Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Na pełnym morzu
Na szczęście po dementorze, szklanych odłamkach i czarnomagicznych wężach koniec meczu nie przewidywał dodatkowych "atrakcji". Joe błyskawicznie zapomniał o bólu, okrążając wszystkich zawodników i upewniając się, że nic się nikomu nie stało. Na pierwszy rzut oka jednak chyba nie było tak źle... Nawet w przypływie ulgi klepnął w ramię, tym razem zupełnie po
***
- Widzimy się wieczorem! - krzyknął jeszcze do swojej drużyny z uśmiechem, kiedy wylądowali bezpiecznie na brzegu. - Wszyscy! Obowiązkowo - zaznaczył rzucając przeciągłe spojrzenia głównie Młodemu i Stokrotce, bo z niewiadomych przyczyn przypuszczał, że mogli chcieć się urwać z
- Chciałbym złożyć oficjalne oświadczenie - odezwał się dziarsko i jak zwykle z czarującym uśmiechem na twarzy. Tak jakby wcale nie był kontuzjowany i dodatkowo pokąsany przez "latającego" węża. Zresztą... co to dla niego?
- Prywatne oświadczenie - zaznaczył wyraźnie, choć przy dziennikarzach zaznaczanie pewnych kwestii często nie miało żadnego znaczenia - i tak wszystko interpretowali i zmieniali pod siebie... i oczywiście pod publikę, żeby wywołać jak największą sensację. Znał się z nimi za dobrze, by w ogóle się łudzić, że tym razem będzie inaczej. Póki co jednak kompletnie nie myślał o konsekwencjach, bo te nie miały w tej chwili najmniejszego znaczenia... bardziej martwił się tym, czy to, co miał powiedzieć, w ogóle przejdzie mu przez gardło. Powinno - w końcu to kwestia zachowania swojego honoru. Nie zamierzał się przecież migać przed karą - zakład to zakład - a ten wyjątkowo... przegrał. I to w uczciwej, równej walce. Zasady były proste... tylko dlaczego głos wiązł mu w gardle, a coś z tyłu głowy podpowiadało mu, żeby się wycofać...? Przecież nikt by nawet nie zauważył, gdyby nie wywiązał się z umowy, prawda? Na pewno już dawno zapomniano o tym zakładzie... i uszłoby mu płazem, gdyby...
Dziennikarka patrzyła na niego znacząco i wyczekująco chyba powoli tracąc cierpliwość.
To kwestia honoru - przekonał sam siebie stanowczo we własnej głowie.
- Harpie z Holyhead to najlepsza... (kobieca... no, powiedz kobieca! - syknął mu głos w głowie, ale go zignorował. Umowa to umowa.) ...drużyna, jaka... (w tym sezonie?) kiedykolwiek grała w brytyjsko-irlandzkiej lidze - zakończył, choć nie tak przekonująco jak być powinno. Nigdy nie był dobry w tych kwestiach... uważał Harpie za jedną z czołowych najlepszych drużyn, ale za najlepszą? To gryzło się z jego wiernością Zjednoczonym. I nawet dziennikarka łasa na aferki duże i małe, chyba miała wątpliwości co do wiarygodności tego jego oświadczenia, a może zwyczajnie szum nadmorskiego wiatru i harmider tysiąca głosów go zagłuszył, bo poprosiła, by powtórzył. Dobra, kręcił sobie właśnie pętlę na szyję, ale inaczej nie potrafił. Był słownym człowiekiem. Głupim, teraz sam przed sobą to przyznawał, ale słownym.
- Harpie z Holyhead to najlepsza drużyna, jaka kiedykolwiek grała w brytyjsko-irlandzkiej lidze - powtórzył już bez krztyny zawahania czy niepewności. - Nigdy się zresztą nie kryłem z tą opinią - ciągnął dalej - a po dzisiejszym meczu utwierdziłem się w tym przekonaniu. To też jedyna drużyna, do której mógłbym się przenieść ze Zjednoczonych z Puddlemere - dodał znów uśmiechając się zawadiacko jak to on. To akurat powiedział z pełną premedytacją - porzuciłby Zjednoczonych na rzecz tylko jednej drużyny quidditcha, która z wiadomych względów nigdy go nie przyjmie... a więc nie porzuciłby Zjednoczonych w ogóle. Tak to przynajmniej brzmiało w jego głowie.
- Możesz z tym zrobić, co tylko chcesz - rzucił jeszcze do dziennikarki beztrosko, kiedy ta właśnie otwierała usta, żeby zapewne zadać mu jeszcze jakieś pytanie. Nie zdążyła, bo zadowolony z siebie Joe zmył się sprzed jej nosa.
Dobrze zrobił. Teraz, kiedy złożył oświadczenie - a tym samym wywiązał się z umowy za przegrany mecz - poczuł ulgę. Przynajmniej sumienie miał czyste. Pytanie tylko... jak długo?
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Dwudziesty szósty lipca.
Ta data wyryła się w pamięci ekscentrycznego lorda, mając być dniem, w którym przystąpi do kolejnego punktu wcielania słodkiej zemsty w życie. Ten jeden, jedyny raz posiadał plan, którego w większej mierze miał się trzymać tylko po to, aby odwdzięczyć się pewnej czarownicy za naruszenie jego nerwów (co nie było czynnością trudną) oraz związanie go słowami Wieczystej Przysięgi.
Do tej pory wszystko zdawało się iść dokładnie tak, jak tego chciał, a nieświadoma niczego panna Chang wpadała w jego sidła, coraz mocnej zaciskające się wokół jej ciała.
Nie zjawił się jednak w umówionym miejscu. Czekając pod Czerwonym Imbrykiem Wren mogła zauważyć zmierzającego w jej kierunku, nikogo innego jak Kwento - mężczyznę, który już wcześniej towarzyszył jej w wyprawie do domu, by odebrać odpowiednie księgi. Żadne miejsce w Londynie ani jego okolicach nie wydawało mu się odpowiednie, zaplanował więc coś, czego z pewnością nie mogła się spodziewać, by mogła zaznać szczodrości, jaka towarzyszyła jego zadowoleniu.
Kwento kiwnął jej krótko głową na powitanie, po czym złapał ją za nadgarstek by wyciągnąć z kieszeni świstoklik, który niemal od razu przeniósł ich na… pokład statku. Okazałego, trzymasztowego pełnorejowca z żaglami zdobionymi herbem rodu Travers, dziobem rzeźbionym w kształt syreny owiniętej mackami potężnej ośmiornicy oraz zdobieniami nawiązującymi do rodu, z którego wywodził się kapitan.
Haverlock Travers, widząc pojawienie się oczekiwanego gościa zamienił dwa słowa ze sternikiem, tym samym oddając mu stery. Poprawił rozwianą koszulę, nałożył marynarkę po czym zszedł, by dołączyć do Wren.
- Witam, panno Chang. - Mężczyzna przywitał się skinieniem głowy, a jego twarz nie zdradzała tego, jaki przebieg ma mieć dzisiejsze spotkanie. W końcu, czemu miałby zdradzać jej wszystko już teraz, psując sobie zabawę? Niebieskie tęczówki powiodły po jej postaci, jakoby chciał się upewnić, że to na pewno ona.
- Musi mi panna wybaczyć ten mały fortel, są pewne sprawy, które winno załatwiać się w prywatności. A tak się składa, że mój statek to jedynie miejsce, w którym prywatności jestem pewien. - Kąciki ust lorda uniosły się nieznacznie ku górze w delikatnym uśmiechu. Był dumny ze swojej dobrej łajby, nawet jeśli z bólem wciąż wspominał pierwszy statek, który zakończył żywota kilka miesięcy temu. - Zapraszam do moich kajut, tam będziemy mogli w spokoju porozmawiać. - Gestem dłoni zaprosił ją w kierunku drzwi, skrywających osobiste pomieszczenia kapitana.
Kajuta była przestronna, kilka ścianek dzieliło ją na osobne części. Ta część, do której wkroczyli była bogato zdobiona, pełna przedmiotów będących dla niego pamiątkami. Z dębowym, dużym biurkiem skrytym w morskich mapach... I stołem. Okrytym niebieskim obrusem, suto zastawionym stołem oraz jedynie dwoma nakryciami.
- Uznałem, że zechce mi panna towarzyszyć podczas obiadu. Zapraszam do stołu. - Uprzejmie (w końcu doskonale znał etykietę i te wszystkie, gentelmańskie wymysły) odsunął dlań krzesło, wskazując jej odpowiednie miejsce. Sam chwilę później zajął miejsce przy stole, rozlewając egzotyczne w smaku wino do kieliszków.
- A więc, panno Chang, jak podoba się pannie moja słodka Lucy Lou? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Gestem zachęcił dziewczynę do poczęstowania się posiłkiem, samemu zapełniając swój talerz mięsem oraz surówkami.
Zupełnie tak, jakby nie trzymał w jej napięciu możliwym, ciężkim tematem rozmowy.
I understand the language of waves
- Kwento - powitała jaśniepańskiego sługę, melodia głosu zdradziła pierwszą niepewność. I już otwierała usta by zapytać o jego zwierzchnika, gdy mężczyzna ujął jej nadgarstek w niedelikatnym uścisku, a świstoklik szarpnął ciało, odrywając stopy od przyjemnie realnego podłoża. Podłoża, które już po kilku sekundach zamienić się miało na to niestabilne. Drewniane, solidne lecz chwiejne na falach niosących statek naprzód wyznaczonego kursu. Statek?
Londyński wiatr zastąpiła morska bryza uderzająca w twarz nieprzyjemną, nieprzewidzianą siłą. Szata zatrzepotała raz jeszcze, a dłoń zamiast pochwycić jej poły uniosła się ku górze, osłaniając czarne oczy od ostrych promieni słońca, którego nie przysłoniła ni jedna chmura; wiszące nad głowami niebo było błękitne, jego barwa bezpieczniejsza od zielonkawych głębin roztaczających się pod łodzią, a pogoda w niczym nie przypominała lata władającego nad brytyjską stolicą. I Wren poczuła, jak nagle traci panowanie nad lejcami ukracającymi przepływ emocji. Ściśnięty nagłym przerażeniem żołądek zabolał nieznośnie, mięśnie jęły przypominać świeżo toczone żelazo, a oddech zamarł w płucach. Kwento odsunął się od niej niebawem, zostawił samą, a czarownica ostatkiem godności zabroniła pierwszemu instynktowi ponownie sięgnąć po jego rękę, ramię, cokolwiek, byle tylko nie zostawiał jej samej na nieznanym gruncie. Dudley Sheridan starał się oswoić ją w czerwcu z pływaniem, ale nic nie przygotowało jej na znalezienie się na pokładzie statku przemierzającego pustą przestrzeń bez jakiegokolwiek brzegu rysującego się na horyzoncie. Wren obróciła się szybko, spojrzeniem plądrując okolicę; załoga uwijała się dokoła, a z kapitańskiego statku schodził właśnie znajomy szlachcic, któremu w przedziwnym pragnieniu przysłaniającym trzeźwy osąd chciała przegryźć szyjną aortę. Ale nie mogła. Zamiast tego - dzięki Merlinie - czarownica przełknęła jedynie ciężko, całą mentalną siłę lokując w desperackiej próbie uspokojenia nerwów; nie mogła pozwolić sobie na obrazę jego prywatności swoim zachowaniem, w innym wypadku szlachcic mógłby po prostu wyrzucić ją za burtę, na pożarcie wodnym stworom. Nie chciała nawet myśleć, ile z ich gatunków czaiło się właśnie pod falami.
- Obawiam się, że po tym spotkaniu już żadna inna okoliczność nie stanie się i dla mnie bardziej prywatna, sir. Dzień dobry - wydusiła z siebie w końcu, szczera, całkowicie zbita z tropu. Jakakolwiek pewność siebie wypielęgnowana wcześniej legła w gruzach, w mięśnie wdarło się uczucie bycia na łasce rozszalałego żywiołu mogącego zatopić ich w jednej chwili - a ją razem z oddaną załogą arystokraty. Z ulgą przyjęła zatem zaproszenie do kajut. Skinęła wdzięcznie głową i bez słowa ruszyła we wskazanym kierunku, delikatnie układając dłoń na drewnianej framudze gdy mijali drzwi, choćby tylko po to, by zmysłem dotyku upewnić się, że nowe okoliczności były rzeczywistością. Nieprzyjemną, okropną rzeczywistością, w której musiała się teraz odnaleźć - i na dodatek zjeść obiad, udając, że smak wspaniałomyślnie przygotowanych potraw przewyższał ściskające gardło przejęcie.
- Tak ciepłe przyjęcie każe mi sądzić, że ma dla mnie lord dobre wieści - zauważyła w odpowiedzi na zaproszenie i ostrożnym krokiem podeszła do odsuniętego przez niego krzesła, zajmując nań miejsce. Nawet w tej pozycji czuła dryf wody, to, jak statek sunął pośród fal i rozbijał się o nie burtą, tworząc pokłady morskiej piany. Cóż, przynajmniej nie musiała tego widzieć. - Przyznaję, że nie miałam jeszcze okazji przyjrzeć się jej dokładniej, pańskiej Lucy Lou. To pierwszy statek, na którego pokładzie przyszło mi gościć. Ale to już czyni ją wyjątkową. - Wyjątkowo przeklętą, a pomiędzy ukłuciami odrazy dziwnie fascynującą, nieznaną. - Czy pańska załoga nie odbierze mojej obecności jako symbol nadchodzącego nieszczęścia? Sztormu, wirów, być może... ataku bestii z głębin? - Musiała się upewnić. Pytaniem sprawdzała, czy przewidywał zderzenie z morskim potworem, czy mógł poświęcić ją jako ofiarę konieczną w przypadku ucieczki przed mackami lub szczękami; a przy tym pierwszy raz spojrzała na niego dłużej, uważniej, próbując skupić się na interesach.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Cień uśmiechu ponownie przemknął przez lordowskie oblicze.
- I prawidłowo, panno Chang. Nie każdy ma okazję postawić stopę na moim statku. - Oczywistym dla niego był fakt, że kobieta powinna poczuć się wyróżniona oraz co najmniej zaszczycona. Piękne okręty były dumą jego rodu oraz jedną z większych miłości, nie każdy więc miał okazję bliżej jej poznać. Zauważył jej zbicie z tropu, nie skomentował tego jednak w żaden, chociaż najmniejszy sposób, jakoby nigdy nic podążając do swoich kajut. To tam miała odbyć się główna część przedstawienia, granego tylko i wyłącznie dla oczu panny Chang oraz i jego oczu, mimo iż doskonale wiedział, jak przebiegnie ten, niewielki obiad.
- Nie uprzedzajmy faktów, panno Chang. - Odpowiedział tonem lekkim, zakrawającym o przyjazne brzmienie. To on decydował jakie tematy oraz w którym momencie zostaną poruszone, nie jego słodka ptaszyna, zamknięta tu niczym w złotej klatce. Był jednak niezłym kłamcą, starającym się aby dziewczyna poczuła się swobodnie w jego towarzystwie. - W takim razie śmiem po obiedzie zaprosić pannę na niewielki spacer, z przyjemnością pokażę pannie piękno mego statku. Do jego budowy zatrudniliśmy najlepszych szkutników oraz rzeźbiarzy, którzy wykonali zapierającą dech w piersiach pracę. - Kolejny uśmiech powędrował w jej kierunku, mając tym samym upewnić ją, w przyjaznym nastawieniu ekscentrycznego lorda. Bądź co bądź nie każdemu składał takie oferty, które panna Chang, dla swojego dobra powinna docenić.
Niebieskie spojrzenie wodziło między talerzem, a twarzą panny Chang gdy odkrawał kawałek wołowiny, by włożyć go do ust. Nie miał zamiaru rezygnować z obiadu nawet jeśli kobieta wzgardzi jakże uprzejmym gestem. A gdy przełknął kawałek mięsa, z dziwnym rozbawieniem pokręcił przecząco głową.
- Moja załoga faktycznie uważa, że obecność kobiet na statku przynosi nieszczęście. Osobiście nie popieram tych zabobonów o czym oni doskonale wiedzą. - Zrobił krótką przerwę, by upić łyk wina, nie odrywając od niej spojrzenia. - W tych wodach nie ma jednak potworów, a wiry oraz sztormy nie są nam straszne. Widzi panna, pływam po morzach i oceanach odkąd tylko sięgam pamięcią. Moja załoga pozostaje w niemal niezmiennym składzie od ponad dziesięciu lat. Przez ten czas straszny był dla nas jedynie jeden sztorm, lecz i jego udało nam się przetrwać. - Odrobina melancholii wdarła się do jego głosu na wspomnienie wyprawy, w której utracił swój pierwszy statek. Kto choć odrobinę znał lorda Travers zapewne wiedziałby, że jedno pytanie dotyczące tamtej wyprawy wywołałoby lawinę opowieści, anegdotek oraz historyjek, którym nad wyraz chętnie się dzielił. Ostatkiem sił powstrzymał się, przed rozpoczęciem opowieści wiedząc, że po niej mógł spodziewać się… w zasadzie wszystkiego.
- Nie musi się więc panna obawiać, mogę zagwarantować, że na tym statku jest panna w pełni bezpieczna. - Dodał, kiwając przy tym głową, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Jedyne, co jej groziło na tym statku to jego własna osoba, niczego gorszego z pewnością nie mogłaby tu znaleźć.
- Pozwolę sobie nie trzymać panny dłużej w niepewności… - Zaczął po dłuższej chwili, rozpoczynając swoje, jakże cudowne przedstawienie. - Dokładnie zbadałem księgę, jakiej panna mi użyczyła. Spotkałem się również ponownie z Vernonem Ravens, w celu ustalenia faktów. - Lord uniósł kielich, by upić wino. Nie spieszył się w swojej opowieści, jakby dokładnie ważył słowa, jakie przyjdzie mu wypowiedzieć. - Pozwolę sobie ominąć wszelkie szczegóły przebeigu tej rozmowy gdyż uważam, że nie są one przeznaczone dla kobiecych uszu. Ja… winien jestem pannie przeprosiny, panno Chang. Mam nadzieję, że zrozumie panna moją wcześniejszą podejrzliwość. Nie jestem najlepszy w przeprosinach, uznałem więc, że obiad będzie ku temu odpowiednim… - Głos Lorda był nadzwyczaj szczery oraz poważny, jakby faktycznie zależało mu na przyjęciu ów, specyficznych przeprosin. - Mogę również zapewnić, że Vernon Ravens już nigdy nie sprawi pannie problemów. Może panna od teraz spać spokojnie. - Dodał, z jakąś dziwną nutą oraz pewnością w głosie. Ci, którzy działali na niekorzyść jego rodu nigdy nie wychodzili z tego cało. I Wren winna mieć tego świadomość.
I understand the language of waves
- Zapewniam, że rozumiem jakie spotkało mnie wyróżnienie. I jestem za nie wdzięczna, sir - wydusiła z siebie głosem nawet przekonującym, zaznajomiona z techniką kłamstwa nie od dziś, niemal nieświadomie modelując już tembr wypowiadanej melodii do wyuczonego szacunku i kultury. - To niesamowite, że rzemieślniczy kunszt może towarzyszyć również na morzu, z dala od lądu. Chętnie zobaczę jak rękodzielnicy oddali charakter pańskiego rodu, lordzie Travers. - Nie była wdzięczna, była wściekła, tego jednak arystokrata wiedzieć nie musiał. Z pewnością nie wówczas gdy gościł ją naprzeciwko siebie przy stole przepełnionym przepysznie wyglądającymi potrawami, których na co dzień nie szło jej doświadczyć, z pewnością także nie w tej klasie smakowej. Wren nie zdecydowała się jednak zbyt szybko na podzielenie jego entuzjazmu i z ociąganiem sięgnęła po widelec, w tym czasie starając się uspokoić rozszalały żołądek. Istniało prawdopodobieństwo, że jeżeli wmusi w siebie jedzenie zbyt szybko, w odrażająco ludzkim geście zwróci je z powrotem na talerz, a to nie wróżyłoby pomyślnego przebiegu interesów - i posłużyłoby do obrazy gospodarza zamiast wyrażenia fałszywej wdzięczności.
Nie miał powodu by kłamać. Zapewniwszy ją o braku bestii czyhających pod statkiem, wijących się wokół burt, nie pozbawiał się przewagi, jaką oferowała mu bezkresna toń niosąca ich teraz w nieznanym jej kierunku. Haverlock był z góry na wygranej pozycji, czarownica doskonale zdawała sobie z tego sprawę, a mimo wszystko z ulgą przyjęła informację o rzekomym bezpieczeństwie; zaraz po jego słowach sięgnęła po kieliszek wina i odrobinę zbyt szybko upiła z niego kilka łyków, licząc, że zbawienny aromat alkoholu jeszcze bardziej odegna widmo zagrożenia unoszące się nad nadszarpniętymi nerwami.
- To dość niespotykana lojalność, ponad dziesięć lat - zauważyła, choć brakło jej doświadczenia w temacie żeglugi i związanych z nią magów, by ocenić, czy miała rację. Na lądzie - na pewno, nie brak dookoła było przykładów wbijania noża w plecy, intryg czy nieporozumień prowadzących do zerwania współpracy, do buntu. - Jedność z żywiołem musi być zatem doskonałym spoiwem kapitana z jego ludźmi, by przez tyle lat nie naruszyć struktury kompanii. Nie bez powodu używa się określenia morskie wilki, jak dobrze rozumiem. Zwierzęta stadne są w tym przypadku bardzo adekwatne - z pewnym wytchnieniem skorzystała z możliwości odsunięcia myśli od miejsca, w którym się znajdowała, na rzecz skojarzonych z nim ludzi. Miała nadzieję, że porównania do fauny nie odbierze w niefortunny sposób, dla niej samej ta myśl była poniekąd olśnieniem, zupełnie jakby odkryła ukryte za powiedzeniem znaczenie jako pierwsza z lingwistycznie uzdolnionych czarodziejów. I rozmyślałaby nad tym jeszcze przez moment, gdyby nie meritum, do którego płynnie przeszedł mężczyzna.
Przeprosiny. Nie spodziewała się, by użył konkretnie tego słowa - nie uważała go przecież za człowieka, który był w stanie tak otwarcie przyznać się do niesłusznego osądu, do błędu, nawet jeśli za jego pomocą mógł wystawić na próbę całokształt czyjegoś życia. Słuchała go zatem uważnie. I nie wiedziała, czy rozkwitające w jej wnętrzu ciepło spowodowane było samym winem, czy może poczuciem otulającej umysł ulgi, zwycięstwa nad dziecinnym planem Vernona.
- Pańskie podejrzenie było zrozumiałe, sir, cieszę się jednak, że nad oskarżeniem wygrały fakty i biznesowa dokładność. Ravens dał mi cenną lekcję, dzięki niemu doceniłam, jak prawdziwie ważne jest rejestrowanie nawet najdrobniejszych szczegółów. Szczegółów, które kiedyś mogą ocalić nie tyle życie, co przede wszystkim godność. - A gdy z jego ust padło finalne zapewnienie, Wren drgnęła nieznacznie. Dopiero wtedy sięgnęła po sztućce i zaczęła powoli konsumpcję, uważna, by nie ubrudzić się sosem czy nie ośmieszyć w żaden inny sposób, w międzyczasie mimowolnie kontynuując temat, który dla Haverlocka mógł być zamknięty, zwieńczony skrytym sensem wypowiedzi. - Nigdy. Czy to znaczy, że spotkał go nieszczęśliwy wypadek? - spytała, a w głosie rozbrzmiała lekka nuta nadziei, której nie udało jej się w porę spłycić neutralnością, obojętnym, kurtuazyjnym zainteresowaniem. W rzeczywistości aż wrzała w środku.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Przyjemnością dla mnie będzie pokazanie pannie piękna mego statku. - Odpowiedział jedynie, serwując jej kolejny, odpowiednio wyuczony uśmiech. Miał nadzieję, że przybraną przez siebie postawą zaskarbi sobie choć odrobinę uwagi dziewczęcia, na którym chciał się zemścić na swój dziwny, pokręcony sposób. Jedno pozostawało stałe - niezależnie od wydarzeń, osoba Wren Chang intrygowała go, co nie zdarzało się często. Zwłaszcza u kogoś, kto kobiety miał za zabawki bądź ozdoby salonów.
- Zależy jak na to spojrzeć, panno Chang. - Zaczął, nie odrywając od niej spojrzenia. Gdzieś w środku zatliła się w nim iskierka nadziei, że oto przyszło mu trafić na drugą kobietę, która byłaby w stanie zrozumieć jego miłość do morza. Wtedy jednak przypomniał sobie o jej strachu na widok zwykłej wydry i nadzieja prysnęła niczym mydlana bańka. - Widzi panna, na morzu jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Jako kapitan muszę mieć pewność, że mogę polegać na swojej załodze, a moja załoga musi mieć pewność, że będą mogli polegać na mnie. Różne rzeczy przytrafiają się podczas rejsów, musimy umieć współpracować ze sobą niczym trybiki najznamienitszego z zegarów. - Uśmiech ponownie zamajaczył na lordowskiej twarzy, po chwili skryty za kielichem z winem. - Moja załoga składa się z ludzi, którym ze spokojem byłbym w stanie powierzyć własne życie, a oni byliby w stanie powierzyć swój żywot w moje ręce. Jako kapitan uznaję to za najważniejsze z osiągnięć. - Dodał, po raz kolejny powstrzymując się przed wysnuciem kolejnych anegdot. Ach, jakże mu brakowało chętnych słuchaczy! Szlachcice nie doceniali jego przygód, mimo iż mogliby się z nich naprawdę sporo nauczyć.
Kolejny temat pojawił się na wokandzie, a Haverlock Travers uważnie obserwował reakcję panny Chang, jedynie czasem zjeżdżając spojrzeniem na swój talerz. Był ciekaw, jak zareaguje na podobne rewelacje. Czy na jej twarzy pojawi się wyraz triumfu? A może będzie to ulga bądź zaskoczenie? Nie był w stanie przewidzieć kolejnego jej ruchu i w tej całej, dziwnej grze to właśnie to wydawało mu się najciekawsze. Kobiety zwykły go nudzić, Wren jednak uparcie wymykała się stereotypom oraz jego przyzwyczajeniom.
- Ach tak, muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem skrupulatności w panny dokumentach. Rzadko się z tym spotykam, mimo iż z dokumentami pracuję na codzień. - Niewielka pochwała uciekała z jego ust. Kto wie, może w innej sytuacji zaproponowałby jej posadę w Cormer? W obecnej sytuacji, jeśli chciał wprowadzić plan swojej zemsty w życie, nie miał najmniejszej na to ochoty. Musiał zaufać swojej pracy oraz Kwento, panującego nad każdym, brudnym aspektem ich pracy.
Jego brew nieznacznie powędrowała ku górze, gdy dziewczę drgnęło lekko oraz rozpoczęło posiłek niczym wyrwane z dziwnego transu. Czyżby postać Vernona aż tak odbiła się w jej życiu? Nie był pewien, uznał to jednak ze swego rodzaju komplement dla jego szaleństwa oraz jakże cudownych pomysłów.
Milczał przez chwilę, przeżuwając kawałek mięsa by finalnie ułożyć dłoń na dłoni kobiety. Delikatnie, w dziwnie poufałym geście którego lord nie powinien wykonać… Tym samym chcąc przełamać barierę dotyku, jakże istotną w jego planie.
- Bardzo nieszczęśliwy, panno Chang. Po Vernonie Ravens pozostał jedynie proch. - Dosadne stwierdzenie miało zapewnić kobietę o tym, że Ravens już nigdy miał się nie pojawić w jej życiu. - Wiem, co zrobił. I jest mi przykro, że musiała panna przez to przechodzić. - Dodał jedynie, na chwilę zaciskając szorstkie palce na drobnej dłoni, zupełnie tak, jakby próbował niezdarnie okazać jej wsparcie. Fakt, że to on ciągle mieszał w jej głowie nie musiał mieć tu jakiegokolwiek znaczenia. I przez chwilę trwał tak, zerkając w ciemnie tęczówki jej oczu by finalnie odchrząknąć delikatnie i pospiesznie zabrać swoją dłoń, zupełnie tak jakby przypomniał sobie o niestosowności ów gestu.
Pozwolił aby na dłuższą chwilę zapanowała cisza, dokładnie taka, jaka winna zapanować po geście, którego sam mógł się nie spodziewać, niosącym za sobą informacje, których sam jeszcze mógł nie przyswoić.
I understand the language of waves
- Czy to prawda, lordzie, że kapitan schodzi ze statku jako ostatni? - podjęła więc niebawem, uznając, że kto inny lepiej zweryfikowałby znane powiedzenia? Historie i podania mówiły wiele, czasem jednak owiewała je nuta koloryzowanego fałszerstwa i urojonego heroizmu mającego zapewnić zmarłym honory, jakich nie doczekali się za życia, stworzyć oszukańcze obrazy ich rzekomo godnych charakterów. Czy było tak naprawdę - Chang wiedzieć nie mogła, ale oto stała przed możliwością poszerzenia ów wiedzy. - I czy tak wierna załoga mogłaby pozwolić na to, by ich kapitan oddał życie za ich bezpieczeństwo? To nurtująca kwestia, gdzie zaczyna a gdzie kończy się oddanie. - Nie poddawała w wątpliwość przywiązania jakim darzyła go kompania, wręcz przeciwnie; słowa szlachcica brała teraz jako prawdę, poddawała ją dylematowi, którego w rzeczywistości nie życzyłaby nikomu. Śmierć na morzu, nawet wśród zaufanej wachty, brzmiała niebywale samotnie.
Obiad ubiegał im w spokojnej atmosferze. Bez ciskanych na ślepo oskarżeń i wzajemnej podejrzliwości, w gamie ciekawych aromatów potraw, dobrych wiadomości i zdziwienia, jakim smakowały przeprosiny Haverlocka. Być może osądziła go błędnie, być może nie był tak zadufanym w sobie człowiekiem z kijem od miotły w kiszkach, jak dotąd podejrzewała; niewielu arystokratycznie urodzonych zdobyłoby się na podobny gest, tak otwarcie wypowiedziany, w stosunku do kogoś o statusie mniej imponującym - a takim było właśnie życie Wren, o wiele mniej znaczące niż to należące do ślicznych dam tańczących na salonowych posadzkach.
- Miło mi to słyszeć - zapewniła. - Próbka krwi, którą przekazałam pańskiemu człowiekowi do analizy pochodziła z tego samego zbioru, co próbka wcześniejsza. Ufam, że i ten fakt mnie nie zawiódł? - Musiało tak być, musiało, skoro Travers zdecydował się zafundować jej tak gościnne przyjęcie i zaprosił na obiad; nie tylko prowadzone rejestry potwierdziły zatem jej niewinność, ale również dowód niepodważalny, jakim pozostawał produkt sam w sobie.
Mówił o przeznaczeniu Vernona, a ona odruchowo sięgnęła wolną dłonią po kieliszek wina, racząc się jego bogatym smakiem, zbawiennym i ciepłym, uspokajającym; niewykluczone, że ów gestem pragnęła zamaskować cień przemykającego po wargach uśmiechu, lekkiego i niemalże niewidocznego, gdy szlachcic wyznał w co obrócił się jej mimowolny prześladowca. Mugole uznaliby to za niesamowicie odpowiedni koniec, zgodny z twierdzeniami ich rzekomego stwórcy, ze słowami odzianych w czerń kaznodziejów; Wren szybko zapanowała nad mimiką, zanim ten sięgnął po drugą z jej dłoni i zamknął ją w pocieszającym, delikatnym uścisku - czym? Coś w niej zawrzało. Ukłuło gwałtownie. Spojrzenie czarnych oczu zlustrowała chwilowo łączący ich kontakt cielesny, zanim miękkim ruchem - ale niespiesznym, bo nie urazić go do przesady - pozwoliła sobie cofnąć pochwyconą przez kapitana rękę i ułożyła ją na krańcu stołu, bezpiecznie daleko.
- Zapewniam, że nie musi lord czuć względem mnie współczucia - zaczęła ostrożnie, tembr głosu stał się wyważony, idealnie zacierając ślady kiełkującej w niej podejrzliwości, niepewności. - Tragedia, która go spotkała, z pewnością oszczędzi mi w przyszłości wielu nieporozumień, za to jestem wdzięczna. Wdzięczna miłemu losowi - bo przecież żywot Vernona zakończył nieszczęśliwy wypadek. - A i sam Ravens powinien cieszyć się ponownym spotkaniem z rodziną. - Według opowieści zamordowaną w środku nocy, przypieczętowując niechcianą świadomość bezsilności względem przeznaczenia. Travers wyrządził mu przysługę - ukrócił szaleństwo i sprawił, że niespokojna dusza zjednała się z krewnymi, których brak mącił zmysły. Gdyby mężczyzna był prawdziwy - ale nie był. Czarownica odchyliła się na krześle, opierając się o nie lekko i tym samym zwiększając panujący między nimi dystans, a wzrok powrócił na twarz mężczyzny. - Moje imię zostało oczyszczone. Czy to znaczy, że mogę spodziewać się nawiązania dłuższej współpracy z lorda rodem? - zapytała bezpośrednio, ciekawa. Ciepło promieniujące od dotkniętej przez niego dłoni wydawało się nieznośne i dziwne. Może to jedynie efekt wina. - Jeśli lady Travers były zadowolone z efektów krwi, oczywiście. - I jeśli w ogóle miały możliwość ją przetestować, Wren nie wiedziała wszakże, że maskarada z użyciem sylwetki Vernona była kłamstwem; zakładała, że testy na przyniesionej przez nią wcześniej próbce mogły ukrócić jakiekolwiek wieczorne ceremonie z użyciem specyfiku.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Osobiście uważam, że to wszystko zależy od punktu widzenia. Jeśli przybijamy do portu faktycznie jestem tym, który opuszcza pokład ostatni… Nie wiem jednak, czy to z powodu piastowanej funkcji czy zwykłego przywiązania do tej łajby. - Mężczyzna w zadumie upił łyk wina. - Jeśli jednak chodzi o walkę z żywiołem stwierdziłbym, że kapitan tonie ze swoim statkiem. A jeśli już statek idzie na dno, nie mamy wpływu na to, kto zginie. Bardzo często sztormy zaskakują nas w miejscach, w których nawet z pomocą magii nie bylibyśmy w stanie przeżyć. - Głos kapitana zdawał się być nieobecny, oddalony tak jakby w swojej głowie przezywał coś zupełnie innego. Wspominał paskudny sztorm, jedyny w jego karierze który zabrał mu kilku cennych członków załogi oraz cudną Lucy Lou I, nadal czując zadrę dziwnego uczucia, którego nie był w stanie zrozumieć. - W październiku w tamtym roku, podczas sztormu rozbiliśmy się o wybrzeża Nowej Szkocji, wracaliśmy właśnie ze Stanów Zjednoczonych… Na Merlina, nigdy nie widziałem podobnego sztormu. Nikt nie wiedział, komu przyjdzie stracić wtedy życie, ja sam byłem od tego ledwie kilka kroków. Nie wszystkim jednak udało się przetrwać. To byli wspaniali marynarze… - Przyciszonym głosem, wspomniał wydarzenie w atmosferze, która zdawała mu się do tego pasować. Nie przeżałował jeszcze utraconego statku ani członków załogi, którzy po dziesięciu latach zdawali się być niczym druga rodzina. Prosta, nieskomplikowana, pełna żartobliwych docinek i zupełnie inna od tej, prawdziwej rodziny.
- Wyniki analizy tej próbki krwi otrzymam na dniach. Jestem jednak niemal pewien, że okażą się zadowalające. - Odpowiedział już pewniej, wyrywając się z nostalgicznej zadumy, jaką wywołały wspomnienia tamtej okrutnej nocy. Powrócił do teraz; do kolacji w towarzystwie Wren oraz planu, jaki czaił się gdzieś na skrajach jego głowy. To z pewnością nie mogło być ich ostatnie spotkanie, niezależnie od jej woli. Plan domagał się spełnienia by podbudować urażoną, lordowską dumę o czym nie mogła wiedzieć.
Uważnie obserwował reakcję kobiety na jego dotyk, na ten moment uznając go za zadowalający. Ten jeden, niewielki gest oraz spojrzenie ciemnych oczu powiedziały mu więcej, niż mogła chcieć mu powiedzieć. Wiedział, że nadejdzie dzień gdy ulegnie, nie był jednak w stanie powiedzieć kiedy ów dzień nastąpi.
- Nazwałbym to raczej poczuciem niesprawiedliwości, niż współczuciem. Doświadczenie mnie nauczyło, że współczucie nie jest czynnikiem, który jakkolwiek mógłby coś zmienić. Przy niesprawiedliwości sprawa wygląda prościej. Uznałem, że to co zrobił Ravens nie powinno mieć miejsca, było niesprawiedliwe oraz plugawe, dlatego poniósł karę. Nadal jednak jest mi zwyczajnie przykro, że musiała panna przechodzić przez problemy z jego powodu, zwłaszcza w obecnych czasach. - Mówił miękko, spokojnie wodząc spojrzeniem po jej twarzy. Wiedział, że współczucie może nie być emocjom, której by sobie życzyła. Podczas tych kilku spotkań zdołał co nie co zauważyć. Jednocześnie, gdzieś w środku miał nadzieję, że nie przyszło mu jej obrazić, bądź zaszczepić w niej nieodpowiednich myśli dotyczących jego osoby… Jednocześnie wmawiając sobie, że jej zdanie na temat z pewnością go nie obchodziło. Tak, tak na pewno było w końcu nawet jej nie lubił, czyż nie?
- Jak wspominałem, wyniki ponownej analizy otrzymam w przeciągu kilku następnych dni. Rozmawialiśmy już na temat panny usług, jednak dopiero wtedy będziemy mogli podjąć ostateczną decyzję o której z pewnością pannę poinformuję. - Delikatny uśmiech ponownie zagościł na jego ustach. Dziś nie był odpowiedni dzień, na dobijanie targów. Przeciągał chwilę dobicia interesu, mając w tym swój interes. O wiele bardziej podły i przyziemny… Lecz czy na pewno? Nie, z pewnością chodziło jedynie o zemstę.
- Jeśli panna skończyła, z chęcią pokażę pannie piękno mego statku. - Dodał, by przetrzeć usta serwetką. Dzisiejszy dzień miał być poświęcony nawiązaniu bliższej relacji umożliwiającej mu spełnienie swojego planu, nawet jeśli miał być jedynie małym, niewielkim kroczkiem.
I understand the language of waves
- Ten sztorm, czy nie wywołały go anomalie? Pamiętam rozszalałą pogodę przesiąkniętą niestabilną magią - zastanowiła się głośno. - To musiało być dla lorda okrutną stratą, nie tylko statek, ale i część załogi. - Chciała dodać więcej, przekazać kondolencje, ale coś podpowiadało, że nie powinna - że nie była osobą dostatecznie zaangażowaną w jego życie, by preparować fałszywe współczucie, które niechybnie rozszyfrowałby w mgnieniu oka. Nie byli przyjaciółmi. Nie łączyła ich wzajemna wylewność, wymieniane gorzkie żale, nie oferowali sobie wsparcia w codziennych trudnościach; czarownica mogła zatem jedynie okazać szacunek rozumiejąc powagę tragedii.
Sama również nie miała wątpliwości co do wyników badań próbki. Wciąż pozostawało jednak pytanie jakim cudem rodowy uzdrowiciel Traversów dopuścił się tak znaczącego, kolosalnego błędu w pierwotnej ocenie - nie spodziewała się, by Vernon był na tyle przebiegły i utalentowany, by jakimś cudem podmienić wyniki lub same fiolki, czy działali zatem w zmowie? Była ciekawa, lecz postanowiła nie dopytywać. Jeszcze nie. Niech sytuacja wyklaruje się krystalicznie - po rozwianiu wszelkich wątpliwości pozwoli sobie na prośbę o kilka dodatkowych sprostowań.
- To współmierna kara do czynu - nie tylko przeciwko mnie, ale również przeciwko osobie lorda, którą starał się oszukać - zgodziła się gładko, głosem miękkim i przyjemnym, pozbawionym cienia wyrzutów sumienia. Zasłużył na to - na wszystko, co go spotkało, niezależnie od katuszy jakie mógł wymierzyć mu arystokrata. Haverlock ostrzegał ją przed próbami zagrania na nosie jego rodzinie, w niebezpośredni sposób zapewniał o dotkliwych sankcjach nałożonych na każdego śmiałka wzniecającego tę zniewagę. Gdyby w jego głowie jawiła się choć jedna myśl, Vernon mógłby to przewidzieć. - Na szczęście pozostało po nim tylko wspomnienie, ale i ono szybko odejdzie w niepamięć. Tak jak i wszystko, czego się dopuścił - zapewniła, wzruszywszy jednym, smukłym ramieniem i skinęła głową, gdy mężczyzna uciął temat wspólnych interesów. Kazał jej czekać, ale takim było jego diabelnie niewygodne prawo: dzięki szlachetnemu urodzeniu i odpowiedniej pozycji to ona była do jego dyspozycji, nie odwrotnie. A zanim zdążyła do tematu jakkolwiek się odnieść, na wokandę powróciła kwestia zapowiedzianego spaceru - okropnego, niechcianego i dogłębnie mrożącego krew w żyłach. Skinęła najpierw głową bez słowa, po czym kilkoma łykami dopiła resztkę wina z kieliszka w dość nieelegancki sposób, naśladując gest mężczyzny i ocierając usta serwetką. Ten krótki moment pozwolił jej zebrać siły.
- Oczywiście, jestem gotowa - nie była, tak bardzo nie była, a jednak powoli podniosła się z krzesła i chwyciła brzegu stołu, gdy statkiem zakołysała akurat większa fala. Merlinie, dlaczego? - Rozumiem, że Lucy Lou zastąpiła pański poprzedni statek? Zatem służy lordowi od października? - Może rozmowa odsunie jej myśli od niestabilnie niosącej ich naprzód wody; Wren ponownie przysłoniła oczy dłonią gdy opuścili kajutę kapitana i dostali się na główny pokład, przyzwyczajała wzrok do majestatu słońca wiszącego nad głowami w pełnej okazałości, skórę do przyjemnie chłodnego wiatru targającego materiał ubrań w szaleńczym tańcu. - Czy wypada mi zapytać dokąd wyznaczony jest kurs? - Spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę, z nadzieją, że choćby drobna obietnica lądu na horyzoncie będzie w stanie uspokoić ponownie wzbierające w niej nerwy.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
- Istnieje spore prawdopodobieństwo, nie mamy jednak w tej kwestii pewności. - Odpowiedział, wzruszając delikatnie ramieniem. Na kolejne słowa uniósł delikatnie brew z zaciekawieniem, nie skomentował ich jednak, jedynie kiwając głową, dając tym samym znać, że przyjął te słowa do wiadomości. Gdzieś w środku nie sądził, aby jej słowa były w pełni szczere i potrafiła zrozumieć, czym była dla niego utrata statku - nikt, kto nie kochał morza równie mocno jak on, nie był w stanie tego pojąć.
- Może być panna pewna, że otrzymał odpowiednią karę. - Usta Haverlocka rozciągnęły się w tajemniczym uśmiechu. Gdyby nie chodziło o jedną z jego metamorfomagicznych postaci a kogoś, kto faktycznie istniał zapewne taki koniec właśnie by go spotkał. Lord Travers nie znosił pakowania się w jego interesy równie mocno, jak nie znosił się nudzić. O tym jednak nie musiała wiedzieć, szlachecka krew sprawiała, że był na lepszej pozycji, tej która pozwalała mu rozdawać karty, dzięki którym mógł dokonać swojego planu zemsty. Tak, to było piękne.
Kolejne słowa skwitował kiwnięciem głowy, nie drążąc już tematu Vernona, zemsty oraz całej sytuacji, jaka zaszła. Był pewien, że w tej kwestii padła wystarczająca ilość słów, przynajmniej dzisiejszego dnia. Kolejne spotkanie miało owocować w kolejne szczegóły oraz kolejne kroki, mające przybliżyć go do upragnionego celu. Uważnie obserwował, jak jednym haustem dopija wino, widząc w tym coś, co niezmiernie go rozbawiło, nie dał jednak tego po sobie poznać. Bez większych problemów, przyzwyczajony do przyjemnego bujania okrętu wstał od stołu, oferując kobiecie swoje ramię w uprzejmym, wyuczonym przez matkę geście. Gdy chciał, jego maniery nie pozostawiały żadnych życzeń, problem w tym, że rzadko chciał.
- Tak, zastąpiła tamten statek, chociaż w wielu kwestiach jest jego kopią, wzbogaconą o wygodne dla mnie rozwiązania. Po dziesięciu latach żeglugi zauważa się, co odpowiednio działa, a co nie. Służy mi jednak od stycznia, gdyż jej wykonanie zajęło trochę czasu. - Odpowiedział lekko, prowadząc dziewczynę wprost na pokład. Uważnie obserwował każdy jej gest, krok oraz napięcie mięśni, poszukując w nich znajomej złości bądź przestrachu, związanego z rozległym morzem oraz tym, co mogło się w nim ukrywać.
- Dziś jedynie Irlandia, pozwoliłem sobie jednak tu pannę ściągnąć, nie chcąc dłużej trzymać panny w niepewności. - Odpowiedział, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze. Ach, czy nie był wspaniałomyślny? Oczywiście, że był! I jedynie ślepiec by tego nie dostrzegł, przynajmniej w jego opinii. A statek był piękny, pełen rzeźbień przypominających morskie stworzenia, gdzieniegdzie zawierając jakąś historię pochodzącą od jego przodków.
- Wygląda panna, jakby się czegoś obawiała. Czy mogę spytać, o co chodzi? - Miękkie wręcz ciepłe pytanie opuściło jego usta. Spokojnym krokiem przeszedł się po pokładzie, by jestem dłoni zaprosić pannę Chang na mostek. Rzeźbione schody, mimo niemal stykania się z burtą prezentowały się solidnie i pięknie, wykończone najznamienitszymi, morskimi ornamentami.
- To główne miejsce dowodzenia, panno Chang. Tym kołem… - Tu wskazał wielkie koło sterowe - Prowadzi się statek, na jego środku znajduje się kompas, dzięki któremu wiemy, gdzie płynąć… Miała panna okazję sterować kiedyś łódką? - Och, mógł jej pokazać! Z wielką przyjemnością rozpocząłby serię wyjaśnień, anegdotek oraz wskazówek dotyczących prowadzenia tak pięknej rzeczy, jak statek.
I understand the language of waves
- Jestem za to wdzięczna - odparła miękko. - Jak wspominałam w liście, pomimo pewności wyników śledztwa, oczekiwanie na jego rezultat niemiłosiernie się dłużyło - wyznała szczerze, Vernon już raz ją przechytrzył, sprawił, że fakty przemówiły na jej niekorzyść i nie mogła wykluczyć, że przedziwnym talentem dopnie swego jeszcze raz, bez względu na złożoną Przysięgę. Czyżby zawiodła przez to, że w trakcie wypowiadania jej słów był pod wpływem uspokajającej inkantacji? Gdy przemierzali pokład krokiem trochę szybszym, niż wydawałby jej się komfortowy, wolną dłonią sięgnęła do burty i sunęła po niej palcami, pragnąc przyzwyczaić się do myśli, że od porywistych fal dzieliła ją tylko drewniana opoka. - Czy długo bawi lord w światowych portach odwiedzając je w interesach? Nie ukrywam, że z zazdrością myślę o wielu miejscach, które miał lord okazję zwiedzić. - Bo myślenie o nich było teraz bezpieczne. Wren nie zdobyła się jeszcze na zajrzenie przez burtę, oswojenie wzroku z błękitem i zielenią kołyszącej ich wody. I przeklinała fakt, że ów widok nie uszedł uwadze szlachcica; czy już obraziła go buzującymi w sobie emocjami? Pobladła od zdenerwowania twarz odwróciła się w jego kierunku, spojrzenie napotkało niebieskie tęczówki i czarownica pozwoliła sobie wziąć głębszy oddech.
- Nigdy wcześniej nie byłam na statku, sir - przypomniała mu, z uwagą modelując tembr głosu, by ten mimo wszystko zabrzmiał spokojnie. Czy się udało, to nie podlegało już jej ocenie. - To... nowe uczucie. Podłoga zamiast stałego gruntu kołysze się pod stopami, a każda fala wymaga odpowiedniego ruchu mięśni nóg, by nie upaść. - Albo nie wypaść, dodała w myślach, wzdrygając się mimowolnie. - Zaraz się przyzwyczaję, Lucy Lou i tak traktuje mnie łagodnie - zapewniła, ostatkiem sił przywołała nawet delikatny uśmiech wyginający pojedynczy kącik ust. Czuła, że - być może z własnego wyboru i przezorności - musi lawirować nie tyle pośród tańca wody i drewna, ale również na arystokratycznej arenie domagającej się szacunku, konkretnego doboru słów i niedostatecznie swobodnych gestów. Testował ją podwójnie - nie tyle w obliczu zetknięcia z żywiołem, co również w pozycji, w jakiej zmuszona była myśleć, intensywnie i prędko, by nie okazać szczerości targającego nią przerażenia. Nie musiał o tym wiedzieć.
Niebawem wspięli się po kolejnych schodach na kapitański mostek, gdzie jakiś czas temu marynarz przejął od niego ster. Dopiero wówczas Wren wykorzystała okazję i wyjrzała za burtę, powoli, niepewnie, przyglądała się białej pianie obejmującej stronę statku i falom, jakie jej towarzyszyły, gładko, bez wysiłku niosąc tak wielką konstrukcję naprzód. Za nimi, na tafli, rozciągała się wstęga znacząca ścieżkę ruchu Lucy Lou II. Wren poczuła jak kręci jej się w głowie. Na Merlina, wino wydawało się teraz niewielką pomocą; odbiła się zatem od grubej barierki i ostrożnym krokiem podeszła z powrotem do Traversa, który zaczął opowiadać o odebranym od członka załogi sterze.
- Tym? - powtórzyła ze zdziwieniem; nigdy wcześniej nie interesowała się budową łodzi, nie znała nawet podstaw ich struktury, stąd jej reakcja była jak najbardziej - i absurdalnie - szczera. - Czy to znaczy, że jego obroty są w stanie poruszyć tak wielkim okrętem, zmusić go do zmiany kierunku? Nie wyobrażam sobie odpowiadającego za to mechanizmu - przyznała, po czym pozwoliła sobie - znów opieszale, ostrożnie, jakby było to najcenniejszą rodową pamiątką - dotknąć opuszką palca wskazującego jednego z prętów okalających koło. - Nigdy - dodała dziwnie ciszej, obserwując, jak skóra poznaje drewnianą teksturę. Chyba nie zamierzał pozwolić jej...?
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Kiwnął jedynie głową na zapewnienia, bardziej zajętym tym, co działo się na pokładzie. Czujne oczy kapitana wodziły od towarzyszącej mu kobiety do marynarzy, co jakiś czas wykonujących odpowiednie zadania. Ta część rejsu była najspokojniejsza i nie miałby nikomu za złe, gdyby udał się na odrobinę odpoczynku przed cumowaniem w kolejnym porcie.
- Zwykle jest to kwestia kilku dni, podczas których uzupełniamy zapasy, dobijamy targów bądź zwyczajnie odwiedzam zaprzyjaźnione rody z innych części świata. Gdy odwiedzam port w Iranie, zwykle nie jest mi dane wrócić na pokład wcześniej, niż po tygodniu czasem dwóch. Tamtejszy dziedzic zalicza się do grona moich dobrych przyjaciół. - Uśmiech pojawił się na lordowskiej twarzy, gdy wspominał dalekie podróże oraz pojedynki w wysokich temperaturach pod najgłupszymi pretekstami. - Mógłbym pannie o nich opowiedzieć, lecz potrzebowalibyśmy co najmniej tygodnia, by poświęcić im godną uwagę. - Dodał półżartem, półserio doskonale wiedząc, że jego chęci do snucia opowieści powoli zaczynały przechodzić do legendy wśród arystokratycznych salonów… Zwykle, by ich unikać. Jedynie jego kochana Belle zawsze z chęcią wysłuchiwała jego słów, prosząc o więcej.
Uważnie słuchał jej słów oraz tego, jak wybrnęła z dziwnej paniki przed tonią wody, nadal nie do końca rozumiejąc jej strach. On bez morza usychał niczym ryba wyrzucona na ląd, a coraz rzadsze rejsy odbijały się na jego zachowaniu - stawał się coraz bardziej irytującym wrzodem, nie mogąc powrócić do życia, gdzie na ląd chodził niezwykle rzadko.
- To ponoć normalne, panno Chang. Znam wiele osób, które czuły się nieswojo wchodząc na pokład po raz pierwszy, kolejne razy są już łaskawsze. Naturą czarodziejów jest umiejętność odpowiedniego dostosowania, chociaż… Muszę przyznać, że trudno mi zrozumieć uczucia towarzyszące pierwszemu wejściu na pokład. - Kąciki ust lorda ponownie uniosły się ku górze. Zapewne okoliczności jego przyjścia na świat oraz nieodłączne towarzystwo pokładów sprawiały, że czuł się na kołyszącym morzu o wiele lepiej, niż twardej ziemi.
Ponownie kiwnął głową, z zaciekawieniem przyglądając się, jak kobieta ostrożnie dotyka jednego z rumbów. Kto by sądził, że coś takiego właśnie ją zainteresuje? Bo na zainteresowaną wyglądało, co sprawiało, że nie powstrzymał się przed dalszymi wyjaśnieniami.
- Koło sterowe jest połączone z płetwą sterową. Znajduje się ona pod rufą, czyli tylną częścią statku. Jest zanurzona w wodzie, jej ustawienie zmienia kierunek, w którym płynie statek i pomaga utrzymać stały kurs. - Wyjaśnił, żywo przy tym gestykulując. Wskazywał jej odpowiednie miejsce, naśladował dłońmi ułożenie płetwy na chwilę zapominając o swoim planie i pozwalając, by największa z pasji przez niego przemówiła.
Oczy lorda błysnęły tajemniczo, gdy dziewczyna przyznała, że nigdy w życiu nie sterowała okrętem…
No, takiej okazji nie mógł przegapić. A sternik zdawał się wiedzieć, co planuje jego kapitan, ustępując miejsca. Powoli podszedł do panny Chang, stając odrobinę z tyłu.
- To bardzo proste… - Zaczął, po czym delikatnie ujął jej lewą dłoń, by ułożyć ją w odpowiednim miejscu. - Najwygodniej steruje się z dłońmi ułożonymi w pozycji za pięć druga, o tak… - Równie ostrożnie oraz delikatnie ułożył drugą dłoń dziewczęcia w odpowiednim miejscu, zatrzymując swoje dłonie na jej dłoniach, by pomóc jej w zapanowaniu nad ciężkim kołem. Stał teraz za nią, przekraczając ustalone przez konwenanse granice. Czuł bliskość jej ciała oraz zapach jej włosów, od których dzieliło go ledwie kilka centymetrów. I gdzieś w środku przemknęło mu przez myśl słowo przyjemnie, zrzucił to jednak na karby sterowania ukochanym statkiem, a nie towarzystwa byle jakiej czarownicy. - Potrzeba siły, by utrzymać ster, zwłaszcza podczas sztormu. - Mruknął cicho, gdzieś koło jej ucha, owiewając odkryty kawałek skóry swoim oddechem. Ostrożnie, delikatnie przesunął ster w prawo. Dziób statku po chwili podążył za ich ruchem, pozwalając im przez chwilę przyjrzeć się rzeźbionej burcie statku, nim mężczyzna pokazał jej, jak wyprostować kurs.
I understand the language of waves
- Zapewniam, że to przejmujące doświadczenie, jedyne w swoim rodzaju. Nie może przygotować na nie żaden z magicznych środków transportu - przyznała odpowiednio modelując ton głosu, barwiąc go gładkością i spokojem - jakże wymuszonym i sztucznym, lecz żadna nuta melodii nie zdradziła teraz prawdziwych uczuć. Myślała, że kolejne kroki po solidnym drewnie pozwolą jej odetchnąć. Że sunące po formowanych poręczach dłonie zapewnią o znajdującej się w pobliżu podporze. Nic bardziej mylnego. Lęk nie odchodził w niepamięć, tkwił pośród myśli dominującą pięścią i rozpychał się nieistniejącymi łokciami, zagarniając całość uwagi, naznaczając swą obecnością nawet najmniejszy gest. Zwykle koordynacja ruchowa czarownicy była nienaganna, lekka i kobieca, teraz z kolei prezentowała dość kanciaste naleciałości niepewności, zdradzała więcej, niż Wren chciała powiedzieć. Nie rozumiał, to znaczyło, że już nigdy nie zrozumie, a jakiekolwiek tłumaczenia odsunęłyby w czasie spokojne zejście na równie spokojny ląd.
Skamieniała gdy znalazł się za nią. Gdy unosił splecione dłonie do rumbów koła i pokazywał jej optymalne ich ułożenie, gdy naciskał, by z odpowiednią dozą siły - której jej samej brakowało z pewnością - obrócić drewnianą machiną połączoną z płetwą gdzieś pod nimi. Mówił jasno, klarownie, ale do jej umysłu dochodziły jedynie strzępki informacji; pierwsze skrzypce grało ciało, spętane kolejną już falą zdenerwowania i niepewności, zastygła na wzór zwierzęcia przemierzającego leśne zarośla, odnalezionego przez bełt czarodziejskiej kuszy myśliwego, wpatrujące się w niechybnego, przeznaczonego sobie oprawcę. Dotyk był jej obcy. Szczególnie tak intensywny, męski, nieproszony i niechciany. Był klientem, wciąż niezdecydowanym i zagadkowym, ona handlarką, do tego żadna fizyczność nie była potrzebna - gorąc zastąpił chłód, mięśnie żołądka szarpnęły się raz jeszcze, wrogie, nakazujące ucieczkę. Słowa mężczyzny rozbrzmiewały przy jej uchu, oddech był za ciepły, zdecydowanie za ciepły, zbyt bliski i obcy. Miał ją za pannicę, która, zachwycona godnym urodzeniem, pozwoli mu na podobne umizgi bez mrugnięcia okiem? Nie mogła odepchnąć go od siebie stanowczo - w obawie przed urażeniem godności arystokraty, ale to nie oznaczało, że miała pozwalać mu na tak dużo, nawet w formie instruktażu prowadzenia ogromnej machiny.
- Onieśmiela mnie lord - wyrzuciła z siebie poważnie acz spokojnie, całą wewnętrzną siłą upewniwszy się, że tembr głosu nie zadrży w niechęci czy przestrachu, a jedynie pruderyjnym konkrecie. - Stery Lucy Lou należą do jej kapitana, z pewnością nie powinien dotykać ich byle kto, tym bardziej nie obcy wśród pańskiej załogi - dotknęła ich już wcześniej, nieważne, zrobiła to wówczas delikatnie i na własnych warunkach. Dlatego zwinnym ruchem wyślizgnęła dłonie z uścisku Traversa i lekko wydostała się spomiędzy koła a jego ciała, nagle wprawnym, pewnym ruchem odstępując w bok, jakby zapomniała o wcześniejszym dyskomforcie związanym z naturą dryfującego po falach giganta. To, że przed chwilą sprawiła - dzięki niemu -, że statek zmienił kurs, wydawało się teraz nieważne. Bledło w obliczu dochodzących do władzy instynktów. Kilka następnych kroków oddaliło ją jeszcze bardziej od steru, czarownica splotła dłonie za sobą, na plecach, czując, jak skóra paliła nieznanym dotykiem. Zbawiennie delikatnym, ale niebezpiecznym. Kolejnym już tego dnia.
- To naprawdę piękny okręt. Wzbudzi zazdrość w oczach irlandzkich marynarzy, kapitanów mniej eleganckich statków, co do tego nie mam żadnych wątpliwości - stwierdziła prawdomównie, chcąc zatrzeć złe wrażenie, jeśli takowe uczyniła swoją ucieczką. - A ja zabrałam już tyle pańskiego czasu, sir, że chyba nie wypada mi zabierać go więcej - dodała po chwili, pełna nadziei, że odeśle ją świstoklikiem, który wcześniej miał przy sobie Kwento. Musiała dojść do siebie. Myśli kotłowały się dziko wokół domysłów czego mógł oczekiwać od niej Haverlock do uiszczenia długodystansowej transakcji, godność wrzała niczym wylewający się z imbryka ukrop. Musiała pomyśleć.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Dziwne, miał z nią do czynienia już któryś raz, cały czas jednak nie potrafił rozgryźć schematów jej postępowania, które zwykle były dość proste do rozgryzienia. Wzbudzała w nim złość, irytację oraz zaciekawienie, chwilowo jednak brakowało mu przyzwoitego pomysłu, na rozgryzienie tej tajemnicy. Może dalej, gdy jego plan będzie postępował, uda mu się dowiedzieć się co nią kieruje? O ile po drodze nie znudzi się tajemnicami, w przypadku lorda Travers ciężko było stwierdzić, co kolejnego wpadnie mu do głowy i jak postanowi urozmaicić sobie długie, nudne dni spędzone na zarządzaniu portem w Cromer.
Czuł napięcie kobiecych mięśni, gdy instruował ją, jak winno się sterować statkiem. Wyjątkowo jego czyny nie były kierowane usnutym planem bądź dwuznacznymi pobudkami, lecz zwykłym nawiązaniem do największej, lordowskiej pasji. Konwenanse nigdy nie były jego mocną stroną, tak samo jak większe zainteresowanie tym, co dzieje się w głowach innych czarodziejów, w końcu… Był lordem, czyż nie? to oznaczało, że prawdziwa wersja na pewno jest tą, należącą do niego.
Przepraszający uśmiech wpełzł na jego usta, gdy dziewczyna postanowiła wyślizgnąć się z jego uścisku. Nie utrudnił jej tego, samemu asekuracyjnie robiąc krok w bok, jakoby była dziką, spłoszoną zwierzyną, której kroków nie dało się przewidzieć.
- Proszę mi wybaczyć, panno Chang. Nie miałem tego na celu. - Odpowiedział, by skinąć nieznacznie głową w geście osobliwych przeprosin. Szybko doszedł do wniosku, że skoro taki, niewinny dotyk ją onieśmielał z pewnością nie była do niego nawykła… A to przywołało kilka kuszących scenariuszy do jego głowy, o dziwo nie mających nic wspólnego z miękkimi pościelami oraz spędzaniem w nich czasu. Uważnie wysłuchał jej słów, wspaniałomyślnie uznając, że dzisiejszego dnia może już uwolnić ją ze swojego towarzystwa, samemu czując, że jego plan będzie wymagał skorygowania.
- Oczywiście panno Chang, załatwiliśmy już wszystko, co winniśmy załatwić. Będę kontaktował się z panną gdy tylko dostanę kolejne informacje, dotyczące panny sprawy. - Oznajmił uprzejmym, pozbawionym urazy tonem. Wiedział, że jeszcze przyjdzie im się spotkać i liczył, że do tego czasu uda mu się odpowiednio skorygować swój plan o wiadomości, jakie nabył dzisiejszego dnia.
- Kwento! Odstaw pannę Chang tam, skąd ją zabrałeś. - Rzucił do mężczyzny, który zdawał się zawsze być gdzieś w pobliżu. Wysoki, ciemnoskóry mężczyzna ruszył w kierunku mostku, poszukując czegoś w torbie przewieszonej przez ramię.
- Do zobaczenia, panno Chang. - Rzucił jeszcze na odchodne, nim ona oraz jego pracownik zniknęli mu sprzed nosa. Niewiele myśląc kapitan ujął stery wracając do swoich obowiązków. W końcu, miał jeszcze inne sprawy do załatwienia, czyż nie?
A o pannie Chang, dzisiejszego dnia z pewnością nie zapomni.
| zt.x2
I understand the language of waves
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A wewnątrz łodzi smaganej silnymi falami, postać B – dwa metry nad pokładem, spadając z nieba prosto przed postać A. Szczęśliwie jej lądowanie było miękkie - upadła prosto na stertę skołtunionych sieci okrytych kilkoma warstwami materiału, chroniącymi je przed warunkami zewnętrznymi.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Rybacka łódź była mała, po przeciwległej stronie burty duchy trzech rybaków zarzucały swoje duszne sieci i pykały fajki, rozprawiając o tym, który z nich złowił za życia największego suma - wszystkie trzy duchy całkiem was zignorowały. Mogliście podejść do steru, a jeśli któreś z was miało pojęcie o żeglarstwie - mogło dostrzec, że został uszkodzony. Wkrótce z nieba zaczął lać deszcz, przed którym jedynym schronieniem był dolny pokład. Nieduży, skromnie wyposażony w trzy prycze i stół między nimi, na którym leżały rozrzucone karty, kości i książka będąca atlasem ryb, otwarta na rozdziale o tarle łososi z zakreślonymi bardziej romantycznymi (w skrzacim mniemaniu) fragmentami: łososie przemykają rzeki i morza, by znaleźć odpowiednie miejsce na tarło, po którym umierają. Na zewnątrz zmagał się coraz większy wiatr, zaczynał się sztorm - deszcz przybierał na sile, a łodzią szarpały coraz silniejsze fale. Kiedy wszystko się uspokoi, nad ranem, łódź dobije do brzegu w Dorset i będziecie mogli ją opuścić.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset