Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tym pomieszczeniu znajduje się myślodsiewania
Kuchnia
Kuchnia po odbudowie stała się taka, jak kiedyś zapewne była i cała chata: niewielka, czysta, schludna, przytulna i utrzymana w jasnej kolorystyce, można rzec, że w typowo angielskim stylu. Zdecydowaną większość przestrzeni wypełnia pomalowany na ciepły, jasny kolor solidny, drewniany stół, otoczony wianuszkiem krzeseł - te jednak są ciemne i na pierwszy rzut oka widać, że pochodzą z dwóch niepełnych kompletów; razem tworzą jednak dość estetyczną całość. W kuchni znajduje się całe wyposażenie, które niezbędne jest do przygotowania posiłku. Szafki - zarówno wiszące jak i stojące - są w takim samym ciepłym, stonowanym kolorze co stół. Pierwsza z nich, znajdująca się przy drzwiach, mieści w sobie różnobarwne kubki. Każdy Zakonnik może znaleźć tam kubek opatrzony odrobinę koślawymi literami układającymi się w jego własne imię. Na drzwiach do malutkiej spiżarni przytwierdzone zostały haczyki, na których wiszą kolorowe ścierki kuchenne, niektóre z nich w dość fikuśne wzorki. Pod sufitem gdzieniegdzie przywieszone zostały suszące się zioła i kolorowe szkiełka, które wraz z zasłonami w kolorze przyjemnej dla oka żółci nadają kuchni domowej przytulności. Pomieszczenie oświetla zwisająca z jednej z sufitowych belek samotna lampa w kolorze butelkowej zieleni. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu. W
W tym pomieszczeniu znajduje się myślodsiewania
Deska, gwóźdź, młotek, gwóźdź, młotek, deska. W milczeniu, lecz nie w ciszy, gdyż stale towarzyszył im odgłos uderzeń młotka, odnaleźli wspólny rytm pracy, powtarzając ten sam cykl, jakby jedna chwila zapętliła się w nieskończoność. Tylko widoczne gołym okiem postępy czynione w czasie pracy – coraz większa powierzchnia poszycia – świadczyły o tym, że proces wcale nie przemienił się niespodziewanie w zamknięty okrąg. Jedna deska zostaje przybita, więc przychodzi czas na solidne przytwierdzenie do belek stropowych kolejnej. Praca szła sprawnie, a współpraca obu Zakonników pozostawała bez zarzutu. Brendan ani się nie krzywił, ani nie guzdrał, Kieran również nie pozwolił sobie zwolnić tempa ani na chwilę. Coraz bardziej sensownym posunięciem okazywało się poruszanie jednej osoby na dole, która dostarczała deski, i jednej na górze odpowiadającej za ich odpowiednie umiejscowienie. Nie musiał ciągle schodzić po potrzebne materiały, co pewnie zabierałoby sporo sił. Przy zadbaniu o poszycie nie musiał non stop asekurować się drabiną, miał już wprawę w stawaniu na belkach stropowych, w ten sposób już na samym początku testując ich zdolności do utrzymania ciężaru. Żadna się nie złamała, co było dobrym znakiem. W końcu podłoga dla piętra powstała; strop był wykonany w pełni i wydawał się być jak najbardziej stabilny, Kieran więc przez chwilę przechadzał się po wyższej kondygnacji, aby upewnić się co do swojej oceny. Gdzieniegdzie nawet przystawał na dłużej, próbując wywrzeć na dopiero postawiony element budynku nieco większy nacisk.
Zszedł na dół po drabinie ustawionej przy jednej z zewnętrznych ścian domu i zerknął na Brendana całkiem życzliwie. Od razu dostrzegł trud wymalowany na jego twarzy i krople potu spływające z czoła. Dzień był ciepły, pogoda jakby powracała do stanu normalności. Jakże potrzebowali teraz ładu, aby znów móc korzystać z magii bez przeszkód, przede wszystkim bez strachu o własne zdrowie, a nawet życie. Sam zapewne wyglądał na niego zmęczonego, wciąż jednak było w nim pełno sił, a na pewno nie brakowało motywacji.
Rzeczywiście ostatnim ich zadaniem podczas budowania stropu było usunięcie spod niego konstrukcji szalunku. Drewniane słupy podtrzymywały cały ciężar. Dobrze pamiętał, że wsporniki znajdujące się na środku każdego z pomieszczeń były narażone na największe obciążenia, dlatego dopiero ich usunięcie miało kluczowe znaczenie. Ale i na nie przyjdzie pora.
– Najpierw zabieramy te deski najbliżej ścian, a później resztę.
Jak zadecydował, tak zrobili. Słupy powoli znikały z wnętrza budynku. Po opróżnieniu z nich kuchni, strop się nie zawalił, nic złego nie wydarzyło się również w salonie, Sali obraz i innych częściach domu. Strop stał i nawet nie drgnął.
– Budowniczowie z nas żadni, ale nie jest najgorzej. Na razie wszystko stoi – oznajmił z lekkim zadowoleniem, nie dorywając tak szybko spojrzenia niebieskich oczu od nowej siedziby. To był tylko postawiony parter, ale szybko przejdą do piętra, a więc i dachu. Zmierzają w dobrym kierunku. – Ale nie możemy spoczywać na laurach.
Wcale nie chodziło już o budowę, bardziej rozchodziło się o działanie Zakonu. Tylu mieli jeszcze wrogów do pokonania, cały świat do naprawienia. Żeby chociaż udało im się zmienić czarodziejskie społeczeństwo w Wielkiej Brytanii, już to byłoby niewiarygodnym sukcesem.
– Zasłużyliśmy na odpoczynek.
Odłożył narzędzia na miejsce, przykrył resztek desek do wykorzystania przy późniejszych pracach plandeką i po krótkim skinięciu głową w stronę towarzysza ruszył w swoją stronę. Każdy powrót do domu wydawał mu się coraz cięższy i nie był do końca pewien powodu dla tego stanu.
| z tematu x 2
Zszedł na dół po drabinie ustawionej przy jednej z zewnętrznych ścian domu i zerknął na Brendana całkiem życzliwie. Od razu dostrzegł trud wymalowany na jego twarzy i krople potu spływające z czoła. Dzień był ciepły, pogoda jakby powracała do stanu normalności. Jakże potrzebowali teraz ładu, aby znów móc korzystać z magii bez przeszkód, przede wszystkim bez strachu o własne zdrowie, a nawet życie. Sam zapewne wyglądał na niego zmęczonego, wciąż jednak było w nim pełno sił, a na pewno nie brakowało motywacji.
Rzeczywiście ostatnim ich zadaniem podczas budowania stropu było usunięcie spod niego konstrukcji szalunku. Drewniane słupy podtrzymywały cały ciężar. Dobrze pamiętał, że wsporniki znajdujące się na środku każdego z pomieszczeń były narażone na największe obciążenia, dlatego dopiero ich usunięcie miało kluczowe znaczenie. Ale i na nie przyjdzie pora.
– Najpierw zabieramy te deski najbliżej ścian, a później resztę.
Jak zadecydował, tak zrobili. Słupy powoli znikały z wnętrza budynku. Po opróżnieniu z nich kuchni, strop się nie zawalił, nic złego nie wydarzyło się również w salonie, Sali obraz i innych częściach domu. Strop stał i nawet nie drgnął.
– Budowniczowie z nas żadni, ale nie jest najgorzej. Na razie wszystko stoi – oznajmił z lekkim zadowoleniem, nie dorywając tak szybko spojrzenia niebieskich oczu od nowej siedziby. To był tylko postawiony parter, ale szybko przejdą do piętra, a więc i dachu. Zmierzają w dobrym kierunku. – Ale nie możemy spoczywać na laurach.
Wcale nie chodziło już o budowę, bardziej rozchodziło się o działanie Zakonu. Tylu mieli jeszcze wrogów do pokonania, cały świat do naprawienia. Żeby chociaż udało im się zmienić czarodziejskie społeczeństwo w Wielkiej Brytanii, już to byłoby niewiarygodnym sukcesem.
– Zasłużyliśmy na odpoczynek.
Odłożył narzędzia na miejsce, przykrył resztek desek do wykorzystania przy późniejszych pracach plandeką i po krótkim skinięciu głową w stronę towarzysza ruszył w swoją stronę. Każdy powrót do domu wydawał mu się coraz cięższy i nie był do końca pewien powodu dla tego stanu.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
1 VII
Długą chwilę przyglądał się budynkowi, który powstał tylko dzięki sile ludzkich rąk. Wciąż był pod wrażeniem tego, jak łatwo przyszło zmobilizować tak wiele różnorodnych osób do współpracy na rzecz słusznej idei. Potrzebowali odzyskać to miejsce, nawet jeśli niektórzy nawet nie wiedzieli, jak wcześniej wyglądała Stara Chata. Ta dopiero co wybudowana była inna, z pewnością nie stara, bo jeszcze nie naruszona upływem czasu, jakże wielu lat, podczas których miałaby okazję zapoznać się ze wszelkimi możliwymi na brytyjskich wyspach warunkami pogodowymi. Nowa Chata znajdowała się na dawnych fundamentach, a jej głównym budulcem było drewno – z drewna były wszystkie ściany, stropy i dach. Cała konstrukcja postawiona bez użycia magii. Ramiona Kierana dobrze pamiętały ciężar potężnych belek, które pełniły teraz rolę podciągów w stropie. Ale wciąż mieli pracę do wykonania. Nim zaczną urządzać wnętrza, powinni zająć się zabezpieczeniem samego budynku. Zaklęcia ochronne, które rzucił niegdyś sam Dumbledore, zostały nadszarpnięte przez siłę anomalii. Wciąż jeszcze nie uporali się z niszczycielską stroną magii, tak bardzo niestabilną.
Pewnym krokiem wszedł do środka i zatrzymał się w kuchni, gdzie rozłożył wszystkie mapy, które przyniósł ze sobą. Pomiędzy czterema zaczarowanymi znalazły się również dwie mugolskie: jedna okolicy, a druga całej Wielkiej Brytanii, którą otrzymał dawno temu od jednego współpracownika ze swojego Departamentu. Chyba Atteberry mu ją wcisnął, tak bardzo podekscytowany dokonaniami mugoli. Cóż, w dziedzinie kartografii wcale nie poszli do przodu, bo to czarodziejskie mapy łatwiej wskazywały cel, gdy powiększały bądź zmniejszały obszar zgodnie z wolą użytkownika. Na mugolskich mapach siedziba Zakonu nijak się nie ujawniała, to z tymi zaczarowanymi było tak, że te o mniejszej skali, skupione na Londynie i okolicznych terenach, miały swoje fanaberie, choć żadna nie wskazywała umiejscowienia Chaty. Wpatrywał się w rozłożone mapy, dopóki nie wyczuł poruszenia tuż za nim. Odwrócił się i spojrzał wprost na Samuela, któremu skinął głową na powitanie.
– Słyszałem o waszej interwencji na Piccadilly Circus – rzekł na wstępie, nie odrywając od niego wręcz zaciekawionego spojrzenia. Nie zamierzał otwarcie przyznać, że był pod wrażeniem ich akcji, teraz mieli kolejną rzecz do zrobienia, umocnienie Zaklęcia Nienanoszalności.
Długą chwilę przyglądał się budynkowi, który powstał tylko dzięki sile ludzkich rąk. Wciąż był pod wrażeniem tego, jak łatwo przyszło zmobilizować tak wiele różnorodnych osób do współpracy na rzecz słusznej idei. Potrzebowali odzyskać to miejsce, nawet jeśli niektórzy nawet nie wiedzieli, jak wcześniej wyglądała Stara Chata. Ta dopiero co wybudowana była inna, z pewnością nie stara, bo jeszcze nie naruszona upływem czasu, jakże wielu lat, podczas których miałaby okazję zapoznać się ze wszelkimi możliwymi na brytyjskich wyspach warunkami pogodowymi. Nowa Chata znajdowała się na dawnych fundamentach, a jej głównym budulcem było drewno – z drewna były wszystkie ściany, stropy i dach. Cała konstrukcja postawiona bez użycia magii. Ramiona Kierana dobrze pamiętały ciężar potężnych belek, które pełniły teraz rolę podciągów w stropie. Ale wciąż mieli pracę do wykonania. Nim zaczną urządzać wnętrza, powinni zająć się zabezpieczeniem samego budynku. Zaklęcia ochronne, które rzucił niegdyś sam Dumbledore, zostały nadszarpnięte przez siłę anomalii. Wciąż jeszcze nie uporali się z niszczycielską stroną magii, tak bardzo niestabilną.
Pewnym krokiem wszedł do środka i zatrzymał się w kuchni, gdzie rozłożył wszystkie mapy, które przyniósł ze sobą. Pomiędzy czterema zaczarowanymi znalazły się również dwie mugolskie: jedna okolicy, a druga całej Wielkiej Brytanii, którą otrzymał dawno temu od jednego współpracownika ze swojego Departamentu. Chyba Atteberry mu ją wcisnął, tak bardzo podekscytowany dokonaniami mugoli. Cóż, w dziedzinie kartografii wcale nie poszli do przodu, bo to czarodziejskie mapy łatwiej wskazywały cel, gdy powiększały bądź zmniejszały obszar zgodnie z wolą użytkownika. Na mugolskich mapach siedziba Zakonu nijak się nie ujawniała, to z tymi zaczarowanymi było tak, że te o mniejszej skali, skupione na Londynie i okolicznych terenach, miały swoje fanaberie, choć żadna nie wskazywała umiejscowienia Chaty. Wpatrywał się w rozłożone mapy, dopóki nie wyczuł poruszenia tuż za nim. Odwrócił się i spojrzał wprost na Samuela, któremu skinął głową na powitanie.
– Słyszałem o waszej interwencji na Piccadilly Circus – rzekł na wstępie, nie odrywając od niego wręcz zaciekawionego spojrzenia. Nie zamierzał otwarcie przyznać, że był pod wrażeniem ich akcji, teraz mieli kolejną rzecz do zrobienia, umocnienie Zaklęcia Nienanoszalności.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Mgliste popołudnie niemal żywcem wyjęte z obrazków starego Londynu. Były nawet momenty, że falująca smuga przypominała rozlane, nieco brudne mleko, które rozstępowało się, gdy tylko w jego obrębie znalazło się żywe stworzenie. Śniegowa aura umykała, ale wciąż - nic nie przypominało lata. W podobna pogodę, jeszcze rok temu, Samuel przecinałby drogę na motocyklu, który od kilu miesięcy stał u Matta nienaprawiony. Czuł nieprzyjemny ucisk na myśl, że musiał odpisać z kurczącej się listy przyjemności - kolejną. Za to częstszą formą poruszania okazała się miotła, którą schował do kieszeni, po ówczesnym skurczeniu. I teraz wędrował piechotą, pokonując ostatnie metry dzielące go od Chaty. Innej i tej samej jednocześnie, stawianej od podstaw rękami Zakonników. A zniszczony z ich winy.
Drzwi uchyliły się bez żadnego skrzypnięcia, a miękko stawiane kroki zostały szybko rozpoznane przez jego dzisiejszego towarzysza. Kogoś, kogo Skamander darzył bezkonkurencyjnym szacunkiem i podziwem. Wzór, za którym niemo, ale świadomie podążał. "Duchowy" ojciec w pracy i Zakonie.
Pochylony nad rozłożonymi mapami, przypominał wojennego generała, który szykował plan bitwy. I w pewnym sensie, auror wcale się nie mylił. Wierzył, że niedługo i on stanie w szeregach Gwardii. I nic nie powstrzyma go przed misją, której się oddał.
Na dziś przewidywali odnowę zaklęć, które utrzymywały Chatę w tajemnicy przed resztą świata. Tylko wtajemniczeni mieli prawo znać jej położenie. Zdrajców nie mogło być więcej. O jednego, jedynego i tak było za dużo. I gorzko pożałowali naiwności, z którą tak łatwo przyjęli osadzone w nich kłamstwo.
Czuje spojrzenie starszego aurora, szybko wychwyciło ruch i kroki zdradzające obecność Samuela. Odwzajemnił gest powitania i bez zbędnych słów zatrzymał sie obok mężczyzny. Wzrok, którym obdarzył go Kieran, należał do tych dziwnych, pozbawionych zwyczajowego chłodu. Widział coś, czego Skamander nie spotykał często. I spostrzeżenie zostawił wyłącznie dla siebie - Będę poruszał kwestię podobnych interwencji na zbliżającym się spotkaniu - mówił krótko, zwięźle, nie chełpił się zwycięstwem, bo i wiele wal było przed nimi. Z Brendanem mieli sporo szczęścia, przeciwnik nie był ani łatwy, ani tym bardziej nieprzygotowany i posługiwał się magią, której jeszcze nie widział. Udało im się dorwać jedną, o której - dziwnym trafem zaginął słuch i niezbyt mu się podobała ta wizja. Nie, kiedy Ministerstwo spłonęło, a dokumentacje, których ta nienawidził, były pierwszy, czego odzyskania chciał. Dowody, rozkazy, zeznania, oskarżenia...wszystko przepadło? Niespokojna iskra błysnęła w oku, ale to nie było miejsce na roztrząsanie ostatnich tragedii. Nie teraz, gdy mieli zadanie do wykonania - Trzeba uczulić zakonników na możliwość niezapowiedzianych gości - dodał oczywistość, ale było wśród zwolenników idei masę niedoświadczonych i cóż - naiwnych osób, które wciąż zdawały się nie zdawać sprawy z rosnącego i bardzo realnego zagrożenia.
Nachylił się nad mapą, zerkając na zaznaczone punkty, które migały, podświetlone magią - Może warto objąć zaklęcie nieco szerszy teren wokół Chaty? - zanim używać będą różdżek, potrzebowali zakreślić dokładne granice, które chronić miały przed odkryciem na mapie.
Drzwi uchyliły się bez żadnego skrzypnięcia, a miękko stawiane kroki zostały szybko rozpoznane przez jego dzisiejszego towarzysza. Kogoś, kogo Skamander darzył bezkonkurencyjnym szacunkiem i podziwem. Wzór, za którym niemo, ale świadomie podążał. "Duchowy" ojciec w pracy i Zakonie.
Pochylony nad rozłożonymi mapami, przypominał wojennego generała, który szykował plan bitwy. I w pewnym sensie, auror wcale się nie mylił. Wierzył, że niedługo i on stanie w szeregach Gwardii. I nic nie powstrzyma go przed misją, której się oddał.
Na dziś przewidywali odnowę zaklęć, które utrzymywały Chatę w tajemnicy przed resztą świata. Tylko wtajemniczeni mieli prawo znać jej położenie. Zdrajców nie mogło być więcej. O jednego, jedynego i tak było za dużo. I gorzko pożałowali naiwności, z którą tak łatwo przyjęli osadzone w nich kłamstwo.
Czuje spojrzenie starszego aurora, szybko wychwyciło ruch i kroki zdradzające obecność Samuela. Odwzajemnił gest powitania i bez zbędnych słów zatrzymał sie obok mężczyzny. Wzrok, którym obdarzył go Kieran, należał do tych dziwnych, pozbawionych zwyczajowego chłodu. Widział coś, czego Skamander nie spotykał często. I spostrzeżenie zostawił wyłącznie dla siebie - Będę poruszał kwestię podobnych interwencji na zbliżającym się spotkaniu - mówił krótko, zwięźle, nie chełpił się zwycięstwem, bo i wiele wal było przed nimi. Z Brendanem mieli sporo szczęścia, przeciwnik nie był ani łatwy, ani tym bardziej nieprzygotowany i posługiwał się magią, której jeszcze nie widział. Udało im się dorwać jedną, o której - dziwnym trafem zaginął słuch i niezbyt mu się podobała ta wizja. Nie, kiedy Ministerstwo spłonęło, a dokumentacje, których ta nienawidził, były pierwszy, czego odzyskania chciał. Dowody, rozkazy, zeznania, oskarżenia...wszystko przepadło? Niespokojna iskra błysnęła w oku, ale to nie było miejsce na roztrząsanie ostatnich tragedii. Nie teraz, gdy mieli zadanie do wykonania - Trzeba uczulić zakonników na możliwość niezapowiedzianych gości - dodał oczywistość, ale było wśród zwolenników idei masę niedoświadczonych i cóż - naiwnych osób, które wciąż zdawały się nie zdawać sprawy z rosnącego i bardzo realnego zagrożenia.
Nachylił się nad mapą, zerkając na zaznaczone punkty, które migały, podświetlone magią - Może warto objąć zaklęcie nieco szerszy teren wokół Chaty? - zanim używać będą różdżek, potrzebowali zakreślić dokładne granice, które chronić miały przed odkryciem na mapie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Może ten niewielki sukces wszystkich cieszyłby bardziej, gdyby nie fakt, że walnięta Rookwood, za którą nigdy przecież nie przepadał, zdołała uciec z Azkabanu. Zdawał sobie sprawę z tego, że włamanie do więzienia, na dodatek strzeżonego przez dementorów, musiało być szerzej zakrojoną akcją i musiało mieć większy sens, którego nie dostrzegali. Ministerstwo nie zdołało jeszcze zrobić porządku z więźniami, wciąż nie mogli się doliczyć liczby martwych. I nikt się tym za bardzo nie przejmował, bo opinia publiczna bardziej przejęta była tym, jak wiele ofiar pochłonęła Szatańska Pożoga.
Brytyjskie Ministerstwo Magii upadło, a tak przynajmniej hucznie ogłosiły media, nie dając rządowi czasu na potrzebne działania, choćby mające na celu tymczasową organizację całej struktury. Wielu mówiło, że wszystko przepadło, ale tak naprawdę nie wszystkie dokumenty przepadły. Choć wizja całkowitego zniszczenia Ministerstwa Magii nie wydawała się nigdy nikomu realna, Biuro Aurorów wypracowało na taki wypadek odpowiednie procedury. Zawsze na zmianie znajdował się człowiek odpowiedzialny za archiwum – tę całą stertę dokumentów pochowanych do ogromnych szaf w jednym z pomieszczeń. W czasie pożaru kilku aurorów zdołało zmniejszyć część potężnych mebli i wynieść je cało, jednak większa część spłonęła. Ale to właśnie dokumentacja o aktualnych sprawach była ratowana w pierwszej kolejności; na te przedawnione i rozwiązane machnięto ręką. Jednak wszystkie dowody procesowe, które po prawomocnych orzeczeniach Wizengamotu trzymane były na najniższym poziomie Ministerstwa, zostały strawione przez ogień. Pierwsze, co zaczęły robić najbardziej podejrzane typy – czyli największe szumowiny, ale ogarniające luki prawne – to wysyłanie pism do administracji z prośbą o ponowne rozważenie ich sprawy z powodu rzekomo fałszywych poszlak. Gdy o tym myślał, momentalnie zaczynał się wściekać.
Właśnie dlatego Zakon wydawał się jedyną szansa na ratunek dla całego czarodziejskiego społeczeństwa. To było jedyne rozwiązanie, które realnie mogło przyczynić się do wprowadzenia zmian. Kieran nie wahał się, natychmiast przystąpił do organizacji, gdy tylko wyjawiono mu jej istnienie. Chciał działać, potrzebował tego i czuł, że Zakon potrzebuje jego. Z pewnością szeregi organizacji zasilali poczciwi ludzie, jednak brakowało im doświadczenia, tej wprawy w walce, której nie można się nauczyć w krótką chwilę. Ale nie mieli tez czasu na szkolenia. Choć niektórzy działali na uboczu, dzieląc się swoją wiedzą z różnych dziedzin, nie znaczyło to, że nigdy nie znajdą się w sytuacji zagrożenia. Mogą nadejść czasy, kiedy ktoś zechce ich po kolei wyłapywać i eliminować.
Przytaknął niezbyt energicznie na wzmiankę o poruszeniu tematu podobnych zdarzeń na spotkaniu, nie chcąc na razie poruszać bardziej drażliwej kwestii. Może znajdą na to bardziej dogodną chwilę. Kieran nie chciał umniejszać nikomu, ale każdy powinien w końcu zdać sobie sprawę z zagrożenia.
Musieli zadbać o ochronę Chaty. Potrzebowali tego miejsca, aby na spokojnie wymieniać informacje, spostrzeżenia, planować dalsze posunięcia. Wpatrywał się uważnie w mapy
– Tak – odparł mrukliwie na jego pytanie. – Ale ukrycie zbyt dużego terenu będzie podejrzane – mruknął pod nosem, dzieląc się swoimi wątpliwościami. Przykucnął, aby pochylić się nad jedną z map i palcem wskazał odpowiedni obszar, zakreślając okrąg zgodne ze skalą mapy. – Maksymalnie siedemset metrów. Niektóre zaczarowane mapy Londynu i okolic są wykonywane w dużej skali.
Zrobił rozeznanie przed podejściem do zadania, w końcu nikt nie chciał, aby mieli trudności ze zwykłym Zaklęciem Nienanoszalności.
Brytyjskie Ministerstwo Magii upadło, a tak przynajmniej hucznie ogłosiły media, nie dając rządowi czasu na potrzebne działania, choćby mające na celu tymczasową organizację całej struktury. Wielu mówiło, że wszystko przepadło, ale tak naprawdę nie wszystkie dokumenty przepadły. Choć wizja całkowitego zniszczenia Ministerstwa Magii nie wydawała się nigdy nikomu realna, Biuro Aurorów wypracowało na taki wypadek odpowiednie procedury. Zawsze na zmianie znajdował się człowiek odpowiedzialny za archiwum – tę całą stertę dokumentów pochowanych do ogromnych szaf w jednym z pomieszczeń. W czasie pożaru kilku aurorów zdołało zmniejszyć część potężnych mebli i wynieść je cało, jednak większa część spłonęła. Ale to właśnie dokumentacja o aktualnych sprawach była ratowana w pierwszej kolejności; na te przedawnione i rozwiązane machnięto ręką. Jednak wszystkie dowody procesowe, które po prawomocnych orzeczeniach Wizengamotu trzymane były na najniższym poziomie Ministerstwa, zostały strawione przez ogień. Pierwsze, co zaczęły robić najbardziej podejrzane typy – czyli największe szumowiny, ale ogarniające luki prawne – to wysyłanie pism do administracji z prośbą o ponowne rozważenie ich sprawy z powodu rzekomo fałszywych poszlak. Gdy o tym myślał, momentalnie zaczynał się wściekać.
Właśnie dlatego Zakon wydawał się jedyną szansa na ratunek dla całego czarodziejskiego społeczeństwa. To było jedyne rozwiązanie, które realnie mogło przyczynić się do wprowadzenia zmian. Kieran nie wahał się, natychmiast przystąpił do organizacji, gdy tylko wyjawiono mu jej istnienie. Chciał działać, potrzebował tego i czuł, że Zakon potrzebuje jego. Z pewnością szeregi organizacji zasilali poczciwi ludzie, jednak brakowało im doświadczenia, tej wprawy w walce, której nie można się nauczyć w krótką chwilę. Ale nie mieli tez czasu na szkolenia. Choć niektórzy działali na uboczu, dzieląc się swoją wiedzą z różnych dziedzin, nie znaczyło to, że nigdy nie znajdą się w sytuacji zagrożenia. Mogą nadejść czasy, kiedy ktoś zechce ich po kolei wyłapywać i eliminować.
Przytaknął niezbyt energicznie na wzmiankę o poruszeniu tematu podobnych zdarzeń na spotkaniu, nie chcąc na razie poruszać bardziej drażliwej kwestii. Może znajdą na to bardziej dogodną chwilę. Kieran nie chciał umniejszać nikomu, ale każdy powinien w końcu zdać sobie sprawę z zagrożenia.
Musieli zadbać o ochronę Chaty. Potrzebowali tego miejsca, aby na spokojnie wymieniać informacje, spostrzeżenia, planować dalsze posunięcia. Wpatrywał się uważnie w mapy
– Tak – odparł mrukliwie na jego pytanie. – Ale ukrycie zbyt dużego terenu będzie podejrzane – mruknął pod nosem, dzieląc się swoimi wątpliwościami. Przykucnął, aby pochylić się nad jedną z map i palcem wskazał odpowiedni obszar, zakreślając okrąg zgodne ze skalą mapy. – Maksymalnie siedemset metrów. Niektóre zaczarowane mapy Londynu i okolic są wykonywane w dużej skali.
Zrobił rozeznanie przed podejściem do zadania, w końcu nikt nie chciał, aby mieli trudności ze zwykłym Zaklęciem Nienanoszalności.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sukcesy już nie spakowały tak słodko jak kiedyś. Popiół i proch. Tyle pozostało z dawnej intensywności, ogniem spalała i charakteryzowała Skamandera. ten sam płomień przekształcił się. Bardziej bolesny, wgryzający się pod skórę, ale nie sięgający tak łatwo uczuć. Mógł gorzko zaśmiać się z dawnego ja, z przeszłości, która przeciekała mu przez palce, z przeszłości, która utkała jego drogę, prowadząc, aż do Gwardii. Ale z doświadczeń, które znaczyły mu ścieżkę, wyciągał wnioski. Tak jak z niespodziewanego spotkania przy Piccadilly Circus. Wygrali, chociaż nic nie smakowało tam sukcesem. Nie teraz, gdy już wiedział, że jasnowłosa, gniewna istota, którą udało się pochwycić - umknęła. Dokumenty spłonęły, ale pamiętał ciemny odcień brązu w spojrzeniu kobiety i nazwisko. Tajemnicza postać starszego czarnoksiężnika wciąż pozostawała zagadką. Do czasu. Nieznana mu magią, którą sie posługiwał była czymś, co musieli odkryć. Tak czarna jak sam, smolisty dym, w który się zmienił się starszy nieznajomy. Nazwałby go tchórzem, ale mając do dyspozycji Azkaban i ucieczkę, decyzja była raczej prosta. Nawet jak się okazywało, dla jego towarzyszki. Szlag. I gdzie tu była jakakolwiek sprawiedliwość? Skoro byli tak bezkarni i nawet Azkaban nie był dla nich przeszkodą, co miałoby zatrzymać ich zapędy? Wszystko wymykało się z rąk i coraz częściej czuł nieprzyjemne przekonanie, że ich przeciwnicy byli nietykalni. Ile razy próbowali sięgnąć do brudnych, szlacheckich spraw i spotykali się ze ścianą gróźb? Ile razy umarzano sprawy, tylko dlatego, że ktoś z arystokratycznym papierkiem ustawił przeszkodę? Idiotyczne wykręty i listy bliskie ubliżaniu. Nie mieli bać się niczego? Unikając każdej, toczącej się sprawy? Miał cholernie dosyć zabawy w kotka i myszkę. I częściowo, własnie dlatego Zakon oferował mu więcej.
W gruncie rzeczy, byli "nielegalną" organizacją. Działali nie raz wbrew prawu, zakazom, deklaracjom i niebezpieczeństwu. Sprzeciwiali się idiotycznym dekretom i zaglądali wprost...w ciemność. I chyba wielu jeszcze nie pojmowało powagi tego stwierdzenia.
W towarzystwie Kierana nie padało nigdy zbyt wiele słów. Jeśli były, miały znaczenie. Nie było mowy o głupotach, bo i o takich żaden z nich nie umiał (już?) zbytnio rozmawiać. Nie, gdy stawali w obliczy większego działania, które powoli sięgało sukcesu ukończenia. Stara Chata miała powstać na nowo, chociaż przydomek nie był aż tak aktualny. Zbudowana od nowa, postawiona na gruzach tego, co przecież zdążyli zniszczyć własnoręcznie - Racja - kiwnął głową mężczyźnie, wędrując wzrokiem po rozłożonej mapie - Chociaż i mugole i czarodzieje potrafią być skrajnie sprzeczni w tej materii. Jedni niezmiennie ignorujący, drudzy zbyt dociekliwi - przechylił spojrzenie, zatrzymując się na profilu starszego aurora - pod uwagę powinniśmy brać naszych wrogów - dokończył ponuro. Jeśli zechcą rzeczywiście dobrać się do Zakonu, będą szukali głębiej.
W gruncie rzeczy, byli "nielegalną" organizacją. Działali nie raz wbrew prawu, zakazom, deklaracjom i niebezpieczeństwu. Sprzeciwiali się idiotycznym dekretom i zaglądali wprost...w ciemność. I chyba wielu jeszcze nie pojmowało powagi tego stwierdzenia.
W towarzystwie Kierana nie padało nigdy zbyt wiele słów. Jeśli były, miały znaczenie. Nie było mowy o głupotach, bo i o takich żaden z nich nie umiał (już?) zbytnio rozmawiać. Nie, gdy stawali w obliczy większego działania, które powoli sięgało sukcesu ukończenia. Stara Chata miała powstać na nowo, chociaż przydomek nie był aż tak aktualny. Zbudowana od nowa, postawiona na gruzach tego, co przecież zdążyli zniszczyć własnoręcznie - Racja - kiwnął głową mężczyźnie, wędrując wzrokiem po rozłożonej mapie - Chociaż i mugole i czarodzieje potrafią być skrajnie sprzeczni w tej materii. Jedni niezmiennie ignorujący, drudzy zbyt dociekliwi - przechylił spojrzenie, zatrzymując się na profilu starszego aurora - pod uwagę powinniśmy brać naszych wrogów - dokończył ponuro. Jeśli zechcą rzeczywiście dobrać się do Zakonu, będą szukali głębiej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Chyba każdy auror z czasem zaczynał czuć się coraz bardziej sfrustrowany tym, jak trudno dopaść sprawców czynów zabronionych, jeśli ci pochodzili z rodów szlacheckich, bądź mieli ogromne wsparcie ze strony ich przedstawicieli. Sam nieraz dostawał polecenia z góry, aby po prostu odpuścił i nie narażał się na nieprzyjemności. To zawsze było dla niego cholernie trudne, budziło w nim wściekłość, jednak nie miał mocy do wracania do odebranych mu spraw, jak i tych zamiecionych pod dywan, po których ślad w postaci akt znikał bezpowrotnie. Właśnie dlatego część osób z Biura Aurorów zdecydowała się działać w Zakonie, dostrzegając w jego działalności szansę na wymierzenie sprawiedliwości i walkę z szerzącym się złem. Takie pobudki przyświecały Kieranowi.
– W takim razie trzysta metrów wokół – uznał w końcu, zmniejszając wielkość okręgu, ponownie oznaczając przestrzeń na mapie palcem. – Daje nam to chyba najbardziej optymalną odległość.
Obszar o średnicy sześciuset metrów nie wydawał mu się aż tak widoczny na jakiejkolwiek mapie, przynajmniej nie na tych, które osobiście rozłożył na kuchennej podłodze. Nawet zaczarowane mapy, potrafiące dokonać przybliżenia danego terenu, nie wydawały się aż tak dokładne, aby wychwycić jakiekolwiek nieprawidłowości na tak niewielkim obszarze na mapie. Właśnie przez wzgląd na ich możliwości nie mogli pozwolić sobie na objęcie Zaklęciem Nienanoszalności zbyt dużego obszaru. Jednak musiał przyznać, że ich wrogowie zdążyli udowodnić, iż posiadają różne talenty, co musieli mieć na uwadze. Choć nie wierzył, aby którakolwiek osoba należąca do tajemniczej organizacji wspierającej terror Voldemorta miała ochotę ślęczeć nad mapami w poszukiwaniu ewenementów, lepiej było wykazać się większą ostrożnością. Przecież na świecie pełno było i innych dociekliwych czarodziejów, niekoniecznie parających się czarną magią, którzy mogli być zaintrygowani kartografią.
Jeszcze przez chwilę przyglądał się z góry tym wszystkim mapom, ciekaw tego, czy w czasie rzucania czaru cokolwiek się z nimi zadzieje. Nie sądził jednak, żeby cokolwiek się stało. Powinni już przejść do konkretów, o ile Samuel zaaprobuje takie ograniczenie powierzchni do ukrycia, jak zaproponował Kieran. Rineheart pogodzony był z faktem, że w tej sytuacji ostatnie słowo do powiedzenia miał Gwardzista znajdujący się nad nim wyżej w hierarchii.
– Czyń honory – rzekł w stronę Samuela, odstępując mu przywilej rzucenia zaklęcia. A może zrzucił na niego ten obowiązek? Gdyby jednak Samuel nakazał wykonać to zadanie jemu, nie powiedziałby słowa skargi, a natychmiast chwycił za różdżkę. Był świadom swojej obecnej pozycji w Zakonie, ale przede wszystkim nauczył się przez lata działać pod dowództwem innych osób.
– W takim razie trzysta metrów wokół – uznał w końcu, zmniejszając wielkość okręgu, ponownie oznaczając przestrzeń na mapie palcem. – Daje nam to chyba najbardziej optymalną odległość.
Obszar o średnicy sześciuset metrów nie wydawał mu się aż tak widoczny na jakiejkolwiek mapie, przynajmniej nie na tych, które osobiście rozłożył na kuchennej podłodze. Nawet zaczarowane mapy, potrafiące dokonać przybliżenia danego terenu, nie wydawały się aż tak dokładne, aby wychwycić jakiekolwiek nieprawidłowości na tak niewielkim obszarze na mapie. Właśnie przez wzgląd na ich możliwości nie mogli pozwolić sobie na objęcie Zaklęciem Nienanoszalności zbyt dużego obszaru. Jednak musiał przyznać, że ich wrogowie zdążyli udowodnić, iż posiadają różne talenty, co musieli mieć na uwadze. Choć nie wierzył, aby którakolwiek osoba należąca do tajemniczej organizacji wspierającej terror Voldemorta miała ochotę ślęczeć nad mapami w poszukiwaniu ewenementów, lepiej było wykazać się większą ostrożnością. Przecież na świecie pełno było i innych dociekliwych czarodziejów, niekoniecznie parających się czarną magią, którzy mogli być zaintrygowani kartografią.
Jeszcze przez chwilę przyglądał się z góry tym wszystkim mapom, ciekaw tego, czy w czasie rzucania czaru cokolwiek się z nimi zadzieje. Nie sądził jednak, żeby cokolwiek się stało. Powinni już przejść do konkretów, o ile Samuel zaaprobuje takie ograniczenie powierzchni do ukrycia, jak zaproponował Kieran. Rineheart pogodzony był z faktem, że w tej sytuacji ostatnie słowo do powiedzenia miał Gwardzista znajdujący się nad nim wyżej w hierarchii.
– Czyń honory – rzekł w stronę Samuela, odstępując mu przywilej rzucenia zaklęcia. A może zrzucił na niego ten obowiązek? Gdyby jednak Samuel nakazał wykonać to zadanie jemu, nie powiedziałby słowa skargi, a natychmiast chwycił za różdżkę. Był świadom swojej obecnej pozycji w Zakonie, ale przede wszystkim nauczył się przez lata działać pod dowództwem innych osób.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przyświecały mu nieco inne priorytety, jak kiedyś. Zmienił się, chociaż nie było w tym nic dziwnego. To, czego doświadczało się przez ostatnich kilka miesięcy, zmuszało wręcz do zmiany. I ulegali jej wszyscy. Widział to w twarzach pogrążonych niechęcią i strachem. Widział i w oczach gniew, bezsilność, a wśród niektórych nawet iskrę szaleństwa. Ten sam pierwiastek, który kiełkował nawet w nim. Nikt, kto zbyt długo patrzył w ciemność, nie mógł uniknąć jej cząstki, która przenikała do wnętrza i osiadała w cieniu. Praca aurora nie była zabawna. Nie była nawet chwalebna, chociaż podobne przymioty wpisywano w poczet ich zajęcia. Przynajmniej po stronie dobrych. Kaleka strona mocy używała zapewne dużo bardziej dosadnych epitetów. Ale te, Skamander przyjmował z satysfakcją. Im bardziej zaszło się za skórę tych gnid, tym większa, chociaż chłodną czuł satysfakcję. Nie dawał się już tak łatwo szarpać z emocjami, prowokacja nie działała tez jak płachta na byka, którym kiedyś tak łatwo "był". I musiał sam przyznać, że wiele z dzisiejszych cech zawdzięczał starszemu stażem i doświadczeniem - Kieranowi. Pod jego okiem, ostrą naganą i chłodną oceną nauczył się najwięcej. Jemu tez zawdzięczał naukę oklumencji - Dobrze - kiwnął głową i podążył wzrokiem za gestem, który poprowadził palec po mapie - W Londynie jest wiele miejsc ukrytych magią, więc dodatkowa przestrzeń nie powinna robić różnicy - zmarszczył brwi i oparł się jedna dłonią o blat stołu. palce zabębniły o brzeg, gdy przyglądał się zaznaczonemu obszarowi - Ciekawi mnie jedna rzecz - wzrok nadal przemierzał kreślone zawijasami linie na mapie, jakby chciał rzeczywiście odkryć wspomniane, ukryte przez moc miejsca. Stwardniał skóra na palcu podążyła w okolice, gdzie wieściło złowieszcze Nokturn - Skoro my mamy miejsce spotkań, oni też powinni - nie zdziwiłby się wcale, gdyby znajdowało się własnie w najbardziej złowieszczej części Londynu. Nie mógł sobie tylko wyobrazić szlacheckie książątka, która włączą się zgniłymi uliczkami Nokturnu. Jeśli jednak nie tam, to gdzie skryć się miała śmietanka plugawej zbieraniny?
Zastukał palcem w w ciemną plamę na mapie i dopiero podniósł spojrzenie na starszego czarodzieja, szukając ewentualnej odpowiedzi, czy też potwierdzenia. Wiedział, że bardziej doświadczony auror był od niego lepszy. Nawet jeśli w praktyce i w hierarchii Zakonu, to on pełnił rolę dowództwa. Cenił rady i słowa Rinehearta i nie miała zmienić tego żadna sytuacja. Kiwnął jednak potakująco głową - Twoja asekuracja i tak powinna sie przydać. Anomalie wywracają do góry nogami nawet te najprostsze czynności - wysunął różdżkę, do tej pory bezpiecznie schowaną w rękawie koszuli. Ciepło cyprysowego drewienka przyjemnie rozgrzało palce. Spojrzał na mapę, po czym wykonał prosty gest, który towarzyszył Zaklęciu Nienanoszalności. O sukcesie zadecydować miała kapryśność magii. Oby nie tej mrocznej.
Zastukał palcem w w ciemną plamę na mapie i dopiero podniósł spojrzenie na starszego czarodzieja, szukając ewentualnej odpowiedzi, czy też potwierdzenia. Wiedział, że bardziej doświadczony auror był od niego lepszy. Nawet jeśli w praktyce i w hierarchii Zakonu, to on pełnił rolę dowództwa. Cenił rady i słowa Rinehearta i nie miała zmienić tego żadna sytuacja. Kiwnął jednak potakująco głową - Twoja asekuracja i tak powinna sie przydać. Anomalie wywracają do góry nogami nawet te najprostsze czynności - wysunął różdżkę, do tej pory bezpiecznie schowaną w rękawie koszuli. Ciepło cyprysowego drewienka przyjemnie rozgrzało palce. Spojrzał na mapę, po czym wykonał prosty gest, który towarzyszył Zaklęciu Nienanoszalności. O sukcesie zadecydować miała kapryśność magii. Oby nie tej mrocznej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
– Racja – przytaknął krótko, samemu spoglądając na najbardziej ponurą dzielnicę Londynu niewyraźnie nakreśloną na mapie. Nokturn nie był jedynie miejscem, do którego dostęp był ograniczony, był niczym zamknięta społeczność, co niechętnie podchodził do przyjmowania nowych członków. A najbardziej rozpoznawalną grupą obcych byli ministerialni urzędnicy, przede wszystkim znienawidzeni aurorzy. Kieran mógłby przysiąc, że wszystkie podejrzane typy dzieliły się pomiędzy sobą wiedzą o stróżach prawa, a może nawet przekazywali sobie portrety czy zdjęcia z ich wizerunkami, aby wszyscy wiedzieli kto nie jest mile widziany w wąskich, zatęchłych uliczkach. Jeśli więc grupa o radykalnych poglądach miała gdzieś się spotykać, musiała zdecydować się na tę lokalizację. – Są zbyt dobrze zorganizowani – stwierdził niechętnie. – A więc muszą mieć stałe miejsce spotkań. Wydaje się logicznym, że zaszyli się gdzieś na Nokturnie… – urwał, marszcząc z konsternacji brwi, zastanawiając się nad inną możliwością. Czasem najbardziej logiczne założenia nie mają pokrycia z rzeczywistością. – Na chwilę obecną wiemy, że szeregi Rycerzy zasilają członkowie starych rodów i innych rodzin o antymugolskiej polityce – rozpoczął myśl w pełni opanowany, skupiając się na dalszym wnioskowaniu. – Nie widzę przeszkód, aby dzięki wpływom zorganizowali sobie bardziej godną siedzibę – ledwo skończył wypowiedź, a sam zaraz pokręcił głową w oznace niezadowolenia, zaciskając przy tym zęby. Ten wniosek był za daleko idący. Zamiast skupiać się na jednej dzielnicy, musieliby mieć na oku również miejsca zrzeszające szlachetnie urodzonych. Ale w takich miejscach trudno byłoby praktykować czarną magię. Powinni brać pod uwagę przede wszystkim Nokturn. Nie wypowiedział głośno tej oczywistej myśli, chcąc jak najszybciej wrócić do zadania, które ich tu na dziś sprowadziło.
Samuel chwycił za różdżkę, więc i Kieran to zrobił, idąc w jego ślady. Zgodnie ze słowami Skamandera ścisnął ją bardziej asekuracyjnie, trzymając ją w pogotowiu tak na wszelki wypadek. Poczuł magię, która wydawała się rozchodzić, sięgać całej kuchni, potem zaś wyszła poza pomieszczenie, z każdą chwilą rozlewając się spokojniej, nieco wolniej. Nie spotkał ich żaden wybuch, przedmioty nie zaczęły latać wokół nich i uderzać o ściany, dopiero co przecież postawione. Gdzieś w duchu poczuł niemałą ulgę, bo oto właśnie zaklęcie powiodło się. Raz jeszcze zaczął bacznie oglądać mapy, jednak na żadnej nie dostrzegł niczego podejrzanego, nigdzie nie pojawił się zarys Chaty. Końcem różdżki stuknął w jedną z zaczarowanych map, chcąc przybliżyć teren wokół siedziby Zakonu i również wtedy nie dostrzegł, aby coś się zmieniło.
– Zadziałało – oznajmił z lekką satysfakcją, po czym skinął stronę Samuela głową, unosząc przy tym minimalnie prawy kącik ust w ledwo widocznym uśmiechu. A potem zaczął rozglądać się po całym pomieszczeniu. – Niewiele zostało o roboty, to dobrze.
Chciał jak najszybciej powrócić na te stare śmieci i przede wszystkim przywrócić tablicę z wewnętrznymi ogłoszeniami Zakonu. Powinni na bieżąco uzupełniać ją o kolejne nazwiska podejrzanych o używanie czarnej magii, wyłaniać spośród nich tych, co do których mieli pewność, że należą do wrogiej organizacji, a także informować o najważniejszych wydarzeniach, w tym i o anomaliach.
– Musimy polepszyć przepływ informacji między sobą – wycedził ciężko. Może za bardzo chciał zorganizować Zakon niczym Biuro Aurorów, jednak potrzebowali tego, jeśli chcieli przeciwstawić się złu.
Samuel chwycił za różdżkę, więc i Kieran to zrobił, idąc w jego ślady. Zgodnie ze słowami Skamandera ścisnął ją bardziej asekuracyjnie, trzymając ją w pogotowiu tak na wszelki wypadek. Poczuł magię, która wydawała się rozchodzić, sięgać całej kuchni, potem zaś wyszła poza pomieszczenie, z każdą chwilą rozlewając się spokojniej, nieco wolniej. Nie spotkał ich żaden wybuch, przedmioty nie zaczęły latać wokół nich i uderzać o ściany, dopiero co przecież postawione. Gdzieś w duchu poczuł niemałą ulgę, bo oto właśnie zaklęcie powiodło się. Raz jeszcze zaczął bacznie oglądać mapy, jednak na żadnej nie dostrzegł niczego podejrzanego, nigdzie nie pojawił się zarys Chaty. Końcem różdżki stuknął w jedną z zaczarowanych map, chcąc przybliżyć teren wokół siedziby Zakonu i również wtedy nie dostrzegł, aby coś się zmieniło.
– Zadziałało – oznajmił z lekką satysfakcją, po czym skinął stronę Samuela głową, unosząc przy tym minimalnie prawy kącik ust w ledwo widocznym uśmiechu. A potem zaczął rozglądać się po całym pomieszczeniu. – Niewiele zostało o roboty, to dobrze.
Chciał jak najszybciej powrócić na te stare śmieci i przede wszystkim przywrócić tablicę z wewnętrznymi ogłoszeniami Zakonu. Powinni na bieżąco uzupełniać ją o kolejne nazwiska podejrzanych o używanie czarnej magii, wyłaniać spośród nich tych, co do których mieli pewność, że należą do wrogiej organizacji, a także informować o najważniejszych wydarzeniach, w tym i o anomaliach.
– Musimy polepszyć przepływ informacji między sobą – wycedził ciężko. Może za bardzo chciał zorganizować Zakon niczym Biuro Aurorów, jednak potrzebowali tego, jeśli chcieli przeciwstawić się złu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wojna. Kiedyś przez myśl mu by nie przeszło, że będzie jej świadkiem. Nie - uczestnikiem. Świadków było wielu, patrzących na szerzącą sie śmierć i coraz większy chaos. A wszystko zaczęło się od nienawiści. Emocja jednego człowieka rozrośnięta niczym obrzydliwa hybryda i narastająca na innych, jak trucizna. Gdzie można było znaleźć jej początek? Grindewald? Voldemort? Czy trzeba byłoby szukać głębiej, dalej? Gdzie sięgało brudne źródło, które rozlewało się, jak rzeka na coraz większe tłumy? Nienawiść wypaczała. Nie tylko rzutując na innych, ale przede wszystkim na nich samych. Rozrywało serce, kalało duszę - tę, o których pisali filozofowie mugolscy i czarodziejscy. Wypalało na popiół to, co stanowiło o człowieczeństwie. Z iloma tak wypaczonymi skorupami walczyli?
- Nie wiem czy dobrze zorganizowani, czy po prostu ktoś trzyma ich za mordy - zacisnął usta. Zakon zbyt często wydawał się rozbity, zupełnie jakby działali bez większego pomyślunku. Nawet, jeśli co miesiąc planowali, spotykali się i ustalali dalsze kroki. Po drodze wypełzały spięcia, które rysowały bruzdy na postawionych celach. Porażki podcinały skrzydła i czasem nawet Samuel nie wiedział, czego się jeszcze trzymać, gdy światło znikało. Ciemność szczerzyła się groźnie, zagarniała kolejne połacie Londynu, a oni czuli się bezsilni. On czuł się bezsilny. Tym bardziej, gdy widział pogrom, jak siali plugawcy. Czy oni mieli sie tylko bronić bez końca? Jak zadać cios, gdy nie mieli żadnej broni? - To najbardziej prawdopodobna opcja. Siedlisko węży będzie pasowało do żmij - ale kto mógł wejść do takiego gniazda? I jak wśród plugastwa znaleźć najgroźniejsze bestie? - Oficjalnie mogą mieć coś na widoku, ale dla ich plugawych poczynań muszą mieć coś niżej, ukryte wśród największego tałatajstwa - nie chciał generalizować, doskonale wiedział, że Nokturn był bardziej skomplikowany w swojej strukturze. Jeden z niewielu jego przyjaciół, należał do podejrzanego światka. Nie był święty. Ale mógł być.
Magia zadziałała bez zarzutu. Ciepło rozlało sie przez dłoń i wypłynęło dalej, rozlewając mocą wokół. Magiczna skaza anaomalii nie odezwała się i zadanie zostało w gruncie rzeczy wykonane. Jedno z zaklęć, które dawno temu rzucił Dumbledore. Samuel mimowolnie zacisnął mocniej palce, ściskając drewienko rozgrzanej różdżki - Racja - powtórzył za mentorem. Rozluźnił palce i wsunął różdżkę ponownie do rękawa - Mam nadzieję, że przyszłe spotkanie odbędzie się już tutaj - do tej pory musieli się gnieździć w udostępnionych salach jednego z podrzędnych lokalów. Nie, żeby nie doceniał. Nie potrzebował luksusów. Ale Chata łączyła w sobie coś więcej. Niewidzialne dobro, wspomnienia, które potrafiły wzbudzić nadzieję - Tak, i to na różnych poziomach - auror zerknął na prosta obrączkę, która wciąż tkwiła samotnie na zawieszonym rzemieniu. W założeniu miała służyć swoistej komunikacji, ale pomysł gdzieś rozpłynął się. Umysły zakonników coraz częściej zapełniało zniechęcenie i smutek. A gwardia, chociaż sami pogrążeni w szerzącej się depresji, musieli utrzymać ich w pionie.
- Nie wiem czy dobrze zorganizowani, czy po prostu ktoś trzyma ich za mordy - zacisnął usta. Zakon zbyt często wydawał się rozbity, zupełnie jakby działali bez większego pomyślunku. Nawet, jeśli co miesiąc planowali, spotykali się i ustalali dalsze kroki. Po drodze wypełzały spięcia, które rysowały bruzdy na postawionych celach. Porażki podcinały skrzydła i czasem nawet Samuel nie wiedział, czego się jeszcze trzymać, gdy światło znikało. Ciemność szczerzyła się groźnie, zagarniała kolejne połacie Londynu, a oni czuli się bezsilni. On czuł się bezsilny. Tym bardziej, gdy widział pogrom, jak siali plugawcy. Czy oni mieli sie tylko bronić bez końca? Jak zadać cios, gdy nie mieli żadnej broni? - To najbardziej prawdopodobna opcja. Siedlisko węży będzie pasowało do żmij - ale kto mógł wejść do takiego gniazda? I jak wśród plugastwa znaleźć najgroźniejsze bestie? - Oficjalnie mogą mieć coś na widoku, ale dla ich plugawych poczynań muszą mieć coś niżej, ukryte wśród największego tałatajstwa - nie chciał generalizować, doskonale wiedział, że Nokturn był bardziej skomplikowany w swojej strukturze. Jeden z niewielu jego przyjaciół, należał do podejrzanego światka. Nie był święty. Ale mógł być.
Magia zadziałała bez zarzutu. Ciepło rozlało sie przez dłoń i wypłynęło dalej, rozlewając mocą wokół. Magiczna skaza anaomalii nie odezwała się i zadanie zostało w gruncie rzeczy wykonane. Jedno z zaklęć, które dawno temu rzucił Dumbledore. Samuel mimowolnie zacisnął mocniej palce, ściskając drewienko rozgrzanej różdżki - Racja - powtórzył za mentorem. Rozluźnił palce i wsunął różdżkę ponownie do rękawa - Mam nadzieję, że przyszłe spotkanie odbędzie się już tutaj - do tej pory musieli się gnieździć w udostępnionych salach jednego z podrzędnych lokalów. Nie, żeby nie doceniał. Nie potrzebował luksusów. Ale Chata łączyła w sobie coś więcej. Niewidzialne dobro, wspomnienia, które potrafiły wzbudzić nadzieję - Tak, i to na różnych poziomach - auror zerknął na prosta obrączkę, która wciąż tkwiła samotnie na zawieszonym rzemieniu. W założeniu miała służyć swoistej komunikacji, ale pomysł gdzieś rozpłynął się. Umysły zakonników coraz częściej zapełniało zniechęcenie i smutek. A gwardia, chociaż sami pogrążeni w szerzącej się depresji, musieli utrzymać ich w pionie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
– Samozwańczy Lord włada wszystkimi – mruknął pod nosem, po czym skrzywił się z wyraźną odrazą. Czarnoksiężnik chowający się za plecami popleczników, jakże wielki pan i władca. Naprawdę nie rozumiał, jak ktokolwiek może ślepo podążać za cholernym szaleńcem. Poniekąd chciał poznać jego motywy i postulaty, ale tylko po to, aby całkowicie obrócić jej w proch, ukazując błędy w jakże chorym rozumowaniu. Niestety, Rycerze mieli pewną przewagę w organizacji własnych działań, w czym pomagała autokratyczna struktura, wszak despotyzm Voldemorta nie pozwalał na rozłamy, jego wyznawcy pragnęli jedynie wypełniać jego polecenia.
– A więc Nokturn – podsumował krótko ich wymienione między sobą dociekania, próbując rozważyć infiltrację tego jakże zepsutego zakątka magicznego świata. Nie bez powodu ta konkretna dzielnica nie cieszyła się dobrą reputacją. To właśnie tam najczęściej dochodziło do przeróżnych zbrodni, tam też kwitł nielegalny handel i szerzyła się czarna magia w różnych formach. Był tylko człowiekiem, zatem nie mógł uciec od tendencji do generalizowania, choć wciąż daleki był od napiętnowania wszystkich mieszkańców wąskich, ciemnych uliczek. Nikt nie wybiera swego pochodzenia, zatem stygmatyzowanie kogoś od najmłodszych lat za sam fakt, że wywodził się z niezbyt godnego miejsca, wciąż pozostawało poniżej wszelkiej krytyki. Zresztą, Kieran nigdy za nic nie winił dzieci, jednak dorośli… Wina w pełni ukształtowanych już jednostek pozostawała bezsprzeczna. Każdy może odmienić swoje życie, spróbować wyrwać się z niezdrowego środowiska i rozpocząć nowy rozdział życia gdzieś indziej, z dala od toksycznych relacji.
Wykonali swoje zadanie. Rineheart po sprawdzeniu dokładnie wszystkich map zaczął je ostrożnie składać, w międzyczasie wysłuchując słów Skamandera. Zerknął na niego z uwagą, a przez jego poważną minę westchnął bezgłośnie. – Być może jesteśmy w pewnej rozsypce, ale zewrzemy szyki – oznajmił śmiało, posyłając Gwardziście pokrzepiające spojrzenie i ledwo widoczny uśmiech, a raczej jego cień. Doprawdy, nie potrafił udzielać wsparcia, brakowało mu do tego subtelności i częściowo empatii. Aż podrapał się po swej biednej potylicy z zakłopotaniem. – Co do Chaty, raczej tak szybko z nią nie skończymy. Wciąż trzeba podreperować pozostałe zaklęcia ochronne i ogarnąć wnętrza – może niepotrzebnie stwierdzał te oczywistości, ale musieli wiedzieć na czym stoją.
Pochował mapy do kieszeni płaszcza, następnie poklepał je solidnie, jakoś tak z przyzwyczajenia. Rozejrzał się jeszcze po kuchni, aby sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a magia, wyjątkowo spokojna w tym szalonym czasie, wisiała w powietrzu.
– Czas się zbierać – zarządził, jakoś nie widząc po twarzy Gwardzisty, aby miał oznajmić coś innego. Czekał na powrót do domu, gdzie mógłby zerknąć na Jackie i powiedzieć do niej coś nieistotnego.
– A więc Nokturn – podsumował krótko ich wymienione między sobą dociekania, próbując rozważyć infiltrację tego jakże zepsutego zakątka magicznego świata. Nie bez powodu ta konkretna dzielnica nie cieszyła się dobrą reputacją. To właśnie tam najczęściej dochodziło do przeróżnych zbrodni, tam też kwitł nielegalny handel i szerzyła się czarna magia w różnych formach. Był tylko człowiekiem, zatem nie mógł uciec od tendencji do generalizowania, choć wciąż daleki był od napiętnowania wszystkich mieszkańców wąskich, ciemnych uliczek. Nikt nie wybiera swego pochodzenia, zatem stygmatyzowanie kogoś od najmłodszych lat za sam fakt, że wywodził się z niezbyt godnego miejsca, wciąż pozostawało poniżej wszelkiej krytyki. Zresztą, Kieran nigdy za nic nie winił dzieci, jednak dorośli… Wina w pełni ukształtowanych już jednostek pozostawała bezsprzeczna. Każdy może odmienić swoje życie, spróbować wyrwać się z niezdrowego środowiska i rozpocząć nowy rozdział życia gdzieś indziej, z dala od toksycznych relacji.
Wykonali swoje zadanie. Rineheart po sprawdzeniu dokładnie wszystkich map zaczął je ostrożnie składać, w międzyczasie wysłuchując słów Skamandera. Zerknął na niego z uwagą, a przez jego poważną minę westchnął bezgłośnie. – Być może jesteśmy w pewnej rozsypce, ale zewrzemy szyki – oznajmił śmiało, posyłając Gwardziście pokrzepiające spojrzenie i ledwo widoczny uśmiech, a raczej jego cień. Doprawdy, nie potrafił udzielać wsparcia, brakowało mu do tego subtelności i częściowo empatii. Aż podrapał się po swej biednej potylicy z zakłopotaniem. – Co do Chaty, raczej tak szybko z nią nie skończymy. Wciąż trzeba podreperować pozostałe zaklęcia ochronne i ogarnąć wnętrza – może niepotrzebnie stwierdzał te oczywistości, ale musieli wiedzieć na czym stoją.
Pochował mapy do kieszeni płaszcza, następnie poklepał je solidnie, jakoś tak z przyzwyczajenia. Rozejrzał się jeszcze po kuchni, aby sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a magia, wyjątkowo spokojna w tym szalonym czasie, wisiała w powietrzu.
– Czas się zbierać – zarządził, jakoś nie widząc po twarzy Gwardzisty, aby miał oznajmić coś innego. Czekał na powrót do domu, gdzie mógłby zerknąć na Jackie i powiedzieć do niej coś nieistotnego.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- On zabił Rogersa - a ich tam nie było. Do dziś nie rozumiał, dlaczego na tej piekielnej misji nie było większości doświadczonych aurorów. I po jaką cholerę brali kursantów w sam środek takiego niebezpieczeństwa? Tajemnica wciąż wydawała rażąca, bolesna o tyle, że nie mogli zapytać głównego źródła. Nie żył. Zamordowany przez potwora. Bezsilność pulsowała pod skórą, jak trucizna. A bezczelny, parszywy głos z tyłu głowy chichotał drwiąco. Znowu za późno.
Ja ślepym trzeba było być, by podążać za takim wypaczeniem? W którym momencie - jeśli w ogóle - dostrzegą, że umierają? Chodzące trupy oblane czarną magią. Inferiusy. Gorzki uśmiech przemknął przez wargi i zniknął, gdy przesunął palcami po brodzie, finalnie zatrzymując się na nierównej, chropowatej bliźnie przy szczęce. Pamiątka po przysiędze, której był wierny. Nie wstydził sie otrzymanych ran, ale nie chciał się nikomu nimi chwalić. Przeżył coś, co zrozumieć mógł tyko Gwardzista.
Pochylił głowę nad mapą i spojrzał na towarzysza. Na języku błysnęło pytanie, które ostatecznie nie zostało zwerbalizowane. Czuł podskórnie, że Kieran sam niedługo stanie w ich szeregi. Ale decyzja kiedy należała do starszego aurora. Nikt z tych, którzy przeszli Próbę, nie podejmował jej pochopnie. Każda zakończona ostatecznością. Milcząco wrócił spojrzeniem do chowanych map. Samuel przez moment pozostał pochylony ze wzrokiem wbitym w drewniany stół. Bywał na Nokturnie. Jeszcze za czasów, gdy jego granice nie były tak ściśle strzeżone plugastwem. By wejść, potrzebował kogoś obeznanego. Kogoś, kogo bardzo dobrze znał i ufał. Mogło się udać. Tylko czy powinien był go narażać? Wystawiać na niebezpieczeństwo?
Czuł pod palcami rozpraszającą się magię i tę, która na stałe miała zagościć w Chacie. Był spokojniejszy, gdy ściany budynku powstały na nowo. Wspomnienie wybuchu co jakiś czas dręczyło sny i zarzucało go winą. Tę przyjmował z pokorą. Decyzję podjęli jednogłośnie i jednogłośnie nosić mieli ciężar jej konsekwencji. Do starszego mężczyzny odwrócił się dopiero na śmiałe słowa - Nie może być inaczej - potwierdził skinieniem głowy, wdzięczny za ten niecodzienny sygnał wsparcia. Nie prosił nigdy o pochwały, ale świadomość obecności bardziej doświadczonego życiem i pracą Kierana, działała motywująco. Wciąż było wielu gotowych rzeczywiście zewrzeć szyki. I walczyć - Nie liczę na to w ciągu tego miesiąca - jeszcze raz kiwnął głową. Odchylił się od stołu, zabierając wciąż oparte na nim dłonie - Tak - zgodził się, nie widząc sensu pozostawania dłużej. Zadanie zostało wykonane. Zostawili chatę odrobinę bliższą starej jej wersji. Czy stare wspomnienia też do niej przylgną? Prawda czekała za rogiem.
| zt x2
Ja ślepym trzeba było być, by podążać za takim wypaczeniem? W którym momencie - jeśli w ogóle - dostrzegą, że umierają? Chodzące trupy oblane czarną magią. Inferiusy. Gorzki uśmiech przemknął przez wargi i zniknął, gdy przesunął palcami po brodzie, finalnie zatrzymując się na nierównej, chropowatej bliźnie przy szczęce. Pamiątka po przysiędze, której był wierny. Nie wstydził sie otrzymanych ran, ale nie chciał się nikomu nimi chwalić. Przeżył coś, co zrozumieć mógł tyko Gwardzista.
Pochylił głowę nad mapą i spojrzał na towarzysza. Na języku błysnęło pytanie, które ostatecznie nie zostało zwerbalizowane. Czuł podskórnie, że Kieran sam niedługo stanie w ich szeregi. Ale decyzja kiedy należała do starszego aurora. Nikt z tych, którzy przeszli Próbę, nie podejmował jej pochopnie. Każda zakończona ostatecznością. Milcząco wrócił spojrzeniem do chowanych map. Samuel przez moment pozostał pochylony ze wzrokiem wbitym w drewniany stół. Bywał na Nokturnie. Jeszcze za czasów, gdy jego granice nie były tak ściśle strzeżone plugastwem. By wejść, potrzebował kogoś obeznanego. Kogoś, kogo bardzo dobrze znał i ufał. Mogło się udać. Tylko czy powinien był go narażać? Wystawiać na niebezpieczeństwo?
Czuł pod palcami rozpraszającą się magię i tę, która na stałe miała zagościć w Chacie. Był spokojniejszy, gdy ściany budynku powstały na nowo. Wspomnienie wybuchu co jakiś czas dręczyło sny i zarzucało go winą. Tę przyjmował z pokorą. Decyzję podjęli jednogłośnie i jednogłośnie nosić mieli ciężar jej konsekwencji. Do starszego mężczyzny odwrócił się dopiero na śmiałe słowa - Nie może być inaczej - potwierdził skinieniem głowy, wdzięczny za ten niecodzienny sygnał wsparcia. Nie prosił nigdy o pochwały, ale świadomość obecności bardziej doświadczonego życiem i pracą Kierana, działała motywująco. Wciąż było wielu gotowych rzeczywiście zewrzeć szyki. I walczyć - Nie liczę na to w ciągu tego miesiąca - jeszcze raz kiwnął głową. Odchylił się od stołu, zabierając wciąż oparte na nim dłonie - Tak - zgodził się, nie widząc sensu pozostawania dłużej. Zadanie zostało wykonane. Zostawili chatę odrobinę bliższą starej jej wersji. Czy stare wspomnienia też do niej przylgną? Prawda czekała za rogiem.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Była wykończona.
Ostanie kilka miesięcy spędziła na nierównym wyścigu z czasem. W tych chwila jadła jedynie gdy musiała, większość chwil poświęcając na czytanie ksiąg - przypominanie sobie wiedzy, odkurzanie jej, a może zwyczajnie wbijanie na nowo do głowy - lub też ćwiczenia uroków. Ale nie tylko, uczyła się przecież też nowych umiejętności. Potrafiła już pływać, choć nadal jej samej wydawało jej się, że to raczej marne dryfowanie i jeszcze marniejsza wołająca o pomstę do nieba imitacja pływania - nie miało to jednak znaczenia, nie chciała się już więcej topić. Wsiadała też na konia, choć sądziła, że nigdy nie podejdzie bliżej niż na jeden metr do tych potworów. Ayden chyba rzeczywiście wiedział, jak do niej podejść i jak zmusić ją jednocześnie nie zmuszając by zaufała temu kopytnemu potworowi.
A teraz stała tutaj, przed Starą Chatą, miejscem, które poznała już jakiś czas temu. Miejscem też, jednocześnie, które zniszczyła nieznana siła w dniu pierwszomajowego wybuchu. Była zła, że nie udało jej się pomóc reszcie wcześniej. Jednak dopiero teraz mogła wrzucić w swój grafik cokolwiek innego.
Teraz, gdy otrzymała już odpowiedź na pierwsze z pytań.
Cieszyła się, że Jackie jej nie odmówiła. Trochę się obawiała, że nadal jest na nią zła. Usiadła na trawie przed Starą Chatą. Zyskała jakiś dziwny nawyk zjawiać się wcześniej, czasem nawet o wiele, jakby potrzebując wyrwać się z domu - nie swojego, mieszkania Skamandera - by przemyśleć po raz setny sprawy, na które nadal nie miała odpowiedzi. Bezskuteczne poszukiwania jak zwykle miały spełznąć na niczym. Ale nie poddawała się w swoich próbach.
W końcu dostrzegła zmierzającą dziarsko, a może zwyczajnie pewnie, w jej stronę kobietę, aurorkę. Biła od niej jakaś pewność. I z daleka, póki się jeszcze nie odezwała, Tonks nigdy nie przypuszczała by, że jej krzyk jest w stanie wychylić się poza granice dźwięku. Poczekała, aż kobieta nie stanęła nad nią. Uniosła na nią spojrzenie, a potem sama dźwignęła się na nogi.
- Przyjęli mnie. - nie, nie chwaliła się - jedynie przekazywała informację. Odrobinę ciekawa jej reakcji. Choć zastanawiała się nad nią, nie była w stanie jej przewidzieć. Zerkając na nią zaczęła się wspinać na schody prowadzące do wewnątrz. Słyszała, że w środku nadal były rzeczy do zrobienia i ona zamierzała do tego przyłożyć swoją rękę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Złapali dzisiaj kogoś. Małego szmalcownika, który odnajdywał rodziny mugolskiego pochodzenia i wydzierał z nich ostatnie galeony, grożąc, że jeśli nie posłuchają jego nakazów, rozpowie znajomym czarnoksiężnikom, gdzie mieszkają, a nocą to w ogóle porwie ich dziecko, które umrze w agonii pod ciężarem jakiegoś niewybaczalnego zaklęcia. Bali się, że jeżeli zgłoszą sprawę do Biura Aurorów, następnego dnia nie przeżyją, jedna z ofiar mówiła nawet, że nie zgłaszała, bo sądziła, że to nic nie da, że przecież nie znajdą go nigdzie, bo nigdy nie wie skąd i o której godzinie do nich przyjdzie. I miała rację, ale nie dlatego, bo sądziła, że go nie wywęszą – miała racje, bo drobne kradzieże nie były im teraz w głowach. Mugolskie, okradzione rodziny posiadały mniejszy priorytet niż śmierci niewinnych. Dlatego złapanie małego, ale cwanego złodzieja, wcale nie pozwoliło jej odetchnąć z ulgą, wziąć głębszego wdechu, by z motywacją iść do przodu i gonić niczym myśliwski pies za prawdziwą zwierzyną. Nie czuła z tego powodu satysfakcji. Ani grama.
W stronę Starej Chaty szła pewnie, ale nie był to krok, który nadała sobie sama, przez swoje samopoczucie – szła tak zawsze, wyuczona przez ojca, że w tych mrocznych, upadlających słabszych czasach powinna być dumna ze swojego pochodzenia, z bycia Rineheartem z krwi i kości; wyuczona, że pewny krok zawsze doda jej powagi i dumy. Nawet zgarbienie z powodu wysokiego, nienormalnego w Anglii wzrostu nie naginało tej reguły. W swojej głowie wcale już taka pewna siebie nie była. Prosta droga do Chaty ciągnęła się na tyle długo, że zdołała dość szybko dostrzec sylwetkę Tonks, siedzącą przy nowo wybudowanym przybytku jak stróżujący pies. Westchnęła tylko, ni to z irytacją, ni z rozczarowania, kiedy przypomniała sobie widok jej nazwiska na tablicy powieszonej w Tower of London. Dołączyła do stada jako szczeniak, który wszystkiego miał się jeszcze nauczyć.
W czasach wojny.
Stanęła przed nią, poprawiając pasek torby na ramieniu.
– Wiem – odparła charakterystycznym dla siebie niskim altem. Zdała egzamin, trudny i sprawdzający nie tylko wytrzymałość fizyczną, ale i psychiczną, zdolność pracy w grupie, podejmowania szybkich decyzji. Wytycznych była cała lista. Jeśli Just sobie z nimi poradziła, a poradziła, bo Jackie przecież osobiście to sprawdziła, to dobrze o niej świadczyło. Bardzo dobrze. Ale przecież tego nie przyzna. – I nadal uważasz, że to właściwa decyzja? Meble powinny być w środku.
Umówiły się na składanie ich w całość. Postawiono stelaż budynku, ale pracy wciąż było wiele.
W stronę Starej Chaty szła pewnie, ale nie był to krok, który nadała sobie sama, przez swoje samopoczucie – szła tak zawsze, wyuczona przez ojca, że w tych mrocznych, upadlających słabszych czasach powinna być dumna ze swojego pochodzenia, z bycia Rineheartem z krwi i kości; wyuczona, że pewny krok zawsze doda jej powagi i dumy. Nawet zgarbienie z powodu wysokiego, nienormalnego w Anglii wzrostu nie naginało tej reguły. W swojej głowie wcale już taka pewna siebie nie była. Prosta droga do Chaty ciągnęła się na tyle długo, że zdołała dość szybko dostrzec sylwetkę Tonks, siedzącą przy nowo wybudowanym przybytku jak stróżujący pies. Westchnęła tylko, ni to z irytacją, ni z rozczarowania, kiedy przypomniała sobie widok jej nazwiska na tablicy powieszonej w Tower of London. Dołączyła do stada jako szczeniak, który wszystkiego miał się jeszcze nauczyć.
W czasach wojny.
Stanęła przed nią, poprawiając pasek torby na ramieniu.
– Wiem – odparła charakterystycznym dla siebie niskim altem. Zdała egzamin, trudny i sprawdzający nie tylko wytrzymałość fizyczną, ale i psychiczną, zdolność pracy w grupie, podejmowania szybkich decyzji. Wytycznych była cała lista. Jeśli Just sobie z nimi poradziła, a poradziła, bo Jackie przecież osobiście to sprawdziła, to dobrze o niej świadczyło. Bardzo dobrze. Ale przecież tego nie przyzna. – I nadal uważasz, że to właściwa decyzja? Meble powinny być w środku.
Umówiły się na składanie ich w całość. Postawiono stelaż budynku, ale pracy wciąż było wiele.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie spodziewała się salwy oklasków i gratulacji. To nie były czasy młodości w których obierało się ścieżkę, a przyjęcie na kurs do wymarzonego zawodu było sukcesem. To była potrzeba i przekonanie, zrodzone ze wszystkiego, czego doświadczyła w ostatnim czasie i wszystkiego w co wierzyła. Może gdyby nie była sobą, może gdyby potrafiła choć raz mocniej zmartwić się o siebie, niźli o innych, byłaby w stanie zostać w miejscu, które obrała jako pierwsze. Ale była sobą i to komplikowało sprawę. Nie dla niej, a dla wszystkich którzy uważali, że nie powinna, że nie przemyślała, że się nie nadaje.
Bo przemyślała dokładnie i sumiennie wiedząc na jak wiele się decyduje i jak wiele zamierza oddać. Ale to było odpowiednie, to było właściwie i jej ścieżka nie mogła być żadna inna. Wiedziała, że nie - choć nie wiedziała, co jeszcze stanie na jej drodze.
Podniosła się, gdy Jackie się zbliżyła. Wiatr poruszył jej jasnymi kosmyki. Dłoń w charakterystycznym geście założyła włosy za ucho. Skinęła lekko głowa na jej stwierdzenie. No tak, mogła się domyślić, że ci, którzy odwiedzali tymczasowe biuro aurorów codziennie, będą już wiedzieć. Po ogłoszeniu wyników indywidualnych miała zostać wywieszona lista.
- Jedyna zgodna z moim sumieniem. - odpowiedziała jej, uśmiechając się lekko, trochę blado, ale teraz już unoszenie warg nie było aż tak ciężkie. Choć i same kąciki ust nie chciały całkowicie współpracować, jakby zabraniając jej uśmiechać się głębiej, mocniej. Wzruszyła ramionami i westchnęła lekko. - Jeśli mam być szczera przeraża mnie to, Jackie - zaczynanie od nowa. - dodała, wchodząc po drewnianych schodach w kierunku wejścia do budynku. Jeden ze stopni zaskrzypiał lekko pod jej ciężarem, jednak nie zatrzymała się. Odwróciła głowę w kierunku idącej obok niej przyjaciółki by zawiesić na niej na chwilę spojrzenie. Pozostawianie znajomego i ruszanie ku czemuś nieznanemu, chyba niezmiennie od lat na karku, zawsze miało przynosić ze sobą niepewność. Pytania piętrzyły się ze sobą, od tych ważnych, bo te zwyczajnie trywialne. Czy będzie ciężko? Czy podoła stawianym przed nią zadaniom? Czy mają tam kawę? Czy kogoś zdziwi jej widok tam - z pewnością tak? Czy uda jej się odnaleźć w kimś towarzysza - może w Lupinie, zdawał się zapałać do niej sympatią. Weszła do środka Starej Chaty rozglądając się po pomieszczeniu. Meble, czy raczej części, które miały je stworzyć, rzeczywiście znajdowały się w środku - tak, jak powiedziała. Ułożyła dłonie na biodrach i rozejrzała się po pomieszczeniu. - Od czego chcesz zacząć? - zapytała ją, podchodząc do jednego stosu ustawionego przy sobie, by przyjrzeć im się, marszcząc lekko nos.
Bo przemyślała dokładnie i sumiennie wiedząc na jak wiele się decyduje i jak wiele zamierza oddać. Ale to było odpowiednie, to było właściwie i jej ścieżka nie mogła być żadna inna. Wiedziała, że nie - choć nie wiedziała, co jeszcze stanie na jej drodze.
Podniosła się, gdy Jackie się zbliżyła. Wiatr poruszył jej jasnymi kosmyki. Dłoń w charakterystycznym geście założyła włosy za ucho. Skinęła lekko głowa na jej stwierdzenie. No tak, mogła się domyślić, że ci, którzy odwiedzali tymczasowe biuro aurorów codziennie, będą już wiedzieć. Po ogłoszeniu wyników indywidualnych miała zostać wywieszona lista.
- Jedyna zgodna z moim sumieniem. - odpowiedziała jej, uśmiechając się lekko, trochę blado, ale teraz już unoszenie warg nie było aż tak ciężkie. Choć i same kąciki ust nie chciały całkowicie współpracować, jakby zabraniając jej uśmiechać się głębiej, mocniej. Wzruszyła ramionami i westchnęła lekko. - Jeśli mam być szczera przeraża mnie to, Jackie - zaczynanie od nowa. - dodała, wchodząc po drewnianych schodach w kierunku wejścia do budynku. Jeden ze stopni zaskrzypiał lekko pod jej ciężarem, jednak nie zatrzymała się. Odwróciła głowę w kierunku idącej obok niej przyjaciółki by zawiesić na niej na chwilę spojrzenie. Pozostawianie znajomego i ruszanie ku czemuś nieznanemu, chyba niezmiennie od lat na karku, zawsze miało przynosić ze sobą niepewność. Pytania piętrzyły się ze sobą, od tych ważnych, bo te zwyczajnie trywialne. Czy będzie ciężko? Czy podoła stawianym przed nią zadaniom? Czy mają tam kawę? Czy kogoś zdziwi jej widok tam - z pewnością tak? Czy uda jej się odnaleźć w kimś towarzysza - może w Lupinie, zdawał się zapałać do niej sympatią. Weszła do środka Starej Chaty rozglądając się po pomieszczeniu. Meble, czy raczej części, które miały je stworzyć, rzeczywiście znajdowały się w środku - tak, jak powiedziała. Ułożyła dłonie na biodrach i rozejrzała się po pomieszczeniu. - Od czego chcesz zacząć? - zapytała ją, podchodząc do jednego stosu ustawionego przy sobie, by przyjrzeć im się, marszcząc lekko nos.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata