Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Na pełnym morzu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Na pełnym morzu
Morze: raz ciche i spokojne, innym razem targają nim rozszalałe fale. To właśnie na nim postanowiono wznieść konstrukcje mogące służyć za boisko Quidditcha. Bardzo nieprofesjonalne, za to dość niebezpieczne, szczególnie dla tych, którzy nie są zawodowymi graczami. Obręcze wbite są na dużą głębokość w grząski grunt pod taflą wody. Ramę boiska stanowią metalowe konstrukcje przypominające trybuny. Nad nimi widnieje ogromna tablica, na której zapisywane są punkty dla poszczególnych drużyn. Całość wygląda niestabilnie i tak jest w rzeczywistości. Na szczęście woda jest głęboka, dlatego upadek w nią nie grozi poważniejszym kontuzjom - w przeciwieństwie do zetknięcia się z murawą. Nieco gorzej przedstawia się odległość boiska od brzegu - ta jest znacząca.
Wszystko inne przestało się liczyć. Przestało mieć znaczenie. Morze, trybuny, obręcze - wszystko zlało się w jedną, nieistotną plamę, nie potrafiła w pędzie rozróżnić konkretnych kształtów oprócz jednego. Złotej piłeczki, w stronę której wyciągnęła dłoń. Czuła muskanie skrzydełek na palcach, a po chwili... Dawaj, Max, dawaj... Jeszcze trochę....
Zacisnęła palce na złotej piłeczce, której skrzydełka rozpaczliwie trzepotały pomiędzy jej palcami.
W triumfalnym uśmiechu wyszczerzyła wszystkie zęby, gdy zatrzymała się gwałtownie, gdzieś w okolicach środkowej obręczy.
- TAK! - krzyknęła radośnie, wyciągając wysoko prawą dłoń, aby wszyscy zrozumieli, że mecz właśnie dobiegł końca. Błękitne Lwy w przestworzach zwyciężyły. Żałowała, że tablice nie pokazywały żadnej bramki, jednakże to już było nieistotne. Ważne, że zwyciężyli, że pokazali kto tu rządzi, że utarła nosa Josephowi - i jego siostrze.
Dziwnie było jej jednak się cieszyć, czuła, że radość z niej ulatuje. Kątem oka dostrzegła pędzącą ku niej Hannah Wright, z wyraźnie niepokojowymi zamiarami, słyszała Rię, lecz nad nią przebrzmiał świst i szum oddechów. Przełknęła z trudem ślinę, gdy dostrzega sylwetkę dementora, szybująca nad trybunami.
Co on tu robił? Co się stało?
Wstrzymała oddech, przełożyła znicz do lewej dłoni. Prawą sięgnęła do kieszeni, nie próbując się nawet uchylić przed ciosem, który zamierzała wymierzyć jej wściekła Wtightówna. nie, gdy dostrzegła jak dementor pochyla się nad młodą, jasnowłosą kobietą. Wszystko działo się tak szybko, a Maxine starała się skupić myśli na chwilach spędzonych z Jean, gdy zabrała ją już od rodziców. O pierwszych chwilach wolności i radości. Na szczęściu i beztrosce, które wtedy czuła. Uniosła różdżkę, celując w dementora, pragnęła przywołać srebrzystą fokę.
- Expecto Patronum! - krzyknęła, nie zwracając uwagi na to, że chyba dostała w nos.
Zacisnęła palce na złotej piłeczce, której skrzydełka rozpaczliwie trzepotały pomiędzy jej palcami.
W triumfalnym uśmiechu wyszczerzyła wszystkie zęby, gdy zatrzymała się gwałtownie, gdzieś w okolicach środkowej obręczy.
- TAK! - krzyknęła radośnie, wyciągając wysoko prawą dłoń, aby wszyscy zrozumieli, że mecz właśnie dobiegł końca. Błękitne Lwy w przestworzach zwyciężyły. Żałowała, że tablice nie pokazywały żadnej bramki, jednakże to już było nieistotne. Ważne, że zwyciężyli, że pokazali kto tu rządzi, że utarła nosa Josephowi - i jego siostrze.
Dziwnie było jej jednak się cieszyć, czuła, że radość z niej ulatuje. Kątem oka dostrzegła pędzącą ku niej Hannah Wright, z wyraźnie niepokojowymi zamiarami, słyszała Rię, lecz nad nią przebrzmiał świst i szum oddechów. Przełknęła z trudem ślinę, gdy dostrzega sylwetkę dementora, szybująca nad trybunami.
Co on tu robił? Co się stało?
Wstrzymała oddech, przełożyła znicz do lewej dłoni. Prawą sięgnęła do kieszeni, nie próbując się nawet uchylić przed ciosem, który zamierzała wymierzyć jej wściekła Wtightówna. nie, gdy dostrzegła jak dementor pochyla się nad młodą, jasnowłosą kobietą. Wszystko działo się tak szybko, a Maxine starała się skupić myśli na chwilach spędzonych z Jean, gdy zabrała ją już od rodziców. O pierwszych chwilach wolności i radości. Na szczęściu i beztrosce, które wtedy czuła. Uniosła różdżkę, celując w dementora, pragnęła przywołać srebrzystą fokę.
- Expecto Patronum! - krzyknęła, nie zwracając uwagi na to, że chyba dostała w nos.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Przeszywający chłód, jakby ze świata właśnie ktoś wysysał szczęście. Nie było żadnej wątpliwości, pojawiła się istota z pogranicza koszmarów. Coś, co zdawałoby się nie ma prawa istnieć. Skąd się tu wziął? To nie czas na takie pytania, wszyscy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Wiedział, że może liczyć na szybką reakcję Rufusa i innych aurorów.
Niestety jego bratu nie powiodło się zaklęcie, więc Artur spróbował przejąć inicjatywę:
-Expecto Patronum!
-Wszyscy zachować spokój! - krzyknął stanowczo.
Panika była najgorszym, co mogło się teraz zdarzyć
Niestety jego bratu nie powiodło się zaklęcie, więc Artur spróbował przejąć inicjatywę:
-Expecto Patronum!
-Wszyscy zachować spokój! - krzyknął stanowczo.
Panika była najgorszym, co mogło się teraz zdarzyć
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sophia wypatrywała okazji na możliwość przechwycenia kafla, ale właśnie wtedy w okolicach obrońcy drużyny przeciwnej błysnął złoty znicz i szukający rzucili się w pościg. Nie trwało to długo; złota piłeczka już po chwili trzepotała w dłoniach Maxine, co oznaczało tylko jedno – wygrali! Naprawdę żałowała, że nie zdążyła zdobyć nawet jednego gola, ale Maxine, jako doświadczony gracz, z łatwością schwytała znicza, tym samym kończąc mecz. Sophii pozostawało więc dołączyć do ogólnej radości, choć niektórzy gracze drużyny przeciwnej zachowali się bardzo niesportowo, próbując faulować już po złapaniu znicza.
Zacisnęła dłonie na trzonku miotły i miała również podlecieć w tamtą stronę w ślad za Rią i Arturem, ale wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. Warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej, chmury pociemniały, choć odkąd nastały anomalie nagłe zmiany w aurze nie były niczym dziwnym. Ale poczuła to tak samo jak wszyscy – nagły chłód, który zmienił jej oddech w parę i sprawił, że dłonie ściskające miotłę zaczęły marznąć, ziąb przenikał też na wskroś przez szatę, zupełnie jakby nagle trafiła w środek mroźnej zawieruchy. Wszystko ucichło, słyszała tylko swój oddech, konstrukcja trybun pokryła się szronem, to samo spotkało też trzonek jej miotły.
A później dostrzegła to, charakterystyczną sylwetkę wyglądającą jak strzęp poszarpanego, czarnego materiału z wysuwającymi się spomiędzy niego kościstymi, szponiastymi dłońmi. Poczuła jak w jej umyśle zaczęły przewijać się najgorsze wspomnienia jej życia. Dzień, kiedy zginęli jej rodzice. Dzień, kiedy zginął James. Dzień, w którym prawie zginął jej brat. Szatańska pożoga trawiąca ministerstwo. Wszystkie chwile, w których utraciła kogoś ważnego lub zawiodła jako auror, nie docierając gdzieś na czas.
Prawdopodobnie wszyscy odczuli to samo, co było normalną konsekwencją pojawienia się dementora, zapewne ściągniętego tu przez nagromadzenie emocji widzów i zawodników, a to tym te istoty lubiły się żywić. Dementor pomknął w stronę trybun. Sophia zdawała sobie sprawę, że mogło ich być więcej niż jeden. Natychmiast sięgnęła po różdżkę ukrytą w połach szaty.
- Patronusy, szybko! – krzyknęła do innych zawodników. Większość z nich była w Zakonie, to zaklęcie nie mogło im być obce. Niektórzy już działali. – Expecto patronum! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę dementora, jednocześnie myśląc o czymś szczęśliwym, o najlepszych chwilach swojego życia, które miały jej pomóc w stworzeniu obrońcy utkanego z najczystszej magii. Całkowicie straciła zainteresowanie końcówką meczu i tym, co działo się na boisku, liczyło się tylko powstrzymanie dementora. Powinni wyczarować jak najwięcej patronusów, na wypadek gdyby ten dementor nie był jedynym.
Zacisnęła dłonie na trzonku miotły i miała również podlecieć w tamtą stronę w ślad za Rią i Arturem, ale wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego. Warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej, chmury pociemniały, choć odkąd nastały anomalie nagłe zmiany w aurze nie były niczym dziwnym. Ale poczuła to tak samo jak wszyscy – nagły chłód, który zmienił jej oddech w parę i sprawił, że dłonie ściskające miotłę zaczęły marznąć, ziąb przenikał też na wskroś przez szatę, zupełnie jakby nagle trafiła w środek mroźnej zawieruchy. Wszystko ucichło, słyszała tylko swój oddech, konstrukcja trybun pokryła się szronem, to samo spotkało też trzonek jej miotły.
A później dostrzegła to, charakterystyczną sylwetkę wyglądającą jak strzęp poszarpanego, czarnego materiału z wysuwającymi się spomiędzy niego kościstymi, szponiastymi dłońmi. Poczuła jak w jej umyśle zaczęły przewijać się najgorsze wspomnienia jej życia. Dzień, kiedy zginęli jej rodzice. Dzień, kiedy zginął James. Dzień, w którym prawie zginął jej brat. Szatańska pożoga trawiąca ministerstwo. Wszystkie chwile, w których utraciła kogoś ważnego lub zawiodła jako auror, nie docierając gdzieś na czas.
Prawdopodobnie wszyscy odczuli to samo, co było normalną konsekwencją pojawienia się dementora, zapewne ściągniętego tu przez nagromadzenie emocji widzów i zawodników, a to tym te istoty lubiły się żywić. Dementor pomknął w stronę trybun. Sophia zdawała sobie sprawę, że mogło ich być więcej niż jeden. Natychmiast sięgnęła po różdżkę ukrytą w połach szaty.
- Patronusy, szybko! – krzyknęła do innych zawodników. Większość z nich była w Zakonie, to zaklęcie nie mogło im być obce. Niektórzy już działali. – Expecto patronum! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę dementora, jednocześnie myśląc o czymś szczęśliwym, o najlepszych chwilach swojego życia, które miały jej pomóc w stworzeniu obrońcy utkanego z najczystszej magii. Całkowicie straciła zainteresowanie końcówką meczu i tym, co działo się na boisku, liczyło się tylko powstrzymanie dementora. Powinni wyczarować jak najwięcej patronusów, na wypadek gdyby ten dementor nie był jedynym.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Była szczęśliwa. Na swój przewrotny, nieodpowiedzialny sposób. Kochała mecze oraz kochała zwycięstwa i choć niewiele swoich cegiełek dołożyła do osiągnięcia tego stanu, nie próbowała tłumić w sobie pozytywnych pokładów energii. Od razu ruszyła w stronę Max, pragnąć owinąć ręce wokół jej szyi i przycisnąć mocno w zagłębieniu obojczyka; Desmond zasługiwała na miano najlepszej szukającej świata i nikt nie byłby w stanie przekonać Rii, że było zgoła inaczej - nic z tego. Rudowłosą rozpierała duma, nieznająca uczucia zazdrości oraz zawiści. Cieszyła się jej szczęściem, albowiem szczęście blondynki było szczęściem Lwów w przestworzach. I Harpii. Udowodniła, że zawodniczki z Holyhead były najwspanialszą z drużyn, dlatego to był po prostu ich sukces jako drużyny. Świetnie wyszkolonej, świetnie zorganizowanej oraz odważnej. Sięgającej po wszystko, o czym tylko marzyły - miano tych najbardziej utalentowanych.
Niestety nie wszyscy pojmowali piękno sportu jakim był Quidditch i to właśnie do nich Weasley skierowała swoją frustrację. Nie zdołała uchronić przyjaciółkę przed ciosem pędzącym w stronę Maxine, ale jej postawa być może pozwoliła odgonić od blondynki kaskadę kolejnych, paskudnych i niehonorowych ataków. Obróciła głowę rzucając wszystkim groźne spojrzenie gotowej do walki Lwicy, ale to zupełnie nie było potrzebne. Ani trochę.
Zmieniająca się pogoda nie wywoływała w Rhiannon żadnych konkretnych uczuć, ot była po prostu. Wiatr wzmagał się, ale podczas meczów ligowych aura panująca u góry zatrważała nader często. Im wyżej tym chłodniej, porywiściej oraz trudniej, ale Ria nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Tak przerażającego zimna osiadającego skrzącym lodem na włosach i wdzierającego się brutalnie do płuc. Zaczęła oddychać nerwowo, odlatując trochę od Max - za to wodząc spojrzeniem po przerażonych widzach siedzących na trybunach. Strach opętał momentalnie, rzucając się na organizm niczym straszna choroba; przed oczami Weasley zmaterializowały się najczarniejsze scenariusze zaciskając gardło w dorodny supeł. Nie. Pokręciła szybko rudą głową starając się przezwyciężyć mrożące uczucie bezsilności doprawionej rozpaczą i skierowała wzrok na zakapturzoną, łopoczącą na wietrze postać. Dementor. Harpia nie wiedziała skąd się tam wziął, ale to nie było istotne. - Sam, Sophia, Artur, Rufus! - zawołała znajomych aurorów jakby zwracając im uwagę na problem, choć na pewno sami zdążyli rozeznać się w sytuacji. Zareagowali zresztą błyskawicznie. Nie czekając na nikogo i na nic rudowłosa pochyliła się na miotle i zbliżyła do atakującej kobietę istoty. Wyciągnęła różdżkę. - Expecto patronum - zawołała donośnie wraz z innymi, próbując wykrzesać z siebie jak najwięcej optymizmu oraz mocy mogącej przegnać stwora od niewinnej czarownicy. Usiłowała przypomnieć sobie szczęście czające się w rodzinnym domu, ognistą czuprynę Uriena oraz jego powrót napawający piegowatym ciałem najczystszym szczęściem. Koncentrowała się na wizjach mocno, pewnie, wiedząc, że w razie niepowodzenia inne patronusy dadzą radę przerażającej postaci. Nie była tutaj sama. A dementor zadarł nie z tymi osobami co trzeba, ot co.
Niestety nie wszyscy pojmowali piękno sportu jakim był Quidditch i to właśnie do nich Weasley skierowała swoją frustrację. Nie zdołała uchronić przyjaciółkę przed ciosem pędzącym w stronę Maxine, ale jej postawa być może pozwoliła odgonić od blondynki kaskadę kolejnych, paskudnych i niehonorowych ataków. Obróciła głowę rzucając wszystkim groźne spojrzenie gotowej do walki Lwicy, ale to zupełnie nie było potrzebne. Ani trochę.
Zmieniająca się pogoda nie wywoływała w Rhiannon żadnych konkretnych uczuć, ot była po prostu. Wiatr wzmagał się, ale podczas meczów ligowych aura panująca u góry zatrważała nader często. Im wyżej tym chłodniej, porywiściej oraz trudniej, ale Ria nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Tak przerażającego zimna osiadającego skrzącym lodem na włosach i wdzierającego się brutalnie do płuc. Zaczęła oddychać nerwowo, odlatując trochę od Max - za to wodząc spojrzeniem po przerażonych widzach siedzących na trybunach. Strach opętał momentalnie, rzucając się na organizm niczym straszna choroba; przed oczami Weasley zmaterializowały się najczarniejsze scenariusze zaciskając gardło w dorodny supeł. Nie. Pokręciła szybko rudą głową starając się przezwyciężyć mrożące uczucie bezsilności doprawionej rozpaczą i skierowała wzrok na zakapturzoną, łopoczącą na wietrze postać. Dementor. Harpia nie wiedziała skąd się tam wziął, ale to nie było istotne. - Sam, Sophia, Artur, Rufus! - zawołała znajomych aurorów jakby zwracając im uwagę na problem, choć na pewno sami zdążyli rozeznać się w sytuacji. Zareagowali zresztą błyskawicznie. Nie czekając na nikogo i na nic rudowłosa pochyliła się na miotle i zbliżyła do atakującej kobietę istoty. Wyciągnęła różdżkę. - Expecto patronum - zawołała donośnie wraz z innymi, próbując wykrzesać z siebie jak najwięcej optymizmu oraz mocy mogącej przegnać stwora od niewinnej czarownicy. Usiłowała przypomnieć sobie szczęście czające się w rodzinnym domu, ognistą czuprynę Uriena oraz jego powrót napawający piegowatym ciałem najczystszym szczęściem. Koncentrowała się na wizjach mocno, pewnie, wiedząc, że w razie niepowodzenia inne patronusy dadzą radę przerażającej postaci. Nie była tutaj sama. A dementor zadarł nie z tymi osobami co trzeba, ot co.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dzięki temu, że wzrok cały czas skupiony miała na drugiej połowie boiska, szybko wychwyciła moment, w którym oboje szukający ruszyli w pogoni za pojawiającym się zniczem. Jessa wiedziała, że Maxine da sobie radę i gorąco jej kibicowała, lecz widząc pędzącego tuż za nią Josepha nie mogła się nie uśmiechnąć. To dzięki ich zakładowi zajął taką, a nie inną pozycję w drużynie i już tylko ułamki sekund miały zdecydować o tym, czy podziękuje jej za to, czy będzie pluł sobie w brodę. Desmond i Wright szli ramię w ramię, lecz to palce czarownicy zacisnęły się zwycięsko na złotej piłeczce. Z gardła rudowłosej wyrwał się tryumfalny okrzyk i już miała lecieć do przyjaciółki, uściskać ją w podzięce, gdy zauważyła, że Masakratorzy kompletnie zignorowali gwizdek kończący mecz. Biedna Jocunda nawoływała raz po raz, lecz festiwal fauli trwał w najlepsze.
Zanim jednak doszło do tragedii, wszyscy obecni poczuli dziwny chłód oraz opanowujące ich przygnębienie. Diggory natychmiast dostrzegła, co było tego przyczyną – paskudny dementor pojawił się ponad trybunami, atakując widzów. Żywił się emocjami, nic więc dziwnego, że pożywki szukał podczas ostatniego dnia Festiwalu Lata. Niedoczekanie!
Jessa wyciągnęła różdżkę z ochraniacza na na piszczel i skierowała ją w stronę maszkary.
- Expecto Patronum! – wykrzyknęła, idąc w ślad za innymi.
Zanim jednak doszło do tragedii, wszyscy obecni poczuli dziwny chłód oraz opanowujące ich przygnębienie. Diggory natychmiast dostrzegła, co było tego przyczyną – paskudny dementor pojawił się ponad trybunami, atakując widzów. Żywił się emocjami, nic więc dziwnego, że pożywki szukał podczas ostatniego dnia Festiwalu Lata. Niedoczekanie!
Jessa wyciągnęła różdżkę z ochraniacza na na piszczel i skierowała ją w stronę maszkary.
- Expecto Patronum! – wykrzyknęła, idąc w ślad za innymi.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Świadomość wygranej nie miała szansy w pełni rozwinąć się w umyśle Benjamina. Uderzenie tłuczka, uroczo przestawiającego mu szczękę oraz zamach brata skutecznie odsunęły jego myśli od świętowania. Pomimo bólu zarechotał donośnie. - Ale z was lamusy nieloty! - wyszczerzył zęby, pokazując Josephowi, że niezbyt przeszkadza mu to wyrównanie rachunków. Ważne, że utarli przeciwnikom nosa, doprowadzając do miażdżącej porażki. Już przenosił wzrok na Justine, by i jej przypomnieć o zakładzie, gdy poczuł dziwne zimno, niemające nic wspólnego z otaczającą ich morską aurą. Chłód, szczypanie skóry, lodowate świsty powietrza: Benjamin nie dowierzał własnym oczom, ale oto zbliżał się do nich dementor. Pojawił się znikąd, magicznym sposobem, kierując się w stronę ludzi. Wright niewiele myśląc pognał w tamtą stronę, mocno ściskając udami miotłę. Wyciągnął zza sportowej szaty różdżkę i wymierzył nią w koszmarne stworzenie, chcąc je przepędzić. Wrócił wspomnieniami do drugiej szansy, do Zakonu Feniksa, do przejmującego śpiewu ptaka, rozbrzmiewającego w jego uszach - Expecto Patronum! - wręcz wykrzyczał, licząc, że mocny, świetlisty ogier przegoni dementora i uchroni wszystkich od eskalacji paniki.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Gra to toczyła się nieco na innych warunkach, niż można było początkowo zakładać. Kafle straciły na znaczeniu w pewnym sensie, a walka obracała się wokół tłuczków i najskuteczniejszego wyeliminowania głównych "zagrożeń". Mieli przed sobą nie lada wyzwanie, po drugiej stronie mając kilku, wykwalifikowanych zawodników. Wszystko rozmyło sie jednak w obliczu znicza, który nieszczęśliwie zakończył rozgrywkę, nie dając szansy nikomu na wbicie choćby jednego punktu. Samuel widział ledwie mgnienie i dwójkę szukających, którzy pognali niczym rozpędzone pociski zaklęć. I koniec.
Niemal w tym samym momencie zadziałało się kilka rzeczy. Dwie sylwetki popłynęły w stronę Bena, ktoś do Max, wołanie Matta i - lecący zawrotną prędkością tłucze, który odbił Wright. Po kiego gwinta, skoro mecz sie skończył? Nieważne. Tym bardziej, gdy niepokojąco postępujący chłód rozlał się najpierw na plecach Skamandera, potem wgryzając sie głębiej. Znajdował się wysoko, na tyle, by prawie kaszlnąć na widok, który mroził serce. Dementor. To było możliwe?
Jego własny oddech rozlał się bielącą mgiełką, gdy wypuszczał skłębione powietrze z płuc. Palce pobielały, gdy jedną dłoń zacisnął na miotle, kierując ją w wariackim tempie w stronę trybun i rozgrywającej się, dramatycznej sceny. Serce uderzały gwałtownie, rozpaczliwie, jakby chciało straceńczo wyrwać się i utonąć w gęstniejących falach pod nogami. W drugiej dłoni pojawiła się różdżka - Expecto Patronum - wychrypiał, czując jak wiatr szarpie słowa, niemal w tym samym momencie słysząc inkantacje pozostałych zawodników, przez który przebił się głos Rii. To, na czym musiał się teraz skupić, to plugawa obecność potwora i myśli skierowane w stronę pieśni feniksa i głosu Profesora, który włożył w jego serce zakonną wiarę, że jest wart więcej. Próba niemal namacalnie odezwała się echem i sylwetką maszkary, która teraz pochylała się nad nieznajomą, jasnowłosą kobietą. I to tam posłał Patronusa, który wraz z innymi, stać miał się tarczą.
Niemal w tym samym momencie zadziałało się kilka rzeczy. Dwie sylwetki popłynęły w stronę Bena, ktoś do Max, wołanie Matta i - lecący zawrotną prędkością tłucze, który odbił Wright. Po kiego gwinta, skoro mecz sie skończył? Nieważne. Tym bardziej, gdy niepokojąco postępujący chłód rozlał się najpierw na plecach Skamandera, potem wgryzając sie głębiej. Znajdował się wysoko, na tyle, by prawie kaszlnąć na widok, który mroził serce. Dementor. To było możliwe?
Jego własny oddech rozlał się bielącą mgiełką, gdy wypuszczał skłębione powietrze z płuc. Palce pobielały, gdy jedną dłoń zacisnął na miotle, kierując ją w wariackim tempie w stronę trybun i rozgrywającej się, dramatycznej sceny. Serce uderzały gwałtownie, rozpaczliwie, jakby chciało straceńczo wyrwać się i utonąć w gęstniejących falach pod nogami. W drugiej dłoni pojawiła się różdżka - Expecto Patronum - wychrypiał, czując jak wiatr szarpie słowa, niemal w tym samym momencie słysząc inkantacje pozostałych zawodników, przez który przebił się głos Rii. To, na czym musiał się teraz skupić, to plugawa obecność potwora i myśli skierowane w stronę pieśni feniksa i głosu Profesora, który włożył w jego serce zakonną wiarę, że jest wart więcej. Próba niemal namacalnie odezwała się echem i sylwetką maszkary, która teraz pochylała się nad nieznajomą, jasnowłosą kobietą. I to tam posłał Patronusa, który wraz z innymi, stać miał się tarczą.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Przegrali. A ona śmiała się pełna piersią wisząc na większością i obserwując jak Hanka robi zamach na nos Maxine. Śmiała się, po raz pierwszy całkowicie i mocno. Trzymając się tylko jedną ręką, pozwalając by oczyszczające uczucie wlewało się do niej całej.
Jednak ciepło zostało zastąpione zbyt szybko, by mogła zgonić to na pogodę. Uśmiech spełzł z jej wargi w ułamku sekundy. Usta zesznurowały się w długą wąską linię, gdy ponure zimno otuliło ją dokładnie. Krzyk przyciągnął jej spojrzenie szybko, a serce zamarło obijając się o klatkę piersiową.
Dementor.
Jakim cudem znalazł się w Weymout? Dłoń automatycznie poszybowała by odnaleźć osikową różdżkę, która skierowała się w kierunku kreatury. Pewnie nie była pierwszą, możliwe, że ostatnią, ale nie zamierzała czekać na rozwój wypadków - bowiem ten mógł wcale nie być sympatyczny.
- Expecto Patronum! - wybrała więc skupiając się na wspomnieniach, których używała w momencie rzucania patronusa. Na letniej wycieczce garbusem z dziadkiem, na ciepłych bezpiecznych ramionach Skamandera, cichym biciu jego serc, które słyszała, gdy zgarniał ją do siebie. Miała nadzieję, że różdżka jej nie zawiedzie.
Jednak ciepło zostało zastąpione zbyt szybko, by mogła zgonić to na pogodę. Uśmiech spełzł z jej wargi w ułamku sekundy. Usta zesznurowały się w długą wąską linię, gdy ponure zimno otuliło ją dokładnie. Krzyk przyciągnął jej spojrzenie szybko, a serce zamarło obijając się o klatkę piersiową.
Dementor.
Jakim cudem znalazł się w Weymout? Dłoń automatycznie poszybowała by odnaleźć osikową różdżkę, która skierowała się w kierunku kreatury. Pewnie nie była pierwszą, możliwe, że ostatnią, ale nie zamierzała czekać na rozwój wypadków - bowiem ten mógł wcale nie być sympatyczny.
- Expecto Patronum! - wybrała więc skupiając się na wspomnieniach, których używała w momencie rzucania patronusa. Na letniej wycieczce garbusem z dziadkiem, na ciepłych bezpiecznych ramionach Skamandera, cichym biciu jego serc, które słyszała, gdy zgarniał ją do siebie. Miała nadzieję, że różdżka jej nie zawiedzie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Na pełnym morzu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset