Sala numer trzy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer trzy
To chyba jedna z najprzestronniejszych i najładniejszych sal nie tylko na tym piętrze, ale i całym szpitalu. Do pomieszczenia wpada duża ilość światła, przez co nie wydaje się ono tak ponure jak pozostałe części Munga. Zazwyczaj sala pęka w szwach i ciężko znaleźć tu jakiekolwiek wolne łóżko - trafiają tutaj stali bywalcy oddziału na dłuższe leczenia lub podczas kolejnych, rutynowych pobytów. Dla komfortu i prywatności pacjentów zamocowano przy każdym łóżku zwiewne, białe kotary, natomiast na końcu sali stoi duży doniczkowy kwiatek - wszak odrobina zieleniny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Przybył na wezwanie nie wiedząc czego powinien się w ogóle spodziewać, a gdy się dowiedział...cóż, w tym roku sezon grillowy najwyraźniej zaczął się wcześniej.
- Jeszcze raz. Wolniej - nakazał młodej uzdrowicielce, która musiała co jakiś czas nadganiać truchtem by zrównać krok z Carrowem, który przemieszczał się żwawo w gąszczu korytarzy. Na jego twarzy malowało się strapienie, gdy cienki głos po raz drugi recytował mu z kartki stan pacjentów. Wśród nich byli ludzie mu znani. Nie robiło to na nim specjalnego wrażenia. W końcu mając pewien życiowy staż po prostu znało się więcej nazwisk, imion - był do tego już zdystansowany. Bardziej uderzało go to, że nad częścią dybali nie bez powodu aurorzy - czarnoksiężnicy. Ludzie których znał nimi byli. Chyba powinno go to już przestać zaskakiwać, a jednak to bolało. Tym bardziej, że wszyscy byli młodzi. Historia zataczała koło, prawda?
Skinieniem głowy powitał Lupusa i Jocelyn.
- Burke'a nie wybudzać dopóki jego stan nie zostanie ustabilizowany, a należy to zrobić czym prędzej przez wzgląd na traumę krwi. Najpierw go uspokoić nim zrobi sobie krzywdę...Paxo?- zasugerował spoglądając na Lupusa. Nie narzucał będąc otwartym na lepszy pomysł -...Fosilio, Cauma i jak na razie podtrzymywane jest na nim zaklęcie stabilizujące trzeba więc bez wątpienia myśleć o Ricore - to raczej już nie podlegało dyskusji. Wyjątkowo głupim było wybudzanie w tym momencie Quentina. Odzyskawszy świadomość mógłby zacząć wykonywać jeszcze gwałtowniejsze ruchy, a te tylko wywołałyby jeszcze mocniejsze krwawienie. Należało zmniejszyć ciśnienie krwi, złagodzić ból by uniknąć jego ponownemu podwyższeniu i szokowi - to ułatwi powierzchowną regenerację tkanki i powstrzyma pacjenta przed wykrwawieniem - Marie to samo - najpierw ograniczyć krwotoki, oparzenia, ból, a dopiero potem wybudzanie bo inaczej stracimy kontrolę. Jeśli chodzi o Pana Skwarkę to najpierw oparzenia, potem...wszystko - Westchnął. Planował, myślał na głos jeszcze przed znalezieniem się w sali oczekując od Lucasa będącego uzdolnionym uzdrowicielem zgody lub skorygowania planu leczenia. Kiedy jednak przekroczyli progi sali jedno było pewne już od wejścia
- Będziesz musiał mi pomóc rzucić Cauma Sanavi Totalum, Black - nie trzeba było raczej mówić nic więcej by było wiadomym, że Adrienowi chodzi o konającego Raidena. Złagodzenie skutków czarnej magii było w tym momencie kluczowe - Vane możesz zabierać się już za Burkea. Zajmiecie się nimi. Żwawo. I mi potem pomożecie tutaj - Nie tracąc czasu wyciągnął różdżkę i spojrzał porozumiewawczo na Blacka po czym recytując magiczną inkantację skierował drewnianą końcówkę w stronę najdotkliwszych oparzeń na "skórze" policjanta.
- Cauma Sanavi Totalum
- Jeszcze raz. Wolniej - nakazał młodej uzdrowicielce, która musiała co jakiś czas nadganiać truchtem by zrównać krok z Carrowem, który przemieszczał się żwawo w gąszczu korytarzy. Na jego twarzy malowało się strapienie, gdy cienki głos po raz drugi recytował mu z kartki stan pacjentów. Wśród nich byli ludzie mu znani. Nie robiło to na nim specjalnego wrażenia. W końcu mając pewien życiowy staż po prostu znało się więcej nazwisk, imion - był do tego już zdystansowany. Bardziej uderzało go to, że nad częścią dybali nie bez powodu aurorzy - czarnoksiężnicy. Ludzie których znał nimi byli. Chyba powinno go to już przestać zaskakiwać, a jednak to bolało. Tym bardziej, że wszyscy byli młodzi. Historia zataczała koło, prawda?
Skinieniem głowy powitał Lupusa i Jocelyn.
- Burke'a nie wybudzać dopóki jego stan nie zostanie ustabilizowany, a należy to zrobić czym prędzej przez wzgląd na traumę krwi. Najpierw go uspokoić nim zrobi sobie krzywdę...Paxo?- zasugerował spoglądając na Lupusa. Nie narzucał będąc otwartym na lepszy pomysł -...Fosilio, Cauma i jak na razie podtrzymywane jest na nim zaklęcie stabilizujące trzeba więc bez wątpienia myśleć o Ricore - to raczej już nie podlegało dyskusji. Wyjątkowo głupim było wybudzanie w tym momencie Quentina. Odzyskawszy świadomość mógłby zacząć wykonywać jeszcze gwałtowniejsze ruchy, a te tylko wywołałyby jeszcze mocniejsze krwawienie. Należało zmniejszyć ciśnienie krwi, złagodzić ból by uniknąć jego ponownemu podwyższeniu i szokowi - to ułatwi powierzchowną regenerację tkanki i powstrzyma pacjenta przed wykrwawieniem - Marie to samo - najpierw ograniczyć krwotoki, oparzenia, ból, a dopiero potem wybudzanie bo inaczej stracimy kontrolę. Jeśli chodzi o Pana Skwarkę to najpierw oparzenia, potem...wszystko - Westchnął. Planował, myślał na głos jeszcze przed znalezieniem się w sali oczekując od Lucasa będącego uzdolnionym uzdrowicielem zgody lub skorygowania planu leczenia. Kiedy jednak przekroczyli progi sali jedno było pewne już od wejścia
- Będziesz musiał mi pomóc rzucić Cauma Sanavi Totalum, Black - nie trzeba było raczej mówić nic więcej by było wiadomym, że Adrienowi chodzi o konającego Raidena. Złagodzenie skutków czarnej magii było w tym momencie kluczowe - Vane możesz zabierać się już za Burkea. Zajmiecie się nimi. Żwawo. I mi potem pomożecie tutaj - Nie tracąc czasu wyciągnął różdżkę i spojrzał porozumiewawczo na Blacka po czym recytując magiczną inkantację skierował drewnianą końcówkę w stronę najdotkliwszych oparzeń na "skórze" policjanta.
- Cauma Sanavi Totalum
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Wezwanie do Świętego Munga pojawiło się nagle. Miałem akurat wolne, kiedy sowa zapukała do okna, nie poddając się w swojej próbie zwrócenia na mnie uwagi. Po przeczytaniu krótkiego listu bezzwłocznie przetransportowałem się do szpitala, bojąc się co tam zastanę. I słusznie. Wyczytywane przez stażystkę informacje o ofiarach oraz ich stanie zdrowia wzbudziły we mnie trudny do opisania dreszcz przechodzący przez kręgosłup. Mimo, że miałem doświadczenie, to jednak widok ciał wstrząsnął mną bardziej niż suche notatki. Odór był odrzucający, tak samo zresztą wygląd poszczególnych osób. W jednej z nich nawet trudno było się dopatrzyć znamion człowieczeństwa. Zerknąłem kontrolnie na pannę Vane oraz innych stażystów, czy zaraz nie zemdleją lub nie zwymiotują dokładając nam pracy, ale na szczęście znaleźli się ci odporni. Niedawny pacjent oparzony przez wyjątkowo silne zaklęcie podpalające był niczym w porównaniu z tym, co mieliśmy teraz przed oczami. Potęga czarnej magii, czysta destrukcja. Zatrważające było również to, że nie tak dawno jak przed trzema dniami leczyłem jednego Burka, a teraz poszkodowany znalazł się kolejny. Nigdy bym nie przypuszczał, że poznana niedawno część ich rodziny wróci do mnie tak szybko.
Spojrzałem na Adriena, który miał nami przewodzić, przygotowując się jednocześnie do pracy. Słuchałem jego uwag kiwając głową oraz starając się ignorować wewnętrzne zgrzyty spowodowane jego formą wypowiedzi. Niby na sali nie było miejsca na podobne dbanie o kulturę wypowiedzi, ale i tak w środku czułem się z tym źle. Musiałem całkowicie skupić się na wypowiadanych słowach oraz ich znaczeniu.
- To dobry pomysł – przytaknąłem odnośnie zaklęcia uspokajającego. – Jeśli mogę wtrącić, fosilio raczej będzie rozwiązaniem doraźnym, na czas pozbywania się oparzeń. Dodałbym do tego curatio vulnera, skoro pacjent cierpi na traumę krwi, lepiej na tym polu nie oszczędzać zaklęć – odparłem zaraz. Nie byłem specjalistą od chorób genetycznych, ale na tyle, na ile znana mi była ta choroba oraz umiałem powiązać ją z utratą krwi oraz ranami, to bez wątpienia takowy czar przydałby się pacjentowi. – Z resztą się oczywiście zgadzam – dopowiedziałem, by nie było niejasności. Kiwnąłem jeszcze głową stając przy pacjencie, który ledwie żył. To nie był miły widok, a mężczyzna miał wiele szczęścia w swoim nieszczęściu, że udało mu się przeżyć te wszystkie urazy. Oby nie była to byle szlama, choć zadziwiające, że teraz w ogóle o tym nie myślałem.
- Na wszystkich w pewnym momencie będziemy musieli rzucić to zaklęcie – powiedziałem. Sprawa blizn dla kobiet oraz arystokratów była szczególnie ważna. A musiałem to zasugerować lordowi Carrow, bo niestety tylko my dwaj możemy pokusić się o to zaklęcie. Reszta nie ma odpowiedniego doświadczenia. To w ogóle skandaliczne, że tak mało uzdrowicieli było w pracy lub przyszło pomóc nam w tym krytycznym momencie. Nie wiem co szpital zamierzał swoim cięciem budżetu, ale bardzo mi się to nie podobało.
- Panno Vane, proszę spróbować rzucić na lorda Burke paxo maxima – rzuciłem jeszcze do stażystki, po czym sam miałem zabrać się wreszcie za rzucanie zaklęcia na umierającego mężczyznę. Chwyciłem mocniej różdżkę celując jej koniec w jego ciało i miałem nadzieję, że to poskutkuje. – Cauma sanavi totalum – powtórzyłem niemal w tym samym momencie co drugi uzdrowiciel. To było bardzo silnym zaklęciem, teoretycznie we dwóch powinniśmy dać mu radę, ale tak naprawdę los bywał nieprzewidywalny. Starałem się przede wszystkim zachować spokój oraz trzeźwość umysłu, ale o to dość trudno kiedy jesteś na początku swojej kariery i wiesz jak wiele możesz stracić przez choćby najmniejszy błąd. Pozostało mieć nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie dobrze. Zero presji.
Spojrzałem na Adriena, który miał nami przewodzić, przygotowując się jednocześnie do pracy. Słuchałem jego uwag kiwając głową oraz starając się ignorować wewnętrzne zgrzyty spowodowane jego formą wypowiedzi. Niby na sali nie było miejsca na podobne dbanie o kulturę wypowiedzi, ale i tak w środku czułem się z tym źle. Musiałem całkowicie skupić się na wypowiadanych słowach oraz ich znaczeniu.
- To dobry pomysł – przytaknąłem odnośnie zaklęcia uspokajającego. – Jeśli mogę wtrącić, fosilio raczej będzie rozwiązaniem doraźnym, na czas pozbywania się oparzeń. Dodałbym do tego curatio vulnera, skoro pacjent cierpi na traumę krwi, lepiej na tym polu nie oszczędzać zaklęć – odparłem zaraz. Nie byłem specjalistą od chorób genetycznych, ale na tyle, na ile znana mi była ta choroba oraz umiałem powiązać ją z utratą krwi oraz ranami, to bez wątpienia takowy czar przydałby się pacjentowi. – Z resztą się oczywiście zgadzam – dopowiedziałem, by nie było niejasności. Kiwnąłem jeszcze głową stając przy pacjencie, który ledwie żył. To nie był miły widok, a mężczyzna miał wiele szczęścia w swoim nieszczęściu, że udało mu się przeżyć te wszystkie urazy. Oby nie była to byle szlama, choć zadziwiające, że teraz w ogóle o tym nie myślałem.
- Na wszystkich w pewnym momencie będziemy musieli rzucić to zaklęcie – powiedziałem. Sprawa blizn dla kobiet oraz arystokratów była szczególnie ważna. A musiałem to zasugerować lordowi Carrow, bo niestety tylko my dwaj możemy pokusić się o to zaklęcie. Reszta nie ma odpowiedniego doświadczenia. To w ogóle skandaliczne, że tak mało uzdrowicieli było w pracy lub przyszło pomóc nam w tym krytycznym momencie. Nie wiem co szpital zamierzał swoim cięciem budżetu, ale bardzo mi się to nie podobało.
- Panno Vane, proszę spróbować rzucić na lorda Burke paxo maxima – rzuciłem jeszcze do stażystki, po czym sam miałem zabrać się wreszcie za rzucanie zaklęcia na umierającego mężczyznę. Chwyciłem mocniej różdżkę celując jej koniec w jego ciało i miałem nadzieję, że to poskutkuje. – Cauma sanavi totalum – powtórzyłem niemal w tym samym momencie co drugi uzdrowiciel. To było bardzo silnym zaklęciem, teoretycznie we dwóch powinniśmy dać mu radę, ale tak naprawdę los bywał nieprzewidywalny. Starałem się przede wszystkim zachować spokój oraz trzeźwość umysłu, ale o to dość trudno kiedy jesteś na początku swojej kariery i wiesz jak wiele możesz stracić przez choćby najmniejszy błąd. Pozostało mieć nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie dobrze. Zero presji.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Po otrzymaniu wezwania Jocelyn pojawiła się na oddziale najszybciej jak to możliwe. Mimo wczesnej pory szybko dotarły do niej pogłoski o tajemniczym czarnomagicznym pożarze, którego ofiary trafiły do Munga. Słyszała także pogłoski, jakoby część z poszkodowanych była zamieszana w czarnomagiczne praktyki, ale tym z pewnością zajmą się aurorzy; rolą uzdrowicieli było jedynie uleczenie rannych.
Widok, który ukazał się oczom Josie po wejściu do sali numer trzy był naprawdę makabryczny. Przypadek poparzenia, przy którym asystowała Blackowi poprzednim razem, wydawał się naprawdę niczym w porównaniu z tym, co zobaczyła teraz. Trzy sylwetki leżące na łóżkach były tak dotkliwie poparzone, że zakrawało na cud, że jeszcze żyją. Trudno było nawet rozpoznać ich zniekształcone rysy. Do tego dochodziły inne obrażenia, które pospiesznie im zrelacjonowano.
Oprócz Josie było tu też kilku innych stażystów, którzy mieli za zadanie pomagać uzdrowicielom Carrowowi i Blackowi. Niektórzy wyglądali niewyraźnie, ale wszyscy, także Josie, starali się trzymać w ryzach. Mimo drastycznego widoku i realnej obawy o zagrożenie życia pacjentów, musiała być twarda i wypełniać polecenia. Miała jednak przeczucie, że leczenie tych przypadków nie będzie łatwe i zajmie dużo czasu, będzie także wymagało użycia naprawdę potężnych zaklęć, by odwrócić skutki czarnomagicznego ognia, znacznie bardziej destrukcyjnego niż ten powodowany przez zwykłe zaklęcia.
W takim momencie cieszyła się, że jest tylko stażystką i to nie na niej spoczywa ciężar za podejmowanie decyzji. Miała pomagać bardziej doświadczonym w ustabilizowaniu stanu poparzonych i uczyć się radzić sobie w takich sytuacjach. Uważnie słuchała ich wymiany zdań, potakując i wyrażając pełną gotowość do pracy. Musiała być przydatna. Nie zawadzać i nie opóźniać wszystkiego zbędnymi uwagami.
Podczas gdy Carrow i Black zajęli się poparzeniami najciężej rannego mężczyzny, Josie skierowała kroki w stronę tego, którym polecono jej się zająć. Przez poparzenia trudno było rozpoznać jego rysy, ale z uzyskanych informacji wiedziała, że prócz obrażeń zyskanych podczas czarnomagicznego pożaru cierpiał na traumę krwi, która mogła stanowić dodatkowe utrudnienie w leczeniu, gdyby mężczyzna obudził się i zaczął szamotać, doprowadzając do zwiększenia krwotoków.
- Paxo maxima – rzuciła starannie, nie kwestionując otrzymanego polecenia. Miała nadzieję, że to zaklęcie uspokoi rannego na tyle, że będzie można zająć się jego obrażeniami, których było, no cóż, sporo.
Widok, który ukazał się oczom Josie po wejściu do sali numer trzy był naprawdę makabryczny. Przypadek poparzenia, przy którym asystowała Blackowi poprzednim razem, wydawał się naprawdę niczym w porównaniu z tym, co zobaczyła teraz. Trzy sylwetki leżące na łóżkach były tak dotkliwie poparzone, że zakrawało na cud, że jeszcze żyją. Trudno było nawet rozpoznać ich zniekształcone rysy. Do tego dochodziły inne obrażenia, które pospiesznie im zrelacjonowano.
Oprócz Josie było tu też kilku innych stażystów, którzy mieli za zadanie pomagać uzdrowicielom Carrowowi i Blackowi. Niektórzy wyglądali niewyraźnie, ale wszyscy, także Josie, starali się trzymać w ryzach. Mimo drastycznego widoku i realnej obawy o zagrożenie życia pacjentów, musiała być twarda i wypełniać polecenia. Miała jednak przeczucie, że leczenie tych przypadków nie będzie łatwe i zajmie dużo czasu, będzie także wymagało użycia naprawdę potężnych zaklęć, by odwrócić skutki czarnomagicznego ognia, znacznie bardziej destrukcyjnego niż ten powodowany przez zwykłe zaklęcia.
W takim momencie cieszyła się, że jest tylko stażystką i to nie na niej spoczywa ciężar za podejmowanie decyzji. Miała pomagać bardziej doświadczonym w ustabilizowaniu stanu poparzonych i uczyć się radzić sobie w takich sytuacjach. Uważnie słuchała ich wymiany zdań, potakując i wyrażając pełną gotowość do pracy. Musiała być przydatna. Nie zawadzać i nie opóźniać wszystkiego zbędnymi uwagami.
Podczas gdy Carrow i Black zajęli się poparzeniami najciężej rannego mężczyzny, Josie skierowała kroki w stronę tego, którym polecono jej się zająć. Przez poparzenia trudno było rozpoznać jego rysy, ale z uzyskanych informacji wiedziała, że prócz obrażeń zyskanych podczas czarnomagicznego pożaru cierpiał na traumę krwi, która mogła stanowić dodatkowe utrudnienie w leczeniu, gdyby mężczyzna obudził się i zaczął szamotać, doprowadzając do zwiększenia krwotoków.
- Paxo maxima – rzuciła starannie, nie kwestionując otrzymanego polecenia. Miała nadzieję, że to zaklęcie uspokoi rannego na tyle, że będzie można zająć się jego obrażeniami, których było, no cóż, sporo.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Zaklęcie wspólnie rzucone przez Adriena i Lupusa okazało się niezwykle silne - węgiel pokrywający skórę Raidena Cartera poczynał jakby powoli niknąć, odsłaniając intensywnie czerwoną, pokrytą olbrzymimi pęcherzami skórę. Nieostrożne obchodzenie się z pacjentem mogło poskutkować kolejnymi krwotokami. Stan zdrowia mężczyzny wciąż był fatalny, choć jego stopień poparzeń nie zakrawał już o śmiertelny; było to jednak wyłącznie preludium do doprowadzenia go do porządku.
Jocelyn, być może z powodu niewystarczającego doświadczenia, nie rzuciła zaklęcia idealnie; na dany moment starczyło to jednak, by załagodzić dopiero rodzący się ból Quentina Burke. Rozpoczęcie interwencji spowodowało jednak przerwanie zaklęcia stabilizującego, które zostało rzucone na arystokratę - teraz w każdej chwili mógł rozpocząć się atak jego genetycznej choroby, traumy krwi. Utrata krwi nie sprzyjała prędkiej rekonwalescencji.
| Na odpis macie 24h.
Jocelyn, być może z powodu niewystarczającego doświadczenia, nie rzuciła zaklęcia idealnie; na dany moment starczyło to jednak, by załagodzić dopiero rodzący się ból Quentina Burke. Rozpoczęcie interwencji spowodowało jednak przerwanie zaklęcia stabilizującego, które zostało rzucone na arystokratę - teraz w każdej chwili mógł rozpocząć się atak jego genetycznej choroby, traumy krwi. Utrata krwi nie sprzyjała prędkiej rekonwalescencji.
| Na odpis macie 24h.
- obrażenia Quentina:
- punkty żywotności: [1/141]
czarnomagiczne oparzenia: -90 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -40 PŻ (może znacznie wzrosnąć: trauma krwi)
osłabienie: -10 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: 0 PŻ (może znacznie wzrosnąć: utrata zaklęcia stabilizującego)
- obrażenia Marianny:
- punkty żywotności: [20/200]
czarnomagiczne oparzenia: -120 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -20 PŻ (może wzrosnąć)
osłabienie: -15 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -25 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Raidena:
- punkty żywotności: [49/232]
czarnomagiczne oparzenia: -121 PŻ
złamania, pęknięcia kości: -20 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -40 PŻ (może wzrosnąć)
osłabienie: - (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -2 PŻ (może wzrosnąć)
Może to był stres. Może zbyt mocno denerwowała się tą akcją, wyjątkowo poważnym przypadkiem, w jakim przyszło jej brać udział. Myślała, że te niemal dwa lata stażu względnie przygotowały ją na nieprzyjemne widoki i na szybkie działanie, ale... czyżby się myliła? Nie co dzień widziała tak drastycznie poranione ofiary czarnomagicznego ognia. To już nie było zwykłe zaklęcie, którego efekty można było stosunkowo łatwo odwrócić. Trójka czarodziejów wyglądała niemal groteskowo i Josie wolała sobie nie wyobrażać, jak bardzo cierpieliby, gdyby tylko byli przytomni i świadomi tego, co się z nimi działo. I tak zakrawało na cud, że przeżyli spotkanie z płomieniami wyczarowanymi przez najbardziej plugawą magię.
Jej zaklęcie nie było tak mocne, jak być powinno, ale miała nadzieję, że wystarczało, by zapobiec nagłemu przebudzeniu się pacjenta. Teraz należało się zająć jego krwotokami – zaklęcie stabilizujące słabło, trauma krwi mogła znacząco pogorszyć jego stan i przed dalszym leczeniem należało przede wszystkim zatrzymać dalszy upływ krwi.
Ponownie skierowała koniec różdżki na poparzonego czarodzieja i skupiła się na tym, co zamierzała zrobić. Nie mogła pozwolić na to, by zawładnął nią lęk i niepewność. Sytuacja była na to zbyt poważna, więc musiała się skoncentrować.
- Fosilio – rzuciła, mając nadzieję, że tym razem uda jej się rzucić zaklęcie wystarczająco mocno. A jeśli to nie zadziała tak jak należy i nie poprawi stanu rannego... Miała nadzieję, że Black w razie czego jej pomoże, nawet jeśli później miałby jej wypominać nieudolność.
Jej zaklęcie nie było tak mocne, jak być powinno, ale miała nadzieję, że wystarczało, by zapobiec nagłemu przebudzeniu się pacjenta. Teraz należało się zająć jego krwotokami – zaklęcie stabilizujące słabło, trauma krwi mogła znacząco pogorszyć jego stan i przed dalszym leczeniem należało przede wszystkim zatrzymać dalszy upływ krwi.
Ponownie skierowała koniec różdżki na poparzonego czarodzieja i skupiła się na tym, co zamierzała zrobić. Nie mogła pozwolić na to, by zawładnął nią lęk i niepewność. Sytuacja była na to zbyt poważna, więc musiała się skoncentrować.
- Fosilio – rzuciła, mając nadzieję, że tym razem uda jej się rzucić zaklęcie wystarczająco mocno. A jeśli to nie zadziała tak jak należy i nie poprawi stanu rannego... Miała nadzieję, że Black w razie czego jej pomoże, nawet jeśli później miałby jej wypominać nieudolność.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Mówi się, że najgorsze są początki, a więc teraz powinno być już z górki. Nic bardziej mylnego. Pierwsze działania były raptem początkiem do niezwykle trudnego zadania. Obrażenia były ogromne, niezwykle rozległe oraz trudne do przeprowadzenia. Szczególnie te dotyczące umierającej, niezidentyfikowanej osoby oraz lorda Burke, który chorował na traumę krwi. Wyjątkowo paskudną chorobę jeżeli chodzi o leczenie. Każdy ubytek krwi zwiastował pogorszenie się jego stanu. W tej chwili najważniejszym było ustabilizować jednak stan poszkodowanego, którego nawet płeć pozostawała zagadką, tak mocno został poparzony. Wypowiedziałem zaklęcie za lordem Carrowem chcąc, by naprawdę się powiodło. Wtedy naprawdę kawałek roboty byłby za nami. Co prawda niezwykle mały, ale zawsze.
Obserwowałem jak powoli zwęglenia spowodowane czarnomagicznym ogniem cofały się, a spod nich wydostawała się skóra. To był dobry znak, choć przed nami było jeszcze mnóstwo pracy. Skinąłem uzdrowicielowi pochodząc do drugiego z pacjentów. Taki był plan. Panna Vane miała go uspokoić, a ja miałem podjąć się dalszego leczenia. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że mężczyzna był spokojny. Oby taki stan pozostawał jak najdłużej. Musieliśmy działać czym prędzej.
Poleciłem stażystce, by spróbowała zatamować krwawienie. Sam przyglądałem się krótką chwilę pacjentowi chcąc ocenić, za co powinienem zabrać się najpierw. Póki był pod znieczuleniem, mogłem spokojnie pracować.
- Curatio vulnera horribilis – wypowiedziałem w pewnym momencie, kierując różdżkę na lorda Burke. Zdecydowałem się wspomóc gojenie ran, by wyeliminować zagrożenie spowodowane genetyczną chorobą, a dopiero później przystąpić do leczenia oparzeń. Wydawało się to teraz priorytetem, a w dodatku parametrem, który mógł się zmienić w każdej chwili, czego wolałem uniknąć. Nie wiedziałem na ile nasze działania przyniosą oczekiwany skutek, ale czas uciekał. Nie mieliśmy go zbyt wiele na zastanawianie się, liczyło się przede wszystkim sprawne działanie. Plan w głowie był, skonsultowany z drugim uzdrowicielem, w teorii cała operacja powinna pójść sprawnie. W praktyce wszystko się dopiero okaże.
Obserwowałem jak powoli zwęglenia spowodowane czarnomagicznym ogniem cofały się, a spod nich wydostawała się skóra. To był dobry znak, choć przed nami było jeszcze mnóstwo pracy. Skinąłem uzdrowicielowi pochodząc do drugiego z pacjentów. Taki był plan. Panna Vane miała go uspokoić, a ja miałem podjąć się dalszego leczenia. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że mężczyzna był spokojny. Oby taki stan pozostawał jak najdłużej. Musieliśmy działać czym prędzej.
Poleciłem stażystce, by spróbowała zatamować krwawienie. Sam przyglądałem się krótką chwilę pacjentowi chcąc ocenić, za co powinienem zabrać się najpierw. Póki był pod znieczuleniem, mogłem spokojnie pracować.
- Curatio vulnera horribilis – wypowiedziałem w pewnym momencie, kierując różdżkę na lorda Burke. Zdecydowałem się wspomóc gojenie ran, by wyeliminować zagrożenie spowodowane genetyczną chorobą, a dopiero później przystąpić do leczenia oparzeń. Wydawało się to teraz priorytetem, a w dodatku parametrem, który mógł się zmienić w każdej chwili, czego wolałem uniknąć. Nie wiedziałem na ile nasze działania przyniosą oczekiwany skutek, ale czas uciekał. Nie mieliśmy go zbyt wiele na zastanawianie się, liczyło się przede wszystkim sprawne działanie. Plan w głowie był, skonsultowany z drugim uzdrowicielem, w teorii cała operacja powinna pójść sprawnie. W praktyce wszystko się dopiero okaże.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Przytakną Lupusowi. Curatio vulnera będzie niezastąpione w przypadku Burke'a i nie tylko jemu. Ustalał i dogadywał plan działania w trakcie pochodu po to by w sali już nikt się nie dekoncentrował i nie myślał nad tym co powinien robić tylko bez wahania po prostu brał się za czyny. Wiadomym było, że nie wszystko musiało pójść zgodnie z ich oczekiwaniami. Nie wykluczony był scenariusz w którym wszystko mogło się posypać, jednak zdecydowanie łatwiej było wprowadzać zmiany w trakcie, niż dopiero co zastanawiać się co robić dalej pochylając się nad konającym.
- Jesteś uzdrowicielem, nie estetykiem, Black. Skup się więc na ratowaniu życia - przypomniał mu z ostrą nutą w głosie. Nie chciał bowiem, by młodszy uzdrowiciel myślał o niepotrzebnych rzeczach -
bliznami mogły się zająć eliksiry, na pewno arystokrację było w razie konieczności stać na to by łożyć na zdolnych alchemików. O ile w ogóle Marianna i Qentin będą mieli ku temu okazję - byli przestępcami, czarnoksiężnikami na których w razie przeżycia czekać miał sąd i kara. W przypadku policjanta sięgniecie po tak złożoną magię było konieczne przez wzgląd na rozległość obrażeń i tylko tym się Adrien kierował - chęcią zwiększenia szansy na jego przeżycie.
Udało im się. Siła zaklęcia, którą wspólnie wywołali niemalże wprawiła w drżenie powietrze by następnie zbawiennie wpłynąć na czarno-magiczne oparzenia. Gdy te ustępowały oczom uzdrowiciela ukazywał się obraz nędzy i rozpaczy nie mniejszy od tego, jaki dostrzegał wcześniej.
- Dobra robota, Black. W razie potrzeby upominaj się o rewanż - pochwalił i przypomniał, po czym uniósł różdżkę nad pacjentem, którego rany sączyły się nieprzyjemnie, a bąble spalenizny połyskiwały obrzydliwie.
- Purus - wyinkantował, chcąc odkazić rany z resztek czarnomagicznych oparów i zniwelować wysięk ran przed tym jak wywoła zaklęcie regenerujące. Nie chciał ryzykować obciążenia organizmu policjanta możliwą infekcją, która mogła okazać się dla tak osłabionego organizmu śmiertelną. Dlatego próbował się skupić na poprawnym wykonaniu zaklęcia wiedząc, jak wiele do zrobienia było jeszcze.
- Jesteś uzdrowicielem, nie estetykiem, Black. Skup się więc na ratowaniu życia - przypomniał mu z ostrą nutą w głosie. Nie chciał bowiem, by młodszy uzdrowiciel myślał o niepotrzebnych rzeczach -
bliznami mogły się zająć eliksiry, na pewno arystokrację było w razie konieczności stać na to by łożyć na zdolnych alchemików. O ile w ogóle Marianna i Qentin będą mieli ku temu okazję - byli przestępcami, czarnoksiężnikami na których w razie przeżycia czekać miał sąd i kara. W przypadku policjanta sięgniecie po tak złożoną magię było konieczne przez wzgląd na rozległość obrażeń i tylko tym się Adrien kierował - chęcią zwiększenia szansy na jego przeżycie.
Udało im się. Siła zaklęcia, którą wspólnie wywołali niemalże wprawiła w drżenie powietrze by następnie zbawiennie wpłynąć na czarno-magiczne oparzenia. Gdy te ustępowały oczom uzdrowiciela ukazywał się obraz nędzy i rozpaczy nie mniejszy od tego, jaki dostrzegał wcześniej.
- Dobra robota, Black. W razie potrzeby upominaj się o rewanż - pochwalił i przypomniał, po czym uniósł różdżkę nad pacjentem, którego rany sączyły się nieprzyjemnie, a bąble spalenizny połyskiwały obrzydliwie.
- Purus - wyinkantował, chcąc odkazić rany z resztek czarnomagicznych oparów i zniwelować wysięk ran przed tym jak wywoła zaklęcie regenerujące. Nie chciał ryzykować obciążenia organizmu policjanta możliwą infekcją, która mogła okazać się dla tak osłabionego organizmu śmiertelną. Dlatego próbował się skupić na poprawnym wykonaniu zaklęcia wiedząc, jak wiele do zrobienia było jeszcze.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Zaklęcie rzucone przez Jocelyn zadziałało bezbłędnie - pękająca skóra Quentina Burke zasklepiła się, zapobiegając dalszym krwotokom. Przynajmniej w najbliższym czasie.
Lupus zdołał bezproblemowo zagoić zasklepiające się już rany Burke wprawnie rzuconym zaklęciem; pozostawał po nich nabrzmiały, wciąż zaczerwieniony ślad, ale nic nie dało się już z tym zrobić - zagrożenie związane z utratą krwi zostało zażegnane, nawet jeśli szlachcicowi przyjdzie zapłacić za to ceną nie najpiękniejszych blizn.
Adrien, jako doświadczony magomedyk, zdecydował się odkazić Raidenowi rany pełne zanieczyszczeń - wbity w nią żwir zniknął, zdawał się jakby wtopić w skórę, choć zaraz nie pozostało po nim nawet śladu: Adrien wiedział, że był to po prostu efekt rzuconego zaklęcia. Zasklepienie powstałych ran będzie teraz prostsze i szybciej się one zagoją.
| Lupus - tożsamość Raidena jest już znana, mogłeś zapoznać się z nią w dokumentacji.
Na odpis macie 24h.
Lupus zdołał bezproblemowo zagoić zasklepiające się już rany Burke wprawnie rzuconym zaklęciem; pozostawał po nich nabrzmiały, wciąż zaczerwieniony ślad, ale nic nie dało się już z tym zrobić - zagrożenie związane z utratą krwi zostało zażegnane, nawet jeśli szlachcicowi przyjdzie zapłacić za to ceną nie najpiękniejszych blizn.
Adrien, jako doświadczony magomedyk, zdecydował się odkazić Raidenowi rany pełne zanieczyszczeń - wbity w nią żwir zniknął, zdawał się jakby wtopić w skórę, choć zaraz nie pozostało po nim nawet śladu: Adrien wiedział, że był to po prostu efekt rzuconego zaklęcia. Zasklepienie powstałych ran będzie teraz prostsze i szybciej się one zagoją.
| Lupus - tożsamość Raidena jest już znana, mogłeś zapoznać się z nią w dokumentacji.
Na odpis macie 24h.
- obrażenia Quentina:
- punkty żywotności: [38/141]
czarnomagiczne oparzenia: -90 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -3 PŻ
osłabienie: -10 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: 0 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Marianny:
- punkty żywotności: [20/200]
czarnomagiczne oparzenia: -120 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -20 PŻ (może wzrosnąć)
osłabienie: -15 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -25 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Raidena:
- punkty żywotności: [64/232]
czarnomagiczne oparzenia: -121 PŻ
złamania, pęknięcia kości: -20 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -25 PŻ
osłabienie: - (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -2 PŻ (może wzrosnąć)
- Sytuacja? - rzucił w przestrzeń nie podnosząc spojrzenia znad pacjenta, którym się zajmował. Chciał wiedzieć na czym stoją uzdrowiciele i jak im idzie z pozostałymi. Chciał trzymać rękę na pulsie. Wiedzieć mają sytuację pod kontrolą.
Pośpiech był konieczny, lecz nie należało wymachiwać różdżką niczym paranoik starający się odgonić różyczką natarczywe zjawy. Należało mieć również na uwadze, że niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć, nawet jeśli się tego pragnęło. Wszystko miało bowiem swoje miejsce i czas. Adrien to wiedział. Nie tylko jako uzdrowiciel, lecz również jako czterdziestosiedmioletni czarodziej, który przeżył już kawałek swojego życia. Dlatego pomimo świadomości tego iż ścigał się z czasem, a i samą kostuchą - nie wykazywał symptomów paniki, zniecierpliwienia, strachu przed tym, że mógłby nie wygrać tego wyścigu. Być może jeszcze dziesięć lat temu te wszystkie emocje krążyłby mu gdzieś z tyłu głowy i szeptały głosami zjaw podburzając pewność siebie, lecz teraz to było bez znaczenia. Nauczył się być na nie głuchy. Odgradzał się toporną kurtyną od tego wszystkiego, stając się przez to na krótką chwilę trochę mniej człowiekiem. Na chłodno kalkulował, analizował swoje posunięcia i wiążące się z nimi konsekwencje, podejmował ryzyko, decyzje, które mogą zaważyć o czyimś życiu. Nie mógł się przy tym wahać. To prowadziło do pomyłek. Dobry uzdrowiciel musiał mieć w sobie trochę tej arogancji, pewności siebie. Tak uważał Adrien, który ruchem nadgarstka wymusił na magii by ta za zgodnie z jego wolą oczyściła rany bądź ranę...Trudno było dokładnie nazwać to co widziały oczy Ariena - zacierający się pejzaż czerwieni, szarości, czerni odznaczający się niedbałymi, jak gdyby agresywnymi pociągnięciami pędzla artysty, którego płótno było żywe. Zabieg uzdrowiciela wcale nie sprawił, że wyglądało to lepiej. Nie miało. Był to tylko jeden z etapów mających przygotować pacjenta do kolejnego
- Curatio Vulnera Horribilis - Carrow poruszył różdżką, chcąc wymusić na sączących się ranach regenerację, która uniemożliwiłaby dalszą utratę krwi i słabnięcie. Zniwelować krwotoki zewnętrzne, potem zbadać czy występują wewnętrzne, a w to nie wątpił. Domyślał się już bowiem co wykryją rzucone na pacjenta zaklęcia diagnostyczne - jeden wielki, ciągle gorący gulasz. Dopiero po tym, jak uda mu się zatamować krwawienia, będzie można mówić o jakimkolwiek zbliżaniu się pacjenta do jakiejkolwiek stabilizacji. Potem wzmocnienie i operacja kończyny....to miał być długi dzień.
Pośpiech był konieczny, lecz nie należało wymachiwać różdżką niczym paranoik starający się odgonić różyczką natarczywe zjawy. Należało mieć również na uwadze, że niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć, nawet jeśli się tego pragnęło. Wszystko miało bowiem swoje miejsce i czas. Adrien to wiedział. Nie tylko jako uzdrowiciel, lecz również jako czterdziestosiedmioletni czarodziej, który przeżył już kawałek swojego życia. Dlatego pomimo świadomości tego iż ścigał się z czasem, a i samą kostuchą - nie wykazywał symptomów paniki, zniecierpliwienia, strachu przed tym, że mógłby nie wygrać tego wyścigu. Być może jeszcze dziesięć lat temu te wszystkie emocje krążyłby mu gdzieś z tyłu głowy i szeptały głosami zjaw podburzając pewność siebie, lecz teraz to było bez znaczenia. Nauczył się być na nie głuchy. Odgradzał się toporną kurtyną od tego wszystkiego, stając się przez to na krótką chwilę trochę mniej człowiekiem. Na chłodno kalkulował, analizował swoje posunięcia i wiążące się z nimi konsekwencje, podejmował ryzyko, decyzje, które mogą zaważyć o czyimś życiu. Nie mógł się przy tym wahać. To prowadziło do pomyłek. Dobry uzdrowiciel musiał mieć w sobie trochę tej arogancji, pewności siebie. Tak uważał Adrien, który ruchem nadgarstka wymusił na magii by ta za zgodnie z jego wolą oczyściła rany bądź ranę...Trudno było dokładnie nazwać to co widziały oczy Ariena - zacierający się pejzaż czerwieni, szarości, czerni odznaczający się niedbałymi, jak gdyby agresywnymi pociągnięciami pędzla artysty, którego płótno było żywe. Zabieg uzdrowiciela wcale nie sprawił, że wyglądało to lepiej. Nie miało. Był to tylko jeden z etapów mających przygotować pacjenta do kolejnego
- Curatio Vulnera Horribilis - Carrow poruszył różdżką, chcąc wymusić na sączących się ranach regenerację, która uniemożliwiłaby dalszą utratę krwi i słabnięcie. Zniwelować krwotoki zewnętrzne, potem zbadać czy występują wewnętrzne, a w to nie wątpił. Domyślał się już bowiem co wykryją rzucone na pacjenta zaklęcia diagnostyczne - jeden wielki, ciągle gorący gulasz. Dopiero po tym, jak uda mu się zatamować krwawienia, będzie można mówić o jakimkolwiek zbliżaniu się pacjenta do jakiejkolwiek stabilizacji. Potem wzmocnienie i operacja kończyny....to miał być długi dzień.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala numer trzy
Szybka odpowiedź