Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stadion Os z Wimbourne
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stadion Os z Wimbourne
Niezwykle zadbany stadion Os położony jest nieopodal Wimbourne, czarodziejskiej miejscowości w centralnej Anglii. Niemal zawsze można dostrzec tu mknące w powietrzu żółto-czarne postacie. Rozległe trybuny są w stanie pomieścić kilka tysięcy fanów tłumnie przybywających kibicować swojej ulubionej drużynie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Ktoś musi, to pewne i Charlotte byłaby w stanie powiedzieć małej, że więcej nie zobaczy mamy - ale na pewno nie w urodziny dziewczynki. Obiecała sobie, że innego razu z nią o tym pomówi, ale takiego dnia nie wolno psuć. Pod żadnym pozorem. Lotta choć nie była wielką miłośniczką wszystkich istniejących dzieci, do Elizapeth, która dorastała w dużej mierze na jej oczach żywiła wyjątkowo ciepłe uczucia i chciała jakoś poprawić jej ten dzień. Nie przyznałaby się do tego na głos, ale brakowało jej tego małego robala biegającego po klatce schodowej i uciekającego od mamy.
Z resztą. Może jej ciocia, albo opiekun to zrobią wcześniej? Pewnie nikt nie ma ochoty brać tego na siebie. Nic dziwnego. Jak mała zareaguje?
- Możemy się zerwać. Ale nie jakoś daleko, hm? - zadecydowała. Pod jej opieką małej nic nie grozi, ale lepiej nie robić sobie problemów w razie co. I samej Ellie, która pewnie oberwałaby za to szlabanem, czy przynajmniej awanturą, a tego jej w końcu w urodziny nie trzeba, nie? Wyjdą, ale dość niedaleko. Może choć chwilę się ten cały Duglas pomartwi. Nie zaszkodzi mu to, zdecydowanie. Zaraz razem z małą wyszły przed stadion.
Kiedy tylko wyszły poza stadion, zaraz popchnęła pięciolatkę w śnieg i zaczęła ją tarzać. W takiej chwili potrafiła zapomnieć o zimnie i skostniałych dłoniach. Chyba to jeden z powodów dla których lubiła towarzystwo Lizz - większość znajomych Lotty jest dużo starsza od niej, więc chcąc się do kogoś zbliżyć bardzo wcześnie uczyła się zachowywać jak starsza, niż jest. Przynajmniej się starała. Głupio jej było przez wszystkie bardziej dziecinne zachowania. Przy pięciolatce za to miała przed sobą wymówkę - chodzi przecież wyłącznie o rozbawienie małej, prawda?
- A może z ciebie zrobię bałwana, co?
Zaproponowała, nie zamierzając wypuszczać małej za szybko. Kiedy dłonie zaczęły boleć, przestała ją obrzucać śniegiem, ale nie pokazywała, że cokolwiek jej przeszkadza. Uśmiechnęła się tylko wrednie.
- Zabraknie nam marchewki na nos. Ale może znajdziemy jakąś dobrą gałąź? Zacznij toczyć kulę, a ja się porozglądam.
Zaproponowała, w kocu pozwalając Elizabeth wstać. Oj, już czuje jak się nasłucha, jeśli mała się przez nią pochoruje. Ten Cały Douglas pewnie znajdzie ją nawet pod ziemią. Z drugiej strony... czym on jej niby może zagrozić? Ale dla dobra samej małej, może nie leżeć w śniegu za długo. Nie ważne z resztą.
Rozejrzała się zaraz dookoła, myśląc nad tym, co możnaby wykorzystać do zdobienia bałwana, który ma im powstać.
Z resztą. Może jej ciocia, albo opiekun to zrobią wcześniej? Pewnie nikt nie ma ochoty brać tego na siebie. Nic dziwnego. Jak mała zareaguje?
- Możemy się zerwać. Ale nie jakoś daleko, hm? - zadecydowała. Pod jej opieką małej nic nie grozi, ale lepiej nie robić sobie problemów w razie co. I samej Ellie, która pewnie oberwałaby za to szlabanem, czy przynajmniej awanturą, a tego jej w końcu w urodziny nie trzeba, nie? Wyjdą, ale dość niedaleko. Może choć chwilę się ten cały Duglas pomartwi. Nie zaszkodzi mu to, zdecydowanie. Zaraz razem z małą wyszły przed stadion.
Kiedy tylko wyszły poza stadion, zaraz popchnęła pięciolatkę w śnieg i zaczęła ją tarzać. W takiej chwili potrafiła zapomnieć o zimnie i skostniałych dłoniach. Chyba to jeden z powodów dla których lubiła towarzystwo Lizz - większość znajomych Lotty jest dużo starsza od niej, więc chcąc się do kogoś zbliżyć bardzo wcześnie uczyła się zachowywać jak starsza, niż jest. Przynajmniej się starała. Głupio jej było przez wszystkie bardziej dziecinne zachowania. Przy pięciolatce za to miała przed sobą wymówkę - chodzi przecież wyłącznie o rozbawienie małej, prawda?
- A może z ciebie zrobię bałwana, co?
Zaproponowała, nie zamierzając wypuszczać małej za szybko. Kiedy dłonie zaczęły boleć, przestała ją obrzucać śniegiem, ale nie pokazywała, że cokolwiek jej przeszkadza. Uśmiechnęła się tylko wrednie.
- Zabraknie nam marchewki na nos. Ale może znajdziemy jakąś dobrą gałąź? Zacznij toczyć kulę, a ja się porozglądam.
Zaproponowała, w kocu pozwalając Elizabeth wstać. Oj, już czuje jak się nasłucha, jeśli mała się przez nią pochoruje. Ten Cały Douglas pewnie znajdzie ją nawet pod ziemią. Z drugiej strony... czym on jej niby może zagrozić? Ale dla dobra samej małej, może nie leżeć w śniegu za długo. Nie ważne z resztą.
Rozejrzała się zaraz dookoła, myśląc nad tym, co możnaby wykorzystać do zdobienia bałwana, który ma im powstać.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Trudno było się komukolwiek zmierzyć z małą dziewczyną, która ideał łączyła z tak nieodpowiedzialną czarownicą. Matka Lizzy igrała z ogniem i wolała ocalić własne życie, podrzucając tym samym dziecko pod drzwi wujka Douglasa niż sama rozwiązać problem. Dziewczynka wierzyła w lepsze życie po złej stronie magii, nie wiedząc nawet co to oznacza. Jakby ktoś powiedział jej, że jest skazana na Douglasa do czasu ukończenia siedemnastego roku życia, rzucałaby w niego wszystkim co popadnie. Już potrafiła czarować, więc co stanęłoby jej na przeszkodzie. Może brak różdżki?
- Tak, tak, proszę! – Złapała Charlotte za rękę, dając się prowadzić do wyjścia ze stadionu. Douglas rozgrzewał się pewnie do treningu, więc nawet nie zauważy, że mała w tym czasie opuściła budynek. Lizzy była zaskoczona, gdy jej starsza przyjaciółka tak wykorzystała moment. Cwana zaczęła kaszleć, udając, że się dusi, a gdy tylko Charlotte straciła czujność, oberwała śniegiem prosto w szalik.
- A ja umiem robić aniołka!! – krzyknęła zadowolona, wykorzystując moment, że i tak jest cała w śniegu, więc pokazała przyjaciółce jedyną, słuszną figurę na ziemi. Śmiała się w niebo głosy, nie myśląc nawet, że jej głos może dotrzeć na stadion do Douglasa. On pewnie i tak nie zainteresuje się małą. Była w końcu w dobrych rękach!
- A z wujka Douglasa możemy? – spytała z nadzieją w głosie, ale przyjaciółka wcale nie chciała odpuścić. Elizabeth dzielnie próbowała się obronić, lecz szybko zaczęła kichać z zimna i pociągać nosem. Chociaż katar nie dotyczył czarodziejów, przed chłodem niełatwo było się uchronić. Wstała na nóżki, otrzepując się ze śniegu.
- A kamyczek? – dodała, bo gałązki to były łapki, a nie nos. Posłusznie zaczęła toczyć kulę, ale im była cięższa, tym trudniej Elizabeth było ją pchać. Stękała, jęczała, aż w końcu opadła z sił, cała czerwona na buzi. - Zimno mi w rączki - dodała marudnie, ale nie poddawała się, walczyła dalej ze sporych rozmiarów kulą.
- Tak, tak, proszę! – Złapała Charlotte za rękę, dając się prowadzić do wyjścia ze stadionu. Douglas rozgrzewał się pewnie do treningu, więc nawet nie zauważy, że mała w tym czasie opuściła budynek. Lizzy była zaskoczona, gdy jej starsza przyjaciółka tak wykorzystała moment. Cwana zaczęła kaszleć, udając, że się dusi, a gdy tylko Charlotte straciła czujność, oberwała śniegiem prosto w szalik.
- A ja umiem robić aniołka!! – krzyknęła zadowolona, wykorzystując moment, że i tak jest cała w śniegu, więc pokazała przyjaciółce jedyną, słuszną figurę na ziemi. Śmiała się w niebo głosy, nie myśląc nawet, że jej głos może dotrzeć na stadion do Douglasa. On pewnie i tak nie zainteresuje się małą. Była w końcu w dobrych rękach!
- A z wujka Douglasa możemy? – spytała z nadzieją w głosie, ale przyjaciółka wcale nie chciała odpuścić. Elizabeth dzielnie próbowała się obronić, lecz szybko zaczęła kichać z zimna i pociągać nosem. Chociaż katar nie dotyczył czarodziejów, przed chłodem niełatwo było się uchronić. Wstała na nóżki, otrzepując się ze śniegu.
- A kamyczek? – dodała, bo gałązki to były łapki, a nie nos. Posłusznie zaczęła toczyć kulę, ale im była cięższa, tym trudniej Elizabeth było ją pchać. Stękała, jęczała, aż w końcu opadła z sił, cała czerwona na buzi. - Zimno mi w rączki - dodała marudnie, ale nie poddawała się, walczyła dalej ze sporych rozmiarów kulą.
Gość
Gość
- Wujka Duglasa możemy obrzucić śniegiem, jeśli tu przyjdzie, hm? - zaproponowała wesoło. Nie znała tego kogoś, ale już go nie lubiła. I oczywiście, to dorosły czarodziej i pewnie bardzo szybko zepsułby im zabawę ale Charlie nie wątpiła, że zepsucie zabawy byłoby niczym w porównaniu z satysfakcją jaką by odczuły. Jako małolata doskonale wiedziała, że czasami człowiek potrzebuje zajść komuś za skórę i nawet jeśli źle na tym wyjdzie, będzie zadowolony, że to zrobił. A to przecież tylko śnieżki!
I tylko gdybanie.
- Eee, też umiem! Ale wolę jak ty jesteś cała w śniegu. - pokazała zęby w uśmiechu. Musiała przyznać, że mała jest sprytna. Nawet jeśli śnieg za szalikiem był nieprzyjemny to nawet to uczucie miało swoją całkiem przyjemną, wesołą stronę.
- Kamyczek to w sumie dobry pomysł. - przyznała. Jak tylko ich kilka znalazła, zaczęła pomagać w toczeniu śniegu. - Nie ma marudzenia, bałwanowi też jest zimno! - stwierdziła wesoło. Jej dłonie też były przemarznięte i czasami musiała przerywać żeby je ogrzać. Nawet dość często. Ale nie przeszkadzało jej to i łatwo można było się o tym dowiedzieć z jej wesołej miny. Charlie bardzo lubiła po prostu być dzieciakiem.
- Ale nie przesadźmy, bo potem głowa będzie musiała być duża i jej nie uniesiemy. - stwierdziła rozsądnie, zabierając się po chwili za kolejną kulkę i raz na jakiś czas zaczepiając Elly i rzucając w nią śniegową kulką. Była cała przemarznięta i częściowo przemoczona, ale nic a nic jej to nie przeszkadzało.
I tylko gdybanie.
- Eee, też umiem! Ale wolę jak ty jesteś cała w śniegu. - pokazała zęby w uśmiechu. Musiała przyznać, że mała jest sprytna. Nawet jeśli śnieg za szalikiem był nieprzyjemny to nawet to uczucie miało swoją całkiem przyjemną, wesołą stronę.
- Kamyczek to w sumie dobry pomysł. - przyznała. Jak tylko ich kilka znalazła, zaczęła pomagać w toczeniu śniegu. - Nie ma marudzenia, bałwanowi też jest zimno! - stwierdziła wesoło. Jej dłonie też były przemarznięte i czasami musiała przerywać żeby je ogrzać. Nawet dość często. Ale nie przeszkadzało jej to i łatwo można było się o tym dowiedzieć z jej wesołej miny. Charlie bardzo lubiła po prostu być dzieciakiem.
- Ale nie przesadźmy, bo potem głowa będzie musiała być duża i jej nie uniesiemy. - stwierdziła rozsądnie, zabierając się po chwili za kolejną kulkę i raz na jakiś czas zaczepiając Elly i rzucając w nią śniegową kulką. Była cała przemarznięta i częściowo przemoczona, ale nic a nic jej to nie przeszkadzało.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
- Tylko ja mogę - rzuciła gniewnie, bo czyż nie była taka prawda? Gra między wujkiem Douglasem a Lizzy rozwiała się z każdym dniem. Mała uświadamiała sobie powoli, że nie wróci ani do mamy, ani do cioci. A wszystko, naprawdę wszystko jej nie pasowało. Douglas miał dziwne stopy, chrapał i zamykał za sobą drzwi do toalety. Mama tak nie robiła. - Wujek ma dużo fanek - dodała marudnie, co mogło tylko podpowiedzieć Charlotte, że pewnie długo nie wróci z tego treningu. Ze stadionu dobiegały jakieś okrzyki, a zimno nacierało policzki małej, która wciąż tęskniła za mamą i domem.
- Prosiak jesteś i tyle - odpowiedziała, wystawiając język do przyjaciółki. Mała już swoje się wyziębiała. Douglas nie słynął ze swojej uczuciowości, chyba że do fanek, więc jak dobrze uda jej się ukrywać chorobę, to może nawet ciocia Amelka nie będzie karmiła na wielkiej łyżce małej Lizzy eliksirami.
- A zrobimy mu bluzkę w paski? - spytała, a kreatywność dzieci nie znała granic. Wystarczyło wyżłobić wzory i wtedy bałwanek od razu nabiera innego charakteru. Pchała dzielnie kulkę, słuchając się starszej koleżanki. Musiała nieźle się czasami zapierać nogami, aby przesunąć ją o kolejne centymetry. Odsunęła się, gdy Charlotte uznała, że mają wystarczającą kulę na głowę. Nie była dłużna tej śnieżkowej wymianie, dlatego w końcu zmarszczyła nosek i nie była ucieszona, że urodziny skończy w przemoczonych ciuchach.
- Naprawdę mi zimno - powiedziała cichutko, obejmując ramiona i pociągając noskiem.
- Prosiak jesteś i tyle - odpowiedziała, wystawiając język do przyjaciółki. Mała już swoje się wyziębiała. Douglas nie słynął ze swojej uczuciowości, chyba że do fanek, więc jak dobrze uda jej się ukrywać chorobę, to może nawet ciocia Amelka nie będzie karmiła na wielkiej łyżce małej Lizzy eliksirami.
- A zrobimy mu bluzkę w paski? - spytała, a kreatywność dzieci nie znała granic. Wystarczyło wyżłobić wzory i wtedy bałwanek od razu nabiera innego charakteru. Pchała dzielnie kulkę, słuchając się starszej koleżanki. Musiała nieźle się czasami zapierać nogami, aby przesunąć ją o kolejne centymetry. Odsunęła się, gdy Charlotte uznała, że mają wystarczającą kulę na głowę. Nie była dłużna tej śnieżkowej wymianie, dlatego w końcu zmarszczyła nosek i nie była ucieszona, że urodziny skończy w przemoczonych ciuchach.
- Naprawdę mi zimno - powiedziała cichutko, obejmując ramiona i pociągając noskiem.
Gość
Gość
- Taak, słyszę. - stwierdziła na uwagę o fankach. Charlie lubiła oglądać mecze. Lubiła świat magii i oglądanie go mimo całej zazdrości względem czarodziejów, nad jaką nie mogła zapanować. Latanie wydawało jej się bardo kuszące. Już pomijając magiczny patyk dzięki któremu da się zrobić dosłownie wszystko. Sami gracze... cóż, Lotta od jakiegoś czasu już rozglądała się za panami, choć oczywiście było to jedynie stwierdzenie "przystojny"/"paskudny", nie mając zbytniego kontaktu z rówieśnikami i jak każda nastolatka marząc o przystojniakach z pierwszych stron gazet, choć akurat między graczami jakich kojarzyła raczej nie wskazałaby swojego faworyta.
- Może i jestem, trudno. - puściła oczko małej, nie mając ochoty na przerzucanie się wyzwiskami i razem z nią skończyła bałwana, kiedy Lizzy zaczęła marudzić. No tak. Gdyby potrafiła czarować, to nie byłby żaden problem. Może Charlie trochę za mocno zapomniała o tym, że Ellie nie przywykła tak do mrozu, jak ona ostatnimi czasy? Albo, że jest dziesięć lat młodsza i jej drobne ciało marznie jeszcze bardziej i jeszcze szybciej? Ruda dość szybko zrozumiała, że koniec zabawy i, że wcale nie poprawiła dziewczynce dnia tak, jak chciała. I kompletnie nie wiedziała, co z tym fantem zrobić.
- Noo dobra. Nie wiem, co robić. Wiesz, że ja nie czaruję. - przyznała bezradnie. Nawet, gdyby była czarownicą, brakowałoby jej dwóch lat. Ale była dziwnie pewna, że wtedy łatwiej byłoby jej znaleźć rozwiązanie na kłopot i mogłyby wrócić do zabawy. Jakiejkolwiek.
- Możemy iść do szatni, albo poszukać kogoś, kto cię wysuszy... - nie wiedziała, kogo. W okolicy powinni być sami czarodzieje. O wysuszeniu siebie nie myślała za wiele, bo byłoby jej zwyczajnie głupio poprosić o coś takiego.
Najchętniej siadłaby gdzieś z małą w ciepłym miejscu, ale na to z kolei trzeba pieniędzy. I w okolicy takiego nie było, a przecież już odrzuciła porwanie jej daleko!
- Może i jestem, trudno. - puściła oczko małej, nie mając ochoty na przerzucanie się wyzwiskami i razem z nią skończyła bałwana, kiedy Lizzy zaczęła marudzić. No tak. Gdyby potrafiła czarować, to nie byłby żaden problem. Może Charlie trochę za mocno zapomniała o tym, że Ellie nie przywykła tak do mrozu, jak ona ostatnimi czasy? Albo, że jest dziesięć lat młodsza i jej drobne ciało marznie jeszcze bardziej i jeszcze szybciej? Ruda dość szybko zrozumiała, że koniec zabawy i, że wcale nie poprawiła dziewczynce dnia tak, jak chciała. I kompletnie nie wiedziała, co z tym fantem zrobić.
- Noo dobra. Nie wiem, co robić. Wiesz, że ja nie czaruję. - przyznała bezradnie. Nawet, gdyby była czarownicą, brakowałoby jej dwóch lat. Ale była dziwnie pewna, że wtedy łatwiej byłoby jej znaleźć rozwiązanie na kłopot i mogłyby wrócić do zabawy. Jakiejkolwiek.
- Możemy iść do szatni, albo poszukać kogoś, kto cię wysuszy... - nie wiedziała, kogo. W okolicy powinni być sami czarodzieje. O wysuszeniu siebie nie myślała za wiele, bo byłoby jej zwyczajnie głupio poprosić o coś takiego.
Najchętniej siadłaby gdzieś z małą w ciepłym miejscu, ale na to z kolei trzeba pieniędzy. I w okolicy takiego nie było, a przecież już odrzuciła porwanie jej daleko!
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
- Wiesz, że jedna z nich rzuciła wujkowi majtki? - powiedziała z obrzydzeniem, a dzięki Charlotte zapomniała już, że ma urodziny, na których nie ma nigdzie mamy. Nie lubiła mioteł, bo i Abi nimi gardziła. Ciocia Inara nazwała ich prosiakami, a raczej prostakami, ale Elizabeth ciągle zapominała, jak to powiedziała naprawdę. Ważne, że to było obraźliwe. Długo jednak poczeka na ploteczki z Charlotte o chłopakach. Ona wciąż patrząc na Douglasa, widziała obrzydliwe stopy. Bałwan dumnie stał przed Stadionem Os. W sumie to właśnie takiego zwierzaka powinny ulepić. Jako krewna, córka, jednego z zawodników powinna dbać o ich reklamę, ale na samą myśl czuła zawroty głowy.
- Urośnie Ci grzyb na nosie - zaśmiała się, bo mama zawsze mówiła, że jak Lizzy jest dla niej okropna, to będzie to miało swoje konsekwencje. Mała nie wiedziała, że chodziło jej o zostawienie pod drzwiami obcego mężczyzny. Wcisnęła dłonie pod kurtkę Charlotte, ogrzewając je. Przytuliła się do niej całkowicie, oglądając ich wspólne dzieło.
- Wyszedł dziwny, ale podoba mi się - powiedziała po chwili, widząc ten krępy brzuszek i nieproporcjonalną do wszystkiego głowę. Mała już była prawie sina, ale wciąż dzielnie stała na mrozie i drapała się po czerwonym nosku.
- Wejścia pilnuje taki miły pan i on często czarował mi ptaszki, chodź zrobi nam herbatę - dodała błyskotliwie, ciągnąc przyjaciółkę z powrotem na stadion. Sunęła małymi stópkami po śniegu. Powinna poprosić ciocię Inarkę o lepsze rękawiczki, ale zawsze wolała czekoladę jako prezent. Może pójdą potem popatrzeć na Douglasa, a on zaprowadzi je do domu? Tam ciocia Amelka zrobi uroczysty obiadek i przepyszny deser. Och, jakże marzyła o udanych urodzinach, a Charlotte na pewno polepszyła ten paskudny oraz zimny dzień.
zt
- Urośnie Ci grzyb na nosie - zaśmiała się, bo mama zawsze mówiła, że jak Lizzy jest dla niej okropna, to będzie to miało swoje konsekwencje. Mała nie wiedziała, że chodziło jej o zostawienie pod drzwiami obcego mężczyzny. Wcisnęła dłonie pod kurtkę Charlotte, ogrzewając je. Przytuliła się do niej całkowicie, oglądając ich wspólne dzieło.
- Wyszedł dziwny, ale podoba mi się - powiedziała po chwili, widząc ten krępy brzuszek i nieproporcjonalną do wszystkiego głowę. Mała już była prawie sina, ale wciąż dzielnie stała na mrozie i drapała się po czerwonym nosku.
- Wejścia pilnuje taki miły pan i on często czarował mi ptaszki, chodź zrobi nam herbatę - dodała błyskotliwie, ciągnąc przyjaciółkę z powrotem na stadion. Sunęła małymi stópkami po śniegu. Powinna poprosić ciocię Inarkę o lepsze rękawiczki, ale zawsze wolała czekoladę jako prezent. Może pójdą potem popatrzeć na Douglasa, a on zaprowadzi je do domu? Tam ciocia Amelka zrobi uroczysty obiadek i przepyszny deser. Och, jakże marzyła o udanych urodzinach, a Charlotte na pewno polepszyła ten paskudny oraz zimny dzień.
zt
Gość
Gość
/28 marca
Biało. Trybuny, murawa, drzewa wokół. Wszystko pokryte puchem, który cicho skrzypiał pod podeszwami ciężkich butów. Brzegi szaty szurały o zebrany śnieg, przesiąkając u krańców topiącą się cieczą. To, co widziała na zewnątrz zdawało się idealnie odzwierciedlać to, co siedziało jej w głowie. Miała pustą głowę, a jednak kompletnie przytłoczoną tym oszałamiającym uczuciem. Nie spieszyła się, ociągając się nawet nieco. Zazwyczaj nie musiała być nawet spóźniona by poruszać się po boisku jak rozwścieczona osa. Tym razem była spokojna, jakby otępiona dymem.
Pusto. Prawie dziewiczo. Gdyby nie pojedyncze sylwetki rysujące jej się przed oczami, pomyślałaby, że przeciera szlaki. Rezerwowi jednak już rozpoczynali przygotowania do wzbicia się w powietrze, dobrze wiedząc, że muszą starać się podwójnie, by choćby zamarzyć o wejściu do głównego składu. Zwłaszcza w jej widzeniu. Ona musiała podporządkować kiedyś wszystko pod ten jeden, mały cel. Zmienić wszystko, by dostać się do drużyny. A potem zacisnąć zęby i pracować jeszcze ciężej, by wstać z ławki i stanąć do rozgrywek. Jej buta była wielokrotnie karana - pierwszy sukces, jakkolwiek szybko by nie przyszedł, miał gorzki smak, bo przez niesportowe zachowanie została cofnięta na kolejne miesiące do miejsca, z którego startowała. Starano się w nią wmusić pokorę. Szacunek. Zdusić nieco tą szaleńczą, chorowitą chęć rywalizacji i okiełznać nieco żywiołowego ducha. Dlatego teraz się odpłacała. Krytyką. Surowością. Karmiła ze swojej pozycji innych tym, co sama kiedyś dostawała.
Dzisiaj jednak nie tupała na nikogo, by zszedł jej z drogi, gdy wchodziła do szatni. Nie musiała. Jeżeli ktoś ją mijał, usuwał się niezauważenie. Zawsze zaczynało się tak samo. Otwierała swoją szafkę, zrzucała skórzany plecak z ramion. Wpatrując się w niewielkie lusterko, zaczesywała ciasno włosy do tyłu, by spiąć je wysoko. Jakoś to krótkie patrzenie w swoje odbicie działało na nią motywująco. Była często przeciwnikiem samego siebie. Walczyła z własnymi ograniczeniami, stale popychając granice możliwości do przodu.
Kolejną iskrą było oczyszczenie miotły i sprawdzenie jej. Może to lekka paranoja, ale po wypadku jaki zdarzył się w '54, gdy jedna z zawodniczek straciła panowanie nad swoim Zmiataczem, bo ktoś majstrował jej przy nim i poluzował wiąz gałązek, nigdy nie opuszczała tego punktu. Z jakiegoś dziwnego powodu oczekiwała zawsze na moment, gdy pod dotykiem jej dłoni inicjały na trzonie przestaną jawić się w "SL", a zamienią się na "AP". Teraz tylko kuło ją to w oczy. Przestała jednak odskakiwać jak oparzona, jedynie odwracając wzrok z lekkim bólem. Kilka tygodni temu próbowała zdrapać napis, jakby zapominając, że jest tworem magii. To oszpecenie zdawało się robić jeszcze większą zadrę na jej sercu. Podobnie jak większość pochopnych działań z jej strony, nie mogła już tego naprawić, nie naruszając jednocześnie graweru.
Dusiła westchnięcia. Chwytając za Smugę jedną ręką, zaczęła nakładać na dłonie rękawicę. W wejściu na stadion naciągała już gogle na oczy. Nie musiała wychodzić na środek boiska, by unieść się w górę. Przestała robić przedstawienie już jakiś czas temu, skupiając się na tym, co miała do zrobienia. Koncentrując się tylko na sobie. Jeszcze w listopadzie porozstawiałaby każdego po kątach, preferując bardziej żywiołowy trening, w który zaangażowana byłaby przewaga drużyny. Ostatnio jednak uciekała się w samotne szlify, przestając robić za najgłośniejszy składnik grupy. Może to tylko chwilowy etap. Moment wyciszenia. Może ma coś wspólnego z Nowym Rokiem? Sposób na postanowienia noworoczne? Refleksja, zaduma i obietnica poprawy?
Pierwszy mocny powiew uderzył ją na wysokości sześćdziesięciu stóp. Nieprzygotowana, cofnęło ją o metr. Czasem jednak trzeba poczuć siłę, by móc jej przeciwdziałać, prawda? Znaleźć luki. Opracować sposób działania. Wykorzystać to na swoją przewagę. Gdyby toczyła mecz, zastanowiłaby się jak to wpływa na przeciwników. Większość zawodników używała w końcu nieco szybszych Komet i Zmiataczy, ale one były o wiele bardziej oporne w kierowaniu, a prędkość przy takich warunkach pogodowych nie była wcale zaletą, kiedy należało walczyć o sterowność. Jej stara, wysłużona Smuga sprawowała się doskonale, pozostając zwrotną i elastyczną, co nierzadko nadrabiało braki w jej możliwościach przyspieszenia.
Zaczęła okrążać boisko, wyobrażając sobie wyimagowane pozycje graczy. Jeśli to ich bramki byłyby z wiatrem, bez wątpienia musieliby uważać na pęd powietrza. Przy takich warunkach pogodowych, jeśli tylko śnieg zacząłby padać intensywniej, mieliby spory problem z widocznością. Musieliby wzmocnić ofensywę, jeśli nie chcieliby polegać tylko i wyłącznie na oku swojego szukającego. Oczywiście, zależy przeciwko której drużynie by grali. Selina z wielką lubością toczyła wymyślone pojedynki z jedną, specyficzną grupą. Harpie nie bez powodu najbardziej kuły ją w oczy, skoro to dla ich barw grała niegdyś jej starsza siostra, tak okrutnie zagrabiając jej marzenie i pozwalając nazwisku Lovegood kojarzyć się właśnie z tą drużyną i ciemnowłosą zawodniczką, kiedy to wszystkie laury powinny być przynależne młodszej Lovegoodównie, która już od lat szkolnych szykowała się do wielkiej kariery.
Wzniosła się wysoko, nawet nie zauważając kiedy z każdym okrążeniem zaczęła zwiększać odległość od ziemi. Patrzyła z góry na mecz, który rozgrywał się w jej głowie. Otrząsnęła się, gdy kolejny mocniejszy powiew wiatru zepchnął ją w ten sposób, że niemalże obróciła się wokół własnej osi. W takich warunkach słaba widoczność nie czyniła rzutów łatwiejszych, ale bez wątpienia do tłuczki były o wiele większym wyzwaniem w takim okresie. Wiatr tak mocno dudnił w uszach, że nie można było polegać na narzędziu słuchu, a sam wzrok nie mógł całkowicie odpowiadać za wypatrzenie zagrożenia, kiedy przez zamieć ledwo co przebijały się zarysy innych graczy. Nikt jednak nie mówił, że będzie lekko. Nawet, jeśli zmarznięte ciało marzyło teraz tylko i wyłącznie o zejściu z miotły, drętwiejąc pod każdym kolejnym napływem zimna, niezdolne do wysokiej reaktywności, to raz jeszcze należało je popychać w stronę własnych granic, nie zezwalając na najmniejszy objaw słabości. Zrobiła jeszcze kilka okrążeń, by przyzwyczaić się do zależności siły wiatru, regularności jego podmuchów, sposobu, w jaki jej miotła reagowała na te warunki, co testowała nagłym podrywaniem jej do góry, pikowaniem, robieniem zwrotów, ostrych skrętów lub slalomów, próbując wyczuć na ile czucie Smugi różni się od tego w przyjemniejszych warunkach. W końcu jednak obniżyła lot, mając zamiar wykonać kilka rozgrzewających rzutów do pętli - zarówno z jednej jak i drugiej ręki, wyprowadzając kafla od boku, używając całego ramienia. Będąc niżej, mogła kątem oka zauważyć jak inne ciemne sylwetki wylewają się na boisko, z irytacją dodając dwa do dwóch, że za chwilę będzie tu całkiem tłoczno. Jakkolwiek siłą by jej do głowy nie wbito, że tworzyła zespół i jako zespół występowała na murawie, to była święcie przekonana, że od czasu do czasu powinno się poświęcić wystarczająco trudu, by doszlifować cechy osobnicze danego indywiduum, by poziom grupy podniósł się dzięki silnym oczkom, z których jest złożona, a nie tylko polegał na sprawnie działających mechanizmach między nimi lub istniejących spoiwach. Ignorując kompletnie wolno wzbijających się w górę czarodziejów, sama postanowiła ponacierać na obręcze - na początku z pozycji lewego skrzydłowego, przerzucając kafla odpowiednio przez skrajnie lewą obręcz, środkową, a potem najdalszą, za każdym razem wyłapując piłkę i powtarzając proceder od nowa. Rzuty były silne, zdecydowane, nacechowane na czyste pole. Zmieniła stronę na prawą, powtarzając całe ćwiczenie jak w lustrzanym odbiciu. Dołączyły do niej obce sylwetki, wykonując bliźniacze czynności. Z czasem dźwięk poruszanych na wietrze, ciężkich tkanin mieszał się z głośnymi stęknięciami, krzykami i świstem powietrza, tworząc swoistą symfonię. W tym rytmie poruszali się, wymijając się z dziecięcą łatwością, jakby doskonale wiedząc, gdzie dana osoba znajdzie się za chwilę, wymieniając się wolną przestrzenią w naturalnym, niewypowiedzianym tańcu kadrylowskim. Slalom między innymi członkami drużyny, dołączenie bramkarzy, którzy ustawili się na pozycjach po rozgrzewce, urozmaiciła ćwiczenia, kiedy należało szukać luk przy nadmiernie obłożonych obręczach - przy częstotliwości rzutów oraz, oczywiście, niebywałemu talentu Seliny, nie byli w stanie wyłapywać każdego pojedynczego kafla. Czasem odrzucali pojedyncze w kierunku ścigających, by zachować płynność.
Czas nigdy nie miał znaczenia. Położenie słońca na horyzoncie zmieniało się wolno, zaczynając ocieplać spocone twarze cieplejszymi barwami. Kiedy przestał padać śnieg?
Zaangażowała pięciu innych zawodników, by podzielić się na dwie drużyny - jedna szarżowała, kiedy druga próbowała udaremnić atak. Naparcie, powrót z piłką do tyłu, by zmusić siły do cofnięcia się, gdy jedno czekało blisko murawy, pomiędzy cofniętym a wysuniętym i czekającym na piłkę graczem, by wyłapać podaną w jego stronę piłkę przy jednoczesnym zminimalizowaniu ryzyka przejęcia jej przez wroga. Taka taktyka powinna zagwarantować rozproszenie drugiej grupy i zapewnić napastnikowi czyste pole do rzutu. Przećwiczyli kombinację kilka razy, aż Lovegood nie dostrzegła czegoś kątem oka.
-Hej, Jones, tym razem bez wygłupów! Na twoje szczęście właśnie schodzę, więc nie pomylisz mojego blasku ze zniczem.-krzyknęła w jego stronę, odrzucając kafla ćwiczącym, kiedy pikowała w dół.
Opadła miękko na ziemię, nie poświęcając mu już dłużej uwagi. Ciągle mu nie zapomniała tego występku z listopada, ani tego, że od tego czasu wzajemnie trzymają sobie nóż na gardle i najmniejsza iskra wystarczyła, by wybuchnęli. Cóż, tak apropo wybitnej współpracy w drużynie.
Już w drodze do szatni zaczęła odpinać szatę, chcąc choć trochę odpędzić gorąco, jakie biło z jej ciała. Zrzuciła pelerynę na jedną z ławek, by chwilę potem starannie włożyć miotłę do szafki i zabezpieczyć ją odpowiednim zaklęciem. Dokończyła wszelakie inne czynności, by móc opuścić teren we względnie świeżym stanie i udać się na zwyczajową, południową herbatkę do drogiego kuzyna.
/zt
|1530
Biało. Trybuny, murawa, drzewa wokół. Wszystko pokryte puchem, który cicho skrzypiał pod podeszwami ciężkich butów. Brzegi szaty szurały o zebrany śnieg, przesiąkając u krańców topiącą się cieczą. To, co widziała na zewnątrz zdawało się idealnie odzwierciedlać to, co siedziało jej w głowie. Miała pustą głowę, a jednak kompletnie przytłoczoną tym oszałamiającym uczuciem. Nie spieszyła się, ociągając się nawet nieco. Zazwyczaj nie musiała być nawet spóźniona by poruszać się po boisku jak rozwścieczona osa. Tym razem była spokojna, jakby otępiona dymem.
Pusto. Prawie dziewiczo. Gdyby nie pojedyncze sylwetki rysujące jej się przed oczami, pomyślałaby, że przeciera szlaki. Rezerwowi jednak już rozpoczynali przygotowania do wzbicia się w powietrze, dobrze wiedząc, że muszą starać się podwójnie, by choćby zamarzyć o wejściu do głównego składu. Zwłaszcza w jej widzeniu. Ona musiała podporządkować kiedyś wszystko pod ten jeden, mały cel. Zmienić wszystko, by dostać się do drużyny. A potem zacisnąć zęby i pracować jeszcze ciężej, by wstać z ławki i stanąć do rozgrywek. Jej buta była wielokrotnie karana - pierwszy sukces, jakkolwiek szybko by nie przyszedł, miał gorzki smak, bo przez niesportowe zachowanie została cofnięta na kolejne miesiące do miejsca, z którego startowała. Starano się w nią wmusić pokorę. Szacunek. Zdusić nieco tą szaleńczą, chorowitą chęć rywalizacji i okiełznać nieco żywiołowego ducha. Dlatego teraz się odpłacała. Krytyką. Surowością. Karmiła ze swojej pozycji innych tym, co sama kiedyś dostawała.
Dzisiaj jednak nie tupała na nikogo, by zszedł jej z drogi, gdy wchodziła do szatni. Nie musiała. Jeżeli ktoś ją mijał, usuwał się niezauważenie. Zawsze zaczynało się tak samo. Otwierała swoją szafkę, zrzucała skórzany plecak z ramion. Wpatrując się w niewielkie lusterko, zaczesywała ciasno włosy do tyłu, by spiąć je wysoko. Jakoś to krótkie patrzenie w swoje odbicie działało na nią motywująco. Była często przeciwnikiem samego siebie. Walczyła z własnymi ograniczeniami, stale popychając granice możliwości do przodu.
Kolejną iskrą było oczyszczenie miotły i sprawdzenie jej. Może to lekka paranoja, ale po wypadku jaki zdarzył się w '54, gdy jedna z zawodniczek straciła panowanie nad swoim Zmiataczem, bo ktoś majstrował jej przy nim i poluzował wiąz gałązek, nigdy nie opuszczała tego punktu. Z jakiegoś dziwnego powodu oczekiwała zawsze na moment, gdy pod dotykiem jej dłoni inicjały na trzonie przestaną jawić się w "SL", a zamienią się na "AP". Teraz tylko kuło ją to w oczy. Przestała jednak odskakiwać jak oparzona, jedynie odwracając wzrok z lekkim bólem. Kilka tygodni temu próbowała zdrapać napis, jakby zapominając, że jest tworem magii. To oszpecenie zdawało się robić jeszcze większą zadrę na jej sercu. Podobnie jak większość pochopnych działań z jej strony, nie mogła już tego naprawić, nie naruszając jednocześnie graweru.
Dusiła westchnięcia. Chwytając za Smugę jedną ręką, zaczęła nakładać na dłonie rękawicę. W wejściu na stadion naciągała już gogle na oczy. Nie musiała wychodzić na środek boiska, by unieść się w górę. Przestała robić przedstawienie już jakiś czas temu, skupiając się na tym, co miała do zrobienia. Koncentrując się tylko na sobie. Jeszcze w listopadzie porozstawiałaby każdego po kątach, preferując bardziej żywiołowy trening, w który zaangażowana byłaby przewaga drużyny. Ostatnio jednak uciekała się w samotne szlify, przestając robić za najgłośniejszy składnik grupy. Może to tylko chwilowy etap. Moment wyciszenia. Może ma coś wspólnego z Nowym Rokiem? Sposób na postanowienia noworoczne? Refleksja, zaduma i obietnica poprawy?
Pierwszy mocny powiew uderzył ją na wysokości sześćdziesięciu stóp. Nieprzygotowana, cofnęło ją o metr. Czasem jednak trzeba poczuć siłę, by móc jej przeciwdziałać, prawda? Znaleźć luki. Opracować sposób działania. Wykorzystać to na swoją przewagę. Gdyby toczyła mecz, zastanowiłaby się jak to wpływa na przeciwników. Większość zawodników używała w końcu nieco szybszych Komet i Zmiataczy, ale one były o wiele bardziej oporne w kierowaniu, a prędkość przy takich warunkach pogodowych nie była wcale zaletą, kiedy należało walczyć o sterowność. Jej stara, wysłużona Smuga sprawowała się doskonale, pozostając zwrotną i elastyczną, co nierzadko nadrabiało braki w jej możliwościach przyspieszenia.
Zaczęła okrążać boisko, wyobrażając sobie wyimagowane pozycje graczy. Jeśli to ich bramki byłyby z wiatrem, bez wątpienia musieliby uważać na pęd powietrza. Przy takich warunkach pogodowych, jeśli tylko śnieg zacząłby padać intensywniej, mieliby spory problem z widocznością. Musieliby wzmocnić ofensywę, jeśli nie chcieliby polegać tylko i wyłącznie na oku swojego szukającego. Oczywiście, zależy przeciwko której drużynie by grali. Selina z wielką lubością toczyła wymyślone pojedynki z jedną, specyficzną grupą. Harpie nie bez powodu najbardziej kuły ją w oczy, skoro to dla ich barw grała niegdyś jej starsza siostra, tak okrutnie zagrabiając jej marzenie i pozwalając nazwisku Lovegood kojarzyć się właśnie z tą drużyną i ciemnowłosą zawodniczką, kiedy to wszystkie laury powinny być przynależne młodszej Lovegoodównie, która już od lat szkolnych szykowała się do wielkiej kariery.
Wzniosła się wysoko, nawet nie zauważając kiedy z każdym okrążeniem zaczęła zwiększać odległość od ziemi. Patrzyła z góry na mecz, który rozgrywał się w jej głowie. Otrząsnęła się, gdy kolejny mocniejszy powiew wiatru zepchnął ją w ten sposób, że niemalże obróciła się wokół własnej osi. W takich warunkach słaba widoczność nie czyniła rzutów łatwiejszych, ale bez wątpienia do tłuczki były o wiele większym wyzwaniem w takim okresie. Wiatr tak mocno dudnił w uszach, że nie można było polegać na narzędziu słuchu, a sam wzrok nie mógł całkowicie odpowiadać za wypatrzenie zagrożenia, kiedy przez zamieć ledwo co przebijały się zarysy innych graczy. Nikt jednak nie mówił, że będzie lekko. Nawet, jeśli zmarznięte ciało marzyło teraz tylko i wyłącznie o zejściu z miotły, drętwiejąc pod każdym kolejnym napływem zimna, niezdolne do wysokiej reaktywności, to raz jeszcze należało je popychać w stronę własnych granic, nie zezwalając na najmniejszy objaw słabości. Zrobiła jeszcze kilka okrążeń, by przyzwyczaić się do zależności siły wiatru, regularności jego podmuchów, sposobu, w jaki jej miotła reagowała na te warunki, co testowała nagłym podrywaniem jej do góry, pikowaniem, robieniem zwrotów, ostrych skrętów lub slalomów, próbując wyczuć na ile czucie Smugi różni się od tego w przyjemniejszych warunkach. W końcu jednak obniżyła lot, mając zamiar wykonać kilka rozgrzewających rzutów do pętli - zarówno z jednej jak i drugiej ręki, wyprowadzając kafla od boku, używając całego ramienia. Będąc niżej, mogła kątem oka zauważyć jak inne ciemne sylwetki wylewają się na boisko, z irytacją dodając dwa do dwóch, że za chwilę będzie tu całkiem tłoczno. Jakkolwiek siłą by jej do głowy nie wbito, że tworzyła zespół i jako zespół występowała na murawie, to była święcie przekonana, że od czasu do czasu powinno się poświęcić wystarczająco trudu, by doszlifować cechy osobnicze danego indywiduum, by poziom grupy podniósł się dzięki silnym oczkom, z których jest złożona, a nie tylko polegał na sprawnie działających mechanizmach między nimi lub istniejących spoiwach. Ignorując kompletnie wolno wzbijających się w górę czarodziejów, sama postanowiła ponacierać na obręcze - na początku z pozycji lewego skrzydłowego, przerzucając kafla odpowiednio przez skrajnie lewą obręcz, środkową, a potem najdalszą, za każdym razem wyłapując piłkę i powtarzając proceder od nowa. Rzuty były silne, zdecydowane, nacechowane na czyste pole. Zmieniła stronę na prawą, powtarzając całe ćwiczenie jak w lustrzanym odbiciu. Dołączyły do niej obce sylwetki, wykonując bliźniacze czynności. Z czasem dźwięk poruszanych na wietrze, ciężkich tkanin mieszał się z głośnymi stęknięciami, krzykami i świstem powietrza, tworząc swoistą symfonię. W tym rytmie poruszali się, wymijając się z dziecięcą łatwością, jakby doskonale wiedząc, gdzie dana osoba znajdzie się za chwilę, wymieniając się wolną przestrzenią w naturalnym, niewypowiedzianym tańcu kadrylowskim. Slalom między innymi członkami drużyny, dołączenie bramkarzy, którzy ustawili się na pozycjach po rozgrzewce, urozmaiciła ćwiczenia, kiedy należało szukać luk przy nadmiernie obłożonych obręczach - przy częstotliwości rzutów oraz, oczywiście, niebywałemu talentu Seliny, nie byli w stanie wyłapywać każdego pojedynczego kafla. Czasem odrzucali pojedyncze w kierunku ścigających, by zachować płynność.
Czas nigdy nie miał znaczenia. Położenie słońca na horyzoncie zmieniało się wolno, zaczynając ocieplać spocone twarze cieplejszymi barwami. Kiedy przestał padać śnieg?
Zaangażowała pięciu innych zawodników, by podzielić się na dwie drużyny - jedna szarżowała, kiedy druga próbowała udaremnić atak. Naparcie, powrót z piłką do tyłu, by zmusić siły do cofnięcia się, gdy jedno czekało blisko murawy, pomiędzy cofniętym a wysuniętym i czekającym na piłkę graczem, by wyłapać podaną w jego stronę piłkę przy jednoczesnym zminimalizowaniu ryzyka przejęcia jej przez wroga. Taka taktyka powinna zagwarantować rozproszenie drugiej grupy i zapewnić napastnikowi czyste pole do rzutu. Przećwiczyli kombinację kilka razy, aż Lovegood nie dostrzegła czegoś kątem oka.
-Hej, Jones, tym razem bez wygłupów! Na twoje szczęście właśnie schodzę, więc nie pomylisz mojego blasku ze zniczem.-krzyknęła w jego stronę, odrzucając kafla ćwiczącym, kiedy pikowała w dół.
Opadła miękko na ziemię, nie poświęcając mu już dłużej uwagi. Ciągle mu nie zapomniała tego występku z listopada, ani tego, że od tego czasu wzajemnie trzymają sobie nóż na gardle i najmniejsza iskra wystarczyła, by wybuchnęli. Cóż, tak apropo wybitnej współpracy w drużynie.
Już w drodze do szatni zaczęła odpinać szatę, chcąc choć trochę odpędzić gorąco, jakie biło z jej ciała. Zrzuciła pelerynę na jedną z ławek, by chwilę potem starannie włożyć miotłę do szafki i zabezpieczyć ją odpowiednim zaklęciem. Dokończyła wszelakie inne czynności, by móc opuścić teren we względnie świeżym stanie i udać się na zwyczajową, południową herbatkę do drogiego kuzyna.
/zt
|1530
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
/13.04
Nie była w najlepszym humorze. Nie teraz, nie od dwóch dni. Burze gradowe unosiły się nad jej głową i zwiastowały ogromne kłopoty każdemu, kto się do niej zbliżał. Dlatego to bardzo dobrze, że spędzała większość dni na boisku, pożytkując swoją energię w wysiłek fizyczny. Nawet, jeśli przez pomyłkę pałkarza została draśnięta tłuczkiem i chwilę potem robiła awanturę na całą murawę, wyrywając mu pałkę z rąk i instruując, jak powinno się wykonywać jego pracę, porównując go do takich epitetów, że wszystkie ptaki z okolicy odleciały, nie mogąc tego słuchać. Była małą, wściekłą Osą, która atakowała wszystko, co stanęło jej na drodze - bez żadnych wyjątków. Ale pocenie się działało na nią naprawdę wybitnie dobrze. Teraz, kiedy w końcu dzień stawał się dłuższy, a temperatury wyższe, mogli spędzać więcej czasu na treningach, a zbliżający się sezon sprawiał, że wszyscy byli bardziej zajęci i w końcu słychać było bzyczenie prawdziwego ula. Odżywała momentalnie, kiedy coś się wokół niej działo.
I mogła powiedzieć, że wolno na jej twarz wkradał się uśmiech pełen satysfakcji. Właśnie ogrywali drużynę "B" sporą przewagę punktów i przeprowadzali natarcie, nad którym tak długo pracowali, kiedy rozległ się głośny gwizd. Sygnał do zejścia z mioteł. Wykonany przez nią rzut, jakkolwiek nie bezbłędny, nie miał być komu broniony, bo wymęczeni zawodnicy z wdzięcznością zniżali lot. Wyraz pretensji i niedowierzania na jej obliczu musiał być nieoceniony. Zanurkowała tylko po to, by wyłapać kafla przed zetknięciem się z podłożem. Zirytowana, zsunęła się z miotły, gniewnie kierując się w stronę trenera, wokół którego zaczęli tłoczyć się ludzie. Gdzieś kątem oka zauważyła, że przy wejściu do szatni i wokół trybun są jakieś obce, pojedyncze sylwetki, ale nie poświęciła im wiele uwagi.
-...opętany?... Freddie zostanie zabrany do Munga, niestety na czas akcji stadion będzie zamknięty... sprawdzić co to było... Czy to Grindewald?! ...to na pewno atak czarnomagiczny!-kolejne głosy, ogólny harmider i panika doprowadzały człowieka do szału, choć nawet Selina wstrzymała swój wybuch frustracji, próbując złapać co konkretnie się w danym momencie dzieje i dlaczego jej przerywają.
Przewróciła oczami, nie wierząc, że ta cała farsa jest z powodu jakiegoś rezerwowego, który pewnie kupił jakiś głupi, przeklęty talizman na pchlim targu. Przecież nie raz się chwalił wyszukiwaniem podobnych antyków w równie podejrzanych miejscach. Czy naprawdę ktokolwiek był zdziwiony takim obrotem spraw? I jak można podejrzewać, że ktokolwiek miałby interes w uderzaniu akurat w ich stadion z jakimkolwiek atakiem czarnomagicznym? Jak ograniczonym i rozhisteryzowanym człowiekiem należy być, by dać umysłowi wpaść na taki durnowaty pomysł?
Prychnęła, łapiąc wzrokiem sylwetkę, która pewnie zbierała piłki - w końcu mężczyzna właśnie schylał się nad kufrem, co innego miałby robić?
-Łap.-rzuciła krótkie polecenie, wyrzucając w tym samym momencie ze swoich rąk kafla w jego kierunku. Zdębiała, kiedy sylwetka podniosła się i nie zobaczyła znajomej twarzy, a kompletnie obcą osobę. Czyżby zaraz miała się tłumaczyć z ataku na aurora? A może zaskoczy ją refleksem?
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ataki zdarzał się coraz częściej - i coraz częściej, zupełnym przypadkiem ofiarami tych ataków stawali się w pierwszej kolejności czarodzieje mugolskiego pochodzenia. Frederick Oswell, jak udało mu się dowiedzieć, miał mugolską matkę, która najprawdopodobniej miała wiele wspólnego z tym, że spośród wszystkich zawodników - to właśnie on padł ofiarą ataku. Wszelkie inne hipotezy wydawały się bezsensowne, zazdrośni zawodnicy, przecież był tylko rezerwowym, przeciwna drużyna, celowałaby przecież w największe gwiazdy Os - Lovegood czy Jonesa. Niepokoje nie dawały mu spokoju, postawy przeciwko niemagicznym ludziom zaostrzały się z dnia na dzień, prowadząc do nieuchronnego: do wojny, wszystkich ze wszystkimi. Ginęli ludzie, wojna już trwała - po prostu ofiarami mało kto się przejmował. Gazety, ogarnięte propagandą chorego dzisiaj ministerstwa, nie mówiły o tym zbyt głośno. Nie mówiły wystarczająco głośno - ludzie potrzebowali ostrzeżenia. Informacje, jakie posiadał, były szczątkowe; nikt do końca nie wiedział, gdzie doszło do zarażenia.
W pierwszej kolejności - sprawdził pozostałe tropy, właśnie stojąc nad ostatnim pośród nich: otwartą skrzynką z piłkami, nad którą zataczał kręgi różdżką, szepcząc zaklęcia wykrywające klątwy - które nic nie wykazały. Nie było więc mowy o planowanym ataku na któregoś z ważniejszych zawodników, chyba, że ktoś zachował się wyjątkowo nieporadnie. Ostre łap dotarło do niego od razu, dla kogoś, kto na co dzień zajmuje się ćwiczeniem kondycji fizycznej jednostki tak elitarnej, jakimi są aurorzy, nie miał problemów z wychwyceniem żołnierskich poleceń. I choć już w pierwszej chwili zazgrzytał mu głos, nieznajomy, kobiecy, to wykazał się refleksem - takim, jakich uczył rekrutów na własnych zajęciach - odwracając się ku nadlatującemu kaflowi, który złapał prosto w dłonie. Rzut był silny, podniósł wzrok - który natrafił na Selinę Lovegood.
Praca - a ostatnio też inne, o wiele ważniejsze zmartwienia - nie pozwalały mu być częstym obserwatorem sportowych wydarzeń, ale nie mógł powiedzieć, że go one nie interesowały. Sprawnie obracał się wśród zawodników najsilniejszych drużyn, znał klasyfikację i rozpoznawał najważniejsze nazwiska sportowego świata. Selinę Lovegood - rozpoznał również, znając nie tylko jej twarz uśmiechającą się z okładek magazynów, ale i grę ciągnącą drużynę Os do przodu. Zmarszczył brew.
- Miałem to złapać w jakimś konkretnym celu? - Nie miał poczucia humoru i nie lubił, kiedy przerywano mu pracę, zwłaszcza - kiedy ta praca była naprawdę ważna. A ta - była. Odkąd wokół działy się te wszystkie nieszczęścia, dotarcie do jakichkolwiek osób odpowiadających za ataki na mugoli było kwestią priorytetową. Po nitce do kłębka, od nich można było dotrzeć do ludzi, którzy naprawdę za to odpowiadają. Trzecia siła? Tego nie wiedział nikt, a oto nadchodził najwyższy czas, żeby się dowiedzieć.
W pierwszej kolejności - sprawdził pozostałe tropy, właśnie stojąc nad ostatnim pośród nich: otwartą skrzynką z piłkami, nad którą zataczał kręgi różdżką, szepcząc zaklęcia wykrywające klątwy - które nic nie wykazały. Nie było więc mowy o planowanym ataku na któregoś z ważniejszych zawodników, chyba, że ktoś zachował się wyjątkowo nieporadnie. Ostre łap dotarło do niego od razu, dla kogoś, kto na co dzień zajmuje się ćwiczeniem kondycji fizycznej jednostki tak elitarnej, jakimi są aurorzy, nie miał problemów z wychwyceniem żołnierskich poleceń. I choć już w pierwszej chwili zazgrzytał mu głos, nieznajomy, kobiecy, to wykazał się refleksem - takim, jakich uczył rekrutów na własnych zajęciach - odwracając się ku nadlatującemu kaflowi, który złapał prosto w dłonie. Rzut był silny, podniósł wzrok - który natrafił na Selinę Lovegood.
Praca - a ostatnio też inne, o wiele ważniejsze zmartwienia - nie pozwalały mu być częstym obserwatorem sportowych wydarzeń, ale nie mógł powiedzieć, że go one nie interesowały. Sprawnie obracał się wśród zawodników najsilniejszych drużyn, znał klasyfikację i rozpoznawał najważniejsze nazwiska sportowego świata. Selinę Lovegood - rozpoznał również, znając nie tylko jej twarz uśmiechającą się z okładek magazynów, ale i grę ciągnącą drużynę Os do przodu. Zmarszczył brew.
- Miałem to złapać w jakimś konkretnym celu? - Nie miał poczucia humoru i nie lubił, kiedy przerywano mu pracę, zwłaszcza - kiedy ta praca była naprawdę ważna. A ta - była. Odkąd wokół działy się te wszystkie nieszczęścia, dotarcie do jakichkolwiek osób odpowiadających za ataki na mugoli było kwestią priorytetową. Po nitce do kłębka, od nich można było dotrzeć do ludzi, którzy naprawdę za to odpowiadają. Trzecia siła? Tego nie wiedział nikt, a oto nadchodził najwyższy czas, żeby się dowiedzieć.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Jakkolwiek ostatnie wydarzenia nie zrobiły wrażenia na Selinie, odbijając się stemplem na każdej prowadzonej przez nią konwersacji, prowokując ją do przeglądania starej prasy i szukania jakichkolwiek źródeł konsekwencji, jakie teraz odczuwali, tak w tym momencie wróciła do rdzenia swojej najgorszej strony osobowości. Była żądlącą, natrętną Osą. I w ciągu tych dwóch dni zdołała zapomnieć o kierunku, w jakim idzie świat, o frustracji wywołanej zmianami w prawie, które tak boleśnie dotykały jej drużynę, o pieprzonym zaburzeniu bezpieczeństwa, o rosnących obawach, o zachwianiu wszystkiego, co znała, bo zbytnio kojarzyło jej się to z pewnym aurorem, który sobie u niej mocno przeskrobał. I musiał zapłacić. A walutą tą był żal. I jeżeli ktokolwiek się zastanawiał dlaczego Lovegood postanowiła wymierzać sprawiedliwość na polach, na których mu najbardziej zależało, to niech się dłużej nie dziwi.
Dlatego też nie miała zamiaru przejmować się imiennikiem (niech go szlag!) Lisa, a tym bardziej mu współczuć, nawet jeśli gdzieś z tyłu jej głowy alarmy biły głośno, uświadamiając jej, że krąg się zacieśnia coraz bardziej wokół niej i z czasem pętla zaciśnie jej się na szyi, jeśli nie zareaguje. List wysłany do Garretta był właśnie tym przebłyskiem świadomości, choć nie miała zamiaru pokazywać trwogi przy wszystkich. Dlatego stała mocno, wyprostowana, obojętna na to, co się dzieje. Wchodziła w tryb, jaki w zagrożeniach znała najbardziej - kamiennej skały, której nic nie ruszy. Gdyby była tu Harriett, mogłaby się o nią oprzeć. Na szczęście jednak jej to nie dotyczyło i niebezpieczeństwo ciągle przebywało w bezpiecznej odległości od jej drogiej kuzynki.
Zmrużyła nieco oczy, kiedy zimne, niebieskie tęczówki natrafiły na jej własne. Nie były jednak stalowe, nie posiadały tej znajomej iskry - nie miała co obawiać się, że pewna persona postanowiła odwołać się do znanej sztuczki, choć przez moment przyglądała mu się o chwilę zbyt długo, przeciągając w zamyśleniu spojrzenie. To nie były oczy, któreko znała. Powinna wyzbyć się tej paranoi, doszukując się we wszystkim spisku, ale nastroje nie pozwalały na uspokojenie rozdmuchanych myśli.
Powinna być zaskoczona, że wykazał się takim refleksem. A może nawet była pod delikatnym wrażeniem. Ale jej krzywy uśmiech chyba bardziej pojawił się na jej twarzy na jego automatyczną reakcję na polecenie.
-Myślałam, że jesteś naszym nowym rezerwowym skoro Oswella szlag trafił.-palnęła bez mrugnięcia okiem, popisując się kolejnej osobie swoją ignorancją i brakiem empatii, niezdolna do wypowiedzenia "Pomyliłam się" i przyznania się do winy. Nie widziała też jak podejrzliwie mogło to zabrzmieć, skoro dopiero z pogłosek wychwyciła nazwisko poszkodowanej osoby, a już była zdolna do wplecenia go do tego zdania, jakby posiadała informację o tym wypadku już wcześniej.-Cóż, a przynajmniej na jakiś czas, tak?-podpytała, unosząc wyczekująco brwi do góry.
Przyglądała mu się jeszcze chwilę, próbując w głowie z całą pewnością wykreślić możliwość, że Fox nie nauczył się jeszcze zmieniać barwy oczu i to nie jest jego kolejny żart, mimo że żołądek ścisnął się boleśnie, kiedy zdała sobie sprawę, że może się na nią czaić gdzieś w szatni, nie mogąc sobie odpuścić interwencji, w którą pośrednio była zamieszana. Miała nadzieję, że napięcie zbyt mocno nie wykwitło na jej twarzy.
-Podpisać ci to czy włożysz to w końcu do kufra?-zapytała, mrugnięciem wyrywając się z refleksji. Wyciągnęła różdżkę z zamiarem wyczarowania markera, bo przecież auror na pewno będzie chciał skorzystać z okazji i dostać jej autograf. Praca pracą, ale nie codziennie spotyka się taką gwiazdę jak ona!
Dlatego też nie miała zamiaru przejmować się imiennikiem (niech go szlag!) Lisa, a tym bardziej mu współczuć, nawet jeśli gdzieś z tyłu jej głowy alarmy biły głośno, uświadamiając jej, że krąg się zacieśnia coraz bardziej wokół niej i z czasem pętla zaciśnie jej się na szyi, jeśli nie zareaguje. List wysłany do Garretta był właśnie tym przebłyskiem świadomości, choć nie miała zamiaru pokazywać trwogi przy wszystkich. Dlatego stała mocno, wyprostowana, obojętna na to, co się dzieje. Wchodziła w tryb, jaki w zagrożeniach znała najbardziej - kamiennej skały, której nic nie ruszy. Gdyby była tu Harriett, mogłaby się o nią oprzeć. Na szczęście jednak jej to nie dotyczyło i niebezpieczeństwo ciągle przebywało w bezpiecznej odległości od jej drogiej kuzynki.
Zmrużyła nieco oczy, kiedy zimne, niebieskie tęczówki natrafiły na jej własne. Nie były jednak stalowe, nie posiadały tej znajomej iskry - nie miała co obawiać się, że pewna persona postanowiła odwołać się do znanej sztuczki, choć przez moment przyglądała mu się o chwilę zbyt długo, przeciągając w zamyśleniu spojrzenie. To nie były oczy, które
Powinna być zaskoczona, że wykazał się takim refleksem. A może nawet była pod delikatnym wrażeniem. Ale jej krzywy uśmiech chyba bardziej pojawił się na jej twarzy na jego automatyczną reakcję na polecenie.
-Myślałam, że jesteś naszym nowym rezerwowym skoro Oswella szlag trafił.-palnęła bez mrugnięcia okiem, popisując się kolejnej osobie swoją ignorancją i brakiem empatii, niezdolna do wypowiedzenia "Pomyliłam się" i przyznania się do winy. Nie widziała też jak podejrzliwie mogło to zabrzmieć, skoro dopiero z pogłosek wychwyciła nazwisko poszkodowanej osoby, a już była zdolna do wplecenia go do tego zdania, jakby posiadała informację o tym wypadku już wcześniej.-Cóż, a przynajmniej na jakiś czas, tak?-podpytała, unosząc wyczekująco brwi do góry.
Przyglądała mu się jeszcze chwilę, próbując w głowie z całą pewnością wykreślić możliwość, że Fox nie nauczył się jeszcze zmieniać barwy oczu i to nie jest jego kolejny żart, mimo że żołądek ścisnął się boleśnie, kiedy zdała sobie sprawę, że może się na nią czaić gdzieś w szatni, nie mogąc sobie odpuścić interwencji, w którą pośrednio była zamieszana. Miała nadzieję, że napięcie zbyt mocno nie wykwitło na jej twarzy.
-Podpisać ci to czy włożysz to w końcu do kufra?-zapytała, mrugnięciem wyrywając się z refleksji. Wyciągnęła różdżkę z zamiarem wyczarowania markera, bo przecież auror na pewno będzie chciał skorzystać z okazji i dostać jej autograf. Praca pracą, ale nie codziennie spotyka się taką gwiazdę jak ona!
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyglądał się przez chwilę, w milczeniu, jej rozkosznie zabawnie uniesionym brwią, widywał ludzi takich jak ona stosunkowo często, choć o wiele częściej za młodu. Ze swoim doświadczeniem lubił oceniać ludzi po pozorach, po pierwszym wrażeniu; Selina wyglądała w jego oczach w tym momencie nie lepiej, niż oburzona arystokratka, której ktoś śmiał zajść drogę, przeganiająca kmiotów oddychających tym samym powietrzem. Szkoda, że wybitny talent - szanował ją jako zawodniczkę i przedstawicielkę Os, była naprawdę świetna w tym, co robiła - tak rzadko idzie w parze z wybitnym charakterem, choć może to kwestia ładnej buzi - uroda podobnie rzadko współgrała z rozsądkiem. A może to domena os - bzyczeć, żądlić i denerwować. Lekceważenie, z jakim odniosła się do rannego, nie umknęło jego uwadze; ludzie powinni o wiele bardziej uważać na to, co mówili. Zaskakujące, jak bardzo los bywał przewrotny.
- Nie, nie jestem - odparł krótko, szorstko, żołniersko; mniej, aby ją powiadomić, a bardziej - by zaakcentować nonsens jej słów. - A skoro ów szlag już do mnie przyszedł, możesz usiąść. Mam kilka pytań, a to rzeczywiście potrwa... - uniósł ku niej wzrok, jakby przypominając sobie jej poprzednie słowa - jakiś czas - dodał, już na nią nie patrząc, zanurzając dłoń we wnętrzu kufra i przykładając dłoń do jego podszycia w poszukiwaniu poszlak. Gdzieś we wnętrzu tej skrzynki musiało być coś nie tak; atak rozpoczął się nagle, tuż przed rozpoczęciem treningu, zupełnie jakby problem leżał w którejś z piłek, w akcesoriach, gdzieś na murawie: a jednak nie mógł znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Czyżby jednak szukał w złym miejscu? Ofiara mogła wnieść na stadion właściwie wszystko, a klątwa równie dobrze mogła zadziałać z opóźnieniem. Wpierw jednak należało dokładnie sprawdzić wszystkie możliwości, nie mógł przecież pozwolić sobie na błąd. Błąd, który mógłby innych kosztować zbyt wiele. Tak naprawdę nie wiedział, czy zeznania Seliny były mu w ogóle potrzebne, ale skoro już na siebie trafili - mogła spróbować pomóc.
Podpisać piłkę, Brendan krótko wypuścił nosem powietrze, uśmiechając się półgębkiem; zawodniczka jawiła się przed nim jako coraz mniej bystra, zapatrzona w siebie gwiazdeczka, oczekująca od świata o wiele więcej, niż dawała mu sama. Nie lubił ludzi takich jak ona, którym wydawało się, że byli czymś więcej, niż byli. Obrócił w dłoniach piłkę, raz, drugi.
- To kafel - wyjaśnił tonem, jakiego zwykle używał do niesfornych rekrutów, kiedy należało potraktować ich jak idiotów. - Naprawdę w zawodowej drużynie podpisujecie piłki, żeby nie zapomnieć, która jest która? - Nie czekając na odpowiedź, odrzucił kafla Selinie - rzeczywiście miał kufer pod ręką, ale tej paniusi najwyraźniej nie zaszkodzi, kiedy raz w życiu zrobi coś samodzielnie. - Znajdź inny kufer, ten zabieram ze sobą - dodał krótko, zatrzaskując wieko. Przyjrzy się mu bliżej - albo da któremuś z łamaczy, być może to pomoże odnaleźć rozwiązania tej zagadki.
- Selina Lovegood jak sądzę - powitał ją, obracając się już przodem do czarownicy; dłonie zaplótł na klatce piersiowej. - Brendan Weasley, auror. Chcę usłyszeć, co wiesz, o dzisiejszym incydencie, w trakcie którego Frederick Oswell został... niedysponowany.
- Nie, nie jestem - odparł krótko, szorstko, żołniersko; mniej, aby ją powiadomić, a bardziej - by zaakcentować nonsens jej słów. - A skoro ów szlag już do mnie przyszedł, możesz usiąść. Mam kilka pytań, a to rzeczywiście potrwa... - uniósł ku niej wzrok, jakby przypominając sobie jej poprzednie słowa - jakiś czas - dodał, już na nią nie patrząc, zanurzając dłoń we wnętrzu kufra i przykładając dłoń do jego podszycia w poszukiwaniu poszlak. Gdzieś we wnętrzu tej skrzynki musiało być coś nie tak; atak rozpoczął się nagle, tuż przed rozpoczęciem treningu, zupełnie jakby problem leżał w którejś z piłek, w akcesoriach, gdzieś na murawie: a jednak nie mógł znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Czyżby jednak szukał w złym miejscu? Ofiara mogła wnieść na stadion właściwie wszystko, a klątwa równie dobrze mogła zadziałać z opóźnieniem. Wpierw jednak należało dokładnie sprawdzić wszystkie możliwości, nie mógł przecież pozwolić sobie na błąd. Błąd, który mógłby innych kosztować zbyt wiele. Tak naprawdę nie wiedział, czy zeznania Seliny były mu w ogóle potrzebne, ale skoro już na siebie trafili - mogła spróbować pomóc.
Podpisać piłkę, Brendan krótko wypuścił nosem powietrze, uśmiechając się półgębkiem; zawodniczka jawiła się przed nim jako coraz mniej bystra, zapatrzona w siebie gwiazdeczka, oczekująca od świata o wiele więcej, niż dawała mu sama. Nie lubił ludzi takich jak ona, którym wydawało się, że byli czymś więcej, niż byli. Obrócił w dłoniach piłkę, raz, drugi.
- To kafel - wyjaśnił tonem, jakiego zwykle używał do niesfornych rekrutów, kiedy należało potraktować ich jak idiotów. - Naprawdę w zawodowej drużynie podpisujecie piłki, żeby nie zapomnieć, która jest która? - Nie czekając na odpowiedź, odrzucił kafla Selinie - rzeczywiście miał kufer pod ręką, ale tej paniusi najwyraźniej nie zaszkodzi, kiedy raz w życiu zrobi coś samodzielnie. - Znajdź inny kufer, ten zabieram ze sobą - dodał krótko, zatrzaskując wieko. Przyjrzy się mu bliżej - albo da któremuś z łamaczy, być może to pomoże odnaleźć rozwiązania tej zagadki.
- Selina Lovegood jak sądzę - powitał ją, obracając się już przodem do czarownicy; dłonie zaplótł na klatce piersiowej. - Brendan Weasley, auror. Chcę usłyszeć, co wiesz, o dzisiejszym incydencie, w trakcie którego Frederick Oswell został... niedysponowany.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nigdy nie cechowała się delikatnością, a podobny brak taktu i zamiłowania do kurtuazji dyskwalifikował ją z brylowania na salonach, w czym specjalizowały się owe arystokratki - ona sama zdawała się z lubością absorbować tylko negatywne cechy charakteru - kapryśność i wyniosłość od szlachcianek, arogancję i pewność siebie od gwiazd Quidditcha, złośliwość i natrętność od os, a z bycia kobietą wyniosła tylko zmienność i chimeryczność. Być może faktycznie o wiele bardziej przypominała harpię niż osę. Nie czuła się nigdy wystarczająco pewnie ze swoją urodą, wszak sport działał na kobiecą sylwetkę raczej niekorzystnie, choć nie odmawiała sobie nigdy wrażenia.
Przyjmowała ostre spojrzenie z litościwą cierpliwością, choć uniesione brwi wyczekiwały na odpowiedź co ten intruz tutaj robił i czego właściwie chciał, zaburzając jej przestrzeń swoją obecnością, przecząc rutynie wypracowanej przez lata, pozostając na pozycji elementu burzącego jej ład - każdy poruszał się tutaj po swojej orbicie, unikając zderzeń z Seliną, jakby uważali ją (całkiem słusznie) za siłę niszczącą, ale ten tutaj zdawał się być albo kompletnie nieświadomy lub wręcz bezczelnie niewzruszony jej efektem.
-Nie jesteś.-powtórzyła, jakby akcentując fakt, że wciąż nie podał jej właściwie informacji, której wymagała od samego początku: kim jesteś i czego chcesz? Spojrzała na niego z niedowierzeniem, obracając to jednak w śmiech. Patrzyła na niego jakby chciała, by powtórzył swoje polecenie, zastanawiając się, skąd ten chłopiec właściwie się urwał. Jeśli wydawało mu się, że mógł swobodnie rozporządzać jej czasem, to definitywnie się mylił.-Jeśli to jakiś wywiad, to porozmawiaj z moim trenerem, nie mam czasu na takie bzdury.-powstrzymała się przed warknięciem, nie kłopocząc się wyrażeniem swojego niezadowolenia, które wzmagane było przez jej poprzednie doświadczenia z pismakami, gdy jeden z nich dosyć mocno zalazł jej za skórę.
Obserowowała go z coraz większym zdziwieniem, patrząc, jak szpera w ich kufrze, jakby miał do tego absolutne prawo. Nie była pewna czy jest bardziej oburzona czy też wolno zaczyna być pod wrażeniem jego niezaburzonej pewności siebie - właściwie obie sensacje wrzały jej w krwiobiegu.
Wzrok śledził, jak obracał piłkę w dłoniach, a on sam uśmiechał się ze smarkowatą butą. Powstrzymała chęć wybicia mu kafla z rąk i skierowania jego paralotni lotu wprost w jego twarz, by nieco przeredagować czar jego wyrazu.
-To nazywa się autograf.-przypomniała mu, łaskawie wznosząc się na wyżyny własnej tolerancji.-Och, to cudowne, że tyle wiesz o Quidditchu!-sarknęła, przewracając oczami.-Chcesz mnie może jeszcze poinstruować co powinniśmy robić na stadionie?-zapytała, gotowa wcisnąć mu miotłę w rękę i spuścić łomot w powietrzu.-Może mi pokażesz?-zaironizowała, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym uśmiechu.
Złapała kafla pewnie, pozwalając kolejnemu grymasowi przepłynąć przez jej lico.
-Sam znajdź inny kufer.-syknęła, bez najmniejszego wahania odrzucając mu przedmiot w mocnym rzucie (nie filtrowała już użycia siły), czując, jak frustracja w niej wzrasta. Zaczęła się zapierać jak osioł i na tym etapie była już tak bardzo na nie... że tylko kolejna rewelacja na moment przerwała rosnącą falę gniewu.
Odpowiedziała mu takim samym gestem, również zakładając ręce na klatce piersiowej, jakby wchodziła z nim w konkurencję kto zrobi to lepiej.
Parsknęła śmiechem, gdy się przedstawił, jakby napięcie z niej uleciało i wszystko nagle się stało jasne. Ucięła jednak to szybko, na powrót mrużąc wściekle oczy, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że to nic nie zmienia.
-Weasley.-powtórzyła, na moment patrząc na obręcz rysującą nad jego głową. Miała nadzieję, że to nie krewny Garretta. Doprawdy, co za irytujące stworzenie, z tym całym swoim niezaburzonym majestatem i powagą, jakby ktoś mu wcisnął Zmiatacza w dolną część pleców.-Usłyszałam gwizd trenera, zeszłam z miotły i doszło do moich uszu, że ten przeklęty Oswell wreszcie się doigrał i trafił do Munga.-wysyczała przez zaciśnięte zęby, unosząc dumnie brodę, jakby na tym mieli zakończyć potok pytań, bo jej wersja była na tyle przekonywująca i definitywna, że nie musiała nic dodawać.
Przyjmowała ostre spojrzenie z litościwą cierpliwością, choć uniesione brwi wyczekiwały na odpowiedź co ten intruz tutaj robił i czego właściwie chciał, zaburzając jej przestrzeń swoją obecnością, przecząc rutynie wypracowanej przez lata, pozostając na pozycji elementu burzącego jej ład - każdy poruszał się tutaj po swojej orbicie, unikając zderzeń z Seliną, jakby uważali ją (całkiem słusznie) za siłę niszczącą, ale ten tutaj zdawał się być albo kompletnie nieświadomy lub wręcz bezczelnie niewzruszony jej efektem.
-Nie jesteś.-powtórzyła, jakby akcentując fakt, że wciąż nie podał jej właściwie informacji, której wymagała od samego początku: kim jesteś i czego chcesz? Spojrzała na niego z niedowierzeniem, obracając to jednak w śmiech. Patrzyła na niego jakby chciała, by powtórzył swoje polecenie, zastanawiając się, skąd ten chłopiec właściwie się urwał. Jeśli wydawało mu się, że mógł swobodnie rozporządzać jej czasem, to definitywnie się mylił.-Jeśli to jakiś wywiad, to porozmawiaj z moim trenerem, nie mam czasu na takie bzdury.-powstrzymała się przed warknięciem, nie kłopocząc się wyrażeniem swojego niezadowolenia, które wzmagane było przez jej poprzednie doświadczenia z pismakami, gdy jeden z nich dosyć mocno zalazł jej za skórę.
Obserowowała go z coraz większym zdziwieniem, patrząc, jak szpera w ich kufrze, jakby miał do tego absolutne prawo. Nie była pewna czy jest bardziej oburzona czy też wolno zaczyna być pod wrażeniem jego niezaburzonej pewności siebie - właściwie obie sensacje wrzały jej w krwiobiegu.
Wzrok śledził, jak obracał piłkę w dłoniach, a on sam uśmiechał się ze smarkowatą butą. Powstrzymała chęć wybicia mu kafla z rąk i skierowania jego paralotni lotu wprost w jego twarz, by nieco przeredagować czar jego wyrazu.
-To nazywa się autograf.-przypomniała mu, łaskawie wznosząc się na wyżyny własnej tolerancji.-Och, to cudowne, że tyle wiesz o Quidditchu!-sarknęła, przewracając oczami.-Chcesz mnie może jeszcze poinstruować co powinniśmy robić na stadionie?-zapytała, gotowa wcisnąć mu miotłę w rękę i spuścić łomot w powietrzu.-Może mi pokażesz?-zaironizowała, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym uśmiechu.
Złapała kafla pewnie, pozwalając kolejnemu grymasowi przepłynąć przez jej lico.
-Sam znajdź inny kufer.-syknęła, bez najmniejszego wahania odrzucając mu przedmiot w mocnym rzucie (nie filtrowała już użycia siły), czując, jak frustracja w niej wzrasta. Zaczęła się zapierać jak osioł i na tym etapie była już tak bardzo na nie... że tylko kolejna rewelacja na moment przerwała rosnącą falę gniewu.
Odpowiedziała mu takim samym gestem, również zakładając ręce na klatce piersiowej, jakby wchodziła z nim w konkurencję kto zrobi to lepiej.
Parsknęła śmiechem, gdy się przedstawił, jakby napięcie z niej uleciało i wszystko nagle się stało jasne. Ucięła jednak to szybko, na powrót mrużąc wściekle oczy, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że to nic nie zmienia.
-Weasley.-powtórzyła, na moment patrząc na obręcz rysującą nad jego głową. Miała nadzieję, że to nie krewny Garretta. Doprawdy, co za irytujące stworzenie, z tym całym swoim niezaburzonym majestatem i powagą, jakby ktoś mu wcisnął Zmiatacza w dolną część pleców.-Usłyszałam gwizd trenera, zeszłam z miotły i doszło do moich uszu, że ten przeklęty Oswell wreszcie się doigrał i trafił do Munga.-wysyczała przez zaciśnięte zęby, unosząc dumnie brodę, jakby na tym mieli zakończyć potok pytań, bo jej wersja była na tyle przekonywująca i definitywna, że nie musiała nic dodawać.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przekupka na targu, czy arystokratka na bankiecie, oba porównania dla Brendana były wobec Seliny całkowicie adekwatne, nie doszukując się w fałszu tych drugich taktu; jej wyimaginowane prawo do zajmowania przestrzeni bardziej niż inni stało się wyczuwalne już po kilku pierwszych wypowiedzianych przez nią słowach. A im dłużej stał naprzeciw niej, tym bardziej zastanawiał się, czy to czasowa niedyspozycja, czy jednak trwałe zaburzenie.
- Rozmawiałem - mruknął jakby od niechcenia; trener tej dziewczyny był właściwie pierwszym, do kogo się zwrócił. Bynajmniej nie po wywiad, ale tej zawiłości, wykraczającej jak widać znacznie ponad rozumienie gwiazdy drużyny, tłumaczyć nie miał zamiaru. - Niestety nie powiedział mi nic, czego jeszcze nie wiedziałem, do mojego... wywiadu - Niech będzie, użyjmy prostszych słów, jeśli tak ci będzie łatwiej. Ostatecznie zbieranie zeznań nie różniło się wiele od wywiadu jako formy rozmowy, może oprócz paru szczegółów takich jak przymus, waga, i kierunek, w jakim mogła zmierzać rozmowa. Intuicyjnie Selina Lovegood sytuację rozumiała całkiem dobrze.
Autograf. Oczywiście - na piłce drużyny, zupełnie jakby zawodnicy składali je sobie nawzajem na wypadek niedoboru piszczących dziewcząt (lub zapatrzonych chłopców). Zdecydowanie nie przepadał za gwiazdami pławiącymi się we własnym blasku.
- Nie - odmówił krótko, szorstko ucinając temat. - Ja też nie mam czasu na pierdoły - dodał tonem wyjaśnienia, przesuwając dłonią wzdłuż linii zamknięcia wieka kufra, jasno akcentując swoje stanowisko w tej sprawie. Lubił sport, uprawiał go regularnie, ale zawodowy akceptował jedynie w formie, która przyczyniała się do poprawy sprawności służb, które tej sprawności wymagały, chociażby aurorów. Sport zawodowy jako taki, sam w sobie, był właściwie bezużyteczny, do niczego nie prowadził i przypominał pasożyta społecznego, który nie tylko ogłupiał ludzi, ale i zabierał ich czas oraz pieniądze, niekiedy źle kierunkując priorytety. Wspólny trening z Seliną byłby więc taką samą stratą czasu - gdyby tylko ta proponowała go na poważnie.
Nie spodziewał się, że panienka odrzuci ku niemu kafla po raz drugi, lecz nie zaskoczyła go swoim ruchem na tyle, by nie mógł go złapać - zatrzymał jego lot tuż przed swoją twarzą, w silnym, mocnym uścisku. O mały włos. Brendan miał dobry refleks - ale zawodniczka Os zaczynała go naprawdę denerwować. Wszędzie dało się znaleźć takie babska: skrzeczące, wiecznie niezadowolone, przeszkadzające w pracy tylko dla zasady.
- Panienko - warknął ostrzegawczo - nie jestem chłopcem od piłek. - oświadczył lodowato, odrzucając jej kafla; prosto ku niej, lecz słabszym rzutem. Mimo wszystko - miał swój honor i rozkwaszenie nosa kobiecie piłką do Quidditcha tylko dlatego, że wyprowadziła go z harmonijnej równowagi, kłóciło się z jego wewnętrzną etykietą. - Jeśli chcesz, żeby coś było zrobione, to to sobie zrób - dodał, a gdyby ruch, którym odpędza się żądlącą osę miał głos, brzmiałby właśnie w ten sposób. Nie wierzył własnym uszom - że sam tłumaczył obcej babie podobne oczywistości.
- Dokładnie tak: Weasley - dodał zaraz, wciąż niedbale, ignorując jej spojrzenie słane ku niebu - wariatka - i przyglądając się mowie jej ciała, w trakcie kiedy wysyczała kilka ostrych słów na temat poszkodowanego. Chwilę milczał, chwilę na nią spoglądał, nim mruknął wreszcie: - Rozumiem... - taksując ją wzrokiem z uwagą - Powiedziałaś: wreszcie się doigrał. Od jak dawna jesteście w konflikcie?
- Rozmawiałem - mruknął jakby od niechcenia; trener tej dziewczyny był właściwie pierwszym, do kogo się zwrócił. Bynajmniej nie po wywiad, ale tej zawiłości, wykraczającej jak widać znacznie ponad rozumienie gwiazdy drużyny, tłumaczyć nie miał zamiaru. - Niestety nie powiedział mi nic, czego jeszcze nie wiedziałem, do mojego... wywiadu - Niech będzie, użyjmy prostszych słów, jeśli tak ci będzie łatwiej. Ostatecznie zbieranie zeznań nie różniło się wiele od wywiadu jako formy rozmowy, może oprócz paru szczegółów takich jak przymus, waga, i kierunek, w jakim mogła zmierzać rozmowa. Intuicyjnie Selina Lovegood sytuację rozumiała całkiem dobrze.
Autograf. Oczywiście - na piłce drużyny, zupełnie jakby zawodnicy składali je sobie nawzajem na wypadek niedoboru piszczących dziewcząt (lub zapatrzonych chłopców). Zdecydowanie nie przepadał za gwiazdami pławiącymi się we własnym blasku.
- Nie - odmówił krótko, szorstko ucinając temat. - Ja też nie mam czasu na pierdoły - dodał tonem wyjaśnienia, przesuwając dłonią wzdłuż linii zamknięcia wieka kufra, jasno akcentując swoje stanowisko w tej sprawie. Lubił sport, uprawiał go regularnie, ale zawodowy akceptował jedynie w formie, która przyczyniała się do poprawy sprawności służb, które tej sprawności wymagały, chociażby aurorów. Sport zawodowy jako taki, sam w sobie, był właściwie bezużyteczny, do niczego nie prowadził i przypominał pasożyta społecznego, który nie tylko ogłupiał ludzi, ale i zabierał ich czas oraz pieniądze, niekiedy źle kierunkując priorytety. Wspólny trening z Seliną byłby więc taką samą stratą czasu - gdyby tylko ta proponowała go na poważnie.
Nie spodziewał się, że panienka odrzuci ku niemu kafla po raz drugi, lecz nie zaskoczyła go swoim ruchem na tyle, by nie mógł go złapać - zatrzymał jego lot tuż przed swoją twarzą, w silnym, mocnym uścisku. O mały włos. Brendan miał dobry refleks - ale zawodniczka Os zaczynała go naprawdę denerwować. Wszędzie dało się znaleźć takie babska: skrzeczące, wiecznie niezadowolone, przeszkadzające w pracy tylko dla zasady.
- Panienko - warknął ostrzegawczo - nie jestem chłopcem od piłek. - oświadczył lodowato, odrzucając jej kafla; prosto ku niej, lecz słabszym rzutem. Mimo wszystko - miał swój honor i rozkwaszenie nosa kobiecie piłką do Quidditcha tylko dlatego, że wyprowadziła go z harmonijnej równowagi, kłóciło się z jego wewnętrzną etykietą. - Jeśli chcesz, żeby coś było zrobione, to to sobie zrób - dodał, a gdyby ruch, którym odpędza się żądlącą osę miał głos, brzmiałby właśnie w ten sposób. Nie wierzył własnym uszom - że sam tłumaczył obcej babie podobne oczywistości.
- Dokładnie tak: Weasley - dodał zaraz, wciąż niedbale, ignorując jej spojrzenie słane ku niebu - wariatka - i przyglądając się mowie jej ciała, w trakcie kiedy wysyczała kilka ostrych słów na temat poszkodowanego. Chwilę milczał, chwilę na nią spoglądał, nim mruknął wreszcie: - Rozumiem... - taksując ją wzrokiem z uwagą - Powiedziałaś: wreszcie się doigrał. Od jak dawna jesteście w konflikcie?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uniosła brwi do góry, zirytowana, na tą cudowną rewelację, która nieco odcięła jej możliwość dalszej dyskusji. Trener należał do jakiejś bardzo wąskiej i niezwykle ograniczonej grupy ludzi, których decyzji nie podważała już z takim zacięciem, podchodząc do tego nieco ostrożniej, choć z pewnością i tak dużo śmielej niż reszta drużyny.
-Oczywiście moja relacja będzie bardziej wartościowa?-przebłysk złośliwej satysfakcji przepłynął po jej obliczu, kiedy zacisnęła szpony na tych słowach, obracając je na swoją modłę.
Brendan Weasley najwyraźniej nie rozumiał jak niską rolę - oraz jak chwiejną pozycję jednocześnie - miały osoby zajmujące się sprawami tak drugorzędnymi jak dbaniem o sprzęt (który abstrakcyjnie był jej głównym narzędziem, ale to nie miało już znaczenia), clue wszak było takie, że mógł to robić k a ż d y. I bardzo łatwo było tą osobę wymienić, a często pojawiały się, by - w mniemaniu Seliny - taplać się w blasku prawdziwych zawodników i czerpać z tego jak najwięcej. A pamiątki były bezcenne i często należały do jedynych rzeczy, jakich uda im się tutaj osiągnąć - to już niestety była smutna prawda, bo nie każdy miał wystarczająco talentu, samozaparcia i serca do tego, by być najlepszym.
-Bez wątpienia.-odwarknęła, zirytowana sugestią, że Quidditch do takich pierdół mógł należeć, ucinając jednocześnie ten temat, niejako zadowolona z faktu, że temat kompetencji się zamknął, skoro ten oto rudowłosy chłopiec nie miał nic ciekawego do powiedzenia w tej sprawie, popisując się impertynencją, którą najwyraźniej w nim zakiełkowała.
Zacisnęła usta, widząc, jak wyłapuje kafel. W ostatnim momencie. Nie mogła stwierdzić czy jest bardziej zawiedziona tym faktem czy też taki efekt jej w zupełności wystarczył. Nie wzruszył jej jego ton - była tym bardziej zjadliwa, im więcej jadu dostawała w zamian i prawdopodobnie ciężko w tym momencie będzie odwrócić ten tor, na który popłynęła konwersacja. Pozwoliła piłce ponownie znaleźć się we własnych dłoniach, by z lekko kpiącym uśmiechem odpuścić (jakby to miało jej pomóc w pogodzeniu się z takim zakończeniem) i oparła ją o biodro, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Przyglądała mu się intensywnie, nie mówiąc nic, jedynie przemieniając wyraz w bardziej oszczerczy na jego cudowną radę.
Było coś uspokajającego w tym, jak niebo rysowało im się nad głowami, w tym, jak chmury formowały się wolno w kolejne kształty, a obręcze trwały niewzruszone jak ostatnie okowy jej cierpliwości. Wydała z siebie westchnięcie na to potwierdzenie.
Odwzajemniła spojrzenie, przyglądając mu się uważnie, nieco zaskoczona przez to pytanie, by potem ulec rozbawieniu. Podeszła bliżej, doskonale rozumiejąc jego sugestię.
-Od początku. Odkąd tutaj jest.-odpowiedziała pewnie, unosząc brodę. Być może z tym uśmiechem wyglądała szaleńczo - tak kontrastowo. Prowokowała go tym absurdem, bo za to uważała podobne, niewypowiedziane na głos oskarżenie.-Od momentu, gdy trzy miesiące temu postawił miotły witkami do dołu - wiesz jak to zaburza ich wyważenie?-prychnęła, wchodząc całkowicie w swój akt.-Ale pomogę ci. Widziałeś te amulety w jego szafce? Wiesz skąd je ma? Zaklinał je mu ktoś na Nokturnie. Buble w większości.-informowanie go było mniej zabawne, więc wyrzucała z siebie słowa szybko, by przejść do ciekawszego finału.-Sprzedawał je na boku po meczach, bo, och, widziałeś, że są w kształcie os? Urocze, doprawdy.-przewróciła oczami, bo jednak wcale nie wyglądała, jakby była nimi zachwycona.-Nigdy nie zamykał dokładnie szafki, wiesz?-podsunęła z ogromną chęcią, zostawiając sugestię niedopowiedzianą, bawiąc się wizją siebie jako sprawcy.-I zawsze miał problem z wypłacaniem się.-dopowiedziała, smutniejąc nieco, bo to nie wiązało się już tak bardzo z nią, co nieco odbierało jej radości z bawienia się w winnego.
Czuła się nietykalna - a może zwyczajnie niewinna?
-Oczywiście moja relacja będzie bardziej wartościowa?-przebłysk złośliwej satysfakcji przepłynął po jej obliczu, kiedy zacisnęła szpony na tych słowach, obracając je na swoją modłę.
Brendan Weasley najwyraźniej nie rozumiał jak niską rolę - oraz jak chwiejną pozycję jednocześnie - miały osoby zajmujące się sprawami tak drugorzędnymi jak dbaniem o sprzęt (który abstrakcyjnie był jej głównym narzędziem, ale to nie miało już znaczenia), clue wszak było takie, że mógł to robić k a ż d y. I bardzo łatwo było tą osobę wymienić, a często pojawiały się, by - w mniemaniu Seliny - taplać się w blasku prawdziwych zawodników i czerpać z tego jak najwięcej. A pamiątki były bezcenne i często należały do jedynych rzeczy, jakich uda im się tutaj osiągnąć - to już niestety była smutna prawda, bo nie każdy miał wystarczająco talentu, samozaparcia i serca do tego, by być najlepszym.
-Bez wątpienia.-odwarknęła, zirytowana sugestią, że Quidditch do takich pierdół mógł należeć, ucinając jednocześnie ten temat, niejako zadowolona z faktu, że temat kompetencji się zamknął, skoro ten oto rudowłosy chłopiec nie miał nic ciekawego do powiedzenia w tej sprawie, popisując się impertynencją, którą najwyraźniej w nim zakiełkowała.
Zacisnęła usta, widząc, jak wyłapuje kafel. W ostatnim momencie. Nie mogła stwierdzić czy jest bardziej zawiedziona tym faktem czy też taki efekt jej w zupełności wystarczył. Nie wzruszył jej jego ton - była tym bardziej zjadliwa, im więcej jadu dostawała w zamian i prawdopodobnie ciężko w tym momencie będzie odwrócić ten tor, na który popłynęła konwersacja. Pozwoliła piłce ponownie znaleźć się we własnych dłoniach, by z lekko kpiącym uśmiechem odpuścić (jakby to miało jej pomóc w pogodzeniu się z takim zakończeniem) i oparła ją o biodro, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Przyglądała mu się intensywnie, nie mówiąc nic, jedynie przemieniając wyraz w bardziej oszczerczy na jego cudowną radę.
Było coś uspokajającego w tym, jak niebo rysowało im się nad głowami, w tym, jak chmury formowały się wolno w kolejne kształty, a obręcze trwały niewzruszone jak ostatnie okowy jej cierpliwości. Wydała z siebie westchnięcie na to potwierdzenie.
Odwzajemniła spojrzenie, przyglądając mu się uważnie, nieco zaskoczona przez to pytanie, by potem ulec rozbawieniu. Podeszła bliżej, doskonale rozumiejąc jego sugestię.
-Od początku. Odkąd tutaj jest.-odpowiedziała pewnie, unosząc brodę. Być może z tym uśmiechem wyglądała szaleńczo - tak kontrastowo. Prowokowała go tym absurdem, bo za to uważała podobne, niewypowiedziane na głos oskarżenie.-Od momentu, gdy trzy miesiące temu postawił miotły witkami do dołu - wiesz jak to zaburza ich wyważenie?-prychnęła, wchodząc całkowicie w swój akt.-Ale pomogę ci. Widziałeś te amulety w jego szafce? Wiesz skąd je ma? Zaklinał je mu ktoś na Nokturnie. Buble w większości.-informowanie go było mniej zabawne, więc wyrzucała z siebie słowa szybko, by przejść do ciekawszego finału.-Sprzedawał je na boku po meczach, bo, och, widziałeś, że są w kształcie os? Urocze, doprawdy.-przewróciła oczami, bo jednak wcale nie wyglądała, jakby była nimi zachwycona.-Nigdy nie zamykał dokładnie szafki, wiesz?-podsunęła z ogromną chęcią, zostawiając sugestię niedopowiedzianą, bawiąc się wizją siebie jako sprawcy.-I zawsze miał problem z wypłacaniem się.-dopowiedziała, smutniejąc nieco, bo to nie wiązało się już tak bardzo z nią, co nieco odbierało jej radości z bawienia się w winnego.
Czuła się nietykalna - a może zwyczajnie niewinna?
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- To się okaże - odparł właściwie od razu, nie bardzo rozumiejąc nieograniczoną przestrzeń aroganckiej pychy, jaka jawiła się przed nim za sprawą Seliny; zeznania nie były mniej lub bardziej wartościowe w zależności od tego kto je wygłaszał, a co widział - ale dla tej znerwicowanej panienki logiczne myślenie i racjonalność były z pewnością bytami absolutnie niedostępnymi. Zeznania musiały być przede wszystkim kompletne - a do tego potrzebował słów każdego, z którym mógł pomówić. Kwestia możliwości rzeczywiście pozostawała tutaj jednak nieco niejednoznaczna, bo możliwość rozmowy zakładała jasny umysł rozmówcy. A Selina Lovegood przypominała nabzdyczaną osę, która żądli na ślepo, nie zastanawiając się nad sensem albo celem. Pozycja Freddiego w drużynie nie była aspektem, który w ogóle brał pod uwagę: dla niego był pokrzywdzonym czarodziejem. A żaden czarodziej nie powinien padać ofiarą klątwy. Co więcej, każda ofiara oznaczała, że gdzieś znajdował się sprawca - i to ta ostatnia osoba owego łańcucha zdarzeń interesowała go najbardziej. Wyjął z kieszeni pergamin i samopiszące pióro, machnięciem różdżki lewitując w powietrze ten pierwszy i wprawiając w ruch to drugie - kątem oka zerkając, jak zeznania Seliny zostają uwiecznione na papierze. Słowo w słowo.
Wziął ją za głupią, która jego słów nie rozumie - bo tak się własnie, z jego punktu widzenia, cały czas zachowywała. Brak empatii, pychę i arogancję utożsamiał z brakiem rozumu.
- Nie mam pojęcia - przyznał niemal z zachwytem, na swój sposób ucieszony, że poszło tak gładko - i Selina bez wahania snuła obciążającą ją opowieść. Znalezienie motywu bywało kluczowe, i choć przynajmniej póki co nie miał na nią więcej dowodów, to mógł ją przynajmniej przetrzymać do zakończenia śledztwa. Zapobiegliwie - gdyby próbowała uciec. Rzeczywiście nigdy nie zwrócił uwagi na to, w jaki sposób ustawienie witek wpływa na miotłę w późniejszym locie i nie dał po sobie poznać, że zakodował w głowie tę uwagę - i na kolejnym treningu rekrutów zwróci na to uwagę.
Oprócz tej paplaniny podrzuciła mu jednak kolejny trop; podrzuciła albo blefowała - trudno stwierdzić - będzie musiał sprawdzić każdy ślad.
- Skąd o tym wiesz? Zapewne nie chwalił się głośno faktem, że zna ludzi z Nokturnu - Z jakiegoś powodu osoby pełniące role przynieś-podaj-pozamiataj często wydawały się znacznie inteligentniejsze od gwiazd, których sprzętem się na co dzień zajmowały. Przyglądał się jej bacznie, uważnie; pociągnięcie tematu mogło dać mu więcej tropów - i pomóc odnaleźć drogę do właściwego kontaktu. - I były to... "buble" - powtórzył za nią, z dokładnością akcentując kolokwialne słowo - bo... ? - Czyżby ta gwiazdka znała się na rzeczy na tyle mocno, żeby to ocenić? Nie było łatwo rozpoznać klątwę, Brendan nabierał przekonania, że jej udział w sprawie nie był jasny. Fakt, że amulety miały kształt os, sprawiał jednak, że większe podejrzenia mógł skierować - niechętnie - w kierunku samego poszkodowanego.
- Dobra - westchnął, oglądając się na zapisany pergamin, niechlujnie powiódł wzrokiem wzdłuż kaligrafowanych liter. - Pójdziesz ze mną po dobroci, czy mam cię skuć? - Tylko wyjątkowo wścibska baba - nie wykluczał, że Selina taką była - sprawdziłaby, czy szafka tego biednego chłopca jest zamknięta. Musiała grzebać w jego rzeczach, a samo to sprawiała, że była cenną kopalnią informacji dla jego śledztwa.
Wziął ją za głupią, która jego słów nie rozumie - bo tak się własnie, z jego punktu widzenia, cały czas zachowywała. Brak empatii, pychę i arogancję utożsamiał z brakiem rozumu.
- Nie mam pojęcia - przyznał niemal z zachwytem, na swój sposób ucieszony, że poszło tak gładko - i Selina bez wahania snuła obciążającą ją opowieść. Znalezienie motywu bywało kluczowe, i choć przynajmniej póki co nie miał na nią więcej dowodów, to mógł ją przynajmniej przetrzymać do zakończenia śledztwa. Zapobiegliwie - gdyby próbowała uciec. Rzeczywiście nigdy nie zwrócił uwagi na to, w jaki sposób ustawienie witek wpływa na miotłę w późniejszym locie i nie dał po sobie poznać, że zakodował w głowie tę uwagę - i na kolejnym treningu rekrutów zwróci na to uwagę.
Oprócz tej paplaniny podrzuciła mu jednak kolejny trop; podrzuciła albo blefowała - trudno stwierdzić - będzie musiał sprawdzić każdy ślad.
- Skąd o tym wiesz? Zapewne nie chwalił się głośno faktem, że zna ludzi z Nokturnu - Z jakiegoś powodu osoby pełniące role przynieś-podaj-pozamiataj często wydawały się znacznie inteligentniejsze od gwiazd, których sprzętem się na co dzień zajmowały. Przyglądał się jej bacznie, uważnie; pociągnięcie tematu mogło dać mu więcej tropów - i pomóc odnaleźć drogę do właściwego kontaktu. - I były to... "buble" - powtórzył za nią, z dokładnością akcentując kolokwialne słowo - bo... ? - Czyżby ta gwiazdka znała się na rzeczy na tyle mocno, żeby to ocenić? Nie było łatwo rozpoznać klątwę, Brendan nabierał przekonania, że jej udział w sprawie nie był jasny. Fakt, że amulety miały kształt os, sprawiał jednak, że większe podejrzenia mógł skierować - niechętnie - w kierunku samego poszkodowanego.
- Dobra - westchnął, oglądając się na zapisany pergamin, niechlujnie powiódł wzrokiem wzdłuż kaligrafowanych liter. - Pójdziesz ze mną po dobroci, czy mam cię skuć? - Tylko wyjątkowo wścibska baba - nie wykluczał, że Selina taką była - sprawdziłaby, czy szafka tego biednego chłopca jest zamknięta. Musiała grzebać w jego rzeczach, a samo to sprawiała, że była cenną kopalnią informacji dla jego śledztwa.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stadion Os z Wimbourne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire