Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Na pełnym morzu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Na pełnym morzu
Morze: raz ciche i spokojne, innym razem targają nim rozszalałe fale. To właśnie na nim postanowiono wznieść konstrukcje mogące służyć za boisko Quidditcha. Bardzo nieprofesjonalne, za to dość niebezpieczne, szczególnie dla tych, którzy nie są zawodowymi graczami. Obręcze wbite są na dużą głębokość w grząski grunt pod taflą wody. Ramę boiska stanowią metalowe konstrukcje przypominające trybuny. Nad nimi widnieje ogromna tablica, na której zapisywane są punkty dla poszczególnych drużyn. Całość wygląda niestabilnie i tak jest w rzeczywistości. Na szczęście woda jest głęboka, dlatego upadek w nią nie grozi poważniejszym kontuzjom - w przeciwieństwie do zetknięcia się z murawą. Nieco gorzej przedstawia się odległość boiska od brzegu - ta jest znacząca.
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
Lwy w przestworzach.
Słysząc nową nazwę drużyny, Jessa uśmiechnęła się, obnażając zęby. Arogancja Masakratorów wcale jej nie przeszkadzała, sama aż buzowała od emocji nieodłącznie związanych z tym, co za chwilę miało się rozpocząć. Czekała na pierwszy gwizdek jak na szpilkach, dlatego pojawienie się i przemówienie Anthony’ego powitała szybkimi oklaskami; to Jocunda Sykes wywołała o wiele żywszą reakcję. Rudowłosa ścisnęła Maxine za ramię i aż zaniemówiła z wrażenia. Była tu, jej bohaterka z lat nastoletnich naprawdę miała sędziować mecz, w którym Diggory weźmie udział. Jessa przełknęła ślinę i obiecała sobie w duchu, że zrobi wszystko, by nie nawalić i nie upokorzyć się przed swoją idolką.
Ruda uścisnęła jeszcze parę rąk, poklepała kilka pleców i posłała ostatnie uśmiechy w przeróżnych kierunkach, lecz myślami była już w powietrzu. Ścisnęła trzonek swojej miotły i spojrzała na nią, jakby zamierzała poprosić ją o współpracę. Nie minęła minuta, a Diggory wzbiła się w powietrze, zajmując miejsce przed środkową bramką i oczekując na moment, w którym Ria przejmie kafla. Wierzyła w nią i wiedziała, że się uda.
| C2
Słysząc nową nazwę drużyny, Jessa uśmiechnęła się, obnażając zęby. Arogancja Masakratorów wcale jej nie przeszkadzała, sama aż buzowała od emocji nieodłącznie związanych z tym, co za chwilę miało się rozpocząć. Czekała na pierwszy gwizdek jak na szpilkach, dlatego pojawienie się i przemówienie Anthony’ego powitała szybkimi oklaskami; to Jocunda Sykes wywołała o wiele żywszą reakcję. Rudowłosa ścisnęła Maxine za ramię i aż zaniemówiła z wrażenia. Była tu, jej bohaterka z lat nastoletnich naprawdę miała sędziować mecz, w którym Diggory weźmie udział. Jessa przełknęła ślinę i obiecała sobie w duchu, że zrobi wszystko, by nie nawalić i nie upokorzyć się przed swoją idolką.
Ruda uścisnęła jeszcze parę rąk, poklepała kilka pleców i posłała ostatnie uśmiechy w przeróżnych kierunkach, lecz myślami była już w powietrzu. Ścisnęła trzonek swojej miotły i spojrzała na nią, jakby zamierzała poprosić ją o współpracę. Nie minęła minuta, a Diggory wzbiła się w powietrze, zajmując miejsce przed środkową bramką i oczekując na moment, w którym Ria przejmie kafla. Wierzyła w nią i wiedziała, że się uda.
| C2
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
Joe najchętniej już zaraz po swej... przemowie(?) kapitańskiej pogadance, o, już zaraz po niej wskoczyłby na swoją miotłę i wyleciał na morskie boisko, ale jeszcze czekało ich oficjalne otwieranie meczu i tak dalej. Formalności. Nie spodziewał się tylko, że właśnie te formalności przeprowadzi nie kto inny a... Anthony. Czy przyjaciel mu o tym wspomniał i Wrightowi wypadło to z pamięci? Możliwe. W każdym razie jak nigdy dotąd z autentyczną ciekawością przysłuchiwał się wypowiadanym przed meczem słowom... tym bardziej, że sławne imię i nazwisko rozbrzmiało donośnie i przetoczyło się po całym stadionie: JOCUNDA SYKES. Cudowna Jocunda Sykes, której plakat (po tym jak ukradł go bratu) po dzień dzisiejszy wisi w jego pokoju w rodzinnym domu w Szkocji. Uwielbiał ją, bez dwóch zdań! Nic dziwnego, że klaskał tak głośno jak tylko potrafił, i nawet gwizdnął na dwóch palcach ogłuszając najbliżej siebie stojących zawodników swojej drużyny.
To wszystko po to, by już chwilę później zamilknąć i uczcić tragiczne wydarzenia.
Dobra, przyszła pora na niego, więc sprawnie wsiadł na miotłę, a wyleciwszy nad morskie fale, kierując się wprost do Macmillana zakręcił w powietrzu beczkę, ot tak, dla frajdy publiczności i swojej własnej. Zatrzymał się jednak płynnie przed Anthonym i uśmiechnął do niego, by zaraz uścisnąć mu serdecznie dłoń.
- Świetnie ci poszło - mruknął do przyjaciela, nachylając się do niego nieznacznie. Domyślał się, że dla tego Macmillana takie przemowy przed tłumem to mimo wszystko wyzwanie. Pewnie dla samego Joe byłyby tym samym i właśnie dlatego wolał latać i grać. Jak dobrze pójdzie, to nigdy nie będzie musiał otwierać żadnych meczów.
No, a potem... serce zabiło mu mocniej, kiedy Jocunda Sykes przywołała go do siebie. To znaczy przywołała obie drużyny i jego, ale mniejsza o to. Patrzył na nią jak na samo bóstwo i uśmiechał się tak szeroko jak i głupkowato. Maxine mogła być zazdrosna - zwykle, kiedy grali przeciwko sobie, to od niej nie mógł oderwać wzroku. Niemniej jednak bez zawahania odpowiedział na zadane mu pytanie dotyczące nazwy drużyny, a chwilę później rzucił po żołniersku: TAK JEST! Czystą i uczciwą grą akurat się szczycił, więc nie było w tym ani odrobiny przekłamania.
Podleciał do Rii i na znak uścisnął jej dłoń uśmiechając się do niej szeroko i tylko odrobinę drapieżnie. Kto by pomyślał, że spotkają się kiedyś na meczu jako kapitanowie swoich drużyn...? On i mała wiewióra, którą wciąż traktował jak młodszą siostrę.
- Powodzenia - odpowiedział szczerze. Nie przedłużał uścisku, zaraz bowiem wrócił do szeregu Masakratorów, klepiąc tylko Młodego w ramię.
- Pierwszy kafel należy do ciebie - poinformował go krótko, choć z uśmiechem. Trzeba było go rzucić na głęboką wodę tym bardziej, że Joe już na wstępie chciał zobaczyć jak mu pójdzie. A sam... sam się czuł dziwnie ustawiając na boisku za plecami ścigających. Aż go rwało, żeby podlecieć między nich, przechwycić kafel, a potem ruszyć na obręcze. Oczami wyobraźni widział jak podaje piłkę do Hani, a ta mija obrońcę i rzuca...
Zakład to zakład, rozbrzmiało mu w głowie. Dziś kafel miał go kompletnie nie interesować. Dziś musiał skupić się na odnalezieniu i zdobyciu innej... "piłki". Złotej, maleńkiej, skrzydlatej kulki. Sądził, że w zauważeniu jej, nie będzie miał problemów - ufał swoim oczom - w złapaniu jej również - był wystarczająco szybki. Większym wyczynem będzie zrobienie tego przed Maxine... ale był zdeterminowany i do tego. Zdeterminowany i aż nadto zmobilizowany czekającą go za to nagrodą.
Kafel wystrzelił w górę, a Joe mocniej zacisnął palce na trzonku miotły. Nie ruszył za piłką.
- Dajesz, Młody! - krzyknął dopingując Longbottoma, ale choć temu naprawdę niewiele brakowało do przechwycenia kafla (co jest godne podziwu), to Ria okazała się szybsza.
D6
To wszystko po to, by już chwilę później zamilknąć i uczcić tragiczne wydarzenia.
Dobra, przyszła pora na niego, więc sprawnie wsiadł na miotłę, a wyleciwszy nad morskie fale, kierując się wprost do Macmillana zakręcił w powietrzu beczkę, ot tak, dla frajdy publiczności i swojej własnej. Zatrzymał się jednak płynnie przed Anthonym i uśmiechnął do niego, by zaraz uścisnąć mu serdecznie dłoń.
- Świetnie ci poszło - mruknął do przyjaciela, nachylając się do niego nieznacznie. Domyślał się, że dla tego Macmillana takie przemowy przed tłumem to mimo wszystko wyzwanie. Pewnie dla samego Joe byłyby tym samym i właśnie dlatego wolał latać i grać. Jak dobrze pójdzie, to nigdy nie będzie musiał otwierać żadnych meczów.
No, a potem... serce zabiło mu mocniej, kiedy Jocunda Sykes przywołała go do siebie. To znaczy przywołała obie drużyny i jego, ale mniejsza o to. Patrzył na nią jak na samo bóstwo i uśmiechał się tak szeroko jak i głupkowato. Maxine mogła być zazdrosna - zwykle, kiedy grali przeciwko sobie, to od niej nie mógł oderwać wzroku. Niemniej jednak bez zawahania odpowiedział na zadane mu pytanie dotyczące nazwy drużyny, a chwilę później rzucił po żołniersku: TAK JEST! Czystą i uczciwą grą akurat się szczycił, więc nie było w tym ani odrobiny przekłamania.
Podleciał do Rii i na znak uścisnął jej dłoń uśmiechając się do niej szeroko i tylko odrobinę drapieżnie. Kto by pomyślał, że spotkają się kiedyś na meczu jako kapitanowie swoich drużyn...? On i mała wiewióra, którą wciąż traktował jak młodszą siostrę.
- Powodzenia - odpowiedział szczerze. Nie przedłużał uścisku, zaraz bowiem wrócił do szeregu Masakratorów, klepiąc tylko Młodego w ramię.
- Pierwszy kafel należy do ciebie - poinformował go krótko, choć z uśmiechem. Trzeba było go rzucić na głęboką wodę tym bardziej, że Joe już na wstępie chciał zobaczyć jak mu pójdzie. A sam... sam się czuł dziwnie ustawiając na boisku za plecami ścigających. Aż go rwało, żeby podlecieć między nich, przechwycić kafel, a potem ruszyć na obręcze. Oczami wyobraźni widział jak podaje piłkę do Hani, a ta mija obrońcę i rzuca...
Zakład to zakład, rozbrzmiało mu w głowie. Dziś kafel miał go kompletnie nie interesować. Dziś musiał skupić się na odnalezieniu i zdobyciu innej... "piłki". Złotej, maleńkiej, skrzydlatej kulki. Sądził, że w zauważeniu jej, nie będzie miał problemów - ufał swoim oczom - w złapaniu jej również - był wystarczająco szybki. Większym wyczynem będzie zrobienie tego przed Maxine... ale był zdeterminowany i do tego. Zdeterminowany i aż nadto zmobilizowany czekającą go za to nagrodą.
Kafel wystrzelił w górę, a Joe mocniej zacisnął palce na trzonku miotły. Nie ruszył za piłką.
- Dajesz, Młody! - krzyknął dopingując Longbottoma, ale choć temu naprawdę niewiele brakowało do przechwycenia kafla (co jest godne podziwu), to Ria okazała się szybsza.
D6
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
Ze względu na to, że fabularnie znicz nie został jeszcze wypuszczony na boisko, proszę o zignorowanie ostatniej wyrzuconej kości.
Gra toczy się bez zakłóceń.
Gra toczy się bez zakłóceń.
|A5
No poczułem nie małą werwę, gdy szata przeobraziła się na żółć. Być może nie tak oczowalącą jakbym tego oczekiwał, lecz zawsze coś. Wsiadłem na miotłę i wzbiłem się w powietrze. Co prawda potrzebowałem chwili by przyzwyczaić się do tego miotającego nieco wiatru, którego w mieście nie doświadczałem, lecz po kilkunastu sekundach nie miało to większego znaczenia. Tak właściwie nie miałem pojęcia gdzie powinienem się w tym momencie umiejscowić na tym boisku bo, cholera, strategia to nie była moja działka. Jo wspomniał jednak coś o Benie, coś o trzymaniu z daleka więc no - ustawiłem się blisko niego. W sumie, uzbrojony w dwie pały czułem się w tym momencie na tyle pewnie, że nawet bliska obecność olbrzymki Hani nie mogła wpłynąć na moje morale. Hehe.
No poczułem nie małą werwę, gdy szata przeobraziła się na żółć. Być może nie tak oczowalącą jakbym tego oczekiwał, lecz zawsze coś. Wsiadłem na miotłę i wzbiłem się w powietrze. Co prawda potrzebowałem chwili by przyzwyczaić się do tego miotającego nieco wiatru, którego w mieście nie doświadczałem, lecz po kilkunastu sekundach nie miało to większego znaczenia. Tak właściwie nie miałem pojęcia gdzie powinienem się w tym momencie umiejscowić na tym boisku bo, cholera, strategia to nie była moja działka. Jo wspomniał jednak coś o Benie, coś o trzymaniu z daleka więc no - ustawiłem się blisko niego. W sumie, uzbrojony w dwie pały czułem się w tym momencie na tyle pewnie, że nawet bliska obecność olbrzymki Hani nie mogła wpłynąć na moje morale. Hehe.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
E6
Coś rzeczywiście żywego poruszało się w piersi, kiedy przybywała świadomość gdzie się znajduje. Mecz quidditcha. Ciekawe, kiedyś nawet chodziło mu po głowie, by szarpnąć się na zawodowego. Ale jak się okazywało i los i rodzicie planowali mu coś zupełnie innego. Dawna tęsknota jednak została i gdy już w palcach trzymał pałkarskie narzędzie i pewnie wsparł się na miotle, czuł się żywy. Nawet poruszające się morskie fale nie wytrącały go z równowagi. za to wiatr orzeźwiał i wypłukiwał na tych kilka chwil meczu wszelkie niepotrzebne myśli. Tak. Na chwilę.
Wysłuchał slow kapitana mimowolnie uśmiechając się, gdy wspominał o czystej grze. Może było w tym coś idiotycznie łajdackiego, ale pulsująca coraz raźniej adrenalina we krwi podpowiadała, że owa czystość może zostać nieco zachwiana. Mecz to mecz.
Na sygnał wzbił się wysoko. Podmuchy wiatru szarpały barwną szatą z numerem pięć, a on ulokował się gdzieś w pobliżu ich szukającego i kapitana jednocześnie. Mieli w gronie przeciwników całkiem zacną gromadkę zawodowców w tym kilka jednostek, które zdziwiłby się, gdyby nie pojawiły na podniebnym boisku. Zacisnął palce mocniej, katem oka rejestrując, gdzie ustawiali się jego towarzysze.
Coś rzeczywiście żywego poruszało się w piersi, kiedy przybywała świadomość gdzie się znajduje. Mecz quidditcha. Ciekawe, kiedyś nawet chodziło mu po głowie, by szarpnąć się na zawodowego. Ale jak się okazywało i los i rodzicie planowali mu coś zupełnie innego. Dawna tęsknota jednak została i gdy już w palcach trzymał pałkarskie narzędzie i pewnie wsparł się na miotle, czuł się żywy. Nawet poruszające się morskie fale nie wytrącały go z równowagi. za to wiatr orzeźwiał i wypłukiwał na tych kilka chwil meczu wszelkie niepotrzebne myśli. Tak. Na chwilę.
Wysłuchał slow kapitana mimowolnie uśmiechając się, gdy wspominał o czystej grze. Może było w tym coś idiotycznie łajdackiego, ale pulsująca coraz raźniej adrenalina we krwi podpowiadała, że owa czystość może zostać nieco zachwiana. Mecz to mecz.
Na sygnał wzbił się wysoko. Podmuchy wiatru szarpały barwną szatą z numerem pięć, a on ulokował się gdzieś w pobliżu ich szukającego i kapitana jednocześnie. Mieli w gronie przeciwników całkiem zacną gromadkę zawodowców w tym kilka jednostek, które zdziwiłby się, gdyby nie pojawiły na podniebnym boisku. Zacisnął palce mocniej, katem oka rejestrując, gdzie ustawiali się jego towarzysze.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
Ben oddał moje szturchnięcie pałką, a ja poczułem niemiłe łupnięcie w biodro. Skrzywiłem się lekko, właściwie pewny, że zaowocuje to ładnym, fioletowym siniakiem. Cóż, spodziewałem się tego, że z meczu wyjdę posiniaczony, nie spodziewałem się jednak, że proces przyozdabiania skóry barwnymi plamami rozpocznie się jeszcze przed wzbiciem się w przestworza.
Naszą pogawędkę przerwał donośny głos Anthony'ego Macmillana. Wszyscy zamilkli, uważnie słuchając słów czarodzieja, a cisza ta przerodziła się zaraz w tę ciężką i tragiczną, kiedy przez minutę wspominaliśmy tych, którzy zginęli w Ministerstwie. Przełknąłem ślinę, wiedząc, że pośrednio miałem w tym swój udział. Nie powinienem się obwiniać, skoro działałem pod wpływem Imperiusa, jednak nie było to aż takie proste. Widziałem to na własne oczy, nie mając możliwości zapobiegnięcia czemukolwiek, świadomość ta dobijała mnie bezlitośnie.
Anthony zaraz dokończył przemowę i oddał głos Jocundzie Sykes. Chociaż nie byłem wielkim fanem quidditcha, interesując się tylko wynikami Tajfunów, znałem jej nazwisko. Szybkie powtórzenie najważniejszych zasad, uścisk dłoni kapitanów, powitanie z kuzynem i już odbijałem się od podestu, by na gwizdek wystrzelić do przodu i zająć dobrą pozycję.
| D3
Naszą pogawędkę przerwał donośny głos Anthony'ego Macmillana. Wszyscy zamilkli, uważnie słuchając słów czarodzieja, a cisza ta przerodziła się zaraz w tę ciężką i tragiczną, kiedy przez minutę wspominaliśmy tych, którzy zginęli w Ministerstwie. Przełknąłem ślinę, wiedząc, że pośrednio miałem w tym swój udział. Nie powinienem się obwiniać, skoro działałem pod wpływem Imperiusa, jednak nie było to aż takie proste. Widziałem to na własne oczy, nie mając możliwości zapobiegnięcia czemukolwiek, świadomość ta dobijała mnie bezlitośnie.
Anthony zaraz dokończył przemowę i oddał głos Jocundzie Sykes. Chociaż nie byłem wielkim fanem quidditcha, interesując się tylko wynikami Tajfunów, znałem jej nazwisko. Szybkie powtórzenie najważniejszych zasad, uścisk dłoni kapitanów, powitanie z kuzynem i już odbijałem się od podestu, by na gwizdek wystrzelić do przodu i zająć dobrą pozycję.
| D3
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
C7
Wysłuchała przemówienia Anthony'ego, choć pomiędzy słowami jej myśli lekko odpływały w niepowiązane z Quidditchem tematy - miała nadzieję, że gdy wzniesie się na swoją pozycję, koncentracja wróci i nie zawiedzie swojej złotej drużyny. Najtrudniejszym momentem była minuta ciszy, przewijająca się ostatnio w wielu momentach i choć Susanne rozumiała oraz w pełni popierała ideę tego uczczenia pamięci, za każdym razem odczuwała nieprzyjemne ściskanie w dołku, a koszmarne myśli wirowały uparcie - zatrzymanie ich okazywało się ledwo możliwe. Niestety, nie pomagało jej to w opanowaniu lekkiej tremy, nawet jeśli szczerze gryfońska dusza rwała się do boju. Rzadko kiedy doznawała ochoty na rywalizację - teraz także widziała w rozgrywce bardziej działanie w zespole niż pokonywanie przeciwników, lecz to brało się tylko i wyłącznie z podejścia.
Na dźwięk gwizdka serce przyspieszyło, a miotła prawie samoistnie poderwała się do lotu, prowadząc białowłosą na pozycję przy trzech błyszczących obręczach. Przed sobą miała tłum graczy, dwie barwy strojów i zacięte miny. Jej koszulka zareagowała z lekkim opóźnieniem, przyjmując numer drugi, a sama Susanne nie była świadoma tego, że w ogóle jakikolwiek posiada. Mimo tego starała się szybko zapamiętać oznaczenia innych zawodników - swoich oraz tych z grupy przeciwnej. W trakcie gry musiała zwracać na to uwagę.
Wysłuchała przemówienia Anthony'ego, choć pomiędzy słowami jej myśli lekko odpływały w niepowiązane z Quidditchem tematy - miała nadzieję, że gdy wzniesie się na swoją pozycję, koncentracja wróci i nie zawiedzie swojej złotej drużyny. Najtrudniejszym momentem była minuta ciszy, przewijająca się ostatnio w wielu momentach i choć Susanne rozumiała oraz w pełni popierała ideę tego uczczenia pamięci, za każdym razem odczuwała nieprzyjemne ściskanie w dołku, a koszmarne myśli wirowały uparcie - zatrzymanie ich okazywało się ledwo możliwe. Niestety, nie pomagało jej to w opanowaniu lekkiej tremy, nawet jeśli szczerze gryfońska dusza rwała się do boju. Rzadko kiedy doznawała ochoty na rywalizację - teraz także widziała w rozgrywce bardziej działanie w zespole niż pokonywanie przeciwników, lecz to brało się tylko i wyłącznie z podejścia.
Na dźwięk gwizdka serce przyspieszyło, a miotła prawie samoistnie poderwała się do lotu, prowadząc białowłosą na pozycję przy trzech błyszczących obręczach. Przed sobą miała tłum graczy, dwie barwy strojów i zacięte miny. Jej koszulka zareagowała z lekkim opóźnieniem, przyjmując numer drugi, a sama Susanne nie była świadoma tego, że w ogóle jakikolwiek posiada. Mimo tego starała się szybko zapamiętać oznaczenia innych zawodników - swoich oraz tych z grupy przeciwnej. W trakcie gry musiała zwracać na to uwagę.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'Quidditch' :
'Quidditch' :
Czuła lekkie podekscytowanie. Tak samo gorące jak przy ostatnim meczu, jednak trudniej było mu się przebić przez ciężką, twardą skorupę w którą obrosła. Dlatego jej wzrok wędrował po towarzyszach, a uśmiech, który przenikał czasem przez twarz wyglądał bardziej jak cień - czy też odległe wspomnienie. Zamierzała jednak dać z siebie wszystko, bo po to zjawiła się dzisiaj tutaj. Kolejny test - jej własny. Sprawdzenie umiejętności, próba odnalezienia własnych słabości i nagięcia ciała do resztek jego możliwości. Żałowała, że nie grała na swojej stałej szkolnej pozycji - w niej była najlepsza. Ale nie kręciła na to długo nosem. Znała kilka zagrań i zachowań, mogło wcale nie być tak źle. Trochę obawiała się Bena jako pałkarza drużyny przeciwnej, miał w łapach więcej siły niż kolorów pojawiało się na jej głowie. Cóż, jaka miała być przyszłość tego spotkania miało się dopiero okazać. Wskoczyła na miotłę pewnie i poszybowała ku górze robiąc szybkie kółko wokół boiska. Póki jeszcze był na to czas. Rozejrzała się też dookoła, a potem poderwała miotłę ku górze, by ustawić się na linii, obok Rufusa, zaraz na przeciw Sophii. Poprawiła uścisk dłoni na trzonku miotły i pochyliła się lekko gotowa, by zacząć mecz.
d5
d5
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Na pełnym morzu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset