Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Na pełnym morzu
Strona 38 z 39 • 1 ... 20 ... 37, 38, 39
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Na pełnym morzu
Morze: raz ciche i spokojne, innym razem targają nim rozszalałe fale. To właśnie na nim postanowiono wznieść konstrukcje mogące służyć za boisko Quidditcha. Bardzo nieprofesjonalne, za to dość niebezpieczne, szczególnie dla tych, którzy nie są zawodowymi graczami. Obręcze wbite są na dużą głębokość w grząski grunt pod taflą wody. Ramę boiska stanowią metalowe konstrukcje przypominające trybuny. Nad nimi widnieje ogromna tablica, na której zapisywane są punkty dla poszczególnych drużyn. Całość wygląda niestabilnie i tak jest w rzeczywistości. Na szczęście woda jest głęboka, dlatego upadek w nią nie grozi poważniejszym kontuzjom - w przeciwieństwie do zetknięcia się z murawą. Nieco gorzej przedstawia się odległość boiska od brzegu - ta jest znacząca.
Cisza wypełniała mieszkanie, nienaruszalna przez żaden zbędny dźwięk. Syciła się nią, gdy pokonując kolejne metry własnych czterech ścian, odkładała na swoje miejsce porozrzucane wcześniej na ławie książki, które studiowała z uwagą, korzystając z wolnego czasu, jaki zyskała niespodziewanie. Leniwe dni tego pokroju wręcz prosiły, aby spożytkować je w najbardziej dogodny sposób, nawet jeśli z tyłu głowy ciągle żyła myśl, że ktoś ów ciszę naruszy przekraczając próg mieszkania. Tak się jednak nie stało, co przyjmowała z nieopisaną ulgą. Dziś nie miała już chęci sięgać po różdżkę i skupiać myśli wokół dziedziny magii, która była jej najbliższa od kilku lat, a to bywało najczęstszym powodem wizyt. Poprawiając cienki pasek satynowego szlafroku sięgającego lekko poniżej połowy uda, spojrzała na swoje odbicie w łazienkowym lustrze, by chwilę później przeczesać palcami ciemne włosy, które zdążyły wyschnąć i niesforną falą układały się, według własnego widzimisię. Nie przykładała do tego uwagi, ten jeden raz. Opuszczając łazienkę, spojrzała przelotnie na wiszący na ścianie zegar z zadowoleniem zauważając, że czas wyjątkowo działał na jej korzyść i nie biegł jak szalony, dając jeszcze kilka kolejnych godzin. Wiedziała dobrze, co z nimi zrobić, dlatego nie zastanawiając się, nakreśliła parę zdań na kartce, która moment później trafiła w posiadanie Senu. Uchyliła okno, aby wypuścić sowę i odprowadzić ją wzrokiem, nim znikła na niebie. Teraz wystarczyło poczekać na odpowiedź, dowiedzieć się co dalej. Rozciągając się na kanapie i wbijając wzrok w sufit, czuła jak w kącikach jej ust kryje się uśmiech, który nieubłaganie chciał rozlać się po wargach. Ostatnie parę dni rozbudziło w niej optymizm, jakiego nie odczuwała dawno w takiej ilości, nawet jeśli czasy nie były zbyt przyjemne, a ludzie wokół niej tkwili w konflikcie, który nie zamierzał cichnąć. Odwróciła wzrok, trafiając ciemnymi tęczówkami na ozdobny papier znajdujący się na ławie. Sięgając po ciastko, czuła woń igliwia, trawy i dymu, przyjemniej mieszanki, która od długiego czasu była zapachem jaki czuła w amortencji. Tartaletka zachęcała, aby skosztować kawałek, sprawdzić jak przepyszna mogła być. Odpakowując słodycz, skusiła się, nie zastanawiając, skąd ciastko znalazło się w jej mieszkaniu. Czar chwili, odrobinę prysnął, gdy nieprzyjemne szarpnięcie wzbudziło zdezorientowanie, tak samo jak niespodziewana zmiana otoczenia.- Co... – urwała, wodząc wzrokiem po pokładzie małej łódki. Niezrozumienie rozlewało się po umyśle, gdy próbowała pojąć, co właśnie się stało. Spięła się, gdy łajbą zakołysało mocniej w rytm nieustępliwych fal, które zmuszały łódkę do tańca na ich grzbietach. Dostrzegając duchy, chciała się odezwać, zwrócić ich uwagę, ale właśnie wtedy na zalegające na pokładzie sieci ktoś spadł.- Co tu się wyrabia.- szepnęła do siebie. Skupiając spojrzenie na męskiej sylwetce, podeszła bliżej stawiając uważnie kroki, aby nie nadepnąć na nic, co mogłoby ją zranić.- Nic Ci nie jest? - pytanie, chociaż ciche nie tonęło w dźwiękach otoczenia albo miała taką nadzieję. Im dłużej spoglądała na niego, tym bardziej nie mogła pozbyć się wrażenia, że miał w sobie coś niemożliwe intrygującego, coś co powodowało, że nie mogła odwrócić wzroku tak po prostu.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rozważał jeszcze długo czy dziś nie wybrać się wieczorem do Kurnika, lecz ostatecznie stwierdził, że już nie będzie domownikom wchodził na głowę. Zresztą, wciąż miał u siebie gościa! Chociaż tak naprawdę to Annie zniknęła tego dnia, lecz nie wnikał gdzie, była wolnym duchem, a on oferował jej swój dom, po prostu. Cicha francuska muzyka wciąż wygrywała z gramofonu, a hulający wiatr przelatywał pod progiem, strącając co chwilę drobne listki ziół zawieszone pod sufitem. Dym tlącej się białej szałwii tańczył wokół pomieszczeń i wszystko wydawało się być kolejnym zwykłym wieczorem w Makówce, gdyby nie dziwne poruszenie w kuchni. Oderwany od poezji, niepewnie udał się w tamtym kierunku, lecz zastał zaledwie otwarte na oścież okno. Czyżby znowu się popsuło? Będzie musiał poprosić Louisa lub pana Becketta o pomoc, inaczej dom zacznie się rozlatywać jeszcze przed końcem zimy. Przymknął okno, wyszarpując z niego zawiniętą firankę, a potem westchnął rozbity kolejną usterką. Jednak… nagle poczuł woń, iście kwiecistą – odciągała go od tego ziemskiego padołu, przyciągając ku nowej planecie. O dziwo płaskiej i umieszczonej na kuchennym blacie. Jaśmin, wymieszany z kwiatem czarnej porzeczki nęcił pokrętnymi witkami, a drzewo sandałowe zapuszczało korzenie w umyśle jasnowidza, całkowicie obezwładniając go z wolnej woli. Kurz i kadzidła wydawały się unosić w całym domostwie, lecz te bijące od tartaletki niosły woń dalekich krain, egzotycznych kontynentów i świątyń skrytych pod różnobarwnymi witrażami. Chciał… Musiał tego skosztować, oddać się całkowicie uczuciu, niemal tak bliskiemu pożądaniu, miłości i zauroczeniu – lub w odwrotnej kolejności, jak kto woli. Pochwycił ciastko w dłonie, a smak rozbiegł się tysiącem zauroczeń, jakich doznał w życiu, smagając kubki smakowe dziwną pieszczotą. Nagle jednak wszystko zniknęło, dziwny skurcz w okolicy pępka niemal zmusił go do wyplucia. Niemal. Po chwili był już dwa metry nad pokładem małej rybackiej łodzi. Rybackiej? Właściwie to nie wiedział co to za łódź, jedynie morska bryza sugerowała mu, że nie było to jezioro – i dźwięk fal, i brak lądu w zasięgu wzroku. Francuskie przekleństwo wyrwało mu się z ust, gdy uderzył o miękkie lądowisko. - Mon dieu – mruknął pierwej sam do siebie, jednak gdy tylko usłyszał kobiecy głos, jego spojrzenie natychmiast pochwyciło jej oczy. Tajemnicze i ciemne, skrywające pod sobą więcej, niż zdążyłby zbadać przez całą noc. Przepadł. Zagubiony w jej sylwetce, ustach, włosach… Chłonął ją wzorkiem, choć miał wrażenie, że to mu nie wystarczy. Może była nierealna? Zbyt idealna, by istnieć, zbyt cudowna, aby mieć ludzką formę.
- Wybitna dopadła mnie choroba, mon chéri… - wyszeptał, zsuwając się z lin, jak gdyby robił to już kiedyś. Nie myślał już o tym, że przed chwilą spadał. Nie myślał, że mogło go coś boleć. Nic nie bolało, ona leczyła go samą swoją obecnością, a jednocześnie… zatruwała chorobą pożądania, której nie mógł zrozumieć. Nie mógł oponować. Jak walczyć z czymś tak silnym? Umysł spłatał mu figla, każdy rym uciekał z języka! Co tylko rzec chciał, natychmiast nic nie odrzekał.
- Tyle lat w okrutnej niewiedzy bez ciebie trwałem,
Skąd wiedzieć miałem, że było to koszmarem?
Teraz gdy spoglądam na lico twe nadobne,
To wiem już, że me życie nie będzie podobne – mówił z widocznym przejęciem, powoli podchodząc do najpiękniejszej spośród wszystkich dam. Nie… Ona była jedyną damą, tamtych już nie było! Zniknęły w odmętach pamięci, aż żal im, że już ich nie popieści. Prędzej niż sądził, natychmiast wyjął różdżkę, a wprawna inkantacja niewerbalna sprawiła, że z końca różdżki wyskoczył bukiet złożony z kwiecistych ziół i polnych kłosów. Zaraz potem schował różdżkę i pochwycił kobiecą, delikatną dłoń, mając wrażenie, że elektryzujące iskry jej dotyku zaraz przyprawią go o zawrót głowy. A może to była wina bujania łajbą? Nie tracił czasu na rozważania, spoglądając w jej ciemne oczy, będące tonią bezkresnej nocy, w jakiej dziś tonął. – Moja Miła, przyjmij ten skromny bukiet – wyrzekł z westchnieniem uwielbienia. – Niech będzie niewinnym początkiem tego spotkania…
- Wybitna dopadła mnie choroba, mon chéri… - wyszeptał, zsuwając się z lin, jak gdyby robił to już kiedyś. Nie myślał już o tym, że przed chwilą spadał. Nie myślał, że mogło go coś boleć. Nic nie bolało, ona leczyła go samą swoją obecnością, a jednocześnie… zatruwała chorobą pożądania, której nie mógł zrozumieć. Nie mógł oponować. Jak walczyć z czymś tak silnym? Umysł spłatał mu figla, każdy rym uciekał z języka! Co tylko rzec chciał, natychmiast nic nie odrzekał.
- Tyle lat w okrutnej niewiedzy bez ciebie trwałem,
Skąd wiedzieć miałem, że było to koszmarem?
Teraz gdy spoglądam na lico twe nadobne,
To wiem już, że me życie nie będzie podobne – mówił z widocznym przejęciem, powoli podchodząc do najpiękniejszej spośród wszystkich dam. Nie… Ona była jedyną damą, tamtych już nie było! Zniknęły w odmętach pamięci, aż żal im, że już ich nie popieści. Prędzej niż sądził, natychmiast wyjął różdżkę, a wprawna inkantacja niewerbalna sprawiła, że z końca różdżki wyskoczył bukiet złożony z kwiecistych ziół i polnych kłosów. Zaraz potem schował różdżkę i pochwycił kobiecą, delikatną dłoń, mając wrażenie, że elektryzujące iskry jej dotyku zaraz przyprawią go o zawrót głowy. A może to była wina bujania łajbą? Nie tracił czasu na rozważania, spoglądając w jej ciemne oczy, będące tonią bezkresnej nocy, w jakiej dziś tonął. – Moja Miła, przyjmij ten skromny bukiet – wyrzekł z westchnieniem uwielbienia. – Niech będzie niewinnym początkiem tego spotkania…
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Nie wiedziała, co los chce jej zgotować, jaką atrakcję przygotować na dziś, aby urozmaicić codzienność, jakby ta ocierała się o nudę chociaż trochę. Zdecydowanie nie mogła na to narzekać, reagując z większym bądź mniejszym entuzjazmem, a jednak mimo wszystko znów stało się coś nie do przewidzenia. Usłyszała rzucone cicho przekleństwo, lecz nie zwróciła uwagi na sam wulgaryzm, gdy pomimo dźwięków otoczenia, zrozumiała francuskie słowo, piękny akcent, który uwielbiała od zawsze. Przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele, gdy ich spojrzenia spotkały się, łagodnie kontrując i pozostawały nieprzerwane. Rozchyliła usta, chcąc powiedzieć coś, cokolwiek, lecz słowa utknęły w gardle. Kiedy zsunął się z lin i stanął na pokładzie, uniosła delikatnie głowę, aby nie stracić z oczu zielonej barwy tęczówek w których mogłaby tonąć.
- Maladie?– głos zdradził lekkie zaniepokojenie, które moment później zniknęło, gdy tylko przyszło jej usłyszeć dalsze wyjaśnienie. Delikatny uśmiech wykrzywił usta, zdradzając czyste zadowolenie. Choroby były okropne, wyniszczały organizm i wiedziała o tym dobrze, mając z nimi do czynienia na co dzień, lecz w tej jednej, mogła mu pomóc bardziej niż w jakiejkolwiek innej. Kojąc każdy objaw, szepcząc łagodne słowa niebędące inkantacjami zaklęć wypowiadanymi machinalnie. Nie mogłaby dopuścić do sytuacji, gdy cierpiałby z jakiegokolwiek powodu. Wsłuchiwała się w jego słowa, chłonęła każde jedno, samej nie potrafiąc jednak w sposób równie piękny i szczery dać wydźwięk własnym emocją, które teraz wraz z myślami przelewały się przez umysł.- Twe słowa, ah... Oddałabym wiele, aby słyszeć ich więcej, zwłaszcza gdy są tym, czego sama nie potrafię ubrać w zdania równie piękne.- wyjawiła cicho, nie spuszczając z niego wzroku, gdy stanął tuż przed nią. Miała wrażenie, że wszystkie wcześniejsze znajomości czy związki były ułudą i stratą czasu, a może i oczekiwaniem właśnie na Niego? Stojąc tutaj teraz, nie potrafiła pozbyć się poczucia, że tylko jego brakowało w jej życiu. Ciemne spojrzenie skupiło się na moment na bukiecie, który pojawił się wraz z prostym zaklęciem rzuconym przez czarodzieja. Czując jego dłoń na swojej, nie zawahała się, a obróciła delikatnie rękę, aby spleć palce ich dłoni. Pewniejszy dotyk pogłębił rozchodzące się po ciele ciepło, sprawił, że ponad wszystko nie chciała tego przerywać. Ujęła bukiet, a przyjemny zapach ziół i polnych kwiatów otulił ją lekko, dzięki czemu łatwiej było zignorować coraz mocniej bujający się pokład rybackiej łódki.- Dziękuję, jest śliczny.- kolejny uśmiech wykrzywił jej usta, a tęczówki zdawały się mimo wszystko ściemnieć z powodu targających nią emocji. Spojrzała na moment w górę, gdy zimny deszcz zaczął padać mocniej, a tym samym nieprzyjemnie ścinać się z ciepłą skórą. Nie puszczając męskiej dłoni, zrobiła krok ku zejściu pod pokład, później kolejny i następny, by z zaczepnym uśmiechem pociągnąć za sobą chłopaka.- Chodź.- przypuszczała, że musi zachęcać go wyjątkowo, aby skryli się przed deszczem i wiatrem, wzmagającymi się wraz z upływającymi minutami.
- Maladie?– głos zdradził lekkie zaniepokojenie, które moment później zniknęło, gdy tylko przyszło jej usłyszeć dalsze wyjaśnienie. Delikatny uśmiech wykrzywił usta, zdradzając czyste zadowolenie. Choroby były okropne, wyniszczały organizm i wiedziała o tym dobrze, mając z nimi do czynienia na co dzień, lecz w tej jednej, mogła mu pomóc bardziej niż w jakiejkolwiek innej. Kojąc każdy objaw, szepcząc łagodne słowa niebędące inkantacjami zaklęć wypowiadanymi machinalnie. Nie mogłaby dopuścić do sytuacji, gdy cierpiałby z jakiegokolwiek powodu. Wsłuchiwała się w jego słowa, chłonęła każde jedno, samej nie potrafiąc jednak w sposób równie piękny i szczery dać wydźwięk własnym emocją, które teraz wraz z myślami przelewały się przez umysł.- Twe słowa, ah... Oddałabym wiele, aby słyszeć ich więcej, zwłaszcza gdy są tym, czego sama nie potrafię ubrać w zdania równie piękne.- wyjawiła cicho, nie spuszczając z niego wzroku, gdy stanął tuż przed nią. Miała wrażenie, że wszystkie wcześniejsze znajomości czy związki były ułudą i stratą czasu, a może i oczekiwaniem właśnie na Niego? Stojąc tutaj teraz, nie potrafiła pozbyć się poczucia, że tylko jego brakowało w jej życiu. Ciemne spojrzenie skupiło się na moment na bukiecie, który pojawił się wraz z prostym zaklęciem rzuconym przez czarodzieja. Czując jego dłoń na swojej, nie zawahała się, a obróciła delikatnie rękę, aby spleć palce ich dłoni. Pewniejszy dotyk pogłębił rozchodzące się po ciele ciepło, sprawił, że ponad wszystko nie chciała tego przerywać. Ujęła bukiet, a przyjemny zapach ziół i polnych kwiatów otulił ją lekko, dzięki czemu łatwiej było zignorować coraz mocniej bujający się pokład rybackiej łódki.- Dziękuję, jest śliczny.- kolejny uśmiech wykrzywił jej usta, a tęczówki zdawały się mimo wszystko ściemnieć z powodu targających nią emocji. Spojrzała na moment w górę, gdy zimny deszcz zaczął padać mocniej, a tym samym nieprzyjemnie ścinać się z ciepłą skórą. Nie puszczając męskiej dłoni, zrobiła krok ku zejściu pod pokład, później kolejny i następny, by z zaczepnym uśmiechem pociągnąć za sobą chłopaka.- Chodź.- przypuszczała, że musi zachęcać go wyjątkowo, aby skryli się przed deszczem i wiatrem, wzmagającymi się wraz z upływającymi minutami.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Francuskie słówko wystarczyło, aby w pełni resztę swych wypowiedzi zaczął konstruować w swym ojczystym języku. Błysk rozbawienia w oczach zaiskrzył, a on uśmiechnął się z lekka psotnie na tę krótką chwilę, a zaraz potem pokręcił głową bardziej względem własnych myśli. – Mogę mówić dla ciebie już zawsze… – odpowiedział prędko, zadowolony, że ta krótka poezja zdołała zadowolić tę, której chciał powierzyć swe serce i duszę. Gdyby tylko wiedział, że za wszystko odpowiada eliksir, z pewnością ta śmiałość zniknęłaby z jego ruchów, gestów i słów, lecz póki tkwił w tej słodyczy niewiedzy, mógł być odważniejszy. Pociągnięty pod podkład dał się porwać tej przeuroczej syrenie, której głos dźwięczał melodyjną pieśnią w jego uszach. Rozejrzał się po pokładzie, a jego umysł spowiła wizja podróży statkiem przez kanał La Manche gdy zabierał ze sobą pewne jednostki do Francji, a było to zaledwie rok temu, a miesiąc temu w ten sposób dobijał do angielskiego brzegu wiedziony przeczuciem odnalezienia przyjaciela. Kto by pomyślał, że ostatecznie znów wyląduje pod pokładem? Lecz teraz miał towarzyszkę, która wydawała się spełnieniem jego snów. Czy to ją zobaczyłby w Ain Eingarp? Czy była w tej chwili jego największym pragnieniem? Westchnął, rozmarzonym spojrzeniem błądząc po jej sylwetce, aż wreszcie przeniósł spojrzenie na mały stolik. O ile karty i kości wyglądały zwyczajnie, tak książka z finezyjnymi rysunkami łososi zdawała się przyciągać spojrzenie. Nie puszczając swej miłości, przysunął do siebie atlas i zaśmiał się pod nosem, czytając zaznaczone fragmenty. O zwierzętach nie wiedział wiele, nigdy specjalnie nie przywiązywał do nich uwagi, a niektórych wyjątkowo się obawiał. – Pani mego serca, racz zaczekać momencik – poprosił, a potem oderwał się od atlasu i skierował różdżkę na prycze. Paroma ruchami i inkantacjami, zmienił prycze w wygodniejsze materace i zsunął je do siebie. Delikatnym ruchem ręki, zaprosił lubą, aby spoczęła na miękkim posłaniu. Julien od zawsze sprawdzał się w tym, aby przygotować przestrzeń, więc wystarczyła zaledwie chwila, aby kolejny pomysł zabłysnął mu w głowie i niewerbalna inkantacja Caeli fluctus spowodowała wzrost temperatury pod pokładem. Nie mógł pozwolić, aby najpiękniejsza z najpiękniejszych zmarzła lub... przeziębiła się! O nie, co to, to nie. Zadowolony ze swoich poczynań, schował drewno berchemii i przysiadł na stoliku, biorąc atlas ryb w dłonie. Odchrząknął nieznacznie, a potem jego oczy prześledziły ponownie tekst o łosiach. - Po tych kilku latach spędzonych w morzu, nadchodzi pora rozrodu. W rybach odzywa się poczucie misji przedłużenia gatunku, zatem wędrują do miejsc, w których same przyszły na świat. Samce podczas takiej wyprawy zmieniają kolor łusek ze srebrnego, na jaskrawoczerwony. Wędrówka trwa kilka tygodni. Kiedy już ryby dotrą na miejsce, wtedy rozpoczynają tarło – w zimnej, dobrze natlenionej wodzie o silnym prądzie. Samica składa około 30 tysięcy ziarenek ikry o barwie czerwonej. Jajeczka składane są zazwyczaj do jamek wykopanych przez samicę w dnie rzeki. Początek nowego życia jest końcem starego. Dorosłe ryby dobiegają tam swoich dni. Jesienią rzeka staje się jednym, wielkim cmentarzyskiem łososi szlachetnych, by wiosną być doliną narodzin… – skrzywił się nieco, sam nie wiedząc, co podkusiło go do przeczytania zaznaczonego fragmentu. Zanotował sobie w pamięci, że jeśli kiedykolwiek przyjdzie mu bawić się w animagię to będzie błagał los o to, aby nie zostać łososiem. Pokręcił głową, odkładając atlas na bok i zsunął się ze stolika, aby przysiąść przy ucieleśnieniu swych marzeń. - Mon amour, tak niewiele o tobie wiem… – westchnął smutno, ujmując jej dłoń ponownie. Gdyby chciał, mógłby wyczytać wszystko z tych delikatnych rąk – wodzić palcem pośród zagłębień i linii jej żywota, aby dostrzec historię życia. Uśmiechnął się pod nosem, a potem lekko przysunął dłoń do jej policzka, aby odsunąć zbłąkane pasmo z czoła i powolnym ruchem założyć je za wdzięczne uszko. Wydawało mu się, jakby znał ją od zawsze, a nawet nie wiedział, jak brzmiało jej imię – czy smakowało słodyczą gdy się je wypowiadało? A może było słodko-słoną przyjemnością? Utkwił jednak spojrzenie w ciemnych oczach, błądząc w rozważaniach. I z tego wszystkiego sam zapomniał się przedstawić.
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Uśmiech na jej ustach, stał się wyraźniejszy, chociaż już od kilku minut zdawał się nie gasnąć całkiem. Nigdy nie pomyślałaby, że znajdzie kogoś przy kim kąciki ust unosić się będą jedynie w uśmiechu, zapominając o grymasie podszytym negatywnymi odczuciami. Miły dla ucha i duszy francuski z czystym akcentem, były czymś czego mogła słuchać wiecznie, spijając każde słowo jakie docierało do niej. Los był nad wyraz łaskawy, że splótł ich drogi w tak niecodzienny sposób, gdy najwyraźniej potrzebowali konkretnej pomocy, aby w końcu stanąć przed sobą. Straciła tyle czasu w towarzystwie mężczyzn, którzy wydawali się bezbarwni, wręcz mdli przy Nim. Teraz jednak wszystko zdawało się na swoim miejscu, zazębiało się idealnie. Nie kryła zadowolenia, kiedy homme bez sprzeciwu podążył za nią, by pokonać te kilka schodków jakie dzieliły ich od wejścia pod pokład. Tam zrobiło się nieco przyjemniej, bez łoskotu fal uderzających o burtę i świstu wiatru, który nieprzyjemnie wdzierał się pod cienki materiał szlafroka. Gdyby wiedziała, że dziś przyjdzie jej spotkać Jego, najpewniej wybrałaby lepszy strój, chcąc przyciągać męskie spojrzenie jeszcze bardziej, nawet jeśli miała świadomość, że mimo wszystko skupia na sobie praktycznie całą jego uwagę. Lubiła pogrywać sobie z innymi, drobnymi i świadomymi gestami, działać na własną korzyść, dając temu wydźwięk pewności siebie. Nie była przy tym płytka ani głupia, nie pozwalała sobie na działania zalatujące desperacją. Potrafiła odpuścić, gdy wiedziała, że marnuje swój czas, a cel nie jest tak wartościowy, aby tracić kolejne godziny. W tym przypadku było inaczej, przystojny nieznajomy wart był czasu, każdej minuty. Stojąc blisko niego, miała wrażenie, że nic więcej nie potrzebuje. Również jej uwagę zwrócił atlas leżący na stoliku i fragmenty zaznaczone tak, aby zachęcały do przeczytania o smutnym losie łososi, które z miłości poświęcały swój żywot. Nie wiedziała o tym, raczej nie interesując się zwierzętami i mając o nich wyjątkowo małą wiedzę. Mimo to nie był to los, którego życzyła jakiemukolwiek stworzeniu czy istocie. Nieświadomie ścisnęła nieco mocniej dłoń swego partnera, ciesząc się w duchu, że ich nie miał spotkać równie tragiczny finał dzisiejszego spotkania i przyszłości, jaką mogli mieć przed sobą. Uniosła na niego spojrzenie, gdy usłyszała prośbę. Skinęła powoli głową, obserwując każdy ruch chłopaka i to jak umiejętnie zmieniał przeciętną kajutę w przytulne miejsce w którym mieli spędzić trochę czasu, aż sztorm na zewnątrz uspokoi się. Zachęcona podeszła bliżej, by zanim jeszcze usiadła, złożyć krótki pocałunek na męskim policzku i tym samym doceniając ów starania w bardziej oczywisty sposób, niż mogła wyrazić to słowami. Zajmując miejsce, podkuliła lekko nogi, znajdując w tym najwygodniejszą pozycję. Kąciki jej ust zadrżały delikatnie, kiedy temperatura zauważalnie wzrosła, sprawiając, że mogła już zapomnieć o chłodnym powiewie wywołującym nieprzyjemny dreszcz.
Słuchała z uwagą, tekstu, który postanowił przeczytać. Może w innych okolicznościach ponure informacje zniszczyłyby nastrój, naruszyły dobry humor, lecz nie teraz. Świat był okrutny, wszyscy o tym wiedzieli, lecz nie chciała się tym przejmować właśnie teraz.
- Brutalne.- skomentowała cicho, zastanawiając się chwilę nad tym. Podobnie jak towarzyszący jej mężczyzna, kolejne słowa wypowiedziała już w języku francuskim, który mimo upływu czasu znała biegle.- lecz czy ludzie też nie są w stanie poświęcić się dla przyszłości albo dla drugiej połówki? To już wydaje się piękne.– dodała, pozwalając by słowa zawisły w powietrzu. Nie analizowała skąd ten wniosek pojawił się nagle w jej myślach, gdzieś na skraju świadomości wiedząc, że ukształtowałaby całkowicie inny, gdyby nie odurzająca obecność chłopaka.
Przesunęła się trochę, robiąc mu miejsce tuż obok siebie, aby zniwelować zbędny dystans. Z zaskakującą swobodą splotła palce ich dłoni, gdy poczuła ów gest z jego strony.- Nazywam się Belvina.- podjęła, zaczynając od imienia, które miało największe znaczenie. Przecież właśnie od tego powinni rozpocząć, by stopniowo dowiedzieć się o sobie coraz więcej, oboje bez wątpienia chcieli wiedzieć wszystko. Rozchyliła usta chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkła, jedynie delikatnie przechylając głowę, gdy poczuła muśnięcie palców na policzku. Zaśmiała się cicho, rozproszona tym lekkim gestem.
Słuchała z uwagą, tekstu, który postanowił przeczytać. Może w innych okolicznościach ponure informacje zniszczyłyby nastrój, naruszyły dobry humor, lecz nie teraz. Świat był okrutny, wszyscy o tym wiedzieli, lecz nie chciała się tym przejmować właśnie teraz.
- Brutalne.- skomentowała cicho, zastanawiając się chwilę nad tym. Podobnie jak towarzyszący jej mężczyzna, kolejne słowa wypowiedziała już w języku francuskim, który mimo upływu czasu znała biegle.- lecz czy ludzie też nie są w stanie poświęcić się dla przyszłości albo dla drugiej połówki? To już wydaje się piękne.– dodała, pozwalając by słowa zawisły w powietrzu. Nie analizowała skąd ten wniosek pojawił się nagle w jej myślach, gdzieś na skraju świadomości wiedząc, że ukształtowałaby całkowicie inny, gdyby nie odurzająca obecność chłopaka.
Przesunęła się trochę, robiąc mu miejsce tuż obok siebie, aby zniwelować zbędny dystans. Z zaskakującą swobodą splotła palce ich dłoni, gdy poczuła ów gest z jego strony.- Nazywam się Belvina.- podjęła, zaczynając od imienia, które miało największe znaczenie. Przecież właśnie od tego powinni rozpocząć, by stopniowo dowiedzieć się o sobie coraz więcej, oboje bez wątpienia chcieli wiedzieć wszystko. Rozchyliła usta chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkła, jedynie delikatnie przechylając głowę, gdy poczuła muśnięcie palców na policzku. Zaśmiała się cicho, rozproszona tym lekkim gestem.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'Kupidynek' :
'Kupidynek' :
Rzeczywistość stała się poezją, więc już dłużej nie musiał kryć się w jej cieniu, snując najszczersze marzenia o tej jedynej i niepowtarzalnej miłości. Mógł działać – dla niej, dla tej, która porwała jego serce w ułamku chwili, a przecież sądził, że zawsze była obok. Oczywiście, że była, wszak dusza nie zna granic i barier, więc dlatego tak się czuł. Czyżby… dlatego również przybył do Anglii? Czy to za nią powiódł go los?
Uczuł ciepłe usta na swym policzku, a ognisty dreszcz przegalopował po chłodnej skórze, by zawrócić mu na koniec w głowie. Utonął za nią i jej zapachem, wodzącym go na pokuszenie. Zstąpiłby za nią do każdej czeluści, byleby mogła być tak blisko już zawsze. Musnął palcami mrowiący kawałek skóry, który pozostał po niewinnym pocałunku i uśmiechnął się lekko, będąc widocznie zakłopotanym tak śmiałym gestem. Pąsowy róż naznaczył policzki, a iskry w oczach rozbłysnęły z nadzieją, że już na zawsze będą razem.
Wsłuchał się w jej słowa, które postanowiła wystosować względem atlasu i zadumał się na dłuższą chwilę. Było to wszystko w jakiś sposób oczywiste, a jednocześnie obce, z czego nie zdał sobie wcześniej sprawy. No tak, cóż było romantyczniejsze od poświęcenia? Rozpłynął się w myślach nad jej trafną uwagą, a zaraz potem kiwnął głową, przyznając jej tym samym rację. Nie chciał dodawać nic więcej, by to jej głos postawił kropkę nad i. Zaś gdy poznał jej imię, uczuł, jak w jego sercu zakwita kolejny kwiat, poświadczający o żarliwym uczuciu do najpiękniejszej we wszechświecie czarownicy. – Och, Belvino… jakże słodko brzmi twe imię – westchnął rozmarzony. Jednak była słodyczą, w istocie rozpływającą się po ustach, kusząc finezyjną zadumą. – Jam jest Julien – przedstawił się zaraz, przypomniawszy sobie o obowiązujących zasadach dobrego wychowania. Zaś jej śmiech rozpraszał mroki, mogące tlić się w kątach starej łajby. Czy tylko tego niewielkiego statku? Właściwie to nie! Rozpraszała każdy mrok, każdą ciemność – jaśniała niczym gwiazda polarna, prowadząc go do wymarzonego miejsca, gdzie czekała jedynie dobroć. Śmiech składał tak wiele niewypowiedzianych obietnic, kojąc to, co wydawało się piec z nadmiaru soli żywota. Omszałe tęczówki przemknęły na pełne usta kobiety, rozważając zapoznanie się z nimi, tak nagłe i oczywiste… Wtem pojawiła się ona! Dyniowa niecnota, mącąca czar chwili, tak usilnie biegnącej do delikatnej rozkoszy. Młody jasnowidz zmarszczył brwi i wstał, by zamaszystym ruchem wycelować w śpiewającą, pomarańczową intrygantkę. – Złapać cię raz-dwa? Nastąpi to szybciej, niż sądzisz, wyjąca dynio – obwieścił donośnie, jak gdyby właśnie wypowiadał jedną z najważniejszych kwestii sztuki teatralnej. – Jęzlep! – wyrzekł dokładnie, a promień wystrzelił z różdżki, godząc w wijący się, roślinny język pełen kolców. – Niedoczekanie twe, siło tragiczna – mruknął pod nosem, postępując kilka kroków w kierunku dyni. – Och, pani serca mego, zaczekaj tu, ja dla ciebie łeb tegoż monstrum przyniosę – dodał, obracając się w kierunku Belviny. Przytknął dłoń do piersi i ukłonił się lekko, prawie niczym pokorny sługa, którym chciał być dla swojej ukochanej. Wystarczyło kilka sprężystych susów, aby znalazł się przy wielkiej dyni, która chociaż unieszkodliwiona, tak wciąż napawała młodego Francuza dziwnym uczuciem niepokoju, które ustąpiło zaraz po wyjęciu ciepłej szarlotki, pachnącej tak niebiańskim zapachem, że wszystkie negatywne uczucia wydawały się odpływać w siną dal. Zaraz również młodzieniec wyciągnął butelkę skrzaciego wina i tak z tymi oto dwoma podarunkami wrócił to nowej ukochanej. Sprytnym ruchem ułożył ciasto w paterze na materac, a z winem obszedł się machnięciem różdżki, pozwalając sobie tym samym na odkorkowanie trunku. – Moja Miła… brak tu kielichów i pucharów – stwierdził nieco nieporadnie, siadając blisko niej. – Czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli wina kosztować będziemy z jednej butelki? – zapytał, będąc gotowym odstąpić od raczenia się trunkiem, na rzecz wygody damy jego serca. Zaraz potem zerknął na placek, który roztaczał tak wyborny zapach, że młody czarodziej, już dłużej nie mógł się powstrzymać od tego, by go nie skosztować. Lecz nim to zrobił, zerknął na swoją towarzyszkę w dosyć tajemniczy sposób, aby wreszcie sięgnąć do szarlotki, ułamując w miarę sensowny kawałek. Nie baczył na cieknący po jego dłoni waniliowy sos i skierował dłoń z poczęstunkiem w kierunku ukochanej. Nie podawał jej go w ręce, co to, to nie. Szarlotka wylądowała nieopodal kobiecych ust, chcąc zaoferować swą słodycz w tak frywolny i wyzbyty z konwenansów sposób. – Skosztuj, moja Piękna… Ty pierwsza zasługujesz na to, by móc dotknąć tej słodyczy – zaoferował, utkwiwszy w niej rozmarzone spojrzenie. – Ty zasługujesz na wszystko. Złote góry, najrzadsze bogactwa, najbardziej finezyjne dobra, które mogłaś wyśnić – kontynuował, całkowicie tonąc w czekoladowej barwie jej spojrzenia. Czyż nie byłoby przyjemnie zanurzyć się w tak pociągającym porywie serca? – Chciałbym oddać ci wszystko, co mam i jeszcze więcej… cały świat.
Uczuł ciepłe usta na swym policzku, a ognisty dreszcz przegalopował po chłodnej skórze, by zawrócić mu na koniec w głowie. Utonął za nią i jej zapachem, wodzącym go na pokuszenie. Zstąpiłby za nią do każdej czeluści, byleby mogła być tak blisko już zawsze. Musnął palcami mrowiący kawałek skóry, który pozostał po niewinnym pocałunku i uśmiechnął się lekko, będąc widocznie zakłopotanym tak śmiałym gestem. Pąsowy róż naznaczył policzki, a iskry w oczach rozbłysnęły z nadzieją, że już na zawsze będą razem.
Wsłuchał się w jej słowa, które postanowiła wystosować względem atlasu i zadumał się na dłuższą chwilę. Było to wszystko w jakiś sposób oczywiste, a jednocześnie obce, z czego nie zdał sobie wcześniej sprawy. No tak, cóż było romantyczniejsze od poświęcenia? Rozpłynął się w myślach nad jej trafną uwagą, a zaraz potem kiwnął głową, przyznając jej tym samym rację. Nie chciał dodawać nic więcej, by to jej głos postawił kropkę nad i. Zaś gdy poznał jej imię, uczuł, jak w jego sercu zakwita kolejny kwiat, poświadczający o żarliwym uczuciu do najpiękniejszej we wszechświecie czarownicy. – Och, Belvino… jakże słodko brzmi twe imię – westchnął rozmarzony. Jednak była słodyczą, w istocie rozpływającą się po ustach, kusząc finezyjną zadumą. – Jam jest Julien – przedstawił się zaraz, przypomniawszy sobie o obowiązujących zasadach dobrego wychowania. Zaś jej śmiech rozpraszał mroki, mogące tlić się w kątach starej łajby. Czy tylko tego niewielkiego statku? Właściwie to nie! Rozpraszała każdy mrok, każdą ciemność – jaśniała niczym gwiazda polarna, prowadząc go do wymarzonego miejsca, gdzie czekała jedynie dobroć. Śmiech składał tak wiele niewypowiedzianych obietnic, kojąc to, co wydawało się piec z nadmiaru soli żywota. Omszałe tęczówki przemknęły na pełne usta kobiety, rozważając zapoznanie się z nimi, tak nagłe i oczywiste… Wtem pojawiła się ona! Dyniowa niecnota, mącąca czar chwili, tak usilnie biegnącej do delikatnej rozkoszy. Młody jasnowidz zmarszczył brwi i wstał, by zamaszystym ruchem wycelować w śpiewającą, pomarańczową intrygantkę. – Złapać cię raz-dwa? Nastąpi to szybciej, niż sądzisz, wyjąca dynio – obwieścił donośnie, jak gdyby właśnie wypowiadał jedną z najważniejszych kwestii sztuki teatralnej. – Jęzlep! – wyrzekł dokładnie, a promień wystrzelił z różdżki, godząc w wijący się, roślinny język pełen kolców. – Niedoczekanie twe, siło tragiczna – mruknął pod nosem, postępując kilka kroków w kierunku dyni. – Och, pani serca mego, zaczekaj tu, ja dla ciebie łeb tegoż monstrum przyniosę – dodał, obracając się w kierunku Belviny. Przytknął dłoń do piersi i ukłonił się lekko, prawie niczym pokorny sługa, którym chciał być dla swojej ukochanej. Wystarczyło kilka sprężystych susów, aby znalazł się przy wielkiej dyni, która chociaż unieszkodliwiona, tak wciąż napawała młodego Francuza dziwnym uczuciem niepokoju, które ustąpiło zaraz po wyjęciu ciepłej szarlotki, pachnącej tak niebiańskim zapachem, że wszystkie negatywne uczucia wydawały się odpływać w siną dal. Zaraz również młodzieniec wyciągnął butelkę skrzaciego wina i tak z tymi oto dwoma podarunkami wrócił to nowej ukochanej. Sprytnym ruchem ułożył ciasto w paterze na materac, a z winem obszedł się machnięciem różdżki, pozwalając sobie tym samym na odkorkowanie trunku. – Moja Miła… brak tu kielichów i pucharów – stwierdził nieco nieporadnie, siadając blisko niej. – Czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli wina kosztować będziemy z jednej butelki? – zapytał, będąc gotowym odstąpić od raczenia się trunkiem, na rzecz wygody damy jego serca. Zaraz potem zerknął na placek, który roztaczał tak wyborny zapach, że młody czarodziej, już dłużej nie mógł się powstrzymać od tego, by go nie skosztować. Lecz nim to zrobił, zerknął na swoją towarzyszkę w dosyć tajemniczy sposób, aby wreszcie sięgnąć do szarlotki, ułamując w miarę sensowny kawałek. Nie baczył na cieknący po jego dłoni waniliowy sos i skierował dłoń z poczęstunkiem w kierunku ukochanej. Nie podawał jej go w ręce, co to, to nie. Szarlotka wylądowała nieopodal kobiecych ust, chcąc zaoferować swą słodycz w tak frywolny i wyzbyty z konwenansów sposób. – Skosztuj, moja Piękna… Ty pierwsza zasługujesz na to, by móc dotknąć tej słodyczy – zaoferował, utkwiwszy w niej rozmarzone spojrzenie. – Ty zasługujesz na wszystko. Złote góry, najrzadsze bogactwa, najbardziej finezyjne dobra, które mogłaś wyśnić – kontynuował, całkowicie tonąc w czekoladowej barwie jej spojrzenia. Czyż nie byłoby przyjemnie zanurzyć się w tak pociągającym porywie serca? – Chciałbym oddać ci wszystko, co mam i jeszcze więcej… cały świat.
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Mężczyźni, których zwykle spotykała na swej drodze i ku którym wędrowała zaciekawionym oraz uważnym spojrzeniem, byli pewni siebie, skomplikowani oraz trudni w obyciu z różnych względów. Do tego przywykła i z tym też potrafiła sobie poradzić, obojętnie jak ciężko byłoby po drodze. Ten, którego przyszło jej spotkać dziś i do którego zdążyła zapałać tak płomiennym uczuciem oraz nadzieją, że nic ich nie rozłączy, był zdecydowanie inny. W ciemnym spojrzeniu błysnęło zaskoczenie, gdy dostrzegła delikatny rumieniec na chłopięcych policzkach. Chwilę później uśmiechnęła się delikatnie, podobna reakcja miała w sobie coś uroczego, co w żadnym stopniu nie ujmowało mu. Wrażliwe dusze, wrażliwi ludzie byli równie cenni dla świata, a On był dla niej. Zdawał się nie mieć sobie równych, wybijać się ponad wszystkich innych, jakby nikt nie mógł stanąć obok niego. Widząc to skinięcie głową, tę zwyczajną zgodę, nie dała rady powstrzymać poszerzającego się uśmiechu. Nie była kobietą, która za wszelką cenę musiała postawić na swoim, zawsze mieć rację i żeby to jej słowo było ostatnim, a zwłaszcza w błahych sprawach. Mimo to miło było, gdy ktoś po prostu się zgadzał, potwierdzał jej sposób myślenia, uznawał za poprawny. Kiedy odwdzięczył się na jej słowa, kiedy zdradził, jak ma na imię, milczała chwilę. Pozwalałaby echo jego głosu, czystego akcentu pobrzmiewało w powietrzu.- Julien.- powtórzyła cicho, mniej melodyjnie i nie tak ładnie, lecz z emocjami o których odczuwanie nie posądzałaby samej siebie. Wypowiedziane imię było czymś więcej, drobną deklaracją, jakby już tylko to jedno miała szeptać do końca swych dni. Przygryzła delikatnie dolną wargę, kiedy zorientowała się, gdzie spoczęło spojrzenie chłopaka. Gest kuszący, zadziorny, jednak nic nie znaczył, nic nie obiecywał, gdy nagle przeszkodzono im. Przeniosła ciemne tęczówki na… dynię. Dziwny twór, spowity magią, postanowił wprosić się niepotrzebnie, kiedy wszystko wydawało się idealne.- Zniknij.- syknęła, zaraz skupiając swą uwagę na Julienie. Obserwowała, jak wprawnie radzi sobie z dynią, jak pozbywa się zaczarowanego szkodnika, który chciał wszystko popsuć. W brązowych oczach widniał zachwyt, wprawnym działaniom Francuza.
Siedząc na swym miejscu, podkuliła lekko nogi, czując się nieswojo, gdy nie było Go obok. Dziwne uczucie, dotąd całkowicie nieznane, podsycone tęsknotą, nawet kiedy znajdował się nadal w zasięgu wzroku, a jednak zbyt daleko. Przyjrzała się ciastu, które przyniósł nagle i butelce alkoholu, dzierżonej w dłoni.- To nie jest problem.- zapewniła zaraz, gdy tylko wypowiedział swe wątpliwości. Jeśli miała z kimś dzielić i pić skrzacie wino z butelki, to tylko z nim.- Z nikim innym nie mogłabym, lecz z Tobą zawsze i wszystko.- dodała zaraz. Widząc wyciągniętą w jej kierunku rękę z kuszącym kawałkiem ciasta pachnącego wanilią, nie mogłaby odmówić. Zamknęła palce na męskiej dłoni, pochylając się nieco, aby skosztować tego wybitnego tworu i upewnić się, że był tak wspaniały, na jaki wyglądał. Cofnęła rękę, prostując się i zbliżając palec wskazujący do ust na którym pozostało odrobinę syropu po dotknięciu dłoni Juliena. Bez wahania, bez wstydu, przesunęła czubkiem języka po skórze. Dopiero po chwili spojrzała na niego.- Przepyszne.- przyznała, bo chociaż nie przepadała za słodkim, tak teraz było idealne.- Nie potrzebuję tego wszystkiego, nie chcę wszystkich skarbów świata. Wystarczysz mi Ty.- odparła bez zająknięcia, bo tak właśnie uważała, tak sądziła. Po co przypadkowe rzeczy, gdy mogła mieć… mogła być u boku takiego mężczyzny.- Zapewnij, że będziesz zawsze, tylko tego chcę.- dodała szeptem, patrząc na niego w oczekiwaniu.
Siedząc na swym miejscu, podkuliła lekko nogi, czując się nieswojo, gdy nie było Go obok. Dziwne uczucie, dotąd całkowicie nieznane, podsycone tęsknotą, nawet kiedy znajdował się nadal w zasięgu wzroku, a jednak zbyt daleko. Przyjrzała się ciastu, które przyniósł nagle i butelce alkoholu, dzierżonej w dłoni.- To nie jest problem.- zapewniła zaraz, gdy tylko wypowiedział swe wątpliwości. Jeśli miała z kimś dzielić i pić skrzacie wino z butelki, to tylko z nim.- Z nikim innym nie mogłabym, lecz z Tobą zawsze i wszystko.- dodała zaraz. Widząc wyciągniętą w jej kierunku rękę z kuszącym kawałkiem ciasta pachnącego wanilią, nie mogłaby odmówić. Zamknęła palce na męskiej dłoni, pochylając się nieco, aby skosztować tego wybitnego tworu i upewnić się, że był tak wspaniały, na jaki wyglądał. Cofnęła rękę, prostując się i zbliżając palec wskazujący do ust na którym pozostało odrobinę syropu po dotknięciu dłoni Juliena. Bez wahania, bez wstydu, przesunęła czubkiem języka po skórze. Dopiero po chwili spojrzała na niego.- Przepyszne.- przyznała, bo chociaż nie przepadała za słodkim, tak teraz było idealne.- Nie potrzebuję tego wszystkiego, nie chcę wszystkich skarbów świata. Wystarczysz mi Ty.- odparła bez zająknięcia, bo tak właśnie uważała, tak sądziła. Po co przypadkowe rzeczy, gdy mogła mieć… mogła być u boku takiego mężczyzny.- Zapewnij, że będziesz zawsze, tylko tego chcę.- dodała szeptem, patrząc na niego w oczekiwaniu.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dreszcz przemknął po plecach i ramionach, gdy usłyszał własne imię z jej pełnych ust. Nie wiedział skąd to uczucie narastało, ani jakim cudem jawiło się tak silnym kolorytem, by pochłaniać całość jestestwa w urokach jej dźwięcznego głosu. Również nie wiedział, skąd miał odwagę, by tak prędko pozbyć się dyni, ani nie znał wcześniej swej śmiałości wobec kobiety. – Nie chowaj się kwiecie, księżyc może być również słońcem – szepnął cicho, chcąc dać jej więcej swobody, ośmielić, gdy dostrzegł, jak skuliła się przez tę krótką chwilę jego teoretycznej nieobecności. Przyglądał się jej, sycąc spojrzenie urokiem ruchów i gestów, słodyczą zachowania, które w innej sytuacji alarmowałoby go, że to wszystko jest zbyt pochopne. Jednak czy nie było w tym w takim razie więcej poezji? Ulotności, frywolnej fraszki, która roztańczona na ustach lśniła syropem waniliowym. Skosztował również ciasta, aby zaraz odłożyć je na paterę, gdy padły jej słowa. Wszystko wydawało się tulić zmysły, kojąc w tak malowniczym wierszu rzeczywistości, by zwieść na pokuszenie każdego. Miał jej zapewnić, że będzie na zawsze? Zielone oczy zalśniły blaskiem godnym zorzy polarnej, malującej światłem po ziemi w północnych krainach. Rozejrzał się zaraz po kajucie, zerkając za czymś, co mógłby transmutować w przysięgę poświadczającą o wieczności uczucia, którego wszak był pewien po tysiąckroć, gdy spoglądał na urodziwy brąz jej wejrzenia. Nagle jego oczy opadły na podkładkę pod śrubę, która wydawała się mniej więcej odpowiednia. – Zaczekaj ma Miła – wyrzekł enigmatycznie, sięgając po kawałek metalu. Różdżka poszła w ruch, a kilka inkantacji wydobyło się z ust, by po chwili w dłoni poety znajdował się całkiem urodziwy pierścionek – prosty, bez kamieni szlachetnych, jednak z grawerunkiem „dla ukochanej”. Zaraz odrzucił na bok drewno berchemi i uklęknął przed damą swego serca. – Najpiękniejsza, najcudowniejsza i najmądrzejsza Belvino… Zechciej uczynić mi ten zaszczyt i pozwól złożyć ci pytanie oraz przysięgę, której świadkiem będą niebiosa i morze, łącząc nas w tańcu żywiołów, smaganych piorunami tego wieczoru – wyrzekł, wznosząc dłoń z pierścionkiem. Bez chwili zawahania, z pełną odpowiedzialnością za wysunięte niczym karty słowa. – Pozwól mi być na zawsze u twego boku, być oddanym i wiernym twej woli i łasce. Nie pożądam innej damy, me serce uległo tylko tobie, więc odkąd cię zobaczyłem zastanawiam się… Czy zostaniesz moją żoną? – charakterystyczny francuski akcent rozbrzmiał po kajucie, a motyle w brzuchu zatrzepotały skrzydłami miłości. Od jak dawna chciał wypowiedzieć te słowa? Nie wiedział, czas nie miał znaczenia, liczyła się wszakże tylko ona, ta jedyna, ta idealna, ta wybitna. Tylko takim był dla niego sposób przyrzeczenia, aby tradycji stało się zadość. Nie rozmyślał o tym co powiedzą jego przyjaciele czy rodzina, w obliczu miłości nie było ważniejszego spojrzenia.
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Uniosła na niego ciemne tęczówki, spoglądając z łagodnością, gdy wyraźnie chciał słowami wynagrodzić swą nieobecność obok. To działało, chociaż ramiona nadal były nieco skulone, poczuła się lepiej, mniej samotnie. Uczucie dziwne, nigdy dotąd niepoznane i może w innej sytuacji śmieszne, ale teraz osiadało ciężko w myślach, otaczało umysł. Słowa jakie wypowiedziała do niego, pragnienie.. nie, żądanie, podszyte łagodnością wisiały w powietrzu, gdy on milczał. Nie tego się spodziewała, poczuła ukłucie niepokoju. Naprawdę miał ją odrzucić? Jednak wątpliwości szybko zostały rozwiane, widziała to w zielonych oczach, ten błysk, tą zmianę. Głupia, postanowiła zwątpić w niego na ten moment. Zacisnęła delikatnie usta, powstrzymując ciche przeprosiny pod jego adresem, jak mogła. Był kimś komu gotowa była zaufać i powierzyć wszystko, kimś na kogo czekała, tracąc czas w towarzystwie niewartych nic mężczyzn. Wszyscy na których niby jej zależało, tracili na znaczeniu, kiedy obok był On.
Patrzyła uważnie, co robił, śledziła wzrokiem każdy gest z wyraźnym zainteresowaniem. Była cierpliwa, jak zawsze, lecz dla niego mogła bardziej. Lekki uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy usłyszała jego słowa. Za to później stało się coś, czego nie spodziewała się. Prosiła go, aby obiecał być obok, lecz przysięga, którą chciał złożyć teraz, sprawiła, że w ciemnych oczach odbiło się zaskoczenie. Na moment zamarła, nawet jeśli wiedziała jaka będzie odpowiedź. Nie mogła udzielić innej, nie jemu.
- Uszczęśliwiasz mnie bardziej niż ktokolwiek inny, największą radością jest jednak pozostanie przy tobie, obojętnie co stałoby się w przyszłości.- odparła lekko oszołomiona tym co się działo, ale chciała tego. Nie było sensu zaprzeczać.- Więc tak, oczywiście, że tak.- dodała zaraz, aby w tej krótkiej przerwie nie znalazło się miejsce na obawę czy zwątpienie. Zrządzenie losu postawiło ich przed sobą, dając szczęście i największym głupstwem byłoby odrzucenie tego. Teraz mogli sycić się szczęściem, póki żadne nie miało świadomości, że nadchodzący świt przyniesie ze sobą otrzeźwienie i zerwanie pochopnej przysięgi, wypowiedzianej bezmyślnie.
Patrzyła uważnie, co robił, śledziła wzrokiem każdy gest z wyraźnym zainteresowaniem. Była cierpliwa, jak zawsze, lecz dla niego mogła bardziej. Lekki uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy usłyszała jego słowa. Za to później stało się coś, czego nie spodziewała się. Prosiła go, aby obiecał być obok, lecz przysięga, którą chciał złożyć teraz, sprawiła, że w ciemnych oczach odbiło się zaskoczenie. Na moment zamarła, nawet jeśli wiedziała jaka będzie odpowiedź. Nie mogła udzielić innej, nie jemu.
- Uszczęśliwiasz mnie bardziej niż ktokolwiek inny, największą radością jest jednak pozostanie przy tobie, obojętnie co stałoby się w przyszłości.- odparła lekko oszołomiona tym co się działo, ale chciała tego. Nie było sensu zaprzeczać.- Więc tak, oczywiście, że tak.- dodała zaraz, aby w tej krótkiej przerwie nie znalazło się miejsce na obawę czy zwątpienie. Zrządzenie losu postawiło ich przed sobą, dając szczęście i największym głupstwem byłoby odrzucenie tego. Teraz mogli sycić się szczęściem, póki żadne nie miało świadomości, że nadchodzący świt przyniesie ze sobą otrzeźwienie i zerwanie pochopnej przysięgi, wypowiedzianej bezmyślnie.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Woda rytmicznie uderzała o burty łodzi, chlupocząc donośnie, jednak nie była w stanie zagłuszyć grzmiących w niebiosach dźwięków nocnej burzy. Obłoki kłębiły się posępnie, nakreślone na firmamencie światłem zaciekawionego księżyca. W istocie blask starał się przedzierać między szczelinami kajuty, dotykając swoimi liźnięciami jasności skóry - jej i jego, obojgu badając natężenie spięcia wywołanego uczuciem. Serce drżało, usta chciały wypowiedzieć tak wiele pięknych słów, nie mogąc nadążyć nad myślami rozszalałymi z nienasyconego głodu bliskości. Nawet słodycz ciasta nie była w stanie pomóc, bo żołądek był jednym, zaś serce drugim. Głód serca rozdzierał głębiej, parzył dotkliwiej i poruszał nawet to, co w człowieku wydawać by się mogło całkowicie zamrożone, oddzielone od całości wszechświata, by stać niewzruszonym przez wieki. Poetycki ubiór miłości, oblegający ciało zalepione waniliowym syropem, żądania wysunął nieubłaganie przed paniczem o kruchym licu, delikatnym i młodzieńczym. Serce zabiło mocniej, tłukło niczym dzwony w świątyni opatrzności, wyrytej w przedwiecznym karmieniu. Gorąc zrosiły skórę potem, a w ustach zabrakło śliny. Zgodziła się. Przyrzec mogli sobie miłość na wieki, wreszcie odnalazł tę, która stawała się początkiem, jak i końcem. Słuchał jej czarownych słów, błądząc omszałym zielenią spojrzeniem, szukając tego samego, co czuł wewnątrz ciała. I widział. Dostrzegał tę prawdziwość i szczerość, której niegdyś chciał od kogoś innego. Dziś, tylko ona mogła go w ten sposób uszczęśliwić. - Kocham cię, Belvino. I nigdy kochać nie przestanę! - przyrzekł, pieczętując przysięgę, gdy włożył na jej drobną dłoń transmutowany pierścionek. Drżał cały, wierząc, że oto dziś zakończył swe kawalerstwo. Jak więc miało być ze wzdychaniem do innych dam? Ich nie było, nie miały już najmniejszego znaczenia. Tylko ona się liczyła i nikt więcej, nieważna stała się wojna oraz problemy toczące obmierzłą pleśnią nieczystości truchło londyńskiej moralności. Nieważne były trupy na ulicach, czy prześladowania mugoli. Dziś królowała miłość, więc mogli żyć, tak jakby jutra mogło nie być. Jednak musiało nadejść, nieubłaganie oddalającą się burza i wschodzące słońce stanowiły wyznacznik końca utopii, jakiej tej nocy dopuścić się mogli.
| ztx2
| ztx2
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
5 stycznia 1958
Dłonie jej poruszały się miarowo, niemal dopasowując się do tego, jak na wodzie kołysał się statek. Sama zbytnio nie potrafiła nigdy szyć, a z pleceniem nie mogła powiedzieć, aby działo się dobrze. W końcu potrafiła raczej rozmawiać, skradać się, skakać na ludzi w bójkach, ale nie sieci…kiedyś jednak musiał nadejść ten czas, gdzie musiała tego spróbować, dlatego siedziała teraz przy pomoście, w ten styczniowy poranek pozwalając, aby rude loki opadały jej na ramiona, zamazując jej obraz dookoła. Wolała, aby tak było. Nie lubiła zostawać sama, nie lubiła oglądać cieni dookoła siebie, wpatrywać się w ciemne figury, które przynosiły nie więcej niż smutek.
Nie, teraz czekała na przyjaciela z dawnych lat, przekładając liny między sobą w próbie plecenia tej cholernej sieci. Chciała, aby się udała, bo chociaż zachęciła Floreana do zabrania ze sobą wędki, wydawało się, że lepiej by było gdyby mieli ze sobą jeszcze jakąś sieć. Chodziło o to, że potrzebowała więcej ryb, zarówno dla samego Flroeana jak i dla innych ludzi. Dlatego poprosiła milczącego Stephana, który kiedyś plótł sieci, aby pokazał jej, wymieniając się jeszcze za parę porad odnośnie umów. Coś za coś, barter się toczył, a Stephen nie krzywił się na jej widok, więc to było już coś.
Przekładała liny pomiędzy palcami, zastanawiając się, jak powinna przywitać się z Florkiem. Co mu powiedzieć. Jak zacząć temat o duchach. W końcu sama nie rozumiała z tego zbyt wiele, po prostu jednego dnia się to stało. Nie rozumiała, więc może po prostu chodziło o coś innego? Może to był dar? Którego nie chciała, którego nie cierpiała, ale…ale może on wiedział, jak to naprawić?
Wzdychając, podniosła się z pomostu, zawiązując supły na końcach sieci – najłatwiejszy etap – i sprawdzając, jak wyszła. Jeżeli się nie udało, po prostu mogła cisnąć tym o ziemię i płakać, nie zastanawiając się nawet, że mogłaby potem użyć czegoś innego. Po prostu chciała aby chociaż coś wyszło. Chociaż raz.
Rzut na plecenie sieci, krawiectwo 0 więc -50 do rzutu, st na sieć 10
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Szedłem na spotkanie z Lavinią, rozmyślając o niezwykłym postępie czasu. Tak wiele zdążyło się zmienić odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Czy miałem wtedy lodziarnię, czy jeszcze pracowałem jako urzędnik w Ministerstwie Magii? Wydaje mi się, że wtedy już kręciłem lody na Pokątnej, porzuciwszy marzenie o ciepłej posadce w Wydziale Duchów. Zresztą, tak czy siak byłem wówczas dość dobrze sytuowanym mężczyzną z niezłą pracą i własnym mieszkaniem, a teraz szedłem na spotkanie jako poszukiwany listem gończym przeciwnik rządu, bezrobotny mieszkaniec niedużej chatki w odległej Oazie. Nie czułem się z tym dobrze, chociaż próbowałem sobie wmówić, że przecież nie było w tym dużo mojej winy – to przez wojnę straciłem pracę i dom, a choć mocno zaangażowałem się po stronie rebeliantów, jak mógłbym tego nie zrobić? Patrzeć na to, co się dzieje dookoła mnie, i nie zareagować? Tliła się we mnie nadzieja, że to wszystko wkrótce się skończy, a ja będę mógł spokojnie wyremontować swoje mieszkanie na Pokątnej, albo nawet wybudować dom gdzieś dalej na wybrzeżu, tak jak sobie to kiedyś wymarzyłem. A na razie musiałem się zadowolić tym, co posiadałem, choć posiadałem już naprawdę niewiele.
Nie obawiałem się spotkania z Lavinią, ufałem jej. Spacer po pustym wybrzeżu w Dorset też nie wywoływał we mnie strachu – wręcz przeciwnie, po raz pierwszy od dawna czułem się tak lekko. Zdecydowanie powinienem częściej wychodzić z Oazy, żeby całkiem tam nie zdziczeć. Ubrany w beżowe spodnie i zielonkawy sweter, na który narzuciłem swój ulubiony (i jedyny) granatowy płaszcz, przemierzałem miękki piaszczysty teren. Robiłem się trochę głodny, choć zjadłem na śniadanie trochę suszonego karpia i z pół bochenka chleba. Może to kwestia tego, że już nie mogłem patrzeć na takie jedzenie. Wreszcie zauważyłem znajomą sylwetkę. Szybko ułożyłem dłonią rozwichrzone przez wiatr włosy, ale nadaremno, bo ciągle okrążały mnie równie niesforne podmuchy.
– Ahoj – rzuciłem pogodnie, wchodząc na pomost krokiem dość żwawym i sprężystym, dokładnie takim, jakim ostatnio chodziłem dość rzadko. Widok Lavinii wywołał we mnie falę wspomnień, a wraz z nią przebudziła się we mnie nieco uśpiona florkowość. – Kopę lat, co? – Usiadłem obok niej na pomoście, na razie odkładając wędkę na bok. – Nie sądziłem, że po takim czasie spotkamy się właśnie na rybach – zaśmiałem się pod nosem, spoglądając na horyzont, całkiem malowniczą linię, łączącą niebo ze spokojnym dziś morzem. Ta otchłań mnie przerażała i fascynowała jednocześnie – absolutnie nie chciałem wypływać na pełne morze, ale też strasznie mnie to korciło.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie obawiałem się spotkania z Lavinią, ufałem jej. Spacer po pustym wybrzeżu w Dorset też nie wywoływał we mnie strachu – wręcz przeciwnie, po raz pierwszy od dawna czułem się tak lekko. Zdecydowanie powinienem częściej wychodzić z Oazy, żeby całkiem tam nie zdziczeć. Ubrany w beżowe spodnie i zielonkawy sweter, na który narzuciłem swój ulubiony (i jedyny) granatowy płaszcz, przemierzałem miękki piaszczysty teren. Robiłem się trochę głodny, choć zjadłem na śniadanie trochę suszonego karpia i z pół bochenka chleba. Może to kwestia tego, że już nie mogłem patrzeć na takie jedzenie. Wreszcie zauważyłem znajomą sylwetkę. Szybko ułożyłem dłonią rozwichrzone przez wiatr włosy, ale nadaremno, bo ciągle okrążały mnie równie niesforne podmuchy.
– Ahoj – rzuciłem pogodnie, wchodząc na pomost krokiem dość żwawym i sprężystym, dokładnie takim, jakim ostatnio chodziłem dość rzadko. Widok Lavinii wywołał we mnie falę wspomnień, a wraz z nią przebudziła się we mnie nieco uśpiona florkowość. – Kopę lat, co? – Usiadłem obok niej na pomoście, na razie odkładając wędkę na bok. – Nie sądziłem, że po takim czasie spotkamy się właśnie na rybach – zaśmiałem się pod nosem, spoglądając na horyzont, całkiem malowniczą linię, łączącą niebo ze spokojnym dziś morzem. Ta otchłań mnie przerażała i fascynowała jednocześnie – absolutnie nie chciałem wypływać na pełne morze, ale też strasznie mnie to korciło.
[bylobrzydkobedzieladnie]
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 04.04.22 11:07, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ile lat to było? Przestała liczyć w pewny momencie, zatracając się w życiu, które tak naprawdę nigdy nie było jej własnym. A może właśnie było, tylko nie takim, jakby być powinno? Czasem żałowała, że postanowiła podnieść głowę jako kobieta. Gdyby tylko została Olivierem, byłaby teraz może pierwszym oficerem, a jej dziesięcioletnie oddanie jednemu miejscu zostałoby nagrodzone. Ojciec nie czułby się zawiedzionym, że ma córkę, nie syna – może nigdy się nie czuł? Miała jednak wrażenie, że wolałby aby była mężczyzną – a od kolegów ze statku nie musiała wysłuchiwać drwin, zęby szczerząc na nich tak jakby miała się zaraz rzucić. W końcu i tak było, a siniaki pojawiały się na jej ciele równie często, co pąkle przyczepiały się do statku.
I jeszcze zmarli.
Czy Florean miał jej pomóc? Nie wiedziała, ostrożnie zabierając się do przyjmowania swojego stanu, nawet jeżeli minęło już tyle czasu….Fortescue był jej szansą na to, aby rzucić cień światła na tę sytuację, może podpowiadając jej, czy miała do czynienia bardziej z darem (w co wątpiła), jakimś dziwnym rodzajem opętania (na czym się kompletnie nie znała), czy też klątwą (co obstawiała najbardziej ale nie miała do tego ostatecznego przyklepania). Albo po prostu wariowała i chyba najlepszą opcją było rzucenie się w morskie fale, nad czym nie chciała myśleć.
Jej jasnoniebieski płaszcz migotał gdzieś z oddali kiedy zbliżał się do niej, a kiedy usiadł tuż obok, chwyciła go dookoła szyi, przyciągając go aby dłonią rozczochrać mu jego włosy, śmiejąc się lekko i dźwięcznie jak tylko odsunęła się od niego. Florek! Jej Flroean, zawsze spokojny, zawsze łagodny. Wydawało się, że wierzyła, że jeżeli ktoś umiałby wkradać się w serca ludzi, to właśnie on. Spokojny, podbijający ludzi swoimi wyrobami…zawsze jednak wydawał jej się człowiekiem na czasy pokoju, nie wojny, żałowała więc, że znalazł się w sytuacji, w której był obecnie. Na pewno jednak był silniejszy niż o tym wiedziała, mogła więc jedynie oferować swoje wsparcie i rozmowę. I może trochę jedzenia i ryb.
- Jeszcze nie wsiadłeś na pokład a już się wczuwasz w marynarza, hm? – Uniosła sieć, które delikatnie przelatywała przez jej palce, spleciona mocnymi węzłami. – Patrz, udało mi się zrobić! Nie sądziłam, że cokolwiek z tego wyjdzie, a tu proszę. I weź, jakby, udawajmy że wcale nie mam urodzin w przyszłym miesiącu i wciąż jestem młoda i…nie, w sumie piękna nie byłam, ale młoda jeszcze tak.
Paplała jak zwykle, słowa wylewając z siebie niby słoną morską wodę, więc może dobrze, że byli przy oceanie. Na ostatnią kwestię parsknęła, potrząsając głową, zadzierając dumnie brodę wbrew tym wszystkim upiorom które ją otaczały i skupiając się na Floreanie.
- Wolałbyś się spotkać z moją męską wersją? Jeszcze dam rade załatwić, ale od razu ostrzegam, że ta koszula niezbyt dobrze leży na Olivierze.
Chciała rzucić coś jeszcze, ale krzyknięcie dobiegło ją ze statku, co oznaczało, że na nich czas. Złapała więc sieć w jedną dłoń, w drugą ujmując Floreana, zaraz też kierując się na pokład. Miała szczerą nadzieję, że jej towarzysz nie będzie zbyt wymagający odnośnie wygód – zgodziła się w końcu w razie czego odstąpić dla niego hamak i swoją miskę do jedzenia, bo mieli wrócić pod wieczór, ale kto wie, czy się to nie przeciągnie. Miała jedynie nadzieję, że da radę, zwłaszcza że nie chciała go przemęczać w tym momencie.
Spoglądała z zainteresowaniem, czy w ogóle „Shannon” jakkolwiek przykuje uwagę Floreana, uśmiechając się lekko kiedy zaczepiała sieć.
- Co o niej myślisz? Podobno powinna być o mnie zazdrosna, jako kobieta, ale myślę, że jeżeli chodzi o nas to dogadujemy się całkiem nieźle. – Poklepała drewno czule, spoglądając jeszcze z rozbawieniem na towarzysza. – A jak tam ty i twoja wiedza o duchach?
Pytanie padło dość nagle, ale w sumie i tak chciała poruszyć kwestię.
ST wyciągnięcia sieci - 170, rzut na sprawność Thalii - 64, rzuty tutaj
I jeszcze zmarli.
Czy Florean miał jej pomóc? Nie wiedziała, ostrożnie zabierając się do przyjmowania swojego stanu, nawet jeżeli minęło już tyle czasu….Fortescue był jej szansą na to, aby rzucić cień światła na tę sytuację, może podpowiadając jej, czy miała do czynienia bardziej z darem (w co wątpiła), jakimś dziwnym rodzajem opętania (na czym się kompletnie nie znała), czy też klątwą (co obstawiała najbardziej ale nie miała do tego ostatecznego przyklepania). Albo po prostu wariowała i chyba najlepszą opcją było rzucenie się w morskie fale, nad czym nie chciała myśleć.
Jej jasnoniebieski płaszcz migotał gdzieś z oddali kiedy zbliżał się do niej, a kiedy usiadł tuż obok, chwyciła go dookoła szyi, przyciągając go aby dłonią rozczochrać mu jego włosy, śmiejąc się lekko i dźwięcznie jak tylko odsunęła się od niego. Florek! Jej Flroean, zawsze spokojny, zawsze łagodny. Wydawało się, że wierzyła, że jeżeli ktoś umiałby wkradać się w serca ludzi, to właśnie on. Spokojny, podbijający ludzi swoimi wyrobami…zawsze jednak wydawał jej się człowiekiem na czasy pokoju, nie wojny, żałowała więc, że znalazł się w sytuacji, w której był obecnie. Na pewno jednak był silniejszy niż o tym wiedziała, mogła więc jedynie oferować swoje wsparcie i rozmowę. I może trochę jedzenia i ryb.
- Jeszcze nie wsiadłeś na pokład a już się wczuwasz w marynarza, hm? – Uniosła sieć, które delikatnie przelatywała przez jej palce, spleciona mocnymi węzłami. – Patrz, udało mi się zrobić! Nie sądziłam, że cokolwiek z tego wyjdzie, a tu proszę. I weź, jakby, udawajmy że wcale nie mam urodzin w przyszłym miesiącu i wciąż jestem młoda i…nie, w sumie piękna nie byłam, ale młoda jeszcze tak.
Paplała jak zwykle, słowa wylewając z siebie niby słoną morską wodę, więc może dobrze, że byli przy oceanie. Na ostatnią kwestię parsknęła, potrząsając głową, zadzierając dumnie brodę wbrew tym wszystkim upiorom które ją otaczały i skupiając się na Floreanie.
- Wolałbyś się spotkać z moją męską wersją? Jeszcze dam rade załatwić, ale od razu ostrzegam, że ta koszula niezbyt dobrze leży na Olivierze.
Chciała rzucić coś jeszcze, ale krzyknięcie dobiegło ją ze statku, co oznaczało, że na nich czas. Złapała więc sieć w jedną dłoń, w drugą ujmując Floreana, zaraz też kierując się na pokład. Miała szczerą nadzieję, że jej towarzysz nie będzie zbyt wymagający odnośnie wygód – zgodziła się w końcu w razie czego odstąpić dla niego hamak i swoją miskę do jedzenia, bo mieli wrócić pod wieczór, ale kto wie, czy się to nie przeciągnie. Miała jedynie nadzieję, że da radę, zwłaszcza że nie chciała go przemęczać w tym momencie.
Spoglądała z zainteresowaniem, czy w ogóle „Shannon” jakkolwiek przykuje uwagę Floreana, uśmiechając się lekko kiedy zaczepiała sieć.
- Co o niej myślisz? Podobno powinna być o mnie zazdrosna, jako kobieta, ale myślę, że jeżeli chodzi o nas to dogadujemy się całkiem nieźle. – Poklepała drewno czule, spoglądając jeszcze z rozbawieniem na towarzysza. – A jak tam ty i twoja wiedza o duchach?
Pytanie padło dość nagle, ale w sumie i tak chciała poruszyć kwestię.
ST wyciągnięcia sieci - 170, rzut na sprawność Thalii - 64, rzuty tutaj
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 38 z 39 • 1 ... 20 ... 37, 38, 39
Na pełnym morzu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset