Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stadion Os z Wimbourne
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stadion Os z Wimbourne
Niezwykle zadbany stadion Os położony jest nieopodal Wimbourne, czarodziejskiej miejscowości w centralnej Anglii. Niemal zawsze można dostrzec tu mknące w powietrzu żółto-czarne postacie. Rozległe trybuny są w stanie pomieścić kilka tysięcy fanów tłumnie przybywających kibicować swojej ulubionej drużynie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Po paru dniach od poprzednich, nieudanych prób Sophia postanowiła spróbować znowu, pragnąc powtórzyć sukces osiągnięty wspólnie z Samuelem. Prześladował ją pech, ale musiała wierzyć, że w końcu ją opuści, a tym samym z kraju zniknie kolejne ognisko anomalii. Traktowała swoją rolę poważnie, chciała przysłużyć się Zakonowi i społeczeństwu, skoro ministerstwo przez tyle czasu nie zajęło się anomaliami, nawet w miejscu tak znanym jak stadion Os.
Jeszcze w czerwcu odwiedziła stadion, więc wiedziała, czego się spodziewać. O wszystkim, co zaobserwowała tamtego dnia, opowiedziała Anthony’emu zanim wskoczyli na miotły i polecieli. Wtedy z Jessą zostały zaskoczone przez rozszalałe tłuczki, które poruszały się tak szybko, że żadnej z nich nie udało się w nie trafić. Boleśnie poturbowane przez wściekłe piłki musiały uciec, ale Sophia nie zapomniała o tym miejscu, zwłaszcza że jak się okazało, przez minione dwa miesiące nikt nie naprawił tej anomalii.
Wraz z Anthonym polecieli tam na miotłach. Sophia ostatnimi czasy latała wyjątkowo dużo, miotła była dla niej najszybszym środkiem lokomocji, odkąd nawaliła teleportacja i sieć Fiuu. Dobrze nadawała się też do lotu pod osłoną nocy. Było zimno i mgliście, a zimne powietrze szarpało połami długiego płaszcza z głębokim kapturem, pod którym starannie ukryła ognistorude włosy. Traktowała poważnie ostrzeżenia pamiętane z lipcowego spotkania, więc zadbała o to, by jak najlepiej zamaskować swoją tożsamość. Nie mogłaby też zapomnieć o różdżce, ta była umieszczona w taki sposób, by mogła łatwo po nią sięgnąć zarówno w locie, jak i po wylądowaniu.
Ale musieli wylądować wcześniej, ponieważ istniało ryzyko, że ewentualny patrol wypatrzy dwie lecące sylwetki, albo że tłuczki zaatakują ich jeszcze szybciej i zawzięciej. Anthony już wiedział, co mogło ich czekać. Ledwie usłyszała świst nadlatującego tłuczka, on już zareagował, rzucając silną Bombardę, która roztrzaskała piłkę, zanim ta pogruchotała ich.
- Bardzo dobrze – powiedziała, chwaląc jego udane i celne zaklęcie. – Rozejrzyjmy się tu chwilę i możemy zaczynać – dodała, uważnie rozglądając się dookoła, wypatrując zagrożenia zupełnie innego niż tłuczki. Zanim przystąpią do próby naprawiania magii, musieli upewnić się, że są sami, i nie przeszkodzą im ani ci z ministerstwa, ani nikt inny.
Jeszcze w czerwcu odwiedziła stadion, więc wiedziała, czego się spodziewać. O wszystkim, co zaobserwowała tamtego dnia, opowiedziała Anthony’emu zanim wskoczyli na miotły i polecieli. Wtedy z Jessą zostały zaskoczone przez rozszalałe tłuczki, które poruszały się tak szybko, że żadnej z nich nie udało się w nie trafić. Boleśnie poturbowane przez wściekłe piłki musiały uciec, ale Sophia nie zapomniała o tym miejscu, zwłaszcza że jak się okazało, przez minione dwa miesiące nikt nie naprawił tej anomalii.
Wraz z Anthonym polecieli tam na miotłach. Sophia ostatnimi czasy latała wyjątkowo dużo, miotła była dla niej najszybszym środkiem lokomocji, odkąd nawaliła teleportacja i sieć Fiuu. Dobrze nadawała się też do lotu pod osłoną nocy. Było zimno i mgliście, a zimne powietrze szarpało połami długiego płaszcza z głębokim kapturem, pod którym starannie ukryła ognistorude włosy. Traktowała poważnie ostrzeżenia pamiętane z lipcowego spotkania, więc zadbała o to, by jak najlepiej zamaskować swoją tożsamość. Nie mogłaby też zapomnieć o różdżce, ta była umieszczona w taki sposób, by mogła łatwo po nią sięgnąć zarówno w locie, jak i po wylądowaniu.
Ale musieli wylądować wcześniej, ponieważ istniało ryzyko, że ewentualny patrol wypatrzy dwie lecące sylwetki, albo że tłuczki zaatakują ich jeszcze szybciej i zawzięciej. Anthony już wiedział, co mogło ich czekać. Ledwie usłyszała świst nadlatującego tłuczka, on już zareagował, rzucając silną Bombardę, która roztrzaskała piłkę, zanim ta pogruchotała ich.
- Bardzo dobrze – powiedziała, chwaląc jego udane i celne zaklęcie. – Rozejrzyjmy się tu chwilę i możemy zaczynać – dodała, uważnie rozglądając się dookoła, wypatrując zagrożenia zupełnie innego niż tłuczki. Zanim przystąpią do próby naprawiania magii, musieli upewnić się, że są sami, i nie przeszkodzą im ani ci z ministerstwa, ani nikt inny.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Metoda Zakonu Feniksa
Gwiazdy lśniły na bezchmurnym, letnim już niebie, a on w towarzystwie swej kuzynki przemykał między cieniami w tym półmroku nocy. Mając niewiele naturalnych osłon trudno było mu utrzymać się w ukryciu. Nie był ani drobnej postury, ani też zanadto gibki by móc korzystać z tych bardziej skąpych. Nie starał się jednak tego czynić za wszelką cenę. To czemu poświęcał zdecydowanie więcej zaangażowania było utrzymaniem czujności. Nie tylko przez naturę grasującej tu anomalii o której już zdążył napomknąć Sophi w ubiegłym miesiącu – tłuczkach, które wymknęły się z pod kontroli i atakowały wszystko co znalazło się w ich zasięgu. Również ministralna straż strzegąca porządku i tego by nikt nie przekraczał wyznaczonych granic nie była powodem. Anthony po prostu w pamięci to o czym wspominał mu ostatnim razem Samuel i to o czym mówiono na zebraniu: nie byli jedynymi którzy ryzykowali się zbliżeniem do anomalii. Byli inni. Zacieklejsi i brutalniejsi. Po części auror liczył na to, że tej nocy natkną się na nich. Że będzie miał okazję spróbować uszczknąć rąbka tajemnicy za którą się tak sprawnie skrywali. Odnaleźć ich motywację.
Gdy znaleźli się w pobliżu Anthony mocniej zacisnął dłoń na rękojeści różdżki. Wiedział teoretycznie czego się powinien spodziewać, jednak dopiero po chwili miał się przekonać jak gwałtownie wszystko zostanie rozegrane w czasie. Ledwie usłyszał świst, poczuł powiew wiatru. Dostrzegł cel, skierował ku niemu różdżkę. Moment w którym gwałtowna magia uwolniona za pomocą inkantacji bombardy pożarła tłuczek była chwilą. Anthony osłonił twarz przedramieniem drugiej ręki chroniąc się przed opadającymi, rozżarzonymi strzępkami.
- Nie odchodź daleko - powiedział, wiedząc, że zaklęcie narobiło sporego rumoru. Nie powinni się teraz za bardzo od siebie oddalać.
Gdy pierwsze niebezpieczeństwo mieli już za sobą przed nimi pojawiło się drugie w postaci źródła anomalii na przeciw którego w tym momencie stali niemalże ramię w ramię. Na znak Anthony uniósł różdżkę w stronę wypaczenia.
Gwiazdy lśniły na bezchmurnym, letnim już niebie, a on w towarzystwie swej kuzynki przemykał między cieniami w tym półmroku nocy. Mając niewiele naturalnych osłon trudno było mu utrzymać się w ukryciu. Nie był ani drobnej postury, ani też zanadto gibki by móc korzystać z tych bardziej skąpych. Nie starał się jednak tego czynić za wszelką cenę. To czemu poświęcał zdecydowanie więcej zaangażowania było utrzymaniem czujności. Nie tylko przez naturę grasującej tu anomalii o której już zdążył napomknąć Sophi w ubiegłym miesiącu – tłuczkach, które wymknęły się z pod kontroli i atakowały wszystko co znalazło się w ich zasięgu. Również ministralna straż strzegąca porządku i tego by nikt nie przekraczał wyznaczonych granic nie była powodem. Anthony po prostu w pamięci to o czym wspominał mu ostatnim razem Samuel i to o czym mówiono na zebraniu: nie byli jedynymi którzy ryzykowali się zbliżeniem do anomalii. Byli inni. Zacieklejsi i brutalniejsi. Po części auror liczył na to, że tej nocy natkną się na nich. Że będzie miał okazję spróbować uszczknąć rąbka tajemnicy za którą się tak sprawnie skrywali. Odnaleźć ich motywację.
Gdy znaleźli się w pobliżu Anthony mocniej zacisnął dłoń na rękojeści różdżki. Wiedział teoretycznie czego się powinien spodziewać, jednak dopiero po chwili miał się przekonać jak gwałtownie wszystko zostanie rozegrane w czasie. Ledwie usłyszał świst, poczuł powiew wiatru. Dostrzegł cel, skierował ku niemu różdżkę. Moment w którym gwałtowna magia uwolniona za pomocą inkantacji bombardy pożarła tłuczek była chwilą. Anthony osłonił twarz przedramieniem drugiej ręki chroniąc się przed opadającymi, rozżarzonymi strzępkami.
- Nie odchodź daleko - powiedział, wiedząc, że zaklęcie narobiło sporego rumoru. Nie powinni się teraz za bardzo od siebie oddalać.
Gdy pierwsze niebezpieczeństwo mieli już za sobą przed nimi pojawiło się drugie w postaci źródła anomalii na przeciw którego w tym momencie stali niemalże ramię w ramię. Na znak Anthony uniósł różdżkę w stronę wypaczenia.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Sophia zdawała sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń. Nie byli jedynymi, którzy interesowali się anomaliami i próbowali je naprawiać. Spotkanie Zakonu Feniksa dało jej do myślenia, jeśli chodzi o niebezpieczeństwa, i to znacznie gorsze niż spotkanie z pracownikami ministerstwa. To nie były żarty, dlatego cały czas była czujna, zarówno podczas lotu na miotle, jak i później, kiedy oboje wylądowali i weszli na stadion. W jego obrębie znajdowało się mnóstwo potencjalnych kryjówek, choćby na trybunach. Kiedy Anthony unieszkodliwił tłuczek, rozejrzała się po nich, wypatrując jakiegoś ruchu lub nienaturalnych cieni oraz nasłuchując dźwięków. Ciemności stwarzały dodatkowe możliwości dla tych, którzy mogliby chcieć podstępnie się tu zakraść. Pytanie tylko, czy ktoś mógł wybrać akurat ten sam wieczór na próbę zmierzenia się z tą anomalią?
- Nie odchodzę – zapewniła go. – Sprawdzam tylko, czy na pewno jesteśmy sami.
Przeszła kilka razy w tę i z powrotem, nie oddalając się daleko od Anthony’ego. Lepiej było nie zwiększać zbytnio dystansu między nimi, powinni trzymać się razem. Zaciskała palce na różdżce, skupiona do granic możliwości. Była ponadprzeciętnie spostrzegawcza, ale aurorskie zmysły póki co nie ostrzegły jej przed niczym. Wyglądało na to, że stadion był pusty, nie licząc ich dwójki i anomalii, z którą mieli się zaraz zmierzyć.
- Jestem gotowa. Zaczynajmy – powiedziała, gdy wróciła do drugiego aurora, pozwalając mu zacząć. Zaraz potem poszła w jego ślady, pozwalając swojej magii przepłynąć przez dłoń i różdżkę w kierunku źródła złej mocy, która wypaczała magię na stadionie i zmuszała tłuczki do atakowania każdego, kto się tu zbliżył. Pamiętała, jak robiła to kilka dni temu z Samuelem, pamiętała też wszystkie swoje porażki, w których odrobiny szczęścia zabrakło i magia nie została opanowana pomyślnie. Wierzyła, że będzie potrafiła odróżnić ten moment, kiedy wszystko idzie dobrze od tego, kiedy magia ulega załamaniu i grozi wybuchem.
Czy tym razem się uda? Chciała wierzyć, że tak. Chciała znów poczuć to, co wtedy, kiedy anomalia w redakcji Proroka codziennego uspokoiła się i zniknęła. Wiedziała, że kolejne chwile będą decydujące, więc skupiła się najmocniej jak potrafiła nad tym, by przekierować swoją moc do naprawienia anomalii.
7+10=17/120
- Nie odchodzę – zapewniła go. – Sprawdzam tylko, czy na pewno jesteśmy sami.
Przeszła kilka razy w tę i z powrotem, nie oddalając się daleko od Anthony’ego. Lepiej było nie zwiększać zbytnio dystansu między nimi, powinni trzymać się razem. Zaciskała palce na różdżce, skupiona do granic możliwości. Była ponadprzeciętnie spostrzegawcza, ale aurorskie zmysły póki co nie ostrzegły jej przed niczym. Wyglądało na to, że stadion był pusty, nie licząc ich dwójki i anomalii, z którą mieli się zaraz zmierzyć.
- Jestem gotowa. Zaczynajmy – powiedziała, gdy wróciła do drugiego aurora, pozwalając mu zacząć. Zaraz potem poszła w jego ślady, pozwalając swojej magii przepłynąć przez dłoń i różdżkę w kierunku źródła złej mocy, która wypaczała magię na stadionie i zmuszała tłuczki do atakowania każdego, kto się tu zbliżył. Pamiętała, jak robiła to kilka dni temu z Samuelem, pamiętała też wszystkie swoje porażki, w których odrobiny szczęścia zabrakło i magia nie została opanowana pomyślnie. Wierzyła, że będzie potrafiła odróżnić ten moment, kiedy wszystko idzie dobrze od tego, kiedy magia ulega załamaniu i grozi wybuchem.
Czy tym razem się uda? Chciała wierzyć, że tak. Chciała znów poczuć to, co wtedy, kiedy anomalia w redakcji Proroka codziennego uspokoiła się i zniknęła. Wiedziała, że kolejne chwile będą decydujące, więc skupiła się najmocniej jak potrafiła nad tym, by przekierować swoją moc do naprawienia anomalii.
7+10=17/120
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Przy źródle anomalii powietrze wydawało się cięższe, duszące. Sama magia zaś przytłaczała swoim skumulowaniem. Anthony niemalże czuł jak końcówką unoszonej różdżki rozdziera jej masę. Przeczuwał, że to może być trudne. Już same dotarcie do wypaczenia łatwe nie było to nie mogło wiec być łatwe.
Skoncentrował się wywołując zaklęcie mające rozwiać zlepek dziwnej magii zsyłając na to miejsce potrzebny spokój. Coś jednak poszło nie tak. Anomalia wchłaniała każdą cząstkę posyłanego w jej stronę zaklęcia przez co działania aurorów okazały się bezskuteczne i pomimo największych chęci i prób ich cel nie został osiągnięty. Anomalia wciąż znajdowała się w tym samym miejscu niejako kpiąc z wysiłków zakonników zmuszonych do odwrotu - magiczna policja wkroczyła na teren stadionu zaalarmowana wywołanym poprzez bombardę hukiem. Anthony nie chciał się z nimi konfrontować, z ludźmi którzy w domyśle wykonywali wyłącznie swoją pracę. Wycofali się zatem wraz z Sophią ukradkiem. Byli zmuszeni do nadłożenia drogi, jednak przecież nigdzie im się nie śpieszyło. Wkrótce mogli zwolnić.
- Mam nadzieję, Sophie, że się nie obwiniasz. O to że nam nie wyszło. Wiem, że ci zależy, jednak musisz wiedzieć, że na niektóre rzeczy nie masz wpływu, nie przeskoczysz ich - zagaił mając w pamięci ciągle jak bardzo przeżyła porażkę ostatnią naprawę w której brała z nim udział. Martwił się. Miał jednak przy tym nadzieję, że nie odbierze go źle. Przecież zależało mu na kuzynce
- Masz ochotę zjeść coś na mieście? - podjął gdy tylko wygrzebał miotłę z krzaków i otrzepał szatę z drobnych gałązek. Od wyjścia z pracy, aż do teraz nie zaznał luksusu zjedzenia czegokolwiek. Właściwie nie przeszkadzało mu to kiedy trzymało go w gotowości zmobilizowanie i adrenalina, lecz teraz... Prawdopodobnie za moment zacznie zapadać się w sobie - Zdarzyło ci się może coś kiedyś jeść na Brick Lane...? - zapytał, chociaż to nawet nie nosiło znamion luźnej propozycji. Decyzję już podjął i to właśnie w kierunku barwnej ulicy skierował swój lot.
zt x2 -> hop
Skoncentrował się wywołując zaklęcie mające rozwiać zlepek dziwnej magii zsyłając na to miejsce potrzebny spokój. Coś jednak poszło nie tak. Anomalia wchłaniała każdą cząstkę posyłanego w jej stronę zaklęcia przez co działania aurorów okazały się bezskuteczne i pomimo największych chęci i prób ich cel nie został osiągnięty. Anomalia wciąż znajdowała się w tym samym miejscu niejako kpiąc z wysiłków zakonników zmuszonych do odwrotu - magiczna policja wkroczyła na teren stadionu zaalarmowana wywołanym poprzez bombardę hukiem. Anthony nie chciał się z nimi konfrontować, z ludźmi którzy w domyśle wykonywali wyłącznie swoją pracę. Wycofali się zatem wraz z Sophią ukradkiem. Byli zmuszeni do nadłożenia drogi, jednak przecież nigdzie im się nie śpieszyło. Wkrótce mogli zwolnić.
- Mam nadzieję, Sophie, że się nie obwiniasz. O to że nam nie wyszło. Wiem, że ci zależy, jednak musisz wiedzieć, że na niektóre rzeczy nie masz wpływu, nie przeskoczysz ich - zagaił mając w pamięci ciągle jak bardzo przeżyła porażkę ostatnią naprawę w której brała z nim udział. Martwił się. Miał jednak przy tym nadzieję, że nie odbierze go źle. Przecież zależało mu na kuzynce
- Masz ochotę zjeść coś na mieście? - podjął gdy tylko wygrzebał miotłę z krzaków i otrzepał szatę z drobnych gałązek. Od wyjścia z pracy, aż do teraz nie zaznał luksusu zjedzenia czegokolwiek. Właściwie nie przeszkadzało mu to kiedy trzymało go w gotowości zmobilizowanie i adrenalina, lecz teraz... Prawdopodobnie za moment zacznie zapadać się w sobie - Zdarzyło ci się może coś kiedyś jeść na Brick Lane...? - zapytał, chociaż to nawet nie nosiło znamion luźnej propozycji. Decyzję już podjął i to właśnie w kierunku barwnej ulicy skierował swój lot.
zt x2 -> hop
Find your wings
|23.08.1956r
Dopiero co zaliczył serię porażek w towarzystwie Floreana - trzy podejścia z czego dwa skończone co najmniej nieprzyjemnie. Wcześniej w wyniku faktu iż jedna połowa mózgu od czasu do czasu ostro mu szwankowała na naprawę anomalii która trawiła ogniem cały budynek zabrał chorego na Klątwę Odyny Constantina. Kolejna próba - w towarzystwie Moora - także nieudana. Chyba wiele osób zrezygnowałoby z kolejnych prób po piątej porażce. Bertie nie był jednak jak większość, Bertie był sobą bardzo, czasami aż za bardzo i choć życie usilnie starało się go nauczyć umiaru czy rozsądku, może też tego by liczył się z ograniczeniami własnych umiejętności, młody Bott wciąż próbował.
Nie osiadał jednak na suchych próbach, starał się uczyć, starał się poprawiać swoje zdolności kiedy widział, że zawodzi po raz kolejny i kolejny. Choć optymistyczna natura zabraniała mu długo o porażkach rozmyślać, nawet on nie mógł nie dostrzec, że jest ich zdecydowanie zbyt dużo. Musiał z porażek wyciągnąć wnioski, musiał przysiąść do Uroków, do Obrony, nie mógł odkładać różdżki na bok nawet mimo tego iż coraz częściej magia stanowiła zagrożenie dla samych czarodziejów.
A jednak wieczorem czekał na Duncana w Ruderze jak się umówili. Chciał przed całą tą wyprawą pomówić, uprzedzić przyjaciela, że jego życie, czy raczej część jego życia związana z Zakonem odrobinę się skomplikowała. Rozmowa długa nie była, nie było sensu sprawy roztrząsać - niebawem wsiedli na pożyczone wcześniej miotły i ruszyli.
Zatrzymali się trochę drogi przed stadionem, bezpiecznie skryli swoje miotły i ruszyli.
- Oberwałeś kiedyś tłuczkiem?
Spytał, patrząc w kierunku zamkniętego obecnie terenu, dookoła którego od czasu do czasu można było dostrzec jedną pędzącą, niewątpliwie bardzo twardą kulę. Obserwował ją uważnie, trzymając w pogotowiu różdżkę, kiedy tylko się zbliżyli. We włamywaniu się na teren zamknięty przez Ministerstwo miał już niemałą wprawę, ruszył więc przodem, by dość szybko i zadziwiająco jak na siebie sprawnie znaleźć się w środku. Nie było jednak czasu na samozadowolenie - jeden z tłuczków leciał właśnie w ich kierunku, z każdą chwilą nabierając prędkości, gotów niewątpliwie nieźle pogruchotać kości jednego i drugiego. Bertie natychmiast uniósł trzymaną w pogotowiu różdżkę.
- Bombarda Maxima!
Wypowiedział, jak zazwyczaj gest różdżki wykonując dość energicznym ruchem w nadziei iż silne zaklęcie rozbije tłuczek i da im choć chwilę spokoju, by mogli rozeznać się trochę i spróbować naprawić magię która rozszalała się w tym miejscu, sprawiając iż punkt rozrywki stał się obiektem koszmarnie niebezpiecznym.
Dopiero co zaliczył serię porażek w towarzystwie Floreana - trzy podejścia z czego dwa skończone co najmniej nieprzyjemnie. Wcześniej w wyniku faktu iż jedna połowa mózgu od czasu do czasu ostro mu szwankowała na naprawę anomalii która trawiła ogniem cały budynek zabrał chorego na Klątwę Odyny Constantina. Kolejna próba - w towarzystwie Moora - także nieudana. Chyba wiele osób zrezygnowałoby z kolejnych prób po piątej porażce. Bertie nie był jednak jak większość, Bertie był sobą bardzo, czasami aż za bardzo i choć życie usilnie starało się go nauczyć umiaru czy rozsądku, może też tego by liczył się z ograniczeniami własnych umiejętności, młody Bott wciąż próbował.
Nie osiadał jednak na suchych próbach, starał się uczyć, starał się poprawiać swoje zdolności kiedy widział, że zawodzi po raz kolejny i kolejny. Choć optymistyczna natura zabraniała mu długo o porażkach rozmyślać, nawet on nie mógł nie dostrzec, że jest ich zdecydowanie zbyt dużo. Musiał z porażek wyciągnąć wnioski, musiał przysiąść do Uroków, do Obrony, nie mógł odkładać różdżki na bok nawet mimo tego iż coraz częściej magia stanowiła zagrożenie dla samych czarodziejów.
A jednak wieczorem czekał na Duncana w Ruderze jak się umówili. Chciał przed całą tą wyprawą pomówić, uprzedzić przyjaciela, że jego życie, czy raczej część jego życia związana z Zakonem odrobinę się skomplikowała. Rozmowa długa nie była, nie było sensu sprawy roztrząsać - niebawem wsiedli na pożyczone wcześniej miotły i ruszyli.
Zatrzymali się trochę drogi przed stadionem, bezpiecznie skryli swoje miotły i ruszyli.
- Oberwałeś kiedyś tłuczkiem?
Spytał, patrząc w kierunku zamkniętego obecnie terenu, dookoła którego od czasu do czasu można było dostrzec jedną pędzącą, niewątpliwie bardzo twardą kulę. Obserwował ją uważnie, trzymając w pogotowiu różdżkę, kiedy tylko się zbliżyli. We włamywaniu się na teren zamknięty przez Ministerstwo miał już niemałą wprawę, ruszył więc przodem, by dość szybko i zadziwiająco jak na siebie sprawnie znaleźć się w środku. Nie było jednak czasu na samozadowolenie - jeden z tłuczków leciał właśnie w ich kierunku, z każdą chwilą nabierając prędkości, gotów niewątpliwie nieźle pogruchotać kości jednego i drugiego. Bertie natychmiast uniósł trzymaną w pogotowiu różdżkę.
- Bombarda Maxima!
Wypowiedział, jak zazwyczaj gest różdżki wykonując dość energicznym ruchem w nadziei iż silne zaklęcie rozbije tłuczek i da im choć chwilę spokoju, by mogli rozeznać się trochę i spróbować naprawić magię która rozszalała się w tym miejscu, sprawiając iż punkt rozrywki stał się obiektem koszmarnie niebezpiecznym.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zazwyczaj psucie wychodziło mu znacznie lepiej od naprawiania.
Był mistrzem w psuciu naprawdę wielu rzeczy; potrafił zbić porcelanowe filiżanki na przynajmniej sto cztery wyjątkowo widowiskowe sposoby czy oderwać guzik od koszuli bądź płaszcza w taki sposób, że nieszczęśnik oddzielał się od ubioru razem z całkiem pokaźnym fragmentem materiału. Udoskonalił do perfekcji sztukę wyrywania klamek z drzwi (a także drzwi z futryn, gwoli ścisłości, ale to nie przydarzało mu się na szczęście zbyt często), zalewania ażurowych obrusów herbatą, przemaczania kart świeżego pergaminu atramentem i obtłukiwania uszek ulubionych kubków jego współpracowników. Wszystko to czynił oczywiście bez premedytacji- i najczęściej w najmniej odpowiednim ze wszystkich możliwych momentów.
Jednakże finalnie chociażby to było powodem, aby w końcu spróbował coś prawdziwie naprawić. Być może powinien był zacząć od czegoś choć odrobinę prostszego do naprawy od magii; pojęcia zdrowego rozsądku i prawdziwej rozwagi pozostawały mu jednak wygodnie obcymi. Zdążył już oswoić się z jedną z przykrych prawd czasów, w których przyszło im żyć- zbyt długa rozwaga nie prowadziła do niczego dobrego. Czasem nie należało szukać sensu, tak, jak nie należało szukać sprawiedliwości. Ich znalezienie graniczyło z cudem, a kolejne próby poszukiwań zakończone fiaskiem potrafiły zachwiać nawet jego, niewzruszoną i do tej pory trwałą niczym skała, pogodą ducha.
Tego wieczoru teleportował się więc pod znajome drzwi Rudery z uśmiechem na ustach i słodką nadzieją kiełkującą nieśmiało w sercu. Wizja naprawiania świata wzbudzała w nim możliwie jeszcze więcej entuzjazmu, niż widok znajomej twarzy Bertiego, który okazał się pozostać całym i (nie do końca?) zdrowym, i zapach Rudery, świeżych ogrodowych ziół, ciętego drewna i maślanych ciasteczek, który począł kojarzyć mu się z domem.
Kiedy znaleźli się na stadionie, był pełen zapału, dlatego też niemalże natychmiast zeskoczył z miotły, paląc się do dalszej pracy.
-Za pierwszym razem nos roztrzaskał mi się na dokładnie cztery części, z czego każda odstawała w zupełnie inną stronę- Odparł raźnym, dziecinnie beztroskim tonem na zadane przez przyjaciela pytanie.- Za drugim spadłem z miotły, ale wcale nie było tak źle; upadłem na trybuny Gryffindoru, zaraz obok tej ślicznej Gryfonki, która była najlepsza z astronomii i potrafiła pięknie śpiewać.
Wzruszył ramionami, poważniejąc jedynie na tyle, by móc spokojnie oszacować wzrokiem ogarnięty przez rozszalałą magię teren.
-Uderzenia tłuczkiem ewidentnie przynoszą mi szczęście i jestem gotowy na kolejne- Oświadczył uroczystym tonem. Jego życzenie zapragnęło ziścić się niemalże na pół oddechu po tym, jak je wypowiedział; rozwiało się jednak skutecznie pod wpływem zaklęcia Bertiego. W duchu odetchnął z ulgą, świadom tego, że rozpędzony tłuczek mimo wszystko wiązał się raczej z dekapitacją, nie uśmiechem losu, po czym poklepał przyjaciela po ramieniu.- Nieźle, Bott. Naprawdę nieźle. Niech zgadnę- nigdy nie oberwałeś tłuczkiem i nie jesteś gotowy na ten pierwszy raz?
Uśmiechnął się, poważniejąc jednak nieco i sięgając za pas w poszukiwaniu własnej różdżki. Aby poskromić magię, oboje potrzebowali różdżek- i, prawdopodobnie, również całkiem dużej ilości farta.
Był mistrzem w psuciu naprawdę wielu rzeczy; potrafił zbić porcelanowe filiżanki na przynajmniej sto cztery wyjątkowo widowiskowe sposoby czy oderwać guzik od koszuli bądź płaszcza w taki sposób, że nieszczęśnik oddzielał się od ubioru razem z całkiem pokaźnym fragmentem materiału. Udoskonalił do perfekcji sztukę wyrywania klamek z drzwi (a także drzwi z futryn, gwoli ścisłości, ale to nie przydarzało mu się na szczęście zbyt często), zalewania ażurowych obrusów herbatą, przemaczania kart świeżego pergaminu atramentem i obtłukiwania uszek ulubionych kubków jego współpracowników. Wszystko to czynił oczywiście bez premedytacji- i najczęściej w najmniej odpowiednim ze wszystkich możliwych momentów.
Jednakże finalnie chociażby to było powodem, aby w końcu spróbował coś prawdziwie naprawić. Być może powinien był zacząć od czegoś choć odrobinę prostszego do naprawy od magii; pojęcia zdrowego rozsądku i prawdziwej rozwagi pozostawały mu jednak wygodnie obcymi. Zdążył już oswoić się z jedną z przykrych prawd czasów, w których przyszło im żyć- zbyt długa rozwaga nie prowadziła do niczego dobrego. Czasem nie należało szukać sensu, tak, jak nie należało szukać sprawiedliwości. Ich znalezienie graniczyło z cudem, a kolejne próby poszukiwań zakończone fiaskiem potrafiły zachwiać nawet jego, niewzruszoną i do tej pory trwałą niczym skała, pogodą ducha.
Tego wieczoru teleportował się więc pod znajome drzwi Rudery z uśmiechem na ustach i słodką nadzieją kiełkującą nieśmiało w sercu. Wizja naprawiania świata wzbudzała w nim możliwie jeszcze więcej entuzjazmu, niż widok znajomej twarzy Bertiego, który okazał się pozostać całym i (nie do końca?) zdrowym, i zapach Rudery, świeżych ogrodowych ziół, ciętego drewna i maślanych ciasteczek, który począł kojarzyć mu się z domem.
Kiedy znaleźli się na stadionie, był pełen zapału, dlatego też niemalże natychmiast zeskoczył z miotły, paląc się do dalszej pracy.
-Za pierwszym razem nos roztrzaskał mi się na dokładnie cztery części, z czego każda odstawała w zupełnie inną stronę- Odparł raźnym, dziecinnie beztroskim tonem na zadane przez przyjaciela pytanie.- Za drugim spadłem z miotły, ale wcale nie było tak źle; upadłem na trybuny Gryffindoru, zaraz obok tej ślicznej Gryfonki, która była najlepsza z astronomii i potrafiła pięknie śpiewać.
Wzruszył ramionami, poważniejąc jedynie na tyle, by móc spokojnie oszacować wzrokiem ogarnięty przez rozszalałą magię teren.
-Uderzenia tłuczkiem ewidentnie przynoszą mi szczęście i jestem gotowy na kolejne- Oświadczył uroczystym tonem. Jego życzenie zapragnęło ziścić się niemalże na pół oddechu po tym, jak je wypowiedział; rozwiało się jednak skutecznie pod wpływem zaklęcia Bertiego. W duchu odetchnął z ulgą, świadom tego, że rozpędzony tłuczek mimo wszystko wiązał się raczej z dekapitacją, nie uśmiechem losu, po czym poklepał przyjaciela po ramieniu.- Nieźle, Bott. Naprawdę nieźle. Niech zgadnę- nigdy nie oberwałeś tłuczkiem i nie jesteś gotowy na ten pierwszy raz?
Uśmiechnął się, poważniejąc jednak nieco i sięgając za pas w poszukiwaniu własnej różdżki. Aby poskromić magię, oboje potrzebowali różdżek- i, prawdopodobnie, również całkiem dużej ilości farta.
intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
II ETAP, NAPRAWA METODĄ ZAKONU
Słuchał Duncana, choć trochę jakby nie słuchał. Rozmawiał z nim i zagadywał, a jednocześnie trochę jakby był w innym miejscu. I choć Bertie od zawsze właściwie miał problemy z koncentracją, teraz zdawał się być zadziwiająco mocno sfokusowany na celu jaki sobie ustanowili. Kolejne porażki nie były zabawne, nie mogły się wciąż powtarzać, a ryzykowanie włamania się tu, być może walki, oberwania tym razem od tłuczków, wcześniej na wszelkie różne sposoby musiało mieć jakiś cel.
- Poderwałeś ją chociaż?
Spytał dopiero po chwili, zaraz jednak w ich stronę ruszył tłuczek, który udało mu się rozwalić. Szczęśliwie? Odetchnął z ulgą, wiedząc jednak że nie mają za wiele czasu zanim zlecą się tu kolejne i kolejne.
- O dziwo nie. - przyznał. - Chwała mojemu szczęściu i braku talentu do quidditcha. - dodał zaraz, lekko przy tym wzruszając ramionami, bo i wiele przygód miał w życiu, wiele złamań, wiele dziwnych urazów, jednak jeśli chodzi o sport na miotłach, zawsze obserwował go z trybun. Usiłował się dostać do drużyny nie raz, nie dwa, nigdy się jednak nie udało. Kto wie? Może to jeden z powodów dzięki którym udało mu się przetrwać tych szalonych dwadzieścia jeden lat.
- Okej. Tym razem się uda. - powiedział zaraz, chyba bardziej do siebie niż do Duncana. On też był świetny w psuciu. Psuł kubki, tłukł okna, upuszczał wszystko co miał w rękach, albo spadał z tym ze schodów. Bardziej rozważna osoba nie powierzyłaby mu pod opiekę kuli do kręgli. Bertie Bott - chyba podobnie jak Duncan - miał jednak także w zwyczaju naprawiać i to także szło mu wcale nie najgorzej. Naprawiał Ruderę, naprawiał przedmioty które psuł, starał się naprawiać przyjaciół kiedy ci łamali się w środku. Chciał także naprawić ten świat, to jednak zadanie trudne i skomplikowane, ale wiedział, że dadzą radę. Razem, on, Duncan, Sue, Josie, Alex, Flo i wszyscy inni, cały cholerny Zakon Feniksa. A także ludzie spoza Zakonu, bo naprawianie świata może w końcu polegać także na rzeczach nie związanych z samą walką.
A dzisiaj miał zamiar naprawić to miejsce. Uspokoić magię.
Wyciągnął więc różdżkę, starając się skupić na zadaniu najmocniej, jak tylko był w stanie. Poruszał nią powoli, usiłując wczuć się w nią, wczuć się w całą tą energię, skupić na jej źródle.
120-(20+12)=88
Słuchał Duncana, choć trochę jakby nie słuchał. Rozmawiał z nim i zagadywał, a jednocześnie trochę jakby był w innym miejscu. I choć Bertie od zawsze właściwie miał problemy z koncentracją, teraz zdawał się być zadziwiająco mocno sfokusowany na celu jaki sobie ustanowili. Kolejne porażki nie były zabawne, nie mogły się wciąż powtarzać, a ryzykowanie włamania się tu, być może walki, oberwania tym razem od tłuczków, wcześniej na wszelkie różne sposoby musiało mieć jakiś cel.
- Poderwałeś ją chociaż?
Spytał dopiero po chwili, zaraz jednak w ich stronę ruszył tłuczek, który udało mu się rozwalić. Szczęśliwie? Odetchnął z ulgą, wiedząc jednak że nie mają za wiele czasu zanim zlecą się tu kolejne i kolejne.
- O dziwo nie. - przyznał. - Chwała mojemu szczęściu i braku talentu do quidditcha. - dodał zaraz, lekko przy tym wzruszając ramionami, bo i wiele przygód miał w życiu, wiele złamań, wiele dziwnych urazów, jednak jeśli chodzi o sport na miotłach, zawsze obserwował go z trybun. Usiłował się dostać do drużyny nie raz, nie dwa, nigdy się jednak nie udało. Kto wie? Może to jeden z powodów dzięki którym udało mu się przetrwać tych szalonych dwadzieścia jeden lat.
- Okej. Tym razem się uda. - powiedział zaraz, chyba bardziej do siebie niż do Duncana. On też był świetny w psuciu. Psuł kubki, tłukł okna, upuszczał wszystko co miał w rękach, albo spadał z tym ze schodów. Bardziej rozważna osoba nie powierzyłaby mu pod opiekę kuli do kręgli. Bertie Bott - chyba podobnie jak Duncan - miał jednak także w zwyczaju naprawiać i to także szło mu wcale nie najgorzej. Naprawiał Ruderę, naprawiał przedmioty które psuł, starał się naprawiać przyjaciół kiedy ci łamali się w środku. Chciał także naprawić ten świat, to jednak zadanie trudne i skomplikowane, ale wiedział, że dadzą radę. Razem, on, Duncan, Sue, Josie, Alex, Flo i wszyscy inni, cały cholerny Zakon Feniksa. A także ludzie spoza Zakonu, bo naprawianie świata może w końcu polegać także na rzeczach nie związanych z samą walką.
A dzisiaj miał zamiar naprawić to miejsce. Uspokoić magię.
Wyciągnął więc różdżkę, starając się skupić na zadaniu najmocniej, jak tylko był w stanie. Poruszał nią powoli, usiłując wczuć się w nią, wczuć się w całą tą energię, skupić na jej źródle.
120-(20+12)=88
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Mina zrzedła mu nieznacznie, kiedy usłyszał pytanie przyjaciela.
-Hm, właściwie to... Właściwie to nie- Odparł, uśmiechając się trochę przepraszająco, a trochę z zażenowaniem, finalnie wzruszając lekko ramionami.- Okazało się, że miała chłopaka, chyba miał na imię Alphonse. Pamiętasz tego ogromnego Puchona, który był obrońcą ich drużyny? No właśnie.
Fakt, iż ten ogromny Puchon po meczu niemalże doszczętnie pozbawił go wszystkich zębów, postanowił bohatersko przemilczeć.
Chwilę później porzucił jednak beztroski ton, marszcząc lekko brwi w wyrazie skupienia. Potrafił to zrobić, jeszcze; nawet, jeśli wszyscy odruchowo sprowadzali go do roli wiecznego błazna, z czym nie próbował zresztą walczyć, w głębi serca pozostawał przecież Krukonem. W przeciwieństwie do wielu absolwentów swojego hogwarckiego domu, nigdy nie próbował podążyć światłą ścieżką nauki- przez jakiś czas tego pragnął, szczególnie przez pierwsze lata pobytu w Hogwarcie, zachwycony, oczarowany skomplikowanym pięknem wiedzy, która tkwiła tuż-tuż na wyciągnięcie piegowatej ręki. Magia była czymś niesamowitym. Czymś cudownym. Czymś, o czym kiedyś mógł jedynie opowiadać na podstawie własnych dziecięcych wyobrażeń, wplatając ją zręcznie między słowa bajek, które opowiadał mieszkańcom jego sierocińca. Cudowny los albo niezrozumiały łut szczęścia sprawiły, że został obdarzony tym wyjątkowym darem poznania jej z bliska; w Hogwarcie mógł nie tylko marzyć o magii. Mógł ją poznawać, mógł jej dotknąć, mógł ją tworzyć, na zawsze stając się jej częścią. I choć finalnie nie zdecydował się poświęcić życia na zgłębianie jej tajników w księgach i skryptach, pokochał magię pierwotną, silną, szczerą miłością, oddając jej cząstkę siebie.
Kiedy więc coś jej zagrażało, miał obowiązek to naprawić.
-Musi się udać- Odparł cicho, wyłapując wśród otaczającego ich hałasu śmigających w powietrzu rozpędzonych tłuczków głos Bertiego. Musiało się udać, głęboko w to wierzył- tak, jak udawało im się naprawiać zniszczoną kwaterę Zakonu i cierpliwie łatać powstające w konstrukcji Rudery dziury. Tak, jak udawało im się przeżyć ponad dwadzieścia już lat pomimo potężnego czasem pecha i niespotykanego talentu do pakowania się w kłopoty na... cóż, właściwie każdym kroku.
Zdecydowanym gestem podniósł dzierżącą różdżkę rękę i na chwilę przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Kiedy je otworzył, był gotowy; zanurzony w istotę magii, przesiąknięty jej niespokojnym, gwałtownym pulsowaniem, poddając się rwącemu nurtowi wyrwanej spod wszelkiej kontroli pradawnej siły. Był gotów ją naprawić.
-Hm, właściwie to... Właściwie to nie- Odparł, uśmiechając się trochę przepraszająco, a trochę z zażenowaniem, finalnie wzruszając lekko ramionami.- Okazało się, że miała chłopaka, chyba miał na imię Alphonse. Pamiętasz tego ogromnego Puchona, który był obrońcą ich drużyny? No właśnie.
Fakt, iż ten ogromny Puchon po meczu niemalże doszczętnie pozbawił go wszystkich zębów, postanowił bohatersko przemilczeć.
Chwilę później porzucił jednak beztroski ton, marszcząc lekko brwi w wyrazie skupienia. Potrafił to zrobić, jeszcze; nawet, jeśli wszyscy odruchowo sprowadzali go do roli wiecznego błazna, z czym nie próbował zresztą walczyć, w głębi serca pozostawał przecież Krukonem. W przeciwieństwie do wielu absolwentów swojego hogwarckiego domu, nigdy nie próbował podążyć światłą ścieżką nauki- przez jakiś czas tego pragnął, szczególnie przez pierwsze lata pobytu w Hogwarcie, zachwycony, oczarowany skomplikowanym pięknem wiedzy, która tkwiła tuż-tuż na wyciągnięcie piegowatej ręki. Magia była czymś niesamowitym. Czymś cudownym. Czymś, o czym kiedyś mógł jedynie opowiadać na podstawie własnych dziecięcych wyobrażeń, wplatając ją zręcznie między słowa bajek, które opowiadał mieszkańcom jego sierocińca. Cudowny los albo niezrozumiały łut szczęścia sprawiły, że został obdarzony tym wyjątkowym darem poznania jej z bliska; w Hogwarcie mógł nie tylko marzyć o magii. Mógł ją poznawać, mógł jej dotknąć, mógł ją tworzyć, na zawsze stając się jej częścią. I choć finalnie nie zdecydował się poświęcić życia na zgłębianie jej tajników w księgach i skryptach, pokochał magię pierwotną, silną, szczerą miłością, oddając jej cząstkę siebie.
Kiedy więc coś jej zagrażało, miał obowiązek to naprawić.
-Musi się udać- Odparł cicho, wyłapując wśród otaczającego ich hałasu śmigających w powietrzu rozpędzonych tłuczków głos Bertiego. Musiało się udać, głęboko w to wierzył- tak, jak udawało im się naprawiać zniszczoną kwaterę Zakonu i cierpliwie łatać powstające w konstrukcji Rudery dziury. Tak, jak udawało im się przeżyć ponad dwadzieścia już lat pomimo potężnego czasem pecha i niespotykanego talentu do pakowania się w kłopoty na... cóż, właściwie każdym kroku.
Zdecydowanym gestem podniósł dzierżącą różdżkę rękę i na chwilę przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Kiedy je otworzył, był gotowy; zanurzony w istotę magii, przesiąknięty jej niespokojnym, gwałtownym pulsowaniem, poddając się rwącemu nurtowi wyrwanej spod wszelkiej kontroli pradawnej siły. Był gotów ją naprawić.
intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Duncan Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Musi się udać.
Powoli naprawiali świat. Przynajmniej próbowali. Małymi kroczkami. Robili co mogli. Każdy kolejny dzień, każda kolejna próba. Znów i znów, z nadzieją że któryś z kolejnych kroków okaże się większym niż się wydawał, że za którymś razem po kroku wprzód nie będą musieli się cofać. W końcu im się uda, bo Bertie wie przecież że jeśli nie jest dobrze to to po prostu nie jest koniec. Wie i wierzy i to mu wystarczy, by działać dalej.
Spojrzał na przyjaciela, gdy ten także wyjął różdżkę, dalej jednak na moment zamknął oczy, chcąc mocniej się skoncentrować i... wyczuł to. Znowu. Delikatne wibrowanie w powietrzu, które zwiastowało zagrożenie. Spojrzał na Duncana pewien, że ten wyczuł to samo.
- Chyba trzeba spieprzać. - odezwał się, patrząc w górę, gdzie tłuczki na krótką chwilę się zatrzymały, by zaraz zacząć szaleć, atakować jeszcze szybciej - i po chwili ruszyć w ich kierunku. Bertie nie czekając już na nic, biegiem ruszył w kierunku z którego tu weszli, ledwo kilka sekund zanim w miejsce gdzie stał uderzył jeden z tłuczków. Wielkie, twarde piłki uderzały o ścianę, o trawy, wyglądało jakby magia, cały ten chaos - jakby wszystko wybuchło.
Kiedy już byli w bezpiecznej odległości, Bott oparł się o ścianę, dysząc trochę zmęczony. Przymknął na moment oczy, złapał oddech i zaraz chwycił swoją miotłę.
- Jeszcze spróbujemy. - spojrzał na przyjaciela z przekonaniem. - W końcu się uda, nie?
Musi się udać. Starał się nie myśleć o porażkach, nie wyciągać wniosku, który mógłby się nasuwać - nie przyjmować, że może się do tego nie nadaje. Obaj się nadają, muszą próbować, każdy musi dawać z siebie wszystko, a w końcu opanują ten pieprzony chaos.
Zaraz razem wsiedli na miotły, jeszcze z oddali Bertie spoglądał w kierunku stadionu na którym ruch był znacznie żywszy, niż kiedy starali się tu dotrzeć. W końcu jednak złapał miotłę mocniej. Razem ruszyli w drogę do kolejnego miejsca, o którym wcześniej rozmawiali.
zt x 2
Powoli naprawiali świat. Przynajmniej próbowali. Małymi kroczkami. Robili co mogli. Każdy kolejny dzień, każda kolejna próba. Znów i znów, z nadzieją że któryś z kolejnych kroków okaże się większym niż się wydawał, że za którymś razem po kroku wprzód nie będą musieli się cofać. W końcu im się uda, bo Bertie wie przecież że jeśli nie jest dobrze to to po prostu nie jest koniec. Wie i wierzy i to mu wystarczy, by działać dalej.
Spojrzał na przyjaciela, gdy ten także wyjął różdżkę, dalej jednak na moment zamknął oczy, chcąc mocniej się skoncentrować i... wyczuł to. Znowu. Delikatne wibrowanie w powietrzu, które zwiastowało zagrożenie. Spojrzał na Duncana pewien, że ten wyczuł to samo.
- Chyba trzeba spieprzać. - odezwał się, patrząc w górę, gdzie tłuczki na krótką chwilę się zatrzymały, by zaraz zacząć szaleć, atakować jeszcze szybciej - i po chwili ruszyć w ich kierunku. Bertie nie czekając już na nic, biegiem ruszył w kierunku z którego tu weszli, ledwo kilka sekund zanim w miejsce gdzie stał uderzył jeden z tłuczków. Wielkie, twarde piłki uderzały o ścianę, o trawy, wyglądało jakby magia, cały ten chaos - jakby wszystko wybuchło.
Kiedy już byli w bezpiecznej odległości, Bott oparł się o ścianę, dysząc trochę zmęczony. Przymknął na moment oczy, złapał oddech i zaraz chwycił swoją miotłę.
- Jeszcze spróbujemy. - spojrzał na przyjaciela z przekonaniem. - W końcu się uda, nie?
Musi się udać. Starał się nie myśleć o porażkach, nie wyciągać wniosku, który mógłby się nasuwać - nie przyjmować, że może się do tego nie nadaje. Obaj się nadają, muszą próbować, każdy musi dawać z siebie wszystko, a w końcu opanują ten pieprzony chaos.
Zaraz razem wsiedli na miotły, jeszcze z oddali Bertie spoglądał w kierunku stadionu na którym ruch był znacznie żywszy, niż kiedy starali się tu dotrzeć. W końcu jednak złapał miotłę mocniej. Razem ruszyli w drogę do kolejnego miejsca, o którym wcześniej rozmawiali.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stadion Os z Wimbourne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire