Sala numer trzy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer trzy
To chyba jedna z najprzestronniejszych i najładniejszych sal nie tylko na tym piętrze, ale i całym szpitalu. Do pomieszczenia wpada duża ilość światła, przez co nie wydaje się ono tak ponure jak pozostałe części Munga. Zazwyczaj sala pęka w szwach i ciężko znaleźć tu jakiekolwiek wolne łóżko - trafiają tutaj stali bywalcy oddziału na dłuższe leczenia lub podczas kolejnych, rutynowych pobytów. Dla komfortu i prywatności pacjentów zamocowano przy każdym łóżku zwiewne, białe kotary, natomiast na końcu sali stoi duży doniczkowy kwiatek - wszak odrobina zieleniny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Tym razem zaklęcie zadziałało w pełni poprawnie. Chociaż Josie trochę się obawiała, jak zadziała zwykłe Fosilio u pacjenta z tak poważnymi ranami, w tym czarnomagicznymi, który w dodatku cierpiał na traumę krwi, mogła zobaczyć, że pęknięcia w jego skórze zaczęły się zasklepiać, zapobiegając dalszemu krwotokowi i ułatwiając Blackowi rzucenie na niego zaklęcia leczącego rany.
Był to jednak dopiero początek. Wszyscy pacjenci z powodu dotkliwych ran wymagali wielu zaklęć i późniejszej kuracji eliksirami, żeby mogli wrócić do zdrowia. Tak czy inaczej nawet po zakończeniu leczenia trochę to potrwa, a Josie była przygotowana na to, że dzisiaj czeka ich tu jeszcze sporo pracy. Nie przejmowała się tym; chciała być jak najbardziej przydatna i pomocna w wykonywaniu tych czynności, na które pozwalały jej umiejętności nabyte przez pierwsze dwa lata stażu. Pod okiem doświadczonych uzdrowicieli mogła zdobywać nowe umiejętności, a dzisiejszego dnia trafił się wyjątkowo trudny przypadek. Tym większa była odczuwana przez nią presja, by jej magia nie zawiodła.
Usłyszała pytanie zadane przez Carrowa i na moment przeniosła na niego spojrzenie; zajmował się najciężej poparzonym mężczyzną.
- Udało się powstrzymać krwotok – odpowiedziała; była to ważna informacja, biorąc pod uwagę chorobę rannego i zagrożenie, którą niosło ze sobą dalsze krwawienie. Potem znowu zwróciła się do Blacka. – Co z Marianną? – zapytała cicho; trzecia z poszkodowanych nadal leżała na łóżku oczekując na rozpoczęcie leczenia zaklęciami. Jeszcze niedawno sama była uzdrowicielką, stażystką tak jak Josie, dziś leżała na łóżku poparzona czarnomagicznym ogniem, podejrzewana o udział w incydencie na Nokturnie. Póki co Josie nie chciała myśleć o tym zbyt wiele skupiona na swoich czynnościach. Oczekiwała jednak na dyspozycje Blacka w kwestii zajęcia się nią, bo być może nadal potrzebował jej przy przypadku mężczyzny z traumą krwi. Niestety jak na tak trudne przypadki było ich mało, tylko dwóch pełnoprawnych uzdrowicieli i garstka kręcących się wokół stażystów, a Josie sama się nad tym zastanawiała.
- Purus – rzuciła, by odkazić rany Quentina Burke przed rozpoczęciem leczenia jego poparzeń.
Był to jednak dopiero początek. Wszyscy pacjenci z powodu dotkliwych ran wymagali wielu zaklęć i późniejszej kuracji eliksirami, żeby mogli wrócić do zdrowia. Tak czy inaczej nawet po zakończeniu leczenia trochę to potrwa, a Josie była przygotowana na to, że dzisiaj czeka ich tu jeszcze sporo pracy. Nie przejmowała się tym; chciała być jak najbardziej przydatna i pomocna w wykonywaniu tych czynności, na które pozwalały jej umiejętności nabyte przez pierwsze dwa lata stażu. Pod okiem doświadczonych uzdrowicieli mogła zdobywać nowe umiejętności, a dzisiejszego dnia trafił się wyjątkowo trudny przypadek. Tym większa była odczuwana przez nią presja, by jej magia nie zawiodła.
Usłyszała pytanie zadane przez Carrowa i na moment przeniosła na niego spojrzenie; zajmował się najciężej poparzonym mężczyzną.
- Udało się powstrzymać krwotok – odpowiedziała; była to ważna informacja, biorąc pod uwagę chorobę rannego i zagrożenie, którą niosło ze sobą dalsze krwawienie. Potem znowu zwróciła się do Blacka. – Co z Marianną? – zapytała cicho; trzecia z poszkodowanych nadal leżała na łóżku oczekując na rozpoczęcie leczenia zaklęciami. Jeszcze niedawno sama była uzdrowicielką, stażystką tak jak Josie, dziś leżała na łóżku poparzona czarnomagicznym ogniem, podejrzewana o udział w incydencie na Nokturnie. Póki co Josie nie chciała myśleć o tym zbyt wiele skupiona na swoich czynnościach. Oczekiwała jednak na dyspozycje Blacka w kwestii zajęcia się nią, bo być może nadal potrzebował jej przy przypadku mężczyzny z traumą krwi. Niestety jak na tak trudne przypadki było ich mało, tylko dwóch pełnoprawnych uzdrowicieli i garstka kręcących się wokół stażystów, a Josie sama się nad tym zastanawiała.
- Purus – rzuciła, by odkazić rany Quentina Burke przed rozpoczęciem leczenia jego poparzeń.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Wszystko jak dotąd szło gładko. Zbyt gładko. Miałem niejasne przeczucie, że za chwilę wszystko zmieni się w proch, a zaklęcia przestaną działać zrzucając nam na głowę coraz większe problemy. Tak jakby leczenie pacjentów w takiej ilości oraz w tak poważnym stanie nie było wystarczająco problematyczne. Mierziły mnie braki kadrowe i to, że oczekuje się od nas cudów. Jednak zaciskałem zęby i starałem się dać z siebie wszystko. Adrien z oczywistych względów zostanie rozliczony z moich błędów, ale ja też zostanę. Pewnie nawet przede wszystkim. Starałem się więc skupić na pacjencie, na własnym planie pomocy, widocznie przeoczając pewne informacje jak choćby dane mężczyzny poddanego różdżce starszego uzdrowiciela. Nie to jednak było najważniejsze, a doprowadzenie wszystkich do stabilnego stanu. I choć nie zgadzałem się z opinią lorda Carrowa, to nie mogłem nic zrobić. Nie w pojedynkę. Musiałem korzystać z tego, co było mi dane. Nie odpowiedziałem zatem ani słowem na jego uwagę.
Na krótką pochwałę skinąłem głową, nie odrywając wzroku od nieprzyjemnego widoku ciała Quentina. Nadal nie wyglądał dobrze, choć świadomość, że nasze zaklęcia podziałały, były dobrą wiadomością. Odetchnąłem, na krótko, zbyt krótko, by miało to znaczenie. Nie przyniosło mi to w żaden sposób ulgi, bo byłem świadom, że to dopiero kropla w morzu potrzeb. I że jeszcze mnóstwo pracy przed nami. Pracy, która mogła się w każdej chwili popsuć. Stąpaliśmy po cienkim lodzie i choć byłem tego świadom, a podobny stan nie towarzyszył mi po raz pierwszy, to czułem w duchu obawę, której nie mogłem ukazać światu. Twarz miałem skupioną, a czoło zmarszczone w zamyśleniu. W końcu poprosiłem stażystkę o odkażenie ran.
- Dobrze ci idzie, Vane. Oby tak dalej – mruknąłem gdzieś w przestrzeń kiedy zastanawiałem się nad swoim kolejnym ruchem. Myśli jednak zostały zaburzone przez kolejne dwa pytania, każde od kogoś innego. Powstrzymałem odruch westchnięcia gorączkowo zastanawiając się co dalej. – Rany zostały zagojone, teraz spróbujemy zaradzić oparzeniom – uzupełniłem raport stażystki, na chwilę przenosząc na nią wzrok. Który zaraz utkwiłem w leżącej obok Mariannie. Zdecydowanie wolałem, kiedy była uzdrowicielką, a nie ofiarą.
- Zajmiemy się nią – rzuciłem spokojnie, nie określając żadnych ram czasowych. Nie znałem ich. Nie potrafiłem się rozdwoić i choć bardzo chciałem pomóc wszystkim, nie byłem w stanie. Zawsze istniało ryzyko, że coś pójdzie mi źle, a wtedy pomoc panny Vane będzie potrzebna. Tak samo jak jej mogłoby coś nie wyjść w przypadku panny Goshawk, a ja wtedy musiałbym się odrywać od pacjenta. Taka wizja bardzo mi się nie podobała, dlatego wolałem skupić się na jednym zadaniu. Czas pokaże co dalej.
- Cauma sanavi horribilis – wypowiedziałem kolejną formułę zaklęcia, kierując różdżkę na poszkodowanego. Mając nadzieję, że zadziała. Gdyby tak się stało, najgorsze mielibyśmy za sobą, przynajmniej w tym przypadku. Lub zwyczajnie zyskalibyśmy nieco więcej czasu na dalsze czynności, co też było na wagę złota w tej chwili. Najważniejsze, że każdy ruch staraliśmy się przemyśleć oraz wyważyć jego działanie, a nie goniliśmy się z czasem, choć to też było ważne. Wszystko się dopiero okaże.
Na krótką pochwałę skinąłem głową, nie odrywając wzroku od nieprzyjemnego widoku ciała Quentina. Nadal nie wyglądał dobrze, choć świadomość, że nasze zaklęcia podziałały, były dobrą wiadomością. Odetchnąłem, na krótko, zbyt krótko, by miało to znaczenie. Nie przyniosło mi to w żaden sposób ulgi, bo byłem świadom, że to dopiero kropla w morzu potrzeb. I że jeszcze mnóstwo pracy przed nami. Pracy, która mogła się w każdej chwili popsuć. Stąpaliśmy po cienkim lodzie i choć byłem tego świadom, a podobny stan nie towarzyszył mi po raz pierwszy, to czułem w duchu obawę, której nie mogłem ukazać światu. Twarz miałem skupioną, a czoło zmarszczone w zamyśleniu. W końcu poprosiłem stażystkę o odkażenie ran.
- Dobrze ci idzie, Vane. Oby tak dalej – mruknąłem gdzieś w przestrzeń kiedy zastanawiałem się nad swoim kolejnym ruchem. Myśli jednak zostały zaburzone przez kolejne dwa pytania, każde od kogoś innego. Powstrzymałem odruch westchnięcia gorączkowo zastanawiając się co dalej. – Rany zostały zagojone, teraz spróbujemy zaradzić oparzeniom – uzupełniłem raport stażystki, na chwilę przenosząc na nią wzrok. Który zaraz utkwiłem w leżącej obok Mariannie. Zdecydowanie wolałem, kiedy była uzdrowicielką, a nie ofiarą.
- Zajmiemy się nią – rzuciłem spokojnie, nie określając żadnych ram czasowych. Nie znałem ich. Nie potrafiłem się rozdwoić i choć bardzo chciałem pomóc wszystkim, nie byłem w stanie. Zawsze istniało ryzyko, że coś pójdzie mi źle, a wtedy pomoc panny Vane będzie potrzebna. Tak samo jak jej mogłoby coś nie wyjść w przypadku panny Goshawk, a ja wtedy musiałbym się odrywać od pacjenta. Taka wizja bardzo mi się nie podobała, dlatego wolałem skupić się na jednym zadaniu. Czas pokaże co dalej.
- Cauma sanavi horribilis – wypowiedziałem kolejną formułę zaklęcia, kierując różdżkę na poszkodowanego. Mając nadzieję, że zadziała. Gdyby tak się stało, najgorsze mielibyśmy za sobą, przynajmniej w tym przypadku. Lub zwyczajnie zyskalibyśmy nieco więcej czasu na dalsze czynności, co też było na wagę złota w tej chwili. Najważniejsze, że każdy ruch staraliśmy się przemyśleć oraz wyważyć jego działanie, a nie goniliśmy się z czasem, choć to też było ważne. Wszystko się dopiero okaże.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Adrien, rzucając zaklęcie, musiał popełnić jakiś drobny błąd - może w intonacji, może w ruchu ręką - w związku z czym urok nie okazał się nawet w połowie tak skuteczny, jak powinien. Część ran Raidena zaczęła jednak powoli zanikać.
Odkażanie w większości zasklepionych już przez Lupusa ran, za które zabrała się Jocelyn, nie mogło przynieść skutków tak dobrych, jak podjęcie się tego jeszcze przed zaleczeniem zakrwawionych pęknięć skóry.
Lupus poprawnie rzucił zaklęcie - oparzenia na ciele Quentina poczęły powoli się goić, wydawałoby się, że wkrótce znikną; Black wprawnym okiem uzdrowiciela mógł jednak ujrzeć, że pozostaną po nich rozległe, dość niefortunne blizny.
Jednocześnie z ust Marianny, nieleczonej wciąż pacjentki, wydobył się jęk bólu - poruszyła się niespokojnie, wciąż nieprzytomna, a na jej czole zaczął intensywnie skraplać się zimny pot. W dokładnie tym samym momencie drzwi do sali stanęły otworem: pojawił się w nich dobrze znany Adrienowi i Lupusowi pulchny (i łysiejący) uzdrowiciel, Bob Leach, dzierżący w dłoniach kilka fiolek ze wzmacniającymi eliksirami. Obaj uzdrowiciele wiedzieli, że normalnie para się on urazami magizoologicznymi - i choć był w tym diabelsko dobry, na innych dziedzinach znał się znacznie mniej. Jocelyn nie widziała go nigdy wcześniej.
- Dobry - przywitał się dziarsko, wchodząc do pomieszczenia, po czym położył wszystkie eliksiry na jednym ze stolików. Przyjrzał się z lekko przechyloną głową pacjentom, po czym zmarszczył brwi. I zagwizdał w wyrazie ni to zaskoczenia, ni to podziwu. - Wysłali mnie z odsieczą. Ta stażystka, którą do mnie wysłali, jak ona ma... Wackod? Wodack? No, mniejsza. Miała rację, gdy mówiła, że przypominają skwarki. - Stanął przy łóżku Marianny akurat wtedy, gdy kobieta wydała z siebie na pół przytłumiony, żałosny jęk. Machnął różdżką i na jej czole wylądował chłodny okład. - To ta nasza kursantka? Biedaczyna. Paxo Maxima - wypowiedział płynnie inkantację, kierując na nią różdżkę; poszkodowana z miejsca zaczęła wyglądać spokojniej, jakby przestał doskwierać jej tak dotkliwy ból. Bob uniósł spojrzenie i wskazał brodą na Raidena, pytająco zerkając na Adriena. - A tego to już stabilizowaliście? Bo jak się obudzi... - Zacmokał. - To się będzie darł, jakby go ktoś... żywcem palił.
| Na odpis macie 48h.
Rzut kością: link
Odkażanie w większości zasklepionych już przez Lupusa ran, za które zabrała się Jocelyn, nie mogło przynieść skutków tak dobrych, jak podjęcie się tego jeszcze przed zaleczeniem zakrwawionych pęknięć skóry.
Lupus poprawnie rzucił zaklęcie - oparzenia na ciele Quentina poczęły powoli się goić, wydawałoby się, że wkrótce znikną; Black wprawnym okiem uzdrowiciela mógł jednak ujrzeć, że pozostaną po nich rozległe, dość niefortunne blizny.
Jednocześnie z ust Marianny, nieleczonej wciąż pacjentki, wydobył się jęk bólu - poruszyła się niespokojnie, wciąż nieprzytomna, a na jej czole zaczął intensywnie skraplać się zimny pot. W dokładnie tym samym momencie drzwi do sali stanęły otworem: pojawił się w nich dobrze znany Adrienowi i Lupusowi pulchny (i łysiejący) uzdrowiciel, Bob Leach, dzierżący w dłoniach kilka fiolek ze wzmacniającymi eliksirami. Obaj uzdrowiciele wiedzieli, że normalnie para się on urazami magizoologicznymi - i choć był w tym diabelsko dobry, na innych dziedzinach znał się znacznie mniej. Jocelyn nie widziała go nigdy wcześniej.
- Dobry - przywitał się dziarsko, wchodząc do pomieszczenia, po czym położył wszystkie eliksiry na jednym ze stolików. Przyjrzał się z lekko przechyloną głową pacjentom, po czym zmarszczył brwi. I zagwizdał w wyrazie ni to zaskoczenia, ni to podziwu. - Wysłali mnie z odsieczą. Ta stażystka, którą do mnie wysłali, jak ona ma... Wackod? Wodack? No, mniejsza. Miała rację, gdy mówiła, że przypominają skwarki. - Stanął przy łóżku Marianny akurat wtedy, gdy kobieta wydała z siebie na pół przytłumiony, żałosny jęk. Machnął różdżką i na jej czole wylądował chłodny okład. - To ta nasza kursantka? Biedaczyna. Paxo Maxima - wypowiedział płynnie inkantację, kierując na nią różdżkę; poszkodowana z miejsca zaczęła wyglądać spokojniej, jakby przestał doskwierać jej tak dotkliwy ból. Bob uniósł spojrzenie i wskazał brodą na Raidena, pytająco zerkając na Adriena. - A tego to już stabilizowaliście? Bo jak się obudzi... - Zacmokał. - To się będzie darł, jakby go ktoś... żywcem palił.
| Na odpis macie 48h.
Rzut kością: link
- obrażenia Quentina:
- punkty żywotności: [72/141]
czarnomagiczne oparzenia: -57 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -2 PŻ
osłabienie: -10 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: 0 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Marianny:
- punkty żywotności: [30/200]
czarnomagiczne oparzenia: -120 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -20 PŻ (może wzrosnąć)
osłabienie: -20 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -10 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Raidena:
- punkty żywotności: [74/232]
czarnomagiczne oparzenia: -121 PŻ
złamania, pęknięcia kości: -20 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -10 PŻ
osłabienie: - (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -2 PŻ (może wzrosnąć)
To były dobre wieści. Ciężko byłoby im się zorganizować w taki sposób by podjąć potencjalną walkę z atakiem traumy krwi, lecz zapowiadało się, że prawdopodobieństwo wystąpienia takowej nieco zmalało. Powstrzymanie krwotoków, zniwelowanie ran było dobrym posunięciem sprawiającym, że potencjalny atak genetycznej dolegliwości nie byłby śmiertelny. Nie oznaczało to jednak, że ciągle nie groził Burke'owi. Czynników sprzyjających dolegliwości szlachcica było więcej. Adrien nie myślał jednak o nich. Mimo wszystko był człowiekiem i nie potrafił poświęcić odpowiedniej uwagi każdemu leżącemu tu pacjentowi pomimo rozgimnastykowania swojej podzielności uwagi do granic swoich możliwości. Tą i tak zdawał się nadwyrężać jeszcze bardziej co nie mogło nie mieć przełożenia na jego pracę - proces inkantacji nie przebiegł w pełni pomyślnie, czego skutkiem było rozproszenie się części magii nim ta weszła w reakcję z pacjentem sprawiając, że nie zadziałał z pełnią swojej mocy.
- Jeśli się obudzi - poprawił spokojnie spływając mimochodem po sylwetce przybyłego uzdrowiciela - I - nie. Jak na razie korzystałem z tego, że prócz wyglądu skwarki zyskał też jej właściwości - dopowiedział z typową dla siebie nonszalancką manierą. Bo czy nie mówił prawdy? Raiden w końcu leżał grzecznie (żeby nie powiedzieć martwo) na swoim talerzu nie wydając z siebie żadnego dźwięku tak jak przystało na porządną skwarkę - Widziałeś pewnie zresztą akta - To nie było pytanie. Carrow sobie doskonale zdawał sprawę, że te najpewniej są rozchwytywane na korytarzach niczym świeżutkie wydanie Czarownicy. Jasno z nich wynikało, że obrażenia policjanta były teoretycznie śmiertelne. Tak obciążone ciało z równie znaczącym ubytkiem krwi było na tyle osłabione, że utrzymanie świadomości przez pacjenta było skrajnie niemożliwe. Ten zresztą nie wykazywał żadnych oznak mających wskazywać na to, że miał się wybudzić w najbliższym czasie samodzielnie - jego oddech wciąż był słaby, nie wykonywał żadnych niespokojnych gestów, nie majaczył. Mariannie zdecydowanie bliżej było do tej granicy świadomości. Raidenowi dalej. Adrien aż do teraz z tego korzystał, z tej naturalnej "narkozy". Nie był naiwny - nie mógł podtrzymywać tego stanu w nieskończoność jeśli pacjent miał przeżyć. Brzęczące fiolki Boba zdawały się o tym przypominać.
- Widziałeś w naszej spiżarni, Leach, może jeszcze eliksir uzupełniający krew oraz organcuro? - spytał po tym, jak spostrzegł w dłoni starca podłużne fiolki świadczące o tym, że chcąc nie chcąc musiał odwiedzić mungowe zapasy. Zaraz po tym machnął różdżką.
- Subsisto Dolorem Maxima
- Jeśli się obudzi - poprawił spokojnie spływając mimochodem po sylwetce przybyłego uzdrowiciela - I - nie. Jak na razie korzystałem z tego, że prócz wyglądu skwarki zyskał też jej właściwości - dopowiedział z typową dla siebie nonszalancką manierą. Bo czy nie mówił prawdy? Raiden w końcu leżał grzecznie (żeby nie powiedzieć martwo) na swoim talerzu nie wydając z siebie żadnego dźwięku tak jak przystało na porządną skwarkę - Widziałeś pewnie zresztą akta - To nie było pytanie. Carrow sobie doskonale zdawał sprawę, że te najpewniej są rozchwytywane na korytarzach niczym świeżutkie wydanie Czarownicy. Jasno z nich wynikało, że obrażenia policjanta były teoretycznie śmiertelne. Tak obciążone ciało z równie znaczącym ubytkiem krwi było na tyle osłabione, że utrzymanie świadomości przez pacjenta było skrajnie niemożliwe. Ten zresztą nie wykazywał żadnych oznak mających wskazywać na to, że miał się wybudzić w najbliższym czasie samodzielnie - jego oddech wciąż był słaby, nie wykonywał żadnych niespokojnych gestów, nie majaczył. Mariannie zdecydowanie bliżej było do tej granicy świadomości. Raidenowi dalej. Adrien aż do teraz z tego korzystał, z tej naturalnej "narkozy". Nie był naiwny - nie mógł podtrzymywać tego stanu w nieskończoność jeśli pacjent miał przeżyć. Brzęczące fiolki Boba zdawały się o tym przypominać.
- Widziałeś w naszej spiżarni, Leach, może jeszcze eliksir uzupełniający krew oraz organcuro? - spytał po tym, jak spostrzegł w dłoni starca podłużne fiolki świadczące o tym, że chcąc nie chcąc musiał odwiedzić mungowe zapasy. Zaraz po tym machnął różdżką.
- Subsisto Dolorem Maxima
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Wszystko nadal szło dobrze, ale oczywiście moje obawy musiały się ziścić. Goshawk obudziła się, lub przynajmniej jęknęła z bólu, a to nie był dobry znak. Było to równoznaczne temu, że należało się nią zająć, a więc spróbować się rozdwoić. Spokojnie, choć ociężale wypuściłem powietrze z płuc akurat w momencie, kiedy drzwi do sali otworzyły się. Zerknąłem w tamtą stronę zauważając Boba. Widocznie równie dowcipnego co inni stażem uzdrowiciele, którym było już wszystko jedno. Skinąłem mu głową w ramach powitania, bo nigdy nie byłem pewien jak zwracać się do tego typu person. Z niejaką ulgą dostrzegłem też dostawę eliksirów. Jednocześnie obmyślałem dalszy plan działania. Najwidoczniej musiałem oddelegować stażystkę Vane do Marianny i sam dokończyć dzieło naprawiania mężczyzny leżącego przede mną.
Na szczęście doskonale wiedziała, co powinna zrobić. Ja natomiast musiałem skupić się dalej na oparzeniach. Skóra Quentina wyglądała już lepiej, ale nadal kiepsko. Nie obejdzie się jeszcze bez kilku prób rzucania zaklęcia regenerującego. Widziałem, że powstaną z tego blizny, ale nie mogłem nic na to poradzić. Nie sam, a skoro lord Carrow nie wyraził aprobaty dla tego pomysłu.
- Zostanie pan z nami czy to tylko chwilowa wizytacja? – spytałem najpierw Leacha. Neutralnie. Ni to z ciekawością, ni to z sugestią. Tak po prostu. Obróciłem jeszcze kilkukrotnie różdżkę w palcach jakby intensywnie myśląc nad kolejnym krokiem. No nic, musiałem działać z oparzeniami, przynajmniej póki co.
- Cauma sanavi horribilis – ponowiłem więc zaklęcie, wykonując w powietrzu ruch dłonią oraz kierując różdżkę na pacjenta. Miałem nadzieję, że znów wszystko się powiedzie, a lord Burke zacznie przypominać siebie samego jeszcze bardziej. Wolałbym nie być jednak ponoszony do odpowiedzialności za ewentualne szkody. Dlatego mocno się skupiłem ma poprawności gestów oraz inkantacji. W tym samym czasie w napięciu oczekiwałem na efekt podjętego działania, jednocześnie zastanawiając się też nad dalszymi krokami. Być może jeszcze wiele razy będę musiał próbować rzucić ten sam urok by zadziałało jak należy.
Na szczęście doskonale wiedziała, co powinna zrobić. Ja natomiast musiałem skupić się dalej na oparzeniach. Skóra Quentina wyglądała już lepiej, ale nadal kiepsko. Nie obejdzie się jeszcze bez kilku prób rzucania zaklęcia regenerującego. Widziałem, że powstaną z tego blizny, ale nie mogłem nic na to poradzić. Nie sam, a skoro lord Carrow nie wyraził aprobaty dla tego pomysłu.
- Zostanie pan z nami czy to tylko chwilowa wizytacja? – spytałem najpierw Leacha. Neutralnie. Ni to z ciekawością, ni to z sugestią. Tak po prostu. Obróciłem jeszcze kilkukrotnie różdżkę w palcach jakby intensywnie myśląc nad kolejnym krokiem. No nic, musiałem działać z oparzeniami, przynajmniej póki co.
- Cauma sanavi horribilis – ponowiłem więc zaklęcie, wykonując w powietrzu ruch dłonią oraz kierując różdżkę na pacjenta. Miałem nadzieję, że znów wszystko się powiedzie, a lord Burke zacznie przypominać siebie samego jeszcze bardziej. Wolałbym nie być jednak ponoszony do odpowiedzialności za ewentualne szkody. Dlatego mocno się skupiłem ma poprawności gestów oraz inkantacji. W tym samym czasie w napięciu oczekiwałem na efekt podjętego działania, jednocześnie zastanawiając się też nad dalszymi krokami. Być może jeszcze wiele razy będę musiał próbować rzucić ten sam urok by zadziałało jak należy.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Najwyraźniej trochę się spóźniła ze swoim zaklęciem, bo okazało się nie mieć tak dobrych skutków na rany po zamknięciu części z nich przez zaklęcie Blacka. Przygryzła lekko wargę, lecz poza tym starała się nie okazywać podenerwowania, tego, że odczuwała presję nieuchronnie mijającego czasu, którego upływ nie pomagał wymagającym leczenia pacjentom. Musiała być rzeczowa i opanowana, przed nimi jeszcze bardzo dużo pracy. Pochwała ze strony Lupusa Blacka podniosła ją nieco na duchu; usłyszenie takich słów z ust tego uzdrowiciela nie było czymś częstym. Miała nadzieję, że w dalszej części żmudnego procesu leczenia również nie zawiedzie.
Niedługo po tym, jak poruszyła temat Marianny, zaniepokojona tym, że kobieta nadal oczekiwała na rzucenie zaklęć, ta poruszyła się niespokojnie i jęknęła z bólu. To zaniepokoiło Josie, bo znaczyło, że Marianna wkrótce może się obudzić i zacząć odczuwać ból. Chwilę później w sali pojawiła się kolejna sylwetka, uzdrowiciel którego Jocelyn nie kojarzyła. Bez wątpienia jednak potrzebowali kolejnych fachowych rąk do pomocy przy tylu skomplikowanych przypadkach. Mężczyzna szybko zareagował, rzucając na ranną zaklęcie Paxo, dzięki czemu zaczęła wyglądać spokojniej.
- Ja... ja panu pomogę – powiedziała szybko do czarodzieja nazwanego Leachem, gdy tylko Black oddelegował ją do zajęcia się Marianną. Jako utalentowany pełnoprawny uzdrowiciel z pewnością poradzi sobie z poparzeniami Burke’a bez jej asysty, skoro kryzys z krwotokiem został obecnie zażegnany, a ktoś musiał pomóc w zajęciu się trzecią pacjentką, do tej pory trochę zaniedbaną z racji zbyt małej ilości rąk do pracy i naglących sytuacji z obrażeniami pozostałej dwójki.
Podeszła do łóżka spokojniejszej już kobiety, kierując na nią różdżkę.
- Purus – rzuciła, licząc, że w tym przypadku, przed rozpoczęciem leczenia jej ran i poparzeń, ta inkantacja okaże się skuteczna jak miało to miejsce w przypadku uzdrowiciela Carrowa zajmującego się najciężej poparzonym. Mężczyzna ten dosłownie przypominał skwarkę, choć wyglądał nieco lepiej niż wtedy, kiedy weszła do tej sali. Josie miała nadzieję, że wbrew słowom nowego przybysza mężczyzna się nie obudzi. Lepiej, żeby żadne z nich nie obudziło się w trakcie leczenia. Później, jeśli tym razem odkażanie przyniesie lepszy skutek, miała zamiar zająć się ranami kobiety na miarę swoich możliwości. Liczyła, że uzdrowiciel Leach już tutaj zostanie, żeby im pomóc. Po rzuceniu zaklęcia uważnie obserwowała pacjentkę, chcąc ocenić skutek zaklęcia i zastanowić się nad kolejnym posunięciem.
Niedługo po tym, jak poruszyła temat Marianny, zaniepokojona tym, że kobieta nadal oczekiwała na rzucenie zaklęć, ta poruszyła się niespokojnie i jęknęła z bólu. To zaniepokoiło Josie, bo znaczyło, że Marianna wkrótce może się obudzić i zacząć odczuwać ból. Chwilę później w sali pojawiła się kolejna sylwetka, uzdrowiciel którego Jocelyn nie kojarzyła. Bez wątpienia jednak potrzebowali kolejnych fachowych rąk do pomocy przy tylu skomplikowanych przypadkach. Mężczyzna szybko zareagował, rzucając na ranną zaklęcie Paxo, dzięki czemu zaczęła wyglądać spokojniej.
- Ja... ja panu pomogę – powiedziała szybko do czarodzieja nazwanego Leachem, gdy tylko Black oddelegował ją do zajęcia się Marianną. Jako utalentowany pełnoprawny uzdrowiciel z pewnością poradzi sobie z poparzeniami Burke’a bez jej asysty, skoro kryzys z krwotokiem został obecnie zażegnany, a ktoś musiał pomóc w zajęciu się trzecią pacjentką, do tej pory trochę zaniedbaną z racji zbyt małej ilości rąk do pracy i naglących sytuacji z obrażeniami pozostałej dwójki.
Podeszła do łóżka spokojniejszej już kobiety, kierując na nią różdżkę.
- Purus – rzuciła, licząc, że w tym przypadku, przed rozpoczęciem leczenia jej ran i poparzeń, ta inkantacja okaże się skuteczna jak miało to miejsce w przypadku uzdrowiciela Carrowa zajmującego się najciężej poparzonym. Mężczyzna ten dosłownie przypominał skwarkę, choć wyglądał nieco lepiej niż wtedy, kiedy weszła do tej sali. Josie miała nadzieję, że wbrew słowom nowego przybysza mężczyzna się nie obudzi. Lepiej, żeby żadne z nich nie obudziło się w trakcie leczenia. Później, jeśli tym razem odkażanie przyniesie lepszy skutek, miała zamiar zająć się ranami kobiety na miarę swoich możliwości. Liczyła, że uzdrowiciel Leach już tutaj zostanie, żeby im pomóc. Po rzuceniu zaklęcia uważnie obserwowała pacjentkę, chcąc ocenić skutek zaklęcia i zastanowić się nad kolejnym posunięciem.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Zaklęcie Adriena okazało się niespodziewanie silne - bez żadnego problemu uśmierzył potencjalny ból Raidena Cartera i ostatecznie zapobiegł jego powrotowi. Policjant, który już wcześniej nie był przytomny, zapadł teraz w magiczny, błogi sen, jaki z pewnością przyspieszy jego rekonwalescencję.
- Ojoj, Carrow, a już myślałem, że tym ordynatorem to po znajomości zostałeś - rzucił rześko Bob, mrugając jednocześnie lewym okiem; ten lekki gest zdradzał, że nie był poważny w tym, co mówił - znamienite umiejętności Adriena nie były wszak tajemnicą.
Lupus nie odniósł sukcesu tak wielkiego jak Adrien - jego zaklęcie, choć rzucone poprawnie, okazało się nie do końca skuteczne. Zasklepiło się o wiele mniej tkanek Quentina niż powinno i wyłącznie część oparzeń wyblakła.
Jocelyn, postępując dokładnie tak, jak niedawno Adrien, oczyściła rany Marianny, nie decydując się jednak póki co ich zasklepić. Uczynił to jednak Leach, poprawnie rzucając zaklęcie Curatio Vulnera Maxima - skóra Marianny zrosła się w oczach, a rozcięcia zniknęły, pozostawiając po sobie wyłącznie cienką pajęczynę ledwo widocznych blizn.
- Dobrze ci idzie, młoda - rzucił w stronę Vane, po czym bez ceregieli poklepał ją dość mocno, w przyjacielskim geście pulchną dłonią po ramieniu i wysłał jej szczery, choć raczej krzywy uśmiech.
Bob Leach, usłyszawszy słowa Adriena, zastanowił się chwilę, drapiąc się po głowie.
- Na pewno mamy, uzupełniali dzisiaj zapasy - orzekł w końcu, zerkając na fiolki, które sam dotychczas przyniósł. - Ale chyba chcą je racjonować, bo ostatnio masowo alchemików pozwalniali. Jeżeli je chcesz wziąć, Carrow - zawahał się, zmarszczył brwi, odchrząknął - eee, ordynatorze Carrow - a potem zerknął pokątnie na Adriena i zarechotał radośnie pod nosem - zdawał się czuć swobodnie - to wyślij tam jakiegoś kumatego kursanta, który się nie boi szarpać ze starszymi stażem. - Nachylił się nad Marianną i poprawił jej zsuwający się z czoła okład. - Póki co tu jestem, Black, ale mam swoich pacjentów. Mam nadzieję, że zaraz przyślą za mnie zastępstwo. Bo wiecie, mam teraz na głowie ofiarę wilkołaka. Wilkołaka! Takie cudeńka zdarzają się zdecydowanie zbyt rzadko, oj zbyt rzadko. Czyszczenie ran po psidwaczych ugryzieniach nie należy do najciekawszych. Wreszcie jakaś odmiana!
| Na odpis macie 48h.
Rzut kością: link
- Ojoj, Carrow, a już myślałem, że tym ordynatorem to po znajomości zostałeś - rzucił rześko Bob, mrugając jednocześnie lewym okiem; ten lekki gest zdradzał, że nie był poważny w tym, co mówił - znamienite umiejętności Adriena nie były wszak tajemnicą.
Lupus nie odniósł sukcesu tak wielkiego jak Adrien - jego zaklęcie, choć rzucone poprawnie, okazało się nie do końca skuteczne. Zasklepiło się o wiele mniej tkanek Quentina niż powinno i wyłącznie część oparzeń wyblakła.
Jocelyn, postępując dokładnie tak, jak niedawno Adrien, oczyściła rany Marianny, nie decydując się jednak póki co ich zasklepić. Uczynił to jednak Leach, poprawnie rzucając zaklęcie Curatio Vulnera Maxima - skóra Marianny zrosła się w oczach, a rozcięcia zniknęły, pozostawiając po sobie wyłącznie cienką pajęczynę ledwo widocznych blizn.
- Dobrze ci idzie, młoda - rzucił w stronę Vane, po czym bez ceregieli poklepał ją dość mocno, w przyjacielskim geście pulchną dłonią po ramieniu i wysłał jej szczery, choć raczej krzywy uśmiech.
Bob Leach, usłyszawszy słowa Adriena, zastanowił się chwilę, drapiąc się po głowie.
- Na pewno mamy, uzupełniali dzisiaj zapasy - orzekł w końcu, zerkając na fiolki, które sam dotychczas przyniósł. - Ale chyba chcą je racjonować, bo ostatnio masowo alchemików pozwalniali. Jeżeli je chcesz wziąć, Carrow - zawahał się, zmarszczył brwi, odchrząknął - eee, ordynatorze Carrow - a potem zerknął pokątnie na Adriena i zarechotał radośnie pod nosem - zdawał się czuć swobodnie - to wyślij tam jakiegoś kumatego kursanta, który się nie boi szarpać ze starszymi stażem. - Nachylił się nad Marianną i poprawił jej zsuwający się z czoła okład. - Póki co tu jestem, Black, ale mam swoich pacjentów. Mam nadzieję, że zaraz przyślą za mnie zastępstwo. Bo wiecie, mam teraz na głowie ofiarę wilkołaka. Wilkołaka! Takie cudeńka zdarzają się zdecydowanie zbyt rzadko, oj zbyt rzadko. Czyszczenie ran po psidwaczych ugryzieniach nie należy do najciekawszych. Wreszcie jakaś odmiana!
| Na odpis macie 48h.
Rzut kością: link
- obrażenia Quentina:
- punkty żywotności: [87/141]
czarnomagiczne oparzenia: -42 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -2 PŻ
osłabienie: -10 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: 0 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Marianny:
- punkty żywotności: [50/200]
czarnomagiczne oparzenia: -120 PŻ
osłabienie: -20 PŻ (może wzrosnąć)
psychiczne, ból: -10 PŻ (może wzrosnąć)
- obrażenia Raidena:
- punkty żywotności: [81/232]
czarnomagiczne oparzenia: -121 PŻ
złamania, pęknięcia kości: -20 PŻ
rany, krwotoki, zakażenie: -10 PŻ
Pomimo jawnej presji, przynajmniej tej narzuconej przeze mnie na siebie samego, wraz z nadejściem tajemniczego uzdrowiciela Boba atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Nie wiedziałem czy bardziej mnie to irytowało czy wprawiało w ulgę, ale nie zamierzałem nad tym debatować we własnym umyśle. Zresztą, dekoncentracja nie zdała się na nic dobrego, skoro zaklęcie choć poprawne, nie wyleczyło oparzeń tak dobrze, jak chciałem. Przekląłem w duchu, spoglądając uważnie na skórę lorda Burke i obserwując niewielką ilość wyblakłej skóry. Zerknąłem z czystej ciekawości na Jocelyn stwierdzając, że naprawdę dobrze sobie radziła. Razem z Leachem. Widocznie nie potrzebowali mojej pomocy. Zresztą, usłyszawszy, że zostanie tu jeszcze chwilę lub przynajmniej doczekamy się zastępstwa, dodało mi więcej pewności siebie. Tak, o dziwo miałem jej dzisiejszego dnia zbyt mało jak na mnie.
Skinąłem więc głową.
- Mam nadzieję, że jeszcze chwilę zostaniesz, twoja pomoc jest nieoceniona – rzuciłem do mężczyzny, choć trudno było doszukiwać się we mnie entuzjazmu. Mówiłem jednak prawdę, nawet tak drobne zaklęcia jak uspokojenie pacjenta przy tak lichej ilościowo obsadzie było na wagę złota. Właściwie to miałem zakończyć na tych jakże towarzyskich pogaduchach nie angażując się dłużej w te rozmowy, kiedy dosłyszałem wieści o ataku wilkołaka. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia. Nie było chyba gorszych kreatur niż te splugawione wybryki natury, a fakt, że zaatakowały czarodzieja było trudne do przyjęcia.
Znów powstrzymałem się od komentarza, skupiając się bardziej na tym, co powinienem zrobić. A powinienem wyleczyć Quentina do końca. Na chwilę zawiesiłem nad nim różdżkę.
- Cauma sanavi horribilis – ponowiłem zaklęcie, wykonując gest dłonią. Poprzednim razem nie wyszło, ale to nie szkodzi, bo zamierzałem działać do skutku. Być może musi to zająć więcej czasu, być może muszę się mocniej skupić, wykazać więcej determinacji oraz siły w wypowiadane inkantacje oraz wiarę w to, że się uda. Odetchnąłem pozostając zdecydowany co do swoich wymagań. Na moment tylko odwróciłem wzrok na pozostałych pracowników upewniając się co do tego jak sobie radzili.
Skinąłem więc głową.
- Mam nadzieję, że jeszcze chwilę zostaniesz, twoja pomoc jest nieoceniona – rzuciłem do mężczyzny, choć trudno było doszukiwać się we mnie entuzjazmu. Mówiłem jednak prawdę, nawet tak drobne zaklęcia jak uspokojenie pacjenta przy tak lichej ilościowo obsadzie było na wagę złota. Właściwie to miałem zakończyć na tych jakże towarzyskich pogaduchach nie angażując się dłużej w te rozmowy, kiedy dosłyszałem wieści o ataku wilkołaka. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia. Nie było chyba gorszych kreatur niż te splugawione wybryki natury, a fakt, że zaatakowały czarodzieja było trudne do przyjęcia.
Znów powstrzymałem się od komentarza, skupiając się bardziej na tym, co powinienem zrobić. A powinienem wyleczyć Quentina do końca. Na chwilę zawiesiłem nad nim różdżkę.
- Cauma sanavi horribilis – ponowiłem zaklęcie, wykonując gest dłonią. Poprzednim razem nie wyszło, ale to nie szkodzi, bo zamierzałem działać do skutku. Być może musi to zająć więcej czasu, być może muszę się mocniej skupić, wykazać więcej determinacji oraz siły w wypowiadane inkantacje oraz wiarę w to, że się uda. Odetchnąłem pozostając zdecydowany co do swoich wymagań. Na moment tylko odwróciłem wzrok na pozostałych pracowników upewniając się co do tego jak sobie radzili.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Sala numer trzy
Szybka odpowiedź