Wydarzenia


Ekipa forum
Pomost
AutorWiadomość
Pomost [odnośnik]13.11.15 21:03
First topic message reminder :

Pomost

Długa drewniana kładka rozciągająca się nad morską tonią; znany spacerniak, miejsce schadzek, perfekcyjny punkt obserwacyjny tak nieba, jak i morza. Dróżka do niego wiedzie od plaży dróżką wychodzoną w zaroślach, niezmącona cisza przyciąga w te strony zwłaszcza łowców ingrediencji polujących na rzadkie gatunki zaczarowanych rybek pławiących się w morzu. Miejsce to ma również swoją mroczną stronę - jesienią przyciąga nadzwyczajnie dużo romantycznych samobójców - topielców, którzy chcą skończyć swoje życie w morzu.

Ogniska na uboczu

Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.

Lampiony
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.

Morskie złoto
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.

Bursztyny:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomost - Page 12 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pomost [odnośnik]30.10.23 11:32
Mógł mieć rację, a raczej na pewno ją miał. Ludzie byli bardziej niebezpieczni niż same marzenia. Jednak, co z tego, że za marzeniami szły starania, by je osiągnąć, długotrwała praca, aby stały się rzeczywistością, jeżeli udaremniało je otoczenie i przeszkody nie do pokonania. Zderzenie z rzeczywistością obracało w pył i pozostawiało z gorzkim smakiem porażki. Dawniej wierzyła, że nie ma rzeczy nie do przejścia lub obejścia w mądry sposób, ale teraz nie miała takiego optymizmu i wiary, że świat był dobry. Bo był do czasu, gdy żyła cała ich rodzina. Teraz wiedziała, że to ich opieka i ochrona dawała możliwość, by marzyć beztrosko.
- Jeżeli czegoś pragniesz, to chyba nie musi być wielkie i wzniosłe, a twoje... coś, co po prostu sprawi, że będziesz szczęśliwy. Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że się spełni.- posłała mu delikatny uśmiech. To, że sama nie snuła już marzeń, nie oznaczało, że chciała obdzierać z nich innych. Skoro Jim mógł mieć coś, co było celem, było marzeniem, to powinien się tego trzymać. Może tak będzie łatwiej.
Uniosła na niego spojrzenie, kiedy pytanie wydawało się ostre, chociaż ton na to nie wskazywał. Przechyliła głowę, a niezrozumienie odbiło się w ciemnych oczach. Zerknęła w dół, kiedy puścił jej dłoń i to nieznośne zimno otuliło skórę. Opuściła powoli rękę, czując, jak oddech grzęźnie jej w gardle. Milczała, słuchając potoku słów. Nie przerywała mu, bo wiedziała, że z tego przejdą do kłótni w kilka chwil. Skoczą sobie do gardła, bo każde chciało mieć rację, gdy już przekroczyli granicę między rozmową a konfliktem.
- Nigdy nie kazałam ci wybierać, więc przestań mi to ciągle zarzucać. Nigdy nie powiedziałam ci, James wybieraj, Ja albo ktoś. Nie wiem, może Marcel? Albo Liddy? Albo Neala? Oh, właśnie, Neala. Był czas, kiedy się pokłóciłyśmy. Nie mogłam strawić jej osoby, ale nie mówiłam ci o tym, bo wiedziałam, że się przyjaźnicie. Nie stawiałam cię w sytuacji w której musiałbyś dokonać wyboru, bo nigdy nie chciałam byś wybierał kogokolwiek. To byłoby krzywdzące i niesprawiedliwe.- odparła, ale jej głos nabrał zimnego spokoju.- Czy może się mylę, wyparłam coś z pamięci? Usłyszałeś ode mnie kiedykolwiek Ja albo Ona? Ja albo On? – patrzyła na niego nieprzerwanie. Nie chciała toczyć tej rozmowy, wyciągać tego tutaj, gdy pojawiła się na plaży w całkowicie innym celu. To miał być przyjemny wieczór i noc, spędzona na oglądaniu rozgwieżdżonego nieba.
- Chciałam się bawić, chciałam spędzić czas z przyjaciółmi i nie przejmować się niczym. Siedząc z dziewczynami i plotąc te przeklęte wianki, myślałam, że w końcu jest normalnie, że wszystko zdaje się na swoim miejscu. Banda przyjaciół i festiwal na którym nikt nie musi się przejmować czymkolwiek poza zabawą.- ściszyła głos, czując ukłucie bólu, gdy wracała do tego dnia.- Kiedy dziewczyny rozpływały się nad tym, że pewnie będziesz pierwszy w wodzie, by wyłowić kwiaty. Zaczęłam się zastanawiać czy ze mną jest wszystko w porządku, skoro jako jedyna boję się, że tak nie będzie. Czy mi po prostu nie odbija i przez to wątpię tak bardzo? Tylko że to ty wyprowadziłeś mnie z błędu...- urwała, przypominając sobie to gorzkie uczucie, kiedy patrzyła na niego wtedy.- Mówisz, że nie wykluczasz. Powiedz, że wtedy tego nie zrobiłeś. Przyrzeknij, James, przyrzeknij, że nie potraktowałeś mnie wtedy jak powietrze. Nie zignorowałeś, jakby mnie tam wcale nie było.- wiedziała, że tak jej nie okłamie, że to miało dla niego zbyt dużą moc i powagę, aby łgać.- Jak mam nie czuć się, jak przeszkoda, jeżeli omijasz mnie tak po prostu? Jak mam dojść do innych wniosków? – spytała prawie szeptem.- Przemyślałam sobie wiele przez te dni. Dlatego wolę schodzić ci z drogi wcześniej, niż kolejny raz stać i patrzeć na to.- nie chciała być obserwatorem, którego słowa w żaden sposób się nie liczą dla niego.
Przeczesała palcami długie włosy, próbując jakoś rozładować napięcie w ciele.
- Masz rację, trzeba mieć jeszcze jakieś oczekiwania.- ona już ich nie miała, nie chciała. Nie przynosiły jej niczego dobrego, nie przydawały się w żaden sposób. Zignorowała jego słowa o dzieleniu się, bo tą kwestie już mu wyjaśniła i jeżeli chciał w to brnąć dalej to jego sprawa, ale ona nie zamierzała więcej. Wychodziła z tego błędnego koła i nie pozwoli wepchnąć się w nie z powrotem.
- Nie powiem ci nic nowego, nic czego nie powtarzałam ci cały czas z nadzieją, że tym razem słuchasz, a nie dążysz do swojej racji za wszelką cenę.- odparła po chwili.- Nie możesz jednak spodziewać się, że upokorzysz mnie przy innych, a ja ci się później rzucę na szyję z uśmiechem. Tym były wianki, Jim, upokorzeniem. Wiesz w ogóle, jakie jest drugie dno tej tradycji? Bo ja wiedząc, stałam tam, jak idiotka, patrząc, jak mijasz mnie bez nawet krótkiego spojrzenia i idziesz do innej. Zapewniłam cię dzień wcześniej, że nie będę ci miała za złe, bo myślałam, że sobie je odpuścisz mając parszywy humor albo zostawisz mój wianek na wodzie, bylebym pożałowała. Nie sądziłam, że pójdziesz po inny. Jakbyś się czuł na moim miejscu, gdyby wianki miały swoją alternatywną wersję? Jakbym minęła cię bez słowa, jakbyś był nieważny i wybrała któregoś z twoich kolegów? – spytała, chociaż ostatnie czego chciała to iść w ten temat.- Gdybym nie była w ciąży, pewnie odpłaciłabym ci się za to, ale wtedy nie potrafiłam spojrzeć innym w oczy. Nie zastanawiasz się nad tym, co robisz, nie myślisz, że twoje działania mogą sprawić komuś ból. Gnasz przed siebie i nie wiem, nawet czy potrafię mieć o to do ciebie pretensje.- wzięła głębszy wdech, wiedząc, że to jeszcze nie koniec.- Ciągle tłumaczę cię samej sobie, gasząc złość i żal, kojąc kolejną zadrę, bo tyle złego cię spotkało. Tylko ile to będzie trwać? Nie chcę czekać na dzień, kiedy żadne wytłumaczenie nie będzie dość dobre.- ciche westchnięcie opuściło jej usta.
Spojrzała znów w niebo, chociaż gwiazdy już jej nie zachwycały.
- Kiedy powiedziałam ci, że chcę naprawić nasze małżeństwo, zignorowałeś mnie i kolejnego dnia pokazałeś, że wcale nie chcesz. Po co teraz chcesz rozumieć? – spytała, przecież sam dał jej odpowiedź.- Nie chcę tkwić w takim małżeństwie, James. Tak wytrąconym z nawet odrobiny normalności. Nie rozumiem cię i nie pojmuje co tobą kieruje. Chcę ci pomóc, gdy tego potrzebujesz i być przy tobie w zwykłej codzienności. Rozmawiać o rzeczach ważnych i najbardziej błahych głupotach, ale nie jestem w stanie kiedy sam się ode mnie odsuwasz. Nie wiem po co to robisz, znamy się za długo na takie zagrywki. Widziałam cię w różnym stanie, jako wygranego i przegranego. Zasmarkanego, zapłakanego i zakrwawionego po bójce, jeszcze z tym denerwującym uśmieszkiem, gdy krew spływała ci po brodzie. Upokorzonego i z ego nadmuchanym do granic możliwości, dumnego z siebie. W każdym tym stanie to nadal byłeś Ty, ten sam szczery i prawdziwy. Porażki ci nie ujmowały, a wygrane nie dodawały jakoś przesadnie. Liczyłeś się ty. Czemu małżeństwo to zmieniło? Czemu kilka porażek złamało cię tak bardzo, że zacząłeś uciekać? Czemu to ma służyć? Czego boisz się tak bardzo?- pytała, ale nie patrzyła na niego. Czuła, jak szklą jej się oczy, ale nie chciała brać go na litość i płacz. Dlatego usilnie wpatrywała się w jeden punkt.- Nie chcę od ciebie wymagać czy oczekiwać rzeczy, których sam nie chcesz dać, ale tkwimy w martwym punkcie, Jimmy. Potrzebujemy zmian, nawet jeżeli mają być one niewygodne i trudne do przełknięcia z początku..- musieli to ogarnąć i znaleźć porozumienie. Nie wiedziała czy inaczej to przeskoczą.- Jeżeli czegoś ode mnie potrzebujesz po prostu to powiedz. Bez owijania, bez kombinowania, bo to nie pomoże. Musimy przestać krążyć wokół siebie, jak dwa kundle, które skoczą sobie zaraz do gardła, a finalnie uciekają przed sobą przy gwałtowniejszym ruchu.- wzruszyła lekko ramionami.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 12 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Pomost [odnośnik]30.10.23 13:29
Zastanawiał się przez chwil nad tym, ile miał w sobie sił i motywacji do działania. Ile w tym było prawdy i pragnień, a ile codziennej walki z samym sobą? Zaraz po tym przytknął dłoń do ust i przesunął ją wzdłuż linii szczęki. Naprawdę chciał mieć to za sobą, naprawdę chciał to jej wyjaśnić, coś zmienić. Chciał ruszyć dalej, przestać wisieć w pustce, zawieszeniu. Ile mogli się tak męczyć z tym? Z sobą?
— Nie musisz tego tak przedstawiać, żebym czuł się, jakbym musiał wybrać. Kiedy jesteśmy gdzieś wszyscy razem odciągasz mnie na bok, kiedy ktoś do nas dochodzi pytasz, czy masz sobie iść, a ja ciągle czuję, że oczekujesz, że mam iść za tobą albo podjąć jakąś ultraważną decyzję, której nie kumam. Nie chodzi o słowa, Eve. Nie chodzi o to, co mówisz tylko co i jak robisz. A robisz to tak, że każdemu jest głupio, każdy się martwi tobą i niepokoi i każdy wymaga żebym zareagował, bo tak wypada. A przecież jeśli odchodzisz to znaczy, że po prostu nie chcesz tu dłużej być, co ja mam do tego? — Wzruszył ramionami, patrząc jej w oczy. Kiedy wspomniała o kłótni z Weasley uniósł brwi. — Powiedziałaś Neali, że ma się trzymać ode mnie z daleka, dlaczego? Nie zrobiła nic złego, a my nie mamy żadnego sekretnego romansu na sianie, jeśli o tym myślisz. Ona ma piętnaście lat! Nie powiedziałaś mi, że jest jakiś problem i poszłaś z tym do niej, do piętnastolatki, żeby przestała za mną chodzić, ale ona nigdzie za mną nie łazi. To ja do niej poszedłem prosić ją czy mogłaby mi załatwić jakąś pracę. — Poszedł szukać pracy po tym, jak zarzucono mu w domu nieodpowiedzialność, ciągłe narażanie własnego życia i nie dbanie o innych. Nie chciał pakować się w kłopoty. Poszedł do pracy bo tego chciały. Oczekiwały w domu mężczyzny, który zapewni im byt. Który zajęty od rana do wieczora nie będzie miał czasu na głupoty i ładowanie się w niebezpieczne sytuację. Przełknął to wtedy i choć pracy si nie bał, nawet ciężkiej, takie życie było dla niego trudne. Zrobił to dla nich.— Nie powiedziałaś mi o tym, bo się przyjaźnimy i za moimi plecami robiłaś wszystko by tą przyjaźń rozbić. To wredne... Może przy tym nie postawiłaś przede mną wyboru, po prostu zdecydowałaś za mnie. — Przechylił głowę, spoglądając na jej twarz jeszcze przez chwilę, po czym przestąpił krok w stronę piasku, wychodząc z wody. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek postawiła go wprost przed takim wyborem. Zamknął się, bo nie miał na to żadnych dowodów, to tylko jego uczucia. To tylko jego wrażenie, być może urojenia. Nic nie poradził, że tak się czuł. Słuchał jej dalej, ale z każdą chwilą zaczynał rozumieć coraz mniej.
— Kiedy dziewczyny plotły wianki i mówiły, że będę pierwszy w wodzie po twój, wiedziały o tym, co się stało? Wiedziały o naszej rozmowie? Powiedziałaś im? — Jak miały inaczej mówić, nie wiedząc, że doszło do jakiegoś konfliktu? — I właśnie w tym tkwi problem, nie dzielisz się nikim z niczym. I wtedy to ja wychodzę na potwora, na dupka, albo złamasa. Może to nie było okej, przepraszam. Nie przyrzeknę, bo próbowałem cię ignorować, ale miałem powód, nie możesz mi go odbierać dlatego, że miałaś inne wyobrażenia dotycząc jakiś durnych wianków. Ja wyprowadziłem cię z błędu, ale czy ty naprawdę myślałaś, że po tej rozmowie w podskokach polecę do wody? Mówisz, że mnie znasz, więc naprawdę tak myślałaś? — Trudno mu było to pojąć, nie rozeszli się w zgodzie, nie pożegnali się w pokoju. Był w trudnym stanie, wszystko mu się przypomniało. Chciało mu się płakać, chciał uciec, zniknąć. Zapomnieć. O tym jak go podtapiano, jak sadzano nago przed strażnikami, jak był dotykany w miejscach, które miały być intymne, bito, poniewierano. Próbował to zostawić za sobą, nie umiał. Może potrzebował pomocy? Wsparcia. Zrozumienia, że uciekał ze strachu, że pakował się w zapomnienie i zabawę, bo nie potrafił sobie inaczej radzić ze wszystkim. Nie chciał aby było jej przykro, ale nie mógł nie przyznać, że unikał jej spojrzenia interakcji wtedy celowo, wiedząc, że prawdopodobnie to odczuje. Nie był pewien, czy rozzłości, czy zdeprymuje, ale taki był jego cel. Dać jej to odczuć.
— Dlaczego każda rozmowa ma się sprowadzać do walki o rację? Próbuję ci po prostu powiedzieć, co czuję i dowiedzieć się o co ci chodzi, bo nie rozumiem. Nie zależy mi na racji, mam gdzieś czy ją będę mieć, czy nie. — Zwykle jej nie miał, przywykł do tego, że był głupkiem. — Powiedziałem ci już, że niczego się nie spodziewam, tego też nie — naprostował ją, po chwili kręcąc głową. Upokorzenie? — Tylko ty tak uważasz. Każdy traktował to jak zabawę, każdy poszedł tam się bawić w gronie przyjaciół. Jeśli jest tak jak mówisz to poza nami i Marcelem z Celine nie ma tam nikogo kto mógłby wziąć udział w puszczaniu wianków, albo wianki pozostałych dziewcząt dryfowałyby na wodzie zapomniane i niechciane. To jest lepsze według ciebie? Czułabyś się lepiej, gdyby wszystkie inne wianki zostały wyłowione poza twoim? Nie, nie wierze w to. — Nie chciał, żeby musiała przez to przechodzić, dlatego właśnie zagadał do Steffena, dlatego to przyjaciel miał mu się zrewanżować tym, co jej mówił. Mówił to z grzeczności, a nawet jeśli tak myślał to było już bez znaczenia. — Wyłowienie twojego wianka przez Steffena to nie był jego pomysł, tylko mój. Wydawało mi się, że spędzisz z nim miło czas, będziesz mogła się rozchmurzyć. Ja nie chciałem go wyłowić i nie chciałem się z tobą bawić, i tak popsułbym ci to popołudnie. — Próbował wybrać najlepszą możliwą opcje z tych, które były dla niego możliwe do zorganizowania. Próbował wybrać mniejsze zło. — Czułbym się tak jakbyś dała mi pstryczka w nos. I pewnie bym się otrząsnął — tak zakładał, nie wiedział napewno czy tak by się poczuł. Skrzywił się, kiedy wystosowała nierealną groźbę. Co znaczy, że by mu się odpłaciła? Co znaczy, że ni mogłaby spojrzeć innym w oczy? — Powiedziałaś mi, że chcesz żebym naprawił to co zepsułaś — przypomniał jej, unosząc brew. — Nie miałem na to ochoty wtedy — przyznał szczerze i otwarcie, nie było powodu by przed nią kłamał. — Chcę zrozumieć, bo festiwal się zaraz skończy, a my wrócimy do Doliny Godryka. I jakoś musimy żyć. Chcę wiedzieć jak i jak to sobie wyobrażasz. — Na jakich warunkach i zasadach to miałoby się odbywać po tym wszystkim. Będą mieszkać w jednym budynku, na jednej przestrzeni, spać obok siebie, jak gdyby nigdy nic? Kiedy mu powiedziała, że nie chce trwać w takim małżeństwie czuł, że dochodzą do miejsca, o które pytał od początku. — To co proponujesz? — Zaraz pokręcił głową, próbują ukręcić jej monolog. — Mieliśmy już taką rozmowę, Eve, powiedziałem ci. Powiedziałem ci dlaczego. — Żałował, że jej powiedział o Tower, żałował, że dał się sprowokować i podjął tamten temat, a kiedy zaczęła wymieniać te wszystkie stany, w których bywał od czasu do czasu; wszystkie upadlające, trudne, wstydliwe, spojrzał na nią uważniej, mrużąc oczy. Żaden z nich nie był dla niego powodem do dumy. Żaden nie był odpowiedni, by sobie go uświadamiać przed sobą, a co dopiero być przywoływany przez innych. Dlaczego więc to robiła? Nie udowadniała mu tym niczego, przecież dobrze wiedział, że była przy tych wszystkich razach — widziała go złamanego, zrujnowanego. To nie było coś, do czego chciał wracać. To nie było coś, co chciał by było mu wypominane. O takich rzeczach się nie rozmawiało, on nie chciał. Jej słowa zapiekły go jak policzek którego naprawdę wcale nie wymierzyła, choć w jego głowie właśnie tak się stało. Siarczysty liść był wypomnieniem, że był słaby i to ona była świadkiem jego upadku. A on powinien być uwiązany do niej jak ten pies z wdzięczności. — Żałuję, że powiedziałem ci to wszystko i nie zrobię tego już nigdy więcej — obiecał gorzko bardziej sobie, niż jej. Odwrócił od niej wzrok i zwrócił się w stronę morza. Czy po tym co usłyszała kilka dni temu naprawdę nie rozumiała, dlaczego to nie było tylko kilka porażek? Czy doświadczanie legilimencji było tylko jedną, nieistotną porażką? Czy to, że sprowadził przyjacielowi kata do więzienia, licząc, że zamiast uśmiercić go ocali, było tylko drobnym potknięciem? Czy wielogodzinne tortury i niema modlitwa o łaskę, o śmierć, były drobną pomyłką? Naprawdę pytała, czemu go to złamało? Spojrzał na nią na chwilę jeszcze w milczeniu, jakby chciał sprawdzić, czy wycofywała się ze swoich słów, ale ona naprawdę nie rozumiała. I wiedział już, że tego nie przeskoczą nigdy.
— Nie potrzebuję niczego — wyznał. Skapitulował. Nie miał więcej do dodania, nie miał więcej do wyjaśnienia. Stał przez chwilę w bezruchu, patrząc przed sobie, w wodę, w lekkie fale zmierzające w stronę brzegu. Wzrok wbił w jeden punkt. Napewno miała rację to nie było nic takiego. Musiał się czymś zająć, musiał się wziąć w garść i przestać mazać jak dziewczyna. Musiał ruszyć dalej, było minęło. Każdemu mogło się przytrafić. — Będzie jak chcesz, powiedz mi tylko co mam robić — mruknął, po chwili spoglądając na nią znów. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej rękę. — Pójdziesz ze mną puścić lampion? Zmieniłem zdanie — Włożył dużo wysiłku w to, by utrzymać ten uśmiech na ustach.




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]31.10.23 0:27
Delikatnie przekrzywiła głowę, ale spojrzenie spoczywało na jego twarzy. Niewypowiedziane jeszcze pytanie, kształtowało się już w samych ciemnych oczach, które pierwsze zdecydowały się je zadać.
- Kiedy? Kiedy odciągałam cię na bok, gdy byliśmy z przyjaciółmi? – spytała, nie wiedząc o której sytuacji mówił. Kiedyś chciał od niej dowodów własnego zachowania, dziś ona chciała tego samego, wskazania momentów.- Na wiankach, gdy nie było ku temu okazji? Na ognisku, gdy spytałam, czy chcesz wracać do domu, bo wyglądałeś, jakbyś miał się zaraz porzygać na oczach wszystkich? – skrzywiła się nieco, bo to był jedyny taki moment.- Martwiłam się o ciebie, gdy padłeś na trawę i nie wyglądałeś już najlepiej przez ilość wypitego alkoholu. Mam tego nie robić? Nie przejmować się tobą? – rozłożyła lekko ręce, podkreślając tylko, że nie miała pojęcia o co mu teraz chodzi.- Nie wymagam, byś za mną szedł i nie oczekuję, że zaczniesz podejmować nie wiadomo, jakie decyzje. Kiedy się wycofuje, zazwyczaj potrzebuję zebrać myśli, uspokoić emocje. Gdybym chciała tak naprawdę, byś szedł ze mną, wiedziałbyś o tym.- dodała, ale żaden moment taki nie następował ani razu. Spięła się nieco, słysząc, że każdemu było głupio i każdy się martwił. Z pierwszym się nie zgadzała, ale o drugim dobrze wiedziała. Przecież o tym rozmawiała z Liddy i o to, by mówiła, poprosiła dziewczyna. Miała taki zamiar, dać znać następnym razem i nie niepokoić innych.
- Więc czemu im tego nie powiesz? Że nie reagujesz, bo wiesz, że chcę być wtedy sama? – mógł się tak wybronić od przykrych oczekiwań, których nie chciał spełniać. Miał odpowiedź i powody, by bawić się dalej i nie przejmować nią. Przecież w sumie to robił.
Zmrużyła oczy, gdy temat Weasley nie był tylko wzmianką, a stał się powodem, by atmosfera stała się tylko bardziej napięta. Słuchała go z niedowierzaniem, bo to co mówił, oznaczało, że Neala musiała mu się pożalić.- To był błąd i głupota za które ją przeprosiłam. To ona przyszła do mnie, by po przedstawiać swoje racje, nie ja do niej. O tym ci pewnie nie wspomniała, co? Zrobiłam wszystko by rozbić waszą przyjaźń? Tak to ujęła? – pokręciła głową, nie mogąc opanować brzydkiego uśmieszku.- Nie, nie robiłam wszystkiego. Kiedy ją przeprosiłam, powiedziałam również, że nie zamierzam wchodzić między was i wtrącać się w żadnym stopniu w tą znajomość. Nie zmieniłam w tym zdania, nie zamierzam was poróżnić z kaprysu czy żeby mieć cię dla siebie.- uśmieszek zmienił się w grymas, a spojrzenie uciekło w bok.- Nie decydowałam za ciebie.- burknęła tylko, mając dość wmawiania jej tego.
- Nie wiedziały, nie musiały wiedzieć. Chciałbyś, żeby było inaczej? Żebym dała im własną wersję wydarzeń? To byłoby dopiero niesprawiedliwe i okropne. Żadna z nich i żaden z chłopaków nie patrzy na ciebie jak na dupka i złamasa. Stoją za tobą murem, James.- nie mógł udawać, że o tym nie wiedział. Cokolwiek się działo, miał chłopaków po swojej stronie. Zerknęła ku niemu, kiedy przeprosił, a później potwierdził to, co dobrze wiedziała.
- Nie zamierzam odbierać ci powodu. Masz rację, miałeś powód by tak się zachować, nawet jeżeli zabolało mnie to, nadal go miałeś. Wiem, że spieprzyłam, niepotrzebnie dotknęłam tematu, którego nie powinnam. Nie cofnę tego.- odparła, nie było co ukrywać, że rozumiała swój błąd.- Ale nie wmawiaj mi, że jesteś tutaj dla wszystkich i nikogo nie wykluczasz, gdy sam właśnie przyznałeś, że było inaczej.- nie mógł tego robić, bo to było zwyczajnie niesprawiedliwe.- I masz rację, wiedziałam, że nie wyłowisz wianka, nie tego, którego plotłam. Wiedziałam o tym, czułam, jak to się skończy, a pozwoliłam sobie na naiwność, wiarę w coś, co nie istnieje.- jej głos stał się znów szeptem.
Powstrzymała wzdrygnięcie na jego słowa, coś co dotknęło, jakiegoś czułego punktu w ciele. Nie sądziła, że jeszcze coś ją ruszy, a jednak.
- Więc jeżeli coś jest dla mnie upokarzające, to nie ma znaczenia? Jeżeli nie odczuwa tego cała grupa w podobny sposób? – w głosie pobrzmiewało niedowierzanie, które coraz mocniej zdawało się jej nie opuszczać.- Nie mam prawda czuć czegoś innego niż otoczenie? – to jej próbował powiedzieć? Miała nadzieje, że przesadza teraz sama, że zbyt mocno to odebrała.- Co ty w ogóle mówisz? O czym ty mówisz? Nie dryfowałyby wszystkie, każdy z chłopaków mógł je wyłowić. Czułabym się tak samo, jak czułam się stojąc, tam i obserwując, co się dzieje.- nic by się nie zmieniło, bo to nadal bolałoby tak samo, jak w tamtej chwili. Nie zamierzała jednak mówić mu o tym, przecież i tak go to nie obchodziło. Dostał wtedy co chciał, pocieszył się, jak tylko chciał, licząc się tylko i wyłącznie z samym sobą.
Milczała, gdy przyznać, że działania Steffena były jego pomysłem, a nie chłopaka. Słuchała, nie mając żadnych słów reakcji na to. Spuściła wzrok, wpatrywała się w piasek na którym teraz stali z daleka od wody. Na około na szczęście zrobiło się mniej ludzi, gdy ci zebrali się przy wodzie.
Kolejne słowa zabrzmiały szczerze i okrutnie, ale nie była w stanie na nie zareagować. Czuła się osowiała, ta rozmowa ją przygasiła. Nic nie proponowała, nic sobie nie wyobrażała. Nie wiedziała, co stanie się po powrocie, gdzie znajdą się w tym wszystkim. Przestała już łudzić się, że byli w tym razem.
Nie rozumiała go, nie rozumiała dlaczego. Znała już całą brzydką historię, ale nadal miała wrażenie, że w tym wszystkim są jakieś luki, które nie pozwalając jej zrozumieć. Nie wspominała o wszystkich stanach w których go widziała, by dobić Jima. Próbowała go uświadomić, pokazać mu jedną istotną w tym rzeczy, ale on wydawał się nie rozumieć. Może problem leżał w tym, że to ona? Że próbowała przy nim być? Gdzie w tym wszystkim leżał problem, który on widział. Nie miała siły dopytywać, brnąć głębiej.- Przepraszam, Jamie. Przepraszam, że nie umiem inaczej, że nie umiem cię zrozumieć.- szepnęła, robiąc krok w jego stronę. Chciała złapać go za dłoń, ale wtedy padły słowa z jego strony, te, które sprawiły, że zamarła w pół ruchu.- Przepraszam.- szepnęła raz jeszcze.- Przepraszam, że sprawiłam, że żałujesz.- przełknęła ślinę, czując, jak ścisnęło jej się gardło.
Uniosła wzrok na jego twarz, ciemne tęczówki błądziły powoli. Nie dała rady ukryć bólu, który rozlał się w oczach i na twarzy. Nie potrzebuję niczego. Więc po co była w jego życiu? Po co miał się męczyć?
- Nie.- odezwała się cicho, niepewnie.- Nie.- powtórzyła z większą stanowczością, ale to nadal brzmiało mizernie.- Nie chcę ci nic kazać, nie chcę, byś robił według mnie...- urwała, kiedy uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej rękę. Nie wierzyła w jego szczerość, nie była tak naiwna, by uwierzyć w taką zmianę. Zerknęła w dół na dłoń męża, ale nie ujęła jej. Podeszła do niego, pokonała te trzy kroki, ale nie po to, by dać się wciągnąć w to kłamstwo. Zamknęła dłonie na jego dłoniach, zadzierając głowę do góry Różniło ich tylko dziesięć centymetrów, ale to i tak wydawało się teraz sporo.- Proszę, nie rób tego, nie w ten sposób. Nie chcę, byś uginał się do mnie, nie biorąc pod uwagę samego siebie. Chcę wspólnych decyzji, wspólnego komfortu i wspólnego życia. Nie własnych widzimisię.- szepnęła, by po chwili ugiąć kark i oprzeć się czołem o jego tors. Przymknęła oczy, chociaż każdy dźwięk otoczenia sprawiał, że spinała się.- Proszę, spróbujmy w ten sposób. Spróbujmy to poukładać.- prosiła, bo nie wiedziała, co innego może zrobić. Odchyliła się lekko, by spojrzeć na jego twarz i spróbować skrzyżować podobne ciemne oczy.- Nie chcę cię stracić, ale nie chcę też mieć cię obok w ten sposób. Nieszczęśliwego.- słowa padały szeptem, lecz teraz nic więcej nie było potrzebne.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 12 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Pomost [odnośnik]31.10.23 19:57
Nie miał w sobie werwy do toczenia zaciekłych bojów. Te wszystkie dni kosztowały go wiele zdrowia, wiele emocji i choć nie wykorzystał go na przemyślenia, analizy — jedynie w pamięci utkwiły mu słowa Liddy — nie zamierzał stawać przeciwko niej. Kapitulacja nie była sukcesem, nie czyniła z nikogo zwycięzcy pojedynku, nie była też żadną formą konsensusu. Nie czuł się przegranym, bo dziś nie startował do żadnego wyścigu, nie był zaskoczony, bo liczył się z tym, że kompletnie nic się nie zmieni. Nie czuł nawet zawodu, bo na nic już nie liczył. Patrzył na nią z nienaturalnym dla siebie spokojem. Podjął już decyzję, jeśli ona nie potrafiła tego zrobić, ktoś musiał. Zadecydować, wziąć sprawy we własne ręce. To mu kazała zrobić, czyż nie? Przestać płakać i uciekać po porażkach, wziąć się w garść. Nie potrafił ruszyć dalej w zgodzie z samym sobą, nie potrafił udawać zbyt długo, że sprawy, które go niszczyły nagle stały się nieistotne. Ale nie mogli tak dłużej wisieć w próżni. Musiał wybrać.
— Pamiętam to inaczej — odpowiedział jej, kręcąc głową. Pamiętał, że próbowała go odciągnąć od dobrej zabawy — nie był tak pijany, kojarzył co się działo, poza paroma drobnymi urywkami. Nie pytała, go czy chce wrócić do domu, bo gdyby tak było temat by się zakończył. Nie chciał, dobrze się bawił. — Robię to. Tłumaczę się ze wszystkiego cały czas — wzruszył bezsilnie ramionami. Ludzie się przejmowali; ich przyjaciele się przejmowali, a każda sytuacja, w której z kwaśna miną go zostawiała nie godząc się na pewne zachowania gasiła atmosferę. Widocznie tak musiało być, wyjścia miał dwa. Zignorować to, albo zainterweniować, a tego drugiego nie chciał ostatnio robić. Nie zależało mu już na tym, by się sprzeczać, by podejmować próby wyjaśnień.
— Właściwe to tak, wspomniała, że była pod koniec maja— Zaskoczyło ją to, że wiedział? Wiedział od niedawna, od kilku dni. Dowiedział się przy rozpoczęciu festiwalu, tu, przy pomści. Co za ironia, że wracał do tego tematu właśnie tu. — Wspomniała, że chciałaś z nią też porozmawiać i napisałaś do niej list, a w odpowiedzi zaprosiła cię do siebie. Próbowała ci wyjaśnić. Bo jej zależy. Bo nie lubi zwady. — Gdzie zgoda tam zwycięstwo, ciągle to powtarzała, a kłócili się często. I zwykle częściej to właśnie jej zależało na tym, by to wyjaśnić, by się rozmówić. I za to był Weasley wdzięczny, bo gdyby nie jej upór mogliby już dawno nie rozmawiać. — Nie ona, ty. Ty to zrobiłaś przed chwilą, Eve. Ty — powtórzył z niedowierzaniem. Jak mogła być tak krótkowzroczna, przecież sama to przed chwilą przyznała. — Powiedziałaś, że nie wspomniałaś mi o waszym problemie, bo się z nią przyjaźnię, więc poszłaś do niej kazać jej się ode mnie odczepić. Jeśli to nie było rozbijaniem przyjaźni to czym? Albo jestem skończonym kretynem albo ty plączesz się we własnych słowach. — I jak miał jej ufać? Wierzyć w jej chęci, kiedy to wszystko było tak grubymi nićmi szyte? Wziął głęboki wdech, powoli — znów zaczynali w to brnąć, zapętlać się w taką rozmowę. Jakby rozmawiali w dwóch zupełnie różnych językach. Uniósł na nią spojrzenie, kiedy oświadczyła, że nie zamierza wchodzić między nich. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku. — Kłamiesz. Wiem, że kłamiesz, Eve — powiedział cicho, marszcząc brwi w smutku. Po co to wszystko, po co w to brnęła? Wiedział co powiedziała Neali, wszystko mu powiedziała. Ona w przeciwieństwie do jego własnej żony mu powiedziała. Opuścił głowę, pokręcił nią. Nie dla wyrażenia zawodu, a dla zaniechania tematu. To nie miało już sensu— ona była tym tak samo zmęczona, jak on, miała dość tłumaczenia się z jego zarzutów tak jak on z jej. Zerknął na stopy, które grzały w wilgotnym piasku, a potem na dzieci goniące się po wodzie i rodziców, którzy przeganiali je do spania.
— Nie wiem, wydaje mi się to oczywiste. Każdy ma jakąś. Swoją wersję wydarzeń. Po to się ma przyjaciół żeby ją naprostowali albo ją poparli. — Dziwiło go to, że nie zależało jej na tym, ale może nie powinno? O to się wszystko rozchodziło już od jakiegoś czasu. Jakby nie zależało jej na przyjaciołach w ogóle. Nie musiało, to był jej wybór i mógł go zaakceptować, ale nie potrafiłby pójść tą samą drogą. — Dlaczego to byłoby niesprawiedliwe? — Miała prawo do swoich odczuć, do swojej wersji, do szukania pomocy i wsparcia innych. Nie pojmował, jakimi drogami się porusza, jak dochodziła do pewnych wniosków. Droga do nich była dla niego równie niezrozumiała, co one same, dlatego nie mogli się dogadać. Czy za nim stali murem? Przyjaciele? Na to liczył. Taką miał nadzieję — już nie pewność; ostatnie wydarzenia nią zachwiały, choć nigdy nie sądził, że kiedykolwiek  to zwątpi. A jednak bardzo chciał w to wierzyć. — Ja też stanąłbym za nimi murem. Stoję — poprawił się zaraz. To dlatego próbował powiedzieć to wszystko Marcelowi o Celine, nie zasługiwał na to, co go spotkało, musiał przejrzeć na oczy. To dlatego próbował Steffenowi wytłumaczyć, że powinien czegoś oczekiwać od Belli po tym, co zrobiła. Bo jego też skrzywdziła, też mu złamała serce i nie chciał widzieć go znów takiego jak wtedy, gdy zaszli do niego do domu. Był w rozsypce, jak Marcel teraz. Przełknął ślinę, spuszczając wzrok, uświadamiając sobie, że może to był tylko on. Może tylko on się opierał, zatrzymał, a jego najlepsi kumple już dawno postawili wszystko na jedną kartę.
Przyjął jej słowa w milczeniu, pokiwał głową, ale zaraz przestał, słysząc o wykluczeniu. Wykluczał ją? Nie czuł tego. Nie zamierzał.
— Gdybym cię wykluczał, dałbym ci do zrozumienia, że jesteś niemile widziana. Nie dałem, nie zamierzałem. To nie jest to samo. Wykluczenie i brak chęci zabawy w danej chwili z tobą to nie jest to samo. Zraniłaś mnie, nie chciałem o tym gadać, wywlekać tego wszystkiego, przyznawać się. Nie chciałem być zasmarkany i zapłakany, to ty mnie do tego zmusiłaś, to ty to sprawiłaś. Nie umiałem się bawić z tobą, nie wiem czy dalej umiem, ale to nie znaczy, że nie możesz bawić się obok. Z resztą, z pozostałymi. Od tego, kurwa, mamy siebie. — Szukał sojuszników, szukał osób, które go poprą w trudnym czasie, zrozumieją, że nie był potworem, bo chciał. To samo tak wychodziło, nie miał złych intencji. Ale to nie oznaczało, że chciał jej wszystko i wszystkich odebrać. I nie sądził by to w ogóle było możliwe. — Nie to chciałem powiedzieć — o upokorzeniu. Nikt na to tak nie patrzył, on też nie. Nie to chciał osiągnąć i nie w takiej sytuacji ją postawić. Pochylił głowę, nie chcąc mówić nic więcej. Czuł, że rozmijają się w tym wszystkim, że między nimi nie iskrzy. Pustka powiększa się z każdą chwilą i każdą kolejną rozmową, a słowa wpadają do jakiejś dziwnej próżni i już stamtąd nie wracają. I jego i jej, bo tak jak ona wielu rzeczy nie rozumiała, tak on nie umiał sobie tego wytłumaczyć. Byli dorośli, nie potrafili tego zrobić razem, nie byli razem już od jakiegoś czasu. Po prostu się oszukiwali.
— Nie, miałaś rację, to jest bez sensu. Ta rozmowa jest bez sensu. Niczego nie wniesie, niczego nie zmieni — powiedział zaraz po jej przeprosinach. Puste słowa pozbawione zrozumienia nie mogły przynieść ukojenia ani ulgi. Odbiły się od niego jak lekki kamień od tafli jeziora. Przybrał na twarz nieszczery uśmiech — gładki, trochę miałki ale pogodny. Kiedyś lepiej radził sobie z ukrywaniem bólu, tuszowaniem własnych dramatów, wyszedł z prawy. Taka była jednak konieczność, musiał wybrać.
— Daj spokój — powiedział, kręcąc głową. Nie było innego wyjścia, nie dało się tego zrobić w zgodzie z nimi. Musieli jakoś być, egzystować, trwać. Jakoś ruszyć dalej. Widocznie tak musiało być. — To już nieważne, nie gadajmy o tym — pokręcił głową ze zmęczeniem. Wspólne decyzje, wspólne życie nie zdawało egzaminu. Próbowali, nie udało się. Być może gdyby żyli w taborze byłoby inaczej — przez wsparcie, dobre rady albo mokrą szmatę którejś z babć. Nie mieli szans tego sprawdzić, to wszystko posypało się jak domek z kart zanim zdążyli w ogóle dowiedzieć się, czy to było prawdziwe, czy tylko chwilowe. Myślał, że nie; myślał, że to przetrzyma wszystko, bo byli przyjaciółmi, bo nawet jeśli będą popełniać błędy w małżeństwie utrzyma ich przyjaźń tak długa i tak stabilna. A teraz nagle nie byli nawet tym. Byli obcymi dla siebie ludźmi. Dwa lata rozłąki udowodnili, że karmili się marzeniami. Nie mieli jak ich ziścić ani o nie zawalczyć, czas ich pokonał. Rzeczywistość ich pokonała.
Jej dłonie zamknęły się na jego dłoniach a czoło oparła o tors. Patrzył przez chwilę na wodę, a kiedy uniosła wzrok spojrzał na nią.
— Chodźmy puścić te lampiony albo coś zjeść — zaproponował, ale zaraz potem przypomniał sobie, że wszystkie pieniądze oddał za narkotyki. — Albo potańczyć, czy cokolwiek masz ochotę. Złapię się z Marcelem później, w namiocie.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]01.11.23 0:47
Zastanowiła się, gdy nie zgodził się z nią. W pierwszej chwili nie rozumiała o czym mówił, co mógł zapamiętać inaczej, ale w końcu we wspomnieniach wróciło więcej szczegółów z tamtego dnia. Poza kłótnią z Nealą, śpiewanym Elvisem przez Jamesa. Przypomniała sobie ten jeden krytyczny moment. Spuściła wzrok na ziemię, wiedząc już, co musiał pamiętać i co uznał za odsuwanie od przyjaciół.
- To nie tak...- szepnęła i urwała zaraz, ubranie tego w słowa sprawiało, że coś ściskało ją w żołądku. Nie potrafiła sobie teraz przypomnieć, czy kiedykolwiek powiedziała to w taki sposób, jak zamierzała teraz.- Byłam zazdrosna, że podobają ci się inne. Nie chciałam odsuwać cię od przyjaciół, ale bolało mnie, że staję się niewystarczająca i nijaka dla ciebie.- wypowiedziała, nie potrafiąc spojrzeć na niego. Teraz czuła się jeszcze gorzej, fizycznie przestając coraz częściej akceptować siebie. Wiedziała, że to przejściowe, że niedługo względnie wszystko wróci do normalności.
Kiedy przyznał, że tłumaczył się cały czas, milczała. Co miała mu powiedzieć? Co poprawiłoby sytuację?
- Przepraszam.- wydusiła z siebie, dopiero teraz unosząc wzrok na niego. Nie mógł wymagać od niej, że będzie bawiła się świetnie, gdy przykładał rękę do tego, aby to zmienić.
Słuchała, gdy streszczał przebieg rozmów z Weasley. W gruncie rzeczy miał rację, ale nie do końca.
- Była końcem maja, pokłóciłyśmy się, gdy obie poniosły emocje i nerwy. Tak, później napisałam do niej list i poprosiłam o spotkanie, bo chciałam to wyjaśnić. Nie chciałam pogłębiać tego konfliktu, bo nikomu nie wyszłoby to na dobre. Wyjaśniłyśmy sobie, co nie zagrało. Przeprosiłam ją za słowa, które paść nie powinny.- nie chciała wchodzić w szczegóły, bo nikomu to nie było już potrzebne. Zamknęły tamten problem i nie widziała sensu w rozdrapywaniu teraz.- Bo jej zależy? Bo nie lubi zwady? – powtórzyła jego słowa z niedowierzaniem. Chciała już odpowiedzieć, wyciągnąć własne argumenty, ale to, co mówił, uciszyło ją skutecznie. Zarzut o kłamstwo sprawił, że zbladła. Nie broniła się, nie próbowała walczyć, by jej nie obwiniał. Straciła upór, cały wyparował nagle i bez ostrzeżenia.
- Ty już wybrałeś komu wierzyć, cokolwiek powiem i tak nie zmieni twojej decyzji.- czuła, jak ją mdli, jak nerwy aż boleśnie dają jej odczuć porażkę. Nie chciała z nim walczyć, przekonywać na siłę, gdy zdawał się wszystko, co mówiła stawiać przeciwko niej samej.- Niech i tak będzie, jestem tą złą.- dodała ciszej, zaciskając zaraz zęby, aż poczuła ból w szczęce.
Pokręciła powoli głową, czując nadal rezygnację, która wypłynęła przed momentem i ogarnęła ją całą.
- Przyjaciele są wsparciem, pomocą i ochroną, ale nie wszystko powinni wiedzieć. Wyciąganie takich rzeczy nikomu nie przyniesie niczego dobrego. To jest właśnie to, co mówiłeś wcześniej, że się martwią. Myślisz, że dobrze byłoby im z tym, co mogłabym im opowiedzieć o poprzednim wieczorze? Że nie zaczęliby się martwić, że się kłócimy? Że nie potrafimy dogadać, spodziewając się po sobie czegoś innego? Nie chcę ich tym obciążać, nawet jeżeli mieliby poklepać mnie po ramieniu i powiedzieć, że mam rację albo skrytykować, że przesadziłam.- wyjaśniła mu, ale nie miała pewności czy w ogóle powinna w to iść.- Niesprawiedliwe, bo wyciąga na wierzch rzeczy, które padają między nami. Niesprawiedliwe, bo powiedziane w emocjach, mogło mijać się z prawdą. Ile musiałabym wyjaśnić dziewczynom, ile powiedzieć z tego, co opowiedziałeś mi, by zrozumiały całokształt sytuacji? – nie, nie zamierzała. Pewne problemy, nie powinny płynąć dalej w świat, nawet jeżeli miało być tak łatwiej.- Wiem, że stoisz.- tego nie dało się nie zauważyć.- Zrobiłbyś dla nich wszystko.- dodała, ale w głosie nie było ani cienia pretensji, a zwykłe stwierdzenie. Szedł w ogień za Marcelem, ale też za pozostałymi.
Milczała, gdy obwinił ją za to. Kiedy użył jej własnych słów przeciwko niej. Zostawił ją za sobą, bo go zraniła. Potraktował jak nic, bo tak sobie z tym radził. Tylko, gdy on ranił ją, zachowywał się, jakby nie miała prawa tego czuć i próbować sobie poradzić na własnych zasadach. Nie mogła odejść, bo musiał się tłumaczyć. Czuła się coraz bardziej pusta, jakby traciła i słowa i emocje. Drgnęła delikatnie, kiedy zareagował na jej wzmiankę o upokorzeniu, o tym, że tak to odczuła i miała do tego prawo.
Miała czuć to, co grupa? Bo inaczej nie miało to dla niego znaczenia? Zaprzeczył, ale jakie miało to teraz znaczenie. Chciał, aby zrozumiała, jak się czuł w każdej sytuacji, lecz jej próbował to odebrać, bo tak. Wzięła drżący wdech, wypełniła powietrzem płuca, by się uspokoić i nie dać mu.
Kiedy zaczął kapitulować, poczuła cień paniki rozchodzący się po ciele, jak krew po organizmie.
- James, proszę.- szepnęła z desperacją w głosie. Może pozornie ta rozmowa naprawdę nie miała sensu, ale mimo bólu, który sprawiała, budziła też nadzieję, że coś jednak zmieni. Otworzy ich na jakiś procent problemów.- Ona nie jest bez sensu, Jimmy.- stała już przy nim, dość blisko.- Boje się rozmawiać, ale to jest nasz problem od długiego czasu, że nie rozmawiamy.- palce zdążyły już zamknąć się na jego dłoniach.- Proszę, Jamie.- poczuła się na granicy płaczu, przytłoczona emocjami i tym dniem. Nie pojmowała, co jeszcze trzyma ją w ryzach, ale cokolwiek to było, była temu wdzięczna.
Uśmiech, który pojawił się na jego ustach, tak nieszczery i brzydki, bolał w dziwny sposób. Sprawiał, że serce zaczęło szaleńczo bić w jej piersi. Miała wrażenie, jakby traciła coś bezpowrotnie i nie chciała na to pozwolić. Przez chwile zastanawiała się, czy słyszał echo walącego serca.
- Przepraszam, Jamie, że zmusiłam cię do mówienia o tym, o wszystkim, co złe. Nie będę więcej, obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię. Przyrzekam.- mówiła cicho, wpatrując się w niego. Obietnica padła w pośpiechu, ale była szczera i zamierzała się tego trzymać. Zignorowała jego propozycję, by puścili lampiony i poszli, gdzie miała ochotę.- Powiedziałam, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale to nie znaczy, że nie chcę. Chcę być znów twoją przyjaciółką, jeżeli to tylko możliwe, jeżeli tylko na to pozwolisz. Odbuduję to, co zniszczyłam.- zamrugała szybko, gdy oczy zaczęły się szklić. Nie miała żadnej pewności, że do niego dotrze, że cokolwiek wskóra, ale postawiła już wszystko na jedną kartę.- Pozwól odbudować ten związek i małżeństwo. Pozwól się zrozumieć, daj mi czas... ja to nadrobię, ogarnę. Zrobię co trzeba.- zamknęła oczy, bo czuła, że nie powstrzyma płaczu, że znalazła się tak blisko tej granicy. Nie chciała małżeństwa w którym dostosowywał się do niej, chciała partnera i przyjaciela. Powinna to zrobić już dawno, miesiące temu, zamiast próbować brnąć w drogę bez rozwiązania.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Pomost - Page 12 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Pomost [odnośnik]02.11.23 1:00
dla Neny

Cześć – odpowiedziałem, przyjemnie zaskoczony bezpośredniością nieznajomej; cieszyłem się, że nie muszę silić się na tak uwielbiane przez większość społeczeństwa tytuły, grzeczności, a tym samym budować zbędnego dystansu. Jeszcze gdyby była w wieku mojej matki, może wspiąłbym się na wyżyny taktu i jakoś przełknął panią, ale stojąca przede mną czarownica musiała mieć tyle lat co ja, albo nawet i kilka mniej, wszak wyglądała promiennie i młodo; wiele dawał ten uśmiech, szeroki, sympatyczny. Nie dość, że nie skorzystała z mojej oferty – wszak mogła mnie spławić, i to dość łatwo, sam się podkładałem – to jeszcze zachęciła mnie do zajęcia miejsca przy ognisku, z czego nie omieszkałem skorzystać.
Skoro tak – odparłem tylko, porywając się przy tym na parodię dworskiego dygnięcia; do mych nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach tytoniu, w końcu zwróciłem uwagę na trzymanego przez nią papierosa. Cóż, w takim razie na pewno nie będzie mieć mi za złe, jeśli sam zapalę, nieprawdaż? Ostrożnie przycupnąłem na stojącej przy ognisku ławeczce, nie siadając ani zbyt blisko mojej niespodziewanej towarzyszki, ani też zbyt daleko; nie powinna poczuć się urażona, czy też skrępowana, taką przynajmniej żywiłem nadzieję. Zmrużyłem oczy, czując przyjemne, bijące od płomieni ciepło. Nie posiedziałem tak jednak długo – prędko pochyliłem się do przodu, w kierunku ognia, by odpalić wyciągniętego zza ucha skręta.
Założyłem, że nie będzie ci przeszkadzać – wyjaśniłem, zgodnie z prawdą zresztą, kiedy już wypuściłem spomiędzy warg pierwszą chmurę dymu. Jakże musieliśmy być szczęśliwi, oboje, że mogliśmy delektować się tym towarem deficytowym. Z drugiej strony, jakież to smutne czasy, że zwykłe fajki urastały do takiej rangi.
Tak jest, Sykes – przytaknąłem, przez moment zdziwiony brzmieniem swego prawdziwego, pogrzebanego przed wielu laty imienia. Odwróciłem twarz w kierunku wciąż przyglądającej mi się czarownicy; nie żeby jakoś nachalnie, ale zdawałem sobie sprawę z faktu, że patrzy, że nie unika mnie wzrokiem. Tylko skąd mogła mnie znać? Czy powinienem ją pamiętać? Chyba nie była jedną z tych dziewczyn, które zaprosiłem na spacer czy tam nagabywałem w bibliotece, a później o nich zapomniałem...? Na szczęście rozmówczyni przyszła mi z pomocą, dość szybko – i bez proszenia – wyjawiając mi swe imię i nazwisko. Nena, Nena, niewiele mi to mówiło. Ale McKinnon?
Ooo, coś kojarzę, McKinnon... Przecież też byłaś w Hufflepuffie, prawda? Czy coś mylę? Tylko miałaś wtedy dłuższe włosy. – Coś zacząłem sobie przypominać, ale jak przez mgłę; w końcu tyle czasu minęło, pewne szczegóły uległy zatarciu, a kontekst obrazów wypaczeniu. Połączyłem jednak ten dość charakterystyczny uśmiech z twarzą dziewczyny, którą niegdyś była. – Od razu gówniarą. – Machnąłem lekceważąco ręką, choć miała rację; za czasów Hogwartu kilka lat różnicy stanowiło przepaść, w dorosłym życiu – przestawało rzucać się w oczy. – Ale faktycznie, kopę lat. W takim razie co cię tu sprowadza, Neno? Wytańczyłaś się już, szukasz chwili spokoju? – zagadnąłem lekko i swobodnie, znów skupiając wzrok na jej licu. Wyglądała na szczęśliwą, zrelaksowaną, wbrew temu wszystkiemu, co działo się jeszcze niedawno, przed zawieszeniem broni. Magia festiwalu lata.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Pomost [odnośnik]02.11.23 10:33
Spojrzał na nią uważniej, gdy przyznała, że była zazdrosna. Nie pamiętał, by potrafiła to przyznać otwarcie; nie był w stanie połączyć tego z Nealą. Nie był pewien, jak nazwać więź, która ich połączyła. Nie miała długiej historii, a jednak znalazł w niej oparcie i wsparcie. Nie okłamywał samego siebie, że nie wpadła mu w oko — wtedy, kiedy uratował ją z rwistego potoku, gdy spotkali się na potańcówce. Nie urodą, która nie umywała się do wdzięków Eve, a charakterem, duszą, butą, charakterkiem. Byli różni, a mimo tych różnic to wsparcie, które mu ofiarowała wciąż istniało, wciąż je czuł – czy to było widoczne? Czy Eve mogła być o nie zła? Nie miał pojęcia, tak jak nie wiedział, że znalazła w jego szufladzie ukrytą wstążkę. Nie była dla niego wyrazem młodzieńczego zadurzenia; przypominała mu, że miał do kogo zwrócić się o pomoc — nawet jeśli po nią nie sięgał. Czy wtedy, na ognisku mogła zauważyć jego wzrok prześlizgujący się po Celine? Nie panował nad tym, przecież nic do niej nie czuł. Dziś było mu głupio; tym bardziej po tym wszystkim co się wydarzył. Nie chciał jej już spotkać; był gotów zapomnieć o tych dniach, tygodniach w porcie, melodii przygrywanej do jej tańca, wygrywanej pod oknem kamienicy. Było mu wstyd, że i on się temu poddał — a jednocześnie właśnie to umacniało go w przekonaniu, że na przyjaciela musiała rzucić urok. Czy o tym mówiła? O byciu nieobecnym, zapatrzonym w mokre ciało Celinę w jeziorze, kiedy oplatała Marcela całą sobą? Spuścił wzrok, nie odezwał się. Brzemienna Eve przy niej była ledwie cieniem. Przymknął na moment powieki. Nie chciał tego wcale; nie chciał by tak się czuła. Eve była piękną kobietą. Przyciągała uwagę mężczyzn. Ile razy to on szalał z zazdrości z jej powodu? Czy dziś był draniem, gdy zastanawiał się, czy to nie za mało, by być szczęśliwym? Piękna żona u boku, dziecię w drodze? Był za młody, by zrozumieć, szukać w tym profitów.
Pokręcił głową, kiedy przeprosiła — nie miała przecież za co już. Pytała, odpowiedział jej, nie rozmyślał o tym — to tylko gdzieś tkwiło w nim na kupce nieszczęść, której nie potrafił posprzątać. Nie był nawet pewien jak się do tego zabrać.
— Tak — odparł ją, gdy spytała. Tak, wiedział o tym. Neala mu powiedziała. Nie o wszystkim, nie dokładnie. Mówiła chaotycznie, prędko, w emocjach, jak to miała w zwyczaju językiem dla niego trudnym. To, czego nie pojął to sobie dopowiedział. Czy wybrał stronę? Nie przytaknął i nie zaprzeczył, ale wiedział, że miała rację. Potwierdził to w chwili, gdy zarzucił jej kłamstwo. Bo w jej zapewnienia uwierzyć nie potrafił. Może nie starał się aż tak, nie próbował. Może wszystko inne przyćmiewała seria nieszczęść.
— Nie jesteś tą złą — zaprzeczył, kręcąc głową. — Nie jesteś czarnym charakterem w mojej bajce, po prostu... Ta bajka zaczęła być zła. I chyba nie chcę już jej słuchać ani jej opowiadać.
Słuchał jej, słuchał uważnie, kiedy mówiła o tym, że przyjaciele nie powinni znać ich sekretów. Nie powinni wiedzieć o nich wszystkiego, widzieć ich krwawiącego serca, zbolałej duszy. Słuchał jej i patrzył na nią, gdy z taką pewnością oświadczała, że tylko by się martwili. To właśnie robili? Sprawiali im ból? Zrzucali na ich barki cierpienie? Niepotrzebne, niechciane? Była wojna, każdy miał własne troski, problemy. Każdy z nich miał własne sprawy do ogarnięcia. Zwierzając się z tego wszystkiego, nie stał się dla nich zbędnych balastem? Dodatkowym problemem? Żył, miał się dobrze. Przyzwoicie sobie radził, nie potrzebował pomocy i ucieczki przed śmiercią. Może miała racje? Może nie powinien był się tym dzielić, zarzucać ich zbędnymi treściami? Nie powinien ich martwić, uprzykrzać im życia. Mieli własne sprawy, trudności do pokonania. Westchnął ciężko, opuszczając wzrok na piasek. On też miała własne demony do zwalczenia. Zaczynał tracić pewność tego, o czym mówił chwilę wcześniej, gubić się we własnych postulatach i zapewnieniach. Może miała rację? Miała. W tym, że dla przyjaciół zrobiłby wszystko. Oddałby każdą posiadaną rzecz, każdego knuta, oddałby życie. Niełatwo, bardzo chciał żyć, a jednocześnie bez wahania, bo nie potrafiłby żyć bez nich. Byli wszystkim, co mu zostało, wszystkim, na czym mu zależało. Byli wsparciem, uznaniem, dobrym słowem, ale i dowcipem i okruchem szaleństwa. Byli jednością, rodziną. Czymś za co warto było umrzeć. Przymknął oczy na chwilę.
O co go prosiła? Rozchylił powieki i spojrzał na nią. Rozmawiali. Podjął tę walkę; walkę której nie chciała, a potem wycofał się, kiedy zrozumiał, że miała rację. Przyniesie im tylko ból i smutek. Bała się rozmawiać? On też się bał, nie chciał — ale już nie mógł jej tego przyznać, powidzieć. Obiecał o przed chwilą. Nie miał jej wiele do powiedzenia, wiedząc, że patrzy na to wszystko inaczej. Próbował być mężczyzną, próbował być dorosłym. Chciał być twardy, jak jego brat. Chciał mieć wszystko w garści, pod kontrolą — wszystko było całkiem inne niż to sobie zaplanował, wstyd się przyznać. Czasem był dowcipem dla samego siebie.
Kiedy zaprotestowała, że ta rozmowa nie jest bez sensu westchnął. Nalegał na nią, niepotrzebnie. Ona już wtedy widziała do czego doprowadzi, a on jak zwykle jej nie posłuchał. Zrobił co uważał i znów brodził po kostki w gównie.
— Nie jest? Czuję, że do niczego nie prowadzi — zaprotestował łagodnie, próbując to wszystko zakończyć. Delikatnie, łagodnie. Nie tak, jak dotąd. Gdzie miałby uciec, to tu umówił się z przyjacielem. Dlatego stał, patrząc na nią, czując jej dłonie na swoich. — To tak nie działa. Nie rozumiesz tego, nie czujesz. I okej, po prostu trudno. Możemy po prostu to olać, zostawić, jak było, i tak się nic nie zmieni. Nie może. Nie umiemy tego robić, więc jak by miało? — Nie musieli o tym rozmawiać, ciągnąć tego wszystkiego, to próbował jej przekazać. Może trzeba było zamknąć ten rozdział i iść dalej. Bawić się póki trwał festiwal, jakby tych rozmów nigdy nie było.— Dlaczego przepraszasz? Nie przepraszaj. To już nieważne. Możemy po prostu ruszyć dalej, zakończyć ten festiwal, wrócić do domu i spróbować się polubić, żyć dalej, jak do tej pory? Bez tego wszystkiego, tych rozmów, obarczania siebie wzajemnie problemami, martwienia - to nie działa. Nie wiem dlaczego, ale nie działa. Nie chciałabyś? — spytał, przechylając głowę w bok. — Nie płacz — poprosił, czując jak serc wali mu w piersi. To nie mogło niczego zmienić, już nie. Nagła zmiana jaka się w nie objawiła nie robiła na nim wrażenia, nie dotknęła go, nie poruszyła. To strach, ale nie musiała się bać. Nie musiała nieszczerze przepraszać, byle nakłonić go zmiany zdania. — Jest w porządku, nie masz z co przepraszać — powtórzył. Wcale tego nie chciał. Widział, że nie rozumiała, mówiła bez zastanowienia, pod wpływem emocji. Ilość przeprosin nie sprawi, że poczuje się lepiej, cokolwiek się zmieni. Widział jej dobrą wolę, widział chęci. Doceniał, że próbowała, ale jak to mogło cokolwiek zmienić jeśli nie zmieniło niczego do tej pory? Kręcili się w kółko od jakiegoś czasu. Pokiwał głową, godząc się na to wszystko, przecież podjął już decyzję. — Jakoś to będzie, poradzimy sobie. Czemu płaczesz? — mruknął, wydychając głośno i powietrze z płuc. Nie lubił kiedy płakała, nie był odporny na kobiece łzy. Poczuł wyrzuty sumienia, ż doprowadził ją do tego stanu. Próbował jej to powiedzieć, przekazać  — poddał się, skapitulował. Będzie tak, jak tego chciała, jak oczekiwała. Postara się zrobić to, na czym jej zależało, musiała tylko określić czego potrzebowała. Powiedz mi, co mam zrobić, żebyś w końcu była szczęśliwa? Czuł się bezsilny, pozbawiony motywacji, ale gotowy do działania. Osunął ją od sobie, by na nią spojrzeć. Miał jej na to wszystko przytaknąć, zgodzić się by to wszystko odbudowała? By naprawiła? Czy ta zgoda miała jakikolwiek znaczenie? — Więc? Lampiony, ognisko? Na co masz ochotę? — Czego chciała? Nie rozumiał, co ciała teraz ogarnąć. Uśmiechnął się jeszcze raz, nieco lżej. Próbował zrobić coś dobrego, zachować się odpowiednio. Chodźmy na spacer, gdziekolwiek, tylko przestańmy o tym rozmawiać.— Mówisz tak, jakby coś się miało wydarzyć. Nic się nie zmienia przecież. Przysięgałem — przyznał z lekką nuta goryczy w głosie. Nie zostawi jej, nie mógł. Była w ciąży, była jego żoną. Cokolwiek czuł i cokolwiek myślał, czegokolwiek pragnął, to nie mogło się zmienić, bo jakim prawem?— Możemy po prostu zostawić to za sobą? — spytał, siląc się na uśmiech. — Co masz ochotę teraz zrobić? — powtórzył pytanie, próbując zmienić kierunek tej rozmowy. Złapał ją za dłoń i pociągnął wzdłuż wody, patrząc pod nogi. Trzymał ją mocno, nie patrzył na nią chwilę, próbując uspokoić serce i oddech. Zacisnął zęby, weź się w garść, pomyślał. To rozmowa wszystko popsuła, powinien był ugryźć się w język, pacnąć w ten pusty łeb. Wszedł do wody, powoli oddalając się od pomostu. Tak robiły pary, spacerowały po plaży, mokrym piachu. Nigdy tego nie robił, ale widział innych. Uśmiechnął się lekko skołowany i obrócił na nią, by na nią zerknąć, a potem znów wbił spojrzenie w piasek. — Noc jest spokojna. Rzeczywiście nie wieje.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Pomost [odnośnik]02.11.23 10:33
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 5
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pomost - Page 12 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pomost [odnośnik]02.11.23 23:28
dla Marcela

W uprzejmości i nerwach łatwo było jej zapomnieć jaki Marcelius jest młody. Dopiero kiedy usiadła bliżej, strzepała swój kocyk z piasku i rozłożyła go starannie - bez żadnych zagiętych rogów - dopiero siedząc po dziewczęcemu na własnych łydkach i mając go zaledwie metr od siebie przypomniała sobie, że źle zapamiętała jego twardą szczękę, zaciętość spojrzenia i jakąś taką męskość. W jej wspomnieniach był wysokim, umięśnionym chłopakiem, który mówił podniesionym głosem, a chociaż ani wzrostu ani mięśni odmówić mu nie mogła, z bliska wydawał się jednak delikatny i wrażliwy, jak ktoś kogo można byłoby znaleźć siedzącego pod przytułkiem. Nie jak silny auror, którym na przestrzeni zaledwie kilku tygodni stał się w jej wspomnieniach - bo może nieświadomie zaczęła porównywać go do Michaela.
To zresztą potwierdził. Nie był aurorem, musiał więc być kolegą Michaela skądś indziej, może z Oazy, albo z prawdziwego Ministerstwa albo z Zakonu Feniksa. Albo jeszcze skądś indziej. Wydawał się jednak taki młody - a bardzo głupio byłoby go teraz zapytać ile dokładnie ma lat.
- Och, musiałam coś źle zapamiętać - wymamrotała. Myślała z początku, że będzie musiała jakoś przed nim ukrywać swój zawód, ale okazało się, że było zgoła przeciwnie. Nie czuła się zawiedziona, czuła... ulgę. Część nerwów zeszła z jej ramion, jakby jego proste i dość nieuprzejme odpowiedzi, jego młoda, smutna twarz i widoczne zmęczenie w jakiś sposób zrównywały go z nią samą. Jakoś łatwiej się rozmawiało z ludźmi, którzy nie byli bohaterami. - Michael mi mało mówi o waszych wspólnych sprawach. Nie dopytuję zresztą. - Westchnęła i usiadła wygodniej, podciągając kolana do piersi, żeby potem, po starannym naciągnięciu dołu sukienki na nogi (by uniknąć nieskromności) otoczyć je ramionami.
Zauważyła, że nie usiadł na jej kocu i zauważyła też, że jest dość brudny. Czuła cień impulsu, żeby wyciągnąć rękę i otrzepać jego ramiona i włosy z piasku, troskliwie, ale nie zrobiła tego. Gdyby to był Michael, Justine, nawet Olivier albo Argus, pewnie by się nie wahała. Ale przecież z Marcelem się wcale nie znali.
- O-och, m-mówi pan? - zająknęła się i odgarnęła nerwowo włosy z twarzy, żeby przyjrzeć mu się jeszcze raz, jeszcze uważniej, zetknąć się na moment spojrzeniem z jego źrenicami, mimowolnie, przypadkiem. - Jesteś Marcel Carrington, prawda? Wydziergałam wam wszystkim swetry na drutach, wtedy, po tamtym... żeby przeprosić. Zostawiłam je u Thomasa na progu razem z kurą, z małą Nirą. Twój był żółty i miał duże M. T-thom.... nie dał ci go? - Samo wspominanie jego imienia sprawiało, że mówiło jej się ciężej i ciężej chwytało powietrze. Na moment położyła zarumienioną twarz na ręku, chowając się za włosami, za swoim długim, grubym warkoczem. - Przepraszam, powinnam panu go dać osobiście, ale nie wiedziałam gdzie pana szukać - Przeplatała formę grzecznościową ze zwykłą, ze stresu nawet tego nie zauważyła. Jej głos był przytłumiony, dopóki znowu nie podniosła głowy i nie zapatrzyła się w morze, w płynący po wodzie horyzont.
Po chwili ciszy westchnęła.
- Olivier to jest Castor. Teraz tak ma na imię. Już z nami nie mieszka - powiedziała enigmatycznie, a potem spojrzała na Marcela. W jej niebieskich, bladych oczach malował się nieskończony smutek. - Sama, ale na własne życzenie. Ja... nie wiem czy ktokolwiek jeszcze chce mnie widzieć - szepnęła, przygryzła wargę, zaczęła grzebać palcami w piasku. - A pan?


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Pomost [odnośnik]03.11.23 21:33
2 VIII 1958

Zmęczone oczy prowadziły nierówną walkę ze snem. Argus zerkał na nie ukradkiem - rzęsy opadały w znużeniu, a rysy łagodniały, gdy z dziecięcych policzków odpływały emocje minionego dnia, pozwalając drobnym palcom rozluźnić uścisk, jednak upór gorliwie drążył sobie drogę do świadomości. Ciężkie powieki unosiły się co rusz, by odsłonić półprzytomne spojrzenie, roziskrzone odbiciem uciekających po niebie płomieni, światełek prowadzonych podmuchami wiatru oraz romantycznych bajdurzeń o Aenghusie i Caer. Ta i podobne historie wytrącały w kącikach ust gorzką pogardę, skropioną życiowym doświadczeniem; wyidealizowany bieg wydarzeń opierał się przeciwnościom, nierealnie gładką ścieżką prowadząc bohaterów w idylliczne zakończenia. Gdzie tu fatum? Gdzie zawzięte szarpnięcia losem, niezmordowane spojrzenie Mojr, wyostrzone na każdym istnieniu? Nigdy nie potrafił zrozumieć, jakim cudem ckliwe historie brano za budujące, jak mogły wybrzmiewać otuchą, skoro tak ciężko było się z nimi utożsamiać? Zbyt odległe od codzienności, ale czy o tym marzyli ci wszyscy ludzie, rozczuleni niesamowitą opowieścią o zjednoczeniu łabędzi? Nie kupował tego, zmrużonym i niemal nienawistnym spojrzeniem mierząc każdego, kto posyłał w niebo lampion z marzeniem - nie kupował tego, bo jego własne marzenie bezczelnie zeszło z tego świata, a kiedy jeszcze po nim stąpało - i tak było zbyt odległe. Camilla krążyła po tych plażach, ten sam ocean zmywał ślady jej stóp z piasku i porywał zgrabny wianek. Niemal wyczuwał jej obecność i może dlatego festiwal zasiewał w nim więcej niepokoju niż ulgi i radości.
Dłonią zmierzwił potargane wiatrem włosy podopiecznej, powstrzymując się przed pytaniem, czy Penelope jest gotowa opuścić plażę - już widział, jak dziecięca twarz pochmurnieje od sprzeciwu, bo przecież wcale nie zasypia. Dziesięć minut rozbudzenia i powtórka z rozrywki - nie tym razem, pozwolił sobie na cierpliwość, dał jej zasnąć kamiennym snem, gdy sam martwo wpatrywał się w ciche, nocne fale. Nie spieszyło mu się, wyjątkowo - nie miał tu obowiązków i planów, towarzyszył tylko ośmiolatce. Wreszcie zgarnął umęczone dziecko w ramiona, jedną ręką niedbale otrzepał koc przed przerzuceniem go przez ramię i ruszył w drogę do lichego namiotu, niemagicznej płachty na kijach, niewygodnej i prostej konstrukcji. Dziecięce ramionka otoczyły szyję, znoszącą spokojny oddech podczas marszu wybrzeżem - umęczona bodźcami spała głęboko. Nie potrafił tak, nie spał tu dobrze. Nigdzie nie spał dobrze.
Szedł powoli, jak na siebie, wybierając niewygodną drogę po piachu z zamiarem rychłego odbicia w leśną ścieżkę, prowadzącą prosto do namiotu, lecz w pewnym momencie potknął się niezgrabnie o czyjeś nogi - zbyt pochłonięty myślami, by zauważyć przeszkodę. Ciało wyrwało do przodu, kiedy próbował utrzymać równowagę z dzieckiem w ramionach. Przerażenie już zdążyło podsunąć wizję wypadku, lecz miał trochę szczęścia lądując na kolanach, a Penelope... nie drgnęła, śpiąc w najlepsze. Nie sądził, że tak się dało.
- No pewnie, śpij sobie - burknął pod nosem, upewniwszy się, że dziecko jest całe. Dopiero wtedy obejrzał się za siebie, wykręcając niezgrabnie, by ponad własnym ramieniem dojrzeć, kto mu, do cholery, nogi podstawia. - Prima? - wychrypiał w pełnym zaskoczeniu, unosząc brwi.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Pomost [odnośnik]05.11.23 0:16
8 sierpnia 1958, po wiankach
Im bliżej ognisk, tym bardziej w jej uszach rozbrzmiewały odgłosy opowiadanych opowieści, krzyki i piski rozbawionych dzieci. Nie potrafiła jednak przyglądać się im dłużej, niż przez kilka sekund. Cieszyła się, naprawdę, że tak wiele osób potrafiło odnaleźć ukojenie i odetchnienie od krwawej rzeczywistości. Ona jednak nie potrafiła - ilekroć przyglądała się rozbawionym twarzom, widziała na każdej z nich cień; skryty lepiej lub gorzej, ale wciąż cień. Absurd otaczającej jej radości uderzał wtedy jeszcze bardziej. Bo Sohvi nie umiała nie myśleć o tym, co złe.
A przecież miała lepiej, niż wielu tutaj zgromadzonych. Miała dom z dala od serca burzy. Miała nazwisko i pochodzenie zapewniające jej nie tylko bezpieczeństwo, ale i spokój. A przynajmniej tak to miało wyglądać, w teorii, bowiem w praktyce boleśnie doświadczała na sobie wad wrażliwego serca.
Wlepiła spojrzenie w dziecko przebiegające gdzieś obok nich. Trzymało wianek, jak i ona, miniaturową wersję, choć pozbawioną nut, jakimi doprawiła swój własny. Spojrzeniem próbowała odnaleźć jego rodziców, ale wtem skupiła swoją uwagę na Castorze. Rozszerzyła na moment oczy. Niedługo koniec zbiorów. I, w istocie, znowu patrzyła na niego z nieodgadnioną miną. Miała wrażenie, że z każdym kolejnym jego słowem maska pozorów, jaką dla siebie stworzyła w momencie, kiedy wyłowił jej wianek, rozsypywała się coraz bardziej. Powinnaś mu powiedzieć, upomniała samą siebie. Nie wiedziała jak. Lubiła słyszeć to ciepło, jakie zakradło się do jego głosu i bała się, że kiedy tylko napomknie słowem o własnych tragediach, to ono zniknie. A grzało bardziej, niż płomienie ognisk, do których się zbliżali.
Nie musisz się tak przejmować, Castorze — powiedziała nagle, ulegając własnej sugestii w sposób chociaż minimalny. Głos miała cichszy i zabarwiony zmęczeniem, które czuła pod wpływem dźwiganych ciężarów doświadczeń. — Przejdziemy się na ubocze? — zapytała jeszcze ciszej, spojrzenie koncentrując na jednym z oddalonych ognisk. Właściwie nie czekała na jego odpowiedź, nogi same tam maszerowały. Czuła zapachy jedzenia, żołądek zaciskał się nieprzyjemnie pod ich wpływem. Z głodu też, ale nie byłaby w stanie nic przełknąć.
Zwolniła kroku, kiedy dotarło do niej jego nagłe zacięcie. Prawie się zatrzymała, cudem zmusiła ciało do tego, by parło dalej. Chciała na niego spojrzeć, ale na to już nie zebrała sił, spojrzenie utrzymując na ognisku, swoim celu; prawie nikt tam nie siedział. Nie dziwiło jej to. W tych czasach ludzie lgnęli do ciepła nie tylko ognia, ale i innych osób. Niewielu decydowało się na izolację w takim, podobno, szczęśliwym okresie.
Wyjątkowy? — powtórzyła za nim jak echo, marszcząc brwi. Uniosła kwiatek na poziom swojej twarzy, przyglądając mu się, nim wyciągnęła go w kierunku Castora. — Castor, on się rozpada — rzuciła, próbując zabarwić głos rozbawieniem. Nie wyszło jej. Ledwo wydusiła z siebie te słowa. Tak jak ja, chciałoby się dodać. Tak jak otaczający nas świat. Mimo to zaśmiała się żałośnie, kręcąc głową. Może właśnie dlatego był dla niego wyjątkowy, zdała sobie sprawę. Z pozoru tworzył całość, ale gdyby tylko przyjrzeć mu się dokładniej, widać było, jak jedna z kamelii próbowała podążyć śladami dwóch hiacyntów, które zdołały uciec. Serduszki zwisały tak, jak powinny, ale jakoś tak smutniej. Sprawiały pozory, zupełnie tak, jak oni.
Kiedy przystanęli wreszcie przy jednym z bardziej oddalonych ognisk, obróciła się nagle ku niemu. Ogień opatulił ich ciała ciepłem, a ona momentalnie zmarszczyła nos i zadarła głowę, by przyjrzeć się twarzy Sprouta. Zawsze był tak absurdalnie wysoki? Złapała swój wianek w obie dłonie, zaraz wyciągając je ku niemu.
Pochyl się — mruknęła. Nie czekała jednak, aż faktycznie to zrobi - może ze strachu, że nagle się cofnie, a ona wyjdzie na idiotkę - i stanęła na palcach, by dosięgnąć do jego blond czupryny. W przypływie chwilowej odwagi ułożyła na niej swój wianek; wciąż mokry, ale patrząc na stan jego ubrań nie robiło to aż tak wielkiej różnicy. Kamelia wreszcie poddała się pod wpływem nagłego poruszenia i zleciała w dół, odbijając się od nosa mężczyzny. Sohvi zacisnęła wargi w wąską linię, powstrzymując cisnący się nań chichot, nie chcąc roześmiać się mu prosto w twarz. To było głupie, chyba bardziej absurdalne, niż wszystko to, co ich otaczało. Pewnie też nieodpowiednie, strasznie dziecinne, ale nie widziała jak lepiej pokazać swoją wdzięczność jedynemu fanowi jej lichego wianka.

[bylobrzydkobedzieladnie]


retrouver le soleil qui nous manque, qui va brûler toutes nos peines
le soleil qui nous hante
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Pomost [odnośnik]05.11.23 16:25
Nie poświęcał uwagi przechodniom. Wiedział, że jeżeli tylko na sekundę rozszerzy swój świat dalej niż to, co znajdowało się przy nim — piasek pod stopami powoli przechodzący w trawę, aby znów przejść w piasek, Sohvi przy boku, choć z ziejącą pustką przestrzenią między nimi, gwiazdy błyskające nieśmiało nad ich głowami i zupełnie nieśmiała kometa — zirytuje się tylko jeszcze bardziej. Powróci do emocjonalnego rozedrgania, w którym, jak myślał, powinien tkwić i w którym było mu przecież relatywnie dobrze. A teraz, gdy na moment wysunął głowę ponad powierzchnię autodestrukcyjnego mułu, jednak nie chciał do niego powracać. Gdzieś pod skórą czuł, że nie chciał jej do siebie zrazić. Nawet jeżeli znajdowała się od dawna poza jego zasięgiem — jako mężatka, jako kobieta z innego świata, z szansą na przeżycie wojny bez olbrzymiego poświęcenia ze swojej strony. Zasługiwała przecież na więcej, a on, jak ostatni głupek i szczeniak korzystał z każdej chwili, którą postanowiła z nim spędzić. Kiedy spotkają się następnym razem?
Możliwe, że nigdy.
— Pozwolisz, że sam zadecyduję, czym będę się przejmował? — uniósł lekko brew w górę, ale poza tym nie dał po sobie poznać (a przynajmniej miał taką nadzieję) żadnej innej zmiany. Jego głos brzmiał pewnie, zdecydowanie, acz dalej w ten sam miękki sposób, jak dotychczas. Bo nie ganił jej ani nie strofował. Chciał tylko postawić granice — dla siebie i dla niej. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, jeżeli w ogóle tak się stanie, powie jej, że nie jest dla niego ciężarem. Że przejmuje się tymi, którzy są dla niego drodzy, którzy tego przejmowania potrzebują. I że widział, że ona właśnie tego potrzebowała. Za dużo dostrzegał w niej z siebie — i ta świadomość podrażniała jego duszę w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Wszak swoje zmieszanie, swoje wyrzuty sumienia, nakładane na siebie samodzielnie kary potrafił znieść, wynosząc je do czegoś w rodzaju misji, pewnego katharsis. Ale ona? Ona nie byłaby zrobić nic, co doprowadziło jego do takiego stanu. Nie zasługiwała na umartwianie się za życia. Tego był pewien.
Skinął więc głową, już w milczeniu, gdy poprosiła go aby przeszli na ubocze. Ruszył za nią, pozostając o krok w tyle — dystans, który mógłby z łatwością nadrobić, biorąc po prostu jeden większy krok. Cokolwiek zmusiło ją do tego dystansu — od ludzi, od zabawy — przeżyje z nią. Nie musiał znać każdej jej pobudki, by po prostu chcieć z nią to przetrwać. I nie oczekiwać nic wzamian.
— Wyjątkowo się rozpada — rzucił pierwsze słowa, które tylko przyszły mu na język, nawet nie zwracając uwagi, że chyba właśnie dolał oliwy do ognia. Sam chętnie by się teraz zaśmiał, ale zmroziło go, w oczekiwaniu na niepewność reakcji Sohvi. Roześmieje się jeszcze raz, tak niemal beztrosko, czy może zmarszczy brwi i odwróci się na pięcie? Nie mógł — albo raczej nie chciał myśleć. Od myślenia przecież nic dobrego nie przychodziło. Tylko bolała głowa, bolał żołądek, trząsły się ręce i nogi, a klatka piersiowa zapadała się pod niewidocznym ciężarem.
Z ulgą przyjął tylko ciepło niedalekiego ogniska. Nie spoglądał w ogień — wilkołacza przypadłość kazała mu zazwyczaj uparcie ignorować jego obecność, odwracać wzrok wszędzie, tylko nie do niego. Dlatego też z pewną niespodziewaną dotychczas intensywnością wpatrywał się najpierw w jej profil, w ciepłym świetle pragnąc złapać i zatrzymać w pamięci wszystkie detale. Linię, którą wyznaczał jej nos. To, jak jej ciemne oczy odbijały płomienie w taki sposób, że nawet nie bał się już na nie patrzeć tak długo, jak mógł to robić za jej pośrednictwem.
Więc jak ten głupek, bez słowa wykonał jej polecenie. Pochylił się w jej kierunku, zatrzymując się ledwie kilka centymetrów od jej twarzy. Jego własna zastygła w napięciu. Co chciała zrobić? Serce zwolniło rytm, pogubiło się we wcześniejszym rytmie, opuszczając kilka uderzeń.
Ale prędko poczuł niewielki ciężar na swych skroniach, część wody spłynęła mu po karku, ale dzielnie powstrzymał się od drżenia. To znaczy do czasu, aż jedna z kamelii nie runęła w dół, odbijając się od jego nosa.
Sohvi znów się śmiała, a on kucnął, łapiąc w dłoń kwiat.
— Teraz twoja kolej — powiedział miękko, pozwalając sobie odgarnąć jej jasne włosy na bok tak, aby wetknąć jej różowy kwiat za ucho. Nie cofał się jednak, nie jeszcze. Bowiem w drugiej dłoni, która niezauważona powędrowała do jego kieszeni, trzymał coś jeszcze.
Skrzącą się kolorami muszlę, którą wyłowił wraz z jej wiankiem.
— To dla ciebie — oznajmił, chwytając ją z wyczuciem za dłoń, na której złożył muszlę. Następnie, aby powstrzymać ją od protestów, ostrożnie zgiął jej palce do środka, aby zatrzymała prezent w uścisku.

| przekazuję Sohvi muszlę przewiertki kameleonowej


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Pomost [odnośnik]05.11.23 20:58
Serce stanęło na moment i wstrzymała oddech. Nie pierwszy raz zderzała się jakby z murem, pomimo dobrych chęci. Więcej, niegdyś zderzała się z nim regularnie - zarówno w domu, w szkole, w pracy, w małżeństwie. Nie było to nic, co powinno ją zaskakiwać, a mimo to poczuła lodowaty dreszcz biegnący po karku. Miękkość słów nie pomagała. Serce znowu ruszyło, a ona na jedno jego uderzenie zacisnęła wargi w wąską linię, kiwając głową. Fala niepewności z miejsca zalała cały jej umysł, odrzucając intencję, jaką prawdopodobnie próbował przekazać.
Oczywiście — odparła mechanicznie, bez cienia emocji, odruchowo zduszając je w głębi siebie. Nigdy jeszcze nie przechodziła tak płynnie od otwierania się i zamykania na nowo, błędne koło, od którego powoli kręciło się w głowie. Odetchnęła ciężej. Musiała się opanować, uspokoić myśli i zignorować te wyjątkowo tragiczne, podrzucające wszystkie możliwe czarne scenariusze.
Szczęśliwie, zaraz sam Castor przybył z odsieczą. Tym razem faktycznie się roześmiała, a napięcie w mięśniach zelżało.
Z tym mogę się zgodzić — odparła zaskakująco lekko. Koło się zatoczyło i tylko kwestią czasu było, by na nowo znalazła powód do schowania się za własnym murem. Starała się nie myśleć o tym, że to była prawdopodobnie ostatnia okazja w najbliższym czasie - jeśli nie w całym życiu - do spuszczenia zwyczajowej gardy. Wtedy już nie będzie miała powodów, by rozluźniać się i śmiać z rzeczy tak banalnych, jak słowa uciekające z ust bez większego namysłu.
Czuła na sobie jego uważne spojrzenie, kiedy stanęli przy ognisku, ale nie dostrzegła jak omijał wzrokiem ogień. W końcu od początku spotkania miała, zdawało jej się, na sobie całkowitą uwagę mężczyzny; dreszcze przebiegające po jej plecach usilnie przypominały jej o tym fakcie. Nie spodziewała się, że bez zawahania wykona jej polecenie, nawet nie prośbę, chociaż tego poniekąd chciała. Nie przemyślała jednak, że w ten sposób ich twarze znajdą się tak blisko, tak, że czuła na własnej jego oddech. Nie zauważyła, kiedy sama przestała oddychać, całą uwagę skupiając na wianku, powstrzymując oczy od zbiegnięcia w dół.
Walkę przegrała chwilę później, gdy schylił się po zagubioną kamelię. Jego dotyk wycisnął z niej resztki powietrza, jakie zdążyła w sobie zatrzymać, i miała wrażenie, że lada moment się udusi. Chciała zaprotestować, ale najpierw skutecznie powstrzymał ją przed reakcją, a później przed protestem.
Masz zimne dłonie — udało jej się wybąknąć. Uciekła spojrzeniem na ich dłonie i całkowicie zapomniała o myśleniu, gdy uniosła lewą, pozbawioną pierścionka, którego zapewne się spodziewał, i sama zakryła jego palce, ignorując swój cięższy oddech i piekące poliki.
Sohvi Blythe
Sohvi Blythe
Zawód : zielarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
serce w strzępy potargane
słowa z błotem wymieszane
w śmieciach połamane róże
wypaliłeś żal na skórze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11937-sohvi-blythe https://www.morsmordre.net/t11950-soleil#369681 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f453-szkocja-feldcroft-azyl https://www.morsmordre.net/t11999-skrytka-bankowa-nr-2594 https://www.morsmordre.net/t12089-sohvi-blythe#372644
Re: Pomost [odnośnik]06.11.23 21:09
Palce prawej dłoni drgnęły — jakby zapomniały, że trzymały w sobie kwiat, delikatnego już, bo odciętego od reszty swego jestestwa hiacynta. Zareagował bowiem instynktownie. Widząc zaciśnięte w wąską linię usta, chciał jak najprędzej ulżyć mięśniom jej twarzy, myśląc zapewne wbrew ukochanej przez siebie logice i posiądniętej wiedzy, że ten zacisk był dla niej bolesny. Pewnie był, ale bolączka musiała rozdzierać jej duszę, nie zaś ciało. Dlatego też, reflektując się w porę co do własnych, niespodziewanych przecież i tylko na naturze zbudowanych zamiarów, powstrzymał odruch w zarodku, muskając ledwie fioletowe płatki kwiatu.
Gdy pierwsze miesiące po ugryzieniu spędzał w przygnębiającej jesieni i zimie stulecia odbierającej naturze wszystko to, co miała, zrozumiał najbardziej, że tęsknił za kwiatami i roślinnością w ogóle. Bo to przy nich kiedyś, jako mały chłopiec uczył się cierpliwości i delikatności. Wilkołacze zapędy obdarły go ze sporej części godności, ale zostawiły mu jeden aspekt społeczeństwa. Karkołomną pogoń za czułością, której musiał się uczyć. Czułości do świata, ale przede wszystkim do samego siebie.
Bez jej strzępków, których uparcie sobie odmawiał, nie przetrwa i był tego pewien.
Nie chciał tylko powiedzieć tego na głos.
— Ale to mu w żadnym wypadku nie umniejsza — dodał zupełnie szczerze, spoglądając ciepło na wianek. Może nie był najbardziej trwałą konstrukcją, może kiedyś sam potrafił pleść lepsze, podejmując cierpliwie niemęskie nauki starszej siostry, ale najważniejsze, co w tym momencie się dla niego liczyło było to, że wianek owy wyszedł spod jej ręki. Niczyjej innej. — Co więcej, sprawia, że jest tym bardziej wyjątkowy — i wyłowiłem go ja, powiedziałby dumnie, wypinając wątłą pierś, gdyby spotkali się ledwie kilka dni wcześniej. Dzisiaj musiało jej wystarczyć, że przy niej był. Że chciał przy niej być i nie uciekał jak przerażone zwierzę, gotowe odgryźć rękę, która wyciąga się do niego z pomocą.
Przez moment zastanawiał się, szczerze się zastanawiał, czy nie powinien się jednak wyprostować. Albo ukucnąć chociaż, bo przyklęknięcie mogłoby się skończyć jeszcze bardziej dwuznacznie, a w jego myślach do tej pory mężatkę doprowadzić do obyczajowego skandalu, nawet jeżeli znajdowali się na uboczu. Nie chciał sprawiać jej kłopotów, dokładać zmartwień — widział przecież, jaka była przejęta samym spacerem, chyba samą swoją obecnością w Dorset.
I chciał jej opowiedzieć, że nie ma się czego bać. Szeptem tłumaczyć, że w Weymouth mieszkają dobrzy ludzie, że są życzliwi i nikogo za pochodzenie nie oceniają. Tak samo wszak ważni byli tutaj mugole, mugolacy i charłaki, jak czystokrwiści czarodzieje i szlachcice. Nikt nie odpowiadał za zbrodnie swych ojców, ani nikt nie dostawał medali za ich zasługi. Każdy miał — musiał — być sobą.
Zaufaj mi, Sohvi, mówił więc dotyk zimnych dłoni, na które opuścił wzrok, gdy tylko o nich wspomniała. Chyba powinien je cofnąć, ale zamiast tego próbował z wyczuciem rozetrzeć swe dłonie o te jej, aby je ogrzać. Do czasu, aż uniosła lewą rękę do góry, a jego wzrok powędrował za nią zupełnie bezwiednie.
Nie wiedział, czy realizacja, która go dopadła, była dreszczem zimnym, ciepłym, czy dwoma, ich wspólną mieszanką.
— Nie nosisz obrączki — chciał spytać, ale zdecydowanie bardziej przypominało to stwierdzenie. Stwierdzenie wyrzucone z siebie na oddechu, drżącym z napięcia szeptem. Nie wiedział, czy powinien spojrzeć jej w oczy — czy nie zmusi tym do wyznania, którego nie chciała z siebie wyrzucać, nie teraz. Ale wszystko składało się w jedną całość. Wianek o kwiatach symbolizujących tęsknotę, jej napięte, jakby nieobecne reakcje, brak obrączki.
— On... Ansel... On nie żyje? — wiedział, że powinien się cofnąć, ale nie potrafił. Powinien nie pytać, to przecież nie jego sprawa. I nie była mu winna żadnego tłumaczenia, nie teraz, nie wcześniej, nigdy później. Tym razem poczuł, że zalewające jego ciało gorąco, to samo, które sprawiało, że nogi poczęły mu się trząść, oblewa go raz jeszcze, ale nie pochodziło ono od pobliskiego ogniska. — Ja... Sohvi ja przepraszam, że się narzucam... — przecież wszystko, co dobre, musiało się kiedyś zakończyć, najlepiej spektakularnym upadkiem. To do niej pasowało, być zbyt miłą, by postawić wyraźne granice, znosić irytującą obecność kogoś, z kim kiedyś dzieliło się pokój wspólny i miłość do roślin, a z którym teraz nie łączyło jej nic.
Bo nie był Castorem, jakiego znała, ale teraz obu im — Castorowi z tamtych lat i teraźniejszemu Oliverowi — było piekielnie głupio. I oboje chcieli to wynagrodzić.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Pomost [odnośnik]07.11.23 16:24
dla sue

Pulchne krople łez miały przynieść ukojenie; miały uderzyć o chłodną taflę policzków, zmieszać się z feerią barw przeróżnych emocji, które na przestrzeni ostatnich dni wirowały wokół Anne i rozbłyskiwały - jedno po drugim, zupełnie jakby uczyła się na nowo czuć. Przeżywać. Rozumieć.
Dalekie od całkowitej beztroski wydarzenia poprzedniego wieczora nie zdążyły ostygnąć, za to zaległy gdzieś na poboczu myśli dyktując samotny spacer w towarzystwie podmuchów morskiego wiatru - zupełnie jakby morska sól miała wypłukać nadmiar nowości, zetrzeć ślady dawnej smętności, w końcu raz jeszcze obmyć ją całą i pozwolić powstać na nowo. I teraz, kiedy mieszanina kłębiących się pod skórą drażliwości, całe morze żalu i trzymany na uwięzi smutek, rosnący z każdym kolejnym tygodniem i miesiącem - teraz wszystko mogło ustąpić, poddać się dziwnej mocy, którą wywołało proste objęcie.
Susanne przypominała senną marę, widmo zagubionej na morzu piękności, a mimo to, była tak realna, jak sama Beddow - tak samo oddychała, tak samo czuła, tak samo mocno ściskała jej ciało, którego ciepło czuła, i którego już nigdy nie chciała zapominać.
Podniosła na nią spojrzenie, powoli i niezrozumiale, z taką samą konsternacją przyjmując jej dźwięczny śmiech; wydawał jej się nagle dźwiękiem z odległej krainy, choć sama przed kilkunastoma godzinami pozwolała sobie przecież na podobny - i pozwoliła znów, dołączając uśmiechem do Sue, niezrozumiale, choć tak bardzo był dla niej wtedy potrzebny. Zsunęła w końcu dłonie niemal desperacko uczepione materiału, który oplatał ramiona młodej Lovegood - prędko przeniosła palce, zimne i wciąż drżące, na jej policzki, w machinalnym geście opuszkami ocierając pojedyncze łzy. Później ruszyła tuż u jej boku, stawiając kroki jakby w spłoszonym tempie, jak gdyby ta prosta czynność nagle sprawiała jej trudność, a w głowie narastało kołatanie. Na moment również zerknęła na fale, przypominające piętrzące się góry spienionego granatu miały ukoić wzrok i nerwy.
Spojrzenie prędko wróciło na twarz towarzyszki, zmartwione i rozbiegane. Słuchała jej z rozchylonymi ustami, wciąż jednak nie przerywając jej słów.
- Liczy się to, że jesteś bezpieczna - powiedziała cicho, ocierając się o szept. Złapała znów jej dłoń, ścisnęła, w prostym geście chcąc dodać otuchy jej - ale i sobie samej - I że się...odnalazłaś - prawie jak ona sama, prawda? Kącik ust drgnął w górę, w lichym, zmęczonym uśmiechu znów odnalazła jej oczy, choć kiedy wspominała o nim, wzrok zawędrował ku mokremu, ciemnemu piasku.
Czas mijał. Mijał, pędził, robił swoje - i miał przypominać piasek, choć dla Anne nijak był jak ten suchy w klepsydrze, bardziej jak ciemna, ciężka breja pod ich stopami, nieustannie zasłaniana wysoką falą.
- Dowiedziałam się w maju. Ale to stało się...wcześniej - umarł nie przeszło przez ściśnięte gardło, na dolnej wardze na moment zacisnęła boleśnie zęby - W Dolinie, przez jakiś czas... prawdę mówiąc, nie wiem. Nie wiem, Sue, nie pamiętam zbyt dużo z tego okresu - kiedy dni zlewały się w jeden, kiedy dzień był równie zły co noc, kiedy popełniała głupstwa i ocierała się o śmierć, kiedy udawała chłopca i kradła, bo nie miała co włożyć do ust - Ja... ja chciałabym kontynuować to... to, co robił on - co robił i za co zginął. Powiedziała to po chwili, po kilku donośnych uderzeniach serca, mimo zwłoki, nader pewnie.
W co wierzył i za co oddał życie.
Sue musiała wiedzieć, o co chodziło.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540

Strona 12 z 15 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13, 14, 15  Next

Pomost
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach