Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stadion Os z Wimbourne
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stadion Os z Wimbourne
Niezwykle zadbany stadion Os położony jest nieopodal Wimbourne, czarodziejskiej miejscowości w centralnej Anglii. Niemal zawsze można dostrzec tu mknące w powietrzu żółto-czarne postacie. Rozległe trybuny są w stanie pomieścić kilka tysięcy fanów tłumnie przybywających kibicować swojej ulubionej drużynie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
216/226
Ku jego zdziwieniu, zaklęcie które pomknęło ku tłuczkowi było niezwykle potężne. Craig nie podejrzewał się o takie zdolności, do jego umysłu wkradło się więc podejrzenie, że być może anomalia miała na to jakiś wpływ. A nawet jeśli nie można było jej powiązać z siłą bombardy, na pewno to jej działanie winne były temu, że Burke po chwili lekko się zachwiał. Zrobiło mu się gorąco, jakby nagle znalazł się w tropikach, spróbował więc poluzować nieco kołnierz swojego płaszcza. Czy to on? Czy też może powietrze zrobiło się znienacka tak parne? Jedno zerknięcie na Percivala pozwoliło mu upewnić się, że to raczej nie jest wina wysokiej temperatury otoczenia. Cholera, więc może jakieś powikłania po Azkabanie? Uzdrowiciele mówili mu, że już ozdrowiał, ale licho wie tych konowałów...
- Nic ci nie jest? - zapytał, nie zwróciwszy większej uwagi na pochwałę, którą raczył go Percival. Zaklęcie faktycznie było imponujące, szkoda tylko że się spóźnił. Gdyby mógł, wolałby oszczędzić kompanowi bliskiego spotkania ze śmiercionośną piłką. Ten tłuczek był naprawdę potężny. Craig przez kilka chwil obawiał się nawet, czy nie będzie musiał wracać ze stadionu sam, aby przekazać lady Nott swoje kondolencje. Ten głuchy odgłos uderzenia brzmiał dość... zabójczo. Dobrze że Percival jednak jakoś się pozbierał i mogli iść dalej.
Czuł się fizycznie coraz gorzej, czoło paliło z każdą chwilą coraz mocniej, ale nie było sensu się wycofywać. Burke potrafił znieść więcej niż temperaturę ciała nieco wyższą niż zazwyczaj. Dlatego gdy tylko z ust Percivala padło pytanie, Burke skinął w odpowiedzi głową, a następnie ruszył za przyjacielem. Wolał póki co nie mówić głośno o przypadłości, która zaczęła go męczyć, musieli skupić się na anomalii. Początek ich przygody nie był może zbyt udany, niemniej Burke próbował być optymistą. Poprzednim razem im się nie udało, ale dziś los najwyraźniej był im nieco bardziej łaskawy.
Ku jego zdziwieniu, zaklęcie które pomknęło ku tłuczkowi było niezwykle potężne. Craig nie podejrzewał się o takie zdolności, do jego umysłu wkradło się więc podejrzenie, że być może anomalia miała na to jakiś wpływ. A nawet jeśli nie można było jej powiązać z siłą bombardy, na pewno to jej działanie winne były temu, że Burke po chwili lekko się zachwiał. Zrobiło mu się gorąco, jakby nagle znalazł się w tropikach, spróbował więc poluzować nieco kołnierz swojego płaszcza. Czy to on? Czy też może powietrze zrobiło się znienacka tak parne? Jedno zerknięcie na Percivala pozwoliło mu upewnić się, że to raczej nie jest wina wysokiej temperatury otoczenia. Cholera, więc może jakieś powikłania po Azkabanie? Uzdrowiciele mówili mu, że już ozdrowiał, ale licho wie tych konowałów...
- Nic ci nie jest? - zapytał, nie zwróciwszy większej uwagi na pochwałę, którą raczył go Percival. Zaklęcie faktycznie było imponujące, szkoda tylko że się spóźnił. Gdyby mógł, wolałby oszczędzić kompanowi bliskiego spotkania ze śmiercionośną piłką. Ten tłuczek był naprawdę potężny. Craig przez kilka chwil obawiał się nawet, czy nie będzie musiał wracać ze stadionu sam, aby przekazać lady Nott swoje kondolencje. Ten głuchy odgłos uderzenia brzmiał dość... zabójczo. Dobrze że Percival jednak jakoś się pozbierał i mogli iść dalej.
Czuł się fizycznie coraz gorzej, czoło paliło z każdą chwilą coraz mocniej, ale nie było sensu się wycofywać. Burke potrafił znieść więcej niż temperaturę ciała nieco wyższą niż zazwyczaj. Dlatego gdy tylko z ust Percivala padło pytanie, Burke skinął w odpowiedzi głową, a następnie ruszył za przyjacielem. Wolał póki co nie mówić głośno o przypadłości, która zaczęła go męczyć, musieli skupić się na anomalii. Początek ich przygody nie był może zbyt udany, niemniej Burke próbował być optymistą. Poprzednim razem im się nie udało, ale dziś los najwyraźniej był im nieco bardziej łaskawy.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
rycerzom się nie udało, to zakon wbija z buta cały na biało
koniec sierpnia
Zbliżał się schyłek sierpnia. Lato kończyło się nim zdążyło na dobre rozkwitnąć. Przez majowe burze i czerwcowe mrozy w ogrodzie za domem Maxine i Jean próżno było szukać truskawek, malin, czy agrestu. Wszystko przemarzło. Czas przemijał zaskakująco szybko, przeciekał Maxine przez palce, nie wiedziała kiedy zleciało kilka ostatnich tygodni. Trudno było uwierzyć, że pożar strawił Ministerstwo aż dwa księżyce temu. Ciągle zdawało jej się jakby te straszne wieści dotarły do Maxine wczoraj. Świat jednak trwał nadal i staczał się coraz szybciej i coraz głębiej w dół. Desmond nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Nie po to dołączyła do Zakonu Feniksa. Pragnęła działać - i robiła to kiedy tylko mogła. Tego lata wyruszyła na spotkanie z anomaliami i dwie walki z nimi zwyciężyła. Pierwszą dzięki towarzystwu Gwardzisty, od którego wiele się nauczyła, Brendan Weasley udzielił jej wielu cennych wskazówek. Na Pokątnej, gdzie szalały płomienie zdołała tego dokonać w towarzystwie młodszego Skamandera - i czuła się z siebie dumna. Dwie porażki nauczyły ją pokory i większej ostrożności. Wciąż zdawała sobie sprawę, że okiełznanie tej niestabilnej energii nie był proste.
Nie zamierzała się poddawać.
Zwłaszcza, gdy jej towarzyszką miała być Jessa Diggory. Droga sercu przyjaciółka, lecz nie tylko - przede wszystkim cholernie zdolna i odważna czarownica. Cieszyła się, że spróbują obie. Jessa władała mocami obronnymi dużo lepiej niż Maxine, która poświęciła całe lata na szlifowanie talentu sportowego i umiejętności technicznych, zaniedbała jednako czary. Musiała odświeżyć swą wiedzę i praktykować, uczyć się od lepszych od siebie.
Z opowieści innych członków Zakonu Feniksa wnioskowała, że anomalii na stadionie Os z Wimbourne nadal nie udało się okiełznać anomalii; Maxine była tu już raz, z Justine Tonks, dwa księżyce wcześniej i wiedziała, że Jessa także próbowała. Wiedziały czego się spodziewać - kierowanych czarną magią złośliwych tłuczków, które mają mordercze zamiary. Kobiety spotkały się przed zamkniętym wciąż stadionem i śmiało przekroczyły wejście. Maxine miała na sobie lekką szatę i płaszcz z kapturem. Zbyt wiele słyszała o czarnoksiężnikach, którzy atakowali Zakonników przy próbie naprawy anomalii.
- Gotowa? - spytała Jessę retorycznie, bo była przekonana, że Ruda jest zwarta i gotowa do działania. - Pamiętasz jak trzy lata temu zwinęłam znicza szukającemu Os spod nosa? Tak dosłownie? - westchnęła z rozczuleniem. Miała nadzieję, że następna jej wizyta w tym miejscu będzie miała już zgoła inny cel - kolejne zwycięstw w meczu quidditchu.
Przemierzyły korytarz pod trybunami, kierując się na boisko. Przed wkroczeniem na nie Maxine wyciągnęła różdżkę. - Uważajmy - szepnęła. Poprzednim razem od razu udało jej się rzucić odpowiednie zaklęcie. Czy miała szansę powtórzyć ten sukces? Śmiało wkroczyły na boisko Os.
I od razu usłyszała złowieszczy świst przecinającego powietrza tłuczka. Sokole oko Maxine od razu odnalazło czarną piłkę, a prawa ręka starała się wykonać odpowiedni gest.
- Bombarda Maxima! - krzyknęła Max.
Zbliżał się schyłek sierpnia. Lato kończyło się nim zdążyło na dobre rozkwitnąć. Przez majowe burze i czerwcowe mrozy w ogrodzie za domem Maxine i Jean próżno było szukać truskawek, malin, czy agrestu. Wszystko przemarzło. Czas przemijał zaskakująco szybko, przeciekał Maxine przez palce, nie wiedziała kiedy zleciało kilka ostatnich tygodni. Trudno było uwierzyć, że pożar strawił Ministerstwo aż dwa księżyce temu. Ciągle zdawało jej się jakby te straszne wieści dotarły do Maxine wczoraj. Świat jednak trwał nadal i staczał się coraz szybciej i coraz głębiej w dół. Desmond nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Nie po to dołączyła do Zakonu Feniksa. Pragnęła działać - i robiła to kiedy tylko mogła. Tego lata wyruszyła na spotkanie z anomaliami i dwie walki z nimi zwyciężyła. Pierwszą dzięki towarzystwu Gwardzisty, od którego wiele się nauczyła, Brendan Weasley udzielił jej wielu cennych wskazówek. Na Pokątnej, gdzie szalały płomienie zdołała tego dokonać w towarzystwie młodszego Skamandera - i czuła się z siebie dumna. Dwie porażki nauczyły ją pokory i większej ostrożności. Wciąż zdawała sobie sprawę, że okiełznanie tej niestabilnej energii nie był proste.
Nie zamierzała się poddawać.
Zwłaszcza, gdy jej towarzyszką miała być Jessa Diggory. Droga sercu przyjaciółka, lecz nie tylko - przede wszystkim cholernie zdolna i odważna czarownica. Cieszyła się, że spróbują obie. Jessa władała mocami obronnymi dużo lepiej niż Maxine, która poświęciła całe lata na szlifowanie talentu sportowego i umiejętności technicznych, zaniedbała jednako czary. Musiała odświeżyć swą wiedzę i praktykować, uczyć się od lepszych od siebie.
Z opowieści innych członków Zakonu Feniksa wnioskowała, że anomalii na stadionie Os z Wimbourne nadal nie udało się okiełznać anomalii; Maxine była tu już raz, z Justine Tonks, dwa księżyce wcześniej i wiedziała, że Jessa także próbowała. Wiedziały czego się spodziewać - kierowanych czarną magią złośliwych tłuczków, które mają mordercze zamiary. Kobiety spotkały się przed zamkniętym wciąż stadionem i śmiało przekroczyły wejście. Maxine miała na sobie lekką szatę i płaszcz z kapturem. Zbyt wiele słyszała o czarnoksiężnikach, którzy atakowali Zakonników przy próbie naprawy anomalii.
- Gotowa? - spytała Jessę retorycznie, bo była przekonana, że Ruda jest zwarta i gotowa do działania. - Pamiętasz jak trzy lata temu zwinęłam znicza szukającemu Os spod nosa? Tak dosłownie? - westchnęła z rozczuleniem. Miała nadzieję, że następna jej wizyta w tym miejscu będzie miała już zgoła inny cel - kolejne zwycięstw w meczu quidditchu.
Przemierzyły korytarz pod trybunami, kierując się na boisko. Przed wkroczeniem na nie Maxine wyciągnęła różdżkę. - Uważajmy - szepnęła. Poprzednim razem od razu udało jej się rzucić odpowiednie zaklęcie. Czy miała szansę powtórzyć ten sukces? Śmiało wkroczyły na boisko Os.
I od razu usłyszała złowieszczy świst przecinającego powietrza tłuczka. Sokole oko Maxine od razu odnalazło czarną piłkę, a prawa ręka starała się wykonać odpowiedni gest.
- Bombarda Maxima! - krzyknęła Max.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
To nie była jej pierwsza wizyta na stadionie Os odkąd ten został opanowany przez anomalie. W czerwcu próbowała poskromić niestabilną magię razem z Sophią, lecz obie rudowłose poległy z kretesem, a złowrogie tłuczki nieźle je pokiereszowały. Jessa jednak nie zamierzała się poddawać; już wtedy obiecała sobie, że na pewno wróci tu raz jeszcze i spróbuje doprowadzić do porządku miejsce, które mimo wszystko kojarzyło jej się całkiem dobrze. Obietnicę spełniła, wybierając końcówkę sierpnia na dzień ponownego starcia oraz Maxine za towarzyszkę.
Obie były pełne werwy i gotowe do działania, a chociaż to Desmond mogła pochwalić się lepszą statystyką naprawy anomalii, Diggory wcale nie uważała się za gorszą. Wysłuchała opowieści przyjaciółki o próbach okiełznania magii oraz opowiedziała jej swoją przygodę, jaką przeżyła w Dziurawym Kotle. Z perspektywy czasu mogła tylko śmiać się z ucieczki czarnoksiężników, lecz pamiętała doskonale, że wtedy nie było jej do śmiechu. Wprowadzenie stanu wojennego nie oznaczało wcale, że na ulicach zrobiło się spokojniej, wręcz przeciwnie. Nawet tutaj (a może zwłaszcza tu?), można było spodziewać się ataku przeciwników, pragnących okiełznać anomalię po swojemu. Jedynie czujność i refleks mogły pomóc dwóm młodym czarownicom, na szczęście tym drugim obdarzone były w sporych ilościach.
- Czy to był ten, który później bezskutecznie próbował Cię poderwać? – dopytała, pamiętając doskonale wydarzenie, lecz nie szczegóły jego następstw.
Szła z wyciągniętą przed siebie różdżką, doskonale wiedząc, czego może się spodziewać. Ale skoro dla obu był to drugi raz, czyż nie oznaczało to, że są lepiej przygotowane?
Wychodząc na murawę usłyszała znajomy świst i uniosła różdżkę, lecz wstrzymała się z zaklęciem, oddając pierwszeństwo blondynce. I miała ochotę uściskać ją, gdy tylko promień perfekcyjnie silnej Bombardy okiełznał tłuczek.
- Bezbłędne zagranie panny Desmond, dziesięć punktów dla Zakonu. Co za dziewczyna, co za talent – niczym rasowy komentator skomplementowała przyjaciółkę.
Rozejrzała się uważnie dookoła, oceniając sytuację. Już za moment miały zająć się naprawą anomalii i okiełznaniem tłuczków, by te nie skrzywdziły już nikogo, a stadion Os powrócił do dawnej świetności. Szkoda, że żadna z nich nie dostanie za to premii do pensji.
Obie były pełne werwy i gotowe do działania, a chociaż to Desmond mogła pochwalić się lepszą statystyką naprawy anomalii, Diggory wcale nie uważała się za gorszą. Wysłuchała opowieści przyjaciółki o próbach okiełznania magii oraz opowiedziała jej swoją przygodę, jaką przeżyła w Dziurawym Kotle. Z perspektywy czasu mogła tylko śmiać się z ucieczki czarnoksiężników, lecz pamiętała doskonale, że wtedy nie było jej do śmiechu. Wprowadzenie stanu wojennego nie oznaczało wcale, że na ulicach zrobiło się spokojniej, wręcz przeciwnie. Nawet tutaj (a może zwłaszcza tu?), można było spodziewać się ataku przeciwników, pragnących okiełznać anomalię po swojemu. Jedynie czujność i refleks mogły pomóc dwóm młodym czarownicom, na szczęście tym drugim obdarzone były w sporych ilościach.
- Czy to był ten, który później bezskutecznie próbował Cię poderwać? – dopytała, pamiętając doskonale wydarzenie, lecz nie szczegóły jego następstw.
Szła z wyciągniętą przed siebie różdżką, doskonale wiedząc, czego może się spodziewać. Ale skoro dla obu był to drugi raz, czyż nie oznaczało to, że są lepiej przygotowane?
Wychodząc na murawę usłyszała znajomy świst i uniosła różdżkę, lecz wstrzymała się z zaklęciem, oddając pierwszeństwo blondynce. I miała ochotę uściskać ją, gdy tylko promień perfekcyjnie silnej Bombardy okiełznał tłuczek.
- Bezbłędne zagranie panny Desmond, dziesięć punktów dla Zakonu. Co za dziewczyna, co za talent – niczym rasowy komentator skomplementowała przyjaciółkę.
Rozejrzała się uważnie dookoła, oceniając sytuację. Już za moment miały zająć się naprawą anomalii i okiełznaniem tłuczków, by te nie skrzywdziły już nikogo, a stadion Os powrócił do dawnej świetności. Szkoda, że żadna z nich nie dostanie za to premii do pensji.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
To, że Maxine miała w tamtym momencie na koncie o jedno miejsce, w którym udało się ujarzmić niestabilną energię więcej, nie miało większego znaczenia. Zawdzięczała to głównie towarzystwu doświadczonego aurora, Gwardzisty, potężniejszego od siebie czarodzieja, który wiódł wówczas prym i powiódł ich do sukcesu. Wiele się wtedy nauczyła, co po prostu wykorzystała podczas spotkania ze Skamanderem - i miała nadzieję, że powtórzy to także i dziś. Zwłaszcza, że uważała Jessę za bardzie utalentowaną od siebie w dziedzinie magii defensywnej. A zresztą - to nie była licytacja. Ich sukcesy były wspólnymi sukcesami. Sukcesami całego Zakonu Feniksa. Maxine wierzył, że tej nocy uda im się dopisać kolejne miejsce do listy, w których magię udało się uspokoić i wyciszyć. Miały wystarczająco dużo chęci, rwały się do działania, wiedziały już jak to zrobić, zastosowały to w praktyce. Musiały po prostu okazać się dość silne - i mocno skupić.
- Dokładnie ten. Przegrani jednak nie są w moim typie - zachichotała cicho Maxine, nie tracąc jednak czujności. W przeciągu kilku tygodni miała kilka podejść do naprawy magii w wielu miejscach, lecz nigdy dotąd nie została zaatakowana, ani nie spotkała innych czarodziejów. Nie walczyła jeszcze, wiedziała jednak, że spotkało to innych członków Zakonu Feniksa, dlatego rozglądała się wkoło - i nie myślała wiele o tamtym wydarzeniu. Musiały być z Jessą przygotowane na najgorsze.
Najgorszym - jak na razie - okazał się tłuczek z wyraźnie morderczymi zamiarami, który ze świstem przeciął powietrze. Maxine poradziła sobie jednak bezbłędnie i - mówiąc szczerze - sama była tym zdziwiona. Nigdy dotąd nie wyczarowała tak potężnej Bombardy Maximy, nie czuła się pewnie w dziedzinie uroków, ale teraz mimo wszystko promień zaklęcia rozniósł tłuczek w drobny pył. Maxine uśmiechnęła się szeroko, nie wierząc własnym oczom.
- Panna Diggory niech dalej strzeże obręczy, aby anomalia nie zdołała strzelić nam gola - odpowiedziała w podobnym tonie, zaraz jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, pojawił się wyraz koncentracji. To dopiero początek, najważniejszy etap był wciąż przed nimi. Maxine zaczęła iść w stronę, gdzie powietrze pulsowało mocniej, gdzie drgało niebezpiecznie i dopiero tam przystanęła. Uchwyciła spojrzenie Jessy. - A więc do boju - rzuciła cicho, unosząc różdżkę.
Starała się postępować tak jak w przypadku dwóch pozostałych ognisk anomalii. Skoncentrować swą moc i skierować jej strumień na niestabilną energię, podążając za instrukcjami profesor Bagshot, a jednocześnie zsynchronizować się z magią Jessy, którą poczuła od razu.
- Dokładnie ten. Przegrani jednak nie są w moim typie - zachichotała cicho Maxine, nie tracąc jednak czujności. W przeciągu kilku tygodni miała kilka podejść do naprawy magii w wielu miejscach, lecz nigdy dotąd nie została zaatakowana, ani nie spotkała innych czarodziejów. Nie walczyła jeszcze, wiedziała jednak, że spotkało to innych członków Zakonu Feniksa, dlatego rozglądała się wkoło - i nie myślała wiele o tamtym wydarzeniu. Musiały być z Jessą przygotowane na najgorsze.
Najgorszym - jak na razie - okazał się tłuczek z wyraźnie morderczymi zamiarami, który ze świstem przeciął powietrze. Maxine poradziła sobie jednak bezbłędnie i - mówiąc szczerze - sama była tym zdziwiona. Nigdy dotąd nie wyczarowała tak potężnej Bombardy Maximy, nie czuła się pewnie w dziedzinie uroków, ale teraz mimo wszystko promień zaklęcia rozniósł tłuczek w drobny pył. Maxine uśmiechnęła się szeroko, nie wierząc własnym oczom.
- Panna Diggory niech dalej strzeże obręczy, aby anomalia nie zdołała strzelić nam gola - odpowiedziała w podobnym tonie, zaraz jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, pojawił się wyraz koncentracji. To dopiero początek, najważniejszy etap był wciąż przed nimi. Maxine zaczęła iść w stronę, gdzie powietrze pulsowało mocniej, gdzie drgało niebezpiecznie i dopiero tam przystanęła. Uchwyciła spojrzenie Jessy. - A więc do boju - rzuciła cicho, unosząc różdżkę.
Starała się postępować tak jak w przypadku dwóch pozostałych ognisk anomalii. Skoncentrować swą moc i skierować jej strumień na niestabilną energię, podążając za instrukcjami profesor Bagshot, a jednocześnie zsynchronizować się z magią Jessy, którą poczuła od razu.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Pierwsza naprawa anomalii nie poszła po jej myśli, a podczas drugiej próby została zaatakowana i musiała walczyć, by nie oddać terenu czarnoksiężnikom. W połączeniu z misją Zakonu Feniksa i pojedynkiem z włamywaczami szastającymi czarną magią, jej sierpień był naprawdę wyczerpujący; na całe szczęście każda z powyższych okazji była także idealna do przetestowania własnych możliwości i polepszenia ich – to praktyka czyniła mistrza. Jessa wiedziała, że obie z Maxine są zdeterminowane i pragną czym prędzej doprowadzić to miejsce do porządku. Stadion Quidditcha był niemalże punktem honorowym na mapie anomalii do okiełznania.
Przybyła na miejsce z jasnym umysłem, bowiem rozpamiętywanie porażek i emocjonalnych potknięć nie przyniosłoby jej niczego dobrego. Szalenie cieszyła się, że towarzyszyła jej właśnie Max, bo chociaż pozostawały czujne, było w tej wyprawie coś swojskiego, coś, co poniekąd pannę Diggory uspokajało. Nie minęło wcale wiele czasu od ich starcia w Klubie Pojedynków, ale wiadomym było, że od tego czasu obie zdążyły podciągnąć się nie tylko z obrony, ale i uroków. Kto wie, może los ponownie zetknie je ze sobą na arenie i tym razem wynik okaże się być inny? W końcu to właśnie perfekcyjna Bombarda zakończyła pierwszy etap, lecz najgorsze było wciąż przed nimi.
Jessa weszła pewnym krokiem na dalszą część murawy, przed sobą wyczuwając doskonale niestabilną magię. Wiedziała, że Desmond także ją czuje, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Rudowłosa uniosła wyżej różdżkę i była gotowa na działanie, a słysząc sygnał Maxine, na moment przymknęła oczy. Wiedziała już, co powinna robić, lecz za każdym razem skupiała się tak samo mocno, jak za pierwszym. Magia była w tym miejscu wyjątkowo niestabilna i na sam tłuczek zadziałało dopiero niezwykle silne zaklęcie. Anomalia mogła ustąpić tylko wtedy, gdy obie z Max dobrze się zgrają.
Diggory pomyślała więc o tych wszystkich osobach, które zostały poranione przez niekontrolowane tłuczki. O wszystkich fanach, którzy nie mogli cieszyć się z końcówki sezonu na własnym stadionie. I wreszcie o Amosie, który tak bardzo marzył, by kiedyś zobaczyć mecz Os. Wypuściła powietrze, skupiając wzrok na czarodziejskich nieprawidłowościach tego miejsca. Musiała dać z siebie wszystko!
| metoda Zakonu
120-19-18-29=54.
Przybyła na miejsce z jasnym umysłem, bowiem rozpamiętywanie porażek i emocjonalnych potknięć nie przyniosłoby jej niczego dobrego. Szalenie cieszyła się, że towarzyszyła jej właśnie Max, bo chociaż pozostawały czujne, było w tej wyprawie coś swojskiego, coś, co poniekąd pannę Diggory uspokajało. Nie minęło wcale wiele czasu od ich starcia w Klubie Pojedynków, ale wiadomym było, że od tego czasu obie zdążyły podciągnąć się nie tylko z obrony, ale i uroków. Kto wie, może los ponownie zetknie je ze sobą na arenie i tym razem wynik okaże się być inny? W końcu to właśnie perfekcyjna Bombarda zakończyła pierwszy etap, lecz najgorsze było wciąż przed nimi.
Jessa weszła pewnym krokiem na dalszą część murawy, przed sobą wyczuwając doskonale niestabilną magię. Wiedziała, że Desmond także ją czuje, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Rudowłosa uniosła wyżej różdżkę i była gotowa na działanie, a słysząc sygnał Maxine, na moment przymknęła oczy. Wiedziała już, co powinna robić, lecz za każdym razem skupiała się tak samo mocno, jak za pierwszym. Magia była w tym miejscu wyjątkowo niestabilna i na sam tłuczek zadziałało dopiero niezwykle silne zaklęcie. Anomalia mogła ustąpić tylko wtedy, gdy obie z Max dobrze się zgrają.
Diggory pomyślała więc o tych wszystkich osobach, które zostały poranione przez niekontrolowane tłuczki. O wszystkich fanach, którzy nie mogli cieszyć się z końcówki sezonu na własnym stadionie. I wreszcie o Amosie, który tak bardzo marzył, by kiedyś zobaczyć mecz Os. Wypuściła powietrze, skupiając wzrok na czarodziejskich nieprawidłowościach tego miejsca. Musiała dać z siebie wszystko!
| metoda Zakonu
120-19-18-29=54.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Podczas kilku podejść do naprawy magii w miejscach, którymi zawładnęły anomalie, nie spotkała innych, obcych czarodziejów, stających Zakonowi Feniksa na drodze w wypełnieniu polecenia profesr Bagshot. Nigdy też przez nikogo jeszcze nie została zaatakowana. Wiedziała jednak, że ten dzień w końcu nadejdzie, jeśli nadal nie uporają się ostatecznie z problemem anomalii. Słyszała już kilka opowieści o tych pojedynkach z ust innych Zakonników Feniksa i wszytkie budziły w niej ogromny niepokój. Nie lękała się stanąć do walki, lecz tego, do czego ci ludzie byli zdolni. A jak mniemała byli zdolni do wszystkiego. Do najbardziej plugawych, okrutnych czarów, do zadawania bólu, do zabijania. Na samą myśl zacisnęła palce na różdżce z czerwonego dębu mocniej.
Musieli ujarzmić jak najwięce miejsc, gdzie magię zdestabilizowała anomalia. Oni takze się nimi interesowali, widzieli to już wyraźnie. Inaczej nie pojawialiby się w tych samych miejscach. Maxine wiedziała, że muszą naprawić jak najwięcej magii wedle sposobu podanego przez profesor Bagshot. A jeśi oni się pojawią - odważnie stawić im czoła.
Zbliżyły się z Jessą do ogniska anomalii, a ponieważ wkoło wciąż nie było nikogo ani widać, ani słychać, mogły przystąpić do próby naprawy magii. Ach, Merlin im świadkiem jak obie mocno się starały! Żadnej z nich nie można było odmówić determinacji, nie można było zarzucić, że się nie starały, jednakże... Najwyraźniej to wciąż było za mało. Znowu. Maxine starała się przekierować strumień własnej magii na ognisko niestabilnej energii, wiernie podążać za instrukcjami pani Bagshot. Zsynchronizować się z energią Jessy, bo razem były silniejsze, bo razem mogły więcej. Tyle, że gdzieś musiały znów popełnić błąd. Maxine nie miała pojęcia gdzie, lecz po chwili wiedziała już, że tak właśnie było. Energia im nie ustępowała, wprost przeciwnie, rosła w siłę. Powietrze pulsowało niebezpiecznie, boisko pod ich stopami jęło drżeć.
Maxine opuściła różdzkę.
- Jesso - szepnęła, spoglądając na towarzyszkę. - Wynośmy się stąd. Szybko! - wyrzekła głośniej, gdy podłoże zadrżało jeszcze mocniej. Gdzieś w oddali znów coś świsnęło. Tłuczek?
Złapała Jessę za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia. Nie mogły dłużej tu zostać. Nie sprostały zadaniu.
| zt x
Musieli ujarzmić jak najwięce miejsc, gdzie magię zdestabilizowała anomalia. Oni takze się nimi interesowali, widzieli to już wyraźnie. Inaczej nie pojawialiby się w tych samych miejscach. Maxine wiedziała, że muszą naprawić jak najwięcej magii wedle sposobu podanego przez profesor Bagshot. A jeśi oni się pojawią - odważnie stawić im czoła.
Zbliżyły się z Jessą do ogniska anomalii, a ponieważ wkoło wciąż nie było nikogo ani widać, ani słychać, mogły przystąpić do próby naprawy magii. Ach, Merlin im świadkiem jak obie mocno się starały! Żadnej z nich nie można było odmówić determinacji, nie można było zarzucić, że się nie starały, jednakże... Najwyraźniej to wciąż było za mało. Znowu. Maxine starała się przekierować strumień własnej magii na ognisko niestabilnej energii, wiernie podążać za instrukcjami pani Bagshot. Zsynchronizować się z energią Jessy, bo razem były silniejsze, bo razem mogły więcej. Tyle, że gdzieś musiały znów popełnić błąd. Maxine nie miała pojęcia gdzie, lecz po chwili wiedziała już, że tak właśnie było. Energia im nie ustępowała, wprost przeciwnie, rosła w siłę. Powietrze pulsowało niebezpiecznie, boisko pod ich stopami jęło drżeć.
Maxine opuściła różdzkę.
- Jesso - szepnęła, spoglądając na towarzyszkę. - Wynośmy się stąd. Szybko! - wyrzekła głośniej, gdy podłoże zadrżało jeszcze mocniej. Gdzieś w oddali znów coś świsnęło. Tłuczek?
Złapała Jessę za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia. Nie mogły dłużej tu zostać. Nie sprostały zadaniu.
| zt x
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
| 2.10?
Szata którą nosił na sobie miała prosty, nieograniczający swobody krój. Jednolicie granatowa topiła się w pozbawionej dziennego światła przestrzeni. Pod nią skrywały się posiadane przez aurora amulety i talizmany. Otaczały jego szyję, trzymały się koszuli lub spoczywały w wewnętrznej kieszeni wierzchniej szaty. Jedynie na palcach lewej dłoni połyskiwał błękitem pierścień Zakonu oraz sygnet z zatopionym w nim świetlistym bursztynem. Włosy upięte miał w ciasny kuc. Niesforne pasma włosów wyślizgiwały się z objęć rzemienia chcąc zwisać majestatycznymi sprężynkami z głowy niezadowolonego tym stanem rzeczy aurora. Odruchowo czując łaskotanie koło ucha przeczesał dłonią skalp zakładając kosmyk za ucho. W Anglii wszędobylska wilgoć nie była niczym niezwykłym, lecz wypaczona anomaliami pogoda wszystko pogarszała. Październikowe noce były zdecydowanie za gorące, parne i duszne, jak na porę roku przywodząc na myśl nieco bardziej tropikalne klimaty.
- Zastanawiałeś się czasem nad powrotem do Quiddicha? Czyto już zamknięty rozdział? - spytał się wprost kiedy przemieszczali się wzdłuż rozlanych na ziemi cieni pomijając ministralne barykady oraz ostrzeżenia o zagrożeniu - Ponoć dałeś czadu na festiwalu. Rozbudziłeś fantazje fanów - Anthony nie był pasjonatem sportu. Był krukonem co już świadczyło samo za siebie. Nie był jednak ignorantem. Będąc mniej lub bardziej biernym uczestnikiem luźnych rozmów podczas krótkich przerw w pracy, czy też towarzyskich spotkań nie mógł nie być nieco rozeznany. A kto wie, może mógłby nawet objąć jakieś sensowniejsze stanowisko i założyć się ze znajomymi z pracy o to, czy istniała szansa na to iż Benjamin Wright częściej zacznie odwiedzać stadiony. Czemu miałby o to się nie podpytać? Droga ku stadionowi była nieco długa. Swoją drogą wyglądało na to, że nie wiele się tu zmieniło od lipcowej wizyty Anthonego. Anomalia wciąż sobie poczynała w najlepsze i gdy znaleźli się bliżej niej wiedział czego się powinien spodziewać. Ujął w dłoni drewno różdżki przygotowując się do niespodziewanego ataku tłuczka.
- Nadejdzie z góry - rzucił w przestrzeń nie odrywając swojej uwagi od nocnego nieba w poszukiwaniu spadającej gwiazdy. Wiedział, że od momentu jej zalśnienia będzie miał niewiele czasu na reakcję. Dostrzegłszy błysk uniósł różdżkę natychmiastowo w kierunku gwałtownie zbliżającego się celu:
- Bombarda Maxima!
Szata którą nosił na sobie miała prosty, nieograniczający swobody krój. Jednolicie granatowa topiła się w pozbawionej dziennego światła przestrzeni. Pod nią skrywały się posiadane przez aurora amulety i talizmany. Otaczały jego szyję, trzymały się koszuli lub spoczywały w wewnętrznej kieszeni wierzchniej szaty. Jedynie na palcach lewej dłoni połyskiwał błękitem pierścień Zakonu oraz sygnet z zatopionym w nim świetlistym bursztynem. Włosy upięte miał w ciasny kuc. Niesforne pasma włosów wyślizgiwały się z objęć rzemienia chcąc zwisać majestatycznymi sprężynkami z głowy niezadowolonego tym stanem rzeczy aurora. Odruchowo czując łaskotanie koło ucha przeczesał dłonią skalp zakładając kosmyk za ucho. W Anglii wszędobylska wilgoć nie była niczym niezwykłym, lecz wypaczona anomaliami pogoda wszystko pogarszała. Październikowe noce były zdecydowanie za gorące, parne i duszne, jak na porę roku przywodząc na myśl nieco bardziej tropikalne klimaty.
- Zastanawiałeś się czasem nad powrotem do Quiddicha? Czyto już zamknięty rozdział? - spytał się wprost kiedy przemieszczali się wzdłuż rozlanych na ziemi cieni pomijając ministralne barykady oraz ostrzeżenia o zagrożeniu - Ponoć dałeś czadu na festiwalu. Rozbudziłeś fantazje fanów - Anthony nie był pasjonatem sportu. Był krukonem co już świadczyło samo za siebie. Nie był jednak ignorantem. Będąc mniej lub bardziej biernym uczestnikiem luźnych rozmów podczas krótkich przerw w pracy, czy też towarzyskich spotkań nie mógł nie być nieco rozeznany. A kto wie, może mógłby nawet objąć jakieś sensowniejsze stanowisko i założyć się ze znajomymi z pracy o to, czy istniała szansa na to iż Benjamin Wright częściej zacznie odwiedzać stadiony. Czemu miałby o to się nie podpytać? Droga ku stadionowi była nieco długa. Swoją drogą wyglądało na to, że nie wiele się tu zmieniło od lipcowej wizyty Anthonego. Anomalia wciąż sobie poczynała w najlepsze i gdy znaleźli się bliżej niej wiedział czego się powinien spodziewać. Ujął w dłoni drewno różdżki przygotowując się do niespodziewanego ataku tłuczka.
- Nadejdzie z góry - rzucił w przestrzeń nie odrywając swojej uwagi od nocnego nieba w poszukiwaniu spadającej gwiazdy. Wiedział, że od momentu jej zalśnienia będzie miał niewiele czasu na reakcję. Dostrzegłszy błysk uniósł różdżkę natychmiastowo w kierunku gwałtownie zbliżającego się celu:
- Bombarda Maxima!
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Podjęcie następnej próby uleczenia anomalii było tylko kwestią czasu - Benjamin nie zamierzał się poddawać, dzielnie brnął przed siebie pomimo niepowodzeń, każdy błąd rozpatrując w kategorii lekcji. Bolesnej, wyrysowanej siatką pogłębiających się blizn, szpecących prawą część jego twarzy, ale pozwalającej wyciągnąć wiele wniosków. Po pierwsze, powinien udawać się w te opętane czarną magią rejony z kimś o aurorskich zdolnościach. Po drugie, z kimś znacznie rozsądniejszym od siebie. Po trzecie, z kimś, przy kim będzie mógł czuć się całkowicie swobodnie. Towarzyszenie Anthony'emu spełniało te wszystkie kryteria, dlatego też Wright czuł się stosunkowo spokojny. Nie całkowicie, poddenerwowanie stało się już przecież częścią jego jestestwa, lecz do tego zdołał już przywyknąć.
Tak jak i do pytań o Qudditcha, karierę, najlepszy wybór miotły i plany na przyszłość. Tego typu wywiady wisiały nad jego głową przez wiele miesięcy po zakończeniu kariery w Jastrzębiach z Falmouth i chociaż od widowiskowego wyrzucenia z drużyny minęło już kilka dobrych lat, to poruszane wtedy kwestie lubiły powracać. Czasem obsypując go gwiazdkami niezbyt chcianej popularności, czasem zaś gryząc w tyłek złośliwościami i wyrzutami sumienia. W przypadku zagadnięcia przez Anthony'ego nie wiedział dokładnie, z jaką opcją ma do czynienia. Auror wydawał mu się zawsze prawy, sprawiedliwy, spokojny, gardzący zbędną, szczeniacką przemocą, którą młodsza wersja Benjamina zaprezentowała na pamiętnym meczu.
- Eee - odparł jak zwykle elokwentnie, podążając za aurorem przez boisko. Miał na sobie skórzaną kurtkę, mugolskie spodnie, w kieszeni różdżkę, rzemyki z fluorytem i perłą - i właściwie tyle. - Zamknięty. Mam teraz smoki, wiesz, dostałem wschodnią część rezerwatu Peak District pod swoją pieczę - odpowiedział zgodnie z prawdą, wzdychając lekko. - Tęsknię za tym, wiadomo, zwłaszcza, gdy jestem tak blisko boiska, ale...może dobrze się stało, że mnie wtedy zdyskwalifikowali - wzruszył ramionami, nie chcąc przyznać się do własnej słabości. Gdyby tego nie zrobili, może naprawdę mógłby kogoś zabić. Albo zaćpać się na śmierć podczas demolowania kolejnego, hotelowego pokoju. Zaśmiał się krótko, trochę zakłopotany daniem czadu i przeczesał nerwowo rozczochrane włosy. - Daj spokój, to było tylko... - zaczął, machając ręką, ale zanim zdołał rozwinąć dywanik zawstydzonych słów, ostrzeżenie Skamandera wzmogło jego czujność. Tak, słyszał świst tłuczków przecinających powietrze, potężnych, napędzanych czarnomagiczną siłą. Urok aurora okazał się zbyt słaby, by zatrzymać piłkę, Wright podniósł więc różdżkę i wypowiedział tą samą inkantację, chcąc zniszczyć lecący ku nim morderczy pocisk. - Bombarda Maxima!
Tak jak i do pytań o Qudditcha, karierę, najlepszy wybór miotły i plany na przyszłość. Tego typu wywiady wisiały nad jego głową przez wiele miesięcy po zakończeniu kariery w Jastrzębiach z Falmouth i chociaż od widowiskowego wyrzucenia z drużyny minęło już kilka dobrych lat, to poruszane wtedy kwestie lubiły powracać. Czasem obsypując go gwiazdkami niezbyt chcianej popularności, czasem zaś gryząc w tyłek złośliwościami i wyrzutami sumienia. W przypadku zagadnięcia przez Anthony'ego nie wiedział dokładnie, z jaką opcją ma do czynienia. Auror wydawał mu się zawsze prawy, sprawiedliwy, spokojny, gardzący zbędną, szczeniacką przemocą, którą młodsza wersja Benjamina zaprezentowała na pamiętnym meczu.
- Eee - odparł jak zwykle elokwentnie, podążając za aurorem przez boisko. Miał na sobie skórzaną kurtkę, mugolskie spodnie, w kieszeni różdżkę, rzemyki z fluorytem i perłą - i właściwie tyle. - Zamknięty. Mam teraz smoki, wiesz, dostałem wschodnią część rezerwatu Peak District pod swoją pieczę - odpowiedział zgodnie z prawdą, wzdychając lekko. - Tęsknię za tym, wiadomo, zwłaszcza, gdy jestem tak blisko boiska, ale...może dobrze się stało, że mnie wtedy zdyskwalifikowali - wzruszył ramionami, nie chcąc przyznać się do własnej słabości. Gdyby tego nie zrobili, może naprawdę mógłby kogoś zabić. Albo zaćpać się na śmierć podczas demolowania kolejnego, hotelowego pokoju. Zaśmiał się krótko, trochę zakłopotany daniem czadu i przeczesał nerwowo rozczochrane włosy. - Daj spokój, to było tylko... - zaczął, machając ręką, ale zanim zdołał rozwinąć dywanik zawstydzonych słów, ostrzeżenie Skamandera wzmogło jego czujność. Tak, słyszał świst tłuczków przecinających powietrze, potężnych, napędzanych czarnomagiczną siłą. Urok aurora okazał się zbyt słaby, by zatrzymać piłkę, Wright podniósł więc różdżkę i wypowiedział tą samą inkantację, chcąc zniszczyć lecący ku nim morderczy pocisk. - Bombarda Maxima!
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie był żadną ze stron. Ani nie wypychał Benjamina na sportowy piedestał, ani też złośliwie nie spychał go w dół. Nie interesował się quiddichowymi plotkami oraz aferami by zdobyć się na ocenę jakiegokolwiek zawodnika. Chyba, że w grę wchodziły zawodniczki. W tej kwestii faktycznie potrafił pochwalić gibkość lub brak tejże przy manewrach Harpii. Jednak to by było na tyle z jego znawstwa. Prawdopodobnie dlatego też były pałkarz miał trudność w umieszczeniu aurora w odpowiedniej szufladce - do żadnej z wymienionych w końcu nie pasował. Oczywiście, że słyszał o powodzie dla którego Wright zostawił sport za plecami. Cały Londyn, a właściwie magiczna Anglia słyszała lecz to było w zasadzie na tyle. Jego intencje były bardziej prozaiczne - widział okazję do odpowiedniego wykorzystania wiedzy. Lubił zakłady, a popisy gwiazdy guiddicha na zakończenie Festiwalu lata rozpalały nadzieję wiernych fanów. Prawdopodobnie jak zawsze, gdy pojawiał się w pobliżu stadionu.
Nie spodziewał się jednak, że Wright z taką pokorą podejdzie do decyzji odsunięcia go w tamtym czasie od quiddicha. Nie specjalnie odniósł to do swojej przygody i przegięcia ze swoimi kompetencjami w pracy. Też spotkała go kara mająca przynieść mu jakieś refleksje, a jednak nie potrafiłby powiedzieć, że dobrze się stało, że coś dzięki temu zyskał. Poczucie niesprawiedliwości jedynie się wzmogło. Może kiedyś coś z tym przyjdzie mu zrobić teraz jednak przegnał te myśli nie chcąc by ciążyły mu teraz, kiedy był na naprawie anomalii. Wszystko tu mogło potoczyć się źle. Podniósł spojrzenie wyżej wiedząc, że gwiazda spadnie na nich z nieba. Był już tutaj wcześniej więc nie dał się zaskoczyć tym razem. Niestety figlarny los postanowił mimo to inaczej zrobić mu pod górkę. Urok nie trafił. Piłka prześlizgnęła się przez obszar zaklęcia. Anthony dostrzegł to dopiero po kolejnej przeciągłej sekundzie, która mogła zaważyć na tym czy uda mu się w porę podnieść różdżkę do obrony.
- Protego! - machnął nią chcąc wywołać przed sobą tarczkę, która przyjmie na siebie impet piłki.
Nie spodziewał się jednak, że Wright z taką pokorą podejdzie do decyzji odsunięcia go w tamtym czasie od quiddicha. Nie specjalnie odniósł to do swojej przygody i przegięcia ze swoimi kompetencjami w pracy. Też spotkała go kara mająca przynieść mu jakieś refleksje, a jednak nie potrafiłby powiedzieć, że dobrze się stało, że coś dzięki temu zyskał. Poczucie niesprawiedliwości jedynie się wzmogło. Może kiedyś coś z tym przyjdzie mu zrobić teraz jednak przegnał te myśli nie chcąc by ciążyły mu teraz, kiedy był na naprawie anomalii. Wszystko tu mogło potoczyć się źle. Podniósł spojrzenie wyżej wiedząc, że gwiazda spadnie na nich z nieba. Był już tutaj wcześniej więc nie dał się zaskoczyć tym razem. Niestety figlarny los postanowił mimo to inaczej zrobić mu pod górkę. Urok nie trafił. Piłka prześlizgnęła się przez obszar zaklęcia. Anthony dostrzegł to dopiero po kolejnej przeciągłej sekundzie, która mogła zaważyć na tym czy uda mu się w porę podnieść różdżkę do obrony.
- Protego! - machnął nią chcąc wywołać przed sobą tarczkę, która przyjmie na siebie impet piłki.
Find your wings
Stadion Os z Wimbourne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire