Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Carrantoohill, Kerry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Carrantoohill
Carrantuohill to najwyższy szczyt Irlandii - wznosi się ponad tysiąc metrów nad poziomem morza. Droga przez górę jest stosunkowo prosta, pomimo tego, że szlak nie został w żaden sposób oznaczony. Zaleca się jednak ostrożność, momentami zejście jest bardzo strome. Stanowi część tak zwanych Czarnych Szczytów, najbardziej znanego irlandzkiego pasma górskiego.
Ze szczytu roztacza się przepiękny widok na irlandzki krajobraz.
Ze szczytu roztacza się przepiękny widok na irlandzki krajobraz.
Kururfius mógłby chcieć pójść na współpracę, gdyby nie fakt, że był doskonale świadomy przyszłości, jaka go czekała, kiedy oba plemiona się połączą. Inteligentny gurg nie dojdzie do porozumienia z gurgiem, który rozwiązywał sprawy siłą. Prędzej niż później dojdzie pomiędzy nimi do konfliktu, mieli bowiem całkiem różne podejście do spraw plemienia i było to widoczne od razu. Dlitag musiał umrzeć - i on z pewnością nie spodziewał się ataku na siebie, w przeciwieństwie do Kururfiusa, któremu Mulciber przyrzekł pomóc. Po utracie przywódcy, pogrążone w chaosie plemię będzie szukać kolejnego. Wyłonią spośród siebie najsilniejszego. Musieli więc zaproponować im sojusz jeszcze nim dowiedzą się o śmierci Dlitaga. Wtedy, nieszczególnie rozmyślając nad całą sytuacją, w której się znaleźli, powinni bez trudu przyjąć go jako swojego wodza.
— Olbrzymy nie są szczególnie rozgarnięte, to Kururfius wydaje się być ewenementem. — Sam fakt, że szuka pomocy u ludzi świadczył o jego bystrości. Nie będzie się bezpośrednio mieszał w likwidację swojego wroga, odwalą za niego brudną robotę, a wtedy on będzie mógł przyjąć pozbawione przywódcy plemię do siebie. Inaczej, przy Dlitagu będzie na straconej pozycji, przegra, a jego plemię wymrze. Bezpośrednie starcie z olbrzymem też nie wchodziło w grę.
Wiedząc, że lubował się w polowaniach na kuce, które w takiej formie były marną pożywką dla rosłego olbrzyma wiedzieli, że musiał być inny powód. Możliwe, że miał to być prezent dla kogoś — strawa, a może chodziło o włosie? A może wypychał zwierzęta i prezentował swoim dzieciom? Tego nie mógł być pewien. Mogli jednak zaryzykować, licząc, że czynność powtórzy, a odpowiednio skuszony trafi w miejsce, w którym żadne błyski zaklęć nie ściągną uwagi pozostałych olbrzymów. Zgodził się z Drew - zostawienie przynęty w formie kuca było sensownym rozwiązaniem. Kiedy tylko Dlitag ponownie wyruszył, z dala od niego, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń ruszyli za stadem, w dół doliny, oddalając się od Czarnych Szczytów. Teren robił się coraz bardziej odsłonięty — wszystkie błyski zaklęć i zasadzki mogły być łatwo zauważone przez olbrzyma. Kiedy więc Drew rzucił na jednego z nich klątwę, obejrzał się za siebie. Po drugiej stronie znajdowała się jama, z której mógł mieć doskonały punkt obserwacyjny — pozostawił Drew przy jednej za skał, by udać się w miejsce, które znajdowało się nieco bliżej. Nie mogące się poruszać zwierzę obszedł z daleka, nie chcąc naznaczać go swoim własnym zapachem, kilkanaście jardów od niego przykucnął za skałą, czując jak ziemia coraz silniej drży. Olbrzym się zbliżał, dostrzegłszy nieruchomego kuca powinien zatrzymać się przy nim choćby na moment. Wyciągnął lewą ręką różdżkę i skierował jej koniec w Dlitaga. Oddychał powoli, cicho, czekając na odpowiedni moment. Po drugiej stronie dostrzegł fragment twarzy Drew. Nie mógł spojrzeć mu w oczy, ale doskonale wiedział, że odporniejszy na zaklęcia olbrzym nie padnie w jednej chwili, nie od razu.
— Avada kedavra— wypowiedział zabójczą inkantację czarnomagicznej klątwy, celując w olbrzyma, wyłoniwszy się zza skalnej ściany.
| onms I
— Olbrzymy nie są szczególnie rozgarnięte, to Kururfius wydaje się być ewenementem. — Sam fakt, że szuka pomocy u ludzi świadczył o jego bystrości. Nie będzie się bezpośrednio mieszał w likwidację swojego wroga, odwalą za niego brudną robotę, a wtedy on będzie mógł przyjąć pozbawione przywódcy plemię do siebie. Inaczej, przy Dlitagu będzie na straconej pozycji, przegra, a jego plemię wymrze. Bezpośrednie starcie z olbrzymem też nie wchodziło w grę.
Wiedząc, że lubował się w polowaniach na kuce, które w takiej formie były marną pożywką dla rosłego olbrzyma wiedzieli, że musiał być inny powód. Możliwe, że miał to być prezent dla kogoś — strawa, a może chodziło o włosie? A może wypychał zwierzęta i prezentował swoim dzieciom? Tego nie mógł być pewien. Mogli jednak zaryzykować, licząc, że czynność powtórzy, a odpowiednio skuszony trafi w miejsce, w którym żadne błyski zaklęć nie ściągną uwagi pozostałych olbrzymów. Zgodził się z Drew - zostawienie przynęty w formie kuca było sensownym rozwiązaniem. Kiedy tylko Dlitag ponownie wyruszył, z dala od niego, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń ruszyli za stadem, w dół doliny, oddalając się od Czarnych Szczytów. Teren robił się coraz bardziej odsłonięty — wszystkie błyski zaklęć i zasadzki mogły być łatwo zauważone przez olbrzyma. Kiedy więc Drew rzucił na jednego z nich klątwę, obejrzał się za siebie. Po drugiej stronie znajdowała się jama, z której mógł mieć doskonały punkt obserwacyjny — pozostawił Drew przy jednej za skał, by udać się w miejsce, które znajdowało się nieco bliżej. Nie mogące się poruszać zwierzę obszedł z daleka, nie chcąc naznaczać go swoim własnym zapachem, kilkanaście jardów od niego przykucnął za skałą, czując jak ziemia coraz silniej drży. Olbrzym się zbliżał, dostrzegłszy nieruchomego kuca powinien zatrzymać się przy nim choćby na moment. Wyciągnął lewą ręką różdżkę i skierował jej koniec w Dlitaga. Oddychał powoli, cicho, czekając na odpowiedni moment. Po drugiej stronie dostrzegł fragment twarzy Drew. Nie mógł spojrzeć mu w oczy, ale doskonale wiedział, że odporniejszy na zaklęcia olbrzym nie padnie w jednej chwili, nie od razu.
— Avada kedavra— wypowiedział zabójczą inkantację czarnomagicznej klątwy, celując w olbrzyma, wyłoniwszy się zza skalnej ściany.
| onms I
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Zgadzał się z Ramseyem wiedząc, że pozbycie się jednego z przywódców będzie najrozsądniejszym krokiem. Kwestia wyboru olbrzyma, z którym przyjdzie im dalej negocjować, także nie pozostawiała większego pola do dylematów – potrzebowali pewnego sojusznika, względnie lojalnego i potrafiącego zrozumieć prosty przekaz, dlatego Kururfius był szybkim wyborem.
-Właściwie to lepiej dla nas.- skwitował słowa druha, który wydawał dziś rozkazy. Nawet gdyby to Macnair miał kontrolę nad misją postąpiłby tak samo, bowiem niezwykle cenił sobie siłę umysłu – nawet jeśli chodziło o gurga. Obawa przed wojną między plemionami, a tym samym utraty części żołnierzy była nader duża, zatem musieli załatwić sprawę po cichu i bez zbędnych świadków. Nikt nie spodziewał się ataku, Dlitag nie miał pojęcia o odwiedzinach Ramseya we wrogiej osadzie, zatem szatyn nie podejrzewał go o szczególną ostrożność. Z pewnością doskonale znał te tereny, poruszał się po nich swobodnie i bez większej obawy o atak groźniejszej istoty, co musieli wykorzystać. Uśpione zmysły i swego rodzaju przyzwyczajenia obnażały słabe punkty. Pozostawało jednak pytanie czy on w ogóle takowe posiadał? Większa odporność na magię nie była dobrym znakiem, lecz była to ich jedyna broń. Gdyby wcześniej dowiedzieli się o konieczności cichego morderstwa z pewnością znaleźliby dodatkowe atuty osłabiające cel. Ciekaw był czy na olbrzyma zadziałałaby trucizna , albowiem wtem mogli nafaszerować potrojoną dawką kuca i liczyć na jakikolwiek efekt. Pałających się tą sztuką nie brakowało w ich szeregach i mogliby przygotować coś wartego uwagi. Problem tkwił jednak w fakcie, że gurg nosił zdobycze do wioski i tym samym nie mogli mieć pewności, czy zwierzę znalazłoby się na jego talerzu. Mimo wszystko nie był to czas na spekulacje, braki w swej wiedzy odnośnie magicznych stworzeń będzie musiał nadrobić w przyszłości.
Skrywając się w bezpiecznej odległości od stada posłał celne zaklęcie i już po chwili istota padła na ziemię nie mogąc ruszyć kopytami. Kątem oka spostrzegł, że Ramsey postanowił nieco się od niego oddalić – być może w obawie przed wykryciem lub dla lepszej widoczności – na co nie zareagował w żaden sposób. Obydwoje doskonale znali swoje zadania, więc dopytywanie o szczegóły decyzji tudzież nerwowe ruchy nie wchodziły w grę. Przepłoszenie pozostałych zwierząt mogło ściągnąć uwagę Dlitaga i tym samym olbrzym rzuciłby się w pogoń za nimi, co zniszczyłoby ich plan.
Nie mieli wiele czasu. Mulciber musiał czym prędzej zaatakować, bowiem gurg pojawił się na otwartej przestrzeni i najwyraźniej połknął haczyk, bowiem jego uwaga skupiła się na leżącym kucu. Była to zbyt łatwa zdobycz, aby mógł ją tak po prostu odpuścić. Macnair z uwagą obserwował teren i kiedy dostrzegł, że promień zaklęcia minął przeciwnika zaklął w duchu zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Nieudany czar zbudził jego czujność – olbrzym zignorował przynętę, ryknął głośno i zaczął obracać głowę zapewne w poszukiwaniu wroga. Skierowawszy kraniec wężowego drewna wprost w Dlitaga zacisnął nieco mocniej palce na rękojeści różdżki. Musiało się udać. -Avada kedavra- wypowiedział bez cienia zawahania.
-Właściwie to lepiej dla nas.- skwitował słowa druha, który wydawał dziś rozkazy. Nawet gdyby to Macnair miał kontrolę nad misją postąpiłby tak samo, bowiem niezwykle cenił sobie siłę umysłu – nawet jeśli chodziło o gurga. Obawa przed wojną między plemionami, a tym samym utraty części żołnierzy była nader duża, zatem musieli załatwić sprawę po cichu i bez zbędnych świadków. Nikt nie spodziewał się ataku, Dlitag nie miał pojęcia o odwiedzinach Ramseya we wrogiej osadzie, zatem szatyn nie podejrzewał go o szczególną ostrożność. Z pewnością doskonale znał te tereny, poruszał się po nich swobodnie i bez większej obawy o atak groźniejszej istoty, co musieli wykorzystać. Uśpione zmysły i swego rodzaju przyzwyczajenia obnażały słabe punkty. Pozostawało jednak pytanie czy on w ogóle takowe posiadał? Większa odporność na magię nie była dobrym znakiem, lecz była to ich jedyna broń. Gdyby wcześniej dowiedzieli się o konieczności cichego morderstwa z pewnością znaleźliby dodatkowe atuty osłabiające cel. Ciekaw był czy na olbrzyma zadziałałaby trucizna , albowiem wtem mogli nafaszerować potrojoną dawką kuca i liczyć na jakikolwiek efekt. Pałających się tą sztuką nie brakowało w ich szeregach i mogliby przygotować coś wartego uwagi. Problem tkwił jednak w fakcie, że gurg nosił zdobycze do wioski i tym samym nie mogli mieć pewności, czy zwierzę znalazłoby się na jego talerzu. Mimo wszystko nie był to czas na spekulacje, braki w swej wiedzy odnośnie magicznych stworzeń będzie musiał nadrobić w przyszłości.
Skrywając się w bezpiecznej odległości od stada posłał celne zaklęcie i już po chwili istota padła na ziemię nie mogąc ruszyć kopytami. Kątem oka spostrzegł, że Ramsey postanowił nieco się od niego oddalić – być może w obawie przed wykryciem lub dla lepszej widoczności – na co nie zareagował w żaden sposób. Obydwoje doskonale znali swoje zadania, więc dopytywanie o szczegóły decyzji tudzież nerwowe ruchy nie wchodziły w grę. Przepłoszenie pozostałych zwierząt mogło ściągnąć uwagę Dlitaga i tym samym olbrzym rzuciłby się w pogoń za nimi, co zniszczyłoby ich plan.
Nie mieli wiele czasu. Mulciber musiał czym prędzej zaatakować, bowiem gurg pojawił się na otwartej przestrzeni i najwyraźniej połknął haczyk, bowiem jego uwaga skupiła się na leżącym kucu. Była to zbyt łatwa zdobycz, aby mógł ją tak po prostu odpuścić. Macnair z uwagą obserwował teren i kiedy dostrzegł, że promień zaklęcia minął przeciwnika zaklął w duchu zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Nieudany czar zbudził jego czujność – olbrzym zignorował przynętę, ryknął głośno i zaczął obracać głowę zapewne w poszukiwaniu wroga. Skierowawszy kraniec wężowego drewna wprost w Dlitaga zacisnął nieco mocniej palce na rękojeści różdżki. Musiało się udać. -Avada kedavra- wypowiedział bez cienia zawahania.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k10' : 1
202/217 (-15 psychiczne)
Zielony błysk zaklęcia pomknął w kierunku olbrzyma. Jego ryk był doskonale słyszalny, na szczęście znajdowali się na tyle daleko siedliska pozostałych kompanów Dlitaga, aby nikt niczego nie podejrzewał. To jednak wciąż źle wróżyło. Odczuł nagłą, niespodziewaną słabość. Zakręciło mu się w głowie, zrobiło niedobrze. Czarna magia odebrała mu sił, ale znał przecież cenę jej używania i nigdy nie dobadły go wątpliwości z tego powodu. Jego zaklęcie spudłowało, pomknęło gdzieś w bok. Jak mógł pozwolić sobie na taką nieuwagę, na takie rozproszenie? Olbrzym go dostrzegł i wydawał się być mocno rozeźlony tym, co chciał zrobić, choć trudno było rzecz, czy w ogóle zdawał sobie sprawę, że wpadł w zasadzkę czarodziejów. Wstał — nie było już powodu, by musiał się ukrywać. Wycofał się też, z różdżką wyciągniętą wysoko, wymierzoną prosto w olbrzyma, który zwrócił się w jego stronę. Był szybszy, nie obawiał się, że nie zdoła uciec przed atakiem, ale z niezadowoleniem przyjął fakt, że przyjdzie im zmierzyć się w otwartym starciu. Chciał, by zrobili to inaczej, ale nie pozostało im nic innego, jak pokonać stwora.
Zaklęcie Drew chybiło, avada przemknęła tuż obok niego, pomiędzy Mulciberem, a Dlitagiem Przeniósł wzrok na kompana, wymienił z nim szybkie, porozumiewawcze spojrzenie i zacisnął dłoń mocniej na wężowym drewnie. Na jego twarzy nie widać było cienia emocji — ani zdenerwowania ani strachu. Ostrożnie jednak obserwował ruszającego w jego kierunku olbrzyma. Wpakował sobie na głowę hełm, który musiał podarować mu Macnair i westchnął. Krok, dwa. Ziemia zadrżała niebezpiecznie, a kuc ryknął przeraźliwie.
— Locuste— zażądał od różdżki całkowitego posłuszeństwa. Zamierzał sprowadzić na olbrzyma stado szarańczy, które zaatakują go i będą stanowić wymówkę dla jego nagłej i niespodziewanej śmierci. Owady, na których olbrzymy nie muszą się znać mogły wyrządzić niewyobrażalnych szkód. Wyżrą mu oczy, dostaną się do nosa, do ust, a kiedy osłabnie, poślą w jego kierunku śmiercionośne zaklęcie, pozbywając się go raz na zawsze.
Zielony błysk zaklęcia pomknął w kierunku olbrzyma. Jego ryk był doskonale słyszalny, na szczęście znajdowali się na tyle daleko siedliska pozostałych kompanów Dlitaga, aby nikt niczego nie podejrzewał. To jednak wciąż źle wróżyło. Odczuł nagłą, niespodziewaną słabość. Zakręciło mu się w głowie, zrobiło niedobrze. Czarna magia odebrała mu sił, ale znał przecież cenę jej używania i nigdy nie dobadły go wątpliwości z tego powodu. Jego zaklęcie spudłowało, pomknęło gdzieś w bok. Jak mógł pozwolić sobie na taką nieuwagę, na takie rozproszenie? Olbrzym go dostrzegł i wydawał się być mocno rozeźlony tym, co chciał zrobić, choć trudno było rzecz, czy w ogóle zdawał sobie sprawę, że wpadł w zasadzkę czarodziejów. Wstał — nie było już powodu, by musiał się ukrywać. Wycofał się też, z różdżką wyciągniętą wysoko, wymierzoną prosto w olbrzyma, który zwrócił się w jego stronę. Był szybszy, nie obawiał się, że nie zdoła uciec przed atakiem, ale z niezadowoleniem przyjął fakt, że przyjdzie im zmierzyć się w otwartym starciu. Chciał, by zrobili to inaczej, ale nie pozostało im nic innego, jak pokonać stwora.
Zaklęcie Drew chybiło, avada przemknęła tuż obok niego, pomiędzy Mulciberem, a Dlitagiem Przeniósł wzrok na kompana, wymienił z nim szybkie, porozumiewawcze spojrzenie i zacisnął dłoń mocniej na wężowym drewnie. Na jego twarzy nie widać było cienia emocji — ani zdenerwowania ani strachu. Ostrożnie jednak obserwował ruszającego w jego kierunku olbrzyma. Wpakował sobie na głowę hełm, który musiał podarować mu Macnair i westchnął. Krok, dwa. Ziemia zadrżała niebezpiecznie, a kuc ryknął przeraźliwie.
— Locuste— zażądał od różdżki całkowitego posłuszeństwa. Zamierzał sprowadzić na olbrzyma stado szarańczy, które zaatakują go i będą stanowić wymówkę dla jego nagłej i niespodziewanej śmierci. Owady, na których olbrzymy nie muszą się znać mogły wyrządzić niewyobrażalnych szkód. Wyżrą mu oczy, dostaną się do nosa, do ust, a kiedy osłabnie, poślą w jego kierunku śmiercionośne zaklęcie, pozbywając się go raz na zawsze.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 3
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 3
|215-15 = 200 (-15 psychiczne)
Kiedy zielony promień pomknął z jego różdżki już wiedział, że chybi i tym samym zmarnuje kolejne ważne sekundy. Warknął gniewnie pod nosem, a zaraz po tym poczuł nagłą słabość – parszywy ból w okolicach skroni zamroczył go na moment powodując chwilowe wyłączenie z walki. Musiał kilkukrotnie zamrugać powiekami, aby rozmazany obraz znów stał się ostry, a także wziąć parę głębokich oddechów, by powstrzymać tak dobrze znane uczucie. Czarna magia była potężna i wymagająca, dlatego za każdy zły ruch czarnoksiężnik mógł przypłacić własnym zdrowiem. Tak się stało tym razem.
Unosząc wzrok na olbrzyma dostrzegł, że Ramsey ponownie posłał niecelne zaklęcie. Co u licha miało właśnie miejsce? Trzy próby, trzy nieudane – nie wróżyło to dobrze, ale nie mogli zaprzestać ofensywy i tym samym skazać się na porażkę. Jeśli gurg zdoła powrócić do swej wioski z pewnością podniesie alarm i jego towarzysze chwycą za broń, a to będzie jednoznaczne z otwartą wojną oraz zażegnaniem jakiejkolwiek szansy na pokój. Nie mogli do tego dopuścić.
Wymieniwszy z Mulciberem porozumiewawcze spojrzenia stanął na równe nogi, a następnie zaczął wycofywać się nieco ku tyłowi trzymając wężowe drewno w gotowości. Dlitag zakładając otrzymany hełm bojowy dał jasny sygnał, że był gotów do ataku i zamierzał powstrzymać swych oprawców. Szatyn nie podjął się analizy czy było to rozsądne zachowanie – olbrzymy nie były nader inteligentne, co było jasne – tylko skupił się na kolejnym zaklęciu. –Locuste- wypowiedział wtórując swemu kompanowi. Musieli trzymać się planu i dostatecznie go okaleczyć, bowiem wtem z pewnością o wiele prościej będzie dosięgnąć go śmiercionośną klątwą. Liczył, że tym razem magia go nie zawiedzie, a czar sprawi wiele kłopotów – teoretycznie bezbronnemu – olbrzymowi. W końcu nie był w stanie się przed nim bronić.
Zaraz po tym wycofał się jeszcze bardziej w głąb rzadkiego lasu i skrył się za jednym z drzew. Domyślał się, że dla ogromnego gurga nie była to żadna przeszkoda, jednak wolał zapewnić sobie nieco więcej czasu na ewentualną ucieczkę.
Kiedy zielony promień pomknął z jego różdżki już wiedział, że chybi i tym samym zmarnuje kolejne ważne sekundy. Warknął gniewnie pod nosem, a zaraz po tym poczuł nagłą słabość – parszywy ból w okolicach skroni zamroczył go na moment powodując chwilowe wyłączenie z walki. Musiał kilkukrotnie zamrugać powiekami, aby rozmazany obraz znów stał się ostry, a także wziąć parę głębokich oddechów, by powstrzymać tak dobrze znane uczucie. Czarna magia była potężna i wymagająca, dlatego za każdy zły ruch czarnoksiężnik mógł przypłacić własnym zdrowiem. Tak się stało tym razem.
Unosząc wzrok na olbrzyma dostrzegł, że Ramsey ponownie posłał niecelne zaklęcie. Co u licha miało właśnie miejsce? Trzy próby, trzy nieudane – nie wróżyło to dobrze, ale nie mogli zaprzestać ofensywy i tym samym skazać się na porażkę. Jeśli gurg zdoła powrócić do swej wioski z pewnością podniesie alarm i jego towarzysze chwycą za broń, a to będzie jednoznaczne z otwartą wojną oraz zażegnaniem jakiejkolwiek szansy na pokój. Nie mogli do tego dopuścić.
Wymieniwszy z Mulciberem porozumiewawcze spojrzenia stanął na równe nogi, a następnie zaczął wycofywać się nieco ku tyłowi trzymając wężowe drewno w gotowości. Dlitag zakładając otrzymany hełm bojowy dał jasny sygnał, że był gotów do ataku i zamierzał powstrzymać swych oprawców. Szatyn nie podjął się analizy czy było to rozsądne zachowanie – olbrzymy nie były nader inteligentne, co było jasne – tylko skupił się na kolejnym zaklęciu. –Locuste- wypowiedział wtórując swemu kompanowi. Musieli trzymać się planu i dostatecznie go okaleczyć, bowiem wtem z pewnością o wiele prościej będzie dosięgnąć go śmiercionośną klątwą. Liczył, że tym razem magia go nie zawiedzie, a czar sprawi wiele kłopotów – teoretycznie bezbronnemu – olbrzymowi. W końcu nie był w stanie się przed nim bronić.
Zaraz po tym wycofał się jeszcze bardziej w głąb rzadkiego lasu i skrył się za jednym z drzew. Domyślał się, że dla ogromnego gurga nie była to żadna przeszkoda, jednak wolał zapewnić sobie nieco więcej czasu na ewentualną ucieczkę.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k10' : 10
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k10' : 10
202/217 (-15 psychiczne)
Anomalie wciąż musiały sprawiać, że magia w tym miejscu była wypaczana. Nie mógł inaczej uzasadnić kolejnego nieudanego zaklęcia, wiązka pomknęła w inną stronę z daleka omijając olbrzyma, który parł ku niemu. Nie bał się przecież, pozostawał spokojny, skoncentrowany na tym, co zamierzał zrobić. To samo tyczyło się jego towarzysza, którego zielony błysk był nietrafiony. Nie wzięli tego pod uwagę — pozostałości po anomalii, magia w tym miejscu działała kapryśnie, a to oznaczało, że ich szanse były mniejsze niż przypuszczali. Zdani na łut szczęścia będą musieli stawić czoła przeznaczeniu, na które w tej jednej chwili nie mieli żadnego wpływu. Zmarszczył brwi, różdżkę w typowym dla siebie ruchu obrócił w palcach, wygodnie układając ją w dłoni i wtedy zacisnął ją mocniej na wypolerowanym drewnie. Już miał zmieniać się we mgłę, chcąc uniknąć ataku olbrzyma, kiedy zaklęcie Drew dosięgnęło Dlitaga. Rozjuszony olbrzym, choć w pierwszej chwili zupełnie nie poczuł zagrożenia, po chwili szarpnął się, bardziej pewnie poirytowany niż obolały. Maga bowiem działała na olbrzymy słabiej. Ale szarańcze, które nadleciały, wdarły się pod hełm, próbując dostać do środka przez usta i nos. Ochrona, którą miał sobie zapewnić olbrzym stała się jego zgubą, owady atakowały go bowiem, a on, choć machał rękami, nie potrafił się od nich odgonić.
Cofnął się jeszcze i spojrzał na Drew, a raczej próbował go odszukać wzrokiem, ale ten zniknął mu z pola widzenia, schodząc do rzadkiego lasku. Niewysokie, wątłe drzewka częściowo utrudniły zlokalizowanie Macnair, nie próbował więc go dostrzec. Stojąc wciąż w miejscu dobrze widocznym, blisko szarpiącego się olbrzyma, musiał działać dalej:
— Avada kadavra!— przecież wiedział, jak to robić, robił to nie raz. Zgłębiał tajniki czarnej magii, był potężnym czarnoksiężnikiem. Nie mógł pozwolić, by spaczony anomaliami teren uniemożliwił mu korzystanie z magii, która płynęła w jego żyłach, która od dawna warunkowała jego istnienie. Wycelował końcem różdżki prosto w olbrzyma, skupiając się tylko i wyłącznie na nim.
Anomalie wciąż musiały sprawiać, że magia w tym miejscu była wypaczana. Nie mógł inaczej uzasadnić kolejnego nieudanego zaklęcia, wiązka pomknęła w inną stronę z daleka omijając olbrzyma, który parł ku niemu. Nie bał się przecież, pozostawał spokojny, skoncentrowany na tym, co zamierzał zrobić. To samo tyczyło się jego towarzysza, którego zielony błysk był nietrafiony. Nie wzięli tego pod uwagę — pozostałości po anomalii, magia w tym miejscu działała kapryśnie, a to oznaczało, że ich szanse były mniejsze niż przypuszczali. Zdani na łut szczęścia będą musieli stawić czoła przeznaczeniu, na które w tej jednej chwili nie mieli żadnego wpływu. Zmarszczył brwi, różdżkę w typowym dla siebie ruchu obrócił w palcach, wygodnie układając ją w dłoni i wtedy zacisnął ją mocniej na wypolerowanym drewnie. Już miał zmieniać się we mgłę, chcąc uniknąć ataku olbrzyma, kiedy zaklęcie Drew dosięgnęło Dlitaga. Rozjuszony olbrzym, choć w pierwszej chwili zupełnie nie poczuł zagrożenia, po chwili szarpnął się, bardziej pewnie poirytowany niż obolały. Maga bowiem działała na olbrzymy słabiej. Ale szarańcze, które nadleciały, wdarły się pod hełm, próbując dostać do środka przez usta i nos. Ochrona, którą miał sobie zapewnić olbrzym stała się jego zgubą, owady atakowały go bowiem, a on, choć machał rękami, nie potrafił się od nich odgonić.
Cofnął się jeszcze i spojrzał na Drew, a raczej próbował go odszukać wzrokiem, ale ten zniknął mu z pola widzenia, schodząc do rzadkiego lasku. Niewysokie, wątłe drzewka częściowo utrudniły zlokalizowanie Macnair, nie próbował więc go dostrzec. Stojąc wciąż w miejscu dobrze widocznym, blisko szarpiącego się olbrzyma, musiał działać dalej:
— Avada kadavra!— przecież wiedział, jak to robić, robił to nie raz. Zgłębiał tajniki czarnej magii, był potężnym czarnoksiężnikiem. Nie mógł pozwolić, by spaczony anomaliami teren uniemożliwił mu korzystanie z magii, która płynęła w jego żyłach, która od dawna warunkowała jego istnienie. Wycelował końcem różdżki prosto w olbrzyma, skupiając się tylko i wyłącznie na nim.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 4
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 4
|200 (-15 psychiczne)
Promień zaklęcia w końcu pomknął w kierunku olbrzyma, który miał Ramseya na celowniku i niewiele brakowało, aby wymierzył cios. Momentalnie oczom szatyna ukazało się stado szarańczy, które bezlitośnie zaatakowały gurga i zaczęły przeciskać się pod jego hełm. Czyżby prezent jednak zadziałał na ich korzyść? Szatyn uśmiechnął się pod nosem widząc, że dzięki temu zyskali nieco czasu, Dlitag nie pozbędzie się parszywych robaków nader szybko – jeżeli w ogóle – co pozwoli im wyprowadzić kilka kolejnych czarów. Właściwie nie zrobił tego celowo, nie mógł przypuścić, że będą zmuszeni do pozbycia się istoty, by nastał pokój i tym samym większe prawdopodobieństwo zyskania przychylności.
Do tej chwili magia im nie służyła, być może miejsce wyjątkowo ucierpiało pod wpływem anomalii i nieustannie jej cząsteczki unosiły się nad otwartą polaną powodując podobne komplikacje, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Niezmienne irytowało go to paskudztwo, przejęcie nad nimi kontroli pozwoliłoby im wiele zyskać, jednakże póki nie mieli o nich większego pojęcia pozostawali pod jej wpływem. Wielokrotnie słyszał o porażkach Rycerzy Walpurgii, które wynikały nie z braku ich umiejętności, ale wyładowań źródła mocy w co nietrudno było mu uwierzyć. W końcu sam padł ofiarą niestabilnej energii i niewiele brakowało, aby pozbyła się go na dobre – tylko szybka reakcja Ramseya oraz odpowiednie leczenie Zacharego pozwoliły mu stanąć na nogi. Samo wspomnienie okolic fontanny budziło w nim skrajne emocje.
Nie widział samego Mulcibera, ale promień jego zaklęcia, który ponownie chybił celu. Potrafił panować nad stresem, lecz nie dało się ukryć, że sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Nie chodziło o samą ucieczkę z pola bitwy, a wypełnienie zadania będące nadrzędną wartością ich wyprawy w irlandzkie góry. Nie zamierzał tego spaprać, wystarczająco już zawiódł Czarnego Pana podczas pojedynku z Hesperosem u boku.
—Avada kadavra – wypowiedział pewnie i głośniej niżeli zwykle. Magia nie mogła go zawieźć, nie wtedy kiedy powodzenie było im naprawdę potrzebne.
Promień zaklęcia w końcu pomknął w kierunku olbrzyma, który miał Ramseya na celowniku i niewiele brakowało, aby wymierzył cios. Momentalnie oczom szatyna ukazało się stado szarańczy, które bezlitośnie zaatakowały gurga i zaczęły przeciskać się pod jego hełm. Czyżby prezent jednak zadziałał na ich korzyść? Szatyn uśmiechnął się pod nosem widząc, że dzięki temu zyskali nieco czasu, Dlitag nie pozbędzie się parszywych robaków nader szybko – jeżeli w ogóle – co pozwoli im wyprowadzić kilka kolejnych czarów. Właściwie nie zrobił tego celowo, nie mógł przypuścić, że będą zmuszeni do pozbycia się istoty, by nastał pokój i tym samym większe prawdopodobieństwo zyskania przychylności.
Do tej chwili magia im nie służyła, być może miejsce wyjątkowo ucierpiało pod wpływem anomalii i nieustannie jej cząsteczki unosiły się nad otwartą polaną powodując podobne komplikacje, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Niezmienne irytowało go to paskudztwo, przejęcie nad nimi kontroli pozwoliłoby im wiele zyskać, jednakże póki nie mieli o nich większego pojęcia pozostawali pod jej wpływem. Wielokrotnie słyszał o porażkach Rycerzy Walpurgii, które wynikały nie z braku ich umiejętności, ale wyładowań źródła mocy w co nietrudno było mu uwierzyć. W końcu sam padł ofiarą niestabilnej energii i niewiele brakowało, aby pozbyła się go na dobre – tylko szybka reakcja Ramseya oraz odpowiednie leczenie Zacharego pozwoliły mu stanąć na nogi. Samo wspomnienie okolic fontanny budziło w nim skrajne emocje.
Nie widział samego Mulcibera, ale promień jego zaklęcia, który ponownie chybił celu. Potrafił panować nad stresem, lecz nie dało się ukryć, że sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Nie chodziło o samą ucieczkę z pola bitwy, a wypełnienie zadania będące nadrzędną wartością ich wyprawy w irlandzkie góry. Nie zamierzał tego spaprać, wystarczająco już zawiódł Czarnego Pana podczas pojedynku z Hesperosem u boku.
—Avada kadavra – wypowiedział pewnie i głośniej niżeli zwykle. Magia nie mogła go zawieźć, nie wtedy kiedy powodzenie było im naprawdę potrzebne.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Promień zaklęcia pomknął znów w drugą stronę, nie dowierzał temu, co widział. Zachował jednak spokój. Gurg zajęty był odpędzaniem maleńkich owadów. Te — dla niego zaledwie jak upierdliwe muchy, oblepiły jego szyję, próbując się przedostać pod hełm, z pewnością siejąc pod nim małe spustoszenie. To było za mało, by go w jakikolwiek sposób uszkodzić, ale na szczęście wystarczające, aby go na chwilę zająć. Dlatego od razu zdecydował się powtórzyć inkantację:
— Locuste — wyrecytował bezbłędnie, celując różdżką w Dlitaga. Jeśli olbrzymy z jego stada miały uwierzyć w nieszczęśliwy wypadek, gurg musiał być wyraźnie pokąsany, na jego ciele musiały znajdować się ślady szarańczy, choć w tym wszystkim najlepiej byłoby, gdyby jego towarzysze mogli go w takim stanie ujrzeć. Widząc, że była to sprawka owadów, nie mogliby zrzucić ciężaru winy i odpowiedzialności na nich. Każdy średnio mądry człowiek z pewnością powiązałby to z wizytą Drew w plemieniu, rozmową z Ditlagiem, ale nie musieli obawiać się, że olbrzymy staną się nagle choć trochę podejrzliwe.
W jednej chwili, istota znieruchomiała, jej wielkie cielsko stało się ciężkie, bezwładne, by za moment opaść w dół z hukiem. Tumany kurzu, piachu i trawy uniosły się w powietrze. Zakrztusił się, odkaszlnął mocno, odchodząc jeszcze w tył, oczy zasłaniając rękawem szaty. Drew, bo to musiał być on, bezbłędnie udało się w końcu w niego wycelować. Ruszył w jego stronę, machając ręką przed sobą, by rozgonić unoszące się w powietrzu nieczystości.
— Najwyższa pora, myślałem, że będziesz pudłował całą wieczność — powiedział do niego, kiedy podszedł po wszystkim; gdy już ziemia się już uspokoiła, a brud osiadł znów na terenie wokół. Przez chwilę popatrzył jeszcze na Dlitaga, którego oblepiały szarańcze.— Powinniśmy się udać teraz do plemienia i przedstawić im sytuację. — Spojrzał na Macnaira, po czym rozpłynął się w powietrzu, w kłębach czarnej mgły. Udał się za Drew, to on bowiem wiedział, gdzie znajdowało się plemię zabitego gurga. Nie mogli zbyt długo zwlekać — nieobecność przywódcy prędzej lub później skłoni olbrzymy do wybrania nowego. A oni mieli już dla nich odpowiedniego kandydata.
Na miejscu, pośród innych, zajętych sobą olbrzymów, dostrzegli małą olbrzymkę — trudno powiedzieć, czy biło od niej uderzające podobieństwo. Udało się jednak szybko ustalić, że dziewczynka była córką gurga, a kuce, po które wybywał na samotne polowania, były jej przysmakami.
— Niesiemy straszne wieści — podjął, docierając do sporej wielkości olbrzymki opiekującej się dziewczynką. Skinął im głową — obecność dwójki ludzi zdawała się wprawić resztę plemienia w zaciekawienie. Poczekał więc, aż część osobników zbierze się w pobliżu i udając przejętego, rozemocjonowanego podjął opowieść: — Wracaliśmy z towarzyszem z gór, gdy ujrzeliśmy olbrzyma, waszego wodza, walczącego z niewidzialnym przeciwnikiem. W pierwszej chwili odebraliśmy to właśnie w ten sposób, lecz kiedy padł na ziemię i zbliżyliśmy się, ujrzeliśmy wielkie jak nasze głowy owady, które osiadły na nim. Nie zbliżaliśmy się, nie chcąc wpakować się w kłopoty. Nie byliśmy w stanie mu pomóc w żaden sposób, sami uciekliśmy z miejsca zdarzenia, aby was poinformować. Podejrzewamy, że wasz gurg nie przeżył. Jego ciało znajdowało się w dolinie, pomiędzy czarnymi skałami, na wschód od drogi. — Wskazał mniej więcej kierunek, na powrót spoglądając na olbrzymkę. Ta wydała się przez chwilę przejęta, choć emocje wyrażała dość ubogo. Ramsey czułby się wśród nich jak ryba w wodzie.
Serwowanie bujnej opowieści o nieznanym, nawet ludziom, gatunku owadów, które skrzywdziły gurga szło mu za to jak z płatka. Nie szczędził barwnych określeń, odpowiednio modulując głos, starając się przy tym brzmieć wiarygodnie. Na tyle, na ile umysł olbrzyma był w stanie poradzić sobie z otaczającą rzeczywistością. Dwóch rosłych samców udało się w góry, by sprawdzić ich wersję zdarzeń. Nie było ich na tyle długo, że Mulciber zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno nie było to formą pułapki, a sen, który miałby ich znużyć nie stałby się preludium do kolacji serwowanej z nich samych. Ci jednak wrócili, obwieszczając wszystkim, że słowa dwóch ludzi były prawdziwe.
— W okolicy mieszka inny olbrzym wraz ze swoim plemieniem. Jest silny i potężny, wojna z nim będzie złym pomysłem. Ale może przyjmie was do siebie, przygarnie do swojego plemienia — zaproponował, podsuwając im pomysł przyłączenia się do plemienia Kururfiusa. Nie robił tego wprost, nie chcąc bezpośrednio narzucać im woli, ale nie musiał nawet pchać ich w tę stronę — same złapały przynętę.
| kłamstwo III, perswazja I
— Locuste — wyrecytował bezbłędnie, celując różdżką w Dlitaga. Jeśli olbrzymy z jego stada miały uwierzyć w nieszczęśliwy wypadek, gurg musiał być wyraźnie pokąsany, na jego ciele musiały znajdować się ślady szarańczy, choć w tym wszystkim najlepiej byłoby, gdyby jego towarzysze mogli go w takim stanie ujrzeć. Widząc, że była to sprawka owadów, nie mogliby zrzucić ciężaru winy i odpowiedzialności na nich. Każdy średnio mądry człowiek z pewnością powiązałby to z wizytą Drew w plemieniu, rozmową z Ditlagiem, ale nie musieli obawiać się, że olbrzymy staną się nagle choć trochę podejrzliwe.
W jednej chwili, istota znieruchomiała, jej wielkie cielsko stało się ciężkie, bezwładne, by za moment opaść w dół z hukiem. Tumany kurzu, piachu i trawy uniosły się w powietrze. Zakrztusił się, odkaszlnął mocno, odchodząc jeszcze w tył, oczy zasłaniając rękawem szaty. Drew, bo to musiał być on, bezbłędnie udało się w końcu w niego wycelować. Ruszył w jego stronę, machając ręką przed sobą, by rozgonić unoszące się w powietrzu nieczystości.
— Najwyższa pora, myślałem, że będziesz pudłował całą wieczność — powiedział do niego, kiedy podszedł po wszystkim; gdy już ziemia się już uspokoiła, a brud osiadł znów na terenie wokół. Przez chwilę popatrzył jeszcze na Dlitaga, którego oblepiały szarańcze.— Powinniśmy się udać teraz do plemienia i przedstawić im sytuację. — Spojrzał na Macnaira, po czym rozpłynął się w powietrzu, w kłębach czarnej mgły. Udał się za Drew, to on bowiem wiedział, gdzie znajdowało się plemię zabitego gurga. Nie mogli zbyt długo zwlekać — nieobecność przywódcy prędzej lub później skłoni olbrzymy do wybrania nowego. A oni mieli już dla nich odpowiedniego kandydata.
Na miejscu, pośród innych, zajętych sobą olbrzymów, dostrzegli małą olbrzymkę — trudno powiedzieć, czy biło od niej uderzające podobieństwo. Udało się jednak szybko ustalić, że dziewczynka była córką gurga, a kuce, po które wybywał na samotne polowania, były jej przysmakami.
— Niesiemy straszne wieści — podjął, docierając do sporej wielkości olbrzymki opiekującej się dziewczynką. Skinął im głową — obecność dwójki ludzi zdawała się wprawić resztę plemienia w zaciekawienie. Poczekał więc, aż część osobników zbierze się w pobliżu i udając przejętego, rozemocjonowanego podjął opowieść: — Wracaliśmy z towarzyszem z gór, gdy ujrzeliśmy olbrzyma, waszego wodza, walczącego z niewidzialnym przeciwnikiem. W pierwszej chwili odebraliśmy to właśnie w ten sposób, lecz kiedy padł na ziemię i zbliżyliśmy się, ujrzeliśmy wielkie jak nasze głowy owady, które osiadły na nim. Nie zbliżaliśmy się, nie chcąc wpakować się w kłopoty. Nie byliśmy w stanie mu pomóc w żaden sposób, sami uciekliśmy z miejsca zdarzenia, aby was poinformować. Podejrzewamy, że wasz gurg nie przeżył. Jego ciało znajdowało się w dolinie, pomiędzy czarnymi skałami, na wschód od drogi. — Wskazał mniej więcej kierunek, na powrót spoglądając na olbrzymkę. Ta wydała się przez chwilę przejęta, choć emocje wyrażała dość ubogo. Ramsey czułby się wśród nich jak ryba w wodzie.
Serwowanie bujnej opowieści o nieznanym, nawet ludziom, gatunku owadów, które skrzywdziły gurga szło mu za to jak z płatka. Nie szczędził barwnych określeń, odpowiednio modulując głos, starając się przy tym brzmieć wiarygodnie. Na tyle, na ile umysł olbrzyma był w stanie poradzić sobie z otaczającą rzeczywistością. Dwóch rosłych samców udało się w góry, by sprawdzić ich wersję zdarzeń. Nie było ich na tyle długo, że Mulciber zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno nie było to formą pułapki, a sen, który miałby ich znużyć nie stałby się preludium do kolacji serwowanej z nich samych. Ci jednak wrócili, obwieszczając wszystkim, że słowa dwóch ludzi były prawdziwe.
— W okolicy mieszka inny olbrzym wraz ze swoim plemieniem. Jest silny i potężny, wojna z nim będzie złym pomysłem. Ale może przyjmie was do siebie, przygarnie do swojego plemienia — zaproponował, podsuwając im pomysł przyłączenia się do plemienia Kururfiusa. Nie robił tego wprost, nie chcąc bezpośrednio narzucać im woli, ale nie musiał nawet pchać ich w tę stronę — same złapały przynętę.
| kłamstwo III, perswazja I
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Siła bijąca z wężowego drewna sprawiła, że musiał nieco mocniej zacisnąć palce na rękojeści różdżki. Zdawał sobie sprawę, iż nie było szans, aby zielony promień minął cel, dlatego jego wargi wygięły się w cwanym półuśmiechu. Trwało to tylko ułamek sekundy, bowiem ponownie poczuł palący ból w okolicy skroni oraz – tym razem – paskudne ukłucie tuż ponad potylicą. Czarna magia po raz kolejny pokazała mu swą moc, ukazała potęgę i obnażyła cenę jaką przyszło mu zapłacić za posłanie śmiercionośnego zaklęcia. Biorąc głęboki oddech starał się skoncentrować, przywrócić umysłowi trzeźwość i racjonalne podejście, jednakże było to trudniejsze niżeli jeszcze chwilę wcześniej.
Z amoku wyrwał go głośny huk. Uderzające o ziemię truchło zatrząsnęło ją, co szatyn wyraźnie odczuł, a kurz uniósł się ku górze na moment znacznie ograniczając widoczność. Olbrzym nie żył, nawet jego silna odporność na magię nie była w stanie uchronić go przed równie potężnym czarem i odebrała coś, czego nikt już nie był w stanie przywrócić. Zwieszając swe spojrzenie na Dlitagu odetchnął wyraźnie, a następnie ruszył w jego kierunku, by upewnić się, czy na pewno temat został załatwiony. Dostrzegając zbliżającego się Mulcibera skinął mu głową – wykonali część swego zdania, które było niezbędne do następnego i najważniejszego etapu.
-Sprawdzałem jego czujność. Nie wiem co Ci dali do picia u Kururfiusa, ale chyba było dość mocne, że pomyliłeś olbrzyma z drzewem.- odparł wyginając wargi w kpiącym wyrazie. Przemilczenie wyraźnej kpiny nie było w jego stylu, o czym Ramsey doskonale wiedział. Zastanawiało go, dlaczego towarzysz nie mógł wykazać się swym kunsztem – czy coś go ograniczało? Szatynowi przyszło w końcu odblokować się i wypowiedzieć skuteczne inkantacje, natomiast drugi ze Śmierciożerców miał z tym wyraźny problem. Czyżby rzeczywiście ogarnięte anomaliami ziemie wciąż borykały się z ich konsekwencjami? Obydwoje wiedzieli, że w tym miejscu były niezwykle silne wyładowania, ale czy na tyle by wciąż przejmowały kontrolę nad magią? Najprawdopodobniej, właściwie nie widział innego wytłumaczenia. Byli od siebie znacznie oddaleni i być może to właśnie zajęta pozycja wykluczyła Mulcibera ze sprawiedliwej walki z olbrzymem.
-Locuste- wypowiedział kierując wężowe drewno na martwego wroga. Musieli mieć solidne wytłumaczenie dla swych działań, a raczej niezbędną osłonę dymną, dlatego potrzebowali znacznie większej ilości szarańczy. Był przekonany, że mieszkańcy plemienia nie połączą tego ze Śmierciożercami, bowiem nie mieli ku temu podstaw. Jaki – w ich toku myślenia – mógłby być tego cel? Nie były nader inteligentne i to było istotnym plusem.
Macnair zgodził się z Mulciberem. Nie było czasu do stracenia, musieli czym prędzej powiadomić olbrzymy o ich stracie oraz zaproponować dołączenie do drugiego plemienia, co znacznie poprawi ich byt. Kompan miał gadkę, potrafił kłamać bez zająknięcia i do tego całkiem nieźle ogrywać spektakl, dlatego pozostawił załatwienie sprawy w jego rękach. On sam nie był równie dobrym mówcą, częściej opierał się o zastraszenie swej ofiary jak przemówienie jej do rozsądku, a doskonale obaj wiedzieli, że nie będzie to dobrym wyjściem.
Zmieniwszy się w kłąb mgły ruszył pierwszy. Pamiętał gdzie umiejscowiona była wioska, choć trudno było jej z góry nie dostrzec zważywszy na imponujących rozmiarów bramę. Materializując się nieopodal niej oddał stery Ramseyowi samemu trzymając się nieco na uboczu.
Kiedy zaczął mówić szatyn pokwapił się jedynie o kiwanie głową i zachowanie poważnej – jak dla sytuacji – miny. Rozglądając się po obecnych olbrzymach dostrzegł na ich twarzach wyraźne zmieszanie, zaaferowanie śmiercią swego wodza, lecz nie miało to nic wspólnego z żałobą po stracie. Czyżby były przyzwyczajone do licznych zmian? Było to możliwe, bowiem w końcu toczyły walki o najwyższy stołek nie dbając o wartość życia i liczebność plemienia.
Kiedy dwójka zwiadowców powróciła do wioski i potwierdziła ich wersję szatyn rzucił przelotne spojrzenie Mulciberowi. Połknęli haczyk, nie wyczuli żadnego podstępu, co torowało im drogę do wysunięcia propozycji. Istoty musiały słyszeć o sąsiednim plemieniu – w końcu swego czasu żyli z takowym w pokoju i tylko nieżyjący gurg wetował plany ponownego nawiązania sojuszu – dlatego istniała szansa, że skorzystają z propozycji Ramseya. Ta decyzja należała jednak już tylko do nich i samego Kururfiusa, który mógłby pofatygować się w celu przekonania ich do swej władzy. Po ostatnich odwiedzinach w jego wiosce wiedzieli, że cechował się ponad przeciętną – jak na olbrzyma – inteligencją, więc z pewnością wykorzysta, podaną niczym na tacy, okazję do zwiększenia liczebności swego plemienia.
Mimo wszystko już na tym etapie mogli wywnioskować, że mieszkańcy postanowią się przyłączyć, bowiem wielu z nich przyznało Śmierciożercy rację. Dziękując za gościnę i wyrażając szczere wyrazy współczucia za zaistniałą sytuację poplecznicy Lorda Voldemorta udali się do drugiego z gurgów, by przekazać mu nowiny i zachęcić do lojalności oraz przychylności wobec sprawy. Tutaj także wykazać się musiał Ramsey, czego w żaden sposób szatyn nie zamierzał podważać. Wykonali kawał dobrej roboty.
Z amoku wyrwał go głośny huk. Uderzające o ziemię truchło zatrząsnęło ją, co szatyn wyraźnie odczuł, a kurz uniósł się ku górze na moment znacznie ograniczając widoczność. Olbrzym nie żył, nawet jego silna odporność na magię nie była w stanie uchronić go przed równie potężnym czarem i odebrała coś, czego nikt już nie był w stanie przywrócić. Zwieszając swe spojrzenie na Dlitagu odetchnął wyraźnie, a następnie ruszył w jego kierunku, by upewnić się, czy na pewno temat został załatwiony. Dostrzegając zbliżającego się Mulcibera skinął mu głową – wykonali część swego zdania, które było niezbędne do następnego i najważniejszego etapu.
-Sprawdzałem jego czujność. Nie wiem co Ci dali do picia u Kururfiusa, ale chyba było dość mocne, że pomyliłeś olbrzyma z drzewem.- odparł wyginając wargi w kpiącym wyrazie. Przemilczenie wyraźnej kpiny nie było w jego stylu, o czym Ramsey doskonale wiedział. Zastanawiało go, dlaczego towarzysz nie mógł wykazać się swym kunsztem – czy coś go ograniczało? Szatynowi przyszło w końcu odblokować się i wypowiedzieć skuteczne inkantacje, natomiast drugi ze Śmierciożerców miał z tym wyraźny problem. Czyżby rzeczywiście ogarnięte anomaliami ziemie wciąż borykały się z ich konsekwencjami? Obydwoje wiedzieli, że w tym miejscu były niezwykle silne wyładowania, ale czy na tyle by wciąż przejmowały kontrolę nad magią? Najprawdopodobniej, właściwie nie widział innego wytłumaczenia. Byli od siebie znacznie oddaleni i być może to właśnie zajęta pozycja wykluczyła Mulcibera ze sprawiedliwej walki z olbrzymem.
-Locuste- wypowiedział kierując wężowe drewno na martwego wroga. Musieli mieć solidne wytłumaczenie dla swych działań, a raczej niezbędną osłonę dymną, dlatego potrzebowali znacznie większej ilości szarańczy. Był przekonany, że mieszkańcy plemienia nie połączą tego ze Śmierciożercami, bowiem nie mieli ku temu podstaw. Jaki – w ich toku myślenia – mógłby być tego cel? Nie były nader inteligentne i to było istotnym plusem.
Macnair zgodził się z Mulciberem. Nie było czasu do stracenia, musieli czym prędzej powiadomić olbrzymy o ich stracie oraz zaproponować dołączenie do drugiego plemienia, co znacznie poprawi ich byt. Kompan miał gadkę, potrafił kłamać bez zająknięcia i do tego całkiem nieźle ogrywać spektakl, dlatego pozostawił załatwienie sprawy w jego rękach. On sam nie był równie dobrym mówcą, częściej opierał się o zastraszenie swej ofiary jak przemówienie jej do rozsądku, a doskonale obaj wiedzieli, że nie będzie to dobrym wyjściem.
Zmieniwszy się w kłąb mgły ruszył pierwszy. Pamiętał gdzie umiejscowiona była wioska, choć trudno było jej z góry nie dostrzec zważywszy na imponujących rozmiarów bramę. Materializując się nieopodal niej oddał stery Ramseyowi samemu trzymając się nieco na uboczu.
Kiedy zaczął mówić szatyn pokwapił się jedynie o kiwanie głową i zachowanie poważnej – jak dla sytuacji – miny. Rozglądając się po obecnych olbrzymach dostrzegł na ich twarzach wyraźne zmieszanie, zaaferowanie śmiercią swego wodza, lecz nie miało to nic wspólnego z żałobą po stracie. Czyżby były przyzwyczajone do licznych zmian? Było to możliwe, bowiem w końcu toczyły walki o najwyższy stołek nie dbając o wartość życia i liczebność plemienia.
Kiedy dwójka zwiadowców powróciła do wioski i potwierdziła ich wersję szatyn rzucił przelotne spojrzenie Mulciberowi. Połknęli haczyk, nie wyczuli żadnego podstępu, co torowało im drogę do wysunięcia propozycji. Istoty musiały słyszeć o sąsiednim plemieniu – w końcu swego czasu żyli z takowym w pokoju i tylko nieżyjący gurg wetował plany ponownego nawiązania sojuszu – dlatego istniała szansa, że skorzystają z propozycji Ramseya. Ta decyzja należała jednak już tylko do nich i samego Kururfiusa, który mógłby pofatygować się w celu przekonania ich do swej władzy. Po ostatnich odwiedzinach w jego wiosce wiedzieli, że cechował się ponad przeciętną – jak na olbrzyma – inteligencją, więc z pewnością wykorzysta, podaną niczym na tacy, okazję do zwiększenia liczebności swego plemienia.
Mimo wszystko już na tym etapie mogli wywnioskować, że mieszkańcy postanowią się przyłączyć, bowiem wielu z nich przyznało Śmierciożercy rację. Dziękując za gościnę i wyrażając szczere wyrazy współczucia za zaistniałą sytuację poplecznicy Lorda Voldemorta udali się do drugiego z gurgów, by przekazać mu nowiny i zachęcić do lojalności oraz przychylności wobec sprawy. Tutaj także wykazać się musiał Ramsey, czego w żaden sposób szatyn nie zamierzał podważać. Wykonali kawał dobrej roboty.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Carrantoohill, Kerry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia