Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stadion Os z Wimbourne
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stadion Os z Wimbourne
Niezwykle zadbany stadion Os położony jest nieopodal Wimbourne, czarodziejskiej miejscowości w centralnej Anglii. Niemal zawsze można dostrzec tu mknące w powietrzu żółto-czarne postacie. Rozległe trybuny są w stanie pomieścić kilka tysięcy fanów tłumnie przybywających kibicować swojej ulubionej drużynie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Właściwie cieszył się z nadlatującej w niedorzecznie szybkim tempie piłki. Ucinała ona rozmowę, skupiając ich uwagę na tym, co najistotniejsze. To nie tak, że nie cenił luźnej pogawędki, wprowadzającej nieco luzu w podniosłe momenty naprawy anomalii, wręcz ich wyczekiwał, odnajdując prawdziwą przyjemność w poznawaniu bliżej kolejnych członków Zakonu Feniksa w innych niż gwarne spotkania okolicznościach. Sam na sam, najczęściej w mroku nocy, dowiadywał się o nich więcej niż podczas najbardziej zagorzałych dyskusji, rozpalających wszelkie frakcje neutralności do intensywnej czerwieni. Anthony'ego nie znał zbyt dobrze, dlatego wspólna przygoda, oprócz szansy uczynienia świata lepszym i bezpieczniejszym, umożliwiała także nawiązanie trwalszej nici porozumienia.
- Ale bydlę, co nie? - zdążył tylko powiedzieć z mimowolnym zachwytem, przyglądając się wielgachnemu tłuczkowi, pikującemu w ich stronę. Zareagował szybko a potężna Bombarda Maxima rozwaliła zagrożenie w drobny mak: obsypał ich deszcz rozerwanej, wypolerowanej skóry, trocin wypełniających wnętrze piłki i setka malutkich, magicznych nitek, podtrzymująca kształt morderczego tłuczka. Jednego, drugi niestety uderzył bez większego problemu w Skamandera, prawie zwalając go z nóg. Wright zaoferował mu pomoc w podniesieniu się z ziemi, wyciągając w jego stronę wielką rękę. - Pomyśl sobie, że dobrze, że cię walnęło jak stoisz na glebie. W powietrzu to jeszcze mniej przyjemne, wierz mi - pocieszył go przyjacielsko, po czym otrzepał ramiona z pozostałości zniszczonego własnym zaklęciem tłuczka. To był jednak dopiero początek, przed nimi stało kolejne, trudniejsze wyzwanie: nagięcia rozkapryszonej anomalii do swej woli.
Benjamin ruszył dalej, ku centrum boiska, unosząc wysoko dłoń trzymającą różdżkę. Omiótł wzrokiem opustoszałe trybuny i rozpoczął naprawdę, cicho szepcząc odpowiednie inkantacje. Nadgarstek mężczyzny giął się w odpowiednich miejscach, głos przyciszał się i zwiększał swą moc: robił wszystko tak, jak już wiele razy, wkładając w skażone czarną magią przestrzenie całą swoją wewnętrzną siłę, głos dobra, światełko drugiej szansy, nuty śpiewu Feniksa. Walczył własnym umysłem i skumulowaną w potężnym ciele magią z tym, co sprowadzili na świat poprzez błędną decyzję. Nie cofał się, nie przestawał, czekał tylko, aż Anthony do niego dołączy - razem musieli poradzić sobie z tą paskudną anomalią, ponownie czyniąc stadion Quidditcha miejscem beztroski, radości i sportowych rywalizacji. Tylko takie, bezkrwawe, powinny dziać się w świecie czarodziejów.
| naprawiamy metodą zakonu
- Ale bydlę, co nie? - zdążył tylko powiedzieć z mimowolnym zachwytem, przyglądając się wielgachnemu tłuczkowi, pikującemu w ich stronę. Zareagował szybko a potężna Bombarda Maxima rozwaliła zagrożenie w drobny mak: obsypał ich deszcz rozerwanej, wypolerowanej skóry, trocin wypełniających wnętrze piłki i setka malutkich, magicznych nitek, podtrzymująca kształt morderczego tłuczka. Jednego, drugi niestety uderzył bez większego problemu w Skamandera, prawie zwalając go z nóg. Wright zaoferował mu pomoc w podniesieniu się z ziemi, wyciągając w jego stronę wielką rękę. - Pomyśl sobie, że dobrze, że cię walnęło jak stoisz na glebie. W powietrzu to jeszcze mniej przyjemne, wierz mi - pocieszył go przyjacielsko, po czym otrzepał ramiona z pozostałości zniszczonego własnym zaklęciem tłuczka. To był jednak dopiero początek, przed nimi stało kolejne, trudniejsze wyzwanie: nagięcia rozkapryszonej anomalii do swej woli.
Benjamin ruszył dalej, ku centrum boiska, unosząc wysoko dłoń trzymającą różdżkę. Omiótł wzrokiem opustoszałe trybuny i rozpoczął naprawdę, cicho szepcząc odpowiednie inkantacje. Nadgarstek mężczyzny giął się w odpowiednich miejscach, głos przyciszał się i zwiększał swą moc: robił wszystko tak, jak już wiele razy, wkładając w skażone czarną magią przestrzenie całą swoją wewnętrzną siłę, głos dobra, światełko drugiej szansy, nuty śpiewu Feniksa. Walczył własnym umysłem i skumulowaną w potężnym ciele magią z tym, co sprowadzili na świat poprzez błędną decyzję. Nie cofał się, nie przestawał, czekał tylko, aż Anthony do niego dołączy - razem musieli poradzić sobie z tą paskudną anomalią, ponownie czyniąc stadion Quidditcha miejscem beztroski, radości i sportowych rywalizacji. Tylko takie, bezkrwawe, powinny dziać się w świecie czarodziejów.
| naprawiamy metodą zakonu
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Zacisnął usta w wąską kreskę krzywiąc się w duchu. Faktycznie bydle. Przy ostatniej próbie ujarzmienia anomalii udało mu się w porę rozerwać zlikwidować zagrożenie. Teraz zdecydowanie nie podobało mu się to, że na tle nocnego nieba potrafił dostrzec ją na tyle by zgodzić się z osądem Benjamina. Poniekąd już teraz to zwiastowało przyszłość. Refleks aurora okazał się tym razem lichy. jego bombarda nie sięgnęła celu, a wywołana tarcza okazała się zbyt słaba by przeciwstawić się sile piłki - skruszała pozwalając tej dopaść Skamandera. Obtłukła prawą nogę podcinając ją tym samym spod ciała. Auror momentalnie fiknął kozła lądując na ziemi. Piłka chyba zaspokoiła się swoją zdobyczą bo po odbiciu bezwładnie opadła na ziemię po której się potoczyła. Leżąc jak ostatnia pokraka więc gdy w obrębie jego wizji pojawiła się niedźwiedzia łapa Wrighta. Sięgnął ku niej podciągając się do pionu. Kto by pomyślał, że tak się załatwi - bo niewątpliwie sam swymi myślami zesłał na siebie chwilowe rozkojarzenie. Tak uważał. Zresztą nie pierwszy raz z tego powodu w terenie radził sobie nieco gorzej niż jego towarzysze. Mógł mieć pretensje tylko do siebie.
- Wierzę. Na słowo. - Naprawdę nie trzeba było go przekonywać. Niepewnie postawił trafioną nogę na ziemi powoli przelewając na nią swój ciężar. Wyglądało na to, że jedynie ją nieprzyjemnie obtłukł. Siłą woli powstrzymał się od strzepania trawy i wilgotnych grudek ziemi z szaty wiedząc, że to nie czas ani miejsce na zawracanie sobie głowy takimi głupotami.
Podążył za Benjaminem w głąb stadionu. Każdy kolejny krok był lżejszy, a ból towarzyszący obtłuczeniu wyraźnie zelżał. Gdy się zatrzymał przed źródłem anomalii podobnie jak gwardzista przygotował swoją różdżkę. Poruszył nią w odpowiedni sposób rozpoczynając wyuczonej już inkantacji poskramiania kapryśnej, dławiącej magii. Każdy gest, ruch nadgarstka sprawiał, że powietrze stawało się lżejsze, mniej lepiące. Poruszył ustami wyszeptując inkantację. Ostatnie słowa, ostatnie gesty...czy to wystarczy by spętać krnąbrną magię i zaprowadzić spokój?
|Pż: 188/148 -10
|Naprawa magii: 19+41*3=142/120
- Wierzę. Na słowo. - Naprawdę nie trzeba było go przekonywać. Niepewnie postawił trafioną nogę na ziemi powoli przelewając na nią swój ciężar. Wyglądało na to, że jedynie ją nieprzyjemnie obtłukł. Siłą woli powstrzymał się od strzepania trawy i wilgotnych grudek ziemi z szaty wiedząc, że to nie czas ani miejsce na zawracanie sobie głowy takimi głupotami.
Podążył za Benjaminem w głąb stadionu. Każdy kolejny krok był lżejszy, a ból towarzyszący obtłuczeniu wyraźnie zelżał. Gdy się zatrzymał przed źródłem anomalii podobnie jak gwardzista przygotował swoją różdżkę. Poruszył nią w odpowiedni sposób rozpoczynając wyuczonej już inkantacji poskramiania kapryśnej, dławiącej magii. Każdy gest, ruch nadgarstka sprawiał, że powietrze stawało się lżejsze, mniej lepiące. Poruszył ustami wyszeptując inkantację. Ostatnie słowa, ostatnie gesty...czy to wystarczy by spętać krnąbrną magię i zaprowadzić spokój?
|Pż: 188/148 -10
|Naprawa magii: 19+41*3=142/120
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Anomalia uspokoiła się, unormowała - względnie, Wright bowiem doskonale wiedział, że przetrwali zaledwie ciszę przed burzą; że znajdowali się w oku szalejącego wokół cyklonu i że nawet najmniejszy błąd mógł w tym momencie oznaczać zaprzepaszczenie dotychczasowej, ciężkiej pracy. Benjamin powoli opuścił różdżkę, drugą dłonią ocierając pot, skraplający się na jego poznaczonym bliznami i zmarszczkami zafrasowania czole. Krople zatrzymywały się w krzaczastych brwiach, chroniąc jastrzębi wzrok przed zniekształceniem obrazu. Dość spokojnego, znajdowali się na opuszczonym boisku, pozbawionym zarówno zagorzałych kibiców, jak i zacietrzewionych graczy przeciwnych drużyn. - No, jak do tej pory nic nie schrzaniliśmy - zauważył niezwykle optymistycznie, oglądając się na Anthony'ego. Dzięki jego pomocy udało im się dotrzeć aż tutaj: wierzył w to, że ich trudy nie pójdą na marne, choć to zależało wyłącznie od następnego psikusa, jaki zamierzała sprawić im anomalia, sięgając do wręcz nieskończonego repertuaru uprzykrzających życie szaleństw. - Teraz tylko wystarczy nie spaprać... - kontynuował wręcz zadziornie, ale urwał w połowie bohaterskiej wypowiedzi. Wokół nich zapadła nieprzenikniona ciemność, tak, jakby czarna kurtyna przesłoniła cały świat. Zniknęły trybuny, linie startowe i boczne, wysokie tyczki bramek, ba, zniknął nawet Skamander. Słyszał go tylko, ciężki, nieco zmęczony i urywany oddech - lecz coś jeszcze wybijało się ponad ten dźwięk. Wzbudzające niepokój trzeszczenie skrzyni wypełnionej tłuczkami. - Niech to nieśmiałek ściśnie - zaklął pod nosem Wright, wytrzeszczając oczy - widział jednak tylko gwiazdy. I tylko rozpoznając ich łuny oraz konstelacje, mógł dotrzeć do północnego wyjścia ze stadionu Os, zapobiegając dalszemu rozplenieniu się tłuczków, przeszkadzających w naprawieniu anomalii do końca. - Wiesz, co mamy robić, co nie, robaczku? - zagadnął teatralnie i nonszalancko, mając nadzieję, że Skamander zna się lepiej od niego na astronomii. Aurorzy chyba powinni umieć takie rzeczy, ale kto ich tam wiedział? Benjamin postanowił zagwizdać wesołą piosenkę, by dodać sobie animuszu - i wraz z następnym taktem melodyjki, ruszył do przodu, kontrolnie zerkając raz po raz na lśniący ponad głową nieboskłon, licząc na to, że gwiazdy wskażą mu drogę.
| astronomia I
| astronomia I
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Powietrze wokół anomalii i ich samych miarowo drgało pod wpływem mocy jaką wtłaczali w wypaczenie tak długo dopóki zaklęta w to miejsce czarna moc nie uległa. Wszystko tym razem przebiegło bez niepotrzebnych utrudnień i komplikacji. Po zakończonym rytuale Anthony jeszcze przez chwilę wlepiał swoje spojrzenie w miejsce w którym wszystko się kłębiło. Wyczulił zmysły chcąc się upewnić, że anomaliia na pewno zasnęła. Bo niestety nie znikła. Jak się niedawno okazało natura problemu z którym się zmagali była dużo bardziej skomplikowana. Na chwilę obecną musiało to wystarczyć.
Przeciągnął dłonią po spotniałym czole, a potem włosach. Zaczesane do tyłu i przyciśnięte do czaszki przyległy do niej.
- Wygląda na to, że do dwóch razy sztuka. Przynajmniej dla mnie. Jak na razie - bo to w sumie nie był koniec. Na całym stadionie zapanowała nagle nieprzenikniona ciemność. Czyżby koczująca tu anomalia wprawiała to miejsce w nieznaczne lśnienie? A może było to złudne wrażenie wywołane nagłą ciszą i faktyczną pustką tego miejsca, którą naprawa wywołali. Jakby nie było to stali tez na środku stadiony w kompletnej ciemności. Wszystko wokół zdawało się być jednym czarnym, nieprzeniknionym pasmem. Nie popadł jednak w panikę. Starał się uspokoić nierówny oddech. Dopiero po przekleństwie Bena i dziwnym kołataniu za plecami zdał sobie sprawę z nowego kłopotu. Nie miał w zwyczaju wyrażać w podobny sposób co były pałkarz niezadowolenia więc by wyrazić swoje niezadowolenie skrzywił się niemo postępując ostrożnie krok do przodu. Trzeba było się stąd oddalić i pozostać w jednym, niepoobijanym kawałku. Gwiazdy jak na zawołanie zdawały się nagle błyszczeć mocniej podpowiadając o kierunku ucieczki.
- Tak i proszę, nie mów tak do mnie... - nie było w tym oburzenia. Zwyczajna prośba, którą czuł,że musi jednak wystosować. Zdawało się, że Benjamin emanował pokaźną frywolnością. Anthony nie chciał by to wymknęło się spod kontroli. Tu jak tu, lecz w obecności innych zakonników nie chciał czuć obawy, że zostanie tak utytułowany.
Przemieszczał się za kierunkiem wskazywanym przez rozjaśniałe gwiazdy.
| astronomia I
Przeciągnął dłonią po spotniałym czole, a potem włosach. Zaczesane do tyłu i przyciśnięte do czaszki przyległy do niej.
- Wygląda na to, że do dwóch razy sztuka. Przynajmniej dla mnie. Jak na razie - bo to w sumie nie był koniec. Na całym stadionie zapanowała nagle nieprzenikniona ciemność. Czyżby koczująca tu anomalia wprawiała to miejsce w nieznaczne lśnienie? A może było to złudne wrażenie wywołane nagłą ciszą i faktyczną pustką tego miejsca, którą naprawa wywołali. Jakby nie było to stali tez na środku stadiony w kompletnej ciemności. Wszystko wokół zdawało się być jednym czarnym, nieprzeniknionym pasmem. Nie popadł jednak w panikę. Starał się uspokoić nierówny oddech. Dopiero po przekleństwie Bena i dziwnym kołataniu za plecami zdał sobie sprawę z nowego kłopotu. Nie miał w zwyczaju wyrażać w podobny sposób co były pałkarz niezadowolenia więc by wyrazić swoje niezadowolenie skrzywił się niemo postępując ostrożnie krok do przodu. Trzeba było się stąd oddalić i pozostać w jednym, niepoobijanym kawałku. Gwiazdy jak na zawołanie zdawały się nagle błyszczeć mocniej podpowiadając o kierunku ucieczki.
- Tak i proszę, nie mów tak do mnie... - nie było w tym oburzenia. Zwyczajna prośba, którą czuł,że musi jednak wystosować. Zdawało się, że Benjamin emanował pokaźną frywolnością. Anthony nie chciał by to wymknęło się spod kontroli. Tu jak tu, lecz w obecności innych zakonników nie chciał czuć obawy, że zostanie tak utytułowany.
Przemieszczał się za kierunkiem wskazywanym przez rozjaśniałe gwiazdy.
| astronomia I
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
Benjamin westchnął ciężko, tak, jakby rozsądna prośba szanowanego i poważanego reprezentanta Biura Aurorów była zupełnie nie na miejscu, a jej spełnienie wymagałoby od niego lat ciężkiej pracy. Określenie robaczek bardzo pasowało mu do długowłosego Skamandera, nie dlatego, że miał w sobie coś oślizgłego - bo nie miał - ale jego niewidoczna z pozoru praca pomagała w całkowitym rozkładzie zła, gnijącego gdzieś w środku magicznego społeczeństwa. Ta skomplikowana metafora wymykała się wszelkim stereotypom, więc Wright, łaskawie, a jakże, postanowił zgodzić się z sugestią Anthony'ego. Tłumaczenie zawiłości wyrafinowanego porównania zajęłoby mu zbyt wiele czasu, a tego z pewnością nie mieli. Musieli podtrzymać działanie anomalii, dotrzeć do jej sedna i nie dać się pożreć rozciągającemu się wokół nich mrokowi. - No dobra, ro... - odparł, mając nadzieję, że chociaż jego głos zdoła doprowadzić aurora w odpowiednią stronę. Nie chciałby go zgubić. Swoją drogą, zgubienie się na środku boiska byłoby doskonałą anegdotką. - Rozsądny aurorze - wybrnął zadziwiająco gładko, pozbywając się ze swych ust robaczka.
Później - skupiał się wyłącznie na gwiazdach. Bez problemu rozpoznał tą, wskazującą północ, ruszył więc w odpowiednią stronę, bez jakichkolwiek problemów odnajdując trzeszczącą skrzynię. Ją także zabezpieczył trzeszczącymi pasami oraz wzmocnił zaklęciem, upewniając się, że ostatnie kwestie dotyczące naprawy anomalii zostały zakończone powodzeniem. Gdy już schował różdżkę i spacyfikował tłuczki, wytarł ręce o spodnie. Czarnomagiczna aura zelżała, oddychało mu się swobodniej, a ciemność spowijająca boisko Os zelżała, wkrótce zamieniając się jedynie w szarawy półmrok, z którego żwawo wyszedł Anthony. - No, nieźle nam poszło, co nie? Jak oberwałeś tym tłuczkiem, to myślałem, że koniec przedstawienia, ale nie do zdarcia z ciebie gość - powiedział zadowolonym z siebie tonem, bez przesadnego komplemenciarstwa. - Szkoda, że żadna z tych nokturnowych mend się nie przypałętała - dodał z lekkim grymasem pokiereszowanej twarzy: pełna blizn skóra wcale nie wyglądała zachęcająco ani nie zapowiadała przyjemnej wizyty wspomnianych mend, ale Wright niezbyt się tym przejmował. Podparł się pod boki i uważnie rozejrzał się po boisku, upewniając się, że już nic nie zagraża czarodziejom, którzy pojawią się tutaj następnego dnia. Ministerstwo Magii powinno być im wdzięczne, zwłaszcza Anthony'emu, wykonującemu po godzinach naprawdę brudną robotę. W doborowym towarzystwie, co do tego nie miał wątpliwości: poklepał długowłosego po plecach, jowialnie i z całą mocą daną mu przez umięśnione ręce.
Później - skupiał się wyłącznie na gwiazdach. Bez problemu rozpoznał tą, wskazującą północ, ruszył więc w odpowiednią stronę, bez jakichkolwiek problemów odnajdując trzeszczącą skrzynię. Ją także zabezpieczył trzeszczącymi pasami oraz wzmocnił zaklęciem, upewniając się, że ostatnie kwestie dotyczące naprawy anomalii zostały zakończone powodzeniem. Gdy już schował różdżkę i spacyfikował tłuczki, wytarł ręce o spodnie. Czarnomagiczna aura zelżała, oddychało mu się swobodniej, a ciemność spowijająca boisko Os zelżała, wkrótce zamieniając się jedynie w szarawy półmrok, z którego żwawo wyszedł Anthony. - No, nieźle nam poszło, co nie? Jak oberwałeś tym tłuczkiem, to myślałem, że koniec przedstawienia, ale nie do zdarcia z ciebie gość - powiedział zadowolonym z siebie tonem, bez przesadnego komplemenciarstwa. - Szkoda, że żadna z tych nokturnowych mend się nie przypałętała - dodał z lekkim grymasem pokiereszowanej twarzy: pełna blizn skóra wcale nie wyglądała zachęcająco ani nie zapowiadała przyjemnej wizyty wspomnianych mend, ale Wright niezbyt się tym przejmował. Podparł się pod boki i uważnie rozejrzał się po boisku, upewniając się, że już nic nie zagraża czarodziejom, którzy pojawią się tutaj następnego dnia. Ministerstwo Magii powinno być im wdzięczne, zwłaszcza Anthony'emu, wykonującemu po godzinach naprawdę brudną robotę. W doborowym towarzystwie, co do tego nie miał wątpliwości: poklepał długowłosego po plecach, jowialnie i z całą mocą daną mu przez umięśnione ręce.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Benjamin niezaprzeczalnie był najczystszą postacią tego co w Gryfonie najlepsze. Odwaga popychana przez impulsywność wręcz zdawała się nie mieścić pod napiętą skóra - uchodziła więc przez blizny. Jego ciało było nimi usłane. Prawdopodobnie następnym razem gdy się spotkają Anthony będzie wstanie dostrzec nowe smugi. Nie uważał tego za coś godnego pochwały, lecz nie sposób było ująć gwardziście uznania. Niestety jako sztampowy przedstawiciel swej szkolnej przynależności emanował tym typowym rodzajem zachowania. Przykładowo to westchnięcie. Doprawdy. Gdyby płacili mu sykla za każdym razem gdy słyszał je za plecami na kursie, a potem w samym biurze to prawdopodobnie stałby się najzamożniejszą partią w Londynie. Dlatego teraz, uniósł jedną brew wyżej.
- To na mnie nie działa - technika na niepocieszonego drwala-gwardziste nie mogła tu pomóc przeciągnąć czegoś takiego. Bez względu jak śmieszne czy szlachetne porównania kryły się za roboczą metaforą on nie chciał się w to zagłębiać. Sprawa zdawała się być i tak nieco oślizgła z nazwy. Auror zmrużył powieki podejrzliwie spozierając na otwierającego swe usta Wrighta by ostatecznie samemu westchnąć.
Podążał potem za gwiazdami. Nie szło mu to wybitnie, lecz dostatecznie wystarczająco by dojrzeć zarys szerokich pleców Wrighta, który wyraźnie uporał się z głównym problemem.
- Tobie nieźle poszło - poprawił go - Ja dziś błądzę gdzieś niepotrzebnie myślami narażając wszystko na niepowodzenie. Dobrze, że to ty mi dziś towarzyszyłeś. W innym wypadku prawdopodobnie znów musiałbym się gimnastykować przed przełożonymi. Dzięki - wyznał i wiedział, że miał w tym wszystkim rację. Nie potrzebował niezasłużonej pochwały. Tak właściwie pragnął nagany, kary. Wright nie wydawał się być człowiekiem potrafiącym mu jej ofiarować. Sam coś pewnie wymyśli.
Sylwetka aurora nie oparła się pociesznej sile smoczego nadzorcy - zachwiała i przygarbiła się boleśnie pod wpływem siły. Na ustach aurora zagościł delikatny, nieco pusty uśmiech.
- Noc jeszcze młoda. Może kręcą się w okolicy. - nie wprost zaproponował odwlec powrót do Londynu na rzecz jednego, czy też dwóch patroli.
- To na mnie nie działa - technika na niepocieszonego drwala-gwardziste nie mogła tu pomóc przeciągnąć czegoś takiego. Bez względu jak śmieszne czy szlachetne porównania kryły się za roboczą metaforą on nie chciał się w to zagłębiać. Sprawa zdawała się być i tak nieco oślizgła z nazwy. Auror zmrużył powieki podejrzliwie spozierając na otwierającego swe usta Wrighta by ostatecznie samemu westchnąć.
Podążał potem za gwiazdami. Nie szło mu to wybitnie, lecz dostatecznie wystarczająco by dojrzeć zarys szerokich pleców Wrighta, który wyraźnie uporał się z głównym problemem.
- Tobie nieźle poszło - poprawił go - Ja dziś błądzę gdzieś niepotrzebnie myślami narażając wszystko na niepowodzenie. Dobrze, że to ty mi dziś towarzyszyłeś. W innym wypadku prawdopodobnie znów musiałbym się gimnastykować przed przełożonymi. Dzięki - wyznał i wiedział, że miał w tym wszystkim rację. Nie potrzebował niezasłużonej pochwały. Tak właściwie pragnął nagany, kary. Wright nie wydawał się być człowiekiem potrafiącym mu jej ofiarować. Sam coś pewnie wymyśli.
Sylwetka aurora nie oparła się pociesznej sile smoczego nadzorcy - zachwiała i przygarbiła się boleśnie pod wpływem siły. Na ustach aurora zagościł delikatny, nieco pusty uśmiech.
- Noc jeszcze młoda. Może kręcą się w okolicy. - nie wprost zaproponował odwlec powrót do Londynu na rzecz jednego, czy też dwóch patroli.
Find your wings
Odwzajemnione słowa pochwały prawie wywołały u Benjamina solidne rumieńce. Wbrew pozorom szalenie potrzebował wsparcia, zauważenia jego zdolności, docenienia starań, zwłaszcza przez aurorów i ludzi związanych z szeroko pojętym prawem. Doskonale wiedział, że zawodził, że mocno splątał swój los ze ścieżkami zła i plugastwa, dlatego tym mocniej szukał wyrazów akceptacji, płynących od osób mogących zaledwie kilkanaście miesięcy temu wpakować go za kratki Tower. Spotkania Zakonu Feniksa nie pomagały, boleśnie wyraźnie pamiętał każdą sugestię, że nie zasługuje na zaufanie, każdy przytyk do jego przeszłości, każde krzywe spojrzenie. Nie brakowało mu pewności siebie, nie przejmował się zdaniem innych, odgradzał się od wymienianych szeptem wątpliwości, ba, sam parł dzielnie do przodu, nie dając wciągnąć się w zwodniczą mgiełkę sugerowania neutralnych działań, ale mimo to krótkie, wręcz żołnierskie komplementy Anthony'ego, trafiły prosto do jego płonącego niczym Feniks serca.
- Daj spokój, to praca grupowa. No, duetowa - odparł od razu, ponownie machając ręką tak gwałtownie, że aż zaświszczało. Podparł się pod boki i jeszcze długo wpatrywał się w szczegóły stadionu Os, teraz już nie tylko doszukując się ostatnich podrygów anomalii, co dając sobie chwilę na przetrawienie pochwały. Nawet rzucona ot tak była dla niego czymś niezwykle ważnym. Zwłaszcza, gdy padała z ust Skamandera. Nie drążył jednak tego tematu, z ukontentowaniem przyjmując uspokojenie się anomalii. Dokonali tego, zabezpieczyli popularne miejsce, Zakon Feniksa znów pomógł w naprawie popełnionego przez Gwardię błędu.
Oczy Benjamina rozbłysnęły zawadiacko, gdy usłyszał zawoalowaną propozycję Anthony'ego. - Nie musisz mnie namawiać, brachu - uśmiechnął się szczerze, mocniej ujmując w dłoni różdżkę. - Z twoją spostrzegawczością i z moją ślepą siłą żaden śmierdziel nam nie umknie - dodał niezwykle hardo, po czym, wraz z Anthony'm skręcili w bok, pomiędzy trybunami, by sobie tylko znanymi ścieżkami rozpocząć nocny patrol. Nigdy nie wiadomo, kto - lub co - mógł czaić się w mroku, ale mogli być prawie pewni, że tej nocy nie tylko oni podejmowali próby okiełznania anomalii. A Wright niesamowicie chciał stłuc kilka Rycerskich tyłków.
| ztx2
- Daj spokój, to praca grupowa. No, duetowa - odparł od razu, ponownie machając ręką tak gwałtownie, że aż zaświszczało. Podparł się pod boki i jeszcze długo wpatrywał się w szczegóły stadionu Os, teraz już nie tylko doszukując się ostatnich podrygów anomalii, co dając sobie chwilę na przetrawienie pochwały. Nawet rzucona ot tak była dla niego czymś niezwykle ważnym. Zwłaszcza, gdy padała z ust Skamandera. Nie drążył jednak tego tematu, z ukontentowaniem przyjmując uspokojenie się anomalii. Dokonali tego, zabezpieczyli popularne miejsce, Zakon Feniksa znów pomógł w naprawie popełnionego przez Gwardię błędu.
Oczy Benjamina rozbłysnęły zawadiacko, gdy usłyszał zawoalowaną propozycję Anthony'ego. - Nie musisz mnie namawiać, brachu - uśmiechnął się szczerze, mocniej ujmując w dłoni różdżkę. - Z twoją spostrzegawczością i z moją ślepą siłą żaden śmierdziel nam nie umknie - dodał niezwykle hardo, po czym, wraz z Anthony'm skręcili w bok, pomiędzy trybunami, by sobie tylko znanymi ścieżkami rozpocząć nocny patrol. Nigdy nie wiadomo, kto - lub co - mógł czaić się w mroku, ale mogli być prawie pewni, że tej nocy nie tylko oni podejmowali próby okiełznania anomalii. A Wright niesamowicie chciał stłuc kilka Rycerskich tyłków.
| ztx2
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mecz z Osami z Wimbourne miał odbyć się na ich stadionie, na którym kiedyś, aż do tego pamiętnego wypadku cztery lata temu, trenowała i grała też Jamie. Osy były pierwszą drużyną, która dała jej szansę i przyjęła ją po skończeniu Hogwartu. Trochę czasu spędziła w rezerwie, później przez rok grała w pierwszym składzie aż do czasu poważnego wypadku, który wyłączył ją na pewien czas z rozgrywek, a po dojściu do siebie już nie wróciła do Os, a zaczęła się ubiegać o miejsce w Harpiach.
Teraz powracała tu już w nowych barwach, choć oczywiście nie pierwszy raz, bo nie była to jej pierwsza gra z Osami po zmianie drużyny. Niektórzy członkowie byłej drużyny byli ci sami, z którymi grała, ale na jej miejsce już dawno znaleziono kogoś nowego. Kimkolwiek był, musiała być od niego lepsza.
Przez wzgląd na anomalie i problemy z transportem przyjechała w okolice Wimbourne Błędnym Rycerzem już wczoraj wieczorem i zakwaterowała się w pokoju w czarodzieskiej gospodzie. Nie mogła ryzykować, że coś uniemożliwi jej dotarcie na czas i spóźnienie na mecz i mający się przed nim odbyć krótki trening. Z Doliny Godryka to jednak był kawałek. Był to też ostatni mecz Harpii w tym roku, więc po jego zakończeniu zamierzała wrócić na święta do Doliny, aby spędzić je z rodziną. O ile, oczywiście, mecz się do tego czasu skończy, bo przecież były przypadki rozgrywek ciągnących się kilka dni. Ich nadzieja znajdowała się jednak w osobie Maxine Desmond, szukającej, która już nie raz zapewniła im zwycięstwo, a którą Jamie znała z boiska jeszcze z czasów Gryffindoru, gdzie dzielił je tylko rok.
Z samego rana udała się na stadion Os, gdzie po ustabilizowaniu szalejącej tu anomalii znów zaczęło toczyć się sportowe życie, i skierowała swoje kroki do przebieralni, gdzie nałożyła na siebie szaty w kolorach Harpii. Miała wrażenie, że barwy te leżą na niej znacznie lepiej niż barwy Os, co być może było kwestią tego, że od dawna marzyła właśnie o Harpiach i w końcu dopięła swego, stając się jedną z nich.
- Jak nastroje przed meczem? – rzuciła w przestrzeń, spoglądając zwłaszcza na ścigające, z którymi miała tworzyć zgraną ekipę, a potem zawiesiła też wzrok na Maxine. – Ten chwyt podczas poprzedniego meczu był naprawdę niezły – odezwała się; choć była osobą ponadprzeciętnie spostrzegawczą, nauczoną dostrzegania różnych rzeczy na boisku, zdawała sobie sprawę jak trudne było dojrzenie maleńkiej złotej plamki w takich warunkach. One, ścigające, pozostawały wtedy w tyle za zawodnikami Strzał, którzy częściej dostawali w swoje ręce kafla i robili z niego użytek, więc wtedy tak naprawdę to szukająca uratowała wynik drużyny. Jamie obiecywała sobie, że teraz da z siebie więcej, by nie dopuścić do sytuacji, aby przeciwnicy zdobyli aż taką przewagę. Ale warunki nadal były bardzo trudne, a może nawet trudniejsze, bo oprócz burzy i deszczu regularnie zdarzały się śnieżne zamiecie drastycznie ograniczające widoczność. Pewnie będą przemoczone i zziębnięte zanim mecz na dobre się rozpocznie, a na koniec chyba trzeba je będzie odmrażać od mioteł. Na szczęście przez ostatnie dwa miesiące przywykły i miały już wprawę w trenowaniu w trudnych warunkach. Mecz jednak miał być znacznie większym wyzwaniem, tym bardziej że Osy nie będą łatwym przeciwnikiem.
Zasznurowała buty i zabrała się za szybkie polerowanie miotły. Wiedziała że zaraz będą wychodzić, więc tylko kilka razy przeciągnęła szczotką zamoczoną w paście po trzonku, w myślach gotując się już na trudne warunki i grę.
Dwudziesty grudnia, czyli ostatni mecz quidditcha w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku, zbliżał się wielkimi krokami, jednakże to nie ta rozgrywka - choć bardzo bardzo ważna i decydująca - spędzała Maxine Desmond sen z powiek. Zazwyczaj w takich chwilach nie potrafiła myśleć o niczym innym jak tylko o taktyce, przeciwnikach, ich strategii i swojej drużynie. Zastanawiała się czy pogoda będzie im sprzyjać, czy warunki będą dobre, czy trener drużyny przeciwników nie zarządzi nagłych zmian, które pokrzyżują plany Harpii z Holyhead - ale przez ostatnie dni myśli szukającej niemal w ogóle nie krążyły wokół maleńkiej, złotej piłeczki, którą winna była złapać jak najprędzej.
A wokół Azkabanu.
Siedem dni, tyle dzieliło ich od zaplanowanego spotkania w starej chacie na obrzeżach Londynu, mieli się przygotować - najpewniej wyruszą na spotkanie z najstraszniejszą anomalią tego wieczoru. Skłamałaby mówiąc, że nie czuje lęku; bała się, bała się cholernie i nigdy nie czuła większej niepewności. Bardzo nie chciała zawieść, pragnęła pomóc, wypełnić zadanie, które stawiała przed nimi profesor Bagshot - ale słowa to jedno, a czyny drugie. Nigdy dotąd nie znalazła się w takiej sytuacji i choć była pewna, że da z siebie wszystko, to nie mogła mieć pewności co do swoich uczuć i myśli, kiedy już się tam znajdzie.
Do Salisbury w Wiltshire dostała się ze świstoklikiem razem z inną ścigającą; strażnicy stadionu odprowadzili kobiety do szatni dla drużyny gości, gdzie czekała już reszta składu, rezerwowe oraz trenerka. Z tego, co udało się Maxine zauważyć, trybuny zaczynały się zapełniać - nie miała wątpliwości co do tego, że będą pełne, choć pogoda była absolutnie parszywa. Większość chciała oderwać myśli od tego, co miało teraz w ich kraju miejsce. Skupić się na czymś beztroskim. Nie dziwiła im się wcale.
- Desmond, coś ty taka nieobecna, skup się - warknęła trenerka w stronę blondynki, potrząsając nią za ramię. Doskonale wyczuwalne było w jej głosie lekkie zdenerwowanie.
- Skupiam - odparła rozdrażniona; trenerka miała jednak rację. Zamiast skupiać się na Osach, ona myślała o Azkabanie - zmrużyła na chwilę oczy, starając odepchnąć od siebie wizje ponurego więzienia i dziecka prowadzonego na śmierć. Musiała dziś dać z siebie wszystko jako szukająca, nie mogły przegrać. Nieco leniwie sięgnęła po przygotowane szaty o barwie ciemnej zieleni, ze złotym pazurem na piersi. Wciągała je na siebie, gdy McKinnon zagaiła rozmowę.
- Świetnie, jak zawsze - burknęła ponuro; Desmond wyraźnie była dziś w sosie. Nawet komplement nie przywołał uśmiechu na pełne usta. - Dzięki, Jamie. Każdy mój chwyt jest doskonały, a nie tylko niezły - westchnęła lekko, jakby zawiedziona, że koleżanka z zespołu nie dość ją docenia; nie należała do zbyt skromnych, nie, gdy rozmawiali o quidditchu.
Gdy skończyła się przebierać, sama sięgnęła po swoją miotłę - nowiuteńki, sportowy model. Zaczęła polerować lśniący trzonek niemal z namaszczeniem. To zawsze działało na nią relaksująco.
A wokół Azkabanu.
Siedem dni, tyle dzieliło ich od zaplanowanego spotkania w starej chacie na obrzeżach Londynu, mieli się przygotować - najpewniej wyruszą na spotkanie z najstraszniejszą anomalią tego wieczoru. Skłamałaby mówiąc, że nie czuje lęku; bała się, bała się cholernie i nigdy nie czuła większej niepewności. Bardzo nie chciała zawieść, pragnęła pomóc, wypełnić zadanie, które stawiała przed nimi profesor Bagshot - ale słowa to jedno, a czyny drugie. Nigdy dotąd nie znalazła się w takiej sytuacji i choć była pewna, że da z siebie wszystko, to nie mogła mieć pewności co do swoich uczuć i myśli, kiedy już się tam znajdzie.
Do Salisbury w Wiltshire dostała się ze świstoklikiem razem z inną ścigającą; strażnicy stadionu odprowadzili kobiety do szatni dla drużyny gości, gdzie czekała już reszta składu, rezerwowe oraz trenerka. Z tego, co udało się Maxine zauważyć, trybuny zaczynały się zapełniać - nie miała wątpliwości co do tego, że będą pełne, choć pogoda była absolutnie parszywa. Większość chciała oderwać myśli od tego, co miało teraz w ich kraju miejsce. Skupić się na czymś beztroskim. Nie dziwiła im się wcale.
- Desmond, coś ty taka nieobecna, skup się - warknęła trenerka w stronę blondynki, potrząsając nią za ramię. Doskonale wyczuwalne było w jej głosie lekkie zdenerwowanie.
- Skupiam - odparła rozdrażniona; trenerka miała jednak rację. Zamiast skupiać się na Osach, ona myślała o Azkabanie - zmrużyła na chwilę oczy, starając odepchnąć od siebie wizje ponurego więzienia i dziecka prowadzonego na śmierć. Musiała dziś dać z siebie wszystko jako szukająca, nie mogły przegrać. Nieco leniwie sięgnęła po przygotowane szaty o barwie ciemnej zieleni, ze złotym pazurem na piersi. Wciągała je na siebie, gdy McKinnon zagaiła rozmowę.
- Świetnie, jak zawsze - burknęła ponuro; Desmond wyraźnie była dziś w sosie. Nawet komplement nie przywołał uśmiechu na pełne usta. - Dzięki, Jamie. Każdy mój chwyt jest doskonały, a nie tylko niezły - westchnęła lekko, jakby zawiedziona, że koleżanka z zespołu nie dość ją docenia; nie należała do zbyt skromnych, nie, gdy rozmawiali o quidditchu.
Gdy skończyła się przebierać, sama sięgnęła po swoją miotłę - nowiuteńki, sportowy model. Zaczęła polerować lśniący trzonek niemal z namaszczeniem. To zawsze działało na nią relaksująco.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Stadion Os z Wimbourne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire