiego życia.
Ale po chwili rozpoczął się wykład. Dziewczątko wysłuchało go z ciekawością i momentami z konsternacją. Minęło kilka lat, odkąd w Beauxbatons uczęszczała na astronomię, a w rodzinnym domu raczej nie opowiadano jej o takich rzeczach. Fachowe nazwy niewiele jej mówiły, niemniej jednak wzdrygnęła się na samą myśl, że piękne światełka przecinające niebo to w rzeczywistości rozpalone ogniste kule. Niemniej jednak wykład o rodzajach meteorytów i ich rojach wydawał się ciekawy, i rzucił młódce pewne światło na to, czym w rzeczywistości były „spadające gwiazdy”, które tak naprawdę nie były spadającymi gwiazdami, a drobnymi meteorytami. I wcale nie były tak romantyczne, jak zawsze myślała, choć nadal wyglądały pięknie. Choć oczywiście Cressida z żadną kulą ognia nie chciałaby się spotkać, to mogła je podziwiać z daleka na niebie.
- I jak ci się podobało? – zapytała Inarę już po wysłuchaniu całego wykładu. – Przyznaję, że mam spore zaległości w astronomii, bo niektóre rzeczy mnie zaskoczyły. – Żeby nie powiedzieć: była kompletną ignorantką. Ale wykład otworzył kilka zapomnianych szufladek w jej umyśle, przypomniał kilka zapomnianych faktów.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie wiem jak to się stało. Przez cały dzień wręcz żyłem moim wieczornym spotkaniem z Rowan, bo skoro zgodziła się towarzyszyć mi podczas wykładu, a później jeszcze trochę pooglądać spadające gwiazdy, to coś było na rzeczy, zdecydowanie. Pamiętałem jeszcze pannę Sprout z Hogwartu, kiedy wiecznie mi umykała, a ja, głodny nowych wrażeń, gnałem za nią jak lew goniący za antylopą. Tylko zawsze w momencie, w którym już prawie była moja, ona robiła zwrot i znikała gdzieś na hogwarckich korytarzach. Nic mi tak nie działało na nerwy jak to metr pięćdziesiąt w kapeluszu, w dodatku ozdobione żółtym krawatem. Ale po latach, kiedy obydwoje byliśmy już dorośli coś musiało zmienić się w usposobieniu Rowan Sprout i sam do końca nie wiem jakim cudem, ale mieliśmy dzisiejszego wieczora razem zachwycać się pięknem odległych galaktyk... Randka jak nic! A ja miałem nadzieję, że skończy się w bardziej ustronnym miejscu.
Tylko, że po drodze coś musiało pójść nie tak, bo zamiast obserwować nocne niebo w iście wybornym towarzystwie, zasiadałem nad beczką służącą nam za stolik i ogrywałem w karty jednego pijanego frajera. Wyciągnąłem już od niego całkiem ładną sumkę i wiedziałem, że mógłbym wyciągnąć i dwa razy więcej gdybym nie był już beznadziejnie spóźniony.
- Dobra, dobra, ostatnie rozdanie. - mówię, machając na niego ręką, bo jak tylko zamierzam wstać od stołu, to mnie łapie za ramię i coś bełkocze, że musi się odegrać. Taaaa... Wywracam oczami, rzucając na blat kilka monet i oglądam swoje karty. Tym razem faktycznie miałem trochę szczęścia, bo już na wstępie trafiła mi się trójka, ale swojemu szczęściu mogłem troszkę pomóc, więc podbiłem stawkę i podmieniłem dwie karty, zostając przy karecie królów - to powinno wystarczyć i faktycznie wystarczyło, bijąc na głowę marne dwie pary mojego współgracza. Kolejne monety wylądowały we wnętrzu sakiewki ze skóry wsiąkiewki, a on, że gramy dalej! Że odbić się musi! Że tym razem szczęście się do niego uśmiechnie!... Mówię mu, że stary ty zastanów się i tak już cię oskubałem z prawie wszystkiego, a dopiero się rozkręcam, więc lepiej skończmy teraz, zresztą śpieszę się, randkę mam, kobieta na mnie czeka. Ale jakby mnie w ogóle nie słuchał! Wstaję więc z miejsca, a on zaciska palce na moim ramieniu i się zatacza oblewając mnie browarem. No cudownie! Akurat specjalnie na randkę wystroiłem się jak jakiś dandys (garnitur to od jednego znajomego mojej matki pożyczyłem, trochę był ekstrawagancki na moje oko, ale podobno prezentowałem się w nim zjawiskowo), to musiało mnie to spotkać. Teraz zamiast perfumem będę walił browarem, w dodatku mi całą koszulę wytargał i zaczynałem już wyglądać jak zwykle, a chociaż nie brakowało mi nigdy uroku osobistego, zauważyłem, że na niektórych on wcale nie działał. Rowan była właśnie jedną z tych niektórych, ale liczyłem, że coś jej się zmieniło przez lata. W każdym razie sadzam tego gościa na krzesełku i umykam zanim znowu zacznie wstawać.
Na wzniesienie docieram dosyć późno, wykład trwa już w najlepsze, a ja zerkam tylko przelotem na profesora Vane'a, słuchając go jednym uchem. Za to rozglądam się za moją dzisiejszą towarzyszką i dostrzegam ją w końcu w tłumie. Poprawiam fryzurę, wilgotną koszulę i rozchełtaną marynarkę (w dodatku zauważam, że ma dziurę na łokciu!) i kiedy mam już ruszać do Rowan to spostrzegam obok siebie innego młodzika, który nie dość, że się prezentuje nienagannie to jeszcze dzierży bukiet barwnych kwiatów, więc go zaczepiam. Rozmawiamy chwilę, a kiedy każdy z nas rusza wreszcie w swoją stronę, to już inne dłonie dzierżą wiązankę roślin. Pomyśleć, że zgodził się sprzedać mi go raptem za kilka knutów!
- Dobry wieczór, panno Sprout, jak ci się podoba wykład? - zagaduję, kiedy wreszcie podchodzę do Rowan i wyciągam ku niej bukiet, obdarzając dziewczynę czarującym uśmiechem - To dla ciebie. - po czym pochylam się ku niej, bo już na powitanie chcę się całować.
Tylko, że po drodze coś musiało pójść nie tak, bo zamiast obserwować nocne niebo w iście wybornym towarzystwie, zasiadałem nad beczką służącą nam za stolik i ogrywałem w karty jednego pijanego frajera. Wyciągnąłem już od niego całkiem ładną sumkę i wiedziałem, że mógłbym wyciągnąć i dwa razy więcej gdybym nie był już beznadziejnie spóźniony.
- Dobra, dobra, ostatnie rozdanie. - mówię, machając na niego ręką, bo jak tylko zamierzam wstać od stołu, to mnie łapie za ramię i coś bełkocze, że musi się odegrać. Taaaa... Wywracam oczami, rzucając na blat kilka monet i oglądam swoje karty. Tym razem faktycznie miałem trochę szczęścia, bo już na wstępie trafiła mi się trójka, ale swojemu szczęściu mogłem troszkę pomóc, więc podbiłem stawkę i podmieniłem dwie karty, zostając przy karecie królów - to powinno wystarczyć i faktycznie wystarczyło, bijąc na głowę marne dwie pary mojego współgracza. Kolejne monety wylądowały we wnętrzu sakiewki ze skóry wsiąkiewki, a on, że gramy dalej! Że odbić się musi! Że tym razem szczęście się do niego uśmiechnie!... Mówię mu, że stary ty zastanów się i tak już cię oskubałem z prawie wszystkiego, a dopiero się rozkręcam, więc lepiej skończmy teraz, zresztą śpieszę się, randkę mam, kobieta na mnie czeka. Ale jakby mnie w ogóle nie słuchał! Wstaję więc z miejsca, a on zaciska palce na moim ramieniu i się zatacza oblewając mnie browarem. No cudownie! Akurat specjalnie na randkę wystroiłem się jak jakiś dandys (garnitur to od jednego znajomego mojej matki pożyczyłem, trochę był ekstrawagancki na moje oko, ale podobno prezentowałem się w nim zjawiskowo), to musiało mnie to spotkać. Teraz zamiast perfumem będę walił browarem, w dodatku mi całą koszulę wytargał i zaczynałem już wyglądać jak zwykle, a chociaż nie brakowało mi nigdy uroku osobistego, zauważyłem, że na niektórych on wcale nie działał. Rowan była właśnie jedną z tych niektórych, ale liczyłem, że coś jej się zmieniło przez lata. W każdym razie sadzam tego gościa na krzesełku i umykam zanim znowu zacznie wstawać.
Na wzniesienie docieram dosyć późno, wykład trwa już w najlepsze, a ja zerkam tylko przelotem na profesora Vane'a, słuchając go jednym uchem. Za to rozglądam się za moją dzisiejszą towarzyszką i dostrzegam ją w końcu w tłumie. Poprawiam fryzurę, wilgotną koszulę i rozchełtaną marynarkę (w dodatku zauważam, że ma dziurę na łokciu!) i kiedy mam już ruszać do Rowan to spostrzegam obok siebie innego młodzika, który nie dość, że się prezentuje nienagannie to jeszcze dzierży bukiet barwnych kwiatów, więc go zaczepiam. Rozmawiamy chwilę, a kiedy każdy z nas rusza wreszcie w swoją stronę, to już inne dłonie dzierżą wiązankę roślin. Pomyśleć, że zgodził się sprzedać mi go raptem za kilka knutów!
- Dobry wieczór, panno Sprout, jak ci się podoba wykład? - zagaduję, kiedy wreszcie podchodzę do Rowan i wyciągam ku niej bukiet, obdarzając dziewczynę czarującym uśmiechem - To dla ciebie. - po czym pochylam się ku niej, bo już na powitanie chcę się całować.
02.08
Ciepłe, sierpniowe powietrze otulało dumnie wspinającego się na wzniesienie lorda Eddarda; trzydziestoletni szlachcic z typową dla przedstawicieli arystokracji dostojnością pokonywał kolejne metry, zbliżając się do miejsca, skąd będzie miał dogodny widok na spadające gwiazdy. Delikatny wiaterek figlarnie wplątywał się między zaczesane do tyłu, hebanowe pasma, a twarz była ozdobiona delikatnym, typowym dla Neda uśmiechem. Po czteromiesięcznym pobycie w kraju, czuł, że powoli zaczyna się dusić, ale jednocześnie poczucie obowiązku nie pozwalało opuścić granic Zjednoczonego Królestwa. Dlatego chwila wytchnienia, przy oglądaniu spadających gwiazd; czy jak kto woli, meteorytów. A przynajmniej tak mówił jegomość, który został zaproszony jako ekspert na tegoroczny festiwal. Prelegent nie uchronił się przed krytycznym spojrzeniem arystokraty, który co prawda nie miał najmniejszego pojęcia o gwiazdach; astronomia nie leżała w kręgu jego największych zainteresowań. I chociaż jego, wcale nieskromnym zdaniem, wykładowcy z roku na rok byli coraz (delikatnie mówiąc) mniej wymagający, to musiał przyznać, że stojąc na wzniesieniu i patrząc w niebo czuł namiastkę wolności. A przecież sklepienie, w które patrzył teraz różniło się od granatowego, gwieździstego płótna, rozpostartego nad Skandynawią. Wzrokiem spokojnie przeczesał okolicę, w poszukiwaniu znajomych twarzy, cały czas trzymając się z boku. Gdzieś ujrzał dobrze znaną sylwetkę jego bratowej oraz kilka innych dobrze znanych z sabatów twarzy. Jego uwagę przykuła jedna. Lśniące, brązowe fale, smukła sylwetka odziana w najdroższe tkaniny; czyli najpiękniejsza róża w ogrodzie Rosierów, lady Fantine. Z szarmanckim uśmiechem, splatając ręce na plecach, ruszył w stronę damy. Jako jedna z niewielu osób w tymże otoczeniu potrafiła go zaintrygować. Sam nie wiedział czy to za sprawą hipnotyzującego spojrzenia piwnych oczu, czy perlisty śmiech, ale działała na Neda jak magnez. - Lady Rosier, olśniewająca jak zawsze -przywitał się, z szarmanckim uśmiechem na ustach. Następnie ujął delikatną dłoń lady, składając na jej zewnętrznej stronie subtelny pocałunek. Wszystko z należytą Nottom elegancją. - Przybyła tu panienka samotnie? - zagadnął. Nie chciał się narzucać, było to dalekie od zasad etykiety, choć było to sprzeczne z jego naturą.
Ciepłe, sierpniowe powietrze otulało dumnie wspinającego się na wzniesienie lorda Eddarda; trzydziestoletni szlachcic z typową dla przedstawicieli arystokracji dostojnością pokonywał kolejne metry, zbliżając się do miejsca, skąd będzie miał dogodny widok na spadające gwiazdy. Delikatny wiaterek figlarnie wplątywał się między zaczesane do tyłu, hebanowe pasma, a twarz była ozdobiona delikatnym, typowym dla Neda uśmiechem. Po czteromiesięcznym pobycie w kraju, czuł, że powoli zaczyna się dusić, ale jednocześnie poczucie obowiązku nie pozwalało opuścić granic Zjednoczonego Królestwa. Dlatego chwila wytchnienia, przy oglądaniu spadających gwiazd; czy jak kto woli, meteorytów. A przynajmniej tak mówił jegomość, który został zaproszony jako ekspert na tegoroczny festiwal. Prelegent nie uchronił się przed krytycznym spojrzeniem arystokraty, który co prawda nie miał najmniejszego pojęcia o gwiazdach; astronomia nie leżała w kręgu jego największych zainteresowań. I chociaż jego, wcale nieskromnym zdaniem, wykładowcy z roku na rok byli coraz (delikatnie mówiąc) mniej wymagający, to musiał przyznać, że stojąc na wzniesieniu i patrząc w niebo czuł namiastkę wolności. A przecież sklepienie, w które patrzył teraz różniło się od granatowego, gwieździstego płótna, rozpostartego nad Skandynawią. Wzrokiem spokojnie przeczesał okolicę, w poszukiwaniu znajomych twarzy, cały czas trzymając się z boku. Gdzieś ujrzał dobrze znaną sylwetkę jego bratowej oraz kilka innych dobrze znanych z sabatów twarzy. Jego uwagę przykuła jedna. Lśniące, brązowe fale, smukła sylwetka odziana w najdroższe tkaniny; czyli najpiękniejsza róża w ogrodzie Rosierów, lady Fantine. Z szarmanckim uśmiechem, splatając ręce na plecach, ruszył w stronę damy. Jako jedna z niewielu osób w tymże otoczeniu potrafiła go zaintrygować. Sam nie wiedział czy to za sprawą hipnotyzującego spojrzenia piwnych oczu, czy perlisty śmiech, ale działała na Neda jak magnez. - Lady Rosier, olśniewająca jak zawsze -przywitał się, z szarmanckim uśmiechem na ustach. Następnie ujął delikatną dłoń lady, składając na jej zewnętrznej stronie subtelny pocałunek. Wszystko z należytą Nottom elegancją. - Przybyła tu panienka samotnie? - zagadnął. Nie chciał się narzucać, było to dalekie od zasad etykiety, choć było to sprzeczne z jego naturą.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuściwszy leśną polanę, na której odbywał się konkurs alchemiczny, miała szczerą ochotę, aby wynieść się także i z Dorset w ogóle; powrót do Dover nie był jednak teraz tak prosty. Anomalie zaburzające magię w eterze uniemożliwiały swobodną teleportację, a Fanny z pewnością wolała nie ryzykować ranami po rozszczepieniu, które przykułyby ją do łóżka na długie godziny; świstoklik, który miał ją oraz krewne sprowadzić do Chateau Rose został zaplanowany na godziny nocne, Fantine była więc nieco zmuszona, aby na terenie Festiwalu pozostać. Popołudnie spędziła więc z przyjaciółkami w jednej z altan nieopodal plaży, racząc się zimnym sokiem dyniowym i ich opowieściami; uśmiechała się promiennie, jak zawsze, lecz w głębi ducha czuła się naburmuszona.
Nie znosiła przegrywać.
Nie potrafiła przegrywać. Na każdym polu pragnęła błyszczeć; od dziecka wmawiano jej wszak, że jest nie tylko najpiękniejsza, ale i najlepsza; może i byłoby jej łatwiej przełknąć tę gorycz (tak jak taniec na lodzie, nie potrafiła wszak jeździć na łyżwach), gdyby nie to, że ponoć specjalizowała się w alchemii. Licencji alchemicznej nigdy nie zdobyła, uczęszczanie na kurs w szpitalu św. Munga, bądź w Ministerstwie uważała nie tylko za stratę czasu, lecz i zniewagę dla damy, nie miała wszak zamiaru przebywać w towarzystwie nisko urodzonych. Alchemia była jednak niewątpliwie jej dziedziną magiczną, a w niej była z pewnością najbardziej utalentowana; porażka bolała więc okrutnie.
Na noc spadających gwiazd czekała z prawdziwym utęsknieniem; nic nie mogło równać się widokom z klifów Dover, lecz pamiętała z zeszłych lat, że chwile w Weymotuh potrafiły być naprawdę urokliwie. Przyjaciółka długo nie musiała Fantine namawiać; chwilę się boczyła, lecz w ostateczności ujęła jej ramię i powędrowały na wzniesienie, gdy ciepły zmierzch opatulił Dorset. Dotarłszy na miejsce Angelique została poproszona na moment, by pomóc starszej krewnej; Fantine pozostała sama, lecz nie na długo. Poprawiała akurat niesforny kosmyk włosów, który podczas długiego popołudnia umknął finezyjnej fryzurze; głęboki, męski głos sprawił, że uniosła na niego spojrzenie piwnych oczu obleczonych firaną ciemnych rzęs.
- Dobry wieczór, lordzie Nott - odpowiedziała Fantine, nie mniej uprzejmie, z lekkim uśmiechem, który nie sięgnął oczu; doskonale dostrzegała sposób w jaki na nią patrzył, rozpoznawała ten szarmancki uśmiech - i podobało jej się to, lecz nie znaczyło to wcale, że zamierza reagować nazbyt entuzjastycznie. Z łaskawością godną królowej podała mu swą drobną, bladą dłoń, którą zdobił rodowy pierścień ze szlifowanym rubinem, aby ucałował ją zgodnie z obowiązującą etykiet. - A jak lord sądzi? - spytała nieco zaczepnie, opuszczając ręce i splatając je przed sobą. - Młodej damie nie wypada pojawiać się w takich miejscach samotnie. Moje towarzystwo musiało mnie na moment przeprosić - nie sprecyzowała o jakie towarzystwo chodzi; była ciekawa, że przed chwilą jeszcze obok niej stała smukła lady Angelique, czy też pomyśli sobie o innym adoratorze. - A pan, milordzie? - spytała uprzejmie.
Gdzieś się podziewa pańska narzeczona, lordzie Nott?
Nie znosiła przegrywać.
Nie potrafiła przegrywać. Na każdym polu pragnęła błyszczeć; od dziecka wmawiano jej wszak, że jest nie tylko najpiękniejsza, ale i najlepsza; może i byłoby jej łatwiej przełknąć tę gorycz (tak jak taniec na lodzie, nie potrafiła wszak jeździć na łyżwach), gdyby nie to, że ponoć specjalizowała się w alchemii. Licencji alchemicznej nigdy nie zdobyła, uczęszczanie na kurs w szpitalu św. Munga, bądź w Ministerstwie uważała nie tylko za stratę czasu, lecz i zniewagę dla damy, nie miała wszak zamiaru przebywać w towarzystwie nisko urodzonych. Alchemia była jednak niewątpliwie jej dziedziną magiczną, a w niej była z pewnością najbardziej utalentowana; porażka bolała więc okrutnie.
Na noc spadających gwiazd czekała z prawdziwym utęsknieniem; nic nie mogło równać się widokom z klifów Dover, lecz pamiętała z zeszłych lat, że chwile w Weymotuh potrafiły być naprawdę urokliwie. Przyjaciółka długo nie musiała Fantine namawiać; chwilę się boczyła, lecz w ostateczności ujęła jej ramię i powędrowały na wzniesienie, gdy ciepły zmierzch opatulił Dorset. Dotarłszy na miejsce Angelique została poproszona na moment, by pomóc starszej krewnej; Fantine pozostała sama, lecz nie na długo. Poprawiała akurat niesforny kosmyk włosów, który podczas długiego popołudnia umknął finezyjnej fryzurze; głęboki, męski głos sprawił, że uniosła na niego spojrzenie piwnych oczu obleczonych firaną ciemnych rzęs.
- Dobry wieczór, lordzie Nott - odpowiedziała Fantine, nie mniej uprzejmie, z lekkim uśmiechem, który nie sięgnął oczu; doskonale dostrzegała sposób w jaki na nią patrzył, rozpoznawała ten szarmancki uśmiech - i podobało jej się to, lecz nie znaczyło to wcale, że zamierza reagować nazbyt entuzjastycznie. Z łaskawością godną królowej podała mu swą drobną, bladą dłoń, którą zdobił rodowy pierścień ze szlifowanym rubinem, aby ucałował ją zgodnie z obowiązującą etykiet. - A jak lord sądzi? - spytała nieco zaczepnie, opuszczając ręce i splatając je przed sobą. - Młodej damie nie wypada pojawiać się w takich miejscach samotnie. Moje towarzystwo musiało mnie na moment przeprosić - nie sprecyzowała o jakie towarzystwo chodzi; była ciekawa, że przed chwilą jeszcze obok niej stała smukła lady Angelique, czy też pomyśli sobie o innym adoratorze. - A pan, milordzie? - spytała uprzejmie.
Gdzieś się podziewa pańska narzeczona, lordzie Nott?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Opinia publiczna wymagała pojawienia się w Dorset na corocznym Festiwalu, organizowanym przez lordów Weymouth. Sam Eddard uważał to za chwilę wytchnienia od podróży pełnych niebezpieczeństw i ujarzmiania nieokiełznanej mocy, tworzącej anomalie na terenie całego Londynu. Chociaż, poruszanie się krętymi korytarzami rodowej polityki mogło być równie niebezpieczne. Uszy stają się niesłychanie wyczulone, a oczy wyjątkowo wrażliwe. Wyrywając się z zimnych murów Nottinghamshire, czując jak ciepłe i ciężkie powietrze sierpniowego wieczoru, muska jego skórę, miał nieodparte i niestety złudne poczucie wolności. Niestety, zaręczyny z lady Malfoy skutecznie przypominały mu o tym, że jego klatka stawała się coraz mniejsza, coraz bardziej zaciskała się wokół niego. Może dlatego to złudne uczucie wolności dodawało mu skrzydeł i odwagi, co pozwoliło mu tak śmiało poczynać sobie w towarzystwie lady Rosier. A może kusiła go jej nieosiągalność. Sama świadomość tego, że nie będzie mu dane zbliżyć się wystarczająco blisko, aby zaspokoić jego potrzebę bliskości, a jednocześnie chęć posiadania; przecież zawsze dostawał to czego chciał. Wyzwania, to coś czego pragnął przez całe życie, do czego tak uparci dążył; szukał wrażeń, odkrywając nieznane. Można uznać, że w tym przypadku było podobnie.
Porażka to coś, z czym każdemu przyjdzie się zmierzyć, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Co nie oznaczało, że przegrywanie było doświadczeniem przyjemnym, wręcz przeciwnie. Sam Eddard był człowiekiem, który nie umiał tak łatwo odpuścić i pogodzić się ze swoją porażką. Jednocześnie nauczony doświadczeniem wiedział, że czasem lepiej odpuścić, niżeli przepłacić brawurę własnym życiem. To nie Hogwart, gdzie trzeba było udowadniać swoją wartość; prawdziwe życie polegało przede wszystkim na tym, aby przeżyć. Czasem oferowało jednak z goła inne i przyjemniejsze chwile. Jak noc spadających gwiazd. Poeci mówią, że to niebo nad czymś albo nad kimś, płacze. Czy faktycznie tak było? I nad czym miałoby płakać?
- W takim razie powinienem uznać to za szczęśliwy zbieg okoliczności - odparł równie ciepłym i głębokim głosem co wcześniej. Jego głos przypominał sierpniowe powietrze, tak samo ciepłe i jednocześnie głębokie.
- Odnawiam stare znajomości po długiej nieobecności w kraju - gładko wychodzi z tej sytuacji, ładnie ubierając w słowa fakt, że nie pojawił się tutaj w towarzystwie narzeczonej.
Porażka to coś, z czym każdemu przyjdzie się zmierzyć, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Co nie oznaczało, że przegrywanie było doświadczeniem przyjemnym, wręcz przeciwnie. Sam Eddard był człowiekiem, który nie umiał tak łatwo odpuścić i pogodzić się ze swoją porażką. Jednocześnie nauczony doświadczeniem wiedział, że czasem lepiej odpuścić, niżeli przepłacić brawurę własnym życiem. To nie Hogwart, gdzie trzeba było udowadniać swoją wartość; prawdziwe życie polegało przede wszystkim na tym, aby przeżyć. Czasem oferowało jednak z goła inne i przyjemniejsze chwile. Jak noc spadających gwiazd. Poeci mówią, że to niebo nad czymś albo nad kimś, płacze. Czy faktycznie tak było? I nad czym miałoby płakać?
- W takim razie powinienem uznać to za szczęśliwy zbieg okoliczności - odparł równie ciepłym i głębokim głosem co wcześniej. Jego głos przypominał sierpniowe powietrze, tak samo ciepłe i jednocześnie głębokie.
- Odnawiam stare znajomości po długiej nieobecności w kraju - gładko wychodzi z tej sytuacji, ładnie ubierając w słowa fakt, że nie pojawił się tutaj w towarzystwie narzeczonej.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od Fantine także wymagano, aby pojawiła się w Dorset na Festiwalu Lata, święcie radości i piękna; zarówno opinia publiczna, jak i rodzina. Matka pokładała w swych córkach duże nadzieje, licząc, że pięknem Róży przyćmią blask inszych dam i będą godnie reprezentowały swą rodzinę; do tego, że tak się stanie nie miała żadnych wątpliwości. Wszystkie swe córki lady Cedrina wychowała przykładnie, każdą z nich czyniąc damą niemal doskonałą. Spełnianie obowiązków lady podczas festiwalu Prewettów nie było jednak Fantine uciążliwe; podczas podobnych wydarzeń czuła się wszak jak ryba w wodzie. W dzisiejszych czas magiczną arystokrację nawiedzała prawdziwa plaga dziewcząt, które ubzdurały sobie pragnienie niezależności, twierdząc, że duszą się w swoich złotych klatkach; Fantine była zdania, że wina podobnego zachowania - uczestnictwa w Klubie Pojedynków, pracy zawodowej, czy próbie sprzeciwu wobec ojca, czy bata - leży w złych genach, bądź nieodpowiednim wychowaniu. Ona sama była wolna od podobnych, godnych wzgardy myśli, czy pragnień; została stworzona do życia, jakie wiodła.
Początek sierpnia należał do jednej z ulubionych pór roku Fantine właśnie przez festiwal; niezwykłe święto hołdowało radości i miłości, a któż wiedział o niej więcej, jeśli nie Rosierowie? Przegrana w konkursie alchemicznym nieco popsuła nastrój Fanny, lecz w gruncie rzeczy czerpała radość z tego święta; potrzebowała go, po tych wszystkich okropnościach, które przyniosły ostatnie miesiące. Nie chodziło - oczywiście - o morderstwo szefa Biura Aurorów, dręczące czarodziejów anomalie, czy zamach na Ministerstwo Magii i ofiary pożaru, ależ skąd. Nie dbała o innych. Na sercu leżało Fantine dobro jej własne i bliskich; z resztą świata mogło dziać się wszystko, jeśli tylko im było dobrze. Ledwie tydzień po tragedii bez wyrzutów sumienia wyprawiła urodzinowe przyjęcie; dlaczegóż by miała zrezygnować z obchodzenia swego święta? Przez śmierć ludzi o brudnej krwi? Toż był to powód, by wznieść jeszcze jeden kieliszek Tourjus Pur.
- Powinien pan - odparła nieskromnie; zadała nieco brodę i uśmiechnęła się nieprzewrotnie. Fantine Rosier była kobietą świadomą swej urody i zalet (i nieświadomą wad), a skromność uznawała zawsze za fałszywą, bądź niepotrzebną. - A cóż takiego okazało się na tyle interesujące, by lorda trzymać tyle czasu poza jego granicami? - spytała uprzejmie, skoro podjął już temat swej nieobecności - nie wypadało przecież nie zapytać.
Początek sierpnia należał do jednej z ulubionych pór roku Fantine właśnie przez festiwal; niezwykłe święto hołdowało radości i miłości, a któż wiedział o niej więcej, jeśli nie Rosierowie? Przegrana w konkursie alchemicznym nieco popsuła nastrój Fanny, lecz w gruncie rzeczy czerpała radość z tego święta; potrzebowała go, po tych wszystkich okropnościach, które przyniosły ostatnie miesiące. Nie chodziło - oczywiście - o morderstwo szefa Biura Aurorów, dręczące czarodziejów anomalie, czy zamach na Ministerstwo Magii i ofiary pożaru, ależ skąd. Nie dbała o innych. Na sercu leżało Fantine dobro jej własne i bliskich; z resztą świata mogło dziać się wszystko, jeśli tylko im było dobrze. Ledwie tydzień po tragedii bez wyrzutów sumienia wyprawiła urodzinowe przyjęcie; dlaczegóż by miała zrezygnować z obchodzenia swego święta? Przez śmierć ludzi o brudnej krwi? Toż był to powód, by wznieść jeszcze jeden kieliszek Tourjus Pur.
- Powinien pan - odparła nieskromnie; zadała nieco brodę i uśmiechnęła się nieprzewrotnie. Fantine Rosier była kobietą świadomą swej urody i zalet (i nieświadomą wad), a skromność uznawała zawsze za fałszywą, bądź niepotrzebną. - A cóż takiego okazało się na tyle interesujące, by lorda trzymać tyle czasu poza jego granicami? - spytała uprzejmie, skoro podjął już temat swej nieobecności - nie wypadało przecież nie zapytać.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wymagano od niego zdecydowanie mniej, zdecydowanie innych rzeczy. Był tu raczej z grzeczności i poczucia obowiązku, niżeli faktycznego przymusowego pobytu w Dorset. Prawda była taka, że Ned może być jednym z najbardziej "buntujących się" Nottów, jeżeli tak można nazwać wybór profesji przez lorda, ale nigdy nie przestanie być Nottem. W jego żyłach, wraz z błękitną krwią, płynęła także chęć pokazania się. I to nie byle jakiego; musiał wypaść nienagannie, w przeciwnym wypadku mógłby liczyć się z pieczołowitymi dążeniami jego ciotki Adelaide do wydziedziczenia Eddarda. Jednakże o żadnym faux pas nie było mowy, od najmłodszych lat dbano oto, aby członkowie tego szlachetnego rodu błyszczeli na salonach, nie tylko jako gospodarze. Dzięki temu Ned równie swobodnie czuł się mówiąc z wytwornym dżentelmenem o wielkiej polityce i rozgrywkach Quidditcha, jak i rozprawiając na temat złożoności najbardziej kultowych utworów muzycznych, w towarzystwie zacnych dam.
Fantine olśniewała, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości; na tle hańbiących się swym zachowaniem panien była niczym perła. Błyszczała, przyciągała swoim blaskiem i wdziękiem, a jednocześnie naturalnością, w tym kim była. Mamiła zmysły naturalnością wyuczonych zachowań, typowych dla dobrze wychowanej damy, dla której zasady etykiety były tak oczywiste, jak oddychanie.
W stosunku do całego przedsięwzięcia pozostawał obojętny na unoszącą się w powietrzu atmosferę. Dużo bardziej skupiał się na widokach, które budziły w nim poczucie wolności, przywodziły wspomnienia z licznych wypraw, których szczegóły zostawiał dla siebie. Kącik ust drgnął delikatnie ku górze na jej nieskromne, pewne siebie stwierdzenie. Nie uważał, aby fałszywa skromność była cechą pożądaną u kobiet; najczęściej świadczyła o jeszcze większej chęci bycia podziwianą. - Przygody, cudowne widoki, a przede wszystkim praca, milady - odparł, uśmiechając się nieco zagadkowo. - Mało kto wie, jak piękne są Góry Skandynawskie - dodał, spodziewając się, że lady Rosier nie interesowała się magicznymi artefaktami oraz innymi sprawami związanymi stricte z wykonywaną przez Eddarda profesją. - Stamtąd gwiazdy wydają się być na wyciągnięcie ręki.
Fantine olśniewała, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości; na tle hańbiących się swym zachowaniem panien była niczym perła. Błyszczała, przyciągała swoim blaskiem i wdziękiem, a jednocześnie naturalnością, w tym kim była. Mamiła zmysły naturalnością wyuczonych zachowań, typowych dla dobrze wychowanej damy, dla której zasady etykiety były tak oczywiste, jak oddychanie.
W stosunku do całego przedsięwzięcia pozostawał obojętny na unoszącą się w powietrzu atmosferę. Dużo bardziej skupiał się na widokach, które budziły w nim poczucie wolności, przywodziły wspomnienia z licznych wypraw, których szczegóły zostawiał dla siebie. Kącik ust drgnął delikatnie ku górze na jej nieskromne, pewne siebie stwierdzenie. Nie uważał, aby fałszywa skromność była cechą pożądaną u kobiet; najczęściej świadczyła o jeszcze większej chęci bycia podziwianą. - Przygody, cudowne widoki, a przede wszystkim praca, milady - odparł, uśmiechając się nieco zagadkowo. - Mało kto wie, jak piękne są Góry Skandynawskie - dodał, spodziewając się, że lady Rosier nie interesowała się magicznymi artefaktami oraz innymi sprawami związanymi stricte z wykonywaną przez Eddarda profesją. - Stamtąd gwiazdy wydają się być na wyciągnięcie ręki.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wszystko szło zawsze jak po maśle, chociaż to samo wszystko wydawało się za każdym razem tak proste. Były takie dni, że kontrola wyrywała się do przodu, nie stała już przy nodze i nie czuwała. Wieczorem powinna być już w łóżku albo przegryzać coś przed udaniem się do garderoby z panią Picks, żeby ubrać długą koszulę nocną i wtedy zatonąć w miękkiej pościeli. A tymczasem kilka zbiegów okoliczności sprawiło, że była akurat tutaj, na wzniesieniu, błądząc z oczami mokrymi od łez. Zgubiła się. Nie wiedziała jak, wszystko pędziło samo, przed siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na niedużą czarownicę kroczącą nieznanymi sobie dróżkami. Czarodzieje wciąż się bawili, korzystali z przyjemnej, choć chłodnej aury i przechadzali się leśnymi ścieżkami w romantycznej atmosferze spadających gwiazd. Mała Prewettówna mogłaby unieść nos i wzrok ciemnych, niemal granatowych teraz oczu wetknąć w niebo, ale nawet nie miała na to ochoty. Ściskając lalkę, stała przy jednym z wysokich drzew, nie próbując już nawet okiełznać spazmatycznych ruchów brody, które zostały po wzmożonym płaczu. Jak to było, że nikt nie słyszał szlochającego na plaży dziecka? Jak to było, że nikt nie patrzył pod nogi? Gdyby była starsza, zrozumiałaby, że po prostu taki był już ten świat – zwłaszcza w obliczu wojny stawał się obleczony znieczulicą jak sztywną, ciasną płachtą uniemożliwiającą jakiekolwiek ruchy. Zaczepiała ludzi i jakimś cudem nie trafiła na żadną z przychylnych jej dobrych dusz. Krewni rozpierzchli się jak chrabąszcze za dnia… albo to ona źle dobierała ścieżki.
Dotarła wieczorem aż na wzniesienie, kurczowo ściskając w chudych, kruchych ramionkach swoją nową lalkę, w malutkich paluszkach memląc jej splecione z włóczki słomiane warkocze. Usłyszała nad nosem bzyczenie, pisnęła cicho i odskoczyła szybko od drzewa, żeby znów ruszyć w drogę. Mama zawsze jej mówiła, że nie powinna odchodzić daleko od domu, bo nikt nie wie, co może ją spotkać. Teraz to rozumiała i chciała się zastosować do maminej rady, ale jak, skoro był wieczór, a droga do domu taka długa i ciemna? Obróciła się wokół siebie, szukając zza rozmazanej zasłony łez kogoś, kogo dobrze znała i kto pomógłby jej wrócić do domu. Bo przecież rodzice się martwili. I babcia. I dziadek. I pani Picks.
Znajoma sylwetka pojawiła się na skraju wzniesienia zaraz po tym, jak po raz kolejny naszła ją ochota, żeby po prostu się rozpłakać i usiąść na ziemi, tuląc do siebie lalkę. Znajomy profil, który tak dobrze znała z bajek opowiadanych na dobranoc, z tych o słoniach i tych o wielkich olbrzymach jedzących tylko niebieskie pomarańcze. Znajome ramiona tulące w niektóre wieczory do snu. Znajomy nos, który czasami zamieniał się w świński ryjek alb kaczy dzióbek.
– Wujku Alexie! – zawołała drżącym, cieniutkim głosikiem, biegnąc w jego stronę, choć nie powinna, bo przecież Ondyna bardzo nie lubiła ruchu. Stał jednak blisko. Na tyle, że miała jeszcze siłę uścisnąć jego nogi najmocniej, jak tylko potrafiła. Nie przejęła się świszczeniem w czasie oddechu, nie przejmowała się niczym. Uniosła tylko na niego swoje błękitne, lśniące oczy i uśmiechnęła się, w jej mniemaniu z radością, ale wciąż najbardziej przebijał się przez ten uśmiech strach i smutek. – Wujaszku, ja tak bardzo za wujaszkiem tęskniłam! Zgubiłam się!
Dotarła wieczorem aż na wzniesienie, kurczowo ściskając w chudych, kruchych ramionkach swoją nową lalkę, w malutkich paluszkach memląc jej splecione z włóczki słomiane warkocze. Usłyszała nad nosem bzyczenie, pisnęła cicho i odskoczyła szybko od drzewa, żeby znów ruszyć w drogę. Mama zawsze jej mówiła, że nie powinna odchodzić daleko od domu, bo nikt nie wie, co może ją spotkać. Teraz to rozumiała i chciała się zastosować do maminej rady, ale jak, skoro był wieczór, a droga do domu taka długa i ciemna? Obróciła się wokół siebie, szukając zza rozmazanej zasłony łez kogoś, kogo dobrze znała i kto pomógłby jej wrócić do domu. Bo przecież rodzice się martwili. I babcia. I dziadek. I pani Picks.
Znajoma sylwetka pojawiła się na skraju wzniesienia zaraz po tym, jak po raz kolejny naszła ją ochota, żeby po prostu się rozpłakać i usiąść na ziemi, tuląc do siebie lalkę. Znajomy profil, który tak dobrze znała z bajek opowiadanych na dobranoc, z tych o słoniach i tych o wielkich olbrzymach jedzących tylko niebieskie pomarańcze. Znajome ramiona tulące w niektóre wieczory do snu. Znajomy nos, który czasami zamieniał się w świński ryjek alb kaczy dzióbek.
– Wujku Alexie! – zawołała drżącym, cieniutkim głosikiem, biegnąc w jego stronę, choć nie powinna, bo przecież Ondyna bardzo nie lubiła ruchu. Stał jednak blisko. Na tyle, że miała jeszcze siłę uścisnąć jego nogi najmocniej, jak tylko potrafiła. Nie przejęła się świszczeniem w czasie oddechu, nie przejmowała się niczym. Uniosła tylko na niego swoje błękitne, lśniące oczy i uśmiechnęła się, w jej mniemaniu z radością, ale wciąż najbardziej przebijał się przez ten uśmiech strach i smutek. – Wujaszku, ja tak bardzo za wujaszkiem tęskniłam! Zgubiłam się!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Drobna dłoń obdarzona smukłymi palcami mnie miękki materiał sukienki, gdy rubinowe usta rozchylają się, wydając z siebie ciche przeciągłe westchnienie. Pragnęła zapanować nad swym temperamentem, ostudzić złość, odegnać gniew — gdzieś wszak w środku niej musiała tkwić jakaś nuta niedowierzania, która teraz pozwoliłaby jej jakże mądrze pokiwać głową, wyprostować się dumnie i opuścić wzniesienie, kiedy to wykład zostanie zakończony. Znali się wszakże nie od dziś, a czasy szkolne zdawały się być równie wyraźne, co wspomnienia poprzedniego dnia — ten jakże niesforny Gryfon potrafił pojawić się dosłownie wszędzie, z rozwianym włosiem oraz szelmowskim błyskiem w błękitnym oku, gotowy uraczyć ją jakimś zgrabnym tekścikiem otulonym w subtelny ton flirtu. Lecz równie szybko, jak się pojawiał, tak i również znikał skuszony nową zdobyczą, jaka to tylko znalazła się w zasięgu jego wzroku. Był z niego kawał lekkoducha, bawidamka oraz hulaki, a przy tym miał w sobie coś na tyle rozczulającego, iż jego wady sprytnie ukrywały się za solidną porcją poczucia humoru oraz umiejętnością wybłagania wybaczenia niemal u każdego. A Rowan szczerze wątpiła, by na przestrzeni lat cokolwiek mogło zmienić się w tej materii — Bojczuk mógł więc zwyczajnie zapomnieć o spotkaniu, mógł też ulec wypadkowi, bądź po prostu upić się jak świnia i zasnąć. I właśnie dlatego, pogodzona z naturą mężczyzny, była skłonna poddać się oraz przestać wyczekiwać na towarzysza, jednocześnie nie dopuszczając do siebie myśli, iż Johnatan mógł kręcić się, gdzieś po festiwalu, acz z inną panną. Może to zarozumiałość przemawiała przez tę pewność niewysokiego dziewczątka, jako że uważała się za osobę nader przyjemną zarówno w obyciu (hehe), jak i z wyglądu. Niemniej gniew nie odchodził precz, złość wciąż znaczyła rude łuki brwi marszczące się lekko w niezadowoleniu, a litania gróźb zdawała się nie mieć końca. Nader ciężko było przebłagać urażone ego, a świadomość bycia pominiętą, zapomnianą, samotną podczas festiwalu lata była wprost nie do przyjęcia. Wypominałaby sobie takowe upokorzenie do końca życia prawdopodobnie, co byłoby nader przykre, biorąc pod uwagę, iż miała zdecydowanie ważniejsze rzeczy do roboty.
Ten karnawał samo upodlenia trwałby w najlepsze, gdyby nie nieznaczne poruszenie, jakie zapanowało pośród stojącej publiki. Ciemnie ślepia przeniosły się z postaci profesora, by mogły wreszcie spocząć na znajomej sylwetce zmierzającej w jej stronę. Kąciki ust drgnęły, być może w niemym triumfie, albo też z ulgi — kto wie, żadne z nas nigdy nie będzie tego pewne. Niemniej oto jest Johnny, ten czart nieczysty i pomiot diabelski skazujący niewieście dusze na cierpienia wszelakie. I była też Rowan, uśmiechająca się promiennie niczym słońce wyłaniające się zza burzowych chmur.
— Johnatan — mówi cicho na powitanie, przyjmując ofiarowany bukiet. Trzepoce rzęsami niewinnie, kiedy to pochyla się w jej stronę. Sama też się zbliża, by jakże celnie mogła wbić obcas szpilki w lewą stopę mężczyzny — Bardzo, tobie też by się podobał, gdybyś się nie spóźnił — cedzi, odsuwając się. Lecz złość zaraz znika, czerń ślepi jaśnieje nagłą wesołością. Bo mimo wszystko Red była Red — Dziękuję za kwiaty — tym razem brzmi przyjaźniej, zdecydowanie bezpieczniej i zaraz to nosem pociąga, bowiem aromat kwiatów nie jest w stanie zamaskować charakterystycznego zapachu alkoholu. Czy on cuchnął piwem?
Ten karnawał samo upodlenia trwałby w najlepsze, gdyby nie nieznaczne poruszenie, jakie zapanowało pośród stojącej publiki. Ciemnie ślepia przeniosły się z postaci profesora, by mogły wreszcie spocząć na znajomej sylwetce zmierzającej w jej stronę. Kąciki ust drgnęły, być może w niemym triumfie, albo też z ulgi — kto wie, żadne z nas nigdy nie będzie tego pewne. Niemniej oto jest Johnny, ten czart nieczysty i pomiot diabelski skazujący niewieście dusze na cierpienia wszelakie. I była też Rowan, uśmiechająca się promiennie niczym słońce wyłaniające się zza burzowych chmur.
— Johnatan — mówi cicho na powitanie, przyjmując ofiarowany bukiet. Trzepoce rzęsami niewinnie, kiedy to pochyla się w jej stronę. Sama też się zbliża, by jakże celnie mogła wbić obcas szpilki w lewą stopę mężczyzny — Bardzo, tobie też by się podobał, gdybyś się nie spóźnił — cedzi, odsuwając się. Lecz złość zaraz znika, czerń ślepi jaśnieje nagłą wesołością. Bo mimo wszystko Red była Red — Dziękuję za kwiaty — tym razem brzmi przyjaźniej, zdecydowanie bezpieczniej i zaraz to nosem pociąga, bowiem aromat kwiatów nie jest w stanie zamaskować charakterystycznego zapachu alkoholu. Czy on cuchnął piwem?
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Coroczny festiwal w Weymouth był niewielkim promykiem nadziei na chwilę odpoczynku w ciemnej otchłani wszystkich przykrych wydarzeń minionych miesięcy, niebezpiecznie zmierzających do ogłoszenia stanu wyjątkowego. Chociaż gazeta zacierała ręce, by odnaleźć pośród tłumu najciekawszy temat dla ogólnego rozluźnienia pośród przytłaczających artykułów politycznych, Gillian nie zamierzała traktować najbliższych kilku dni w kategoriach pracy a zwyczajnej odskoczni od zaprzątających jej głowę spraw dnia codziennego. Dlatego też na miejscu zjawiła się z przyjaznymi intencjami towarzyskimi, jak sądziła, próbując odrzucić siebie myśl, jakoby praca stała się centrum jej życia i przyczyną zaniedbania relacji międzyludzkich.
Festiwal nie różnił się od pozostałych; wszystko znajdowało się dokładnie tam, gdzie rok, dwa, czy cztery temu, zmienił się jedynie asortyment na jarmarku i ludzkie twarze. Części z nich nie znała, część pamiętała aż za dobrze, ale wydawało się jej, że każdą zebraną tu osobę łączyło to samo: chęć powrotu do znanej normalności, która już nigdy mogła nie nastąpić ustępując miejsca temu, co działo się teraz. Krążąc bez konkretnego celu pośród młodych otumanionych napojem ze sfermentowanych winogron, poczuła się niezwykle zmęczona.
Na wykładzie zjawiła się wprawdzie przypadkowo, gdy zwyczajnie szukała miejsca do krótkiego odpoczynku, z daleka od ludzi, jednak zaskakująco mała frekwencja tego spotkania – przynajmniej niska w przypadku osób rzeczywiście zainteresowanych słowami wykładowcy – skusiła ją do zostania. Usiadła więc w pobliżu, zamieniając się w słuch na najbliższych kilka minut; chociaż z astronomią miała niewiele wspólnego i część wykładu była dla niej trudna w odbiorze, na koniec z czystym sumieniem mogła przyznać, że nie żałowała, kiedy jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że czytane wcześniej publikacje mężczyzny wynikały faktycznie z jego pasji niż chęci zdobycia poklasku i rozgłosu w świecie. Ona z kolei od zawsze interesowała się światem a gwiazdy zdobiące niebo nad ich głowami bezsprzecznie się do tego zaliczały. Korzystając z okazji, jeszcze przed końcem wykładu, podniosła się z ziemi i zajęła miejsce nieopodal ścieżki prowadzącej na jarmark. Musiała przecież wybrać odpowiedni moment do ataku, najlepiej nie bezpośrednio po pożegnaniu ani nie dużo później, gdzieś po środku, w momencie wędrówki na dół.
– Profesorze Vane – zaczęła głośno i nie opuściwszy nawet o krok swojej kryjówki koło drzewa, liczyła na to, że Jayden usłyszy jej głos pośród wyraźnego bujania w obłokach – fascynujący wykład a jednak mam pewne zastrzeżenia, które chciałabym z panem omówić. – Nie zamierzała jednak wdawać się w naukowe dyskusje, w których co najwyżej mogłaby robić dobrą minę do złej gry i zwyczajnie improwizować, a zamiast tego zamierzała doczepić się o jedno, jedyne, nic nie znaczące słowo w całości mowy – jak miewała to w dziennikarskim zwyczaju.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dłoń jak zawsze wylądowała w nieco przydługawych już włosach profesora, gdy żegnał pana Diggory'ego, który pogratulował Jaydenowi wykładu, chociaż jego słowa i mina mówiły, że nie do końca zrozumiał wszystko tak jak powinien. Vane z nieco przepraszającym uśmiechem wytłumaczyć kilka z ów tajemniczych zagadnień, ale poczuł ulgę, gdy nieco starszy czarodziej w końcu oddalił się ze swoją rodziną. Astronomowi kończyły się już przykłady, na których mógłby oprzeć koncepcję podziału meteorytów - w końcu jak inaczej można było to podać jak nie właśnie tak jak to przedstawił na wykładzie? Lekko zmęczony tym miszmaszem, odetchnął w końcu potężnie, widząc, że nikt na horyzoncie nie czekał, by go znaleźć i przydybać. A tak przynajmniej mu się wydawało. Słuchacze rozchodzili się, by przejść do jarmarku czy innych ciekawych atrakcji Festiwalu, podczas gdy Jayden spokojnie zbierał własne notatki oraz kończył zdejmować specjalny czar, który miał przypominać niebo - zbliżone do omawianego tematu. Nietrudno było osiągnąć taki efekt, skoro w gabinecie Wieży Astronomicznej cały sufit wyglądał jak nocny nieboskłon, a złudzenie braku sklepienia jedynie dodawał niesamowitości i niepowtarzalności. Wystarczyło małe machnięcie różdżką i już... JD nie był na rozpoczęciu festiwalu, dlatego poniekąd tego wieczoru był zagubiony od chwili pojawienia się na ziemiach rodziny Prewett. Nie, żeby był tu pierwszy raz. Po prostu wydawało mu się, że inaczej zapamiętał rozlokowanie poszczególnych stoisk. A może jedynie mu się to wydawało? W każdym razie musiał zawrócić parę razy, by być pewnym, że zmierza w kierunku jarmarku. Co nie było wcale takie proste! Ludzie byli dosłownie wszędzie, ale pracownik wskazał mu odpowiedni kierunek, dziwiąc się najwyraźniej rozeznaniu, lub w sumie braku, profesora. Vane jedynie podniósł głowę, by ocenić gdzie leżały gwiazdy i o której stronie mówił spotkany mężczyzna. Potem poszło już z górki. Dosłownie. Schodził ze wzniesienia, gdy usłyszał swoje nazwisko. Przystanął, nie widząc za bardzo żadnego człowieka w pobliżu, który zdawałby się być zainteresowany jego osobą, dlatego było to dziwne wrażenie. - Tak? - spytał, w końcu chyba stając twarzą w dobrą stronę. Ciężko było mówić do ciemności. O ile nie miał zwidów i pan Diggory nie postanowił zamieszkać w podświadomości profesora. Następne słowa jednak upewniły go, że ma do czynienia z przedstawicielką płci przeciwnej, a nie czterdziestoparoletnim czarodziejem. Czekał więc na ciąg dalszy, rozpinając guzik wciąż zapiętej póki co marynarki. Nawet nie zauważył, że nieco krępowała mu ruchy, ale Jayden nie był znany z tego, że zważał na takie rzeczy. Wiecznie z głową w chmurach unosił się we własnej atmosferze i ciężko było go sprowadzić na ziemię.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zadowolona ze swojego efektu, z gwałtownego wyrwania profesora z jego świata i przymusowego zwrócenia nań uwagi, postanowiła wreszcie opuścić swoją niewygodną kryjówkę, w której raz po raz zahaczała rękawem płaszcza o chropowatą korę drzewa.
– Widzi pan – zaczęła, stając twarzą w twarz z mężczyzną, a raczej zadzierając przy tym swoją, by zniwelować dzielącą ich różnicę wzrostu – odniosłam wrażenie, że zapomniał pan o całej idei tego festiwalu – szeroki uśmiech zdobiący wargi ciemnowłosej zdecydowanie łagodził spojrzenie, którym bez skrępowania taksowała jego twarz; być może w jego odczuciu nachalnie, jeśli nie przywykł do kontaktu wzrokowego, być może nie, jeśli wcale nie traktował ów spojrzenia w takich kategoriach. – Zapomniał pan o miłości, która znajduje się w każdym zakamarku tego miejsca, a wspomnienie o odrzuceniu romantyzmu w przypadku spadających gwiazd chyba nie zadowoliło gawiedzi. – Usłyszała doskonale niezadowolone westchnienie przechodzące falą przez całą polankę i chociaż żałowała, że nie mogła ujrzeć zaskoczonych min niektórych par, tak poniekąd była w stanie je zrozumieć; w końcu pojawiła się tutaj w podobnym celu, co oni; chciała ponownie poczuć przyjemną atmosferę wydarzenia i dać się jej ponieść bez szczególnego używania rozumu.
– Sądzę, że pana wykład miał podkreślić romantyzm tego wydarzenia, wznieść nas wszystkich pod niebiosa, do gwiazd – kontynuowała, swobodnie krzyżując ręce za plecami – gdzie odrobina radości? Wspomnienie o pomyśleniu życzenia, gdy ujrzymy spadającą gwiazdę? Nawet w jej śmierci jest coś pięknego, smutnie romantycznego. – Nie miała absolutnie żadnej pewności jak Vane zareaguje na jej wywód, chociaż nie atakowała go w żadnej części i w gruncie rzeczy nie była nawet złośliwa. Na celu miała jedynie uświadomienie mu, że wybrał niekoniecznie dobre do tak mądrych przemówień okoliczności i...
– Poza tym, uważasz, że wszyscy zrozumieli to, co chciałeś przekazać? – Nie odmówiła sobie zwrócenia uwagi na niezbyt dobrze dobrane grono odbiorców, w dużej mierze młode, pewnie niezbyt doświadczone na polu astronomii traktując tę dziedzinę jako coś nieistotnego, zbędnego, gdy prawda jednak była inna a astronomia nadawała życiu – i nie tylko – pewien rytm. Jednocześnie nie zwróciła uwagi na to, że zapomniała o grzecznościowych zwrotach, kiedy ostatnie słowa wymówiła niemalże konspiracyjnym szeptem, nachylając się nieco w jego stronę.
– Widzi pan – zaczęła, stając twarzą w twarz z mężczyzną, a raczej zadzierając przy tym swoją, by zniwelować dzielącą ich różnicę wzrostu – odniosłam wrażenie, że zapomniał pan o całej idei tego festiwalu – szeroki uśmiech zdobiący wargi ciemnowłosej zdecydowanie łagodził spojrzenie, którym bez skrępowania taksowała jego twarz; być może w jego odczuciu nachalnie, jeśli nie przywykł do kontaktu wzrokowego, być może nie, jeśli wcale nie traktował ów spojrzenia w takich kategoriach. – Zapomniał pan o miłości, która znajduje się w każdym zakamarku tego miejsca, a wspomnienie o odrzuceniu romantyzmu w przypadku spadających gwiazd chyba nie zadowoliło gawiedzi. – Usłyszała doskonale niezadowolone westchnienie przechodzące falą przez całą polankę i chociaż żałowała, że nie mogła ujrzeć zaskoczonych min niektórych par, tak poniekąd była w stanie je zrozumieć; w końcu pojawiła się tutaj w podobnym celu, co oni; chciała ponownie poczuć przyjemną atmosferę wydarzenia i dać się jej ponieść bez szczególnego używania rozumu.
– Sądzę, że pana wykład miał podkreślić romantyzm tego wydarzenia, wznieść nas wszystkich pod niebiosa, do gwiazd – kontynuowała, swobodnie krzyżując ręce za plecami – gdzie odrobina radości? Wspomnienie o pomyśleniu życzenia, gdy ujrzymy spadającą gwiazdę? Nawet w jej śmierci jest coś pięknego, smutnie romantycznego. – Nie miała absolutnie żadnej pewności jak Vane zareaguje na jej wywód, chociaż nie atakowała go w żadnej części i w gruncie rzeczy nie była nawet złośliwa. Na celu miała jedynie uświadomienie mu, że wybrał niekoniecznie dobre do tak mądrych przemówień okoliczności i...
– Poza tym, uważasz, że wszyscy zrozumieli to, co chciałeś przekazać? – Nie odmówiła sobie zwrócenia uwagi na niezbyt dobrze dobrane grono odbiorców, w dużej mierze młode, pewnie niezbyt doświadczone na polu astronomii traktując tę dziedzinę jako coś nieistotnego, zbędnego, gdy prawda jednak była inna a astronomia nadawała życiu – i nie tylko – pewien rytm. Jednocześnie nie zwróciła uwagi na to, że zapomniała o grzecznościowych zwrotach, kiedy ostatnie słowa wymówiła niemalże konspiracyjnym szeptem, nachylając się nieco w jego stronę.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wzniesienie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset