Aleja Theodousa Traversa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Aleja Theodousa Traversa
Jedna z dłuższych alei, wybrukowana szarą kostką. Pomimo lokalizacji tuż przy samej Tamizie, gdzie odbywają się załadunki i rozładunki towaru, spotkać tu można wiele osób - najczęściej amatorów długi spacerów i charakterystycznego zapachu rzecznej toni. To właśnie tutaj cumuje Jolly Jelly II, jeden ze statków rodziny Travers. Z portu można się na niego dostać poprzez drewnianą, stabilną kładkę. Z kolei woda przy porcie najczęściej jest dosyć chłodna - chodnik oddzielają od niej ponad metrowe żeliwne słupki, połączone łańcuchem zdobionym w morskie stwory.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
| 225/240
Nie szanował Picharda, unikał go jak ognia – zwykle było mu to na rękę, lecz może gdyby spędzał z nim więcej czasu, wiedział o nim więcej, łatwiej przyszłoby określenie jego umiejętności. Czy stanowił jakiekolwiek zagrożenie? Czy chował się za ochroniarzem, za zaciągniętymi szczelnie zasłonami, bo był tchórzliwym charłakiem? Żeglarz nie lękał się jednak, a już na pewno nie w towarzystwie młodego Mulcibera; ten przemawiał bez choćby cienia zawahania, starcie z zarządcą nie mogło stanowić dla niego wyzwania. A przynajmniej nie powinno. – Lubię czajenie się w swoich krzakach. Nie są tak wystawione na pokaz, pozostawiają wiele miejsca na szarości – mruknął; lata działania w porcie nauczyły go, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi władz. Ojciec kładł mu to do głowy od maleńkości, ich rodzinny statek handlowy był jedynie fasadą, za którą kryły się liczne nielegalności chowane w podpokładowych lukach. Dopiero od niedawna Ministerstwo postanowiło opowiedzieć się po właściwej stronie, skupić na tym, co było naprawdę ważne, nie zaś na ściganiu porządnych ludzi, którzy przewozili cenne towary – co z tego, że powszechnie uważane za nielegalne. – Byłeś kiedyś na otwartych wodach? – odpowiedział pytaniem na pytanie, lokując uważny wzrok na twarzy rozmówcy. Nie oczekiwał od niego zrozumienia. Niewątpliwie jednak morze wzywało, oferując chwilę wytchnienia, bliskości z żywiołem, oderwania od przyziemnych obowiązków, które czekały na niego na stałym lądzie. Brakowało mu dalekich wypraw, zwiedzania linii brzegowych odległych krajów, picia w kolejnych portach – wiedział przy tym, że nie to było teraz najważniejsze. Że jeśli nie wezmą spraw w swoje ręce, nie będzie już do czego wracać. – Jest to pokrzepiająca wizja – mruknął, kiedy szli już w kierunku drzwi wejściowych. Oczywiście, rzeczona wolność miała być ograniczana przez wolę tych, którym służył. Z drugiej strony, gdyby nie oni, nie pomoc Rycerzy i Mulcibera właśnie, nigdy nie miałby okazji zaliczyć takiego awansu społecznego, przynajmniej nie tak szybko.
Przez krótką chwilę był spięty; głowa zapulsowała tępym bólem, ochroniarz zdołał nie tylko skryć się za silną tarczą, ale i wyprowadzić swój atak. Goyle nie tracił czasu, sam sięgnął po magię obronną, która uformowała się w odpowiednio silną osłonę i zatrzymała promienie nadlatujących zaklęć. Poszedł za ciosem, znów celując w tego samego przeciwnika – widział, że Ramsey radził sobie ze swoim oponentem dużo sprawniej, nie potrzebował jego wsparcia. Czarnomagiczna klątwa wybiła osiłka z rytmu, zmiażdżyła trafioną kość, wyrywając z gardła ryk bólu. Czyżby Pichard usłyszał już, co się tu dzieje? Czy przebywał na piętrze, wciąż pogrążony w błogiej nieświadomości...? – Sectumsempra – warknął, mając nadzieję, że w ten sposób skończą tę potyczkę. Przejdą do dalszej części planu. Im więcej hałasu robili, tym mniej mieli czasu, by zaskoczyć zarządcę.
| Ochroniarz A: (OPCM 25, uroki 10, żywotność 100) Będzie atakował w pętli zaklęciami: Regressio, Petryficus totalus, Aeris oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne. Obecne PŻ: 33/100 (100 - 40 - 27). Tutaj jego rzuty kośćmi.
1. zaklęcie
2. k10
3. obrażenia
4. ochrona ochroniarza A (-40)
Nie szanował Picharda, unikał go jak ognia – zwykle było mu to na rękę, lecz może gdyby spędzał z nim więcej czasu, wiedział o nim więcej, łatwiej przyszłoby określenie jego umiejętności. Czy stanowił jakiekolwiek zagrożenie? Czy chował się za ochroniarzem, za zaciągniętymi szczelnie zasłonami, bo był tchórzliwym charłakiem? Żeglarz nie lękał się jednak, a już na pewno nie w towarzystwie młodego Mulcibera; ten przemawiał bez choćby cienia zawahania, starcie z zarządcą nie mogło stanowić dla niego wyzwania. A przynajmniej nie powinno. – Lubię czajenie się w swoich krzakach. Nie są tak wystawione na pokaz, pozostawiają wiele miejsca na szarości – mruknął; lata działania w porcie nauczyły go, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi władz. Ojciec kładł mu to do głowy od maleńkości, ich rodzinny statek handlowy był jedynie fasadą, za którą kryły się liczne nielegalności chowane w podpokładowych lukach. Dopiero od niedawna Ministerstwo postanowiło opowiedzieć się po właściwej stronie, skupić na tym, co było naprawdę ważne, nie zaś na ściganiu porządnych ludzi, którzy przewozili cenne towary – co z tego, że powszechnie uważane za nielegalne. – Byłeś kiedyś na otwartych wodach? – odpowiedział pytaniem na pytanie, lokując uważny wzrok na twarzy rozmówcy. Nie oczekiwał od niego zrozumienia. Niewątpliwie jednak morze wzywało, oferując chwilę wytchnienia, bliskości z żywiołem, oderwania od przyziemnych obowiązków, które czekały na niego na stałym lądzie. Brakowało mu dalekich wypraw, zwiedzania linii brzegowych odległych krajów, picia w kolejnych portach – wiedział przy tym, że nie to było teraz najważniejsze. Że jeśli nie wezmą spraw w swoje ręce, nie będzie już do czego wracać. – Jest to pokrzepiająca wizja – mruknął, kiedy szli już w kierunku drzwi wejściowych. Oczywiście, rzeczona wolność miała być ograniczana przez wolę tych, którym służył. Z drugiej strony, gdyby nie oni, nie pomoc Rycerzy i Mulcibera właśnie, nigdy nie miałby okazji zaliczyć takiego awansu społecznego, przynajmniej nie tak szybko.
Przez krótką chwilę był spięty; głowa zapulsowała tępym bólem, ochroniarz zdołał nie tylko skryć się za silną tarczą, ale i wyprowadzić swój atak. Goyle nie tracił czasu, sam sięgnął po magię obronną, która uformowała się w odpowiednio silną osłonę i zatrzymała promienie nadlatujących zaklęć. Poszedł za ciosem, znów celując w tego samego przeciwnika – widział, że Ramsey radził sobie ze swoim oponentem dużo sprawniej, nie potrzebował jego wsparcia. Czarnomagiczna klątwa wybiła osiłka z rytmu, zmiażdżyła trafioną kość, wyrywając z gardła ryk bólu. Czyżby Pichard usłyszał już, co się tu dzieje? Czy przebywał na piętrze, wciąż pogrążony w błogiej nieświadomości...? – Sectumsempra – warknął, mając nadzieję, że w ten sposób skończą tę potyczkę. Przejdą do dalszej części planu. Im więcej hałasu robili, tym mniej mieli czasu, by zaskoczyć zarządcę.
| Ochroniarz A: (OPCM 25, uroki 10, żywotność 100) Będzie atakował w pętli zaklęciami: Regressio, Petryficus totalus, Aeris oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne. Obecne PŻ: 33/100 (100 - 40 - 27). Tutaj jego rzuty kośćmi.
1. zaklęcie
2. k10
3. obrażenia
4. ochrona ochroniarza A (-40)
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k10' : 1
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 6, 2, 5, 2
--------------------------------
#4 'k100' : 4
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k10' : 1
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 6, 2, 5, 2
--------------------------------
#4 'k100' : 4
Mruknął coś potwierdzająco i skinął głową, bowiem słowa Caelana miały sens. Nie lubił się wychylać, nie lubił stać na świeczniku. Wolał obserwować wszystko i wszystkich z boku. Nie był też szczególnie rozmowny, a jednocześnie nie pozostawał bierny. Mieli ze sobą coś wspólnego. To, co powiedział sprawiło też, że nie zamierzał wyliczać mu kolejnych zalet takiej zmiany, czy wywoływać obowiązków, które z pewnością początkowo go przytłoczą. Goyle w jego mniemaniu był jednak gotów, by temu sprostać, a nawet jeśli rzucany był właśnie na głęboką wodę, jako wytrawny marynarz nie zatonie.
— Nigdy — przyznał zgodnie z prawdą; trudno było mu wyobrazić sobie czerpanie z tego jakiejkolwiek przyjemności, a nawet dostrzeżeniu w tym kropli adrenaliny. Był pragmatykiem, cenił sobie oszczędność czasu. Podróżowanie w ten sposób, nawet jeśli było wymagane do dotarcia w najodleglejsze zakątki świata w celu zdobycia artefaktu wydawało mu się osobistą stratą czasu. Dlatego też nie załatwiał podobnych spraw osobiście, zostawiając je specjalistom. Ale kto wie, być może jego punkt widzenia zmieniły się, gdyby wyruszył na podobną wyprawę i przeżył na niej lub ujrzał coś, co całkowicie odwróciłoby sposób jego postrzegania. — Dużo straciłem? — spytał przekornie, zerkając na niego.
Zaklęcia błysnęły znów. Dwie czarnomagiczne klątwy ugodziły w ochroniarzy, którzy nie byli zdolni do wyczarowania żadnej tarczy. Powinien się tego spodziewać, byli już osłabienie zaklęciami, które trafiły w nich wcześniej. Obaj ryknęli z bólu, podłoga pokryła się krwią, która szczelinami wniknęła w fugi starych, zniszczonych wilgocią, solą i błotem desek. Wrzaski musiały też kogoś zaalarmować, za kolejnymi drzwiami nastąpiło poruszenie.
— To on. Nie pozwólmy mu uciec — powiedział do towarzysza, spoglądając na drzwi. Nie obniżał różdżki, kiedy ruszył w stronę ochroniarzy. Nie mieli się już czego obawiać, umierając w torturach wydawali z siebie ostatnie tchnienia. Minął ich, ale został niespodziewanie zatrzymany przez tego, w którego celował. Obrócił się, spoglądając na jego parszywą gębę. Drań chwycił go za nogawkę, krew nie tylko stworzyła pod nim już kałużę, wypływała też z jego ust. Nie był w stanie nic zrobić, prawdopodobnie nie chciał go wcale powstrzymać. Złapał go w odruchu paniki, która wstrząsnęła jego ciałem tuż przed śmiercią. Chwilę później już nie kontaktował. Głowa i dłoń opadły mu bez życia, różdżka wysunęła się z dłoni cicho. Wyciągnął nogę i ruszył szybciej w stronę przejścia do pomieszczenia, w którym mógł znajdować się Pichard, albo kolejni jego ochroniarze. Pchnął je i wszedł do środka, a jego oczom ukazał się brodaty mężczyzna. Nie miał pojęcia kim był, ale zakładał, że tak właśnie wyglądał ich cel.
— Vulnerario— wymierzył w mężczyznę.
| Ochroniarz A: (OPCM 25, uroki 10, żywotność 100) Będzie atakował w pętli zaklęciami: Regressio, Petryficus totalus, Aeris oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne. Obecne PŻ: 33/100 (100 - 40 - 27). Tutaj jego rzuty kośćmi.
Hp ochroniarza A: = 33-40-23= -30
[*]
Ochroniarz B: (OPCM 25, uroki 10, żywotność 100) Będzie atakował w pętli zaklęciami: Regressio, Petryficus totalus, Aeris oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne.
Hp ochroniarza B 10-20= -10
Rzucam zaklęcie na Picharda (1), k10 (2) i obrażenia k8 (3); zaklęcie Picharda: Deprimo (4), wybór jednego z nas (1-Ramsey, 2-Caelan, 3-Ramsey) (5); ofiara będzie bronić się w następnej turze
— Nigdy — przyznał zgodnie z prawdą; trudno było mu wyobrazić sobie czerpanie z tego jakiejkolwiek przyjemności, a nawet dostrzeżeniu w tym kropli adrenaliny. Był pragmatykiem, cenił sobie oszczędność czasu. Podróżowanie w ten sposób, nawet jeśli było wymagane do dotarcia w najodleglejsze zakątki świata w celu zdobycia artefaktu wydawało mu się osobistą stratą czasu. Dlatego też nie załatwiał podobnych spraw osobiście, zostawiając je specjalistom. Ale kto wie, być może jego punkt widzenia zmieniły się, gdyby wyruszył na podobną wyprawę i przeżył na niej lub ujrzał coś, co całkowicie odwróciłoby sposób jego postrzegania. — Dużo straciłem? — spytał przekornie, zerkając na niego.
Zaklęcia błysnęły znów. Dwie czarnomagiczne klątwy ugodziły w ochroniarzy, którzy nie byli zdolni do wyczarowania żadnej tarczy. Powinien się tego spodziewać, byli już osłabienie zaklęciami, które trafiły w nich wcześniej. Obaj ryknęli z bólu, podłoga pokryła się krwią, która szczelinami wniknęła w fugi starych, zniszczonych wilgocią, solą i błotem desek. Wrzaski musiały też kogoś zaalarmować, za kolejnymi drzwiami nastąpiło poruszenie.
— To on. Nie pozwólmy mu uciec — powiedział do towarzysza, spoglądając na drzwi. Nie obniżał różdżki, kiedy ruszył w stronę ochroniarzy. Nie mieli się już czego obawiać, umierając w torturach wydawali z siebie ostatnie tchnienia. Minął ich, ale został niespodziewanie zatrzymany przez tego, w którego celował. Obrócił się, spoglądając na jego parszywą gębę. Drań chwycił go za nogawkę, krew nie tylko stworzyła pod nim już kałużę, wypływała też z jego ust. Nie był w stanie nic zrobić, prawdopodobnie nie chciał go wcale powstrzymać. Złapał go w odruchu paniki, która wstrząsnęła jego ciałem tuż przed śmiercią. Chwilę później już nie kontaktował. Głowa i dłoń opadły mu bez życia, różdżka wysunęła się z dłoni cicho. Wyciągnął nogę i ruszył szybciej w stronę przejścia do pomieszczenia, w którym mógł znajdować się Pichard, albo kolejni jego ochroniarze. Pchnął je i wszedł do środka, a jego oczom ukazał się brodaty mężczyzna. Nie miał pojęcia kim był, ale zakładał, że tak właśnie wyglądał ich cel.
— Vulnerario— wymierzył w mężczyznę.
| Ochroniarz A: (OPCM 25, uroki 10, żywotność 100) Będzie atakował w pętli zaklęciami: Regressio, Petryficus totalus, Aeris oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne. Obecne PŻ: 33/100 (100 - 40 - 27). Tutaj jego rzuty kośćmi.
Hp ochroniarza A: = 33-40-23= -30
[*]
Ochroniarz B: (OPCM 25, uroki 10, żywotność 100) Będzie atakował w pętli zaklęciami: Regressio, Petryficus totalus, Aeris oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne.
Hp ochroniarza B 10-20= -10
Rzucam zaklęcie na Picharda (1), k10 (2) i obrażenia k8 (3); zaklęcie Picharda: Deprimo (4), wybór jednego z nas (1-Ramsey, 2-Caelan, 3-Ramsey) (5); ofiara będzie bronić się w następnej turze
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'k8' : 1, 3, 7, 2, 8, 5, 6, 3, 8, 5, 3
--------------------------------
#4 'k100' : 66
--------------------------------
#5 'k3' : 1
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k10' : 2
--------------------------------
#3 'k8' : 1, 3, 7, 2, 8, 5, 6, 3, 8, 5, 3
--------------------------------
#4 'k100' : 66
--------------------------------
#5 'k3' : 1
| 210/240 (-5)
Pokiwał krótko głową, myślami wybiegając już w przyszłość, ku skrywającemu się w pozornie bezpiecznym gabinecie Pichardowi; no tak, bo i po co Mulciber miałby podróżować drogą morską? Chyba nie dla widoków. Nawet jeśli odbywał jakieś wyprawy, bliższe lub dalsze, mógł korzystać z ministerialnych świstoklików lub, od biedy, z miotły. Jednak dla Goyle’a nic nie równało się przemierzaniu szerokich wód na pokładzie rodzinnego żaglowca. – Zależy, czy lubisz sztormy i syreny – mruknął w odpowiedzi, wyczuwając u rozmówcy brak powagi, może i nutę rozbawienia. Nie miał zamiaru rozwijać tematu, na siłę starać się przekonać go do swoich racji. Ani nie zależało mu na aprobacie swych sięgających najmłodszych lat upodobań, ani nie czuł się przy wyższym rangą Rycerzu na tyle swobodnie, by chcieć kontynuować. Co innego, gdyby znów spotkali się w kasynie, przy Ognistej. Dawno nie miał okazji przegrać w karty z wróżbitą.
Syknął, gdy promień wybranego zaklęcia opuścił jego różdżkę, a głowa znów zapulsowała tępym bólem. Na szczęście przeciwnicy byli już na tyle osłabieni, że nie wykorzystali tej chwili nieuwagi, nie zepchnęli go do obrony. Słyszał przepełnione bólem krzyki, czarnomagiczne klątwy musiały sięgnąć celu, nie zatrzymać się na nieudolnie kreślonych w powietrzu tarczach. Kiedy odzyskał ostrość widzenia, szybko rzucił okiem na zwiększające się z każdym uderzeniem serca kałuż krwi, na zdające sycić się posoką zmasakrowanych czarodziejów deski. Nie odczuwał w związku z tym większych emocji – ani wyrzutów sumienia, ani zadowolenia. Byli tylko środkiem do celu.
Skinął tylko głową, gdy Ramsey zwrócił uwagę na poruszenie, hałasy dobiegające zza najbliższych drzwi. Pichard musiał ich usłyszeć, nie sposób było zignorować odgłosy towarzyszące zarzynaniu przekupnych świń. Żwawo, całkiem otrząsając się już z przelotnej słabości, ruszył we wskazanym kierunku; chcąc uniknąć takiej niespodzianki, jaka spotkała towarzysza, ominął dogorywających nieco szerszym niż to konieczne łukiem. Następnie wkroczył do kolejnego pomieszczenia tuż za Śmierciożercą. – To on – burknął, nie wdając się w dłuższe dyskusje, skupiając spojrzenie zmrużonych oczu na twarzy obecnego zarządcy portu. Rozmowa z Pichardem nie miałaby sensu. Nie chcieli go przekonywać, próbować przeciągnąć na swą stronę, a pozbyć się przeszkody, którą stanowił. – Larynx depopulo – warknął, celując w kierunku gardła przeciwnika. Mógłby spróbować podejść bliżej, pokonać go jedynie siłą swych mięśni, nie wiedział jednak, jakimi umiejętnościami mógł pochwalić się zagoniony w kozi róg stary.
| Pichard ma żywotność równą 100, statystykę uroków równą 35 i statystykę opcm równą 20. Będzie atakował w pętli zaklęciami: Deprimo, Glacius, Lamino, Everte Stati oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne.
1. rzut na zaklęcie
2. k10
3. obrażenia
Pokiwał krótko głową, myślami wybiegając już w przyszłość, ku skrywającemu się w pozornie bezpiecznym gabinecie Pichardowi; no tak, bo i po co Mulciber miałby podróżować drogą morską? Chyba nie dla widoków. Nawet jeśli odbywał jakieś wyprawy, bliższe lub dalsze, mógł korzystać z ministerialnych świstoklików lub, od biedy, z miotły. Jednak dla Goyle’a nic nie równało się przemierzaniu szerokich wód na pokładzie rodzinnego żaglowca. – Zależy, czy lubisz sztormy i syreny – mruknął w odpowiedzi, wyczuwając u rozmówcy brak powagi, może i nutę rozbawienia. Nie miał zamiaru rozwijać tematu, na siłę starać się przekonać go do swoich racji. Ani nie zależało mu na aprobacie swych sięgających najmłodszych lat upodobań, ani nie czuł się przy wyższym rangą Rycerzu na tyle swobodnie, by chcieć kontynuować. Co innego, gdyby znów spotkali się w kasynie, przy Ognistej. Dawno nie miał okazji przegrać w karty z wróżbitą.
Syknął, gdy promień wybranego zaklęcia opuścił jego różdżkę, a głowa znów zapulsowała tępym bólem. Na szczęście przeciwnicy byli już na tyle osłabieni, że nie wykorzystali tej chwili nieuwagi, nie zepchnęli go do obrony. Słyszał przepełnione bólem krzyki, czarnomagiczne klątwy musiały sięgnąć celu, nie zatrzymać się na nieudolnie kreślonych w powietrzu tarczach. Kiedy odzyskał ostrość widzenia, szybko rzucił okiem na zwiększające się z każdym uderzeniem serca kałuż krwi, na zdające sycić się posoką zmasakrowanych czarodziejów deski. Nie odczuwał w związku z tym większych emocji – ani wyrzutów sumienia, ani zadowolenia. Byli tylko środkiem do celu.
Skinął tylko głową, gdy Ramsey zwrócił uwagę na poruszenie, hałasy dobiegające zza najbliższych drzwi. Pichard musiał ich usłyszeć, nie sposób było zignorować odgłosy towarzyszące zarzynaniu przekupnych świń. Żwawo, całkiem otrząsając się już z przelotnej słabości, ruszył we wskazanym kierunku; chcąc uniknąć takiej niespodzianki, jaka spotkała towarzysza, ominął dogorywających nieco szerszym niż to konieczne łukiem. Następnie wkroczył do kolejnego pomieszczenia tuż za Śmierciożercą. – To on – burknął, nie wdając się w dłuższe dyskusje, skupiając spojrzenie zmrużonych oczu na twarzy obecnego zarządcy portu. Rozmowa z Pichardem nie miałaby sensu. Nie chcieli go przekonywać, próbować przeciągnąć na swą stronę, a pozbyć się przeszkody, którą stanowił. – Larynx depopulo – warknął, celując w kierunku gardła przeciwnika. Mógłby spróbować podejść bliżej, pokonać go jedynie siłą swych mięśni, nie wiedział jednak, jakimi umiejętnościami mógł pochwalić się zagoniony w kozi róg stary.
| Pichard ma żywotność równą 100, statystykę uroków równą 35 i statystykę opcm równą 20. Będzie atakował w pętli zaklęciami: Deprimo, Glacius, Lamino, Everte Stati oraz bronił się, kiedy będzie to konieczne.
1. rzut na zaklęcie
2. k10
3. obrażenia
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'k8' : 1, 3, 4, 2, 8
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'k8' : 1, 3, 4, 2, 8
Żartobliwe spostrzeżenie Goyle'a skwitował wpierw lekkim uśmiechem.
— Syreny...— pewnie znacznie bardziej niż sztormy; z przyjemnością oglądał je Fantasmagorii. Trudno było doszukać się w tym jednak doceniania ich piękna, czy wdzięku. — Ponoć potrafią być niebezpieczne — mruknął; nie był pewien. Tak słyszał z podchmielonych rozmów marynarzy, których spotykał w porcie. Nie sprawdzał tego na własnej skórze, nie miał nawet okazji podziwiać ich poza basenami we wnętrzu luksusowej restauracji. Syreny w legendach zwodziły mężczyzn i topiły ich, pożywiając się ich sercami. Gdzie jednak leżała granica pomiędzy bajką, a prawdą — zapewne wiedział Caelan. Spytałby go o to, w innej scenerii — choć ta była nienajgorszy — w innym czasie, bardziej spokojniejszym, z innymi myślami w głowie, skoncentrowanymi na uciesze, przyjemności i spokoju, nie walce i zadaniu, które mieli postawione przed sobą. Dwóch ochroniarzy mieli już z głowy, miło było dowiedzieć się, że nie krył kolejnych przy swoim starym, podniszczonym biurku, za którego wyskoczył.
Promień zaklęcia zboczył nieco, minął Picharda, który poruszył się, uderzając w ścianę za nim. Posypały się pierwsze drzazgi, ściany, podobnie jak i podłoga zadrżały. Czy to możliwe, że drgnęła mu dłoń? Różdżka ześlizgnęła się w palcach i chybił? Zarządca portu wyczarował przed sobą tarczę, która osłoniła go przed mknącym — znacznie celnej — ku niemu urokim wymierzonym przez marynarza. Na twarzy Ramseya pojawiła się pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami, gdy przeciwnik przeszedł do ofensywy, celując w niego zaklęciem pojedynkowym. Lewą stopę przesunął do przodu instynktownie, zamachnął się lewą dłonią, nadgarstkiem formując kształt tarczy, która miała przed nim powstać zatrzymując potężny wiatr, który się tworzył.
— Protego!— Skoncentrowany i skupiony nie mógł sobie pozwolić na błąd. Pichard był błędem, a oni przyszli go naprawić. Zastąpić go czymś innym. Kimś, kto znacznie lepiej sprawdzi się na tym miejscu i ukróci wszystkie niechciane zdarzenia, szmugle, interesy. Nie chcieli tu swoich wrogów. Nie chcieli, by tą drogą uciekali do innych krajów, czy zakątków Anglii. Mieli tu umrzeć. Tak jak i on.
| Obrona przeciwnika: udana.
Rzucam na: własną obronę (1); Glacius Picharda (2); w kogo celuje (1. Caelan, 2.Ramsey, 3.Caelan)
— Syreny...— pewnie znacznie bardziej niż sztormy; z przyjemnością oglądał je Fantasmagorii. Trudno było doszukać się w tym jednak doceniania ich piękna, czy wdzięku. — Ponoć potrafią być niebezpieczne — mruknął; nie był pewien. Tak słyszał z podchmielonych rozmów marynarzy, których spotykał w porcie. Nie sprawdzał tego na własnej skórze, nie miał nawet okazji podziwiać ich poza basenami we wnętrzu luksusowej restauracji. Syreny w legendach zwodziły mężczyzn i topiły ich, pożywiając się ich sercami. Gdzie jednak leżała granica pomiędzy bajką, a prawdą — zapewne wiedział Caelan. Spytałby go o to, w innej scenerii — choć ta była nienajgorszy — w innym czasie, bardziej spokojniejszym, z innymi myślami w głowie, skoncentrowanymi na uciesze, przyjemności i spokoju, nie walce i zadaniu, które mieli postawione przed sobą. Dwóch ochroniarzy mieli już z głowy, miło było dowiedzieć się, że nie krył kolejnych przy swoim starym, podniszczonym biurku, za którego wyskoczył.
Promień zaklęcia zboczył nieco, minął Picharda, który poruszył się, uderzając w ścianę za nim. Posypały się pierwsze drzazgi, ściany, podobnie jak i podłoga zadrżały. Czy to możliwe, że drgnęła mu dłoń? Różdżka ześlizgnęła się w palcach i chybił? Zarządca portu wyczarował przed sobą tarczę, która osłoniła go przed mknącym — znacznie celnej — ku niemu urokim wymierzonym przez marynarza. Na twarzy Ramseya pojawiła się pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami, gdy przeciwnik przeszedł do ofensywy, celując w niego zaklęciem pojedynkowym. Lewą stopę przesunął do przodu instynktownie, zamachnął się lewą dłonią, nadgarstkiem formując kształt tarczy, która miała przed nim powstać zatrzymując potężny wiatr, który się tworzył.
— Protego!— Skoncentrowany i skupiony nie mógł sobie pozwolić na błąd. Pichard był błędem, a oni przyszli go naprawić. Zastąpić go czymś innym. Kimś, kto znacznie lepiej sprawdzi się na tym miejscu i ukróci wszystkie niechciane zdarzenia, szmugle, interesy. Nie chcieli tu swoich wrogów. Nie chcieli, by tą drogą uciekali do innych krajów, czy zakątków Anglii. Mieli tu umrzeć. Tak jak i on.
| Obrona przeciwnika: udana.
Rzucam na: własną obronę (1); Glacius Picharda (2); w kogo celuje (1. Caelan, 2.Ramsey, 3.Caelan)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k100' : 90
--------------------------------
#3 'k3' : 1
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k100' : 90
--------------------------------
#3 'k3' : 1
| 210/240 (-5)
- Potrafią. Ze spaczonymi przez anomalię syrenami poradziłem sobie tylko dzięki pomocy Ignotusa – odpowiedział powoli, cicho; powrócił pamięcią ku pierwszej próbie poskromienia niebezpiecznych istot, tej, którą podjął u boku Rookwood. Nie od dziś mówiło się, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Jego ludzie w to wierzyli. On – cóż, on również nie zwykł ignorować tego porzekadła. Wtedy, niemalże rok temu, zdecydował się przymknąć oko na wzbudzające niepokój przeczucie, odsunąć je na bok, by spróbować jak najszybciej uporać się z przybrzeżnym wypaczeniem magii. Nie mógł wiedzieć, że odniosą spektakularną porażkę. W końcu jednak, po kilku miesiącach, powrócił w to samo miejsce, tym razem ze starszym Mulciberem, by raz na zawsze pozbyć się zmutowanych, przynoszących zgubę syren.
Nie mieli teraz czasu na wymienianie się podobnymi doświadczeniami, dłuższą dywagację na temat tego, jak niebezpieczne potrafiły być wspomniane istoty. Kolejna część planu została wykonana, ochroniarze zarządcy dogorywali na podniszczonych deskach holu, lecz ich główny cel nadal był cały i zdrowy, do tego – zaalarmowany hałasami. Ściągnął usta w wąską kreskę w reakcji na pierwszą wymianę zaklęć; ewidentnie nie zdołali go zaskoczyć. Pichard nie błagał o litość, nie próbował uciekać, zamiast tego dzielnie stawał do walki. Zaskakujące. Skąd ta nagła odwaga? Czyżby bezpośrednie zagrożenie zmuszało go do zaprzestania krycia się po kątach, za szczelnie zaciągniętymi zasłonami bogato urządzonego gabinetu...? Chciał wyprowadzić kolejny atak, zmusić przeciwnika do obrony, okazał się jednak zbyt wolny. Stary nie tylko osłonił się przed nadlatującym zaklęciem, ale i bez chwili zawahania sięgnął po magię ofensywną. Żeglarz miał ochotę zakląć, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że promień zmierza wprost ku niemu, nie było jednak na to czasu. – Protego Horribilis! – warknął, dbając o odpowiednią intonację i pewny ruch nadgarstka. Co prawda atak, o który pokusił się starszy czarodziej, nie był wybitnie przerażający, mógł uraczyć go czymś o wiele gorszym, mimo to Caelan wolałby uniknąć spotkania z podłogą, a tym samym bolesnego wybicia z rytmu.
- Potrafią. Ze spaczonymi przez anomalię syrenami poradziłem sobie tylko dzięki pomocy Ignotusa – odpowiedział powoli, cicho; powrócił pamięcią ku pierwszej próbie poskromienia niebezpiecznych istot, tej, którą podjął u boku Rookwood. Nie od dziś mówiło się, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Jego ludzie w to wierzyli. On – cóż, on również nie zwykł ignorować tego porzekadła. Wtedy, niemalże rok temu, zdecydował się przymknąć oko na wzbudzające niepokój przeczucie, odsunąć je na bok, by spróbować jak najszybciej uporać się z przybrzeżnym wypaczeniem magii. Nie mógł wiedzieć, że odniosą spektakularną porażkę. W końcu jednak, po kilku miesiącach, powrócił w to samo miejsce, tym razem ze starszym Mulciberem, by raz na zawsze pozbyć się zmutowanych, przynoszących zgubę syren.
Nie mieli teraz czasu na wymienianie się podobnymi doświadczeniami, dłuższą dywagację na temat tego, jak niebezpieczne potrafiły być wspomniane istoty. Kolejna część planu została wykonana, ochroniarze zarządcy dogorywali na podniszczonych deskach holu, lecz ich główny cel nadal był cały i zdrowy, do tego – zaalarmowany hałasami. Ściągnął usta w wąską kreskę w reakcji na pierwszą wymianę zaklęć; ewidentnie nie zdołali go zaskoczyć. Pichard nie błagał o litość, nie próbował uciekać, zamiast tego dzielnie stawał do walki. Zaskakujące. Skąd ta nagła odwaga? Czyżby bezpośrednie zagrożenie zmuszało go do zaprzestania krycia się po kątach, za szczelnie zaciągniętymi zasłonami bogato urządzonego gabinetu...? Chciał wyprowadzić kolejny atak, zmusić przeciwnika do obrony, okazał się jednak zbyt wolny. Stary nie tylko osłonił się przed nadlatującym zaklęciem, ale i bez chwili zawahania sięgnął po magię ofensywną. Żeglarz miał ochotę zakląć, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że promień zmierza wprost ku niemu, nie było jednak na to czasu. – Protego Horribilis! – warknął, dbając o odpowiednią intonację i pewny ruch nadgarstka. Co prawda atak, o który pokusił się starszy czarodziej, nie był wybitnie przerażający, mógł uraczyć go czymś o wiele gorszym, mimo to Caelan wolałby uniknąć spotkania z podłogą, a tym samym bolesnego wybicia z rytmu.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Wspomnienie Ignotusa sprawiło, że włosy na karku zjeżyły mu się mimowolnie. Mijały dni, tygodnie, a z jego strony wciąż nie było żadnych wieści. Doskonale pamiętał przeprowadzoną z nim rozmowę pod koniec roku, a później tę, na balu przebierańców i w końcu spotkanie z Edgarem w sprawie klątwy. Dlaczego nie dziwiła go ciągła nieobecność? Zastanawiał się, czy powtórzyła się sytuacja sprzed paru miesięcy, gdy utknął w dalekiej Rosji, walcząc z klątwą. Wspominał coś o bracie, możliwe, że znów wziął go pod opiekę. Lekarstwo na sinicę, na którą cierpiał, wynalazła Vablatsky, nie mógł się do niej zbliżyć, musiał być osłabiony. Mógł potrzebować pomocy, o którą był zbyt dumny prosić. Ale wiązała ich umowa. A zgodnie z nią w razie konieczności miał się skontaktować z synem; on mógł mu pomóc, przynieść ratunek. Cisza była jednoznaczna: nie potrzebował go.
Pichard z każdą chwilą okazywał się znacznie lepszym przeciwnikiem niż się tego spodziewali. Rzucał zaklęcia z mocą, o jaką nie podejrzewałby zwykłego zarządcy portu; ale może powinien. Jeśli trzymał to miejsce w ryzach, musiał mieć umiejętności, bo życie u boku ochroniarzy szybko mogło dobiec końca. Łatwo było przekupić człowieka, znając jego cenę, słabe strony. Tarcza rozbłysła. Była wyjątkowo silna i migotliwa, więc wiatr, który wzniecił przeciwnik momentalnie odbił się od niej i pomknął w jego stronę. Słabszy, ale wciąż wystarczająco mocny, by go skrzywdzić. Kątem oka dostrzegł, jak Caelan sam wyczarował wyjątkowo potężną barierę, chroniąc się przed wymierzonym w jego stronę ciosem. W ułamku sekund stało się to, co miało dać im przewagę. Zbyt prędko wyczarowana bariera przez zarządcę okazała się felerna, przepuściła wiatr, który zwalił go z nóg i zmiótł na ścianę za nim. budynek zadrżał, w podłodze czuć było wibracje niosące się po drewnie.
—Vulnerario!— rzucił, korzystając z okazji i mierząc prosto w jego pierś. Tym razem nie mógł spudłować. Choć Pichard otrząsnął się, wstał i skierował jego swoją różdżkę w ich kierunku, znów atakując. Gdyby teraz nie zdołał się obronić, zaklęcie Mulcibera powinno go dopaść i pokonać.
| Obrona przeciwnika: nieudana; otrzymuje 20 obrażeń (tłuczone); 80/100 (-10)
1. zaklęcie, 2. obrażenia, 3.k10 4. Lamino Picharda 5. obrażenia 6. K3 na ofiarę (1. Ramsey, 2. Caelan, 3. Ramsey)
Pichard z każdą chwilą okazywał się znacznie lepszym przeciwnikiem niż się tego spodziewali. Rzucał zaklęcia z mocą, o jaką nie podejrzewałby zwykłego zarządcy portu; ale może powinien. Jeśli trzymał to miejsce w ryzach, musiał mieć umiejętności, bo życie u boku ochroniarzy szybko mogło dobiec końca. Łatwo było przekupić człowieka, znając jego cenę, słabe strony. Tarcza rozbłysła. Była wyjątkowo silna i migotliwa, więc wiatr, który wzniecił przeciwnik momentalnie odbił się od niej i pomknął w jego stronę. Słabszy, ale wciąż wystarczająco mocny, by go skrzywdzić. Kątem oka dostrzegł, jak Caelan sam wyczarował wyjątkowo potężną barierę, chroniąc się przed wymierzonym w jego stronę ciosem. W ułamku sekund stało się to, co miało dać im przewagę. Zbyt prędko wyczarowana bariera przez zarządcę okazała się felerna, przepuściła wiatr, który zwalił go z nóg i zmiótł na ścianę za nim. budynek zadrżał, w podłodze czuć było wibracje niosące się po drewnie.
—Vulnerario!— rzucił, korzystając z okazji i mierząc prosto w jego pierś. Tym razem nie mógł spudłować. Choć Pichard otrząsnął się, wstał i skierował jego swoją różdżkę w ich kierunku, znów atakując. Gdyby teraz nie zdołał się obronić, zaklęcie Mulcibera powinno go dopaść i pokonać.
| Obrona przeciwnika: nieudana; otrzymuje 20 obrażeń (tłuczone); 80/100 (-10)
1. zaklęcie, 2. obrażenia, 3.k10 4. Lamino Picharda 5. obrażenia 6. K3 na ofiarę (1. Ramsey, 2. Caelan, 3. Ramsey)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 1, 6, 4, 6, 5, 5, 4, 5, 8, 8
--------------------------------
#3 'k10' : 9
--------------------------------
#4 'k100' : 35
--------------------------------
#5 'k8' : 6, 6, 1, 3, 8, 8, 6
--------------------------------
#6 'k3' : 3
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 1, 6, 4, 6, 5, 5, 4, 5, 8, 8
--------------------------------
#3 'k10' : 9
--------------------------------
#4 'k100' : 35
--------------------------------
#5 'k8' : 6, 6, 1, 3, 8, 8, 6
--------------------------------
#6 'k3' : 3
| 210/240 (-5)
Nie łudził się nawet, że wspomnienie Ignotusa spotka się z widoczną reakcją. Młodszy Mulciber trzymał nerwy na wodzy, nie zdradzał się z uczuciami, o ile w ogóle jakiekolwiek posiadał - i dobrze. Bo choć ostatnio Goyle był bardziej poruszony, więcej rzeczy sprawiało, że okazywał zniecierpliwienie czy niechęć, to zawsze bliżej było mu do tych milczących, obserwujących z boku, przynajmniej do czasu. Nie wiedział, nie mógł wiedzieć, jakie relacje łączyły dwóch Śmierciożerców; jaki ojciec, taki syn...? Był niemalże pewien, że Ignotus pojawi się na kolejnym spotkaniu organizacji, że wszystko jest pod kontrolą, że nie dopadł go Zakon Feniksa. A może po prostu wolał się w ten sposób uspokajać.
Kolejne chwile mijały szybko, w rytm przyśpieszonego bicia serca, ostatnich, niezbyt wyraźnych, wyrywających się z piersi poranionych ochroniarzy charknięć; dławili się własną krwią. Nie mogli już stanąć na ich drodze, spróbować wywiązać się ze swego zadania. Mieli chronić Picharda - i jak na tym wyszli? I jak on miał na tym wyjść? Pewnie nie spodziewał się, że po niego przyjdą. A może wprost przeciwnie, oczekiwał, aż w końcu jedna ze stron konfliktu przybędzie, by z nim porozmawiać. Spróbować przekonać do swych racji, w ten czy inny sposób. Walczyli na śmierć i życie, to mobilizowało zarządcę do wytrwałych starań, do wytężonych wysiłków; żeglarz musiał się bronić i mimo faktu, że zaklęcie, które ku niemu mknęło, było niezwykle silne, to zdołał przywołać najbardziej skomplikowaną wersję tarczy, zatrzymać promień nadlatującego Glaciusa na niej. Odetchnąłby z ulgą, gdyby nie fakt, że nie mieli na to czasu, a Pichard wciąż mógł im nabruździć. Dopóki nie pozbędą się tego szczura, nie mogą spuścić go z oka... Spiął się, gdy wprawnie odbity przez towarzysza urok ugodził przeciwnika w pierś, nie tylko miotając nim o ścianę budynku, ale i wprawiając całą konstrukcję w drżenie. Byle tylko nie zawaliła im się na głowy, wciąż mieli tu kilka spraw do załatwienia. - Sectumsempra! - warknął; słyszał i widział, że Śmierciożerca szedł za ciosem, sam również nie chciał spuszczać z tonu.
| 1. zaklęcie
2. obrażenia
3. k10
4. obrona Picharda (-10)
Nie łudził się nawet, że wspomnienie Ignotusa spotka się z widoczną reakcją. Młodszy Mulciber trzymał nerwy na wodzy, nie zdradzał się z uczuciami, o ile w ogóle jakiekolwiek posiadał - i dobrze. Bo choć ostatnio Goyle był bardziej poruszony, więcej rzeczy sprawiało, że okazywał zniecierpliwienie czy niechęć, to zawsze bliżej było mu do tych milczących, obserwujących z boku, przynajmniej do czasu. Nie wiedział, nie mógł wiedzieć, jakie relacje łączyły dwóch Śmierciożerców; jaki ojciec, taki syn...? Był niemalże pewien, że Ignotus pojawi się na kolejnym spotkaniu organizacji, że wszystko jest pod kontrolą, że nie dopadł go Zakon Feniksa. A może po prostu wolał się w ten sposób uspokajać.
Kolejne chwile mijały szybko, w rytm przyśpieszonego bicia serca, ostatnich, niezbyt wyraźnych, wyrywających się z piersi poranionych ochroniarzy charknięć; dławili się własną krwią. Nie mogli już stanąć na ich drodze, spróbować wywiązać się ze swego zadania. Mieli chronić Picharda - i jak na tym wyszli? I jak on miał na tym wyjść? Pewnie nie spodziewał się, że po niego przyjdą. A może wprost przeciwnie, oczekiwał, aż w końcu jedna ze stron konfliktu przybędzie, by z nim porozmawiać. Spróbować przekonać do swych racji, w ten czy inny sposób. Walczyli na śmierć i życie, to mobilizowało zarządcę do wytrwałych starań, do wytężonych wysiłków; żeglarz musiał się bronić i mimo faktu, że zaklęcie, które ku niemu mknęło, było niezwykle silne, to zdołał przywołać najbardziej skomplikowaną wersję tarczy, zatrzymać promień nadlatującego Glaciusa na niej. Odetchnąłby z ulgą, gdyby nie fakt, że nie mieli na to czasu, a Pichard wciąż mógł im nabruździć. Dopóki nie pozbędą się tego szczura, nie mogą spuścić go z oka... Spiął się, gdy wprawnie odbity przez towarzysza urok ugodził przeciwnika w pierś, nie tylko miotając nim o ścianę budynku, ale i wprawiając całą konstrukcję w drżenie. Byle tylko nie zawaliła im się na głowy, wciąż mieli tu kilka spraw do załatwienia. - Sectumsempra! - warknął; słyszał i widział, że Śmierciożerca szedł za ciosem, sam również nie chciał spuszczać z tonu.
| 1. zaklęcie
2. obrażenia
3. k10
4. obrona Picharda (-10)
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 3, 1, 3, 4
--------------------------------
#3 'k10' : 4
--------------------------------
#4 'k100' : 49
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 3, 1, 3, 4
--------------------------------
#3 'k10' : 4
--------------------------------
#4 'k100' : 49
Zaklęcie pomknęło w kierunku zarządcy portu, ale on, pomimo wcześniejszego upadku, podniósł się, zaatakował, a później spróbował rzucić tarczę. Ta, choć się uformowała, była jednak słabsza niż tego chciał. Zaklęcie z trudem przebiło się przez nią, godząc czarodzieja w pierś. Jego szata nagle zabłyszczała z wilgoci, na drewnianej podłodze pojawiły się ślady krwi. Był mocno osłabiony, a mimo to wyciągnął znów różdżkę.
— Nie weźmiecie mnie żywcem — warknął i splunął krwią, zataczając się.
Skąd jednak pomysł, że chcemy? Brew Ramseya uniosła się i była to jedyna zmiana na jego twarzy, jaka zaszła podczas całego tego pojedynku. Wiedział już, że zbliżał się koniec. Pichard też musiał to wiedzieć, pewnie dlatego zaczął się przesuwać w kierunku okna. I co? Wyskoczy przez nie? W akcie desperacji? Na bruk? Wydawało się to dość interesujące i gdyby nie fakt, że chciał załatwić to sprawnie i ostatecznie, popatrzyłby, jak łamie sobie kark, rozbija głowę. A gdyby cudem to przeżył, musiałby się za nim udać, by patrzeć jak kona, dobić go, tracąc przy tym trochę czasu. Pichard nie był zwykłym pionkiem. Zajmował się tym miejscem. Musiał mieć z pewnością utkaną sieć kontaktów po każdej stronie, co pozwalało mu na bezpieczne i długie panowanie. Nawet jeśli miał jakiekolwiek związki z sojusznikami Rycerzy, nie dały mu jednak żadnej gwarancji. Nie chcieli go. Ani na sojusznika, ani marionetki. Potrzebowali jego trupa, by zwłoki wystawić krukom do rozdziobania, ostentacyjnie informując wszystkich, lecz przede wszystkim swoich wrogów, że cały port należy do Rycerzy Walpurgii, jest podległy sługom Czarnego Pana. Caelan mógł im zapewnić porządek, długi spokój. Będzie musiał to zrobić. I pilnować wszystkiego, co tu się będzie działo. —Avada Kedavra— wymierzył w niego różdżką. Nie chcieli go żywego. Wręcz przeciwnie, chcieli go ukatrupić, a później obwieścić portu radosną nowinę. Zginął król, niech żyje król. Długie, szczupłe palce zacisnęły się na wężowym drewnie, a z końca różdżki błysnęło zielone, jadowite światło. Wierzył, że będzie ostatnim, co ujrzy ich przeciwnik.
| Obrona przeciwnika: połowicznie udana; otrzymuje 1/2 z (45+56) obrażeń: 51 (cięte); 20(tłuczone); 29/100 (-50)
1. Zaklęcie 2.k10 3.Everte Stati Picharda 4. obrażenia 5.K3 na ofiarę (1. Caelan, 2. Ramsey, 3. Caelan)
— Nie weźmiecie mnie żywcem — warknął i splunął krwią, zataczając się.
Skąd jednak pomysł, że chcemy? Brew Ramseya uniosła się i była to jedyna zmiana na jego twarzy, jaka zaszła podczas całego tego pojedynku. Wiedział już, że zbliżał się koniec. Pichard też musiał to wiedzieć, pewnie dlatego zaczął się przesuwać w kierunku okna. I co? Wyskoczy przez nie? W akcie desperacji? Na bruk? Wydawało się to dość interesujące i gdyby nie fakt, że chciał załatwić to sprawnie i ostatecznie, popatrzyłby, jak łamie sobie kark, rozbija głowę. A gdyby cudem to przeżył, musiałby się za nim udać, by patrzeć jak kona, dobić go, tracąc przy tym trochę czasu. Pichard nie był zwykłym pionkiem. Zajmował się tym miejscem. Musiał mieć z pewnością utkaną sieć kontaktów po każdej stronie, co pozwalało mu na bezpieczne i długie panowanie. Nawet jeśli miał jakiekolwiek związki z sojusznikami Rycerzy, nie dały mu jednak żadnej gwarancji. Nie chcieli go. Ani na sojusznika, ani marionetki. Potrzebowali jego trupa, by zwłoki wystawić krukom do rozdziobania, ostentacyjnie informując wszystkich, lecz przede wszystkim swoich wrogów, że cały port należy do Rycerzy Walpurgii, jest podległy sługom Czarnego Pana. Caelan mógł im zapewnić porządek, długi spokój. Będzie musiał to zrobić. I pilnować wszystkiego, co tu się będzie działo. —Avada Kedavra— wymierzył w niego różdżką. Nie chcieli go żywego. Wręcz przeciwnie, chcieli go ukatrupić, a później obwieścić portu radosną nowinę. Zginął król, niech żyje król. Długie, szczupłe palce zacisnęły się na wężowym drewnie, a z końca różdżki błysnęło zielone, jadowite światło. Wierzył, że będzie ostatnim, co ujrzy ich przeciwnik.
| Obrona przeciwnika: połowicznie udana; otrzymuje 1/2 z (45+56) obrażeń: 51 (cięte); 20(tłuczone); 29/100 (-50)
1. Zaklęcie 2.k10 3.Everte Stati Picharda 4. obrażenia 5.K3 na ofiarę (1. Caelan, 2. Ramsey, 3. Caelan)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Aleja Theodousa Traversa
Szybka odpowiedź